sobota, 13 stycznia 2018

Przygoda 105 cz. I

Przygoda CV

Ostatnia jednorogini cz. I


Pamiętniki Sereny:
- A teraz wystąpią przed wami nasi wspaniali, niepowtarzalni i jedyni w swoim rodzaju artyści Ash Ketchum i Lionel Montanna wraz ze swoimi Pokemonami! Powitajmy teraz ich wszystkich gromkimi brawami!
Te oto słowa wypowiedziała radosnym głosem Melody, stojąca właśnie przy mikrofonie. Jak zwykle zapowiadała występy kolejnych artystów i jak zwykle nasza droga publiczność gromkimi brawami przywitała zapowiedź występu, wyraźnie nie mogąc już się go doczekać.
Po wykonaniu swojego zadania Melody odeszła na bok i dołączyła do reszty zespołu The Brock Stones, podczas gdy ja wraz z Miette, ukryta za kurtyną popatrzyłam na Asha i Lionela, uśmiechając się do nich radośnie.
- Teraz wasza kolej! Do dzieła, chłopcy! - powiedziałam.
Ash spojrzał na mnie czule.
- Nie ma sprawy, Sereno. Bierzemy się do dzieła, Lionel!
- Już się nie mogę doczekać! - odpowiedział mu wesoło chłopak.
Następnie poprawił on sobie palcem okulary na nosie i razem z Ashem powoli wyszedł na scenę, na której właśnie zespół muzyczny zaczął wygrać wesołą melodię. Za nimi wyskoczyli Pikachu i Frogadier, którzy mieli wraz z nimi wystąpić.
- Jesteś gotowa, Miette? - spytałam, patrząc na moją towarzyszkę.
Kiedyś nie cierpiałam jej i miałam wielką ochotę zrobić jej bardzo dużą krzywdę po tym, jak mi próbowała odbić chłopaka, ale teraz jakoś zdołałam jej to wybaczyć i pogodzić się z nią. Nie byłam pewna, jak to było możliwe, ale nawet zaczęłam ją lubić. Być może to było wywołane faktem, że po prostu poznałam nieco lepiej Miette i przekonałam się, że nie jest wcale złą osobą, a do tego bardzo lubi występy muzyczne na scenie i ogólnie kochała sztukę, co nas łączyło, ponieważ ja też mam do nich ogromną słabość.
- Oczywiście, że tak - zaśmiała się wesoło dziewczyna, poprawiając sobie ręką niesforny kosmyk włosów, opadający jej na czoło - Damy razem czadu, jestem tego pewna.
- Oby tak było. W końcu zebrała się spora publiczność i nie chciałabym się ośmieszyć.
- Spokojnie, nie ośmieszysz się - odpowiedziała mi wesołym głosem moja ex-rywalka - Będziesz tak dobra, jak zawsze, a nawet jeszcze lepiej. Więc uśmiechnij się, weź się w garść i przystąp do dzieła, gdy już nadejdzie na to czas.
Pokiwałam lekko głową zadowolona z takich słów, które bardzo mnie podnosiły na duchu.
Tymczasem nasi chłopcy rozpoczęli swój występ. Zaczęli oni tańczyć na scenie wraz ze swymi Pokemonami, a przy okazji śpiewali oni też wesołą piosenkę. Z podziałem na role ich występ wyglądał następująco:

LIONEL:
U nas każdy się zachwyca,
Ten, co jeździ „za granica“.

ASH:
Bujda, panie drogi!
Weź pan jakie chcesz dziewczątka,
Przy tych z Kalos to szczeniątka:
Rasa, klasa, nogi!

RAZEM:
Takich nóg, takich nóg,
Nie ma nikt, skarz mnie Bóg.
To nam przyzna nawet najzawziętszy wróg.
Takich stóp, takich ud, jaki szyk, jaki chód!
To nie nogi, to po prostu już jest cud.

LIONEL:
A, co do serc...

ASH:
No co?

LIONEL:
Czy długo trwa?

ASH:
Ale co?

LIONEL:
Nim do tych twierdz...

ASH:
Ho, ho!

LIONEL:
Ktoś wejdzie...

ASH:
W Kanto, w Sinnoh te dziewczynki
Zgryziesz łatwo jak rodzynki,
Z nimi zachód mały.

LIONEL:
W Kalos jest daleko gorzej,
Tu każda to ciężki orzech,
Harde, twarde skały!

ASH:
Ale jak, ale jak
Wreszcie już powie „tak“,
To ci wtedy, bracie,
Słów ze szczęścia brak.
Siedzi już, wierzaj mi,
W duszy twej, w twojej krwi.
Nie odkochasz się
Do końca swoich dni.

LIONEL:
W tym cały sęk,
A tamte jak?
Czy mają wdzięk?
Bo mówią...
W Kanto mają czarne oczy,
A w Unovie wdzięk uroczy,
W Sinnoh mocne ręce.
W Hoenn zaś każda dziewczyna
Lepsza jest od szklanki wina...

ASH:
Lecz ta z Kalos ma najwięcej!
Takie coś, takie ech!

LIONEL:
Takie joj, takie niech!

ASH:
Takie słońce w twarzy,
W oczach taki śmiech…

LIONEL:
Nawet mur, nawet głaz,
Też by zmiękł, też by trzasł...

ASH:
Jak uśmiechnie się
Do ciebie choćby raz.

Wtedy to właśnie nadszedł nasz czas. Obie wyskoczyłyśmy wesoło zza kurtyny, a wraz z nami uczynili to także Pancham i Meowstic. Ten ostatni uniósł mnie i Miette lekko w górę, po czym powoli, przy akompaniamencie radosnymi krzyków Asha i Lionela opuściły nas na scenę tuż przed nimi. Wówczas nasi chłopcy wzięli nas za ręce, pokazali nas publiczności, po czym wszyscy razem zatańczyliśmy wesoło, jednocześnie śpiewając:

Takich nóg, takich nóg,
Nie ma nikt, skarz mnie Bóg.
To nam przyzna nawet najzawziętszy wróg.
Takich stóp, takich ud, jaki szyk, jaki chód!
To nie nogi, to po prostu istny cud.


Po zakończenie występu publiczność zaczęła głośno klaskać, zaś cała nasza ósemka (liczę też nasze stworki) ukłoniła się publiczności.
- Wielkie brawa dla naszych wspaniałych artystów! - zawołała wesoło Melody, podchodząc do nas z mikrofonem i przemawiając do publiczności, która to pogratulowała nam jeszcze większą ilością braw - A teraz wystąpi przed wami panna Evans w swoim jakże wzruszającym występie, który to dedykuje swojemu chłopakowi.
Lionel i Miette ustąpili nam z uśmiechem miejsca, zespół The Brock Stones zaczął powoli grać wzruszający utwór, do którego dołączy też Ash, któremu Bonnie podała skrzypce.
Już po chwili rozległa się odpowiednia muzyka, abym patrząc w oczy mego chłopaka mogła mu zaśpiewać tę piękną pieśń, co też zrobiłam.

W życiu bliski będziesz mi zawsze ty. Tylko ty.
Pocałunki twoje, uściski... Ty, zawsze ty.
Ty masz takie dobre serce, umiesz tak pocieszać mnie,
Kiedy w smutku czy rozterce jest mi źle...

Nikt nie umie kochać tak, tylko ty, zawsze ty.
Któż zrozumieć mnie zdoła tak, jak ty? Tak, jak ty?
Inne słowa i uściski zawsze obce będą mi.
W życiu bliski będziesz mi tylko ty, tylko ty.

Ash uśmiechnął się do mnie z miłością w oczach, po czym po chwili wziął do ręki mikrofon i nie odrywając ode mnie wzroku również zaśpiewał:

W życiu bliska będziesz mi zawsze ty, tylko ty.
Pocałunki twoje, uściski... Ty, zawsze ty.
Ty masz takie dobre serce, umiesz tak pocieszać mnie,
Kiedy w smutku czy rozterce jest mi źle...

Nikt nie umie kochać tak, tylko ty. Tylko ty.
Któż zrozumieć mnie zdoła tak, jak ty? Tak, jak ty?
Inne słowa i uściski zawsze obce będą mi.
W życiu bliska będziesz mi tylko ty, tylko ty.

W taki oto sposób występ został zakończony, a publiczność ponownie zaczęła głośno klaskać. Ukłoniliśmy się zadowoleni, a ja miałam na twarzy wielki uśmiech wywołany niesamowitą radością z powodu tego, co właśnie miało miejsce.
A miałam wszelkie powody do radości. Przede wszystkim cieszyłam się z tego, że ponownie mogłam mieć przy sobie mojego ukochanego, za którym strasznie się stęskniłam. Tak długo go nie widziałam, bo prawie dwa miesiące, tak około siedem tygodni, które to dłużyły mi się wręcz okropnie, zwłaszcza przez świadomość, że już nigdy więcej go nie zobaczę. Jednak na całe szczęście ta niewielka iskierka nadziei, jaka wciąż tliła się w moim biednym sercu miała rację bytu, ponieważ mój luby przeżył i teraz wrócił do mnie, aby być ze mną już na zawsze. Chyba nie ma w żadnym słowniku na świecie takich słów, które by dostatecznie wyraziły radość z tego powodu. Moje serce przepełniała radość, zaś mój umysł mógł się skupić tylko na jednym - na tym, że Ash jest ze mną i już nic nigdy tego nie zmieni, choć to ostatnie w sumie było tylko i wyłącznie nadzieją, ale cóż... Ostatecznie przecież nadzieja ostatnim razem, choć bardzo niewielka, to jednak okazała się być sensowna, a to, na co liczyłam, spełniło się. Odzyskałam Asha już na zawsze i nie zamierzałam go więcej stracić.

***


Minęło kilka dni od procesu agenta organizacji Rocket, przez którego działania na tak długi czas straciliśmy Asha. Bydlak nie żył, a jego cyngiel siedział zamknięty w więzieniu. To było nasze całkowite zwycięstwo nad organizacją Rocket, a przynajmniej taką właśnie mieliśmy wszyscy nadzieję. Co prawda Madame Boss wciąż była na wolności, ale do niej nie mieliśmy żadnego dostępu, nie mówiąc już o tym, że brakowało nam dowodów na to, aby móc wsadzić ją do więzienia. Poza tym Josh Ketchum pocieszał nas w tej sprawie, mówiąc:
- Zapewniam was, moi kochani, że nie macie się czego obawiać. Z jej strony nie grozi wam żadna krzywda. Moja szanowna mamusia nie stanowi dla nas żadnego zagrożenia. Po śmierci swego kochanego i zarazem również jedynego, prawdziwego synka z pewnością się doszczętnie załamała, także nie będzie w stanie zrobić nam krzywdy.
- Nie jestem pewien, czy podzielam twoje zdanie w tej sprawie, tato - powiedział na to Ash - Mam jakieś takie złe przeczucia, że dopóki ona żyje, to nasza wojna z organizacją Rocket jeszcze się nie skończyła.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał smutno Pikachu.
- Masz prawo tak uważać, mój synu, jednak moim zdaniem taki sposób myślenia prędzej czy później wywoła w tobie paranoję - stwierdził jego ojciec - Oczywiście nie mówię, że powinieneś lekceważyć Madame Boss, ale przecież musisz też pamiętać o tym, iż ona nie jest w stanie obecnie nam zagrozić. Już dawno wycofała się z branży, a poza tym agenci organizacji Rocket zostali albo wyłapani, albo też zabici. Ci, którzy żyją myślą teraz z pewnością o własnej skórze zamiast o walce z nami, więc jestem pewien, że ta moja podła mamusia, nawet gdyby chciała się z tobą bić, to nie miałaby nikogo, kto by ją w tym wsparł.
- Bardzo bym chciał w to wierzyć - odarł smutnym głosem Ash - Ale mimo wszystko moje obawy są zdecydowanie zbyt wielkie, abym miał mieć teraz pozytywne myśli w tej sprawie. Poza tym widziałem zbyt dobrze, co potrafił Giovanni.
- Giovanni nie żyje, mój synu.
- Wiem, tato. On nie żyje, ale Madame Boss żyje, a przecież ona jest jego matką. Jego oraz twoją. Posiada więc z pewnością te same zdolności, co Giovanni, jeśli nie lepsze.
- Możliwe, jednak mimo wszystko wychodzę z założenia, że z wiekiem zatraciła większość tych umiejętności, o których mówimy. Zwłaszcza, jeżeli ich dawno nie używała.
- Być może masz część racji, ale ja i tak jestem pełen obaw.
Josh westchnął głęboko i powiedział:
- Ja wiem, mój synu, że twoje obawy wcale nie są bezpodstawne, ale i tak wolę wierzyć w to, iż organizacja Rocket już więcej nam nie zagrozi.
- Też chcę w to wierzyć, ale dopóki jej agenci choćby tylko w bardzo niewielkiej części będą nam zagrażali, to tak długo ja nigdy nie będę mógł być całkowicie spokojny. Krótko mówiąc, moja praca jeszcze nie dobiegła końca. Nie w kwestii organizacji Rocket.
- To pewne, mój synu, ale mimo wszystko chwilowo powinieneś wziąć sobie jakiś urlop albo co.
Ash, ja i Pikachu spojrzeliśmy z lekkim zdumieniem na niego, zaś ja zapytałam:
- Proponuje pan nam jakieś wakacje?
- A tak, jakieś dobre i porządne wakacje - mówił dalej Josh z wielkim uśmiechem na twarzy - Co byście powiedzieli na Bawarię?
- Bawarię? A czemu właśnie tam? - spytał Ash.
- Pika-pika? - dodał pytająco Pikachu.
- Ponieważ tam jest naprawdę bardzo pięknie, a prócz tego słyszałem, że John Scribller zamierza się tam niedługo wybrać razem z Maggie.
- Oboje się tam wybierają? Właśnie tam? - spytałam.
- Tak. Przecież wiecie, że oni pochodzą z terenów bez Pokemonów - zauważył pan Ketchum - I mają w swoim świecie wielu znajomych. Chcą ich odwiedzić i tak sobie pomyślałem, że mały odpoczynek tylko we dwoje bardzo dobrze by wam zrobił. Odpoczniecie sobie (im dłużej, tym lepiej), a potem wrócicie tutaj na święta. O ile zechcecie na nie wrócić.
- Zechcemy, tato. Na pewno zechcemy - zaśmiał się Ash, patrząc na ojca wesoło - Ale wiesz, zaskakujesz mnie. Nie tak dawno mnie odzyskałeś, a już chcesz się mnie pozbyć?
Josh parsknął delikatnym śmiechem i powiedział:
- Wcale tego nie chcę. Po prostu chcę, żebyś odpoczął i mógł spędzić miło czas z dala od przygód i zagadek.
- To mało możliwe, proszę pana - zaśmiałam się - My już tak mamy, że gdzie byśmy nie poszli, tam przygody zawsze nas doganiają.
Pan Ketchum zaśmiał się wesoło.
- O tak, to prawda. Zdążyłem to już zauważyć. Ale przecież nie jest to regułą, prawda?
- W sumie, jakby się tak nad tym zastanowić, to obawiam się, że jednak jest - odpowiedział mu Ash.
Jego ojciec zanosił się radosnym śmiechem.
- Och, synu. Proszę cię. Naprawdę przesadzasz. A nawet, jeśli zdarzy się wam jakaś przygoda na tym urlopie, to co z tego? Przecież nie będziecie chyba rozpaczać z tego powodu. O ile dobrze wiem, to wy wręcz kochacie przygody i nie umiecie bez nich żyć.
- Na dłuższą metę zdecydowanie nie umielibyśmy - odpowiedział mu wesoło Ash - Także masz rację. I wiesz co, tato? Ta Bawaria to nie jest taki zły pomysł. Co o tym sądzisz, Sereno?
- Jeśli chodzi o mnie, Ash, to ja jestem jak najbardziej za tym, aby ten pomysł zrealizować - zaśmiałam się wesoło i spojrzałam na Pikachu - A ty co o tym sądzisz, Pikachu?
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pokemon.
- A więc, jak widzę szykuje się ciekawa wyprawa - rzekł zadowolonym tonem pan Ketchum, zacierając wesoło ręce - Trzeba tylko zawiadomić pana Scribblera, żeby wiedział o tym, że z nim jedziecie.
- Znając go jestem pewna, iż bardzo się on z tego powodu ucieszy - stwierdziłam wesoło.

***


Rzeczywiście, okazało się, że dobrze znam Scribblera i miałam rację, gdy wspomiałam, iż ucieszy go wiadomość, że razem z nim udajemy się do Bawarii. Ponieważ naprawdę go ucieszyła. Powiem więcej, był nią wręcz uradowany.
- A więc szykuje się prawdziwie genialna zabawa! - zawołał wesołym głosem - Nie będę ukrywał, że czuję się szczęśliwy z tego powodu. Bardzo mnie to raduje, iż ruszacie z nami.
- Ja także się cieszę - powiedziała Maggie zadowolonym głosem - No i jeśli tylko tego zechcecie, to ja i John z wielką przyjemnością będziemy wam służyć za przewodników.
- To również dla nas będzie prawdziwa przyjemność - odparłam bardzo wesoło, uśmiechając się do nich - A tak przy okazji, czy może napisaliście coś nowego ostatnio?
- Ja wymyśliłam ostatnio takie jedno opowiadanie, które to spisałam w kilka dni... Jak będziemy w Bawarii, to z wielką przyjemnością dam wam je do przeczytania - odpowiedziała mi Maggie - A John, to co chwila coś tam nowego wymyśla, choć w przeciwieństwie do mnie skupia się on bardziej na nowych przygodach Henry’ego Willowa, ja zaś wolę pisać różnego rodzaju fanficki o waszych niesamowitych przygodach.
- Tak, wiemy o tym - uśmiechnął się Ash - To w jakim świecie tym razem nas umieściłaś?
- Dowiesz się w swoim czasie - rzekła Maggie - Wszystko w swoim czasie. Bez pośpiechu. Dam wam to opowiadanie do czytania w Bawarii, a może nawet jeszcze wcześniej. Tylko muszę jeszcze poczytać sobie to dzieło i sprawdzić w nim co nieco. Jeśli są tam jakieś błędy czy inne takie rzeczy wymagające poprawek, to chcę je poprawić.
- Słuszna postawa, kochanie - zgodził się z nim Scribbler - Lepiej niech nasi przyjaciele poczytają dopiero wersję poprawioną, już nie wymagającą żadnych poprawek. Dzięki temu możesz uniknąć kompromitacji.
- Jakiej tam kompromitacji? - zaśmiałam się - Przecież my jesteśmy waszymi przyjaciółmi. My więc nie będziemy sobie kpić z waszych książek, nawet po przeczytaniu ich pierwotnych wersji pełnych błędów.
- O przepraszam bardzo! Ja nie piszę książek z błędami - lekko się obruszył Scribbler, choć robił to głównie na pokaz - W każdym razie nie z ortograficznymi ani stylistycznymi. Chociaż te drugie czasami mi się może jeszcze zdarzą, ale to rzadko. Maggie to często, bo ona jest amatorką, więc sobie może na nie pozwolić, jednak ja nie.
- Oczywiście, panie specjalisto - zakpiła sobie lekko z niego Maggie - Geniusz literacki się znalazł. Ale tak czy siak poczytam sobie to moje dzieło i przy okazji sprawdzę, czy nie ma tam żadnych błędów, a jeżeli są, to zaraz je poprawię i dopiero wówczas dam je wam do przeczytania. Tak zawsze robiłam i tak zawsze będę robić.
- Secula seculorum - zachichotał Scribbler, robiąc dowcipną minę.
- No dobrze, to jak zamierzamy się wybrać do Bawarii? - spytał Ash uznając, że pora już na to, aby zmienić temat.
- Najlepiej łodzią Maren - zaproponował nam pisarz - Maren wybiera się w tamte strony, więc może nas ze sobą zabrać. Będziemy mieli darmowy transport, a przy okazji zobaczymy sobie piękne okolice.
- Też mi piękny widok. Jak okiem sięgnąć nic, tylko morze - rzuciła złośliwym tonem Maggie - Chociaż przyznaję, ma ten widok w sobie coś pięknego i majestatycznego, ale tutaj też chodzi o coś innego niż piękno. Tu chodzi przede wszystkim o pragmatyzm. Mamy z Kanto samolot do Kalos, a stamtąd trzeba sobie jakoś załatwić transport do Bawarii. A jak popłyniemy morzem do Niemczech, to potem do Bawarii łatwiej się dostaniemy. Łatwiej i szybciej. Możecie mi wierzyć. Ja wiem, o czym mówię, gdyż wiele razy bywałam w tych terenach zanim przybyłam z moim bratem do Kalos.
- Ja też je dobrze znam, dlatego mówię wam... Jeżeli będziecie szukali jakiegoś przewodnika, to chętnie służymy pomocą - rzekł John Scribbler - A tak przy okazji, to chyba przyda się waszej dwójce również tłumacz z języka niemieckiego.
- A wy oboje znacie niemiecki? - spytałam.
- Jawohl - zachichotał znany pisarz - Znam kilka języków.
- Tak, jeden swój i dwa w butach - parsknęła śmiechem Maggie.
- Dowcipna, jak jej braciszek - mruknął Scribbler, ale dość szybko się rozpromienił - Tym lepiej. Przynajmniej będzie nam weselej podczas naszej podróży.

***


Pożegnaliśmy naszych wiernych przyjaciół obiecując, że wrócimy do Kanto na Boże Narodzenie. Oczywiście oni wszyscy byli zasmuceni z tego powodu, że ruszamy tak daleko, ale cieszyli się, że będą mogli nas znowu zobaczyć już za miesiąc. Prócz tego wszyscy, a już zwłaszcza Delia i Dawn uznały, że należy się nam odpoczynek po naszych przeżyciach. Powinniśmy więc spędzić jak najmilej czas tylko we dwoje. Co prawda John i Maggie płynęli z nami, ale przecież wiedzieli oni doskonale, kiedy mają się zmyć i zostawić nas samych. W końcu sami byli w sobie zakochani, więc umieli ocenić, jak bardzo takie osoby potrzebują samotności i bliskości. Zwłaszcza, gdy bardzo się za sobą stęsknili. Więc nie obawialiśmy się, iż będą się nam narzucać. Raczej baliśmy się, że to my możemy im przeszkadzać.
Ja i Ash przygotowaliśmy się bardzo dokładnie do wyprawy zabierając ze sobą to, co mogło nam pomóc. Mój luby wziął ze sobą również swój plastikowy straszak, jednak zostawił szpadę. Słusznie bowiem rozumował, że o ile po świecie Pokemonów chodzi naprawdę bardzo wielu dziwaków i młodzieniec paradujący sobie ze szpadą po okolicy bynajmniej nie wzbudza jakiegoś wielkiego zdumienia, to o tyle w świecie bez Pokemonów może zbyt mocno rzucać się w oczy. John uznał nawet, iż taki ktoś mógłby zostać bardzo łatwo uznany przez policję za niebezpiecznego wariata i wsadzony do więzienia. Tego woleliśmy uniknąć.
- Słusznie postąpiłeś, mój przyjacielu - powiedział John, kiedy Ash mu wyznał swoje obawy w tej sprawie - O wiele lepiej będzie nie zadzierać z niemiecką policją. To są czubki przez duże C. Zdecydowanie lepiej jest nie mieć z nimi na pieńku. Prócz tego nie mają oni szacunku do detektywów, a zwłaszcza do takich, co mają zaledwie osiemnaście lat. No i w ogóle poza regionami zdecydowanie tacy, jak my nie mają się wcale zbyt dobrze. Wiele rzeczy, które u nas są normalne, tam są uważane za czyste dziwactwo lub też coś po prostu głupiego. Zdecydowanie dzieci tam dojrzewają o wiele wolniej i o wiele później stają się samodzielne. Rzecz jasna, wy jesteście już pełnoletni, ale mimo wszystko nie mają oni tak wielkiego szacunku w ich oczach, jak ktoś taki jak kapitan Rocker. Nie liczcie więc na to, że jeśli zechcecie tam rozwiązać jakąś zagadkę i pomóc miejscowej policji, to oni wam na to pozwolą.
- Nawet na to nie liczymy - odparłam - A poza tym przecież my tam wcale nie płyniemy po to, aby rozwiązywać zagadki. My tam płyniemy po to, aby wypocząć i już. Więc żadnych zagadek nie będziemy rozwiązywać.
- No, nie zapowiadaj, bo jeszcze może się okazać, że los zmieni wasze plany - zachichotał lekko John Scribbler - Trudno jest coś zaplanować na przyszłość, a zwłaszcza w takich miejscach, gdzie nie ceni się prawdziwych artystów takich, jak ty czy ja.
- Ja jestem artystą? - zdziwił się Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- A co? Nie uważasz, że dobry detektyw jest artystą w swoim fachu? - zaśmiał się Scribbler.
Trudno nam było zaprzeczyć takim argumentom, które miały sporo sensu, a przy okazji bardzo nam schlebiały.
Na tej naprawdę przyjemnej rozmowie minął nam spacer do przystani, gdzie czekała już na nas łódź Maren. Jej właścicielka stała wesoło przy kole sterowym, popijając sobie kawę z kubka.
- O! Jesteście! - zawołała wesoło kobieta, machając nam ręką - Miło mi was widzieć. A zwłaszcza ciebie, Ash. Kiedy to ty ostatnio pływałeś moją łodzią? Czekaj, niech no ja pomyślę! To chyba było w czasach, kiedy twój przyjaciel Jack Hunter raczył korzystać z usług mojej firmy przewozowej.
Ash zachichotał lekko, słysząc jej złośliwości.
- Oj, wybacz mi, Maren, ale nikomu nie mogłem wtedy zdradzić swojej prawdziwej tożsamości. Przecież nawet Serena nie wiedziała, kim jestem.
- Wiem dobrze, jak to było, bo już wszystkim swoim przyjaciołom zdążyłeś tę bajeczkę opowiedzieć - rzuciła dowcipnie Maren - Ale tak czy siak rozumiem cię i przyjmuję twoje tłumaczenie. Tylko mam nadzieję, że więcej nie będziesz odgrywać takich szopek przed przyjaciółmi.
- Postaram się więcej tego nie robić - zaśmiał się Ash, wsiadając na pokład - Chodźcie, kochani! Zapraszam na pokład!
- Od tego ja tutaj jestem - odparła Maren, uśmiechając się i spojrzała na mnie, Johna i Maggie - Zapraszam na pokład!
Wsiedliśmy na pokład kolejno jedno po drugim. Jako ostatni wsiedli tam Pikachu i Buneary, którzy postanowili płynąć z nami. Próbowaliśmy na wszelkie możliwe sposoby im wyjaśnić, jakie to jest ryzykowne dla nich, że będą się wyróżniać w tłumie itd, ale oboje zdecydowali, iż muszą z nami wyruszyć. A w każdym razie Pikachu się uparł, a Buneary chciała być tam, gdzie był jej ukochany, dlatego też popłynęli z nami, choć wszelkie logiczne argumenty radziły im postąpić zupełnie inaczej. Ale cóż... Czasami miłość zmusza nas do tego, żebyśmy zachowywali się inaczej niż radzi nam to zdrowy rozsądek. Czy warto z tym walczyć?

***


- Dziennik pokładowy. W atmosferze panuje wielki upał, a przed nami rozciąga się tylko bezkresny horyzont - zaczął mówić dość tępym głosem John Scribbler - Krótko mówiąc, gdzie nie spojrzeć, tam morze. Silniki nam coraz gorzej funkcjonują, pożywienie się skończyło, a co gorsza wody też mamy coraz mniej, a niestety ta w morzu jakimś dziwnym trafem smakuje tak, jakby ktoś wrzucił do niego ogromną solniczkę. Na pokładzie nie dzieje się dobrze. Buneary wygląda w oczach nas wszystkich niczym potrawka z królika w sosie pomidorowym. Ash z Sereną to chyba postanowili zadbać o zachowanie ludzkiej populacji na pokładzie tej łodzi, bo wyprawiają takie rzeczy, że po prostu żal jest na to patrzeć. Pikachu rzyga dalej niż widzi, a Maren chyba właśnie zamierza go zjeść. No, a moja dziewczyna wyraźnie ma w oczach namiary na moją trumnę.
- Eee... A temu co się stało? - spytałam zdumiona, słysząc to ględzenie - Słońce mu zaszkodziło?
- Nie. On po prostu się nudzi i gada od rzeczy - zachichotała Maggie - Choć muszę przyznać, że przy okazji ma wenę twórczą. On zawsze, jak ma wenę, to gada różne bzdury.
- Czyli co? Często gada takie bzdury?
- Nie. Tylko, jak ma wenę.
- On podobno ma codziennie wenę - zauważył Ash.
- No właśnie - zachichotała Maggie.
- Porządny pisarz powinien mieć wenę najczęściej, jak to jest możliwe - zauważył Scribbler, wracając do normalności - A poczucie humoru to tym bardziej. Obie te cechy bardzo się przydają.
- Nigdy w to nie wątpiłam, kochanie - zaśmiała się Maggie - Ale z tym namiarami na twoją trumnę, to nieco przesadziłeś.
- Nikt tutaj nie będzie inwestował w trumnę dla ciebie, panie kochany - stwierdziła dowcipnie Maren - Wyrzucimy cię wszyscy za burtę i będziesz miał najszybszy rodzaj pogrzebu na świecie. Inaczej mówiąc twoje truchło zjedzą Magikarpy.
- Obawiam się, że nie jesteśmy już na terenach z Magikarpami, ale poza nimi - powiedziałam, wskazując palcem przed siebie.
Na horyzoncie właśnie skakały dwa piękne delfiny. Spojrzałam na nie zachwycona, opierając się o burtę łodzi. Ash zaś usiadł przy mnie razem z Pikachu i Buneary, a cała trójka patrzyła na nie zachwyceni.
- Jakie piękne! - zawołał Ash - Cudowne delfiny! Jak dotąd widziałem je tylko na filmach lub zdjęciach. Przyjemnie jest je zobaczyć na żywo.
- Pika-pika! - pisnął zachwycony Pikachu.
- Bune-bune! - dodała Buneary, również nie kryjąca swojego podziwu dla tego cudownego widoku.
- Tak, delfiny są piękne - powiedziała z uśmiechem na twarzy Maggie - Dawno już ich nie widziałam. Już prawie zapomniałam, jakie to uczucie, gdy się je widzi.
- A ja mam wreszcie okazję poznać to uczucie - dodałam wzruszona - Jak myślisz? Czy w Alpach są równie piękne widoki?
- Jeśli nie jeszcze piękniejsze - odparła wesoło Maggie - Ale póki co lepiej usiądź zanim wypadniesz za burtę.
Posłuchałam jej rady i usiadłam zadowolona, a Ash również to zrobił. Panna Ravenshop zaś popatrzyła na nas i rzekła:
- Wiecie co, kochani? Mam już poprawioną wersję mojego ostatniego opowiadania. Zdążyłam wczoraj je przeczytać i dokonać korekt.
- A ja jej w tym pomogłem - wtrącił John.
- Serio? - spytałam wesoło - To może dacie nam je przeczytać?
- Właśnie! - poparł mnie Ash - Możemy więc je poczytać?
- Też pytanie. Oczywiście, że tak - odparła panna Ravenshop, po czym sięgnęła do swojej torby i wyjęła z niej całkiem spory plik kartek z tekstem wydrukowanym z komputera - Proszę. Miłej lektury, kochani.
Ash wziął od niej plik kartek i usiadł przy mnie, uśmiechając się.
- Możemy więc zacząć czytać - powiedział.

***


Opowiadanie Maggie Ravenshop:
W dalekiej krainie, znajdującej się na terenie regionu Kalos, w bardzo dawnych czasach, które dzisiaj ludzie nazywają średniowieczem, rósł sobie pewien las, piękny i dziki. W dzień był cudowny i otwarty na ludzi, ale w nocy groźny oraz niedostępny. Ludzie, jeśli chcieli tam przyjść, to musieli to zrobić tylko w dzień, ponieważ nocą zabłąkanie się do tego lasu mogło grozić nawet śmiercią. W tym oto lesie mieszkały Pokemony, a także jedno, szczególne zwierzę. Był nim jednorożec.
Dla tych, którzy nie wiedzą, czym jest to niezwykłe oraz przepiękne stworzenie, to pozwolę sobie tę kwestię wyjaśnić. Otóż jest to przepiękny Rapidash o złotej grzywie, majestatycznej pozie oraz lśniących kopytach. Jego sierść miała różne maści, ale zawsze przepiękne. Z kolei oczy miały tę właściwość, że gdyby ktoś spojrzał w nie, to nie ujrzałby swojego odbicia, ale pustkę lub też jakieś ważny dla siebie widok. Oczywiście tym, co zawsze odróżnia Rapidasha od jednorożca jest jeden szczegół. Taki, że ten ostatni ma zawsze na czole piękny, złocisty róg, którego jednak nie każdy może dostrzec. Jak to możliwe? Jest to prostsze niż mogłoby się wam wydawać. Otóż jednorożce posiadają potężną moc, która sprawia, iż dla ich własnego bezpieczeństwa ich róg widzą tylko ci, co mają wiarę w swoim sercu, aby go zobaczyć. Natomiast ci, którzy nie posiadają tej wiary, którzy nie wierzą w nic, co jest magiczne mogą tylko zobaczyć Rapidasha, a nie jednorożca z prawdziwego zdarzenia. Tak oto właśnie działa ta magia i tak chroniła ona jednorożce.
Niestety, pewnego dnia te stworzenia zaczęły powoli znikać jedno po drugim. Ze wszystkich części regionu Kalos zaczęły znikać jednorożce. Nikt nie wiedział, dlaczego tak jest, żaden Pokemon nie potrafił sobie wyjaśnić, czemu zaprzyjaźnione z nimi jednorożce znikają tak, jakby je ktoś porywał. Pozostała tylko jedna istota tego gatunku w całym regionie. To była samica, zwana Jednoroginią. Miała ona niezwykle piękną, białą sierść, błękitne oczy oraz złotą grzywę. Posiadała bardzo dobry i spokojny charakter, zaś każde stworzenie w lesie, o którym zaczęliśmy mówić na początku tej powieści było mu przyjacielem. Po zniknięciu swoich rodziców stała się ona ostatnim jednorożcem w tej okolicy. Nie raz i nie dwa zadawała sobie pytanie, co je spotkało, ale nie nikt nie umiał jej na to odpowiedzieć.
Tak było do chwili, kiedy to do lasu trafił pewien jakże sympatyczny, zielonowłosy poeta o zielonych oczach, zwany Cilanem. On i jego muza, przeurocza Iris o fioletowych włosach i brązowych oczach, przybyli tutaj, aby stworzyć przepiękne wiersze godne zachowania dla potomności.
- O cudny lesie o poranku! - deklamował Cilan niezwykle pod każdym względem patetycznym tonem - Czyż istnieje coś piękniejszego niż ty?!
Następnie nie czekając na odpowiedź zaśmiał się wesoło i rzekł:
- O nie! Nic takiego nie istnieje! Tylko ty jesteś tak piękny oraz godny tego, żeby o tobie pieśni śpiewać, że muszę cię uwiecznić w swej poezji.
Iris uśmiechała się do niego czule, gdyż kochała swego poetę pomimo tego, że był on powszechnie uważany za dziwaka. Następnie spojrzała w bok i dostrzegła coś, czego nie każdy był godzien dostrzec.
- Och! Cilan, spójrz! - zawołała, trącając ukochanego w ramię.
Jej luby spojrzał we wskazanym jej kierunku i dostrzegł czającego się za drzewem Rapidasha z rogiem na czole. Zachwyt, który opanował serce poety był ogromny, gdyż nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego.
- Boże! Jakiż to jest piękny widok! - zawołał Cilan, powoli zbliżając się do jednorożca.
Stworzenie zarżało delikatnie i zrobiło krok w tył.
- Nie! Proszę! Nie odchodź! - zawołał poeta błagalnym głosem - Nie chcę ci zrobić krzywdy! Jestem Cilan, wielki bard tych ziem! Moje wiersze są śpiewane na dworach królewskich, a moje oczy i serce umieją docenić piękno, kiedy je widzą, a właśnie dostrzegam piękno, jakiego jeszcze nigdy wcześniej nie widziałem! Proszę, nie odchodź!
Jednorogini spojrzała na niego uważnie i przez chwilę nie wiedziała, co ma zrobić. Jednak ostatecznie zrobiła kilka kroków w jego stronę. Czuła, że nie musi się go obawiać, gdyż jest on kimś bardzo do niej podobnym, a w każdym razie pod względem duchowym. Bardzo jej też przypominał innego młodzieńca, który kiedyś zawędrował do tego lasu, a którego obecność tutaj już nigdy nie dała spokoju sercu biednej, uroczej istoty z rogiem na czole. Ale nie... Ten tutaj nie był wcale tamtym młodzieńcem sprzed lat, lecz był podobny w zachowaniu. I miał również piękny uśmiech, natomiast z jego ust leciały komplementy w stronę Jednorogini.
- Proszę cię, nie bój się nas - przemówiła Iris przyjaznym tonem - Nie chcemy cię skrzywdzić.
Pomimo, iż ta dziewczyna nie budziła w Jednorogini aż tak przyjaznym uczuć, to mimo wszystko postanowiła ona pozwolić jej do siebie podejść i pogłaskać się po grzywie i jej okolicach. Ukochany owej dziewczyny także dostąpił tego zaszczytu, dlatego już po chwili oboje czule głaskali grzywę barwy słońca Jednorogini.


- Czy widziałaś kiedyś piękniejsze stworzenie na tym świecie, moja miła? - spytał Cilan zachwyconym tonem - Bo ja nigdy.
- Ani ja - zgodziła się z nim jego ukochana - Jeszcze nigdy moje oczy nie były świadkami tak wspaniałego widoku. Jaka szkoda, że dziś w Kalos nie ma już takich stworzeń, jak ona.
- Jakże to? - spytała Jednorogini - Czyżbym była ostatnia?
Poeta i jego muza odskoczyli przerażeni i wpatrywali się z wyraźnym zdumieniem na piękne stworzenie.
- Ty... Ty potrafisz mówić? - spytała zdumiona Iris.
- Oczywiście - odpowiedziała im Jednorogini - A cóż w tym takiego dziwnego? Przecież wy też mówicie.
Trudno się było z tym nie zgodzić, dlatego też Cilan uśmiechnął się delikatnie i dodał:
- Prawdę mówiąc, to masz rację. Ale powiedz nam, proszę... Czy poza tobą żyją tu inne stworzenia podobne do ciebie?
- Spokojnie, nie musisz się nas obawiać - dodała Iris widząc, iż ich rozmówczyni się waha - Nie zrobimy im żadnej krzywdy. Chcielibyśmy się tylko dowiedzieć, czy żyjesz tutaj samotnie.
- Tak, żyję tu samotnie - odpowiedziała jej smutno Jednorogini, lekko opuszczając łeb w dół - Cały las jest domem dla stworzeń różnego rodzaju i gatunku, jednakże nie ma w nim ani jednej osoby, która by była tak podobna do mnie.
- A więc to prawda! Legenda mówiła prawdę! - zawołał Cilan pełnym podniecenia głosem.
- Jaka legenda? - zdziwiła się Jednorogini.
- Och, to nic takiego - próbował ją uspokoić Cilan - Nic, co powinno zajmować twoją uwagę. Lepiej będzie, jeżeli zapomnisz, że o tym w ogóle rozmawialiśmy.
- Nie! - zawołała Jednorogini - Chcę poznać prawdę, dlatego proszę was, powiedzcie mi ją.
Cilan długo się wahał w podjęciu decyzji, ale w końcu uległ prośbom Iris, która położyła mu rękę na ramieniu, mówiąc:
- Prędzej czy później i tak się dowie. Czy warto zatem odwlekać to, co i tak jest nieuniknione?
Poeta wahał się, lecz w końcu ustąpił, mówiąc:
- Legenda głosi, że dziesięć lat temu to się zaczęło.
- Co się zaczęło? - spytała Jednorogini.
- W Kalos pojawił się Czerwony Tauros. Był on dziki, szalony i bardzo niebezpieczny. Każdy, który miał nieszczęście trafić pod jego kopyta, ginął na miejscu. Czerwony Tauros niszczył uprawy i pola, a jego płonąca zwykle postać potrafiła nawet spalić cały las, jeśli tylko tego on zechciał. Ale jego najważniejszym celem było nie niszczenie lasów i pól. On chciał jednego. Chciał jednorożców.
- I co było dalej? - spytała Jednorogini.
- Jeżeli wierzyć legendom, Czerwony Tauros porwał ze sobą wszystkie jednorożce, jakie tylko udało mu się odnaleźć.
- Jak widać jednego nie znalazł. Ciebie - rzekła wyraźnie zadowolona z tego, co powiedziała.
Jednorogini uśmiechnęła się delikatnie i powiedziała:
- A więc Czerwony Tauros ma wszystkie jednorożce oprócz mnie?
- Nie wiem, pani - odpowiedział jej poeta - To wszak tylko legendy. Skoro jednak ty istniejesz, to mogą też istnieć inni twoi rodacy. Trzeba tylko ich poszukać, a także mieć ogromne szczęście, żeby nie zakończyć swojego żywota pod kopytami Czerwonego Taurosa.
Cilan widząc, iż oczy Jednorogi coraz bardziej się powiększają przy tej powieści, dodał szybko:
- Oczywiście to wszystko tylko legenda.
- W każdej legendzie znajduje się ziarno prawdy - odpowiedziała im ich rozmówczyni - A zatem mówcie... Co jeszcze wiecie?
- Nie wiemy już nic więcej - odpowiedziała jej Iris - Wiemy jedynie to, co ci przekazaliśmy i teraz na klęczkach cię błagam, abyś zaniechała swoich planów! One mogą cię kosztować nawet życie!
- Ona ma rację, moja piękna pani! - zawołał poeta bardzo przejętym tonem - Dlatego proszę cię! Bądź ostrożna i nigdy nie opuszczaj tego lasu. Według legendy tylko on jest w stanie uchronić cię przed mocą Czerwonego Taurosa.
- Ale dlaczego? Dlaczego on mnie chroni? - spytała Jednorogini.
- Ponieważ ktoś chce, aby tak było.
- Ktoś tego chce? Ale kto?
- Wybacz mi, o pani, lecz to pytanie źle kierujesz... w złą stronę. Ja tej wiedzy nie posiadam.
Cilan uśmiechnął się delikatnie i dodał:
- Moja luba jak zwykle przesadza w swoich komplementach. Ja wiem jedynie tyle, iż to wszystko sprawka właściciela Czerwonego Taurosa. Ten Pokemon sam nigdy nie skrzywdziłby takich stworzeń, jak ty. Musiał zrobić to tylko i wyłącznie na czyjeś polecenie.
- Na czyjeś polecenie? Ale na czyje?
- Tego nie wiem, jednak proszę cię... Nie pokazuj się tej bestii, gdyż jeśli to zrobisz, to podzielisz swoich rodaków.
- On ma rację, moja pani! - poparła go Iris - Czerwony Tauros nigdy nie odpuszczam, więc dla własnego bezpieczeństwa pozostań tutaj. Tutaj, w tym właśnie miejscu, gdzie zło nigdy nie dociera.
Po tych słowach uściskała mocno Jednorogini i zaczęła iść w kierunku wyjścia z lasu. Jej ukochany zaczął robić to samo.
- Zaczekajcie, proszę! Nie odchodźcie! - zawołała wręcz załamanym głosem Jednorogini - Powiedzcie mi, w którą stronę podły Czerwony Tauros zagnał wszystkie jednorożce!
- Na północ! - odkrzyknął jej Cilan, znikając za drzewami - Na północ stąd, aż do morza. Lecz ty zostań tutaj! Nigdzie nie idź! On tylko czeka na to, żebyś opuściła swoją kryjówkę. Zostań więc tam, gdzie jesteś i żyj dalej bezpieczna! Zostań bezpieczna!

***


Jednorogini spędziła bardzo wiele dni na rozmyślaniu o wszystkim, co usłyszała od poety i jego muzy. Słowa te wciąż nie dawały jej spokoju i nie pozwalały skupić się na czymś innym, jak tylko na myśleniu o nich.
- Czerwony Tauros... Czerwony Tauros - powtarzała w myślach - Co to za stworzenie? I dlaczego nie może przybyć do tego lasu? Dlaczego jestem tu  bezpieczna, a gdzie indziej już nie? To było zdecydowanie bardzo, ale to bardzo dziwne.
Jak miała to rozumieć? Dlaczego jej rodacy zniknęli z całego Kalos? Co się tutaj działo? I dlaczego Czerwony Tauros tak na nie polował? I co z nimi potem zrobił? Zabił je? Czy też może spotkał je inny los? To wszystko było naprawdę bardzo zagadkowe.
- Nie mogę tak tutaj siedzieć - postanowiła po jakimś czasie - Muszę się dowiedzieć, co spotkało moich rodaków. Muszę to wiedzieć. Choćby i na mnie miał polować Czerwony Tauros.
Ponieważ nasza droga Jednorogini była istotą niezwykle wręcz upartą w swoich działaniach, to jak sobie postanowiła, tak właśnie zrobiła i dlatego opuściła ona jakże przyjazny dla niej las. Wiedziała doskonale, jak bardzo niebezpieczne to zadanie, jak wiele jej może grozić w wielkim świecie, ale mimo wszystko nie potrafiła pozostać w bezpiecznym miejscu i siedzieć sobie, podczas gdy jej rodacy byli więzieni przez tę jakże tajemniczą oraz przerażającą istotę. Bo była pewna, że zostali oni uwięzieni, a nie zabici. Gdyby tak ich zabito, to by Cilan jej o tym wspominał. Jednakże ani on, ani jego muzyka nie wypowiedzieli ani słowa w tej sprawie, dlatego nadzieja jeszcze istniała. Być może znikoma, ale zawsze.
Tak więc Jednorogini pożegnała wszystkich swoich przyjaciół z lasu, w którym mieszkała i powoli ruszyła przed siebie w kierunku północy, dokąd zagnał wszystkie jednorożce Czerwony Tauros. Niejeden jej kompan zabaw próbował ją odwieść od tego zamiaru, lecz nic to nie dało, gdyż Jednorogini była pewna, iż musi postąpić tak właśnie, jak postępuje. Ta decyzja była zdecydowanie bardzo ryzykowna, lecz nie miała innego wyjścia. Nie mogła pozostawić przyjaciół na pastwę losu. Czy gdyby to zrobiła, to umiałaby spojrzeć bez wstydu w swoje odbicie? O nie! Zdecydowanie by tego nie umiała zrobić. Dlatego też, choć z wielką obawą w swym sercu, to jednak Jednorogini powoli ruszyła w wielki świat. Drżała na całym ciele, gdy tylko przekraczała granice lasu, tak dotąd jej przyjaznego oraz bezpiecznego. Na granicy tej zebrały się wszystkie leśne Pokemony, machające jej przyjaźnie na pożegnanie. Jednorogini smutno zarżała i powiedziała:
- Wybaczcie mi... Wybaczcie, ale muszę tam iść. Muszę się dowiedzieć tego, co budzi mój niepokój. Muszę poznać prawdę. I jeśli zdołam, to ocalić wszystkie jednorożce... Inaczej nigdy nie będę tak  naprawdę godna takiego właśnie miana.
Powoli ta jakże niezwykła i odważna istota ruszyła przed siebie, a choć jej serce drżało z niepokoju, to już nie potrafiła się wycofać. Bała się i to bardzo, ale mimo wszystko musiała to zrobić. Musiała to zrobić w imieniu wszystkich zniewolonych jednorożców świata.
Jakiś diabeł chyba szeptał jej na ucho, aby nie robiła głupstw, tylko zawróciła i cieszyła się spokojnym życiem u boku przyjaciół, ale ona nie była w stanie tego zrobić. Musiała iść dalej i nie wolno jej było się wycofać. Czy inny jednorożec na jej miejscu by się wycofał? Z pewnością nie! Więc jej także nie było wolno. Honor wręcz wymagał od niej parcia naprzód bez względu na wszelkie przeciwności losu.
Jednorogini powtarzając to sobie powoli szła przed siebie przez łąki, pola i lasy. Ludzie, których mijała spoglądali  na nią czasami, lecz jej magia sprawiała, iż widzieli w niej tylko zwykłego dzikiego Rapidasha takiego, jakich wiele jest na tym świecie. Dlatego też nie specjalnie się nią przejęli. Tylko jeden z nich chciał ją złapać, widocznie uznając, że ten oto wspaniały okaz Pokemona konia by mu się przydał, jednak ona bez trudu mu uciekła.
Wędrowała tak kilka dni, karmiąc się trawą lub owocami z drzew oraz wodą ze strumieniami. Zatrzymała się zwykle na noc tam, gdzie było dużo drzew i mogła spokojnie odpocząć z dala od ludzkich oczu. Ale niestety, pewnej nocy zasnęła zmęczona w pobliżu drogi, gdyż nie mogła nigdzie w okolicy znaleźć innego, dobrego miejsca na nocleg, zaś nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Padła więc zmęczona na ziemię i powiedziała:
- Odpocznę sobie tutaj. Ostatecznie co złego może mi się tutaj stać?
Biedna Jednorogini. Gdybyż tylko wiedziała, co jej grozi, to nigdy by się tutaj nie zatrzymała. Wolałaby człapać ostatkiem sił szukając jakiegoś naprawdę bezpiecznego miejsca do spania niż pozostać tutaj. Tak się jednak nie stało, gdyż moc przewidywania przeszłości była jej obca, dlatego też padła zmęczona w to miejsce, do którego zdołała dotrzeć czując, iż nie zrobi dziś ani kroku. Położyła się zmęczona i usnęła.
Tymczasem wiejską drogą, obok której spała bohaterka naszej historii, przejeżdżał ogromny wóz z napisem „Mama Domino - pokaz niezwykłych osobliwości“. Na wozie siedziała wysoka kobieta młoda i nawet urodziwa,blondynka o ponurych, fioletowych oczach. Trzymała w dłoniach lejce, a jej wóz był zaprzęgnięty w dwa Taurosy. Jechała powoli i bez pośpiechu, aż tu nagle dostrzegła leżącą oraz pogrążoną w głębokim śnie piękną Jednorogini. Zaintrygowana zatrzymała więc wóz, po czym zeskoczyła z niego, obejrzała uważnie stworzenie i rzekła:
- Czy mnie mój bystry wzrok nie myli? Czy to jest...?
Kobieta bowiem widziała doskonale, jakie właśnie stworzenie znajduje się przed nią, ponieważ była ona wiedźmą i umiała dzięki temu zobaczyć to, czego inni często nie widzieli.
- To z pewnością musi być ona. Ale chętnie dowiem się jeszcze... Hej, Surge! Chodźże tutaj!
Powoli jej pomagier, który był bardzo ponurym, wysokim mięśniakiem o złotych włosach i z przepaską na oku, ubranym w szary strój.
- Czego chcesz ode mnie? - spytał łotr.
- Jestem bardzo ciekawa, co mi powiesz - odpowiedziała mu kobieta i wskazała na jednorożca - Powiedz mi, co tutaj widzisz?
- Widzę... Konia. Pięknego, białego konia ze złotą sierścią.
- Konia? I nic więcej?
- No, Pokemona konia. A co?
- A nic. Tak też myślałam. Wezwij tutaj tych naszych magików. Jestem ciekaw, co oni nam powiedzą.
Chwilę później do kobiety podszedł jakiś wysoki młodzieniec o blond włosach i ciemno-niebieskich oczach, ubrany w niebieską szatę z żółtymi gwiazdami oraz spiczastą czapką. Przy nim kroczyła dziewczynka, podobna do niego jak dwie krople wody, ale młodsza o kilka lat. Wyraźnie była jego siostrą, gdyż aby być jej ojcem ów młodzieniec musiałby być o wiele starszy niż był naprawdę, a na brata pasował idealnie.
- O co chodzi, Mamo Domino? - spytał młody chłopak.
- Czemu stoimy? - dodała dziewczynka i nagle dostrzegła to, na co ona patrzyła - A niech mnie! Jednorożec!
Jej brat zatkał jej usta dłońmi i powiedział:
- Daj spokój. Jaki jednorożec? Zdaje ci się! To jest z pewnością zwykły Rapidash... I na pewno ma doczepiony róg, mam rację?
- A więc widzisz róg, tak? - spytała Domino.
- Brawo, mój drogi braciszku! -  mruknęła dziewczynka - Jeśli chciałeś ją oszukać, to ci się udało!
Jej brat popatrzył załamany na kobietę, która to uśmiechnęła się podle i powiedziała ponuro:
- Doskonale. A więc skoro wy też widzicie ten róg, to znaczy, że ona jest naprawdę jednorożcem. Tylko osoby obdarzona wrażliwością na magię, o wielkiej wierze w magię i niepospolitym sercu mogą zobaczyć jednorożca zamiast zwykłego Rapidasha. Ten mój głupi mięśniak nie posiada żadnej z tych cech, ale wy owszem. I ja również. To jest piękny jednorożec i będzie należał do naszej menażerii.
Następnie wyciągnęła ręce i wypowiedziała zaklęcie. Chwilę później Jednorogini na oczach zdumionych towarzyszy wiedźmy zamieniła się w miniaturowego Rapidasha, którego Domino wsadziła do malutkiej klatki. Wiedźma zawsze tak robiła - łapała niezwykłe zwierzęta i zmniejszała je, po czym wsadzała do miniaturowych klatek, a gdy zatrzymała się z pokazem na kilka dni, to powiększała klatki wraz z siedzącymi tam okazami stworzeń,  które pokazała ludziom za pieniądze. Była bardzo zadowolona ze swojego sprytu oraz mocy, jakie wykorzystała do wyłudzania od ludzi pieniędzy. No, bo co jak co, ale to Mama Domino robić umiała najlepiej.


C.D.N.








2 komentarze:

  1. No widzę, że historia o Jednorogini zapowiada się naprawdę ciekawie. Mamy tu tajemnicze zniknięcia jednorożców, które należą do moich ulubionych fantastycznych zwierząt z tego względu, iż uwielbiam konie. :) I mam pytanie: od kiedy to Iris uchodzi za przeuroczą? xD I wygląda na to, że ona i Cilan są osobami o szlachetnych sercach, skoro dojrzeli róg na czole Jednorogini. I mam pewne przypuszczenia co do tego, że młodzieńcem zapamiętanym przez Jednorogini jest Ash. A ona zapewne okaże się Sereną, bo pamiętam że w bajce na podstawie której napisałeś to opowiadanie, Jednorogini potrafiła przybierać ludzką postać i chyba miała na imię Amalthea. :) I ona nie wie, gdzie się podziały wszystkie jednorożce, które znała. Cilan i Iris znają pewna legendę na ten temat, o której ona nigdy nie słyszała. Właścicielem Czerwonego Taurosa z całą pewnością jest Giovanni, bo któż by inny mógł być tak niegodziwy, żeby posyłać tak niebezpiecznego Pokemona, aby siał śmierć i zniszczenie? Jednorogini nie została pochwycona, ponieważ nigdy nie opuściła lasu, w którym mieszkała. On ją przed nim chroni. A ona uwierzyła w historię opowiedzianą jej przez Cilana i Iris, i wbrew ich przestrogom postanowiła dociec prawdy. Wykazała się odwagą, skoro opuściła swój bezpieczny dom, aby dowiedzieć się, co się stało z innymi jednorożcami. Jej pewnie nie było nawet dane poznać własnej rodziny. Jak to dobrze, że tylko nieliczni wśród ludzi mogą dowiedzieć się, kim ona jest tak naprawdę, a inni widzą w niej tylko zwykłego konia. Domino w tej historii jest wiedźmą, która potrafi rozpoznać jednorożca. A Surge w anime też posiada przepaskę na oku? Clemont i Bonnie należą do trupy Domino i też rozpoznali jednorożca, bo posiadają dobre i wrażliwe serca, czego nie można powiedzieć o Domino, ale ona wierzy w magię, dlatego widzi róg na czole Jednorogini. I potrafi zmniejszać zwierzęta, przez co bez trudu uwięziła śpiącą Jednorogini, nawet jej nie obudziwszy. Jestem naprawdę ciekaw, co będzie działo się dalej. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że historia Jednorogini już Ci się podoba - zapomniałem, że lubisz konie i dlatego pewnie chętniej poznasz dalszy ciąg :) Od kiedy Iris jest przeurocza? Bardzo dobre pytanie xD Chyba od wtedy, kiedy Cilan się w niej zabujał, a że miłość jest ślepa, to wiesz... xD Widzę, że bardzo dobrze kombinujesz w sprawie Asha i Giovanniego - bystrzak z Ciebie i bardzo dobrze :) I dobrze pamiętasz - Jednorogini w tej historii stała się potem kobietą i przyjęła postać lady Amalthea. Dobrą masz pamięć :) W oryginale to motyl włóczęga o duszy poety opowiadał bohaterce o tym, co się stało z jednorożcami, ja powierzyłem tę rolę Cilanowi i Iris. Domino gra tu postać Mamy Fortuny z oryginalnej historii, tyle tylko, że Mama Fortuna była staruchą, a tu jest troszkę inaczej :) I jej służył jednooki mięśniak Roug, którego gra Surge i służył jej magik Schmendrick, którego gra Clemont. Bonnie zaś to postać nawiązująca do innej postaci z historii, ale dowiesz się potem co i jak :)

      Usuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...