czwartek, 18 stycznia 2018

Przygoda 108 cz. IV

Przygoda CVIII

Czas zemsty cz. IV


Policja przyjechała dość szybko i przeszukała dokładnie całe Centrum Pokemon, jednak nie odnalazła w nim niczego podejrzanego. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Co prawda kilka osób widziało, jak w pobliżu pokoju numer 4, w którym to zatrzymał się Bernard Hatch, kręciły się dwa Pokemony: Hitmonlee oraz Machop. Parę osób widziało również jakiegoś tajemniczego mężczyznę, lekko wyłysiałego na środku głowy i ubranego w jasno-brązowy płaszcz. Człowieka tego nigdy wcześniej tutaj nie widziano, choć z drugiej strony to nic nie znaczyło, bo przecież w Centrum Pokemon bywa wielu ludzi i większość z nich trzyma się swoich spraw i nie wchodzi w interakcje (jak to fachowo wyraziła się porucznik Jenny) z innymi ludźmi, a po prostu zajmuje się własnymi sprawami. Trudno jest zatem zapamiętać wszystkich, którzy tutaj przechodzili.
- Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że nikt nie słyszał strzału - powiedziała Jenny, gdy już powróciła z przesłuchania do pokoju, w którym zabito Hatcha - Choć tak właściwie, to akurat nic dziwnego. Jeżeli zabójca miał broń z tłumikiem, to mógł łatwo wystrzelać nawet pół Centrum i nikt by nic nie usłyszał.
To mówiąc spojrzała na Asha, który siedział na łóżku razem ze mną.
- Bardzo cię boli?
- Tak sobie - odpowiedział jej mój luby, przykładając sobie do swojej rany woreczek z lodem - Tylko nie rozumiem, dlaczego ciągle mnie walą właśnie w to miejsce? I jeszcze tak mocno. Ech, naprawdę ci ludzie nie mają za grosz wyczucia.
- Bandyci rzadko mają wyczucie - uśmiechnęła się dowcipnie Jenny - I naprawdę niczego nie widziałeś?
- A niby jak miałem coś zobaczyć, co?! Drań zaszedł mnie od tyłu, gdy patrzyłem na Hitmonlee i uderzył mnie tak mocno, że zanim się obejrzałem, a już widziałem gwiazdy.
- A potem znalazłyśmy go nieprzytomnego - powiedziała Alexa dość smutnym tonem - Bardzo się wtedy przestraszyłyśmy.
- Tak... Bałyśmy się, że coś ci się stało - dodała smutnym głosem mała Taylor - Ale na szczęście mama szybko wyczuła, że żyjesz, więc zaraz cię zaczęła cucić.
- Tak, to prawda - potwierdziła Cindy - Na początku przestraszyłyśmy się, że ktoś go zabił, ale na całe szczęście Ashowi nic poważnego się nie stało. Skończyło się na tylko guzie.
- I siniaku dla Pikachu - dodał Ash - Mam nadzieję, że nic mu nie jest.
- Spokojnie, nic mu nie będzie - odpowiedziała przyjaźnie Cindy, lekko się uśmiechając - Nie musisz się o niego bać.
- A gdzie on teraz jest?
- Siostra Joy się nim zajmuje. Jest pod dobrą opieką.
Jenny zaczęła nerwowo chodzić po pokoju.
- Nic z tego nie rozumiem. Te drań musiał doskonale wiedzieć, że ty i Serena chwilowo zeszliście z posterunku. Musiał was obserwować. Ale jak? W jaki sposób mu się to udało?
- Powiedzmy to sobie wprost... Spartaczyliśmy robotę - odpowiedział ponuro Ash - Powinienem od razu dzwonić do was, a nie do profesora i od razu powinienem was tu wezwać. Zachciało mi się dzwonić nie tam, gdzie trzeba i szybko wracać na posterunek. A powinienem był...
- To już bez znaczenia, Ash - powiedziała Jenny - Koleś nie żyje i już tego nie zmienisz. A obwinianie się o to nic ci nie da.
- Spokojnie, ten gość i tak był gnidą, więc czego żałujesz? - spytałam, chcąc jakoś pocieszyć Asha.
- Możliwe, ale mimo wszystko nie sądzisz, że lepiej powinniśmy się do tej sprawy przyłożyć?
- Może i tak, ale przecież to moja wina. Gdyby mi się nie zachciało nagle iść do biblioteki, to może...
- Tak, ale to mnie zachciało się iść do telefonu.
- Ale zamknąłeś za sobą drzwi na klucz, który miałeś przy sobie cały czas. Zasłoniłeś też okna, żeby nikt nie ustrzelił Hatcha przez nie. Zrobiłeś więc wszystko, jak należy.
- Poza zachowaniem ostrożności. I co? Zabili nam świadka koronnego.
- Weź się tym tak nie przejmuj - powiedziała porucznik Jenny - Serena ma rację. Hatch to była gnida. Znałam go osobiście. Paru ludzi mi się już na niego skarżyło, że jest krwiopijcą i pod pretekstem wykonywania swoich obowiązków okrada ludzi i wyżywa się nad dłużnikami.
- Zakładam, że żadna z tych pogłosek nie potwierdziła się, prawda? - spytałam ironicznie.
Jenny pokiwała ponuro głową i powiedziała:
- A żebyś wiedziała. A żebyś wiedziała. Nic na niego nie mieliśmy. Jego wina była oczywista, ale nic nie mogliśmy zrobić. Więc się już tak nie litujcie nad nim. Bydlak dostał jedynie to, na co już dawno sobie zasłużył.
- Ale mógł zeznawać w sądzie przeciwko Brackleyowi! - zawołał Ash.
- Brackleyowi? A co cię tak nagle wzięło, aby go o coś oskarżać, co? - spytała Jenny.
- Hatch o nim wspominał i dodał, że jego morderca oskarżał Brackleya o uknucie intrygi przeciwko niemu.
- A kim jego zdaniem jest ten morderca?
- To Richard Shelton, ale ty z pewnością już od dawna o tym wiesz.
Słysząc ten zarzut Jenny westchnęła delikatnie i powiedziała:
- Przyjacielu... Ja rozumiem, że możesz zawzięcie szukać mordercy, ale dlaczego nie chcesz go szukać pomiędzy żywymi? Dlaczego ciągle musisz go szukać pomiędzy martwymi?
- A czemu ty tak uparcie wykluczasz możliwość, że to jest on? - zapytał na to Ash załamanym głosem - Przecież wiesz dobrze, iż taka możliwość wcale nie jest wykluczona. No, chyba...
- Chyba, że co?
- Chyba, że znaleźliście ciało Sheltona.
- Nie, nigdy nie znaleziono jego ciała - odpowiedziała Alexa.


Spojrzeliśmy na nią uważnie, a ja spytałam:
- Skąd to wiesz?
- Ash poprosił, aby sprawdzić człowieka, o którym mówiła Jenny, że zginął w górach tak około dziesięć lat temu i podobno miał za narzeczoną siostrę tego znanego badacza Bena Hearta - wyjaśniła Alexa - I sprawdziłam z Cindy wszystkie dane w tej sprawie. Maxiu także tam co nieco poszukał w Internecie, ale to już sam ci powie, Ash. Jak go zapytałam, czy czegoś nie odkrył, to tylko się oburzył i odpowiedział mi, że nie po to jest członkiem twojej drużyny, aby miał popełniać niedyskrecję, więc wszelkie wiadomości przekaże tylko tobie.
- Och, kochany Max - zaśmiał się lekko Ash, po czym syknął z bólu i ponownie przyłożył sobie do głowy woreczek z lodem - Służbista z niego czasami, ale jak ma szukać informacji, to jest perfekcyjny. Podobnie zresztą jak wy dwie.
- Dzięki, Ash - uśmiechnęła się Cindy.
- Mama jest we wszystkim najlepsza, tak samo, jak i ty - pisnęła wesoło Taylor.
- Dzięki, Taylor - Ash spojrzał na nią z uśmiechem - Szkoda, że fakty temu zaprzeczają.
- Dlaczego? - spytała mała.
- Bo nawaliłem na całej linii. Ostatnio wszystko, czego tylko bym się nie tknął, kończy się po prostu fatalnie.
Taylor usiadła na łóżku przy nim i położyła dłoń na jego dłoni.
- Spokojnie, Ash. Mama mówi, że każdy ma czasami gorszy dzień. Ale nie można się poddawać.
- Tak, to prawda - potwierdziła Cindy z uśmiechem - Ja wiem, że to wszystko, co się ostatnio stało, wcale nie jest zapowiedzią czegoś dobrego, ale wiesz... Spójrz na to inaczej. Świat stracił trzy gnidy, a być może już niedługo straci czwartą, jeśli oczywiście masz rację, co do Brackleya.
- Ash zawsze ma rację - powiedziała Taylor pewnym siebie tonem.
- Tak i to jest jego przekleństwo - zaśmiała się ironicznie Jenny - Potem my wychodzimy przy nim na idiotów. I wiesz co? Być może właśnie nimi jesteśmy.
- Niby czemu? - spytałam.
- Nie widzisz, że wciąż gonimy za cieniem? Nie wiemy nawet, kim jest zabójca - odparła ponuro pani porucznik - To znaczy wiemy to dobrze, o ile oczywiście masz w tej sprawie rację, ale przecież nie wiemy, jak on teraz wygląda. Równie dobrze mógł zmienić płeć i niepostrzeżenie podchodzić swe ofiary jako kobieta, podczas gdy oni spodziewali się ataku mężczyzny.
- Ciekawe stwierdzenie - rzekł Ash, masując sobie lekko podbródek - I nawet interesujące, muszę powiedzieć. Ale lepiej niech najpierw Cindy z Alexą powiedzą mi, co odkryły.
- Najpierw wy powiedzcie, co odkryliście - zaproponowała Alexa.
Opowiedziałam im dokładnie, czego się dowiedzieliśmy od Hatcha, a Alexa z Cindy dodały, że dowiedziały się one tego samego, ale dodały kilka ciekawych faktów. Jednym z nich był fakt, iż panna Laura Heart (czyli siostra Bena Hearta i zarazem narzeczona Richarda Sheltona) została zabita w bardzo tajemniczych okolicznościach przez nieznanych sprawców i to niecały rok po śmierci swojego brata. Kilka miesięcy później zaś zginął w górach Richard Shelton. Jego ciała jednak nigdy nie odnaleziono. Mimo wszystko oficjalnie został uznany za zmarłego, więc policja początkowo nie brała pod uwagę takiej możliwości, aby to on mógł teraz działać jako Ellis Pomścij-Krzywda, ale teraz to się zmieniło.
- A zatem nie znaleziono ciała Sheltona - podsumował wypowiedź naszych przyjaciółek Ash - Czyli to on może być Ellisem.
- Jeśli nawet, to niczego nie zmienia - powiedziała Jenny - Nawet nie wiemy, jak on obecnie wygląda. Nic nie wiemy o tym cwaniaku. Może być praktycznie wszystkim.
- Tak, nawet tym krzesłem - zachichotała Cindy, wskazując palcem na jedno z krzeseł.
Jenny spiorunowała ją wzrokiem i rzuciła:
- Uważasz, że to takie zabawne? No, to się mylisz, bo to wcale nie jest zabawne. Ten cwaniak jest cały czas o krok przed nami i nie wiemy, jak go złapać. Wymyka się nam, a my drepczemy w miejscu!
- Nie do końca - zauważyła Alexa - Ash miał rację. Richard Shelton rzeczywiście jawnie oskarżał Davy’ego Brackleya o zorganizowanie intrygi przeciwko niemu i do tego jeszcze jawnie oskarżał tego człowieka o to, że zlecił zabójstwo Bena Hearta.
- To prawda. Pamiętam, jak przyszedł do mojej szefowej i namówił ją do obsmarowania Brackleya w „Kanto Express“ - odezwała się nagle Cindy - Pamiętam to doskonale, gdyż potem zrobił się wielki skandal i Brackley zaskarżył gazetę o zniesławienie.
- I co? Wygrał? - spytałam.
- A i owszem, wygrał, zaś moja szefowa musiała zapłacić mu spore odszkodowanie za to, co o nim napisała, ale potem już zawsze, zanim nie odeszła na emeryturę, ostro pomstowała na tego drania. Mówię ci, ona go wręcz nie cierpiała i to jeszcze przed całą tą sprawą. Tym chętniej więc opublikowała wywiad z Sheltonem na temat Brackleya i chociaż musiała mu za to zapłacić odszkodowanie, to nigdy nie zmieniła o nim zdania. I ja też nie zmieniłam.
- Moja droga... Przypominam ci, że mówisz o człowieku, który jest członkiem Rady Miejskiej i w praktyce drugim po burmistrzu - zauważyła Jenny - O takich nie można wypowiadać się źle, a najlepiej nie wypowiadać się wcale, żeby sobie i innym nie narobić problemów.
- A czego się niby boisz? Podsłuchu? - spytała ironicznie Cindy - Że ta gnida podsłuchuje nas i to teraz?
- Lepiej nie kusić złego - mruknęła pani porucznik - Ale tak czy siak, Ash, jeżeli chciałeś, aby Hatch zeznawał przeciwko Brackleyowi, to moim zdaniem za bardzo cię poniosło. Ta gnida nie powiedziałaby złego słowa przeciwko członkowi Rady Miejskiej. A nawet jeśli, to co z tego? Myślisz, że jego zaznania coś by tu pomogły? Na Brackleya to ty nic nie znajdziesz, Ash. To drań kuty na cztery nogi, a prócz tego jeszcze bogaty. Takiego nie ruszysz, nawet będąc Sherlockiem Ashem.
- Tak, wiem o tym - rzekł smutno mój chłopak - Ale mimo wszystko czuję, że nawaliłem i to na całej linii. Obawiam się, że kapcanieję.
- A ten znowu swoje! - jęknęłam załamana - Ash, weź już przestań! Przecież nie stało się nic złego! Zginęły trzy gnidy, a może za chwilę zginie czwarta. I co z tego?! To jest taka tragedia dla ciebie?
- Nie... Nie tragedia, ale mimo wszystko źle mi z tym. On powierzył mi swoje życie, a ja go zawiodłem. Tak samo, jak nieco wcześniej zawiodłem biednego Clemonta.
- A właśnie, a propos Clemonta - powiedziała Jenny, która właśnie sobie coś przypomniała - Moi ludzie namierzyli kryjówkę tych dwóch drani, którzy postrzelili naszego biedaka. Kumple rudzielca wszystko wyśpiewali, a my poszukaliśmy i znaleźliśmy ją.
Nie jestem pewna, ale prawdopodobnie Jenny liczyła na to, że przykuje tym uwagę Asha. Jeśli tak, to osiągnęła swój cel, ponieważ mój ukochany spojrzał na nią uważnie i spytał:
- Gdzie oni są?
- W takim starym domu na przedmieściach. Moi ludzie obserwują ich już od kilku godzin. Wiedzą, że są tam obaj. Musimy ich zamknąć, zanim zwieją.
- Czemu już tego nie zrobiłaś?
- Uznałam, że chciałbyś brać w tym udział. Zechcesz?
Ash uśmiechnął się mściwie i powiedział:
- Tak, Jenny. Bardzo chcę wziąć w tym udział.

***


Oczywiście, jak się możecie tego domyślać, nie tylko Ash chciał wziąć udział w tej akcji. Również ja tego pragnęłam. Czułam, że w ten sposób możemy naprawić swoją nieudaną poprzednią akcję. Prócz tego mój luby uważał to za możliwość odzyskania swego dobrego imienia, które stracił (a w każdym razie w swoim własnym mniemaniu) podczas nieudanej walki z tymi dwoma draniami. Osobiście uważałam, że Ash przesadzał z tą utratą twarzy, ale mimo wszystko stwierdziłam też, iż ma wszelkie prawo tak to odbierać, więc nie mówiłam nic, tylko postanowiłam wziąć udział w jego akcji i wspierać go w niej. Chciałam, aby wiedział, że może na mnie liczyć zawsze, w każdej potrzebie. Ostatecznie jestem jego dziewczyną, więc niech ma ze mnie jakiś pożytek.
Tym razem jednak postanowiliśmy wszystko przeprowadzić inaczej niż ostatnio. Ja i Ash lecieliśmy na grzbiecie Pidgeota, obserwując z lotu ptaka dom, w którym przebywali nasi delikwenci. Jednocześnie porucznik Jenny wraz z kilkunastoma ludźmi otoczyła dom, ale w taki sposób, aby nikt ich nie zauważył do czasu, aż wkroczą do akcji. Rosnące w pobliżu drzewa oraz krzaki bardzo ułatwiały im to zadanie.
- Tym razem nie mogą nam uciec - powiedział mściwym tonem Ash.
- Nie mają prawa - dodałam - Ale spokojnie. Nie zdołają nam zwiać. Nie tym razem.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał bojowym tonem Pikachu.
Obserwowaliśmy uważnie dom, zwłaszcza w momencie, gdy w końcu policjanci wkroczyli do akcji. Co prawda Jenny ze swoimi ludźmi otoczyła kryjówkę bandziorów ze wszystkich stron, jednak i tak spodziewaliśmy się, że ci dwaj dranie zechcą pomimo to wyciąć nam niemiły numer i w jakiś sposób uciec. Mieliśmy rację, ponieważ kiedy policja wkroczyła do akcji, to tylko zdołali złapać jednego z nich. To nie był jednak ten, który postrzelił Clemonta, ponieważ tego jakoś nie mogli znaleźć.
W końcu Jenny wyszła z kryjówki bandziorów i pomachała nam ręką na znak, żebyśmy zlecieli na dół. Zrobiliśmy tak, a wtedy nasza przyjaciółka powiedziała nam o połowicznym sukcesie całej akcji, co wyraźnie bardzo zdenerwowało Asha.
- Słuchaj, Jenny... On tu przecież musi być! - zawołał mój luby dość wściekłym tonem - Twoi ludzie obserwowali ten dom, zanim tu przybyliśmy i podobno nie widzieli, aby ktoś go opuścił, mam rację?
- Tak, masz rację - potwierdziła Jenny.
- Właśnie. A kiedy już wkroczyliście do akcji, to cały czas ja i Serena warowaliśmy na górze i pilnowaliśmy, żeby żaden z tych dwóch nie zwiał. Czyli jest tylko jedna możliwość... Ten bydlak gdzieś tu jest.
- Może ten drugi będzie coś wiedział? - spytałam.
Policjanci przyprowadzili czarnoskórego bandytę, który to wyglądał na wyraźnie przerażonego.
- Gdzie jest twój kumpel? - zapytał go Ash.
- Nie wiem, o kim mówisz - odpowiedział drań, udając idiotę.
Ash wściekły zdzielił go pięścią prosto w twarz.
- Nie wydurniaj się! Dobrze wiesz, o kim ja mówię! O twoim rudym kumplu, który postrzelił w kręgosłup mojego przyjaciela! Gadaj zaraz, gdzie on jest?!
- Nie wiem! Przysięgam, że nie wiem! - zawołał przerażony bandzior.
- Nie wiesz?! Nie wiesz?! - wrzasnął na niego Ash, łapiąc łajdaka za poły ubrania - A jak ci rozwalę kolano, a potem drugie, to wtedy będziesz wiedział?!
- Ash, spokojnie! W ten sposób nic nie zyskasz! - jęknęłam.
- Pika-pi! - pisnął przerażony Pikachu.
Mój ukochany jednak nas nie słuchał i wściekły popchnął bandziora na ziemię, po czym wyjął swoją broń i powiedział:
- Dobra, koleś. Żarty się już skończyły. Teraz albo będziesz gadać, albo zobaczysz, jak skutecznie umiem rozwiązywać języki.
- Ja przysięgam, że nie wiem... Naprawdę nie wiem - skamlał bydlak.
Ash nie wierzył mu (podobnie zresztą, jak i ja), dlatego też postanowił dotrzymać słowa i rozwiązać mu język. Jenny patrzyła na to wszystko ze stoickim spokojem, a nawet delikatnie uśmiechała się, jakby cała ta sytuacja co najmniej ją bawiła.
- Ciekawe, co on zamierza? - zapytałam samą siebie w myślach.
Tymczasem Ash kucnął przy leżącym na ziemi bandycie i rzekł:
- Będziesz mówić? Czy mam bardziej cię przycisnąć?
- Nie wiem, gdzie on jest! Przysięgam!
Ash mu nie wierzył, dlatego powoli wstał i strzelił w ziemię tuż przy nodze łajdaka. Ten wrzasnął przerażony, a mój luby ponownie wymierzył w niego broń i strzelił tuż przy jego ręce. Łajdak zareagował na to kolejnym wrzaskiem, zaś detektyw z Alabastii znowu strzelił, jednak tym razem blisko głowy.
- Następna kula trafi twój kłamliwy pysk! Gadaj zaraz, bo mi puszczą nerwy. Gdzie jest twój kumpel?!
Bandyta nic mu nie odpowiedział, a więc Ash ponownie wymierzył w niego broń i...
- Nie! Dobra! Powiem! Wszystko powiem! - wrzasnął nagle bandzior, wyraźnie bojąc się o swoje nędzne życie.
- Wiedziałem - uśmiechnął się ironicznie Ash - A więc odpowiadaj. Gdzie jest twój kumpel?
- W ukrytym pokoju! Za lustrem! To lustro stanowi wejście do niego! Trzeba nacisnąć odpowiedni przycisk w ramie lustra, a się otworzy!
- Doskonale - powiedział mój luby bardzo zadowolony - Jak miło, że wreszcie zmądrzałeś.
- Zabrać mi go stąd! - zawołała Jenny do swoich ludzi, wskazując ręką na bandytę leżącego na ziemi.
Policjanci podnieśli go i zabrali ze sobą, a tymczasem ja, Ash, Jenny i Pikachu powoli weszliśmy do domu. Bardzo szybko odnaleźliśmy w nim lustro, ale gdy to zrobiliśmy, to zaraz pojawił się kolejny problem.
- Gdzie jest ten przycisk, o którym mówiła ta gnida? - spytałam.
- Poszukajmy w ramie... - odpowiedziała Jenny - Jeśli ten łajdak mówił prawdę, to znaczy, że przycisk musi tam być.
- Po co szukać? Mam lepszy pomysł - rzekł Ash.
Następnie złapał on za leżący na stole wazon i rzucił nim w lustro z całej siły. Szyba w lustrze rozpadła się na tysiąc kawałków, zaś Ash usunął kilkoma ruchami rąk jej resztki, które zachowały się w ramie.
- Nie ma to jak rozwiązanie siłowe - zażartowała sobie Jenny.
Po zniszczeniu lustra odsłoniło się przed nami wejście do niewielkiego pomieszczenia tuż za nim, w którym stał podły właściciel rudej czupryny, który postrzelił niedawno Clemonta. Ash na jego widok szybko wyjął broń i warknął:
- Wyłaź! No wyłaź!
- Pika-pika-chu! - zapiszczał groźnie Pikachu, strosząc bojowo sierść.
Bandyta nie miał innego wyjścia, jak tylko go posłuchać, więc podniósł powoli ręce do góry i wyszedł z pomieszczenia.
- Dobra, koleś. Koniec zabawy. Idziesz z nami - powiedziała do niego Jenny złym tonem.
Łajdak jednak jeszcze nie wypowiedział swojego ostatniego słowa, czego dowiódł w chwili, kiedy Jenny próbowała zakuć go w kajdanki. Ten wówczas uderzył ją mocno kolanem w brzuch i odepchnął na bok, po czym wydobył broń i wymierzył ją w kierunku Asha.
- Rusz się tylko, panie detektywie, a rozwalę ci łeb!


Mój luby jednak nigdy nie należał do osób, które łatwo jest zastraszyć, ponieważ kiedy bandzior nakazał mu rzucić broń, to wtedy mój chłopak rzucił ją odbezpieczoną na podłogę w taki sposób, że pistolet wypalił i kula drasnęła nogę rudzielca. Ten wrzasnął z bólu, a Ash wściekły skoczył w jego stronę, powalając bydlaka na ziemię. Obaj zaczęli się szarpać, a ja bałam się wkroczyć do akcji, gdyż nie chciałam niechcący zranić Asha, co było bardziej niż możliwe, bo obaj adwersarze turlali się po ziemie i raz za razem jeden był na górze, aby zaraz być na dole i odwrotnie. Zadanie więc ciosu naszemu przeciwnikowi przeze mnie było tu raczej mało możliwe. Mogłam więc tylko stać i patrzeć na to, czekając na rozwój zdarzeń. Ten zaś nastąpił szybciej niż myślałam, ponieważ w końcu rudzielec odepchnął Asha na bok i doskoczył do swojej broni, ale wówczas ja wkroczyłam do akcji, prędko odkopując mu broń nogą.
- Ty mała żmijo! - wrzasnął rudzielec i skoczył na mnie.
Ash rzucił się jednak na niego od tyłu, po czym odciągnął go ode mnie. Bandzior miał mimo to siłę, aby go z siebie zrzucić i skoczyć w kierunku swojej broni. Mój luby jednak szybko skoczył na równe nogi, złapał za jakiś talerz (leżący właśnie na stole) i rzucił nim w rudzielca. Ten się zasłonił ręką, przez co pocisk nie sprawił mu żadnej krzywdy, ale wtedy właśnie Ash skoczył na niego, wytrącił mu broń z ręki, po czym powalił na podłogę i zaczął bezlitośnie dusić tego bydlaka, zaciskając mocno dłonie na jego szyi.
- Ash, nie! - zawołałam przerażona, gdyż cała ta sytuacja bardzo mnie zaniepokoiła.
Nie chciałam przecież, aby mój chłopak został mordercą przez taką gnidę, ale też jakoś nie umiałam go oderwać od rudzielca, który tym razem nieudolnie próbował zepchnąć z siebie duszącego go Asha.
- Ash, puść go! - odezwał się nagle stanowczym głos Jenny, która już pozbierała się z ziemi - Nie zabijaj go, bo inaczej będziesz taki sam, jak on! Będziesz bezlitosnym zabójcą! Chcesz tego?!
Pod wpływem tych słów ucisk Asha na szyi rudzielca powoli zaczął słabnąć, aż w końcu w ogóle on ustąpił, a mój luby wstał ostrożnie z ziemi.
- Masz rację - wysapał ponuro detektyw z Alabastii - On nie jest tego wart, aby przez niego zostawać mordercą.
Bardzo mnie ucieszyła jego decyzja, podobnie jak i porucznik Jenny, która podniosła rudzielca z ziemi, patrząc na niego groźnie.
- No co?! - warknął na nią bandzior - Masz coś do mnie?
- A i owszem, mam i to sporo. A przede wszystkim to!
Po tych słowach kopnęła ona bandziora kolanem w krocze. Ten zaś aż pisnął z bólu, z jękiem upadając na podłogę.
- Teraz jesteśmy kwita - rzuciła złośliwie pani porucznik i spojrzała na Asha - Mój drogi, czyń honory.
Słynny detektyw z Alabastii powoli wstał, obrócił bandytę i założył mu kajdanki na ręce, recytując słynną regułę o prawie do zachowania milczenia.
- Macie go?! - zawołał wesoło jeden z policjantów, wchodząc właśnie do środka - Jak widzę, wy nigdy nie zawodzicie. O rany! A co się stało temu biedakowi, szefowo?
Mówiąc „biedakowi“ miał oczywiście na myśli tego rudego bydlaka, którego właśnie wił się z bólu po podłodze.
- A nic takiego - odparła na to ironicznie Jenny - Po prostu potknął się i uderzył o kant stołu.
- Aha, rozumiem - zaśmiał się policjant - Czy mam go już zabrać, czy będzie się tak jeszcze trochę potykał?
- Nie, spokojnie. Możesz go zabrać - odparła na to Jenny, delikatnie się przy tym uśmiechając - Jakby tak przy mnie zaczął się potykać, to możecie sobie wyobrazić, jakby potem strasznie wyglądał.
- Wolę sobie tego nie wyobrażać - powiedziałam żartem.
- A ja bym chętnie sobie popatrzył na taki widoczek - rzucił mściwie Ash, któremu z oczu leciały wręcz błyskawice.
- Niestety, to niezgodne z naszymi zasadami - przypomniałam mu.
- Tak, niestety... - pokiwał potakująco głową Ash.

***


Ponieważ cała akcja została zakończona sukcesem, to mogliśmy już spokojnie powrócić do miasta, a tam zająć się naszymi własnymi sprawami. Przede wszystkim bardzo nas wtedy ciekawiło, czy Latias osiągnęła sukces w swojej misji, jaką jej powierzył Ash. Bardzo mieliśmy na to nadzieję, ale cóż... Istniało ostatecznie ryzyko, że będzie inaczej. Im bardziej zbliżaliśmy się do szpitala, tym bardziej mój ukochany był zaniepokojony. Wprost mi tego nie powiedział, ale tak prawdę mówiąc nie musiał tego robić. W końcu znałam go już na wylot, podobnie jak on mnie. Oboje rozumieliśmy się bez słów. Wystarczyło mi tylko na niego spojrzeć, aby wiedzieć, kiedy go coś dręczy. I teraz też tak było. Dręczyły go te same obawy, które dręczyły także i mnie. Obawy, że nic się nie udało, a Clemont będzie już zawsze kaleką przez tę straszną przygodę, jaka niedawno go spotkała. Tak bardzo się tym zamartwialiśmy, ale nic nie mówiliśmy. Woleliśmy tego nie robić, jakbyśmy się obawiali, że najkrótsze nawet słowo wypowiedziane w tym temacie może wszystko pogorszyć. Dlatego więc bardzo powoli szliśmy do szpitala i to w całkowitym milczeniu.
W końcu dotarliśmy na miejsce, a Ash, kiedy już miał wejść do środka, nagle zatrzymał się i złapał ręką za framugę.
- Co ci jest? - spytałam zaniepokojona, łapiąc mego chłopaka za rękę.
On popatrzył na mnie smutno, jednak uśmiechnął się mimowolnie i powiedział:
- Nic, kochanie... Nic takiego. Tylko tak... Trochę się boję tego, co tam zobaczę.
- Ja też... Ale spokojnie, na pewno wszystko będzie dobrze.
- Naprawdę? Ty sama w to nie wierzysz.
Załamana rzuciłam mu się na szyję i wtuliłam się w niego mocno, a on czule do siebie przytulił.
- Kochany mój... Tak bardzo się boję...
- Ja też, Sereno... Ja też...
Ash powoli masował mi włosy przez chwilę, aż w końcu spojrzał na mnie czule i powiedział:
- No cóż... Trzeba będzie złapać Taurosa za rogi i spróbować jakoś się zmierzyć z tym, co tam zobaczymy. Ostatecznie przecież nie musi być tam nic złego, prawda?
- Prawda... Przecież nie musi być tam nic złego - odpowiedziałam mu i delikatnie cmoknęłam go w usta - Chodźmy, Ash. Będzie dobrze.
Ash uśmiechnął się lekko i choć widziałam z jego oczu wyraźnie bijącą obawę, która była skryta również w moim sercu, ale cóż... Ostatecznie postanowiliśmy przezwyciężyć ten lęk i weszliśmy do środka szpitala. Dość szybko odnaleźliśmy salę, w której znajdował się Clemont. Baliśmy się tam wejść, jednak ostatecznie zrobiliśmy to, a wówczas... Co tam zobaczyliśmy? Zobaczyliśmy tam Clemonta w piżamie szpitalnej, leżącego na łóżku. Obok niego siedziały Dawn oraz Bonnie, obie bardzo smutne. Na ich kolanach siedzieli Chespin i Dedenne, także przygnębieni. W kącie pokoju zaś stała Latias, wyraźnie osłabiona, ale przede wszystkim zrozpaczona.
- Boże! - jęknęłam załamana, zasłaniając sobie usta dłonią.
Nie trzeba nam było niczego wyjaśniać, gdyż wszystko było dla nas aż nadto jasne.
- Nie wińcie Latias... Starała się - powiedział Clemont, spoglądając w naszym kierunku bardzo zasmuconym wzrokiem - Ona nie jest niczemu winna.
- Tak, wiem o tym - odparł Ash i podszedł powoli do Latias, po czym położył jej dłoń na ramieniu, mówiąc: - Odpocznij sobie, maleńka. Już dość zrobiłaś.
Latias miała łzy w oczach. Patrzyła na Asha załamanym wzrokiem, po czym pokazała mu coś na migi.
- Nie mów tak, proszę cię - odpowiedział jej mój chłopak - To nie jest twoja wina. Nawet nie próbuj tak myśleć, proszę...


Latias załamana rzuciła mu się na szyję i wtuliła się w niego mocno, płacząc w jego ramię. Kiedyś byłabym o taki widok zazdrosna, ale obecnie już nie umiałam. Dobrze przecież wiedziałam, że Ash i Latias są dla siebie jak rodzeństwo. Łączy ich ogromna więź emocjonalna, ale inna niż moja i Asha, taka przypominająca więź Asha z May, a może nawet i Asha z Dawn. One wszystkie były mu i są jak siostry. Ja jedna zaś jestem jego ukochaną.
- Latias, spokojnie - powiedziałam, podchodząc i delikatnie gładząc ją po włosach - Jeszcze będzie dobrze, zobaczysz. Wymyślimy coś innego. Co jak co, ale pomysłów to nam nie brakuje, a już zwłaszcza Ashowi.
- Dokładnie - dodała Bonnie, uśmiechając się mimowolnie.
Widać było, jak bardzo mocno przeżywa tragedię brata. Pomyślałam sobie wówczas, że ten świat jest naprawdę zwariowany. Człowiek potrafi z drugim człowiekiem się czubić, a nawet nieźle kłócić, a mimo to, kiedy już nadejdzie tragedia, to ten sam człowiek, który potrafił wcześniej nieźle się droczyć z bliską sobie osobą, a nawet się na nią obrażać, to potem jako pierwszy rusza jej z pomocą, zaś jej tragedię przeżywa jak swoje własne. Oczywiście takie coś mogło mieć miejsce tylko i wyłącznie wtedy, kiedy mieliśmy do czynienia z prawdziwą oraz szczerą miłością, a taką właśnie miłością darzyli się Clemont i Bonnie. Zawsze byli prawdziwie kochającym się rodzeństwem, a ich drobne sprzeczki zdawały się tylko to potwierdzać.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze - powiedział Clemont z lekkim uśmiechem na twarzy - Zobaczycie, ze wszystkim można sobie poradzić. Ostatecznie przecież ludzie nie z takich przeżyć wychodzili obronną ręką. Batman np. raz miał taką przygodę, że mu Bane złamał kręgosłup, a mimo to zdołał on odzyskać sprawność fizyczną.
- Przestań! - zawołała gniewnie Dawn, płacząc już z rozpaczy - Weź już przestań łączyć z życiem te swoje komiksy!
- Ale ja je lubię - odpowiedział jej Clemont - Gdy byłem dzieckiem, to pomagały mi one przetrwać chwile, gdy czułem się nic nie wartym kujonem. Gdy czytałem komiksy o Batmanie, to myślałem sobie, że każdy człowiek, nawet taki, jak ja może być potrzebny na tym świecie i nieść mu dobro, jak również być użytecznym. Wiedziałem, że na Batmana to ja się nie nadaję, ale przecież mogłem pomagać takiemu superbohaterowi jako Alfred czy też komisarz Gordon. To zawsze byłoby coś, a zwłaszcza dla zakompleksionego chłopca bez przyjaciół, którym wtedy byłem.
- Wiem o tym, Clemont. Wiem - jęknęła załamana Dawn - Ale proszę cię! Proszę, przestań już wreszcie mieszać do wszystkiego te swoje głupie komiksy. Ja naprawdę mam już dosyć takiego gadania! Ironizujesz sobie i nie bierzesz nic na poważnie!
- Weź nie krzycz na mojego brata! - zawołała gniewnie Bonnie.
Clemont spojrzał w kierunku swojej siostry, a potem w kierunku swojej dziewczyny, po czym powiedział:
- Wyobraź sobie, Dawn, że ja biorę to wszystko na bardzo poważnie. Wbrew twoim obawom ja doskonale wiem, iż jestem obecnie sparaliżowany od pasa w dół i być może już nigdy nie będę mógł chodzić. Wyobraź sobie, że wiem o tym wszystkim doskonale, ale próbuję jakoś sobie z tym radzić i myśleć o czymś innym. Jeśli więc sobie ironizuję, to tylko po to, aby jakoś nie zwariować od myślenia o tym, co jest złe.
Dawn poczuła się głupio, gdy to usłyszała. Musiała zrozumieć aż nadto dobrze, iż przesadziła, dlatego też powiedziała:
- Przepraszam cię. Naprawdę bardzo cię przepraszam, Clemont. Ja nie chciałam... Ja po prostu... Ja po prostu tak się martwię!
To mówiąc padła ona głową na jego pościel i zaczęła w nią płakać. Clemont zaś powoli zaczął gładzić dłonią włosy ukochanej.
- Spokojnie... Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Ash na pewno coś wymyśli.
- No właśnie! Ash zawsze umie coś wymyślić! - dodała Bonnie bardzo pewnym siebie tonem.
Z delikatnym uśmiechem spojrzałam na mojego chłopaka, który to załamany patrzył na Clemonta i rzekł:
- Przepraszam, że cię w to wpakowałem, stary.
- To nie twoja wina. Ani twoja, ani Sereny, ani tym bardziej Dawn - odpowiedział mu Clemont niezwykle poważnym tonem - Taki już widocznie mój los.
Dawn załamana podniosła głowę z kołdry, w którą płakała i zaciskając pięść, zawołała:
- To wszystko przez tego bydlaka! Tego rudego bydlaka! Ale nie martw się! Ja go jeszcze dopadnę! Dopadnę go i skopię mu tyłek!
- Nie będziesz miała okazji. Już go złapaliśmy - rzekł ponuro Ash.
Dawn spojrzała na niego uważnie, jakby z takim niedowierzaniem.
- Co ty mówisz, braciszku?
- To, co słyszysz - odpowiedział jej ponuro Ash - Dopadliśmy już tego drania. A ja o mały włos go nie udusiłem.
Clemont, Dawn i Bonnie patrzyli na niego wyraźnie zszokowani tym, co właśnie usłyszeli. Przez chwilę nie wiedzieli, co mają powiedzieć lub zrobić, a w końcu Clemont rzekł:
- Ale nie udusiłeś go, a to wielki plus.
- Zdecydowanie wielki, bo przynajmniej nie musisz iść do więzienia - dodała Dawn - Nie chciałabym cię odwiedzać za kratkami.
- Spokojnie. Nie będziesz musiała - odpowiedział jej smutno Ash, po czym ruszył w kierunku wyjścia z sali.
- Hej, czekaj! Dokąd idziesz?! - zawołała zdumiona panna Seroni.
- Muszę odpocząć od tego wszystkiego i przemyśleć pewne sprawy - odparł smutno mój chłopak - Spokojnie, nie zrobię sobie krzywdy.
- Nawet tak nie pomyślałam, braciszku.
- Ale mogłaś pomyśleć.
- Ale nie pomyślałam. Nie jesteś taki. Ty się nigdy nie poddajesz. Jeśli już, to rezygnujesz z czegoś, co nie ma sensu.
- Co nie ma sensu - westchnął smutno Ash, po czym wyszedł powoli z sali, wciąż powtarzając te słowa - Co nie ma sensu.
Nie wiedziałam, jak mam interpretować słowa Asha, więc poszłam za nim. Co prawda mój luby zapowiedział mi, iż nie zamierza się zabić z tej rozpaczy ani nic z tych rzeczy, ale czy mogłam mieć całkowitą pewność, że mimo wszystko tego nie zrobi? Ostatecznie mało to głupstw robili już ludzie z rozpaczy? Byłam nie tak dawno świadkiem jednej tragedii i nie chciałam oglądać kolejnej.

***


Ash pobiegł do willi profesora Oaka, gdzie poszedł do naszego pokoju, który dzielił ze mną, a tam zaczął grać na swoich skrzypcach. Najpierw powoli, potem coraz szybciej i dziczej, aż w końcu robił to tak, jakby dostał ataku szału. Nikt w domu jednak słowa nie powiedział, abym mu kazała przestać. Tylko patrzyli na mnie ze smutkiem i zarazem też współczuciem w oczach. Nie musieli pytać, co się stało. Domyślali się tego, choć pewnie już wiedzieli od Stevena Meyera, który (jak to później mi opowiedziano) był świadkiem nieudanej próby ratowania Clemonta, a potem bardzo załamany powrócił do domu i opowiedział o wszystkim, co zaszło. Ogromna rozpacz więc panowała w całej willi, a co za tym idzie, nikogo wcale nie zdziwiło zachowanie Asha. Możliwe nawet, że gdyby mogli, to sami by teraz w jakiś podobny sposób wyrażali swoją rozpacz z tego powodu.
- Och, biedny Ash - powiedziałam załamana sama do siebie, stojąc pod drzwiami pokoju, w którym przebywał mój chłopak - Biedny Clemont... Biedna Dawn... Biedna Bonnie... Biedny pan Meyer... Tyle cierpienia spadło na nas wszystkich, a wszystko przez jednego bandytę, który... Ech, szkoda słów. Zaczynam powoli żałować, że Ash jednak go nie udusił. Chociaż nie! Co ja gadam?! Ja nie mogę tego żałować! Nie mam prawa tak myśleć! W ten sposób tylko jeszcze bardziej dobijam Asha. I siebie przy okazji też. Boże jedyny... Boże! Jak mam mu pomóc, jak?
Załamana nie wiedząc, co mam zrobić, zrobiłam w końcu to, co jako pierwsze przyszło mi do głowy, czyli po prostu weszłam do pokoju, gdzie Ash właśnie grał jakiś dziki koncert.
- Ash, kochanie... - powiedziałam do niego zasmucona - Proszę, nie graj już. W całym domu cię słychać.
- A jeśli ja tego chcę? - spytał mnie ponuro Ash, przestając grać - Jeśli ja chcę, aby cały świat usłyszał o moim cierpieniu? Może właśnie dzięki temu poczuję się lepiej?
- Nie sądzę. W ten sposób tylko potęgujesz swój ból, najdroższy. To ci niestety nie pomaga.
- A skąd ty to wiesz?
- Bo mam oczy i umiem patrzeć. Ash, proszę cię... Nie odwracaj się ode mnie! Nie pogrążaj się sam w swoim cierpieniu! Proszę! Jestem z tobą! Podziel się ze mną swoim bólem.
- Po co, skoro już i tak przeżywasz go równie mocno, jak ja?
- Bo chcę cię odciążyć. Może chociaż dzięki temu poczujesz się lepiej, kto wie?
- Głupstwo tam ja. Gorzej z Clemontem.
- Spokojnie... Clemont da sobie z tym radę.
- Ale ja nie dam rady! - krzyknął Ash z rozpaczą w głosie.
Następnie rzucił swoje skrzypce o podłogę tak mocno, że popękały na kawałki. Potem padł na łóżko, płacząc z rozpaczy i łapiąc się za głowę.
- Nie uratowałem go! Nie zdołałem! Tak, jak wtedy w Bawarii. Znowu nawaliłem jako detektyw i jako przyjaciel! Wszyscy, którzy na mnie liczą, cierpią lub umierają!
Podeszłam do niego powoli i pogłaskałam go czule po głowie.
- Nie płacz, kochanie. Proszę cię... Albo nie... Poprawka, kochanie. Płacz. Wyrzuć to z siebie wreszcie. To nieprawda, że to nie pomaga. Nawet nie wiesz, kochanie, jak ja zawsze lepiej się czułam, gdy miałam cierpienie i wypłakałam się w kącie, gdy nikt mnie nie widział.
Ash powoli podniósł głowę i spojrzał na mnie:
- Tak chciałbym pomóc Clemontowi, ale już sam nie wiem, co mam robić. Latias była naszą ostatnią nadzieją. Co ja mam teraz zrobić? Jak mu pomóc?
- Może należy się z tym pogodzić?
- Pogodzić się? Znaczy poddać?
- Nie, Ash. Po prostu dać sobie spokój wtedy, gdy wiesz, że walka nie ma sensu. Tak, jak powiedziała Dawn.
- Dawn... Moja kochana siostrzyczka... Wiesz... Przez chwilę miałem ochotę ją zbić na kwaśne jabłko za to, co się stało. Ale teraz nie umiem tego zrobić. Wystarczy, że spojrzę na jej cierpienie i wiem, iż już dość została nim ukarana. Nie chcę jej dokładać bólu.
- I bardzo dobrze. Tak właśnie postępuje prawdziwie kochający starszy brat - powiedziałam do niego czule.
Ash uśmiechnął się delikatnie, po czym podszedł do resztek swoich skrzypiec i pozbierał je ze smutkiem.
- Będę musiał kupić sobie nowe. Szkoda... Żałuję, że je zniszczyłem.
- A ja nie żałuję. I tak już zaczynały fałszować.
Oboje z Ashem zaczęliśmy się po chwili głupio śmiać. W sumie to nie wiedzieliśmy, czemu to robimy, ale po prostu poczuliśmy nagle taką dość dziwną potrzebę pośmiania się. Bezsensownego i zwariowanego śmiechu, który ma nieraz zbawienną moc.
Śmialiśmy się tak jakiś czas, kiedy nagle usłyszeliśmy za sobą dobrze nam znany głos.


- Przepraszam was... Nie chcę przeszkadzać, ale pomyślałem, że może chcecie się czegoś dowiedzieć.
Spojrzeliśmy oboje w kierunku drzwi i zobaczyliśmy, że stoi w nich Max, trochę niepewny tego, czy może wejść. Zachęciliśmy go więc do tego, a on wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
- Wybaczcie, że wam przeszkadzam, ale mam te wieści, o które mnie prosiłeś, Ash.
- Ach, o Richardzie Sheltonie - powiedział Ash, siadając na łóżku obok mnie - Zupełnie o tym zapomniałem. A więc mów? Czego się dowiedziałeś?
Max usiadł na krześle i zaczął nam mówić informacje, jakie odkrył w Internecie. Niestety, to nie były żadne nowości, ponieważ to wszystko już wiedzieliśmy od Alexy i Cindy. Jednak nasz drogi haker wcale się tym nie zraził, ponieważ okazało się, że posiada on znacznie więcej informacji w tej sprawie.
- Odkryłem, że Davy Brackley, którego Richard Shelton (będący teraz prawdopodobnie Ellisem Pomścij-Krzywdą) oskarżał o intrygi przeciwko sobie z powodu odtrącenia go przez matkę Sheltona, do której rzeczywiście kiedyś chodził w konkury, ale został przez nią odtrącony i to podobno z powodu swojego sadyzmu.
- Sadyzmu? - zdziwiłam się.
- A tak... Wiecie, podobno swoje osobiste Pokemony bił nawet za ich najmniejsze przewinienie. Raz ponoć bardzo ciężko pobił jednego z nich i to jeszcze na oczach przyszłej matki Richarda. Ta natomiast doznała po tym wydarzeniu takiego szoku, że jeszcze tego samego dnia z nim zerwała.
- Nie dziwię się jej - powiedziałam ponuro - A czy odkryłeś to, czy on rzeczywiście ma coś wspólnego z tragediami Sheltona?
- Czy się do nich przyczynił, to ja nie wiem, ale za to odkryłem kilka ciekawostek.
- Jakich? - spytał Ash.
- Przede wszystkim zauważcie, że Ben Heart, przyjaciel Sheltona został zabity przez nieznanych sprawców, a powodem tego była jego kampania przeciwko zamianie niezwykle cennego terenu w miejsce do zabudowy. Po śmierci Bena Hearta nikt nie zdołał udowodnić, że to powinien być teren chroniony i postawili tam jakieś osiedle domów.
- Deweloper nieźle się obłowił - zauważył Ash.
- I nie tylko on - odparł na to Max - Widzicie, z tego wszystkiego, co odkryłem wynika wyraźnie, że Davy Brackley robił interesy z tym podłym deweloperem. Miał spory interes w tym, aby ten teraz został zabudowany i gdy to już się stało, zarobił na tym grubą forsę.
Zaczęliśmy z Ashem bardzo uważnie słuchać tego wszystkiego, a Max tymczasem mówił dalej:
- To jeszcze nie wszystko. Rodzice Sheltona zostali eksmitowani pod pretekstem rzekomego nie płacenia podatków i tego, że ich dom stoi on w miejscu o wielkim znaczeniu historycznym. Ale wiecie, kto w niedługim czasie potem wykupił to miejsce?
- Brackley?
- Dokładnie, Sereno! Dokładnie! - zawołał wesoło Max - Ale to wciąż nie jest jeszcze wszystko.
- Oho! Już się zaczynam bać - zażartowałam sobie lekko.
Nasz drogi haker popatrzył na mnie nieco złośliwie i powiedział:
- Przyszła mi do głowy taka teoria spiskowa, dlatego postanowiłem ją sprawdzić i co odkryłem? Że oprócz swojej pensji, czy też diety politycznej (czy jak tam oni to nazywają) Brackley co miesiąc od kilku lat pobierał na swoje konto spore sumy pieniężne od nieznanego nadawcy.
- Odkryłeś to? - spytałam ironicznie.
Max zachichotał nerwowo.
- No dobrze... Nie tyle odkryłem, co po prostu włamałem się na jego konto bankowe i sprawdziłem jego historię. Znaczy historię przelewów.
- Włamałeś się?! - jęknęłam załamana.
Młody Hameron rozłożył bezradnie ręce i powiedział:
- No co? Albo jestem haker, albo nie.
- Ale to przecież niezgodne z prawem!
- Tylko, jeśli mnie przyłapią z dowodami w ręki - zaśmiał się na to Max - To mam mówić dalej, czy wolicie mi przerywać?
- Wolimy słuchać - odparł Ash.
- Doskonale. A więc słuchajcie... Sprawdziłem historię jego przelewów i wiecie, co odkryłem? Co miesiąc, od dłuższego czasu na konto Brackleya (a ma ich trochę) wpływały spore sumy pieniędzy i to zupełnie nie wiadomo skąd.
- Nie wiadomo, tak? - zaśmiał się ironicznie Ash - I co dalej?
- Były to sumy niebagatelne. Przy nich zarobki Brackleya jako członka Rady Miejskiej wydają się śmiesznymi pieniędzmi.
- Rozumiem. Sugerujesz jakieś łapówki?
- Sugeruję, że ktoś mu płacił za ochronę lub za milczenie w pewnych sprawach. A może nawet to było pranie brudnych pieniędzy. Kasa zjawiała się po prostu znikąd. Czary mary, hokus pokus i mamy nagle kilka milionów więcej. I to nie na jednym koncie. Drań ma kilka kont w różnych bankach rozrzuconych po całym świecie. Na nich wszystkich zawsze, co miesiąc i to regularnie przybywało nagle sporo kasy.
- I co? Bank nie zwrócił na to uwagi? - spytałam.
- Nie było za bardzo na co.
- Jak to?
- Bo widzicie... Na każde z tych kont przybywała sumka, ale niewielka. Znaczy niewielka... Dla niego niewielka. Nie rzucająca się zbytnio w oczy. No i on ma z kilkanaście kont, a jak zsumujesz tę cała kasę, która na nie przychodziła co miesiąc, to wyjdzie ci naprawdę wielka kwota.
- Dość sprytne - rzekł Ash, kiwając lekko głową - I co dalej?
- Otóż ta kasa nagle przestała przychodzić i to nie zgadniecie, kiedy - powiedział Max podekscytowanym tonem.
- No, kiedy? - spytałam.
- Wtedy, gdy aresztowaliśmy Giovanniego. Ciekawe, prawda? Potem już w ogóle kasa przestała przychodzić. Na kontach znajdowały się już tylko wpłaty od zarejestrowanych nadawców. Tajemnicze sumki, które wcześniej nie wiadomo skąd przybywały, nagle się ulotniły. Przypadek?
- Raczej nie - odpowiedział zamyślonym głosem Ash - To rzuca nowe światło na sprawę. Wychodzi więc na to, że Brackley jest większą gnidą niż myśleliśmy.
- Może więc pozwolimy, aby Ellis go załatwił? - spytałam - W końcu po co chcesz ratować taką gnidę?
- Może i racja? - pokiwał lekko głową Ash - Może pora się wycofać z tej sprawy? Mimo wszystko chciałbym poznać tego całego Ellisa Pomścij-Krzywdę. W sumie, to skąd on wziął tę ksywkę?
- Mogę odpowiedzieć ci na to pytanie - powiedziałam z uśmiechem na twarzy - Mam pewien książkę, która wyjaśni ci wszystko, a nawet mamy na DVD film animowany na jej podstawie. W sumie film byśmy mogli obejrzeć przed snem. Pod wieloma względami jest nawet lepszy niż sama książka.
- Poważnie? Film lepszy niż książka? To ciekawe - zaśmiał się lekko Ash.
Potem spojrzał na Maxa i spytał dowcipnie:
- Czy to takie proste?
- Co takiego? - zdziwił się Max.
- Włamać się na czyjeś konto bankowe tak, żeby policja nie zapukała do twoich drzwi? - wyjaśnił Ash.
- Dla dobrego hakera wszystko jest proste - rzucił Max pewnym siebie tonem.
- Czyżby? - rzucił ironicznie mój luby - Nawet włamanie się na konto takiej szychy jak Davy Brackley, który posiada konta tylko w najlepszych bankach świata, chronionych przez najlepsze systemy ochrony?
Max zachichotał nerwowo jak małe dziecko przyłapane przez matkę na czymś bardzo niegrzecznym. Poprawił sobie lekko palcami okulary na nosie i powiedział:
- No dobra! Powiem wam. Skontaktowałem się w tej sprawie z naszą dobrą znajomą.
- Z którą? - spytałam.
- Z Tanią Micawber - odparł Max.
- Z Anonimem?! - zawołaliśmy jednocześnie ja i Ash.
Uśmiechnęliśmy się wszyscy na wspomnienie agentki policyjnej, która wykorzystując swoje łudzące podobieństwo do Theodory Brown, nieżyjącej już sekretarki Giovanniego, aby zająć jej miejsce tuż po tym, jak Theodora zginęła w wypadku, któremu uległa podczas wycieczki na narty. Śmierć panny Brown została ukryta, a Tania przyjmując jej tożsamość działała jako tzw. piąta kolumna w organizacji Rocket infiltrując jej działalność, a także szkodząc jej na wszelkie możliwe sposoby. To dzięki niej Ash zdobył dysk twardy z komputera Giovanniego z dowodami przeciwko niemu oraz jego ludziom, a także pomogła nam go aresztować. Wciąż mieliśmy od czasu do czasu z nią kontakt i jak widać przyniosło nam to teraz bardzo dobre owoce.
- Tak, właśnie o niej mówię - powiedział Max - Zadzwoniłem do niej wczoraj wieczorem, kiedy odkryłem udział Brackleya w tej sprawie, bo tak coś poczułem, że warto go sprawdzić, skoro Shelton miał do niego aż tyle wontów. Pogadaliśmy sobie i oboje uznaliśmy, że warto go sprawdzić pod względem finansowym. Dlatego załatwiła mi na dzisiejsze południe hasełko do konta w jednym z banków, w których Brackley przechowuje pieniądze. A resztę sprawdziła sama, w każdym razie ile tylko zdołała. Przed chwilą do mnie dzwoniła i przekazała mi to, co ja przekazałem wam. Mam nadzieję, że dobrze zrobiłem.
- Bardzo dobrze zrobiłeś - odpowiedział Maxowi Ash - Te wiadomości bardzo wiele mi mówią.


Wtem do pokoju, po uprzednim zapukaniu i usłyszeniu hasła „Proszę“ weszła Delia Ketchum.
- Synku... Nie przeszkadzam? - spytała zasmucona.
Widać już i do niej dotarła wiadomość o porażce Latias w sprawie Clemonta.
- Nie, mamo. W żadnym razie nie przeszkadzasz - odpowiedział jej Ash i stanął na nogi - Coś się stało?
- Mam list do ciebie. Ktoś mi go przed chwilą dał, gdy tu szłam.
To mówiąc podała synowi niewielką kartkę papieru złożoną w czworo. Zaintrygowany Ash przeczytał ją i spojrzał na mamę zdumiony.
- Kto ci to dał, mamo?
- Jakiś mężczyzna. Spytał mnie, czy znam Asha Ketchuma, a gdy to potwierdziłam, to poprosił, abym ci to przekazała.
- Gdzie on teraz jest?
- Poszedł sobie.
- Jak wyglądał?
- Taki łysawy, w jasno-brązowym płaszczu.
Łysawy w płaszczu barwy jasno-brązowej, pomyślałam sobie. Ten sam, którego widziano w pobliżu pokoju w Centrum Pokemon, w którym zabito Hatcha. Przypadek? Nie wydaje mi się.
- Co tam jest napisane? - spytałam, podchodząc do Asha.
Mój luby podał mi kartkę, a na niej widniały następujące słowa:

Do Sherlocka Asha i Sereny Watson

Wiem, że mimo początkowych oporów zajęliście się sprawą zabójstwa Appleyarda, a teraz także Shorbiego i Hatcha. Nie ufacie też w uczciwość Brackleya - i dobrze. Widzę, że nie wierzycie pozorom i dobrze. Brackley jest bowiem najgorszy z tych czterech drani. Nazywa mnie podłym mordercą i fakt, jestem nim. Jednak moja podłość jest niczym wobec grzechów jego i jego kompanów. Byłem prześladowany, odebrano mi wszystko, co kochałem i szanowałem. A to są moi prześladowcy. Myśleli, że ich zbrodnie nigdy nie ujrzą światła dziennego, ale sprawiedliwość nie jest już ślepa. Nie uda wam się zapobiec ostatniemu zabójstwu, tak jak mi nie uda się przed wami uciec. Bo wiem, że mnie odnajdziecie i zdemaskujecie. Jednak, kiedy moja zemsta dobiegnie końca, to oddam się wam bez oporu i strachu. Poznacie też całą prawdę o mnie i mojej zemście, potem zdecydujcie, co zrobić.

Ellis Pomścij Krzywda

- Co to znaczy, Ash? - spytałam.
- To znaczy, że ten człowiek chce być znaleziony - odpowiedział mi mój chłopak - I chce być znaleziony właśnie przez nas. Nie przez policję, ale przez nas. Chce, żebyśmy go znaleźli. Wyraźnie też potwierdza nasze przypuszczenia w sprawie Brackleya. Planuje zabić i jego.
- No, to się trochę namęczy - mruknął Max - Słyszałem, że Brackley zamknął się w swojej willi na obrzeżach miasta i nie zamierza nikogo tam wpuszczać. Ciekawe, jak Ellis chce tam wejść.
- Już on coś wymyśli, jestem tego pewien - uśmiechnął się na to Ash - No, a co do tego listu, to muszę powiedzieć, że rozpalił moją ciekawość.
- Czyli co? Zamierzasz go znaleźć? - spytałam.
- Tak... Zamierzam to zrobić.
- A co potem zrobisz, gdy już go znajdziemy?
- Najpierw go znajdźmy. Potem się zastanowimy - skwitował tą krótką wypowiedzią moje pytanie Ash.

***


Niestety, znalezienie tego pana wręcz graniczyło z cudem, bo przecież, choć wiedzieliśmy doskonale, kim on jest, to nie wiedzieliśmy w ogóle, jak obecnie on wygląda ani gdzie przebywa. Następnego dnia udaliśmy się na policję, aby pokazać porucznik Jenny list, który otrzymaliśmy od Ellisa. Policjantka oczywiście podeszła do niego na poważnie, ale nie wiedziała, w jaki sposób ma on nam pomóc. W dodatku jeszcze jej samopoczucie nie było najlepsze, a wszystko przez gazetę, która to leżała na jej biurku oraz jeszcze kilka innych spraw.
- Mówię wam, po prostu jestem załamana tym wszystkim, co się tutaj dzieje - powiedziała do nas przygnębiona - Ten cały Ellis wodzi nas za nos i ośmiesza w oczach społeczeństwa. Nic dziwnego, że ludzie nie mają do nas zaufania. A wyobraźcie sobie, że byłam wczoraj wieczorem u tego chama, Davy’ego Brackleya. Ten zaś oczywiście posłał mnie do wszystkich diabłów i powiedział, że widzi wyraźnie, jak doskonale sobie radzimy ze złapaniem tego przestępcy i nie zamierza skorzystać z policyjnej ochrony, ponieważ ma własną ochronę i to o niebo lepszą od naszej. Dodał też, że po nowym roku zamierza złożyć na nas skargę z tytułu, iż jesteśmy niekompetentni i nie umiemy zapewnić uczciwym obywatelom należytej ochrony.
- Uczciwym obywatelom? Phi! Dobre sobie! - prychnęłam pogardliwie - Już my coś niecoś wiemy o tym „uczciwym obywatelu“.
- Wiem, ale po pierwsze zdobyliście te informacje w niezbyt legalny sposób, a po drugie nie ma żadnych dowodów na to, że są one prawdziwe - odparła na to ponuro porucznik Jenny - Jeszcze w dodatku ten szmatławiec się rozpisuje o naszych porażkach. Można się załamać.
Ash spojrzał na biurko, na którym leżał „Głos Alabastii“. Wziął go do ręki i zobaczył na pierwszej stronie swoje zdjęcie, zdjęcie Bernarda Hatcha, a także ogromny nagłówek „MORDERSTWO POD NOSEM SŁYNNEGO DETEKTYWA“ oraz dopisek „Sherlock Ash nawalił i nie zdołał zapobiec śmierci trzeciej ofiary szaleńca“.
- Cóż za podłość! - krzyknęłam oburzona, kiedy to przeczytałam - Jak oni śmią tak pisać?!
- Ale oni mają rację - powiedział przygnębiony Ash, odkładając gazetę na biurko - Przecież jego zabito tuż pod moim nosem, a ja nie zdołałem temu zapobiec. Wręcz przeciwnie, wystawiłem się jak na tacy zabójcy.
- Weź się już tak nie przejmuj tym, co wypisuje ten durny szmatławiec - powiedziała przyjaznym tonem Jenny - Nie zapominaj, że „Głos Alabastii“ to tylko brukowiec. Nie warto się przejmować tym, co oni wypisują.
- Ale to przecież sama prawda - rzekł na to mój ukochany - Pikachu oberwał, ja także, a Hatcha zamordowano pod moim nosem. A ja zawiodłem i to na całej linii. W dodatku przeze mnie Clemont dalej jest przykuty do łóżka i nic nie zapowiada tego, aby było inaczej.
- Pomysł z Latias nie wypalił? - spytała Jenny.
- Nie i dlatego też wiem, że nie powinienem być dłużej detektywem - powiedział smutno Ash - Widzę to wyraźnie. Poza tym... Swoją misję już wykonałem. Giovanni i Malamar nie żyją, organizacja Rocket jest rozbita, a jej niedobitki z pewnością szybko zostaną wyłapane. Nie ma więc tu miejsca na prywatnego detektywa, a już zwłaszcza takiego, który tak bardzo teraz zawiódł, a wręcz nawalił.
Zasmucony Ash powoli wyjął z plecaka odznakę, broń i kajdanki, po czym położył je na biurku Jenny, mówiąc:
- Wybacz mi, ale ja się widocznie nie nadaję na detektywa konsultanta pracującego w waszych szeregach.
- Ash, weź daj już spokój - jęknęła zasmucona Jenny - Nie ma co tak histeryzować. Hatch zasłużył sobie na śmierć jak mało kto. No, a groźbami Brackleya, to ty się nie przejmuj. Przy odrobinie szczęścia Ellis wykończy go zanim zdąży cokolwiek przeciwko nam zrobić.
- Nie zmienia to faktu, że się ośmieszyłem i nie powinienem pracować w policji - odpowiedział na to Ash - A poza tym widzę wyraźnie, że się już wypaliłem jako detektyw. Nie powinienem dłużej pracować w tej branży, dlatego oddaję tę odznakę i broń.
- Dlatego, że jakiś szmatławiec wyraził się o tobie negatywnie?
- Nie. Dlatego, że zawiodłem na całej linii, a prócz tego wczoraj o mało nie udusiłem człowieka.
- Zwykłą gnidę.
- To niczego nie zmienia. O mały włos go nie zabiłem. Widzę więc już wyraźnie, że nie powinienem pracować dla policji. Powinienem dać sobie z tym spokój i to jak najszybciej. Mój dobry przyjaciel N, kiedy ostatnio ze sobą rozmawialiśmy, powiedział mi, że zawsze trzeba wiedzieć, kiedy się wycofać. Więc cóż... To już chyba najwyższa pora na to, abym się wycofał z gry. Im szybciej, tym lepiej. Zachowam dzięki temu resztki godności. Prócz tego pamiętam, co kapitan Rocker mówił o emeryturze. Teraz rozumiem, co miał na myśli, bo mam takie same odczucia.
- A więc chcesz się poddać?
- Nie. Ja się nigdy nie poddaję. Ja tylko rezygnuję z walki, która nie ma najmniejszego sensu.
Po tych słowach Ash powoli ruszył w kierunku wyjścia, zaś porucznik Jenny spojrzała na mnie i powiedziała:
- Sereno... Ja wiem, że Ash ma tendencję do dramatyzowania, dlatego może spróbuj go przekonać, aby porzucił te swoje głupie plany, co?
- Nie wiem, czy zdołam to zrobić, ale spróbuję. A przy okazji... Lepiej będzie, jak to zabiorę.
To mówiąc wzięłam broń, odznakę i kajdanki Asha i schowałam je do swojej torby.
- Lepiej przechowam to do czasu, aż mój chłopak zmieni zdanie, a że je zmieni i wróci do gry, to więcej niż pewne.
- Obyś się nie myliła, moja droga - powiedziała Jenny - Szkoda by było, aby taki specjalista miał odejść na emeryturę.
- I nie odejdzie. A nawet jeżeli, to tylko na jakiś krótki czas. Przecież obie dobrze go znamy. On ma raczej awanturniczą żyłkę. Bez przygód nie wytrzyma, a już tym bardziej bez zagadek do rozwiązania. Ja ci to mówię.
- Obyś miała rację, Sereno. Obyś miała rację.


C.D.N.










9 komentarzy:

  1. Czemu Joy była zdumiona tym, że Hatch zarezerwował pokój tylko dla siebie? Ja na jego miejscu zrobiłbym tak samo, a to dlatego, że bardzo cenię sobie prywatność i nie chciałbym dzielić pokoju z inną osobą, chyba, że z dziewczyną xD A Hatch to straszny lizus, co irytuje Asha i Serenę. A powieść "Czarna Strzała" jest również w mojej bibliotece i chętnie bym się z tą książką zapoznał. :) Wszystko wskazuje na to, że mściciel wzoruje się na bohaterze tej książki, skoro ma taką samą ksywkę i metody działania. I coś mi się zdaje, że jest nim ten rzekomy ślepiec. I w jaki sposób on zamordował Hatcha, skoro na jego ciele nie było żadnych ran? I naprawdę zabił go tylko dlatego, że pozbawił jego rodziców domu, czy za motywem tej zbrodni kryło się coś jeszcze? A kolejną ofiarą z pewnością będzie Davy. I Ash z Sereną mieli rację, co do tego, że mścicielem jest Shelton, bo sam się do tego przyznał, napisawszy na pozostawionej na trupie karteczce, że pomścił płacz swoich rodziców. A Cindy jest już żoną Josha? Jenny dobrze wiedziała, że Hatch był wyłudzaczem i oszustem, choć brakowało dowodów na jego winy. Ona w ogóle nie przejęła się jego śmiercią, bo uznała, że na nią zasłużył, skoro przez tak długi czas pozostawał bezkarny i jego malwersacje uchodziły mu płazem. I wcale bym się nie zdziwił, gdyby Hatch i Davy maczali palce w śmierci Laury i wypadku Richarda, skoro mogli mieć motywację do pozbycia się go. I jeszcze się okazuje, że Davy zlecił zabójstwo jego przyjaciela. A skoro Shelton wiedział na jego temat coś, co on nie chciał, aby zostało wydobyte na światło dzienne, to mógł podjąć próbę zlikwidowania go, tym bardziej, że on postanowił to upublicznić, co miało ujemny wpływ na reputację Davy'ego. Ale Serena zdecydowanie za lekko podchodzi do poczynań Sheltona, uważając, że nic takiego się nie stało, iż zabił trzech ludzi, niezależnie od tego jacy oni byli. Nic dziwnego, że Ash to przeżył, skoro obiecał Hatchowi, że będzie go chronił. On zaczyna tracić wiarę w swoje możliwości, ale mam nadzieję, że uda im się dorwać tych drani, którzy postrzelili Clemonta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz - Centrum Pokemon to nie typowy hotel, tylko taki szpital dla Pokemonów połączony z darmowymi pokojami i kuchnia dla podróżujących od miasta do miasta trenerów. Ale można tam także wynająć pokój jak w hotelu, lecz rzadko to się zdarza i pokoje są tak zbudowane, że są zwykle dla kilku osób, a Hatch zapłacił za to, aby pokój był tylko dla niego, więc siostra Joy była lekko zdziwiona, ale skoro dobrze płaci, dlaczego miałaby mu tego zabronić? A tak - Hatch to podły lizus i to bardzo irytuje naszych detektywów. Powieść "CZARNA STRZAŁA" jest bardzo dobra, choć dzieje się w średniowieczu i nie wiem, czy Ci się spodoba :) Mściciel rzeczywiście wzoruje się na bohaterze tej książki. O! Ciekawe wnioski w sprawie tego ślepca :) Ależ była rana - niewielki ślad po kuli. Zabił go za to, że pozbawił domu jego rodziców i że pośrednio odpowiada za ich śmierć. Tak - kolejną ofiarą będzie Davy Brackley. Zgadza się, Ash i Serena słusznie podejrzewali, że to Shelton jest zabójcą i nawet policja teraz w to wierzy, tylko jak go złapać? Oto jest pytanie. Cindy jest narzeczoną Josha, ale jej córka Taylor traktuje już Asha jak brata i potrafi go nazywać "braciszkiem" i chwalić się tak sławnym bratem i oczywiście podziwia go. Choć kiedyś nie lubiła ani jego, ani Josha, bo nie chciała się dzielić swoją mamą. Ale potem polubiła ich obu i zaczęła traktować ich jak członków rodziny. Jenny rzeczywiście wiedziała o podłej działalności Hatcha, ale z powodu braku dowodów nie dało się go aresztować - dlatego teraz raczej mało ją obeszła jego śmierć. Bardziej ją przejmuje to, że zabójca zabił już trzy osoby i sobie chodzi po wolności, a policja nie potrafi go ująć. Brackley i Hatch wspólnie dopuścili się wielu malwersacji i oszustw, a także wielkich podłości i zawsze czerpali z tego duże zyski. Ale teraz ktoś im się dobiera do skóry. Oczywiście, że ów "wypadek" Sheltona to też sprawka Brackleya, który bał się o swoją reputację. Serena po prostu chce podnieść Asha na duchu, dlatego mówi tak lekko o śmierci Hatcha, a prócz tego uważa, że śmierć tego drania to nie powód do tego, aby Ash się tym zadręczał. A Ash to przeżył, bo przecież obiecał Hatchowi pomoc i ochronę, a go zawiódł. To dotknęło go osobiście i dlatego powoli traci wiarę w swoje możliwości.

      Usuń
  2. Serena to wspaniała osoba, która zawsze jest gotowa udzielić Ashowi wsparcia. Ash naprawdę się wściekł, kiedy dowiedział się, że policja nie zdołała pochwycić bandziora, który postrzelił Clemonta, bo szczególnie zależało mu na tym, żeby go dopaść. Zdołał jednak zastraszyć jego kompana, od którego wydobył informacje o jego kryjówce. Ash omal go nie udusił za to, co zrobił Clemontowi, bo tak zaślepiła go nienawiść i furia, jednak słowa porucznik Jenny przywołały mu rozsądek. A ona jest mściwa, skoro zdzieliła bandziora w krocze za to, że ją wcześniej uderzył. Charakterna pani policjant, nie ma co xD Ash i Serena bardzo się bali, że Latias nie zdołała pomóc Clemontowi. Bardzo się przejmowali jego stanem, podobnie jak reszta jego bliskich. Wydawać by się nawet mogło, że oni przejmują się tym bardziej od niego, bo on stara się robić dobrą minę do złej gry, czym rozzłościł Dawn, która uznała, że nie odróżnia rzeczywistości od fikcji, skoro w takiej chwili rozmawia o bohaterach z komiksów i próbuje żartować. A Ash się naprawdę załamał, skoro uznał, że jego działalność jest pozbawiona sensu, mimo iż poświęcił jej życie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serena jest po prostu cudowna, dlatego też potrafi zawsze wesprzeć Asha i co równie ważne, chce to robić. Ash potraktował sprawę tego bandziora jako coś osobistego i dlatego też postanowił go za wszelką cenę dopaść i w tej sprawie był gotów na bardzo wiele, czego dowiódł przyciskając tego bandytę. A tę rudą pokrakę o mało nie udusił, bo jak sobie przypomniał, co zrobił on jego przyjacielowi i jak sobie przypomniał ból, jaki z tego powodu czuł, to przez chwilę tego chciał i tylko w porę się zdołał opamiętać. A Jenny rzeczywiście jest charakterna, ale koleś sobie zasłużył na kopniaka i dostał nie tylko za uderzenie jej, a za całokształt swoich czynów z postrzeleniem jej ludzi i Clemonta włącznie. Niestety, Latias sobie nie dała rady, ale to dopiero pierwsza próba. Clemont rzeczywiście próbuje zachować spokój i jakoś uspokoić przyjaciół choćby poprzez rzucanie żartów. Ash zaś załamał się tym, co się dzieje i powoli traci wiarę w sens swoich działań.

      Usuń
  3. O co chodziło Ashowi, kiedy stwierdził że nie zdołał uratować Clemonta tak, jak w Bawarii? Czy wtedy też stało mu się coś poważnego, czemu Ash nie mógł zapobiec i się o to obwiniał? I okazuje się, że Brackley to brutal, który znęca się nad swoimi Pokemonami, czym bardzo do siebie zraził matkę Sheltona, do której się zalecał pewnie zanim wyszła za mąż. I okazuje się, że w to wszystko jest zamieszany jeszcze jeden podły drań, który jest deweloperem. Kolejny wspólnik Brackleya, który myśli, że mając wpływy i pieniądze, można mu dosłownie wszystko i czuje się bezkarny. Max naprawdę zdołał zainteresować Asha i Serenę zdobytymi informacjami na jego temat, choć Ash naprawdę się załamał obwiniając się o to, co przydarzyło się Clemontowi. Max to naprawdę świetny haker, skoro potrafi włamywać się na bankowe konta i pozyskiwać z nich informacje. I co ciekawe, Max drogą dedukcji odkrył, że Brackley mógł mieć jakieś powiązania z Giovannim. Ash i Serena są za tym, żeby Ellis dorwał Brackleya, skoro on prawdopodobnie współpracował z Giovannim i przyczynił się do śmierci Bena. I jeszcze się okazało, że drużyna Asha przez jakiś czas współpracowała z bardzo sprytną i pomysłową agentką, która rozwaliła organizację Rocket od środka, podszywając się pod sekretarkę Giovanniego. Że też nikt się nie skapnął, że to nie była ona. I okazuje się, że Shelton postanowił napisać do Asha i Sereny. Dobrze przypuszczałem, że to on jest tym rzekomym ślepcem. Naprawdę przebiegły z niego gość. I wyjątkowo mściwy, ale jak widać ma ku temu powody, skoro tak bezwzględnie realizuje swoją zemstę, na nic nie bacząc. Woli trafić do więzienia niż pozwolić Brackleyowi dalej żyć, bo żądza zemsty tak bardzo go zaślepia, że nic więcej się już dla niego nie liczy. A czy Serena jako detektyw pracuje pod nazwiskiem Watson, skoro Shelton tak się do niej zwrócił w swoim liście? A gazeta oczerniła Asha za śmierć Hatcha, co wprawiło go w jeszcze większe przygnębienie, a Serenę oburzyło. Ash uznał, że skoro organizacja Rocket została rozbita, to jego dalsza kariera nie ma najmniejszego sensu, dlatego załamany ostatnimi porażkami postanowił z niej zrezygnować. A Jenny wcale się nie przejmuje tym, że Ellis może załatwić Brackleya po tym, co się na jego temat dowiedziała. A kto to jest N, o którym wspomniał Ash, nazywając go swoim dobrym przyjacielem? Jenny bardzo docenia Asha, dlatego zdumiała ją jego decyzja, ale Serena nie zamierza tak łatwo pozwolić mu na rezygnację z kariery detektywa i będzie próbowała go przekonać do zmiany decyzji, co jak wiemy jej się powiedzie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ash zaraz po ujawnieniu, że żyje pojechał z Sereną do Bawarii, gdzie pomagał choremu na raka chłopakowi znaleźć tajemniczą autorkę miłosnych listów do niego, a potem zakochani spędzili ze sobą miesiąc i zmarł, a jego ukochana się otruła nad jego ciałem. Ash był załamany z tego powodu, gdyż nie zdołał im bardziej pomóc. I teraz w obliczu cierpienia Clemonta tamto także do niego wróciło i go dręczy. Tak - Brackley kiedyś zalecał się do matki Sheltona, gdy ta była panną i zraził ją swoim brutalizmem. A ten deweloper to była kanalia, ale zginął jako jedna z pierwszych ofiar Sheltona. Max jest rzeczywiście zdolny jako spec od komputerów i haker, a do tego uznał, że jak sprawdzić fakty powiązane ze sprawą, to wszystkie i dlatego też sprawdził Brackleya i odkrył ciekawe fakty o powiązaniach Brackleya z Giovannim, choć bez pomocy tej agentki by się bezkarnie do systemu banku nie włamał. Tak, Tania Micawber to była agentka tajnych służb policyjnych Kanto, której szefowie wykorzystali fakt, że Tania była łudząco podobna do sekretarki Giovanniego - Theodory Brown. Gdy ta zginęła podczas wypadu na narty (uległa wypadkowi i tak się potłukła, że od tego umarła) tajne służby zataiły to i posłały do Giovanniego Tanię. Ta podstępnie działała jako tzw. piąta kolumna i skutecznie szkodziła organizacji Rocket. Nikt się nie zorientował, bo obie kobiety były łudząco podobne do siebie, a prócz tego Theodora to była osoba niemalże jak maszyna, tylko obowiązki i praca i czasami tylko jakiś urlop i tylko samotny. Mało kto więc w organizacji Rocket traktował ją jak człowieka - bardziej jak żywą maszynę, dlatego też nikt jej nie podejrzewał o jakieś wyższe uczucia, ani tym bardziej o bycie podwójną agentką. Oczywiście ryzyko zawsze istniało, ale jej się udało. Tak - Shelton spodziewa się, że jeśli Ash i Serena się wzięli do rozwiązania tej sprawy, to wobec tego jego dni na wolności są policzone. Ale godzi się na to, tylko chce przy okazji dokończyć to, co rozpoczął. Za długo żył chęcią zemsty, aby teraz tak po prostu zrezygnować. To znaczy Serena jako detektyw czasami dowcipnie siebie określa jako doktora Serenę Watson, bo Ash używa przydomku Sherlock Ash i dlatego Serena sobie nadała tak żartobliwie własny przydomek i czasami się nim posługuje i stąd też tak ją Shelton nazwał w liście. Pismaki po prostu sobie znalazły kozła ofiarnego, jak to zresztą zwykle bywa i dlatego przyjaciele Asha są oburzeni. Dla Asha zaś to było jak kolejny cios potęgujący jego chęć odejścia na emeryturę i przy okazji uważa, że skoro organizacja Rocket przestała istnieć, to po co ma dalej walczyć? Jenny rzeczywiście po tym, co usłyszała o Brackleyu uznała, że gdyby Brackley zginął, to by po nim na pewno nie płakała. Tyle tylko, iż Brackley posiada wielu możnych przyjaciół i ci by mogli zniszczyć życie Ashowi, Jenny i reszcie policjantów z Alabastii, gdyby on zginął i tego policjanci się obawiają. Ale nie na tyle, aby się płaszczyć przed Davym i chronić go za wszelką cenę.

      Usuń
    2. C.D:
      N to postać z anime, chłopak posiadający zdolność rozmawiania z Pokemonami i rozumiejący ich mową. Z tego powodu został porwany przez szefa Zespołu Plazma, groźnej grupy przestępczej chcącej go zmusić do współpracy. Uciekł im i się ukrywał i Ash z Iris i Cilanem oraz Zespołem R (który też walczył z Plazmą) musieli ratować N. Chłopak bardzo kochał Pokemony i traktował ich jak przyjaciół i nienawidził walk Pokemonów. Jego poglądy w moich opowiadaniach (bo w anime nie do końca) wywarły wielki wpływ na Asha i potem, gdy około rok później widział Serenę, jak upada z powodu pogoni za sławą, przypomniał sobie jego słowa i poglądy, które wcześniej zrobiły na nim wrażenie, ale nie na tyle, aby zrezygnować z walk i pogoni za sławą. Dopiero przypadek Sereny sprawił, że przypomniał sobie jego słowa i poglądy i teraz pojął, że N miał rację. Przy okazji w anime N nie posiada imienia i nazwiska, u mnie zaś nazywa się Nicholas Nintendo i posiada rozwiniętą historią i uzasadnienie swoich poglądów. Jenny to przyjaciółka Delii jeszcze z dzieciństwa i przyjaciółka Asha, z którym współpracowała na tyle często, aby zdołać się przekonać, jak dobrym jest detektywem i dlatego jego decyzja ją zasmuciła, ale Serena czuje, że to tylko tymczasowe i Ash prędzej czy później wróci do gry i ona chce się do tego przyczynićN to postać z anime, chłopak posiadający zdolność rozmawiania z Pokemonami i rozumiejący ich mową. Z tego powodu został porwany przez szefa Zespołu Plazma, groźnej grupy przestępczej chcącej go zmusić do współpracy. Uciekł im i się ukrywał i Ash z Iris i Cilanem oraz Zespołem R (który też walczył z Plazmą) musieli ratować N. Chłopak bardzo kochał Pokemony i traktował ich jak przyjaciół i nienawidził walk Pokemonów. Jego poglądy w moich opowiadaniach (bo w anime nie do końca) wywarły wielki wpływ na Asha i potem, gdy około rok później widział Serenę, jak upada z powodu pogoni za sławą, przypomniał sobie jego słowa i poglądy, które wcześniej zrobiły na nim wrażenie, ale nie na tyle, aby zrezygnować z walk i pogoni za sławą. Dopiero przypadek Sereny sprawił, że przypomniał sobie jego słowa i poglądy i teraz pojął, że N miał rację. Przy okazji w anime N nie posiada imienia i nazwiska, u mnie zaś nazywa się Nicholas Nintendo i posiada rozwiniętą historią i uzasadnienie swoich poglądów. Jenny to przyjaciółka Delii jeszcze z dzieciństwa i przyjaciółka Asha, z którym współpracowała na tyle często, aby zdołać się przekonać, jak dobrym jest detektywem i dlatego jego decyzja ją zasmuciła, ale Serena czuje, że to tylko tymczasowe i Ash prędzej czy później wróci do gry i ona chce się do tego przyczynić. I jak wiemy uda się to jej :) I jak wiemy uda się to jej :)

      Usuń
  4. 48 year old Assistant Manager Jamal Mapston, hailing from McBride enjoys watching movies like ...tick... tick... tick... and Roller skating. Took a trip to Laurisilva of Madeira and drives a New Beetle. przydatne lacza

    OdpowiedzUsuń
  5. Na początek...
    https://www-komputerswiat-pl.cdn.ampproject.org/v/s/www.komputerswiat.pl/gamezilla/aktualnosci/narzedzia-wojny-prawdy-i-mity-na-temat-tlumikow-dzwieku/9xwjhj8.amp?amp_js_v=a6&amp_gsa=1&usqp=mq331AQHKAFQArABIA%3D%3D#aoh=16155359826102&referrer=https%3A%2F%2Fwww.google.com&amp_tf=%C5%B9r%C3%B3d%C5%82o%3A%20%251%24s&ampshare=https%3A%2F%2Fwww.komputerswiat.pl%2Fgamezilla%2Faktualnosci%2Fnarzedzia-wojny-prawdy-i-mity-na-temat-tlumikow-dzwieku%2F9xwjhj8
    Jak mniemam nasz niewidomy miał i "niewidome" kule choć lepiej powiedzieć że wygluszone

    Plus skłaniam się ku stwierdzeniu że Ash i tak nie nadaje się na policjanta bo testy psychologiczne by oblał.

    I muszę przyznać że postać ellisa jest bardzo ciekawa. Można mu kibicować w jego własnej vendetcie.

    I poniekąd cieszy mnie ze latias zawiodła. Nie chodzi tu o "haha to zabawne bo odniósł on wewnętrzne obrażenia i będzie na wózku". Bardziej chodzi o to że nie zawsze nasze życzenia się spełniają i musimy mierzyć się z konsenkwencjami jakie szykuje dla nas los. Oczywiście wiem że clemont wróci do zdrowia ale przez takie sceny jak ta z osłabioną latias widzimy bardziej realistyczny świat.

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...