czwartek, 18 stycznia 2018

Przygoda 108 cz. III

Przygoda CVIII

Czas zemsty cz. III


Niestety, dobry humor nam minął, kiedy już powróciliśmy do willi profesora Oaka (w której wszyscy spędzaliśmy czas i mieliśmy go spędzać aż do Sylwestra). Tam bowiem każdy z naszych przyjaciół już wiedział, co spotkało Clemonta i każdy chciał go zobaczyć, jednak lekarze nie dopuścili do niego nikogo prócz pana Meyera i Bonnie, na co pozostali zareagowali złością połączoną z pomstami w kierunku personelu medycznego. Ale to oczywiście w żaden sposób nie zmieniło decyzji lekarzy w sprawie wizyt u Clemonta, więc nasi przyjaciele musieli sobie odpuścić wizyty i wrócić do willi profesora w kiepskich nastrojach.
To tyle, jeśli chodzi o całą resztę naszych przyjaciół. Co zaś do Dawn, to siedziała ona wściekła w swoim pokoju i wręcz pomstowała na lekarza prowadzącego chorobę jej ukochanego.
- Ja cię piko! A to parszywy konował! - zawołała wściekła, jak jeszcze nigdy dotąd - Nie chciał mnie wpuścić do mojego chłopaka! To już jest po prostu szczyt szczytów! Ja nie wiem, jak to jest w ogóle możliwe! Jestem jego dziewczyną, a ten konował co robi? Nie jestem spokrewniona, więc nie mam prawa tam przesiadywać, zwłaszcza, gdy pacjent jest nieprzytomny.
- A pan Meyer nie poręczył za ciebie? - spytałam zdziwiona.
- Owszem, poręczył, ale co z tego? - jęknęła załamana dziewczynka - Ich procedury mówią same za siebie. Powiedzieli mi, że jeżeli Clemont się obudzi i powie, że chce mnie widzieć, to mogą mnie wpuścić. Inaczej to niestety jest niemożliwe. Tak mi gość powiedział. Gnida parszywa.
- Nie pomstuj już tak na niego - powiedział smutno Ash - On ma swoje obowiązki i musi je wykonywać. Podobnie jest też z nami. Jako detektywi mamy również swoje obowiązki. A propos tych obowiązków, to widziałaś gdzieś może Maxa?
- Tak, jest u siebie. Też się wścieka na tego durnego konowała.
- Rozumiem. A widziałaś Latias?
- Gdzieś się tu kręci. Pomaga mojej mamie robić kolację. Też jest tym wszystkim załamana. Zresztą sam wiesz, jaka ona jest wrażliwa.
- Tak, wiem - odpowiedział smutno Ash, lekko kiwając przy tym głową - Przykra sprawa. Naprawdę przykra. I to wszystko moja wina.
- Chyba raczej moja - mruknęła jego młodsza siostra - Przecież to ja się uparłam, aby iść z wami na tę akcję.
- Ale to ja nie dopilnowałem tego, żebyście powrócili do domu i nie mieszali się do tego.
- Moja wina jest większa, braciszku. Wiesz... Ja jestem teraz na siebie wściekła. Wydawało mi się, że jestem mądrzejsza, ale ledwie pojawiła się akcja, a ty kazałeś mi iść do domu, to ja poczułam w sercu taki gniew, że przestałam racjonalnie myśleć. Powiedziałam sobie: mój starszy brat zgarnia wszystkie laury i może robić, co mu się podoba, a ja co? Zawsze na drugim planie? Co prawda nie przeszkadzało mi to, gdy razem szliśmy na akcje lub ci pomagałam w jakiś sprawach, ale teraz bardzo mnie to zdenerwowało. Ostatecznie ja też zostałam odznaczona i ja też jestem detektywem. A prócz tego już dwa razy z tatą i Clemontem poprowadziłam skutecznie śledztwo w bardzo poważnych sprawach. Wiem, że to głównie tata wszystko robił, ale przecież ja też nie zachowałam się jak ostatnia idiotka i też swoje zasługi w tej sprawie posiadam. Zabolało mnie więc, że tylko ty i Serena dostaliście propozycję pracy dla policji. A potem jeszcze ta akcja, w której chciałam ci pomóc, ale ty się nie zgodziłeś i kazałeś mi spadać. Potraktowałeś mnie jak dzieciaka.
Ash już chciał coś powiedzieć, gdy nagle Dawn dodała:
- Nie, nie! Miałeś rację, bo ja jestem głupim dzieciakiem! Bo przecież tylko głupi i bezmyślny dzieciak mógłby coś takiego zrobić, co ja zrobiłam. To wszystko jest takie okropne!
Dawn złapała się za głowę i zamknęła oczy, zaciskając mocno zęby i powieki. Usiadłam obok niej i przytuliłam ją mocno do siebie.
- Nie umiem sobie z tym poradzić. Czuję się winna temu wszystkiemu. Jak tylko zamknę oczy, to od razu widzę tę parszywą, ryżą gębę! Gębę tego bydlaka, który postrzelił Clemonta i to na moich oczach! Och, Ash! Nigdy sobie nie wybaczę, że do tego doprowadziłam!
- Spokojnie, siostrzyczko - rzekł smutno Ash i położył on lekko Dawn rękę na ramieniu - Jeszcze nie wszystko stracone. Być może tylko chwilowo jest źle, a za niedługo będzie dobrze. Tak! Jeszcze może być dobrze. Muszę się tylko skontaktować z Latias. Ona jest już teraz naszą ostatnią nadzieją. Zobaczysz, jeszcze będzie dobrze.
- Och, braciszku! - jęknęła Dawn i rzuciła się w ramiona brata.
- Spokojnie, siostrzyczko - rzekł Ash, przytulając ją czule do siebie - Nie trać nadziei. Latias nas ocali.
Nie do końca rozumiałam, co on ma na myśli, ale potem zaczęłam to pojmować. Przypomniałam sobie, jak pewnego razu Latias dodała mi sił za pomocą swoich mocy, choć sama je przy tym straciła i musiała kilka dni je odzyskiwać. Czyżby Ash liczył na to, że moc naszej drogiej przyjaciółki jest w stanie uzdrowić Clemonta?


Szybko przekonałam się, że miałam rację i właśnie takie coś planuje mój ukochany, ponieważ już niedługo potem poszliśmy do kuchni, a tam Johanna Seroni wraz z Latias i Brockiem szykowała kolację.
- Witajcie, kochani - powiedziała pani Seroni.
- Dobrze, że jesteście. Baliśmy się, że nie zdążycie na kolację - dodał Brock.
Oboje mieli bardzo smutne miny, więc widać było wyraźnie, iż bardzo są przejęci tym, co się stało, choć starali się tego nie okazywać. Pewnie po to, aby bardziej nie dołować swoich przyjaciół.
- Straszna sytuacja - powiedziała Johanna Seroni, opuszczając smutno głowę - Że też coś takiego musiało spotkać biednego Clemonta. A do tego jeszcze Dawn bardzo mocno to przeżywa. Moja biedna córeczka. Obwinia się o to, co się tam stało.
- Nie powinna tego robić. Nikomu w ten sposób nie pomaga, a tylko jeszcze bardziej się dołuje - stwierdził Brock - Chociaż rozumiem bardzo dobrze, że nie jest w stanie nad tym zapanować. To w końcu silniejsze od niej, to obwinianie się.
- Tak... Ode mnie zresztą także - dodał ponuro Ash.
- Jak to? - zdziwiła się pani Seroni.
Latias i Brock patrzyli na nas zdumieni tym, co właśnie powiedział mój chłopak, a ten dodał:
- Czuję, że zawiodłem i to na całej linii. Gdybym wtedy był bardziej stanowczy i zmusił ją do tego, aby wróciła do domu...
- Moją córkę trudno do czegokolwiek zmusić, to straszny uparciuch - powiedziała nieco dowcipnym tonem Johanna Seroni - Ale chyba sam wiesz to najlepiej, bo w końcu długo z nią podróżowałeś i teraz też spędzasz z nią dużo czasu.
- Tak, ma pani rację - zaśmiał się lekko Ash, zaś Pikachu zapiszczał dowcipnie - Wiem dobrze, że moja siostra to straszny uparciuch i jak się na coś uprze, to musi to zrobić. Mimo wszystko jednak uważam...
- Ash, proszę cię - przerwał mu Brock - Ja nie chcę być wobec ciebie niemiły, ale muszę niestety zauważyć, że takim obwinianiem się niczego nie zyskasz, podobnie jak i Dawn. Teraz wszyscy musimy wesprzeć Clemonta i pomóc mu jakoś przetrwać jego sytuację, a nie obwiniać się nawzajem lub na siłę szukać w sobie winy.
- Tak, to prawda - zgodziłam się z nim - Obwinianie się nic nam nie da. Poza tym, Ash, chyba masz sprawę do Latias, prawda?
- A tak, racja - przypomniał sobie Ash - Latias, moja droga. Mam do ciebie wielką prośbę. Możemy porozmawiać?
Latias pokiwała głową, że tak i wyszła z moim chłopakiem, aby z nim porozmawiać, a tymczasem Johanna z Brockiem dokończyli robić kolację dla wszystkich. Potem przyszedł po nią Josh w towarzystwie Jenkinsa, czyli kamerdynera profesora Oaka.
- Kolacja już gotowa? - spytał pierwszy z nich.
- Tak, spokojnie. Już gotowa - odpowiedziała mu Johanna - Możecie zabrać te kanapki. Niech jedzą, ile chcą, a jeśli trzeba, to zrobimy im więcej.
- Doskonale. Chodź, Jenkins i weź tę tacę.
Po tych słowach Josh zobaczył mnie i uśmiechnął się.
- Serena! Witaj, moja droga... Bardzo mi przykro z powodu tego, co spotkało Clemonta. Jak Ash sobie z tym radzi? Lepiej niż Dawn?
- W pewnym sensie, bo ma już jakiś plan działania, a przynajmniej mam taką nadzieję.
- Plan działania? - zdziwił się Josh.
- A jaki można tu mieć plan działania? - spytał Brock.
- Chodzi o Latias i jej moce. Ash podejrzewa, że te moce będą w stanie uleczyć Clemonta.
Josh i Johanna uśmiechnęli się, gdy to usłyszeli, ale Brock był nieco sceptycznie nastawiony do tego pomysłu.
- Nie mogę wam zagwarantować, że Latias posiada taką umiejętność. Owszem, ma naprawdę sporą moc i umie nią pomagać innym, jednak trzeba patrzeć na to wszystko realistycznie.
Jenkins tymczasem wziął ze sobą tacę i poszedł do salonu, aby rozdać kanapki gościom profesora Oaka. Gdy wyszedł, powiedziałam:
- To wszystko prawda, ale mimo wszystko nie należy tracić nadziei. Nie zapominajmy o tym, że nasza Latias to nie jest byle jaka Latias, tylko naprawdę wyjątkowa osoba i to o wielkich mocach. Więc może jednak jest jeszcze nadzieja?
- Bardzo bym tego chciał - rzekł Brock - Ale nie mogę przecież za nic ręczyć.
- Wszyscy będziemy trzymać kciuki za to, aby plan Asha się powiódł - rzekła Johanna Seroni, zaciskając mocno obie dłonie.
- I oby inne plany Asha też się powiodły - dodałam.
- A co Ash jeszcze planuje? - spytał Josh.
- Chce poprowadzić małe śledztwo w pewnej sprawie, aby się czymś zająć i nie musieć myśleć o tym, co się dzieje - wyjaśniłam.
- Słuszne podejście - stwierdził mój przyszły teść - Ash nie może tylko siedzieć i się zadręczać tym wszystkim, co spotkało Clemonta. Jeśli nie chce zwariować, to musi myśleć o czymś innym, a chyba najlepszym, na czym się można w takiej sytuacji skupić jest właśnie praca zawodowa.
- Josh ma rację - zgodziła się z nim Johanna - Dobrze o tym wiem. Gdy cierpisz, to jedynym skutecznym sposobem na to, aby nie zwariować od tego cierpienia jest zajęciem się czymś, a najlepiej pracą zawodową, aby nie musieć myśleć o nieszczęściu, które nas dotknęło, gdyż takie myślenie tylko sprawia, że szalejemy.
- Podzielam to zdanie, proszę pani. Ostatnie, czego teraz potrzebujemy, to szaleństwo Asha - rzekł ponurym tonem Brock - My też zajmujemy się tym, czym tylko możemy, aby o tym nie myśleć.
- Właśnie - Johanna ponuro oparła się o blat kuchni - Ładny się nam szykuje Sylwester, nie ma co. Coś mi mówi, że nikt w Alabastii nie będzie miał ochoty się bawić.
- Owszem, ludzie będą mieli ochotę się bawić, ale tylko ci, których Clemont nic nie obchodzi - zauważył smutno Josh - A takich to chyba jest bardzo wielu w Alabastii, bo przecież nie każdy, kto tu mieszka zna i lubi Clemonta.
- My z całą pewnością nie będziemy chcieli się bawić - powiedziałam przygnębiona - Chyba, że plan Asha się powiedzie, a Latias zdoła ocalić naszego przyjaciela. Wtedy wszyscy będziemy razem świętować.
- I będziemy mieli podwójny powód do radości - uśmiechnął się lekko Brock - Tak! To piękna wizja! Oby tylko okazała się być prawdziwa.
- Spokojnie, więcej wiary w Latias - powiedziałam wesoło.
- No i oczywiście też w Asha - dodał Josh - W niego zawsze musimy wierzyć, jeśli chcemy, aby on sam wierzył w siebie.

***


Rozmowa Asha z Latias przyniosła bardzo pozytywne rezultaty. Latias powiedziała, że nie może niczego obiecać, ale spróbuje uleczyć Clemonta swoją pozytywną energią, która posiada większą moc, niż można to sobie wyobrazić. Dlatego też mieliśmy wielką nadzieję na to, że zdoła ona pomóc Clemontowi. Ta nadzieja dodawała wręcz skrzydeł Ashowi, który wierzył, iż może w ten sposób ocalić naszego drogiego przyjaciela przed kalectwem. To miało wielkie znaczenie nie tylko dla mojego chłopaka i dla mnie, ale też i dla każdego z nas. W końcu Clemont był nam wszystkim jak brat, więc każde z nas równie mocno się przejmowało tym, co go spotkało.
- A więc Latias powiedziała, że obiecać niczego nie może, ale zrobi co w jej mocy, aby pomóc Clemontowi - rzekł Ash do mnie - Więc mam wielką nadzieją, że tak właśnie będzie. Wierzę w nią.
- Spokojnie. Latias to przecież nie byle jaki Pokemon. Ona posiada wielkie moce i umie z nich dobrze korzystać. Pamiętasz, jak mi pomogła, gdy byłam osłabiona?
- No, nie do końca, bo przecież wtedy leżałem w śpiączce.
Zachichotałam delikatnie zawstydzona. No tak, przecież Ash wtedy był pogrążony w śpiączce i w ogóle nie kontaktował, zaś o całej tej sprawie opowiedziałam mu dopiero wtedy, gdy się wreszcie wybudził. Ja to czasami naprawdę mylę fakty.
- Ano tak, rzeczywiście - zachichotałam lekko - Wybacz, pomyliłam się. To chyba z tych nerwów.
- Nic nie szkodzi - odpowiedział Ash, uśmiechając się do mnie czule - Ważne, że Latias pomogła tobie, więc istnieje spora szansa na to, iż pomoże również i Clemontowi. Zostaje nam teraz tylko trzymać kciuki, aby tak było.
- Oby jej się udało. Być może dla Clemonta to jest naprawdę jedyna nadzieja - powiedziałam - Ja więc także będę trzymać kciuki.
- A więc póki co trzymamy kciuki i postaramy się, aby przez ten czas nie zwariować z tych wszystkich trosk.
- Słusznie. A tak przy okazji, to pytałeś o Maxa. Czy masz do niego jakąś sprawę?
- Owszem, mam sprawę, ale jeszcze z nim nie rozmawiałem.
- Więc może chodźmy tam teraz? - zaproponowałam.
- Słusznie. Chodźmy - zgodził się ze mną Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
Po tych słowach powoli poszliśmy do pokoju, w którym siedział Max w towarzystwie May i Gary’ego.
- Cześć... Jak się macie? - spytałam.
- Tak sobie - odpowiedziała smutno May i spojrzała na nas - Czy jest jakaś nadzieja dla Clemonta?
- Nadzieja jest zawsze, ale być może nie w medycynie, a w magii - odpowiedział jej Ash.
- To prawda - dodałam - Cała nasza nadzieja w Latias, bo lekarze, to cóż... Nie mieli wielkich nadziei, gdy nam przekazywali te wieści.
- Pika-pika - zapiszczał smętnie Pikachu.
- Głupie konowały. Co oni tam wiedzą? - mruknął ponuro Max, który siedział na łóżku podpierając sobie rękami głowę.
- Weź już nie bądź taki surowy w swojej ocenie, szwagier - zaśmiał się delikatnie Gary, próbując ukryć fakt, że i on się bardzo przejmuje - W końcu lekarze robią na pewno, co mogą, ale medycyna niestety, jak wszystko na tym świecie, ma swoje ograniczenia.
- Jakby tak się lepiej postarali, to by nie mieli żadnych ograniczeń - warknął butnie Max.
- Braciszku, jesteś zbyt surowy - powiedziała smutno May - Przecież Gary ma rację. Lekarze...
- Tak, tak! Wiem! Robią, co mogą! - dokończył jej wypowiedź młody Hameron - I co z tego?! Jakoś pomóc mu nie potrafią!
- Spokojnie, przyjacielu - rzekł Ash - Jeszcze nie wszystko stracone. Latias obejrzy Clemonta i być może jej moc coś tu pomoże.
- Może, może... Ash, stary... Ty sam przecież w to nie wierzysz!
- Wręcz przeciwnie. Wierzę! Wierzę w to, a ty niepotrzebnie się teraz złościsz na wszystkich, łącznie ze mną.
- A jak się mam nie wściekać? Nasz przyjaciel, członek naszej drużyny został ciężko ranny, a lekarze chcą go zostawić kaleką!


- Max, proszę cię, przestań! - zawołała załamanym głosem May, mając w oczach łzy - Lekarze wcale nie chcą go zostawić kaleką. Po prostu... Po prostu, jak powiedział Gary, oni mają swoje ograniczenia.
- Wszyscy mamy swoje ograniczenia - odparł na to ponuro Gary - Ale spokojnie, Max. Nie trać wiary. Musi być dobrze. Ash wierzy w moc magii. A właśnie, jakiej magii konkretnie?
- Magii Latias, mój przyjacielu - odpowiedział mu Ash - Wierzę, że jej moc jest w stanie uzdrowić Clemonta.
Max spojrzał uważnie na Asha, uśmiechając się lekko.
- Jesteś tego pewien?
- Przyjacielu, trudno mi być dzisiaj czegokolwiek pewien, jednak mam nadzieję, że tak się stanie. Powinniśmy wszyscy mieć taką nadzieję.
- Popieram taki pomysł - rzekł Gary.
- Pika-pika! - zapiszczał radośnie Pikachu.
- I ja także - dodałam.
- I ja też! - zawołał Max, odzyskując choć na chwilę pogodę ducha - Tak! Masz rację, Ash! Wszystko jeszcze będzie dobrze.
Mój chłopak uśmiechnął się zadowolony i dodał:
- Doskonale! A póki co proponuję, abyśmy wszyscy się czymś zajęli, aby nie zwariować od myślenia o tej tragedii.
- Czym się mamy zająć? - spytała May.
- Czym chcecie. A przy okazji, to mam do ciebie prośbę, Max.
Nasz drogi haker spojrzał uważnie na lidera naszej drużyny i czekał na prośbę, którą wyrazi Ash.
- Posłuchaj uważnie, Max... Potrzebuję informacji na temat człowieka o nazwisku Harry Shorby, ale także o osobniku nazwiskiem Ben Heart i jego zabójstwie. Chcę także wiedzieć, kto został wtedy oskarżony. Potrzeba mi wszystkich informacji na ten temat, nie mówiąc już o tym, że potrzeba mi także wiadomości o tym, co wtedy ten oskarżony zeznawał i kogo jeszcze oskarżał i o co oskarżał. Potrzebuję tych wszystkich danych.
- To sporo informacji - powiedział Gary, uśmiechając się.
- Tym lepiej - stwierdził Max - Będę mógł się na tym skupić i nie będę myślał o tym, co się stało. Tak jak radzi Ash.
- Dokładnie - mój luby uśmiechnął się zadowolony - To nam bardziej pomoże niż panika. Więc jak, Max? Mogę na ciebie liczyć?
- Jasne, szefuńciu! - zawołał radośnie chłopak, zrywając się na równe nogi i salutując mu - Na kiedy potrzeba ci tych danych? Na jutro?
- Na wczoraj.
Max parsknął śmiechem i powiedział:
- Oho... Spieszy ci się. Tym lepiej. Wezmę się do dzieła już teraz!
- Poproszę też o pomoc Cindy i Alexę. Może one, jako dziennikarki też coś skojarzą i przypomną sobie. Kroniki kryminalne w gazetach powinny być im znane.
- Mam nadzieję - powiedziałam - Bo ich wiadomości mogą nam się teraz bardzo przydać.

***


Nieco później powróciła do domu profesora Oaka Delia Ketchum, która była bardzo załamana tym wszystkim, co się stało. Stan jej oczu oraz całej twarzy mówił nam wyraźnie, że musiała długo z tego powodu płakać. I wcale nie byłam tym faktem zdziwiona, bo przecież dobrze wiedziałam, iż Delia bardzo kocha nie tylko Asha, ale też i jego przyjaciół, których zawsze traktowała jak swoje własne dzieci. Prócz tego również jest związana ze Steven Meyerem, a więc jego potomstwo tym bardziej stało się jej bliskie, gdyż chce w przyszłości zostać ich macochą. Nie dziwiło mnie więc wcale to, że była tym wszystkim mocno przejęta.
- I co z Clemontem? Odzyskał już przytomność? - spytał Ash, kiedy zobaczył swoją mamę.
- Pika-pika? - dodał Pikachu równie przejętym tonem.
- Tak, kochanie, ale tylko na chwilę i potem zmęczony znowu zasnął - odpowiedziała smutno Delia Ketchum, siadając na krześle, gdyż poczuła się bardzo przygnębiona.
- Mówił coś? - spytałam.
- Niewiele... Ale to bez znaczenia. Biedak powinien teraz wypoczywać. Steven... To znaczy pan Meyer siedzi z nim cały czas razem z Bonnie.
- Bonnie też tam jest? - zdziwiłam się.
- Oczywiście. Uparcie tam siedzi, choć pan Meyer kazał jej wracać ze mną. Nie chciała odejść, biedactwo. Bardzo kocha swojego brata.
- Wszyscy kochamy Clemonta, mamo - powiedział Ash - Mam tylko wielką nadzieję, że zdołamy mu pomóc.
- Pika-pika! - pisnął smutno Pikachu.
Delia załamana wyjęła chusteczkę z kieszeni spódnicy i wytarła sobie nią oczy.
- Ash, kochanie... Sama bym tego bardzo chciała, ale niestety lekarze nie pozostawili zbyt wielkich nadziei temu biedakowi.
- Ale spokojnie, mamo. Tylko spokojnie. Być może będziemy w stanie pomóc Clemontowi.
Mama Asha spojrzała na syna załamanym wzrokiem i spytała:
- Poważnie? A w jaki sposób?
- Latias, mamo. Latias.
- Latias? A co ona ma do tego?
- Chodzi o to, że ona posiada moce, które mogą uzdrowić Clemonta.
Delia uważnie wpatrywała się w syna.
- Naprawdę, kochanie? Ale jak to? To jest w ogóle możliwe?
- Tak, jest to możliwe, ale nie mamy całkowitej pewności. Latias mówi, że musi zobaczyć Clemonta i spróbować go uzdrowić osobiście, ponieważ na odległość nie może tego zrobić.
- Rozumiem i spokojnie. Clemont będzie mógł wpuścić do siebie, kogo zechce. Musi tylko odzyskać przytomność. Ale myślisz, kochanie, że Latias mu pomoże?
- Mam taką nadzieję. Bardzo bym tego chciał, bo skoro medycyna jest bezradna, a lekarze rozkładają ręce, to cóż...
- Rozumiem cię, skarbie. Mam tylko nadzieję, że to się uda. Nawet nie wiesz, kochanie, jak ja teraz cierpię, gdy widzę ból pana Meyera. No, ale jeśli on cierpi, to jak musi cierpieć ten biedak Clemont?
- A czy on już wie o tym, że może być sparaliżowany od pasa w dół? - spytałam.
- Jeszcze nie. Wczoraj tylko na chwilę się obudził, ale potem znowu szybko zasnął. Nie było więc jak mu tego powiedzieć.
- Rozumiem - pokiwałam smutno głową - Mam nadzieję, że jak się już obudzi, to będzie zdrowy i przekażemy mu radosną nowinę o tym fakcie.
- Ja też mam taką nadzieję, kochanie - Delia popatrzyła na mnie czule - Ale spokojnie... Pozwólmy Latias działać. Pytanie tylko, co takiej sytuacji my powinniśmy zrobić?
- Żyć, mamo - odpowiedział Ash spokojnym, chociaż dość smutnym tonem - Spróbujmy jakoś żyć i wytrwać, a być może za kilka dni, na Nowy Rok będziemy mieli podwójny powód do świętowania.
- Oby synku. Oby - odparła Delia, uśmiechając się smutno.
Jej głos i mina mówiły aż nadto wyraźnie, że bardzo chce wierzyć w wyzdrowienie Clemonta, ale mimo wszystko ma wciąż poważne obawy, iż to wszystko, o czym tutaj mówimy, to są tylko piękne marzenia, nie mające jednak żadnej realnej szansy na spełnienie.
Przyznam się szczerze, że ja też miałam takie obawy, a Ash jeszcze większe, choć mimo to robił dobrą minę do złej gry i pomimo tego, iż parę razy zaznaczył, że moc Latias to wcale nie jest pewnym lekarstwem dla Clemonta, to jednak usilnie powtarzał, iż nadzieja mimo wszystko istnieje i należy się jej bardzo mocno trzymać. Sam też próbował to robić, chociaż jego obawy w tej sprawie były równie wielkie, co moje i Delii.

***


Następnego dnia po śniadaniu ja, Ash i Dawn poszliśmy do szpitala, aby się zobaczyć z Clemontem. Na całe szczęście tym razem lekarze nie mieli nic przeciwko temu, abyśmy go mogli odwiedzić, gdyż nasz przyjaciel był już przytomny i mógł przyjmować gości innych niż tylko jego ojciec i siostra.
- Czy Clemont już wie o tym, jaki jest jego stan? - zapytała Dawn załamanym głosem lekarza.
- Tak, już o tym wie, panienko. Powiedzieliśmy mu to dzisiaj rano. Ale spokojnie. Wezwaliśmy specjalistę z samego Kalos, który zna się doskonale na takich przypadkach. Być może on będzie w stanie dokonać tego, czego my nie możemy.
Ash popatrzył na lekarza uważnie i powiedział:
- Nie chcę być wredny, ale moim zdaniem pan wcale nie wierzy w to, że nasz przyjaciel może wyzdrowieć, mam rację?
Lekarz, którym był młody człowiek około dwudziestu paru lat, jęknął tylko załamany i powiedział:
- Moi kochani... My w szpitalu naprawdę robimy to, co możemy, ale proszę nie oczekiwać od nas cudów. W końcu my zajmujemy się światem nauki, a na cuda możecie liczyć co najwyżej w świecie magii czy religii.
- Nie odpowiedział pan na moje pytanie.
Lekarz ponownie jęknął w ten sam załamany sposób i dodał:
- Cóż, mój chłopcze... Chcę wierzyć, ale szczerze mówiąc mój chłodny i racjonalny umysł nie pozwala mi w ogóle wysnuwać innej hipotezy, jak tylko takiej, że specjalista potwierdzi to, co już powiedziałem.
- Spokojnie. W końcu to okres cudów, a więc może cud się wydarzy - powiedziałam ironicznie.
- Przypominam panience, że Boże Narodzenie już było.
- Nie szkodzi. Jest jeszcze Nowy Rok. Z jego okazji też się zdarzają cuda. Rzadko bo rzadko, ale zdarzają.
- Cóż... Jeżeli chcecie swojego przyjaciela karmić nadzieją na cuda, to bardzo proszę, ale moim zdaniem powinniście raczej pomóc mu oswoić się z myślą, że został kaleką i spróbować mu się z tym pogodzić.
- Od tego nasz przyjaciel ma was, lekarzy. Z kolei zaś od pocieszania i karmienia się, jak pan to powiedział „złudną nadzieją“ nasz przyjaciel ma nas - rzuciła złośliwie Dawn.
Lekarz widział, że nie ma sensu z nami rozmawiać, więc po prostu zaprowadził nas do sali, w której leżał Clemont. Chłopak leżał na łóżku, a na jego piersi usadowił się Chespin ze smętną miną. Na krzesłach siedzieli zaś pan Meyer i Bonnie. Oboje wyglądali na dość zmęczonych.
- Witajcie - rzekł Ash.
- Cześć, Ash - powiedziała Bonnie, uśmiechając się delikatnie.
- Che-ches-pin! - pisnął smutno Chespin.
- De-de-de! - dodał ponuro Dedenne.
- Witajcie, kochani - dodał przyjaznym tonem pan Meyer - Jak wam się spało?
- Tak sobie, ale chyba nie lepiej niż panu - odpowiedział smutno Ash - Spał pan tutaj?
- Tak, na polówce, a Bonnie na drugiej - odparł ponuro Steven Meyer - Chciałem, aby moja mała wróciła do was, ale nie chciała. Uparła się, aby ze mną zostać. Powiedziała, że skoro ja tu jestem, to ona też może tu być.
- Nie mogę zostawić mojego brata samego - zauważyła Bonnie tonem poważnym ponad jej wiek.
- De-ne-ne! - zapiszczał Dedenne, wskakując jej na głowę.
- Ale myślę, że już pora, aby ktoś was zmienił - powiedziała Dawn i spojrzała na Clemonta, pytając: - Jak się masz, kochanie?
Clemont przez cały ten czas, kiedy weszliśmy do pokoju nawet na nas nie spojrzał. Gapił się tylko bez celu w sufit, ale gdy jego dziewczyna zadała mu to pytanie, zaszczycił ją swoim spojrzeniem pełnym ogromnego smutku, ale pozbawionym wyrzutu, po czym odpowiedział:
- Jak człowiek, który właśnie się dowiedział, że jest sparaliżowany od pasa w dół. A niby jak inaczej mam się teraz czuć, Dawn?
Dziewczyna załamana zaczęła ronić łzy, a Ash popatrzył na Clemonta i powiedział ponuro:
- Słuchaj, stary... To nie musi wcale tak wyglądać. Wcale nie musisz być sparaliżowany.
- Och, naprawdę? - mruknął zasmuconym tonem Clemont, przebiegając oczami dookoła sali - A niby jak może to wyglądać?
- Wiesz, mam pewien pomysł, jak ci pomóc i to z pomocą magii.
- Magii? - zdziwił się Clemont.
- Magii? - dodała Bonnie.
- Che-spin? - zapiszczał Chespin.
- Jakiej magii? - spytał pan Meyer.
- A tak, magii. Latias posiada naprawdę potężne moce i być może z ich pomocą zdoła ci pomóc, Clemont.
- Tak, być może - jęknął załamanym tonem wynalazca - Ale pewności żadnej nie masz, prawda?
- Pewności nie mam, ale mam nadzieję, a ona czasami jest ogniwem łańcucha nowych przypadków, które prowadzą nas do zwycięstwa.
- Pięknie to powiedziałeś, mój chłopcze - odezwał się Steven Meyer i spojrzał na syna: - Widzisz, Clemont?! Jest jeszcze nadzieja!
- Tak! - Bonnie aż podskoczyła z radości - Jest nadzieja, więc musimy się jej trzymać!


Dedenne i Chespin podskoczyli wesoło w górę, piszcząc przy tym z radością.
Clemont spojrzał na ten widok z delikatnym uśmiechem na twarzy, po czym powiedział:
- Dziękuję wam za te piękne słowa... I macie rację. Skoro jest nadzieja, to będziemy się jej trzymać.
- I tak mi mów, chłopie! - zawołał wesoło Ash, a jego Pikachu wesoło zapiszczał.
- Niedługo przyjdą do ciebie pani Ketchum z Latias, więc będziemy mogli spróbować tej naszej nadziei - dodałam radosnym tonem - Bądźmy dobrej myśli.
- Będziemy - powiedział do mnie Clemont, powoli odzyskując humor - A zmieniając temat, to co wy tam porabiacie beze mnie? Podobno interesuje was sprawa jakiegoś podwójnego zabójstwa.
- Widzę, że już wiesz - uśmiechnął się Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Sierżant Bob był u mnie przed wami, aby mnie zapytać o zdrowie.
- Ma się już lepiej? - spytałam.
- Tak, ale wciąż jest osłabiony i nie może wiele spacerować. Odwiedził mnie więc tylko na chwilkę, ale powiedział mi ciekawe rzeczy. Mówił mi np. że zaproponowano wam sprawę podwójnego zabójstwa, ale nie daliście jeszcze jasnej odpowiedzi w tej kwestii.
- To prawda, jeszcze jej nie udzieliliśmy, ale już niedługo to nastąpi - powiedział przyjaźnie Ash, uśmiechając się do wesoło Clemonta - A póki co odpoczywaj, stary. Później wpadniemy zapytać, jak się czujesz. Teraz chyba powinniśmy iść spytać Jenny, czy ta sprawa jest nadal aktualna. A jeśli tak, to zajmiemy się nią.
- No i bardzo dobrze! - zawołał wesoło Clemont - Tak powinno być! Sherlock Ash musi rozwiązywać zagadki, a nie przesiadywać przy obłożnie chorym przyjacielu.
- Weź już nie przesadzaj, bo jeszcze zatańczysz na naszym weselu, mój ty panie obłożnie chory! - zaśmiał się Ash, po czym poklepał po ramieniu Clemonta - A pan, panie Meyer, powinien chyba odpocząć w łóżku.
- Moje miejsce jest przy moim synu - odparł na to zainteresowany - Nie mogę go teraz opuścić.
- A ja nie mogę opuścić brata! - pisnęła Bonnie.
- A ja mojego chłopaka - dodała Dawn.
- Che-spin! Che-spin! - pisnął bojowo Chespin.
- Dobrze, a więc zostańcie tutaj, tylko proszę was, nie męczcie zbytnio naszego Clemonta - powiedział z uśmiechem na twarzy Ash - A ja przez ten czas spróbuję się dowiedzieć coś niecoś na temat policyjnego śledztwa.
Pożegnaliśmy więc pełni nadziei Clemonta, po czym powoli wyszliśmy z jego sali, aby mógł odpocząć sobie w towarzystwie swojego ojca, siostry, ukochanej i Pokemonem. Wiedzieliśmy, że z taką opieką będzie miał po prostu raj na ziemi.

***


Porucznik Jenny chętnie przyjęła nas u siebie, tym bardziej, że od razu jej powiedzieliśmy, iż jednak zajmiemy się śledztwem, które zaproponował nam kapitan Rocker.
- Tak coś czułam, że jednak weźmiecie tę sprawę - powiedziała nieco zadziornym tonem.
- Jeszcze niczego nie wzięliśmy - zauważyłam równie zadziornie - A jeśli nawet, to przecież zawsze możemy zmienić zdanie.
- Jasne, zmienić zdanie. Dobre sobie - rzuciła ironicznie Jenny - Już ja was znam. Tacy jak wy nie zmieniają tak łatwo zdania.
- Skąd wiesz, że w ogóle coś postanowiliśmy? - spytał Ash - Może tak tylko udajemy i wciąż jedynie rozważamy przyjęcie tego zlecenia?
- Akurat rozważacie - zachichotała Jenny, wyraźnie ubawiona tym, co powiedział mój chłopak - Po co w takim razie tutaj przyszliście, skoro tylko rozważacie, co?
Ash i ja parsknęliśmy śmiechem, słysząc jej słowa.
- Wiesz co? Moim zdaniem ty się nie doceniasz, Jenny - powiedział do niej po chwili Ash - Myślę, że jesteś lepszym śledczym niż ci się zdaje. Masz wielki dar przenikliwości.
- Poważnie? No, to bardzo dobrze - zaśmiała się policjantka - A więc, skoro przyjmujecie to zlecenie, to podejrzewam, że możecie też co nieco już wiedzieć na ten temat, mam rację? Podejrzewam, iż już poszperaliście nieco w komputerach i starych gazetach na ten temat, prawda?
- Tutaj twoja przenikliwość cię zawiodła - powiedziałam zadziornie - Bo widzisz... To Max z Alexą i Cindy w nich szperają, bo my tymczasem bardziej byliśmy przejęci stanem Clemonta niż śmiercią dwóch gnid.
- A właśnie, co z Clemotem? - zapytała zasmuconym tonem Jenny - Wciąż bez zmian?
- Jak na razie tak, jednak spodziewamy się pozytywnych wieści w tym zakresie, ale to później - odpowiedział jej Ash - Póki co interesuje nas co innego. Czy wiecie już może, kto tutaj bawi się w mściciela?
- Jeszcze nie, ale spokojnie. Skoro zaangażowaliście się w to śledztwo, to jestem o nie zupełnie spokojna. Nazwisko tego zabójcy z całą pewnością już niedługo sami mi przedstawicie.
- Być może, ale zauważ, że możesz już mieć je w rękach i w ogóle o tym nie wiedzieć.
- Niby w jaki sposób?
- A ten człowiek, o którym wspomina drugi list? On przecież wręcz sam się przyznał do tego, kim jest.
Jenny westchnęła załamana.
- Ile razy mam wam jeszcze powtarzać?! Ten człowiek nie żyje! Zginął podczas wycieczki w góry! Nie mógł powstać z martwych, aby teraz się na kimkolwiek mścić!
- A jak brzmi jego nazwisko? - spytałam.
- Nie ma znaczenia, bo to nie on! - zawołała Jenny już wyraźnie bardzo gniewnym tonem - Martwi nie zabijają! A żywi, to już inna sprawa, dlatego skupmy się na żywych! To wśród nich jest zabójca i spróbujmy go złapać, dobrze?!
Ash widział, że nie ma co rozmawiać z policjantką i przekonywać ją, więc dał sobie spokój i zapytał:
- A więc kogo podejrzewacie?
- Na razie szperamy wśród wrogów obu ofiar. Problem w tym, że było ich zbyt wielu, a my musimy wnikliwie sprawdzić każdego z nich. Trochę nam to zajmie czasu, ale jeśli wy się w to zaangażujecie, to wtedy szybciej się z tym uporamy.
- Dzięki ci za wiarę - powiedział ponuro Ash i wstał z krzesła, które zajmował - A więc trzeba ruszać w drogę i spróbować znaleźć zabójcę.
- Dobrze, ale jak? - spytałam.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Przede wszystkim odkrywając, kto będzie następną ofiarą.
- Tylko w jaki sposób to zrobić? - spytała Jenny.
- Spokojnie. My już mamy swoje metody śledcze. Albo więc sami to odkryjemy, albo też trzecia ofiara sama się do nas zgłosi ze strachu o własne życie.
Policjantka parsknęła śmiechem, gdy to usłyszała ostatnie zdanie.
- Wierzysz w takie cuda? I to jeszcze po Bożym Narodzeniu?
- A co? - odpowiedział z uśmiechem Ash - Na Nowy Rok też zdarzają się cuda. Więc co mam nie wierzyć?
Jenny parsknęła śmiechem i machnęła na to ręką.
- Nieważne! Rób to, co uważasz za słuszne, byleby tylko winowajca został zdemaskowany.
- Dziękuję, Jenny. Zrobię tak, jak mówisz.
- To znaczy?
- Zrobię to, co uważam za słuszne. I oby mi się udało.
Po tych słowach Ash powoli wyszedł z gabinetu Jenny, a ja i Pikachu poszliśmy za nim.

***


Gdy opuściliśmy posterunek policji, to zaczepił nas jakiś człowiek. Był to niski, gruby jegomość o siwych włosach i wąsach tej samej barwy. Miał niewielkie oczka, które bardzo uważnie się w nas wpatrywały. Wyglądał on wyraźnie na przerażonego, gdyż co jakiś czas rozglądał się dookoła siebie, jakby spodziewał się ataku z którejś strony.
- Przepraszam... Czy pan Sherlock Ash? - zapytał.
- Tak, to ja - odpowiedział mu mój chłopak, patrząc na niego uważnie.
- A pani to Serena Evans? - dodał zaniepokojony mężczyzna.
- Tak, to ja - odparłam tym samym tonem - A pan to kto?
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Nazywam się Bernard Hatch i jestem komornikiem.
- Rozumiem. Co pana do nas sprowadza, panie Hatch?
- Potrzebuję państwa pomocy.
- Potrzebuje pan pomocy detektywów?
- Dokładnie tak, panienko. To bardzo ważne.
- Rozumiem - Ash pokiwał lekko głową na znak zrozumienia - A więc proszę nam powiedzieć, dlaczego pan potrzebuje naszej pomocy.
Bernard Hatch rozejrzał się dookoła i rzekł niemalże szeptem:
- Lepiej nie tutaj. Porozmawiajmy lepiej miejscu, gdzie można usiąść i jest dużo ludzi i gwar, przez co ryzyko podsłuchania jest o wiele mniejsze. Tu niedaleko jest pub, może tam?
Zgodziliśmy się i poszliśmy razem do wyżej wskazanego miejsca, po czym usiedliśmy przy stoliku i zaczęliśmy rozmawiać.
- Tutaj będziemy mogli swobodnie wymienić się wiadomościami - stwierdził Bernard Hatch - Nie ma bezpieczniejszego miejsca do rozmowy niż miejsce publiczne, w którym jest wielu ludzi i każdy zajmuje się swoimi sprawami.
Mężczyzna co jakiś czas zerkał za siebie, jakby spodziewał się zaraz ataku na swoją osobę. Gołym okiem było widać, że drży o własne życie, ale z jakiego powodu, tego już nie wiedzieliśmy, choć właściwie domyślaliśmy się tego, ale woleliśmy poczekać, aż nasz gość sam nam to powie.
- A więc słucham, panie Hatch - powiedział Ash poważnym tonem - O czym to chciał pan z nami porozmawiać?
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Widzicie, moi państwo... - rzekł Bernard Hatch iście konspiracyjnym tonem - Zapewne już słyszeliście państwo o tajemniczym Ellisie Pomścij-Krzywdzie, który zabija ludzi.
Aha, a więc przyszedłeś do nas w tej sprawie, mój bratku, pomyślałam sobie. Można się było tego spodziewać.
Głośno jednak powiedziałam:
- Owszem, słyszeliśmy. Zresztą trudno było nie słyszeć.
- Dokładnie tak - odparł na to Ash i uważnie wpatrywał się w naszego rozmówcę - I niech zgadnę... Obawia się pan, że będzie pan kolejną osobą na liście jego ofiar, mam rację?
Bernard Hatch spojrzał z podziwem na Asha i westchnął:
- Geniusz! Jak Boga kocham geniusz! Dokładnie tak, mój drogi panie. Obawiam się tego i to bardzo.
- Doprawdy? A to niby czemu? - zapytał dość ironicznie Ash, uważnie przyglądając się naszemu rozmówcy - Dlaczego pan uważa, że Ellis może zrobić panu jakąkolwiek krzywdę?
- Te wiadomości jasno dają do zrozumienia, kim jest ten cały Ellis - odpowiedział na to Hatch.
- Naprawdę? A kim on pana zdaniem jest?
- Nie znam jego nazwiska, ale wiem, czyje krzywdy chce pomścić.
- A więc czyje? - spytałam.
- Chce pomścić niejakiego Richarda Sheltona.
Popatrzyłam na Hatcha uważnie, a potem na Asha, zastanawiając się głośno:
- Richard Shelton? A wcześniej jeszcze Ellis? Jakbym już to gdzieś kiedyś słyszała. Tylko gdzie? Nie mogę sobie przypomnieć.
- A kim był Richard Shelton? - przerwał moje rozważania Ash.
- Pika-pika? - dodał pytająco Pikachu.
- To był dziennikarz, bardzo zresztą sympatyczny człowiek. Zaręczył się on z siostrą tego słynnego badacza, Bena Hearta. Niestety, Bena zabito jakieś dwanaście lat temu, a Richarda o to oskarżono. Miał on motyw, bo przecież Heart był dość bogaty, po jego śmierci cały majątek dostała jego siostra Laura, narzeczona Sheltona. Dlatego policja aresztowała go i trzy miesiące go trzymali w więzieniu, ale niczego mu nie udowodniono. Po tym wszystkim Shelton stał się odludkiem unikającym ludzi. Potem zabito mu narzeczoną, a on sam załamany zaczął oskarżać o to głośno czterech ludzi, w tym również mnie.
- Jakich czterech ludzi o to oskarżał?
- Tych dwóch, co już zabito, a także mnie i pana Brackleya.
- CO?! Davy’ego Brackleya?! - zapytałam zdumiona - Tego Davy’ego Brackleya, który jest członkiem Rady Miejskiej?!
- No, dokładnie tak - pokiwał głową potakująco Hatch - Shelton był zdania, że jego nieszczęścia były intrygą wymierzoną w jego osobę, a jego oskarżenia wzrosły, kiedy ja...


- Słucham? Co takiego pan zrobił? - spytał Ash, patrząc na niego wręcz morderczym spojrzeniem.
- Otóż ja... Musiałem eksmitować jego rodziców z ich domu.
- Doprawdy? - spytałam - A to niby czemu?
- Pika-pika?! - pisnął pytająco i zarazem gniewnie Pikachu.
- Okazało się, że ich dom stoi na miejscu, które ma wielkie znaczenie historyczne dla naszego miasta, dlatego też dom musiał zostać zburzony, a na jego miejscu powstało muzeum.
- Ciekawe - powiedział Ash, masując sobie palcami podbródek - A co z rodzicami pana Sheltona? Dostali lokal zastępczy lub jakieś odszkodowanie za swój dom?
- Dostaliby, gdyby notorycznie nie uchylali się od płacenia podatków, a ponieważ to robili, to nie dostali oni niczego. A raczej dostali, ale i tak to wszystko poszło na spłatę ich zadłużenia wobec państwa, więc pozostali z niczym.
- Ciekawe... I co się teraz z nimi dzieje? - spytałam.
- O ile wiem, zmarli potem w przytułku.
- Gratuluję, panie Hatch - powiedział Ash z wyraźną kpiną w głosie - Ma pan na swoim sumieniu aż dwie osoby. Muszę panu powinszować. Nic więc dziwnego, że Ellis chce pana wykończyć. Skoro mści się za krzywdy Sheltona, to zdecydowanie jest pan na jego liście.
- Pika-pika! - zapiszczał groźnie Pikachu.
- Tylko co z tym wszystkim wspólnego mają Martin Appleyard i Harry Shorby? - spytałam.
- Pan Appleyard wciągnął przyjaciela pana Sheltona, Paula Sandersa w pewien niezwykle ciekawy interes. Sanders połakomił się na wielkie zyski, a ponieważ nie miał dość pieniędzy, aby w nie zainwestować, dał w zastaw pod hipotekę swój dom i wszystko, co miał. Niestety, interes nie przyniósł spodziewanych zysków i Paul Sanders stracił wszystko. Biedak na wieść o tym zastrzelił się.
- A Shorby?
- On miał mały konflikt z drugim przyjacielem Sheltona, czyli Benem Heartem. Chodziło o to, że pan Shorby chciał wybudować wielkie osiedla mieszkalne na pewnym niezamieszkałym terenie. Niestety, pan Ben Heart sprzeciwiał się temu, ponieważ był zdania, że na tych terenach znajdują się bardzo rzadkie i cenne Pokemony. Chciał tego dowieść, ale cóż... Wpadł w pułapkę kłusowników polujących na owe Pokemony, zginął i niczego nie zdołał udowodnić.
- A Brackley? Jak on niby jest w to zamieszany? - spytałam.
- W żaden sposób nie jest on w to zamieszany, panienko - odparł na to nasz rozmówca - Ale widzi panienka... Chodzi o to, że pan Shelton po tym wszystkim zwariował i uważał, że pan Brackley stał za tym wszystkim. Mówił nawet, że kiedyś, dawno temu pan Brackley kochał się w jego matce, ale został odtrącony i całe życie potem czekał, aby pomścić swoją urażoną dumę.
Ash przysunął się lekko w stronę naszego rozmówcy i rzekł złośliwym tonem:
- A ja myślę, że było właśnie tak, jak to mówił pan Richard Shelton i jego podejrzenia wcale nie były bezpodstawne.
Bernard Hatch wyraźnie się zmieszał, gdy to usłyszał, ale dość szybko odzyskał animusz i rzekł:
- A nawet, gdyby tak było... To, co z tego? Czy to zmienia fakt, że ten człowiek podający się za Ellisa Pomścij-Krzywdę jest zwykłym zabójcą?
- Nie, nie zmienia to tego faktu, ale przynajmniej teraz już wiemy, na kim jeszcze będzie się on mścił i dlaczego - odparł Ash.
- Pika-pika! - poparł go Pikachu.
- Dokładnie tak - dodałam - I widzimy wyraźnie, czemu pan się boi o swoje życie. Po tym, co pan zrobił...
- Ale ja tylko wykonywałem swoje obowiązki! - jęknął głucho nasz rozmówca.
- Doprawdy? - spytał dość ironicznie Ash - Gdyby tak było, to teraz nie drżałby pan na najmniejszy nawet szelest za sobą i nie przyszedłby pan do nas, tylko na policję. A tak przy okazji, to czemu pan nie pójdzie z tą sprawą do porucznik Jenny? Ja panu powiem, dlaczego. Pan, panie Hatch nie ma czystego sumienia i dlatego nie idzie pan na policję, bo pan się boi, że ten fakt wyjdzie na jaw. Pan drży o swoje życie, ale również i o swoją reputację. Woli pan więc prosić o pomoc detektywów, gdyż policja mogłaby jeszcze zacząć rozgrzebywać temat, o którym pan nam tu mówi, a wtedy wyszłoby na jaw, że nie jest pan wcale taki uczciwy, jakiego pan udaje.
Bernard Hatch wyglądał na wyraźnie oburzonego takimi insynuacjami pod swoim adresem, gdyż powiedział:
- Panie Ketchum... Ja tylko wykonywałem wtedy swoje obowiązki.
- Doprawdy? - zaśmiał się podle Ash - Wobec tego niech pan to powie Ellisowi, a nie mnie. Skoro jest pan niewinny, taki szlachetny mściciel jak on z pewnością pana zrozumie. Chodźmy, Sereno. Nic tu po nas.
- Masz rację. Nic tu po nas - powiedziałam mściwie.
Pikachu wskoczył na ramię Asha i już mieliśmy razem wyjść, kiedy nagle Hatch złapał mego chłopaka za dłoń i jęcząc zawołał:
- Błagam! On mnie zabije! Proszę pana, panie Ketchum! Niech pan się nade mną ulituje! Ja wiem, zrobiłem coś niegodnego, ale ja naprawdę nie miałem wtedy innego wyboru!
- Dlaczego nie miał pan wyboru? - spytałam.
- Powiedziałem... Wykonywałem swoje obowiązki.
- Naprawdę? A może po prostu polecenia pana Brackleya?
Hatch jęknął załamany i opuścił głowę w dół.
- Błagam was... On mnie zabije! A na policję nie pójdę, bo ona... Ona nie może się o tym wszystkim dowiedzieć. Nie może rozgrzebać tej sprawy, bo byłbym skończony!
- Więc czego pan od nas oczekuje? - spytał Ash.
- Proszę... Chrońcie mnie! Nie pozwólcie, aby on mnie zabił! Proszę was! Mam dużo pieniędzy, zapłacę wam ile chcecie! Tylko chrońcie mnie!
- Nie jesteśmy ochroniarzami, tylko detektywami - odpowiedział mu na to ironicznie Ash.
- Wiem, ale ja już nie ufam nikomu, ani ludziom, ani Pokemonom. Ja się boję, że on może ich przekupić lub w inny sposób pozyskać. Policji ufać też nie mogę, bo przecież to są partacze. Tamtych dwóch nie umieli jakoś ustrzec przed śmiercią, a więc co dopiero mnie! Błagam was! Słyszałem o waszych zasługach! Musicie mnie chronić! Ja wam zapłacę! Zapłacę wam ile tylko chcecie, tylko błagam! Nie porzucajcie mnie w potrzebie!
Ash patrzył na naszego rozmówcę z wyraźną niechęcią.
- Budzisz pan we mnie obrzydzenie - powiedział, powoli wypuszczając słowa z ust - Wcześniej nie miałeś pan najmniejszych nawet skrupułów, aby zniszczyć niewinnych ludzi, którzy nigdy nic złego panu nie zrobili, a teraz skamlesz pan o litość? O litość, której sam pan nie znałeś dla innych?
Bernard Hatch zaczął płakać i musiałam przyznać Ashowi rację, gdyż ten człowiek zdecydowanie budził obrzydzenie swoim zachowaniem. Nie wiedziałam więc, co mam zrobić i czekałam na decyzję Asha.
- Ale mimo wszystko - rzekł po chwili mój chłopak - Mimo wszystko jest pan obywatelem Alabastii, a także człowiekiem w potrzebie, więc panu pomożemy, ale po wszystkim zgłosi się pan na policję i opowie im o tym, co pan zrobił. I co zrobili pana koledzy.
- Tak, przysięgam! Tak właśnie zrobię, słowo! - jęczał wzruszony jego wspaniałomyślnością Hatch, całując go po dłoni - Zrobię wszystko, co tylko zechcesz, mój ty wspaniały, szlachetny detektywie.
Ash z obrzydzeniem wyrwał swoją dłoń z jego rąk i powiedział:
- Weź już lepiej przestań, bo jeszcze zmienię swoje zdanie.
Hatch zaczął go przepraszać i kajał się coraz bardziej, jakby chciał zaznaczyć, iż jest uniżonym sługą mojego chłopaka, ale było widać aż nadto wyraźnie, że gdyby nie potrzebował naszej pomocy, to by w ogóle tutaj nie przyszedł, zaś to całe jego kajanie się przed nami nie było w najmniejszym naszym stopniu szczere. Ale cóż było robić? Ten człowiek był obywatelem naszego miasta i potrzebował pomocy. Porządni detektywi nie mieli więc prawa go zostawić, nawet jeśli czuli oni do niego obrzydzenie, a uwierzcie mi, to właśnie czuliśmy, gdy widzieliśmy tego człowieka.

***


Po tej rozmowie poszliśmy razem do Centrum Pokemon, gdzie Hatch wziął pokój. Tam bowiem zatrzymał się uważając, że w miejscu pełnym tak wielu ludzi będzie bardziej bezpieczny, chociaż chyba nie był tego zbytnio pewien, skoro poprosił nas o pomoc i ochronę. Przyznam się, że miałam chwilami wielką ochotę porzucić tę kreaturę na pastwę losu i dać sobie z nią spokój, ale zbyt dobrze pamiętałam słowa kapitana Rockera, aby to zrobić. Ostatecznie kapitan miał rację mówiąc, że stróż prawa nie może wybierać sobie, komu ma pomóc, a komu nie. On niestety musi pomagać każdemu człowiekowi w potrzebie bez względu na to, czy czuje do niego sympatię, czy też może wręcz przeciwnie. Co prawda ani ja, ani Ash wtedy jeszcze nie byliśmy policjantami, a jedynie prywatnymi detektywami i tzw. glinami w cywilu, ale mimo wszystko posiadaliśmy odznaki, więc pewne obowiązki policyjne posiadaliśmy, zaś jednym z tych obowiązków było chronienie przez nas obywateli przed zagrożeniem. Więc czy nam się to podobało, czy nie, to mieliśmy obowiązek chronić tę gnidę, kiedy nas o to poprosiła. Poza tym nie chcieliśmy mieć go na sumieniu.
Poszliśmy zatem do Centrum Pokemon, gdzie podeszliśmy zaraz do miejscowej siostry Joy, a tam pan Hatch poprosił o klucz do swego pokoju.
- Numer 4, proszę pani - powiedział do niej.
- Oczywiście, panie Hatch - odpowiedziała mu siostra Joy i podała mu klucz - Pańskie Pokemony mają się już lepiej. Chciałby je pan zobaczyć?
- Może później. Teraz jestem trochę zmęczony - odpowiedział na to mężczyzna, odbierając klucz - Muszę odpocząć i moi goście także.
- Rozumiem. A więc miłego odpoczynku, proszę pana.
Siostra Joy uśmiechnęła się do nas przyjaźnie, a my powoli poszliśmy do naszego pokoju. Był on na cztery osoby, ale Hatch zapłacił siostrze Joy, aby pokój był tylko dla niego i dla ewentualnych gości, których do siebie zaprosi. Z pewnością Joy była mocno tą prośbą zdumiona, ale że pieniądz to pieniądz, to nie zadawała zbędnych pytań w tej sprawie i zrobiła to, czego się od niej spodziewano.
Po drodze do pokoju numer 4 minęliśmy ślepca, którego wcześniej już spotkaliśmy. Był on wraz ze swoim wiernym Growlithem łaszącym się do niego. Mężczyzna siedział w poczekalni niedaleko okienka obsługi, gdzie siostra Joy witała gości. Siedział i głaskał swojego Pokemona, nie zwracając na nic uwagi, choć prawdopodobnie nawet gdyby chciał zwrócić na coś uwagę, to przecież będąc niewidomym, niczego by nie zauważył.
- Popatrz, Ash... To nasz znajomy - powiedziałam do mojego chłopaka, wskazując na ślepca.
- Rzeczywiście - uśmiechnął się lekko mój chłopak - Ciekawe, czy też wziął sobie tutaj pokój?
- Bardzo możliwe.
- Możliwe czy nie, państwo mieliście mnie chronić, a nie gapić się na ślepców - mruknął niezadowolonym tonem Hatch.
Ash i Pikachu spojrzeli na niego groźnie.
- Uważaj pan, panie Hatch... Bo jeszcze jedno słowo, a zostanie pan sam ze swoimi problemami.
Mężczyzna zauważył, że przesadził, ponieważ zaraz spokorniał i jęknął przepraszającym tonem:
- Bardzo państwa przepraszam. Ja nie chciałem. Ja po prostu... Ja to wszystko z nerwów mówię. Naprawdę bardzo państwa przepraszam za moje słowa i obiecuję państwu, że to się już nigdy więcej nie powtórzy.
- Mam nadzieję, bo inaczej bardzo szybko się pożegnamy, panie Hatch - odpowiedział mu gniewnym tonem Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał groźnie Pikachu.
Poszliśmy razem do pokoju Hatcha, po czym usiedliśmy na swoich łóżkach.
- Jeśli państwo pozwolicie, to prześpię się trochę, bo w poprzednią noc ani na chwilę nie zdołałem zmrużyć oka - powiedział Hatch.
- Nie ma sprawy. My będziemy tutaj czuwać - odparł Ash.
Mężczyzna więc wyłożył się wygodnie na swoim łóżku i dość szybko zasnął, o czym łatwo dało do zrozumienia jego groźne chrapanie.
- No i co ty na to? - spytał mnie po chwili mój chłopak.
- Naprawdę nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć - odparłam ponuro - Żeby chronić taką gnidę, to się po prostu nie mieści w głowie.
- Spokojnie, może nam się to jeszcze opłacić - odpowiedział mi na to słynny detektyw.
- Jeśli chodzi o mnie, to nie wiem, czy przyjmę jakiekolwiek pieniądze od tej śpiącej królewny.
- Tu nie chodzi o pieniądze. Tu chodzi o coś znacznie ważniejszego. Jeśli prawdą jest to, co myślimy, to wpadliśmy właśnie na trop wielkiego oszustwa, którego ofiarą padło już kilku ludzi. Być może więc pan Davy Brackley pójdzie siedzieć dzięki zeznaniom tego człowieka.
- Czyli inaczej mówiąc Hatch będzie naszym świadkiem koronnym?
- Właśnie tak. I dlatego musimy go chronić, bo jego zeznania mogą pomóc wymierzyć sprawiedliwość tym, którzy jej uniknęli. A przy okazji musimy też poprosić porucznik o ciche wsparcie naszej działalności.
- Dlaczego ciche?
- Bo koleś, jak tylko zobaczę policję, to się przestraszy, nabierze wody w usta i nic nam nie powie.
- Fakt, to rzeczywiście jest możliwe.
- I dlatego policja musi nas wesprzeć w ochronie Hatcha, ale w taki sposób, żeby nie wiedział, że policja też nad nim czuwa. A jeśli już wkrótce złapiemy zabójcę, to spróbujemy jakoś przekonać Hatcha do zeznawania w sądzie przeciwko Brackleyowi.
- Myślisz, że to się uda?
- Mam nadzieję. Oczywiście mogę się mylić, ale... Zostaje nam mieć nadzieję.
- Rozumiem. A wiesz co, Ash? Ta cała sprawa nie daje mi spokoju.
- Dlaczego?
- Bo wydaje mi się, jakbym to wszystko już gdzieś słyszała.
- Co wszystko?
- No wiesz... Ellis Pomścij-Krzywda... Nazwisko Richard Shelton... No i w ogóle cała ta zemsta... Nie wiem czemu, ale odnoszę takie wrażenie, jakby to wszystko miało już kiedyś miejsce.
- Deja vu?
- Nie, to coś innego. Jak historia z jakieś książki i w ogóle...
- Jak z książki, mówisz? To ciekawe. Szkoda tylko, że nie mamy jak tego sprawdzić.
Uśmiechnęłam się delikatnie do Asha.
- A może jednak mamy... Wiesz co, skarbie? Skoczę teraz do biblioteki i sprawdzę, czy nie ma tam książki o podobnym wątku, dobrze?
- Dobrze, poszukaj. Jeśli ktoś wzoruje się na jakieś znanej powieści, to być może zdołamy łatwiej ustalić jego sposób działania.
- Właśnie. Widzę, że oboje rozumiemy się bez słów.
- Tak bywa w udanych związkach.
- Owszem. Poradzisz sobie z naszym gościem?
- Spokojnie. Ja i Pikachu popilnujemy go we dwóch.
Ucałowałam radośnie Asha, po czym pobiegłam do biblioteki, aby poszukać w niej informacji na temat książki, która przypominałaby fabułą całą tę historię. Byłam bowiem całkowicie pewna, że już kiedyś zetknęłam się z czymś takim w literaturze światowej, tylko nie miałam pojęcia, gdzie dokładnie. Coś mi mówiło, że powinnam szukać w literaturze angielskiej, ale nie miałam pewności, jaki to tytuł ani jaki autor. To wszystko było dla mnie wciąż jedną wielką niewiadomą. Dlatego właśnie poprosiłam o pomoc bibliotekarkę, mając nadzieję, że ona mi coś doradzi. Na szczęście kobieta ta była oczytana i dość szybko odgadła, o jaką powieść mi chodzi.
- To oczywiste. Chodzi ci widocznie o powieść „Czarna Strzała“ pióra Roberta Louisa Stevensona.
Zła na siebie uderzyłam się dłonią w czoło.
- Mój Boże, jaka ja byłam głupia! No oczywiście! „Czarna Strzała“! Tam był przecież Ellis Duckworth vel Czarna Strzała vel John Pomścij-Krzywda! Jaka ja byłam głupia! Że też wcześniej nie skojarzyłam ze sobą tak oczywistych faktów!
- Ciii! - syknęła na mnie bibliotekarka, patrząc przy tym gniewnie w moją stronę.
Dopiero wtedy zorientowałam się, że mówię zdecydowanie zbyt głośno i przeszkadzam ludziom, którzy właśnie próbują czytać. Zachichotałam więc nerwowo, mówiąc:
- He he he... Strasznie przepraszam, ja nie specjalnie...
Następnie spojrzałam na bibliotekarkę i podziękowałam jej serdecznie za pomoc, bo teraz wszystko się dla mnie o wiele jaśniejsze.
- Ależ nie ma sprawy, moja droga - uśmiechnęła się do mnie kobieta - To przecież mój obowiązek. Tylko proszę, już tyle nie krzycz, dobrze?
- Dobrze, już nie będę. Poza tym już idę. Mogę pożyczyć tę książkę?
- Akurat nie ma na nią innych chętnych, więc tak.
Podziękowałam kobiecie i pognałam szybko przed siebie, w kierunku Centrum Pokemon, gdzie przebywał Ash. Miałam mu do przekazania kilka ciekawostek, które być może pomogą mu zrozumieć wszystko jak należy. A przynajmniej żywiłam taką nadzieję.


Gdy już znalazłam się na miejscu, to zaraz pobiegłam do pokoju numer 4, ale niedaleko niego zastałam widok, którego bynajmniej wcale się tu nie spodziewałam. Tym widokiem były Alexa z Cindy i Taylor. Alexa trzymała na swoich kolanach głowę Asha, który wyglądał na nieprzytomnego.
- Ash, braciszku! Proszę, obudź się! - prosiła błagalnym tonem mała Taylor, mając łzy w oczach.
- O Boże! Ash! - zawołałam przerażona, podbiegając do nich i klękając przed moim chłopakiem - Ash, proszę! Ocknij się! Co mu się stało?
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała mi Cindy - Kiedy tu przyszłyśmy, to on już leżał nieprzytomny na podłodze.
- Musiał oberwać od tyłu w głowę - powiedziała Alexa - Ale spokojnie. Siostra Joy zaraz przyjdzie zrobić mu opatrunek.
Ash nagle bardzo powoli zaczął się poruszać, aż wreszcie otworzył on oczy i zobaczył mnie.
- Serena? To ty? - jęknął zmęczonym tonem i złapał się za tył głowy, po czym jęknął głośno: - Boże, dziewczyno! Za co ty mnie tak walnęłaś?!
- To nie Serena cię uderzyła, tylko ktoś inny - powiedziała Alexa - Ona dopiero co tu przyszła.
- A my chwilkę wcześniej - dodała Cindy.
- O tak! Mamy do Asha ważne wiadomości - zameldowała wesołym głosem Taylor.
- A skąd wiedzieliście, gdzie nas szukać? - spytałam.
- Ash zadzwonił do willi profesora Oaka i powiedział nam, że tu jest i musicie tu ponoć zostać na noc, więc ktoś ma dla niego jakieś informacje, to niech mu je przyniesie tutaj. No i przyszłyśmy.
Ash powoli podniósł się, ale jęknął i opadł na kolana Alexy.
- O rany! Ja to mam pecha, nie ma to tamto! Zawsze obrywam w to samo miejsce! Ci bandyci nie mają za grosz wyczucia!
- A co z naszym kolegą Hatchem? - spytałam.
Mój luby popatrzył na mnie zaintrygowany i nagle coś go tknęło.
- O Boże! Hitmonlee!
- Jaki Hitmonlee? - zapytałam zdumiona.
- Poszedłem zadzwonić, a wychodząc zamknąłem drzwi na klucz, aby nikt nie wszedł do Hatcha. Wracając zobaczyłem, że z drzwiami mocuje się jakiś Pokemon typu walczącego i to był właśnie Hitmonlee! Zawołałem do niego, kim jest i co tu robi, a ten spojrzał na mnie groźnie, a chwilę później oberwałem od tyłu w głowę i film mi się urwał. Gdzie Pikachu?
- Siostra Joy go zabrała - wyjaśniła Cindy - Biedak także oberwał, ale między oczy. Będzie miał siniaka przez kilka dni.
- Z siniakiem mu do twarzy - zażartowała sobie Taylor.
- Jasne - zachichotał Ash i spojrzał na mnie - Sereno, trzeba sprawdzić, co z naszym klientem. Weź klucz i zobacz.
To mówiąc wyjął z kieszeni swoich dżinsów klucz do pokoju i podał mi go. Szybko więc otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Miałam jak najgorsze obawy i niestety potwierdziły się one, ponieważ ledwie się tylko znalazłam w pokoju, a zauważyłam, że Bernard Hatch siedzi pod oknem pokoju z otwartymi oczami, ale bez życia. Na lewej stronie piersi miał on niewielką, czerwoną plamę, a do jego koszuli była przyczepiona karteczka, na której widniały takie oto słowa:

Za domu mego rodzinnego zniszczenie,
Nadeszło wreszcie pomszczenie.
Za rodziców moich biednych płacz,
Zapłacił w końcu Bernard Hatch.

Ellis Pomścij-Krzywda

Westchnęłam głęboko widząc, że już nic tu po mnie, więc wyszłam z pokoju i powiedziałam do moich przyjaciół:
- Lepiej wezwijcie policję.
- A co się stało? - spytała Alexa.
- Mamy kolejnego trupa - odpowiedziałam jej ponuro.


C.D.N.




7 komentarzy:

  1. Dawn naprawdę się wkurzyła na lekarza za to, że nie pozwolił jej odwiedzić Clemonta, dopóki nie odzyska przytomności. Ona i Ash bardzo się obwiniają, ale pociesza ich myśl, że Latias zdoła mu pomóc. Ash miał chwilę załamania, ale szybko się pozbierał i zaczął działać, starając się nie myśleć o najgorszym. To pokazuje, jak ważne jest pozytywne nastawienie, bo właśnie ono pozwala działać. A co się stało Serenie, że Latias musiała jej udzielić swojej mocy? Brock ma rację, że Dawn niepotrzebnie się obwinia, bo to przecież niczego nie zmieni. Ale wszyscy są w stanie to zrozumieć, natomiast zaskoczyło ich to, że Ash również się wini za to, co się stało. Brock podchodzi najrozsądniej do całej sytuacji, wiedząc że teraz najważniejsza jest pomoc i wsparcie, jakie powinni zapewnić Clemontowi, a nie dołowanie się. On jest prawdziwym realistą, który ma trzeźwe i racjonalne myślenie. Wszyscy starają się myśleć pozytywnie, pokładając nadzieję w umiejętnościach Latias, tym bardziej, że zgodziła się ona pomóc Clemontowi. Ash postanowił poszukać informacji o przestępcach, żeby odwrócić swoją uwagę od zamartwiania się i poprosił Maxa o znalezienie w internecie danych na ich temat, przekazując mu swoje pozytywne myślenie wiarą w to, że Latias zdoła uzdrowić Clemonta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dawn rzeczywiście się wkurzyła na lekarza za to, że nie pozwolił jej odwiedzić Clemonta, dopóki ten nie odzyska przytomności. Ale czuje się też za to odpowiedzialna, podobnie jak i Ash. Pozytywne nastawienie jest bardzo ważne, dzięki niemu człowiek łatwiej może osiągnąć sukces. Ash w jednym z pierwszych opowiadań został potrącony przez samochód i ciężko ranny trafił do szpitala. Serena wtedy oddała mu swoją krew i przez to osłabła. A tu się szykowała ważna akcja, więc Latias oddała jej sporo pozytywnej energii, dzięki czemu Serena mogła działać, ale za to Latias osłabła i musiała powoli odzyskiwać swoje siły. Brock to wiekowo najstarszy ze wszystkich towarzyszy podróży Asha i najbardziej doświadczony w życiu. To prawda - jest realistą i potrafi rozsądnie i bardzo trzeźwo patrzeć na wiele spraw. Teraz pojawiła się nadzieja, więc wszyscy się jej chwytają jak tylko potrafią. Ash z kolei chce pracować, aby nie myśleć o wypadku Clemonta, a do tego przecież teraz posiada nadzieję w jego uleczenie.

      Usuń
  2. Delia z pewnością będzie wspaniałą macochą dla Clemonta i Bonnie, skoro tak się o nich troszczy i się nimi przejmuje. Umiała ich pokochać jak własne dzieci. Na szczęście Clemont odzyskał przytomność, co dało wszystkim pewność, że jego życie nie jest zagrożone. A Ash jednak nie do końca wierzy w to, że Latias będzie w stanie uzdrowić Clemonta, skoro ma pewne obawy i wątpliwości. Ale pomimo tego zdołał podnieść Clemonta na duchu obietnicą, że Latias zdoła go uleczyć. Ale gdyby tego nie umiała, to on załamałby się jeszcze bardziej, karmiąc się złudną nadzieją na odzyskanie sprawności. A Ash póki co nie myśli o rezygnacji z kariery detektywa, skoro postanowił zaangażować się w kolejną sprawę. Pewnie to się zmieni, gdy okaże się, że Latias jednak nie będzie w stanie do końca pomóc Clemontowi, ale dzięki niej i rehabilitacji w końcu stanie na nogi, tylko będzie potrzebował na to czasu i wysiłku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Delia jest po prostu dobrą i kochającą osobą, posiada w sercu wręcz wielkie pokłady miłości, do tego jest kochająca i troskliwa i dlatego też będzie rzeczywiście wspaniałą macochą dla Clemonta i Bonnie, których już traktuje i kocha jak swoje dzieci. Clemont rzeczywiście odzyskał przytomność, co jest też dobrym znakiem na przyszłość. Ash po prostu zwyczajnie boi się, że moc Latias to za mało, aby uzdrowić jego przyjaciela, bo przecież jeszcze Latias takiego przypadku nie leczyła. Jej moc to moc dobrej energii, a ta potrafi wiele zdziałać i wiele pomóc, ale czy w takim wypadku będzie wystarczająco silna? To się dopiero okaże. Ash póki co jeszcze rzeczywiście nie chce porzucić pracy detektywa, ale wkrótce spadnie na jego głowę kolejne złe przeżycie, które w połączeniu z wypadkiem Clemonta sprawi, że odejdzie na detektywistyczną emeryturę. Ale ta na szczęście nie trwała zbyt długo.

      Usuń
  3. Jenny nie wierzyła, że ktoś z obawy o własne życie, może sam zgłosić się do Asha z prośbą o pomoc, a jednak tak się stało. Ash ma naprawdę ogromną intuicję, skoro przewidział taką ewentualność. I na pewno ma rację, że tym mordercą jest człowiek, który upozorował swoją śmierć w górach. A kolejna ofiara na jego liście to komornik, który wyrzucił rodziców Sheltona i coś mi się zdaje, że to właśnie Shelton jest tym mścicielem, który uznał, że Hatch przyczynił się do śmierci jego rodziców, którzy nie mieli zapewnionej odpowiedniej opieki w przytułku do którego trafili po eksmisji, na wskutek czego zmarli. Tylko w takim razie, gdzie on się podziewał, że im nie pomógł? I Hatch musiał ich bezprawnie pozbawić domu, skoro obawia się pójść z tą sprawą na policję, a przecież to ona zapewniłaby mu skuteczną ochronę. A Davy z pewnością był pracodawcą Hatcha, który kazał mu pozbawić rodziców Sheltona domu, bo pewnie w miejscu, gdzie on stał, znajdowały się jakieś złoża, które mogły zapewnić mu bogactwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jenny rzeczywiście nie wierzyła w to, że któraś z przyszłych ofiar (przewidując atak na siebie) sama się do nich zgłosi i przyjdzie prosić o pomoc. Ash przewidział taką ewentualność, choć spodziewał się, że raczej taka osoba zgłosi się na policję lub do niego i policji jednocześnie. Z kolei Hatch wyraźnie woli tylko jego pomoc i policji wyraźnie się obawia, bo ma ku temu powody. Rodziców Sheltona eksmitował bezprawnie, jedynie za sprawą oszustw i matactw Brackleya i bał się, że policja zechce grzebać w tej sprawie i odkryje to, a wtedy będzie skończony. A rodzice Sheltona umarli nie dlatego, że w przytułku były złe warunki. Przyczyną tego była rzekoma śmierć ich syna, który tak naprawdę żyje, bo przeżył wypadek, ale długo wracał do zdrowia i kiedy wrócił do niego, rodzice już nie żyli. To kolejny powód do zemsty. Więc jeśli to on zabija, to ma powody, aby dopisać do listy swoich ofiar Hatcha. A jeśli chodzi o Davy'ego Brackleya, to jego powody eksmitowania Sheltonów były trochę inne i wkrótce je poznasz.

      Usuń
  4. Komornicy mają jednak przewalone życie. Wykonują swoją pracę, a ludzie będą wiecznie wieszać na nich psy.
    Szkoda że detektywi wyznaczają tu swoiste podwójne standardy. Joy może zarobić bo pieniądz to pieniądz, a jak komornik robi to za co mu płacą to oburzenie.

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...