czwartek, 18 stycznia 2018

Przygoda 108 cz. II

Przygoda CVIII

Czas zemsty cz. II


Porozmawialiśmy jeszcze przez krótką chwilę z naszymi przyjaciółmi z policji, po czym postanowiliśmy się przejść i naradzić w sprawie tego, co nam zaproponowano. Poszliśmy więc do kawiarni „Pod Różą“ i zaczęliśmy tam rozmawiać o tym, co właśnie nas spotkało.
- Jak sądzisz, Ash? Zajmiemy się tą sprawą? - spytałam wesoło, kiedy już siedzieliśmy przy stoliku w owej kawiarni.
- Sam nie wiem, Sereno - odpowiedział mi mój chłopak - Ja wiem, że Rocker ma swoje racje i jako stróże sprawiedliwości powinniśmy jej strzec zawsze i to bez względu na to, czy czujemy jakąkolwiek sympatię do osoby, która potrzebuje pomocy, czy też nie, ale mimo wszystko... Mimo wszystko naprawdę trudno mi powiedzieć, czy my jako detektywi mamy takie same obowiązki, co policja.
- W praktyce jesteśmy od teraz glinami w cywilu, a więc w pewnym sensie obowiązują nas prawa i obowiązki policjantów w mundurze.
- Nie do końca. Glina w cywilu ma inne obowiązki niż ten mundurowy.
- Ale obowiązek walki o pilnowanie przestrzeganie prawa zawsze jest taki sam. Czy to glina w cywilu, czy mundurowy.
- W sumie tak, ale pamiętaj, że jeszcze formalnie to nimi nie jesteśmy, bo jeszcze zostało nam szkolenie w akademii policyjnej.
- To tylko formalność, którą szybko załatwimy i po sprawie.
- No, w sumie racja... Ale powiedz mi, Sereno...  Nie myślałaś nigdy o emeryturze?
Zakrztusiłam się herbatą, którą właśnie piłam i Ash musiał mnie lekko zdzielić przez plecy, abym odzyskała panowanie nad sobą. On i Pikachu uważnie mi się przyglądali, zaniepokojeni moim stanem.
- Wszystko dobrze, kochanie? - zapytał z troską w głosie Ash.
- Pika-pika?! - dodał Pikachu.
- Tak, wszystko dobrze... Znaczy ze mną, bo z tobą to chyba tak nie do końca.
- Ale o co ci chodzi?
- Ty mnie jeszcze pytasz, o co mi chodzi?! Ty?! Sherlock Ash, wielki i światowej sławy detektyw?! Ty, który dostawałeś bzika za każdym razem, gdy nie miałeś przez kilka dni ciekawej zagadki do rozwiązania?!
- Wiesz... Ja nadal uwielbiam zagadki, ale walka z Giovannim była o wiele groźniejsza, niż mogłem przypuszczać nawet w swoich najśmielszych podejrzeniach.
- A co myślałeś? Że Giovanni tak po prostu podda ci się bez walki?
- Nie, tylko miałem różne wizje walki z nim i wszystkie były dosyć groźne, ale to, co przeżyliśmy zdecydowanie przerosło moje oczekiwania i chyba nie tylko moje.
- Masz rację, nie tylko twoje, ale mimo wszystko Giovanni to już jest przeszłość. Mamy go z głowy. Możemy odetchnąć.
- Właśnie, a propos tego oddychania, to właśnie moglibyśmy zrobić sobie jakąś dłuższą przerwę... Jakąś emeryturę czy coś w tym stylu.
Spojrzałam na niego z politowaniem.
- Ty i emerytura? Nawet tygodnia byś nie wytrzymał na niej.
Ash uśmiechnął się dowcipnie i powiedział:
- W sumie masz rację. Chyba znasz mnie lepiej niż ja sam.
- Nie lepiej, ale dokładnie tak samo. A wiesz czemu? Bo cię bardzo mocno kocham i znam cię już tak długo, że poznałam cię na wylot.
- Tak, to prawda. Żadna inna dziewczyna nie zna mnie tak dobrze, jak ty. Nawet moja mama tyle o mnie nie wie. Poza tobą chyba tylko Pikachu zna mnie na tyle dobrze, aby móc powiedzieć, że mnie zna wręcz na wylot. Prawda, Pikachu?
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pokemon, który to właśnie wcinał zamówione mu przez nas jabłko.
- Tak myślałem - uśmiechnął się Ash - No więc, masz rację. Znasz mnie na wylot i on także mnie tak zna. I wiecie co? Bardzo mnie to cieszy.
- Dobrze, ale zmierzając do sedna, Ash... Ty z tą emeryturą, to tak na poważnie? - spytałam.


Mój chłopak zastanowił się przez chwilę i powiedział:
- Właściwie to sam nie wiem. Z jednej strony moglibyśmy dzięki tej emeryturze nieco odpocząć i nadrobić stracony czas, bo przez tę sprawę z Giovannim trochę zaniedbałem nasz związek. Ale też z drugiej strony masz rację, że bez zagadek do rozwiązania długo bym nie wytrzymał.
- Nie tylko ty - zaśmiałam się dowcipnie - Przyznam ci się szczerze, że mnie także tym zaraziłeś. I możliwe, że całą naszą drużynę.
Ash zachichotał delikatnie i popatrzył na mnie wesoło, mówiąc:
- Nie będę ukrywał, że sprawia mi to wielką przyjemność, że zaraziłem cię swoją pasją. Mimo wszystko jednak nie chcę podejmować tej decyzji samemu i uważam, że jako mój doktor Watson też powinnaś mieć zdanie w tej sprawie.
- Aha... Skoro tak, to moje zdanie jest takie...
- Jakie?
- Przestań się wydurniać i zacznij wreszcie zajmować się tym, czym od dawna się już zajmujemy, czyli rozwiązywaniem zagadek, co sprawia nam wielką przyjemność.
- To prawda, mnie i tobie sprawia to wielką przyjemność. Tu muszę ci przyznać rację. Ale mimo wszystko...
- Nie ma żadnego „ale mimo wszystko“. Chciałeś, abym miała swoje własne zdanie w tej sprawie, to je mam i proszę, oto ono. Ja wcale nie chcę odchodzić na emeryturę i jeśli ty na nią odejdziesz, to ja będę kontynuować twoją misję sama.
- Ty?
- A co? - obruszyłam się lekko - Chyba nie uważasz mnie za tak głupią, żeby nie umieć rozwiązywać zagadki? OK, nie mam takiego talentu jak ty, ale kto wie? Być może praktyka naprawdę czyni mistrza? I może z czasem...
- No dobra, dobra... Widzę, do czego zmierzasz, ale spokojnie. Masz całkowitą rację. Nie ma co bawić się w emeryturę. W każdym razie jeszcze nie teraz. Zajmiemy się dalej naszą misją.
- Czyli co? Dalej walczymy o to, aby tego zła mniej było na świecie?
- Dokładnie tak - odpowiedział mi wesoło mój chłopak - Bo prawdę mówiąc, masz całkowitą rację.
- W czym?
- W tym, że nawet tygodnia bym bez zagadek nie wytrzymał. To jest tak oczywiste, iż bardziej oczywiste chyba być nie może.
Zaśmiałam się wesoło, po czym wypiłam do końca swoją herbatę i powiedziałam:
- A więc zaczynamy nasze dorosłe życie. Mamy już pewien etap życia za sobą, a niedługo rozpoczniemy kolejny.
- Właśnie. Wiesz, nie mogę się już doczekać, jak pokażemy kolejnemu przestępcy, którego złapiemy nasze odznaki i odczytamy mu jego prawa. To będzie dopiero coś.
Zaczęłam chichotać głośno i dodałam:
- Tak. A wyobrażasz sobie minę takiego kolesia, kiedy się dowie, że jesteśmy glinami w tak młodym wieku?
- He he he. Tak, będzie naprawdę zdumiony. To więcej niż pewne.
- Już się nie mogę doczekać naszej pierwszej akcji jako policjantów w cywilu.
- Ja także, Sereno. Nie ma to tamto. Ja także.
Po tych słowach wypiliśmy do końca nasze napoje i powoli wyszliśmy z kawiarni, uiszczając przedtem zapłatę. Gdy już byliśmy na ulicy, to nagle usłyszeliśmy dźwięk radiowozów, a po chwili kilka z nich minęło nas z zawrotną szybkością.
- Oho! Ciekawe! - powiedział Ash zaintrygowany - Chyba właśnie jest jakaś akcja.
- Tak, najwidoczniej - dodałam równie zainteresowana - Ciekawi mnie tylko, jaka to akcja.
Wtem zatrzymała się przed nami porucznik Jenny na swoim motocyklu z przyczepką.
- Coś mi mówi, że zaraz poznamy odpowiedź - rzekł Ash.
- Odpowiedź na co? - spytała Jenny, która usłyszała jego słowa.
- Na to, na jaką akcję tak pędzicie.
- Pika-pika!
Jenny uśmiechnęła się lekko i powiedziała:
- Po co mówić, skoro można zobaczyć? Jeśli chcecie, to wsiadajcie na motor i jedziemy.
- Na serio? - spytałam zdumiona - Chcesz zabrać ze sobą nas na akcję?
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Oczywiście. Wskakujcie, kochani.
Popatrzyłam na Asha, a ten uśmiechnął się i kiwnął lekko głową na znak, że zgadza się na propozycję policjantki. Chwilę później siedział on już za policjantką, ja zaś w przyczepce.
- A nie powinniśmy mieć kasków? - spytałam.
- Powinniście, ale nie mam przy sobie zapasowych. Ale spokojnie. To tylko niewielki kawałek - odpowiedziała policjantka.
- Przez kawałek drogi wiele się może zdarzyć - stwierdziłam ponuro.
- Tak... Wiatr rozwieje ci włosy! To właśnie się zdarzy! - zachichotała policjantka i wcisnęła gaz.

***


Dość szybko dojechaliśmy na miejsce, a tym miejscem okazał się jakiś kilkupiętrowy, szary budynek mieszkalny na obrzeżach miasta, w którym to zadekowali się przestępcy. Radiowozy policyjne stały już przed nim, zaś policjanci jeden po drugim wchodzili do niego.
- Co się tu dzieje? - spytałam.
- Namierzyliśmy melinę fałszerzy pieniędzy - odpowiedziała mi Jenny, zsiadając z motoru - I zamierzamy teraz wyłapać ich wszystkich.
- Rozumiem. A jakie jest nasze zadanie? - spytał Ash.
- Zostaniecie tutaj i będzie wraz z małą grupą moich ludzi pilnować tej części budynku. Kilku ludzi zostanie na tylnej części domu, na wypadek, gdyby dranie chcieli wymknąć się tylnym wyjściem. Ale oni nie mają prawa nam zwiać.
- OK. Możesz na nas liczyć, Jenny. Wykonamy swoje zadanie.
Jenny poklepała Asha po ramieniu i powiedziała:
- Wiem. Ty i Serena zawsze wykonujecie swoje zadania i tym razem też tak będzie. A na razie zostajecie tutaj i nie ważcie się włazić do środka. Tam może być gorąco.
- A co? Nie byliśmy już w takich sytuacjach? - spytałam ironicznie.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Może i tak, ale ja tu dowodzę i mówię wam, że macie siedzieć tutaj i czekać na rozkazy, a jak jakiś koleś zechce tędy zwiać, macie go zatrzymać wraz z resztą moich ludzi.
- Nie ma sprawy - powiedział Ash, salutując jej - Rozkaz wykonamy i nie pozwolimy im uciec, jeśli się tu pojawią.
- Pika-pika! - zapiszczał bojowo Pikachu, również salutując Jenny.
- Trzymam za słowo. A teraz do dzieła.
Jenny zebrała kilku ludzi i zaczęła im wydawać rozkazy, a my już się paliliśmy do tego, aby jej pomóc, choć powierzone nam zadanie wydawało się zbyt nudne i mało poważne, ale mimo wszystko uznaliśmy, że lepsze takie, jak żadne i postanowiliśmy podejść do niego w sposób profesjonalny.
- Hej, braciszku! - odezwał się nagle jakiś znajomy głos.
Obejrzeliśmy się za siebie i zauważyliśmy, jak podbiegają do nas Dawn i Clemont w towarzystwie człapiących za nimi Piplupa i Buneary.
- Co wy tu robicie? - spytał zdumiony Ash.
- Powinnam was chyba zapytać o to samo - powiedziała Dawn dość ironicznym tonem - A my sobie po prostu tutaj przechodzimy i nic więcej. A wy? Bawicie się w policjantów i złodziei?
- Tylko w policjantów - odpowiedział jej dowcipnie Ash - A tak po prawdzie, to Jenny wzięła nas na akcję i cóż... Mamy stać na czatach i łapać tych, co zechcą uciekać.
- Ciekawe. Brzmi bardzo ciekawie - zaśmiała się Dawn i spojrzała na Clemonta, który też był wyraźnie zainteresowany - Co o tym sądzisz, mój skarbie?
- Ja sobie myślę, że to misja w sam raz dla detektywów z Alabastii - odpowiedział jej wesoło Clemont - Czyli także dla nas.
- O nie! Nic z tego! - zawołał Ash gniewnie - Wy lepiej się trzymajcie od tego wszystkiego z daleka. Nie możecie się narażać.
- Pika-pika! Pika-chu! - poparł go Pikachu.
- Serio?! A ty to niby możesz? - spytała gniewnie Dawn.
- Ja to co innego. Jestem detektywem z odznaką.
To mówiąc pokazał jej odznakę od Jenny.
- I co z tego? - oburzyła się Dawn - Czy to oznacza, że jesteś lepszy od nas? Ode mnie?
- Nie, Dawn... Ale Jenny wezwała na tę akcję mnie i Serenę. Musisz to zrozumieć.
- Co ja muszę zrozumieć? Że ty będziesz się dobrze bawić i spijał całą śmietankę, a ja mam sobie siedzieć w kąciku i czekać, aż łaskawie rzucisz mi resztki ze stołu?!
- Bawić?! - zawołał rozgniewana - Jak możesz tak mówić?! Przecież to nie jest zabawa, tylko poważna sprawa! Akcja policyjna! To nie jest zabawa w policjantów i złodziei, tylko życie!
- Dawn, on ma rację - zauważył spokojnym tonem Clemont.
- Wiem, ale mimo wszystko to niesprawiedliwe! - zawołała Dawn ze łzami w oczach - Ja też jestem częścią drużyny Sherlocka Asha! Walczę tak samo, jak i on. Chyba, że nie jestem warta tego, aby mnie wprowadzać w tajniki policyjnych śledztw.
- Ash! Serena! - zawołał Bob, podbiegając do nas - Nie guzdrajcie się, tylko stańcie na swoich miejscach!
- Dobrze, Bob! - odpowiedział mu Ash i spojrzał na mnie - Proszę was! Teraz nie czas na strojenie fochów! To nie jest nasze prywatne śledztwo, tylko akcja policyjna. Wezwano na nią Serenę i mnie. Wy nie możecie tam iść.
- Ale Ash...
- Dość tego gadania, siostrzyczko! Wracajcie z Clemontem do domu i po sprawie! Nie będę dwa razy powtarzał!
To mówiąc pobiegł on w kierunku budynku, a Pikachu za nim. Ja zaś rozłożyłam smutno ręce i pobiegłam za nim. Oboje potem stanęliśmy tuż przy drzwiach budynku razem z kilkoma policjantami. Bob wziął trzech ludzi i stanął na tyłach budynku, zaś Jenny z resztą ludzi weszła do środka.
- Oby tylko się udało - powiedziałam do Asha.
- Zobaczymy - odpowiedział mi mój chłopak.


Czekaliśmy i czekaliśmy. Z domu rozległ się huk strzałów, a potem wyjęliśmy pistolety gotowi do akcji, na wypadek, gdyby przestępcy chcieli zwiać tą drogą. Nagle jednak stało się coś, czego nikt z nas nie przewidział. Mianowicie Pikachu zaczął bardzo szybko strzyc uszami, a następnie ruszył biegiem przed siebie, ale nie do domu, ale w przeciwną stronę.
- Zaraz! Pikachu! A ty gdzie?! - zawołał zdumiony Ash.
- Pika! Pika-pi! Pika-pi! - piszczał Pikachu, kiwając łapką na swojego trenera.
- Co się stało? - zapytała bardzo tym wszystkim zdziwiona.
- Chyba chce, żebym pobiegł za nim - odpowiedział mi Ash i spojrzał na policjantów - Zostańcie tutaj. Ja idę sprawdzić, co się stało. Może to coś ważnego.
- Czekaj, idę z tobą! - zawołałam do Asha i pognałam za nim.
Oboje pobiegliśmy za Pikachu, który poprowadził nas na drugą stronę budynku, gdzie czekali Bob i jego ludzie. Wtem padł strzał, a potem dało się słyszeć dziki, dziewczęcy wrzask.
- Boże! Dawn! - wrzasnął Ash i pognał przed siebie razem z Pikachu.
- Ash! - zawołałam za nim i ruszyłam w tym samym kierunku, co on.
Już po chwili obiegliśmy cały budynek i dotarliśmy na miejsce, a tam ujrzeliśmy, jak dwóch facetów właśnie się zbiera do ucieczki. Jeden z nich był Murzynem ogolonym na łyso, z kolei drugi był rudy z bardzo mocnym zarostem i z gęstą czupryną jak u hippisa. Ten pierwszy trzymał w dłoni walizkę, a drugi pistolet, z którego strzelił do nas, ale padliśmy na ziemię i kula nas nie trafiła. Ash wymierzył w bydlaka broń i już miał doń strzelić, kiedy nagle zauważyłam coś, co mnie zmroziło.
- Ash, patrz! - krzyknęłam.
Mój luby zwrócił uwagę w tę stronę i wtedy wręcz sparaliżowało go ze zgrozy po tym, co zobaczył. A co zobaczył? Tył domu, przed którym leżeli ranni policjanci pozostawieni tutaj na czatach, a także Clemont. Biedak spoczywał przodem do nas nieprzytomny, zaś Dawn klęczała przy nim, a z jej policzków ciekły strumienie łez.
- Clemont, nie! - krzyczała załamana dziewczyna - Proszę, tylko nie to! Clemiś! Proszę! Nie rób mi tego!
Przy nich stali Chespin, Luxray, Piplup i Bunear, płacząc załamani. Dawn zaś wrzeszczała z rozpaczy i spojrzała nagle w naszym kierunku.
- Ash! Serena! Chodźcie tutaj! Pomóżcie mi!
Podbiegliśmy oboje do nich, nawet nie myśląc o ściganiu przestępców, czego chyba nikt nie może mieć nam za złe, ponieważ wtedy mieliśmy poważniejsze problemy, a nawet jeszcze bardziej poważne, niż myśleliśmy. A szybko to zrozumieliśmy, gdy podbiegliśmy do Clemonta i ku naszemu przerażeniu zobaczyliśmy, że z pleców naszego przyjaciela leci mała stróżka krwi. Dostał on kulkę prosto w krzyż.
- Boże, nie! - wrzasnęłam, zasłaniając sobie usta z przerażenia.
- Nie! Clemont! - krzyczał zrozpaczony Ash, rozglądając się dookoła siebie, jakby szukał on wzrokiem przestępców odpowiedzialnych za to, co spotkało Clemonta.
Ale nie dostrzegł ich, ponieważ ci zniknęli już dawno.
Chwilę później z tylnego wyjścia wybiegła Jenny z bronią w ręku.
- O Boże! - zawołała przerażona - Tylko nie to!
Następnie wyjęła szybko krótkofalówkę i zawołała:
- Mamy rannych! Przyślijcie mi tutaj natychmiast karetkę! Powtarzam! Natychmiast przyślijcie karetkę!

***


Kolejne wydarzenia pamiętam jak przez mgłę. Pamiętam, że karetki przyjechały i szybko zabrały rannych policjantów oraz Clemonta, ale nikt z ratowników medycznych nie chciał nam powiedzieć, czy oni z tego wyjdą, gdyż sami nie byli tego pewni. Pamiętam też, że Dawn bezceremonialnie wpakowała się do karetki ze swoim chłopakiem i nie chciała go opuścić, pomimo tego, iż ratownicy bardzo na to nalegali. W końcu musieli ustąpić, zwłaszcza, że poparli ją Chespin i Luxray, którzy także wskoczyli do karetki i groźnymi minami dali ratownikom do zrozumienia, że potraktują ich swoimi mocami, jeśli ci nie ustąpią. W takim wypadku ratownicy nie mieli większego wyboru i musieli spełnić żądanie Dawn, chociaż było wyraźnie widać, że w ogóle im się to nie podoba.
Tyle pamiętam... Potem jeszcze mi się przypomina, jak załamany Ash rozmawia z Jenny, która mówi mu, że udało im się złapać kilku bandytów, ale dwaj najważniejsi im uciekli przez jakąś dziurę w ścianie, w której był chyba tunel prowadzący na dach, a z niego zbiegli na dół, gdzie czekali już policjanci, ale co było dalej, tego już nie wie, gdyż musiała zająć się tymi członkami bandy, którzy zostali w budynku. Udało się ich obezwładnić, ale kosztem tego sukcesu była ucieczka dwóch najważniejszych łajdaków oraz zranienie pięciu ludzi.
Jenny rozkazała reszcie swoich podwładnych zabrać aresztowanych na posterunek, a sama pojechała z nami do szpitala, gdzie już badano jej ludzi. Oczywiście nie wpuszczono nas na sale operacyjne, dlatego też musieliśmy czekać. Dawn zaś zadzwoniła do restauracji, aby powiadomić o wszystkim naszych przyjaciół. Nie minęła nawet pełna godzina, a w szpitalu zjawili się kolejno Meyer z Delią, Bonnie z Maxem oraz Brock z Misty. Wszyscy byli bardzo zaniepokojeni.
- Gdzie jest mój syn?! Co z nim?! - dopytywał się załamanym głosem Meyer.
- Nie wiemy, proszę pana. Właśnie go operują - odpowiedziałam mu smutno - Dostał kulkę, ale spokojnie, na pewno z tego wyjdzie.
Boże, kogo ja próbuję teraz nabrać, pomyślałam sobie. Przecież sama nie wierzę swoim własnym słowom. To nie było jakieś tam oberwanie kulki, z którego to policjant na filmach zawsze jakoś się wyliże. O nie! To było coś poważnego i wolałam nie myśleć, co się może później stać z tym biedakiem Clemontem.
Steven Meyer próbował być twardy, ale nie potrafił. Ronił łzy, a Delia próbowała go bez przerwy pocieszać, że z całą pewnością Clemont z tego wyjdzie, bo jest twardy i już nie z takich opresji wychodził cało. Bonnie płakała i tuliła się mocno do Maxa, który obejmował ją czule do siebie. Na ten czas oboje wyraźnie zapomnieli, że zamierzają oszukiwać wszystkich, iż nic nie czują do siebie, czy co tam oni sobie w tych swoich zwariowanych głowach postanowili. W tamtej chwili, w obliczu tak przerażającej dla nas wszystkich sytuacji wszelkie gry pozorów przestały istnieć, a przynajmniej tymczasowo.
- Mój biedny brat... Mój kochany brat! - płakała dziewczynka - Kto go postrzelił? Kto?! Niech ja go tylko dorwę...
- To ten rudzielec z pistoletem - powiedziała załamana Dawn, patrząc na dziewczynkę zapłakanym wzrokiem - Zrobił to na moich oczach. Chciał strzelić do mnie, ale Clemont skoczył bokiem i zasłonił mnie, przez co sam oberwał.
- Ale skąd on się tam wziął? - spytał załamanym głosem Meyer, mając już oczy całe czerwone od łez - Dlaczego zjawił się nagle na miejscu takiej niebezpiecznej akcji?
- Chciał wziąć w niej udział razem ze mną - odparła Dawn.
- CO?! Przecież to skrajna nieodpowiedzialność! Przecież on nawet nie miał broni!
- Właśnie! - dodała oburzona Misty - Że też policja wyraziła na coś takiego zgodę!
- Weź się nie czepiaj policji, dobrze?! - warknęła gniewnie Jenny - Ja nie chciałam, aby tam leźli!
- To ty dowodziłaś tą akcją? - zapytała Misty już spokojniejszym, ale wciąż gniewnym tonem.
- Tak, ja.
- I nie zorientowałaś się, że on i Dawn są w pobliżu?
- Zorientowałam się, ale sądziłam, że Ash i Serena ich spławili.


Misty popatrzyła na mnie złym wzrokiem, po czym spytała:
- Dlaczego nie kazałaś im odejść?
Nie zdążyłam jednak odpowiedzieć, kiedy nagle odezwała się Dawn.
- Serena i Ash chcieli, abyśmy sobie poszli, ale ja się uparłam, że możemy pomóc. Poszliśmy więc na tyły domu i chcieliśmy pomóc policji. Wtedy nagle jeden z tych kolesi rzucił z okna jakąś świecę dymną, padło kilka strzałów, a po chwili z dymu wybiegli ci dwaj łajdacy. Chcieliśmy ich zatrzymać, rzuciliśmy się na nich z naszymi Pokemonami. Nawet dobrze nam szło, aż nagle jeden z nich zdołał podnieść wytrąconą mu wcześniej broń i kazał nam się uspokoić, bo nas powystrzela. Ale Chespin skoczył na niego, zrobiło się małe zamieszanie, więc pomyśleliśmy, że mamy szansę. Niestety, ten drań strącił z siebie Chespina, odepchnął Clemonta na bok i widząc, jak szarpię się z jego kumplem, strzelił do mnie. Usłyszałam strzał, obróciłam się przerażona w kierunku, z którego on padł i wtedy... ujrzałam Clemonta, jak upada on ranny obok mnie. Wtedy już przestałam walczyć i padłam obok niego, aby mu pomóc, ale oni uciekli.
- Który z nich go postrzelił? - odezwał się nagle Ash.
Zrobił to po raz pierwszy od przybycia do szpitala. Wcześniej tylko siedział załamany na krześle, patrzył w podłogę i nic nie mówił. Teraz też nie odrywał wzroku od podłoża, gdy zadał swoje pytanie.
- Ten rudy - odpowiedziała mu Dawn.
- Ach tak... Tak myślałem, ale nie byłem pewien. Dzięki, siostro.
- Nie ma sprawy.
Misty tymczasem popatrzyła na Dawn i spytała wściekle:
- A więc to twoja sprawka! To przez ciebie Clemont został postrzelony! To przez ciebie go zraniono!
Jej głos zamieniał się powoli w krzyk.
- Czy ty zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego, co ty zrobiłaś?! Przez swoją lekkomyślność mogłaś go zabić! Czy ty masz w ogóle pojęcie, w co wpakowałaś swojego chłopaka?!
- Misty, uspokój się - powiedział do niej stanowczo Brock - Ona już to na pewno doskonale wie i rozpacza z tego powodu dostatecznie mocno. Nie musisz dokładać jej nowych cierpień. Poza tym nie krzycz tyle, bo jeszcze nas stąd wyrzucą.
- Właśnie. Weź już odpuść sobie, dobrze? - spytał ponuro Max - Lepiej się wyżyj na tym bydlaku, który go tak urządził.
- Spokojnie, dorwiemy śmiecia - powiedziała Jenny, zaciskając prawą dłoń w pięść - Obiecuję wam, dorwę to ścierwo, choćbym miała przeczesać całe Kanto wzdłuż i wszerz!
- Może nie będzie takiej potrzeby. Raczej daleko nie uciekł. Trzeba tylko przycisnąć jego ludzi. Oni pewnością coś wiedzą - stwierdziłam.
- Tak, masz rację. Już ja ich przycisnę, zobaczysz - odpowiedziała mi policjantka mściwie, machając pięścią - Tak przycisnę, że będą mnie błagali o litość! Mówię wam! Gestapo to będzie przy mnie kochająca mamusia!
Mimowolnie uśmiechnęłam się do niej, po czym spojrzałam na Asha, który wciąż siedział i patrzył bez sensu w podłogę, nie odzywając się ani słowem.
- Bardzo to przeżywa - powiedziała smutno Delia, też wpatrując się w syna.
- Tak, a nawet jeszcze bardziej - odpowiedziałam - Ale nie ma się co dziwić. Przecież to jego przyjaciel.
Delia powoli podeszła do Asha i położyła mu dłoń na ramieniu.
- Synku... Wszystko dobrze?
- Nie, mamo - odpowiedział jej smutno Ash - Nic nie jest dobrze. Nie zdołałem uchronić przyjaciela od takiej rany. On tam mógł zginąć, a ja nie umiałem mu pomóc.
- Nie powinieneś się obwiniać, kochanie.
- To prawda - poparła Delią Misty - Jeśli już, to obwiniaj...
- Ekhem! - chrząknął Brock.
Misty szybko zrozumiała, że zagalopowała się w gniewnie trochę za daleko, a ponieważ w przeciwieństwie do Iris umiała być taktowna, to tym razem też taka była i zmieniła zakończenie swojej wypowiedzi.
- Obwiniaj tych bandytów, a nie siebie.
- Do siebie to ja mam największy żal - powiedział smutno Ash, wciąż nie odrywając wzroku od podłogi - W końcu jestem od niego o rok starszy. Powinienem być mądrzejszy i uchronić go od takiego niebezpieczeństwa, ale nie zrobiłem tego. Zawiodłem jako przyjaciel i jako lider drużyny.
- Nie, braciszku - powiedziała smutno Dawn, spoglądając na niego - To ja zawiodłam i tylko ja ponoszę za to odpowiedzialność. Powinnam była cię posłuchać, kiedy kazałeś nam odejść. Gdybym się wtedy nie uparła, to...
Ash nie zwracał na nią uwagi, najwidoczniej postanawiając ignorować wszystko, co siostra do niego mówi. W obecnej sytuacji trudno mi się było temu dziwić, jednak w gruncie rzeczy chyba trochę zbyt surowo ją oceniał. Ostatecznie Clemont ma swój własny rozum, więc sam powinien za siebie decydować. Mógł przecież nie iść z Dawn, choć z drugiej strony nie dziwię się, że poszedł - w końcu kocha swoją dziewczynę i jako szczerze kochający chłopak nie mógł pozwolić jej tam iść samej. Ash z pewnością też by ze mną poszedł w sam środek największej awantury, gdyby było trzeba.
Tak czy inaczej minęło sporo czasu, zanim w końcu się dowiedzieliśmy o tym, co się stało z naszym przyjacielem oraz postrzelonymi policjantami. Każda minuta, a także każda sekunda wlekły się w sposób niemiłosierny i wydawały się całą wiecznością. W końcu jednak podszedł do nas lekarz, który zajmował się operowaniem policjantów i przekazał Jenny wieść, że jej ludzie zostali ranni, ale wyjdą z tego. Bob oberwał najmocniej, bo pocisk trafił blisko serca, jednak w porę go wyjęli, dlatego wyjdzie z tego. Potem jeszcze skontaktował się z nami lekarz, który zajmował się Clemontem. Miał on na twarzy bardzo ponurą minę, a ta nie wróżyła nam nic dobrego.


- Mam dla państwa nieprzyjemne wieści - powiedział załamanym głosem - Ale najpierw... Które z państwa jest krewnym pacjenta?
- Ja i ta panna - powiedział Meyer, wstając z krzesła, po czym wskazał dłonią na Bonnie.
Ta zaś podbiegła do lekarza i spytała:
- Co z moim bratem, panie doktorze?
- Niestety, nie mam dobrych wieści. Kula uszkodziła mu krzyż.
- O nie! - jęknęła przerażona dziewczynka.
- Ale chyba możecie mu naprawić kości, prawda? - spytał z nadzieją w głosie Meyer.
- Robimy, co możemy, jednak nie mamy wielkich nadziei. Z pewnością pana syn będzie sparaliżowany od pasa w dół, ale może górną część ciała zdołamy ocalić.
Wszyscy byliśmy wręcz przerażeni tą wieścią. Delia Ketchum zasłoniła sobie usta dłonią, Bonnie i Dawn rozpłakały się, Max zaczął pomstować na bandytów, z kolei zaś Brock i Misty stali jak słupy soli nie wiedząc, co mają powiedzieć, gdyż tak mocno ich to zaszokowało.
- Boże kochany - jęknęłam załamana, kiedy to usłyszałam - Clemont! Tylko nie on! Nie Clemont!
Chwilę później spojrzałam na Asha i zobaczyłam, jak ten wściekły zrywa się ze swego miejsca i pędzi przed siebie jak opętany.
- Pika-pi! - zapiszczał zaniepokojony Pikachu, biegnąc za nim.
- Ash, zaczekaj! - zawołałam, ruszając w tym samym kierunku.

***


Pobiegłam za Ashem i z trudem go dogoniłam.
- Ash... Zaczekaj - powiedziałam prosząco, łapiąc go za ramię - Co się dzieje?
- Nie udawaj, że nie słyszałaś - odpowiedział mi ponuro mój chłopak - Przecież dobrze wiesz, co się stało.
- Wiem, tylko nie rozumiem...
- I nie musisz! - warknął Ash, następnie oderwał się ode mnie i pognał przed siebie.
Ja zaś stałam przez chwilę załamana, nie wiedząc, co mam zrobić. Z jednej strony Ash pewnie teraz potrzebował odrobiny świętego spokoju, ale też mimo wszystko nie miałam żadnej pewności, czy aby z tej rozpaczy, w jaką popadł z powodu tego, co się stało, nie zrobi sobie czegoś. Ostatecznie ludzie w rozpaczy robili już różne rzeczy, a ja sama nie jestem wyjątkiem od tej reguły.
- Iść za nim czy nie? - spytałam Pikachu, który stał obok mnie.
- Pika-pika! Pika-pi! - zapiszczał Pokemon.
- Sugerujesz, żeby jednak za nim iść?
Potwierdzenie.
- Tak, masz rację, Pikachu. Nie mogę pozostawić Asha samego z tym problemem.
Powoli oboje ruszyliśmy na poszukiwanie mojego chłopaka, jednak to było znacznie trudniejsze niż można się było tego spodziewać. Na ziemi co prawda leżał śnieg, więc Ash zostawił ślady, ale nic mi to nie pomogło, ponieważ śladów na chodniku było bardzo wiele, a wśród nich znajdowały się z pewnością ślady Asha, tylko które to były? Tego już nie wiedziałam.
- No i co teraz? Gdzie my go mamy teraz szukać? - zastanawiałam się załamana.
Wiedziałam, że panikowanie nic nam nie pomoże, dlatego próbowałam się jakoś uspokoić i na spokojnie wszystko przemyśleć. Pikachu patrzył na mnie uważnie, lekko przy tym piszcząc.
- Spokojnie, Pikachu. Tylko spokojnie... Pomyślmy, jak byśmy mogli... Zaraz! Już wiem!
W tej właśnie chwili przypomniałam sobie o laleczkach od Latias. Przecież mieliśmy je oboje cały czas, ja i Ash. Mogliśmy więc ich używać i z ich pomocą kontaktować się ze sobą nawzajem. Wyjęłam więc z plecaka swoją laleczką, po czym przytuliłam ją bardzo mocno do serca i zaczęłam nawoływać przez nią mojego chłopaka.
- Ash... Usłysz mnie, proszę. Ash, proszę... Na pewno mnie słyszysz, więc proszę, odezwij się wreszcie.
Wiedziałam, że zgodnie z zasadami używania tych laleczek Ash mnie słyszy, jeśli tylko ma laleczkę blisko siebie, a i ja mogę słyszeć jego, choć nie zawsze, ale żebyśmy zobaczyli się nawzajem, to on również musi mieć swoją laleczkę w dłoni.
- Ash, proszę cię... Ja wiem, że mnie słyszysz... Proszę, odezwij się do mnie... Weź laleczkę i porozmawiaj ze mną. Proszę, Ash...
- Serena? - usłyszałam głos mojego ukochanego.
Uśmiechnęłam się lekko i powiedziałam:
- Tak, kochanie. To ja właśnie. Ash, gdzie ty jesteś?
- Nieważne, skarbie. To bez znaczenia. Wrócę do domu jeszcze dzisiaj, ale muszę trochę posiedzieć sam.
- A może łaskawie weźmiesz laleczkę, abym cię widziała?
Chwilę później przed moimi oczami ukazał się obraz Asha siedzącego na ławce. Wyglądała ona na jedną z tych, które znajdują się w parku.
- I jak? Zadowolona teraz jesteś? - spytał ponuro Ash.
- A tak, teraz jestem bardzo zadowolona - odpowiedziałam mu - Ale będę bardziej zadowolona gdybyś tak łaskawie wrócił do domu. Ostatecznie już robi się ciemno. A właściwie to już jest ciemno.
Była to prawda, bo chociaż godzina jeszcze nie była aż tak późna, to mimo wszystko już było ciemno i jedynie latarnie uliczne oświetlały nam ciemności.
- No i co z tego, że jest ciemno? - zapytał ponuro Ash - Przecież i tak mam mrok w swoich myślach.
- Nie dziwię ci się, ale może wobec tego powiesz mi, gdzie jesteś?
- A po co? Chcesz mnie pocieszać? Przecież to i tak nic nie da.
- Być może, jednak jestem zdania, że nie możesz być sam ze swoim problemem.
- A jeśli ja chcę być sam?
- Daj spokój, kogo ty niby chcesz oszukać? Przecież widzę wyraźnie, że cierpisz i potrzebujesz pomocy.
- Skoro tak uważasz, to sama spróbuj mnie znaleźć, pani detektyw. Ja ci nie będę tego ułatwiał.
Po tych słowach obraz zniknął, co oznaczało wyraźnie, że Ash musiał schować swoją laleczkę do plecaka. Zasmucona schowałam swoją i przez chwilę przeszło mi na myśl, że naprawdę powinnam spełnić jego życzenie i dać mu spokój, ale potem uznałam, iż mimo wszystko to jest mój chłopak, kocham go, więc nie mogę tak sobie po prostu odejść i zostawić go z tym, z czym musi się męczyć.
- Chodźmy, Pikachu - powiedziałam smutnym głosem - Pomożemy Ashowi  nawet jeśli on tego nie chce.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Cieszę się, że podzielasz moje zdanie w tej sprawie - zaśmiałam się lekko i pobiegliśmy razem w kierunku parku.

***


Dotarliśmy oboje do parku bardzo łatwo, gdyż Alabastia nie jest aż tak wielkim miastem, aby podróż ze szpitala do parku była długa. Szybko więc trafiliśmy do celu naszej wędrówki, a gdy to się stało, to zaraz znaleźliśmy Asha, który siedział smutno na ławce i wpatrywał się ponuro w swoje stopy, jak zawsze zresztą, gdy przeżywał prawdziwe katusze.
- Och, biedny Ash - powiedziałam załamanym głosem - Jak on musi cierpieć. Równie mocno, co my wszyscy, jeśli nie mocniej.
Spojrzałam na Pikachu i dodałam smutno:
- Wobec tego tym bardziej nie może zostać sam ze swoim bólem, mam rację?
- Pika-pika-chu! - zapiszczał ponuro Pikachu.
- Tak też myślałam.
Powoli wraz z Pikachu podeszłam do Asha i powiedziałam smutno:
- Cześć, kochanie.
Mój luby spojrzał na mnie ponurym wzrokiem i rzekł:
- Cześć, skarbie.
Potem znowu opuścił głowę w dół i pogrążył się we własnych myślach.
- Kochanie... Ja naprawdę wiem, co teraz czujesz... I mówię to zupełnie poważnie - powiedziałam do niego po krótkiej chwili milczenia.
- Serio? Naprawdę uważasz, że wiesz, co ja czuję? - spytał ponuro Ash z wyraźną kpiną w głosie.
- A i owszem. Wyobraź sobie, iż dobrze wiem, co czujesz - rzuciłam do niego ponurym tonem.
Jego wyraźna ironia w głosie zdenerwowała mnie i nie zamierzałam udawać, że jest inaczej. On cierpiał, zgoda, ale przecież nie mogę pozwolić mu na to, aby z tego powodu się na mnie wyżywał.
- Tak, Ash. Dokładnie tak - powiedziałam gniewnym tonem - Wyobraź sobie, że tak.
- Wyobrażam sobie, ale jakoś wcale mi to nie pomaga. W końcu mój przyjaciel został dzisiaj ciężko ranny, a z tego, co nam mówił lekarz wynika, że będzie teraz kaleką do końca życia.
- Lekarz wcale nie powiedział, że do końca życia.
- Może i nie, ale mimo wszystko nie dawał Clemontowi żadnej nadziei na wyzdrowienie.
- To prawda, ale dobrze wiesz, że lekarze często się mylą. Pamiętasz, jak podejrzewali, że mam stwardnienie rozsiane? A potem się okazało, iż ma go moja koleżanka, zaś ja jestem zdrowa jak Magikarp.
- Tak, wiem o tym... Ale tym razem na taką pomyłkę nie ma co liczyć. Tym razem wcale nie ma mowy o pomyłce w badaniach. Clemont dostał w kręgosłup. Przecież bardzo dobrze wiesz, co się w takim wypadku dzieje z człowiekiem, prawda?
- Wiem o tym, ale mimo wszystko...
- Nie ma żadnego „mimo wszystko“, kochanie. Mój przyjaciel został ciężko postrzelony i to jeszcze w kręgosłup.
- Serio? Dzięki, że mi to mówisz, bo jakoś sama tego nie zauważyłam - rzuciłam zgryźliwie w jego stronę i powiedziałam: - Jakbyś zapomniał, to ci przypomnę, że Clemont jest też i moim przyjacielem i mnie również bardzo mocno dotknęło to, co go spotkało. Ale nie możemy się dać zwariować.
- Zwariować?! - rzucił Ash gniewnie - Przecież on został ranny i być może stał się kaleką! A raczej na pewno stał się kaleką! A wszystko przeze mnie!
- Przez ciebie?
- Tak, przeze mnie! Bo to ja nie dopilnowałem jego i Dawn! Myślałem, że oboje mają dość rozumu, aby mnie posłuchać. A zamiast tego co zrobili? Na własne życzenie wpakowali się w największe kłopoty... I to wszystko przeze mnie. Dawn bardzo mi zazdrościła tego, że idę sam na akcję. A może to było jakieś poczucie bycia gorszą ode mnie? Nie mam pojęcia. Ale wiem jedno, Sereno... Gdy były jakieś problemy, to Dawn zawsze mnie wspierała we wszystkim, a jeśli była w pobliżu, to szła ze mną na różne akcje. A teraz co? Zepchnąłem ją na drugi plan. Cała nasza szóstka została odznaczona, ale tylko tobie i mnie zaproponowano pracę w policji. Reszcie nie. Dawn mogła się z tego powodu poczuć gorzej, chociaż przez chwilę. Ostatecznie przecież to moja siostra i do tego bardzo ważna osoba w naszej drużynie, a kto ciągle zgarnia całą śmietankę sławy i sukcesów? Ty i ja. A niekiedy też tylko ja. Dawn więc mogła się poczuć gorzej z tego powodu.
- Rozumiem cię, ale mimo wszystko to Dawn teraz powinna mieć wyrzuty sumienia, a nie ty. Bo przecież to ona jest wszystkiemu winna. To przez jej głupie pomysły to się stało. Ja naprawdę myślałam, że ona jest bardziej dojrzała.
- Ja też i co się okazało? Że to wciąż nieodpowiedzialna smarkula!
- Wiesz, bez przesady. Ostatecznie przecież wszyscy popełniamy błędy. Pamiętasz, jak kiedyś przez głupotę wraz z Bonnie i Maxem przywołałam Sasha? Potem musieliśmy się z nim nieźle namęczyć.
- Tak, to prawda, ale do czego zmierzasz?
- Do tego, że mimo wszystko chyba trochę źle ją oceniasz, bo przecież każdy popełnia błędy. Ja ostatnio popełniłam poważny błąd i to z zazdrości o to, że o tobie wszyscy pamiętają jako o wielkim detektywie, a o mnie mało kto.
- Właśnie o tym mówię, Sereno. Ostatnio ciągle tylko moje nazwisko się pojawia w gazetach. Ja jestem sławny, ja jestem pogromcą Giovanniego, ja ciągle rozwiązuje zagadki. A o naszych przyjaciołach mało się pisze lub wcale.
- Chyba tak to już bywa w przypadku liderów drużyny. Na pierwszym miejscu są zawsze oni. Raz już o tym zapomniałam i zachowałam się wtedy bardzo głupio, a teraz widocznie Dawn zrobiła to samo.
- Tak właśnie sądzę. Dawn mogła się poczuć gorsza i na pewno się tak poczuła. Albo po prostu chodziło o to, że chciałem ją zepchnąć na dalszy plan.
- Albo zgubiła ją rutyna.
- Rutyna?
- Tak. Fakt, że cały czas zawsze sobie radziliśmy z każdym problemem. Pewnie uznała, iż teraz też tak będzie i proszę. Problem gotowy.
- Możliwe... Ale to nie zmienia faktu, że to wszystko moja wina.


- Ash... Proszę cię... Naprawdę przesadzasz.
To mówiąc dotknęłam jego ramienia, chcąc go pocieszyć, ale on wtedy wściekły zerwał się z ławki i zawołał:
- Nie! Nie przesadzam! Wszystko jest takie, jak to przedstawiam! To wszystko przeze mnie... To moja wina! I twoja przy okazji też.
- Słucham?! Moja?! - zapytałam oburzona - A niby jakim cudem?!
- Mogłaś razem ze mną jakoś wpłynąć na Dawn. Może razem byśmy ją przekonali... Ale nie! Ty wolałaś ze mną bawić się w bohaterów.
- Bawić się w bohaterów?! - zawołałam czując, że ogarnia mnie coraz większa złość - Bawić się?! Walkę o sprawiedliwość nazywasz zabawą?!
- Nie powinniśmy byli pchać się do policji i na policyjne akcje! To nie jest dla nas! Wzięliśmy się za to i proszę, jakie są tego skutki! Przez nasze pomysły stało się nieszczęście. Ty i ja nieomal zabiliśmy Clemonta!
Tego było już dla mnie za wiele. Naprawdę mu współczułam i mogłam zrozumieć, że się obwiniał, ale obwinianie mnie to już była przesada. Nie zamierzałam mu na to pozwolić.
- Jak śmiesz tak mówić?! Jak możesz tak mówić?! Dość mam już tego twojego ględzenia! Dość! Dość!
Po tych słowach straciłam panowanie nad sobą, podniosłam z ziemi garść śniegu, zlepiłam go w kulkę i rzuciłam w Asha. Trafiłam go prosto w twarz. Mój luby był w niezłym szoku, kiedy poczuł śnieg na swojej jakże ślicznej buźce, dlatego spytał spokojnym i zarazem zdumionym tonem:
- Co ty wyprawiasz?
- Co ja wyprawiam?! Raczej, co ty wyprawiasz?! Użalasz się nad sobą i rozpaczasz, a do tego jeszcze zwalasz wszystko na mnie! Jak ty możesz?! Jak?! Mam już tego dość! Próbuję ci pomóc, a ty jeszcze się mnie czepiasz?! Mnie?! Swojej dziewczyny?! Mam już tego dość! Rozumiesz?! Wybiję ci to z głowy raz na zawsze! Przestaniesz się wreszcie mnie czepiać!
Wypowiadając te słowa zaczęłam podnosić śnieg, lepić z niego kulki i rzucać je w Asha raz za razem. Mój luby zaczął się osłaniać rękami, a ja dalej w niego rzucałam, aby jakoś rozładować tę złość, która mnie ogarnęła. Ash tymczasem podszedł powoli do mnie, wciąż osłaniając się przed moim ostrzałem, po czym złapał mnie czule za twarz i zawołał:
- Sereno, uspokój się! Skarbie, uspokój się! Serena, co cię napadło?!
Przez chwilkę próbowałam mu się wyrwać, ale ostatecznie darowałam to sobie i powiedziałam już zupełnie spokojnym tonem:
- Wybacz, poniosło mnie. Po prostu nie byłam w stanie dłużej słuchać tego, jak nie tylko siebie obwiniasz, ale jeszcze i mnie się czepiasz.
- I dlatego obrzucałaś mnie śnieżkami?
- Miałam nadzieję, że w ten sposób przestaniesz tak głupio gadać.
- I miałaś rację, bo przestałem.
Już chwilę później oboje zaczęliśmy się śmiać z tego wszystkiego, co właśnie miało miejsce między nami. Ash objął mnie mocno do siebie, a ja wtuliłam się w niego bardzo mocno.
- Strasznie cię kocham, Ash... Proszę cię, nie kłóćmy się już więcej. Zwłaszcza teraz, kiedy powinniśmy się wszyscy wspierać.
- Masz rację, Sereno... Masz rację... Powinniśmy się wszyscy wspierać. Co z Clemontem?
- Nie wiem, wybiegłam ze szpitala zaraz za tobą. Ale raczej chyba nic nowego się nie dowiemy. Lepiej chodźmy do domu i się prześpijmy.
- Trudno mi będzie dzisiaj spać.
- Mnie też, ale musimy wypocząć i jutro odwiedzimy Clemonta, o ile oczywiście będzie wolno nam to zrobić.
- Na pewno będzie wolno, ale to już jutro. Aaa... Apsik!


Ash powoli otarł palcem nos, a ja zachichotałam lekko.
- Lepiej będzie, jeśli pójdziemy do domu, bo za chwilę tu się jeszcze przeziębimy - powiedziałam wesoło.
- Masz rację, kochanie - uśmiechnął się do mnie mój luby - Ale weź się tym nie przejmuj. Przeziębienie to głupstwo. Jak się pochorujemy, to oboje będziemy się sobą opiekować.
- Jeżeli się pochorujemy, to tylko dlatego, że nie słuchałeś mnie, kiedy ci mówiłam, żebyśmy wrócili do domu.
- Nigdy jakoś się nie rozchorowałem dlatego, że cię nie słuchałem.
- Jasne. A nie pamiętasz, jak raz się przeziębiłeś podczas podróży po Kalos? I to dlatego, że nie raczyłeś mnie posłuchać, kiedy ci mówiłam, abyś nie stał tak długo po kostki w zimnej wodzie?
- Ale za to potem cudownie się mną wtedy opiekowałaś. I mamy dzięki temu teraz miłe wspomnienia.
- Oj tak, bardzo miłe. Zwłaszcza, jak wyszedłeś rano chory z namiotu i wylądowałeś mi głową na piersiach.
- Ma się ten łeb do lądowania, co nie?
- Owszem, łeb to ty masz i to niezły. A potem jeszcze wylądowałeś mi nim tam, gdzie Hamlet wylądował swoją głową Ofelii podczas wystawiania sztuki „Zabójstwo Gonzagi“.
Ash parsknął śmiechem, a ja powiedziałam:
- Tak, jasne. Śmiej się, śmiej. A ja przez ciebie byłam tak przerażona i podniecona jednocześnie, że aż...
Ugryzłam się w język, aby nie powiedzieć za dużo, bo i tak już zbyt wiele na temat tamtych wydarzeń zdradziłam Ashowi. Ale ani jemu, ani też Pikachu nie uszło uwadze to, co powiedziałam.
- Że aż co? - spytał dowcipnie mój chłopak.
- Nic. Nic takiego.
- No powiedz...
- Nie ma mowy!
- No weź, opowiedz swojemu chłopakowi, co się wtedy stało. Powiedz, kochanie... Co ci się wtedy stało z tego podniecenia?
Popatrzyłam na niego trochę gniewnie i rzekłam:
- Jakbyś nie wiedział.
Ash uśmiechnął się dumnie i spytał:
- Aż taki jestem?
- A żebyś wiedział. Aż taki.
- I aż tak na ciebie działam?
- Dokładnie tak. W każdym razie wtedy tak było.
- A dzisiaj? Też tak na ciebie działam?
- No... Czasem tak, a czasem nie. To wszystko zależy od okoliczności, kochanie.
- Rozumiem. Ale powiedz mi... Czy wtedy, to aby nie... No wiesz...
- Co?
- Czy wtedy nie miałaś tego pierwszy raz w życiu?
- A co ci do tego? - zachichotałam lekko, po czym dodałam: - Tak, pierwszy raz w życiu mi się to wtedy przydarzyło. Ale co się dziwić? Takiej podniecającej sytuacji wcześniej w życiu nie zaznałam.
- He he he. Tak, a potem pielęgnowałaś mnie i zastąpiłaś mnie w walce.
- A ty widziałeś, podglądaczu jeden, jak się przebieram, prawda?
- Skąd o tym wiesz?
- Domyśliłam się. Widziałeś, jak się rozebrałam do bielizny i jęknąłeś coś jakby: „Boże, jaka piękna“, a kiedy spojrzałam na ciebie, to udawałeś, że śpisz. Mam rację?


Ash zarumienił się lekko i odpowiedział mi:
- Tak, masz rację. To sama prawda.
- I dlatego potem, przy każdej okazji prosiłeś, abyśmy poszli popływać, prawda? Chciałeś mnie zobaczyć w bikini, co nie?
- No cóż... Bikini to jak bielizna... Dużo odsłania i... W każdym razie więcej niż ten twój kostium Fennekina, który raz założyłaś podczas kręcenia filmu do Pokewizji.
- Pamiętam ten dzień. Nie odrywałeś wtedy zupełnie ode mnie wzroku, jakbyś widział ósmy cud świata.
- Bo widziałem. Twój słodki brzuszek, a to cudowny widok.
Parsknęłam śmiechem i trąciłam go lekko, a wtedy Ash oddał mi lekkie szturchnięcie i... nie zauważyliśmy, jak wpadamy na jakiegoś wysokiego mężczyznę. Ten zaś przez to przewrócił się i upadł na ziemię.
- O Boże! Strasznie pana przepraszamy! - zawołałam zaszokowana.
- Pika-pika! - dodał zasmucony Pikachu.
- Nic panu nie jest? - spytał zaniepokojony Ash, podnosząc człowieka z ziemi i otrzepując go ze śniegu.
Miałam wtedy okazję przyjrzeć się temu nieznajomemu. Był to wysoki mężczyzna około pięćdziesiątki, może trochę młodszy, ubrany w brązowy płaszcz, kapelusz tej samej barwy oraz okulary przeciwsłoneczne. Wyraźnie było widać, iż jest niewidomy, bo obok niego leżała biała laską (którą zaraz Ash mu podał), a prócz tego jeszcze niedaleko niego warczał na nas groźnie Growlithe, widocznie służący mu za psa przewodnika.
- Strasznie pana przepraszam, ja niechcący - mówił Ash, tłumacząc się przerażony mężczyźnie.
- Ależ spokojnie, nic mi się nie stało - odpowiedział spokojnie ślepiec - Nic mi przecież nie jest, a trochę śniegu przecież nikomu jeszcze nigdy nie zaszkodziło, mam rację?
- Owszem - zachichotałam z ulgą, że mężczyźnie nic nie jest - A może odprowadzić pana gdzieś?
- Nie, nie trzeba. Sam trafię. Mój Growlithe mi w tym pomoże - odparł ślepiec i lekko podniósł kapelusz w górę - Do zobaczenia, moi państwo. I Szczęśliwego Nowego Roku.
- Panu również! - zawołał Ash przyjaźnie.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko i ruszył powoli w swoją stronę, a my w swoją.
- Miły pan, prawda? - spytałam Asha.
- Tak... I jaki uprzejmy - odpowiedział mój luby - Jaka szkoda, że jest kaleką. To znaczy... Wielka szkoda, że nie widzi.
- Czemu się poprawiłeś?
- Bo nie wiem, czy ślepota to kalectwo.
- W pewnym sensie tak. Podobnie jak paraliż dolnych partii ciała. Och, biedny Clemont! Że też lekarze nie widzą żadnej nadziei dla niego.
Słysząc moje słowa Ash zaczął się nad czym zastanawiać.
- Wiesz... Oni może widzą, ale być może ktoś inny mu pomoże.
- Niby kto? - spytałam.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Coś mi tak chodzi po głowie - odpowiedział mi Ash - Taki pewien koncept. Być może się mylę, ale jeśli pogadamy z pewną osobą, to jeszcze możemy odwrócić zło, które niechcący wywołałem.
- Niechcący wywołałeś? Weź już przestań tak gadać, dobrze? Chyba, że znowu chcesz dostać śnieżką.
Ash zachichotał delikatnie, gdy usłyszał tę groźbę i powiedział:
- Spokojnie, nie chcę. I wiesz co? Wracajmy już do domu profesora. Musimy tam z kimś porozmawiać.
Zanim jednak tam poszliśmy, mój luby dodał jeszcze:
- A przy okazji... Nie wiem, dlaczego, ale mam coraz większą ochotę zająć się tą sprawą, którą proponuje nam Jenny.
- Doprawdy? - spytałam - A niby dlaczego?
- Bo czuję, że jeśli będę wiecznie myślał tylko o sprawie Clemonta, to zwariuję. A tym na pewno mu nie pomogę.
Aż zatrzymałam się z wrażenia, słysząc jego słowa.
- No proszę, skarbie. Wystarczy, że ci przylałam śnieżką, a już mówisz do rzeczy.
- Jak widać czasami śnieg oczyszcza umysł - zachichotał Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.


C.D.N.







7 komentarzy:

  1. A więc Ash zaczął myśleć o zrezygnowaniu z kariery detektywa po pokonaniu Giovanniego, bo uznał to za zbyt niebezpieczne zajęcie. Choć na pewno trudno by mu było porzucić pracę detektywa, skoro tak ją uwielbia i doskonale się w tej roli odnajduje. I cieszy się z tego, że zdołał zarazić swoją pasją Serenę, która w pełni ją podziela. Ash uważa, że powinni sobie zrobić dłuższą przerwę od pracy, aby spędzić więcej czasu razem i trochę odpocząć, ale w końcu doszedł do wniosku, że długo by na tym urlopie nie wytrzymał xD I planują zostać policjantami w cywilu, tak oficjalnie. A ta Jenny jest naprawdę fajna. Jest przyjacielska i potrafi żartować. :) Ash i Serena nawet jak nie szukają przygód, to i tak je dostają, bo najwyraźniej je do siebie przyciągają xD I jeszcze do tego nie wiadomo, skąd w tym samym miejscu wzięli się Clemont i Dawn, która nie potrafiła zrozumieć, że nie otrzymała od Jenny polecenia na udział w złapaniu przestępców. I zrobiło jej się przykro, bo uznała że Ash jej nie docenia przez to, że nie otrzymała policyjnej odznaki. I z całej drużyny tylko Ash i Serena uzyskali pozwolenie na posiadanie broni? A Chespin i Luxray to jakie Pokemony? Dawn naprawdę się przeraziła, kiedy Clemont został postrzelony. Najwyraźniej nie zdążyli się w porę oddalić w bezpieczne miejsce albo wcale tego nie chcieli, choć powinni posłuchać Asha, skoro jest ich liderem. Ash i Serena również się przerazili widząc krew na plecach Clemonta, bo to wyglądało naprawdę poważnie. Ale jak wiemy Clemont przeżyje, tylko przez jakiś czas będzie poruszał się na wózku inwalidzkim, bo będzie miał niedowład nóg przez to, że został postrzelony w kręgosłup.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ash już po pokonaniu swego stryja zaczął rozważać o rezygnacji z kariery detektywa, bo to bardzo niebezpieczne zajęcie, a do tego jeszcze też chciał więcej czasu spędzić z ukochaną i bliskimi. Oczywiście, że porzucenie tej pracy byłoby dla niego trudne, bo ją uwielbia i to jest wręcz jego powołanie, a przy okazji zaraził swoją pasją Serenę, która też już sobie nie wyobraża życia bez zagadek i spraw do rozwiązania :) I co jak co, ale na urlopie by długo nie wytrzymali xD I rzeczywiście - chcą zostać policjantami w cywilu i detektywami policyjnymi. A ta Jenny już od dawna z nimi współpracuje i od początku ceniła ich zdolności i zawsze chętnie korzysta z ich pomocy :) Oj tak - Ash i Serena nie muszą szukać przygód, te same ich znajdują xD Clemont i Dawn trafili tam całkiem przypadkowo, a ponieważ Dawn poczuła się urażona tym, że Ash potraktował ją jak dzieciaka i że jej się nie docenia została zamiast odejść, a jej chłopak został z nią i już wiemy, jakie były tego efekty. Ale motywy Dawn jeszcze będą dokładniej podane. Tak - z całej drużyny tylko Ash i Serena dostali pozwolenie na posiadanie broni i oczywiście jedynie takiej paraliżującej, a nie prawdziwej. Chespin to Pokemon ożywiony kasztan, a Luxray to elektryczny lew i oba są Clemonta. Ta sytuacja była przerażająca i załamanie bardzo Asha, choć Clemont wyjdzie z tego i jego kręgosłup da się uleczyć, choć nie od razu i będzie przez parę tygodni poruszał się na wózku i czeka go rehabilitacja w sanatorium i uzdrowisku prowadzonym przez Kasandrę Cheerful, kuzynkę Delii i ulubioną ciocię Asha oraz matkę jego ulubionych kuzynek :)

      Usuń
  2. To była naprawdę poważna strzelanina, skoro aż pięciu ludzi zostało rannych. W dodatku dwóm najgroźniejszym przestępcom udało się zbiec. Okazało się, że Clemont został postrzelony, ponieważ własnym ciałem zasłonił Dawn, w którą wycelował jeden z tych łajdaków. Wszyscy jego przyjaciele bardzo się tym przejęli, podobnie jak jego ojciec i siostra. To pokazuje jak bardzo im wszystkim na nim zależy. Misty strasznie się zdenerwowała i w rezultacie nakrzyczała na Dawn, obwiniając ją za to, co się stało. I niestety miała rację, bo gdyby Dawn posłuchała Asha i w porę się oddaliła, to do niczego takiego by nie doszło. Zachowała się skrajnie nieodpowiedzialnie i przez to Clemont mógł stracić życie albo stać się kaleką. Jenny potrafi się wygrażać, ale na pewno nie jest tak okrutna i bezwzględna, jaką udaje w słowach. Ash nie ma się o co obwiniać. On zrobił wszystko, co do niego należało. Wyraźnie kazał im opuścić to miejsce. To oni go nie posłuchali. Trudno się dziwić, że Clemont pozostał przy Dawn, bo bał się zostawić ją tam samą. To ona postąpiła nierozsądnie. Jest naprawdę uparta. Ash bardzo przeżył wiadomość o tym, że Clemont będzie kaleką. On, Dawn, Steven i Bonnie z pewnością przeżyli to najmocniej. W końcu Ash czuł się za niego odpowiedzialny i dlatego uważa, że przyczynił się do jego kalectwa. Ale najbardziej winną czuje się Dawn, bo dobrze wie, że to się stało z jej winy. Ash zachował się niemiło wobec Sereny, bo zirytowała go tym, że chciała go odnaleźć po jego gwałtownej ucieczce ze szpitala, ale ona za bardzo się o niego martwi, dlatego postanowiła go poszukać, choć on wolałby pobyć sam, aby jakoś przetrawić tą szokującą wiadomość. Tak czy inaczej uważam, że nie powinien obarczać się odpowiedzialnością za to, co się stało, bo za to można winić tylko Dawn. A Ash wziął wszystko na siebie i dlatego postanowił zrezygnować z kariery detektywa, żeby nikogo więcej nie narażać. On pewnie czuje się winny dlatego, że nie dopilnował tego, żeby Clemont i Dawn byli bezpieczni, ale przecież oni nie są już dziećmi, żeby miał ich pilnować na każdym kroku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, strzelanina była bardzo poważna i groźna. Ale tych dwóch, co uciekli jeszcze policja złapie. Otóż to, Clemont zasłonił Dawn własnym ciałem i dlatego oberwał kulkę przeznaczoną dla niej. Wszystkich bardzo to dotknęło, zwłaszcza najbliższe mu osoby. Misty skrzyczała Dawn i bardzo słusznie, bo Dawn jest zwykle o wiele bardziej rozsądna, a teraz zachowała się skrajnie nieodpowiedzialnie i z jej powodu Clemont oberwał, bo przecież nie chciał zostawiać jej samej. To on jest zwykle ten ostrożny i to czasem aż do przesady, a ona bardziej jest zdolna ryzykować, gdy widzi szansę zwycięstwa - tak samo, jak jej brat i tak jak i on jest strasznym uparciuchem. Ale zwykle bywa bardziej rozsądna, bo choć lubi brawurę, to potrafi wykazać się rozsądkiem i do tego czasami zdarzało się jej zbytnio przejmować (jak choćby podczas pierwszej podróży w czasie) - to już wpływ Clemonta. Jenny w sumie to okrutna nie jest, ale od siebie lekko dołoży tym bandziorom, gdy ich tylko dorwie. Ash faktycznie czuł się odpowiedzialny za to wszystko, co się stało, choć rzeczywiście trudno, żeby pilnował Clemonta i Dawn przez cały czas, to już przecież nie dzieci. Ale Ash posiada tę cechę, że często zbyt wiele spraw traktuje poważnie i zbyt osobiście i z tego powodu potrafi popaść w taki dramatyzm z powodu jakieś porażki. Choć do jego zalet zalicza się to, że i tak porażkę przekształca w sukces, gdy tylko się za to właściwie weźmie. Ale jako lider drużyny Ash czuje się za nią odpowiedzialny. I rzeczywiście woli cierpieć w samotności, ale Serena za bardzo go kocha, aby go tak zostawić, choć sam o to prosi, a prócz tego boi się trochę, że z rozpaczy zrobi coś głupiego. Dlatego chce wtedy być z nim i go wspierać.

      Usuń
  3. Serena wraz z Pikachu zdecydowała się odnaleźć Asha, żeby go pocieszyć i zabrać do domu. A on nieźle ją wkurzył swoim stwierdzeniem, że oboje ponoszą winę za to, co przytrafiło się Clemontowi. A potem Serena skutecznie odwróciła jego uwagę od zamartwiania się, przypominając mu zabawne epizody, kiedy opiekowała się nim w chorobie. Dzięki temu choć na chwilę przestał myśleć o tym, co przytrafiło się Clemontowi. Nawet zdołała go rozbawić, a to świadczy o tym, że szok spowodowany informacją o stanie Clemonta minął. Co więcej Ash zaczął mieć nadzieję na to, że uda się go uratować przed kalectwem. Czyżby tą nadzieją była Latias, która posiada moc uzdrawiania? A co takiego głupiego uczyniła Serena z zazdrości o to, że Ash zbierał wyróżnienia i pochwały? Czy to dotyczyło jej odejścia z drużyny wtedy, kiedy zainteresowała się konkursami piękności, bo chciała zdobyć taką samą sławę jak Ash, przez co poznała drania, który usiłował ją zabić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serena postanowiła wraz z Pikachu znaleźć Asha i wesprzeć go, a choć wkurzyła się na niego, to wytrwała przy nim - choć śnieżkami musiała go obrzucić xD A do tego rzeczywiście bardzo skutecznie potrafiła go pocieszyć poprzez przypomnienie tego, jak raz zachorował i ona się nim opiekowała i wtedy doszło do pierwszych relacji na tle erotycznym między nimi, choć to były relacje też subtelne :) Otóż to - ta nadzieja to Latias, choć ona nie posiada mocy uzdrawiania, ale moc dobrej i pozytywnej energii i ta moc potrafi także leczyć, choć nie w każdym przypadku. A to akurat nie o tę sprawę chodzi. Chodzi o sprawę, w której Ash prowadził śledztwo w sprawie zabójstwa w Hoenn, ale został też wezwany do Alabastii w sprawie kradzieży. Nie chciał porzucić śledztwa i chciał odmówić, ale Serena zaproponowała, że sama pojedzie poprowadzić tę sprawę. Była wtedy w dużej mierze zazdrosna o to, że to Asha wzywają, a nie ich oboje (wszak towarzyszy Ashowi prawie cały czas w śledztwach) i postanowiła poprowadzić sprawę kradzieży w drużynie z Dawn, Clemontem i Joshem. Przez jej zbytnią pewność siebie wpadła w tarapaty ze swoją kompanią i dopiero Josh uratował sytuację. I od tego czasu Serena woli nie prowadzić śledztwa sama, a do tego (choć wierzy w siebie) woli działać ostrożnie jako detektyw i nie ulegać więcej zazdrości o sławę. Zwłaszcza, że dla Asha jest najlepszą asystentką i wręcz partnerką w śledztwach. Z nikim tak dobrze mu się nie rozwiązuje zagadek jak z nią :)

      Usuń
  4. Świetna, poruszająca i bardzo emocjonalna pierwsza połowa, którą chłonąłem jak gąbka zatracając się w emocjonalności bohaterów wynikającej wiadomo z czego, a potem sporo psująca druga część. Czemu w ostatnich czytanych rozdziałach jest tyle odwołań do seksu. Planujesz nową Emmanuelle napisać?
    Niemniej póki co opowiadanie trzyma dość wysoki poziom.

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...