niedziela, 11 lutego 2018

Przygoda 109 cz. I

Przygoda CIX

Na kłopoty kuzyn cz. I


- No i jak sobie radzisz, Clemont? - spytał Ash, patrząc uważnie na swojego przyjaciela.
Clemont siedzący na wózku inwalidzkim i ubrany w szpitalną piżamę uśmiechnął się do niego delikatnie, po czym odparł:
- Dobrze, a nawet więcej niż dobrze, bo dzisiaj udało mi się samemu przejść od łóżka do okna i z powrotem, ale lekarze są zdania, że jeszcze za szybko, abym miał próbować dłuższych spacerów.
- I mają rację - powiedziałam do niego przyjaźnie - W końcu po takim wypadku, jaki cię spotkał i tak masz szczęście, że możesz w ogóle chodzić.
- Oj tak... To jest prawdziwy noworoczny cud - stwierdziła Bonnie dowcipnym tonem - A nosi on imiona Latios i Latias.
- Nie tak głośno, bo jeszcze ktoś usłyszy - syknęła lekko Dawn, kładąc sobie palec na ustach.
- Racja. Nigdy nie wiadomo, kto słucha - poparł ją Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - poparł go Pikachu.
- Spokojnie, przyjaciele. Kogo my się niby boimy? Przecież nie ma już organizacji Rocket, aby miał nas kto szpiegować lub spróbować schwytać naszych pokemonich przyjaciół - powiedział beztroskim tonem Max, po czym spojrzał na Asha i dodał: - Pewnie dlatego zamierzasz już nas opuścić, stary. Nie masz godnych siebie przeciwników i ci się nudzi. Mam rację?
Ash westchnął smutno, kiedy to usłyszał. Temat jego detektywistycznej emerytury zdecydowanie nie był mu miły. A wszystko przez wypadek, który spotkał Clemonta. Wtedy, gdy ten podły, rudy bydlak fałszujący pieniądze, postrzelił naszego kochanego biedaka i to jeszcze w kręgosłup, Ash się po prostu załamał. Wiedział doskonale, że to nie jest jego wina, iż Clemonta postrzelono, ale mimo wszystko obwiniał się o to. Uważał, że gdyby przed tą pechową akcją kazał on bardziej stanowczo Clemontowi i Dawn wracać do domu, a także jeszcze tego dopilnował, to wtedy oboje by go posłuchali i nie było ich przy tak niebezpiecznej akcji policyjnej, a wtedy Clemont nie oberwałby kulki. To się jednak stało, zaś Ash czuł się za to odpowiedzialny i uznał, iż nie ma prawa być dłużej detektywem.
- Odkąd tylko zająłem się rozwiązywaniem zagadek, to ściągam na was wszystkich jedynie kłopoty - powtarzał załamany, gdy zostaliśmy sami.
- Daj spokój. Zaczynasz gadać jak May - zauważyłam ironicznie.
- Może ona ma rację? Może rzeczywiście ściągam kłopoty na innych?
- Jeśli tak, to nie ma żadnego znaczenia, czy będziesz detektywem, czy nie. W takim wypadku twój zawód nie ma na nic wpływu. Pech, jeżeli on rzeczywiście istnieje, pozostanie przy tobie bez względu to, co zrobisz.
- W sumie brzmi to całkiem logicznie, jednak mimo wszystko, jak tak sobie o tym wszystkim myślę, to dochodzę do wniosku, że po prostu odkąd zostałem detektywem zacząłem wszystkie bliskie mi osoby narażać na spore niebezpieczeństwo. Policz sobie, ile razy mieliśmy kłopoty zanim zostałem detektywem, a ile razy je mieliśmy, gdy już nim zostałem. Chyba przyznasz, że różnica tych wyników jest po prostu przeogromna.
- Być może, ale sądziłam, że dla ciebie to jest życiowa misja.
- Tak, to prawda... Ale nie mogę przecież dla tej mojej misji poświęcać kogokolwiek z moich przyjaciół.
- Przecież wcale ich nie poświęcasz. Wszyscy twoi przyjaciele, którzy ci towarzyszą w przygodach i śledztwach (łącznie ze mną), robią to tylko i wyłącznie z własnej woli i żadnego z nich nigdy do tego nie przymusiłeś. Zapamiętaj sobie ten fakt, proszę cię i więcej nie powtarzaj takich głupot.
- Co jest dla ciebie głupotą, Sereno? Czy to, że przeze mnie Clemont oberwał?
- Zacznijmy od tego, że to nie przez ciebie.
- Niech będzie, ale to ja nie zdołałem go obronić. Podobnie jak też nie zdołałem pomóc Hansowi i Mako w Bawarii. To wszystko jasno dowodzi, że jako detektyw zaczynam ponosić porażki. A prócz tego jeszcze ściągam na innych problemy. Spójrzmy prawdzie w oczy, Sereno. Przecież gdybym nie był detektywem, to czy Dawn by mi tego zazdrościła i poszła na akcję, w której ja uczestniczę? I czy w ogóle brałbym udział w jakiejkolwiek akcji policyjnej? Będąc detektywem biorę udział w takich akcjach i proszę, co się potem dzieje.
- Wiele razy już obrywaliśmy, kochanie. Ale przecież nie będziemy się poddawać tylko dlatego, że ktoś dał nam w kość.
- Dostać w kość to jedno, a oberwać tak mocno, że grozi ci od tego kalectwo, to już zupełnie co innego. Nikt z mojej drużyny jeszcze tak mocno nie oberwał jak Clemont teraz.
- To prawda... Ale nie zapominaj, że ja również nieźle oberwałam w tej służbie sprawiedliwości, której oboje się podjęliśmy.
To mówiąc podsunęłam mu pod twarz moją lewą dłoń i pokazałam mu na jej zewnętrznej części podłużną bliznę, obecnie jasno-czerwoną i nawet nie odpychającą, ale zawsze widoczną.
- Pamiętasz to, Ash? Oberwałam tę bliznę nożem od kapłanki Kali, gdy ta próbowała cię zabić. Pamiętasz to? Pamiętasz nasze pierwsze starcie z tą wariatką?
Ash pokiwał powoli głową potakująco i rzekł:
- Tak, doskonale to pamiętam. Każde z nas wtedy oberwało. Ale nie myśl, że mnie to pociesza czy coś w tym stylu.
- Ja wcale nie chcę cię tą blizną pocieszać, kochanie - odpowiedziałam mu najpoważniejszym tonem, na jaki tylko było mnie stać - Chcę ci tylko pokazać, że wszyscy, którzy za tobą idą są gotowi walczyć dla tej misji, za którą walczysz i ty.
- Wiem o tym, ale nie chcę, aby się dla mnie narażali.
- Dla ciebie?! Dla ciebie?! HA! - parsknęłam kpiącym śmiechem - Ty chyba czegoś nie rozumiesz, Ash! Uważasz, że ja tę blizną oberwałam dla ciebie?! OK, dobra... Ja oberwałam bliznę z miłości do ciebie, ponieważ cię kocham. Ale czy ty uważasz, że za każdym razem, kiedy jako detektywi oberwaliśmy, to oberwaliśmy dla ciebie i za ciebie? Uważasz, że Clemont został postrzelony walcząc dla ciebie? Jeśli tak, to grubo się mylisz, skarbie. Owszem, walczymy i to bez wahania dla ciebie, jednak przede wszystkim walczymy o coś innego.
- O co?
- O to, co reprezentujesz swoją osobą. Ty walczysz o to, aby tego zła mniej było na świecie. Walczysz o sprawiedliwość. Tacy ludzie jak ty czynią tę planetę o wiele bezpieczniejszym miejscem. Dzięki takim ludziom jak ty na tym świecie można łatwiej żyć. Reprezentujesz swoją osobą i swoją misją ład i porządek, sprawiedliwość oraz poszanowanie dla godności człowieka. Dlatego bez wahania idziemy wszyscy za tobą, kiedy tylko tego chcesz lub nawet wtedy, kiedy tego nie chcesz. I to z powodu tej misji Clemont teraz oberwał, a nie dlatego, że spełniał on kaprys Dawn czy też może twój. On niestety oberwał kulkę dlatego, iż chciał walczyć tak, jak ty o to, w co obaj wierzycie i w co wierzę ja. W to, że ten świat może być lepszy dzięki naszej działalności. Za to warto walczyć i warto ginąć.
- Właśnie tego ostatniego bardzo chciałbym uniknąć, kochanie moje. Bardzo bym chciał uniknąć tej możliwości.
- Rozumiem, ale czy uważasz, Ash, że rezygnując z walki zdołasz tego uniknąć, skarbie?
- Sam już nie wiem, Sereno. Sam już nie wiem. To wszystko zaczyna mnie przytłaczać.
Zasmucona podeszłam do Asha i objęłam go mocno od tyłu.
- Wiem o tym, kochanie. Mnie także to przytłacza i to bardzo mocno. W końcu on też jest moim przyjacielem. Ale nie możemy się dać zwariować i poddać. W końcu on by tego nie chciał.
- Tak, masz rację. Z pewnością Clemont nie chce, abyśmy się poddali. Wierzę, że Latias go uleczy i będziemy jeszcze wspominać tę przygodę jako jedno z tych niemiłych przeżyć, których nie udało się nam uniknąć.
Taką rozmowę odbyliśmy razem w naszym pokoju wtedy, kiedy cała sprawa, której to rozwiązania się podjęliśmy nie została jeszcze zakończona. A ta tajemnicza sprawa, to była zagadka potrójnego zabójstwa dokonanego przez tajemniczego człowieka nazywającego siebie Ellis Pomścij-Krzywda. Przydomek ten zaczerpnął on z powieści Roberta Louisa Stevensona pod tytułem „Czarna Strzała“. Motyw zabójstwa również przypominał postać z tej książki. Długo nie mogliśmy tego człowieka namierzyć, ale Ash dzięki zdobytym informacjom, a przede wszystkim dzięki swej naprawdę wielkiej przenikliwości zdołał namierzyć naszego ptaszka zanim ten zdołał zabić czwartą ofiarę, ale sprawa się nieźle zagmatwała, gdy czwarta ofiara chciała zabić swojego zamachowca oraz nas. Wówczas doszło do sytuacji naprawdę zakręconej, czyli takiej, że zamachowiec Ellis ocalił Asha i mnie zabijając tego bydlaka, na którego polował, a który chciał nas wykończyć. W takiej sytuacji już nie byliśmy w stanie postąpić inaczej, jak tylko puścić Ellisa wolno, tym bardziej, że jego zemsta miała jak największy sens, a jego ofiary były zwykłymi łajdakami, którzy zasłużyli na to, co ich spotkało. Czy wobec tego mogliśmy postąpić inaczej? Czy ktokolwiek, mający chociaż odrobinę honoru zrobiłby inaczej, będąc na naszym miejscu?
Oczywiście to wszystko bynajmniej nie przysporzyło nam szacunku ani popularności w mieście. Już po zabójstwie trzeciej ofiary Ellisa Pomścij-Krzywdy „Głos Alabastii“ szeroko rozpisywał się o Ashu, nie szczędząc mu przy tym swojej złośliwości ze swej strony. Pisali, że słynny Sherlock Ash dał się załatwić jak dziecko jakiemuś szaleńcowi, który to zabił Bernarda Hatcha, znanego komornika, niedawno proszącego wielkiego detektywa o pomoc, a którego to ów detektyw nie był w stanie ocalić. Rzecz jasna cała ta sprawa nie wyglądała tak, jak pismaki to przedstawili, a „Głos Alabastii“ to zdecydowanie pismo brukowe, ale mimo wszystko mleko się już rozlało i nie było na to żadnej rady. Ash stracił w oczach wielu ludzi dobre imię jako detektyw. Jedynym więc dla niego ratunkiem było schwytanie Ellisa, ale jak już to wcześniej pisałam, nie mogliśmy wydać tego człowieka policji. Nie po tym, co dla nas zrobił. Dlatego też mogliśmy jedynie oznajmić policji wszystko, czego się dowiedzieliśmy na temat ofiary i tego, że Ellis ocalił mnie i Asha, a po wszystkim uciekł w przebraniu ślepca, którego już od dawna udawał. Oczywiście Ellis miał dość rozumu, aby pod inną postacią opuścić prędko Alabastię i więcej się w niej nie pokazywać. Gazeta „Kanto Express“ pod redakcją naszej kochanej Cindy Armstrong rozpisywała się o podłości Davy’ego Brackleya, ostatniej ofiary Ellisa Pomścij-Krzywdy, a także o jego powiązaniach z organizacją Rocket. Artykuły na ten temat oczywiście wywołały potężny sprzeciw rodziny zmarłego, która to zagroziła gazecie podaniem ją do sądu, przypominając wszystkim o tym, iż już kiedyś „Kanto Express“ oczerniło tego człowieka, za co potem musiało mu zapłacić wysokie odszkodowanie za zniesławienie i teraz zapewne redakcja mści się za dawne krzywdy. Ale rodzinka przeliczyła się, jeśli sądziła, iż zniszczy Cindy i jej pismo, bowiem artykułami na temat Brackleya zainteresował się urząd podatkowy i wyższe władze policyjne, które to wszczęły odpowiednie dochodzenie w sprawie zarobków pana Brackleya i skąd one pochodziły. W ciągu trzech tygodni od śmierci tego łajdaka doszli powoli do ciekawych wniosków, a konkretnie takich, że... gazeta pisała prawdę, zaś Brackley był człowiekiem naprawdę umoczonym i to bardzo mocno. Odkrycie tego faktu pociągnęło za sobą śledztwo w sprawie osób blisko współpracujących z Brackleyem i robiących z nim interesy. Policja postanowiła sprawdzić, ilu z tych ludzi również było umoczonych w nielegalnego interesy Giovanniego itp. mu osób. Wkrótce potem posypały się aresztowania i zamknięto wielu ludzi, w tym kilku bardzo wysoko postawionych gości, których matactwa wyszły na jaw. Można więc powiedzieć, że sprawa Ellisa doprowadziła do zdemaskowania licznych łajdaków i pociągnęła za sobą bardzo poważne konsekwencje wobec osób, jak dotąd niezwykle wręcz poważanych, którzy tak naprawdę byli zwykłymi kanaliami, czyli krótko mówiąc przysłużyła się społeczeństwu.


Niestety, to wszystko bynajmniej nie zmieniało faktu, że Sherlock Ash tym razem zawiódł. Nie zdołał oczyścić swojego dobrego imienia, gdyż nie złapał Ellisa. „Głos Alabastii“ rozpisywał się o tym, jak to słynny detektyw, chociaż rozwiązał sprawę, to jednak nie zdołał złapać zabójcy, a być może nawet celowo puścił go wolno. Krótko mówiąc, te podłe pismaki zrobiły mu naprawdę bardzo kiepski PR, że tak powiem. Oczywiście brukowce mało kto czyta, a reputacja Sherlocka Asha (zwłaszcza po odkryciu matactw osób powiązanych z Davym Brackleyem) pozostała nieskalana, to jednak mimo wszystko, jak już wcześniej powiedziałam, mleko się wylało i konsekwencje tego były aż nadto widoczne, głównie w psychice Asha.
Ogromną również konsekwencją takiego stanu rzeczy był tutaj fakt, że awans Jenny i Boba, który to wcześniej nam zapowiedział kapitan Rocker, stanął pod znakiem zapytania. Co prawda mało ludzi lubiło pana Brackleya, a wielu nawet odetchnęło z ulgą, kiedy wreszcie przestał on żyć, to mimo wszystko śmierć tak znanej osoby rozniosła się echem po całym Kanto i nie przyniosła ona chluby ani nam, ani zaprzyjaźnionym z nami policjantom. Bob i Jenny co prawda nie zostali pociągnięci do żadnej odpowiedzialności, ale mimo wszystko renoma niedołęgów, którzy nie umieją złapać szaleńca zabijającego znamienite osoby przylgnęła do nich i to mocno. Nie muszę chyba mówić, że Ash bardzo mocno się tym przejął, choć ani Bob, ani Jenny bynajmniej nie czynili nam z tego powodu wyrzutów. Ale mimo wszystko mojego chłopaka wcale to nie podnosiło na duchu.
Cała sytuacja zaczęła się powoli zmieniać, kiedy na jaw wyszły różne fakty, o których już wcześniej pisałam. Po tym wszystkim renoma porucznik Jenny i sierżanta Boba znacznie wzrosła, zaś ich samych (jak również i Sherlocka Asha) zaczęto traktować lepiej i z większym szacunkiem, gdyż ich śledztwo w sprawie Ellisa pomogło odkryć naprawdę wiele gnid, które do niedawna jeszcze cieszyły się powszechnym szacunkiem, na który sobie nie zasłużyli. Dlatego też sam generał policji w Kanto zaczął inaczej patrzeć na tę sprawę, a potem jeszcze ostatecznie rozważył wszystkie za i przeciw i doszedł do wniosku, że naprawdę Jenny i Bob zasługują na awans za swoje dotychczasowe osiągnięcia. Dlatego właśnie ostatecznie doszło do bardzo uroczystej ceremonii awansu naszych drogich przyjaciół. Porucznik Jenny awansowała na kapitana, z kolei zaś sierżant Bob na detektywa. Ja i Ash rzecz jasna uczestniczyliśmy w tej uroczystości i głośno oklaskiwaliśmy sukces naszych przyjaciół. Byliśmy z nich bardzo dumni.
Oczywiście zgodnie ze swoją wcześniejszą zapowiedzią kapitan Jasper Rocker wraz z Nowym Rokiem odszedł na jak najbardziej zasłużoną przez siebie emeryturę, jednocześnie też przekazując dowództwo nad policją w Alabastii porucznik Jenny, która niedługo potem awansowała na kapitana. Uroczystość z okazji jego odejścia również się odbyła i oczywiście ja i Ash zaszczyciliśmy ją swoją obecnością. Kapitan Rocker przyjął od wszystkich swoich ludzi życzenia powodzenia w dalszym życiu oraz prośbę, aby mimo wszystko jeszcze czasami tu zaglądał i pomagał im rozwiązać jakąś sprawę. Sam kapitan zaś wyraził prośbę do nas wszystkich, abyśmy go odwiedzali i opowiadali mu o naszych dochodzeniach. Uważał bowiem, że z pewnością jeszcze nieraz poprowadzimy naprawdę godne uwagi sprawy, a skoro tak, to on chętnie posłucha relacji z pierwszej ręki z prowadzonego śledztwa.
Tak więc pewien etap naszego życia właśnie się zakończył, a rozpoczął się następny. Kapitan Jasper Rocker odszedł na emeryturę, a jego zastępca został (czy raczej została) nowym szefem policji w Alabastii. Sam Sherlock Ash zaś ponownie otrzymał propozycję pracy w policji i przejścia szkolenia w akademii policyjnej, ale niestety odrzucił ją z powodu tego wszystkiego, o czym rozpisywała się gazeta „Głos Alabastii“. Ash czuł się podle i uważał, że jako detektywowi już nikt mu nie zaufa, a prócz tego zawiódł, ponieważ nie zdołał zapewnić bezpieczeństwa przyjacielowi, który o mało nie został kaleką do końca życia. Co prawda Latias z Latiosem uzdrowili Clemonta, ale nie zmieniało to faktu, że Ash czuł się temu winien. Uważał, iż zawiódł na całej linii i nie ma prawa pracować dalej jako detektyw, gdyż nie tylko stracił twarz, ale również naraził swego przyjaciela na ryzyko utraty życia, a przynajmniej zdrowia fizycznego i to na zawsze. Czuł się z tym po prostu fatalnie i powtarzał, że detektyw, który tak zawiódł jak on, nie powinien już wykonywać swojego zawodu.
Jeśli chodzi o sprawę Ellisa, to Ash nie czuł się ani trochę winny z powodu tego, co zrobiliśmy. Dodał nawet, że jeśli miałby jeszcze raz wybór, to podjąłby taką samą decyzję jak wtedy. Mimo wszystko czuł, że zawiódł, a gazeta rozpisująca się o jego porażce nie pomagała mu w tym. Dlatego też podjął ostateczną decyzję w tej sprawie.
- Sprawa Ellisa została zakończona, a więc mnie nie pozostało już nic innego, jak tylko przejść na emeryturę.
Jego decyzja zdecydowanie wywołała w nas wszystkich ogromny szok. Sądziliśmy, że po całej sprawie i po wyleczeniu Clemonta Ash przestanie o tym gadać, ale mimo to nasz lider podjął decyzję i to ostateczną. Przeszedł na emeryturę detektywistyczną mówiąc, iż nie będzie więcej rozwiązywać zagadek, chyba, że tylko i wyłącznie okazyjnie i tylko wtedy, kiedy sprawa naprawdę będzie tego warta. Oczywiście mieliśmy wielką nadzieję, że Ash tylko tak gada pod wpływem bardzo nieprzyjemnych sytuacji, jakie wynikły w jego życiu, a potem szybko da sobie spokój i wróci do gry. Pomyliliśmy się jednak, ponieważ Ash odrzucił już dwie sprawy, które proponowała mu Jenny w ciągu trzech tygodni po Nowym Roku. Co prawda sprawy nie były jakiegoś wielkiego polotu i policja bez trudu sobie z nimi poradziła, ale mimo wszystko widać było wyraźnie, że Sherlock Ash zaczyna na poważnie podchodzić do swojej decyzji. Zamiast tego zaangażował się on i to mocno w obowiązki szefa obsługi w restauracji „U Delii“. Muszę powiedzieć, że w tej sprawie dawał z siebie naprawdę wszystko, a jego decyzja zdecydowanie była czymś poważnym, czego dowodziło po pierwsze odrzucenie dwóch sprawach proponowanych mu przez Jenny, a po drugie jego strój detektywa zawieszony na wieszaku w szafie na piętrze.
- Więcej nie będę go potrzebował - powiedział smutnym głosem Ash, patrząc na niego pewnego dnia.
- Nigdy nie mów nigdy, skarbie - stwierdziłam dowcipnie, podchodząc do niego - W końcu nie masz pojęcia, co się stanie w przyszłości.
- Pragnę ci przypomnieć, że dobrze o tym wiem i wcale nie użyłem słowa nigdy - zaśmiał się Ash, patrząc na mnie - Po prostu powiedziałem, że nie będę już tego płaszcza potrzebował. A w każdym razie nie planuję go potrzebować.
- Ale plany mogą ulec zmianie, skarbie.
- Wiem i dlatego właśnie mówię, że to są jak na razie tylko plany. Czas pokaże, co z nich wyjdzie. Ale chwilowo nie zamierzam zmieniać swego zdania.
- Poważnie? - oparłam się lekko rękami o jego lewe ramię i patrzyłam wesoło na strój detektywa, czyli płaszcz z pelerynką oraz czapkę wiszące na wieszaku - Ja tam jednak uważam, że ten strój jeszcze nieraz będzie twoim strojem roboczym.
- Kto wie? Być może - uśmiechnął się Ash - Ale póki co poświęcę się pracy w restauracji mojej mamy. I wiesz co?
- No co?
- Zamierzam odłożyć dość pieniędzy na nasz wspólny dom.


Popatrzyłam na niego zaintrygowana tym, co powiedział.
- Planujesz zamieszkać ze mną w jakimś innym miejscu niż to?
- Tak. Oczywiście, kiedy już się pobierzemy.
- Spokojnie, kochanie. Tylko spokojnie. Ślub to w naszym przypadku już tylko formalność podsumowująca nasz związek.
- To prawda, ale formalnościom czasami warto dać zadość.
- Zgadza się. Ale pamiętaj, że ja już jestem twoją żoną.
To mówiąc pokazałam mu na moją lewą dłoń, na której to miałam na palcu serdecznym zawiązaną nitkę od sukienki.
- Pamiętasz? Dałeś mi to raz na Walentynki, gdy poprosiłeś mnie o rękę i ja się zgodziłam.
Ash parsknął lekkim śmiechem.
- To prawda, Sereno, ale to był nieformalny ślub, a ja nie mam żadnych wątpliwości, że chcę sformalizować nasz związek.
- Miło mi to słyszeć i nie ukrywam, że jestem szczęśliwa, iż traktujesz nas i nasze uczucie na poważnie. Ale powiem ci jedno... Wyjdę za ciebie tylko wtedy, gdy będziesz znowu detektywem.
- Słucham? - zachichotał Ash.
Najwyraźniej uważał, że żartuję. Ale ja mówiłam poważnie. I to bardzo poważnie.
- To, co słyszysz. Bardzo chętnie sformalizuję nasz związek, ale musisz powrócić do pracy detektywa.
- Skarbie, to jest szantaż.
- Nie, kochanie. To jest tylko i wyłącznie mój warunek. Kocham cię i widzę, jak cierpisz nie będąc już detektywem i nie rozwiązując zagadek.
- Jakie cierpię? Przecież...
- Ash, kochany... Ja przecież mam oczy i widzę, co się dzieje. Wiem, że uważasz, iż postępujesz słusznie, ale prawda jest taka, że ranisz sam siebie i pora, abyś to zrozumiał. Ja wiem, jakie są twoje motywy i jestem w stanie je zrozumieć. Właściwie, to ja je doskonale rozumiem, jednak mimo wszystko sprawa z Clemontem dobrze się skończyła, zaś sprawa z Ellisem zakończyła się tak, jak powinna.
- Nie bardzo. Przecież gazety obrzuciły nas błotem.
- Nie wszystkie gazety, tylko jeden głupi brukowiec, którego mało kto czyta.
- Może i mało kto, ale zawsze czyta. Myślisz więc, że miło mi jest mieć świadomość, że jako detektyw dałem plamę i to na całej linii?
- Wcale nie dałeś plamy. Zrobiłeś to, co należało zrobić i tyle. A to, że paru wrednych pismaków i ich miłośnicy nie umieją tego zrozumieć, to już ich problem, nie twój.
- Może i racja... Ale mimo wszystko jako detektyw naprawdę zrobiłem swoje. Poza tym pamiętasz chyba, co powiedział nam N, gdy przebywaliśmy z nim na tej jego wyspie.
- Tak, pamiętam... Powiedział nam, że zawsze trzeba wiedzieć, kiedy się wycofać.
- Kiedy zejść ze sceny - poprawił mnie Ash - Takich on słów użył.
Machnęłam na to lekceważąco ręką.
- Nieważne. Sens myśli pozostał ten sam.
- Właśnie. A więc trzeba się nad tym sensem zastanowić.
- I ty się zastanowiłeś?
- Tak... Zastanowiłem się i doszedłem do wniosku, że ta walka za dużo mnie kosztuje. Kosztowała mnie utratą zdrowia przyjaciela, dobrego imienia i moich nerwów. Kapitan Rocker odszedł na emeryturę, więc i ja też odejdę. Odkładam teraz z wypłaty na nowy dom.
Ash sporo zarobił podczas naszych wypraw, ale mimo wszystko jego budżet mocno nadszarpnęły ostatnie wydarzenia, a zwłaszcza już wsparcie finansowe dla biednej Lisy z Bawarii, której to operację Ash sam z własnej kieszeni sfinansował. Nigdy nie żałował tej decyzji, ale też operacja miała swoją cenę, a jej brak na koncie Asha był widoczny. Oczywiście nie na tyle mocno, abyśmy nie mogli sobie czegoś kupić, jednak mimo wszystko mój luby był zdania, że należy mi się najlepsze, dlatego też postanowił odłożyć jeszcze więcej.
- Tak czy siak sprawa jest jasna. Ja z wielką chęcią za ciebie wyjdę, ale dopiero wtedy, gdy znowu wrócisz do pracy detektywa.
- A jeżeli w ogóle do niej nie wrócę?
- Tego nie biorę pod uwagę. Za bardzo kochasz tę pracę, abyś miał ją porzucić na zawsze. Ja to wiem i ty to wiesz, a zatem prędzej czy później Sherlock Ash powróci do gry. A kiedy już powróci, to wtedy z największą przyjemnością wyjdę za niego. Do tego jednak czasu pozostanę tylko twoją narzeczoną.
Po tych słowach uśmiechnęłam się do niego dość zadziornie i powoli odeszłam w swoją stronę, lekko machając mu palcami na pożegnanie.

***


Moje słowa musiały dać Ashowi wiele do myślenia, co widziałam aż nadto wyraźnie, ponieważ od czasu tej rozmowy zaczął on chodzić bardzo zamyślony. Znaczy on często się zamyślał, ale chyba jeszcze nigdy tak, jak wtedy. Poza tym Delia również to zauważyła, ponieważ niedługo po mojej rozmowie z jej synem poprosiła mnie o chwilę na osobności.
- Słuchaj, Sereno... Czy pomiędzy tobą a Ashem wszystko dobrze? - zaczęła rozmowę.
- Czy dobrze? Oczywiście, że dobrze. A czemu miałoby być inaczej? - zaśmiałam się do niej.
Delia popatrzyła na mnie uważnie, lekko mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów. Chyba próbowała sprawdzić, czy kłamię, ale ponieważ nie wyczuła w moich słowach łgarstwa, to powiedziała:
- Kochanie... Ja wiem, że ty i Ash jesteście już naprawdę długo ze sobą i w tak długo trwającym związku może się pojawić coś w rodzaju cichych dni, ale przecież to żaden wstyd. To spotyka nawet najlepsze i najbardziej zakochane w sobie pary. Grunt w tym, żeby się nie poddawać problemom, aby o nich rozmawiać i spróbować jakoś w miarę możliwości te wszystkie problemy zwalczyć. A jak chcesz je zwalczyć, kiedy ty w ogóle nie chcesz o nich rozmawiać?
Parsknęłam lekkim śmiechem, gdy to usłyszałam i powiedziałam:
- Delio... Proszę cię... My z Ashem nie mamy wcale cichych dni. W żadnym razie ich nie mamy. Zresztą jakbyś czasem w nocy przyłożyła ucho do drzwi naszego pokoju, to byś usłyszała takie rzeczy, że proszę siadać.
Teraz to moja przyszła teściowa parsknęła śmiechem.
- Poważnie?
- Oj tak, bardzo poważnie.
- Wiesz... Ja to się tam wcale nie przysłuchuję takim rzeczom, bo mam ciekawsze rzeczy do roboty, ale tak między nami mówiąc, to Steven też nie jest najgorszy.
Obie zaczęłyśmy chichotać, co znacznie rozładowało całą sytuację.
- No dobrze, a więc skoro nie macie cichych dni, to może macie coś w rodzaju kryzysu?
- Ależ nie... W żadnym razie. Po prostu Ash ma mały problem z tym wszystkim, co go ostatnio spotkało.
- Chodzi o te artykuły w gazetach na jego temat?
- Owszem. Ale nie tylko o to. Chodzi także o Clemonta.
- Ale przecież z Clemontem już jest wszystko dobrze. Jeszcze trochę poćwiczy i odzyska władzę w nogach.
- Tak, jednak Ash czuje, że kolejne akcje mogą skończyć się dla nas wszystkich fatalnie.
- Rozumiem - Delia pokiwała smutno głową ze zrozumieniem - Ja to jestem w stanie pojąć. Ash nie chce więcej ryzykować, bo boi się, że kolejny taki przypadek może skończyć się dla kogoś mu bliskiego utratą życia.
- Właśnie. Te gazety to pół biedy, ale przede wszystkim chodzi o to, o czym mówisz. O obawę, że kolejne śledztwo może zakończyć się tragedią w naszym życiu.
- Rozumiem. Biedny Ash... Czy to właśnie dlatego zrezygnował z bycia detektywem?
- Dokładnie tak. Nie wiedziałaś?
- Nie, bo Ash mi tego nie mówił. Ty jesteś zdecydowanie na bardziej uprzywilejowanej pozycji niż ja, bo mój syn mówi ci praktycznie wszystko, a mnie obecnie niewiele lub nic. Ale czego ja oczekuję? Że będzie latał do mamusi z każdym problemem? To już nie te czasy, kiedy tak robił. Zresztą on mi nigdy nie mówił wszystkiego. Ty chyba jesteś pierwszą osobą, której Ash mówi praktycznie wszystko.
- Czy tak wszystko, to ja nie wiem, ale mówimy sobie bardzo dużo. W sumie chyba nawet więcej niż komukolwiek innemu.
- I bardzo dobrze. W porządnym związku tak właśnie powinno być. I cieszę się, że u was też tak jest.
Po tych słowach Delia podeszła do mnie i objęła mnie bardzo mocno do siebie, mówiąc:
- Kocham cię, Sereno. Ja wiem, że nie jestem twoją matką, ale kocham cię jak swoją własną córkę. Kocham cię, bo masz dobre serce, no i kochasz mojego syna, a to wystarczające powody, aby darzyć cię miłością.
- I ja ciebie kocham, Delio. Jesteś matką mojego narzeczonego, a do tego jeszcze nie znam drugiej tak cudownej osoby jak ty. To dla mnie też wystarczające powody, aby cię kochać.
- Miło mi to słyszeć - Delia wypuściła mnie z objęć i dodała: - Powiedz mi... Zamierzacie się z Ashem pobrać?
- Tak, ale jeszcze nie teraz. Chcemy jeszcze z tym poczekać.
- Rozumiem. To w końcu nowy etap waszego życia. Nie chcecie się z tym spieszyć.
- W sumie to nie o to chodzi.
- A o co?
- A o to, że Ash podjął decyzję w sprawie pracy detektywa, która to decyzja rani jego i mnie. Wiem, że on musi sobie wszystko przemyśleć, ale wiem też, że z kolei ja muszę mu pomóc podjąć właściwą decyzję.
- I jak zamierzasz to zrobić?
- Powiedziałam mu, że wyjdę za niego dopiero wtedy, kiedy wróci do pracy detektywa, którą to pracę kocha równie mocno, co ja.
Delia popatrzyła na mnie w lekkim szoku, gdy to usłyszała.
- Słucham? Sereno, przecież to jest niemalże szantaż emocjonalny!
- Nazywaj to sobie, jak chcesz, ale jeżeli to pomoże Ashowi, to jestem gotowa zaryzykować. Dla mnie najważniejsze jest to, aby mój chłopak był szczęśliwy, a on będzie szczęśliwy dopiero wtedy, kiedy będzie robił to, co kocha, a on kocha być detektywem. A zatem musi on powrócić do tej pracy. I wiem, że uda mi się osiągnąć ten cel. Sherlock Ash wróci do gry, tylko muszę na to poczekać. Nieważne, ile będę to robić. Dla niego jestem gotowa poczekać nawet całe życie.
- Cierpliwa jesteś, wiesz? Ja tam nie wiem, czy miałabym w sobie tyle cierpliwości.
- Na pewno byś miała. Zwłaszcza, gdyby ci na kimś bardzo, ale to bardzo zależało. W końcu miłość uczy cierpliwości.
- Tak, ale można czasami przez nią dostać nerwicy.
- Ryzyko zawodowe.
Delia zachichotała, słysząc moje słowa i powiedziała:
- Jesteś bardzo odważną dziewczyną, Sereno.
- Dziękuję. Staram się, jak mogę - odpowiedziałam jej.

***


Oprócz pracy w restauracji nasza drużyna często odwiedzała Clemonta w szpitalu. Odbywały się tam różne ćwiczenia mające pomóc mu znowu zacząć chodzić. Co prawda miał on czucie w nogach i mógł na nich stać, ale tylko na krótką chwilkę, ponieważ dość szybko zaczął się chwiać i groził mu upadek. Z tego też powodu musiał się on powoli uczyć chodzić tak, jak kiedyś. Wiedziałam, że będzie w stanie tego dokonać, a moi przyjaciele byli tego całkowicie pewni. Jedynie czasem narzekali na Madame Sybillę, że nie uzdrowiła ona Clemonta. Uważali, że skoro posiada takie wielkie moce, to powinna jednym dotknięciem swych rąk sprawić, że nasz wynalazca znowu zacznie normalnie chodzić. Pamiętam, co Sybilla nam na to odpowiedziała, kiedy powtórzyliśmy jej z Ashem te nasze pretensje.
- Ech, to jest naprawdę żałosne. Wy, śmiertelnicy to wszystko byście chcieli dostać podane na tacy. Wszystko od razu i bez większego wysiłku.
Z jej głosu nie biła tyle złość, co raczej lekkie rozczarowanie, które bardzo nas zabolało, a już zwłaszcza dlatego, iż doskonale wiedzieliśmy, że sobie na nie zasłużyliśmy.
- Przepraszamy. Nie chcieliśmy cię urazić - powiedziałam.
- Nie uraziliście mnie, tylko lekko zawiedliście - odparła na to nasza przyjaciółka - Ale prawdę mówiąc, to czego ja niby oczekiwałam? Że wy, śmiertelnicy zdołacie docenić to, co dają wam Przedwieczni? Chyba byłam głupia, jeśli tak sądziłam.
- Och, doprawdy? - spytał dość ironicznie Ash - A ja sądziłem, że znasz przyszłość i to na wylot.
- Znam, ale nie zawsze patrzę w nią tak dogłębnie, aby przewidzieć wasze zachowanie - odpowiedziała mu na to Sybilla - Poza tym nie zawsze warto wszystko wiedzieć. Zwłaszcza dotyczy to przyszłości.
- Podzielam twoje zdanie, ale naprawdę nie mogłaś zrobić więcej dla Clemonta?
- Ash... Zrobiłam dla niego więcej niż powinnam. Przedwieczni rzadko się wtrącają w sprawy śmiertelników, ale dla tych kilku wybranych przez siebie ulubieńców potrafią zrobić naprawdę bardzo wiele. Z tego powodu, a także i tego, iż w pewnym sensie jestem twoją matką chrzestną, to pozwolę sobie na udzielenie ci pewnej rady, Ash. Doceń to, co ktoś ci daje i nie żądaj więcej, bo ten, który cię obdarował, gdy usłyszy takie żądanie może nie być nim zachwycony i już więcej nic ci nie da.
Po tych słowach Sybilla popatrzyła na Asha poważnie i dodała:
- Pamiętaj... Ja potrafię ci wiele wybaczyć, ponieważ dobrze wiem, że jesteś tego wart, ale bądź uprzejmy więcej nie zwracać się do mnie w taki sposób, dobrze?
- Przepraszam cię. Nie chciałem zabrzmieć jak niewdzięczny dupek. Po prostu się martwię o Clemonta - rzekł Ash, spuszczając ze wstydem głowę.
- Wcale mnie to nie dziwi. Jesteś porządnym przyjacielem, więc się o niego martwisz. To zrozumiałe. Ale doceń to, co ktoś dla ciebie robi.
- Ale czy on naprawdę zacznie chodzić?
- Zwykle mówię zagadkami, ale tym razem odpowiem ci wprost. Tak, zacznie chodzić i to już wkrótce. Tylko potrzebuje na to czasu.
- Dużo czasu czy mało?
- Tyle, ile trzeba. Zresztą, jakie to ma znaczenie? Ważne, że mu się uda. Nic więcej nie ma znaczenia.
- Sybillo... Dziękuję ci...
- Nie ma sprawy. Ale proszę, więcej mnie nie zawiedź.
- Sybillo, ja nie chciałem...
- Chciałem, nie chciałem! A jakie to ma teraz znaczenie?! - warknęła gniewnie kobieta - Wy, śmiertelnicy nigdy nie doceniacie w pełni tego, co macie. Zawsze ganiacie za czymś, czego nie macie i zwykle za tym, czego nie jesteście w stanie osiągnąć i to wcale nie dlatego, że jesteście za słabi, ale dlatego, że po prostu nie macie do tego tak naprawdę serca, choć wydaje się wam inaczej. Chcecie zdobyć więcej niż macie, aby podreperować swoją ambicję, ale gdy osiągacie jeden cel, to zaraz szukacie kolejnego, bo to, co macie wam nie wystarczy. Wciąż tylko za czymś gonicie i pragniecie czegoś innego niż to, co posiadacie i ani się obejrzycie, jak całe życie ucieka wam na wiecznej pogoni za czymś, czym nawet nie mieliście czasu się nacieszyć.
- Sybillo... Do czego zmierzasz? - spytałam zdumiona.
- Do tego, że wy, śmiertelnicy wcale nie rozumiecie, że Przedwieczni nie mogą robić za was wszystkiego. Możemy wam pomagać, ale reszta już należy do was i tylko do was. I teraz wszystko leży w rękach Clemonta. Jeśli będzie miał dość siły, aby walczyć o swoje zdrowie, to je odzyska i będzie jeszcze lepiej chodził niż kiedykolwiek przedtem.
- Czy... Czy możesz mi to obiecać? - spytał Ash.
- Oczywiście. Nie lubię składać obietnic, ale tobie mogę ją złożyć - odparła Sybilla - Tylko pamiętaj... Nie mogę zrobić wszystkiego za innych. Pewne sprawy Clemont musi załatwić sam.


Ta rozmowa dała nam wiele do myślenia, a prócz tego też pomogła zrozumieć, że niepotrzebnie się niepokoimy, gdyż Clemont odzyska władzę w nogach, tylko potrzebuje na to trochę czasu, ale on szybko minie, a po nim zapanuje już szczęście. Oczywiście przeplatane kolejnymi przygodami, które nieźle namieszają nam w życiu, ale cóż... To nie była już dla nas żadna nowość.
Z takimi oto myślami ja, Ash, Pikachu, Buneary, Dedenne, Chespin i Luxray staliśmy przed szpitalnym basenem, w którym to Clemont powoli trenował chodzenie, zgodnie z zaleceniami lekarzy. Obok niego szły ubrane w kostiumy kąpielowe Dawn i Bonnie, podtrzymujące go za ręce, aby się nie przewrócił. Przy nich pływali Piplup i Totodile, wydając z siebie wesołe dźwięki.
- Dobrze ci idzie, Clemont! Doskonale! - wołałam radośnie.
- Dawaj, stary! Jeszcze trochę i koniec trasy! - dodał mu otuchy Ash.
Stojące przy nas Pokemony w swoim własnym języku też to robiły, a kiedy Clemont dotarł do końca basenu, to okazały one wielką euforię z tego powodu piszcząc radośnie i podskakując w górę.
- Widzisz, braciszku?! Mówiłam, że ci się uda! - piszczała radośnie Bonnie, ściskając mocno swego brata.
- Doskonale ci idzie, mój najdroższy. Już coraz lepiej! - dodała Dawn, również czule go tuląc - Zobaczysz... Ani się obejrzysz, jak już zaczniesz biegać.
- No, z tym bieganiem, to będę musiał nieco poczekać. Poza tym i tak nigdy nie lubiłem biegać - odparł wesołym tonem Clemont.
- Oj tak, coś o tym wiemy - zachichotałam - Ale kto wie? Może jeszcze polubisz?
- Wątpię. Bieganie nie jest dla mnie - odparł Clemont wesołym tonem - Poza tym porządny umysł nigdy nie biega. On pracuje spokojnie i powoli. Taka jest prawda.
- Nie jestem pewien, czy mogę się zgodzić - rzucił żartem Ash - Ja czasami muszę myśleć w biegu.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał potwierdzająco Pikachu.
- Tak, ale ty to inna bajka - stwierdził przyjaźnie Clemont - Ty jesteś naszym liderem, który musi zawsze myśleć szybciej niż my, aby rozwiązać zagadkę.
- Obawiam się, że to ostatnie już jest nieaktualne - odparł Ash.
- Tak, słyszałem. Odszedłeś z tej branży. Nie będziesz za nią tęsknił?
- Może i będę, ale co z tego? Trzeba wiedzieć, kiedy się wycofać.
- To prawda, jednak jestem zdania...
- A ja jestem zdania, że teraz powinieneś spróbować przejść na drugi koniec basenu - przerwał Clemontowi Ash, najwyraźniej nie chcąc, aby ten dokończył swoją wypowiedź.
- Popieram propozycję! - odezwał się Steven Meyer, wchodząc do sali wraz z Maxem - Chętnie zobaczę cię w akcji, synu.
- Przepraszamy za spóźnienie. Obowiązki i takie tam - dodał wesoło Max, uśmiechając się od ucha do ucha - No, a poza tym lekarz nas zaczepił. Ponoć chce pogadać z panem Meyerem o jakimś uzdrowisku dla Clemonta czy czymś takim.
- Uzdrowisku? - spytała Dawn - Jakim uzdrowisku?
- Szczegółów mi nie zdradził - odpowiedział jej Meyer - Ale nie bójcie się. Wszystko wam powiem, kiedy już się dowiem co i jak. No, a teraz, mój synu... Czy byłbyś tak miły i pokazał mi, jak ci idzie chodzenie w basenie?

***


Po ćwiczeniach w basenie Clemont wrócił do swojej sali, a jego ojciec został poproszony o chwilę rozmowy z lekarzem prowadzącym chorobę naszego przyjaciela. Z tej rozmowy, którą potem pan Meyer nam powtórzył wynikało, że zdecydowanie najlepiej dla Clemonta by było wtedy, gdyby spróbował on lepiej podreperować swoje zdrowie, a zrobi to wyjeżdżając do uzdrowiska prowadzonego przez panią doktor Kasandrę Cheerful.
- A tak właściwie to gdzie jest to całe uzdrowisko? - spytałam, gdy pan Meyer nam to wszystko powtórzył.
- W regionie Alola - odpowiedział na to Ash z uśmiechem na twarzy - To mało znany region, ponieważ nie posiada on żadnej Ligii Pokemon, więc trenerów mało on interesuje.
- Region bez Ligi? - zdziwił się Max - A chociaż ciekawie tam jest?
- Czy ciekawie? - zachichotał Ash - Chłopie! Tam to jest naprawdę wszystko, o czym tylko można marzyć! Słońce, plaże i ciepłe morze, a do tego jeszcze...
- Laseczki w bikini oraz wiankach z kwiatów?! - zawołał podnieconym głosem Max.
Ash zrobił nieco zdumioną minę, ponieważ to pytanie co najmniej go zaskoczyło, ale ostatecznie postanowił na nie odpowiedzieć.
- Właściwie chodziło mi o niezwykle ciekawe okazy Pokemonów, ale to, o co pytasz także się tam znajduje.
- Super! To bardzo chętnie tam pojadę! - zawołał radośnie Max, lekko podskakując w górę - Tutaj już dawno nie miałem okazji zobaczyć piękne widoki, a tam się napatrzę za wszystkie czasy.
- Phi! Piękne widoki! Też mi coś! - burknęła urażonym tonem Bonnie, krzyżując ręce na piersiach.
- Ne-ne-ne? - zapiszczał pytająco Dedenne, patrząc na swoją trenerkę.
Najwyraźniej był on zdumiony jej zachowaniem, które jednak dla mnie nie stanowiło nawet najmniejszej zagadki.
- Lekarz już załatwia wszystkie formalności. Już niedługo będziemy mogli tam pojechać - powiedział pan Meyer - Oczywiście ja jadę także, bo muszę być przy moim synu, gdy będzie odzyskiwał zdrowie.
- Ja także tam jadę, tato! - zauważyła Bonnie - Moje miejsce jest przy moim bracie!
- A moje przy moim chłopaku - dodała Dawn, a jej Piplup zaćwierkał radośnie, machając przy tym skrzydełkami.
- Skoro oni jadą, to ja również - odparł Ash - Nie zostawię Clemonta samego. Poza tym dawno nie widziałem cioci Kasandry i wujka Ulissesa. Z wielką chęcią znowu ich zobaczę.
- Skoro ty tam jedziesz, to ja także - dodałam - Chętnie ich poznam, bo jak na razie miałam okazję poznać tylko ich córki.
Była to prawda, gdyż poznałam już trzy siostrzyczki Cheerful, kuzynki Asha ze strony matki o dość wdzięcznych imionach Mallow, Lana i Lillie. Wcześniej jedynie lekko wspomniałam o nich w moich pamiętnikach, bo nie miałam o nich zbyt dobrego zdania, a prócz tego nie odegrały one znaczącej roli w naszym życiu, więc nie było większego sensu o nich mówić. Teraz jednak nadeszła pora, aby to zmienić i należycie o nich opowiedzieć.
Cała trójka przybyła na osiemnaste urodziny Asha. Miałam wówczas okazję pierwszy raz nie tylko je zobaczyć, ale i o nich usłyszeć, gdyż Ash wcześniej mi o nich nie wspominał. I właściwie nie dziwię się, ponieważ właściwie nie było ku temu ani powodu, ani okazji. Dziewczyny siedziały sobie w Alola lub też podróżowały z rodzicami i jakoś chyba nie pamiętały o tym, że mają one kuzyna do chwili, kiedy ten skończył osiemnaście lat, a wcześniej stał się popularny i sławny. To chyba więc jest oczywiste, że teraz nagle okazują mu swoje ogromne zainteresowanie, pomyślałam sobie, gdy je poznałam. Ciągnie je do osób sławnych i wpływowych. Pewnie liczą na to, iż skapnie im coś z tzw. pańskiego stołu. Oj, niedoczekanie tych małp fałszywych, mówiłam sama do siebie. Czego jak czego, ale najbardziej nie cierpię fałszu, zaś te panienki, gdyby naprawdę były takimi kochającymi kuzynkami, to pamiętałyby o Ashu wcześniej, a nie dopiero teraz, gdy im się to opłaca.
Takie właśnie miałam o nich myśli, więc nie dążyłam w ogóle do tego, aby się z nimi zaprzyjaźnić. W moich oczach były one osobami godnymi pogardy. Jak bardzo źle je oceniłam, zrozumiałam podczas Bitwy o Kanto, kiedy to cała trójka bez wahania wraz z innymi stanęła do walki, a prócz tego dzielnie walczyła podczas starcia i nieźle przy tym oberwała, zwłaszcza najstarsza z nich, czyli Mallow. Wówczas zaczęłam na całą trójkę patrzeć inaczej. Zaczęłam się również zastanawiać, czy aby naprawdę one robią to wszystko tylko dla uszczknięcia sobie co nieco ze sławy Asha. Bo gdyby tak było, to chyba nie ryzykowałyby swojego życia i nie walczyłyby zaciekle w bitwie, o czym poświadczyć mogło bardzo wiele osób, które widziały ich bohaterską postawę podczas bitwy. Zrobiło mi się wtedy naprawdę głupio i wstyd, że tak źle je oceniłam i zrozumiałam, iż rzeczywiście bardzo często pozory bywają mylące.
Po Bitwie o Kanto dziewczyny wyleczyły swoje rany i powróciły do Alola, aby potem przybyć na uroczystość pożegnalną Asha, kiedy wszyscy myśleli, że on nie żyje. Wówczas to cała trójka mocno rozpaczała i dużo ze mną rozmawiała o Ashu, za którym dziewczyny bardzo tęskniły. Mówiły mi, że nawał obowiązków oraz częste podróże z rodzicami sprawiły, iż miały bardzo mało czasu dla Asha, a bardzo chciały to nadrobić i teraz nie mają już okazji. Wielka więc była radość panien Cheerful, kiedy okazało się, że ich kuzyn, a mój chłopak jednak żyje. Nie umiem opisać ich euforii z tego powodu, ale mogę zamiast tego powiedzieć, iż była ona przeogromna.
Zgodnie z tym, co opowiadał mi Ash, siostrzyczki Cheerful są z nim spokrewnione przez swoją matkę. Ich dziadek, a ojciec Kasandry jest bratem Williama Krupsha, ojca Delii Ketchum, co z kolei oznacza, że Delia oraz Kasandra są bliskimi kuzynkami. Ich dzieci zaś są kuzynostwem już może nieco dalszym, ale zawsze. Delia z Kasandrą zawsze bardzo się lubiły i chciały, żeby ich dzieci również żyły ze sobą w przyjaźni, co im się udało osiągnąć, a dowodem tego było zachowanie kuzynek wobec Asha, któremu zawsze okazywały wielką sympatię. Tak wielką, że początkowo myślałam, iż jest ona fałszywa. Dopiero potem zrozumiałam, iż te dziewczyny są po prostu wylewne i nic więcej, co prawdę mówiąc tylko dodawało im uroku.




Oczywiście mimo tej wspólnej dla nich wylewności mają także pewne cechy odróżniające je od siebie. Mallow jest wysoką osiemnastolatką, tylko kilka miesięcy młodszą od Asha. Posiada ona zielone, długie włosy spięte w fantazyjne kitki. Z natury jest osobą dosyć zwariowaną i pomysłową, lubi wygłupy i dobrą zabawę, kiedy jednak w grę wchodzą poważne sprawy, nie ma chyba osoby poważniej do nich podchodzących niż ona. Przykładowo Mallow najwięcej myśli o swojej przyszłości, a także najwięcej dba o to, aby siostry zdrowo się odżywiały. Prócz tego w szkole zawsze sobie wręcz doskonale radzi i nieważne, na ile miesięcy wyjedzie z rodzicami - zawsze łatwo nadrobi materiał. Nie musi się wiele uczyć, bo łatwo sobie przyswaja wiedzę.
Lana jest jej całkowitym przeciwieństwem. Ma szesnaście lat, ciemno-niebieskie oczy i takie same włosy obcięte na chłopaka. Posiada w sobie pewne cechy chłopczycy i praktycznie zawsze chodzi ubrana w koszulkę i spodnie, podczas gdy jej siostry wolą spodenki i sukienki. Lubi też męskie zajęcia, takie jak łowienie ryb czy grę w piłkę. Kocha wygłupy, a nie cierpi poważnych spraw. Nie lubi się też uczyć, a raczej lubi, lecz tylko tego, co ją zainteresuje, ponieważ w innym przypadku raczej osiąga wyniki przeciętne. Lana często kłóci się z Mallow, którą nazywa „mądralą“ lub innymi mniej wyszukanymi epitetami. Prócz tego jest najniższa z całej trójki, ale należy zauważyć, iż nie ma z tego powodu żadnych kompleksów, zaś na złośliwe teksty o swoich wzroście zwykle odpowiada:
- Małych ludzi Pan Bóg stworzył, a te głupie osły, to same w niebo wyrosły.
Tylko tyle i aż tyle. Nic dodać, nic ująć. To cała Lana.
Lillie z kolei jest najmłodsza i najbardziej wrażliwa z całej trójki, jak również najbardziej dziewczęca. Chodzi zawsze ubrana w ładne i skromne sukienki, ma długie blond włosy oraz zielone oczy. Posiada też uroczy, choć troszkę piskliwy głosik. Przede wszystkim jednak jest dość romantyczną i wrażliwą osobą. Bardzo ceni sobie więzy rodzinne, a Ash jest dla niej jak starszy brat. Dlatego to właśnie ona wylewała najwięcej łez, kiedy mój luby rzekomo zginął i to ona najwięcej płakała ze szczęścia, kiedy okazało się, że jednak żyje. Lillie w życiu najbardziej ceni sobie przyjaźń oraz miłość. W szkole uczy się dobrze, ale nie osiąga tak dobrych wyników, jak jej siostra Mallow, ponieważ woli się nie wychylać. Prócz tego lubi pomagać innym w lekcjach, a także piec ciasteczka. Pod tym względem obie wręcz doskonale się rozumiemy, podobnie również jak w kwestii mody, choć w tej sprawie wszystkie siostry Cheerful posiadają naprawdę sporą wiedzę, którą chętnie się dzielą z innymi.
Tak oto właśnie prezentuje się trójka uroczych kuzynek Asha. Co do ich rodziców, to przed przygodą w Alola nie miałam niestety większych możliwości, aby ich poznać, dlatego też wyrobienie sobie o nich zdania było raczej mało możliwe. Jednak po poznaniu ich podczas przygody, o której teraz będzie mowa, muszę z całą pewnością stwierdzić, że to bardzo mili i sympatyczni ludzie, choć też może nieco zbzikowani, a już zwłaszcza pan Ulisses Cheerful.
Ash był u ciotki i wujka na Alola tylko dwa razy, ale za każdym razem bardzo mu się tam podobało. Opowiadał mi nawet, jak poznał pierwszy raz swoje kuzynki. To była niesamowicie zabawna sytuacja, przynajmniej moim zdaniem.

***


Dziewięcioletni Ash Ketchum prowadzony był za rękę przez mamę do pięknego, białego domku niedaleko plaży. Tam już w drzwiach czekała na nich wysoka, sympatyczna kobieta mająca tak dwadzieścia parę lat, czarne włosy i fioletowe oczy. Miała na sobie zieloną letnią sukienkę, zaś jej głowę zdobił słomkowy kapelusz. Na widok kuzynki oraz jej syna wyciągnęła obie ręce na powitanie.
- Delia, kochana moja! - zawołała radośnie, ściskając ją i całując w oba policzki - Tak się cieszę, że tu jesteś. To jest twój syn?! Ale uroczy chłopak! Witaj, Ash! Jestem twoją ciocią.
- Cześć, ciociu. Miło cię poznać - powiedział z uśmiechem Ash.
- Ale się moje córki ucieszą! - pisnęła wesoło kobieta - Mówię wam, one normalnie oszaleją z zachwytu na widok Asha. Jestem tego całkowicie pewna. Zresztą one zawsze lubiły chłopców.
- To chyba nic złego, prawda? - zaśmiała się Delia, wchodząc z synem do domu.
- Nie, wcale... Ale tutejsi chłopcy niezbyt się lubią z nimi bawić. Poza wyjątkami, oczywiście. Ale tych jest niewiele.
- Od tego są wyjątkami, aby nie było ich wiele.
- Racja. Chodźcie, kochani!
To mówiąc Kasandra Cheerful zaprowadziła Asha oraz jego mamę na drugą część domu, gdzie w ogrodzie znajdował się basen, a w nim pływały sobie ubrane w dwuczęściowe kostiumy kąpielowe trzy dziewczynki. Były to dziewięcioletnia Mallow, siedmioletnia Lana oraz pięcioletnia Lillie. Cała ta urocza trójka wesoło chlapała się wodą i piszczała przy tym radośnie.
- Dziewczyny, spokój! - zawołała groźnie pani Cheerful.
Jej córki zaraz się uspokoiły i spojrzały na matkę uważnie czekając, co ona im powie.
- Chcę wam kogoś przedstawić! To jest wasz kuzyn, Ash Ketchum. A to jego mama, a wasza ciocia, Delia...
Dziewczynki nie dały jej dokończyć zdania, ponieważ nagle chórem krzyknęły:
- CHŁOPAK!
Następnie wszystkie trzy wyskoczyły z wody i rzuciły się Ashowi na szyję, całując go przy tym zachłannie po całej twarzy i głaszcząc mu włosy. Wszystkie były wyraźnie zachwycone przybyszem.
- O rany! Ale fajnie! Prawdziwy chłopak! - zawołała Mallow.
- I jaki przystojny! - dodała Lillie.
- Wreszcie jakaś odmiana! - zauważyła Lana.
- Popływasz z nami? - spytała Mallow.
- A lubisz ciasteczka? - dodała Lilie.
- A umiesz łowić ryby?! - przekrzykiwała siostry Lana.
Wrzaski dziewczynek stały się już nie do wytrzymania, więc ich matka musiała na to zareagować.
- Cicho być! - krzyknęła.
Dziewczynki natychmiast się uspokoiły i spojrzały ze strachem na swą matkę, która już spokojniejszym tonem dodała:
- Przestańcie, bo go jeszcze przestraszycie. Ash, wybacz. To są moje córki, a twoje kuzynki. Przywitajcie się, tylko grzecznie.
- Mallow - powiedziała najstarsza z dziewczynek i pocałowała Asha w oba policzki, a potem usta.
- Mallow! Tak nie wolno! - skarciła ją mama.
- A ty tatusia całujesz.
- Tatuś to co innego.
- Lana! - pisnęła wesoło Lana, ściskając rękę Asha i całując go w oba policzki.
- Lillie! - dodała słodko Lillie, po czym objęła ona kuzyna za szyję i próbowała go pocałować, ale że była na to jeszcze za mała, to złapała go za ramiona i stanęła na palcach, dzięki czemu dopięła swego.
Ash zarumienił się na całej twarzy, po czym bardzo zadowolony, choć trochę zawstydzony powiedział:
- He he... Cześć. Fajne jesteście. A ja jestem Ash.
- Mówi, że jesteśmy fajne - pisnęła z zachwytem Lillie.
- Słodziak - dodała Lana.
- Pobawisz się z nami? - spytała Mallow, biorąc Asha za rękę.
- A weźmiesz mnie na barana? - poprosiła Lillie, robiąc słodkie oczka.
- Mnie też musisz wziąć! - zawołała Mallow.
- Hej! Ja też chcę na nim jechać! - oburzyła się lekko Lana.
- Tak? To ustaw się w kolejce! - syknęła do niej Mallow.
Już po chwili cała trójka zaczęła ciągnąć Asha do siebie i to każda w swoją stronę. Obserwująca to z boku Delia zachichotała wesoło, mówiąc:
- Słodkie dziewczynki.
- Owszem, ale wymęczą biedaka - powiedziała ze współczuciem pani Cheerful - Jak widzę, co one teraz robią, to aż się boję zostawić je same z Ashem. Mówię ci, Delio... Ash będzie miał z nimi krzyż pański.
- Da sobie radę - rzuciła pewnym siebie tonem jej kuzynka.
W tym samym czasie siostrzyczki zaczęły się kłócić o to, która z nich ma jeździć na Ashu, zaś sam zainteresowany w końcu nie wytrzymał tego jazgotu, bo krzyknął głośno:
- Cicho być!
O dziwo dziewczyny natychmiast się uspokoiły i bardzo zaintrygowane spojrzały na swego kuzyna, który podjął zdecydowaną, męską decyzję.
- Pierwsza jedzie Lillie.
- Hurra! - pisnęła dziewczynka, radośnie doskakując do swego kuzyna i całując go w policzek.
- Hej, a dlaczego ona? - obruszyła się Lana.
- Bo pierwsza mnie poprosiła - wyjaśnił jej Ash.
- No jasne! Najmłodszy rodzynek! Jej to się zawsze trafia najlepsze! - burknęła niezadowolona Lana, strzelając focha.
- A nie mówiłam, że da sobie radę? - spytała wesoło Delia.
- Owszem, dał sobie radę - zaśmiała się Kasandra - Nawiasem mówiąc szybko się uczy.
- To u nas rodzinne - zażartowała sobie pani Ketchum.


C.D.N.







6 komentarzy:

  1. Serena bardzo mądrze podchodzi do tej sprawy. Stara się przekonać Asha, że postąpił naprawdę słusznie, pozwalając Ellisowi odejść i że to nie z jego winy Clemont i Dawn znaleźli się w niebezpieczeństwie. On się obwinia o to, że nie dopilnował tego, aby się stamtąd oddalili, ale liczył na to, że go posłuchają, skoro dotychczas to czynili. Nie mógł przecież przewidzieć, że tym razem będzie inaczej, ponieważ Dawn postanowiła mu się sprzeciwić i to dlatego, że sama chciała wziąć udział w akcji. Wielka szkoda, że Ash zrezygnował z kursu na policyjnego detektywa, bo przecież ma do tego ogromne predyspozycje. Mimo to nie neguje tego, iż może jeszcze kiedyś powróci do bycia detektywem, lecz póki co postanowił zrobić sobie przerwę i zająć się pracą w restauracji swojej matki. I jednak opowiedział policji o wszystkim, co miało miejsce w domu Brackleya, a oni również uznali, że postąpił słusznie, pozwalając Ellisowi odejść po tym, jak zabił Brackleya? I policja zdołała aresztować wysoko postawionych ludzi, którzy również prowadzili nielegalne interesy z Giovannim, które teraz zostały ujawnione. Ale Brackley pewnie by się wywinął od więzienia, skoro posiadał ogromne pieniądze i wpływy, za pomocą których mógł przekupić sędziów albo nawet im zagrozić. A tak to Ellis pozbawił go życia z pożytkiem dla społeczeństwa, bo przecież ten nędzny łajdak nie zawahałby się nawet przed zabiciem Asha i Sereny. A oni już poważnie myślą o ślubie i zamieszkaniu razem, tylko Serena chciałaby, aby wpierw Ash powrócił do zawodu detektywa, bo zna go na tyle dobrze, aby wiedzieć jak bardzo mu tego brakuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serena to bardzo mądra dziewczyna, a do tego szczerze kocha Asha i jest mu oddana. Dlatego też próbuje przekonać ukochanego, że wcale nie ponosi on winy za wypadek Clemonta, ale Ash przejął się bardzo tą sprawą i do tego w sprawie Ellisa też czuje, że zawiódł i stracił twarz i dlatego chce porzucić karierę detektywa, choć nie odrzuca możliwości powrotu na tę drogę i jak obaj wiemy, powróci na nią i wraz z Serenę przejdzie kursy na policyjnego detektywa, co znacznie podniesie jego skuteczność jako śledczego. A co do sprawy Brackleya, to nie powiedział policji o wszystkim, co się wtedy stało. Powiedział o tym tylko Jenny, choć nie od razu i tak czy siak nikt nie zamierza go za to pociągnąć do odpowiedzialności. Wbrew obawom kapitana Rockera śmierć Brackleya większość ludzi przyjęła wręcz z radością, a korzystając z okazji, że zginął i wykorzystując wiadomości zdobyte przez Asha zaczęli sprawdzać dobrze stan finansów Brackleya, zwłaszcza jego interesy Giovannim i odkryli ciekawe fakty i zaczęli sprawdzać wszystkich, którzy robili z nim interesy, zwłaszcza tych, którzy znali się z Brackleyem. A że śledztwo było wnikliwe i przyciśnięto parę osób, to się udało i aresztowano kilka wysoko postawionych za malwersacje i krycie prawdziwej działalności szefa organizacji Rocket. Dzięki temu wiele gnid się dowiedziało, że nie są bezkarni, więc sprawa Ellisa bardzo była potrzebna. Ellis oddał więc wielką przysługę społeczeństwu, bo gdyby Brackley żył, to by się z tego wszystkiego wyłgał i nie mieliby podstaw, aby go ruszyć. Dopiero kiedy zginął i policja dostała ciekawe fakty od Asha zyskali podstawy do zbadania całej sprawy i oto efekty. Ash i Serena rzeczywiście poważnie się traktują i chcą się pobrać i zamieszać ze sobą, ale Serena postawiła warunek i wie, że Ash go spełni, bo dobrze go zna i wie, jak bardzo brakuje mu zagadek i przygód z nimi związanych.

      Usuń
  2. Rozmowa z Sereną dała Ashowi wiele do myślenia. Delia zauważyła to, że stał się małomówny i ponury, a nie znając przyczyny tej nagłej zmiany w jego zachowaniu uznała, że poważnie pokłócił się z Sereną, dlatego postanowiła z nią o tym porozmawiać, w obawie, aby ich związek się nie rozpadł. Na szczęście okazało się, że pomiędzy nimi wszystko jest w jak najlepszym porządku, a przyczyny zmian w zachowaniu Asha są zgoła inne. Na dodatek on rozzłościł Sybillę, ponieważ chciał, żeby całkowicie wyleczyła Clemonta, na co ona zgodnie z prawdą stwierdziła, że ludziom zawsze jest wszystkiego mało, przez co nie potrafią się cieszyć tym, co mają, bo przez całe życie chcą mieć więcej. Na szczęście Clemont powoli odzyskuje władzę w nogach. A czy to jest to opowiadanie, w którym pojawią się kuzynki Asha i Valamont?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ashowi często rozmowy z Sereną daje wiele do myślenia i teraz też tak było. Chłopak próbuje to sobie wszystko ułożyć w głowie i ustalić, co powinien zrobić, choć wciąż za bardzo się boi ryzyka, na jakie się mogą narazić jego przyjaciele, jeśli powróci do kariery detektywa. Delia zaś jego zachowanie odebrała jako efekt jakieś kłótni z Sereną i dlatego z nią porozmawiała, bo się bała, że się rozstaną, a ona bardzo im obojgu kibicuje. Ale Serena uspokoiła ją wyjaśniając, jakie są prawdziwe przyczyny jego zachowania. Ash nie chciał obrazić Sybilli, dlatego ta się długo na niego nie złościła, bo rozumie jego podejście do sprawy, ale za to wyraziła swoją opinię o ludziach, która niestety jest zgodna z prawdą, bo ludzie często ganiają za tym, czego nie potrafią i w ten sposób nieraz nie doceniają tego, co już zdobyli. Te słowa dały Ashowi do myślenia. Ale Clemont powoli odzyskuje władzę w nogach. Tak, w tym właśnie opowiadaniu pojawiają się kuzynki Asha i Valamont.

      Usuń
  3. Dziękuję, że wsadziłeś kuzynki Asha. Fajnie, uwielbiam S&M

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak sobie wyobraziłem Lillie i... przypomniałem sobie jaką ona była irytującą postacią. Od razu ostrzegam, że nie lubię regionu Alola i postaci z niego (prócz Mallow, ale cii) więc marudny będę jeszcze bardziej, a widząc scenę z końca, to widzę, że zirytowania nie pominę.

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...