Przygoda CXXVI
Zła macocha cz. V
Rzeczywiście, załatwienie Peppino odwiedzin w szpitalu było wykonalne, a w dodatku, pomimo moich sporych obaw w tym względzie, załatwić się dało dość łatwo. Ordynator szpitala, pan doktor Tzala, wyraził zgodę na naszą prośbę, jednak pod warunkiem, że my cały czas będziemy z Peppinem i nie pozwolimy, aby ten narobił głupot lub w jakikolwiek sposób przeszkadzał. Oczywiście, bez wahania mu obiecaliśmy, iż dopilnujemy wszystkiego w tej sprawie.
Zła macocha cz. V
Rzeczywiście, załatwienie Peppino odwiedzin w szpitalu było wykonalne, a w dodatku, pomimo moich sporych obaw w tym względzie, załatwić się dało dość łatwo. Ordynator szpitala, pan doktor Tzala, wyraził zgodę na naszą prośbę, jednak pod warunkiem, że my cały czas będziemy z Peppinem i nie pozwolimy, aby ten narobił głupot lub w jakikolwiek sposób przeszkadzał. Oczywiście, bez wahania mu obiecaliśmy, iż dopilnujemy wszystkiego w tej sprawie.
- W porządku, trzymam was za słowo - powiedział do nas, kiedy już wszystko zostało wyjaśnione.
Po tych słowach, spojrzał na nas ponuro i zarazem też śmiertelnie poważnie, dodając zaraz:
- Gdyby kto inny mnie o to poprosił, to nie zgodziłbym się na to i to za nic w świecie. Ale skoro to dotyczy was, sprawa wygląda inaczej. Wasza sława jest już dość powszechnie znana. Rozwiązaliście już niejedną zagadkę, a to dowodzi, że do poważnych spraw podchodzicie zawsze z należytą powagą, a nie muszę przecież wam tłumaczyć, jak poważna jest sprawa biednej Lizzy. Bardzo mi zależy na tym, abyście wyjaśnili tę sprawę.
- Lizzy jest panu bardzo bliska, prawda?
Doktor Tzala opuścił ponuro głowę w dół, świecąc w ten sposób mocno swoją łysiną, mocno wysuwającą się spomiędzy resztek włosów, znajdujących się po obu jego skroniach, lekko potarł sobie dłonią oczy i powiedział:
- Tak, to prawda. Jej ojciec to mój przyjaciel, a ona to moja chrześniaczka. Jej los bardzo mnie obchodzi, bo sam nie mam własnych dzieci. Nie chcę, żeby ktoś, kto jej to zrobił, uszedł bezkarnie przed sprawiedliwością. Dlatego bardzo, ale to bardzo was proszę, abyście zrobili wszystko, co w waszej mocy, aby jej pomóc.
Chwile później, spojrzał na nas ponownie, mówiąc z lekka złością:
- Znajdźcie tego, kto ja tak urządził. Niech odpowie za swoje czyny. Niech mu to nie ujdzie bezkarnie.
Następnie otarł sobie oczy z łez, które się w nich pojawiły i powoli opanował się, dodając:
- W porządku, możecie iść do Lizzy. A ten chłopak z wami.
- Dziękujemy panu - odpowiedziałam wzruszona jego zachowaniem, po czym oboje z Ashem ukłoniliśmy się i wyszliśmy z gabinetu, a Pikachu i Buneary zaraz do nas dołączyli.
- Peppino! - zawołał Ash do naszego nowego znajomego.
Ten siedział na jednym z krzeseł przed gabinetem doktora Tzali i patrzył cały czas w podłogę, nerwowo bębniąc palcami o kolana. Gdy jednak usłyszał, jak mój mąż go woła, zerwał się na równe nogi i podszedł do nas, pytając:
- I jak? Co powiedział?
- Możesz z nami iść do Lizzy, ale musimy mieć cię na oku - odpowiedział mu Ash z lekko ironicznym uśmieszkiem na twarzy.
Peppino nawet nie zapytał, dlaczego to, zdaniem pana doktora, mamy go mieć na oku. Doskonale wiedział, jaka o nim krąży opinia i jaką reputację zdobył swoim dotychczasowym zachowaniem. Zdawał sobie sprawę z tego, że przez to, co dotąd robił, nie zasługuje na zbyt wielkie zaufanie, jeżeli w ogóle na jakiekolwiek. To, iż my mu zaufaliśmy już było czymś naprawdę niezwykłym i wynikało głownie z tego powodu, że Ash był przekonany o jego niewinności. Co do mnie, to nie wiem, czy tak od razu bym taki wniosek wysnuła i może nie byłby koniecznie pierwszym podejrzanym na mojej liście, ale z pewnością znajdowałby się w ich czołówce. To więcej niż pewne. Ja bym mu tak po prostu nie uwierzyła, jednak skoro mój mąż, będący jednym z najlepszych detektywów na świecie, uważał go za niewinnego, to wobec tego ja uznałam jego zdanie w tej sprawie, chociaż nie oznaczało to, abym miała tak po prostu Peppina z miejsca polubić. O nie, w takiej sprawie koleżka na mnie liczyć nie mógł.
- Chodźmy więc, nie traćmy czasu - powiedziałam.
Pikachu i Buneary zapiszczeli delikatnie na znak, że się ze mną zgadzają.
- Racja, bo jeszcze gość się rozmyśli - mruknął przygnębiony Peppino.
Chwile później, wszyscy razem skierowaliśmy swoje kroki w kierunku sali, na której leżała Lizzy. Ordynator wskazał nam, która to i dlatego odnaleźliśmy ją bez trudu. Była to sala niewielka, przeznaczona jedynie dla trzech pacjentów, ale w chwili obecnej poza Lizzy nie było na niej nikogo. Pielęgniarka z pomagającym jej Pokemonem Chansey właśnie wychodziła i zdziwił ją nasz widok.
- Wy wszyscy do pacjentki? - zapytała.
- Tak, ordynator nam pozwolił - odpowiedziałam.
Kobieta skinęła głową, jakby chciała stwierdzić, iż skoro tak, to wszystko dla niej jasne. Niezbyt się jej jednak spodobał Peppino, choć nie powiedziała tego na głos, ale widać to było po jej wzroku. Chyba zła sława naszego nowego znajomego wyprzedziła go na tyle, że w szpitalu był znany od najgorszej strony i to właśnie było przyczyna niechętnego spojrzenia ze strony pielęgniarki. Kobieta jednak nic nie powiedziała i nie zaprotestowała, tylko wpuściła nas do środka, a sama odeszła do swoich obowiązków.
Widok, jaki ujrzeliśmy na sali był po prostu straszny. Lizzy, wysoka i bardzo urodziwa nastolatka, którą widzieliśmy na zdjęciach w domu naszego klienta oraz w aktach prowadzonej przez nas sprawy, wyglądała po prostu strasznie. Prawie już w niczym nie przypominała ona tej uśmiechniętej i pewnej siebie dziewczyny, jaką była na fotografiach rodzinnych i w opowieściach jej bliskich. Teraz była jedynie ofiarą tajemniczego napastnika, nieprzytomną i pogrążoną w śpiączce dziewczyną, której zaledwie kilka miesięcy brakowało do pełnoletności. W szpitalnej piżamie, z wielkim bandażem na głowie, podłączona do aparatury badającej jej puls i jakimś cudem podtrzymującej ją przy życiu, stanowiła obraz najsmutniejszy z możliwych. Nawet my, detektywi, którzy już nie takie rzeczy widzieliśmy, musieliśmy sobie otrzeć palcem łzy, bo te mimowolnie napłynęły nam do oczu. Nie dziwiło nas więc zachowanie naszego towarzysza, który przecież, jak przynajmniej sam deklarował, był bardzo zakochany w Lizzy. Nie dziwiło nas ani trochę to, że na widok swojej ukochanej popadł w rozpacz, ledwie tylko ją ujrzał w takim stanie. Był w takim szoku, iż musiał oprzeć się rekami o wejście na salę, bo inaczej to chyba by upadł na podłogę, tak nogi zaczęły mu się trząść. Potem zaś, kiedy już zebrał w sobie siły i podszedł do łóżka Lizzy, usiadł na taborecie i ujął jej rękę w swoją, mówiąc:
- Moja maleńka. Kto ci to zrobił? Gdybym tylko wiedział, nie chodziłby żywy po tym świecie. Moja słodka... Byłaś kiedyś taka radosna, taka wesoła. A teraz? To po prostu straszne.
Następnie ucałował jej rękę, przycisnął ją sobie do czoła i zaczął płakać. Jego ciało ogarnęły nagle jakieś dreszcze, łzy spływały mu strumieniami po policzkach, wpadając mu przy tym do ust. Młodzieniec nie zwracał jednak na to uwagi, tylko płakał dalej i mówił:
- To ja powinienem tutaj leżeć, nie ty. Tylko ja. To ze mną są wiecznie jakieś problemy. To ja jestem wszystkiemu winien. Gdybym cię nie buntował przeciwko ojcu... Gdybym tylko lepiej zabiegał o jego szacunek...
Jego zachowanie bardzo mnie poruszyło. Poczułam, jak w moim sercu coś pęka i moja niechęć do tego łobuza, która mimowolnie czułam, minęła jak wiatr, który zmienia kierunek i wieje w inną stronę. Pomyślałam sobie, że albo jest tak dobrym aktorem, iż umie nawet płakać na zamówienie, albo po prostu szczerze kocha tę dziewczynę i nie potrafi tego ukryć. Spojrzałam na Asha, który wraz ze swoim wiernym pokemonim kompanem obserwował zachowanie Peppina. Oni też najwyraźniej uwierzyli w szczerość zachowania chłopaka. Ash miał wymalowane na twarzy ogromne współczucie, a Pikachu na pyszczku smutek. Buneary zaś ze smutku sama opuściła łepek w dół i nasz uroczy elektryczny gryzoń zaczął czule ją gładzić łapką po główce, aby ją w ten sposób uspokoić.
- Kochanie, możemy wyjść na chwilę? - zapytał mnie po chwili Ash.
Domyśliłam się, dlaczego o to prosi, dlatego skinęłam lekko głową na znak, że się zgadzam i powoli wyszliśmy z sali, pozostawiając na niej jedynie Peppina, wciąż płaczącego nad nieprzytomna Lizzy. Nasi pokemoni przyjaciele powolnym i smętnym krokiem dołączyli do nas i już po chwili wszyscy razem znaleźliśmy się na szpitalnym korytarzu.
- I co o tym wszystkim sadzisz? - zapytał mnie Ash.
Wiedziałam, że pyta mnie o zachowanie Peppina, dlatego nie poprosiłam go, aby sprecyzował swoje pytanie, tylko odparłam:
- Moim zdaniem, albo jest on naprawdę dobrym aktorem, albo naprawdę mu zależy na tej dziewczynie i mocno przeżył to, co ją spotkało. Stawiam na to drugie, ale naprawdę nie wiem, czy mam racje.
- Ja też uważam, że on jest w swojej rozpaczy naprawdę szczery - stwierdził Ash i uśmiechnął się do mnie delikatnie - Moim zdaniem takiego czegoś nie da się udawać. To znaczy, chyba nawet i można, ale nie tak na zawołanie.
Pokiwałam delikatnie głową, zdecydowanie się z tym zgadzając.
Nasze rozmyślania na ten temat przerwało nagle pojawienie się pani Julii i jej siostrzeńca. Ona i młody Stanley przybyli do szpitala, aby odwiedzić Lizzy. Nasz widok nieco ich zaskoczył, bo nie spodziewali się nas tutaj.
- Wy tutaj? - zapytała zaintrygowana pani Julia - Czy coś się stało?
- Z Lizzy wszystko dobrze? - dodał Stanley.
- Tak, z nią jak na razie dobrze, o ile można to tak ocenić - odpowiedział na to Ash - Jesteśmy już coraz bliżej odkrycia tożsamości sprawcy.
- Naprawdę? Kogo podejrzewacie? - zapytała pani Julia, nie umiejąc i nawet nie kryjąc się ze swoim zainteresowaniem.
- Nie możemy tego jeszcze powiedzieć, bo nie chcemy wszystkiego zepsuć ani spłoszyć naszego ptaszka - odpowiedziałam, starając się nadać tonowi mojego głosu jak najbardziej tajemniczy ton.
- Musimy jeszcze z kimś porozmawiać i ustalić pewne szczegóły, a potem już będziemy mogli wszystko wyjaśnić - odparł Ash.
Chociaż prowadziłam śledztwo razem z nim i to od samego początku, to nie byłam pewna, czy aby na pewno to, co mówi mój mąż jest prawdą, czy może tylko ubarwieniem, aby uspokoić niepotrzebnie denerwującą się kobietę. Próbowałam to odkryć, wsłuchując się w ton jego głosu, jednak nie zdołałam tego dokonać. Mimo tylu lat znajomości, Ash w poważnych sprawach pozostawał dla mnie nieraz wciąż największą zagadką, której rozwikłać, mimo moich usilnych starań, nie byłam w stanie, a przynajmniej nie zawsze.
Pani Julia przyjęła nasze wyjaśnienia, ale Stanley nie bardzo był zadowolony z ich powodu, gdyż pomruczał coś pod nosem i już miał wejść do sali, gdy wtem przez uchylone drzwi dostrzegł siedzącego przy łóżku Lizzy Peppina. Wściekły od razu skierował gniewne spojrzenie w naszą stronę i zapytał:
- A on co tu robi?
Pani Julia spojrzała w kierunku widoku, który tak zaniepokoił jej siostrzeńca i także nie wyglądała na zachwyconą z jego powodu. Ash jednak, zachowując przy tym naprawdę stoicki spokój i rzeczowy ton, odpowiedział:
- Przyszedł odwiedzić dziewczynę, którą kocha. O ile wiem, nie ma żadnego zakazu w tej sprawie.
- Owszem, nie ma go, ale nie wiem, czy to nie błąd - stwierdziła ponuro pani Julia - Może i nie on zaatakował Lizzy, ale ponosi moralną odpowiedzialność za to, co się stało.
- No właśnie! Wyrzućmy go stad i po kłopocie! - zawołał Stanley i już chciał się wedrzeć do sali, aby zrealizować swój zamiar, kiedy powstrzymała go ciotka, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Zostaw, kochanie. Nie warto. Po co robić awantury przy łóżku Lizzy?
Stanley od razu się uspokoił, jak za dotknięciem magicznej różdżki, po czym westchnął głęboko, spojrzał na nas i powiedział:
- Lepiej byście się wzięli już do roboty. Mój ojciec nie płaci wam za prywatne wizyty w szpitalu, tylko za prace.
- Wyobraź sobie, że my właśnie pracujemy - odpowiedziałam zirytowana jego zachowaniem - Chodzimy, badamy i odkrywamy prawdę. Może robimy to wolno, ale robimy i to się liczy.
- Jak dla kogo - mruknął złośliwie chłopak - Obyście w śledztwie byli równie mądrzy, co w pysku, bo odkąd ojciec was wynajął, wciąż drepczecie w miejscu.
Pani Julia skierowana na nas przepraszające spojrzenie i odpowiedziała:
- Wybaczcie, proszę, Stanleyowi. On się po prostu przejmuje, jak my wszyscy tą tragedią.
Może, ale manier mógłby nieco nabrać, powiedziałam w duchu, z trudem się powstrzymując, aby nie zrobić tego na głos.
Peppino tymczasem uznał, że jego obecność na sali jest przyczyną konfliktu, na którym mu nie zależało, dlatego powoli wstał z krzesła i powiedział:
- Bardzo mi przykro, że pani ma o mnie tak złe zdanie, choć oczywiście też o tym, że sobie na nie zasłużyłem. Nie będę więc dłużej drażnił wszystkich siedząc tu dalej i lepiej zrobię, jak sobie pójdę.
- I bardzo dobrze! I krzyżyk na drogę - zawołał złośliwie Stanley.
Peppino spojrzał na niego ponuro i groźnie zarazem, jakby chciał coś rzec, ale w ostatniej chwili z tego zrezygnował, po czym opuścił głowę w dół i wyszedł z sali. Poczuliśmy z Ashem, iż nasza dalsza obecność w tym miejscu jest również niepotrzebna i niewiele myśląc, zrobiliśmy to samo. Gdy tylko znaleźliśmy się na korytarzu, spotkaliśmy tam Peppina, który podziękował nam za umożliwienie mu spotkania z ukochaną Lizzy i obiecał, że zrobi wszystko, co w jego mocy, aby już nigdy jej nie zawieść, jeśli oczywiście ona kiedykolwiek odzyska przytomność, a potem odszedł powolnym krokiem. Muszę przyznać, iż w tamtej chwili naprawdę było mi go żal, choć wcześniej nie przypadł mi jakoś do gustu.
- To co teraz robimy? - zapytałam Asha.
Pikachu i Buneary zapiszczeli pytająco i skierowali swoje pyszczki na mego ukochanego, który długo jeszcze przyglądał się znikającej już na końcu korytarza sylwetce Peppina. Odezwał się dopiero, kiedy chłopak całkowicie już zniknął nam z oczu.
- Co robimy, Serenko? No cóż... Swoje tutaj już zrobiliśmy. Musimy zacząć szukać kolejnych tropów.
- Tropów... Tylko ciekawe, gdzie? - mruknęłam ponuro, nie widząc na to ani cienia szansy.
Mój mąż jednak bardzo szybko dowiódł, że nie bez powodu jest najlepszym detektywem w regionach, a w każdym razie posiada taki status w moich oczach. Zobaczył on bowiem, że korytarzem idzie właśnie doktor Tzala, zapewne mający coś ważnego do zrobienia. Wtedy to na twarzy Asha pojawił się bardzo tajemniczy uśmiech.
- W zasadzie, to już wiem, gdzie. Tylko musimy uzyskać na coś zgodę i tylko ten pan może nam pomóc ją zdobyć.
- Nasz ordynator? - zdziwiłam się - A co on może nam pomóc?
- Pika-pi? - zapiszczał pytająco Pikachu, uważnie patrząc na swego trenera.
Ja i Buneary też z zainteresowaniem przyjrzeliśmy się Ashowi, który tylko się lekko uśmiechnął i odpowiedział:
- Zaraz się dowiecie. Chociaż raczej się wam to nie spodoba. Idziemy!
Ash miał rację. Naprawdę mi się to nie spodobało i sądząc po zachowaniu tak Pikachu, jak i Buneary wnioskowałam, że raczej im też nie przypadł do gustu plan naszego kochanego detektywa. Jak zresztą niby miałby się nam spodobać pomysł, aby uzyskać zgodę na odwiedziny w szpitalu dla wariatów? Gdy tylko Ash nam o tym powiedział, doznaliśmy niemałego szoku, zwłaszcza ja. Przez chwilę przyszło mi do głowy, iż mój ukochany uważa, że zwariował i chce tutaj uzyskać azyl. Tak, to oczywiście głupie, nie zaprzeczam, ale mimo wszystko to była pierwsza teoria, jaka mi w ogóle przyszła do głowy. Dopiero po chwili, gdy już trochę ochłonęłam z tego szoku, w jaki popadłam, zrozumiałam, do czego zmierza mój ukochany. Co prawda, były to jedynie domysły, jednak szybko okazały się one być prawdziwe.
- Wasza prośba jest bardzo nietypowa, ale jeśli może to wam pomoc, to rzecz jasna, możecie na mnie liczyć - powiedział doktor Tzala, kiedy siedzieliśmy w jego gabinecie i Ash wyłuszczył, co nas sprowadza.
- Zapewniam pana, panie doktorze, że bardzo nam to pomoże - odpowiedział Ash - Chcemy porozmawiać z ordynatorem tego szpitala na temat jednej z jego pacjentek.
- Chyba nawet się domyślam, której - rzekł z uśmiechem doktor Tzala.
W tej samej chwili i ja zaczęłam się tego domyślać. Poczułam jednocześnie w sercu wielką złość na samą siebie za to, iż choćby przez chwilę mogłam pomyśleć, że mój ukochany chce wybrać się do szpitala dla wariatów jako pacjent. On może i jest czasami ekscentryczny, ale nie do tego stopnia, aby nie wiedział, co oraz kiedy robi. To już chyba ja powinnam tam się znaleźć, skoro byłam w stanie wymyślić coś tak chorego jak ta zakichana teoria spiskowa dziejów. Ash wariatem? Nie ma chyba na świecie osoby równie wiedzącej, co robi i czego chce, jak on. Choć nadal nie byłam pewna, do czego zmierza jego wielki plan. Domyśliłam się, co jest jego celem, jednak co nam to miało dać, o tym chwilowo nie miałam jeszcze pojęcia, tak jak i o tym, w jaki sposób mogło to nam pomoc. Prawdopodobnie wielki szok wywołany z powodu moich wcześniejszych myśli sprawił, iż nie byłam w stanie racjonalnie myśleć. Inaczej raczej prędko bym się domyśliła, o co chodzi Ashowi, oczywiście nie dlatego, żebym była jakimś genialnym śledczym, ale dlatego, że po prostu tak długo już znałam mojego męża, podróżowałam z nim i rozwiązywałam wraz z nim najróżniejsze skomplikowane zagadki, aby nauczyć się, przynajmniej tak częściowo jego sposobu myślenia i tego, co on może planować. Tak więc, jeśli wówczas nie byłam zbyt lotna, to chyba tylko przez szok.
Ten jednak ostatecznie dość szybko minął, a ja już opanowana przez całkiem normalne emocje przyglądałam się, jak doktor Tzala bierze do ręki telefon, a zaraz potem wykonuje połączenie do ordynatora szpitala dla wariatów i opowiada mu o tym, że jesteśmy u niego i prosimy o możliwość odwiedzenia go i wypytania, rzecz jasna dokładnego, na temat jednej z jego pacjentek. Z jego miny łatwo zdołałam wywnioskować, że odpowiedź na te propozycje musi być pozytywna. Moje w tej sprawie podejrzenia potwierdził sam doktor Tzala, kiedy zakończył rozmowę, po czym odłożył telefon i patrząc na nas uważnie, powiedział:
- Doktor Familio się zgadza. Słyszał opowieści o waszych śledztwach i już wie o tym, że badacie sprawę pani Gordon. Chętnie wam pomoże, bo podobnie jak mój drogi przyjaciel, a wasz klient nie jest wcale przekonany o winie pani Rity. Co prawda nie wie, czy zdoła wam pomóc, ale oczywiście zrobi, co w jego mocy, aby tak się stało.
Ash zaczął serdecznie dziękować doktorowi za pomoc, a Pikachu i Buneary dołożyli do tego dużo wesołych oraz radosnych pisków, wyrażających najlepiej ich wdzięczność. Ja sama, nie jestem do końca pewna, z jakiego powodu, zdołałam z siebie wykrzesać jedynie proste „Dziękuję”, ale najwidoczniej doktor był zupełnie z tego zadowolony i nie oczekiwał niczego więcej, gdyż tylko się do nas wesoło uśmiechnął i powiedział:
- Nie dziękujcie mnie, tylko Familio, że jest gotów z wami porozmawiać. Oby tylko wam to coś dało.
- Spokojnie, panie doktorze. Jestem pewien, że da - odpowiedział mu Ash, po czym wyszedł powoli z gabinetu lekarza, a ja i nasi pokemoni przyjaciele powoli podążyliśmy za nim.
Gdy tylko opuściliśmy teren szpitala, od razu wyruszyliśmy w kierunku tego jakże mrocznego, bo inaczej nie umiem go nazwać, celu naszego śledztwa. I choć do innych miejsc, które mieliśmy zbadać swoimi wnikliwymi śledczymi oczyma to zwykle aż gnaliśmy, to do tego jakoś nie byliśmy w stanie się spieszyć. Nie mowie tu jedynie o sobie, ani też o Buneary i Pikachu, ale również o Ashu. Tak, nawet on, mój luby i tak zawsze pełen zapału do tego, co robi, tym razem szedł powolnym krokiem w stronę naszego nowego etapu śledztwa. Najwidoczniej bardzo mroczna atmosfera, jaka to zawsze towarzyszy takim miejscom i lek przed tym, co może się tam znajdować, była tak wielka, iż nawet dzielny Sherlock Ash na chwilę stracił swój animusz. I nie umiałam go za to w żaden sposób skrytykować. Sama miałam ciarki na plecach już na samą myśl o spotkaniu z wariatami skazanymi na wieczny pobyt w zakładzie i to bez żadnej większej nadziei na wyzdrowienie. Jak dotąd, szpitale tego rodzaju z ludźmi takiego pokroju widziałam tylko na filmach i nie robiły one na mnie pozytywnego wrażenia. Spodziewałam się zatem, iż ujrzenie tego w rzeczywistości będzie jeszcze gorsze i o wiele bardziej szokujące.
Nie muszę chyba dodawać, że miałam rację. Ledwie tylko weszliśmy na teren szpitala, poczułam ciarki na plecach, a serce podeszło mi aż do gardła. Ash chyba nie miał lepszych odczuć w tym zakresie, bo też lekko zamarł, kiedy tylko się tam znaleźliśmy i przez dłuższą chwilę nie był w stanie wykonać ani jednego kroku. I choć zwykle umiałam go jakoś podnieść na duchu i dodać mu sił, tym razem nie umiałam tego zrobić, bo sama miałam ochotę wiać stamtąd tak daleko, jak tylko to będzie możliwe. Całe szczęście, mieliśmy przy naszym boku naszych wiernych pokemonich przyjaciół, którzy zapiszczeli i tracili nas łapkami po nogach, dzięki czemu byliśmy w stanie ocknąć się z amoku i spojrzeć na siebie uważnie, próbując nabrać odwagi od tego spojrzenia.
- Dobra, Serenko. Nie ma co - powiedział Ash stanowczym tonem, jakby nim chciał dodać sobie i mnie animuszu - Nie przyszliśmy tu stać i się gapić, tylko po to, aby zebrać zeznania.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał bojowo Pikachu, pokazując nam, że jest tego samego zdania.
Buneary podeszła do niego i delikatnie ujęła go łapką pod ramię, a on sam czule ją pogłaskał między uszami na znak sympatii i wsparcia.
- Nasi przyjaciele są tego samego zdania - powiedziałam wesoło, choć wcale mi nie było do śmiechu.
- A więc nie ma co gadać, idziemy - zadecydował Ash i chwycił mnie za rękę.
Cieszyłam się, że to zrobił, bo bardzo tego potrzebowałam. Gdyby nie ten tak czuły i prosty zarazem gest, to nie wiem, czy odważyłabym się tam wejść. Pewnie bym została na zewnątrz i czekała, aż mój luby wróci z rozmowy. Jednak dzięki Ashowi ostatecznie jakoś przemogłam się i oboje wkroczyliśmy na teren szpitala dla wariatów. Na całe szczęście od głównego wejścia nie było widać dziedzińca, na którym spacerowali pacjenci i spędzali w dzień czas pacjenci, więc nie musieliśmy ich tam oglądać. Mimo to, spotkanie z wariatami nas nie ominęło, ponieważ tak się złożyło, że minęliśmy kilku z nich na korytarzu, prowadzonych przez pielęgniarzy i pielęgniarki. Na szczęście nie byli oni agresywni, a ponadto nawet nie zwrócili na nas uwagi. Mimo to, poczuliśmy ciarki na sam ich widok. Co innego bowiem jest oglądać wariatów na ekranie, a co innego zobaczyć ich osobiście, na własne oczy. I choć osoby o mocnych nerwach, jakimi powinniśmy być po przeżytych przez nas przygodach, zwykle znosiły takie widoki ze stoickim spokojem, to w tej sytuacji chyba nawet największy twardziel byłby w niemałym szoku. Zwłaszcza, jeżeli z takim widokiem zetknął się pierwszy raz w życiu. Tak w każdym razie było z nami w tamtej chwili. Ash był blady i niesamowicie przerażony, a mnie po prostu przez chwile zamurowało i nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa. W tym stanie pozostawaliśmy do chwili, w której pacjenci zostali zabrani, a korytarz przez chwile został pusty. Dopiero wtedy odetchnęliśmy z ulga i ruszyliśmy dalej w kierunku gabinetu doktora Familio, który wskazała nam pani w recepcji.
Dalsza droga była już trochę łatwiejsza, bo choć spotykaliśmy na korytarzach co jakiś czas wariatów w towarzystwie pielęgniarek, ale mimo wszystko jakoś to zdołaliśmy przetrwać. Było w miarę spokojnie, do chwili, kiedy byliśmy już pod gabinetem ordynatora. Dopiero wtedy się zaczęło. Wtedy bowiem minęliśmy na korytarzu dwoje pacjentów, mężczyznę i kobietę, którzy szli chyba na badania. Ich widok był daleki od miłego, ale przeraził mnie jeszcze bardziej, kiedy tylko jedno z nich, chyba mężczyzna (nie jestem pewna) zaczepiło mnie i zapytało:
- Ślicznotko, masz może co zapalić? Tak mi brakuje papierosów. Naprawdę, bez nikotyny nie da się tu żyć.
Bliskość z wariatem zmroziła mnie i sparaliżowała. Zwłaszcza, że czułam na swojej ręce mocny ścisk jego żelaznej reki. Ash oczywiście szybko doskoczył do mnie i odciągnął gościa ode mnie, a już zaraz potem zabrała pacjenta pielęgniarka, która wraz z inną pielęgniarką, eskortującą jego koleżankę, przeprosiła nas bardzo za ten incydent, po czym odeszły wraz ze swoimi podopiecznymi.
- Wszystko dobrze, Sereno? - zapytał mnie Ash z troską w glosie.
Pikachu i Buneary zapiszczeli wesoło na znak swojego niepokoju o mnie.
- Tak, spokojnie. Nic mi nie zrobił - odpowiedziałam spokojnie, choć w duchu się cała trzęsłam ze strachu.
Szybko doszłam do siebie, gdyż obawa, że jak tak dalej będziemy stać na tym korytarzu, to możemy znowu spotkać kolejnych pacjentów, czego to zdecydowanie chcieliśmy uniknąć. Dlatego prędko zapukaliśmy do drzwi pana doktora, czekając, aż zostaniemy wpuszczeni do środka.
Doktor Familio, będący człowiekiem niskim, łysawym i średniego wzrostu, a do tego niezwykle serdecznym. Nie zadawał nam zbędnych pytań, tylko słuchał z ogromną uwagą tych, które my zadawaliśmy jemu. Chociaż może stwierdzenie, że my mu je zadawaliśmy, byłoby lekką przesadą, ponieważ tak naprawdę to głównie to robił Ash, ja natomiast rzadko kiedy wtrąciłam się do rozmowy, woląc uważnie się jej przysłuchiwać. Ze słów mojego ukochanego wywnioskowałam, iż jest on zdania, jakoby to pani Remberto, matka Lizzy ją zaatakowała tamtej nocy. Mogła jego zdaniem wymknąć się ze szpitala, dotrzeć do dawnego domu, zrobić swoje i powrócić tu, jakby nigdy nic. Co prawda, była wariatka, ale przecież ilu ludzi już na tym świecie, mimo bycia wariatami, okazywało się być również sprytnymi i to na tyle, aby wywieść w pole organy ścigania? Niejeden przecież tego przykład już miał miejsce w tym świecie i zapewne niejeden jeszcze się wydarzy.
Teoria ta, przynajmniej moim zdaniem, wielce prawdopodobna, jednak nasz drogi rozmówca nie podzielał opinii Asha w tej sprawie.
- To wszystko brzmi naprawdę ciekawie, panie Ketchum - powiedział, kiedy mój mąż już skończył - Jednak nie jest to możliwe, aby to pani Remberto dokonała tego czynu, choć przyznaję, jest agresywna i w żaden sposób nie rokuje na to, aby kiedykolwiek miała możliwość wyleczenia się z tego, jak i ze swoich obsesji.
Ash spojrzał niechętnie na lekarza. Nie dowierzał mu wcale i próbował mu na dodatek dowieść, że wymkniecie się stad nie może być na tyle trudne, aby sprytna osoba tego nie zrobiła, zwłaszcza nocą, bo dla chcącego, nie ma nic trudnego. Ale nasz drogi ordynator miał na ten temat zdecydowanie inne zdanie.
- Bardzo mi przykro, że muszę was rozczarować, ale to wszystko naprawdę jest niemożliwe, ponieważ pani Remberto nie opuszczała tamtej nocy szpitala.
- Skąd ta pewność? - zapytałam, nieco zirytowana jego pewnością siebie.
- Ponieważ na ten dzień ma ona niepodważalne alibi - odpowiedział doktor.
- To znaczy, jakie? - spytał Ash.
- Tamtego wieczoru, gdy udawano się spać, pokłóciła się z jedną z pacjentek i o mało jej nie udusiła. W porę interweniowaliśmy i daliśmy jej taka dawkę leków uspokajających, że spała całą noc. Dla pewności, czuwano jeszcze pod drzwiami jej pokoju. Jak więc widzicie, nie mogla tego zrobić. Nie mogla opuścić szpitala tej nocy, zaatakować córki i wrócić tu, jakby nigdy nic. Była nafaszerowana lekami i to tak silnymi, że ich przedawkowanie grozi śmiercią. A ona dostała silną porcję, po której mogła jedynie spać.
Spojrzeliśmy na siebie z Ashem bardzo zdumieni. Czego jak czego, ale tego to się nie spodziewaliśmy. To była dla nas niespodzianka, choć zdecydowanie ani trochę miła. Zatem ta wariatka pozostała w szpitalu na całą noc? To rzeczywiście sprawiało, że nie była w stanie dokonać ataku na swoją córkę. Chyba, że ordynator kłamał, choć nie mieliśmy żadnego powodu, aby tak uważać. Przynajmniej tak na początku myślałam, bo zaraz potem przyszła mi do głowy pewna teoria, która to od razu chciałam się podzielić z Ashem, ale chwilowo musiałam się wstrzymać, bo doktor wciąż był obecny przy nas i mówił dalej:
- Pani Remberto jest rzeczywiście bardzo trudnym przypadkiem, a w zasadzie to powiem wam, choć mnie jako psychiatrze nie wypada tego mówić, że uważam jej przypadek za całkowicie beznadziejny. Inni pacjenci w jej stanie potrafili, rzecz jasna z czasem, złagodnieć i stać się jak duże i niegroźne dzieci. Jednak ona, to już zupełnie inna sprawa. To agresywna i łatwo ulegająca emocjom kobieta. Wmówiła sobie, że jej rodzina chce jej się pozbyć i postanowiła ich za to ukarać.
- Ale zakładam, że to nieprawda - bardziej stwierdziłam niż spytałam.
Doktor powoli skinął głową i kontynuował:
- Dokładnie tak. Znam doskonale pana Remberto i wiem, że nie byłby on w stanie skrzywdzić swojej żony. Więcej wam powiem, on i tak był zanadto wobec niej pobłażliwy. Kiedy ona zaczęła pierwszy raz zachowywać się tak, jak nigdy by się nie zachował zdrowy człowiek, inny mąż od razu by ją umieścił tutaj. Ale nie pan Remberto. On długo znosił jej zachowanie, sądząc, iż to po prostu... Jak on to ujął? Stres w wyniku ciężkiej pracy. Jednakże, kiedy w końcu przeciągnęła strunę i chciała zrobić krzywdę własnej córce, to już miarka się przebrała. Umieścił ją tu, pod nasza opieką, ale pod warunkiem, iż będzie miała najlepszą opiekę na świecie. I słono za tę opiekę płaci. Ktoś taki miałby ją chcieć skrzywdzić? Nie wydaje mi się, proszę państwa.
- Czy pan Remberto często odwiedza swoja żonę? - zapytał Ash.
- Początkowo robił to dosyć często, jego dzieci także. Ale kiedy zobaczył, jak agresywnie na ich widok reaguje jego żona, przestał to robić. Zaczął odwiedzać ją coraz rzadziej, aż w końcu przestał to robić. Czasami tylko przybywa zapytać o jej stan, ale nie mam dla niego dobrych wieści. Jej stan się nie poprawia i wątpię, aby kiedykolwiek to nastąpiło.
- Co się stało w nocy, w której doszło do ataku na pannę Lizzy?
- Pani Remberto pokłóciła się o coś z pielęgniarką. Zaczęła uważać ją za swą córkę i postanowiła ją zabić, bo wmówiła sobie, iż to przez nią musi tu być. Potem skoczyła jej do gardła i próbowała udusić. Musiano ja odciągnąć od pielęgniarki i zaaplikować naprawdę silne leki uspokajające.
- Jak silne?
- Bardzo silne. Na tyle mocne, aby spała grzecznie całą noc.
- Czy czuwano przy niej?
- Oczywiście, to obowiązkowe w takiej sytuacji.
Spojrzałam uważnie na Asha, a on na mnie. Oboje mieliśmy chyba niezbyt tęgie miny, a już na pewno nie zadowolone. Wszystko wskazywało na to, że żadne z nas nie tego się spodziewało. Kiedy tylko pan doktor powiedział nam o tym, iż pani Remberto nie mogła dokonać zbrodni, byliśmy niezadowoleni, ale jeszcze nie byliśmy całkowicie przekonani, co do niewinności podejrzanej. Teraz jednak, już po poznaniu znacznie dokładniejszych szczegółów, nasza pewność w tejże sprawie stała się faktem. Choć ja nadal miałam w tej sprawie pewne podejrzenia, lecz nie chciałam ich mówić przy doktorze. Postanowiłam więc poczekać, aż ja i mój luby będziemy sami. Tego wymagały ostrożność i zdrowy rozsadek.
- Kto dokładniej pilnował panią Remberto? - zapytał Ash po chwili milczenia.
- Pielęgniarka - odpowiedział lekarz - Jednak nie ta, która ona zaatakowała, zapewniam was.
- Wierzymy na słowo - powiedziałam nieco ironicznym tonem.
- Czy możemy ją przesłuchać? - spytał Ash.
Doktor Familio uśmiechnął się delikatnie, chyba domyślać się przyczyny tego pytania i odpowiedział nam dowcipnie:
- Nie dowierzacie mi, prawda? Uważacie, że jak jestem ordynatorem szpitala dla wariatów, to sam nie jestem zbyt normalny i nie jestem wiarygodnym. A może i więcej, może mam coś na sumieniu, chcę to ukryć i składam fałszywe zeznania?
Próbowaliśmy zaprzeczać i twierdzić, że wcale tak nie jest i jeżeli zadajemy mu te pytania, to tylko dlatego, iż jako detektywi mamy taki obowiązek, ale na nic się to nie stało. Nasze jawne kłamstwo w tej sprawie było aż nadto widoczne i nie umieliśmy go ukryć, mimo naszego sporego talentu aktorskiego. Doktor tylko nas wysłuchał cierpliwie, zaśmiał się i powiedział:
- Niczym się nie przejmujcie. Nie obraziliście mnie w żaden sposób. Podobne podejrzenia wobec mnie posiadało wiele innych osób przed wami i chyba można powiedzieć, że już do tego przywykłem. Tak, wiem. To dosyć niezwykle, ale my, psychiatrzy już tak po prostu mamy. Umiemy przywyknąć do rzeczy, do jakich inni nie byliby w stanie nigdy przywyknąć. Ponadto, w jednej sprawie macie racje. Ja nie jestem całkowicie normalny.
Byliśmy w niemałym szoku, kiedy to usłyszeliśmy. Nie wiedzieliśmy, co też możemy o tym myśleć i jak powinniśmy na te słowa zareagować, jednak zanim ja i Ash, nie wspominając już o naszych pokemonich przyjaciołach, zdążyliśmy dojść do jakichkolwiek konstruktywnych wniosków, doktor Familio powiedział:
- Wiem, to brzmi naprawdę niezwykle, ale ja doskonale wiem, że nie jestem zbyt normalny. A wiecie, skąd to wiem? Bo nikt tak naprawdę nie jest w pełni, ale tak w pełni normalny. Wszyscy mamy swoje bziki, swoje mroczne sekrety, swoje dziwactwa i słabostki, które czynią nas niezwykłymi pod każdym względem i to tez sprawia, że odstajemy od ogólnie przyjętych norm. Dlatego uważam, że nikt tak naprawdę nie jest w pełni normalny. A już na pewno nie psychiatrzy.
Po tych słowach, zaśmiał się delikatnie i popatrzył na nas uważnie, dodając nieco poważniejszym tonem:
- Jak więc widzicie, doskonale rozumiem wasze obawy. Nie bójcie się jednak, bo nie jestem niebezpieczny dla otoczenia. W każdym razie, jak dotąd nikt się o to nie skarżył. Ale spokojnie, rozumiem was. Nie znacie mnie, a do tego jestem tym, kim jestem. Poza tym, w waszej pracy nieufność jest cecha zawodowa. Zatem nie zostaje mi nic innego, jak tylko ułatwić wam śledztwo.
Chwilę później rozmawialiśmy z pielęgniarką, która pilnowała tamtej nocy panią Remberto w jej sali. Kobieta nie była zadowolona z tego, że musi nam o tym opowiadać, co w zasadzie wcale nas nie dziwiło, bo kto by niby chciał opowiadać o takich sprawach? Mimo wszystko, choć było nam jej nieco żal, musieliśmy jej zadać kilka pytań, aby sprawdzić, czy pan doktor ma rację.
- Nie wspominam miło tamtej nocy - powiedziała do nas bardzo ponuro - To było po prostu straszne. Ta kobieta skoczyła mojej przyjaciółce do gardła, złapała ją za nie mocno, zacisnęła dziko palce na jej szyi i niewiele brakowało, aby już nie było więcej okazji do tego, aby z nią rozmawiać. Gdybyśmy w porę nie przybiegli, ja i mój kolega, to... Nawet nie chcę o tym myśleć.
Kobieta pokręciła załamana głową i dodała:
- Niewiele brakowało, abym straciła koleżankę. Dlatego, jak się zapewne tego domyślacie, nie sprawiło mi ani trochę przyjemności, czuwanie przy niej przez cala noc. Powiem wam więcej, gdy widziałam ją śpiącą i nafaszerowaną lekami, to przez chwilę miałam ochotę ją udusić poduszką. Tak, to prawda. Nie zamierzam tego przed wami ukrywać. Wiem, w tej pracy trzeba być znieczulonym na tego rodzaju sytuacje, bo można na nie liczyć niemalże codziennie, ale mimo wszystko w każdym w końcu coś pęka. We mnie pękło tego dnia, kiedy pierwszy raz, o mały włos na moich oczach nie zginęła moja koleżanka.
Pomyślała przez chwilę, westchnęła głęboko, próbując odzyskać równowagę, po czym dodała:
- Mogłabym oczywiście wam skłamać, że ta szajbuska wyszła z sali, potem wymknęła się ze szpitala i zrobiła to, o co ją podejrzewajcie. Niestety, choć mam na to wielką ochotę, nie będę was okłamywać. Ta kreatura była całą noc w swojej sali. Mogę wam to poświadczyć, gdyż osobiście ją pilnowałam i nie przespałam przez nią nocy. Uwierzcie mi, tego się nie zapomina.
Nie wiedzieliśmy, czy mamy jej wierzyć. Jej zachowanie wydawało się być bardzo naturalne i szczere, ale czyż nie widzieliśmy już równie dobrych aktorów w akcji? Czy nie nabrali już nas kilka razy na swoje sztuczki, nawet czasami będąc naszymi klientami? Czy nie jest to niepisana zasada bycia detektywem, aby nie ufać zbyt mocno komukolwiek i podchodzić ostrożnie do każdego? Dlatego teraz też musieliśmy kierować się tą zasadą i nie ufać tak za bardzo pielęgniarce, choć w tej sprawie łatwo było nam uwierzyć w jej szczerość. W towarzystwie wariatów trudno jest chyba zachować równowagę psychiczną, a praca z nimi musi w ten czy inny sposób odcisnąć piętno na ludzkiej psychice. Nie wyobrażam sobie, co ja bym czuła, będąc na jej miejscu.
Rozmawiając, przechadzaliśmy się powoli po korytarzu szpitala, prowadzeni przez naszą rozmówczynię takimi miejscami, gdzie nie było za wielu pacjentów lub też nie było ich wcale. Potem wyszliśmy razem na zewnątrz, na ogród, który przylegał do szpitala i na którym wypoczywała część pacjentów. Większość z nich była niezwykle spokojna i zajmowała się rożnymi zajęciami, takimi jak rzucanie kamyków do stawu, rysowanie patykiem po piasku, ćwiczenia fizyczne, czytanie lub malowanie przy sztalugach. Ciekawiło mnie, ile tabletek uspokajających każde z nich musiało dostać, aby być tak opanowanym. Podejrzewam, że raczej dużo.
Przy wielu z pacjentów przebywali goście, ich bliscy, mocno przeżywający to, co spotkało każdego z nich, to ich oderwanie od rzeczywistości, które sprawiało, że nie mogli już z nimi przebywać i musieli żyć tutaj, w odosobnieniu. Chociaż, w tej sytuacji raczej bardziej by pasowało słowo egzystencja, bo czy takie istnienie można było nazwać życiem? W jednej chwili opanowała mnie obawa, co by było, gdyby mnie coś takiego spotkało? Czy Ash oddałby mnie do takiego zakładu? Czy powinnam była mieć o to do niego żal? Jak się człowiek czuje, kiedy ma takie coś jak chorobę psychiczną i jest oderwany od rzeczywistości? Czy cokolwiek czuje? Czy nie czuje nic? I czy trzymanie takich osób przy życiu jest humanitarne, czy też wręcz przeciwnie?
Ostatnie z tych pytań usłyszała chyba nasza rozmówczyni, ponieważ rzekła do nas po długiej chwili milczenia:
- Czasami, gdy patrzę na tych wszystkich pacjentów, zadaję sobie pytanie, czy należy takie osoby trzymać przy życiu. Oczywiście, nie jestem zdania, aby każdy wariat powinien być od razu uśmiercany, chociaż i to jest kwestia sporna. Bo czy taki człowiek może być kiedykolwiek szczęśliwy lub dać szczęście innym? Czy to jest humanitarne, każąc mu się męczyć i obciążać kosztem jego utrzymania jego bliskich? Ale też zdaje sobie sprawę z tego, że nie można wszystkich wrzucać do jednego worka. Co innego być wariatem, który myśli, że jest reinkarnacją Buddy, a co innego być wariatem, który odczuwa przyjemność jedynie wtedy, kiedy kogoś zabije, bo inaczej nie umie żyć. Nie można takich ludzi traktować jednakowo. Ale z drugiej strony rozumiem także i tych, którzy uważają, iż utrzymywanie wariatów w szpitalach jest wydatkiem niepotrzebnym, bo pieniądze przeznaczone na ten cel, można by przeznaczyć na coś innego, bardziej potrzebnego światu. Zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę i dlatego uważam, że to problem złożony i staram się być zwykle ostrożna w ocenianiu innych. Jednak w przypadku agresywnych wariatów, niezdolnych do życia między ludźmi i niebezpiecznymi dla otoczenia, moje zdanie jest zawsze takie samo. Utrzymywanie ich z pieniędzy państwowych lub krewnych tychże wariatów jest jawną kpiną i niepotrzebnym ryzykiem, bo póki oni żyją, to zawsze ryzykujemy, że kiedyś wymkną się spod naszej kurateli i zechcą jeszcze komuś zrobić krzywdę.
Słuchaliśmy z uwagą jej slow, będąc w lekkim szoku, a jednocześnie czując, że trudno nam się nie zgodzić z jej argumentacją. Ponieważ osobiście poznaliśmy podczas swoich przygód kilku wariatów, to nie byliśmy w stanie, a już na pewno nie ja, potępić osoby chcące śmierci takich osób. Czy nie życzyłam niejeden raz w myślach właśnie tego Arlekinowi? Jednak z drugiej strony, czyż nie było mi go żal, gdy umarł i nieco wcześniej, gdy poznałam jego historię? Nie umiałam go wtedy tak całkowicie potępić i nie umiem zrobić tego teraz. Dlatego mieszane uczucia, jakie wobec takich osób żywiła pielęgniarka, były przeze mnie zrozumiale.
- Wiec co by pani radziła w takiej sytuacji robić z takimi ludźmi? - zapytał ją po chwili Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Usuwać z tego społeczeństwa - odpowiedziała pielęgniarka - Oczywiście nie poprzez publiczne egzekucje, tylko w normalny sposób, humanitarny. Choćby w taki sposób, że przedawkuje się narkozę lub leki.
- Albo udusi poduszką - powiedziałam nie bez ironii.
Kobieta spojrzała na mnie gorzkim spojrzeniem, przez które od razu i bardzo szybko pożałowałam swojej złośliwości, po czym rzekła:
- Może się pani śmiać, pani Ketchum, ale kto nie widział tego, co ja wczoraj zobaczyłam, nie będzie w stanie tego zrozumieć.
Szybko poczułam, że przesadziłam i przeprosiłam ją za swoje słowa. Kobieta jednak nie miała czasu przejmować się moim zachowaniem, tylko obejrzała się za siebie i widząc, że ktoś ją woła, powiedziała:
- Wybaczcie państwo, muszę wracać do swoich obowiązków. Czy traficie do wyjścia, czy przysłać wam kogoś, kto was odprowadzi?
- Trafimy sami, bardzo dziękujemy - odpowiedział jej życzliwie Ash.
Pielęgniarka pożegnała się z nami i zniknęła wśród reszty personelu, a my w milczeniu spojrzeliśmy na siebie uważnie, przez chwilę nie wiedząc, co możemy sobie powiedzieć. Dopiero po dłuższej chwili, spytałam:
- I co o tym wszystkim sadzisz?
- A co mam sądzić innego niż to, co jest aż nadto oczywiste - odpowiedział mi pytaniem na pytanie Ash - Pani Remberto nie mogła tego zrobić. Gdy doszło do ataku na Lizzy, była cały czas tutaj. Ordynator i pielęgniarka, która jej pilnowała są o tym święcie przekonani, a ja nie mam powodów, aby im nie wierzyć.
Ledwie to powiedział, a ja przypomniałam sobie o swoich podejrzeniach i o teorii, jaka się z nimi wiązała. Spojrzałam na mojego ukochanego i widząc, że w tej chwili nikt nas nie podsłuchuje, przeszłam do wyłuszczenia tego, co myślę.
- A może oni oboje kłamią? Nie pomyślałeś o tym?
Ash spojrzał na mnie zdumiony. Pikachu i Buneary uczynili to samo.
- A po co mieliby to robić?
- Jak to, po co? Dla ratowania reputacji, oczywiście. Powiedzmy, że ta chora wariatka, pani Remberto ucieka spod ich kurateli, robi swoje i wraca tutaj, jakby nigdy nic. W końcu to wariatka, to do niej podobne. Oni nie mogą sobie pozwolić na to, aby to wyszło na jaw, więc kłamią w żywe oczy, aby chronić swoje tyłki, bo te byłyby nieźle poobijane, gdyby takie coś wyszło na jaw. I co ty na to?
Ash zastanowił się przez chwilę nad moimi słowami. Widać, że dały mu one do myślenia, jednak nie do tego stopnia, aby się ze mną zgodził.
- Nadal nie jestem przekonany. Mimo, iż to wszystko, o czym mówisz, jest jak najbardziej możliwe, coś w głębi duszy mi mówi, że to nieprawda, a sprawca wciąż przebywa na wolności. Nie, Serenko. To nie tu musimy szukać odpowiedzi na nasze pytania.
Nieco urażona, że tak szybko odrzucił on moja teorię, spojrzałam na niego ze złością i zapytałam go:
- I co? Uważasz, że to naprawdę zbieg okoliczności, że ta szajbuska najpierw się odgraża swojej córce, potem w dniu, gdy doszło do ataku na nią, ma nagle i to całkiem przypadkowo żelazne alibi, którego nie da się podważyć?
- Nie zaprzeczysz chyba, że może tak być.
- Jak najbardziej, ale mimo wszystko to brzmi naciąganie.
- Mimo wszystko jestem zdania, że to prawda.
- Gdyby Jenny była tego zdania, stwierdziłbyś, że to czcze domysły.
- Gdyby Jenny była tego zdania, to byłyby czcze domysły.
Rozmowę nagle przerwało nam niespodziewane spotkanie, jakiego nagle ja i Ash, jak i nasi pokemoni przyjaciele, nie spodziewaliśmy się dokonać, a już z całą pewnością nie w tym miejscu. Zobaczyliśmy bowiem przed nami kobietę wysoką i szczupła, czarnowłosa i brązowooka, w szpitalnej piżamie, siedzącej na taborecie przed sztalugami, na których to malowała jakiś pejzaż. Trzeba przyznać, że robiła to naprawdę bardzo dobrze. Nie ona jednak nas interesowała, a osoba, która stała przy niej i patrzyła na nią w ponurym milczeniu. To była Bianka.
Szok nasz był niemały, kiedy odkryliśmy ten fakt. W końcu kogo jak kogo, ale jej w takim miejscu nigdy byśmy się nie spodziewali. Zdumienie nasze wprost sięgało zenitu i sprawiło, że stanęliśmy jak wryci, nie będąc w stanie nawet słowa z siebie wydusić. Wreszcie jednak udało nam się tego dokonać, ale głownie z tego powodu, iż Bianka skierowała swój wzrok w naszą stronę i wtedy zobaczyła nas. Jej zdumienie było równie wielkie, co nasze. Bez wahania opuściła ona kobietę (która notabene nie zwracała na nią najmniejszej uwagi), po czym podeszła do nas i zapytała:
- Co wy tu robicie?
- Prowadzimy śledztwo - odpowiedziałam - A ty? Co tu robisz?
Bianka zmieszała się mocno, przełknęła mocno ślinę, spojrzała ponownie w stronę kobiety, która przed chwila opuściła, aby do nas podejść i odparła:
- Odwiedzam tu kogoś.
- Domyśliliśmy się tego - odparł Ash - Ale kogo?
Bianka popatrzyła na nas ponuro i smutno zarazem, po czym jeszcze raz swój wzrok uwiesiła na postaci tajemniczej pacjentki przy sztalugach i powiedziała nam coś, czego w życiu chyba byśmy się nie spodziewali.
- Powinnam była przewidzieć, że tak się stanie. Że odkryjecie w końcu cała prawdę na mój temat. To było więcej niż pewne. Ale uwierzcie mi, nie jest wcale łatwo mieć matkę w zakładzie dla obłąkanych.
Myśleliśmy, że się przesłyszeliśmy, kiedy to powiedziała. Jak to? To znaczy, że podobnie jak Lizzy, ona też ma matkę wariatkę? To chyba niemożliwe. Przecież aż tak wielkie zbiegi okoliczności się nie zdarzają. Chociaż... Może jednak tak. W końcu, ile osób na tym świecie boryka się z takim problemem? Całe masy, jeśli nie więcej. Tylko dlaczego jedna z takich osób musiała być naszą przyjaciółką? Tego nie umieliśmy w żaden sposób zrozumieć.
- Tak, właśnie tak - mówiła dalej Bianka, widząc nasze zdumienie - Mówię to zupełnie poważnie. Ta kobieta przy sztalugach, to moja matka.
Kiedy nieco później siedzieliśmy razem w kawiarni i relaksowaliśmy się po tym dość traumatycznym spotkaniu z różnego rodzaju wariatami, Bianka powoli sączyła herbatę ze swojego kubka i zerkając na nas od czasu do czasu, zaczęła nam wyjaśniać zaistniałą sytuację.
- Wiem, że to, co zobaczyliście w tym szpitalu, to niemała niespodzianka dla was wszystkich - powiedziała po dłuższej chwili milczenia.
- Wyraziłaś to wyjątkowo delikatnie - odpowiedział jej ironicznie Ash - My po prostu byliśmy w szoku.
- Z jakiegoś powodu wcale mnie to nie dziwi - odparła na to Bianka - Choć za to dziwi mnie, dlaczego nigdy nie zdziwiło was to, iż mieszkam z dziadkiem i nie pytaliście nigdy o moich rodziców.
Poczuliśmy się z Ashem nieco głupio. Faktycznie, nigdy jakoś się nad tym nie zastanawialiśmy, ani nawet nie przyszło nam do głowy jej o to zapytać. Na swoje usprawiedliwienie mieliśmy jedynie to, że pytania tego rodzaju zawsze były dość niezręczne, zaś zadawanie ich naszym przyjaciołom wiązało się z niewesołymi dla nich wspomnieniami, o których nikt nie chciał opowiadać i które wywoływały te okropne sytuacje pełne milczenia i przykrości. Ponadto z góry założyliśmy, że jeśli Bianka mieszka z dziadkiem, to jej rodzice nie żyją. Poza tym, sam Lorenzo raz czy dwa o tym wspominał i dokładniejsze badanie tej sprawy nie miało w naszych oczach większego sensu. Powiedzieliśmy to więc Biance, usprawiedliwiając w ten sposób nasze zachowanie, czy raczej jego brak.
- Więc mój dziadek powiedział wam, że moi rodzice nie żyją, zgadza się? - zapytała Bianka, kiedy skończyliśmy się tłumaczyć.
- Dokładnie tak - odpowiedziałam - Chyba nie chcesz nam powiedzieć, że nas okłamał? Choć wszystko na to wskazuje.
- Nie, nie okłamał was. To, co wam powiedział jest w pewnym sensie prawdą - odparła na to ponuro Bianka - Mój ojciec nie żyje, a moja matka straciła kontakt z rzeczywistością i już jej nie odzyska. Chociaż może to i lepiej dla niej. Gdyby tak jej nie straciła, powiesiliby ją.
- Powiesili? A niby za co? - zapytałam zdumiona.
- Za zabójstwo mojego ojca.
Sądziliśmy, że nasza przyjaciółka nie jest w stanie bardziej nas zaszokować, ale oczywiście się myliliśmy. Przez głowę zaczęło nam krążyć wiele myśli, jedna bardziej fantazyjna i śmiała od drugiej. Możliwości, z powodu których wydarzyło się to, co się wydarzyło w życiu Bianki mnożyły się w naszych głowach i zaczęły nawzajem prześcigać, jednak prawda na ten temat, jaka szybko poznaliśmy, była o wiele bardziej szokująca.
- Widzę, że jesteście zdziwieni - powiedziała Bianka ponuro - I jakoś wcale nie jestem tym zaskoczona. Wszyscy byli zdziwieni i to naprawdę mocno, kiedy tylko policja odkryła prawdę. Moja matka stawała się coraz bardziej agresywna w stosunku do mojego ojca. Postanowił od niej odejść, zabrać mnie i nie pozwolić, aby nas dalej krzywdziła. Niestety, matka dowiedziała się o tym, pomimo tego, że tata próbował zachować to w tajemnicy, obawiając się jej reakcji i konsekwencji. I nic dziwnego, bo to, co ta wariatka zrobiła, to było straszne. Moja matka udawała, że o niczym nie wie, a potem zaproponowała mu wspólne zakupy ubrań dla mnie. Kiedy zaś jechali w kierunku miasta, bo musicie wiedzieć, że wtedy mieszkałam na wsi niedaleko stad, to nagle moja matka pokierowała samochodem tak, aby się rozbić o drzewo. Niestety, ona przeżyła, ojciec nie. Policja ją zatrzymała i odkryła bez większych trudności, co ona zrobiła. Moja matka nawet nie próbowała tego przed nimi ukrywać. Przyznała, że zamierzała ukarać mojego ojca za to, że ten chciał od niej odejść. Wolała go mieć martwego niż mu na to pozwolić. Dodała też, że chciała sama wtedy zginąć. Niestety, przeżyła. Sąd uznał ją za niepoczytalną i umieścił w wariatkowie. W tym samym, w którym dzisiaj byliście. Odwiedzam ją czasem, sama już w zasadzie nie wiem, dlaczego. To przecież przez nią, w wieku zaledwie dziesięciu lat straciłam ojca. Na szczęście Lorenzo, ojciec mojej matki, zajął się mną. Mój jedyny, kochany dziadek. Nie zostawił mnie w potrzebie.
- A rodzina twojego ojca? - zapytałam.
- Rodzice ojca odwrócili się ode mnie po tym, co moja walnięta matka zrobiła ich synowi. Podobno mój widok wzbudzał w nich niemile wspomnienia. I jakoś wcale mnie to nie dziwi. Zapewne zauważyliście, że jestem podobna do matki. Tak jak ona, umiem malować i fizycznie niewiele się od niej różnię. Nie wiem, czy w innych kwestiach także jej nie przypominam.
- Co masz na myśli?
- A jak ci się wydaje, pani Ketchum? Obawiam się, że jestem stuknięta, co w sumie nie powinno dziwić. Widzieliście kiedyś normalnego malarza? Wszyscy oni mieli coś nie tak z łbem, a jeden z najsłynniejszych malarzy, wielki Vincent, odciął sobie brzytwą ucho i popełnił samobójstwo. Może i mnie czeka taki los?
- Jak będziesz w kółko o tym myśleć, to może tak się stać, bo zwariujesz od tych myśli - powiedział ponuro Ash.
Bianka popatrzyła na niego w zamyśleniu, chyba nie wiedząc, co powinna o tym sądzić, po czym, kiedy już to zrozumiała, odparła:
- Może masz rację. Wybaczcie, zawsze wtedy, kiedy odwiedzam moja matkę, popadam w stany depresyjne.
Machnęła na to ręką i dodała:
- Nieważne. Sama muszę sobie z tym poradzić. To nie wasz problem. Lepiej mi powiedzcie, jak śledztwo?
- Szczerze? Beznadziejnie - odpowiedziałam ponuro, opadając głową o stolik, przy którym siedzieliśmy - Nie wiemy wiele więcej niż na początku. Mieliśmy już kilku podejrzanych i wszyscy okazali się niewinni. Obawiam się, że już więcej nie wykrzeszemy z naszych makówek.
Pikachu i Buneary zapiszczeli smutno, widząc mnie w takim stanie, a do tego oboje pogłaskali mnie delikatnie po policzkach łapkami. Ash zaś smutno patrzył na mnie, nie wiedząc, co powiedzieć. Bianka za to wiedziała.
- Nie, to mi do was nie pasuje. Wy poddajecie się? Wy, którzy rozwiązaliście już niejedna zagadkę? Wy mielibyście się poddać? Trudno mi w to uwierzyć.
- To uwierz, bo chyba pierwszy raz nas spotka porażka - powiedziałam.
Normalnie nie miałabym takich myśli, jednak wizyta w szpitalu bardzo źle na mnie podziałała i po głowie krążyły mi tylko ponure myśli.
- Do tego bardzo nam przykro z powodu twojej mamy - dodałam - I tego, że nigdy cie o nią nie spytaliśmy.
- Nic nie szkodzi. Ja tam się nie gniewam - powiedziała życzliwie Bianka - To nie wasza wina i nie wasz problem, taka matka jak moja. No, a pytania o nią, co by niby dały? Poza tym, często tak bywa, że jesteśmy przejęci tak bardzo wszystkim, co jest wokół nas, iż nie widzimy tego, co jest blisko, nawet jeżeli to, co jest blisko jest właśnie tym, co jest najważniejsze.
Ledwie to powiedziała, a Ash nagle podniósł głowę, którą miał dotąd lekko opuszczona w dół i spojrzał uważnie na Biankę, mówiąc:
- Skupiamy się na tym, co jest daleko i nie widzimy tego, co jest blisko. No tak, oczywiście. Jaki ja byłem głupi! Szukałem daleko tego, co było blisko! Nawet nie przyszło mi do głowy prawdziwe rozwiązanie tej zagadki!
Następnie doskoczył do Bianki, złapał ją w ramiona i ucałował mocno oba jej policzki, wołając:
- Dziękuję ci, jesteś genialna!
Zaraz potem spojrzał na mnie i na naszych pokemonich przyjaciół, mówiąc:
- Kochani, idziemy! Nie mamy czasu do stracenia! Pani Gordon czeka na to, abyśmy udowodnili jej niewinność! Za długo już siedziała za coś, czego nigdy nie zrobiła. Pora wreszcie ją wyciągnąć z tych tarapatów!
Następnie rzucił na stolik monetę za wypity przez siebie napój i natychmiast ruszył biegiem w kierunku wyjścia z kawiarni. Ja, Pikachu i Buneary staliśmy zaś w niemym szoku, nie wiedząc, co powiedzieć. Bianka zaś potarła sobie lekko oba policzki i powiedziała:
- Jednak nie tylko malarze są nieźle stuknięci. Detektywi również. Rozumiesz coś z tego, co on mówi?
- Niestety nie, ale nauczyłam się już, że jego w takich sytuacjach nie powinno się próbować zrozumieć, tylko po prostu iść za nim i czekać, aż sam wszystko nam wyjaśni.
Po tych słowach, zapłaciłam prędko za moją herbatę, porwałam do ust ostatni kawałek ciasta, jaki wraz z nią zamówiłam i pognałam za Ashem, zaś Pikachu oraz Buneary, wesoło piszcząc, polecieli za mną.
Jak zdążyłam się o tym wielokrotnie przekonać, Ash należy do ludzi, którzy do spraw, w jakie wkładają serce, podchodzą niezwykle poważnie i potrafią mieć w tych kwestiach niekiedy naprawdę skrajne reakcje. Najpierw mają w sobie dużo zapału do działania, potem, kiedy im z jakiegoś powodu nie idzie, nie poddają się, ale coraz mocniej się załamują i potrafią niekiedy naprawdę poważnie rozpaczać, aby potem nagle odzyskać wszystkie siły, gdy już przyjdzie ta upragniona chwila tego czegoś, co nazywam wena i wtedy dokańczają swoje dzieło i to w sposób tak doskonały, że nikt inny by ich w tej sprawie nie przebił. Muszą tylko ponarzekać i zwątpić w swoje siły, aby potem nagle wziąć się samemu w garść, gdy ich coś do tego natchnie i wrócić do roboty ze zdwojoną siłą. To sprawia, że są niepokonani i nie mają sobie równych. Że są artystami w swoim fachu, wynosząc go na wyżyny. To też sprawia, że mogą czasami irytować, ale ostatecznie wybaczamy im to, gdyż efekt końcowy ich działań jest po prostu niesamowity.
Takim właśnie człowiekiem jest Ash Josh William Ketchum, mój mąż, Mistrz Pokemon Ligi Kalos i zarazem najlepszy detektyw naszych czasów. I to sprawia, że go kocham, choć nawet i mnie czasami on irytuje. Ale niech rzuci kamieniem we mnie ten, kto nigdy w życiu, ani razu nie pogniewał się na kogoś, kogo kocha. Z tego też powodu, nawet jeżeli mnie nieraz irytował tym swoim niekiedy dosyć dziwacznym zachowaniem, to kocham go ponad wszystko, bo nie ma drugiego tak cudownego chłopaka jak on. Ponadto, sama częściowo nabrałam podobnych, co on nawyków i przyznam, że do wielu z nich już przywykłam.
Jednym z tego rodzaju nawyków było to, że kiedy zdołał rozwiązać zagadkę, a przynajmniej czuł, iż jest na tropie, od razu dostawał takiej energii i pędził przez pół miasta, aby szybko sprawdzić, czy ma rację, a kiedy miał rację, a zwykle miał, to cieszył się jak dziecko i organizował spektakularne zdemaskowanie winnego, w stylu oczywiście swoich ulubionych literackich detektywów. I oczywiście zwykle nic mi nie mówił w takich sytuacjach o swoich podejrzeniach, a w każdym razie nie od razu. To mnie chyba najbardziej denerwowało, to milczenie często niemal do ostatniej chwili. Niekiedy, tym razem również, prosiłam go, aby powiedział mi, co wymyślił i jakie ma wnioski, ale on zawsze, podobnie jak i teraz, mówił:
- Na razie nic nie mogę powiedzieć, bo być może się mylę. Dopóki nie będę już całkowicie pewien, że mam racje, muszę zachować milczenie.
No i zachował je. Dlatego odpuściłam sobie zadawanie pytań i siedząc cicho wpatrywałam się uważnie w Asha, kiedy ten poleciał do inspektor Jenny i pytał ją o jedna z osób, której żadne z nas wcześniej nie brało pod uwagę jako winnego, a potem prosi o pozwolenie na sprawdzenie i to bardzo dokładne jego komputera, na co oczywiście zgodę uzyskał, gdyż jego argumenty były niezwykle sensowne i nie można było ich w żaden sposób odeprzeć. Potem towarzyszyłam Ashowi i naszym uroczym pokemonim przyjaciołom, kiedy biegliśmy właśnie do domu Rembertów i upewniwszy się, iż nie ma tam osoby przez nas podejrzanej, możemy całkowicie swobodnie przeszukać jego laptopa. Jenny była wtedy z nami, aby nadzorować te czynność, gdyż tylko w ten sposób mogla ona posiadać znamiona prawa. Ponadto nasza droga policjantka znała się sporo na komputerach i mogła nam pomóc wtedy, gdyby tylko była ku temu możliwość. Okazało się, że była, bo cwana bestia, nasz drogi podejrzany, zabezpieczył hasłem swojego laptopa. Jenny jednak bez żadnych dla siebie trudności go złamała, a potem wraz z Ashem zaczęła bardzo uważnie przeglądać jego treść. Gdy tak na to patrzyłam, poczułam nagle, jak strasznie jest mi brak naszej drużyny, a zwłaszcza Maxa, który w kilka minut umiał naprawdę świetnie rozpracować nawet najbardziej trudne systemy komputerowe. Bardzo by się nam on teraz przydał. Na szczęście Jenny nie była pod tym względem gorsza, bo nie tylko złamała hasło, ale jeszcze tak zinfiltrowała laptopa, że nim zdążyliśmy się obejrzeć, mieliśmy dowody czarno na białym.
- Zobaczcie tylko, co tu znalazłam - powiedziała Jenny i pokazała nam ekran laptopa i to, co na nim widniało.
Spojrzeliśmy i normalnie nas zamurowało. Ash miał co prawda w tej sprawie poważne podejrzenia, ale mimo wszystko nawet jego zaszokowało to, co zobaczył i wcale mnie to nie dziwi. Ja sama byłam w takim szoku, że po prostu odebrało mi na chwile mowę. Pikachu i Buneary także wyglądali na wstrząśniętych. Milczenie, które zapanowało z tego powodu, trwało jakiś czas, po czym w końcu wydusiłam z siebie słowa:
- To chyba w takim razie już wszystko wyjaśnia.
Jenny pokręciła przecząco głową i odparła:
- Niestety, muszę was rozczarować. To żaden dowód dla sądu.
- Jak to? - zdziwiłam się - Przecież w tym laptopie jest cała masa dowodów.
- Dowodów na co? Na to, że gość jest nienormalny? Na to tak. Ale nie na to, że to on zaatakował Lizzy. Na to nadal nie mamy dowodów.
Ash uśmiechnął się delikatnie, jakby przyszło mu właśnie coś do głowy i po chwili, kiedy już sobie ułożył to wszystko w myślach, powiedział:
- Myślę sobie, że chyba wiem, jak je zdobyć. Tylko musimy gdzieś pojechać w jedno takie miejsce.
Jenny spojrzała na niego groźnie, krzyżując ręce na piersiach i powiedziała:
- Słuchaj, takie zagadki możesz dawać Serenie, nie mnie. Ja muszę posiadać pewność i wiedzę o tym, gdzie i po co mamy jechać, żebym miała w ogóle z wami gdziekolwiek iść.
Ash ponownie się uśmiechnął, tym razem rozbawiony zachowaniem Jenny, a po chwili powiedział:
- Przecież bym to zaraz wyjaśnił. Coś ty taka nerwowa?
- Bo nie lubię kilku zagadek w jednym pakiecie. Więc mów, o co chodzi?
- Musze o coś zapytać Ritę Gordon. Być może ona mimowolnie posiada coś, co może nam pomoc.
Nie domyślaliśmy się, o co może chodzić Ashowi, a i on sam nie był pewien, czego może oczekiwać po rozmowie z Rita. Mimo to naciskał na Jenny, która to od razu zaczęła się zasłaniać przepisami, jakich musi przestrzegać, ale ostatecznie mój drogi mąż znowu odniósł zwycięstwo i przekonał ją do tego, aby załatwiła nam, a raczej przede wszystkim jemu, jeszcze jedna rozmowę z Rita Gordon. Uwierzyła w to, jak bardzo ważna to sprawa, jedynie lekko narzekając, iż podejrzewa, że będzie jeszcze tego żałować. Mimo to, zadzwoniła gdzie trzeba i załatwiła nam widzenie z Rita, jednak powiedziała, że z powodu pewnych procedur, nie możemy mówić z nią zbyt długo, więc musimy się streszczać. Ash obiecał jej to solennie.
Po załatwieniu tych formalności, Jenny zabrała nas do wiezienia, w którym to wciąż przebywała Rita Gordon. Mój ukochany z miną godną samego Sherlocka Holmesa zasiadł naprzeciwko niej, po czym bez ogródek zaczął jej zadawać jedno pytanie za drugim, głównie pytając o interesująca nas osobę. Rite zdziwiły one, ale odpowiadała nam. Odpowiedzi te nie zadowoliły wszak Asha, który uparcie drążył dalej temat, dopytując się wciąż Rity o różne rzeczy. Gdy czas nam przeznaczony powoli zaczął się kończyć, a ja już zaczęłam obawiać się, że nic z tego nie będzie, nagle mój luby zadał pytanie, które w tej sprawie miało się okazać kluczowe.
- Czy tamtej nocy, coś w jego zachowaniu przykuło pani uwagę?
Rita zastanowiła się przez chwilę i już miała odpowiedzieć, że nie, gdy nagle coś sobie chyba przypomniała, bo odparła:
- Chociaż, właściwie to tak, ale nie wiem, czy ma to jakieś znaczenie.
- Co takiego?
- Tamtej nocy miał on górę od piżamy założoną na lewą stronę. Tak mi się w każdym razie wydaje. Ale mogę się mylić.
Twarz Asha rozjaśnił naprawdę wielki i radosny uśmiech. Widać było, że w tej oto dziwacznej odpowiedzi uzyskał dokładnie to, czego oczekiwał. Zaraz potem spojrzał na mnie, na Jenny i na Pikachu, okazując nam swoje zadowolenie z tego, co usłyszał, po czym powiedział:
- Dziękuję pani. Teraz już wszystko wiem. Teraz wszystko mi się układa w jedną całość.
- A mnie nie bardzo - odparła Jenny - Mógłbyś nam powiedzieć, o co chodzi?
- O co? - zachichotał Ash - Właśnie zdobyliśmy potrzebny nam dowód. Teraz już wiem, co i jak należy zrobić.
Ponieważ Ash bardzo lubi filmowe sceny i schematy, to i w tej sprawie, gdy już doszło do jej finału, nie był on w stanie odmówić sobie wyjaśnienia zagadki w taki sposób, w jaki robili jego ulubieni detektywi. Dlatego nakazał on, aby dzień po naszej wizycie w więzieniu wszyscy podejrzani w tej sprawie zebrali się razem w salonie pana Remberto. To tam oto miało dojść do ostatecznego zdemaskowania poszukiwanego przez nas zamachowca, który to ukrywał się pośród zaproszonych na spotkanie ludzi. Jeden z nich był winien i Ash musiał go zdemaskować i to na oczach wszystkich innych podejrzanych, aby nikt nie miał wątpliwości, kto jest winien i dlaczego.
W salonie zjawili się zatem, oprócz nas, naszych pokemonich przyjaciół oraz Jenny, pan Remberto, jego siostra Julia, jego syn Simon, komisarz Petri i jego syn Luigi, Peppino, Petra i doktor Familio. Jedynie najmłodsza latorośl naszego klienta nie mogła się zjawić, bo była za mała i przebywała obecnie z opiekunką. A zatem scena była gotowa, czas nadszedł na rozpoczęcie przedstawienia, a coś czułam, że będzie ono wyjątkowe i nikt nie będzie żałował, że na nie przyszedł.
Kiedy wszyscy byli już gotowi, Sherlock Ash wyszedł bardzo zadowolony z innego pokoju, po czym wkroczył do salonu opanowanym i spokojnym krokiem, nie spiesząc się w najmniejszym nawet stopniu. Scena należała do niego i chciał się tym jak najdłużej delektować. Nie miałam mu tego za złe, zwłaszcza, gdy tak sobie pomyślałam, jak będzie drżeć ze strachu winowajca, gdy Ash się już za niego zabierze. Wiedziałam, że nie mogę odmówić sobie tego widoku.
- Dziękuję wszystkim za przybycie - powiedział uroczyście Ash - Jak dobrze wszyscy wiecie, ja i moja ukochana żona zostaliśmy wynajęci, aby rozwikłać dość złożoną i skomplikowaną sprawę ataku na pannę Lizzy Remberto. Sprawę bardzo nieprzyjemną i przykrą, zwłaszcza dla jej bliskich.
Po tych słowach, zaczął powoli przechadzać się po pokoju, mówiąc dalej:
- Wynajęto nas, abyśmy wyświetlili prawdę.
- Wszyscy znamy prawdę. Całe miasto ja zna - mruknęła złośliwie Petra.
Ash uśmiechnął się jedynie delikatnie, nie przerywając swego kroku wraz z wiernym Pikachu u boku i mówił dalej:
- Naszym zadaniem było nie przyjęcie prawdy, w która wierzą wszyscy, tylko odkrycie tej prawdy, która jest jedyna prawda. Jedyna prawdziwa prawda.
Po tych słowach, Ash zaczął chodzić po pokoju w towarzystwie Pikachu, a ja musiałam przyznać, że wyglądał wówczas naprawdę imponująco. Nic dziwnego, że lubił takie efektowne wyjaśnienie sprawy. W takich sytuacjach w jego osobie było coś niesamowicie zachwycającego, budzącego podziw, przynajmniej w moich oczach i w oczach jego wiernych przyjaciół.
- Opowiedzmy sobie na początek oficjalną wersję, aby porównać ją do tego, co się niedawno z Serena i naszymi pokemonimi przyjaciółmi dowiedzieliśmy. A zatem: tej feralnej nocy pani Rita, mając dość zachowania córki swojego partnera, postanowiła nauczyć ją rozumu. Dlatego w nocy, kiedy wszyscy spali, zakradła się do jej pokoju z pogrzebaczem i zaatakowała Lizzy, po czym z poplamioną krwią nocną koszulą i narzędziem zbrodni powróciła do salonu. Tam wytarła pogrzebacz, szybko zmieniła poplamioną koszulę nocną na czystą, a brudną spaliła w piecu. Na tym czynie przyłapał ją Lux. Kobieta przerażona uderzyła go pogrzebaczem w łeb, biedak zaskowyczał i to obudziło Stanleya, który poszedł sprawdzić, co się dzieje. Rita schowała się za choinką, chłopak zobaczył jednak jej cień i myśląc, że to jego siostra, zawołał do niej. Jednak Rita się nie odezwała. Wtedy Stanley zrozumiał, iż jest w błędzie i poszedł do pokoju siostry, aby zobaczyć, czy ona tam jest. Zastał ją ranną i narobił wrzasku, wołając wszystkich domowników do pokoju Lizzy. Tam zaś szybko podjęto próbę reanimacji, Rita zaś na polecenie pana Remberto równie szybko narzuciła na siebie kurtkę i buty, po czym pobiegła do domu doktora Tzali. Ten się zjawił i odkrył, że Lizzy żyje i wezwał pogotowie, udzieliwszy wcześniej dziewczynie pierwszej pomocy. Śledztwo zaś wykazało, że tylko Rita Gordon była w stanie tego dokonać i tylko ona miała do tego motyw. Że
- A nie jest tak? - zapytał Stanley.
- Otóż nie - odpowiedział na to Ash - Okazuje się bowiem, że powodów i do tego też możliwości miało więcej osób. Przyjmy się im zatem.
To mówiąc, podszedł do pana Remberto i spojrzał na niego uważnie, mówiąc:
- Lizzy mógł zaatakować jej ojciec, który miał dość jej zachowania i jej braku szacunku do swojej osoby.
Remberto spojrzał na Asha zdumiony, jakby sądził, że ten żartuje. Gdy jednak zrozumiał, że się myli, jego twarz opanowało oburzenie, a on sam zawołał:
- Że co?! Ja miałbym zaatakować własną córkę?! Przecież to jakieś kpiny!
- Ale przecież ona zachowywała się wobec pana karygodnie - mówił dalej, wcale tym niezrażony Ash - Na pewno chciał pan ją ukarać za to zachowanie.
- Ukarać zgoda, ale nie w taki sposób!
Ash uśmiechnął się delikatnie i odszedł od pana Remberto, pochodząc teraz do komisarza i jego syna, mówiąc:
- Mógł też to zrobić jej chłopak, który miał tej nocy dostać coś od niej, po co tu zresztą w nocy przyszedł i gdy tego nie dostał, w furii zaatakował ukochaną.
- Chyba już wyjaśniliśmy te kwestię, prawda? - rzekł ze złością komisarz.
- Przecież już mówiłem, nie zaatakowałem jej - powiedział Luigi z rozpaczą w głosie - Przyznaję, przyszedłem tutaj w nocy i uciekłem, kiedy zobaczyłem ją w takim stanie, ale ona już tam leżała ranna. Ja nie mam z tym nic wspólnego.
Remberto spojrzał wściekle na Luigiego i zawołał:
- Słucham?! Byłeś wtedy w moim domu?! I nie wezwałeś pomocy widząc, co się stało mojej córce?!
- Balem się, że oskarży pan mnie o ten atak i zabije mnie pan.
Remberto zerwał się ze swojego miejsca, zapewne po to, aby właśnie teraz zrobić to, o co go podejrzewał Luigi, jednak siostra go uspokoiła i przekonała, aby usiadł na swoim miejscu.
Tymczasem Ash, nie przejmując się tym wszystkim, wraz z wiernym Pikachu u boku podszedł do Peppina i powiedział poważnie:
- Mógł to też zrobić jej były z zemsty za porzucenie. Były, który nie ukrywał w rozmowie z nami, że znajdował się tamtej nocy pod domem Lizzy i widział, jak nasz drogi Luigi ucieka z niego w popłochu.
- Ty też tam wtedy byłeś? - zapytał zdziwiony Stanley.
- A więc wszystko jasne, to był na pewno on! - dodała oburzona Petra.
Peppino już miał zacząć się bronic, kiedy Ash uciszył go ruchem ręki i jakby nigdy nic, kontynuował swoją wypowiedź:
- Mogła to też zrobić chora psychicznie matka Lizzy. Jak wiemy, nienawidzi ona swojej rodziny i chęć skrzywdzenia jej jest tu wielce prawdopodobna. Ale pan doktor Familio uważa, że kobieta nie opuszczała swojego pokoju tamtej nocy, bo zaatakowała wcześniej jedna z pielęgniarek i musiano jej dać leki uspokajające i to tak mocne, że padła po nich na twarz i spała całą noc.
- Tak właśnie było - powiedział doktor.
- Możliwe, ale nie ma na to pełnych dowodów. Pan może kłamać, podobnie jak i pana pielęgniarka.
- A niby czemu mielibyśmy to robić?
- Z obawy przed skandalem. Gdyby pacjentka wam uciekła i wyszłoby to na jaw, bylibyście skończeni. To jest zatem możliwe.
Doktor Familio nie wiedział, jak ma się bronic przed tymi słowami, bo trudno im było odmówić logiki. Ash zaś obserwował lekarza, aż w końcu pani Julia z już wyraźną złością zawołała:
Wielki detektyw Sherlock Ash delikatnie się uśmiechnął, jakby usłyszał to, co chciał usłyszeć i powiedział:
- Proszę państwa, wybaczcie mi te wszystkie szczegóły, którymi was właśnie uraczyłem, ale to było niezbędne, abym zobaczył coś bardzo ważnego. Moja droga przyjaciółka Bianka niedawno uświadomiła mi, że patrzyłem podczas tej sprawy na boki i nie patrzyłem przed siebie. Wspomniała o tym, iż patrząc tylko na boki nie widzimy tego, co mamy przed sobą. Wtedy mnie olśniło. Zamachowcem wcale nie jest osoba nerwowa, która czasami w złości krzyczy, bo to normalne w takiej oto sytuacji. Nie, ja szukałem zimnego i bezdusznego drania, który w razie czego odegra przed wszystkimi szopkę i to jeszcze tak skutecznie, że nikt go nie będzie o nic podejrzewał. I nawiasem mówiąc, udało mu się, bo nawet ja nie pomyślałbym jeszcze długo o tym, aby go podejrzewać. Ja szukałem kogoś, kto będzie długo w sobie wszystko tłumił, aż to w nim wybuchnie i wtedy zaatakuje. I znalazłem taką osobę. Idealnie pasuje do tego wzorca, a do tego miała motyw, aby to zrobić. Mam racje, Stanley?
Oczy wszystkim zwróciły się w kierunku syna pana Remberto. Chłopak był co najmniej tym zdumiony, zaczął głośno chichotać, jakby uznał to za żart, a jego ojciec spojrzał najpierw na syna, a potem na Asha i zawołał:
- Nie, to przecież jest niemożliwe! On nie mógłby tego zrobić!
- A jednak możliwe - powiedział Ash - To on to zrobił i mam na to dowody.
- Jakie niby dowody? - zdziwił się Stanley.
- Twój laptop, kochasiu. Masz na nim bardzo piękne zdjęcia swojej siostry i jej koleżanek z klasy.
- To jeszcze nie zbrodnia.
- Nie, tylko one są rozebrane. I jest jeszcze kilka filmików, które nie wiem, jakim cudem je nagrałeś Lizzy i jej koleżankom, gdy się przebierają w szatni, ale to już nie do mnie należy, ale do policji, aby to zbadała. Mnie interesuje wyłącznie przebieg wydarzeń tamtej feralnej nocy, a jestem pewien, że go znam.
Wszyscy wpatrywali się zdumieni w Stanleya, który uśmiechał się jedynie w sposób tak bezczelny, że gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości na temat jego winy, w tej chwili by je stracił.
- Doprawdy? To słucham, co takiego się wtedy wydarzyło - spytał bezczelnie Stanley, nie kryjąc w swym glosie pogardy do Asha.
Mój ukochany odpowiedział mu ironicznym uśmiechem i zaczął mówić:
- Już mówię. Tamtej nocy Stanley rzeczywiście słuchał audycji w radiu przez słuchawki, ale tylko do czasu. Wiedział z jakiegoś powodu, że do jego siostry ma przyjść chłopak w wiadomym celu i chciał sobie popatrzeć. Od jakiegoś czasu już miał bowiem ogromne zainteresowanie tymi sprawami. Wielkie i to aż nadto. Więc postanowił teraz skorzystać z okazji. Jednak przyszedł za wcześnie i siostra, która już się szykowała do odwiedzin chłopaka, nakryła brata na tym godnym pogardy czynie. Zaczęła sobie z niego pewnie kpić, może nawet zagroziła, że powie o tym ojcu. Stanley chciał uciec do siebie, ale Lizzy poszła za nim i pewnie powiedziała mu coś bardzo niemiłego. Chyba nawet zaczęła z niego kpić, a tego to już było za dużo dla naszego drogiego Stanleya. Nie wytrzymał, złapał za pogrzebacz, a zaraz potem uderzył nim Lizzy w głowę. Oczywiście natychmiast przestraszył się tego, co zrobił i postanowił to jak najlepiej zatuszować. Zaciągnął nieprzytomna siostrę do jej pokoju i położył na łóżku, po czym wrócił do salonu, wytarł krew tam, gdzie się tylko dało, po czym zorientował się, że na swojej piżamie ma sporo krwi. Więc spalił ją w kominku, szybko zakładając na siebie nową. Tylko z nerwów zapomniał odpowiednio to zrobić, przez co górę od piżamy miał na lewej stronie. Potem, jak na złość zauważył Luxa, który mu się przypatruje. Ze złości uderzył go w łeb, ale nie za mocno. Chwilę potem wpadł na pomysł, aby to wykorzystać i postanowił udawać, że dopiero co się obudził, bo usłyszał skowyt Luxa i zaniepokojony wstał, aby sprawdzić, co jest jego przyczyną. Resztę już znamy.
Wszyscy wpatrywali się w zdumieniu i niemałym szoku w Stanleya, który to jednak był zupełnie spokojny. Uśmiechał się jedynie, jakby to, co powiedział o nim przed chwilą Ash go bawiło. Chwilę później zaś zaczął głośno klaskać w dłonie, po czym powiedział:
- Gratuluję, kochany panie detektywie. Piękna bajeczka. Naprawdę sam bym lepszej nie wymyślił. Tylko zapomniałeś o jednej sprawie. Gdzie dowody? Masz jakieś dowody? Czarno na białym?
- Nagrania i zdjęcia na twoim laptopie - zauważyłam.
- Sorry, złotko, ale to żaden dowód. Może te filmiki nie są zbyt ładne, ale to jeszcze nie dowód na to, że zaatakowałem siostrę. Co jeszcze na mnie macie? No co takiego? Zeznania Rity? I kto jej uwierzy?
- Mam coś lepszego. Zeznania twojej siostry - powiedział Ash.
Na dźwięk tych slow, Stanley nagle zamarł. Spojrzał na mojego męża, jakby w tej właśnie chwili zobaczył go po raz pierwszy. Wstał ze swojego miejsca, po czym podszedł bliżej Asha i zapytał:
- Zeznania Lizzy? Jak to? To ona się... Ona się wybudziła?
- Tak, dziś rano - odpowiedziała Jenny - Nie ma co prawda wiele sił na to, aby nam wszystko wyjaśnić, ale wyznała nam, że to byłeś ty. Jak ona to powiedziała, Sereno? To był mój brat, prawda?
- Konkretniej, to powiedziała „To był ten świr, mój brat” - wyjaśniłam.
Stanley popatrzył na mnie morderczym spojrzeniem, jakby chciał zabić mnie samym swoim spojrzeniem. Ash zaś zaczął się nad nim pastwić, pytając doktora Familio o to, czy obłęd może być dziedziczony przez dzieci chorej matki. To, co padło w odpowiedzi, było już przelaniem czary goryczy młodego Remberto.
- Tak. Nie jest to co prawda normą, jednak wiele dzieci z chorych psychicznie matek dziedziczy po nich szaleństwo.
Stanley złapał się za głowę, potem za twarz, jakby próbował ją ukryć, a kiedy zrozumiał, że nic to nie da, odsłonił ją i uważnie rozejrzał się po całym pokoju. Nie spodobało mu się jednak to, co zobaczył. A zobaczył on, że wszystkie twarze są już skierowane wyłącznie na niego. Twarze pełne pogardy i niechęci, a także szoku i zdumienia jednocześnie. To było jedne, co mógł w naszych oczach dostrzec.
- Nie patrzcie tak na mnie! - zawołał.
Ponieważ jednak dalej patrzyliśmy, ryknął na nas wściekle:
- Przestańcie się na mnie gapić, słyszycie?! NIE PATRZCIE TAK NA MNIE! Nikt nie będzie mnie nazywał świrem! Rozumiecie?! NIKT! Nikt nie będzie mnie bezkarnie obrażał! Nikt a nikt! Każdemu, kto to zrobi rozwalę łeb jak tej suce! To ona jest nienormalna! Wy wszyscy jesteście szurnięci! Zostawcie mnie w spokoju!
Po tych słowach, padł na kolana, ukrył twarz w dłoniach i zaczął płakać. Julia podbiegła do niego i mocno go przytuliła, a on sam zaczął ronić łzy w jej ramię i głośno przepraszać za swoje zachowanie. Pan Remberto zaś w niemym szoku nie odrywał od niego wzroku, nie wiedząc, co ma powiedzieć.
Jenny zaś uznała, że to już koniec przedstawienia, bo wstała ze swego miejsca i podeszła do Stanleya, mówiąc:
- Chodź, chłopcze. Mam do ciebie kilka pytań.
Następnie pomogła mu wstać z podłogi i wyprowadziła go z pokoju, a zaraz potem z domu, prowadząc do swojego radiowozu.
Pan Remberto zaś podszedł do siostry i pomógł jej wstać. Kobieta niechętnie podniosła się z podłogi, spojrzała na nas smutno i powiedziała:
- To okropne. Po prostu okropne. On? Jak to możliwe?
- Choroba nie wybiera - odpowiedział Ash.
- I co z nim będzie? - zapytała Petra - Pójdzie siedzieć?
- Nie wiem, może zamkną w zakładzie. O tym zdecyduje sąd - odparł Ash.
Wszyscy byli w niesamowitym szoku po tym, co właśnie zostało odkryte. Dla wielu nie stanowiło to materiału łatwego do przełknięcia, a już zwłaszcza ojciec i ciotka Stanleya. Oboje nie mogli wyjść z szoku przez kilka dobrych minut. Muszę powiedzieć, że było ich wtedy niesamowicie żal, a po minie Asha łatwo zdołałam wywnioskować, iż jego także to poruszyło. Nie mówiąc już o Pikachu i Buneary, których smutne pyszczki mówiły nam więcej niż wszystkie słowa świata.
W takiej oto sytuacji, nasza satysfakcja z dobrze wykonanego zadania minęła i została zastąpiona przez smutek i chęć pocieszenia naszego klienta. Nie mieliśmy tylko pojęcia, w jaki niby sposób mamy to zrobić. Ostatecznie przecież byliśmy, co prawda tylko częściowo, ale jednak przyczyną jego smutku, nie wspominając już o smutku jego siostry. W końcu oboje kochali równie mocno Lizzy, jak i Stanleya i dlatego też wiadomość o tym, że jedno z nich zaatakowało drugie i w ten sposób o mało nie doprowadziło do nieodwracalnej tragedii, musiała ich przygnębić. Zatem co my, obcy im zupełnie ludzie, którzy jedynie przypadkiem się z nimi zetknęli, mogli w tej sytuacji zrobić? Jak pocieszyć w trudnej chwili? Jak podnieść ich na duchu? Nie mogliśmy tego zrobić. Nic zasadniczo nie mogliśmy zrobić, tylko stać i na nich patrzeć.
- Niesamowita sprawa - rzekł po długiej chwili ciszy Luigi.
- To prawda - zgodził się z nim jego ojciec, powoli wstając ze swego miejsca - Przyznam, że początkowo nie bardzo wierzyłem w to, że sobie poradzicie. Byłem na początku pewien, że wasza sława jest mocno rozdmuchana. Teraz jednak widzę, jak bardzo się myliłem. Jesteście lepszymi detektywami, niż myślałem. Macie więc moje uznanie.
Podziękowaliśmy mu za te miłe słowa, zwłaszcza, że czuliśmy, iż są one jak najbardziej szczere. Podobne gratulacje złożyli nam inni obecni w pokoju, a już zwłaszcza gratulował nam Peppino, który przy okazji zaczął nas wypytywać o swą ukochaną Lizzy.
- Słuchajcie, skoro ona już się obudziła, to czy mógłbym ją odwiedzić?
Zmieszaliśmy się mocno, kiedy usłyszeliśmy to pytanie. A to uczucie w nas jeszcze wzrosło, kiedy tylko pani Julia zaczęła nas pytać o to samo. Nie mieliśmy pojęcia, co odpowiedzieć na te pytania, kiedy nagle los wyzwolił nas od tego, bo w tej samej chwili, gdy już z Ashem zastanawialiśmy się, co teraz, nagle w sąsiednim pokoju zadzwonił telefon. Remberto wyszedł, aby sprawdzić, kto i w jakim celu do niego dzwoni, a po chwili powrócił zdumiony i szczęśliwy jednocześnie.
- Słuchajcie, dzwonili ze szpitala. Lizzy właśnie się wybudziła.
Wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni, a następnie skierowali wzrok na nas, a my mieliśmy wówczas wielką ochotę zapaść się pod ziemię.
- Możecie nam wyjaśnić, o co tutaj chodzi zapytała? - pani Julia.
- Ano właśnie, podobno Lizzy obudziła się już wcześniej i złożyła zeznania przeciwko swojemu bratu - powiedziała Petra.
Nim zdążyliśmy wszystko wyjaśnić, doktor Familio pospieszył nam z pomocą i odpowiedział za nas:
- Ależ moi drodzy, czy jeszcze się nie domyśliliście, że to był jedynie podstęp ze strony naszych drogich detektywów, aby podejść jakoś winowajcę i zmusić go do tego, aby się przyznał do winy.
- Jak to? - zdziwiła się Petra - Więc to wszystko to był blef?
- Oczywiście i to jak widać, skuteczny - odpowiedział jej Ash, odzyskując od razu cały animusz.
- I Lizzy dopiero teraz się obudziła? - dopytywała się pani Julia.
- Dokładnie tak - potwierdził Ash.
- I wcale nie obciążyła swoimi zeznaniami Stanleya? - zapytał Remberto.
- Jeszcze nie, ale jestem pewien, że niedługo to zrobi - odparł mój mąż.
- Okłamaliście nas! - zawołała oburzona Petra.
- Skądże, wcale nie okłamaliśmy.
- Więc jak to nazwiesz, panie detektywie?
- A tak, jak to należy nazywać. To nie jest żadne kłamstwo, a jedynie pewne lekkie uprzedzenie prawdy. W końcu Lizzy właśnie się obudziła i jestem pewien, że z miejsca opowie nam, kto ją tak urządził i że był to jej brat. Mówiąc więc, że już to zrobiła, jedynie uprzedziłem fakty. To żadne kłamstwo. A zresztą, co to niby za różnica, czy to kłamstwo, czy nie? Chyba ważne jest to, że jest ono skuteczne, mam rację?
Choć zdania na temat naszego blefu były dosyć podzielone, w jednej sprawie wszyscy musieli się zgodzić w jednej sprawie z Ashem. Uprzedził on istotnie to, co stało się nieco później. Lizzy bowiem rzeczywiście, gdy już tylko poczuła się już na siłach, złożyła zeznania obciążające jej brata i potwierdzające w większości to, co powiedział Ash podczas demaskowania Stanleya. Jeżeli więc policja i sąd miały jeszcze pewne wątpliwości w tej sprawie, to w tamtej chwili rozwiały się one już na stałe. Co za tym idzie, Rita Gordon została oczyszczona ze wszystkich zarzutów i wypuszczona na wolność, do swojego ukochanego, który z radością złapał ją w ramiona i mocno uściskał, a potem bardzo czule ucałował. To była niesamowicie piękna scena i przyznam, iż brakuje mi słów, aby ją należycie opisać, bo słowa to za mało, aby oddać to, co się działo w moim sercu na widok tego cudnego obrazu.
Jeszcze trudniej jest mi opisać to, co się działo we mnie, kiedy widziałam na własne oczy pana Remberto, jak wpada on do sali szpitalnej i mocno ściska swoją ukochaną córkę Lizzy, która wciąż mocno osłabiona, ale mimo to szczęśliwa na widok swojego ojca, podobnie jak on płacze z radości, mogąc znowu mocno się do niego przytulić, a następnie w podobny sposób ściska swoją ciotkę, po czym oboje mocno przeprasza za swoje dotychczasowe zachowanie, którego teraz tak bardzo żałuje. Ojciec i ciotka oczywiście powiedzieli jej, że oni też w tej sprawie popełnili sporo błędów, dlatego też przepraszają teraz za nie i obiecują, iż zrobią to, co tylko możliwe, aby już nigdy nie było między nimi takich sporów.
- Tak mi przykro, że mieliście przeze mnie tyle problemów - mówiła do nich Lizzy - I tego, że przeszkadzałam ci, tato, w związku z Ritą. Jeśli chcesz, możesz się z nią nawet ożenić. A właśnie, gdzie ona jest? Chyba nie jest na mnie obrażona za to, co jej zrobiłam? Chociaż nie zdziwiłabym się, gdyby jednak była.
- Nie, córeczko - odpowiedział jej ojciec - To nie tak. Ona jest zatrzymana, siedzi w areszcie i czeka na wyrok za napaść na ciebie.
- Napaść? Za jaką napaść?
- Tę, przez którą tu teraz jesteś.
Lizzy westchnęła przerażona, kiedy to usłyszała.
- Ale tato, to przecież nie była ona! To Stanley uderzył mnie pogrzebaczem, bo zauważyłam, jak mnie podgląda, gdy się przebieram. To nie była Rita. On jest niewinna!
Ojciec i ciotka szybko zaczęli ją uspokajać, że wiedzą już o wszystkim, bo te sprawę rozwikłali już wybitni detektywi i to mówiąc, wskazał na nas, stojących w progu sali szpitalnej.
- Wiemy więc już wszystko, moje kochanie. A policja już czeka, aby zadać ci kilka pytań celem ostatecznego wyjaśnienia pewnych kwestii.
Lizzy spuściła ponuro wzrok na swoje kolana i zapytała:
- Wszystko? Naprawdę już wszystko wiecie? O Luigim także?
- Tak, kochanie. Wiemy, po co przyszedł do ciebie tamtej nocy.
- A o listach do Rity też już wiecie?
- Że pisała je twoja koleżanka na twoje życzenie? Tak, o tym też już wiemy.
Lizzy spojrzała na nas i potem na swoich bliskich i powiedziała:
- Widzę, że twoi detektywi odrobili pracę domowa. Tak bardzo jest mi głupio z tego powodu.
Ojciec i ciotka jeszcze raz uściskali dziewczynę, ucałowali ją i powiedzieli, że to już teraz nieważne, bo najważniejsze dla nich jest to, aby Lizzy wydobrzała i wróciła potem do domu. A całą resztę jakoś się ułoży.
Rzeczywiście, dało się to ułożyć, gdyż jak już wcześniej wspominałam, Rita Gordon odzyskała wolność zaraz po przedstawieniu przez nas dowodów i złożeniu zeznań przez Lizzy, zaś Stanley został zatrzymany na oddziale zamkniętym, gdzie specjaliści z doktorem Familio na czele orzekli, że w chwil dokonania zbrodni był niepoczytalny, przez co został on umieszczony przymusowo w szpitalu i to tym samym, w którym przebywała jego matka. To musiało być dla niego okropne, bo nie krył swojej niechęci do niej oraz do tego, aby ich do siebie porównywać.
Po długiej rekonwalescencji, Lizzy powróciła do domu i oczywiście od razu przeprosiła Ritę za swoje zachowanie. Kobieta nie miała do niej o nic żalu i łatwo jej wybaczyła. Dziewczynę bardzo to ucieszyło i to na tyle, że jeszcze tego samego dnia zerwała z Luigim. Uznała, iż podle się on zachował, znajdując ją ranną w jej pokoju i uciekając, bez udzielenia jej jakiekolwiek pomocy. Zaczęła się za to znów spotykać z Peppinem, na co jej bliscy tym razem patrzyli przychylnie, bo zdążyli już odkryć, że ten zmienił się i jest już dużo lepszą osobą niż przedtem. Uznali z tego powodu, iż należy dać mu szansę, a on obiecał solennie jej nie zmarnować.
Oczywiście w całej tej sprawie nie zapomniano o nas. Zostaliśmy bardzo, ale to bardzo hojnie wynagrodzeni przez naszego klienta, który nie szczędził nam tak wielu pochwał za nasze dokonanie. My zaś przyjmowaliśmy je tak, jak pochwały przyjmować zawsze należy, czyli ze skromnością godną wybitnych detektywów, którymi zdaniem Asha byliśmy. Pochwały także popłynęły od inspektor Jenny i od naszych serdecznych przyjaciół, Lorenzo i Bianki. Oboje nie szczędzili nam słów pochwały, a także wyrazów smutku, że muszą się oni z nami rozstać, ponieważ po wykonaniu naszego zadania musieliśmy powrócić do swoich obowiązków.
- Odwiedźcie nas jeszcze kiedyś - powiedział życzliwie Lorenzo, gdy już się z nami żegnali.
- I rozwiążcie tu jeszcze niejedną zagadkę - dodała wesoło Bianka.
- Chętnie, tylko nie wiem, czy jakąś się tu trafi podczas naszej kolejnej wizyty - odpowiedział jej dowcipnie Ash.
- Na pewno się trafi. Przyciągacie takie sprawy jak magnez.
Ash parsknął śmiechem, gdy to usłyszał.
- Wszyscy nam to mówią. Chyba jednak coś w tym jest.
Bianka uściskała nas na pożegnanie i potem mocno przytuliła Pikachu oraz Buneary, a potem odprowadziła nas z dziadkiem na przystań, gdzie czekał już na nas statek, którym mieliśmy powrócić do Kanto. A kiedy wsiedliśmy już na jego pokład, to długo jeszcze stali na pomoście, aby machać nam na pożegnanie i robili to do chwili, w której zniknęli nam za horyzontem.
- To kolejna przygoda za nami - powiedział do mnie Ash - A kolejne jeszcze przed nami.
- Też jestem tego pewna - odpowiedziałam mu i westchnęłam - Jak to dobrze, że ta zakończyła się szczęśliwie. Choć niewiele brakowało, aby było inaczej. Tym razem naprawdę niewiele brakowało, aby drań nam się wymknął. Ale ostatecznie liczy się, że w tej rodzinie już wszystko jest dobrze.
Nie była to jednak do końca prawda, o czym przekonaliśmy się z Ashem już kilka miesięcy później, kiedy to czytając wiadomości w Internecie dowiedzieliśmy się, że Stanley uciekł jakimś sposobem z zakładu, w którym przebywał i umknął w góry Jotho. Oczywiście od razu rozpoczęto jego poszukiwania, które zakończyły się dopiero z chwilą, w której odnaleziono jego ciało przysypane wielką warstwą śniegu. Musiał on widocznie, uciekając przed wymiarem sprawiedliwości, trafić na lawinę, a ta już przypieczętowała jego los. Umknął co prawda stróżom prawa, ale nie wymknął się sprawiedliwości. Jego rodzina z rozpaczą przyjęła ta wiadomość, która spowolniła nieco ślub pana Remberto, który uzyskał wreszcie rozwód z żoną i mógł poślubić ukochaną Ritę. Jednak nawet on, nasz dawny klient, przyznał, że nawet dobrze się stało, iż Stanley zginął, zamiast umierać powoli w zakładzie.
- Zawsze kochał góry i dlatego dobrze, że to w nich mógł umrzeć. Myślę, że on chciał tam spędzić swoje ostatnie chwile. Wybrał sam sposób, w jaki odejdzie z tego świata. Nie zostaje nam teraz nic innego, jak tylko go pochować i zatrzymać o nim dobre wspomnienia w naszych sercach.
Po przeczytaniu tych słów, spojrzałam na siedzącego obok mnie Asha, który także zwrócił swój wzrok na mnie i zapytałam go:
- Co o tym wszystkim myślisz, najdroższy?
Ash delikatnie ścisnął mą dłoń, czując chyba, jak wielki smutek spowodował we mnie ten artykuł i odparł:
- No cóż... Myślę, kochanie, że dopiero teraz ta sprawa została ostatecznie i definitywnie zamknięta.
- A co sądzisz o Stanleyu? Lepiej się stało, że umarł i go nie złapali, aby znów żył do końca swoich dni w wariatkowie?
Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie i odparł na to:
- Myślę, że na to pytanie, Serenko, już sobie odpowiedziałaś.
Spojrzałam na niego z zainteresowaniem, na początku nie rozumiejąc, co on ma na myśli, ale po chwili zrozumiałam i skinęłam lekko głową na znak, że wiem już, co miał on na myśli. Tak, wiedziałam doskonale, jaka jest odpowiedź na moje pytanie, bo udzieliłam jej już podczas samego zadawania pytania.
KONIEC
KONIEC