czwartek, 31 sierpnia 2023

Przygoda 126 cz. IV

Przygoda CXXVI

Zła macocha cz. IV


Petra nie była zadowolona z tego, że ponownie musi z nami rozmawiać, a na dodatek jeszcze odpowiadać na nasze pytania. Widzieliśmy wyraźnie, iż gdyby nie musiała, nie robiłaby tego i chyba tylko autorytet, jakim się cieszyliśmy, podobnie jak i to, że mieliśmy pozwolenie od najwyższych władz policyjnych nakazywały tej zarozumialej pannicy traktować nas poważnie.
- Ja naprawdę nie rozumiem, czego wy jeszcze ode mnie chcecie - mruczała ze złością w głosie dziewczyna, nerwowo chodząc po pokoju - Odpowiedziałam już chyba na wszystkie wasze pytania. Nie wiem, co jeszcze mogłabym wam w tej sprawie wyjaśnić.
- Sporo rzeczy, a o ile zechcesz z nami rozmawiać bez robienia nam przy tym problemów, to szybciej zakończymy tę nieprzyjemną dla ciebie sytuację.
Tymi właśnie słowami Ash próbował przekonać do siebie Petrę, a jego wierny Pikachu, który siedział mu na ramieniu, zapiszczał delikatnie w sposób niezwykle poważny, jakby na potwierdzenie słów swego trenera.
Petra spojrzała na nas oboje z niechęcią i zapytała się Asha:
- Czy mówił ci już ktoś, że jesteś niesamowicie irytujący?
- Owszem, kilka osób - odpowiedział jej bezczelnym tonem Ash.
- Dziwi mnie, że tylko kilka.
- Może było ich więcej? Kto wie? Po setnej straciłem rachubę.
Z trudem opanowałam się, aby nie parsknąć śmiechem, słysząc jego słowa. Z doświadczenia wiedziałam, że prowokowanie takiej osoby jak Petra śmianiem się z jej sytuacji bynajmniej nie pomaga przekonać ją do zmiany zdania, a już na pewno nie do grzecznego przekazania nam tego, co chcieliśmy wiedzieć. Petra mimo to była na tyle bystra, iż dostrzegła na mojej twarzy ironiczny uśmieszek, który chyba widniał na mojej twarzy. Zirytowało ją to i warknęła wściekle:
- Bawi was to, tak? Nie wiedziałam, że umiem kogokolwiek rozbawić tym, że jestem szczera.
- Ty jesteś szczera? Od kiedy? - zapytałam złośliwie - Od kiedy przeraziłaś się konsekwencji składania fałszywych zeznań w trakcie śledztwa?
Ash uśmiechnął się do mnie zadowolony, okazując mi w ten sposób wielkie zadowolenie i swoją aprobatę, po czym dodał szybko:
- Spokojnie, Petro. Nie przyszliśmy tutaj z ciebie sobie szydzić. Po prostu jest w naszym śledztwie kolejna niejasna sprawa. Wyjaśnisz nam je i masz już od nas spokój. To jak będzie?
Petra wyglądała na przekonaną, ale też nie do końca, bo spytała:
- A skąd pomysł, że niby coś na ten temat wiem?
- Jesteśmy detektywami. Wymyślanie pomysłów jest czymś normalnym w tej branży, nie wiedziałaś? - odpowiedział jej nieco dowcipnym tonem Ash - Poza tym też muszę powiedzieć, że mam podstawy uważać, iż jednak to wiesz.
- A jakie niby podstawy?
Ash powoli wyjął z kieszeni znalezisko i pokazał je bez słowa Petrze. Patrzył na nią uważnie i obserwował jej reakcję, podobnie jak i ja. Dziewczyna spojrzała z równie wielką uwagą dwie kostki do gry na sznurku, po czym skierowała wzrok na nas i zapytała:
- No i co? Co mam wam niby powiedzieć na temat tego czegoś?
- Czy widziałaś kiedyś coś takiego? - zapytał Ash.
- Owszem, wiele razy. To takie dodatki do butów. Coś jakby zawieszki. To w obecnych czasach bardzo modne - odpowiedziała Petra.
- Czy ty też masz takie buty?
- Nie.
- Dlaczego? Skoro to modne i popularne…
Petra popatrzyła na niego z lekka kpiną w oczach i odparła:
- Widać, że jesteś daleko w tyle za najnowsza moda, co w zasadzie raczej nie powinno mnie dziwić. Jak tak patrzę na to, co nosisz…
- Możesz łaskawie nam odpowiadać na pytania, zamiast rzucać jakieś głupie uwagi? - przerwałam jej ze złością.
Petra westchnęła z politowaniem, jakby musiała tłumaczyć coś dziecku, zaraz potem spoglądając ponownie na Asha i mówiąc:
- Dziewczyny nie noszą czegoś takiego. To jest zawieszka do męskich butów. Takie noszą jedynie chłopcy.
Ash przysłuchiwał się uważnie słowom dziewczyny, notując sobie w pamięci te oto ciekawostki. Pikachu zapiszczał coś na jego ucho, a mój mąż najwyraźniej go zrozumiał, gdyż zaraz potem zapytał:
- Czy chłopak Lizzy też takie posiada?
Petra parsknęła śmiechem, gdy to usłyszała.
- Peppino? Chyba sobie jaja ze mnie robicie. On? Ten golec miałby mieć kasę na takie buty? Nie żartujcie sobie. To są buty z wysokiej półki. Byle kogo nie jest na nie stać.
- Czyli to są buty jedynie dla bogatych? - zapytałam.
- No chyba.
- Czyli Peppino nie mógłby ich sobie kupić?
- Musiałby dostać spadek albo okraść bank. Bo w innej sytuacji raczej wątpię.
- Rozumiem - powiedział Ash, rozważając w głowie słowa dziewczyny - A czy wiesz może, kto mógłby takie nosić?
- Spytaj raczej, czy wiem, kto takie nie nosi - rzuciła Petra - W naszej szkole jest jedynie dobre towarzystwo. Takie, które stać na najlepsze.
Jej słowa były tak beznadziejnie głupie i snobistyczne, że komentowanie ich przez nas było poniżej naszej godności, dlatego darowaliśmy sobie odpowiadanie jej na takie stwierdzenie. Zamiast tego Ash, który na szczęście wiedział doskonale, o co pytać i czego powinniśmy się dowiedzieć.
- Rozumiem, ale powiedz nam, czy jakiś chłopak ze szkoły interesował się w ostatnim czasie, to znaczy, jak ona była jeszcze przytomna? Czy miała może jakiś wielbicieli lub czy może z kimś kręciła?
Petra uśmiechnęła się, doskonale rozumiejąc, o co chodzi i co ciekawe, mając  w tej sprawie bardzo ciekawe informacje.
- Kilku chłopaków do niej startowało, ale ona była długo zainteresowana tym głupim Peppino. Nie wiem, co ona w nim widziała, skoro miała tylu lepszych od niego wokół siebie. Ale to już jej sprawa. Ja tam bym nie traciła czasu na jakiegoś biedaka, który dodatkowo jeszcze siedział w pace. Na szczęście trafił się jej ktoś o wiele lepszy. To znaczy, lepszy w jej mniemaniu. Bo ja nie podzielam tego zdania, jeżeli chcecie wiedzieć.
- A kto to taki? - zapytałam zaintrygowana tymi słowami.
- Luigi Petri - odpowiedziała dziewczyna.
Spojrzeliśmy na nią zaintrygowani.
- Petri? Tak jak miejscowy komendant? - zapytał Ash.
- To jego synalek - odparła na to Petra - Niezły gagatek, tak swoją drogą. Jego metody podrywu są po prostu żałosne i nie wiem, jak jakaś dziewczyna może na niego lecieć. Ale widocznie niektórym imponuje taki zarozumialec, który miał już chyba w swoim łóżku połowę lasek z tego miasta.
- Rozumiem, że ciebie taki nie interesuje - stwierdziłam ironicznie.
Petra popatrzyła na mnie lekko zła i odpowiedziała:
- A dziwi cię to? Ja tam się szanuję. Ale Lizzy zawsze lubiła łobuzów. Jak nie jeden, to drugi. Przez Peppina żarła się z ojcem. A przez Luigiego miałaby kłopoty i to pewnością, gdyby tylko dostała do nich okazję.
- Czyli jeszcze nie narobił jej problemów? - zapytałam.
- Nic o tym nie wiem, więc raczej nie.
- Rozumiem.
Ash pomyślał przez chwilę, nim zadał kolejne pytanie.
- Przy okazji, Luigi Petri posiada buty z taka zawieszką jak ta, która ci dzisiaj pokazaliśmy?
- Tak, na pewno. Sama je nieraz u niego widziałam. Ale ostatnio jakoś wcale ich nie nosi. Nie wiem, dlaczego. Pamiętam, jak je sobie kupił. Strasznie się nimi afiszował, były jego prawdziwą dumą . Nie wiem więc, o co mu chodzi ani czemu już tego nie robi.
Spojrzałam uważnie na Buneary, która zapiszczała znacząco. Potem od razu skierowałam swój wzrok na Asha, który znacząco się do mnie uśmiechnął. Tak, to nie ulegało wątpliwości. Wszyscy byliśmy tego samego zdania. Sprawa powoli się nam zaczęła wyjaśniać.
- A tak swoja droga, to gdzie wy znaleźliście te zawieszkę? - zapytała nas po chwili Petra.
- W ogrodzie Lizzy i jej ojca - odpowiedział jej Ash.
Petra chyba zrozumiała, o co chodzi i co oznaczało to odkrycie, bo jęknęła w szoku i lekko zasłoniła sobie usta dłonią. Niczego nie musieliśmy jej tłumaczyć. Tak jak i sobie nawzajem, do którego to wniosku doszliśmy, kiedy opuszczaliśmy całą czwórką dom kolejnego przesłuchanego przez nas świadka. Wszystko było już dla nas jasne. O nic nie musiałam pytać Asha. Ani co podejrzewa, ani też do kogo teraz idziemy. Wiedziałam nazbyt dobrze, kogo teraz będziemy przesłuchiwać.

***


Dotarliśmy bez żadnego problemu do domu miejscowego komendanta. Choć nie wiedzieliśmy dokładnie, gdzie on się znajduje, to wystarczyło nam tylko spytać się o to pierwszej napotkanej osoby, a od razu nam go wskazała. Dom komendanta był powszechnie znanym budynkiem i chyba wszyscy w mieście wiedzieli, gdzie on stoi. W każdym razie na pewno wiedziała o tym osoba, która wskazała nam go i mogliśmy go dzięki temu odnaleźć. Dlatego właśnie bez żadnych trudności udało się nam dotrzeć do miejsca naszego kolejnego przesłuchania.
Ale niestety, choć samo odnalezienie domu należało do zadań niesamowicie łatwych, to porozmawianie z synalkiem komendanta już takie proste nie było. Ten łobuz nie tylko początkowo kłamał nam jak z nut, to jeszcze przybył mu na pomoc jego kochany tatuś, który z miejsca zaczął nas straszyć konsekwencjami i gdyby nie to, że Ash wykorzystał całą swoją pomysłowość i prawdziwą odwagę, która to chyba została dodatkowo okraszona sporą szczyptą bezczelności, to chyba kiepsko by się dla nas ta sprawa skończyła. Jednak nie ma co uprzedzać fakty, tylko moją narrację prowadzić po kolei, zgodnie z kolejnością wydarzeń.
Zaczęło się więc od tego, że dotarliśmy do domu komendanta Petri. Byłam w duchu pewna tego, iż oczom naszym ukaże się prawdziwa willa z basenem i jeden z najpiękniejszych domów w całym mieście, dźgający innym w oczy swoim wręcz ogromnym przepychem. Byłam wiec niesamowicie zaskoczona, kiedy zobaczyłam wraz z Ashem i naszymi pokemonimi towarzyszami dom bardzo ładny, na pewno też nie biedny, ale też dosyć skromny, a jeśli nie jest to odpowiednie słowo, to już na pewno jest nim słowo „odpowiedni”. Co mam na myśli? Otóż to, że dom pana komendanta i jego syna nie był bogaty. Nie był też biedny, ale daleko mu było do tego, aby go nazwać willą. To już pan Remberto bardziej bogato mieszkał niż nasz drogi stróż prawa i porządku. Pomyślałam przez chwilę, kiedy to ta świadomość do mnie dotarła, że cokolwiek możemy o naszym drogim komendancie rzec, to już na pewno nie to, iż jest on osobą próżną i lubiącą przepych. W pewnym sensie nawet nabrałam nieco sympatii do tego człowieka, choć mocno umniejszonej tym dosyć przykrym faktem, iż pan kapitan Petri zdecydowanie nam nie sprzyjał, co też biorąc pod uwagę fakt, że jego synalek widocznie jest zamieszany w te sprawę, bynajmniej nas już nie dziwiło. Wcześniej mieliśmy w tym zakresie wątpliwości i nie byliśmy pewni, co mamy o tym myśleć, ale obecnie wszystko nabierało sensu. Trzeba było więc teraz tylko dowiedzieć się, czy ów sens posiada prawo bytu.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, zapukaliśmy do drzwi i po chwili otworzył nam jakiś chłopak ubrany w niebieskie dżinsy podarte na kolanach, czarna koszulkę z nie do końca jasnymi dla nas białymi znakami, czarne glany oraz zielona czapkę z daszkiem. U jego boku kręcił się Flareon, ognisty Pokemon, który lekko nastroszył na nasz widok w gniewny sposób swoje futerko i zawarczał. Chyba nie był ufny wobec obcych. No cóż... Biorąc pod uwagę to, że jego pan zdecydowanie miał coś na sumieniu, to wcale nas to nie dziwiło.
- Czego? - mruknął niezadowolony naszym widokiem chłopak - Halloween to dopiero ma chyba być, prawda? A kinderbal jest gdzie indziej, dwa domy dalej.
Oczywiście pił do stroju Asha, który mógł mu się wydawać dosyć fantazyjny. Mój ukochany jednak w ogóle się tym nie przejął, tylko uśmiechnął się do niego dosyć ironicznie i odparł:
- Fajnie, ale my nie w tej sprawie.
Po tych słowach, wyjął legitymację detektywa i pokazał ją chłopakowi w taki sposób, aby ten mógł się dobrze jej przyjrzeć. Ja uczyniłam podobnie, a kiedy już ten dość nowoczesny nastolatek napatrzył się już na nasze dowody osobiste, jęknął lekko i powiedział:
- Ach, to wy. Słynni detektywi z Alabastii w Kanto. Ojciec mi mówił o tym, że tu się kręcicie i badacie sprawę Lizzy. Nie wiem jednak, po co wam to. Chyba już policja wszystko wyjaśniła.
- Miło, że tak bronisz ojca i jego podwładnych, ale mimo wszystko, gdyby na górze nie uznano, iż sprawa wymaga naszej interwencji, nie proszono by nas o to, abyśmy zajęli się nią - odpowiedział mu Ash.
- Możemy wejść, czy mamy rozmawiać w progu? - zapytałam.
Pikachu i Buneary zapiszczeli pytająco w kierunku chłopaka. Luigi Petri zaś z wyraźnym niezadowoleniem otworzył szerzej drzwi, aby nas wpuścić do środka. A gdy już weszliśmy, zamknął drzwi i spojrzał nas niechętnie.
- Czego zatem chcecie? - zapytał.
- Coś ty taki niegościnny, kolego? - rzucił ironicznie Ash.
- Nie lubisz gości? - dodałam tym samym tonem.
- Owszem, lubię. Ale tylko proszonych - odparł nieprzyjemnym tonem Luigi.
- Czasami trzeba porozmawiać z kimś, kogo o rozmowę nie prosimy, ale kto z kolei prosi o rozmowę nas - stwierdził filozoficznie Ash.
Luigi Petri łypnął na nas niechętnie i wyraźnie czując do nas pewna niechęć. Domyślałam się, co jest tego przyczyna. Koleś musiał naprawdę mieć coś i to coś poważnego na sumieniu, skoro niechętnie reagował na widok detektywów, którzy z niezwykłą szczegółowością badali sprawę ataku na Lizzy. Skoro tak, to znaczy, że dobrze typowaliśmy. Ten gość naprawdę aniołkiem nie był. Czy był jednak winny? Tego nie widzieliśmy, ale czuliśmy, iż jest to więcej niż prawdopodobne.
- Dobra, detektywku - mruknął ze złością Luigi Petri - Nie bawcie się ze mną w ciuciubabkę, bo nie mam na to najmniejszej ochoty. Czego wy chcecie?
- Wiemy, że chodziłeś z Lizzy przed tym nieszczęśliwym wypadkiem, który ją spotkał - powiedziałam, starając się przybrać jak najbardziej poważny ton głosu.
- Poważnie? - spytał ironicznie Luigi Petri - I czego jeszcze się niby o mnie dowiedzieliście? Że ukradłem księżyc i sprzedałem go na jako lampki nocne? Nie warto słuchać wszystkiego, co ludzie opowiadają. A tak w ogóle, to skąd wy o tym niby wiecie?
- Nie sadzisz chyba, ze zdradzimy ci nazwiska swoich informatorów?
- Nie musicie. Domyślam się, o kogo wam chodzi. O te tępą idiotkę Petrę. To ona wam wcisnęła ten kit, prawda? Na waszym miejscu nie brałbym na poważnie tych jej rewelacji. To największa plotkara w szkole, jeśli nie w mieście.
Ash nie wyglądał na przekonanego jego opowieścią, podobnie jak i ja. Nasze Pokemony też wcale nie sprawiały wrażenia, aby wierzyły w opowieść Luigiego. Z jego słów biło wyraźne kłamstwo pomieszane ze strachem, które to uczucia chciał za wszelką cenę ukryć pod maska bezczelności. Nie wiem, czy na kogokolwiek to działało, ale na nas zdecydowanie nie. I nie zamierzaliśmy tego przed nim kryć.
- To bardzo ciekawe, co mówisz - rzekł po chwili Ash - Wiesz, miałoby to, co nam przed chwila wyjawiłeś nawet spory sens, gdyby nie jeden istotny szczegół.
- Niby jaki?
- To wierutne kłamstwo.


Luigi spojrzał na mojego ukochanego ze wściekłością w oczach, prawa dłoń mu się zacisnęła w pieść i zrobił taki ruch ręką, jakby miał zamiar uderzyć Asha. Pikachu od razu przygotował się na to, stając przed swoim trenerem, aby go bronić jakby co. Podobnie w sprawie Luigiego zrobił jego Pokemon, warcząc przy tym groźnie. Oba stworki patrzyły na siebie z zaciekłością, gotowe skoczyć sobie do gardeł. Jednak Luigi ochłonął i opuścił pięść, dając jednocześnie Flareonowi znak, aby ten nie próbował walki. Ash podobnie zrobił z Pikachu, w wyniku czego obaj niedoszli przeciwnicy nie stoczyli ze sobą walki.
- Zarzucasz mi, że kłamię, Ketchum? - zapytał ze złością Luigi.
- Owszem i nawet domyślam się, dlaczego - odpowiedział mu Ash, bez obaw patrząc mu w oczy.
- Tak? A więc niby dlaczego?
- Bo byłeś tej nocy, kiedy doszło do ataku na Lizzy, w jej domu, a kiedy tylko się zrobiło gorąco, uciekłeś i schowałeś się pod skrzydła kochającego tatusia, który potem zadbał o to, abyś był bezpieczny. I żeby nikt cie o nic nie oskarżył.
Luigi zmieszał się przerażony na dźwięk tych słów, westchnął głęboko i lekko się cofnął do tylu, przerażony tym, co właśnie usłyszał. Słowa te musiały wywrzeć na nim bardzo mocne wrażenie, skoro tak go to poruszyło. Widać było, jak jest tym przejęty i nawet mocno nałożona przez niego maska luzera nie pomogła mu tego ukryć przed nami.
- To co? To prawda czy nie? - zapytał ze złością Ash.
Luigi zmieszał się jeszcze mocniej, po czym odpowiedział:
- Słuchajcie, to nie tak. Ja tylko...
Wtem do domu wszedł jego ojciec. Chyba wstąpił po coś do domu na chwilę, bo raczej godzina nie pasowała nam na to, aby wrócił on z pracy po wykonaniu już wszystkich swoich obowiązków. Ledwie tylko nas zobaczył, a potem swojego syna w pozie wyrażającej smutek i strach, domyślił się wszystkiego i zapytał:
- Co to ma znaczyć? Co wasza dwójka tu robi? Nie macie kogo przesłuchiwać i bierzecie się za mojego syna?
- Tato, ja... - rzucił w jego kierunku Luigi tonem, jakby wzywał pomocy.
Ojciec nie zamierzał mu jej odmawiać i stanął tuż obok niego i spojrzał na nas oboje groźnym spojrzeniem, pytając:
- Co wy sobie w ogóle wyobrażacie, co?! Nie macie żadnych tropów, to sobie je wyszukujecie?! I czepiacie się niewinnych ludzi?! Mój syn nie ma z ta sprawą absolutnie nic wspólnego i nie życzę sobie, żebyście go nękali! Więcej powiem, od razu zadzwonię do swoich przełożonych i waszych, a wtedy będziecie mieli oboje poważne kłopoty! Nie wiecie, z kim zadzieracie!
Na innych osobach z pewnością zrobiłoby to wrażenie i wywołało strach. Nas jednak to wcale nie poruszyło. Za dużo razy słyszeliśmy już podobne teksty pod swoim adresem, aby się nimi przejmować. Zamiast tego przybraliśmy poważne i surowe miny, w myśl zasady, której uczyliśmy się podczas zajęć, że kiedy ktoś nas chce zastraszyć, to musimy zachować stoicki spokój, nie dać się prowokować ani nie pokazywać, że choćby w najmniejszym nawet stopniu groźby tej osoby robią na nas wrażenie lub co gorsza, naprawdę nas przerażają. Jeśli bowiem ten, kto nas straszy, dostrzeże nasze obawy, zobaczy choćby niewielki cień takiego strachu z naszej strony, to już po nas i będzie się trzymał tej broni i straszył nas dalej, aż w końcu osiągnie swój cel. Zatem, jeśli nawet taki ktoś nas przestraszy, to nie może tego dostrzec w naszych twarzach. Wykłady na ten temat, które to były w naszej akademii częścią psychologii śledczej, miały miejsce zupełnie niedawno, tu przed naszym wyjazdem do Alto Mare, dlatego doskonale mieliśmy je oboje z Ashem w pamięci. Dlatego umieliśmy odeprzeć atak komendanta Petriego, zachowując przy tym stoicki spokój i stanowczość, a mój mąż odważył się nawet odpowiedzieć na zarzuty wobec nas w następujący sposób:
- Oczywiście, ma pan rację. Jesteśmy bezczelni i pozwalamy sobie na nazbyt wiele. I jesteśmy gotowi ponieść w tej sprawie odpowiednie konsekwencje. Może jednak, zanim szanowny pan raczy zadzwonić do swoich przełożonych i złożyć na nas skargę, to przekona swojego synusia, aby zaczął mówić prawdę na temat tego, co się stało w nocy, w której zaatakowano Lizzy? I to samo dotyczy też pana, bo i pan kłamie.
Komendant spojrzał na nas zdumiony i groźnie zarazem, próbując udawać, że nie rozumie, o co nam chodzi i że jest oburzony naszymi oskarżeniami. Jednak my nie daliśmy się zwieść. Czuliśmy się teraz panami sytuacji i postanowiliśmy iść do przodu jak najszybciej, zanim stracimy pęd.
- Owszem, pan i pana syn kłamiecie i obaj doskonale o tym wiecie - mówił dalej Ash - Mamy podstawy, aby uważać, że pana syn w nocy był w domu Lizzy i w jej pokoju. Pan o tym wiedział, oczywiście nie od razu, ale dość szybko pan to odkrył, bo pewnie pana syn przyznał się panu do tego. Natomiast pan, zamiast go aresztować, robił pan wszystko podczas prowadzenia śledztwa, aby nie wyszło to na jaw. Czy jak na razie wszystko się zgadza?
Komendant wyraźnie wyglądał na bardzo zmieszanego tym, co właśnie od nas usłyszał. Przez chwile chyba chciał się bronic, chciał nam coś powiedzieć lub też spróbować nas nastraszyć, jednak ostatecznie darował sobie to i zamiast tego usiadł na krześle z bardzo przygnębioną miną i zapytał:
- Skąd o tym wiecie?
- To proste. Nie zdążył pan posprzątać po swoim synku.
Po tych słowach, Ash pokazał komendantowi zawieszkę w postaci kostek do gry i powiedział:
- Nie trzeba być geniuszem, by zauważyć, że Luigi nie ma przy jednym bucie takiej zawieszki, a przy drugim ja ma. Wniosek jest prosty. To jego zawieszka.
- Gdzie ją znaleźliście? - zapytał Luigi.
- W ogrodzie domu pana Remberto - odpowiedziałam - Przyniósł go nam Lux i dzięki temu wiemy, że tam byłeś. Zgubiłeś to, uciekając z pokoju Lizzy, prawda?
- Do niczego się nie przyznawaj! - zawołał komendant do syna.
- Bardzo zła rada - powiedziałam - Wydaje mi się, że w tej sytuacji raczej o wiele korzystniejsze jest przyznanie się do winy. Jak sądzisz, Ash?
- Nie jestem od sądzenia, ale wydaje mi się, iż sąd weźmie to pod uwagę, gdy winowajca się dobrowolnie przyzna - odpowiedział na to mój mąż.
- Ale do czego mam się niby przyznać? Przecież ja nic nie zrobiłem! - zawołał przerażony Luigi.
- Naprawdę nic nie zrobiłeś? - zapytałam z kpiną - A to, co znaleźliśmy, to niby co? Krasnoludki przyniosły i podrzuciły, aby cię wrobić?
- Odczepcie się od mojego syna! - zawołał oburzony komendant - Przecież on nic złego nie zrobił!
- Nic złego? Dobre sobie! - powiedziałam ze złością, prychając przy tym - On zaatakował Lizzy! Rozbił jej głowę pogrzebaczem! Czy naprawdę pan uważa, że to jest nic?!
- Ale to nie był on! Przysięgam wam! - zawołał komisarz.
- To prawda! Ona już tam leżała, kiedy przyszedłem! - dodał Luigi, wyraźnie drżący o swoje życie - Ktoś ją załatwił zanim ja się tam zjawiłem!
- Ciekawa wymówka - powiedział ironicznie Ash - Chyba nie sądzisz, że ci uwierzymy po tym, jak ty i twój tatuś zrobiliście wszystko, aby ludzie obwinili o to Ritę Gordon!
- Chyba lepiej ja niż mnie! - mruknął ze złością Luigi.
Ash popatrzył ze wściekłością w oczach na chłopaka i widziałam, że po tym, co ten powiedział, miał wielką ochotę go uderzyć. Lekko złapałam go za rękę, aby tego nie zrobił, co na szczęście go uspokoiło, a potem spojrzałam na tego egoistę i powiedziałam mu:
- Pięknie, po prostu pięknie. Nic was nie obchodzi to, że niewinna kobieta z waszej winy może skończyć na zawsze w więzieniu? Po prostu gratuluję wam! Ale nie myślcie sobie, że odpuścimy wam. Policja dowie się o tym i będziecie oboje mieli kłopoty.
- Nikt wam w to nie uwierzy! - warknął w moim kierunku Luigi.
- Naprawdę? - zachichotał ironicznie Ash - Jak myślisz, komu uwierzy sąd? Czy kolesiowi, który wyraźnie kłamał od początku oraz jego ojcu, który fałszował dowody podczas śledztwa? Czy może nam, szanowanym detektywom, kilkakrotnie odznaczonym za swoją pracę? Serenko, jak uważasz? Komu policja uwierzy?
- Ja stawiam na nas - odpowiedziałam mu dowcipnie.
Pikachu i Buneary zapiszczeli lekko na znak, że zgadzają się ze mną.
- No i sami widzicie - mówił dalej Ash - Wasze szanse na to, żeby ktoś wam w te wasze kłamstwa uwierzył, kiedy my im zaprzeczymy są raczej nikle. Dlatego, jeżeli chcecie z nami coś ugrać, to zacznijcie mówić prawdę.
Komendant wyglądał na załamanego i zdenerwowanego jednocześnie. Coś mi mówiło, że gdyby nie to, iż byliśmy naprawdę sławni i szanowni za rozwiązane przez nas sprawy, to nie poddałby się tak łatwo. W przypadku innej osoby mógłby chcieć próbować nas zastraszyć i zmusić do posłuszeństwa. Jednak ponieważ to byliśmy my, Ash i Serena Ketchumowie, to musiał wobec nas spokornieć i jakoś się z nami ułożyć. Oczywiście był na to tylko jeden sposób i on doskonale o tym wiedział, czego dał dowód, gdy powiedział:
- Posłuchajcie, ja wiem, nie zaczęliśmy naszej znajomości zbyt dobrze, ale to nie musi się wcale tak kończyć. Proszę, nie posyłajcie mojego syna do więzienia! Przecież on nic złego nie zrobił! Zachował się głupio, ale każdy może popełnić w życiu głupstwo.
- Głupstwo?! - krzyknęłam wściekle.
Czułam, że jeszcze chwila i mnie tu chyba krew zaleje. On mówił o zbrodni, popełnionej z zimna krwią w taki sposób, jakby to było drobne przewinienie, jak kradzież cukierka ze sklepu. To było po prostu ohydne w każdy możliwy sposób. Nie rozumiałam, jak człowiek, który na co dzień walczy z niesprawiedliwością i o to, aby przestępstwo było niszczone i tępione, nagle zaczyna do nas mówić, że ten oto młody człowiek, jego syn nie zrobił nic złego, choć kogoś innego za ten sam czyn, to by bez wahania posadził na dożywocie. Rozumiałam, iż komendant chce bronic swojego syna, ale mimo wszystko są chyba jakieś granice, których nikt nie powinien przekroczyć, a już na pewno nie policjant.
- Pana syn rozbił dziewczynie głowę pogrzebaczem, a pan mówi o tym, że to jest dla pana głupstwo?!
Komendant popatrzył na mnie załamanym wzrokiem i zawołał:
- Przysięgam ci, mój syn tego nie zrobił!
- To prawda! Ja nic nie zrobiłem! - dodał Luigi - Byłem u niej, to prawda i to w nocy, to też jest prawda. Ale przysięgam wam, ja nic nie zrobiłem!
- To po co niby przyszedłeś do niej w nocy, co? - zapytał z ironia Ash, chyba mu nie wierząc, czemu wcale się nie dziwiłam.
- Umówiliśmy się oboje, że przyjdę do niej do jej pokoju.
- W jakim celu? - zapytałam.


Luigi spojrzał na mnie ironicznie i rzucił:
- A jak ci się wydaje? Po co dziewczyna zaprasza chłopaka nocą do swojego pokoju, co?
No tak, odpowiedz na to pytanie była aż nadto oczywista. Nie musiałam jej usłyszeć, żeby wiedzieć, jakie były przyczyny tych zaprosin.
- Ach tak, już wszystko rozumiem - powiedziałam i lekko pokiwałam głową na znak politowania - Dziwi mnie jednak, że Lizzy tak szybko po tym, jak rozstała się ze swoim chłopakiem, umawia się na takie rzeczy z tobą.
- A co? Nie nadaje się na pocieszyciela? - zapytał lekko urażony Luigi.
- Może i się nadajesz, ale osobiście bardzo dziwi mnie, że imponuje ci rola chusteczki do otarcia łez - powiedziałam z kpiną.
Chłopakowi nie spodobały się te słowa, ale Ash nie dał mu dojść do słowa, bo od razu zaczął mu zadawać pytania.
- To mówisz więc, że Lizzy sama cie zaprosiła do swojego pokoju w nocy w wiadomym nam wszystkim celu?
- Dokładnie tak.
- I ty oczywiście się zgodziłeś?
- Oczywiście, a co? Przecież ładna laska mnie do siebie na noc zaprasza, a ja co? Miałbym odrzucić taka miłą propozycję? Tylko głupi by odrzucił.
- Głupi albo szanujący się chłopak - odpowiedział mu Ash - No i co dalej?
- No i potwierdziłem jej SMS-em, ze będę, tak jak to ustaliliśmy, a kiedy już przyszła pora, to przyszedłem tam, wkradłem się na posesję, wszedłem do pokoju Lizzy, bo zostawiła otwarte okno, tak jak zresztą się umówiliśmy, a kiedy już tam byłem, doznałem szoku. Lizzy leżała w swoim łóżku w nocnej koszuli i miała ranę na głowie. Ktoś jej rozbił czymś czaszkę. Tak bardzo się wtedy przestraszyłem, że natychmiast uciekłem.
- Uciekłeś? - zapytałam ze złością - I co? Nie przyszło ci do głowy, żeby jej w jakiś sposób pomoc? Wezwać jej ojca czy policję?
- Słucham? - zapytał ze zdumieniem Luigi - Miałem wzywać pomoc i jeszcze się ujawniać, że tu jestem? Przecież musiałbym wtedy powiedzieć, co ja tu robię w środku nocy? Przecież, gdyby tak było, to by chyba jej ojciec mnie zabił gołymi rękami. I jeszcze nie daj Boże oskarżył mnie o to, że to ja zrobiłem. Nie dałbym mi się wytłumaczyć i kazał mnie aresztować albo zabił na miejscu.
- I z tego powodu jej nie pomogłeś, kiedy tego potrzebowała? Dziewczynie, którą kochasz?
- A kto niby powiedział, że ją kocham?
- No proszę. To niby czemu chciałeś się z nią przespać?
- A czemu niby faceci chcą spać z dziewczynami?
Uznałam, że odpowiadanie na tak żałosne pytania jest poniżej mojej godności i dlatego pominęłam je milczeniem. Ash natomiast zapytał:
- Rozumiem więc, że kiedy zastałeś swoją dziewczynę z rozbitą głową w jej łóżku, to od razu uciekłeś i pozostawiłeś ja na pastwę losu?
- Można tak to interpretować - odpowiedział mu Luigi.
- Ciekawa odpowiedz. I co dalej?
- Wróciłem do domu, ale zauważyłem, że zgubiłem zawieszkę od buta.
To mówiąc, wysunął on lekko lewą nogę, prezentując wyraźnie, iż nie posiada przy nim zawieszki, która z kolei wisiała przy jego prawym bucie.
- I co zrobiłeś? - zapytał Ash.
- Przeraziłem się. Wiedziałem, że jak tylko policja znajdzie tę zawieszkę, to już będzie po mnie. Dlatego postanowiłem ją odzyskać. Dlatego następnej nocy się włamałem do ich posiadłości, aby odebrać moja zgubę. Ale niestety, ten ich durny kundel mnie pogonił i nie mogłem już tu wrócić. Dlatego uznałem, że muszę za sobą zatrzeć wszelkie ślady. Starałem się nie nosić publicznie butów z zawieszka, aby nikt nie zauważył braku jednej z nich.
- Jakoś straciłeś czujność, skoro teraz znowu je nosisz.
- Bo skoro nikt nie znalazł zawieszki, a Rita stała się główną podejrzaną, to nie było to potrzebne.
- Rozumiem. A co z telefonem, z którego pisałeś SMS do Lizzy tamtego dnia? Pewnie zniszczyłeś kartę SIM i zmieniłeś numer?
- To było konieczne, żeby nikt nie wpadł na mój trop.
- A pan? Od kiedy pan o wszystkim wiedział? - zapytał Ash komendanta.
- Po tym, jak nie udało mi się odzyskać zawieszki, powiedziałem o tym ojcu - odpowiedział za rodzica Luigi.
- To prawda - potwierdził to komendant - Opowiedział mi o tym, kiedy mu się nie udało odzyskać zawieszki. Byłem na niego wściekły, ale potem ochłonąłem i zrozumiałem, jak poważne niebezpieczeństwo mu zagraża. Postanowiłem, że nie mogę go zostawić w potrzebie.
- I postanowił pan tak poprowadzić śledztwo, żeby wszystko spadło na Ritę?
- A co? Miałem ją ratować i wsadzić mojego syna? Poza tym, dowody mówią same za siebie. Ona jest winna i wszystko na to wskazuje.
- Dowody wskazują na to dlatego, że pan je odpowiednio sfabrykował.
- Nie, mój drogi. Owszem, nie zaprzeczam, nagiąłem nieco fakty, a prócz tego prowadziłem śledztwo w taki sposób, aby dowieść winy Ricie, ale mimo wszystko nie fabrykowałem niczego. Dowody znalazły się same. Ja jedynie zawiniłem tym, że zadbałem o to, aby nikt się nie dowiedział o tym, iż mój syn tam był i coś tam zostawił. No i nie badałem żadnych innych tropów. Ale zrozumcie mnie, musiałem ratować mojego syna. Co innego miałem zrobić?
- Prowadzić śledztwo obiektywnie - odpowiedziałam ze złością.
Ash natomiast dodał:
- Poza tym, czy pomyślał pan o tym, co by było, gdyby okazało się, że pana syn jest jednak winny?
- Ale on nie jest winny! - krzyknął komendant.
- A skąd taka pewność?
- Bo tak mówi i to mi w zupełności wystarczy.
- Panu zapewne tak, ale nam niestety nie może wystarczyć. Jesteśmy przecież detektywami. Jeżeli prowadzimy śledztwo, to zawsze w taki sposób, aby dowieść prawdy. Musimy mieć dowody, a nie jedynie wiarę w winę lub niewinność osoby oskarżonej o popełnienie tego czynu. Sądziłem, że pan, jako policjant kieruje się też tego rodzaju system wartości. Niestety, jak widzę, tak nie jest. Wielka szkoda.
Luigi poderwał się ze swojego miejsca, a jego Flareon stanął tuż obok niego na znak solidarności z nim.
- Posłuchajcie mnie uważnie. Ja wiem, nie zrobiłem mądrze, uciekając z tego pokoju i zostawiając Lizzy ranna. Ale przysięgam, ja jej nie zaatakowałem. To nie byłem ja! Ktoś był tam przede mną i zaatakował tę biedną dziewczynę! To nie ja!
Spojrzałam uważnie na Asha, czekając na to, co on zdecyduje. On zaś przez chwile się zastanawiał nad tym zeznaniami Luigiego i potem ostatecznie pokiwał głową i powiedział:
- W porządku. Niech ci będzie. Powiedzmy, że ci wierzę. Jakoś nie pasujesz mi na morderce. Może się mylę, ale im więcej ci się przyglądam, tym bardziej tego jestem pewien. Ale jeżeli mnie oszukujesz, to możesz być pewien, że nie zostawię tego tak i pożałujesz swoich kłamstw. Ale jeśli mówisz prawdę, to poniesiesz tylko konsekwencje ucieczki z miejsca przestępstwa bez udzielenia pomocy. Ale to już nie do mnie należy. Tym już zajmą się sądy.
Po tych słowach, spojrzał na mnie i skierował swoje kroki ku wyjściu. Nic mi nie musiał mówić. Wiedziałam, iż to oznacza, że musimy szukać dalej. Nieco mnie to zasmuciło, bo już liczyłam na rozwiązanie zagadki, a tu dalej musieliśmy się starać rozwikłać tę zagadkę.


Już mieliśmy wyjść, kiedy nagle komendant nas zatrzymał i powiedział:
- Bardzo was przepraszam, że wam wszystko utrudniałem. Ale chyba mnie rozumiecie w tej sprawie. Musiałem pomoc synowi. Ja mam tylko jego. Poza nim nie mam nikogo. Mam nadzieje, ze mnie rozumiecie.
Ash odwrócił się do komendanta i patrząc na niego uważnie, powiedział:
- Jako ludzie pana rozumiemy. Jako detektywi prowadzący śledztwo, nie.
Następnie spojrzał na Luigiego i dodał:
- Przy okazji, czy ktoś cię widział, jak ociekałeś z domu pana Remberto? Czy ktoś cię widział?
- Nie wiem. Za pierwszym razem, za drugim chyba tak, ale było ciemno i nikt raczej nie widział mojej twarzy.
- W porządku. Wobec tego my też możemy chwilowo uznać, że ciebie tam nie było. Póki co lepiej, jeżeli jesteś niewinny, aby nikt nie wiedział o tym. Jeszcze cie posadzą o to, że jesteś winny i możesz mieć problemy, a nam to tylko pokrzyżuje szyki i utrudni dochodzenie. A po wszystkim ustalimy, co dalej robić. Na razie, to może pozostać między nami. Pod jednym jednak warunkiem.
- Jakim? - zapytał komendant.
- Ułatwi nam pan dalsze śledztwo i nie będzie nam pan niczego utrudniał. Nie chcę prowadzić dalej sprawy z panem na karku, przeszkadzającym nam na każdym kroku. To chyba nie jest wygórowana cena, mam racje?
Komendant przyznał nam słuszność i obiecał, że nie będzie nam odtąd ani nie utrudniał śledztwa, ani przeszkadzał w odkryciu prawdy, a jeśli będzie trzeba, to nam pomoże. Luigi zaś, który wyraźnie był bardzo zadowolony, powiedział:
- Przy okazji... Pytałeś mnie, czy ktoś mnie widział, jak stamtąd wiałem.
- Po to, by wiedzieć, czy możemy sobie pozwolić na nasz mały układ - odparł na to Ash - Gdyby ktoś cię widział, to raczej by to było trudne.
- Rozumiem, ale coś sobie przypomniałem.
- Co takiego?
Pikachu i Buneary spojrzeli zaintrygowani na chłopaka, piszcząc pytająco z podniecenia. Ja także nie kryłam tego, że jestem bardzo ciekawa tego, co on nam może powiedzieć. Czułam co prawda, iż koleś będzie nam próbował wciskać kity, ale ostatecznie warto było go wysłuchać i dowiedzieć się, o co mu chodzi. Kto wie, może powie nam coś wartego uwagi?
- Słuchamy więc. Co sobie przypomniałeś? - zapytałam.
- Nie wiem, czy ktoś mnie widział, kiedy uciekałem, choć chyba nie. Ale za to ja kogoś widziałem.
- Kogo?
- Peppina. Wiecie, tego byłego Lizzy.
Ash i ja spojrzeliśmy na niego zaintrygowani. Takiej odpowiedzi to my się nie spodziewaliśmy. Oczywiście nie mieliśmy pewności, że jest ona prawdziwa. Bo w końcu, równie dobrze, mógł kłamać, aby naprowadzić nas na niewłaściwy trop, by nie brać go już pod uwagę jako podejrzanego. Nie mogliśmy jednak zlekceważyć jego slow, nawet jeżeli nie lubiliśmy tego kolesia. A nawiasem mówiąc, bardzo go nie lubiliśmy. Nie wolno nam było jednak z tego powodu nie wierzyć w nic, co on nam mówił.
- Peppino Lucheni? - zapytałam, nie kryjąc swego zdumienia.
- Tak, to był on - odpowiedział nam Luigi - To jego tam widziałem.
- A kiedy i gdzie go widziałeś? - spytał Ash.
- Wtedy, w noc ataku na Lizzy. Widziałem go przy domu pana Remberto. Nie wiem, co on tam robił, ale wpadłem na niego, uciekając stamtąd.
- Dziwne - powiedziałam zaintrygowana - Były Lizzy w środku nocy kręci się pod domem ofiary i ty jeszcze go dokładnie tam widziałeś. Pomimo ciemności.
Luigi spojrzał na mnie lekko urażony moimi słowami.
- Słuchaj, ja wiem, że nie macie może podstaw, aby mi wierzyć, ale to był on. Ja go tam widziałem.
- Niby w jaki sposób? O ile wiem, to była noc i było ciemno.
- Ale tam akurat była latarnia i widziałem jego twarz.
- Ciekawy zbieg okoliczności.
- Ale prawdziwy.
Spojrzałam na Asha pytająco, ciekawa, co też on sądzi o tej rewelacji. On nie powiedział nic, ale wydawał się wierzyć Luigiemu, bo tylko skinął głową i rzekł:
- W porządku. Sprawdzimy ten trop. A na razie, do zobaczenia.
Po tych słowach, mój ukochany wyszedł z domu pana komisarza Petri i jego syna, a ja i nasze Pokemony uczyniliśmy to samo.
- I co? Wierzysz mu? - zapytałam Asha, kiedy szliśmy ulica.
- Wydaje mi się, że koleś mówi prawdę - odpowiedział mój ukochany - Jakoś tak czuję, choć nie mam co do tego pewności. Ale czuje, że on nie kłamie. Gdyby chciał nas okłamać, to by powiedział nam jakieś brednie, choćby takie, iż nigdy go tam nie było i my się mylimy i trwałby przy tym uparcie. On jednak nie zaprzecza temu, że tam był. Ta jego opowieść ma sporo sensu, może poza tym iż widział on Peppina przy domu Lizzy. To mi się wydaje mocno naciągane, ale ostatecznie też jest możliwe. Czuję, że on nie kłamie.
- Wiec znowu musimy szukać winowajcy. Jak sądzisz? Czy to Peppino?
- Trudno mi powiedzieć. Im więcej nad tym myślę, to wydaje mi się to mało prawdopodobne, aby winny był ktoś z zewnątrz.
- Dlaczego?
- Jeżeli to ktoś z zewnątrz, to dlaczego ryzykował i spalił coś w kominku w domu swojej ofiary? Co to było i po co tak ryzykował? Policja uważa, że to zrobiła Rita i spaliła swoją koszulę nocną, aby ukryć fakt, iż była ona poplamiona krwią. A jeśli to zrobił morderca z zewnątrz, to co spalił? Swoja część ubrania, która była poplamiona krwią? Ale po co robił to na miejscu? Nie lepiej było nie ryzykować i uciec zaraz po dokonaniu zbrodni? A poplamioną część ubrania zniszczyć gdzieś po drodze?
Pomyślałam nad tym i trudno mi było się z tym nie zgodzić. To zaś znaczyło, że sprawa jest o wiele bardziej zagmatwana, niż nam się wydawało. A to z kolei prowadziło do konkluzji, iż sprawa bynajmniej nie zmierza do końca.
- To co teraz robimy? - zapytałam.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Złożymy kolejną wizytę - odpowiedział mi Ash.
Ponieważ domyślałam się, kogo chce on teraz przesłuchać, nie pytałam o jego imię i nazwisko i po prostu udałam się za moim mężem, pogrążona w zadumie.

***


Peppino Lucheni, bo to on był kolejnym naszym podejrzanym, przebywał w chwili obecnej w biedniejszej dzielnicy miasta. To tam miał on swoje mieszkanie i to tam siedział, kiedy go odwiedziliśmy. Nie ucieszył się z naszej wizyty, co jakoś nas nie dziwiło, ale zgodził się z nami porozmawiać.
- Jeżeli chcecie złapać tego, kto tak urządził Lizzy, to możecie na mnie liczyć. Z przyjemnością pomogę wam go złapać - zadeklarował się ochoczo.
Jego zapal do działania był nieco nazbyt wielki, jak dla mnie, jednak wolałam go nie oceniać po pozorach i kiedy się zgodził z nami porozmawiać, usiedliśmy na krzesłach i wpatrując się w naszego rozmówcę, który usadowił się wygodnie na łóżku, zaczęliśmy go przesłuchiwać. Przy okazji, mieliśmy możliwość przyjrzeć się mieszkaniu naszego podejrzanego. Wyglądało ono biednie i niezachęcająco. W dodatku było kiepskiej jakości kawalerka dla jednej osoby, w której raczej nikt, kto lepiej zarabia, chciałby mieszkać. Widać było, że Peppino kiepsko sobie radzi, jeśli stać go tylko na taka norę.
Sam zresztą jego wygląd mówił sam za siebie. Był on bowiem młodzieńcem w naszym wieku i całkiem przystojnym, czarnowłosym o brązowych oczach, a do tego wysokim i postawnym, ale niestety lekko zarośniętym, jakby od kilku dni się nie golił, a jego ubiór wyglądał na stary i znoszony. Jednym słowem, po prostu w wielkim skrócie obraz nędzy i rozpaczy, budzący współczucie.
- Powiedz nam, dlaczego nie jesteś już z Lizzy? - zapytałam na początek.
- O ile wiem, kochaliście się bardzo mocno i to do tego stopnia, ze jej ojciec kłócił się z nią o to - dodał Ash.
Peppino westchnął smutno i lekko spuścił głowę w dół, mówiąc:
- Niestety, to wszystko prawda. Jej tatuś nie akceptował naszego związku. Bo jego zdaniem, jak ktoś siedział raz w pace, to już na zawsze jest skończony i już nie ma dla niego żadnej szansy na poprawę.
- I to przez niego zerwaliście? - zapytałam.
- W pewnym sensie - odpowiedział na to Peppino.
- To znaczy?
- Chciałem namówić Lizzy, aby uciekła ze mną z domu i ruszyła w świat. Ja wiem, że nie jestem bogaty, ale mimo wszystko odłożyłem nieco pieniędzy, więc bylibyśmy w stanie przetrwać. Ale ona nie chciała. Za bardzo lubi życie bogate i bez żadnych problemów. Nie umie go tak po prostu rzucić, nawet w imię naszej miłości. Zabolało mnie to i pokłóciliśmy się oboje i to ostro. A ona mnie rzuciła i się zaczęła spotykać z synem miejscowego komendanta.
- Tak, wiemy o tym. I co dalej? - zapytal Ash.
- Nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Mimo wszystko naiwnie wierzyłem, że ten dupek szybko jej się znudzi i wróci do mnie. Ale nie wróciła. Załamałem się, kiedy ten drań, Luigi spotkał mnie i pochwalił mi się, że zamierzają oboje iść do łóżka, a ja nic na to nie mogę poradzić.
- To ciekawe - powiedział wyraźnie zainteresowany Ash - Kiedy to było?
- Tej nocy, kiedy ja zaatakowano. Jakieś kilka godzin wcześniej. Bylem wtedy w pracy. Jestem barmanem w miejscowym pubie. Po pracy wypiłem sobie kufelek lub dwa i poszedłem się przejść. Nie wiem, czy celowo, czy przypadkiem, nagle trafiłem pod jej dom. Stałem tak przez chwile, patrząc na niego i nie wiedząc, co mm robić, aż tu nagle niespodziewanie zauważyłem Luigiego, który wybiegł z pokoju Lizzy. Wpadł na mnie, był przerażony, ale nie zatrzymywał się i uciekł. Ja zaś poszedłem dalej. Dopiero rano dowiedziałem się w pubie, że Lizzy jakiś łotr zaatakował. Krążyły różne plotki na ten temat, a ja umierałem o nią z niepokoju. Ale nie wpuścili mnie do szpitala, kiedy chciałem ją odwiedzić. Jej ojciec chyba o to zadbał.
Opowieść chłopaka pokrywała się z tym, co już wiedzieliśmy. Zatem Luigi na nie okłamał. Tym lepiej dla niego. Choć zapomniał wspomnieć o tym, jak znęcał się nad Peppino, chwaląc się tym, że się prześpi z Lizzy. Obrzydliwy typek. I po co on to robił? Aby pokazać, że jest lepszy? I po co mu niby ta satysfakcja?
- Rozumiem, że nie masz świadków na to, co mówisz? - zapytał Ash.
- Mam. Pol pubu chyba widziała mnie, jak piję po tym, jak skończyłem tam swoja zmianę. Chyba nawet komuś przylałem - odpowiedział Peppino.
- Chyba?
- Nie mam pewności. Wszystko z szoku mi się miesza w głowie. Nie jestem już pewien, co dokładniej się wtedy stało, poza tym, że piłem, że jak idiota nagle poszedłem prosto pod dom Lizzy i gapiłem się w jej okno. Nie wiem, co chciałem w ten sposób osiągnąć, ale tego nie zyskałem. Tak czy inaczej, nie zaatakowałem jej, jeżeli o to mnie chcieliście zapytać.
- Nie chcieliśmy. Nie podejrzewaliśmy cię o to. No, może przez chwile tak, ale tylko przez chwilę - odpowiedział mu Ash i lekko się uśmiechnął - Chciałem jedynie, abyś potwierdził to, co już wiemy. W ten sposób może wykluczyć jeszcze jedna osobę z grona podejrzanych. No i też upewnić się, że ty nie nie jesteś w tym gronie.
Peppino popatrzył na nas ponurym wzrokiem i westchnął smutno.
- Milo mi to słyszeć. Chociaż dla kogoś nie jestem winien wszystkiego, co na tym świecie jest złe.
- Wybacz, nie chce być wredna, ale nie sadzisz, że użalenie się na sobą w tej sytuacji jest nie na miejscu? - zapytałam złośliwie.
Peppino zaintrygowany spojrzał na mnie i spytał:
- Nie rozumiem.
- Jakoś nie dziwi mnie to. Ja też nie rozumiem.
- Niby czego?
- Niby tego, że twoja ukochana leży w szpitalu i nie mamy pewności, czy ona kiedykolwiek się obudzi, a ty tylko o sobie i swoim cierpieniu mówisz. Trochę to w tej sytuacji nie na miejscu, nie sądzisz?
Peppino chciał już coś powiedzieć, ale odpuścił sobie. Ja zaś poczułam chęć rzucenia mu kazania i powiedziałam:
- Poza tym, ja wierzę co prawda w resocjalizację, ale nikt ci nie kazał ranić w bójce nożem drugiego człowieka i iść za to siedzieć. Sam wybrałeś taki los i w tej sprawie nie możesz winić nikogo za to, że ci nie ufa. Utracić zaufanie jest łatwo, a odzyskać niezwykle trudno. A czasami niemożliwe. Tak to już jest.
- Wiem o tym, za głupotę trzeba płacić. A ja niby zmądrzałem, a wciąż robię głupoty. Nic dziwnego, że mnie podejrzewaliście.
- Ale już nie podejrzewamy - odpowiedział mu Ash - I mam na to dowody w twoich zeznaniach. Gdybyś był winny, nie przyznałbyś się, że byłeś pod domem Lizzy. Zaprzeczałbyś temu lub ukrywałbyś ten fakt. To mówi samo za siebie. Nie ciebie zatem podejrzewam.
- A kogo?
- Na razie sam nie wiem. Powiedz mi, czy Lizzy na kogoś ci się skarżyła?
- Tak, na swoja macochę. To znaczy, na te panią Ritę.
- To wiemy. A czy na kogoś jeszcze? Może kogoś się bala?
Peppino pomyślał przez chwile i odpowiedział:
- Owszem. Swojej matki. Wiecie, ona jest nieźle szurnięta i przebywa teraz w domu bez klamek. Lizzy bała się, że kiedyś wyjdzie ona i zrobi jej krzywdę.


Spojrzeliśmy na siebie zaintrygowani. Te słowa były bardzo ciekawe. Tego nam nikt jak dotąd nie powiedział. Ciekawe, dlaczego?
- A czemu jej matka chciałaby zrobić jej krzywdę? - zapytałam.
- Bo już raz chciała to zrobić. Podobno, jak była mała, chciała ją wywieźć za granice regionu w walizce i tylko cudem do tego nie doszło.
- Tak, o tym słyszeliśmy, ale Lizzy tak się jej bała z tego powodu?
- Nie tylko z tego. Podobno odwiedzała kiedyś matkę w wariatkowie, a ta jej podrapała policzek i wyrwała kilka włosów.
- Dziwne - powiedziałam - Nikt inny nam o tym nie mówił.
- Bo nikt o tym nie wie - odpowiedział Peppino - Lizzy mówiła o tym tylko mnie, kiedy jeszcze byliśmy razem. Nie mówiła o tym ojcu, bo już wtedy miała z nim drobne sprzeczki i nie chciała, aby miał satysfakcję, że jest jedynym rodzicem w jej życiu i tylko na nim może ona polegać. Nie chciała, żeby tak myślał.
- Rozumiem. Czyli matka Lizzy jest niebezpieczna dla otoczenia?
- Jeśli choć połowa z tego, co o niej słyszałem jest prawdą, to tak.
Ash skinął delikatnie głową, pomyślał przez chwile i spytał:
- Czy na kogoś jeszcze się skarżyła?
- Tak, na młodszą siostrę. Że jej ukradła ojca - odpowiedział Peppino - No i na młodszego brata, że zamiast się uczyć, ogląda gołe baby w Internecie i że raz ją podglądał, gdy się kąpała.
- Podglądał ją? Stanley? - zdziwiłam się.
Peppino nie wyglądał na przejętego tym faktem.
- Podobno tak, ale tylko raz. Ale ja nie uważam, aby było się czym martwić. Dzieciak dorasta i mu odbija. Hormony, normalna rzecz. Przejdzie mu. Ja w jego wieku byłem podobno jeszcze gorszy.
- Wierzymy na słowo - odpowiedziałam mu ironicznie, przyjmując jego tok rozumowania - I to już wszystko?
- I jeszcze ogólnie narzekała na szkole i ludzi wokół siebie. Wiecie, odkąd ta Rita przybyła do ich domu i zaczęła spotykać się z jej ojcem, Lizzy narzeka już w zasadzie na wszystko, co się tylko da. Znaczy, narzekała. Bo teraz to, sami wiecie.
Po tych słowach, opuścił głowę w dół i utkwił wzrok w podłodze, pogrążając się w zamyśleniu. A my z Ashem spojrzeliśmy na siebie uważnie, zastanawiając się nad tym, jaki powinien być nasz następny krok. Na szczęście, mój kochany mąż szybko go ustalił.
- Dobra, nic tu po nas. Pora, żebyśmy trochę odpoczęli, a jutro złożyli kolejną wizytę.
Peppino podniósł wówczas wzrok z podłogi, spojrzał na nas uważnie, a zaraz potem zapytał:
- A propos wizyty, chciałbym odwiedzić Lizzy w szpitalu. Idziecie do niej?
- A czemu pytasz? - zdziwiłam się.
- Bo nie chcą mnie tam wpuścić. Ale może, gdybym tak poszedł z wami, to by mnie wpuścili? Jak sądzicie?
Ash spojrzał na mnie, Pikachu i Buneary, po czym uśmiechnął się delikatnie i odpowiedział:
- Sądzę, że to się da załatwić.

C.D.N.

wtorek, 1 sierpnia 2023

Przygoda 126 cz. III

Przygoda CXXVI

Zła macocha cz. III


Policjantka Jenny usiadła za biurkiem, kładąc przed nami teczkę zawierającą interesujące nas wiadomości.
- Proszę, to jest to, czego wam potrzeba. Choć osobiście, jeżeli mnie byście zapytali o zdanie...
- Nie wiem, czy zauważyłaś, ale nie pytamy - burknął z lekka złością w głosie Ash, otwierając teczkę i zaczynając ja przeglądać.
Popatrzyłam na Jenny lekko przepraszającym wzrokiem, dodając przy tym o wiele łagodniejszym tonem:
- Wybacz, Jenny, ale oboje dobrze wiemy, do czego zmierzasz. Chcesz nas przekonać, że nasze śledztwo nie ma najmniejszego sensu i pani Gordon jest winna wszystkich zarzucanych jej czynów.
Jenny zrobiła nieco ironiczna minę i zapytała złośliwym tonem:
- Czy do swoich niesamowitych zdolności dołożyliście także może czytanie w myślach? Bo właśnie to chciałam powiedzieć.
Ash obdarzył Jenny bardzo nieprzyjemnym spojrzeniem, po którym to naszej nowej znajomej odechciało się głupich tekstów. Westchnęła głęboko i powiedziała:
- Dobrze, przepraszam was. Sytuacja nie jest najlepsza. Komisarz już dawno uznał te sprawę za zamkniętą i nie zamierza jej kontynuować. Jak się dowiedział o tym, że wy dwoje przybyliście i są naciski z góry na to, aby wznowić śledztwo, to był po prostu wściekły.
- Naciski z góry? - zapytałam zdumiona.
- A tak. A co? Nie wiecie, że macie wysoko postawionych przyjaciół i ci już do nas dzwonili w tej sprawie? Kontaktowali się oni z naszymi szefami, ci zaś się skontaktowali z nami i przekazali nam, że mamy wam nie tylko nie przeszkadzać, ale wręcz pomagać.
Spojrzałam zaintrygowana na Asha, który miał na twarzy taką minę, jakby to, co nam właśnie przekazała Jenny nie było dla niego żadnym zaskoczeniem, a tylko czymś oczywistym. Pikachu zaś zapiszczał delikatnie w kierunku siedzącej mi na kolanach Buneary, wyraźnie rozmawiając z nią na ten temat. Nie miałam jednak za bardzo czasu, aby to zgłębiać, ponieważ bardziej nas teraz interesowała sprawa, do której się wynajęliśmy.
- A więc, jeśli dobrze rozumiem, to masz ze swoim szefem obowiązek nam we wszystkim pomagać i to bez żadnego gadania? - zapytał Ash, niezbyt udolnie przyjmując przy tym ton niewiniątka, który w tym wypadku miał być chyba z jego strony kpiną.
Jenny najwyraźniej pomyślała tak samo, ponieważ spojrzała na niego bardzo nieprzyjemnym wzrokiem i odparła:
- Owszem, ale za dużo, to sobie nie wyobrażajcie. Mamy za zadanie wam to śledztwo ułatwić, ale nie usługiwać wam. Dlatego macie te papiery i lepiej dla was by było, abyście coś z nich wyczytali. Coś, co was naprowadzi na właściwy trop. Bo jeśli mimo wszystko to nie nastąpi i wy niczego nie odkryjecie, to obawiam się, że partnerka waszego klienta skończy w wiezieniu na resztę życia.
- Domyślam się, że nie miałabyś nic przeciwko - powiedziałam do Jenny z lekka złością.
Policjantka westchnęła delikatnie i odparła:
- Wybaczcie mi, ale ja jestem funkcjonariuszką policji. Ja nie posiadam tego przywileju, co wy i nie mogę opierać się na wierze w osobę, której dotyczy sprawa i tym, co ona mi mówi. Ja muszę się opierać na faktach, a te mówią mi, że wasza klientka jest winna. Tylko ona miała motyw, żeby ją zabić. Sama jej groziła, czego się nawet nie wypiera. Dodatkowo Lizzy odkryła, iż zdradza ona jej ojca i to chyba już najmocniej się przyczyniło do tej tragedii.
Spojrzeliśmy na siebie nawzajem zaszokowani tym odkryciem. Wiele się w tej sprawie spodziewaliśmy, ale na pewno nie czegoś takiego. Nie tej informacji. Zdumieni popatrzyliśmy na Jenny pytająco, ta natomiast zachichotała, widocznie rozbawiona tym, że dla odmiany teraz to ona wie coś, czego my nie wiemy.
- Niech zgadnę. Wasz drogi klient nie powiedział wam o tym, że jego córka mu doniosła o zdradach partnerki, prawda? To coś mi mówi, że będziecie musieli z nim sobie poważnie z nim porozmawiać. Bo skoro już na dzień dobry zaczyna was okłamywać, to chyba nie wróży za dobrze waszej znajomości.
- Nie sadze, żeby na okłamywał. Po prostu nie powiedział nam wszystkiego na początku - stwierdziłam, choć zasadniczo sama w to nie wierzyłam, ale za nic nie chciałam dawać policjantce satysfakcji.
- To dość niezwykłe, nie sądzicie? - zapytała ironicznie Jenny - Pominął przy pierwszej rozmowie tak istotny szczegół? Ciekawe, co nie?
- Mnie tam bardziej interesuje, skąd to niby wiesz - mruknął Ash, oglądając z uwagą akta sprawy.
- Przejrzyj je sobie dokładnie - odpowiedziała Jenny - W aktach odnajdziesz dowód w postaci liściku miłosnego od jej kochasia. Liścik, który przyczynił się do poważnej kłótni pomiędzy naszą zakochaną parą i pośrednio do zbrodni.
Ash zaczął uważnie przeglądać akta sprawy i faktycznie odnalazł niedługi, ale za to niesamowicie treściwy list miłosny do pani Gordon. Jego treść brzmiała tak:

Moja słodka Rito,

Nie jestem w stanie dłużej zapanować nad sobą. Cały cza o tobie myślę, moje serce bije mocniej przy Tobie, a ciało płonie niczym ogień. Marzę, o tym, aby na chwilę chociaż znowu złączyć się z Tobą i polecieć z Tobą do nieba. A jak wiesz, w tej sprawie wszystko zależy od Ciebie. Dlatego powiedz mi tylko TAK, a ja zaraz do Ciebie przypędzę, moja słodka. Czekam na znak, przypominając Ci, że bardzo nie lubię czekać.

Twój E.

Jenny spojrzała na nas nieco ironicznie i powiedziała:
- No i co wy na to? Czarno na białym widać tutaj, że ta paniusia go zdradza.
- A niby jaki to dowód, co? - zapytał z kpiną w głosie Ash - Bo jakiś uczniak jej wypisuje świńskie listy ze swoimi fantazjami? Wielki mi dowód.
- Skąd wiesz, że to uczniak? - zapytałam zaskoczona jego wnioskiem.
Ash pokazał list mnie, Pikachu i Bunery, mówiąc przy tym:
- No sama zobacz. „Moja słodka”? I to, że on niby płonie jak ogień? Leci z nią do nieba? Błagam was! Kto tak niby pisze? Na pewno nie dorosły. To pewnie jakiś gówniarz, któremu wpadła w oko i próbował Ritę uwieść.
- Najwyraźniej mu się to udało, skoro Remberto zrobił jej awanturę - rzekła na to Jenny.
- Wybacz, ale to żaden dowód - odpowiedziałam - Mógł być zazdrosny, ale on mogla być całkiem niewinna. Awantury nie robi się tylko osobom winnym. Nieraz ludzie je robią osobom całkowicie niewinnym.
- Nawet jeżeli tak jest, jak mówicie, to jakie to ma znaczenie? To są przecież nadal tylko i wyłącznie domysły. Ja tam mogę wam wierzyć, ale prokurator jest w tej sprawie innego zdania.
- Ja również jestem innego zdania!
Do gabinetu wkroczył mężczyzna w wieku około czterdziestu kilku lat, dosyć wysoki i bardzo postawny, o brązowych włosach i czarnych oczach, ponury i przy okazji niesamowicie sztywny, ubrany w mundur komisarza policji. Jenny od razu wstała z miejsca na jego widok i my zrobiliśmy to samo.
- Niech zgadnę. Komisarz Petri? - bardziej stwierdził niż zapytał Ash.
- Zgadza się - odpowiedział mu komisarz, podchodząc do nas - Bardzo mi milo poznać tak znakomitych detektywów, choć naprawdę uważam, że tylko oboje tracicie czas. Ona jest winna jak dwa razy dwa i szybko się o tym przekonacie. Ale skoro tak bardzo tego chcecie, to już wasza sprawa. Swoją drogą, to będzie chyba pierwszy raz w waszej karierze.
- Jaki pierwszy raz? - zapytałam.
- Pierwszy raz, kiedy okaże się, że tym razem to głupia policja, a nie dzielni i jakże bystrzy detektywi mają rację. To będzie dla was chyba miła odmiana, co nie?
- A to niby czemu? - zapytał Ash.
- Nie jest przyjemnie mieć zawsze rację, prawda?
- Jestem innego zdania.
Uśmiechnęłam się, kiedy to mój mąż użył przeciwko komisarzowi jego słów, a nasz rozmówca to wyczuł, ponieważ lekko zazgrzytał zębami ze złości i spytał:
- Domyślam się, że chcecie rozmawiać z Gordonową?
- Podziwiam pana przenikliwość - odparł złośliwie Ash - I chcemy z nią jak najszybciej rozmawiać. Najlepiej jeszcze dzisiaj. Da się to załatwić?

***

Na szczęście okazało się, że nasze życzenie było bardzo łatwo spełnić. Całe szczęście posiadanie znajomości wśród policji i to tej najwyższego szczebla było tą zaletą, którą posiadaliśmy. Generał policji z Kanto skontaktował się z generałem policji w Johto, a ten nakazał miejscowej policji pomagać nam w śledztwie, a do tego niczego nam nie odmawiać. Z miejsca tego skorzystaliśmy, najpierw prosząc inspektor Jenny o akta tej sprawy, a potem komisarza o spotkanie z panią Gordon. Bardzo chcieliśmy poznać jej wersje wydarzeń, a prócz tego jeszcze ciekawiło nas bardzo to, co dowiedzieliśmy się od Jenny, a czego nasz klient nie raczył nam w trakcie naszej rozmowy powiedzieć. O tym, jakoby pani Rita miała kochanka na boku, a on o tym wszystkim dowiedział się od swojej córki, która niedługo potem skończyła z rozbitą czaszką. Fakt ten zdecydowanie jeszcze bardziej niekorzystnie stawiał w oczach ludzi panią Gordon i między Bogiem a prawdą, trudno tego jest nie zrozumieć. Zdecydowanie nie przemawiało to na korzyść naszego klienta, a już na pewno nie na korzyść jego ukochanej, której nie tylko mieliśmy pomóc, ale i w miarę swoich możliwości wybielić ją w oczach społeczeństwa. Kiedy zabieraliśmy się za te sprawę, byliśmy przekonani, że jedynie druga z tych dwóch spraw może być dla nas trudna, a pierwsza w porównaniu z nią będzie o wiele łatwiejsza. Teraz jednak przekonywaliśmy się, że obie są równie trudne i skomplikowane, a im się w te sprawę bardziej zagłębialiśmy, tym bardziej widzieliśmy, jak trudna ona jest. Co prawda, nie oczekiwaliśmy, ze sprawa ta będzie bardzo łatwa, ale liczyliśmy na to, że osoby potępiające Ritę są jedynie ksenofobami nienawidzącymi obcych i cale to zamieszanie ma jedynie podłoże tego rodzaju, zaś odnalezienie sprawcy wszystko załatwi. Teraz już nie byliśmy tego tacy pewni. Pani Rita nie miała całkowicie tak czystego konta, jak nam się wydawało na początku, a w dodatku naprawdę wiele okoliczności przemawiało przeciwko niej. Rzecz jasna, dalej wierzyliśmy zgodnie w niewinność Rity, ale świadomość, że w jej sprawie jest więcej tajemnic niż to na początku dostrzegaliśmy, mocno nam utrudniało ratowanie jej. Mimo wszystko, ja i Ash nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy się mieli z tego powodu poddać i odpuścić sobie te sprawę. Za bardzo byliśmy uparci, aby to zrobić, ponadto mieliśmy oboje, a już zwłaszcza Ash wielka ochotę zetrzeć tę pewną siebie minę z twarzy drogiego pana komisarza. Jego pewność siebie w tej sprawie działała nam na nerwy i wręcz ogromna przyjemność by nam sprawiło, gdyby tak okazało się, że się mylił i my mu moglibyśmy to udowodnić. Satysfakcja murowana i przy okazji także triumf sprawiedliwości. Przyjemne z pożytecznym. Osiągniecie takiego stanu rzeczy stało się dla nas wtedy celem numer jeden.
Oczekując na rozmowę z Ritą, siedzieliśmy razem w gabinecie Jenny, gdzie bardzo uważnie czytaliśmy dokładnie akta sprawy pani Gordon. Fakty, który były tam zapisane, naprawdę na zaintrygowały. Okazało się, że w dniu ataku na Lizzy doszło do ostrej sprzeczki pomiędzy nią a panią Gordon. Obie powiedziały sobie o wiele za dużo, a potem jakoś się uspokojono, zjedzono obiad w milczeniu, potem wszyscy zajęli się sobą. Lizzy wysłała komuś SMS o treści: „To dzisiaj. Wszystko tak, jak ustaliliśmy”. Nie wiadomo, czyi to był numer, bo karta SIM komórki już nie istnieje. Widocznie osoba, do której wysłała wiadomość zniszczyła kartę, aby nikt jej nie mógł namierzyć. Cwana bestia. Dodatkowo ta wiadomość nic nam nie mówiła. Była ona bardzo ogólna i enigmatyczna. Mogla oznaczać dosłownie, ale to dosłownie wszystko. Lizzy widocznie coś ukrywała. Nie ona jedna, jak się nie tak dawno dowiedzieliśmy. Tak czy inaczej, wszyscy poszli spać około godziny dziesiątej w nocy. W domu zapanowała wówczas kompletna cisza. Do czasu, aż tu nagle Simon usłyszał skowyt Luxa. Leżał on w łóżku ze słuchawkami na uszach i słuchał audycji w radiu, aż przysnął zmęczony. Pomimo tego usłyszał on skowyt, bo był on dosyć głośny. Wstał z łózka i poszedł do salonu, gdzie siedział ich pupil i rozejrzał się dookoła, ale nie dostrzegł on Pokemona. Chciał już wrócić, gdy nagle dostrzegł za szafa jakąś sylwetkę. Jakiś cień wysokiej osoby i to raczej kobiety, na co mogło wskazywać ułożenie włosów na głowie tej postaci. Zaniepokojony rzekł coś do tej osoby, ale ta się nie odezwała. Pomyślał, że to może siostra robi sobie z niego żarty, ale coś to tknęło, aby to sprawdzić. Zaszedł więc do pokoju Lizzy, ale kiedy tam wszedł, zaniepokoiło go otwarte okno. Lizzy przecież nigdy nie spala przy otwartym oknie. Wszedł więc do środka, zapalił lampkę nocna i zobaczył tak przerażający widok, że o mało nie zemdlał. Jego starsza siostra leżała na swoim łóżku z wielką raną ciętą na czole. Przerażony zaczął krzyczeć i wezwał na pomoc ojca. Ten wpadł szybko do pokoju razem z Rita i próbowali reanimować Lizzy. A gdy to nie pomogło, wezwali szybko pomoc. Policja i pogotowie przybyły na czas, po szybkim zbadaniu powiedzieli, że dziewczyna żyje, jednak potrzeba szybko ją zabrać do szpitala. Zabrano więc Lizzy do szpitala, ale mimo pomocy nie byli jej w stanie wybudzić. Do dzisiaj tego nie zrobili.
Policjanci szybko zbadali cały dom. Odkryli, że w ogrodzie ktoś był i ten ktoś szybko stamtąd uciekł, nie zostawiając po sobie żadnych śladów, poza kilkoma, ale bardzo naciąganymi w postaci nieco połamanych liści i gałązek. Nic wielkiego, co mogłoby naprowadzić ich na jakikolwiek trop. Jednakże szybko policja doszła do wniosku, że ten intruz w ogrodzie to mocno naciągana sprawa. Żadnych innych dowodów na to, iż ktoś obcy wszedł do domu nie znaleziono. Za to znaleziono na pogrzebaczu ślady krwi, a dodatkowo jeszcze w kominku świeży popiół. Coś w nim spalono, ale nie odkryto, co takiego. Szybko jednak zeznania Stanleya mocno się przysłużyły policji, bo zeznania o sylwetce widzianej w salonie od razu Jenny sugerowały, że ta tajemnicza osoba to musiała być Rita. Ponadto jeszcze koszula nocna Rity nie nosiła śladów użytkowania. Kobieta twierdziła, że to dlatego, iż tej nocy spala tylko dwie godziny do czasu wyrwania jej przez krzyk Stanleya. Trudno więc chyba, aby na koszuli było widać, że była używana. Ponadto koszula jest nowa i jeszcze wcześniej nie zdążyła jej nosić. Dodatkowo jej pantofle miały na sobie ździebełka trawy, jakby ktoś w nich chodził po nocy. Rita twierdzi, że tak, wyszła w nocy z domu, ale to tylko dlatego, iż przed snem Lizzy znowu rzuciła jej kilka przykrych słów i ta chciała ochłonąć, a najlepiej to robić, wdychając świeże powietrze na zewnątrz. Policja nie uznała jej tłumaczeń. Uznali, że słowa Lizzy tak ja zdenerwowały, iż odczekała, aż wszyscy pójdą spać, a następnie wzięła z salonu pogrzebacz, zakradła się do pokoju Lizzy i uderzyła ją, po czym poszła prędko do pokoju Lizzy, otworzyła okno i wyszła szybko do ogrodu, przebiegła przez niego tak, aby zostawić ślady i zasugerować policji, że ktoś obcy tam był i wkradł się do biednej Lizzy. Następnie powróciła tą samą drogą do pokoju Lizzy, a z niego zaś poszła do siebie, jednak wtedy natknęła się na Luxa. Przerażona uderzyła go w łeb i to tak, że niechcący zadrapała go paznokciem, a on zaskowyczał. Ten hałas od razu obudził Stanleya, który poszedł zobaczyć, co się stało. Rita schowała się za szafą, jednak jej sylwetka w postaci cienia odbijała się na ścianie i chłopak wtedy ją zobaczył. Poszedł potem do Lizzy i resztę już znamy.
Wiadomości te bynajmniej nie napawały na optymizmem. Wydawało się, a w każdym razie naszej kochanej policji, że nie ma szans na to, aby Rita mogła być niewinna. Dodatkowo jeszcze zeznania Stanleya przemawiały przeciwko niej. Ale jakby tego było jeszcze mało, to dodatkowo za jej wina przemówiło jeszcze coś. Tym czym stało się spostrzeżenie Stanleya propos ubioru Rity. Twierdził, że kiedy przyszła do pokoju jego siostry, miała na sobie szlafrok, spod którego widać jej było koszulę nocną koloru seledynowego. A kiedy przyjechała policja, to miała już na sobie inna koszulę, koloru białego. Dla policji wszystko było oczywiste. Ich zdaniem Rita widząc, że ma na swojej koszuli ślady krwi, poczekała na chwilę, gdy będzie sama i szybko pobiegła do siebie, przebrała się w nową koszulę, a starą spaliła w kominku. Kiedy już się upewniła, iż zamieniła się ona w popiół, to udała, że to w tej nowej koszuli cały czas spala, ale zgubiło ją to, że koszula była nowa i dopiero co kupiona, jeszcze nie noszona.
Jak zatem odkryliśmy, policja ustaliła według swej opinii już całkowicie, ale to całkowicie wszystko i to wszystko wskazywało na winę Rity. Choć, kiedy to ja i Ash zabieraliśmy się za śledztwo, spodziewaliśmy się, że wnioski policji będą za daleko idące i raczej oparte na mało wnikliwym śledztwie i ksenofobii ludzi tu żyjących. Jednak po zapoznaniu się z raportem, nie byliśmy już tego tacy pewni. Z nich jasno można było wyciągnąć wnioski o winie Rity, a w każdym razie było to w stanie zrobić dziewięć osób na dziesięć. My chcieliśmy nie być tymi osobami z kategorii owych dziewięciu, tylko chcieliśmy być jak ta dziesiąta, która nie daje się zwieść pozorom. Nie było to jednak takie proste w natłoku tych wszystkich wieści o tym, jak to dowody wskazują na winę Rity. Trzeba było wyciągnąć z tego o wiele więcej niż zrobiła to policja. A żeby to osiągnąć, potrzeba było nam zeznań samej Rity na dobry początek.


Musieliśmy na nie nieco poczekać, ponieważ trzeba było załatwić kilka dosyć skomplikowanych formalności, nasz drogi komisarz zaś chyba nie za bardzo się do tego przykładał, co jednak nie powinno na dziwić, skoro nie pochwalał on naszego śledztwa i jako tez specjalnie tego nie ukrywał. Dla niego wszystko było jasne i nie wiedział, czego my jeszcze chcemy. Ponadto należy pamiętać o tym, że gdybyśmy tak rozwiązali te sprawę i odkryli, że on i jego zespół się mylili, to zdecydowanie postawilibyśmy go w niezbyt korzystnym świetle. Nie było więc chyba niczego dziwnego w tym, że podchodził on niechętnie i bez zapału do pomocy nam. Ale ponieważ miał obowiązek nam ułatwić śledztwo, a rozkaz na ten temat pochodził z samej góry, to trzeba było go wykonać i w końcu pan komisarz raczył się zjawić z informacją, że wszystko jest już załatwione i może nas zabrać do Rity Gordon. Nie zwlekając zatem ani chwili dłużej, wsiedliśmy z nim do samochodu i pojechaliśmy do miejscowego wiezienia dla kobiet, w którym to przebywała do czasu wydania wyroku pani Gordonowa z powodu chwilowego przepełnienia aresztu i z tego też względu, iż obawiano się, żeby któryś z tych wariatów, mających obecnie ochotę zlinczować oskarżona, nie czekając nawet na wyrok sadu, postanowi zrealizować to jakże przerażające marzenie większości mieszkańców miasta. Co prawda, to był areszt, miejsce dobrze strzeżone, ale kto wie, co byliby w stanie zrobić ludzie, tak świecie przekonani o winie Rity, gdyby ta była wystawiona im niemal na talerzu. Być może byliby w stanie nawet włamać się do aresztu i próbować ją zabić? Bo w końcu nie takie rzeczy już ludzie robili z chęci wymierzenia sprawiedliwości na własną rękę. Lepiej było zatem nie ryzykować i trzymać ją w wiezieniu, gdzie była stale pilnowana i nikt z zewnątrz nie miał szans jej skrzywdzić.
Gdy byliśmy na miejscu, zabrano nas do pokoju widzeń, w którym mieliśmy zaczekać na przyprowadzenie Rity Gordon. Usiedliśmy wygodnie przy stoliku, o ile w takich miejscach siedzenie wygodne było możliwe i czekaliśmy. Szczęśliwie nie musieliśmy tego robić długo, ponieważ ledwie chwile potem przyprowadzono do nas partnerkę naszego klienta. Kiedy tylko ja zobaczyłam, musiałam przyznać, że rozumiem doskonale pana Remberto. Na tyle, na ile jako dziewczyna umiem ocenić urodę innej przedstawicielki swojej płci, umiałam zwykle powiedzieć, czy dana kobieta jest ładna, czy też nie. W przypadku Margarity Gordonowej musiałam przyznać uczciwie przed sama sobą, że jest to kobieta niezwykle piękna i do tego też bardzo ponętna. Była ona wysoka i szczupła, jednak niepozbawiona kobiecych kształtów w odpowiednich proporcjach, rudowłosa i niezwykle szykowna, do tego też poruszała się zwinnie i sprawnie, niczym Sharon Stone w „Nagim instynkcie”. Zaczęłam w duchu dziękować, że ma ona na sobie więzienny strój, bo gdyby miała na sobie taką kusą sukienkę jak Sharon w tej słynnej scenie w tym filmie, bo jakby tak było, to pewnie Ash i Pikachu zaczęliby instynktownie sprawdzać, czy ma ona majtki na sobie i zapewne by odkryli... że nie ma. Na szczęście nie musiałam się o to niepokoić, bo nasza oskarżona miała na sobie więzienne ciuchy, chociaż i w nich wyglądała niczego sobie i mogla przykuwać męskie oko. Dobrze, że Ash w trakcie śledztwa przede wszystkim zajmuje się śledztwem i nie podziwia on innych kobiet, a ponadto jest zajęty tylko jedną z nich, a konkretnie to mną. Dlatego nie musiałam się niepokoić o jego wierność. Zresztą nigdy nie musiałam tego robić.
- Dzień dobry - powiedziałam, wstając z krzesła na powitanie.
- Pani Rita Gordon, mam racje? - zapytał Ash, także wstając z miejsca.
Pikachu i Buneary przyłączyli się do naszego powitania, lekko piszcząc w jej stronę na powitanie.
- Tak, to prawda - odpowiedziała nam kobieta, przyglądając się nam z uwaga - A wy to ci detektywi, o których mi mówiła Gerda?
- Tak, to właśnie my - odpowiedział jej Ash - Nazywam się Ash Ketchum, a to moja żona, Serena Ketchum. A to są nasi przyjaciele, Pikachu i Buneary.
- Milo mi was poznać, chociaż bardzo żałuję, że w takich okolicznościach, a nie w jakiś lepszych - stwierdziła ponuro Rita.
- W lepszych nie wiem, czy byśmy mieli okazje się bliżej poznać, ponieważ jako detektywi głownie zajmujemy się naszą pracą - powiedział Ash.
- Czyli walczymy o to, aby tego zła mniej było na świecie - dodałam.
- I nie chwaląc się, jak dotąd naprawdę nieźle nam to idzie - rzekł Ash.
- Wiem, słyszałam o waszych dokonaniach - odpowiedziała Rita, siadając na krześle przy stoliku - Czytałam o waszych sukcesach, a prócz tego jeszcze dużo mi o was opowiedziała Gerda. Podobno jesteście najlepsi z najlepszych, czego chyba najlepszym dowodem jest zniszczenie przez was organizacji Rocket. Myślę więc, że Gerda ma co do was rację.
- A co takiego o nas mówiła? - zapytał Ash, siadając przy stoliku, a Pikachu od razu wygodnie usadowił mu się na kolanach.
- Powiedziała, że nie ma dla was zadań nie do rozwiązania - wyjaśniła Rita.
- To bardzo miły komplement z jej strony - powiedziałam, także siadając przy stoliku i biorąc na kolana Buneary.
- I jak dotąd zgodny z prawda - rzekł Ash - Ale nie ma co mówić tutaj o tym, jaką mamy reputację w świecie, choć milo nam, że pani w na wierzy. Wychodzę z założenia, iż wiara klienta w detektywa to spora część sukcesu.
- A kolejna jej część to posiadanie odpowiednich danych - dodałam - I z tego właśnie powodu tutaj jesteśmy. Chcemy wiedzieć od pani jak najwięcej faktów, które mogą nam pomoc wyjaśnić cala sprawę. Bo chyba łatwo domyśliła się pani, że w pani winę nie wierzymy.
- Milo mi, wreszcie ktoś całkowicie pewny mojej niewinności w tej sprawie - westchnęła ponuro Rita - Obawiam się, że nie ma tutaj wiele takich osób. Odnoszę wręcz wrażenie, że praktycznie wszyscy tutaj są przekonani o mojej winie.
- Spokojnie, wszyscy na pewno nie - odpowiedziałam jej - Pani ukochany tak nie uważa i dlatego nas wynajął, abyśmy odkryli, kto i dlaczego zaatakował Lizzy. Gdy tylko już to odkryjemy, od razu panią wypuszczą.
- Obawiam się, że będzie to nieco trudne. Raczej nikt nie będzie wam tego ułatwiał - stwierdziła ponurym tonem Rita.
- Trudności nas nie zniechęcają. Powiedziałbym nawet, że niekiedy nas wręcz motywują do działania - stwierdził na to Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał przyjaźnie Pikachu w kierunku Rity.
Kobieta uśmiechnęła się do niego delikatnie i powiedziała:
- Ciesze się, że tak mówicie. Ale powoli już tracę nadzieje na to, że mi się uda udowodnić moja niewinność. A wszystko przez mój niewyparzony język. Gdybym tak umiała panować nad emocjami i nie dała się sprowokować tej smarkuli, to być może teraz nie mieli powodów do tego, aby być całkowicie pewnymi mojej winy. 
A tak co? Sama im podałam argumenty na tacy. Mądry człowiek po szkodzie, jak to mówią. Chociaż w przypadku niektórych to i przed szkoda i po szkodzie jest on głupi. Obym tylko ja taka się nie okazała. Bo jak zostanę skazana, to jest wielkie prawdopodobieństwo, że tak się stanie.
- Nie zostanie pani skazana, ponieważ dowiedziemy pani niewinności - odparł na to przyjaznym tonem Ash.
Rita spojrzała na niego życzliwie i odpowiedziała:
- Doceniam wasz zapał do działania oraz wiarę w siebie. Wasza reputacja jest na tyle dobra, że jestem w stanie wam zaufać. Pytajcie zatem, odpowiem wam na wszystkie wasze pytania.
Zaczęliśmy zatem zadawać pytania o Ritę i jej życie. Uważaliśmy, że ma ono wielkie znaczenie dla całej sprawy, bo wielokrotnie przecież przeszłość odgrywała rolę w życiu człowieka i miała wpływ na jego obecne losy. Woleliśmy zatem punkt po punkcie poznać koleje losu pani Rity niż pominąć jakiś istotny szczegół. Rita to rozumiała i dlatego bardzo dokładnie opowiedziała nam o swoim życiu.
- Pochodzę z Meksyku. Mieszkałam w nim przez wiele lat do czasu, aż moi rodzice zmarli. Wtedy zostałam sama na świecie, ale miałam w głowie już pewien plan na swoje życie. Postanowiłam zostać nauczycielką. Rzecz jasna, musiałam najpierw zdać studia, a zostałam bez rodziny i środków do życia. Na szczęście jako rokująca dobrze studentka dostałam stypendium i jakoś sobie poradziłam. Po kilku latach skończyłam studia i poszłam do pracy. Tam poznałam swojego męża, czyli nauczyciela historii, Diego Gordona. Wyszłam za niego, ale mimo początkowych wzlotów, nasz związek bardzo szybko zaczął zaliczać upadki. Szczególnie wtedy, kiedy nie byłam w stanie urodzić mu dziecka, mimo usilnych prób w tej sprawie. Wtedy mój mąż zaczął mnie zdradzać i zanim się obejrzałam, odszedł ode mnie i zniknął bez śladu. Długo próbowałam go szukać, ale w końcu przestałam. Zamiast tego po prostu zebrałam dość pieniędzy i wyjechałam stad. Potem zaś przybyłam do Johto szukając pracy. Spotkałam wówczas Henry’ego Remberta. Przyjęłam od niego propozycję, aby opiekować się jego dziećmi, a przy okazji pomoc im, aby sobie lepiej radziły w szkole, bo miały one pewne drobne, ale za to niesamowicie istotne problemy w nauce. Chętnie przyjęłam te pracę, bo po prostu kocham uczyć. Szybko okazało się, że doskonale sobie radzę, Simon i Lizzy poprawili znacznie swoje wyniki w nauce. Ich ojciec był na tyle zadowolony, że od razu po tym, jak jego dzieci zaczęły sobie lepiej radzić, zaproponował mi, abym je dalej uczyła, oczywiście za wyższa gażę. Chyba nie muszę wam mówić, że od razu się na to zgodziłam. Była to po prostu praca dla mnie wprost wymarzona, a do tego dzieci były bardzo pojęte, uczyły się nie tylko łatwo, ale i chętnie. Pracodawca też mnie polubił i nie było w mojej nowej pracy niczego, na co mogłabym narzekać. Do czasu, aż nagle ja i Henry Remberto zaczęliśmy spędzać ze sobą czas prywatnie. Zaczęło się to w taki sposób, w jaki zwykle każda taka sprawa się zaczyna, czyli niewinnie, od rozmów na temat jego dzieci i ich postępów w nauce, a potem to... To wiecie, co było. Wynikło to, żeby była jasność, całkowicie przypadkowo. Żadne z nas tego nie planowało, a już na pewno nie ja. Bo ja chciałam tylko spokojnie pracować i robić swoje. Skąd niby miałam wiedzieć, jakie to będzie miało efekty? Gdybym wiedziała, to zapewne nigdy bym sobie na to nie pozwoliła. Chociaż z drugiej strony nie mogę przecież powiedzieć, abym tego żałowała, bo pokochałam Henry’ego, a do tego urodziłam mu Jane, naszego kochanego skarbeczka. Nigdy nie byłam bardziej szczęśliwa w miłości niż właśnie wtedy, kiedy to poznałam Henry’ego.
- Jak zareagowały jego dzieci na wasz związek? - zapytałam.
- Początkowo bardzo dobrze. Nie wydawały się mieć nic przeciwko. Lizzy to się nawet ucieszyła, bo mnie polubiła i miała z kim pogadać o babskich sprawach, jak to ona je nazywa. Niestety, to się dosyć szybko zmieniło w chwili, kiedy to ja i Henry zaczęliśmy spodziewać się dziecka. Wtedy Lizzy przestała mi okazywać tak wiele sympatii, co kiedyś. A zasadniczo, to stopniowo zaczęła mnie nienawidzić.
- Przestała być jedyną i ukochaną córeczką tatusia i to ją tak drażniło?
- Wydaje mi się, żeby tak. A sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej, kiedy to Jane przyszła na świat. Lizzy dopiero wtedy zaczęła pokazywać, na co ja stać. Nie okazywała mi już nawet grama sympatii, że o już o szacunku nie wspomnę. A do tego wszystkiego jeszcze doszła wielka miłość mojej podopiecznej.
- Mówi pani o tym całym Peppino Luchini? - zapytał Ash.
- Owszem, właśnie o nim - potwierdziła Rita - Nieprzyjemny typek. Wciągał on Lizzy w jakieś podejrzane towarzystwo i przez niego Lizzy zaczęła być coraz bardziej chamska w stosunku do swojego ojca i do mnie. Doprowadziła również do kilku poważnych kłótni, podczas których życzyła mi śmierci, a ja jej. Bardzo teraz tego żałuję. Nie powinnam się była dawać prowokować smarkuli. A tak atmosfera w domu stała się tak gęsta, że można było ją ciąć nożem. A już najgorzej było tego dnia, kiedy Lizzy wróciła do domu pijana. Henry zrobił jej wtedy awanturę, a ona uznała, że to wszystko jest moja wina i zapowiedziała mi, że jeszcze tego pożałuję.  Nieco później zaczęłam dostawać listy miłosnego od jakiegoś tajemniczego i dość dziecinnego pod względem osobowości wielbiciela. Sądziłam, że to może tylko i wyłącznie jakiś kolega Stanleya, któremu się spodobałam. Ale nie znalazłam na to dowodów, za to moja droga Lizzy odkryła te listy i uznała, że zdradzam jej ojca i nie omieszkała mu o tym powiedzieć. Henry początkowo jej nie uwierzył, a potem uznał, iż być może coś w tym jest. No i była kolejna awantura. Z trudem udało mi się wyjaśnić to wszystko, ale nadal nie miałam pojęcia, kto pisze te listy. Jednakże nie było mi dane to zbadać, bo po awanturze z powodu odkrycia listów, ja i Lizzy to już całkowicie stałyśmy się wrogami. Kiedy skarciłam smarkulę za to, co robi, to powiedziała mi bezczelnie prosto w twarz, żebym nie jestem jej matką i nie życzy sobie, abym wydawała jej rozkazy. Powiedziałyśmy sobie wtedy parę słów i to z gatunku tych, które nigdy nie powinno się mówić publicznie. I które obecnie mądry pan prokurator używa jako argumentu przeciwko mnie. Chociaż zasadniczo wcale mnie to nie dziwi. Takim gadaniem zawiązałam sobie pętlę na szyi. Każdy inny na jego miejscu uznałby mnie za pierwszą podejrzaną. Trudno mi się zatem mu dziwić. Ale przysięgam wam, jestem niewinna. Nie uderzyłam Lizzy. Nie mam pojęcia, kto to zrobił, ale na pewno nie ja.
- Co pani pamięta z tamtej feralnej nocy? - zapytał Ash.
- Przede wszystkim to, że byłam w niesamowitym szoku - odpowiedziała Rita - Kiedy Stanley zaczął krzyczeć, że Lizzy została zaatakowana i chyba ją zabili, to najpierw pomyślałam, iż to jakiś koszmarny sen. Pamiętam, że nawet w pierwszej chwili się uszczypnęłam, aby się wybudzić z tego koszmaru. Niestety, nic mi to nie dało. Wybudziłam się do końca, a koszmar dalej trwał. Pamiętam również to, jak reanimowano Lizzy, jak wezwano pogotowie, jak przyjechała policja i zaczęła od razu wszystkich przesłuchiwać, ale najbardziej to mnie, bo chyba od pierwszej już chwili to ja stałam się główną podejrzaną. A dalej to wszystko wiecie pewnie z akt i z prasy.
- Czy może zauważyła pani tej nocy coś niepokojącego i podejrzanego?
- Nie przypominam sobie. Nic, co by wzbudziło mój niepokój, poza tym, że Lizzy zaczęła mnie traktować jak wroga. Ale cóż... To nie wnosi nic do sprawy.


- Czy pani mąż nie kontaktował się ostatnio z panią?
- Owszem, przed kilkoma dniami otrzymałam od niego list. Wie już, że tutaj jestem i za co i chce się ze mną jak najszybciej rozwieść. Pisze, że poznał kogoś i pragnie jak najszybciej to zalegalizować. Dlatego jest gotów zwrócić mi wolność i mogę przez swojego adwokata podjąć odpowiednie w tym celu kroki.
- Rychło w czas - mruknęłam z kpiną.
Rita skinęła głową na znak, że się ze mną zgadza. Ash natomiast popatrzył na kobietę z uwaga i zapytał:
- A więc pani mąż kontaktował się z panią dopiero niedawno, kiedy pani już została osadzona?
- Dokładnie tak.
- I nie miała pani wcześniej z nim kontaktu?
- Nie, choć przyznaje, że szukałam go.
- Dlaczego?
- Chcę się z nim rozwieść, aby moc poślubić Henry’ego. On mocno się wahał w tej sprawie, bo już jedno jego małżeństwo okazało się niewypałem, ale w końcu się zdecydował i poprosił, abym została jego żoną. Potem rozpoczął przez swojego adwokata odpowiednie starania, żeby unieważniono jego małżeństwo. Bo wiecie, ona jest szalona i zataiła ten fakt przed Henrym w dniu ślubu. Dlatego są podstawy do tego, aby unieważniono ich ślub. Mnie tam osobiście wszystko jedno, bo jeżeli go poślubię, to naprawdę nie ma to dla mnie znaczenia, czy poślubię rozwodnika, czy wolnego w oczach Kościoła człowieka. Poza tym, ja i tak zostanę rozwódką w takim wypadku, bo przecież mojego małżeństwa nikt nie unieważni. Rozwód tak, ale unieważnienie wymaga zdecydowanie większych podstaw niż porzucenie przez współmałżonka. Choć może oczywiście byłoby to możliwe, ale wymagałoby za to ogromnego nakładu pieniędzy i czasu, a tego nie mam. Zresztą mnie naprawdę to nie robi różnicy: rozwód czy unieważnienie. Tak czy inaczej, drogi mój małżonek zgadza się na rozwód ze mną, chociaż nie wierzę w to, iż powodem takiego stanu rzeczy jest jego nagłą nowa miłość. Jak dla mnie, to on się boi konsekwencji bycia moim mężem. Dobrze wie, że może go spotkać za to coś w rodzaju ostracyzmu publicznego i dlatego woli się ode mnie odciąć na czas, nim będzie za późno. Jak szczur ucieka z tonącego okrętu, co zresztą naprawdę bardzo mi do niego pasuje.
- A więc jego jako podejrzanego by pani wykluczyła?
- Całkowicie. Zresztą, po co niby miałby atakować Lizzy?
- Z zemsty, bo pani sobie układa życie, a on nie. To wystarczy, żeby ktoś taki się chciał odegrać na byłej małżonce i narobić jej problemów.
- Ale przecież policja stwierdziła, że nikt nie włamał się do domu.
- To właśnie budzi mój największy niepokój. Moim zdaniem, doszło tutaj do poważnych zaniedbań i ktoś jednak wszedł do domu. Zamierzam zbadać ten trop. A na teraz mam jeszcze jedno pytanie. Te listy od tajemniczego wielbiciela... Czy naprawdę nie domyśla się pani, kto mógł je pisać?
Rita rozłożyła bezradnie ręce i westchnęła ponuro.
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Kilku przyjaciół Henry’ego chwaliło mnie i to czasami w sposób dwuznaczny, ale nie wydaje mi się, aby któryś z nich pisał do mnie takie listy. Przecież takie pismo może wpaść w niepowołane ręce, wszystko im w życiu zniszczyć, a oni mają mimo wszystko za dużo do stracenia. Sądzę, że to raczej ktoś inny, ale nie mam pojęcia, kto taki. Chwilami podejrzewałam nawet jakiś kolegów Lizzy ze szkoły, bo te listy były jakieś takie dziwnie dziecinne, ale sama już nie wiem. Sadzicie, że to ważne?
- Moim zdaniem bardzo ważne. Ale spokojnie, do tego też dojdziemy. Mam już w tej kwestii pewne podejrzenia i rozmowa z panią potwierdza je. Zobaczymy więc, czy mam na ich temat racje.
Po tych słowach, Ash wstał i pożegnał uprzejmie Ritę, po czym wraz z wciąż siedzącym mu na ramieniu Pikachu, podszedł do drzwi pokoju i zastukał w nie na znak, że zakończyliśmy rozmowę i chcemy wyjść. Ja zaś uśmiechnęłam się bardzo serdecznie do kobiety i powiedziałam:
- Spokojnie, pani Rito. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby pani pomoc i udowodnić pani niewinność.
- Wierze wam, kochanie, ale nie obiecuj za wiele - odpowiedziała mi smutno Rita Gordon - Nie wiem, jak się moje losy potoczą, ale powoli zaczynam już tracić nadzieję na to, że kiedykolwiek stąd wyjdę.
- Proszę być dobrej myśli. My jesteśmy i pani też powinna.
Pożegnałam kobietę i wyszłam wraz z Buneary i dołączyłam do mojego męża i jego pokemoniego partnera, a kiedy to się stało, ruszyliśmy w kierunku wyjścia.
- To co? Wracamy do naszego klienta? - zapytałam.
- Jeszcze nie - odpowiedział mi Ash - Na razie, to pojedziemy do miejscowej szkoły. Tej, do której chodziła Lizzy przed wypadkiem. Musimy tam zadać kilka pytań paru osobom.
Jego odpowiedź bardzo mnie zaskoczyła, jednak uznałam, że pytanie go o to nie ma sensu, bo przecież i tak zaraz wszystkiego się dowiem. Poza tym, za dobrze go znałam, aby nie wiedzieć, że wzorem swojego idola, Sherlocka Holmesa lubi on nieraz zachować najlepsze dla siebie i mówić to współpracownikom dopiero w odpowiednim dla siebie momencie. Dlatego w takiej sytuacji lepiej nie pytać zbyt wiele, bo wszystkiego i tak się człowiek dowie, kiedy nadejdzie pora.

***


W liceum porozmawialiśmy z dyrektorką i wyjaśniliśmy jej dokładnie, co nas sprowadza. Pokazaliśmy na dowód list, który był w aktach sprawy i którym to ktoś próbował zaszkodzić relacjom Rity z jej partnerem.
- Podejrzewamy, że to ktoś zaprzyjaźniony z Lizzy napisał do pani Gordon ten wątpliwej jakości list miłosny - powiedział Ash.
Teraz wreszcie zrozumiałam, o co tak dokładniej mu chodzi, choć muszę się przyznać, że po drodze zaczęłam się już co nieco domyślać, jednak tak całkowitej pewności nie miałam i dopiero w tamtej chwili ja zyskałam. Pomyślałam sobie w duchu, iż mój ukochany jest naprawdę bystry, choć jednocześnie nie byłam pewna, co on chce w ten sposób osiągnąć i jakie informacje uzyskać. Uznałam jednak, że najlepiej będzie zapytać go o to dopiero wtedy, kiedy będziemy sami, aby nikt z obecnych w szkole osób nie usłyszał tego, iż nie wiemy wszystkiego. Lepiej jest sprawiać wrażenie, że wie się więcej niż się wie naprawdę. Wtedy osoby winne będą się na bać i mogą się czymś zdradzić, a o to przede wszystkim nam chodziło.
Ash podał dyrektorce list, ta zaś przeczytała go, pomyślała przez chwilę i po chwili go nam oddala i spytała:
- Czy sugerujecie państwo, że to napisał ktoś z naszych uczniów?
- W zasadzie jesteśmy tego pewni - odpowiedział jej Ash, a Pikachu zaraz to potwierdził delikatnym piskiem - Musimy tylko wiedzieć, kto dokładniej.
- Obawiam się, że to będzie trudne zadanie. Ostatecznie przecież, mamy tutaj bardzo wielu uczniów i uczennic.
- To nie będzie znowu takie trudne. Moim zdaniem Lizzy poprosiła kogoś o to, aby napisał jej ten list i raczej na pewno była to osoba z jej najbliższego, ale to najbliższego otoczenia. Musimy więc wiedzieć, z kim ona się przyjaźni. Na pewno jest kilka takich osób i to o nie nam chodzi.
- To ma sens, panie Ketchum, ale czy wolno zapytać, skąd takie wnioski, że to ktoś napisał ten list dla Lizzy? A nie pomyślał pan o tym, że to ona sama mogła go napisać?
- Przyznam się pani, że na początku tak pomyślałem, ale szybko odrzuciłem tę możliwość.
- Dlaczego?
- Z prostej przyczyny. Pani Gordon doskonale znała charakter pisma Lizzy, bo dawała jej korepetycje. Wątpię, że nie rozpoznałaby pisma dziewczyny, a ojciec to już na pewno musiałby je poznać. Zatem to było za duże ryzyko pisać osobiście list. Dlatego jestem pewien, iż to ktoś napisał go dla niej i na jej własne życzenie.
Dyrektorka pokiwała głową z wyraźną aprobatą dla sposobu rozumowania mojego męża i powiedziała:
- Chyba ma pan racje. W zasadzie to by było logiczne. Proszę tutaj zaczekać, a ja zawołam tu wychowawczynię klasy Lizzy. Na pewno coś wie.
Wyżej wspomniana nauczycielka przyszła prędko do gabinetu dyrektorki, gdy ta ja wezwała do siebie. Okazała się ona być młodą kobietą około trzydziestu lat, ubrana skromnie, ale niezwykle subtelnie. Miała niebieskie oczy i brązowe włosy, a na nosie okulary o nieco grubych ramkach, które niestety zdecydowanie psuły jej wizerunek, odbierając mu nieco uroku.
- Wzywała mnie pani, pani dyrektor? - zapytała nauczycielka.
- Tak, panno Francesco - odpowiedziała jej przełożona i wskazała na nas ręką - To są państwo Ketchum, znani detektywi. Ash Ketchum i jego żona Serena.
Nauczycielka spojrzała na nas zaintrygowana i jednocześnie zachwycona.
- Ketchum? Ash Ketchum? Sherlock Ash? - zapytała.
- Nie inaczej, to właśnie ja - odpowiedział jej wesoło Ash - A to moja żona, Serena, a to nasi partnerzy w pracy, Pikachu i Buneary.
Nauczycielka zachwycona podeszła do nas i serdecznie uściskała nam ręce, po czym powiedziała:
- Wybaczcie, ale nie jestem w stanie zapanować nad sobą, bo wiecie, jestem wasza fanka i czytałam o waszych przygodach. Jestem pod wrażeniem, że mogę tu was widzieć i osobiście poznać.
Nauczycielka westchnęła głęboko, po czym zachichotała i dodała:
- Ale już... Już zbieram myśli. Co dokładniej was sprowadza?
- Państwo Ketchum chcą wiedzieć, czy może poznaje pani to pismo i czy wie pani, kto ten list napisał - odpowiedziała jej za nas dyrektorka i wskazała palcem na list, który przynieśliśmy.
Panna Francesca wzięła go od nas i zaczęła go bardzo uważnie czytać, lekko sobie poprawiła na nosie okulary, przyglądała się kartce przez chyba kilka minut, a potem spojrzała na nas i powiedziała:
- Chyba wiem, czyje to pismo. To uczennica z mojej klasy, Petra Voscatini.
- Jest pani tego pewna? - zapytałam.
- Bune-Bune? - dodała pytająco Buneary.
- Proszę się temu pismu przyjrzeć bardzo uważnie, bo wiele od tego zależy - rzekła dyrektorka, chociaż moim zdaniem nie było to potrzebne.
Francesca spełniła jej życzenie i z uwaga ponownie spojrzała na list, po czym odparła już całkowicie pewnym tonem:
- Nie mam najmniejszych wątpliwości. To musi być jej pismo. Zresztą, mam jej ostatnie wypracowania, jeszcze nie zdążyłam ich sprawdzić. Mogę przynieść do porównania pisma. Albo mogę tu przyprowadzić sama Petrę.
- Jest jeszcze w szkole? - zapytałam.
- Tak, kończy niedługo zajęcia - odpowiedziała Francesca - Jeszcze zdążycie z nią porozmawiać.
- Proszę więc ja tu przyprowadzić - powiedział Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu, potwierdzając jego życzenie.
Nauczycielka skinęła głową wesoło, wyraźnie nie umiejąc ukryć faktu, że jest niesamowicie podniecona możliwością ofiarowania nam swojej pomocy i wyszła szybko z pokoju, a po kilku minutach wróciła, przyprowadzając ze sobą nastolatkę w brązowych włosach z różowymi pasemkami. Ubrana była w dżinsy podarte na kolanach, kolorowy podkoszulek i czarne glany. Nie zrobiła na mnie pozytywnego wrażenia, podobnie jak i na Ashu. Nieprzyjemne wrażenie pogłębiło się zaraz po tym, jak się odezwała.
- Pani chciała ze mną rozmawiać, pani dyrektor? Co to za przebierańcy? Co ten koleś ma na sobie? Oni muszą tu być?
Mówiąc to, patrzyła na Asha i noszony przez niego strój Sherlocka Holmesa jak na powody do beki. Poczułam, że jeszcze chwila i chyba jej przywalę, jak dalej będzie się tak zachowywać, ale na całe szczęście oszczędzono mi poskromienia tej głupiej zołzy, bo dyrektorka odpowiedziała jej:
- Muszą, bo to oni chcą z tobą porozmawiać. Chodzi o Lizzy.
Dziewczyna spojrzała na nas zdumiona, jakby lekko przelękniona i spytała:
- A co chcą wiedzieć? I po co? Przecież wszystko jest już dawno jasne.
- O, doprawdy? - zapytałam z kpina w glosie - A czemu jesteś tego pewna?
- Przecież wszyscy to wiedzą - odparła na to Petra takim tonem, jakby to było coś oczywistego, o co nawet nie powinniśmy pytać.
- Wszyscy? To ciekawe. A jacy wszyscy twoim zdaniem? Pracownicy prasy brukowej, którzy zarabiają na rozdmuchiwaniu tej sprawy? Prokurator, w którego interesie jest skazanie pani Gordon?
Dziewczyna wzruszyła obojętnie ramionami i mruknęła:
- A co mnie do tego? Ja nie jestem tu po to, aby to oceniać. Ale wiem, że jak cale miasto to mówi, to chyba to jest prawda.
- Naprawdę? A jakby tak cale miasto mówiło, że jesteś idiotka, to też byłaby to prawda? - zapytałam z kpiną w glosie.
- Jak dla mnie, to jest prawda - powiedział Ash i wraz z Pikachu zachichotał.
Petra spojrzała ze złością na niego i warknęła:
- Po to mnie tu wezwaliście, aby sobie bekę ze mnie robić?
- Nie tylko - odpowiedział jej Ash - Chcemy przede wszystkim zadać ci kilka pytań. A przede wszystkim jedno. Poznajesz ten list?


Po tych słowach, Ash podał dziewczynie pismo do reki. Petra wyraźnie się na jego widok zmieszała, ale próbowała udawać, że jest inaczej i przerzucała oczami treść listu, wyraźnie próbując stworzyć pozory czytania go i powiedziała:
- Nie, nie poznaje. Co ja mam z tym niby wspólnego?
- Podobno ty to napisałaś - odparł na to Ash.
Petra parsknęła wrednym śmiechem i odpowiedziała mu:
- Chyba sobie jaja robisz. Ja jestem normalna i nie lecę na inne babki. A już na pewno nie na grubo starsze od siebie.
- Uważaj na słowa, młoda damo! - zawołała ze złością Francesca.
- Ma pani lepszy wzrok niż ja - odparł na to ironicznym tonem Ash - Ja jakoś przed sobą nie widzę żadnej młodej damy. Raczej zarozumiałą pannicę, która już za chwilę będzie miała poważne kłopoty z policją za składanie fałszywych zeznań i wprowadzanie w błąd śledczych policyjnych.
Petra zadrżała lekko na całym ciele i chociaż próbowała to przed nami ukryć, to nie zdołała tego dokonać z powodu naszej czujności i sporego doświadczenia w tego rodzaju rozmowach. Od razu dostrzegliśmy, że ta małpa ściemnia i próbuje tu nam opowiadać bujdy na resorach, jednak nie zamierzaliśmy dać się nabrać.
- O czym wy mówicie? - zapytała.
- O tym, co grozi takim panienkom jak ty, kiedy próbują oszukiwać policje i to w chwili, gdy ta prowadzi śledztwo - odpowiedział tej zołzie Ash - Chcesz mieć problemy za kłamstwa? Mogę zadbać o to, abyś je miała. Może więc zamiast mnie prowokować, to może zechcesz łaskawie odpowiedzieć mi na moje pytania? I nie próbuj mnie straszyć koneksjami rodzinnymi, bo nie robią one na mnie wrażenia. A mówię ci to, bo pewnie taki miałaś zamiar, prawda?
Petra chyba rzeczywiście chciała to zrobić, jednak wyraźnie zrezygnowała z tego i spuściła smutno głowę, mówiąc:
- Dobra, zgoda. To ja ten list napisałam. Lizzy mnie o to prosiła.
- A dlaczego? - zapytałam.
- Ponieważ chciała się pozbyć tej lafiryndy, która zamierzała zająć miejsce jej matki - mruknęła ze złością dziewczyna - Wy byście się nie wkurzyli?
- Nie ma to znaczenia, co my byśmy zrobili. Ważne jest to, co ty zrobiłaś.
- Ja tylko pomogłam przyjaciółce. Czy to zbrodnia?
- Jeżeli ta pomoc nakazuje krzywdzić niewinną osobę, to tak.
Petra prychnęła ironicznie, kiedy to usłyszała.
- Niewinna osoba? Dobre sobie. Wepchnęła się i to na chama do kochającej się rodziny, której dobrze się dotąd żyło, potem ja rozbija i wszystko niszczy. A do tego jeszcze, jakby tego było mało, łapie starego Lizzy na dziecko, które wcale nie wiadomo, czy jest jego. I wreszcie donosi na moja przyjaciółkę, gdy ta spotyka się ze swoim chłopakiem. Naprawdę uważacie, że ona jest niewinna?
- Naciągasz fakty oraz przedstawiasz je tak, aby były wygodne tobie i twojej przyjaciółce - stwierdziłam - Poza tym, naprawdę uważasz, że Lizzy ma powody do tego, aby nienawidzić Ritę Gordon?
- A co mnie to obchodzi, czy naprawdę ma powody, czy nie? Skoro ona mi mówi, że je ma, to na pewno je ma. Jako przyjaciółka nie rozstrzygam tych spraw.
- A może powinnaś?
Ash przerwał nam tę dyskusję, która mogła potrwać jeszcze bardzo długo.
- Zatem przyznajesz się do tego, że to ty napisałaś ten list?
- Tak - odpowiedziała niezadowolonym tonem Petra - Zrobiłam to i nie żałuję tego. Z przyjemnością pomogłam przyjaciółce rozwalić ten sielankowy obrazek tej małpie i jej tatusiowi. Może stary powinien się wziąć za opiekę nad córką niż za nadskakiwanie tej głupiej rurze?
- Przypominam ci, że on ma dwie córki - zauważyłam - Jedną z nich urodziła mu ta głupia rura, jak ją nazwałaś.
Petra machnęła na to lekceważąco ręką.
- Może to jego, może nie jego. A kto to tam wie? Na jego miejscu kazałabym tej latawicy zrobić badania DNA, żeby się upewnić, czyj to bachor.
- Uważaj na słownictwo, moja panno! - zawołała oburzona Francesca.
Dyrektorka westchnęła głęboko i powiedziała:
- Naprawdę bardzo państwo za nią przepraszam. Nie powinna ona się tak do was odzywać.
- Owszem. Co teraz sobie o nas pomyślicie? - jęknęła Francesca - Jak nasza szkoła wychowuje takie dziewczyny, to chyba niezbyt dobrze o nas świadczy.
- Szkoła nic nie poradzi, kiedy zawodzą rodzice - stwierdził Ash.
Dziewczyna spojrzała na niego oburzona i warknęła:
- A ty się lepiej odwal od moich starych, dobra?! Może nie dorównuję wam w kwestii wychowania, ale jestem jaka jestem i nikogo nie udaje.
- A nieprawda, bo udawałaś zakochanego wielbiciela pani Rity.
Petra niemal kipiała ze złości, gdy tylko słyszała jego słowa, a jej wściekłość wzrosła jeszcze bardziej w chwili, w której zobaczyła, jak ja, Pikachu i Buneary z trudem panujemy nad tym, aby nie ryknąć śmiechem, poprzestając tylko na lekkim śmiechu.
- Czegoś jeszcze chcecie się dowiedzieć, czy to już wszystko? - spytała Petra.
- Jak na razie wszystko, ale bądź uprzejma nie wyjeżdżać z miasta, bo jeszcze mogą nam być potrzebne twoje zeznania. I na przyszłość, to sobie daruj te durne gierki, jak ta wymyślona przez Lizzy. Jak widzisz, nic dobrego z tego nie wynika.
Po tych słowach, Ash uśmiechnął się ironicznie do Petry, kiedy ta wyszła już z gabinetu dyrektorki, która spojrzała na nas uważnie i zapytała:
- I co? Dała państwu coś ta rozmowa?
- Dała i nie dała - odpowiedziałam ponuro, uświadamiając sobie, że pomimo naszych usilnych starań jak dotąd nie posunęliśmy się naprzód w śledztwie, które to prowadziliśmy.
Mój ukochany był chyba jednak innego zdania, ponieważ powiedział:
- Wiemy to, co chcieliśmy wiedzieć. Lizzy była niezłym ziółkiem, jak widzę. Te jej intrygi niepotrzebnie teraz wszystko komplikują. Ale spokojnie, odkryjemy prawdę i to bez względu na to, jak wszyscy wokół ją zagmatwali.
- Wszyscy? Czy ktoś jeszcze to zrobił? - zapytała Francesca.
- Moim zdaniem kilka osób, tylko jeszcze nie wiem, kto dokładniej. Ale tego też się dowiem, prędzej czy później. Na razie zaś dowiedzieliśmy się kilku bardzo istotnych dla na faktów.
- Czy wolno spytać, jakich?
- Przede wszystkim to, że Rita Gordonowa nigdy nie miała kochanka, który to potem mógłbym się na tej rodzinie mścić. Te opcje zatem możemy wykluczyć.
- Z całym szacunkiem, ale to niewiele - zauważyła dyrektorka.
Trudno mi się było z nią nie zgodzić. Jak na takie wnikliwe śledztwo, bardzo dokładnie przez nas prowadzone, spodziewałam się dowiedzieć czegoś więcej, a jak dotąd, to tylko zdołaliśmy wykluczyć pewien i tak słaby trop. Niewiele.


Ash jednak sprawiał wrażenie zadowolonego z siebie, ponieważ powiedział:
- Początki zwykle bywają trudne i to naturalne, że na porządne wnioski, to ja i Serena musimy jeszcze nieco poczekać. Ale spokojnie, wszystko w swoim czasie. Jeszcze odkryjemy prawdę. A na razie dziękuję bardzo za pomoc.
Dyrektorka i Francesca powiedziały, że to żaden problem i że zasadniczo one są zdecydowanie bardzo zaszczycone, mogąc mieć swój udział w tej sprawie, a już zwłaszcza ten zaszczyt dotyczył Franceski, która nie kryla swojego zachwytu tym, że miała okazję nas poznać. Milo nam się zrobiło, gdy to odkryliśmy. W końcu, to chyba normalne? Każdy celebryta jest zadowolony w chwili spotkania ze swoimi wiernymi fanami.
Pożegnaliśmy obie życzliwe panie i powoli powróciliśmy do domu naszego klienta, układając w naszych głowach wszystko, co odkryliśmy. Nie mieliśmy jak dotąd za wiele wiadomości, ale dosyć, aby wiedzieć, że jeżeli nawet posiadaliśmy jakieś wątpliwości w sprawie niewinności Rity Gordon, teraz się one rozwiały. Nie mieliśmy żadnych obaw, czy stoimy po niewłaściwej stronie. Co prawda, żadne z nas nie miało jeszcze dowodów na to, że Rita jest niewinna, ale mimo to oboje już byliśmy tego pewni.
- To jaki jest nasz następny krok? - zapytałam Asha, kiedy oboje chodziliśmy po ogrodzie domu wraz z naszymi wiernymi kompanami.
Ci spojrzeli natomiast na niego uważnie, również oczekując odpowiedzi od tak bystrego i wybitnego detektywa, jakim on był. Ash zaś uśmiechnął się do nich i do mnie serdecznie, po czym odpowiedział:
- Znaleźć kolejny trop, którym będziemy podążać. Jeszcze nie jestem pewien, który powinniśmy podjąć, ale już mniej więcej wiem, jak to powinno wyglądać.
Westchnęłam załamana, kiedy to usłyszałam. No tak, oczywiście. Tradycyjnie mówi do mnie zagadkami. Nawet w chwili, w której coś mi wyjaśnia, na początek musi mnie uraczyć jakimiś enigmatycznymi stwierdzeniami. Niby powinnam już do tego przywyknąć, ale czasami nadal to bywało irytujące.
- Raz byś powiedział wszystko wprost, to nie - mruknęłam z lekką złością - Powiedz lepiej wprost, że nie wiesz jeszcze, za co się teraz zabrać.
Ash popatrzył na mnie uważnie i zapytał:
- Wiesz, że jesteś bystrzejsza, niż ci się wydaje?
Lekko trąciłam go w ramię i powiedziałam z przekąsem:
- Nie musisz mnie komplementować. Lepiej byś powiedział, co zamierzasz w tej sprawie zrobić?
- Tak szczerze mówiąc, to jeszcze sam nie wiem.
- Jak to, nie wiesz?
- Nie wiem, od czego teraz zacząć. Bo wiem, kogo chce przesłuchać, tylko w tej chwili jeszcze nie wiem, w jakiej kolejności. Poza tym, niesamowicie zgrzyta mi w tym wszystkim jedna rzecz.
- Co takiego?
Pikachu i Buneary spojrzeli na Asha zaintrygowani, podobnie jak ja czekając na odpowiedź sławnego detektywa.
- Policja twierdzi, że nikt obcy nie mógł wejść do willi. Moim zdaniem, ktoś tu był i narozrabiał tutaj bardzo mocno.
- Myślisz, że to ta osoba zaatakowała Lizzy?
- Nie wiem. Wydaje mi się, że tak, ale muszę dokładnie wszystko zbadać. Ale nie rozumiem, dlaczego policja tak uparcie twierdzi, iż nikt nie wszedł do willi.
- Może to zaniedbanie z ich strony?
- Być może. Ale nie bardzo w to wierze. Moim zdaniem ktoś z policji coś tu ukrywa. Ktoś raczej ważny, bo inaczej nie byłby w stanie tego tak dobrze robić.
- Ktoś z policji? Kto taki?
- Nie jestem pewien. Może nasz drogi komendant?
- On? Ale po co miałby zatajać ten fakt i zwalać wszystko na Ritę?
- Tego nie wiem, ale obawiam się, że może on nam nieco utrudnić śledztwo, aby dalej zatajać ten fakt. Musimy być na to przygotowani, Serenko.
Słowa Asha zaniepokoiły mnie. Nie byłam pewna, co do ich prawdziwości, a do tego jeszcze świadomość tego, że może to być prawda, stanowiło przerażającą perspektywę. W końcu przecież zwykle podczas naszych śledztw mieliśmy policję po swojej stronie. Świadomość, iż tym razem może być inaczej, wzbudzało wielki niepokój. Oczywiście Ash zaznaczał, że jest to jedynie teoria, jednak zwykle, kiedy tak mówił, to prawie zawsze okazywało się to prawda. Poza tym, jeżeli faktycznie ktoś wszedł nocą do willi, jak uważał Ash, policja musiałaby to odkryć. Dlaczego zatem tak uparcie mówili coś innego?
Rozważając to wszystko, dotarliśmy powoli, idąc spokojnym i niespiesznym krokiem do domu pana Remberto. Weszliśmy na teren posesji, potem usiedliśmy na ławce w ogrodzie i zaczęliśmy w milczeniu układać dalszy plan. To znaczy, Ash go ustalał, a ja po prostu siedziałam spokojnie, nie przeszkadzając mu w tym. Nasi pokemoni przyjaciele zaczęli wesoło sobie biegać po całym ogrodzie. Nie wiem, jak długo to robili, ale po pewnym czasie Pikachu nagle podszedł do nas i wesoło zapiszczał w naszym kierunku.
- Nie teraz, Pikachu. Nie mam ochoty na zabawę - powiedział Ash, nawet na niego nie patrząc.
Pikachu jednak nie zniechęciły te słowa, bo nie przestawał piszczeć, a nawet pociągnął za nogawkę od spodni swojego trenera. Ten w końcu spojrzał na niego, zaś Pokemon wyciągnął wówczas w jego kierunku prawą łapkę. W niej znajdował się jakiś niewielki przedmiot. Ash wziął go do ręki i obejrzał dokładnie, a potem pokazał go mnie, mówiąc:
- Zobacz, co nasz przyjaciel znalazł.
Przyjrzałam się temu. To były dwie niewielkie, plastikowe kostki do gry na dość mocnym sznurku, urwanym na samym końcu.
- Co to jest?
Pikachu zapiszczał do nas, a gdy na niego spojrzeliśmy, zaczął nam szybko na migi pokazywać, że rozmawiał przed chwila z Luxem i ten mu to dal, zaznaczając, że to coś zgubił jakiś czas temu ktoś, kto tu wszedł potajemnie w nocy i to jeszcze tej samej nocy, w której zaatakowano Lizzy.
Ash od razu się ożywił, kiedy to usłyszał. Uśmiechnął się zadowolony, lekko pogłaskał Pikachu za uszami i powiedział:
- Widzisz? Miałem rację, ktoś tu jednak był. Lux to potwierdza. A powiedział ci, kto to był?
Pikachu zaprzeczył smętnie, wyjaśniając nam, że niestety jego nowy znajomy nie widział twarzy tej osoby. Wie tylko, iż zgubiła ona to coś i jednej z kolejnych nocy ktoś tu włamał się na posesję, aby to znaleźć, ale uciekł na widok Luxa. W tej sytuacji nie mogło zatem być wątpliwości. Miejscowa policja coś ukrywa, a my w ich osobie nie znajdziemy raczej sojusznika. Musimy sobie więc radzić sami, jeżeli chcemy odkryć prawdę.
- Dobra, kochani. Dość już myślenia - powiedział Ash, wstając powoli z ławki - Wiemy już, co robić dalej. Pora zabrać się do dzieła!


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...