Zła macocha cz. IV
Petra nie była zadowolona z tego, że ponownie musi z nami rozmawiać, a na dodatek jeszcze odpowiadać na nasze pytania. Widzieliśmy wyraźnie, iż gdyby nie musiała, nie robiłaby tego i chyba tylko autorytet, jakim się cieszyliśmy, podobnie jak i to, że mieliśmy pozwolenie od najwyższych władz policyjnych nakazywały tej zarozumialej pannicy traktować nas poważnie.
- Ja naprawdę nie rozumiem, czego wy jeszcze ode mnie chcecie - mruczała ze złością w głosie dziewczyna, nerwowo chodząc po pokoju - Odpowiedziałam już chyba na wszystkie wasze pytania. Nie wiem, co jeszcze mogłabym wam w tej sprawie wyjaśnić.
- Sporo rzeczy, a o ile zechcesz z nami rozmawiać bez robienia nam przy tym problemów, to szybciej zakończymy tę nieprzyjemną dla ciebie sytuację.
Tymi właśnie słowami Ash próbował przekonać do siebie Petrę, a jego wierny Pikachu, który siedział mu na ramieniu, zapiszczał delikatnie w sposób niezwykle poważny, jakby na potwierdzenie słów swego trenera.
Petra spojrzała na nas oboje z niechęcią i zapytała się Asha:
- Czy mówił ci już ktoś, że jesteś niesamowicie irytujący?
- Owszem, kilka osób - odpowiedział jej bezczelnym tonem Ash.
- Dziwi mnie, że tylko kilka.
- Może było ich więcej? Kto wie? Po setnej straciłem rachubę.
Z trudem opanowałam się, aby nie parsknąć śmiechem, słysząc jego słowa. Z doświadczenia wiedziałam, że prowokowanie takiej osoby jak Petra śmianiem się z jej sytuacji bynajmniej nie pomaga przekonać ją do zmiany zdania, a już na pewno nie do grzecznego przekazania nam tego, co chcieliśmy wiedzieć. Petra mimo to była na tyle bystra, iż dostrzegła na mojej twarzy ironiczny uśmieszek, który chyba widniał na mojej twarzy. Zirytowało ją to i warknęła wściekle:
- Bawi was to, tak? Nie wiedziałam, że umiem kogokolwiek rozbawić tym, że jestem szczera.
- Ty jesteś szczera? Od kiedy? - zapytałam złośliwie - Od kiedy przeraziłaś się konsekwencji składania fałszywych zeznań w trakcie śledztwa?
Ash uśmiechnął się do mnie zadowolony, okazując mi w ten sposób wielkie zadowolenie i swoją aprobatę, po czym dodał szybko:
- Spokojnie, Petro. Nie przyszliśmy tutaj z ciebie sobie szydzić. Po prostu jest w naszym śledztwie kolejna niejasna sprawa. Wyjaśnisz nam je i masz już od nas spokój. To jak będzie?
Petra wyglądała na przekonaną, ale też nie do końca, bo spytała:
- A skąd pomysł, że niby coś na ten temat wiem?
- Jesteśmy detektywami. Wymyślanie pomysłów jest czymś normalnym w tej branży, nie wiedziałaś? - odpowiedział jej nieco dowcipnym tonem Ash - Poza tym też muszę powiedzieć, że mam podstawy uważać, iż jednak to wiesz.
- A jakie niby podstawy?
Ash powoli wyjął z kieszeni znalezisko i pokazał je bez słowa Petrze. Patrzył na nią uważnie i obserwował jej reakcję, podobnie jak i ja. Dziewczyna spojrzała z równie wielką uwagą dwie kostki do gry na sznurku, po czym skierowała wzrok na nas i zapytała:
- No i co? Co mam wam niby powiedzieć na temat tego czegoś?
- Czy widziałaś kiedyś coś takiego? - zapytał Ash.
- Owszem, wiele razy. To takie dodatki do butów. Coś jakby zawieszki. To w obecnych czasach bardzo modne - odpowiedziała Petra.
- Czy ty też masz takie buty?
- Nie.
- Dlaczego? Skoro to modne i popularne…
Petra popatrzyła na niego z lekka kpiną w oczach i odparła:
- Widać, że jesteś daleko w tyle za najnowsza moda, co w zasadzie raczej nie powinno mnie dziwić. Jak tak patrzę na to, co nosisz…
- Możesz łaskawie nam odpowiadać na pytania, zamiast rzucać jakieś głupie uwagi? - przerwałam jej ze złością.
Petra westchnęła z politowaniem, jakby musiała tłumaczyć coś dziecku, zaraz potem spoglądając ponownie na Asha i mówiąc:
- Dziewczyny nie noszą czegoś takiego. To jest zawieszka do męskich butów. Takie noszą jedynie chłopcy.
Ash przysłuchiwał się uważnie słowom dziewczyny, notując sobie w pamięci te oto ciekawostki. Pikachu zapiszczał coś na jego ucho, a mój mąż najwyraźniej go zrozumiał, gdyż zaraz potem zapytał:
- Czy chłopak Lizzy też takie posiada?
Petra parsknęła śmiechem, gdy to usłyszała.
- Peppino? Chyba sobie jaja ze mnie robicie. On? Ten golec miałby mieć kasę na takie buty? Nie żartujcie sobie. To są buty z wysokiej półki. Byle kogo nie jest na nie stać.
- Czyli to są buty jedynie dla bogatych? - zapytałam.
- No chyba.
- Czyli Peppino nie mógłby ich sobie kupić?
- Musiałby dostać spadek albo okraść bank. Bo w innej sytuacji raczej wątpię.
- Rozumiem - powiedział Ash, rozważając w głowie słowa dziewczyny - A czy wiesz może, kto mógłby takie nosić?
- Spytaj raczej, czy wiem, kto takie nie nosi - rzuciła Petra - W naszej szkole jest jedynie dobre towarzystwo. Takie, które stać na najlepsze.
Jej słowa były tak beznadziejnie głupie i snobistyczne, że komentowanie ich przez nas było poniżej naszej godności, dlatego darowaliśmy sobie odpowiadanie jej na takie stwierdzenie. Zamiast tego Ash, który na szczęście wiedział doskonale, o co pytać i czego powinniśmy się dowiedzieć.
- Rozumiem, ale powiedz nam, czy jakiś chłopak ze szkoły interesował się w ostatnim czasie, to znaczy, jak ona była jeszcze przytomna? Czy miała może jakiś wielbicieli lub czy może z kimś kręciła?
Petra uśmiechnęła się, doskonale rozumiejąc, o co chodzi i co ciekawe, mając w tej sprawie bardzo ciekawe informacje.
- Kilku chłopaków do niej startowało, ale ona była długo zainteresowana tym głupim Peppino. Nie wiem, co ona w nim widziała, skoro miała tylu lepszych od niego wokół siebie. Ale to już jej sprawa. Ja tam bym nie traciła czasu na jakiegoś biedaka, który dodatkowo jeszcze siedział w pace. Na szczęście trafił się jej ktoś o wiele lepszy. To znaczy, lepszy w jej mniemaniu. Bo ja nie podzielam tego zdania, jeżeli chcecie wiedzieć.
- A kto to taki? - zapytałam zaintrygowana tymi słowami.
- Luigi Petri - odpowiedziała dziewczyna.
Spojrzeliśmy na nią zaintrygowani.
- Petri? Tak jak miejscowy komendant? - zapytał Ash.
- To jego synalek - odparła na to Petra - Niezły gagatek, tak swoją drogą. Jego metody podrywu są po prostu żałosne i nie wiem, jak jakaś dziewczyna może na niego lecieć. Ale widocznie niektórym imponuje taki zarozumialec, który miał już chyba w swoim łóżku połowę lasek z tego miasta.
- Rozumiem, że ciebie taki nie interesuje - stwierdziłam ironicznie.
Petra popatrzyła na mnie lekko zła i odpowiedziała:
- A dziwi cię to? Ja tam się szanuję. Ale Lizzy zawsze lubiła łobuzów. Jak nie jeden, to drugi. Przez Peppina żarła się z ojcem. A przez Luigiego miałaby kłopoty i to pewnością, gdyby tylko dostała do nich okazję.
- Czyli jeszcze nie narobił jej problemów? - zapytałam.
- Nic o tym nie wiem, więc raczej nie.
- Rozumiem.
Ash pomyślał przez chwilę, nim zadał kolejne pytanie.
- Przy okazji, Luigi Petri posiada buty z taka zawieszką jak ta, która ci dzisiaj pokazaliśmy?
- Tak, na pewno. Sama je nieraz u niego widziałam. Ale ostatnio jakoś wcale ich nie nosi. Nie wiem, dlaczego. Pamiętam, jak je sobie kupił. Strasznie się nimi afiszował, były jego prawdziwą dumą . Nie wiem więc, o co mu chodzi ani czemu już tego nie robi.
Spojrzałam uważnie na Buneary, która zapiszczała znacząco. Potem od razu skierowałam swój wzrok na Asha, który znacząco się do mnie uśmiechnął. Tak, to nie ulegało wątpliwości. Wszyscy byliśmy tego samego zdania. Sprawa powoli się nam zaczęła wyjaśniać.
- A tak swoja droga, to gdzie wy znaleźliście te zawieszkę? - zapytała nas po chwili Petra.
- W ogrodzie Lizzy i jej ojca - odpowiedział jej Ash.
Petra chyba zrozumiała, o co chodzi i co oznaczało to odkrycie, bo jęknęła w szoku i lekko zasłoniła sobie usta dłonią. Niczego nie musieliśmy jej tłumaczyć. Tak jak i sobie nawzajem, do którego to wniosku doszliśmy, kiedy opuszczaliśmy całą czwórką dom kolejnego przesłuchanego przez nas świadka. Wszystko było już dla nas jasne. O nic nie musiałam pytać Asha. Ani co podejrzewa, ani też do kogo teraz idziemy. Wiedziałam nazbyt dobrze, kogo teraz będziemy przesłuchiwać.
Dotarliśmy bez żadnego problemu do domu miejscowego komendanta. Choć nie wiedzieliśmy dokładnie, gdzie on się znajduje, to wystarczyło nam tylko spytać się o to pierwszej napotkanej osoby, a od razu nam go wskazała. Dom komendanta był powszechnie znanym budynkiem i chyba wszyscy w mieście wiedzieli, gdzie on stoi. W każdym razie na pewno wiedziała o tym osoba, która wskazała nam go i mogliśmy go dzięki temu odnaleźć. Dlatego właśnie bez żadnych trudności udało się nam dotrzeć do miejsca naszego kolejnego przesłuchania.
Ale niestety, choć samo odnalezienie domu należało do zadań niesamowicie łatwych, to porozmawianie z synalkiem komendanta już takie proste nie było. Ten łobuz nie tylko początkowo kłamał nam jak z nut, to jeszcze przybył mu na pomoc jego kochany tatuś, który z miejsca zaczął nas straszyć konsekwencjami i gdyby nie to, że Ash wykorzystał całą swoją pomysłowość i prawdziwą odwagę, która to chyba została dodatkowo okraszona sporą szczyptą bezczelności, to chyba kiepsko by się dla nas ta sprawa skończyła. Jednak nie ma co uprzedzać fakty, tylko moją narrację prowadzić po kolei, zgodnie z kolejnością wydarzeń.
Zaczęło się więc od tego, że dotarliśmy do domu komendanta Petri. Byłam w duchu pewna tego, iż oczom naszym ukaże się prawdziwa willa z basenem i jeden z najpiękniejszych domów w całym mieście, dźgający innym w oczy swoim wręcz ogromnym przepychem. Byłam wiec niesamowicie zaskoczona, kiedy zobaczyłam wraz z Ashem i naszymi pokemonimi towarzyszami dom bardzo ładny, na pewno też nie biedny, ale też dosyć skromny, a jeśli nie jest to odpowiednie słowo, to już na pewno jest nim słowo „odpowiedni”. Co mam na myśli? Otóż to, że dom pana komendanta i jego syna nie był bogaty. Nie był też biedny, ale daleko mu było do tego, aby go nazwać willą. To już pan Remberto bardziej bogato mieszkał niż nasz drogi stróż prawa i porządku. Pomyślałam przez chwilę, kiedy to ta świadomość do mnie dotarła, że cokolwiek możemy o naszym drogim komendancie rzec, to już na pewno nie to, iż jest on osobą próżną i lubiącą przepych. W pewnym sensie nawet nabrałam nieco sympatii do tego człowieka, choć mocno umniejszonej tym dosyć przykrym faktem, iż pan kapitan Petri zdecydowanie nam nie sprzyjał, co też biorąc pod uwagę fakt, że jego synalek widocznie jest zamieszany w te sprawę, bynajmniej nas już nie dziwiło. Wcześniej mieliśmy w tym zakresie wątpliwości i nie byliśmy pewni, co mamy o tym myśleć, ale obecnie wszystko nabierało sensu. Trzeba było więc teraz tylko dowiedzieć się, czy ów sens posiada prawo bytu.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, zapukaliśmy do drzwi i po chwili otworzył nam jakiś chłopak ubrany w niebieskie dżinsy podarte na kolanach, czarna koszulkę z nie do końca jasnymi dla nas białymi znakami, czarne glany oraz zielona czapkę z daszkiem. U jego boku kręcił się Flareon, ognisty Pokemon, który lekko nastroszył na nasz widok w gniewny sposób swoje futerko i zawarczał. Chyba nie był ufny wobec obcych. No cóż... Biorąc pod uwagę to, że jego pan zdecydowanie miał coś na sumieniu, to wcale nas to nie dziwiło.
- Czego? - mruknął niezadowolony naszym widokiem chłopak - Halloween to dopiero ma chyba być, prawda? A kinderbal jest gdzie indziej, dwa domy dalej.
Oczywiście pił do stroju Asha, który mógł mu się wydawać dosyć fantazyjny. Mój ukochany jednak w ogóle się tym nie przejął, tylko uśmiechnął się do niego dosyć ironicznie i odparł:
- Fajnie, ale my nie w tej sprawie.
Po tych słowach, wyjął legitymację detektywa i pokazał ją chłopakowi w taki sposób, aby ten mógł się dobrze jej przyjrzeć. Ja uczyniłam podobnie, a kiedy już ten dość nowoczesny nastolatek napatrzył się już na nasze dowody osobiste, jęknął lekko i powiedział:
- Ach, to wy. Słynni detektywi z Alabastii w Kanto. Ojciec mi mówił o tym, że tu się kręcicie i badacie sprawę Lizzy. Nie wiem jednak, po co wam to. Chyba już policja wszystko wyjaśniła.
- Miło, że tak bronisz ojca i jego podwładnych, ale mimo wszystko, gdyby na górze nie uznano, iż sprawa wymaga naszej interwencji, nie proszono by nas o to, abyśmy zajęli się nią - odpowiedział mu Ash.
- Możemy wejść, czy mamy rozmawiać w progu? - zapytałam.
Pikachu i Buneary zapiszczeli pytająco w kierunku chłopaka. Luigi Petri zaś z wyraźnym niezadowoleniem otworzył szerzej drzwi, aby nas wpuścić do środka. A gdy już weszliśmy, zamknął drzwi i spojrzał nas niechętnie.
- Czego zatem chcecie? - zapytał.
- Coś ty taki niegościnny, kolego? - rzucił ironicznie Ash.
- Nie lubisz gości? - dodałam tym samym tonem.
- Owszem, lubię. Ale tylko proszonych - odparł nieprzyjemnym tonem Luigi.
- Czasami trzeba porozmawiać z kimś, kogo o rozmowę nie prosimy, ale kto z kolei prosi o rozmowę nas - stwierdził filozoficznie Ash.
Luigi Petri łypnął na nas niechętnie i wyraźnie czując do nas pewna niechęć. Domyślałam się, co jest tego przyczyna. Koleś musiał naprawdę mieć coś i to coś poważnego na sumieniu, skoro niechętnie reagował na widok detektywów, którzy z niezwykłą szczegółowością badali sprawę ataku na Lizzy. Skoro tak, to znaczy, że dobrze typowaliśmy. Ten gość naprawdę aniołkiem nie był. Czy był jednak winny? Tego nie widzieliśmy, ale czuliśmy, iż jest to więcej niż prawdopodobne.
- Dobra, detektywku - mruknął ze złością Luigi Petri - Nie bawcie się ze mną w ciuciubabkę, bo nie mam na to najmniejszej ochoty. Czego wy chcecie?
- Wiemy, że chodziłeś z Lizzy przed tym nieszczęśliwym wypadkiem, który ją spotkał - powiedziałam, starając się przybrać jak najbardziej poważny ton głosu.
- Poważnie? - spytał ironicznie Luigi Petri - I czego jeszcze się niby o mnie dowiedzieliście? Że ukradłem księżyc i sprzedałem go na jako lampki nocne? Nie warto słuchać wszystkiego, co ludzie opowiadają. A tak w ogóle, to skąd wy o tym niby wiecie?
- Nie sadzisz chyba, ze zdradzimy ci nazwiska swoich informatorów?
- Nie musicie. Domyślam się, o kogo wam chodzi. O te tępą idiotkę Petrę. To ona wam wcisnęła ten kit, prawda? Na waszym miejscu nie brałbym na poważnie tych jej rewelacji. To największa plotkara w szkole, jeśli nie w mieście.
Ash nie wyglądał na przekonanego jego opowieścią, podobnie jak i ja. Nasze Pokemony też wcale nie sprawiały wrażenia, aby wierzyły w opowieść Luigiego. Z jego słów biło wyraźne kłamstwo pomieszane ze strachem, które to uczucia chciał za wszelką cenę ukryć pod maska bezczelności. Nie wiem, czy na kogokolwiek to działało, ale na nas zdecydowanie nie. I nie zamierzaliśmy tego przed nim kryć.
- To bardzo ciekawe, co mówisz - rzekł po chwili Ash - Wiesz, miałoby to, co nam przed chwila wyjawiłeś nawet spory sens, gdyby nie jeden istotny szczegół.
- Niby jaki?
Luigi spojrzał na mojego ukochanego ze wściekłością w oczach, prawa dłoń mu się zacisnęła w pieść i zrobił taki ruch ręką, jakby miał zamiar uderzyć Asha. Pikachu od razu przygotował się na to, stając przed swoim trenerem, aby go bronić jakby co. Podobnie w sprawie Luigiego zrobił jego Pokemon, warcząc przy tym groźnie. Oba stworki patrzyły na siebie z zaciekłością, gotowe skoczyć sobie do gardeł. Jednak Luigi ochłonął i opuścił pięść, dając jednocześnie Flareonowi znak, aby ten nie próbował walki. Ash podobnie zrobił z Pikachu, w wyniku czego obaj niedoszli przeciwnicy nie stoczyli ze sobą walki.
- Zarzucasz mi, że kłamię, Ketchum? - zapytał ze złością Luigi.
- Owszem i nawet domyślam się, dlaczego - odpowiedział mu Ash, bez obaw patrząc mu w oczy.
- Tak? A więc niby dlaczego?
- Bo byłeś tej nocy, kiedy doszło do ataku na Lizzy, w jej domu, a kiedy tylko się zrobiło gorąco, uciekłeś i schowałeś się pod skrzydła kochającego tatusia, który potem zadbał o to, abyś był bezpieczny. I żeby nikt cie o nic nie oskarżył.
Luigi zmieszał się przerażony na dźwięk tych słów, westchnął głęboko i lekko się cofnął do tylu, przerażony tym, co właśnie usłyszał. Słowa te musiały wywrzeć na nim bardzo mocne wrażenie, skoro tak go to poruszyło. Widać było, jak jest tym przejęty i nawet mocno nałożona przez niego maska luzera nie pomogła mu tego ukryć przed nami.
- To co? To prawda czy nie? - zapytał ze złością Ash.
Luigi zmieszał się jeszcze mocniej, po czym odpowiedział:
- Słuchajcie, to nie tak. Ja tylko...
Wtem do domu wszedł jego ojciec. Chyba wstąpił po coś do domu na chwilę, bo raczej godzina nie pasowała nam na to, aby wrócił on z pracy po wykonaniu już wszystkich swoich obowiązków. Ledwie tylko nas zobaczył, a potem swojego syna w pozie wyrażającej smutek i strach, domyślił się wszystkiego i zapytał:
- Co to ma znaczyć? Co wasza dwójka tu robi? Nie macie kogo przesłuchiwać i bierzecie się za mojego syna?
- Tato, ja... - rzucił w jego kierunku Luigi tonem, jakby wzywał pomocy.
Ojciec nie zamierzał mu jej odmawiać i stanął tuż obok niego i spojrzał na nas oboje groźnym spojrzeniem, pytając:
- Co wy sobie w ogóle wyobrażacie, co?! Nie macie żadnych tropów, to sobie je wyszukujecie?! I czepiacie się niewinnych ludzi?! Mój syn nie ma z ta sprawą absolutnie nic wspólnego i nie życzę sobie, żebyście go nękali! Więcej powiem, od razu zadzwonię do swoich przełożonych i waszych, a wtedy będziecie mieli oboje poważne kłopoty! Nie wiecie, z kim zadzieracie!
Na innych osobach z pewnością zrobiłoby to wrażenie i wywołało strach. Nas jednak to wcale nie poruszyło. Za dużo razy słyszeliśmy już podobne teksty pod swoim adresem, aby się nimi przejmować. Zamiast tego przybraliśmy poważne i surowe miny, w myśl zasady, której uczyliśmy się podczas zajęć, że kiedy ktoś nas chce zastraszyć, to musimy zachować stoicki spokój, nie dać się prowokować ani nie pokazywać, że choćby w najmniejszym nawet stopniu groźby tej osoby robią na nas wrażenie lub co gorsza, naprawdę nas przerażają. Jeśli bowiem ten, kto nas straszy, dostrzeże nasze obawy, zobaczy choćby niewielki cień takiego strachu z naszej strony, to już po nas i będzie się trzymał tej broni i straszył nas dalej, aż w końcu osiągnie swój cel. Zatem, jeśli nawet taki ktoś nas przestraszy, to nie może tego dostrzec w naszych twarzach. Wykłady na ten temat, które to były w naszej akademii częścią psychologii śledczej, miały miejsce zupełnie niedawno, tu przed naszym wyjazdem do Alto Mare, dlatego doskonale mieliśmy je oboje z Ashem w pamięci. Dlatego umieliśmy odeprzeć atak komendanta Petriego, zachowując przy tym stoicki spokój i stanowczość, a mój mąż odważył się nawet odpowiedzieć na zarzuty wobec nas w następujący sposób:
- Oczywiście, ma pan rację. Jesteśmy bezczelni i pozwalamy sobie na nazbyt wiele. I jesteśmy gotowi ponieść w tej sprawie odpowiednie konsekwencje. Może jednak, zanim szanowny pan raczy zadzwonić do swoich przełożonych i złożyć na nas skargę, to przekona swojego synusia, aby zaczął mówić prawdę na temat tego, co się stało w nocy, w której zaatakowano Lizzy? I to samo dotyczy też pana, bo i pan kłamie.
Komendant spojrzał na nas zdumiony i groźnie zarazem, próbując udawać, że nie rozumie, o co nam chodzi i że jest oburzony naszymi oskarżeniami. Jednak my nie daliśmy się zwieść. Czuliśmy się teraz panami sytuacji i postanowiliśmy iść do przodu jak najszybciej, zanim stracimy pęd.
- Owszem, pan i pana syn kłamiecie i obaj doskonale o tym wiecie - mówił dalej Ash - Mamy podstawy, aby uważać, że pana syn w nocy był w domu Lizzy i w jej pokoju. Pan o tym wiedział, oczywiście nie od razu, ale dość szybko pan to odkrył, bo pewnie pana syn przyznał się panu do tego. Natomiast pan, zamiast go aresztować, robił pan wszystko podczas prowadzenia śledztwa, aby nie wyszło to na jaw. Czy jak na razie wszystko się zgadza?
Komendant wyraźnie wyglądał na bardzo zmieszanego tym, co właśnie od nas usłyszał. Przez chwile chyba chciał się bronic, chciał nam coś powiedzieć lub też spróbować nas nastraszyć, jednak ostatecznie darował sobie to i zamiast tego usiadł na krześle z bardzo przygnębioną miną i zapytał:
- Skąd o tym wiecie?
- To proste. Nie zdążył pan posprzątać po swoim synku.
Po tych słowach, Ash pokazał komendantowi zawieszkę w postaci kostek do gry i powiedział:
- Nie trzeba być geniuszem, by zauważyć, że Luigi nie ma przy jednym bucie takiej zawieszki, a przy drugim ja ma. Wniosek jest prosty. To jego zawieszka.
- Gdzie ją znaleźliście? - zapytał Luigi.
- W ogrodzie domu pana Remberto - odpowiedziałam - Przyniósł go nam Lux i dzięki temu wiemy, że tam byłeś. Zgubiłeś to, uciekając z pokoju Lizzy, prawda?
- Do niczego się nie przyznawaj! - zawołał komendant do syna.
- Bardzo zła rada - powiedziałam - Wydaje mi się, że w tej sytuacji raczej o wiele korzystniejsze jest przyznanie się do winy. Jak sądzisz, Ash?
- Nie jestem od sądzenia, ale wydaje mi się, iż sąd weźmie to pod uwagę, gdy winowajca się dobrowolnie przyzna - odpowiedział na to mój mąż.
- Ale do czego mam się niby przyznać? Przecież ja nic nie zrobiłem! - zawołał przerażony Luigi.
- Naprawdę nic nie zrobiłeś? - zapytałam z kpiną - A to, co znaleźliśmy, to niby co? Krasnoludki przyniosły i podrzuciły, aby cię wrobić?
- Odczepcie się od mojego syna! - zawołał oburzony komendant - Przecież on nic złego nie zrobił!
- Nic złego? Dobre sobie! - powiedziałam ze złością, prychając przy tym - On zaatakował Lizzy! Rozbił jej głowę pogrzebaczem! Czy naprawdę pan uważa, że to jest nic?!
- Ale to nie był on! Przysięgam wam! - zawołał komisarz.
- To prawda! Ona już tam leżała, kiedy przyszedłem! - dodał Luigi, wyraźnie drżący o swoje życie - Ktoś ją załatwił zanim ja się tam zjawiłem!
- Ciekawa wymówka - powiedział ironicznie Ash - Chyba nie sądzisz, że ci uwierzymy po tym, jak ty i twój tatuś zrobiliście wszystko, aby ludzie obwinili o to Ritę Gordon!
- Chyba lepiej ja niż mnie! - mruknął ze złością Luigi.
Ash popatrzył ze wściekłością w oczach na chłopaka i widziałam, że po tym, co ten powiedział, miał wielką ochotę go uderzyć. Lekko złapałam go za rękę, aby tego nie zrobił, co na szczęście go uspokoiło, a potem spojrzałam na tego egoistę i powiedziałam mu:
- Pięknie, po prostu pięknie. Nic was nie obchodzi to, że niewinna kobieta z waszej winy może skończyć na zawsze w więzieniu? Po prostu gratuluję wam! Ale nie myślcie sobie, że odpuścimy wam. Policja dowie się o tym i będziecie oboje mieli kłopoty.
- Nikt wam w to nie uwierzy! - warknął w moim kierunku Luigi.
- Naprawdę? - zachichotał ironicznie Ash - Jak myślisz, komu uwierzy sąd? Czy kolesiowi, który wyraźnie kłamał od początku oraz jego ojcu, który fałszował dowody podczas śledztwa? Czy może nam, szanowanym detektywom, kilkakrotnie odznaczonym za swoją pracę? Serenko, jak uważasz? Komu policja uwierzy?
- Ja stawiam na nas - odpowiedziałam mu dowcipnie.
Pikachu i Buneary zapiszczeli lekko na znak, że zgadzają się ze mną.
- No i sami widzicie - mówił dalej Ash - Wasze szanse na to, żeby ktoś wam w te wasze kłamstwa uwierzył, kiedy my im zaprzeczymy są raczej nikle. Dlatego, jeżeli chcecie z nami coś ugrać, to zacznijcie mówić prawdę.
Komendant wyglądał na załamanego i zdenerwowanego jednocześnie. Coś mi mówiło, że gdyby nie to, iż byliśmy naprawdę sławni i szanowni za rozwiązane przez nas sprawy, to nie poddałby się tak łatwo. W przypadku innej osoby mógłby chcieć próbować nas zastraszyć i zmusić do posłuszeństwa. Jednak ponieważ to byliśmy my, Ash i Serena Ketchumowie, to musiał wobec nas spokornieć i jakoś się z nami ułożyć. Oczywiście był na to tylko jeden sposób i on doskonale o tym wiedział, czego dał dowód, gdy powiedział:
- Posłuchajcie, ja wiem, nie zaczęliśmy naszej znajomości zbyt dobrze, ale to nie musi się wcale tak kończyć. Proszę, nie posyłajcie mojego syna do więzienia! Przecież on nic złego nie zrobił! Zachował się głupio, ale każdy może popełnić w życiu głupstwo.
- Głupstwo?! - krzyknęłam wściekle.
Czułam, że jeszcze chwila i mnie tu chyba krew zaleje. On mówił o zbrodni, popełnionej z zimna krwią w taki sposób, jakby to było drobne przewinienie, jak kradzież cukierka ze sklepu. To było po prostu ohydne w każdy możliwy sposób. Nie rozumiałam, jak człowiek, który na co dzień walczy z niesprawiedliwością i o to, aby przestępstwo było niszczone i tępione, nagle zaczyna do nas mówić, że ten oto młody człowiek, jego syn nie zrobił nic złego, choć kogoś innego za ten sam czyn, to by bez wahania posadził na dożywocie. Rozumiałam, iż komendant chce bronic swojego syna, ale mimo wszystko są chyba jakieś granice, których nikt nie powinien przekroczyć, a już na pewno nie policjant.
- Pana syn rozbił dziewczynie głowę pogrzebaczem, a pan mówi o tym, że to jest dla pana głupstwo?!
Komendant popatrzył na mnie załamanym wzrokiem i zawołał:
- Przysięgam ci, mój syn tego nie zrobił!
- To prawda! Ja nic nie zrobiłem! - dodał Luigi - Byłem u niej, to prawda i to w nocy, to też jest prawda. Ale przysięgam wam, ja nic nie zrobiłem!
- To po co niby przyszedłeś do niej w nocy, co? - zapytał z ironia Ash, chyba mu nie wierząc, czemu wcale się nie dziwiłam.
- Umówiliśmy się oboje, że przyjdę do niej do jej pokoju.
Luigi spojrzał na mnie ironicznie i rzucił:
- A jak ci się wydaje? Po co dziewczyna zaprasza chłopaka nocą do swojego pokoju, co?
No tak, odpowiedz na to pytanie była aż nadto oczywista. Nie musiałam jej usłyszeć, żeby wiedzieć, jakie były przyczyny tych zaprosin.
- Ach tak, już wszystko rozumiem - powiedziałam i lekko pokiwałam głową na znak politowania - Dziwi mnie jednak, że Lizzy tak szybko po tym, jak rozstała się ze swoim chłopakiem, umawia się na takie rzeczy z tobą.
- A co? Nie nadaje się na pocieszyciela? - zapytał lekko urażony Luigi.
- Może i się nadajesz, ale osobiście bardzo dziwi mnie, że imponuje ci rola chusteczki do otarcia łez - powiedziałam z kpiną.
Chłopakowi nie spodobały się te słowa, ale Ash nie dał mu dojść do słowa, bo od razu zaczął mu zadawać pytania.
- To mówisz więc, że Lizzy sama cie zaprosiła do swojego pokoju w nocy w wiadomym nam wszystkim celu?
- Dokładnie tak.
- I ty oczywiście się zgodziłeś?
- Oczywiście, a co? Przecież ładna laska mnie do siebie na noc zaprasza, a ja co? Miałbym odrzucić taka miłą propozycję? Tylko głupi by odrzucił.
- Głupi albo szanujący się chłopak - odpowiedział mu Ash - No i co dalej?
- No i potwierdziłem jej SMS-em, ze będę, tak jak to ustaliliśmy, a kiedy już przyszła pora, to przyszedłem tam, wkradłem się na posesję, wszedłem do pokoju Lizzy, bo zostawiła otwarte okno, tak jak zresztą się umówiliśmy, a kiedy już tam byłem, doznałem szoku. Lizzy leżała w swoim łóżku w nocnej koszuli i miała ranę na głowie. Ktoś jej rozbił czymś czaszkę. Tak bardzo się wtedy przestraszyłem, że natychmiast uciekłem.
- Uciekłeś? - zapytałam ze złością - I co? Nie przyszło ci do głowy, żeby jej w jakiś sposób pomoc? Wezwać jej ojca czy policję?
- Słucham? - zapytał ze zdumieniem Luigi - Miałem wzywać pomoc i jeszcze się ujawniać, że tu jestem? Przecież musiałbym wtedy powiedzieć, co ja tu robię w środku nocy? Przecież, gdyby tak było, to by chyba jej ojciec mnie zabił gołymi rękami. I jeszcze nie daj Boże oskarżył mnie o to, że to ja zrobiłem. Nie dałbym mi się wytłumaczyć i kazał mnie aresztować albo zabił na miejscu.
- I z tego powodu jej nie pomogłeś, kiedy tego potrzebowała? Dziewczynie, którą kochasz?
- A kto niby powiedział, że ją kocham?
- No proszę. To niby czemu chciałeś się z nią przespać?
- A czemu niby faceci chcą spać z dziewczynami?
Uznałam, że odpowiadanie na tak żałosne pytania jest poniżej mojej godności i dlatego pominęłam je milczeniem. Ash natomiast zapytał:
- Rozumiem więc, że kiedy zastałeś swoją dziewczynę z rozbitą głową w jej łóżku, to od razu uciekłeś i pozostawiłeś ja na pastwę losu?
- Można tak to interpretować - odpowiedział mu Luigi.
- Ciekawa odpowiedz. I co dalej?
- Wróciłem do domu, ale zauważyłem, że zgubiłem zawieszkę od buta.
To mówiąc, wysunął on lekko lewą nogę, prezentując wyraźnie, iż nie posiada przy nim zawieszki, która z kolei wisiała przy jego prawym bucie.
- I co zrobiłeś? - zapytał Ash.
- Przeraziłem się. Wiedziałem, że jak tylko policja znajdzie tę zawieszkę, to już będzie po mnie. Dlatego postanowiłem ją odzyskać. Dlatego następnej nocy się włamałem do ich posiadłości, aby odebrać moja zgubę. Ale niestety, ten ich durny kundel mnie pogonił i nie mogłem już tu wrócić. Dlatego uznałem, że muszę za sobą zatrzeć wszelkie ślady. Starałem się nie nosić publicznie butów z zawieszka, aby nikt nie zauważył braku jednej z nich.
- Jakoś straciłeś czujność, skoro teraz znowu je nosisz.
- Bo skoro nikt nie znalazł zawieszki, a Rita stała się główną podejrzaną, to nie było to potrzebne.
- Rozumiem. A co z telefonem, z którego pisałeś SMS do Lizzy tamtego dnia? Pewnie zniszczyłeś kartę SIM i zmieniłeś numer?
- To było konieczne, żeby nikt nie wpadł na mój trop.
- A pan? Od kiedy pan o wszystkim wiedział? - zapytał Ash komendanta.
- Po tym, jak nie udało mi się odzyskać zawieszki, powiedziałem o tym ojcu - odpowiedział za rodzica Luigi.
- To prawda - potwierdził to komendant - Opowiedział mi o tym, kiedy mu się nie udało odzyskać zawieszki. Byłem na niego wściekły, ale potem ochłonąłem i zrozumiałem, jak poważne niebezpieczeństwo mu zagraża. Postanowiłem, że nie mogę go zostawić w potrzebie.
- I postanowił pan tak poprowadzić śledztwo, żeby wszystko spadło na Ritę?
- A co? Miałem ją ratować i wsadzić mojego syna? Poza tym, dowody mówią same za siebie. Ona jest winna i wszystko na to wskazuje.
- Dowody wskazują na to dlatego, że pan je odpowiednio sfabrykował.
- Nie, mój drogi. Owszem, nie zaprzeczam, nagiąłem nieco fakty, a prócz tego prowadziłem śledztwo w taki sposób, aby dowieść winy Ricie, ale mimo wszystko nie fabrykowałem niczego. Dowody znalazły się same. Ja jedynie zawiniłem tym, że zadbałem o to, aby nikt się nie dowiedział o tym, iż mój syn tam był i coś tam zostawił. No i nie badałem żadnych innych tropów. Ale zrozumcie mnie, musiałem ratować mojego syna. Co innego miałem zrobić?
- Prowadzić śledztwo obiektywnie - odpowiedziałam ze złością.
Ash natomiast dodał:
- Poza tym, czy pomyślał pan o tym, co by było, gdyby okazało się, że pana syn jest jednak winny?
- Ale on nie jest winny! - krzyknął komendant.
- A skąd taka pewność?
- Bo tak mówi i to mi w zupełności wystarczy.
- Panu zapewne tak, ale nam niestety nie może wystarczyć. Jesteśmy przecież detektywami. Jeżeli prowadzimy śledztwo, to zawsze w taki sposób, aby dowieść prawdy. Musimy mieć dowody, a nie jedynie wiarę w winę lub niewinność osoby oskarżonej o popełnienie tego czynu. Sądziłem, że pan, jako policjant kieruje się też tego rodzaju system wartości. Niestety, jak widzę, tak nie jest. Wielka szkoda.
Luigi poderwał się ze swojego miejsca, a jego Flareon stanął tuż obok niego na znak solidarności z nim.
- Posłuchajcie mnie uważnie. Ja wiem, nie zrobiłem mądrze, uciekając z tego pokoju i zostawiając Lizzy ranna. Ale przysięgam, ja jej nie zaatakowałem. To nie byłem ja! Ktoś był tam przede mną i zaatakował tę biedną dziewczynę! To nie ja!
Spojrzałam uważnie na Asha, czekając na to, co on zdecyduje. On zaś przez chwile się zastanawiał nad tym zeznaniami Luigiego i potem ostatecznie pokiwał głową i powiedział:
- W porządku. Niech ci będzie. Powiedzmy, że ci wierzę. Jakoś nie pasujesz mi na morderce. Może się mylę, ale im więcej ci się przyglądam, tym bardziej tego jestem pewien. Ale jeżeli mnie oszukujesz, to możesz być pewien, że nie zostawię tego tak i pożałujesz swoich kłamstw. Ale jeśli mówisz prawdę, to poniesiesz tylko konsekwencje ucieczki z miejsca przestępstwa bez udzielenia pomocy. Ale to już nie do mnie należy. Tym już zajmą się sądy.
Po tych słowach, spojrzał na mnie i skierował swoje kroki ku wyjściu. Nic mi nie musiał mówić. Wiedziałam, iż to oznacza, że musimy szukać dalej. Nieco mnie to zasmuciło, bo już liczyłam na rozwiązanie zagadki, a tu dalej musieliśmy się starać rozwikłać tę zagadkę.
Już mieliśmy wyjść, kiedy nagle komendant nas zatrzymał i powiedział:
- Bardzo was przepraszam, że wam wszystko utrudniałem. Ale chyba mnie rozumiecie w tej sprawie. Musiałem pomoc synowi. Ja mam tylko jego. Poza nim nie mam nikogo. Mam nadzieje, ze mnie rozumiecie.
Ash odwrócił się do komendanta i patrząc na niego uważnie, powiedział:
- Jako ludzie pana rozumiemy. Jako detektywi prowadzący śledztwo, nie.
Następnie spojrzał na Luigiego i dodał:
- Przy okazji, czy ktoś cię widział, jak ociekałeś z domu pana Remberto? Czy ktoś cię widział?
- Nie wiem. Za pierwszym razem, za drugim chyba tak, ale było ciemno i nikt raczej nie widział mojej twarzy.
- W porządku. Wobec tego my też możemy chwilowo uznać, że ciebie tam nie było. Póki co lepiej, jeżeli jesteś niewinny, aby nikt nie wiedział o tym. Jeszcze cie posadzą o to, że jesteś winny i możesz mieć problemy, a nam to tylko pokrzyżuje szyki i utrudni dochodzenie. A po wszystkim ustalimy, co dalej robić. Na razie, to może pozostać między nami. Pod jednym jednak warunkiem.
- Jakim? - zapytał komendant.
- Ułatwi nam pan dalsze śledztwo i nie będzie nam pan niczego utrudniał. Nie chcę prowadzić dalej sprawy z panem na karku, przeszkadzającym nam na każdym kroku. To chyba nie jest wygórowana cena, mam racje?
Komendant przyznał nam słuszność i obiecał, że nie będzie nam odtąd ani nie utrudniał śledztwa, ani przeszkadzał w odkryciu prawdy, a jeśli będzie trzeba, to nam pomoże. Luigi zaś, który wyraźnie był bardzo zadowolony, powiedział:
- Przy okazji... Pytałeś mnie, czy ktoś mnie widział, jak stamtąd wiałem.
- Po to, by wiedzieć, czy możemy sobie pozwolić na nasz mały układ - odparł na to Ash - Gdyby ktoś cię widział, to raczej by to było trudne.
- Rozumiem, ale coś sobie przypomniałem.
- Co takiego?
Pikachu i Buneary spojrzeli zaintrygowani na chłopaka, piszcząc pytająco z podniecenia. Ja także nie kryłam tego, że jestem bardzo ciekawa tego, co on nam może powiedzieć. Czułam co prawda, iż koleś będzie nam próbował wciskać kity, ale ostatecznie warto było go wysłuchać i dowiedzieć się, o co mu chodzi. Kto wie, może powie nam coś wartego uwagi?
- Słuchamy więc. Co sobie przypomniałeś? - zapytałam.
- Nie wiem, czy ktoś mnie widział, kiedy uciekałem, choć chyba nie. Ale za to ja kogoś widziałem.
- Kogo?
- Peppina. Wiecie, tego byłego Lizzy.
Ash i ja spojrzeliśmy na niego zaintrygowani. Takiej odpowiedzi to my się nie spodziewaliśmy. Oczywiście nie mieliśmy pewności, że jest ona prawdziwa. Bo w końcu, równie dobrze, mógł kłamać, aby naprowadzić nas na niewłaściwy trop, by nie brać go już pod uwagę jako podejrzanego. Nie mogliśmy jednak zlekceważyć jego slow, nawet jeżeli nie lubiliśmy tego kolesia. A nawiasem mówiąc, bardzo go nie lubiliśmy. Nie wolno nam było jednak z tego powodu nie wierzyć w nic, co on nam mówił.
- Peppino Lucheni? - zapytałam, nie kryjąc swego zdumienia.
- Tak, to był on - odpowiedział nam Luigi - To jego tam widziałem.
- A kiedy i gdzie go widziałeś? - spytał Ash.
- Wtedy, w noc ataku na Lizzy. Widziałem go przy domu pana Remberto. Nie wiem, co on tam robił, ale wpadłem na niego, uciekając stamtąd.
- Dziwne - powiedziałam zaintrygowana - Były Lizzy w środku nocy kręci się pod domem ofiary i ty jeszcze go dokładnie tam widziałeś. Pomimo ciemności.
Luigi spojrzał na mnie lekko urażony moimi słowami.
- Słuchaj, ja wiem, że nie macie może podstaw, aby mi wierzyć, ale to był on. Ja go tam widziałem.
- Niby w jaki sposób? O ile wiem, to była noc i było ciemno.
- Ale tam akurat była latarnia i widziałem jego twarz.
- Ciekawy zbieg okoliczności.
- Ale prawdziwy.
Spojrzałam na Asha pytająco, ciekawa, co też on sądzi o tej rewelacji. On nie powiedział nic, ale wydawał się wierzyć Luigiemu, bo tylko skinął głową i rzekł:
- W porządku. Sprawdzimy ten trop. A na razie, do zobaczenia.
Po tych słowach, mój ukochany wyszedł z domu pana komisarza Petri i jego syna, a ja i nasze Pokemony uczyniliśmy to samo.
- I co? Wierzysz mu? - zapytałam Asha, kiedy szliśmy ulica.
- Wydaje mi się, że koleś mówi prawdę - odpowiedział mój ukochany - Jakoś tak czuję, choć nie mam co do tego pewności. Ale czuje, że on nie kłamie. Gdyby chciał nas okłamać, to by powiedział nam jakieś brednie, choćby takie, iż nigdy go tam nie było i my się mylimy i trwałby przy tym uparcie. On jednak nie zaprzecza temu, że tam był. Ta jego opowieść ma sporo sensu, może poza tym iż widział on Peppina przy domu Lizzy. To mi się wydaje mocno naciągane, ale ostatecznie też jest możliwe. Czuję, że on nie kłamie.
- Wiec znowu musimy szukać winowajcy. Jak sądzisz? Czy to Peppino?
- Trudno mi powiedzieć. Im więcej nad tym myślę, to wydaje mi się to mało prawdopodobne, aby winny był ktoś z zewnątrz.
- Dlaczego?
- Jeżeli to ktoś z zewnątrz, to dlaczego ryzykował i spalił coś w kominku w domu swojej ofiary? Co to było i po co tak ryzykował? Policja uważa, że to zrobiła Rita i spaliła swoją koszulę nocną, aby ukryć fakt, iż była ona poplamiona krwią. A jeśli to zrobił morderca z zewnątrz, to co spalił? Swoja część ubrania, która była poplamiona krwią? Ale po co robił to na miejscu? Nie lepiej było nie ryzykować i uciec zaraz po dokonaniu zbrodni? A poplamioną część ubrania zniszczyć gdzieś po drodze?
Pomyślałam nad tym i trudno mi było się z tym nie zgodzić. To zaś znaczyło, że sprawa jest o wiele bardziej zagmatwana, niż nam się wydawało. A to z kolei prowadziło do konkluzji, iż sprawa bynajmniej nie zmierza do końca.
- To co teraz robimy? - zapytałam.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Złożymy kolejną wizytę - odpowiedział mi Ash.
Ponieważ domyślałam się, kogo chce on teraz przesłuchać, nie pytałam o jego imię i nazwisko i po prostu udałam się za moim mężem, pogrążona w zadumie.
Peppino Lucheni, bo to on był kolejnym naszym podejrzanym, przebywał w chwili obecnej w biedniejszej dzielnicy miasta. To tam miał on swoje mieszkanie i to tam siedział, kiedy go odwiedziliśmy. Nie ucieszył się z naszej wizyty, co jakoś nas nie dziwiło, ale zgodził się z nami porozmawiać.
- Jeżeli chcecie złapać tego, kto tak urządził Lizzy, to możecie na mnie liczyć. Z przyjemnością pomogę wam go złapać - zadeklarował się ochoczo.
Jego zapal do działania był nieco nazbyt wielki, jak dla mnie, jednak wolałam go nie oceniać po pozorach i kiedy się zgodził z nami porozmawiać, usiedliśmy na krzesłach i wpatrując się w naszego rozmówcę, który usadowił się wygodnie na łóżku, zaczęliśmy go przesłuchiwać. Przy okazji, mieliśmy możliwość przyjrzeć się mieszkaniu naszego podejrzanego. Wyglądało ono biednie i niezachęcająco. W dodatku było kiepskiej jakości kawalerka dla jednej osoby, w której raczej nikt, kto lepiej zarabia, chciałby mieszkać. Widać było, że Peppino kiepsko sobie radzi, jeśli stać go tylko na taka norę.
Sam zresztą jego wygląd mówił sam za siebie. Był on bowiem młodzieńcem w naszym wieku i całkiem przystojnym, czarnowłosym o brązowych oczach, a do tego wysokim i postawnym, ale niestety lekko zarośniętym, jakby od kilku dni się nie golił, a jego ubiór wyglądał na stary i znoszony. Jednym słowem, po prostu w wielkim skrócie obraz nędzy i rozpaczy, budzący współczucie.
- Powiedz nam, dlaczego nie jesteś już z Lizzy? - zapytałam na początek.
- O ile wiem, kochaliście się bardzo mocno i to do tego stopnia, ze jej ojciec kłócił się z nią o to - dodał Ash.
Peppino westchnął smutno i lekko spuścił głowę w dół, mówiąc:
- Niestety, to wszystko prawda. Jej tatuś nie akceptował naszego związku. Bo jego zdaniem, jak ktoś siedział raz w pace, to już na zawsze jest skończony i już nie ma dla niego żadnej szansy na poprawę.
- I to przez niego zerwaliście? - zapytałam.
- W pewnym sensie - odpowiedział na to Peppino.
- To znaczy?
- Chciałem namówić Lizzy, aby uciekła ze mną z domu i ruszyła w świat. Ja wiem, że nie jestem bogaty, ale mimo wszystko odłożyłem nieco pieniędzy, więc bylibyśmy w stanie przetrwać. Ale ona nie chciała. Za bardzo lubi życie bogate i bez żadnych problemów. Nie umie go tak po prostu rzucić, nawet w imię naszej miłości. Zabolało mnie to i pokłóciliśmy się oboje i to ostro. A ona mnie rzuciła i się zaczęła spotykać z synem miejscowego komendanta.
- Tak, wiemy o tym. I co dalej? - zapytal Ash.
- Nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Mimo wszystko naiwnie wierzyłem, że ten dupek szybko jej się znudzi i wróci do mnie. Ale nie wróciła. Załamałem się, kiedy ten drań, Luigi spotkał mnie i pochwalił mi się, że zamierzają oboje iść do łóżka, a ja nic na to nie mogę poradzić.
- To ciekawe - powiedział wyraźnie zainteresowany Ash - Kiedy to było?
- Tej nocy, kiedy ja zaatakowano. Jakieś kilka godzin wcześniej. Bylem wtedy w pracy. Jestem barmanem w miejscowym pubie. Po pracy wypiłem sobie kufelek lub dwa i poszedłem się przejść. Nie wiem, czy celowo, czy przypadkiem, nagle trafiłem pod jej dom. Stałem tak przez chwile, patrząc na niego i nie wiedząc, co mm robić, aż tu nagle niespodziewanie zauważyłem Luigiego, który wybiegł z pokoju Lizzy. Wpadł na mnie, był przerażony, ale nie zatrzymywał się i uciekł. Ja zaś poszedłem dalej. Dopiero rano dowiedziałem się w pubie, że Lizzy jakiś łotr zaatakował. Krążyły różne plotki na ten temat, a ja umierałem o nią z niepokoju. Ale nie wpuścili mnie do szpitala, kiedy chciałem ją odwiedzić. Jej ojciec chyba o to zadbał.
Opowieść chłopaka pokrywała się z tym, co już wiedzieliśmy. Zatem Luigi na nie okłamał. Tym lepiej dla niego. Choć zapomniał wspomnieć o tym, jak znęcał się nad Peppino, chwaląc się tym, że się prześpi z Lizzy. Obrzydliwy typek. I po co on to robił? Aby pokazać, że jest lepszy? I po co mu niby ta satysfakcja?
- Rozumiem, że nie masz świadków na to, co mówisz? - zapytał Ash.
- Mam. Pol pubu chyba widziała mnie, jak piję po tym, jak skończyłem tam swoja zmianę. Chyba nawet komuś przylałem - odpowiedział Peppino.
- Chyba?
- Nie mam pewności. Wszystko z szoku mi się miesza w głowie. Nie jestem już pewien, co dokładniej się wtedy stało, poza tym, że piłem, że jak idiota nagle poszedłem prosto pod dom Lizzy i gapiłem się w jej okno. Nie wiem, co chciałem w ten sposób osiągnąć, ale tego nie zyskałem. Tak czy inaczej, nie zaatakowałem jej, jeżeli o to mnie chcieliście zapytać.
- Nie chcieliśmy. Nie podejrzewaliśmy cię o to. No, może przez chwile tak, ale tylko przez chwilę - odpowiedział mu Ash i lekko się uśmiechnął - Chciałem jedynie, abyś potwierdził to, co już wiemy. W ten sposób może wykluczyć jeszcze jedna osobę z grona podejrzanych. No i też upewnić się, że ty nie nie jesteś w tym gronie.
Peppino popatrzył na nas ponurym wzrokiem i westchnął smutno.
- Milo mi to słyszeć. Chociaż dla kogoś nie jestem winien wszystkiego, co na tym świecie jest złe.
- Wybacz, nie chce być wredna, ale nie sadzisz, że użalenie się na sobą w tej sytuacji jest nie na miejscu? - zapytałam złośliwie.
Peppino zaintrygowany spojrzał na mnie i spytał:
- Nie rozumiem.
- Jakoś nie dziwi mnie to. Ja też nie rozumiem.
- Niby czego?
- Niby tego, że twoja ukochana leży w szpitalu i nie mamy pewności, czy ona kiedykolwiek się obudzi, a ty tylko o sobie i swoim cierpieniu mówisz. Trochę to w tej sytuacji nie na miejscu, nie sądzisz?
Peppino chciał już coś powiedzieć, ale odpuścił sobie. Ja zaś poczułam chęć rzucenia mu kazania i powiedziałam:
- Poza tym, ja wierzę co prawda w resocjalizację, ale nikt ci nie kazał ranić w bójce nożem drugiego człowieka i iść za to siedzieć. Sam wybrałeś taki los i w tej sprawie nie możesz winić nikogo za to, że ci nie ufa. Utracić zaufanie jest łatwo, a odzyskać niezwykle trudno. A czasami niemożliwe. Tak to już jest.
- Wiem o tym, za głupotę trzeba płacić. A ja niby zmądrzałem, a wciąż robię głupoty. Nic dziwnego, że mnie podejrzewaliście.
- Ale już nie podejrzewamy - odpowiedział mu Ash - I mam na to dowody w twoich zeznaniach. Gdybyś był winny, nie przyznałbyś się, że byłeś pod domem Lizzy. Zaprzeczałbyś temu lub ukrywałbyś ten fakt. To mówi samo za siebie. Nie ciebie zatem podejrzewam.
- A kogo?
- Na razie sam nie wiem. Powiedz mi, czy Lizzy na kogoś ci się skarżyła?
- Tak, na swoja macochę. To znaczy, na te panią Ritę.
- To wiemy. A czy na kogoś jeszcze? Może kogoś się bala?
Peppino pomyślał przez chwile i odpowiedział:
- Owszem. Swojej matki. Wiecie, ona jest nieźle szurnięta i przebywa teraz w domu bez klamek. Lizzy bała się, że kiedyś wyjdzie ona i zrobi jej krzywdę.
Spojrzeliśmy na siebie zaintrygowani. Te słowa były bardzo ciekawe. Tego nam nikt jak dotąd nie powiedział. Ciekawe, dlaczego?
- A czemu jej matka chciałaby zrobić jej krzywdę? - zapytałam.
- Bo już raz chciała to zrobić. Podobno, jak była mała, chciała ją wywieźć za granice regionu w walizce i tylko cudem do tego nie doszło.
- Tak, o tym słyszeliśmy, ale Lizzy tak się jej bała z tego powodu?
- Nie tylko z tego. Podobno odwiedzała kiedyś matkę w wariatkowie, a ta jej podrapała policzek i wyrwała kilka włosów.
- Dziwne - powiedziałam - Nikt inny nam o tym nie mówił.
- Bo nikt o tym nie wie - odpowiedział Peppino - Lizzy mówiła o tym tylko mnie, kiedy jeszcze byliśmy razem. Nie mówiła o tym ojcu, bo już wtedy miała z nim drobne sprzeczki i nie chciała, aby miał satysfakcję, że jest jedynym rodzicem w jej życiu i tylko na nim może ona polegać. Nie chciała, żeby tak myślał.
- Rozumiem. Czyli matka Lizzy jest niebezpieczna dla otoczenia?
- Jeśli choć połowa z tego, co o niej słyszałem jest prawdą, to tak.
Ash skinął delikatnie głową, pomyślał przez chwile i spytał:
- Czy na kogoś jeszcze się skarżyła?
- Tak, na młodszą siostrę. Że jej ukradła ojca - odpowiedział Peppino - No i na młodszego brata, że zamiast się uczyć, ogląda gołe baby w Internecie i że raz ją podglądał, gdy się kąpała.
- Podglądał ją? Stanley? - zdziwiłam się.
Peppino nie wyglądał na przejętego tym faktem.
- Podobno tak, ale tylko raz. Ale ja nie uważam, aby było się czym martwić. Dzieciak dorasta i mu odbija. Hormony, normalna rzecz. Przejdzie mu. Ja w jego wieku byłem podobno jeszcze gorszy.
- Wierzymy na słowo - odpowiedziałam mu ironicznie, przyjmując jego tok rozumowania - I to już wszystko?
- I jeszcze ogólnie narzekała na szkole i ludzi wokół siebie. Wiecie, odkąd ta Rita przybyła do ich domu i zaczęła spotykać się z jej ojcem, Lizzy narzeka już w zasadzie na wszystko, co się tylko da. Znaczy, narzekała. Bo teraz to, sami wiecie.
Po tych słowach, opuścił głowę w dół i utkwił wzrok w podłodze, pogrążając się w zamyśleniu. A my z Ashem spojrzeliśmy na siebie uważnie, zastanawiając się nad tym, jaki powinien być nasz następny krok. Na szczęście, mój kochany mąż szybko go ustalił.
- Dobra, nic tu po nas. Pora, żebyśmy trochę odpoczęli, a jutro złożyli kolejną wizytę.
Peppino podniósł wówczas wzrok z podłogi, spojrzał na nas uważnie, a zaraz potem zapytał:
- A propos wizyty, chciałbym odwiedzić Lizzy w szpitalu. Idziecie do niej?
- A czemu pytasz? - zdziwiłam się.
- Bo nie chcą mnie tam wpuścić. Ale może, gdybym tak poszedł z wami, to by mnie wpuścili? Jak sądzicie?
Ash spojrzał na mnie, Pikachu i Buneary, po czym uśmiechnął się delikatnie i odpowiedział: