Przygoda CXXV
Druga kula cz. II
Zastrzelenie kandydata partii liberalnej było czymś niespotykanym jak dotąd w Wertanii, a przy okazji niesamowicie wstrząsającym. Ludzie przerażeni, że być może zaraz snajper zacznie i do nich strzelać, uciekali na wszystkie strony i szukali za wszelką cenę schronienia przed kulami zamachowca. My zaś, kiedy już chociaż częściowo otrząsnęliśmy się z szoku, w jaki popadliśmy po tym, co tu się stało, ruszyliśmy w kierunku podium, na którym przemawiał zastrzelony. Ochroniarze, już całkiem zbyteczni, otoczyli jego ciało, jeden z nich wzywał karetkę, inny zaś policję, paru z nich próbowało jeszcze ratować swego klienta, jednak wszystkie ich starania w tym kierunku były bezcelowe. Trask zmarł od postrzału prosto w serce. Nic nie było w stanie go już ocalić. Zostało tylko czekać na policję i pogotowie.
Jak chyba nietrudno się domyśleć, na wyżej wspomniane służby nie trzeba było długo czekać. Te zjawiły się bardzo szybko. Miejscowa oficer Jenny wraz ze swoimi ludźmi z trudem zapanowała nad całą sytuacją i ułatwiła przyjazd lekarza i karetki pogotowia. Zbadania zabitego było jednak tylko formalnością. Zginął na miejscu, ledwie otrzymał postrzał. Należało tylko stwierdzić to oficjalnie, wypisać akt zgonu i wysłać go do kostnicy.
- Uspokójcie się! Proszę nie panikować! - wołała inspektor Jenny do ludzi, którzy wciąż jeszcze panikowali z powodu tego, co tu właśnie zaszło.
Przedarliśmy się jakoś przez tłum i dotarliśmy do policjantki. Dobrze ją już znaliśmy z kilku poprzednio prowadzonych w tym mieście spraw, dlatego oboje mieliśmy nadzieję na to, że zdołamy się czegoś od niej dowiedzieć. Nie wiem, czy już wtedy planowaliśmy poprowadzić śledztwo w tej sprawie, ale z racji naszego zawodu, jak i wrodzonej ciekawości, musieliśmy się dowiedzieć jakiś szczegółów w tej sprawie.
- Proszę się nie pchać! Proszę się odsunąć! - wołali policjanci, gdy dość spora grupa ludzi próbowała przedostać się do zamordowanego i zobaczyć, czy aby na pewno on nie żyje.
Funkcjonariusze nikogo do ciała nie dopuszczali. Nam też zagrodzili drogę, ale na szczęście zaczęliśmy głośno wołać w kierunku Jenny, która na szczęście nas usłyszała i gdy tylko spojrzała w naszą stronę, od razu nas rozpoznała i obdarzyła nas serdecznym, przyjacielskim uśmiechem.
- Przepuśćcie ich! - zawołała do swoich ludzi.
Ci wyraźnie zdumieni, wykonali jednak polecenie, najwidoczniej uznając, że w tej branży nie zadaje się zbędnych pytań. Przeszliśmy zatem do Jenny, która nie ukrywała swojej radości.
- Ash, Serena... Witajcie. Dawno was tu nie było - powiedziała życzliwie - Jak miło mi was tu spotkać, choć szkoda, że w takich okolicznościach.
- Witaj, Jenny. Niezła rozróba, co nie? - zapytał dowcipnie Ash.
- Pika-pika - zapiszczał Pikachu.
Policja westchnęła głęboko i odparła na to:
- Rozróba to mało powiedziane. W życiu bym nie pomyślała, że takie coś się tutaj stanie. W Stanach to podobno co drugiego prezydenta zabijają, ale tutaj nigdy jeszcze nie zabito żadnego burmistrza. Ani nawet kandydata na niego. Do czego ten świat zmierza? Ale nieważne. Nie widzieliście może, skąd strzelano?
- Nie, wszystko stało się tak szybko - odpowiedziałam - Ale wydawało mi się, że jeden z ochroniarzy coś wypatrzył i pobiegł w kierunku jednego z budynków.
- Bystrzak z niego, że w ogóle w tym zamieszaniu coś zauważył - powiedziała Jenny - Sprawa narobi niezłego szumu w mediach, że o zamieszaniu w mieście nie wspomnę.
- Pani inspektor!
Jenny spojrzała w kierunku, z którego ktoś ją wołał. Tym kimś był pewien młody mężczyzna, jeden z ochroniarzy. Szarpał on w kierunku policjantki jakiegoś sporych rozmiarów Monferno, ściskając go lewą ręką za kark i popychając przed siebie. W prawej dłoni trzymał snajperkę.
- Mam tego cwaniaka. Próbował uciec, ale wypatrzyłem go.
- Pokemon?! - zawołaliśmy w szoku ja, Ash i Jenny.
Pikachu i Buneary spojrzeli na siebie bardzo zdumieni, po czym zapiszczeli niepewnie, najwidoczniej nie wiedząc, co mają o tym wszystkim myśleć, chociaż tak na dobrą sprawę, my także tego nie wiedzieliśmy.
- Ale co? Chcecie powiedzieć, że to Pokemon zabił Traska? - spytałam, nie posiadając się ze zdumienia.
- Wszystko na to wskazuje - odpowiedział mi ochroniarz - Wypatrzyłem go dosłownie chwilę po tym, jak strzelił. Chciał uciekać, ale zatrzymałem go.
- Dobra robota, kolego - powiedziała Jenny i spojrzała na Pokemona - A co on jest taki śnięty?
- Dostał z pistoletu ze środkami uspokajającymi. Inaczej bym go nie złapał.
- Skujcie go i zabierzcie na komisariat. Osobiście go przesłucham.
Policjanci natychmiast zakuli w kajdanki Pokemona, po czym zabrali go do najbliższego radiowozu.
- O ile w ogóle cokolwiek się od niego dowiem - dodała po chwili Jenny dość ponurym tonem.
***
Jenny nakazała policjantom zbadać dokładnie cały teren, sama z kolei zaraz pojechała na komisariat, aby wziąć udział w przesłuchiwaniu Pokemona. Rzecz jasna, przesłuchanie takiego rodzaju podejrzanego jest niesamowicie trudna, gdy się nie zna języka Pokemonów. W tym wypadku jednak ofiarowaliśmy swą pomoc naszej przyjaciółce. Co prawda, nie znaliśmy języka Pokemonów, ale mieliśmy ze sobą Pikachu, który znał język migowy i był w stanie nam wszystko potem na migi pokazać. Jenny ucieszyła się, gdy jej to oznajmiliśmy i bez żadnych dodatkowych próśb wpakowała nas do radiowozu i pojechała z nami na sygnale na komisariat. Dojechaliśmy tam bardzo szybko, nie łamiąc jednak po drodze żadnych przepisów drogowych, co w zasadzie byłoby nawet bardzo ciekawym przypadkiem, gdyby tak miejscowa inspektor policji złamała wszystkie przepisy ruchy drogowego, aby jak najszybciej wypełnić swoje obowiązki. Uśmiechnęłam się w duchu, kiedy o tym pomyślałam, ale zanim zdążyłam to sobie dobrze ułożyć w głowie, byliśmy już na miejscu.
- Dobra, kochani. Idziemy przesłuchać tego małpiszona - powiedziała do nas inspektor Jenny - Oby tylko wasz Pikachu się z nim dogadał.
- Pikachu umie przekonywać innych - odparł na to wesoło Ash - Na pewno go przekona do mówienia.
- Oby tak było, bo bardzo chciałabym się dowiedzieć, kto też kazał temu Monferno zastrzelić Traska - rzekła policjantka.
- A więc jesteś pewna, że ktoś mu kazał to zrobić? - zapytałam.
- Oczywiście. A co? Uważam, że on tak sam z siebie?
- Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale...
- Pokemony nie zabijają ludzi, a jeśli nawet, to nie z broni palnej. Jeśli już to robią, to za pomocą swoich własnych mocy. Nigdy nie używają do tego karabinu snajperskiego. Jeśli to robią, to na polecenie swojego trenera.
- Ja też tak uważam, Sereno - powiedział do mnie Ash - Naprawdę nie wierzę w to, że Pokemon by tak po prostu zastrzelił człowieka. Oczywiście pewnie i jest taka możliwość, ale jakoś trudno mi w nią uwierzyć.
- Sama więc widzisz, Sereno - powiedziała nieco ironicznie Jenny - Słuchaj się swojego męża, a dobrze na tym wyjdziesz. To mądry facet.
- Słyszałaś to, kochanie? - zapytał dowcipnie Ash, lekko się przy tym pusząc.
Westchnęłam nieco zirytowana tym jego zachowaniem i rzuciłam:
- Świetnie, chwal go dalej. W ogóle wszyscy wpędzajcie go w poczucie bycia najmądrzejszym facetem na świecie. Naprawdę świetnie nam tym wyjdziemy.
Buneary poklepała mnie po przyjacielsku łapką, a ja westchnęłam i dodałam:
- Tak, masz rację. Nie ma co marudzić. Są teraz ważniejsze sprawy niż jakieś tam problemy mojego męża ze skromnością.
- Ej, ja nie mam z tym żadnych problemów! - zawołał do mnie Ash - Ja po prostu stwierdzam fakty, a fakty są takie, że jestem dobry w tym, co robię.
- Wiem i właśnie dlatego tutaj jesteśmy - powiedziałam życzliwie, czując przy tym, że złość na niego mi przechodzi - Zajmijmy się więc tą sprawą. Im szybciej, tym lepiej.
Weszliśmy do środka i od razu udaliśmy się w towarzystwie inspektor Jenny do pokoju przesłuchań. Tam już siedział Monferno, wciąż skuty kajdankami, który siedział na krześle przy stoliku i patrzył na nas dość ponurym wzrokiem. Tuż przy nim stało kilku policjantów, pilnując go, aby nie zrobił niczego głupiego.
- Dobra, pora sobie z nim teraz porozmawiać - powiedziała Jenny.
Usiedliśmy przy stoliku i popatrzyliśmy z uwagą na Pokemona. Pikachu zaś zeskoczył zwinnie z ramienia Asha i podszedł do zamachowca, po czym zapiszczał pytająco w jego kierunku. Ten jednak nie odpowiedział. Pikachu zatem zadał mu jeszcze raz to samo pytanie, ale znowu otrzymał w zamian jedynie milczenie.
- Chyba wasz przyjaciel nie ma daru przekonywania - stwierdziła Jenny.
Następnie wstała z krzesła, uderzyła pięścią w stół i krzyknęła:
- Gadaj mi tu zaraz, bydlaku, bo mi puszczą nerwy! Kto ci kazał to zrobić?!
Pokemon chyba się przestraszył, bo zaczął coś mówić w swoim własnym języku, który od razu Pikachu zaczął nam tłumaczyć na migi. Zapiszczał jeszcze w swojej mowie do Monferno, ten mu coś odpowiedział, a nasz przyjaciel miganiem nam wszystko przetłumaczył.
- Pikachu mówi, że on nie chce powiedzieć, kto mu kazał - tłumaczył z języka migowego na nasz mój mąż - Ale podobno nie miał nikogo zabić. Strzelał tylko tak sobie, aby postraszyć.
- Postraszyć, tak? - zakpiła sobie Jenny - I on niby myśli, że ja w to uwierzę?
Pikachu zaczął ponownie tłumaczyć wypowiedź Monferno, a Ash pospieszył z tłumaczeniem języka migowego.
- Podobno jego trener chciał po prostu zrobić figla Traskowi i kazał Monferno do niego strzelić, ale chybić celowo. Monferno nie wiedział, że ktoś będzie w tym samym czasie strzelał z innego miejsca i zabije tego gościa.
- Ja mu wierzę - powiedziałam, kiedy sobie to wszystko zaczęłam układać w głowie.
- Dla mnie to też brzmi całkiem sensownie, ale powinniśmy to porządnie, ale to porządnie zbadać - powiedziała Jenny - Jeśli jednak mówi prawdę, to gdzie w takim razie uderzyła kula, którą wystrzelił ten małpiszon?
Monferno zaczął nam coś tłumaczyć, a Pikachu natychmiast tłumaczyć.
- Podobno strzelał pod nogi tego gościa - powiedział Ash, uważnie patrząc na Pikachu, aby wyjaśniać jego słowa - Jeśli to prawda, powinna tam być kula z tego karabinu, z którego strzelał Monferno.
- Dowiemy się tego - odpowiedziała Jenny - Jeśli mówi prawdę, to znaczy, że wciąż jest tam kula. Dodatkowo patolog stwierdzi, spod jakiego kąta padł strzał i czy padł on z tego miejsca, gdzie stał małpison. Wszystkiego się dowiemy. A na razie zabierzcie go!
Ostatnie słowa skierowała do dwóch policjantów stojących tuż za Monferno, którzy wykonali jej polecenie i wyprowadzili go z sali przesłuchań. Jenny zaś, nie kryjąc swojej złości, zaczęła chodzić nerwowo po pokoju i mówić:
- Ale jeśli nawet małpiszon mówi całą prawdę, to co z tego? Nas to w żaden sposób nie ustawia. Trzeba ustalić, kto i dlaczego kazał Pokemonowi to zrobić i jak się to wiąże z morderstwem? Bo może się wiązać, ale może nie mieć z tym w ogóle nic wspólnego, choć w to ostatnie nie wierzę. Bo niby jakim cudem w tej samej chwili dwóch zamachowców, z czego jeden dla żartu, strzela do człowieka, w ogóle ze sobą tego nie ustalając? To oczywiście jest możliwe, ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć.
- Obstawiasz zatem, że to wszystko zostało ukartowane i nie jest żadnym zbiegiem okoliczności? - zapytał Ash.
- Tak właśnie uważam - odpowiedziała Jenny - W ogóle, to ja nie wierzę w takie zbiegi okoliczności. Moim zdaniem są one po prostu niemożliwe.
- Też nam jakoś trudno w to uwierzyć - powiedziałam - A zatem mamy już pewną hipotezę. To wszystko jest zorganizowanym zamachem.
- Jak na razie, jest to tylko hipoteza i dlatego warto, żeby ją zbadać - odparła na to inspektor Jenny - Chodźcie, wracamy na miejsce zbrodni. Musimy poszukać tropu, który potwierdzi tę hipotezę lub jej zaprzeczy.
Wtem do pokoju wszedł jakiś mężczyzna w mundurze wyższego oficera policji. Początkowo nas nie zauważył, gdyż zwrócił się bezpośrednio do Jenny:
- Słuchaj, Jenny... Dzwonił do mnie rzecznik partii liberalnej. Domaga się jak najszybszego wykrycia sprawcy zamachu na ich lidera. Nie wiem, co oni sobie w ogóle wyobrażają. Myślą chyba, że to piekarnia. W parę minut chcą rozwiązanie. Ja nie wiem, co oni mają w tych swoich głowach, ale mózgu chyba nie.
Nagle dostrzegł nas, a zły humor z miejsca mu przeszedł, gdyż rozpoznał nas i twarz jego rozjaśnił radosny uśmiech.
- Ash! Serena! Witajcie, przyjaciele!
My oczywiście też go rozpoznaliśmy, choć początkowo jego obecność w tym miejscu wywołała nasze zdumienie. Dopiero po chwili przypomnieliśmy sobie, że przecież ten człowiek został oddelegowany z awansem właśnie tutaj, do Wertanii, a zatem jego obecność jest tu zupełnie uzasadniona. Widocznie nadmiar spraw, jakie prowadziliśmy ostatnio zaćmił nieco naszą pamięć dotyczącą spraw osobistych i życia naszych przyjaciół. Rzecz jasna, owo wyżej wspomniane zdumienie oboje z Ashem zachowaliśmy dla siebie. Raz z tego powodu, że było ono tylko chwilowe, a dwa, że nie chcieliśmy w ten sposób urazić naszego przyjaciela.
- Pan komisarz! - zawołałam radośnie na widok policjanta.
- Komisarz Jasper Rocker! - dodał Ash, również nie kryjąc tego, że cieszy go widok mężczyzny - Miło pana znowu widzieć.
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu.
Tak, to był on sam, nasz serdeczny przyjaciel, Jasper Rocker, niegdyś kapitan i komendant policji w Alabastii, obecnie zaś komisarz i szef policji w Wertanii, a przy okazji człowiek, który powinien być już na emeryturze, ale zamiast tego, ku wielkiej radości wszystkich, zgodził się przyjąć awans i stanowisko w stolicy tego regionu. Dzięki temu mógł jeszcze popracować w pracy, którą tak kocha, a przy okazji teraz spotkać się z nami.
- Ale miła niespodzianka! - zawołał wesoło komisarz Rocker - Przyznam się, że nie spodziewałem się was tutaj.
- Nie słyszał pan, że mamy wstąpić do akademii policyjnej? - zapytał Ash.
- Słyszałem, ale nie wiedziałem, że będziecie tutaj w czasie wyborów - odparł na to komisarz Rocker - Nie wiem zresztą, czy w porę tutaj przybyliście. Jak sami widzicie, jedno wielkie zamieszanie w tym mieście. Stolica Kanto zamieniła się w wariatkowo. Jak zresztą zawsze podczas wyborów. Ale teraz jest jeszcze gorzej, bo zamordowali jednego z kandydatów na burmistrza. Oj, teraz to dopiero się rozpęta piekło. Wszystkie stronnictwa skoczą sobie do gardeł. Liberałowie oskarżą teraz konserwatystów o zamordowanie ich kandydata, a konserwatyści liberałów o to, że ci sieją o nich plotki niczym nie sprawdzone, a ci w centrum oberwą od obu stron, bo obu im nie są przychylni. Sami widzicie. Jedno wielkie wariactwo się teraz rozpocznie.
- A ja naiwna myślałam, że ono już się dawno zaczęło - powiedziałam na to z ironią.
- O nie, moja droga. Ono dopiero teraz się rozpoczęło - stwierdził na to pan komisarz - W tej chwili jeszcze jest w miarę spokojnie, ale zobaczycie, że już za niedługo dojdzie do zamieszek, a wtedy lepiej dla was, żebyście siedzieli w domu i nie wychylali z niego nosa.
- Sądzisz, że dojdzie aż do tego? - zapytałam przerażona taką perspektywą.
- Obawiam się, że tak - odpowiedział mi komisarz Rocker - Oczywiście moje oddziały będą pilnować porządku w mieście i zrobią wszystko, co w ich mocy, aby uspokoić to szaleństwo. Ale zanim to zrobimy, to może dojść do tragedii. Dlatego bardzo was chcę prosić, żebyście nie łazili za dużo po mieście. Nie dziś, to jutro tu się zrobi gorąco i wtedy... Boję się o wasze życie.
- Spokojnie, panie komisarzu. Nie wierzę, żeby miało być aż tak tragicznie - stwierdził z ufnością w głosie Ash - Niejeden nas chciał wykończyć, a jak dotąd ja i Serena jeszcze żyjemy.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał potakująco Pikachu.
Jego słowa dodawały mi odwagi, ale nie mogłam się niekiedy oprzeć pokusie, że te jego wypowiedzi brzmią mocno jak przechwałki i trochę fanfaronada. Rzecz jasna doskonale wiedziałam, że Ash jest bardzo odważny oraz pomysłowy, a dzięki tym cechom niejeden raz nas wszystkich wyciągnął z tarapatów. Ale przecież, ile razy można igrać z ogniem i wciąż wychodzić niepoparzonym? Kapitan Rocker też chyba posiadał w tej sprawie pewne obawy, ponieważ popatrzył na Asha wzrokiem pełnym ironii i rzucił:
- Jak zawsze ten sam. Pewny siebie i odważny aż do przesady. Brawura, ale też niesamowicie bystry umysł. Rewelacyjne połączenie. Tylko nie przesadź, mój drogi. Nie zawsze te cechy wystarczą, aby ciebie i Serenę ocalić.
- Serena we mnie wierzy. Pikachu zresztą też - odparł Ash, a Pikachu od razu zapiszczał na znak, że się z nim zgadza.
- Wiara czyni cuda, tak mówią, ale ja tam wolę polegać na czymś więcej niż tylko wiara we własne lub twoje siły - odpowiedział na to Rocker - Poza tym, jak dotąd macie niesamowite szczęście, a zwłaszcza ty, Ash. Ale zrób mi przysługę, przyjacielu i nie ryzykuj niepotrzebnie. A już zwłaszcza życiem swojej ukochanej żony, bo inaczej twoja teściowa zamieni ci życie w piekło.
- Co tam teściowa? Wyrzuty sumienia będą mi większym piekłem, jeżeli się Serenie coś przeze mnie stanie - odpowiedział Ash poważnym tonem, znacznie już poważniejszym niż jego poprzednia wypowiedź.
Delikatnie ścisnęłam dłoń mojego ukochanego i popatrzyłam na niego czule. Wiedziałam, że może on sobie ryzykować swoim życiem na wiele sposobów, ale moim nigdy nie chciał i nie będzie chciał niepotrzebnie szafować. To była jedna z tych cech, za które tak bardzo go kochałam.
- A zatem tego się trzymaj, mój młody przyjacielu - powiedział, wyraźnie z tej odpowiedzi zadowolony kapitan Rocker - A co do sprawy morderstwa, to jestem pewien, że na pewno doskonale rozwiążecie ją w trójkę.
- W trójkę? Czyli pozwala pan, abym pracowała razem z Ashem i Sereną? - zapytała wyraźnie zachwycona Jenny.
- Oczywiście, że tak. Wiele razy już z nimi współpracowałem i dlatego jestem pewien, iż teraz również doskonale sobie poradzą z tą sprawą. Możesz na nich bez wahania polegać. Możesz im wszystko powiedzieć. Możesz im całkowicie zaufać.
Taka rekomendacja sprawiła nam obojgu naprawdę ogromną przyjemność. Miło było usłyszeć, że wspólna współpraca od tak dawnego czasu sprawiła, że pan komisarz wierzył w nas i w nasze umiejętności. Komplementy te były dla nas tym bardziej miłe, że przecież początki owej współpracy nie były wcale takie proste. Nasz drogi komisarz, wtedy jeszcze kapitan lubił nas i okazywał nam to, ale przy okazji niejeden raz dostawał niezłych ataków złości z naszego powodu, bo naszym śledztwem i wnioskami z niego wynikającym odbieraliśmy sens jego sposobowi myślenia, a cały świat jego myśli wywracaliśmy do góry nogami. Minęło trochę czasu, kiedy ostatecznie nie tylko do tego przywykł, ale jeszcze zaczął nas cenić i z coraz większym przekonaniem korzystał z naszej pomocy podczas prowadzenia kolejnych spraw. To wszystko miało dla nas ogromne znaczenie, bo przecież nie ma na tym świecie niczego bardziej przyjemnego dla człowieka, jeżeli zostanie on doceniony przez tych, którzy na początku byli do niego sceptycznie nastawieni.
***
Po rozmowie z komisarzem Rockerem, inspektor Jenny zabrała nas ponownie na miejsce zbrodni. Jak się tego domyślaliśmy, wciąż kręcili się po nim policjanci. Zebrali oni różne w tej sprawie poszlaki, zbadali dokładnie miejsce, z którego to strzelano do Traska, ale Jenny uważała, że nie zaszkodzi, abyśmy my sprawdzili tu wszystko. Być może byliśmy w stanie odnaleźć to, czego jej ludzie odnaleźć nie byli w stanie. Co prawda, słabo w to wierzyłam, ale przecież i takie rzeczy są na tym świecie możliwe. Dlatego podjęliśmy się tego zadania.
Pokój, z którego strzelano do Traska, znajdował się w jednym z biurowców. Znajdował się w nim gabinet szefa jakieś małej firmy, nie pamiętam jednak, jaka to firma, ale nie ma to żadnego znaczenia dla tej sprawy. Gabinet był w remoncie, dlatego też nikogo w nim nie było w chwili, kiedy Monferno strzelał. Za pomocą dedukcji i logicznego myślenia zdołaliśmy odtworzyć przebieg wydarzeń, które do tego doprowadziły.
- Uważam, że zamachowiec doskonale wiedział, że Trask będzie przemawiał tutaj o tej porze i tego dnia - powiedział Ash - Wiedział także to, że w tym miejscu będzie miał miejsce remont i nikt nie zdoła mu przeszkodzić w realizacji jego celu. Dlatego właśnie przyszedł tutaj wraz ze swoim Monferno, aby przeprowadzić ten rzekomy żart, jak go nazwał ten Pokemon.
- Ale skoro tak, to musi być osoba bardzo dobrze obeznana zarówno z tym, co się dzieje w tej firmie, jak i z grafikiem zajęć Traska - zauważyła Jenny.
- Otóż to. Bardzo dobrze się przygotował do tego wszystkiego. Na pewno też jakoś pozbył się ekipy remontowej, aby mu nie przeszkadzała.
- Pozbył się ich? - spytałam.
- Oczywiście. No przecież przy nich by nie strzelał - odpowiedział mi Ash - A więc musiał ich jakoś stąd wygonić. Może ich przekonał, aby sobie zrobili przerwę albo co.
- Dzisiaj nie było tu ekipy remontowej - wtrąciła Jenny - Moi ludzie zdążyli już przesłuchać babkę z recepcji. Nie przychodziła dzisiaj ekipa. Wypadło im na dzisiaj jakieś inne zlecenie. Mieli przyjść dopiero jutro dokończyć robotę.
- A więc morderca nie mógł tu przyjść przebrany za robotnika - mówił dalej Sherlock Ash - Gdyby tak było, to zwróciłby na siebie uwagę. Podejrzewam, że musiał przyjść tutaj w stroju kogoś z zespołu tej firmy lub innej. Pamiętajmy, tutaj ma siedzibę kilka firm.
- Firma, której szef ma gabinet w tym miejscu ma wolne. Wszystkie pokoje w tej firmie są remontowane - wyjaśniła Jenny - Nikt z tej firmy nie miał prawa ani możliwości się tutaj zjawić.
- Więc udawał pracownika innej firmy znajdującej się w tym budynku - rzekł na to Ash - Jestem pewien, że poszło mu to bardzo łatwo. Przyszedł elegancko ubrany, w garniturze i na pewno z teczką lub walizką.
- Teczką lub walizką? Skąd ta pewność? - zapytałam.
- Przecież w czymś musiał tu przynieść broń. W ręku jej nie przyniósł. Zaraz by to zauważono i by go zwinęli.
- Racja, faktycznie. I co twoim zdaniem było dalej?
- Moim zdaniem, dalej było tak, że przyszedł tutaj, wyjął broń, przeładował ją i wypuścił Monferno, któremu podał dał do ręki tę broń. Sam z kolei ustawił się w nieco innym miejscu tego budynku z własną bronią i kiedy Monferno strzelił, on strzelił także. Monferno chybił, bo takie miał polecenie. Morderca nie chybił.
- Skąd pewność, że strzelał w tym miejscu, a nie w innym pomieszczeniu?
- Nie mam pewności w tej sprawie, ale uważam, że ten gabinet jest dość szeroki i to dla kilku strzelców. A on nie mógł szukać kolejnego pokoju, z którego by mógł strzelać do Traska. Poza tym musiał strzelić w tej samej chwili, co jego Pokemon i musiał wiedzieć, kiedy on dokładnie pociągnie za spust, aby mógł zaraz zrobić to samo.
- Skąd wniosek, że strzelali obaj w tej samej chwili?
- Trask padł dosłownie sekundę po strzale. Zamachowiec musiał mieć zatem całkowitą pewność, że Monferno strzelił, aby samemu strzelić w tej samej chwili. Niemal dosłownie po tym, jak padł strzał, Trask dostał w serce. Wszystko zostało doskonale zgrane w czasie.
- Wszystko fajnie, ale po co ta cała szopka? - zapytała Jenny.
- Aby wszyscy zauważyli Monferno, a nie zauważyli jego, czyli prawdziwego zamachowca - odpowiedział jej Ash.
- Ale jakim cudem nikt nie słyszał drugiego strzału? - spytałam.
- Możliwe, że miał karabin z tłumikiem - odparła Jenny - Monferno na swojej broni nie miał tłumika, ale mógł go mieć zabójca na swojej broni. Monferno strzela w tej samej chwili, co jego trener, ale broń Monferno wydaje z siebie huk, wszyscy go słyszą, rozglądają się, ochrona zauważa Pokemona z karabinem i zaraz go łapie. A on, zanim tu dotrą, bez trudu stąd wychodzi i znika w jednym z pokoi. Ochrona bezmyślnie łapie Monferno, nie rozglądając się po sąsiednich pokojach, a on jakby nigdy nic, gdy się już uwiną, zabiera się stąd i znika w tłumie niewinnych ludzi.
- Uważam, że tak właśnie było - powiedział Ash, zachwycony jej sposobem myślenia, a Pikachu poparł go piskiem.
- Ale skąd zamachowiec wziął drugi karabin? - spytałam zaintrygowana tym zagadnieniem - Skoro on i Monferno strzelali w tym samym czasie, nie mogli tego robić z tej samej broni. Musiał być drugi karabin.
- Musiał go tu gdzieś ukryć. Możliwe, że jest tu jakieś tajne przejście, jakaś tajna szafka lub coś w tym stylu. Gdy zabił Traska, nie miał czasu rozkręcać broni i w kawałkach ją chować do walizki. Za duże ryzyko. Dlatego musiał ją szybko tu gdzieś umieścić. Pewnie nadal tu jest, tylko trzeba jej poszukać.
Chwilę później do pokoju przyszedł jeden z policjantów Jenny. Pokazał on nam w woreczku na dowody jakiś niewielki, prostokątny przedmiot.
- Pani inspektor. Znaleźli to na podium, z którego przemawiał Trask.
- Aha. Druga kula - powiedział zadowolony Ash - A więc wszystko jest jasne.
- Guzik tam jasne - mruknęła niezadowolona Jenny - Nadal nie wiemy, kto strzelał i po co? I obawiam się, że łatwo tego nie odkryjemy.
- Ale to już zawsze krok do przodu. To chyba coś - stwierdziłam, bez jednak wyraźnego przekonania.
Jenny popatrzyła na mnie z ironią w oczach i mruknęła:
- Coś... No pewnie, że coś. Tylko wciąż za mało. Potrzeba nam więcej tropów, a wciąż ich nie mamy.
Po tych słowach, potarła sobie nerwowo dłonią po głowie i dodała:
- Podejrzanych też mamy sporo. Szef partii konserwatywnej, jacyś prywatni wrogowie z tej samej partii, szef partii centralnej...
- Jego też podejrzewasz? - zapytałam zdumiona.
- Muszę podejrzewać każdego, kto posiada choćby najmniejszy motyw. A ci, którzy z nim rywalizowali, mieli motywy większe niż ktokolwiek inny.
- Ale przecież Oliver Farge to porządny człowiek - zauważył Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
- A skąd niby to wiesz? - zapytała z ironią Jenny - O ile dobrze wiem, to ty go widziałeś dawno temu. Kilka ładnych lat temu. Jego córeczkę tak samo. Co ty niby o nich wiesz? Że kiedyś byli w porządku? Może kiedyś tacy byli, ale jaką ty masz pewność, że nadal tacy są? Nie masz takiej pewności. A przy ocenianiu, kto jest winien, a kto nie, musimy mieć całkowitą pewność. A tej nie masz. Nie masz takiej pewności, że oni są niewinni.
- Ale i ty nie masz pewności, że oni są winni - zauważyłam, a Buneary lekkim piskiem poparła moje zdanie.
- Owszem, ale to nie czyni ich wolnymi od podejrzeń - mruknęła policjantka.
Zaczęła chodzić po pokoju, minęła biurko i zbliżyła się do regału. Wszystkie te przedmioty były przykryte wielkimi, białymi płachtami, aby nie zabrudziły się podczas remontu. Policjantka obejrzała je sobie z ciekawości i powiedziała:
- Będzie trzeba powiedzieć szefowi tej firmy, że remont się przedłuży i póki co, nie będzie mu wolno tutaj przychodzić. To wszak miejsce zbrodni. Robotnicy też raczej powinni póki co trzymać się od tego pokoju z daleka. Będą opóźnienia, wszyscy będą wściekli. I oczywiście na nas, na policję spadnie odpowiedzialność za to całe zamieszanie.
Po tych słowach kopnęła ze złością regał, wołając:
- A niech to szlag!
Regał się zatrząsł, po czym nagle coś zadudniło i wypadło zza płachty, która przykrywała ów przedmiot. Jenny zdumiona spojrzała na to, pochyliła się na nim i powiedziała:
- A to ci znalezisko.
Podeszliśmy bliżej, aby się owemu znalezisku lepiej przyjrzeć, a tymczasem Jenny założyła na dłonie gumowe rękawiczki, po czym powiedziała:
- Nie dotykajcie. Chyba, że przez coś. Nie możecie zatrzeć odcisków palców.
To mówiąc, podniosła z podłogi ów tajemniczy przedmiot, który okazał się być karabinem snajperskim, znacznie lepszego jednak modelu niż ten, z którego strzelał Monferno.
- Czy to z tej broni strzelał prawdziwy zamachowiec? - zapytałam.
- Podejrzewam, że tak - odpowiedziała Jenny - Zresztą jeszcze sprawdzimy. Badania wykażą, czy to z tej broni strzelał zamachowiec.
- Ale jak on ją tu wniósł i kiedy? Przecież kiedy przyszedł dzisiaj, miał ze sobą walizkę z bronią dla Monferno - zdziwiłam się.
- Widocznie przyniósł tu ją wcześniej, przebrany za robotnika, kiedy pracował z innymi robotnikami - odpowiedział Ash, uważnie przyglądając się broni - Jestem bardzo ciekaw, kto ją wyprodukował i kto ją kupił.
- Przyznam się, że nigdy nie widziałam takiej broni - powiedziała Jenny, z uwagą patrząc na karabin snajperski - Uczono nas w szkole policyjnej o różnych rodzajach broni, ale nie pamiętam, aby taka była na zajęciach.
- Może nie pamiętasz, a może to nowy model - zasugerowałam.
- Może - odpowiedziała niespecjalnie przekonana Jenny - A może jest to coś stworzonego na specjalne zamówienie? Tylko dla konkretnej osoby?
- Ale po co zadawać sobie tyle trudu? Nie łatwiej kupić broń w sklepie?
- Łatwiej i owszem, ale takie coś rzuca się w oczy. W Kanto, podobnie jak w Stanach, każdy może mieć broń, jednak musi być ona zarejestrowana. Nie można tak po prostu kupić sobie broń w sklepie i liczyć na to, że umknie to uwagi policji. Chyba, że kupujesz ją ze źródeł nielegalnych, ale wtedy też nieraz przychodzi nam dość łatwo namierzyć, gdzie i od kogo ją kupiono. O wiele trudniej jest namierzyć broń wyprodukowaną prywatnie na specjalne zamówienie. Zwłaszcza, że powstało ostatnio sporo nowych rodzajów broni palnej, tworzonych właśnie w taki sposób. Nie są one w naszych rejestrach, a pociski z nich nie da się dopasować do innych broni. Podejrzewam, że to jest właśnie taki przypadek. Zresztą zbadamy to bardzo dokładnie.
To mówiąc, wyjęła krótkofalówkę i wezwała do pokoju swoich ludzi, którym dała do ręki karabin snajperski z nakazaniem zabezpieczenia go oraz dokładnego zbadania.
- Trzeba będzie uruchomić nasze kontakty i dowiedzieć się, kto i dla kogo to wyprodukował - powiedziała do nas Jenny - To trochę potrwa, ale jestem pewna, że wpadniemy na właściwy trop.
- Być może potrwa to szybciej niż myślisz - stwierdził Ash, uśmiechając się przy tym szelmowsko.
Spojrzeliśmy na niego zaintrygowani, ale ponieważ znałam mojego męża już chyba doskonale, dość szybko odgadłam, o co mu chodziło.
- Chyba wiem, do czego zmierzasz, Ash - powiedziałam - Chcesz poprosić o pomoc najlepszego specjalistę od przestępczego półświatka regionu Kanto.
- Zgadłaś, Serenko - odpowiedział wesoło Ash - Właśnie jego. Jestem pewien, że on będzie wiedział, kto wyprodukował to cacko.
- Macie na myśli jakiegoś informatora? - zapytała Jenny.
- Nie jakiegoś tam informatora, ale najlepszego z możliwych - odparł na to mój mąż, wciąż się szelmowsko uśmiechając.
***
- Witajcie, kochani. Jak się czujesz, synku? A moja synowa? Wszystko u was dobrze? - zapytał Josh Ketchum, patrząc na nas z ekranu telefonu, znajdującego się na miejscowym komisariacie policji.
- Dziękuję, całkiem nieźle - odpowiedział mu Ash - Właśnie powróciliśmy z podróży poślubnej, przeżywając wcześniej kilka naprawdę ciekawych przygód.
- Jakoś wcale mnie to nie dziwi - stwierdził wesoło Josh.
- U nas zatem wszystko dobrze, a co u ciebie, tato? - zapytałam.
- Dziękuję, jak dotąd całkiem nieźle. Cindy i ja nieźle sobie żyjemy, Taylor także. A Alexa... Ano właśnie, ona przyjechała do Wertanii stworzyć artykuły na temat obecnych wyborów. Spotkaliście ją może?
- Owszem, ale chwilowo nie ma jej z nami - wyjaśniłam - Ale nie uwierzysz, tato, co się tutaj wyprawia w tym mieście.
- Niech zgadnę. Kogoś zamordowali i wy znowu angażujecie się w śledztwo w tej sprawie - odpowiedział mi żartobliwie Josh.
Pikachu i Buneary zapiszczeli zdumieni, gdy to usłyszeli. Z kolei ja i Ash nie umieliśmy się powstrzymać od parsknięcie śmiechem.
- Tato, wiesz co? Jesteś naprawdę prawdziwym geniuszem, bo właśnie to się stało - powiedział do ojca Ash.
- E tam, dajcie spokój. To nie była wcale żadna bystrość. Po prostu doskonale was znam i wasze szczęście do wszelkiego rodzaju niesamowitych zdarzeń, które mają miejsce tam, gdzie akurat jesteście - odparł na to ironicznie Josh Ketchum.
- Aha, no tak. To wiele wyjaśnia. A już się bałem, tatusiu, że zechcesz nam tu robić konkurencję - powiedział złośliwie Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Spokojnie, kochani. Nawet mi to do głowy nie przyszło - powiedział wesoło mój teść - Poza tym mam inne, ciekawsze rzeczy do roboty niż ganianie za jakimiś rabusiami czy innymi takimi. To już wasza działka. Ja jedynie mogę wam w tym pomagać, ale nie wykonywać robotę za was.
- No właśnie o pomoc tutaj chodzi, tato - wtrącił Ash, przechodząc do sedna sprawy - Bo widzisz, mamy do ciebie małą prośbę.
Po tych słowach, mój ukochany opowiedział ojcu o całej sprawie, oczywiście nie zapominając o żadnym ważnym szczególe, jak bowiem każdy rasowy detektyw ma w zwyczaju, tak i Ash uważa, że nawet najmniejszy szczegół może być dla sprawy, którą on prowadzi istotny. Josh wysłuchał nas bardzo uważnie, nie kryjąc przy tym swojego naprawdę sporego zainteresowania.
- No i chodzi o to, abyś nam powiedział, czy może kojarzysz kogoś, kto jest w stanie wyprodukować taki karabinek snajperski. Jak chcesz, możemy ci przesłać faksem zdjęcie.
- Nie trzeba. Wiem dobrze, kogo poszukujecie - powiedział Josh.
- Kogo zatem? - zapytałam.
- Kiedy byłem w waszym wieku, ta profesja była bardzo popularna. Obecnie nie jest to takie modne, bandyci wolą kupować broń pokątnie i po dokonaniu tego, czego chcą, pozbyć się jej jak najszybciej. Ale bywają jeszcze tacy, którzy składają takie zamówienia jak to, o którym mi opowiadaliście. To są zwykle członkowie dobrze zorganizowanej grupy przestępczej. Oni wolą zawsze działać z klasą, bo nie są pospolitymi bandytami. Poza tym zamachów dokonują ze swego rodzaju finezją, a przynajmniej oni tak to nazywają. Dlatego potrzebują najlepszej broni, którą specjalni rusznikarze dla nich produkują. Mój kochany braciszek niejeden raz zamawiał od nich broń, jak jeszcze żył. Obecnie, po rozbiciu organizacji Rocket, trudno znaleźć dobrego fachowca od tworzenia broni. Większość poszła siedzieć, a inni uciekli za granicę. Na chwilę obecną, to znam tylko jednego gościa, który nie tylko potrafił by stworzyć taką broń, ale dodatkowo mieszka w Kanto. To niejaki Zemner, Niemiec z pochodzenia. Jest już stary i ma swoje lata, ale praktycznie nie ma sobie równych. Jeżeli zatem kogoś bym obstawiał, to tylko jego.
- Gdzie go możemy znaleźć? - zapytał Ash.
- Całkiem niedaleko. Mieszka w małym domku na odludziu, na obrzeżach Wertanii - odpowiedział Josh - Ale uważajcie na niego. To niezły drań. Nie poszedł siedzieć po upadku Giovanniego tylko dlatego, że nie posiadano na niego żadnych dowodów. Umiał się wybronić przed więzieniem, więc jak widzicie, nie jest z nim łatwo. Trudno będzie go przekonać do gadania.
- Spróbujemy mimo wszystko to zrobić - powiedział Ash, a Pikachu wskoczył mu na ramię i zapiszczał bojowo.
- W porządku, ale uważajcie na siebie. On tylko na pozór jest niepozornym staruszkiem - stwierdził mój teść.
- W porządku. Weźmiemy ze sobą jakieś wsparcie, tato - odpowiedział na to mój mąż - I dziękujemy ci za pomoc. Mam nadzieję, że to on rzeczywiście stoi za produkcją tej snajperki.
- Jest małe prawdopodobieństwo, że jest to ktoś inny. Ale dajcie mi znać, co odkryjecie. Jeśli się pomyliłem, to trudno. Poszukamy innego, jednak stawiam, że to on. Moja wiedza wskazuje właśnie na niego.
- Jak dotąd, nie zawiedliśmy się na twojej wiedzy, tato.
- I postaram się, aby zawsze tak było. Tylko pamiętaj, nie będzie łatwo, żeby z niego cokolwiek wyciągnąć. Jest bardzo uparty.
- To ma pecha, bo trafi na większych uparciuchów niż on.
- Zobaczymy. Życzę wam powodzenia, kochani.
Po tych słowach, zakończyliśmy rozmowę z Joshem i od razu poszliśmy do Jenny, aby jej opowiedzieć o wszystkim. Policjantka była bardzo zainteresowana naszymi informacjami.
- Bardzo interesujące. Stary Zemner nie zakończył działalności? W zasadzie, to nie powinno mnie to dziwić. Tacy kolesie rzadko idą na emeryturę. Ale przecież nie mamy pewności, że twój ojciec ma rację, Ash.
- Wiem o tym, doskonale, ale przecież mój ojciec to znawca. Jego bratem był Giuseppe Giovanni - zauważył mój ukochany - Mimowolnie zatem i to od swoich najmłodszych lat przebywał on pomiędzy najgorszymi mętami na świecie. Trochę ich poznał i może nam teraz służyć swoją wiedzą.
- Zobaczymy, czy ta wiedza jest rzeczywiście na coś użyteczna - powiedziała Jenny, wstając od swojego biurka - Jedziemy do Zemnera. Przyciśniemy go, niech zacznie gadać.
- Tata Asha uprzedzał, że może być trudno się z nim dogadać - zauważyłam.
- Spokojnie, nie przejmuj się tym, Sereno - odpowiedziała mi bardzo pewnym siebie tonem Jenny - W takim wypadku wygrywa ten, kto jest bardziej uparty.
- Czyli my - zażartował sobie Ash.
***
Inspektor Jenny zabrała nas ze sobą do domu Zemnera od razu, po rozmowie, którą wcześniej odbyliśmy na jego temat. Jadąc tam, oczywiście spodziewaliśmy się mniejszych lub większych trudności, jednak prawdę mówiąc to, co zastaliśmy na miejscu, zdecydowanie przerosło nasze oczekiwania i to nawet te najśmielsze. I przy okazji, mocno zagmatwało nam całą sprawę. Ale najlepiej będzie, jeżeli będę opowiadać po kolei, bez uprzedzania faktów.
Dojechaliśmy na miejsce bez żadnych trudności. Tam zaś od razu weszliśmy na teren domku Zemnera i zapukaliśmy do jego drzwi. Nie usłyszeliśmy jednak żadnej odpowiedzi.
- Panie Zemner, jest pan tam? - zapytałam.
Nie otrzymałam jednak odpowiedzi.
- Odejdź, Sereno. Pozwól, że ja to zrobię - powiedziała Jenny, zajmując moje miejsce pod drzwiami - Otwieraj, Zemner! Policja!
Oczywiście, ponownie nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi. Z tego powodu zatem Jenny uznała, że czas zastosować środki radykalne. Wyjęła broń, odsunęła się lekko od drzwi i z całej siły kopnęła w zamek. Drzwi wówczas ustąpiły, a my mogliśmy wejść do środka.
- Zbyt delikatna, to ty nie jesteś - rzucił złośliwie Ash.
- Nie mam na to ani czasu, ani ochoty - odparła na to kobieta.
Weszliśmy do środka. Wewnątrz panował względny porządek. Wszystko w domu leżało na swoim miejscu, a przynajmniej tak się zdawało. Co ważniejsze, nic nie wskazywało na to, aby ktoś opuścił w pośpiechu ten dom. Przy dokładniejszym rozejrzeniu się Jenny szybko uznała, że nikogo tu nie ma, ale sam dom musiał być wyraźnie opuszczony dopiero co. Zwykle bowiem, gdy przestępca opuszcza swoją kryjówkę, pakuje rzeczy, robiąc przy tym sporo bałaganu i pali w kominku to, co mu mogłoby w jakikolwiek sposób zaszkodzić. Nic takiego tutaj jednak nie miało miejsca. W kominku w salonie niczego nie palono od dawna, na biurku leżały jakieś papiery, nad którym wyraźnie Zemner pracował, a szafki były pełne jego rzeczy osobistych.
- Może opuścił dom w pośpiechu? - zasugerowałam.
- Albo po prostu wyszedł na zakupy i niedługo wróci - dodał Ash.
- Nie wiem, trudno powiedzieć. Rozejrzyjmy się jeszcze - powiedziała Jenny.
Rozdzieliliśmy się i ponownie zaczęliśmy z wielką uwagą oglądać wszystkie kąty w tym miejscu. Ja z Buneary poszłam do sypialni Zemnera. Zajrzałyśmy tam dosłownie wszędzie, nawet pod łóżko, ale niczego nie znaleźliśmy. Początkowo nic w tym pokoju nie wzbudziło moich podejrzeń. Dopiero po chwili, przy nieco bliższych oględzinach zauważyłam, że stojąca w jednym kącie sporych rozmiarów szafa jest zamknięta na klucz. Wzbudziło to moje ogromne zainteresowanie, więc postanowiłam to sprawdzić. Na stoliku leżał klucz od interesującego mnie miejsca. Otworzyłam je i rozwarłam szeroko drzwi. Wówczas o mało nie umarłam z szoku oraz przerażenia, ponieważ z szafy wypadł jakiś człowiek, martwy, z podciętym gardłem i opadł prosto w moje ramiona. Przerażona odepchnęłam go od siebie i z wielkim przerażeniem, niemalże sparaliżowana ze strachu, stanęłam jak wryta, nie odrywając wzroku od tej trupiobladej twarzy, wpatrując się we mnie martwymi oczami. Byłam w szoku, nie wiedziałam, co mam zrobić. Chociaż widziałam już na tym świecie niejedną przerażającą rzecz, teraz niemalże odebrało mi głos. Ręką złapałam się za serce, usiadłam na łóżku i zaczęłam głęboko oddychać. Buneary, widząc ten stan rzeczy, podeszła do mnie, delikatnie dotknęła mnie łapką, po czym zapiszczała coś po przyjacielsku. Ponieważ nie dałam jej odpowiedzi, to z miejsca pognała w kierunku Asha, Pikachu i Jenny. Powróciła z całą trójką, wyraźnie tym wszystkim zaniepokojoną. Ash z miejsca podbiegł do mnie i złapał mnie za rękę, przy okazji dostrzegając leżącego na podłodze trupa.
- Sereno, nic ci nie jest? - zapytał z troską i spojrzał na zwłoki - A ten ktoś, to kto taki?
Nie wiedziałam, a nawet, gdybym wiedziała, nie byłabym w stanie w tamtej chwili wypowiedzieć choćby jednio słowo. Ash zrozumiał to i usiadł na łóżku tuż przy mnie, Jenny zaś przyjrzała się nieboszczykowi.
- Spokojnie, Sereno. Szok ci zaraz przejedzie. A przy okazji, dziękuję ci za to odkrycie. Znalazłaś naszą zgubę.
Spojrzałam zdumiona na leżące na podłodze zwłoki i wówczas zrozumiałam, że mam oto przed sobą ciało Zemnera.
- Twój tata miał jednak rację - powiedziałam ironicznie - Trudno będzie nam go namówić do gadania.
Chciałam sobie tym, dosyć głupim żartem, poprawić nieco humor, ale chyba mi coś nie wyszło, bo bynajmniej nie poczułam się przez to lepiej. Musiało minąć sporo minut, podczas których do domu przyjechała wezwana przez Jenny policja, aby zabezpieczyć miejsce kolejnej zbrodni. Z funkcjonariuszami przyjechali tutaj komisarz Rocker oraz Alexa, która właśnie przeprowadzała z nim wywiad, gdy mężczyzna otrzymał wiadomość o jeszcze jednym nieboszczyku.
- Dwa trupy w ciągu jednego dnia. Nawet jak na stolicę Kanto to trochę za dużo, nie sądzicie? - zapytał nieco kpiącym tonem i spojrzał na mnie i Asha - Jak to jest, że ilekroć coś złego się dzieje i ludzie giną lub mają jakieś wypadki, to wy dwoje z kumplami lub bez nich, zawsze jesteście w pobliżu?
- Panie komisarzu, zadaję sobie to pytanie już od kilku lat - odpowiedział mu na to Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał niepewnym głosem Pikachu.
Rocker pokręcił tylko głową z niedowierzaniem i powiedział:
- Po prostu cudownie. Prasa i opinia publiczna zjedzą nas żywcem. Jedyny człowiek, mogący mieć dla nas pożyteczne informacje, został zabity. No, po prostu rewelacyjnie.
Ja i Ash, w towarzystwie Pikachu i Buneary wyszliśmy z sypialni Zemnera i poszliśmy do salonu, aby pozwolić policji i patologowi zbadać ciało. Alexa wraz z wiernym Helioptilem dosiadła się do nas. W przeciwieństwie do naszej dwójki, była w doskonałym humorze.
- Niesamowite, moi kochani - powiedziała dowcipnie - Macie używanie i to naprawdę mocne. Ludzie padają jak muchy. Ledwo przyjeżdżacie, a już w mieście są dwa trupy. Po prostu niesamowite.
- Ciebie to bawi, tak? - warknęłam ze złością w jej stronę - Ciekawe, czy byś była taka wesoła, gdyby to tak na ciebie wypadł z szafy nieboszczyk?
- Oj weź, Sereno. Nie gniewaj się. Przecież nie chciałam cię rozdrażnić.
- Ale to zrobiłaś.
- Masz rację, przepraszam. To było głupie z mojej strony. Jak się czujesz?
- A jak mam się czuć? W szafie był trup, który wyleciał prosto na mnie, gdy tylko otworzyłam drzwi. Ma mi być z tego powodu wesoło?
Do pokoju weszła Jenny, ocierając sobie lekko pot z czoła i mówiąc:
- Patolog zbadał ciało. Gość nie żyje od kilku dni. Nie zabito go dzisiaj.
- A więc został zabity przez Donaldem Traskiem? - zapytała Alexa.
- Na to wychodzi - odparła Jenny.
- Zatem nie powie nam już, czy zbudował ten karabin snajperski, czy też nie - powiedział ponuro Ash.
- No, nie do końca - stwierdziła Jenny - W tej sprawie możemy być pewni, że twój ojciec się nie mylił, Ash. To ten gość zbudował ten karabin.
- Skąd ta pewność?
- W jego biurku znajdowały się plany tego karabinu. Ktoś, kto go zabił, chyba zapomniał je zabrać.
- Albo celowo je tu zostawił, aby nas naprowadzić na fałszywy trop.
- Nie sądzę, Ash. Zresztą mamy w swoich archiwach próbki jego pisma, bo gość był już notowany. Sprawdzimy zatem, czy te plany to jego dzieło. Grafolog bez trudu to odkryje.
- Mimo wszystko uważam, że to bardzo dziwne. Ktoś zadał sobie tyle trudu, aby zamówić u Zemnera snajperkę, potem go zabija i zostawia w biurku plany, które wyraźnie wskazują na to, że Zemner miał z tym wszystkim coś wspólnego. Nie sądzicie, że to trochę podejrzane?
- Ja chwilowo nie umiem o niczym sądzić - powiedziałam przygnębiona.
- A ja się zgadzam z Ashem. Coś tu jest nie tak - stwierdziła Alexa, która to nagle przybrała niesamowicie poważny ton.
- Być może, ale póki co, mamy wreszcie jakiś trop. I to szybciej niż byśmy się mogli spodziewać - powiedziała bardzo z siebie zadowolona Jenny - A to wszystko dzięki wam, moi drodzy. Możecie być pewni, że jak tylko odkryjemy coś nowego, zaraz was o tym powiadomimy.
- Będziemy wdzięczni - powiedziałam, wciąż jednak czując się słabo.
***
Powróciliśmy do Wertanii, gdzie wstąpiliśmy do pobliskiej apteki, aby kupić coś na wzmocnienie. Wciąż niezbyt dobrze się czułam po tym bliskim, a zarazem też bardzo nieprzyjemnym spotkaniu z nieboszczykiem. Na szczęście zakupiony przeze mnie lek, połączony z niezwykłą troskliwością ze strony Asha, Pikachu oraz Buneary sprawiły, że mimo początkowych trudności poradziłam sobie z tym.
- Lepiej ci, kochanie? - zapytał zaniepokojony o mnie Ash.
- Tak, skarbie. Na szczęście już mi lepiej - odpowiedziałam mu.
- To dobrze. Bo wyglądałaś fatalnie.
- Nie wątpię. To nieco dziwne, prawda? Widzieliśmy już przecież oboje nie takie rzeczy, a mimo to nieboszczyk w moich ramionach wywołał we mnie szok. Głupia jestem, co nie?
- Wcale nie. Widzieliśmy co prawda różne rzeczy, nawet bardzo groźne, ale jak dotąd żaden nieboszczyk nie leżał w twoich ramionach. Ale spokojnie, Sereno. Na pewno wszystko przejdzie, jak przestaniesz o tym myśleć.
- Trudno mi o tym nie myśleć, kiedy prowadzimy tę sprawę. Swoją drogą, to był pełen wrażeń dzień.
- Owszem. Zdecydowanie to było za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Muszę koniecznie się wzmocnić. Mam nadzieję, że u pana Farge’a jest dzisiaj jakiś dobry obiad.
- Obiad? Raczej kolacja, biorąc pod uwagę, jaka jest pora dnia.
Ash uśmiechnął się do mnie dowcipnie, ścisnął czule moją dłoń i rzekł:
- Cieszy mnie, że już ci lepiej, kochanie.
- Skąd taki wniosek? - zapytałam.
- Bo sobie dowcipkujesz ze mną. To bardzo dobry znak.
Obdarzyłam go uśmiechem najbardziej radosnym, jaki tylko zdołała stworzyć moja twarz, po czym mocno ścisnęłam jego dłoń. Kątek oka dostrzegłam, że tuż przy naszych nogach Buneary zaczęła się tulić do Pikachu, który był lekko tym zmieszany, ale bynajmniej nie odepchnął jej od siebie.
Powróciliśmy do domu pana Farge’a, w którym zastaliśmy już pana Olivera, Margo i Cleo. Wszyscy oni byli bardzo niespokojni, domyślaliśmy się doskonale, z jakiego powodu. Kiedy tylko nas zobaczyli, od razu do nas podbiegli, aby z nami porozmawiać.
- Och, jesteście wreszcie! - zawołała Margo - Martwiłam się o was.
- Słyszeliśmy, że w mieście zastrzelono jakiegoś człowieka - dodała Cleo - Przez chwilę się baliśmy, że to chodzi o któreś z was.
- Tak, to prawda - potwierdził pan Farge - Ale potem dowiedzieliśmy się, że chodzi tu o Donalda Traska. Niewiarygodne. Po prostu niewiarygodne. Jestem w szoku. Nie sądziłem, że dojdzie do czegoś takiego.
- Miałaś rację, Margo. To miasto zamieniło się w jedno wielkie wariatkowo - powiedziałam ironicznie.
- Ale dlaczego was tak długo nie było? - zapytała Cleo.
Margo zaśmiała się dowcipnie, jakby pytanie to było niesamowicie naiwne i każdy powinien znać na nie odpowiedź.
- Przecież to oczywiste. Pomagali miejscowej policji w śledztwie i coś mi tak mówi, że chyba odkryli już pewne fakty. Mam rację?
- Owszem, masz rację. Ale chyba nawet ty nie jesteś w stanie przewidzieć, co też odkryliśmy.
- Może nam opowiecie? - zaproponował pan Farge.
- Bardzo chętnie, ale może po kolacji - powiedział Ash, łapiąc się za brzuch - Jestem trochę głodny. Nie pamiętam, kiedy ostatnio dzisiaj coś jedliśmy.
- Za bardzo rzuciliśmy się w wir śledztwa - wyjaśniłam.
- W takim razie zapraszam na kolację - rzekł uroczystym tonem pan Farge.
Jego gosposia przygotowała dla nas bardzo smakowitą kolację, którą wszyscy zjedliśmy z prawdziwą przyjemnością. Na krótko przed nią przyszedł do nas też Hector, który wrócił z miasta z informacjami na temat zamachu na Traska.
- Nie uwierzycie, co się dzieje w Wertanii - powiedział do nas - Ludzie po prostu szaleją. Część pozamykała się w domach i boi się wyjść z obawy, żeby i do nich nie zaczęto strzelać. Inni z kolei biegają, krzyczą i domagają się złapania tego, kto zabił Traska. Pewnie ci z lewicy to robią. Jeszcze inni urządzili sobie właśnie pikietę pod miejscowym komisariatem i domagają się od nich działań. Naprawdę, to miasto oszalało.
- A dziwi cię to? - zapytał pan Farge - Ludzie są przerażeni, boją się o swoje życie. W ich dotąd bezpieczne życie wkradł się lęk o jego utratę. Drżą ze strachu, a strach odbiera niekiedy rozum.
- Zakładając, oczywiście, że ktoś go w ogóle ma - zauważyła złośliwie Margo - A nie sądzę, żeby pewne osoby rywalizujące z naszym ugrupowaniem go miały.
- Z naszym ugrupowaniem. Jak to brzmi - zażartował sobie Hector - Mówisz tak, jakbyś była sama liderem partii.
- Skąd wiesz, że kiedyś nie będę? - zapytała dowcipnie Margo - Uważam, że to bardzo dobry pomysł. Będę pierwszą kobietą liderem partii centralnej. No co? W końcu mamy XXI wiek.
- A jak nazwiesz swoją partię? - zapytał Ash.
- PLZW.
- A co to znaczy?
- Partia Ludzi Zdrowo Wkur... Wkurzonych.
Wszyscy ryknęliśmy śmiechem, rozbawieni tą dowcipną nazwą, która bardzo nam się spodobała.
- Coś mi mówi, że należeć do niej będzie z dziewięćdziesiąt procent regionu, jeśli nie więcej - stwierdziłam, ocierając łzy ze śmiechu.
- Dobrze, dosyć już tych żartów. Lepiej nam opowiedzcie o śledztwie - rzekł po chwili pan Farge.
Opowiedzieliśmy więc, co się wydarzyło i czego oraz w jaki sposób się oboje z Ashem dowiedzieliśmy, w jaki sposób odnaleźliśmy broń zamachowca, potem w jaki sposób znaleźliśmy rusznikarza i do jakich wniosków w tej sprawie doszliśmy. Wszyscy nas słuchali z ogromną uwagą, a zwłaszcza Margo, która zadawała nam w tej sprawie najwięcej pytań.
- Więc mówicie, że ten morderca był przebrany za robotnika?
- Tak, malował z innymi robotnikami ten gabinet, wykorzystał okazję i ukrył w pokoju karabin, z którego potem zastrzelił Traska - odpowiedział jej Ash.
- I posłużył się Monferno, aby odwrócić uwagę od siebie?
- Zgadza się.
- A na jaki kolor malowali oni ten gabinet?
- Na taki kremowy. Całkiem ładny, muszę powiedzieć.
Margo nagle dziwnie się zmieszała, gdy usłyszała odpowiedź mojego męża. Nie uszło to naszej uwadze.
- Wszystko w porządku? - zapytałam jej.
- Tak, po prostu źle się poczułam - odpowiedziała wymijająco Margo.
Z jakiegoś powodu przestała nam wówczas zadawać pytania. Bardzo to nas wszystkich zdziwiło, a zwłaszcza mnie i Asha, chociaż staraliśmy się tego jej nie okazywać.
- A dlaczego pytałaś o kolor farby? - zapytał Hector.
- Tak sobie, bez powodu. Lubię wiedzieć, kto na jaki kolor maluje pokoje - odpowiedziała wymijająco Margo.
Hector udawał, że jej wierzy, wzruszył tylko ramionami i wrócił do swojej kolacji. Ja zaś uważnie przyglądałam się naszej przyjaciółce, nie bardzo wiedząc, co mam o tym wszystkim myśleć. Kiedy tylko zostaliśmy sami, podzieliłam się z Ashem swoimi spostrzeżeniami. Jak na detektywa przystało, potraktował je bardzo poważnie.
- Nie wiemy, co to może oznaczać, ale lepiej będzie ją obserwować - rzekł do mnie - Poproszę Cleo, aby miała na nią oko wtedy, gdy my będziemy szukać tego zamachowca.
- Sądzisz, że ona wie coś na ten temat?
- Nie jestem pewien, ale chyba tak. Ale dlaczego pytała o kolor pokoju? O co jej chodziło? To bardzo dziwne.
Chwilę później do pokoju, który dzieliliśmy z Ashem, ktoś zapukał. Gdy ta osoba usłyszała od nas „Proszę”, weszła do środka i wówczas okazało się, że jest to Cleo. Wyglądała na niespokojną.
- Nie chcę wam przeszkadzać, ale chciałam wam coś powiedzieć.
- Co takiego? - zapytał Ash.
- Chodzi o Margo - odpowiedziała Cleo.
- Co z nią? - spytałam zaniepokojona.
- Gdy szłam do pokoju, usłyszałam, jak z kimś się kłóci w gabinecie swojego ojca. Nie wiem, kto to był. Chyba jej ojciec. Mówił ściszonym głosem, ona za to mówiła dość głośno. Powiedziała, że ją okłamał, że tak nie powinno być i żądała od niego, aby się przyznał. On na to, żeby się nie wygłupiała, bo to przecież jest polityka i ona zawsze wymaga ofiar. I dodał, że przecież nikt o tym nie wie. A ona na to rzuciła: „Ja wiem i nie wiem, czy będę umiała z tym żyć”. A potem wyszła, na szczęście nie zauważyła mnie.
Cleo westchnęła głęboko, jakby zmęczyło ją opowiadanie i dodała:
- Nie wiem, czy to ma coś wspólnego z tym zabójstwem, ale pomyślałam, że wam o tym powiem.
- Bardzo dobrze zrobiłaś, Cleo - odpowiedział jej Ash - To bardzo cenna dla nas informacja.
- Ale o co jej mogło chodzić, Ash? Czyżby wiedziała, kto zabił? - zapytałam bardzo niespokojna - Czyżby to był...? Nie, to przecież niemożliwe. Nie on! Cleo, czy ta osoba, z którą się kłóciła, to był jej ojciec?
- Nie mam pojęcia. Chyba tak, w końcu to był jego gabinet - odparła Cleo.
- To jeszcze niczego nie dowodzi - powiedział poważnym tonem Ash - Nie mamy pewności, że mamy rację. Równie dobrze może tu chodzić o coś zupełnie innego. Dlatego nie mówmy jej, że wiemy o jej kłótni z tym kimś, kimkolwiek on jest. Zachowajmy to na razie w tajemnicy, do czasu, aż nie wyjaśnimy tej sprawy. A co do ciebie, Cleo... To miałbym pewne zadanie. Zrobisz coś dla nas?
- Oczywiście, Ash. Co tylko zechcecie - odpowiedziała życzliwie Cleo - Co więc mam zrobić?
C.D.N.