środa, 19 sierpnia 2020

Przygoda 123 cz. IV

Przygoda CXXIII

Wampir z Lumiose cz. IV


Pamiętniki Sereny c.d:
Zgodnie z planem, który wymyślił Ash i który zaakceptowaliśmy, tej nocy nie poszliśmy grzecznie spać, ponieważ ruszyliśmy na rekonesans do ruin zamku. Oczywiście zabraliśmy ze sobą również Pikachu i Buneary. Anabel i Ridley zostali w zamku, choć chcieli bardzo z nami iść. Jednak nie mogliśmy na to pozwolić. Potrzebowaliśmy przecież kogoś, kto będzie obserwował naszą drogą Claire Randall. Jej opowieść, jak to już Ash wcześniej powiedział, była szyta grubymi nićmi i chociaż mogła ona być prawdziwa, to jednak mieliśmy ku temu poważne wątpliwości. Bo czy to było możliwe, aby Claire siedziała w niewoli u tego Szkota przez pięć lat i na serio nie umiała mu uciec? I serio nikt jej nie pomógł? Jego sąsiedzi, jakiś ksiądz z tamtych czasów, ktokolwiek? Nikt? Serio nie umiała mu uciec i nikt jej nie pomógł? I serio nie zdołała wcześniej wrócić do naszych czasów i swojej rodziny? Jakoś nie bardzo mi to pasowało. Oczywiście to wszystko było możliwe, ale to by wtedy oznaczało, że ta kobieta jest największą ofermą i ofiarą społeczną, jaką kiedykolwiek spotkałam. Taka możliwość istniała, ale jakoś nie chcieliśmy w nią uwierzyć. Nasza wyprawa była zatem potrzebna po to, żeby ustalić, co jest prawdą, a co nie. Rzecz jasna, ani ja, ani Ash nie obiecywaliśmy sobie po tej wyprawie zbyt wiele, ale czuliśmy, że jest ona nam bardzo potrzebna, a właściwie niezbędna do tego, aby cała sprawa została przez nas rozwikłana.
Ubraliśmy się zatem ciepło, bo noce w Szkocji są raczej chłodne, a także zabraliśmy ze sobą nasze pistolety gazówki, tak na wszelki wypadek, gdyby doszło do sytuacji, kiedy musielibyśmy użyć argumentu siły zamiast siły argumentu. Gdy byliśmy gotowi, wyruszyliśmy w podróż, zabierając ze sobą naszych wiernych pokemonich przyjaciół. Anabel i Ridley wraz z Nową Meloettą zostali w zamku.
- Pilnujcie tej paniusi i gdyby opuszczała zamek, śledźcie ją - rzekł do nich Ash tonem rasowego przywódcy.
- Możesz na nas liczyć, kapitanie - powiedział wesoło Ridley - I wy też tam uważajcie na siebie.
- Właśnie, nie chcemy, żeby spotkało was to, co spotkało Jonathana - dodała zaniepokojonym tonem Anabel.
- Ale przecież Jonathan żyje i wyjdzie z tego - zauważyłam.
- Wiem, ale mimo wszystko następnym razem może być znacznie gorzej - odparła na to Dama Salonu - Może zatem weźcie ze sobą Meloettę? Potrafi stawać się niewidzialna, a to bardzo przydatna cecha podczas takiej akcji jak wasza.
- Właśnie dlatego, że jest ona bardzo przydatna, lepiej dla nas będzie, jeżeli ona tutaj pozostanie - powiedział Ash - Gdyby przyszło wam śledzić Claire, to ona najlepiej to zrobi. Przecież jej nikt nie zobaczy. A to cecha przydatna każdemu szpiegowi.
- W sumie racja - zgodziła się z nim Anabel - Ale martwię się o was. Ci ludzie są, jak widać, zdolni nawet do przemocy.
- Anabel, daj spokój. A bo to pierwszy raz takie osoby spotykamy na swojej drodze? - zachichotał Ash - My już nie z takimi sobie radziliśmy. Jamie Fraser to przecież nie jest Giovanni ani Malamar, a ze wszystkich naszych wrogów ci dwaj byli najgorsi i najbardziej niebezpieczni. I co? Daliśmy sobie z nimi jakoś radę. Skoro im daliśmy radę, komu nie damy rady?
- Ech, ta twoja brawura, Ash - powiedziała z uśmiechem politowania Anabel i pokręciła lekko głową - Pikachu miał rację, kiedy mówił mi, że bywasz niekiedy lekkomyślny.
- Stary, serio jej tak o mnie mówiłeś? - zapytałam Pikachu, który zapiszczał lekko zawstydzony i zarumienił się na pyszczku.
- Tak zrobił. Wiem o tym, bo to było podczas naszego pierwszego spotkania z Anabel - wyjaśnił mi Ash i uśmiechnął się - Spokojnie, wszystko będzie dobrze.
Cały Ash, pomyślałam sobie. Jednego dnia potrafi być załamany, gdy coś nie idzie po jego myśli, a nieco później bierze się ostro w garść, dostaje jakiś zastrzyk energii, bo przychodzi mu do głowy jakaś myśl i szarżuje niczym Tauros do akcji. Zupełnie jak Sherlock Holmes, który jest jego idolem. I weź tu takiego człowieka nie uwielbiaj, biedna dziewczyno.
Po tej rozmowie poszliśmy w kierunku ruin zamku, oczywiście starając się w miarę swoich możliwości pozostać niezauważonymi. Ponieważ hotel był czynny całą dobę, jak zresztą na hotel przystało, wyjście z niego nie stanowiło dla nas problemu. Wyszliśmy najzwyczajniej w świecie, jednak obiecując babce z recepcji, że powrócimy najszybciej, jak to możliwe i ruszyliśmy na wrzosowiska. Byliśmy ubrani w ciemne stroje, dlatego też bez trudu zdołaliśmy wtopić się w otoczeniu. Księżyc był wysoko na niebie i chociaż nie był jeszcze w całkowitej pełni, która miała mieć miejsce dopiero za dwie doby, ale był na niebie na tyle wyraźny i zarazem też jaśniejący swoim blaskiem, że bez trudu odnaleźliśmy drogę do ruin. Gdy zaś tam już dotarliśmy, to zasadziliśmy się w jakimś bezpiecznym miejscu i rozpoczęliśmy obserwację.
- Ile czasu do północy? - zapytał mnie Ash po chwili.
Spojrzałam na swój zegarek, który miał opcje oświetlenia cyferblatu.
- Kwadrans - odpowiedziałam.
- Doskonale. Jesteśmy zatem na czas - powiedział mój mąż, który był bardzo zadowolony - Zaraz przejście się uruchomi i wtedy zobaczymy, dokąd prowadzi.
- Dokąd? Raczej kiedy - odparłam, nie bez niepokoju w głosie.
- Właśnie. Jestem ciekaw, czy to rzeczywiście XVIII wiek.
- Oświeć mnie tylko. Po co nam to? Nawet jeśli potwierdzisz, że Claire mówi w tej kwestii prawdę. Co nam to da?
- Nie jestem do końca pewien, ale mimo wszystko jestem zdania, że to jest bardzo ważne dla naszego śledztwa - odparł Ash, patrząc na mnie z uwagą - Poza tym przeczuwam, że Jamie może być w pobliżu i szykować coś zdecydowanie nieprzyjemnego.
- Nieprzyjemnego? Ale dla kogo?
- Tego nie wiem. Ale coś mi mówi, że najbardziej może na tym ucierpieć nasz biedny klient.
- On już cierpi z powodu powrotu Claire i rozdzielenia z ukochaną.
- I wyrzutów sumienia, że miał romans z inną, gdy Claire była w niewoli u Frasera.
- W niewoli? - prychnęłam z kpiną - Tak, jasne! Terefere kuku! Baba strzela z łuku! Sądzisz, że w tym wszystkim, co ona mówi jest choćby małe ziarno prawdy?
- Uważam, że jest w tym wiele prawdy, ale mam przeczucia, podobnie jak i ty, że ta baba kłamie w jakieś kwestii. I chodzi tu o jej relacje z Jamiem Fraserem. Ale nie mamy pewności, czy tak jest.
- Dlatego tu siedzimy, żeby ją zyskać?
- Dokładnie.
Pikachu zapiszczał nagle ostrzegawczo. Odwróciliśmy się szybko za siebie i zauważyliśmy wówczas, że kamienny łuk mieni się jakimś blaskiem i to dokładnie takim samym, co poprzedniej nocy. Rzecz jasna ów blask nie trwał zbyt długo, ale bez trudu zdołaliśmy go zauważyć. Wiedzieliśmy dobrze, co to oznacza.
- Doskonale - rzekł zadowolony Ash - Przejście jest już otwarte. Możemy tam iść, kochani.
- I niech nas Bóg ma w opiece - dodałam zaniepokojona.
Ostrożnie podeszliśmy do łuku, oczywiście niepewni tego, co też może mieć teraz miejsce. Ash jako odważniejszy szedł pierwszy, a potem z lekkim wahaniem, ale zarazem i odwagą, wyciągnął rękę ku otworowi w łuku i powoli go dotknął.
- Czujesz coś? - zapytałam z niepokojem.
- Nic... Tylko powietrze - odpowiedział Ash.
- Na pewno nic nie czujesz? Żadnej kleistej substancji, takiej jakieś duchowej powłoki albo czegoś tam?
- Nie... Nic takiego nie czuję.


Pikachu ostrożnie podszedł do przejścia i wyciągając łapkę dotknął powoli otworu w kamiennym łuku. Buneary stała tuż obok niego, wyraźnie oczekując tego, aż on coś odkryje. Oczywiście jej luby niczego nie odkrył, bo przecież nie było co odkryć, o czym sama się przekonałam, kiedy w końcu nabrałam odwagi i dotknęłam... powietrza wewnątrz kamiennego łuku. Przyznam, że zdecydowanie nie tego oczekiwałam.
- Dziwne... Bardzo dziwne - powiedziałam, a Buneary zapiszczała smutno - Co to oznacza?
- To nic nie musi oznaczać - odparł poważnie Ash - Łuk mienił się blaskiem, sama widziałaś. Wobec tego magia została aktywowana. Musimy teraz sprawdzić, czy przejście jest otwarte.
Po tych słowach przeszedł przez łuk i... zniknął mi z oczu! Dosłownie! To właśnie miało miejsce! Ash ledwie przeszedł przez łuk, a straciłam go z oczu. I nie żebym tam był, ale nie widziałam go przez te ciemności. Nie, jego po prostu tam już nie było. Zaszokowana zasłoniłam sobie usta dłońmi i pisnęłam głucho.
- Boże, Ash! - powiedziałam sama do siebie - A więc jednak?
Spojrzałam na równie zaniepokojonych Pikachu i Buneary, po czym mocno zacisnęłam dłoń w pięść i odważnie przeszłam przez łuk. Wtedy znów zobaczyłam Asha, jak stoi plecami do mnie i patrzy uważnie przed siebie.
- Miałeś rację, przejście jest aktywne - powiedziałam do niego - Kiedy tylko przez nie przeszedłeś, straciłam cię z oczu.
- Ciii! - syknął w moim kierunku Ash, podnosząc dłoń w górę.
Podeszliśmy do niego, zaintrygowani tym, co tak go zaabsorbowało.
- Co tam widzisz? - zapytałam.
- Zobacz sama - powiedział Ash i wskazał dłonią przed siebie.
Spojrzałam w kierunku, który pokazał i wtedy zauważyłam jakiś blask. To był blask ogniska rozpalonego w pobliżu ruin.
- Ognisko! Ktoś tu pali ognisko! - powiedziałam - Ale kto?
- Warto sprawdzić - odparł Ash - Chodźmy tam!
- Czułam, że to powiesz - jęknęłam załamana.
Podeszliśmy powoli i ostrożnie, korzystając z ciemności i z tego, że trudno nas było w niej dostrzec. Jak pamiętacie, ruiny były na niewielkim pagórku, zatem mieliśmy z niego dokładny widok tego, co się dzieje pod nim. Ale za to też oboje byliśmy widoczni jak na dłoni, gdyby ktoś spojrzał w górę. Na szczęście tak się nie stało, ale musieliśmy szybko się schować za resztkami ścian, aby uniknąć wpadki.
- Dobra, teraz podejdźmy do nich, tylko ostrożnie - szepnął Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał cichutko Pikachu.
Skradaliśmy się pomiędzy kamiennymi ścianami i skałami, próbując dotrzeć jak najbliżej do ogniska oraz ludzi, którzy przy nim siedzieli. Musieliśmy uważać, ponieważ owo jakże tajemnicze obozowisko było rozłożone w miejscu, gdzie nie było skał i nie mogliśmy się do niego podkraść bez obaw, że ktoś nas zauważy. Musieliśmy pozostać za jedną ze skał, od której do ogniska było tak z kilkanaście metrów. Z tej odległości nie mogliśmy nic dobrze zobaczyć, a zwłaszcza twarzy ludzi, którzy tam byli. Widzieliśmy jednak dobrze, że jest ich około siedmiu i są chyba mocno podchmieleni, ponieważ mówili bardzo głośno i wyraźnie pijackim akcentem, a w dłoniach kilku z nich trzymało butelki lub coś w tym rodzaju i popijało z nich tęgo. Mówili po szkocku i nie mogliśmy zrozumieć ani jednego słowa, jednak nie przejmowało nas to specjalnie, zwłaszcza, że coś mocno rzuciło nam się w oczy i uszy. W uszy to, że jeden z nich raz powiedział: „Jamie Fraser” i chichotał z tego bardzo ubawiony, a reszta ochoczo mu wtórowała. W oczy zaś poważnie nam się rzuciło to, iż jeden z nich pijany wziął do ręki coś okrągłego, po czym niechcący przysunął tym w pobliżu ogniska. Wtedy to zaczęło się palić i syczeć, a pozostali przerażeni zaczęli krzyczeć wściekle na pijanego kompana i szybko wyrwali mu to, po czym oderwali szybko palącą się część i zaraz wyrzucili ją daleko za siebie.
- Uważam, że dość już zobaczyliśmy - powiedział Ash - Lepiej już się stąd zbierajmy.
- Bardzo dobra propozycja - dodałam.
Nasze Pokemony były dokładnie tego samego zdania i wraz z nami bardzo szybko opuściły to niepokojące miejsce. Całe szczęście, że ta banda pijaków była zbyt zajęta swoją kłótnią, aby nas zauważyć, a my mogliśmy bez trudu dotrzeć do przejścia i wrócić przez nie do naszych czasów.
- No nieźle... No nieźle... - powtarzał pod nosem Ash.
- Nieźle? Raczej przerażająco - powiedziałam do niego - Przecież oni nas mogli zauważyć i zabić... Mogło przejście się zamknąć... Mogło... Sama nie wiem. Poważnie musieliśmy tak ryzykować?
- Musieliśmy, bo teraz przynajmniej wiemy, że Claire mówiła prawdę i to przejście prowadzi do XVIII wieku i żyje w nim Jamie Fraser - odpowiedział mi Ash bardzo zadowolonym tonem.
- Dobrze, ale co z tego? Nie wnosi to niczego do naszego śledztwa.
- Może jednak wnosi. Czy zauważyłaś, że ci kolesie wspominali o Jamiem w swojej rozmowie?
- Ty to nazywasz rozmową? To był raczej pijacki bełkot.
- Możliwe, ale tak czy inaczej wymienili jego nazwisko i wyraźnie coś z nim związanego bardzo ich ubawiło.
Pikachu zapiszczał potwierdzająco, zaś Buneary pokiwała lekko łebkiem na znak, że podziela to zdanie.
- Jaka szkoda, że nie nagraliśmy tej rozmowy. Może Frank by ją nam potem przetłumaczył - powiedział po chwili Ash.
- Owszem, to jest wielka szkoda - odpowiedziałam ponuro i nagle coś sobie przypomniałam - A tak przy okazji... Widziałeś, co jeden z nich wsadził do tego ogniska, co potem zaczęło się palić?
- Byłem ciekaw, czy może to zauważyłaś - odparł nieco ironicznie mój mąż - Owszem, ja również to widziałem.
- No i jak sądzisz? Co to było?
- Sprawiało wrażenie bomby.
- Bomby? - zdziwiłam się - A po co im bomba?
- Nie wiem. Może chcą coś tutaj wysadzić? Zauważyłem, że obok jednego z nich było coś jakby kilof.
- Kilof?
- Tak jakby. Nie wiem, było ciemno. Ognisko ledwie co oświetlało.
- Co o tym sądzisz?
- Uważam, że chcą wykuć tutaj coś w rodzaju miny, którą potem wysadzą daną rzecz w powietrze. Tak robili w dawnych czasach, kiedy ktoś szturmował twierdzę i chciał wysadzić mury obronne. Kuli w nich dziurę po nocach, mocowali w nim minę i wysadzali.
- Ale po co ktoś chce to zrobić? I dlaczego?
- No i co chcą wysadzić?
- Właśnie, Ash. Co o tym wszystkim sądzisz?
- Że nie podoba mi się to coraz bardziej - odpowiedział ponuro Ash - Nasza pani Claire coś kombinuje i to pewnie razem ze swoim kochasiem. Im szybciej odkryjemy, co to takiego, tym lepiej.
- Co więc teraz robimy? - zapytałam.
Ash ziewnął głośno i lekko się przy tym przeciągnął.
- Teraz to ja zamierzam wrócić do hotelu i pójść spać i tobie radzę zrobić to samo. Jutro spróbujemy zaś spróbujemy przepytać tę całą Lindę, z którą Claire podobno żyje w przyjaźni. Być może coś wie w tej sprawie.
- Nawet jeśli, to wątpię, żeby nam to powiedziała - zauważyłam sceptycznie.
- Nie wiadomo, skarbie - odpowiedział mi wesoło Ash - Być może trzeba ją po prostu grzecznie o to poprosić?

***


To chyba staje się normą, że w pewnym momencie sprawy się komplikują, zamiast powoli wyjaśniać. Nagłe pojawienie się Claire Randall powinno zamknąć nasze śledztwo, ale stało się odwrotnie. Cała ta opowiedziana przez nią historia wydawała mi się od samego początku mocno podejrzana, a co dopiero mówić o Ashu. Jego również męczył ten nagły zwrot akcji i widać było, że chce poznać całą prawdę, a nasza wyprawa w nocy ku ruinom zamku z magicznym przejściem tylko mi pokazywała, jak bardzo mu na tym zależy, aby jakoś rozwikłać tę zagadkę. Co prawda uważałam, że cała ta wycieczka nic nam nie dała, poza kilkoma drobnymi faktami, które mogły mieć z tą sprawą coś wspólnego albo też i nie, ale Ash był innego zdania i uważał, iż każdy szczegół może mieć tutaj ogromne znaczenie. Prócz tego był zdania, że Claire powiedziała nam prawdę, ale tylko częściowo, bo reszta jej opowieści była zwyczajnym kłamstwem. Jaka jednak część jej historii stanowiła prawdę, a jaka fałsz? Trzeba było to sprawdzić.
Ash zatem, krótko mówiąc, uważał, że Claire coś kombinuje i to jeszcze z tym swoim rzekomym prześladowcą. Ja zaś w pełni podzielałam jego opinię. Prócz tego miałam poważne podejrzenia, co do uczciwości Claire. Niestety, jak na razie mieliśmy mnóstwo pytań i to bez odpowiedzi. Postanowiliśmy z Ashem rano po śniadaniu udać się do pani Lindy, aby ją ponownie przesłuchać. Potem mieliśmy iść na mały spacer, aby choć przez chwilę się odprężyć. To zawsze przynosiło dobre efekty. Miejscem spaceru miało być Loch Ness. Mimo rozwiązania zagadki słynnego potwora Nessie, jezioro wciąż nas kusiło swoją tajemniczą aurą.
Zanim jednak wyruszyliśmy ku celowi naszej podróży, zauważyłam pewne drobiazgi, które wzbudziły moje zainteresowanie. Nie były one jednak związane z naszą główną sprawą, jednak chciałabym o nich tutaj wspomnieć, ponieważ są one ciekawe i warte wspomnienia.
Kiedy szliśmy razem w kierunku schodów, aby wyjść z hotelu, zauważyłam z daleka, że stamtąd w przeciwną stronę, udaje się jakieś małżeństwo z małą córeczką. Ale co w tym niby takiego niezwykłego, spytacie? Ostatecznie przecież widok małżeństwa z dzieckiem zatrzymującego się w takim miejscu jak to, raczej nie jest czymś niezwykłym. Niemniej mogłabym przysiąc, że to byli nasi znajomi z Łeby: Kasia, Filip oraz Sara. Oczywiście byli zbyt daleko, abym mogła im się przyjrzeć, niemniej podobieństwo było duże. Podzieliłam się swoją obserwacją z Ashem.
- Z pewnością jeszcze ich zobaczymy, skoro zatrzymali się w tym hotelu - powiedział Ash, nie ukrywając swojego zadowolenia - Jeżeli to faktycznie Kasia z Filipem i Sarą, to będzie naprawdę miłe spotkanie.
Rzecz jasna podzielałam jego zdanie. Od tamtej pamiętnej przygody w Łebie, zyskaliśmy w ich osobach dobrych przyjaciół. A już szczególnie w osobie małej Sary, która szczególnie mocno się do nas przywiązała. Niemniej ich obecność tutaj była sporą niespodzianką. Chwilę potem poczułam w sercu takie dziwne uczucie: mieszankę niepokoju, ekscytacji i delikatnej radości. Ostatnie wydarzenia z całą pewnością nie skłaniały do zachowania spokoju, lecz to uczucie było raczej dość osobliwe, jednak wcale nie obce. Wcześniej poczułam się tak samo w obecności Mattii. Mówił wtedy, że on i przedstawiciele jego rasy potrafią wywoływać taki osobliwy stan u ludzi. Czyżby więc on i Natalie byli gdzieś w pobliżu? Mattia mi mówił przecież, że cały czas obserwował swoją rodzinę, czyżby więc robił on to nadal, razem już z Natalie?
- Sereno, też to poczułaś, prawda? - nagłe pytanie Asha otrząsnęło mnie z owych rozważań.
- Tak, to dziwne uczucie. Pamiętasz w jakich okolicznościach zawsze nam towarzyszyły? - zapytałam.
- Zgadza się - potwierdził mój mąż - To więc oznacza, że niedługo znów ich spotkamy.
- Chciałabym, żeby tak było. Polubiłam ich - powiedziałam.
- Ja też i dlatego mam nadzieję, że mam rację - dodał Ash.
Swoją drogą Mattia zapowiedział nam, że wkrótce znów się zobaczymy i to szybciej, niż sądzimy. Wtedy sądziłam, że miał na myśli swoje nagłe pojawienie się na naszym weselu, gdzie zaśpiewał dla nas piosenkę z tej okazji, po czym tajemniczo zniknął, jak to miał w zwyczaju. Teraz jednak czułam, że nie tylko o to spotkanie mu chodziło i kolejne miało mieć miejsce już wkrótce. Nie wiedziałam wszakże, czy mam rację, ale cóż... Wtedy pozostało mi tylko czekać, aby się o tym przekonać.

***


Linda odwróciła się tyłem do mnie, żeby nie patrzeć mi w oczy w trakcie rozmowy ze mną. To wyraźnie pokazywało nam już na wstępie, że nie jest ona z nami całkowicie szczera, jeśli w ogóle.
- Słuchajcie, chyba jasno już się wyraziłam, kiedy byliście tu ostatnim razem. Nic nie wiem w tej sprawie i nie mam też ochoty o tym rozmawiać.
- Dlaczego? Czyżby miała pani coś do ukrycia? - zapytał z lekką ironią w głosie Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Nie, skąd! - odpowiedziała kobieta i wyraźnie lekko się zmieszała.
Musiała mieć coś do ukrycia, to było więcej niż pewne. Nawet gdybym w tej sprawiała miałaś jakieś wątpliwości, to teraz rozwiałyby się one niczym domek z kart na wietrze.
- Proszę pani, pani przyjaciółka przeżyła prawdziwy koszmar - powiedziałam, oczywiście próbując nadać swojemu głosowi szczerość, co wcale nie było łatwe, bo przecież sama w to nie wierzyłam - Ten cały Jamie Fraser jej zagraża i może jej zrobić coś złego. Nie wiem, co dokładniej, ale na pewno jej zagraża. Musimy jej pomóc, zanim dojdzie do tragedii.
- Nie zamierzam się w to wszystko mieszać - odpowiedziała ponuro Linda - Pomogłam Claire, kiedy musiałam ją ukryć i na tym koniec. Nic więcej dla niej zrobić nie mogę. Poza tym Claire chyba by nie chciała, żebyście wtykali nos w nie swoje sprawy.
- Musimy to robić, taki nasz zawód - powiedziałam dowcipnym tonem - Poza tym my chcemy jej tylko pomóc.
- Jeżeli chcecie jej pomóc, to dajcie spokój tej sprawie - odparła Linda - Jamie Fraser jest strasznym człowiekiem. Claire opowiadała mi o nim takie rzeczy, że może osiwieć ze strachu. Nie zamierzam ryzykować swojego życia i ona też nie chce, żebym ryzykowała. Powróciła do męża, jest teraz bezpieczna, więc nie trzeba drążyć dłużej tego tematu.
- Może jednak trzeba? - zasugerował Ash - Może właśnie trzeba to zrobić dla jej dobra?
Patrzył uważnie na Lindę, podobnie jak siedzący na jego ramieniu wierny Pikachu.
- Pani się czegoś boi, prawda? A może kogoś? Tylko kogo? Jamiego Frasera? A może Franka Randalla?
- Jego? Też coś! - prychnęła z pogardą kobieta - Jego nawet mucha nie musi się obawiać, a co dopiero człowiek.
- A zatem Frasera?
- Owszem. Idiota by tylko się go nie obawiał.
- Poważnie? Aż taki groźny jest?
- Groźny? On jest niebezpieczny. Nie wiecie, do czego on jest zdolny. Claire mi opowiadała ciekawe rzeczy na jego temat. Takie, że włosy na głowie bieleją, jeżeli już nie są białe. Na niego jest tylko jeden sposób.
To mówiąc wydobyła szybko z torebki, która stała na stole, niewielki pistolet i pokazała nam go.
- To jedyny argument w rozmowie z nimi. Claire również powinna taki nosić, jeżeli chce być bezpieczna. I to jest wszystko, co jej mogę w tej sprawie poradzić. Przekażcie to jej i dajcie mi już spokój.
- Czyli nie wie pani, gdzie jest Jamie Fraser w tej chwili? - zapytał Ash.
- Im dalej stąd, tym lepiej - padła odpowiedź.
- W porządku - powiedział mój mąż i pokiwał lekko głową - Wobec tego to wszystko z naszej strony. Do widzenia.
- Żegnam państwa - warknęła z wyraźną złością Linda.
Wyszliśmy powoli z jej domu, a kobieta mocno zatrzasnęła za nami drzwi, nie ukrywając w ogóle tego, że jest zdenerwowana.
- Co o niej sądzisz? - zapytał mnie po chwili Ash.
- Miałeś całkowitą rację. Ona coś kręci i wie z pewnością dużo więcej niż mówi - odpowiedziałam mu - Tylko nie wiemy, jak z niej to wycisnąć.
- Spokojnie, odkryjemy to - odrzekł mój mąż spokojnym tonem - Jak na mój gust teraz, po naszej wizycie, ta kłamczucha zadzwoni teraz do Claire i powie jej, że tu byliśmy. Claire zaś zacznie panikować i rozumieć, iż ją o coś podejrzewamy. Może wtedy zrobić coś głupiego i ją złapiemy na gorącym uczynku.
- Tak, to bardzo prawdopodobne. Tylko żeby Anabel i Ridley nie spuszczali jej z oczu i nie zgubili jej. Musimy wiedzieć, co ona kombinuje i dlaczego.
- Koniecznie, bo mam wrażenie, że knuje ona jakieś świństwo i to bardzo obrzydliwe. Lepiej, żebyśmy mogli jej w tym przeszkodzić na czas, zanim dojdzie do tragedii.
- Uważasz, że może do niej dojść?
- Nie wiem, ale mam złe przeczucia w tej sprawie.
Ash powoli wyjął telefon komórkowy i zadzwonił z niego do Anabel. Ta na szczęście dość szybko odebrała.
- Słuchaj, byliśmy u tej naszej pani Lindy. Kłamała jak z nut i niemalże nas wyprosiła ze swego domu. Podejrzewamy, że chcemy teraz się jakoś skontaktować z Claire. Lepiej miejcie na nią oko. I dawajcie nam znać, gdyby opuszczała hotel. No, dzięki. Powodzenia.
Po tych słowach Ash rozłączył się i powiedział do mnie:
- Doskonale. Zostaje nam zatem tylko czekać na ruch panny Claire. Bo jestem pewien, że ona coś zrobi.
- Oby tylko nie posunęła się za daleko - powiedziałam ponuro i delikatnie się wzdrygnęłam na samą myśl o tym.
Chwilę później moja komórka zadzwoniła. Odebrałam ją i usłyszałem wtedy bardzo radosną wieść.
- Ash, kochanie! - zawołałam do niego - Mam dobre wieści! Dzwoniła Mavis! Jonathan się wybudził!
Ash i nasi pokemoni przyjaciele byli tak bardzo zadowoleni z tego faktu, że aż podskoczyli na ulicy z radości. Oczywiście w takiej sytuacji na chwilę wszyscy zapomnieliśmy o naszym śledztwie i ruszyliśmy zaraz do szpitala, aby odwiedzić naszego drogiego przyjaciela.

***


Jonathan leżał na łóżku szpitalnym w piżamie i sporym bandażem na głowie. Był wyraźnie jeszcze słaby, ale miał dość siły, aby mówić i poruszać ręką. Na całe szczęście pozwolono nam go odwiedzić na kilka minut, zanim lekarze znowu zechcą go zbadać.
- No i co, symulancie jeden? Musiałeś nas tak straszyć, co? - zapytał nieco dowcipnym tonem Ash, szczerząc przy tym wesoło zęby - Wiesz, nie tak dawno ten świrus Heselling wpakował ci kilka kulek i jakoś szybciej doszedłeś do siebie niż teraz. Musiałeś tak długo trzymać nas w niepokoju?
- Wybaczcie mi, sam chciałem od razu się obudzić, ale mimo wszystko moje ciało miało inne plany w tej sprawie, a tak konkretnie, to odgrywanie roli śpiącego królewicza - powiedział wesoło Jonathan.
Mówił wyraźnie, choć nieco cicho. Widać jeszcze nie miał siły mówić głośno, ale sam fakt, że mógł mówić był dla nas powodem do ogromnej aż radości. W końcu co prawda lekarze zaznaczali, iż rana nie zagraża jego życiu, ale przecież lekarze to też ludzie, a mylić się jest rzeczą ludzką, jak mawiali starożytni. Czy raczej błądzić... A zresztą to nieważne. Ważne było to, że nasz przyjaciel powoli zaczynał powracać do zdrowia i nic mu już nie groziło.
Mavis siedziała tuż przy jego łóżku i trzymała ukochanego za rękę. Jej oczy były całe czerwone od łez, które musiała niedawno wylać, gdy tylko zobaczyła, że jej ukochany odzyskał przytomność. Nie zdziwiło mnie to, sama przecież płakałam z radości, kiedy Ash bywał ranny i wracał do zdrowia i byłam zdania, że miłość wymaga nieraz porządnego potoku łez. Mavis najwidoczniej uważała tak samo, ponieważ kiedy do mnie dzwoniła, aby mi oznajmić tę radosną nowinę, to aż płakała ze wzruszenia i radości, także przez chwilkę nie byłam w stanie zrozumieć, co ona do mnie mówi, ale w końcu zdołała nad sobą zapanować, aby powiedzieć mi normalnie, o co jej chodzi. Teraz zaś siedziała szczęśliwa, choć mając czerwone oczy od łez, trzymając dłoń swego ukochanego.
- Nawet nie wiecie, jak bardzo się o niego martwiłam - powiedziała po chwili dziewczyna - To było niesamowicie długie czekanie. Kilka razy mi się wydawało, że on się budzi, ale to jednak wciąż nie było to. Potem przez to już nie chciałam uwierzyć, kiedy tylko zobaczyłam, że Johnny się budzi i najpierw pomyślałam, że może tylko mi się znowu coś wydaje. Ale na szczęście, to była prawda. On się obudził i teraz już nie pozwolę go sobie odebrać.
Po tych słowach przyłożyła dłoń Jonathana do ust i ucałowała ją czule.
- Kochanie, nie trzeba. Nie trzeba - powiedział jej ukochany.
- Wiecie już może, kto dokładniej go tak urządził? - zapytała po chwili Mavis.
- Tak, wiemy już to - odpowiedział jej Ash - To był Jamie Fraser, który był nie tak dawno w związku z Claire Randall, podobno wymuszonym.
- Jak to, podobno?
- Bo ta babka twierdzi, że była przez niego porwana i więziona w jego domu, który jest w XVIII wieku.
- Aha i całe pięć lat nie zdołała mu uciec?
- Twierdzi, że raz uciekła i dotarła tutaj do naszych czasów, ale szybko została złapała i sprowadzona z powrotem.
Mavis prychnęła z kpiną.
- Poważnie? I ona uważa, że ktoś jej w to uwierzy? Ja tam słyszałam różne ciekawe opowieści o tym, jak ludzie potrafili więzić w domu, ale mimo wszystko Szkot z XVIII wieku miałby coś takiego robić? I nikt się nie zorientował w tym, że trzyma u siebie kogoś wbrew jego woli? I nikt jej nie pomógł?
- To jest możliwe, choć też nieco podejrzane - powiedziałam - Początkowo też sądziliśmy, że kobieta mówi prawdę, ale mimo wszystko mieliśmy także poważne wątpliwości, których nie umieliśmy niczym uzasadnić. Teraz jednak cała sprawa wygląda inaczej. Jej przyjaciółka, Linda Barden, zdecydowanie coś kręci i nie chce nic mówić, rzekomo obawiając się Jamiego Frasera, ale jak dla nas, to był tylko pretekst do tego, aby zachować milczenie i nic nie mówić o swoich wspólnikach.
- Uważacie, że Jamie Fraser oraz Clare Randall są w zmowie z tą całą Lindą Barden? - zapytał Jonathan.
- Tak, tylko nie wiemy jeszcze, co oni knują. Ale mamy złe przeczucia w tej sprawie - odpowiedział Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał zaniepokojony Pikachu.
- He he he. Zupełnie jak w „Gwiezdnych Wojnach” - zachichotał Jonathan i dodał dowcipnie: - Mam jakieś złe przeczucia.
- Przepraszam bardzo, pacjent musi przejść teraz badania, a potem odpocząć. Później możecie go odwiedzić - powiedziała pielęgniarka, wchodząc do sali.
- Dobrze, wpadniemy zatem później. Trzymaj się, stary - powiedział Ash do Jonathana.
- Wracaj do zdrowia - dodałam.
- Zajrzymy później. Odpoczywaj - dodała czule Mavis.
Pikachu i Buneary zapiszczeli przyjaźnie do rudzielca, powoli wraz z nami wychodząc.
- Niech Moc będzie z wami! - powiedział wesoło Jonathan, już nieco głośniej niż przedtem.
Widać głos powoli zaczął mu powracać, podobnie zresztą jak i zdrowie, co oczywiście było dla nas ogromnym powodem do radości. W końcu nasz przyjaciel po raz kolejny wyszedł cało z niebezpieczeństwa zagrażającego jego życiu. On jest chyba niesamowitym szczęściarzem, bo żeby tyle razy ujść cało ze śmiertelnych niebezpieczeństw i nadal żyć? Oczywiście nie było to aż tak bardzo imponujące jak osiągnięcia Asha, który w tej sprawie chyba pobił światowy rekord, ale cóż... Nie każdy musi być Ashem, żeby zasługiwać na nasz podziw.
Wyszliśmy powoli z sali i pozostaliśmy na korytarzu, pozwalając, żeby nasz drogi przyjaciel został zbadany. Tam również siedział profesor Stoner, który czytał książkę, ale zauważył nas, jak wyszliśmy i podszedł do nas.
- Wszystko w porządku z Jonathanem? - zapytał.
- Tak, wszystko z nim teraz dobrze i mam nadzieję, że już nie będzie żadnych innych komplikacji - odpowiedziała Mavis i spojrzała na mnie i Asha - Proszę was, ja nie jestem mściwa, ale złapcie tego drania, który tak urządził mojego chłopaka i dajcie mi go, a wtedy już ja mu pokażę!
Po tych słowach zacisnęła dłoń w pięść i rzekł:
- Pokażę mu! Zobaczycie! Osobiście wyrwę mu...
- Nie kończ. Wiemy, co mu wyrwiesz – zachichotałam, lekko ubawiona jej deklaracją.
- A tej wiedźmie Claire, to powyrywam wszystkie kudły z łba! I to po kolei! - dodała Mavis, dalej wygrażając pięścią.
- W porządku, ale wszystko w swoim czasie - powiedział wesoło Ash, klepiąc ją lekko po ramieniu - Na razie dbaj o swojego ukochanego, a my z kolei zadbamy o to, żeby sprawiedliwości stała się zadość.
- Lepiej, żebyście to zrobili, bo inaczej sama wezmę sprawiedliwość w swoje ręce, a wtedy im powyrywam...
- Tak, tak! Wiemy już, co im powyrywasz - przerwał Mavis Ash, z trudem już  powstrzymując się od śmiechu - Ale póki co daruj sobie to wyrywanie, najpierw pozwól działać specjalistom, czyli nam.
- Właśnie, oni wiedzą najlepiej, co i jak zrobić - poparł go profesor Stoner - Także spokojnie, kochanie. Skup się na Jonathanie, a tych łajdaków zostaw naszym detektywom.
- Nie ma sprawy, ja tam mogę trochę poczekać - odpowiedziała na to jego córka - Byleby tylko wszystko było w porządku i dranie nie umknęli każącej ręce sprawiedliwości.
- Jak to ładnie brzmi - powiedział wesoło Ash - Nie martw się. Jak ta każąca dłoń złapie za miecz i ciachnie, to pan Fraser i jego niunia raczej nie będą mieli siły uciekać.
- Oby tak było, bo moja każąca ręka już taka litościwa nie będzie, żeby ich jednym cięciem zdekapitować - odparła Mavis.
- Domyślam się - zachichotał lekko Ash - Wyrywanie włosów z głowy raczej nie jest przyjemne.
- No tak, ale jeżeli mowa o tej żmii, to na włosach na głowie bym wcale nie poprzestała - stwierdziła bardzo ironicznie Mavis - Te pozostałe również bym jej powyrywała.
- Znaczy które? - zapytał profesor.
Ja i Ash zasłoniliśmy sobie załamani oczy. Facet musiał widocznie długo nie mieć relacji z kobietami, skoro zadawał takie pytania.
- No jakie, tato? - rzuciła złośliwie Mavis.
- Ach, te! - zawołał wesoło profesor i parsknął śmiechem - Wybacz, nie od razu wszystko można zrozumieć.
- Dokładnie tak i dlatego wciąż jeszcze prowadzimy nasze śledztwo, zamiast je zamknąć - powiedział Ash niesamowicie poważnie.

***


Po wizycie w szpitali poszliśmy, tak jak to już wcześniej zaplanowaliśmy, nad jezioro Loch Ness. Ja i Ash chcieliśmy tam miło spędzić czas. Gdy już znaleźliśmy się nad jeziorem, woda była niezwykle spokojna, a w całej okolicy panowała cisza i spokój. Niemniej ponownie nasiliło się w nas owo dziwaczne uczucie, jakbyśmy byli przez kogoś obserwowani, chociaż nikogo prócz nas tam nie było w zasięgi wzroku. Wówczas to usłyszeliśmy jakieś bardzo radosne głosy, śpiewające wesoło pewną piosenkę. Postanowiliśmy iść w kierunku, z którego brzmiały. Gdy śpiew stal się wyraźny, nie byliśmy w stanie zrozumieć słów. Niemniej brzmiała bardzo pięknie i urzekająco. Po chwili jednak zapadła cisza, my zaś nie byliśmy w stanie stwierdzić gdzie jest osoba, a właściwie osoby które przed chwilą wykonywały ten niezwykły utwór.
- Pierwszy raz słyszałam taką piosenkę, w ogóle nie rozumiem o czym mogła być - powiedziałam.
- Ja również - odparł Ash - Ale poznaję głosy, które ją śpiewają. Należą one z całą pewnością do naszych przyjaciół z Łeby.
- Tylko gdzie oni zniknęli? Głosy dobiegały wyraźnie z miejsca, w którym przebywaliśmy, ale przecież nikogo tu nie widać.
Ledwie skończyłam to mówić, a po chwili znów rozbrzmiały słowa piosenki. Tym razem jednak po polsku. A był to ten sam utwór, który Mattia zaśpiewał w Łebie, żeby uczcić pamięć Natalie. Teraz zaś śpiewany był przez nich oboje. Po chwili zaś, stojąc nad samym brzegiem jeziora, odwróciliśmy się nagle za siebie i zauważyliśmy, jak z pomiędzy drzew wyłonili się Mattia i Natalie. Wyglądali w sumie identycznie, jak w moim śnie, który miałam będąc w wieży Matti oraz gdy widzieliśmy ich poprzednio.
- Ash, Serena! Witajcie! - zawołali do nas równocześnie.
Następnie przytulili mnie i Asha bardzo serdecznie i powitali również naszych pokemonich towarzyszy.
- Miło was znów widzieć! - zawołałam równie wesoło - Chociaż tak szczerze mówiąc, to naprawdę nas zaskoczyliście.
- To prawda - dodał Ash - Nie spodziewaliśmy się was spotkać tu, w Szkocji. Nie mogliście dać nam znać, że przybywacie?
- Wolimy przybywać niespodziewanie. To robi większy efekt - odpowiedział dość dowcipnie Mattia.
- Tak czy siak, bardzo chcieliśmy się z wami spotkać - powiedziała  Natalie z szerokim uśmiechem na twarzy - A mamy ku temu ważne powody.
- Same radosne powodu, tak gwoli ścisłości - dodał Mattia wesoło - I tym razem bez walki na śmierć i życie, między dobrem a złem.
Przyznam szczerze, że bardzo mnie to zaciekawiło. Ich słowa aż nadto nam sugerowały, że oboje specjalnie przyjechali tutaj po to, aby się z nami spotkać. W każdym razie my tak to odbieraliśmy.
- To bardzo miłe, tym bardziej, że niestety tej walki ze złem nie udaje nam się ostatnio uniknąć - powiedział Ash - Przyznam szczerze, że trafiły się nam bardzo skomplikowane zagadki do rozwiązywania.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał smętnie Pikachu.
- Tak, wiemy - odparł Mattia spokojnie - Nie ukrywam, że bardzo interesują nas wasze przygody...
- I z prawdziwą ciekawością obserwujemy wasze dokonania - dodała Natalie, wciąż się uśmiechając.
- Widzę, że nie zmieniacie swoich zwyczajów, Maćku, a właściwie Mattia - powiedziałam z udawaną złośliwością - Nadal nas obserwujecie. I nie pomylę się, jeśli powiem, że podobnie postępujecie wobec swoich rodziców i Sary, którzy dziś przyjechali i zameldowali się w hotelu Franka Randalla, prawda?
Mattia i Natalie spojrzeli na siebie z uśmiechem po czym zwrócili się do nas.
- Owszem, bardzo chcemy wiedzieć, czy u bliskich nam ludzi wszystko jest w porządku - powiedziała po chwili Natalie.
- Poza tym, jak już mówiliśmy, interesują nas wasze przygody - dodał Mattia - Byłyby dobrym materiałem na jakiś serial przygodowy.
- Tak czy inaczej, twoje spostrzeżenia są trafne, Sereno - powiedziała Natalie - W hotelu widziałaś naszą kochaną rodzinę. Ich obecność ma związek z pewną uroczystością, która ma się niedługo odbyć.
Przyznam szczerze, że z każdym słowem naszych przyjaciół ciekawość paliła mnie coraz bardziej. Czułam, że i Ash miał tak samo. Swoją drogą, jeszcze nigdy nie mieliśmy aż takiej kumulacji tajemnic i zagadek. Widać, że okolice Loch Ness posiadały jakąś szczególną aurę, która musiała mocno przyciągać takie niezwykłe wydarzenia. Może to ta aura pisarzy gotyckich, którzy w takich miejscach jak to umieszczali akcje swoich powieści? A może to, że te miejsca do takich przygód po prostu idealnie się nadawały?
- Dobrze, przyznam wprost, że umieramy z ciekawości - odezwał się Ash - Jakież to wydarzenie? Czy ma ono związek z powodami, dla których chcieliście się z nami spotkać?
- Tak, jak najbardziej - potwierdził Natalie - Poza samą chęcią zobaczenia się z wami, naszymi prawdziwymi przyjaciółmi, jest jeszcze jeden ważny powód.
- Chcielibyśmy was prosić, żebyście zostali świadkami na naszym ślubie - dodał Mattia.
Przyznam szczerze, że choć czułam zaskoczenie słysząc tę prośbę, nie było to jednak aż tak wielkie. W sumie podczas swojej opowieści Mattia wspominał, że pragnie wraz z Natalie spełnić ich największe marzenia w tym świecie. Zatem jednym z nich musiał być ślub, a poza tym pewnie również i posiadanie dziecka. To naprawdę piękne marzenia i po nieoczekiwanym, ale za to bardzo szczęśliwym pokonaniu Negaforce’a, wreszcie mogli je zrealizować. Oczywiście nie trzeba było nas długo do tego przekonywać.
- Trochę nas tym zaskoczyliście, przyznaję, jednak bardzo chętnie się zgodzę, jeśli Serena nie ma nic przeciwko - powiedział Ash.
- Przeciwko? W żadnym razie. To będzie prawdziwa radość. Naprawdę miła odmiana po ostatnich zdarzeniach. Bo nie ukrywam, że ostatnio sporo się tu dzieje.
- Chodzi wam o sprawę, jaką obecnie prowadzicie, prawda? - spytała Natalie.
- Tajemnicę zniknięcia, a potem nieoczekiwanego odnalezienia się pani Claire Randall - dodał Mattia.
- Dokładnie tak. I jak zapewne wiecie, sprawa strasznie się skomplikowała przez jej nieoczekiwany powrót - powiedziałam.
- Bune-bune! - zapiszczała Buneary, jakby chciała potwierdzić moje słowa.
Nasi przyjaciele popatrzyli z uwagą na nas, jakby rozważali coś w głowach. Odnieśliśmy wrażenie, że wiedzą coś na interesujący nas temat, jednak z jakiegoś powodu nie chcą nam tego powiedzieć. Jaki to miałby być powód? Właściwie nie wiedzieliśmy tego. Wiedzieliśmy za to, że próba dociekanie tego była pozbawiona sensu, bo przecież jako istoty z innego świata mają swoje dziwaczne zwyczaje, w tym robienie tajemnicy ze wszystkiego, z czego tylko się da. Trzeba było po prostu to zaakceptować, nawet jeśli nam się to nie podobało.
- Czy macie jakieś wiadomości w tej sprawie? - zapytał po chwili Ash.
Było to pytanie dość oczywiste, bo ostatecznie przecież oboje bardzo dobrze wiedzieliśmy, że tak właśnie jest, ale w sumie trudno było go nie zadać, bo ono aż samo cisnęło się nam na usta.
- A jak uważacie? - odpowiedział nam pytaniem na pytanie Mattia.
- Podejrzewam, że wiecie praktycznie wszystko w tej kwestii, bo w końcu nie jesteście istotami z tego świata i posiadacie znacznie większą wiedzę niż my, jakże prości śmiertelnicy - stwierdził na to Ash tonem prawdziwego detektywa, choć też z taką lekką nutą ironii.
- Pika-pika-chu! - potwierdził to Pikachu, skacząc na jego ramię.
Mattia zachichotał delikatnie, po czym odparł:
- Nie chciałbym grać z tobą w ciuciubabkę, Ash i dlatego powiem ci całkiem szczerze, że się nie mylisz. Właściwie, to masz całkowitą rację w tej sprawie. Tak, ja i Natalie wiemy o tej sprawie wszystko, bo mamy możliwość, aby to wiedzieć.
- Ale pewnie nam tego nie powiecie, prawda? - zapytałam, nie bez ironii w głosie.
- Nie, nie powiemy wam tego, bo to by było chodzenie na łatwiznę - odparła na to Natalie - A wy, detektywi światowej sławy, chyba nie lubicie nigdy chodzić na łatwiznę.
- Nie lubimy, jednak mimo wszystko może powinniście nam coś powiedzieć? Ostatecznie przecież może dojść do zbrodni i skrzywdzenia niewinnych osób, a wy jeśli nam tego nie powiecie, to tak, jakbyście byli współwinni - zauważyłam.
- Spokojnie, teraz nie dojdzie do śmierci niewinnych osób - odpowiedział mi Mattia - Choć oczywiście będzie dość niebezpiecznie, ale co z tego wyjdzie, to już tylko i wyłącznie wasza sprawa, czy zdołacie wszystko zakończyć pozytywnie, czy też nie.
- Ale wam się uda, kochani - dodała wesoło Natalie - Zobaczycie, że wam się uda. Wszystko zakończy się dobrze, jeśli tylko oboje zdołacie właściwie wszystko poprowadzić.


- I znowu mówienie zagadkami - jęknęłam załamana - Jakby nie można było już mówić normalnie.
- Mówić normalnie? Wobec tego powiem wam coś normalnie - rzekła do nas przyjaźnie Natalie - Co was najbardziej w tej sprawie zastanawia?
- No, o co tutaj chodzi i co knuje Claire - odpowiedziałam.
- A oprócz tego? Coś jeszcze? - spytała Natalie.
- W sumie, to mnie bardzo ciekawi, dlaczego Claire wróciła dopiero teraz, a nie wcześniej - dodał Ash.
Natalie miała na twarzy wymalowany uśmiech, jakby właśnie takiej od niego odpowiedzi oczekiwała. Bardzo zadowolona przybrała niezwykle tajemniczą minę i powiedziała:
- Bardzo dobre pytanie i być może w nim tkwi odpowiedź na wasze inne pytania w tej sprawie. Uważam jednak, że zadajecie je sobie w nieco zły sposób.
- To znaczy? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Chodzi o to, że pytacie o to, dlaczego ona wróciła dopiero teraz - mówiła dalej Natalie - Być może powinniście nieco zmienić swoje pytanie i zapytać nieco inaczej. Zapytać, dlaczego nie wracała tak długo?
- A jaka to niby różnica? - zdziwiłam się.
- W tym wypadku ogromna - odparła Natalie - Jeżeli to zrozumiecie, jeżeli zapytacie siebie, dlaczego tak długo była w XVIII wieku, wtedy odpowiecie sobie na pytanie, co sprawiło, że wróciła dopiero teraz. Ale żeby poznać odpowiedź na to drugie pytanie, musicie zadać sobie to pierwsze pytanie. Inaczej mówiąc, zmieńcie nieco pytanie, stwórzcie w ten sposób inne, kolejne... A potem oboje sobie na nie odpowiedzcie... A wtedy wszystko stanie się jasne.
- Natalie, miałaś nie mówić zagadkami - skarciłam ją delikatnie - Miałaś nam coś powiedzieć normalnie.
- A czy nie jest normalnie? - zachichotała Natalie - Przecież jasno wam już powiedziałam, co powinniście zrobić. Reszta jest w waszych rękach.
Zrozumieliśmy, że nic już z nich więcej nie wyciśniemy i musimy dać sobie spokój z próbą przyciśnięcia ich i raczej poprzestać na tym, aby jakoś rozwiązać tę zagadkę za pomocą wskazówek, które otrzymaliśmy.
- Cóż... To bardzo interesujące - powiedziałam po chwili - I myślę, że chyba pozwoli nam to w końcu znaleźć rozwiązanie.
- Dokładnie tak - dodał Ash - Ale teraz interesuje mnie coś jeszcze. Prawie zapomniałem was o to spytać.
- Chodzi ci o naszych bliskich prawda? - bardziej stwierdziła niż zapytała Natalie z uśmiechem na twarzy - Odpowiedź brzmi: tak. Odzyskali wspomnienia odnośnie naszych osób.
- Teraz, kiedy dzięki wam znów jesteśmy razem, żywi i ciągle w tym świecie, nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy mogli wrócić do naszej rodziny.
- Z całą pewnością musiał być to dla nich naprawdę spory szok. Trudno mi sobie wyobrazić jak czuła się Sara, kiedy dowiedziała się, kim jesteście.
- To prawda, niemniej opowiedzieliśmy im dokładnie całą historię, a także to, kim naprawdę jesteśmy. W końcu udało im się z tym oswoić, a potem oczywiście nastąpiła długo oczekiwana radość.
- Tak, nasza rodzina znowu jest razem - dodała Natalie - A dodatkowo mamy teraz cudowną siostrzyczkę.
Nie mogłam się nie zgodzić, podobnie jak i Ash. Sara była naprawdę kochaną dziewczynką. Odkąd ją uratowaliśmy, mała bardzo mocno się do nas przywiązała. Byliśmy dla niej jak starsze rodzeństwo, które zawsze chciała posiadać. I teraz jej życzenie się spełniło, choć oczywiście nie w naszym przypadku. W nas ona miała przyjaciół, zaś w Matti i Natalie starsze rodzeństwo, bo wszak jej ojciec był też ojcem Natalie, a jej matka była też matką Matti.
- Zgadza się, a muszę też dodać, że dzięki wam Sarze nie zagraża już żadne niebezpieczeństwo - rzekł Mattia.
- Tak, ale nie zapominaj, że przecież bardzo nam pomogłeś ją ocalić - odparł Ash - Poza tym ocaliłeś też Serenę oraz dzieci Adeli i Nicka. A to bardzo wiele dla mnie znaczy, przyjacielu.
- Miło mi to słyszeć. Dla mnie zaś to wspaniała radość mieć takich przyjaciół jak ty i Serena - powiedział Mattia.
- Bo jak wiecie, wcześniej niestety ich nie mieliśmy - dodała Natalie - A w każdym razie nie na tym świecie.
- Tak, pamiętam - potwierdziłam ze smutkiem - Mattia opowiedział mi waszą historię. A wszystko to okazało się być sprawką Negaforce’a.
- Tak, ten potwór znacznie przysłużył się naszemu cierpieniu, ale ostatecznie z waszą pomocą wszystko skończyło się dobrze.
- Wiecie, sporo myśleliśmy o was i waszym świecie i to niedługo po całym tym zajściu - powiedziałam po chwili - Pozornie faktycznie jest to prawdziwy raj, istna Utopia, której mieszkańcy żyją w wiecznym szczęściu. Ale tak naprawdę, to na dłuższą metę wasz świat wydaje mi się tak mocno infantylny. Relacje, jakie was łączą są nieskazitelne, ale praktycznie też nie przechodzą one żadnej próby, która sprawdził by ich trwałość. Są takie... Cukierkowe. Wiecie, jak relacje aniołków żyjących w swoim uroczym skrawku raju, bez żadnych problemów, w każdym razie nie na tyle poważnych, abyście musieli sprawdzać szczerość bądź też siłę łączących was uczuć. Przepraszam, jeśli was uraziłam, ale takie właśnie odniosłam wrażenie.
- Kochana Sereno... To wszystko, co powiedziałaś jest prawdą, ale z waszego, ludzkiego punktu widzenia - powiedział Mattia z uśmiechem - A przecież Natalie i ja nie jesteśmy ludźmi.
- To prawda. Chociaż przybraliśmy oboje ludzkie ciała i zatarły się już nasze wspomnienia, to jednak cały czas byliśmy istotami z innego świata. Dla nas natura naszego świata i charakter naszych relacji są zupełnie naturalne - dodała Natalie - Nie możecie oceniać naszego świata swoją miarką. Poza tym istnieje całkiem logiczny powód istnienia naszego świata.
- Bo widzicie, dopiero kiedy Natalie i ja się odrodziliśmy, znaczy wtedy, w tej wieży, kiedy przegnaliśmy z waszą pomocą Negaforce’a w zaświaty, to dopiero wtedy odzyskaliśmy pełnię naszych wspomnień. Znów jesteśmy razem, to zaś nam daje poczucie spełnienia - kontynuował Mattia.
- Udało nam się nadrobić część zaległości - zachichotała Natalie, tuląc się mocno do ukochanego - Choć jeszcze sporo zostało.
- Domyślamy się i rozumiem doskonale - odparłam wesoło - Pamiętam, co się działo, gdy odzyskałam wreszcie Asha po jego rzekomej śmierci. Oboje wtedy też nadrabialiśmy zaległości i to jeszcze jak. Nie wchodząc w szczegóły powiem wam tylko tyle, że to było tak, jakby wpuścić głodnego Marilla do spiżarni z masą sera.
Mattia i Natalie zachichotali, podobnie jak Ash, ponieważ domyślili się, co miałam na myśli.
- No, było wspaniale, nie tylko to miałam na myśli - powiedziała po chwili Natalie.
- Spokojnie, przecież ja się domyślam, że nie chodziło ci jedynie o zaległości w „tych sprawach”.
- Jasne, że nie - odparł Mattia z uśmiechem na twarzy - Choć, jak mówiliśmy, przede wszystkim brakowało nam wzajemnej bliskości. O tak... Jej brakowało nam najbardziej. Ale nadrabiamy też pewne obowiązki. I oczywiście nie tylko o TYCH obowiązkach mowa.
Ostatnie zdanie dodał widząc, że ja i Ash wymieniamy właśnie między sobą dość ironiczne uśmieszki.
- Mamy również jeden obowiązek względem was. Możemy teraz uzupełnić opowieść, którą poznaliście w mojej wieży.
Po tych słowach Ash i ja zamieniliśmy się w słuch, gdyż to, co usłyszeliśmy, rzuciło inne światło na temat naszych przyjaciół. Okazało się bowiem, że ich świat jest dokładny przeciwieństwem świata Negaforce’a. Mieszkańcy tych światów nie mogą przenikać między swoimi ojczyznami, ale za to podróżują po innych. Tam też toczą między sobą swoistą walkę. W różnym stopniu dotykają one rodowitych mieszkańców tych krain, ale w skrajnych przypadkach bywało naprawdę strasznie. Niemniej rodacy Negaforce’a byli szczególnie bardzo czuli na uczucie prawdziwej miłości, które było dla nich zabójcze. Przy odpowiednim zastosowaniu, udawało się wygnać takiego potwora z danego świata, zamykając mu do niego drogę na zawsze. Z tego zaś, jak się zapewne domyślacie, ja i Ash pomogliśmy naszym przyjaciołom pozbyć się zła z naszego świata i to na zawsze.
- Tak Sereno, twoje wnioski są jak najbardziej słuszne - powiedziała Natalie, gdy wyraziłam na głos wyżej wspomniane podejrzenia - Ale jak przy poprzednim spotkaniu wspomniał mój ukochany...
Tu Natalie czule przytuliła się do Matti.
- Zło mogło coś po sobie zostawić w waszym świecie.
- Faktycznie, pamiętam - przytaknął Ash - A wiecie już może, co to takiego może być? Co prawda jako detektywi, co i rusz mamy jakąś walkę z przestępcami, czy to zwykłymi, czy magicznymi, ale oczywiście wolelibyśmy wiedzieć, na co mamy uważać.
- Właśnie, a znając Negaforce’a, mógł nam zostawić jakiś dosyć szczególnie paskudny prezent na pożegnanie - dodałam, będąc nieźle przerażona już samą taką możliwością.
Pikachu i Buneary zapiszczeli, równie mocno zaniepokojeni.
- Niestety, jeszcze nie zdołaliśmy odkryć, co to może być - odparł smutno Mattia - Ale nie tak dawno zdołałem wyczuć odrobinę mrocznej energii, typowej dla Negaforce’a. Jednak zbyt krótko to trwało, abym zdołał wykryć źródło.
- Ale bądźcie spokojni, na pewno zdołamy wykryć to coś, gdy uwolni więcej mocy - dodała Natalie.
- Tylko czy na pewno uda wam się to zrobić na czas? - zapytał Ash.
- I co może być źródłem tej mocy? - dodałam.
- Pika-pika? Bune-bune? - spytali nasi pokemoni przyjaciele.
- Na razie mogę jedynie przypuszczać - mówił spokojnie Mattia - Że jest to kolejny wybraniec Negaforce’a. Podobnie jak Malamar, osoba bądź też Pokemon, która otrzymała jakąś cząstkę mocy, aby wykorzystać ją przeciw wam. A ponieważ jak na razie nie używa owej energii, dlatego nie możemy jej zlokalizować.


Ash i ja postanowiliśmy na razie zadowolić się tą odpowiedzią i pozostawić tę kwestię w miejsce przyjemniejszych tematów. Omówiliśmy kwestię m.in. ślubu naszych przyjaciół i co mas miło zaskoczyło, udzielić im miał go nasz wspólny znajomy, ksiądz Jan Migrodzki. Okazało się, że Mattia już go poznał jakiś czas temu, konkretnie jakoś tak niedługo przed swoim starciem z Ashem i pokonaniem Zła, to znaczy Negaforce’a.
- Ksiądz Jan jest zdecydowanie prawdziwym duchownym z powołania - rzekł pełnym szacunku głosem Mattia - Niemniej udało mu się zrealizować oba swoje marzenia: służyć Bogu i bliźnim oraz być szczęśliwym mężem i ojcem.
- I to w dodatku jako duchowny katolicki. Przyznam szczerze, że zrobił na nas naprawdę bardzo przyjemne wrażenie - powiedziałam - Zdecydowanie jest on przeciwieństwem takiego stereotypowego duchownego katolickiego, oczywiście w negatywnym sensie.
- Oj, zapewniam cię, Sereno, że jest jeszcze wiele ciekawych rzeczy, których o nim nie wiesz - powiedział z uśmiechem Mattia - A które również miło by cię zaskoczyły.
- Jeden z tych sekretów zapewne niedługo poznacie i sprawi wam naprawdę miłą niespodziankę - dodała Natalie.
- A skoro już o sekretach mowa, to zapewne chcielibyście poznać tajemnicę Jeziora Loch Ness, prawda? - spytał po chwili Mattia.
- No cóż, bardzo chętnie - zapalił się Ash - Zapewne ma ono jeszcze inne sekrety warte poznania, poza legendarnym potworem.
- Bo jak zapewne wiecie, już poznaliśmy owego Nessie w postaci Gyaradosa Mavis - dodałam z uśmiechem.
- Jesteście pewni? - zapytali Mattia i Natalie z tajemniczymi uśmiechami - Jesteście pewni, że to jest prawdziwy Nessie?
- Tak... A niby jaki? Fałszywy? - zapytałam zdumiona.
- Nie mówię, że fałszywy... Ale widzicie, doniesienia o Nessie sięgają czasów średniowiecza, albo i jeszcze wcześniejszych - odparł z uśmiechem Mattia - Zatem logicznie rzecz ujmując, nie mogła tutaj być mowa o jednym i jedynym Nessie. Raczej o różnych stworach, nazwanych tak samo.
- Hmm... Tak, słyszeliśmy o tym - odparłam ostrożnie - I jak tak się temu przyjrzeć, to Pokemon naszej przyjaciółki przebywa tu stosunkowo od niedawna. A wcześniej musiały być tu inne stwory i niekoniecznie tego samego gatunku, bo przecież jego wygląd jest różny w różnych relacjach, o ile oczywiście każda z tych relacji o Nessie jest prawdziwa.
- Tak, zatem jakie to stworzenia obserwowano tutaj w dawnych czasach? - spytał Ash.
- Właśnie takie! - powiedzieli nasi przyjaciele i po chwili wskazali na taflę jeziora.
Z wody wysunęła się mała, gadzia głowa, znajdująca się na długiej szyi. Po chwili ów stwór zaczął zbliżać się w naszym kierunku. Dało się dostrzec podłużny tułów oraz płetwiaste kończyny. Ja i Ash wpatrywaliśmy się owe dziwne zwierzę, nie mogąc wydać z siebie żadnego dźwięku. Nie tylko ze zdumienia, ale po prostu nie chcieliśmy spłoszyć tego tajemniczego stwora. To było niewiarygodne uczucie, choć przyglądając mu się dokładniej, to przyznam, że już go gdzieś widziałam.
- Spokojnie, przyjaciele. Nie musicie stać tak sztywno, jak jakieś posągi - powiedział Mattia spokojnie - On nie ucieknie, gdyż już nas zna.
- Czy to... Czy to jest naprawdę...? - zaczęłam niepewnie, choć domyślałam się odpowiedzi.
- Prawdziwy Nessie - odparła Natalie i powoli podeszła do stwora, który to podpłynął do brzegu - A tak dokładniej to żywy plezjozaur, wodny gad z czasów dinozaurów.
Ash i Pikachu otrząsnąwszy się już ze zdumienia, nie potrafili pohamować radości. Oni również szybko podbieli do Nessie, który ani myślał od nich uciekać. Przyznam szczerze, że i mnie udzielił się ich nastrój. Ba, kto by nie czuł zdumienia i dzikiej radości z faktu zobaczenia prawdziwego potwora z Loch Ness? Podobne uczucie towarzyszyło nam już w Kalos, kiedy wraz z Alexą spotkaliśmy Amorę i Aurorusa.
- To naprawdę on, prawdziwy Nessie! Zobacz Pikachu! Buneary, widzisz?! - zawołał wesoło Ash do swego startera - Normalnie wierzyć się nie chce, choć to sama prawda. Ale jak udało mu się przeżyć?
- Udało nam się odkryć, że Loch Ness połączone jest podwodnym tunelem nie tylko z morzem, jak dowiedzieli się już naukowcy, ale z wielkim, podziemnym jeziorem - wyjaśnił nam Mattia - To miejsce w którym, w całkowitej izolacji udało się przetrwać małej populacji tego stworzenia.
- Czyli, że jest ich znacznie więcej - szepnęłam podekscytowana - Całe stadko Nessiech. To niesamowite...
- Tak, jednak dla ich własnego dobra, nie możemy się tam niestety udać. One same opuszczają swój dom jedynie po to, aby się pożywić oraz popływać sobie w otwartych wodach. Najczęściej w nocy, gdy nikt się tu nie kręci.
- Poza tym, gdyby ludzie poznali prawdę, mogliby przynieść tym zwierzętom zagładę - dodała Natalie - Wy jednak jesteście inni niż większość ludzi, dlatego też śmiało możemy zapoznać was z tym sekretem.
- Wasi przyjaciele, Ridley i Anabel, w sumie też mogliby poznać tę tajemnicę, jednak trudno nam powiedzieć, kiedy Nessie pojawi się tutaj znowu - powiedział Mattia - Ostatnio sporo tu ludzi, dlatego wypływają dość nieregularnie. Niemniej, jeśli tylko nadarzy się okazja, to i oni mogą zobaczyć Nessie. Tylko ich jaskini nie możemy odwiedzać.
- To byłoby super. Wiecie, już wyobrażam sobie ich miny, gdyby zobaczyli prawdziwego Nessie - powiedziałam z uśmiechem na twarzy - Chociaż dla nich to nie byłoby coś nowego, bo w końcu mają pod opieką Meloettę, która jest córką Przedwiecznej, a zatem Pół-Przedwieczną. Nie jest to zatem dla nich coś nowego, spotkać nowe i niezwykłe stwory. Niemniej z pewnością byliby zachwyceni tym odkryciem, podobnie jak i my.
- Dobrze, a teraz proponuję, żebyśmy udali się do księdza Jana Migrodzkiego - powiedziała Natalie - Omówimy z nim kwestie ślubu i waszego w nim udziału.
- Naszego udziału? - zapytałam zdumiona - A w jakiej roli?
- W roli naszych świadków, oczywiście - odrzekł Mattia i lekko się zmieszał - To znaczy, jeżeli zechce uczynić nam ten zaszczyt.
Ash popatrzył na mnie pytająco, a ja pokiwałam twierdząco głową na znak, że całkowicie jestem za tym, aby spełnić ich życzenie.
- W porządku, nie ma sprawy - powiedział mój ukochany - Ja i Serena nie mamy nic przeciwko temu.
- Może przy okazji poznamy jeszcze jakąś ciekawostkę o naszym duchownym - dodała Natalie tajemniczo - A także pomoże wam w dalszym śledztwie odnośnie Claire.
- Dobrze, chodźmy więc - powiedziałam - Zgadzasz się, Ash?
- Pewnie, że tak - poparł mnie mój mąż - Znów rozpaliliście moją ciekawość. Tylko zastanawia mnie, czy fakt, że jestem protestantem, a nie katolikiem, będzie tu jakąś przeszkodą.
- Sądzę, że ksiądz Migrodzki nie będzie robił trudności z takich drobiazgów - odparł spokojnie Mattia - Bo to przecież są drobiazgi i nie warto robić z tego tytułu jakiś problemów. Jestem pewien, że on myśli o tym tak samo, jak ja. Zresztą sami się przekonacie.

***


Ksiądz Migrodzki uśmiechnął się przyjaźnie do Asha i powiedział:
- Oczywiście, że to nie stanowi żadnego problemu. Twoje wyznanie wcale nie jest przeszkodą, abyś miał być świadkiem na katolickim ślubie.
- No, a co z tymi wszystkimi formalnościami? No, wie pan... Jakieś nauki, spowiedź, akt chrztu i inne takie... - pytał dalej Ash.
- Nauki odbywają państwo młodzi, nie świadkowie - zachichotał ksiądz - Jeśli zaś chodzi o spowiedź, to tylko zwykła formalność. Jeżeli powiesz Bogu podczas modlitwy swoje grzechy i poprosisz o wybaczenie, to będzie się liczyło tak samo, jak spowiedź indywidualna.
- Poważnie? - zapytałam zaintrygowana.
Pierwszy raz spotkałam się z tak bardzo postępowym podejściem u księdza. Jak dotąd tylko u protestantów widziałam takie poglądy, ale nigdy u duchownym wyznania mojej mamy, które nie wspominam zbyt miło. W końcu który dzieciak lubi co niedziela drałować do kościoła, siedzieć w dusznym budynku z tłumem spoconych ludzi przez prawie godzinę i jeszcze kilka razy na rok spowiadać się ze wszystkiego, co tylko nabroił, nawet drobnych myśli (bo przecież myślą też można podobno zgrzeszyć)? Raczej mało który. Ja nie lubiłam i cieszyło mnie, że teraz mam już te wszystkie bzdury za sobą.
- No tak... Ostatecznie spowiadasz się Bogu, a nie mnie - odparł na to ksiądz Migrodzki - Przecież ja jestem tylko pośrednikiem, a jeżeli chcesz porozmawiać z Bogiem i powiedzieć mu coś o swoich uczuciach, możesz mówić to osobiście, bez żadnych pośredników. Ja jestem tylko po to, aby ci pomóc np. zrozumieć pewne sprawy związane z wiarą. Pomóc wierzyć ci nadal w Boga, chociaż nieraz jest to wyjątkowo trudne. Zwłaszcza, jeżeli weźmie się pod uwagę to, co ma miejsce na świecie. Ciągle tylko wojny, wypadki, przestępczość zorganizowana, bezrobocie, inflacje, bogacenie się cudzym kosztem, śmierć bliskich nam osób... W obliczu tego wszystkiego ludzie potrafią zwątpić. A ja jestem głównie po to, aby pomóc im trwać w wierze, a nie praktykować jakieś całkowicie niepraktyczne stare zasady, bez których wiara w Boga może się bez trudu obejść.
- A zatem możemy bez trudu być świadkami na ślubie? - zapytałam po chwili.
- Oczywiście, bo czemu nie? To żaden problem - odparł na to ksiądz bardzo przyjaznym tonem.
- A co z dokumentami? Trzeba pewnie jakieś złożyć, a my nie mamy ze sobą żadnych papierów - wyjaśnił Ash - Możemy co prawda poprosić kogoś w Alabastii i w Vaniville, aby je nam przysłano, ale to nieco potrwa.
- A po co? To również tylko formalność, którą można załatwić nieco później - odpowiedział ksiądz Migrodzki - Najpierw ceremonia, a potem jak już wrócicie do siebie, to przyślecie mi te papiery. Ja zaś załatwię wszystkie formalności.
- A to tak można? - zapytałam.
- Oczywiście. A myślisz, że inni księża tego nie robią? - zachichotał nie bez ironii w głosie Jan Migrodzki - Tylko oczywiście robią to... co łaska. Rozumiecie?
To mówiąc wykonał gest palcami, który ludzie zwykli pokazywać na znak, że chodzi o pieniądze.
- No tak, racja - powiedziałam - Wszystko wokół złotego cielca się kręci.
- Oj tak, żebyście wiedzieli - rzekł z lekką złością ksiądz - Jak co łaska jest większa, to wszystko potrafią załatwić, zarówno w Kościele, jak i poza nim. Prawo pieniądza, które istnieje od pierwszej chwili, w której wymyślono środki płatnicze z pieniędzmi włącznie. To istnieje zawsze i nic na to nie poradzą tacy idealiści jak ja czy wy.
Po chwili rozchmurzył się jednak i powiedział:
- Ale bycie idealistą ma też swoje plusy. Choćby takie, że wy nie musicie mi dawać co łaska, żebym wam pomógł. Zrobię to odpłatnie, bo po prostu was lubię i nie chciałbym wam niczego utrudniać.
- Widzicie? Mówiłem wam, że z księdzem można bardzo łatwo się dogadać - powiedział z satysfakcją w głosie Mattia.
- Nie jest formalistą, ale człowiekiem - dodała Natalie.
Do pokoju weszła nagle pani Cecylia z tacą, na której było kilka filiżanek herbaty oraz taca z ciastkami.
- Proszę, dla przyszłych państwa młodych oraz ich świadków - rzekła bardzo zadowolona pani Migrodzka.
- Ależ naprawdę, nie trzeba było - powiedziała Natalie.
- Trzeba, trzeba - rzuciła nieco szorstko Cecylia - Żeby młodzi mieli nieco słodyczy w życiu i nie próbowali zmienić zdania, co do swojego ślubu. Tak jak ta głupia Claire.
- Znowu słuchałaś plotek tej głupiej baby z warzywniaka? - zapytał z lekką złością w głosie ksiądz.
- Jakich plotek? To są rzetelne informacje - powiedziała Cecylia, ze złością biorąc się pod boki - Teraz sobie wróciła do Franka, o czym już chyba całe miasto plotkuje, że pięć żyła sobie z gachem, a teraz coś jej się odwidziało i wróciła tu, jakby nigdy nic i opowiada bajki, że niby nie mogła wcześniej.
- Bo może nie mogła - rzuciłam, ciekawa jej reakcji.
- Taaa... Nie mogła... Terefe kuku! Baba strzela z łuku! - rzuciła z kpiną głosie Cecylia - Jasne, że mogła, tylko jej się wcześniej nie chciało! Przecież ona tego swojego męża wcale nie kocha! Nudziła się przy nim! Mówiła mi, że ciągle by pracował i podobno nie ma do niej czasu. W łbie się jej po prostu poprzestawiało z nudów i tyle! Frank Randall to porządny gość i do tego jeden z najlepszych mężów na świecie. Obok mojego, oczywiście.
- Dzięki i za to - powiedział dowcipnie jej mąż.
Cecylia nie zwróciła na niego uwagi.
- Sama mi nieraz opowiadała, że marzy o jakiś wielkich przygodach, o życiu pełnym napięcia i o takim mężu, który by ją...
Zmieszała się lekko, odchrząknęła i dodała:
- A zresztą nieważne. Jej fantazje to jej prywatna sprawa. Ale jakoś trudno mi uwierzyć, żeby Frank nie był w stanie ich spełnić. Chyba, że miała je ona jakieś obrzydliwe i mąż nie chciał w tym uczestniczyć.
- A miała jakieś fantazje? - spytałam.
- Owszem, ale nie mówiła mi o nich zbyt wiele. Zapytajcie o to mojego męża. Pewnie spowiadała mu się z tego, że jest jej strasznie źle w związku z Frankiem i zamieniłaby go na lepszy model.
- Tajemnica spowiedzi, kochanie - skarcił Cecylię ksiądz - A poza tym każdy ma chwile słabości.
- Ale nie każdy im ulega - odparła złośliwie kobieta - I nie każdy wyjeżdża sobie na pięć lat i potem wraca, jakby nigdy nic. Zresztą to już nie pierwszy raz, kiedy tak znikała bez śladu. Wcześniej wyjechała raz na dwa miesiące i nie dawała znaku życia, a potem wróciła cała po prostu rozanielona i mówiła, że tego właśnie potrzebowała, samotności i jakieś wycieczki w dzicz.
- Jaką dzicz? - zapytał Ash.
- Nie wiem, nie mówiła mi. Ale od razu była taka miła do męża, taka dobra, czuła i kochana... I w ogóle... Podobno nawet w tych sprawach...
- Skarbie, proszę cię! Nie przy gościach! - zawołał oburzonym głosem ksiądz.
- A co? Nie są dorośli? Nie wiedzą, skąd biorą się dzieci? - spytała ironicznie kobieta - Poza tym to, co ja mówię, opowie wam każdy, kto ich poznał. Po tym wszystkim przyszła na świat ich córeczka. Słodkie maleństwo, chociaż rude, ale to podobno po matce Claire. Ona też była taka rudawa i to nieźle, to pewnie po niej odziedziczyła taki ładny kolor włosów. Bo po Claire, to na pewno nie. Ciekawe, jakie włosy będzie miało wasze dziecko, kochani? Bo chyba myślicie o założeniu rodziny?
Te słowa skierowała do Matti i Natalie.
- Oczywiście, że tak - odpowiedzieli oboje, w żadnym razie nie zrażeni całą tą paplaniną - Po to również bierzemy ślub.
- I bardzo dobrze, tak powinno być - pochwaliła ich Cecylia - Ślub i dzieci i oczywiście dużo miłości. I bez żadnych fanaberii. One niszczą ludziom życie. A jak człowiek doceni to, co ma i nie gania za utopiami, to mu się dużo lepiej żyje.
- Ale wiesz... Gdyby ludzie nie ganiali za utopiami, to nie byłoby wielkich wynalazków, które popchnęły świat do przodu - zauważył ksiądz Migrodzki.
- Może... Ja nie wiem... Ale za to wiem, że w małżeństwie musi być miłość, szczerość, szacunek, docenianie tego, co jest i nie powinno się w nim porównywać ukochanego współmałżonka do osób, które można kiedyś było poślubić. Z takich porównań rodzą się tylko fanaberie i potem kłopot gotowy.
Po tych słowach kobieta wyszła, zaś ksiądz przybrał bardzo przepraszającą minę.
- Bardzo was wszystkich przepraszam za jej zachowanie. Cecylia to dobra kobieta, tylko za dużo przebywa z tymi plotkarami i potem sama przynosi plotki do domu.
- Ale niektóre rzeczy są prawdą, nie plotkami - powiedział Ash - Bo przecież już wiemy od jakiegoś czasu, że Claire nie była szczęśliwa ze swoim mężem. A teraz jeszcze pani Cecylia nam powiedziała, że swego czasu Claire też przepadła bez słowa wyjaśnienia, ale tylko na dwa miesiące, po których wróciła tutaj.
- I nagle stała się bardzo miła dla swego męża - dodałam - Wielka szkoda, że jej przeszło.
- Tak... Wielka szkoda - rzekł powoli Ash i zaczął nad czymś się zastanawiać.


- Wiecie, prawdę od plotek czasami trudno jest rozdzielić - odparł na to ksiądz Migrodzki - Ktoś doda coś od siebie do prawdy, inny także i jeszcze inny i weź tu odkryj, co jest prawdą... Zwłaszcza po latach. To poważny problem każdego, kto chce zbadać jakieś dawne wydarzenia. Miałem podobnie, gdy badałem dla Franka losy niejakiego Jamiego Frasera.
- Frasera? - zapytałam zdumiona.
- No tak... Franka szczególnie interesowały jego losy, bo żył w tych okolicach i dokonał bohaterskich czynów podczas rebelii Stuartów. A ta rebelia, to jest konik Franka i liczył, że mu pomogę i dodam nieco informacji na temat tego, z kim żył, jakich miał potomków itd. Takie wiadomości, które może dostarczyć ksiądz. Mam wgląd w akty chrztu, akty ślubów itd. Także mogłem mu jakoś pomóc, ale miałem ostatnio nawał pracy i nieco mi to zeszło. No i prócz tego wyszło na jaw, że kilka dokumentów, które badałem to są kopie, bo oryginały przepadły podczas jakiegoś pożaru i cóż... Musiałem zbadać, czy te całe kopie przekazują rzetelne informacje historyczne. A tu dzisiaj dzwoni do mnie Frank i mówi, że to już nie jest aktualne.
- Tak powiedział? Ciekawe - zdziwiłam się.
- Podobno jego żona została uprowadzona i trzymana przez pięć lat w niewoli domowej przez kogoś o nazwisku Fraser i jakoś teraz Frank stracił swój zapał do poznania historii losów kogokolwiek o tym nazwisku. Ale wiecie co? Trafiłem na coś bardzo ciekawego i zamierzam dokładnie to wszystko sobie zbadać.
- A co takiego? - zapytał zaintrygowany Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Takie coś... Nie chciałbym wyciągać pochopnych wniosków i być może to jest tylko przypadek, ale... - ksiądz Migrodzki lekko się zmieszał - Ja już powoli zaczynam wierzyć, że rzeczywiście na tym terenie jest magia. I mój synek wcale nie zmyślał, gdy opowiadał o niej.
- O! A to ciekawe. Przedtem nie był pan tego taki pewien - odparł nie bez ironii w głosie Ash.
- Bo jestem duchownym wierzącym w Boga, a nie czary. Prócz tego jestem też człowiekiem rozumu, któremu trudno uwierzyć w coś takiego jak przejścia do innego świata - mówił ksiądz Jan Migrodzki - Nie umiem tak po prostu uwierzyć w coś, na co nie mam dowodów. Chciałbym też być ostrożny w ocenach. I nie propagować zabobonów. Kościół już zbyt długo je propagował i to był poważny błąd. Nie zamierzam tego robić, ale też nie jestem idiotą i jestem gotów uwierzyć w coś, na co znajdę dowody, choćby najbardziej trudne do uwierzenia.
- Jakby pan widział choćby połowę z tego, co my widzieliśmy, nie miałby pan żadnych wątpliwości, w co ma pan wierzyć, a w co nie - powiedziałam dowcipnie i spojrzałam na Mattię i Natalie.
- Oj tak. Ta dwójka widziała już takie rzeczy, które wychodzą poza ramy logicznego i racjonalnego myślenia, nie wierzącego w czary czy inne takie - rzekł Mattia.
- Wierzę, jednak ich świat może być inny niż nas. W naszym nie ma za dużo czarów, jeżeli one w ogóle są. I trudno uwierzyć w nie, kiedy wszystko wokół jest racjonalne i zdolne do pojęcia rozumem.
Powinieneś zobaczyć jezioro Loch Ness i prawdziwego Nessie, pomyślałam sobie. Inaczej byś wtedy mówił i nie był byś już taki pewien tego, że nie ma tutaj niczego, czego rozum nie jest w stanie pojąć.
Głośno jednak powiedziałam:
- To powie pan nam, co pan odkrył?
- Jutro, gdy tylko zbadam je sobie dokładniej. Póki co jeszcze nie mam takiej stuprocentowej pewności, co do autentyczności tego odkrycia. Mój znajomy ma przywieźć mi dzisiaj kilka źródeł traktujących o działaniach pana Jamiego Frasera. Chciałbym zobaczyć, czy choć w jednym z nich jest potwierdzenie mojej teorii. A póki co, to wolałbym nie wysuwać pochopnych wniosków. Przyjdźcie jutro, tak gdzieś po południu. Wtedy powinienem już wszystko wiedzieć.
Do drzwi zadzwonił dzwonek. Ksiądz spojrzał w kierunku drzwi, uśmiechnął się lekko i powiedział do Matti i Natalie:
- O! To pewnie przyszedł mój znajomy! Wybaczcie mi, ale chciałbym jeszcze dziś popracować. Jutro zapraszam was z całego serca. Omówimy wtedy wszystkie kwestie związane z waszym ślubem i przy okazji także powiem naszym drogim detektywom, co odkryłem.
Przystaliśmy na tę propozycję i pożegnaliśmy duchownego, który oczywiście zaraz poszedł przywitać swego znajomego, po czym wszyscy wyszliśmy pogrążeni w swoich myślach. Ash szczególnie był tutaj zamyślony, jakby analizował sobie w głowie kilka faktów. Najwidoczniej wizyta u duchownego pomogła mu zrozumieć pewne sprawy i naprowadzić go na jakiś trop. Nie chciał jednak teraz powiedzieć, do jakich wniosków doszedł.
- Podobnie jak ksiądz Migrodzki, wolałbym nie wysuwać nazbyt pochopnych wniosków. Powiem ci je dopiero wtedy, kiedy już ksiądz przekaże nam te swoje rewelacje - powiedział i uciął temat.
- Ech, cały ty! Wiecznie jakieś tajemnice! - zachichotałam.
Pikachu zrobił dowcipną minę, zapiszczał wesoło i pokazał mi na migi, że powinnam już była się do tego przyzwyczaić.

***


Ponieważ nie mieliśmy już dzisiaj nic do roboty, powróciliśmy do hotelu, aby tam zająć się sobą. Mattia i Natalie poszli jednak w swoją stronę, ponieważ mieli jakieś sprawy do załatwienia i ruszyli, aby je wykonać. My zaś powróciliśmy do hotelu i porozmawialiśmy sobie z Anabel i Ridleyem.
- Zostawiliśmy Nową Meloettę na straży - powiedziała Anabel - Nie wiemy, co Claire knuje, ale musimy mieć się na baczności.
- W nocy także? Meloetta przecież musi też kiedyś spać - zauważył Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- To prawda, ale spokojnie. Ona pochodzi z rasy Pół-Przedwiecznych, a zatem może mniej spać niż normalne Pokemony - wyjaśnił Ridley.
- Zgadza się i dlatego też nie musimy się obawiać. Będzie czuwać całą noc i jeżeli Claire opuści hotel, to od razu nam to powie - dodała Anabel.
- No dobrze, a co robiła dzisiaj? - zapytałam.
- Głównie siedziała w swoim pokoju, potem jak Brianna wróciła ze szkoły, to próbowała z nią spędzić czas, ale ta nie chciała przebywać w jej towarzystwie. Potem miała sprzeczkę z mężem na ten temat i mówili sobie takie słowa, że szkoda je powtarzać.
- Zatem lepiej nam ich nie powtarzaj - powiedziałam - A czy może ktoś do niej dzwonił?
- Tak, niedługo po waszym telefonie - odpowiedziała Anabel - Nie wiemy kto, ale wiemy, że to nie była przyjemna rozmowa. Claire była bardzo wściekła, gdy tylko usłyszała, co ten ktoś do niej mówi. Mówiła, że ma nie histeryzować i robić swoje, a jutro będzie już po wszystkim.
- Po wszystkim? A po czym konkretnie? - zapytał Ash.
- Tego nie mówiła - odparła Anabel - Ale wiemy już na pewno, że coś knuje i raczej niezbyt przyjemnego. I dlatego tym bardziej musimy się mieć na baczności.
- A co wy odkryliście? - zapytał Ridley.
- Różne ciekawe rzeczy - odpowiedziałam mu.
Potem opowiedzieliśmy, jakie ciekawostki odkryliśmy dzisiaj, rzecz jasna nie pomijając przy tym faktu, że odkryliśmy prawdziwego potwora z Loch Ness, co bardzo zainteresowało Anabel i Ridleya. Wypytywali nas, jak stwór wyglądał, jak go poznaliśmy i o wszystkie inne szczegóły. Nie ukrywaliśmy przed nimi niczego i obiecaliśmy, że przy najbliższej okazji przedstawimy im Mattię i Natalie, którzy na pewno mogą im wiele ciekawych rzeczy opowiedzieć.
Nieco później, gdy już szłam spać, wpadłam zobaczyć, co u małej Brianny. Dziewczynka była załamana, siedziała na swoim łóżku i bardzo mocno płakała. Zrobiło mi się jej okropnie żal i postanowiłam jej pomóc.
- Co ci jest, kochanie? - zapytałam zatroskana.
- Bo ja... ja... tęsknię za Colinem... - wydusiła z siebie dziewuszka.
- Za Colinem? - spytałam, siadając obok niej.
- Tak. I za Mią. Ona jest taka dobra... I tatuś ją kocha... Dlaczego ona nie jest już z nami?
- Bo twoja mamusia wróciła i tata musi załatwić z nią różne sprawy, zanim ostatecznie...
- To niech mama znowu sobie wyjedzie, a Mia wróci! Ja jej nie chcę! Ja chcę Mii! I chcę Colina!
To mówiąc rozpłakała się jeszcze mocniej. Nie wiedziałam, jak mam jej pomóc, dlatego po prostu przytuliłam ją do siebie.
Wtem do pokoju weszła Claire. Miała w dłoni jakąś książkę.
- Witaj, kochanie. Poczytać ci coś może przed snem? Ojej... Widzę, że masz gościa - powiedziała lekko zmieszana, gdy tylko mnie zobaczyła.
Nie powiedziałam nic, bo nie wiedziałam, co miałabym niby w takiej sytuacji powiedzieć. Za to Brianna doskonale wiedziała.
- Odejdź! Idź sobie! Nie chcę, żebyś mi czytała!
- Ale kochanie... Przecież ja jestem twoją mamą i powinnam ci poczytać na dobranoc. Każde mamy tak robią!
- Mia mi czytała i tylko ona ma mi czytać!
Claire była oburzona, gdy to usłyszała.
- Słucham?! Obca baba jest ci bliższa niż rodzona matka?!
- Było nam lepiej bez ciebie! Po co wracałaś?! Tatuś był szczęśliwy i ja też! - krzyczała Brianna ze łzami w oczach - Nie chcemy ciebie! Idź stąd sobie! Chcę z powrotem Colina i Mię!
- Ty mała ryża paskudo! - krzyknęła wściekle Claire i podeszła do Brianny z podniesioną dłonią, jakby chciała ją uderzyć.
Wtedy interweniowałam, stając pomiędzy nimi i powiedziałam:
- W ten sposób nie odzyska pani jej miłości, pani Randall.
- Zejdź mi z drogi, ty głupia gówniaro! Nie będziesz mnie uczyć, jak mam wychować swoje dziecko!
- Bicie po twarzy za to, że dziecko pani powiedziało prawdę jest według pani dobrą metodą wychowawczą? Pogratulować! Widać pani całkiem zdziczała przy tym swoim Fraserze.
Claire po usłyszeniu tych słów nagle opuściła dłoń i z miejsca się uspokoiła. Widocznie uznała, że mam rację i poczuła, że jej głupio.
- Przepraszam. Pójdę już sobie - powiedziała i wyszła z pokoju.
Chwilę później do naszych uszu dotarł jej głośny płacz. Nie miałam jednak pojęcia, na ile jest prawdziwy, a na ile pokazowy.
- No już, kochanie... Proszę, nie płacz... Wszystko będzie dobrze - mówiłam do Brianny, próbując jakoś ją uspokoić.
Mała płakała dalej, a ja przytuliłam ją do siebie. Dziewczynka bardzo mocno się we mnie wtuliła i poprosiła, żebym jej coś zaśpiewała przed snem. A ponieważ nie wiedziałam, co mam zaśpiewać, zanuciła mi utwór, która lubiła jej nieraz nucić Mia. Pogłaskałam zatem czule włosy Brianny i zaśpiewałam:

Ach, wilku zły! Daruj już mi!
Wiem, że gdzieś krążysz
Po ciemnym lesie,
By chwycić mój skarb.
Czuję twój ból i szczeniąt twych głód,
Lecz dziecka nie oddam ci.
Wilku mój zły, najesz się, gdy...
Resztek garść rzucę w ciemność.
Przysięgam ci, gdy dziecko mnie tkniesz,
To twój koniec. Idź precz!


Musiałam jej śpiewać ten utwór kilka razy, aż w końcu mała zasnęła. Wtedy położyłam ją w łóżku i pocałowałam ją delikatnie w czoło na dobranoc i idąc na palcach powoli wyszłam z pokoju.

***


Słowa o tym, że Claire zamierzała następnego dnia zakończyć to, co sobie zaplanowała, bardzo nas zaniepokoiły. Wiedzieliśmy, że nie wolno nam jej spuścić z oka i musimy wiedzieć, co ona planuje. Oczywiście nie mogliśmy przewidzieć jej ruchu, dlatego czuwanie było jedynym w tym wypadku sensownym wyjściem z sytuacji. Z tego też powodu żadne z nas nie mogło odwiedzić małej Sary ani jej rodziców, chociaż bardzo tego chcieliśmy. W tamtej chwili to było jednak dla nas niemożliwe. Sprawa była dla nas kwestią priorytetową, znacznie ważniejszą niż przyjemności.
Claire załamana wyszła z hotelu niedługo po śniadaniu. Twierdziła, że chce odwiedzić kogoś w mieście i przy okazji załamała ją sytuacja z Brianną i dlatego musi wszystko sobie przemyśleć, najlepiej na świeżym powietrzu. Chciałam wtedy ją zapytać, czy aby nie jest niespokojną o to, że Jamie Fraser jest gdzieś w pobliżu i może ją znowu porwać, ale w końcu dałam sobie spokój z tymi złośliwościami. Wiedziałam, że i tak nic nimi nie zdziałam, a poza tym wolałam jej nie drażnić. Nie wiadomo, co w złości przyjdzie jej do głowy.
Ponieważ trzeba było śledzić Claire Randall, ale oczywiście dyskretnie, aby nie wiedziała, że jest śledzona, Ridley posłał za nią Nową Meloettę, każąc jej wysłać nam swoimi mocami znak, gdyby coś się stało. Nasza droga pokemonia przyjaciółkami posiadała bowiem takie zdolności, które umożliwiały jej wysłanie sygnału prośby o pomoc z zawarciem także miejsca, w którym obecnie przebywa. Rzadko go używała, gdyż nie był jej za bardzo potrzebny, ale w tym wypadku miał mieć kluczowe dla nas znaczenie.
A zatem, skoro droga pani Randall miała już anioła stróża, który w postaci niewidzialnej ją bardzo uważnie obserwował, to mogliśmy spokojnie poczekać na rozwój sytuacji. Oczywiście nie zamierzaliśmy tego robić tylko poprzez siedzenie i czekanie z założonymi rękami. Mieliśmy w tej kwestii inne plany i oczywiście zrealizowaliśmy je, analizując zdobyte przez nas informacje. Długo siedzieliśmy w pokoju moim i Asha, próbując jakoś dojść do sensownego wyjaśnienia tego, co planuje Claire i dlaczego teraz nagle powróciła. Ash podzielił się z nami kilkoma hipotezami na temat pani Randall, jednak nie umiał o żadnej z nich powiedzieć, że jest całkowicie pewna. Jego hipotezy były chwilami naprawdę dosyć szokujące, a już zwłaszcza ta dotycząca osoby Brianny. Ash jednak nie przywiązywał do tej kwestii aż tak wielkiej wagi, jak do wskazówki, jaką udzieliła nam Natalie.
- Dlaczego Claire nie wracała tak długo? Najpierw musimy zadać sobie to pytanie, a dopiero potem kolejne, dlaczego wróciła dopiero teraz. Wtedy wszystko będzie jasne - mówił sam do siebie, chodząc z nerwów po całym pokoju - Ale jak można odpowiedzieć na choćby jedno z tych pytań, choćby to pierwsze?
- Moim zdaniem to bardzo proste - powiedziałam - Dobrze jej było z tym jej kochasiem z XVIII wieku i nie chciała wracać.
- Gdyby to było takie, Natalie nie zwracałaby nam na to zagadnienie uwagi - odpowiedział mi Ash - To musimy chodzić o coś innego. Może o to, że była wojna i musieli być daleko od miejsca, w którym jest to całe przejście...
- Nie, wtedy Jamie raczej by ją odesłał tutaj, aby nie ryzykować jej straty - powiedział Ridley - Tak w każdym razie zrobiłby każdy facet szczerze kochającą swoją dziewczynę.
- Mam poważne obawy, co do tego jego uczucia i czy jest ono rzeczywiście takie szczere - stwierdził Ash - Ale możesz mieć rację. Dlaczego zatem pięć lat tam siedziała i postanowiła, że wróci? I dlaczego była tutaj tak z miesiąc temu i tylko na krótki czas? Bo przecież nie wierzymy w to, że uciekła i Jamie ją sprowadził z powrotem.
- Zdecydowanie nie - powiedzieliśmy chórem wszyscy.
- Może zatem to jest kwestia dziedzictwa? Może chciała dać mu dziecko i nie mogła albo przeciwnie... Dała mu je i dziecko zaraz umarło? Ale to wciąż nam nie wyjaśnia, dlaczego postanowiła dopiero teraz wrócić.
- Może właśnie wyjaśnia? - spytałam - Może dała mu dziecko, ono niedawno umarło i dopiero teraz...
Nagle coś przyszło mi do głowy.
- Zaraz! Te badania! Kobieta w okularach! A jeżeli to wcale nie była Linda? Może to była Claire?
- Uważasz, że to mogła być ona, tylko ucharakteryzowana na Lindę? - zapytał Ash i pomasował sobie lekko podbródek - To by miało sens. Była tu miesiąc temu, aby zlecić zrobienie sobie badań, wróciła po nie dopiero teraz, bo wcześniej nie mogła, bo przejście jest otwarte jeden tydzień w miesiącu. I jeszcze te okulary, w których prawie nic nie widziała. Linda, kiedy byliśmy u niej, widziała w nich doskonale. Może zatem Claire udawała ją? Była w peruce, w cudzych okularach. Jeżeli osoba dobrze widząca założy okulary, to ma wtedy zamazany obraz. To by miało sens.
- Ale nie wiemy, czy to rzeczywiście prawda - powiedział Ridley - Serena przecież widziała tę kobietę tylko przez chwilę, prawda?
- Niestety - potwierdziłam ponuro - Nie umiem zatem wam powiedzieć z całą pewnością, czy to rzeczywiście była ona. Chociaż przy Claire zawsze odnosiłam wrażenie, że już ją gdzieś widziałam. Ale nie wiem... To jest wciąż tylko nasza hipoteza.
- Ale wielce prawdopodobna - odpowiedział na to Ash - Choć nie wyjaśnia nam ona wciąż kilku istotnych spraw. Wciąż nie wiemy nic o tym, co Claire robiła w XVIII wieku i czemu wróciła dopiero teraz. Czy miała dzieci? Czemu nagle tu przyszła i jeszcze odstawia jakieś szopki? Co ona knuje? To jest jak obrazek z puzzli, gdzie wciąż brakuje nam bardzo wielu elementów.
Nagle zadzwonił telefon stacjonarny, który stał na stoliku. Ash go odebrał i powiedział:
- Tak, słucham? Kto? Ksiądz Migrodzki? W porządku. Może pani przełączyć.
Po tych słowach zasłonił lekko słuchawkę dłonią i powiedział:
- Słuchajcie, dzwoni kobieta z recepcji. Mówi, że ksiądz Jan Migrodzki chce z nami rozmawiać. Zaraz go przełączy.
Następnie przyłożył słuchawkę do twarzy i powiedział:
- Tak, w porządku... Naturalnie... Już je pan ma? Super, a zatem co pan wie? Na miejscu? Nie ma sprawy. To idziemy. Do widzenia.
Odłożył telefon i powiedział:
- Słuchajcie, ksiądz Migrodzki ma dla nas interesujące fakty. Ale nie chce nam ich powiedzieć przez telefon. Chce to zrobić osobiście. Dlatego chodźmy do niego.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu, wskakując mu na ramię.
- Super. Może wreszcie wszystko stanie się jasne - powiedziałam.
Nawet nie wiedziałam, jak bardzo mam teraz rację.

***


Ksiądz Migrodzki położył na stole cały stos papierów i powiedział:
- Zobaczcie, co odkryłem. Poszukując informacji dla Franka przez przypadek odkryłem bardzo ciekawe wiadomości. Odkryłem, że Jamie Fraser był żonaty i to z kobietą o imieniu Claire.
- Claire? - zapytałam zaintrygowana.
- To jeszcze nie musi oznaczać... - zaczął Ridley, ale Anabel mu przerwała.
- Ale już jest poważną wskazówką - powiedziała.
- Czy taką poważną, to ja nie wiem, ale z pewnością niezwykle interesującą - dodał ksiądz Migrodzki, po czym kontynuował: - Jednak jak pewnie wiecie, nie lubię nigdy wyciągać pochopnych wniosków i postanowiłem to sobie sprawdzić. Przejrzałem kilka papierów i wyszło na jaw, że ta cała Claire jest jakaś dziwna. To jest jej akt chrztu i jeszcze co nieco faktów na jej temat. Papiery z XVIII wieku. Na pierwszy rzut oka wydają się być prawdziwe. Dopiero wczoraj mój dobry znajomy, któremu to dałem, potwierdził całkowicie moje przypuszczenia... To fałszywka.
- Fałszywka? - zdziwiłam się.
- Owszem, bardzo dobry falsyfikat. W parafii, w której podobno przyszła na świat, nigdy nie została zanotowana rzadka kobieta o imieniu Claire. Zresztą w terenach, na których rzekomo przyszła na świat, nigdy nie było żadnej Claire. Tam to imię nie jest popularne.
- To jeszcze niczego nie dowodzi - zauważył Ridley.
- Owszem, nie dowodzi, ale za to zmusza do myślenia, prawda? - zaśmiał się ksiądz Migrodzki - Parafia, z której podobno pochodzi Claire i w której podobno została ochrzczona, musiała zapisywać każde dziecko, które została ochrzczone. Oczywiście ktoś mógł wykraść te papiery lub też po prostu nie zapisano jej, co przecież nie jest niemożliwe, ale mimo wszystko budzi podejrzenia, prawda?
- Jaka to parafia? - zapytał Ash.
- Sąsiedzka, w mieście niedaleko stąd. Tamtejszy ksiądz mnie zna i sprawdził to dla mnie. Nabrałem podejrzeń i dlatego poprosiłem mojego jednego znajomego, który też jest emigrantem z Polski, aby mi coś sprawdził. To też uczony człowiek i zna się na tej robocie. Potwierdził bez wątpliwości... To falsyfikat. Nigdy nie został wydany w parafii, w której podobno został wydany. Dodatkowo jeszcze podpis miejscowego duchownego jest inny niż ten, który widnieje na innych dokumentach z tej parafii. Jest on bardzo dobrze podrobiony, ale to nie jest to samo pismo. Do tego jest tu kilka niewielkich błędów w sposobie spisywania takich papierów. Na pierwszy rzut oka nie widać ich, ale dopiero po zapoznaniu ich z innymi papierami z tejże parafii potwierdza, że nie mógł zostać napisany przez kogoś, kto znał się na swojej robocie. Wniosek? To fałszywka.
- A zatem pani Claire, żona Jamiego zjawia się po prostu... Nie wiadomo skąd i nie wiadomo kim jest - powiedziała Anabel.
- Pasuje idealnie do naszej Claire Randall - odrzekł Ash - Gdyby rzecz jasna przyjąć to, że trafiła z XXI wieku do XVIII.
- Nie byłem pewien, czy to możliwe, ale coraz bardziej mnie to intrygowało - mówił dalej ksiądz - Mogła to być też inna Claire, ale mój znajomy dostarczył mi kilka źródeł z tamtego okresu, które traktują o osobie Jamiego Frasera. Odkryłem w ten sposób bardzo ciekawe rzeczy. Według tychże źródeł Claire Randall to była czarnowłosa kobieta, wysoka itd. Krótko mówiąc, wypisz wymaluj nasza Claire Randall. A jeżeli byście mieli nadal jakieś wątpliwości, to zobaczcie sami...
To mówiąc podał on nam jakiś szkic, który przedstawiał postać jakieś kobiety.
- To szkic pani Fraser, dokonany przez jakiegoś artystę amatora, który potem sprzedał go komuś spisującego dzieje rodu Fraserów - rzekł ksiądz Jan Migrodzki - Ten portret całkowicie rozwiał wszelkie moje wątpliwości i wasze na pewno też.
Szkic przedstawiał... Claire Randall.
- A niech mnie! - zawołałam zaszokowana.
- Teraz to rzeczywiście nie mam żadnych wątpliwości - powiedział Ridley.
- Trudno o lepszy dowód - stwierdziła Anabel.
- No właśnie - uśmiechnął się zadowolony Ash - Coś mi mówi, że w ten oto sposób układanka zaczyna się nam układać.
- A to jeszcze nie koniec - dodał ksiądz Jan Migrodzki - Odkryłem coś równie interesującego. Być może nie ma to związku ze sprawą, ale... Być może i ma.
- Co takiego? - zapytał Ash.
- Popatrzcie... - duchowny pokazał nam kolejne papiery - Tutaj jest dowód dokonania pogrzebu dziecka, które zostało poronione przez panią Claire Fraser, żonę Jamiego Frasera. Miało to miejsce jakoś rok po ślubie naszej pary.
- Poronienie? - spytał mój mąż, biorąc do dłoni wyżej wspomniany papier - A niech mnie! Przez takie poronienia mogła już nie mieć dzieci.
- Tak... I jeszcze coś - dodał ksiądz Migrodzki - Chodzi o to, że w pewnych źródłach, jakie znalazł mój znajomy, jest wzmianka o tym, że pani Fraser była podejrzana o czary. Znalazłem kilka dokumentów na ten temat, no i rzeczywiście, utrzymywała kontakty ze znachorką, którą potem miejscowi ludzie posądzali o to, że jest czarownicą. Obie co prawda jakimś cudem uniknęły skazania, ale wzmianki w aktach sądowych pozostały. Nie było trudno je znaleźć. Podejrzewam, że Jamie sypnął nieco groszem, aby ocalić obie panie, a przynajmniej Claire. Wtedy rzadko procesy o czary były zakończone uniewinnieniem.
- Po co utrzymywała z nią kontakty? - zapytałam.
- Może szukała leku na to, żeby móc zajść w ciążę? - zasugerowała Anabel.
- Prawdopodobnie. Źródła zdają się to potwierdzać. A co równie ważne, nie ma w nich żadnych dowodów, które mogłyby potwierdzić, że pani Claire Fraser urodziła jeszcze jakiekolwiek dziecko, choćby martwe. Gdyby tak było, musiałoby być ochrzczone, jak nakazywały tamtejsze zwyczaje.
- Zatem już wiemy, dlaczego Claire nie wracała tak długo - rzekł po chwili Ash - Szukała sposobu na wyleczenie swojej bezpłodności. Ale ponieważ wszelkie tamtejsze metody ją zawiodły, przybyła tutaj, aby sprawdzić swój stan zdrowia i potwierdziła swoje obawy.
- Ale co dalej? Co dalej zamierza zrobić? - spytała Anabel - Po co tu jeszcze siedzi?
- Widocznie chce jeszcze tu coś załatwić - powiedział Ash.
- A może nie chce wracać? Może woli pozostać tutaj? - zasugerował Ridley.
- Nie wydaje mi się - odparł ponuro Ash - Mam co do jej planów jakieś złe przeczucia.
Wtem do pokoju wszedł Michałek. Miał na sobie tornister, który dość zwinnie zrzucił z pleców, po czym podbiegł do stołu, do miski z jabłkami i zabrał jedno z nich.
- Smaczne jabłuszko - powiedział wesoło, biorąc gryza.
- A „dzień dobry” do gości powiedzieć, to już nie łaska? - zapytał go nieco zgryźliwie ksiądz.
- Przepraszam. Dzień dobry - odparł Michałek, kłaniając nam się delikatnie i znowu biorąc gryza z jabłka - Co omawiacie? Jakieś ciekawe rzeczy?
- Owszem, związane bezpośrednio z tym kamiennym łukiem, przy którym widziałeś ludzi z innej epoki - odpowiedział mu Ash.
- Widzisz, tato? Mówiłem ci! Mówiłem, że wszystko było prawdą! Mówiłem, że widziałem ich naprawdę! Mówiłem, że nie zmyślam!
- Dobrze, niech ci będzie. Mówiłeś! Powinienem od początku ci uwierzyć - odpowiedział nieco złym tonem ksiądz Migrodzki.
- Swoją drogą, ja nie wiem, jak mogłeś chodzić podczas pełni o północy po wrzosowiskach - powiedział pouczającym tonem Ridley - To była po prostu z twej strony skrajna nieodpowiedzialność.
- Ale ja tam wcale nie byłem o północy. Ja tam byłem w dzień - odparł na to Michałek.
Spojrzeliśmy na niego zdumieni tym, co właśnie usłyszeliśmy.
- Jak to, w dzień?! - zawołałam.
- Bune-bune! - zapiszczała gwałtownie Buneary, piskiem żądając od niego, aby powiedział nam coś więcej.
- No tak, w dzień - odpowiedział Michał - No, może nie tak znowu do końca w dzień, bo to był już wieczór, ale słońce jeszcze było na niebie.
- Pewien jesteś? - zapytał Ash - I czy wtedy właśnie przeszedłeś przez ten kamienny łuk i widziałeś ludzi w innych strojach?
- Tak. To był wieczór, ale jeszcze wczesny.
- I czy w nocy miała być pełnia?
- Tak...
Ash popatrzył na księdza Migrodzkiego i zapytał:
- Czy dzisiaj jest pełnia? Taka całkowita?
- Tak. Właśnie dzisiaj w nocy. A czemu pytasz?
Ash nie odpowiedział mu, tylko spojrzał na Michałka i zapytał:
- Gdzie jest Brianna? Widziałeś ją, wracając ze szkoły?
- Tak, miała pójść na próbę przedstawienia, w którym bierze udział. Dzisiaj prowadzi je pani Mia.
- Ash, o co chodzi? - zapytałam przerażona.
- Musimy iść do tego teatru! I to szybko! - zawołał Ash.
- Dlaczego?
- Bo Brianna Randall jest w niebezpieczeństwie!

***


Opowiadanie Maggie Ravenshop c.d:
Profesor Samuel Van Helsing był wielkim uczonym z regionu Kanto, którego sława obiegła praktycznie cały świat. Pochodził z Holandii, w której się urodził, ale potem jego rodzina emigrowała do Kanto i tam już pozostali. Tam właśnie nasz uczony poszedł na studia medyczne i dość szybko zyskał tam sławę oraz opinię człowieka dość ekscentrycznego, który nie wahał się stosować podczas leczenia ludzi różnych nowatorskich metod działania, jak np. transfuzja krwi. W tamtych czasach nie była ona powszechnie stosowana i wielu lekarzy uważało ją za coś na kształt szarlatanerii, a może nawet i grzechu, bo w końcu jakże to, pompować komuś w żyły inną krew? Van Helsing jednak nie zamierzał rezygnować ze swoich działań i dowodził, że życie ludzkie jest wartością najwyższą i jeżeli można je w jakiś sposób ocalić, to trzeba stosować nawet szarlatanerię, byleby tylko była dość skuteczna, aby pomóc człowiekowi. Był twardy w trzymaniu się swoich opinii i z powodu tej twardości nazywali go Oak, czyli dąb, ponieważ tak jak dąb, tak i on był niesamowicie twardy i byle co nie było w stanie go złamać. Trzymał się mocno swoich poglądów, tak jak dęby mocno trzymają się korzeniami ziemi. I wiedział, że zdecydowanie nie może ustąpić swoim oponentom. Nie wtedy, kiedy mógł być całkowicie pewien swoich racji.
Mimo różnych i niekiedy nawet licznych głosów krytyki, Van Helsing dobrze sobie radził w świecie medycyny. Poświęcił sporą część swojego majątku, aby móc rozwijać swoje umiejętności medyczne i odkrywać sposoby ratowania ludzkiego życia metodami, których dotychczas medycyna nie stosowała z różnych powodów. Za sprawą tychże badań dokonał różnych odkryć i potem z ich pomocą ocalił życie kilku ludziom, czym zyskał ogromną sławę i poklask młodego pokolenia lekarzy, które chciało także zwalczać stare i konserwatywne metody leczenia. Jego sława zaczęła obiegać całe Kanto, a później i cały świat. On sam jednak nie zamierzał się pławić w swojej sławie, a jedynie wykorzystać ją po to, aby dalej dążyć do swego największego celu w życiu, czyli rozwoju świata medycyny tak, aby można było zwalczyć nawet nieuleczalne choroby. W tej ostatniej kwestii niestety, wciąż jego działania nie przynosiły oczekiwanych rezultatów, czego jednak nikt nie miał mu za złe, zwłaszcza kiedy odnosił sukcesy w innych dziedzinach nauki, jak leczenie tych, których można było uratować. Krótko zatem mówiąc, Van Helsing nie zdołał znaleźć lekarstwa na raka czy inne nieuleczalne choroby, ale za to zdołał opanować kilka nowych możliwości ratowania ludzi podczas operacji, jak również osłabianie objawów kilku nieuleczalnych chorób, co znacznie przedłużało życie pacjenta.
Niestety, o ile w życiu zawodowym profesorowi wszystko się powodziło, to już w życiu prywatnym tak nie było. Jako młody uczony poślubił piękną i bardzo dobrą dziewczynę, córkę swojego dawnego wykładowcy, która (podobnie jak i jej ojciec) popierali działania Van Helsinga w celu rozwijania medycyny oraz metod leczenia i operowania ludzi. Po śmierci teścia profesor odziedziczył wraz z żoną cały jego majątek i korzystał z niego do prowadzenia swoich badań, w czym jego połowica wiernie mu towarzyszyła i wspierała go. Więcej, była dumna z męża i to nawet wtedy, kiedy inni uczeni z niego kpili i uważali go za dziwaka, który tylko sobie szkodzi, a ani sobie, a innym nie pomoże. Tym większą miała satysfakcję z tego, że okazało się, iż jednak jej mąż miał rację i z dumą podkreślała, że to dla niej zaszczyt być jego żoną. Niestety, to rodzinne szczęście musiało w końcu się kiedyś skończyć, ale nie z winy naszego wielkiego uczonego. Winny był temu ktoś inny. Ktoś, kogo tylko Van Helsing o to podejrzewał, lecz którego winy nigdy nie zdołał udowodnić.
Żona profesora padła pewnego dnia ofiarą ataku tajemniczego potwora, który wyglądał jak ogromny Noivern albo człowiek przebrany za niego. Ten oto stwór, o ile rzeczywiście był stworem, zaatakował biedną kobietę podczas spaceru późnym wieczorem, który odbywała ze swoją przyjaciółką. W wyniku tego ataku biedna przyjaciółka zginęła, a pani Van Helsing została ranna. Przeżyła tylko dlatego, że akurat wtedy przechodziła jakaś para i zauważyła atak na nią i zaczęła krzyczeć, w wyniku czego napastnik przestraszył się i uciekł, nie dokończywszy swego dzieła. Pani Van Helsing opowiadała potem policji, że zaatakowała ją jakaś bestia, który miała wygląd Noiverna, ale twarz człowieka. Wyssała ona krew z jej przyjaciółki, a potem zaatakowała również ją. Wydarzenie to tak bardzo wstrząsnęło kobietą, że nie dość, iż poroniła, ale jeszcze dosyć szybko postradała ona zmysły i musiała wylądować w szpitalu psychiatrycznym. Jej mąż bardzo to przeżył. Nie w sposób opisać jego rozpaczy, ponieważ była ona nazbyt ogromna, żeby słowami zdołano ją należycie ukazać. Powiemy zatem, że biedny profesor Van Helsing umieścił żonę w najlepszym ośrodku, gdzie miała bardzo wygodne i spokojne życie, osobny pokój i niezwykle troskliwą opiekę. Odwiedzał ją bardzo często, licząc po cichu na to, że w końcu odzyska ona zmysły i zdoła znowu być jego ukochaną żoną, którą kochał nad życie. Niestety, do tego wciąż było daleko. Żona nie poznawała go, traktowała jedynie jak dobrego człowieka, który z jakiegoś powodu, którego ona nie rozumiała, dba o nią. Była do niego miła i serdeczna, ale nic poza tym. Van Helsing płakał z rozpaczy po każdej wizycie u niej i czuł, że już nigdy jej nie odzyska, jednak mimo wszystko ostatecznie zawsze sobie potem powtarzał, że nie wolno tracić nadziei i zachowywał ją, choć była ona już coraz bardziej wątła.
Oprócz rozpaczy w jego sercu narodziła się nienawiść do osoby, która za to wszystko odpowiadała. A profesor bardzo dobrze wiedział, kto to jest. Jego żona bowiem, podczas składania zeznań, dokładnie opisała sprawcę napadu, ale wielu uznało jej słowa za nieprawdopodobne. Uznali, że wskutek szoku nie myśli ona racjonalnie, zaś za atak na nią odpowiada jakiś zdziczały Noivern albo człowiek za niego przebrany i to tak dobrze, że nie można było go poznać. A zatem, skoro go nie można było poznać, jej rozpoznanie twarzy napastnika nie mogło być nazbyt wiarygodne. Zwłaszcza, że osoba, która pasowała do tego opisu, była zbyt bogata i zbyt szanowana z powodu swojego pochodzenia, aby ktokolwiek odważył się go o to oskarżyć. Van Helsing jednak nie zamierzał się poddawać i kiedy policja zrobiła to, co wychodzi jej najlepiej, czyli umorzyła śledztwo, sam osobiście poprowadził je i odkrył kilka interesujących faktów na temat osoby, która go interesowała. Ale niestety, to były wiadomości tak niezwykłe, że trudno było w nie uwierzyć. Nasz uczony wiedział zatem, że policja mu tutaj nie pomoże i sam musi wymierzyć sprawiedliwość. Wziął zatem urlop od swoich obowiązków i ruszył w pościg za sprawcą swojego nieszczęścia. Dopadł go i obaj stoczyli ze sobą zaciętą walkę, w wyniku której doszło do pożaru i krzywdziciel Van Helsinga spłonął w nim, a sam uczony ledwie uszedł z życiem. Ukojony choć częściowo zemstą, profesor wrócił do domu i do swoich naukowych badań. Nie sądził wtedy, że jeszcze kiedykolwiek  będzie musiał zmierzyć się z demonami przeszłości, a jego zemsta za szaleństwo żony jeszcze nie dobiegła końca.
Wszystko to uległo zmianie w chwili, w której otrzymał on depeszę od swego najlepszego ucznia, obecnie zaś lekarza oraz właściciela szpitala psychiatrycznego,  Brocka Sewarda. Wiedział on jako jeden z niewielu ludzi, że pan profesor przeżył wielką tragedię, za którą odpowiadają siły nadprzyrodzone i choć uczony zdołał je zniszczyć, to jednak postanowił zgłębiać ich tajemnice i obecnie był jednym z niewielu ludzi, których można by uznać za specjalistę w tej dziedzinie. Wiedział też o tym, że jeżeli ktokolwiek może mu pomóc w sprawie ataku tajemniczej istoty na jego ukochaną i jej przyjaciółkę, to tylko Van Helsing. Dlatego wysłał mu on prędko depeszę z prośbą o pomoc. Uczony, gdy ją odczytał, bez wahania porzucił wszystkie swoje obowiązki i odpisał, że przybędzie pierwszym statkiem do Kalos i prosi, aby nie tracić nadziei, choć dobrze wiedział, iż to ostatnie nie było wcale takie proste. Kto jak kto, ale on doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak trudno jest utrzymać nadzieję, zwłaszcza w takich sytuacjach jak ta.

***


Profesor przybył do Lumiouse pierwszym statkiem, który obrał właśnie taki kurs. W porcie czekali na niego doktor Brock Seward oraz Gary P. Morris. Obaj byli bardzo niespokojni, a ich twarze wyrażały najwyższy stopień obawy.
- Dziękuję, że pan przybył, panie profesorze - powiedział doktor Seward, ściskając dłoń uczonego - Nawet pan nie wie, ile to dla mnie znaczy.
- Brock bardzo w pana wierzy. Twierdzi, że tylko pan może nam pomóc - dodał ponuro Gary Morris.
Van Helsing popatrzył na niego z uwagą i uśmiechnął się, ponieważ zdołał zauważyć coś, co młodzieniec zdecydowanie wolałby przed nim ukryć.
- Domyślam się po pana minie oraz głosie, że nie jest pan nastawiony nazbyt pozytywnie do pomysłu wezwania mnie na pomoc - powiedział.
Gary zawstydzony lekko opuścił wzrok, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć na takie słowa, które niestety były jak najbardziej prawdziwe, zaś profesor wybuchnął dość rubasznym śmiechem.
- Niech pan się nie przejmuje. Już gorzej mnie przyjmowano w tzw. dobrym towarzystwie. Przywykłem już do tego i przestałem na takie drobiazgi zwracać uwagę. Dla mnie liczy się przede wszystkim to, aby pomóc pacjentowi. Potem zaś mogę się przejmować ewentualną sławą lub niesławą.
- Zazwyczaj zyskuje tylko tą pierwszą - powiedział z dumą w głosie Brock.
- W porządku, pochwały zostaw sobie na później, jeżeli oczywiście będą ku niej jakiekolwiek powody - odpowiedział z lekkim uśmiechem na twarzy profesor - A teraz najlepiej obaj mi opowiedzcie coś więcej o tym przypadku. W depeszy przecież nie opowiedzieliście mi zbyt wiele.
Obaj panowie zaprowadzili Van Helsinga do powozu, który już na nich czekał i wsiedli do niego, po czym zaczęli jechać w kierunku domu Dawn Wenstenra. Po drodze opowiedzieli dokładnie i szczegółowo wszystko, co wiedzieli o sprawie ataku na biedną dziewczynę oraz jej biedną przyjaciółkę Misty. Uczony wysłuchał ich bardzo uważnie, kiwał przy tym głową oraz notował sobie uważnie w pamięci wszystkie szczegóły, które to były jego zdaniem najważniejsze. Cała ta opowieść bardzo go zaniepokoiła, dlatego też, po wysłuchaniu jej do końca, powiedział:
- Panowie, dobrze zrobiliście, że mnie tutaj wezwaliście. Mam obawy, co do pochodzenia ran na szyi waszych znajomych. Nie chciałbym jednak wyciągać zbyt pochopnych wniosków, dlatego wstrzymam się z nimi aż do lepszego przyjrzenia się pacjentkom. Jak zapewne wiesz, mój drogi przyjacielu, lekarz nie może nigdy wyciągać wniosków, zanim nie zbada swoich pacjentów.
Ostatnie słowa skierował do Brocka, który kiwał potakująco głową, nic przy tym nie mówiąc, okazując w ten sposób niemy szacunek do swojego mentora. Sam zaś Gary zastanawiał się nad tym, czy rzeczywiście ten cudzoziemski uczony jest w stanie ocalić przyjaciółki jego ukochanej May przed tym, co je spotkało. Nigdy nie był uprzedzony, co do cudzoziemców, ale też wolał ostrożnie oceniać innych i podchodzić ostrożnie do każdego, kto jest sławny oraz raczej niewiele wie o życiu ludzi prostych, takich jak on.
Tymczasem powóz dojechał pod dom panny Wenstenra i panowie wysiedli. W tej samej chwili wyszła na ganek panna May i widząc ukochanego, bardzo czule się do niego przytuliła i powiedziała:
- Tak się cieszę, że tu jesteście. Czy przywozicie ze sobą pomóc, o której mi mówiliście?
- Oczywiście - odpowiedział jej Brock i wskazał na profesora: - Pozwól, że ci przedstawię. To jest profesor Samuel Van Helsing, mój dawny nauczyciel i mentor, wielki uczony i chirurg, a przy okazji specjalista od zjawisk niewyjaśnionych.
- Dzień dobry, panienko - powiedział uczony i delikatnie ucałował dłoń May - Mam nadzieję, że pani przyjaciółkom się nie pogorszyło.
- Raczej nie, o ile oczywiście przez tę krótką chwilę, kiedy do was wyszłam, mogło im się coś stać - odpowiedziała dziewczyna.
Mówiła nieco beztroskim tonem, który wyraźnie przestraszył profesora.
- Chcesz mi powiedzieć, że one są teraz same i bez opieki?
- Tak, ale przecież przez tę chwilę niby co mogłoby je spotkać? - spytała dość mocno zdziwiona dziewczyna.
- Wszystko i nic jednocześnie - odpowiedział enigmatycznie profesor - Lepiej już do nich chodźmy. Gdzie one są?
- Zaprowadzę - odparła May, której niepokój profesora z miejsca się udzielił.
Weszli do domu i wtedy zauważyli Torchica, który podbiegł do swojej pani, piszcząc przy tym z niepokoju i machając mocno skrzydełkami.
- Co jest, Torchic? Coś się stało? - zapytała May.
Nie przejęła się tym zbytnio, gdyż jej Pokemon nieraz miewał tendencję do zbytniego panikowania. Profesor jednak potraktował zachowanie stworka bardzo poważnie.
- Lepiej to sprawdźmy. Prowadź nas, mały.
Torchic zapiszczał niepokojąco i szybko pognał w kierunku pokoju, w którym leżały Dawn i Misty. Panowie i May ruszyli za nim. Ledwie zbliżyli się do drzwi, a usłyszeli głośne jęki dobiegające ich z pokoju. May szybko poznała, że wydaje z siebie Dawn i westchnęła przerażona. Gary wydobył wówczas rewolwer i otworzył gwałtownie drzwi, wpadając do środka. W pokoju nie było jednak nikogo poza dwiema chorymi dziewczynami leżącymi na łóżku. Pierwsza z nich, czyli Misty leżała spokojnie, pogrążona we śnie. Z kolei druga była na wpół przytomna i wiła się na pościeli, wydając z siebie głośne jęki. Okno od pokoju było otwarte, wiatr wpadał przez nie gwałtownie i szarpał firankami.
May podbiegła szybko do okna i zamknęła je i wtedy zauważyła na podłodze kilka kropel krwi, które niewielką stróżką prowadziły od łóżka jej przyjaciółki w kierunku miejsca, w którym właśnie była. Przerażona jęknęła i od razu spojrzała na Dawn. Na szyi dziewczyny były wciąż dwa ślady jak po ukłuciu agrafką, ale tym razem były czerwone i mieniły się od kropelek krwi.
- Szybko, panowie! Nie mamy czasu do stracenia! - zawołał przerażonym Van Helsing i położył na stole swoją torbę lekarską.
Chwilę później z niej wydobywać różne instrumenty, głównie jakieś pudełko, długą rurkę oraz dwie igły, po czym zaczął to wszystko ze sobą montować. Brock przez ten czas badał uważnie Dawn, sprawdzając jej puls i rany, które z jakiegoś powodu znowu były świeże.
- Przeprowadzimy transfuzję - powiedział Van Helsing - Ta biedaczka straciła bardzo dużo krwi. Musimy jak najszybciej jej dać swojej, inaczej może umrzeć.
- Ale pan wie, że musi zgadzać się grupa krwi, inaczej tylko jej zaszkodzimy - zauważył Brock.
- Wiem o tym, ale nie bój się. Wiem już, jak możemy to ominąć.
- Udoskonalił pan metodę transfuzji?
- Tak. Z jego pomocą.
To mówiąc wydobył pokeball i wypuścił z niego stworka wyglądy jak mały żółto-czarny lis lewitujący w powietrzu, tylne łapki krzyżując z sobą po turecku.
- To mój Abra. Odkryłem, że potrafi on swoją mocą zmieniać grupę krwi, gdy ta zostaje przetransportowana do tego pudełeczka - wyjaśnił uczony, wskazując na swój wynalazek - Lepiej się jednak pospieszmy, czasu nie mamy zbyt wiele.
Dawn dalej jęczała z bólu, a May ocierała jej czoło z potu chusteczką, a w tym czasie panowie ustawiali aparaturę.
- Co się tu dzieje? Co jej robi ten szarlatan?! - odezwał się nagle znajomy głos kogoś, kto właśnie wszedł do pokoju.
Był to Clemont Holmood, lord Goldaming, który przyjechał odwiedzić swoją ukochaną.
- To pan jest jej narzeczonym? - zapytał go, w ogóle nie zrażony obraźliwymi słowami profesor - To dobrze, potrzebujemy pana wsparcia.
- To Samuel Van Helsing, mój dawny mentor - wyjaśnił Brock - Próbuje wraz z nami uratować życie Dawn.
Uczony tymczasem połączył igłę z rurką i bardzo ostrożnie wbił ją potem w żyłę biednej panny Wenstenra, która lekko krzyknęła z bólu.
- Teraz pana kolej. Musi pan jej użyczyć swojej krwi, inaczej umrze - rzekł po chwili profesor.
Clemont usiadł na krześle obok łóżka ukochanej i podwinął rękaw swojej lewej ręki.
- Bardzo pana przepraszam. Proszę mi wybaczyć mój gniew. Ja ją kocham. I z chęcią oddam jej ostatnią kroplę krwi, jeśli będzie trzeba.
- Ostatnią kroplę? - zapytał nieco dowcipnym tonem Van Helsing - Dziękuję za to. Bardzo nam się przyda pana krew. Choć aż tak wiele nam jej nie potrzeba.
Po tych słowach wbił igłę w żyłę Clemonta i uruchomił maszynkę. Krew z ręki młodzieńca popłynęła przez rurkę do maszynki, na której siedział Abra i swoją mocą zmieniał jej grupę, po czym przez drugą rurkę płynęła ona do żył Dawn. Proces ten trwał tak długo, aż w końcu Dawn nabrała delikatnych rumieńców na twarzy i powoli się uspokoiła. Dopiero wówczas profesor uznał, że już wystarczy. Schował do pokeballa Abrę, po czym powoli odłączył całą aparaturę i powiedział do Clemonta:
- Musi pan teraz odpocząć, milordzie. Dużo pić i dużo spać. Aż do rana. Jutro zaś porozmawiamy. A obawiam się, że będzie o czym.

***


Van Helsing nakazał otoczył okna i drzwi pokoju girlandami czosnku, a także zawiesić nad łóżkami dziewczyn również takie warzywa, nie wyjaśniając jednak przyczyn swojej decyzji. May wykonała bez szemrania wszystkie jego polecenia, choć nie rozumiała ich sensu i prócz tego zadbała o to, aby ktoś cały czas czuwał nad jej obiema przyjaciółkami. Nie chciała dopuścić do kolejnego dziwnego i w żaden sposób nie dającego się wyjaśnić ataku na swoje przyjaciółki, bo czuła, że coś musiało wlecieć przez okno i zaatakować je. W końcu ona nie otwierała okna do pokoju dziewczyn, służba też tego nie robiła, ktoś zatem musiał to zrobić sam i potem wlecieć i zadać Dawn ponownie te dziwne rany. Nie wiedziała jednak, kogo lub co może o to podejrzewać.
Rano zaś, gdy wszyscy zjedli śniadanie, zajrzeli do obu dziewczyn. Misty miała się już nieci lepiej, choć wciąż była blada jak ściana. Była jednak przytomna i mogła rozmawiać. Niestety, jej słowa nie wniosły niczego nowego do wiedzy naszych bohaterów, ponieważ w chwili, w której doszło do zadania Dawn ran, ona poczuła ogromną senność i niczego nie widziała. Sama Dawn, która mimo tego, że dokonano wczoraj transfuzji krwi, wciąż była mocno osłabiona i nie miała siły chodzić samodzielnie i ledwie starczało jej siły, aby usiąść, też nie mogła nic nowego wnieść do tej historii. Profesor jednak uznał, że ich słowa i brak wszelkiej wiedzy jest ogromnym pokładem wiedzy dla niego. Dlatego życzył obu pannom dobrego odpoczynku i zabrał May oraz całą trójkę panów na rozmowę, oczywiście na osobności, aby pacjentki nie mogły ich usłyszeć.
- Moi drodzy, sprawa jak widzicie, nie jest wcale taka prosta - powiedział na samym początku rozmowy - Jak wiemy ktoś atakuje nasze drogie przyjaciółki, ale nie wiemy, kto to taki.
- Ani dlaczego to robi - dodał Clemont.
- Przeciwnie, dlaczego to wiemy i to bardzo dobrze - odpowiedział profesor - I sądzę, że bez trudu zdołacie to wraz ze mną odkryć.
- Nie wiem, czy pan nas nie przecenia - stwierdził Gary.
- Zobaczymy - odparł z uśmiechem Van Helsing i dodał: - Brock, mój drogi chłopcze... Powiedz mi, proszę, co sądzisz o tym przypadku? Wiemy już i to chyba bez najmniejszego wątpienia, że ktoś wszedł do pokoju i zaatakował pannę Dawn. Jednak należy zadać sobie pytanie, w jaki sposób zadał jej rany.
Brock pomyślał przez chwilę, ale nie przychodziła mu do głowy żadna dosyć sensowna odpowiedź.
- Nie nożem, bo przecież krew po takich ranach musiałaby spłynąć na pościel, a ta byłaby wtedy czerwona.
- Gdyby użył jakiekolwiek narzędzia zbrodni, krew pociekłaby na pościel, a tak się nie stało - przerwał mu Van Helsing - Tymczasem tak się nie stało.
- Widziałam krew na podłodze - wtrąciła May - Prowadziła od łóżka do okna. Tylko co to znaczy?
- Odpowiedź nasuwa się sama, moja droga - powiedział Van Helsing - Mam jednak wrażenie, że obawiacie się jej tak bardzo, że nie jesteście w stanie sobie tego powiedzieć na głos.
- Ktoś... A raczej coś wlazło tam, wypiło krew i odeszło stąd bądź odleciało? - zapytał Gary.
- A dlaczego by nie? To jedyne sensowne wyjaśnienie tej sprawy - odparł na to profesor.
Clemont westchnął gniewnie, słysząc ten wywód.
- Cudownie! Po prostu cudownie! Geniusz absolutny! A zatem jakiś potwór, może zdziczały Pokemon, atakuje moją narzeczoną i jej przyjaciółkę! Tylko może mi powiecie, dlaczego po transfuzji ona wciąż jest słaba i wygląda, jakby powoli umierała? Czy jakakolwiek istota na tym świecie może mi powiedzieć, co spotkało moją biedną Dawn?
Van Helsing uśmiechnął się delikatnie i spojrzał na Brocka.
- Mój przyjacielu, nie obce ci są chyba zjawiska, które istnieją naprawdę, ale które nauka uważa za szarlatanerię, prawda? Mesmeryzm, hipnotyzm, magnetyzm czy inne takie.
- Oczywiście, że nie są mi obce. Ale ja nie zajmuję się tym działem nauki - odpowiedział na to Brock Seward.
- A szkoda, bo być może wówczas zrozumiałbyś, co się tutaj dzieje - odrzekł z lekką ironią w głosie Van Helsing - Podejrzewasz, że pannę Dawn atakuje jakiś Pokemon. Zwierzę, istota bezrozumna, pragnąca jedynie zaspokoić swój głód. Ale niestety, mylisz się. Mamy tu do czynienia z istotą jak najbardziej świadomą tego, co robi oraz dlaczego to robi. To nie bezrozumny Pokemon atakuje biedną pannę Dawn i biedną pannę Misty. To bestia z piekła rodem, którą możemy powstrzymać, jeżeli tylko we właściwy sposób podejdziemy do sprawy.
- Bestia? Z piekła rodem? - zapytał zdziwiony Brock.
- O czym pan mówi? - dodał Clemont - Co to niby za bestia?
- I jak możemy ją powstrzymać? - spytała May.
- To akurat bardzo proste - odparł nieco ironicznie Gary i wyjął rewolwer - To oraz strzelba i nóż myśliwski, to najlepsze i najskuteczniejsze sposoby na każdą bestię. Nie znam stwora, który by się temu oparł.
Van Helsing popatrzył na niego przyjaźnie, choć z delikatną nutą czegoś na kształt politowania i rzekł:
- Niestety, taka broń nie jest dość silna w starciu z tą bestią. Z jego sługusami i owszem, ale z nim samym już nie. Tutaj trzeba czegoś bardziej subtelnego.
- Kim jest nasz wróg? A raczej czym jest? - zapytał Brock.
- Dobre pytanie. Muszę sprawdzić kilka interesujących mnie faktów, dlatego pozwolicie, że zostawię was dziś na trochę samych. Do wieczora nic nie powinno się wydarzyć. Ja tymczasem pojadę do biblioteki i spróbuję się czegoś dowiedzieć na temat osoby, którą o to podejrzewam. Być może się mylę, ale jeżeli mam rację, to lepiej wiedzieć o tym jak najszybciej.
- O czym? Co pan chce odkryć?
- Prawdę, przyjacielu. Prawdę.

***


Serena już od kilku dni nie widziała swojego ukochanego męża. Od jego przełożonych dowiedziała się, że zadanie, które mu zlecili, zostało przedłużone o kolejne dodatkowe obowiązki i będzie musiała na niego poczekać jeszcze dłużej. Bardzo ją to smuciło, jednak o dziwo nie tak mocno, jakby się tego spodziewała. Odkryła bowiem, że bardzo odpowiada jej towarzystwo hrabiego Matti Draculi, który odwiedzał ją wieczorami i spędzał z nią czas, żeby umilić jej nieco termin oczekiwania na powrót Asha. Serena z radością przyjmowała go u siebie, ponieważ uważała, że pan hrabia zasługuje na jej wdzięczność po tym, jak ocalił jej życie w trakcie seansu kinematografu. Była pewna, że Ash podzielał by jej zdanie w tej sprawie. Poza tym sam przecież sprowadził go tutaj i służył mu swego czasu za przewodnika, oprowadzając go po całym mieście. Oczywiście nie wiadomo, co by jej mąż powiedział, gdyby odkrył, iż Serena pod jego nieobecność przyjmuje w ich domu innego mężczyznę, jednak wiedziała, że musi należycie podziękować panu hrabiemu za to, że ją ocalił. Poza tym przecież nic złego nie zrobiła. W każdym razie jeszcze nie.
Sam hrabia Dracula budził w Serenie dość niezwykłe uczucia, coś na kształt wdzięczności oraz ogromnej sympatii, pomieszanej przy okazji z pewnego rodzaju nostalgią, choć tej ostatniej nie umiała sobie w żaden sposób wyjaśnić. Czuła, że może znać tego człowieka z innych czasów, w których była kimś innym, ale nie wiedziała, czy to prawda. Ostatecznie przecież istniało na tym świecie coś takiego jak deja vu, uczucie, którego doświadczamy i nie umiemy sobie w żaden sposób wyjaśnić, dlaczego je odczuwamy.
- To niezwykłe i bardzo zagadkowe uczucie - powiedział jej hrabia Dracula, kiedy mu o tym powiedziała - Często nam się wydaje, że coś już widzieliśmy lub coś przeżyliśmy, czego oczywiście nie mogliśmy widzieć, nie mogliśmy przeżyć. Albo, że spotkaliśmy ludzi, których dopiero co poznaliśmy i nigdy wcześniej nie mieliśmy nawet możliwości, aby ich zobaczyć. Ja znam dobrze to uczucie i wiem, jak wielki ono potrafi wprowadzić chaos w ludzki umysł.
Serena słuchała go uważnie, czując coraz większy podziw dla niego. Dawno już z nikim się jej tak dobrze nie rozmawiało. Poza Ashem, który też umiał bardzo mądrze mówić i rozmawiać z nią na wiele mądrych tematów, ale jednak rozmowa z hrabią była nieco inna. Jakby rozmawiała ze starym i dobrym znajomym, którego tak dawno nie widziała, a którego teraz bardzo chciała poznać na nowo.
- Wiem jednak również, że to uczucie jest na tyle zagadkowe, że nie możemy całkowicie wykluczyć możliwości, iż nie mówi nam ono prawdy - rzekł po chwili pan hrabia - Ostatecznie przecież nasze życie jest jedną wielką zagadką. Któż to może wiedzieć, czy nie żyliśmy już kiedyś, ale w innych czasach i jako inni ludzie i już wtedy byliśmy przyjaciółmi, pani Harker? Czy można powiedzieć na pewno, że to niemożliwe? Czy w ogóle na tym świecie jest coś takiego, co można nazwać niemożliwym?
- Sądzi pan zatem, że te uczucia, które odczuwam, to one... są prawdziwe?
- Jest to możliwe, droga pani Harker - odparł na to hrabia Dracula - Bo skąd niby wiadomo, że nie byliśmy kiedyś oboje np. Cezarem i Kleopatrą? Albo może królem Arturem i królową Ginewrą? Skąd pani może wiedzieć, czy nie istnieliśmy już setki lat temu i teraz ponownie się odrodziliśmy? Któż to może wiedzieć? Któż może nam powiedzieć, że tak nie było?
- A któż może nam powiedzieć, że tak było? - zapytała rozsądnie Serena.
Dracula lekko zachichotał.
- Ma pani dość cięty język, pani Harker. Ale też muszę przyznać, że racja jest po pani stronie. Któż może nam to potwierdzić? Jednak należy pamiętać o tym, że póki nie mamy całkowitej pewności, to nie możemy niczego wykluczyć.
- Ani też potwierdzić - upierała się przy swoim Serena.
- To prawda, ale wykluczyć także nie - dodał Dracula - Ale gdybym miał już całkowitą pewność, że jest tak, jak mówię, to wtedy zrobiłbym wszystko, aby tylko odzyskać swoją ukochaną i już nigdy więcej się z nią nie musieć rozstawać. Jako Cezar nigdy nie pozwoliłbym sobie ponownie odebrać Kleopatry, a jako król Artur nigdy bym sobie nie pozwolił odebrać mojej Ginewry. Walczyłbym o nią i to tak długo, aż bym ją wreszcie odzyskał raz na zawsze.
- To piękna deklaracja, ale czy ma pokrycie w czynach? - spytała zadziornie Serena.
Dracula wówczas złapał ją lekko w ramiona i powiedział stanowczo:
- Ależ ma.
Po tych słowach pocałował ją w usta. Pocałunek był długi i bardzo namiętny, a sama Serena poczuła, jak rozpływa się pod jego wpływem. Nie umiała z nim w żaden sposób walczyć, dlatego początkowo go oddała, potem jednak odepchnęła lekko od siebie hrabiego i powiedziała:
- Nie, panie hrabio! Pan się na pewno bardzo myli. Nie jestem Kleopatrą ani Ginewrą. Jestem Serena Harker, żona Asha Harkera. Nie musi mi pan niczego w taki sposób udowadniać.
Dracula zmieszał się lekko, po czym skłonił się delikatnie Serena i rzekł:
- Proszę o wybaczenie, posunąłem się za daleko. Nie chciałem pani urazić.
- Nie uraził mnie pan, ale prosiłabym pana o to, aby więcej pan tego nie robił - odpowiedziała mu bardzo stanowczo Serena - Uznajmy oboje, że to była tylko i wyłącznie sytuacja poglądowa i nie rozmawiajmy o tym więcej.
Wiedziała, że powinna wyprosić tego człowieka ze swojego domu i poprosić, aby nigdy więcej tu już nie przychodził, zwłaszcza pod nieobecność jej męża. Nie była jednak w stanie tego zrobić z powodu tego, że ocalił jej życie i czułaby się ostatnią niewdzięcznicą, gdyby tak postąpiła. Poza tym coś, czego nie umiała sobie w żaden sposób wyjaśnić sprawiało, że chciała przebywać w jego towarzystwie i to nawet pomimo tego, że jej Fennekin reagował wielką nieufnością na sam widok hrabiego Draculi. Nie traktowała tego na poważnie, najwyraźniej uważając, że jego zachowanie jest spowodowane tym, iż postrzegał go jako rywala Asha do serca Sereny i dlatego też nie lubi jego towarzystwa. Dlatego nie przyjmowała do siebie innej możliwości w tej sprawie i dalej przyjmowała u siebie pana hrabiego.
Jeżeli zaś chodzi o Draculę, ten zachowywał się teraz niezwykle kulturalnie. Nie mówił już o deja vu ani innych tym podobnych sprawach, nie mówił także nic o swoich uczuciach i nie próbował uwieść Sereny. Jego zachowanie było całkiem nienaganne i dlatego miłe było pani Harker, która w dzień zajmowała się swoimi obowiązkami, a wieczorami ugaszczała u siebie hrabiego, a nawet wychodziła z nim na spacery lub do restauracji, gdzie Dracula pokazał pełnię klasy zamawiając dania godne prawdziwych arystokratów i opowiadając Serenie o tym, skąd one pochodzą oraz w jaki sposób trafiły na stoły Kalos. Rozmowy te sprawiały Serenie ogromną przyjemność, a sam jej rozmówca coraz bardziej ją intrygował.
Wszystko jednak skończyło się i to bardzo szybko. Ash bowiem powrócił do Lumiose i Serena z radością pojechała na dworzec, aby go powitać, a obok niej kroczył wierny Fennekin, nie opuszczający jej ani na krok i uważnie się przy tym rozglądający, jakby chciał jej pilnować przed niebezpieczeństwem. Oboje zjawili się na czas, aby zdążyć powitać Harkera, kiedy ten wysiadał z pociągu, a potem z ogromną radością złapał ukochaną w ramiona i ucałował czule. U jego boku był wierny Pokemon, którego dostał od żony, z tym, że to nie był już Pichu, ale uroczy Pikachu, gdyż stworek ten zdążył ewoluować.
- Och, najdroższa! Tak bardzo się cieszę, że znowu cię widzę - powiedział Ash do Sereny, patrząc na nią z miłością w oczach - Stęskniłem się za tobą. Nigdy więcej takich wyjazdów.
- Ja także za tobą tęskniłam - odpowiedziała mu Serena i czule wtuliła się w jego ramię - I jak podróż? Czy była owocna?
- Owszem i to bardzo - powiedział Ash, zabierając swoje bagaże - Ale lepiej nie rozmawiać na dworcu. Za dużo tu hałasu i gwaru. Wracajmy lepiej do domu. Tam się zawsze najprzyjemniej rozmawia.
Małżonkowie w towarzystwie idących za nimi wiernych Pokemonów powoli poszli do dorożki, którą przybyła tutaj Serena, załadowali na nią niewielki bagaż Asha, po czym wsiedli i ruszyli w drogę do domu.
- Powiedz mi, najdroższa, czy u naszych przyjaciół wszystko w porządku? - zapytał po chwili Ash - Jak się czują twoje przyjaciółki? Kiedy same biorą ślub?
Serenie zrobiło się strasznie głupio, gdy usłyszała to pytanie. Przez te swoje spotkania z hrabią Draculą przestała odwiedzać swoje przyjaciółki i nie wiedziała nic o tym, jak się teraz czują. Słyszała tylko, że Dawn i Misty zachorowały, ale tak właściwie nic poza tym, gdyż była zbyt skupiona na rozwijaniu swojej znajomości z hrabią. Czuła do siebie za to ogromny żal i wiedziała też, że musi koniecznie to naprawić. Najlepiej jak najszybciej.
- Wiesz, nie widziałam ich od czasu twojego wyjazdu, najdroższy - odparła po chwili Serena - Miałam dużo obowiązków, trzeba utrzymać w ładzie nasz dom i przy okazji pilnować, żeby wszystko w nim było jak należy... A zwłaszcza twoje biurko.
Wiedziała, że te tłumaczenia brzmią niezwykle żałośnie, ale jakoś nie umiała na chwilę obecną wymyślić niczego lepszego. Ash jednak chyba w to uwierzył, bo nie drążył tematu i pytał ją o inne sprawy. Ona sama zaś z ulgą mu na wszystkie jego pytania odpowiadała, przy okazji obserwując mijane przez siebie uliczki. Na jednej z nich dostrzegła stojącego w pobliżu latarni hrabiego Draculę. Stał on i z wielką uwagą wpatrywał się w ich dorożkę, która musiała się chwilo zatrzymać, aby przepuścić inną dorożkę, jadącą z ulicy obok. Serena miała wówczas szansę zobaczyć twarz hrabiego, a nie wyrażała ona pozytywnych emocji. Malowały się na nich rozpacz i złość, jak również tajemniczy grymas, który budził jej niepokój. Dobrze wiedziała, że to nie wróży nic dobrego.
- Coś się stało, najdroższa? - zapytał z troską w głosie Ash.
- Ależ nie, kochanie... Zupełnie nic - odpowiedziała mu Serena i czule się w niego wtuliła - Coś mi się tylko zdawało. To nic takiego.
Gdy ponownie zerknęła w kierunku miejsca, w którym dostrzegła hrabiego, nikogo już tam nie było.

***


Van Helsing otworzył ostrożnie księgę, którą położył sobie na biurku, przy którym usiadł i zaczął z uwagą ją kartkować. Szukał wiadomości mogących pomóc mu rozwikłać dręczącą go zagadkę. Chciał mieć pewność, że jego podejrzenia są słuszne, ale żeby to zrobić, musiał zapoznać się z zapiskami w tej księdze. Długo wertował strona po stronie, poszukując informacji, które mogłyby mu być w jakiś sposób przydatne. W końcu trafił na trop osób poszukiwanych przez siebie. Jedną z nich był książę wołoski Vlad II Draco, członek Zakonu Smoka i człowiek bardzo szanowny. Drugim był jego syn, Vlad III Tepes (Palownik), który to przydomek otrzymał z powodu swojego zamiłowania do wbijania wrogów na pale. Prócz tego przydomku, który był najczęściej łączony z jego imieniem, posiadał jeszcze jeden, równie dobrze znany - Dracula, co oznaczało syn Smoka, a później ludzie łączący ze sobą smoka i szatana przerobili to na Syn Diabła. Biorąc pod uwagę wszelkie okrucieństwa, których się dopuścił, takie tłumaczenie tego przydomka wcale nie było bezpodstawne. Van Helsinga bardzo zainteresowała jego biografia, zapoznał się zatem z jego życiem bardzo dokładnie. Dowiedział się w ten sposób, że książę Dracula posiadał kilkoro dzieci, w tym syna Magnusa, którego spłodził z jakąś swoją kochanką. Chłopiec ten, mimo pochodzenia z nieślubnego łoża, został potem adoptowany przez następcę Draculi i otrzymał swoje własne ziemie, które bronił odważnie przed Turkami, których podobnie jak biologiczny ojciec nienawidził.
- Oto historia wybitnego wodza, syna Draculi, młodego księcia oraz dowódcy wojsk wołoskich, członka Zakonu Smoka - czytał z uwagą profesor - Niechaj ta opowieść będzie dla wszystkich ostrzeżeniem przed zgubnym wpływem miłości w polityce oraz znakiem, że nie wolno jej nazbyt ulegać.
W XV wieku żył na rumuńskiej ziemi młody wołoski książę Magnus, syn okrutnego księcia o przydomkach Palownik oraz Syn Diabła. Nie wdał się on w ojca, którego ledwie znał i właściwie, wszystko go dzieliło od tego gwałtownika, poza jednym... nienawiścią do tych bezbożników i morderców Turków, w której to nienawiści nie zyskiwał jednak dezaprobaty Boga, gdyż wykorzystywał ją jedynie po to, aby skuteczniej bronić swojego kraju przed najazdem tychże barbarzyńców. Książę miał ukochaną, przepiękną dziewczynę imieniem Elizabeta, która była jego wielką miłością. Mieli się pobrać, kiedy to Turcy dopuścili się ataku na ziemie podległe księciu. Ten, jak na prawdziwego obrońcę wiary i ojczyzny przystało, od razu zebrał swoją armię, pożegnał ukochaną i ruszył naprzeciwko wrogich wojsk. Rozbił je w perzynę, a złapanych jeńców kazał powbijać na pale, ku przestrodze innych bezbożnych wyznawców Allaha, aby nie ważyli się nigdy więcej najechać tych ziem. Potem szczęśliwy pognał do swej ukochanej Elizabety.
Niestety, Turcy nie zamierzali darować tego księciu. Jeden ich człowiek miał za zadanie w razie przegranej zniszczyć młodego wodza chrześcijańskiej armii. Na wieść o porażce, pognał on szybko do zamku księcia i wystrzelił pod jego murami strzałę z fałszywą wieścią o śmierci Magnusa w bitwie. Elizabeta dostała ten list i załamana wydała z siebie okrzyk ogromnego bólu, po czym rzuciła się z okna do rzeki, śmierć sobie zadając. Zemsta mściwych bezbożników się dokonała.
Gdy książę przybył, zastał już tylko ceremonię pogrzebową swojej ukochanej. Leżała ona na katafalku przed ołtarzem, a odprawiający mszę nad jej ciałem księża patrzyli z rozpaczą na Magnusa, który padł na kolana i załamany całował dłonie zmarłej Elizabety. Księża oznajmili mu jednak, że jako, iż jest ona samobójczynią, to nie może zostać pochowana ze wszystkimi honorami, a sam Bóg nie przyjmie jej do nieba.
- Odebrała sobie życie. Zgrzeszyła najbardziej, jak tylko to jest możliwe. Jej dusza nie zazna zbawienia. Tak głosi Pismo - powiedzieli.
Książę jednak nie umiał pogodzić się z wolą Najwyższego. Wściekły dostał furii, obalił kamienną misę z wodą święconą, krzycząc na całe gardło:
- Jakże to?! I to ma być nagroda za obronę Kościoła?! Za obronę jedynej słusznej wiary?! Tak Bóg nagradza swoje wierne sługi?!
- Bluźnisz! - zakrzyknęli księża, lecz nie zdołali go uspokoić.
- Wyrzekam się Boga! Skoro on mnie odtrącił, ja zamierzam odtrącić jego! Z martwych powstanę, aby ją pomścić, a moce piekielne mi w tym pomogą!
Po tych słowach książę dobył miecz i zabił błagających go o modlitwę oraz ukojenie się z wolą Najwyższego księży. Potem zaś rozbił ołtarz, zniszczył krzyż i chwycił kielich mszalny, nabrał do niego krwi tych biednych duchownych i padł na kolana, krzycząc:
- Krew oznacza życie! Wieczne życie! Będzie ono moje!
Następnie wypił ową krew i tak już na zawsze został potępiony.
Van Helsing czytał dalej z uwagą, czując coraz większą pewność, co do tego, że ma rację i nie myli się w swoich przypuszczeniach.
- Tak... To musi być on. Nie mam, co do tego wątpliwości. Jeszcze tylko jedna mała rzecz. Muszę się upewnić.
Zaczął uważnie przeglądać stronicy książek, aż w końcu trafił na wiadomość, która go zachwyciła i przeraziła jednocześnie.
- A zatem tak to wygląda... Elizabeta, hrabianka z hrabstwa Orlock... Tak, to już teraz wszystko jasne. Draculo, ty nędzny potworze! Twoje dni są policzone!
Tak oto zakrzyknął profesor, po czym nie zważając na próbujących go jakoś uciszyć innych bywalców biblioteki, zadowolony wybiegł na zewnątrz, gdzie nagle z jakiegoś powodu rozpętała się gwałtowna wichura.

***


W Lumiose nagle, bez żadnego powodu, zebrały się czarne chmury. Niebo przecięły błyskawice, z chmur zaczął lecieć deszcz, a do tego rozpętała się okropna wichura. Wiatr wiał tak gwałtownie, że ludzie musieli mocno trzymać na głowach kapelusze, a w dłoniach parasole, bo inaczej mogłyby one zostać porwane przez szalejący żywioł. Nigdy jeszcze mieszkańcy tego miasta nie widzieli tak wielkiej wichury, która dodatkowo rozpętała się właściwie bez powodu. Nie mieli pojęcia, co jest tego przyczyną i dlaczego teraz ich to spotkało. Ostatecznie przecież nic nie zapowiadało takiej nagłej zmiany pogody. Jednak profesor Samuel Van Helsing, który właśnie pędził powozem w kierunku domu panny Wenstenra, bardzo dobrze wiedział, co jest tego przyczyną. Nie napawało go to jednak radością. Przeciwnie, jeszcze bardziej niepokoiło i przerażało, a także sprawiało, że drżał coraz bardziej o losy biednej dziewczyny oraz jej przyjaciółek.
Gdy w końcu dotarł na miejsce, to zeskoczył z powozu, rzucił prędko zapłatę woźnicy, a potem podbiegł do drzwi i zaczął mocno w nie walić.
- Otwórzcie! Szybko, otwórzcie! To ważne! - wołał głośno, nie przerywając przy tym swoich uderzeń.
W końcu drzwi się otworzyły i stanęła w nich pokojówka, wyraźnie bardzo mocno zdumiona zachowaniem uczonego.
- Jest pani w domu? - zapytał profesor.
- Jest i milord Goldaming także - odpowiedziała mu pokojówka.
- A doktor Seward?
- W szpitalu.
- A pan Morris?
- Jest w salonie.
- Muszę z nim porozmawiać! Z nim i lordem! Natychmiast!
Pokojówka wpuściła go do środka, a profesor wbiegł do salonu, gdzie zastał Gary’ego pogrążonego właśnie w bardzo ciekawej lekturze. Na widok uczonego szybko odłożył on jednak książkę i zapytał:
- Pan profesor? Co się stało? Odkrył pan to, czego pan szukał?
- Tak i znacznie więcej - odpowiedział mu Van Helsing - Lord Goldaming jest u swojej narzeczonej?
- Tak, poczuła się nieco lepiej, ale wciąż jest słaba.
- Musimy porozmawiać z lordem. I sprowadzić tutaj Brocka. To dotyczy nas wszystkich! Prędko! Nie ma chwili do stracenia!
Gary przerażony zerwał się z fotela i pobiegł razem z profesorem do pokoju, w którym spały Dawn i Misty. Ledwie tylko się tam znaleźli, a zauważyli coś, co niezwykle ich przeraziło. Na podłodze leżał nieprzytomny Clemont z rewolwerem w dłoni. Misty siedziała na swoim łóżku, z przerażeniem obserwując to, co miało miejsce za oknem, a czego obaj panowie nie widzieli, gdyż za bardzo skupili swoją uwagę na lordzie, którego próbowali ocucić.
- Jest nieprzytomny, ale żyje. Ktoś go ogłuszył - powiedział Van Helsing, gdy pochylił się nad lordem i zbadał go szybko.
Gary spojrzał na Misty i widząc jej przerażoną minę, zapytał zaniepokojony:
- Co się stało? Kto tu był? Gdzie jest Dawn? A gdzie May?
Misty była zbyt przerażona, aby odpowiedzieć, podobnie jak siedzący przy niej Psyduck, który delikatnie tylko wychylał głowę spod kołdry. Zamiast więc coś powiedzieć, tylko wyciągnęła prawą rękę przed siebie i wskazała na coś, co było za oknem. Gary szybko odwrócił się we wskazanym kierunku, ale początkowo nie zobaczył niczego z powodu panującego mroku. Dopiero po chwili, gdy na niebie błysnęła błyskawica, zauważył, że z okna zerwano girlandy czosnku, zaś za nim stała May. Była albo nieprzytomna, albo sparaliżowana ze strachu, ponieważ nie próbowała się nawet bronić przed czymś, co trzymało ją w ramionach i pochylało się nad jej szyją. Gary nie zauważył, co to takiego, sprawiało wrażenie człowieka, ale tylko przez chwilę, bo zaraz potem zauważył, że to coś ma skrzydła i to jeszcze zakończone szponami, jak u Pokemonów nietoperzy. Tak właściwie, to było jakieś dziwne skrzyżowanie człowieka i Noiverna. Obok na ziemi leżała Dawn, a przy niej Torchic i Piplup, podobnie jak i biedna dziewczyna nieprzytomni. Widocznie próbowali oni bronić swoich opiekunek, ale nie zdołali tego zrobić.
Gary był przez chwilę w lekkim szoku, który długo go nie trzymał. Gdy tylko zobaczył, jak potwór gryzie May w szyję, nie wytrzymał. Złapał za broń i krzyknął głośno do swego towarzysza:
- Profesorze!
Następnie otworzył szybko okno i krzycząc bojowo, strzelił do potwora. Był świetnym strzelcem, dlatego trafił bez trudu prosto w jego lewą pierś. Bestia wtedy puściła swoją ofiarę, która z jękiem upadła na ziemię, a potem spojrzała groźnie na Morrisa i zasyczała wściekle, szczerząc przy tym ociekając krwią kły. Gary patrzył w szoku na swego przeciwnika, bardzo zdziwiony tym, że wystrzelona kula nie zdołała go zabić.
Wtem do ogrodu wbiegł przez otwarte okno Van Helsing. W dłoni trzymał on krucyfiks i mówił coś po łacinie. Potwór zaryczał groźnie, po czym zamachnął się skrzydłami i odleciał wysoko w powietrze. Gary strzelił za nim jeszcze kilka razy, ale nie wiedział, czy trafił, czy też po prostu znowu pociski nie uczyniły tej bestii żadnej krzywdy, gdyż było zbyt ciemno, aby to ustalić. Zresztą szybko stracił tym zainteresowanie, bo przywołał go do rzeczywistości krzyk Van Helsinga. Podbiegł wraz z nim szybko do obu dziewczyn i leżących przy nich Pokemonów. Stworki były tylko ogłuszone. May była przytomna, na jej szyi widniały dwie niewielkie rany od kłów napastnika, a ona sama była niezwykle przerażona i mocno wtuliła się w ramiona swojego wybawcy, gdy tylko ten ją do siebie przytulił. Gorzej miała się sprawa z Dawn. Ta była nieprzytomna, a z jej ran ponownie ciekła krew.
- Szybko, przyjacielu! Musimy ją ratować! - krzyknął profesor - Do środka! Zabierzmy je do środka!
- Co to było, profesorze? - zapytał Gary - Czym był ten stwór?
- Najgorszą z możliwych bestii. Wampirem, którego już od dawna ścigam - odpowiedział mu Van Helsing - Kiedy go poznałem, zwano go hrabią Orlockiem. Dzisiaj nosi inne miano, które przyjął po swoim ojcu... Dracula!

***


Profesor zbadał obie zaatakowane dziewczyny i szybko odkrył, że May nie straciła wiele krwi, gdyż Dracula zdążył ją tylko ugryźć i wyssać niewielką porcję tego życiodajnego dla niej płynu. Inaczej miała się sprawa z Dawn, której znowu trzeba było zrobić transfuzję. Clemont, który do tego czasu zdążył już odzyskać przytomność, chciał znowu oddać jej krew, Van Helsing uznał to jednak za zbyt ryzykowne dla jego zdrowia i zaproponował, aby zrobił to Gary. Ten nie wahał się ani przez chwilę, a już zwłaszcza wtedy, kiedy May usilnie zaczęła go błagać, aby ratował jej przyjaciółkę zanim ta umrze na ich rękach. Dlatego też młody Morris oddał sporo swojej krwi, aby ocalić pannę Wenstenra. W procesie transfuzji bardzo pomógł profesorowi doktor Seward, który właśnie przyjechał i usłyszał o tym, co się tutaj zdarzyło. Był przerażony i bardzo niespokojny.
- Trzeba powiadomić Harkerów. Lepiej się mają na baczności - powiedział tuż po tym, kiedy Van Helsing wszystko mu wyjaśnił - Nie wiadomo, kogo jeszcze sobie obierze jako ofiarę nasz pan hrabia. Tylko, czy rzeczywiście to on jest winien tego wszystkiego? Jest pan tego pewien? Bo wie pan, Jeden z moich pacjentów, niejaki Meowth Renfield przejawia ostatnio wręcz dziwaczną słabość do krwi i jej wysysania. Może to on jest tą bestią, która zaatakowała biedna dziewczyny? Może ma moce, o których nie wiem?
- Nie sądzę. Wszystko dokładnie przeanalizowałem i zbadałem. Przeczytałem prócz tego historię, która wiele tutaj wyjaśnia.
- Jaką historię?
- Opowiem ci to w swoim czasie. Na razie musimy czuwać, żeby nie dopuścić do kolejnego ataku. I warto też o wszystkim powiadomić tych Harkerów, o których pan mówił. Jeżeli to wasi przyjaciele, lepiej niech się mają na baczności.
- To nasi przyjaciele, a prócz tego to oni wprowadzili Draculę na salony.
- Jak to?
- Ash Harker przyjechał z Transylwanii z panem hrabią, który kupił tutaj jakąś posiadłość, ale nie wiem za bardzo, jaką. Hrabia był też gościem honorowym na ich ślubie. Jeżeli jest on potworem, tak jak pan mówi, to powinni koniecznie o tym wiedzieć.
- Zatem trzeba ich najszybciej powiadomić. Niech pan ich tutaj sprowadzi i to jak najszybciej.
Posłano zaraz służbę do domu Harkerów, mając nadzieję, że oboje tam są cali i zdrowi, choć nie mieli pewności, czy Ash już wrócił ze służbowego wyjazdu, na który go kilka dni temu wysłano. Wrócił jednak i wraz z żoną przybył do domu panny Wenstenra, kiedy tylko otrzymał wiadomość o tym, że przyjaciele wzywają ich w sprawie biednej Dawn. Serena była szczególnie o nią niespokojna i z miejsca pobiegła do pokoju, w którym ona leżała. Nie zdołała jednak z nią porozmawiać, ponieważ dziewczyna była nieprzytomna. Zdołała za to pomówić z May i Misty, które opowiedziały jej co nieco o zaistniałej sytuacji. Pani Harker wysłuchała ich opowieści z przerażeniem, a potem poszła do mężczyzn, którzy czekali już na nią, aby omówić z nią kilka spraw.
- Dobrze, że jesteście. Trzeba, abyście poznali w końcu tożsamość tej osoby, która jest za to wszystko odpowiedzialna - powiedział profesor Van Helsing.
Następnie opowiedział ze szczegółami całą historię, którą przeczytał dzisiaj w bibliotece, a także przytoczył swoje własne, smutne losy, stanowiąca dowód na to, że zagrożenie jest jak najbardziej realne i trzeba się z nim zmierzyć, oczywiście jak najszybciej.
- Ta istota, bo człowiekiem nazwać go nie można, jest bardzo niebezpieczna i do tego niewiarygodnie sprytna - mówił już po zakończeniu swojej opowieści Van Helsing - Wiem, do czego jest zdolny, bo skoro przeżył nasze ostatnie starcie, to oznacza, że nie można go tak łatwo pokonać, jak sądziłem. Do tego nie brak mu dobrych pomysłów. Gdy go poznałem, nazywał się hrabią Orlockiem. Dzisiaj zaś nosi miano hrabiego Draculi. To groźny przeciwnik. Broń ludzka się go nie ima. Nie wiem, czy symbole religijne mogą go pokonać. Nie wiemy też, gdzie trzyma swoje trumny, bo przecież jako wampir musi spać w dzień w trumnach, rzecz jasna wyłożonych ziemią z kraju, w którym przyszedł na świat. Gdybyśmy tylko mogli je znaleźć...
- Wiem, gdzie one są - odezwał się nagle Ash.
Wszyscy spojrzeli na niego z wielką uwagą, a tymczasem młody urzędnik otarł sobie powoli pot z czoła i rzekł:
- To ja sprowadziłem tu tego potwora i jest mi niewymownie wstyd. Gdybym tylko wiedział, co to za potwór, nigdy bym...
- Spokojnie, najdroższy. Niby skąd miałeś wiedzieć? - zapytała czule Serena, kładąc mu dłoń na dłoni.
- Dziękuję ci, kochanie - odparł czule Ash - Ale nie zmienia to faktu, że to ja sprowadziłem tutaj tego potwora. Mogę to jednak jeszcze naprawić, gdyż mam w swoich rękach coś, co nam pomoże. Wiedzę. Ja wiem bowiem, gdzie ten bydlak sypia. Opactwo Carfax!
- No tak! Opactwo! Przecież wspominałeś nam o tym, gdy go przedstawiałeś na salonach! - zawołał zły sam na siebie Clemont - Jak mogliśmy o tym w ogóle zapomnieć?
- Pamięć działa czasem dosyć wybiórczo, przyjacielu - odpowiedział mu Van Helsing - No, a poza tym żaden z nas nie podejrzewał hrabiego o dokonanie tych wszystkich przerażających ataków. Nie skojarzyliśmy go z nimi. Sam bym tego nie zrobił, gdyby nie pewne szczegóły tej historii. Wasz przyjaciel pochodził przecież z Transylwanii, podobnie jak i mój. W mojej i waszej historii wspólnym aspektem były podobne ataki na podobne ofiary. Uznałem, że nie może to być przypadek, ale chciałem wszystko sprawdzić, zanim stworzę akt oskarżenia. I teraz już wiem, że Orlock i Dracula to jedna i ta sama osoba. A skoro już wiemy, gdzie go szukać, to musimy przystąpić do działania.
- Dobrze! Im szybciej, tym lepiej! - zawołał Gary, zrywając się z fotela, ale szybko na niego z powrotem opadł, gdyż zakręciło mu się w głowie.
- Spokojnie, przyjacielu. Nie dzisiaj w nocy - odpowiedział mu uspokajająco profesor - Jesteś jeszcze słaby po oddaniu swojej krwi pannie Wenstenra. A poza tym wszyscy jesteśmy zmęczeni i powinniśmy się położyć. Im szybciej odzyskamy siły, tym łatwiej zdołamy wykonać nasze zadanie. A na razie potrzebujemy snu. Dużo mocnego i pokrzepiającego snu. Chodźmy zatem spać, ale z zachowaniem wszelkich środków ostrożności. A jutro ruszymy na polowanie.
Serena prawie w ogóle nie odzywała się podczas całej rozmowy. W głowie bowiem próbowała sobie wszystko ułożyć, jak również i przezwyciężyć jakoś te okropne wyrzuty sumienia, które ją dręczyły. Miała sobie za złe to, że dała się tak łatwo omotać hrabiemu i spędzała z nim czas, podczas gdy on atakował potem jej przyjaciółki. Zrozumiała również jeszcze coś. Hrabia w rozmowie z nią kilka razy zwrócił się do niej imieniem Elizabeta. Szybko się co prawda poprawił i ona o tym zapomniała, teraz jednak wróciły jej wspomnienia tych chwil, a po połączeniu ich z opowieścią profesora, wszystko stało się dla niej jasne. To dziwne zachowanie hrabiego wobec niej, te dziwne słowa i cała reszta. Teraz już wszystko rozumiała. Hrabia uznał ją za reinkarnację swojej ukochanej, dla której odzyskania zaprzedał duszę diabłu. Nie wiedziała, czy miał rację, ale podejrzewała, że brak spotkania z nim tego wieczora, przyjazd Asha, ich czułe powitanie na dworcu i czuły powrót we dwoje powozem do domu, który hrabia przecież widział, były przyczyną tego, co się niedawno stało. Dracula zyskał nadzieję, podczas ich spotkań, a potem, gdy zobaczył ją i jej męża na dworcu, wpadł w szał, wywołał wichurę i w furii musiał się wyżyć na kimś i wybrał sobie pierwsze osoby, które przyszły mu do głowy - Dawn i May. Wybrał je pewnie również dlatego, że były one jej przyjaciółkami. To dlatego je zaatakował. Chciał, aby ją bardziej zabolało. Aby odczuła jego zemstę na niej. A zatem to ona była wszystkiemu winna. To z jej powodu tutaj przybył i to z jej powodu cierpiały teraz jej przyjaciółki. Ta świadomość doprowadzała Serenę do rozpaczy. Czuła jednak, że nie może nikomu o tym powiedzieć, a już zwłaszcza o swoich spotkaniach z hrabią, które miały miejsce wtedy, gdy Ash wyjechał. Nie była pewna, co jej ukochany mąż by na to powiedział, jednak w świetle ostatnich wydarzeń, raczej nie byłby zachwycony.
Z powodu tego wszystkiego Serena z trudem zasnęła. Miała jakieś bardzo dla niej nieprzyjemne sny. A rano było jeszcze gorzej. Okazało się, że Dawn zaczęła nagle szaleć. Dostawała ataku złości, krzyczała, że nie cierpi czosnku i żądała, aby go jej zabrać z pokoju, że dusi się w jego zapachu i nawet obecność przyjaciółek, próbujących ją jakoś uspokoić, nic tutaj nie pomogła. Dopiero przyjście Clemonta podziałało, ale też w sposób, którego nie przewidzieli.
- Kochanie, przestań już szaleć - powiedział młody lord, z trudem zachowując spokój - Te wszystkie główki czosnku służą twojej obronie. Wiem, że to może być dla ciebie przykre, ale zobaczysz, wszystko niedługo minie i wrócisz do zdrowia. A wówczas wyjdziemy oboje na tak długi spacer, jaki tylko sobie wymarzysz. I nie będzie na nim żadnego czosnku. Ale masz być grzeczna i nie możesz szaleć, bo inaczej dałem pozwolenie Gary’emu, aby cię zastrzelił jak kulawego Rapidasha.
Te ostatnie słowa wypowiedział żartem, który nauczył się od Morrisa. Choć nie był zbytnio w nastroju do żartów, to jednak uznał, że on może tutaj pomóc. I faktycznie pomógł, choć tylko chwilowo.
- Och, ale z ciebie stanowczy i niegrzeczny chłopiec - powiedziała Dawn do niego, uśmiechając się przy tym zmysłowo - Przepraszam za swoje zachowanie. Czy słodka, mała Dawn może dostać buzi od swojego narzeczonego?
Clemont usiadł przy niej na łóżku i przytulił ją do siebie. Ta jednak wówczas zasyczała groźnie, złapała go za ramiona i próbowała ugryźć w szyję. W ostatniej chwili Van Helsing, Brock i Gary złapali ją za ramiona i odciągnęli od lorda, który przez chwilę złapał się za serce i dyszał przerażony, nie wiedząc, co ma o tym wszystkim myśleć. Nie wiedzieli o tym także pozostali obserwatorzy, a zwłaszcza mały Piplup, który schował się za szafką i stamtąd wszystko obserwował.
- Uspokój się, Dawn! Bądź grzeczna! - mówił do dziewczyny Gary.
Van Helsing przez ten czas, wraz z Brockiem podali jej zastrzyk uspokajający, po którym dziewczyna opadła spokojnie na łóżko, oddychając głęboko i powoli odzyskując spokój. Wówczas jej twarz, która wcześniej nabrała lekkim rumieńców, znowu pobladła, a ona sama spojrzała w kierunku swego Pokemona i szepnęła:
- Piplup... Piplupku... Nie bój się, to ja... Piplup!
Ale Pokemon za bardzo jej się bał, aby do niej podejść, wskutek czego z oczu biednej dziewczyny pociekły łzy. Zmęczona zasnęła, a wtedy Van Helsing bardzo ostrożnie podszedł do niej i lekko podniósł jej górną wargę. Zobaczył wówczas, że pośród jej pięknego, mlecznobiałego uzębienia, znajdują się dwa ostre kły.
- Nosferatu... - powiedział załamanym głosem - Mamy coraz mniej czasu.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...