czwartek, 13 lutego 2020

Przygoda 123 cz. I

Przygoda CXXIII

Wampir z Lumiose cz. I

Opowiadanie dedykuję jego współautorowi Lokiemu, bez którego pomocy by ono nie powstało.


Pamiętniki Sereny:
- Skarbie, czy mógłbyś wyłączyć słońce? - zapytałam bardzo czule mojego ukochanego, kiedy promienie słońca, wpadające przez okno do naszego pokoju, delikatnie zaczęły dotykać moich oczu.
- Oczywiście, kochanie. Tylko w jaki sposób mam to zrobić? - zachichotał dowcipnie Ash.
- Tym guzikiem z napisem „Drzemka” - odpowiedziałam mu słodko i czule, nie otwierając przy tym oczu.
Chciało mi się jeszcze spać, gdyż do późna w nocy musieliśmy brać udział w zabawie, jaką urządził profesor Stoner w hotelu Franka Randalla i na którą zaprosił dużą część jego gości. Zabawa ta była organizowana z powodu powrotu profesora i Mavis do świata zwykłych ludzi oraz zwykłego życia, o którym tak długo oboje marzyli. Oczywiście w takim wypadku na takiej zabawie nie mogło zabraknąć ani mnie, ani Asha, dlatego też oboje do bardzo późna w nocy bawiliśmy się na całego. Efektem tego było to, że nie chciało nam się o poranku wstawać. Ciekawiło mnie, czy pozostali goście biorący udział w zabawie, a już zwłaszcza Jonathan, Mavis, Anabel i Ridley także mieli z tym trudności. Podejrzewałam, że tak, zwłaszcza jeśli obie te pary po zabawie przeszły przed udaniem się na spoczynek do tego, co ze snem nie ma zbyt wiele wspólnego, tak jak zrobiliśmy ja i Ash. Oczywiście nie chciałam być wścibska i wnikać w takie osobiste sprawy moich przyjaciół, ale i tak typowa dla mojej płci ciekawość paliła mnie od środka.
- Obawiam się, kochanie moje, że słońce nie działa na żadne guziki - rzekł dowcipnie mój mąż.
- To chociaż zasłoń rolety, dobrze? - poprosiłam go.
Ash wstał z łóżka i spełnił moje życzenie, zasłaniając szczelnie rolety, dlatego też pierwsze promienie słońca, która wpadały około godziny 7:00 rano do naszego pokoju nie wpadały już na moje oczy.
- Pośpijmy jeszcze, dobrze? - poprosiłam czule Asha - Jestem wciąż bardzo zmęczona.
- Czemu nie? Sam jakoś nie mam wielkiej ochoty wstawać - rzekł wesoło mój mąż i wrócił do łóżka - Zresztą sądząc po tej ciszy na korytarzu, to wszyscy lub prawie wszyscy śpią.
- Dziwi cię to? Zabawa była wczoraj niezła - rzuciłam wesoło.
Ash położył się wygodnie na łóżku, ustawił się na boku i objął mnie czule w pasie. Zamruczałam zadowolona, po czym bez trudu powróciłam do krainy snów.
Spaliśmy jeszcze z dwie godziny i dopiero po nich zdołaliśmy się obudzić, będąc dość wyspanymi, aby być gotowymi do tego, aby wstać i zjeść śniadanie i w ogóle rozpocząć nowy dzień. Oczywiście trzeba to uczciwie przyznać, trudno jest wstać z łóżka wtedy, kiedy śpisz sobie słodko na łyżeczkę z ukochanym, który cię bardzo mocno do siebie tuli, a do tego jeszcze oboje jesteście tacy, jak was Bozia stworzyła. Wtedy każde z zakochanych chce tylko słodko spać z ukochaną osobą i rozkoszować się jej bliskością. To wszystko jest tak cudowne, że jakoś nie chce się nikomu od tego oderwać i powrócić do codziennych obowiązków. Ja miałam tak prawie zawsze, kiedy tylko spałam u boku Asha, ale też oczywiście prędzej czy później oboje musieliśmy się wygrzebać z łóżka, ubrać i rozpocząć nowy dzień, ale czasami rozkosz z powodu naszej bliskości była tak wielka, że odwlekaliśmy długo jeszcze tę chwilę. Robiliśmy to zwykle wtedy, gdy nie mieliśmy następnego dnia żadnych obowiązków i mogliśmy sobie na to pozwolić. Tak też było i tym razem, dlatego skorzystaliśmy z tej uroczej dla nas możliwości i rozkoszowaliśmy się swoją bliskością przez długi czas, aż usłyszeliśmy za drzwiami krzątaninę służby i kilku gości. To oznaczało, że pora wstawać. A przy okazji też burczenie w brzuchu sprawiało, iż musieliśmy wreszcie wygrzebać swoje (być może) szacowne osoby z łóżka, jakkolwiek by nie było nam w nim wygodnie. Inaczej bylibyśmy ciągle dręczeni przez głód, co wcale nie jest przyjemnym uczuciem.
A zatem, skoro już była pora na to, aby wreszcie wstać i coś zjeść, to powoli wygrzebaliśmy się z łóżka i jeszcze wolniej ubraliśmy, przy okazji wesoło sobie przy tym rozmawiając.
- Miałeś jakieś przyjemne sny, najdroższy? - zapytałam Asha.
- Oj tak, z tobą i ze mną w rolach głównych - odpowiedział mi wesoło mój ukochany, patrząc na mnie czule.
- Poważnie? A co konkretniej ci się śniło?
- Nie wiem, czy powinienem mówić, bo to były bardzo niegrzeczne sny i nie chciałbym cię zgorszyć.
- Zgorszyć? Mnie? - zachichotałam i podeszłam do Asha, czule kładąc dłonie na jego ramionach - Sądzisz, że możesz mnie zgorszyć po tym, co oboje robiliśmy w nocy i wiele nocy wcześniej, nie licząc tych razów, kiedy robiliśmy to w dzień i to jeszcze w miejscach, które z łóżkiem nie mają za wiele wspólnego?
Ash parsknął śmiechem pod wpływem tych argumentów i rzekł:
- Tak, masz rację. Rzeczywiście po czymś takim raczej trudno by było ciebie zgorszyć, kochanie.
Po tych słowach Ash pocałował mnie i opowiedział mi swój sen. Musiałam przyznać, że był on rzeczywiście bardzo niegrzeczny, ale też niesamowicie uroczy, dlatego z przyjemnością go wysłuchałam, lekko się przy tym rumieniąc, kiedy mój mąż opowiadał mi ciekawe i bardzo niegrzeczne szczegóły tego snu.
- Ulala! Nie powiem, to rzeczywiście niegrzeczny sen miałeś, ale nie wiem, dlaczego sądziłeś, że on mnie może zgorszyć. Przecież we dwoje już robiliśmy nie takie rzeczy.
- Wiem i nawet jeszcze lepsze, ale jakoś... No, sam nie wiem. Tak mi się jakoś powiedziało z tym zgorszeniem cię, mój skarbie.
- Zapamiętaj sobie, aniołeczku, że po tym wszystkim, co robiliśmy mnie już żaden twój sen nie zgorszy.
- Postaram się to zapamiętać.
- Postaraj się. Niech moje słowa dźwięczą ci w uszach za każdym razem, gdy będziesz sądzić, że możesz mnie zgorszyć swoimi snami lub fajnymi fantazjami.
- Jestem pewien, że będą mi one dzwonić jak dzwony tego kościoła.


W chwili, gdy to mówił, zza okna dobiegły nas głośne dźwięki kościelnych dzwonów, wzywające właśnie ludzi na poranną mszę do pobliskiego kościoła. Nie specjalnie mnie tam ciągnęło, podobnie zresztą jak i Asha, ale za to dźwięk ten przypomniał mi pewną uroczą piosenkę, która była urocza i dlatego też z rozkoszą zaczęłam ją śpiewać, przedtem włączając ją sobie z mojej komórki, aby występ był jeszcze lepszy. Kiedy już melodia tego utworu zaczęła leciała, zaś mój nastrój do śpiewania był na jak najwyższym poziomie, to rozpoczęłam uroczy popis wokalny, do którego od razu dołączył Ash, również znający ten utwór:

Dziwnego coś tu zdarza się.
A dlaczego? Któż to wie?
Bo zawsze słyszę dzwonów dźwięk,
Gdy patrzę w oczy twe.


Potem ja zaśpiewałam solowo:

Ten dźwięk mnie uszczęśliwia...

Ash zaś odpowiedział mi:

Ja wprost uwielbiam go!

A potem znów zaśpiewaliśmy razem:

Raz jeszcze spojrzę w oczy ci,
Gdy znów zadzwoni dzwon.


Zachichotałam radośnie, kręcąc lekko swoimi biodrami w tańcu i patrząc w oczy Ashowi zaśpiewałam:

Kiedy widzę cię, miły, słyszę, że...
Dzyń-dzyń-dzyń-dzyń-dzyń!
Rozlega się.
Gdy przychodzisz z dala, uwierz mi,
Wnet się dzyń-dzyń-dzyń!
Budzi w uchu mi.


Ash podrygując wesoło zaśpiewał mi:

Kiedy widzę cię, miła, wesoło mi.
Dzwony dzwonią: ding-ding-dong!
Ze wszystkich sił.
Gdy w te oczy, najdroższa, spojrzeć mam.
Nogi same fru-fru ruszają w tan.


Następnie oboje zaśpiewaliśmy w duecie:

Bo dzwony dzwonią, gdy jesteś blisko mnie.
Bo ding-dong-din sprawia, że cieszę się.
Wprost uwielbiam ten dźwięk.


Dalej nasz występ, jeśliby go podzielić na role, wyglądał następująco:

Ja:
Kiedy widzę cię, tak dobrze jest,
Jakbym sama rozdzwonić miała się.
I jak budzik, co przy łóżku dzwoni mi,
W głowie dzwoni mi dźwięcznie:
Dzyń-dzyń-dzyń!


Ash:
Kiedy widzę cię, słyszę dźwięczny ton.
Czy telefon to? Może dzwoni ktoś?
Bo kto tu jest winny? Ja wiem to!
Zawsze, kiedy cię widzę, dzwoni dzwon.


Razem:
Bo dzwony dzwonią, gdy jesteś blisko mnie.
Bo ding-dong-din sprawia, że cieszę się.
Wprost uwielbiam ten dźwięk.
Kiedy widzę cię, dzwoni dzwon!


Jak to zwykle bywało, tak i tym razem występ sprawił, że od razu zachciało się nam żyć pełnią życia i rozpocząć radośnie kolejny dzień. Podobnie też było z naszymi pokemonimi towarzyszami, którzy obserwowali nasz występ z radością wymalowaną na pyszczkach i jak widać bardzo on ich rozbawił. Ponieważ więc wprawiliśmy się w dobry nastrój, to nie zamierzaliśmy go marnować i ruszyliśmy do restauracji hotelowej, aby rozpocząć dzień od pysznego śniadania.

***


Po przepysznym śniadaniu poszliśmy przed zamek, aby skorzystać sobie z ładnej pogody sobotniego dnia. Na zewnątrz zastaliśmy Colina i Briannę, którzy trzymali skakankę i poruszali nią wesoło, recytując przy tym zabawny wierszyk. Przez ów przedmiot przeskakiwał, zwinnie niczym Aipom. nasz drogi rudzielec, który mając na twarzy wielki uśmiech także wypowiadał słowa wierszyka wraz z dzieciakami.
- Sto pięć małp na łóżku skacze - recytowali Colin i Brianna.
- Jedna spadła, druga płacze - odpowiedział im Jonathan.
Dalej rymowanka opowiadała o kolejnych małpkach, które to albo spadały z łóżka, albo też robiły coś innego i w ogóle wierszyk ten był bardzo zabawny, a kończył się tym, że łóżko już było puste i żadne z małpek po nim już nie skakała. Słuchając go przypomniało mi się, że niektóre z angielskich wierszyków polegały właśnie na takich wyliczankach. Choćby słynny wiersz o dziesięciu Murzynkach, który potem wykorzystała Agathe Christie w jednym ze swoich chyba najlepszych kryminałów. Chociaż ów wierszyk wydawał mi się dość makabryczny, w końcu w nim po kolei owe Murzynki ginęły w naprawdę przerażających okolicznościach, z czego największą chyba makabrą było to, że ostatnie Murzyniątko powiesiło się i to z rozpaczy, że zostało samo. Po prostu masakra i tyle! Kto pisze takie wierszyki dla dzieci? Chyba jakiś psychol!
Chociaż, jak tak sobie o tym wszystkim myślę, to bajki dla dzieci w dawnych czasach nieraz były makabryczne. Wystarczy tylko sobie przypomnieć niektóre baśnie Andersena i Grimmów albo słynne Bajki Babci Gąski Perraulta. Ostatecznie trudno chyba inaczej nazwać baśnie, gdzie praktycznie roi się od diabłów i innych złych duchów, jak to lubili bracia Grimm? Nie można też nazwać inaczej baśnie Andersena, takie jak ta o małej syrence czy choćby o dziewczynce, która podeptała chleb, że wspomnę tylko te najbardziej dołujące i makabryczne. A Perrault wcale nie lepszy. W jego wersji Kapturek zostaje zeżarty przez wilki i wilk żyje długo i szczęśliwie, śpiąca królewna musi walczyć ze swoją złą teściową, która zamierza przerobić na steki ją i jej dzieci (notabene swoje wnuki), Sinobrody morduje swoje żony i rozwiesza potem ich rozkładające się ciała na haku w jednym pokoju, który zabrania otwierać kolejnym żonom, a z kolei Ośla Skórka ucieka z domu po tym, jak jej własny ojciec chce ją poślubić. Cóż... Bajki dla dzieci! No po prostu super! I takie coś potem czyta się naszym pociechom?
Oczywiście nie zrozumcie mnie źle. Ja kocham po prostu baśnie tych trzech pisarzy i znam je dobrze z czasów dzieciństwa, ale też doskonale pamiętam, jak niektórych z nich się bałam, bo poznałam je za wcześnie. To świetne opowieści, ale dla starszych czytelników, a nie małych dzieci, którym to raczej nie można ich serwować. Chyba, że chce się załatwić swoim pociechom niezłe koszmary. Dużym plusem tych bajek jest to, że zawsze ci źli zostają potępieni i zazwyczaj pokonani (zazwyczaj, bo pierwsza wersja Kapturka zostaje zakończona wygraną wilka, czyli tego złego). A poza tym one są naprawdę świetne, tylko... nie dla małych dzieci. Dla starszych i łatwiej potrafiących zwalczać strach, to i owszem. Ale dla małych nie. Zdecydowanie nie. Tak samo, jak choćby „Księga Dżungli” czy też inne super powieści dla młodzieży, które mylnie ludzie nazywają powieściami dla dzieci. Nie, moi kochani! To wcale nie są żadne książki dla dzieci! To dzieła dla młodzieży, a także starszych dzieci, które łatwiej potrafią sobie radzić ze strachem niż maluchy. To świetne dzieła, ale trzeba też wiedzieć, kiedy je podać swoim dzieciom. Tak w każdym razie ja sądzę i mam ku temu powody - w końcu do dzisiaj pamiętam, jakiego miałam stracha, że znajdę w domu mamy pokój Sinobrodego, albo że za nadepnięcie choćby okruszka chleba stopą, diabeł mnie złapie i zamieni w figurkę. Wniosek zatem z tego jest chyba prosty: te wszystkie dzieła są dla młodzieży i nieco starszych dzieci, a także dla dorosłych lubiących powrócić jak za dawnych lat w zaczarowany świat. Trzeba to sobie zapamiętać na przyszłość i nie czytać zbyt wcześnie dzieciom tego, co może wywołać w nich koszmary.
Gdy tak patrzyłam na Colina i Briannę, to doszłam do wniosku, że ta dwójka raczej nie będzie miała koszmarów po czytaniu takich baśni. To była dzielna oraz sympatyczna dwójka dzieciaków, które czytały już naprawdę poważne książki i umiały potem ich treść przenieść na podwórko podczas swoich dziecinnych zabaw. Swoją drogą, to był niezwykle miły dla mego oka widok, że w dobie komputerów, gdy dzieciaki zwykle spędzają czas przed komputerem i serwują po Internecie oraz całe dnie poznają tajniki swoich telefonów komórkowych, ta oto dwójka woli książki i tradycyjne zabawy. Poczułam się z tego powodu tak, jakbym trafiła do innego świata, o wiele ciekawszego niż ten, który mnie otacza. Świata, który sama pamiętam z czasów swojego dzieciństwa i który pozornie przestał już na zawsze istnieć.
- Nieźle się bawią, co? - usłyszałam głos Mavis, która właśnie stanęła obok mnie.
Spojrzałam na nią i zauważyłam, że jej twarz zdobi bardzo radosny uśmiech. Pomyślałam sobie wówczas, iż ta biedna dziewczyna ma naprawdę teraz bardzo wiele powodów do radości. W końcu spełniło się jej największe marzenie i stała się prawdziwą dziewczyną, która może związać się z chłopakiem swoich marzeń i założyć z nim rodzinę, czego przecież zawsze pragnęła.
- Owszem. Widać ludzi dzieci - powiedziałam przyjaźnie, patrząc wesoło na wygłupy Jonathana.
- I dobrze. Jak kiedyś będziemy mieli swoje, to będzie z niego dobry ojciec - stwierdziła Mavis.
- A rozmawiałaś z nim na temat swoich planów?
- Tak, oczywiście zaznaczając, że wcale nie oczekuję od niego, że już teraz mnie poślubi i spłodzi ze mną dzieci. To wszystko w swoim czasie. Teraz znowu mam osiemnaście lat i choć miałam je sto lat, to jakoś nie umiem jeszcze tak od razu przejść do zakładania rodziny. Wiesz, jakby nie patrzeć, dopiero co stałam się pełnoletnia.
- Co racja, to racja - zgodziłam się z nią i przyglądałam się dalej zabawie dwójki dzieciaków z Jonathanem - Ale co twój luby powiedział na twoje plany?
- Ucieszył się i to bardzo - odpowiedziała mi bardzo radośnie Mavis - I więcej ci powiem. Stwierdził, że w jego rodzinie zawsze było co najmniej dwójka lub trójka dzieci i zawsze było wesoło, nawet jeśli nie zawsze było wiele pieniędzy w kasie domowej. Ale nie miało to większego dla nich znaczenia, bo zawsze była w tej rodzinie miłość i wzajemne wsparcie w razie trudnej sytuacji.
- To brzmi pięknie - powiedziałam szczerze wzruszona.
- Bo jest piękne - odparła panna Stoner - I to, na co teraz patrzymy też jest piękne. W każdym razie dla mnie.
Chwilę później z zamku wyszedł nasz gospodarz, na widok którego dzieci uśmiechnęły się radośnie, a Colin lekko skłonił głowę i zawołał:
- Dzień dobry, wujku!
- Wujku? Już taka poufałość? - rzuciła dowcipnie w moją stronę Mavis.
- Co chcesz? W końcu Frank spotyka się z jego mamą - odpowiedziałam jej wesoło.
- Cześć, tato! - dodała radosnym głosikiem Brianna.
- Cześć, córeczko. Witaj, Colin - przywitał dzieciaki Randall i nagle zauważył Asha, który dotąd w milczeniu obserwował całą zabawę dwójki dzieciaków - Ash, przyjacielu! Dobrze, że cię widzę. Miałbym do ciebie małą prośbę.
- Wiem, już wczoraj ustaliliśmy, że pójdziemy z Sereną do tych ruin i oboje je zbadamy - odpowiedział mu Ash - Chociaż nie obiecuj sobie zbyt wiele po tej wyprawie. Skoro już tyle osób je badało i to bezskutecznie, to niby co my dwoje możemy w nim znaleźć?
- Więcej niż wam się wydaje, ale ja w nie tej sprawie, choć cieszy mnie, że poważnie traktujesz moją prośbę - rzekł Frank i dodał: - Chodzi mi o dzieciaki. Dzisiaj idą na próbę do pobliskiego teatru i chodzi o to...
- Twoje dzieci występują na scenie? - zapytałam zaskoczona.
- Tak, w przedstawieniu szkolnym - odpowiedziała za ojca Brianna - To taka bardzo ładna sztuka autorstwa pana Scribblera.
- Johna Scribblera? - spytałam zdumiona.
- Tak, znasz jego książki? - zapytała dziewczynka.
Ash i ja parsknęliśmy śmiechem pod wpływem tego pytania.
- Czy znamy? Pewnie, że znamy. Powiem ci nawet więcej. Ja i Ash znamy go osobiście! On teraz mieszka w regionie Kalos - odpowiedziałam Briannie, której oczy zrobiły się wielkie jak spodki, gdy to usłyszała.
- Serio?! Znacie pana Scribblera?! - zawołała podniecona i to takim tonem, jakbym jej powiedziała, że ja i Ash znamy Świętego Mikołaja (którego nawiasem mówiąc, Ash podobno kiedyś poznał).
- Naprawdę mieszka tam, gdzie wy? - dodał równie mocno podniecony tą świadomością Colin.
- Właściwie, to my mieszkamy w regionie Kanto, a Kalos to inny region, ale to tylko szczegół - powiedział wesoło Ash - Tak czy siak Johna znamy osobiście i jest to naprawdę fajny gość. Choć nie wiedziałem, że pisze też sztuki.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał lekko Pikachu.
- Ja też tego nie wiedziałem – dodałam.
- To podobno jest jego jedyna sztuka, w każdym razie dotychczas, bo może napisał ich więcej - powiedział Randall - Podobno napisał ją jeszcze wtedy, kiedy nie był sławnym pisarzem. Czytałem ją, całkiem niezła, ale raczej nie porywająca.
- Mnie tam się podoba - stwierdziła Brianna dumnym tonem - I gram w nim główną rolę.
- Ja też, jestem w tej sztuce ukochanym Brianny - dodał bardzo wesoło Colin i spojrzał czule na dziewczynkę, która obdarzyła go uroczym uśmiechem.
- Skoro tak, to w takim razie musimy koniecznie zobaczyć przedstawienie z waszym udziałem - rzekł wesoło Ash, a Pikachu zapiszczał na znak potwierdzenia jego słów.


Ja i Buneary byłyśmy tego samego zdania, ale oczywiście musiałam spytać, kiedy dokładnie jest jej premiera, bo przecież nie mieliśmy tu tak wiele czasu, jak byśmy tego chcieli. Właściwie to już dawno powinno nas tu nie być i gdyby nie fakt, że z powodu problemów Randalla, ja i Ash chcieliśmy pozostać tutaj dłużej, pewnie teraz bylibyśmy w drodze do Kanto, gdzie mieliśmy pójść do akademii policyjnej w Wertanii i tam pobierać lekcje niezbędne do naszej przyszłej pracy detektywów konsultantów. Jednak z powodu sprawy naszego drogiego gospodarza, skontaktowaliśmy się z generałem policji w Kanto i poprosiliśmy o nieco zwłoki w sprawie naszego przybycia do Wertanii i rozpoczęcia naszego szkolenia. Generał wyraził zgodę, dodając przy tym wesoło, że nie potrafi odmówić bohaterom całego regionu, dzięki którym przestała istnieć organizacja Rocket, jednak liczy na to, że sprawę rozwiążemy w miarę szybko i zaraz po niej przybędziemy rozpocząć nasze niemalże roczne szkolenie w akademii policyjnej. Obiecaliśmy mu postarać się jak najszybciej zakończyć tę sprawę i powróciliśmy do naszego życia w Szkocji.
- Przedstawienie jest za tydzień - odpowiedziała Brianna.
- Tydzień? To na pewno je zobaczymy - powiedziałam radośnie - Prawda, Ash?
- Oczywiście! A nawet gdybyśmy mieli inne plany, to byśmy je zmienili, bo za nic nie odmówimy sobie takiego występu - rzekł Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - zgodził się z nim Pikachu.
Dzieciaki zareagowały na to radosnym krzykiem i podskakiwaniem wesoło w miejscu z klaskaniem w dłonie włącznie. Mavis i Jonathan też byli zadowoleni, gdyż ich też wyraźnie zainteresowało przedstawienie i widać było, że także chcą je zobaczyć.
- Ja do was właśnie w sprawie tego przedstawienia - rzekł po chwili Frank Randall - Chciałbym was prosić, abyście odprowadzili dzieciaki do teatru. Dzisiaj mają próbę w samo południe.
- Tato, możemy iść tam sami - powiedziała Brianna z wyraźnym wyrzutem w głosie - Jesteśmy dość duzi na to.
Ojciec pochylił się nad nią i pocałował ją czule w czoło.
- Wiem, kochanie, ale chciałbym przy okazji, żeby Ash i Serena porozmawiali z kimś w mieście w sprawie, którą mam do nich i dlatego mają po drodze. A poza tym, po ostatnich wydarzeniach wolałbym, żebyś nie chodziła po okolicy sama.
- Jaka sama? Ja przecież zawsze z nią jestem! - zawołał Colin dość bojowym tonem.
Randall popatrzył na niego przyjaźnie i rzekł:
- Wiem, Colinie i miło mi to słyszeć, ale sam rozumiesz... Zawsze będę się lepiej czuł, kiedy będę miał pewność, że jacyś dorośli o was dbają.
- W porządku, odprowadzimy dzieciaki - powiedział Ash - A tak przy okazji, to nie mówiłeś wcześniej, że mamy z kimś się zobaczyć w mieście.
- Przepraszam, zapomniałem wam powiedzieć - rzekł Frank przepraszającym tonem - Jednak w mieście mieszka człowiek, który bardzo dużo wie i może nam pomóc. To prawdziwa skarbnica wiedzy o całej okolicy. Gdybyście potrzebowali jakiś informacji, to najlepiej od razu idźcie do niego. A podejrzewam, że możecie ich potrzebować. Ja wiem dość dużo o tej okolicy, ale mieszkam tutaj o wiele za krótko, aby posiadać dostateczną ilość wiedzy, która może wam pomóc. Dlatego poznajcie jego i jeśli chcecie go zapytać o coś, co może mieć związek z waszym śledztwem, to pytajcie śmiało. I przede wszystkim upewnijcie się, że dzieci wrócą cało i bezpiecznie do domu. Wolę nie ryzykować ich życia po tym, co miało tutaj miejsce ostatnio.
Randall wiedział już co nieco o sprawie Mavis i Jonathana, ponieważ oboje opowiedzieli mu o niej kilka faktów, oczywiście nie wszystkie, ponieważ te były zbyt przerażające i zbyt fantastyczne, aby się nimi dzielić z naszym gospodarzem. Jeszcze uznałby ich za nienormalnych, a tego nie chcieli. Z tego jednak, co mu opowiedzieli, Frank dowiedział się, że w pobliżu hotelu w ciągu ostatnich kilku dni, kręcił się tu niezły łajdak, który o mało nie zabił Mavis, jej ukochanego i jej ojca, a także, że to właśnie ten łajdak odpowiada za włamanie do pokoju profesora Stonera. Z tego powodu nasz gospodarz stał się nieco przewrażliwiony na punkcie życia swojej córki i jej wiernego przyjaciela i obawiał się, że ktoś może zechcieć zrobić im jakąś krzywdę. Czułam zatem, iż propozycja poznania tego człowieka, który może nam dostarczyć w razie czego jakiś informacji była tylko i wyłącznie pretekstem do ukrycia, jak bardzo drży on o los obojga dzieci. Tym bardziej więc zgodziliśmy się spełnić jego prośbę.
- W porządku. Co to człowiek? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- To ksiądz Jan Migrodzki - odpowiedział Randall.
- Polak? - spytałam.
- Tak, emigrant. Jest on takim nieformalnym szefem miejscowej Polonii i to on reżyseruje przedstawienie, w którym biorą udział Brianna i Colin.
- I jest też miejscowym źródłem informacji.
- Jak najbardziej. Oczywiście to nie jest żaden plotkarz, po prostu lubi czytać książki i gazety i posiada sporą bibliotekę, dlatego dużo wie. I dużo też rozmawia z ludźmi, wobec których jest bardzo życzliwy.
- Rozumiem. W porządku, to odprowadzimy dzieciaki i przy okazji pogadamy z nim - powiedział Ash - I oczywiście chętnie zobaczymy próbę przedstawienia.
- Będzie na co popatrzeć, zobaczycie! - zawołał wesoło Colin.

***


Brianna i Colin pokazali nam, gdzie dokładniej w tym miasteczku jest teatr i odprowadziliśmy ich tam, cały czas mając ich oboje na oku. Podeszliśmy do tego poważnie, bo przecież obiecaliśmy Frankowi, że będziemy pilnować dzieciaków. Oczywiście uważaliśmy, iż facet przesada i jego córce oraz jej przyjacielowi nic nie grozi, to jednak daliśmy słowo, że będziemy ich strzec i zamierzaliśmy go dotrzymać. A poza tym... To nigdy nic nie wiadomo, czy ktoś tam nam zagraża, czy nie. Ostatecznie przecież Cleo Winter włóczyła się po tej okolicy z zamiarem ataku na Asha i zabicia go, co prawda w uczciwej walce, a także bez krzywdzenia osób pośrednich, ale cóż... Kto to tam wie, jak to się rozwinie, kiedy już dojdzie do walki? Już raz podczas ich starcia Cleo zraniła niechcący naszego przyjaciela i to poważnie i choć na szczęście wyszedł z tego, to i tak ryzyko powtórzenia takiej sytuacji istniało. Chociaż z drugiej strony ostatnia przygody pokazała nam, że Cleo nie chce więcej tak ryzykować i nie zaatakuje Asha wtedy, kiedy towarzyszą mu osoby, które może w jakiś sposób krzywdzić. Dlatego na swój sposób trzymanie przy swoim boku dwójki dzieciaków dawało Ashowi ochronę i choć on sam na to w taki sposób nie patrzył, ale ja tak. Pomyślałam sobie, że to nie my chronimy te dzieciaki, tylko one nas, a szczególnie Asha. Rzecz jasna zachowałam swoje myśli dla siebie, bo wiedziałam doskonale, że mój mąż z całą pewnością na coś takiego by nie pozwolił i gdyby wiedział, iż ta dwójka uroczych dzieciaków służy nam za coś w rodzaju tarczy przeciwko Cleo, oburzyłby się i odsunął od nich jak najdalej, nie chcąc je w ten sposób narażać na ryzyko utraty życia. Co prawda ze słów panny Winter wywnioskowałam, że raczej nie zaatakuje ona Asha, gdy w pobliżu jest kilka osób (a zwłaszcza dzieci) z obawy, iż może je zranić, ale kto ją właściwie tam wie? Może zmieniła zdanie w tej sprawie? Może chęć zemsty urośnie w jej sercu i głowie do tego stopnia, że zatraci wszelkie zasady honoru? Z takimi, którzy żyją tylko zemstą ostatecznie wszystko jest możliwe, nawet i to, że zaślepieni przez swoją chęć do pomsty zrobią absolutnie wszystko, aby ją móc zrealizować. Dlatego też dobrze wiedziałam, że nie postępuję zbyt fair ryzykując życie tej dwójki i miałam wielką nadzieję, iż moje przypuszczenia w sprawie Cleo nie są błędne i że jest to rzeczywiście osoba honorowa, która nie skrzywdzi niewinnych dzieci w swoim dążeniu do celu.
Gdy tak byłam pogrążona we własnych myślach, to w końcu dotarliśmy do budynku miejscowego teatru. Nie był to budynek zbyt imponujący, ale budzący wielką sympatię u ludziach kochających sztukę, czyli chociażby takich jak my. Skromny i bardzo przyjemny dla oka, świątynia muz i oczywiście taki miejscowy Parnas, co prawda skromny, ale za to uroczy. W taki właśnie sposób prezentował się budynek miejscowego teatru. Dlatego z tym większą przyjemnością weszliśmy do niego. Gdy to zrobiliśmy, Colin i Brianna podeszli do recepcji i powiedzieli, że przyszli na próbę. Portier odparł na to, że przyszli w samą porę, bo kończą się właśnie próby do jakiegoś innego przedstawienia i zaraz oni będą mogli pokazać, na co ich stać. Dzieci bardzo zadowolone zabrały nas do miejsca, gdzie odbywały się próby, a te miały miejsce na scenie. Przeszliśmy zatem do sali głównej.
W sali tej zastaliśmy ćwiczącą właśnie grupę ludzi ubraną w dość fantazyjne stroje, jakich jeszcze nie widziałam. Do tego śpiewali oni jakieś piosenki w obcym języku, chociaż poznałam go bez trudu. Był to język polski, który ja i Ash dobrze rozumieliśmy dzięki temu, że język wspólny regionów w dużej mierze składał się z polskich słów i częściowo też polskiej gramatyki. Nie było więc trudno zrozumieć przynajmniej większość słów. Poza tym pobyt w Polsce wiele tu pomógł.
Ludzie na scenie, oprócz śpiewania po polsku mieli na sobie, jak to wcześniej mówiłam, ciekawe i kolorowe stroje, prawdopodobnie jakieś polskie stroje ludowe z jakiś polskich rejonów. Ludziom tym przewodził jakiś bardzo wysoki ciemny blondyn o niebieskich oczach, ubrany w żółtą koszulkę, czarne spodnie oraz czarne lakierki. Tańczył on najlepiej z nich wszystkich, a potem, gdy utwór dobiegł końca, klasnął lekko w dłonie i zawołał wesoło:
- Super! A teraz „Jasieńko”!
Chwilę potem zespół, również stojący na scenie, zaczął grać wesołą muzykę, a chór mężczyzn zaśpiewał w stronę człowieka w żółtej koszulce dowcipnie:

Gdzieś był, Jasieńku?!
Gdzieś był do rana?!


Mężczyzna odpowiedział im poprzez śpiew następującymi słowami:

U dziewczyny, u jedynej,
Bo była sama!


Chór męski zachichotał, najwyraźniej ubawioną tą odpowiedzią, ktoś z tegoż chóru lekko trącił człowieka w koszulce w ramię i odpowiedział mu tymi samymi słowami:

U dziewczyny, u jedynej,
Bo była sama.


Potem zrobili  miejsce chórowi dziewczyn, który podbiegły do owego artysty i zaśpiewały słodko:

Gdzieś był, Jasieńku?
Gdzieś był...


Jasieniek oczywiście nie dał im długo czekać na odpowiedź, a wręcz nie dał im dokończyć i zaśpiewał:

We dworze!
U dziewczyny, u jedynej
Nocką w komorze!


Dziewczyny zapiszczały przerażone i odskoczyły szybko na bok, natomiast chór męski zaśpiewał wesoło:

U dziewczyny, u jedynej
Nocką w komorze!


Mężczyzna w żółtej koszulce klasnął wesoło w dłonie i dopiero wówczas nas zauważył. Poznał dzieciaki, gdyż uśmiechnął się radośnie na ich widok, po czym zawołał do swoich towarzyszy na scenie:
- Dobrze, koniec na dzisiaj! Dzieciaki przyszły i muszą zacząć swoją próbę! Dziękuję wam wszystkim za przybycie, widzimy się jutro!
Ludzie zaczęli powoli schodzić ze sceny, a „Jasieniek”, wciąż mając wielki uśmiech na twarzy, podszedł do nas i przywitał dzieciaki, oczywiście już w języku angielskim.
- Jesteście jak zwykle na czas, a nawet przed czasem. Niezłe z was pracusie, wiecie?
- Podchodzimy do tego przedstawienia bardzo poważnie - powiedziała na to Brianna niezwykle poważnym tonem - Zwłaszcza ja, bo w końcu gram w tej sztuce księżniczkę, a one powinny podchodzić do wszystkiego poważnie.
Człowiek w żółtej koszulce zachichotał, ubawiony jej słowami, potem zaś spojrzał na nas i powiedział:
- Widzę, że przyprowadziliście przyjaciół.
- Tak, tata prosił, żeby nas odprowadzili - odpowiedziała Brianna.
- I mają tu też jakąś sprawę do załatwienia - dodał Colin.
- Tak, to prawda - potwierdził Ash - Jestem Ash Ketchum, to jest moja żona Serena, a to są Pikachu i Buneary. One są…
- Pokemonami, wiem - przerwał mu wesoło człowiek w żółtej koszulce - Nie jestem jeszcze aż tak ograniczony. A zatem macie do kogoś jakąś sprawę? Czy do mnie?
- Nie, do księdza Jana Migrodzkiego - odpowiedziałam.
- Słucham zatem - powiedział człowiek, dając nam w ten oto sposób jasno do zrozumienia, że to on jest poszukiwaną przez nas osobą.
Trudno mi jest wyrazić szok, jaki wtedy przeżyliśmy razem z Ashem. Czego jak czego, ale takiego duchownego katolickiego, to my się nie spodziewaliśmy. Nie żeby nas to w jakiś sposób gorszyło czy coś takiego. Wręcz przeciwnie, taki widok sprawił nam wręcz ogromną przyjemność, ale też nie spodziewaliśmy się go zobaczyć. Dlatego oboje byliśmy w niemałym szoku, gdy tylko odkryliśmy, z kim rozmawiamy. Musieliśmy wyglądać przy tym bardzo głupio, ponieważ Brianna i Colin mieli z nas niezły ubaw. Ksiądz również sprawiał wrażenie ubawionego.
- Przepraszam, nie wiedzieliśmy, że... - zaczęłam, ale duchowny szybko mi przerwał.
- Że zobaczycie księdza katolickiego, który nosi taki strój i jeszcze do tego śpiewa takie piosenki? - zachichotał duchowny - To rzeczywiście jest niezwykły widok dla kogoś, kto nie ma rozeznania w panujących tu obyczajach i pierwszy raz mnie spotyka. Ale i tak większy jest szok, kiedy ludzie poznają inne fakty na mój temat.
- Ale to chyba nie są jakieś przerażające fakty, prawda? - zapytałam z nadzieją w głosie, tylko znowu rozbawiając księdza.
- Skąd znowu! Ja po prostu mam żonę i syna i to wszystko jeszcze zgodnie z prawem.
Ash aż zagwizdał z zachwytu, kiedy to usłyszał, ja zaś poczułam, że nigdy nie byłam bardziej zdumiona, nawet przed chwilą, kiedy odkryłam, kim jest nasz drogi rozmówca.
- Żona i syn? A to aby nie jest... zabronione? - zapytałam.
- Formalnie rzecz biorąc nie, choć prawie wszyscy ludzie są zdania, że tak - odpowiedział wesoło duchowny - Jeśli chcecie, wyjaśnię wam to.
- To pan niech wyjaśnia, a my idziemy się przebrać - powiedział Colin i złapał Briannę za rękę - Chodź, księżniczko. Musisz się uszykować na powitanie swoich gości.
- Mój panie rycerzu, czy aby nie spoufalasz się ze mną za bardzo? - spytała Brianna i zaraz parsknęła śmiechem.
Następnie dzieciaki pobiegły szybko w kierunku swojej garderoby.

***


Chwilę później siedzieliśmy na widowni i obserwowaliśmy z uwagą, jak Brianna i Colin w towarzystwie jeszcze kilku dzieciaków dokonywali próby przed głównym przedstawieniem, które miało mieć miejsce już za tydzień. Widać było wyraźnie, że występowanie przed publicznością dawało im naprawdę wiele radości i przyjemności, było dla nich prawdziwą frajdą, co ja byłam w stanie doskonale zrozumieć, ponieważ sama czułam coś podobnego podczas występów, które co prawda miały miejsce tylko sporadycznie, tak dla zabawy, ale zawsze. Miło więc było mi popatrzeć na dzieciaki, które mają podobne uczucia w tej sprawie.
- Czy księdza syn też tu występuje? - zapytał Ash księdza Jana.
- Oczywiście, jemu też to sprawia przyjemność, podobnie zresztą jak reszcie dzieciaków - odpowiedział wesoło duchowny.
- A który z tych chłopców to księdza latorośl? - spytałam.
- Oj, nie musicie mnie ciągle tak tytułować - zachichotał duchowny - Mnie wystarczy tylko „proszę pana”.
- Dobrze, proszę pana. To który z tych uroczych chłopców to pana latorośl? - poprawiłam sobie pytanie.
- Ten blondynek w okularach - powiedział ksiądz i wskazał palcem na wyżej wskazaną osobę w wieku około dziesięciu lat.
Chłopiec był całkiem uroczym dzieckiem i do tego jeszcze chwilami sprawiał wrażenie młodszej kopii swojego ojca, a zwłaszcza pod względem wyglądu. Miał prócz tego taki sam uśmiech, co jego rodzic i w podobnie wesoły oraz wręcz entuzjastyczny sposób podchodził do występów, które najwidoczniej sprawiały mu ogromną przyjemność.
- Uroczy chłopiec - powiedziałam przyjaźnie.
- To prawda, równie uroczy, co jego matka - odpowiedział ksiądz.
- A proszę nam powiedzieć, jak to się stało, że ma pan rodzinę i może być księdzem?
- Ach, to bardzo proste! Bo to było tak, że…
- Hej, tato! Przepraszam, że przeszkadzam, ale w ogóle nie zwracasz na nas uwagi! - zauważył nagle syn naszego rozmówcy, z wyraźną pretensją w głosie.
- Właśnie! Przecież to jest próba przedstawienia! Ktoś musi nas obserwować i oceniać! - zawołała z wyrzutem w głosie Brianna.
- Racja, przepraszam was, dzieci - powiedział przepraszająco ksiądz i szepnął do nas cicho: - Wybaczcie, pogadamy po próbie. Jeżeli zgodzicie się, zapraszam was na obiad.
- Miło by nam było, ale musimy jeszcze odprowadzić dzieciaki do domu - odpowiedział mu Ash.
- To zabierzcie je ze sobą. Im nas więcej, tym weselej.
- A skoro tak, to w porządku.
Oglądaliśmy dalej próbę przedstawienia, która potrwała jeszcze jakiś czas, a potem przyszły kolejne osoby ćwiczące do swojego przedstawienia i dzieciaki musiały pójść do siebie. Brianna. Colin oraz Michael (a właściwie Michał), syn księdza Jana zostali z nami. Duchowny zaprosił nas wszystkich do siebie na obiad, zaznaczając, że jego żona po prostu cudownie gotuje i musimy spróbować jej kuchni. Mieliśmy wielką nadzieję, iż się nie myli, bo nie chcieliśmy sprawiać mu przykrości i mówić, że jest inaczej albo po prostu kłamać, iż bardzo nam smakuje. Swoją drogą nie wiem, co by było gorsze: powiedzieć prawdę i złamać komuś serce, czy może okłamać i wpajać w kogoś poczucie, że doskonale gotuje? I swoją drogą kłamać duchownemu? To dopiero szczyt perwersji, jeśli chodzi o kłamstwa.
Na całe szczęście zostało to nam oszczędzone, ponieważ żona księdza, pani Cecylia Migrodzka była rzeczywiście wyśmienitą kucharką, a prócz tego jeszcze osobą niezwykle miłą oraz sympatyczną. Była to osoba niższa od męża o prawie głowę, brunetka o brązowych oczach, w miarę szczupła i bardzo elegancko, choć skromnie ubrana i często także uśmiechnięta. Obecność gości podczas posiłku nie zdziwiła jej, raczej podeszła do niej jak do czegoś, co jest normalne. Przyznała potem, że jej mąż nieraz sprowadzał gości, a ona nie miała nic przeciwko temu, bo przecież obecność gości była jej zawsze miła, a zwłaszcza, gdy to były dzieciaki. Nieco zdziwiła ją obecność dwóch Pokemonów, ale i je również ugościła, a kiedy pokazali jej jeszcze małżeństwo Butterfy, a także Greninję i pannę Frogadier, to oczywiście z radością też im podała różne łakocie.
- To mówicie, kochani, że jesteście małżeństwem? - zapytała pani Cecylia, gdy już podała stworkom jedzenie i zaczęła nas ugaszczać.
- O tak, od niedawna - odpowiedziałam jej przyjaźnie - Właściwie to oboje jesteśmy teraz w podróży poślubnej.
- I wybraliście taki wilgotny i mglisty kraj jak Wielka Brytania? - zapytała wesoło kobieta - Choć nie powiem, jest tu sporo ciekawych miejsc do zwiedzania, a do tego pogoda nieraz potrafi dopisywać. Problem w tym, że rzadko na nią trafić można jesienią.
- Jesienią to rzadko gdzie jest ładna pogoda - powiedział jej mąż - A ten kraj nie jest wcale taki zły.
- Nie jest zły, oczywiście. Ale raczej nie jest miejscem, gdzie młoda para może pojechać w podróż poślubną - stwierdziła pani Migrodzka - Wiecie, oni to raczej wybierają cieplejsze miejsce... Majorka, Kreta, Rodos, Sycylia, Capri i inne takie... A ostatnio w modzie są Hawaje i Wyspy Kanaryjskie.
- My mamy raczej romantyczną naturę i chcieliśmy poznać tereny, w których rozgrywają się najlepsze powieści z klasyki literatury światowej - powiedział Ash.
- No właśnie, a jeżeli chodzi o klasykę, to najlepsze są powieści angielskie i francuskie, ale we Francji już byliśmy, dlatego zostaje Anglia - dodałam.
- Rozumiem. A byliście już w Londynie? - zapytała kobieta.
- Jeszcze nie, ale chcemy tam pojechać, jak już załatwimy wszystkie nasze sprawy tutaj - powiedziałam.
- Zgadza się. Zwiedzimy Londyn przez dzień, góra dwa i potem wracamy do Kanto. Kolejne obowiązki tam na nas czekają - dodał Ash.
- Jesteście jeszcze tacy młodzi, a mówicie już jak dorośli ludzie - powiedziała pani Migrodzka.
- Życie nas takim uczyniło, proszę pani - odrzekł poważnie Ash - Ja i Serena przeżyliśmy razem wiele przygód, które sprawiły, że musieliśmy nieco wcześniej dojrzeć.
- Czy wszyscy w regionach są tacy?
- Niestety nie... Ale trochę ich jest.
- Im ich więcej, tym lepiej - uśmiechnęła się kobieta - Lepiej, żeby młodzież szybciej dojrzewała. Bo jak patrzę na tych wszystkich rozwydrzonych nastolatków, to po prostu aż głowa boli. Ja nie wiem, skąd te dzieciaki biorą te wszystkie głupie pomysły! Hormony im buzują i w głowach im się przewraca od tego. To aż miło potem zobaczyć takie dobrze wychowane dzieciaki. Znaczy przepraszam, jesteście już dorośli. Ale tacy młodzi, to się może ludziom pomylić. No dobrze, ale teraz to jedzcie, bo wam wystygnie.
- Dobrze, ale najpierw pomódlmy się przed posiłkiem - zaproponował wesoło ksiądz, ale żona zgromiła go wzrokiem.
- Jasieńku, ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie przynosił pracy do domu? - zapytała ironicznie.


Chwilę potem oboje parsknęli śmiechem. Widać te słowa to były tylko żarty między nimi. Żarty z gatunku tych, które to para zakochanych w sobie ludzi może sobie rzucać wiele razy i ciągle ich one bawią.
- Mama i tata tak już mają. Lubią sobie żartować z pracy taty - rzekł do nas Michałek.
- A to nie jest aby... świętokradztwo? - zapytałam ironicznie.
- A niby dlaczego? - odpowiedział wesoło ksiądz Jan - Praca jak każda inna i można z niej sobie żartować tak samo, jak z każdej innej. A poza tym, kogo to niby obraża? Świętoszków i fanatyków? Ich zdanie niewiele mnie obchodzi. A Pan Bóg za to zły nie będzie. W końcu nie po to stworzył śmiech, aby ludzie wiecznie byli poważni.
- To ciekawe stwierdzenie i trudno się z nim nie zgodzić - powiedziałam z uśmiechem na twarzy, czując przy okazji, że coraz bardziej lubię tego gościa - Ale coś mi mówi, że ogromna część duchownych katolickich by uznała żart księdza za bardzo niesmaczny.
- Ci, którzy by to zrobili, to banda idiotów nie mających poczucia humoru - odparł ksiądz - Ale i w Kościele jest wiele osłów, chociaż to jest jego najmniejszy problem. O wiele gorzej jest wtedy, kiedy oprócz tych osłów jest też cała masa wilków w owczej skórze. Ci są o wiele gorsi, bo przecież gorsi od głupców są łajdacy, którzy tymi głupcami kierują. A od nich niestety w Kościele wciąż się roi.
- I mimo to ksiądz należy wciąż do tej instytucji? - zapytał Ash.
- Tak, ponieważ na sto wilków w tej instytucji jest też nieco owieczek i warto je wspierać w ich działalności - wyjaśnił nam ksiądz - No, a poza tym ja nie służę Kościołowi, tylko Bogu, bo trzeba znaleźć różnicę między tymi dwoma nazwami. Jedno nie równa się wcale drugie.
- A w jaki sposób ksiądz może mieć żonę oraz syna i to jeszcze tak całkiem oficjalnie? - zapytałam.
- Och, to bardzo proste - uśmiechnął się Jan Migrodzki - Widzicie, człowiek żonaty może łatwo zostać duchownym katolickim, ale oczywiście za cenę braku możliwości awansu w hierarchii kościelnej. Człowiek żonaty z dziećmi może zostać księdzem, ale za wyrzeczenie się możliwości zrobienia kariery. Może też nim zostać wdowiec lub też człowiek żonaty, który zmienił wyznanie na katolickie. Oczywiście jak mówiłem, nie może awansować, ale to nawet i lepiej. Jakoś nie wyobrażam sobie życia na salonach pełnych przepychu i bogactw. Wychowałem się w warunkach raczej skromnych i przywykłem już do nich.
- Ale jakaś kasa na dodatkowy remont domu zawsze by się przydała - rzuciła dowcipnie jego żona.
- To się zbierze na tacę i będzie - zażartował sobie duchowny - No, ale tak na poważnie... To powiedzcie sami, czy to nie jest hipokryzja?
- Co takiego? - spytałam.
- Biskupi oraz kardynałowie żyją w pałacach, trzeba ich po rękach całować, kłaniać im się nisko w pas, a oni w bogactwach i luksusach żyją, choć przy okazji zawsze podkreślają, ile pieniędzy dali na cele charytatywne - zaczął mówić ksiądz - Urządzają wielkie bale oraz imprezy na takie cele i co? Powiedz mi, ile idzie na urządzenie takie balu? Przynajmniej z trzy razy tyle, ile oni podczas tego balu zbiorą. A te ich pałace? Wiesz, ile na miesiąc ich utrzymanie kosztuje? Więcej niż oni dają przez rok na cele charytatywne. Taka jest prawda! A z czyich pieniędzy to idzie? Z podatków! No, a z czyich podatków?! Z podatków prostych ludzi, którzy płacą podatki państwu, a państwo musi płacić konkordat Rzymowi za to, że mogą mieć swój Kościół w kraju. Z tego jest kasa na pałace i limuzyny dla duchownych. A prości ludzie co z tego mają?
- Zero czyli nic, jak śpiewała Budka Suflera - rzucił Michałek.
- A tak! A żebyś wiedział - rzekł ksiądz i pokiwał potakująco głową - Taka jest prawda i dlatego tym bardziej nie chcę awansu społecznego. Może i bym żył w luksusach, ale ile miałbym wówczas styczności z prostymi ludźmi, z których się wywodzę? A poza tym potępiam takie życie i takie praktyki. I co? Miałbym teraz należeć do nich? Toż to była hipokryzja, nie popierać tego i robić to jednocześnie.
- Tak, trudno się z tym nie zgodzić - powiedziałam, czując w sercu wielką satysfakcję z powodu tego, że dawno przestałam chodzić do kościoła - Ja osobiście nigdy nie pałałam miłością do katolicyzmu. Odkąd poczytałam sobie w książkach historycznych i naukowych, co Kościół wyprawiał przez te wszystkie lata, odkąd tylko powstał, to zrozumiałam, że nie chcę należeć do kogoś takiego.
- A ja jestem protestant od urodzenia - dodał Ash - Ale nie mówię, że tylko moja religia jest cacy, a inne nie cacy. Po prostu jakoś nigdy nie darzyłem sympatii katolicyzmu, choć oczywiście nie uważam swojej religii za jedyną słuszną. No, ale i tak do katolicyzmu sympatią nie pałam.
- Trudno się dziwić po tym, co ostatnio ma miejsce w Kościele - rzekł ksiądz Jan - Takie przykłady w ogóle nie zachęcają ludzi do należenia do niego. Ale nie przekreślałbym z góry całkowicie całej instytucji. Ona jeszcze mogłaby istnieć z godnością, gdyby tylko zreformowali się i to solidnie.
- W jaki sposób? - zapytałam.
- Co by pan proponował w tej kwestii? - zapytał Ash.
- Przede wszystkim koniec z pałacami i masą bogactw dla prywatnych osób. Trzeba pozbawić Kościół wszystkich znamion władzy i polityki. Trzeba również ograniczyć go tylko do duchownych prostych, mających żony i dzieci, znieść celibat, odebrać majątki kościelne i rozdać je biednym ludziom. Wszystkie zakony i klasztory pozamykać, przerobić je na biblioteki, szpitale, domy dziecka czy też inne instytucje, które służą ludziom. Państwo przestaje zaś płacić za konkordat do Rzymu, płaci za to do Kościoła w danym kraju, który to wszystkie te pieniądze przeznaczą wyłącznie na utrzymanie placówek pomagających ludziom. Trzeba znieść również rzeczy, którym Biblia zaprzecza, jak choćby fetysze.
- Znieść fetysze? Ciekawe stwierdzenie - powiedziałam ironicznie, kątem oka zerkając na krzyż stojący na półce.
Ksiądz chyba zrozumiał, o co mi chodzi, bo zachichotał i rzekł:
- Krzyż to znak ogólno-chrześcijański i należy mu się szacunek, jednak nie od razu czołobitność. Krucyfiksy z kolei to jest zaprzeczenie temu, co pisze w Biblii, gdzie w pierwszym przykazaniu wyraźnie pisze, że nigdy nie będziesz mieć bogów innych oprócz Pana Boga, zaś w drugim pisze, nie będziesz tworzyć żadnych wizerunków Boga, do których będziesz się modlić. To są fetysze. Niczym to nie różni się przecież od tych drewnianych bożków, do których modlili się starożytni. Figurski świętych, obrazki i krucyfiksy... To są fałszywe bożki. A modląc się do nich łamiesz najważniejsze zasady. Kościół to zmienił, aby czerpać z tego zyski. Taka jest prawda.
- No proszę. Rewolucyjne poglądy tutaj słyszę. Dość dziwne w ustach księdza - powiedział wesoło Ash.
- A powinny być w ustach każdego duchownego - odrzekł ksiądz Jan - To jest zwyczajna prawda i udawanie, że jej nie ma, to idiotyzm.
- Ksiądz chyba ma poglądy godne Świadków Jehowy - zachichotałam.
- Podobne, ale nie te same. Oni bywają zbyt ortodoksyjni w paru kwestiach i to mnie razi. Dlatego pozostałem duchownym katolickim, ale nie takim, któremu brakuje rozumu i nie widzi tego, co się dzieje.
- Mąż za młodu studiował na nauczyciela historii - powiedziała pani Cecylia - Bardzo chciał uczyć, ale nie wyszło mu. To znaczy uczył kilka lat i co? Zwolnili go, pracy nie mógł znaleźć, aż pomógł mu taki jeden ksiądz. I to z jego powodu został duchownym.
- Zakładam, że ów ksiądz posiadał podobne poglądy do pańskich - rzekł Ash tonem rasowego detektywa.
- Dokładnie - potwierdził ksiądz Jan - Wielka tylko szkoda, że takich ludzi jest obecnie bardzo mało. A już zwłaszcza tam, skąd pochodzę.
- Nasz kraj to w ogóle jest zacofany - rzuciła jego żona - XXI wieku, a my wciąż daleko w tyle za Murzynami.
- I dinozaurami - dodał Michałek, wcinając swój obiad.
- Dobra, ale już dość tego gadania, bo obiad stygnie - rzekła pani Cecylia - A poza tym dzieciaki się nudzą od takiego gadania.
- Ja się nie nudzę - wtrąciła Brianna.
- Ja też nie - dodał wesoło Colin.
- Jedzcie już i nie marudźcie - rzuciła w ich stronę pani Migrodzka, po czym zwróciła się do męża - A co do ciebie, to daj już lepiej spokój z tymi swoimi rewolucyjnymi poglądami. Kijem biegu rzeki nie zmienisz, tak jak i słowami nie zmienisz świata. Kościół to przecież instytucja, a każda z nich jest zawsze oparta na władzy i pieniądzach. To są prawa świata i tego nie zmienią najlepsze nawet ideały.
- To prawda, ale chyba warto sobie o nich pogadać z ludźmi mądrymi - odparł na to duchowny.
- Wybaczcie mojemu mężowi. Jak tylko znajdzie słuchacza, potrafi gadać jak najęty - powiedziała do nas pani Cecylia.
- Wybaczcie mojej żonie. Musi sobie chociaż raz dziennie na coś ponarzekać, bo inaczej źle by się czuła. Ale poza tym to dobra kobieta i kocham ją nad życie - powiedział na to pan Jan i ucałował dłoń swojej połowicy.

***


Podczas posiłku nie rozmawialiśmy już o polityce ani poglądach na ten temat. Za to przeszliśmy do ruin zamku Lovenmoor, które były celem naszej przyszłej wyprawy. Chcieliśmy je dokładnie zbadać, ale uznaliśmy, że lepiej będzie zapytać o nie kogoś miejscowego, który dobrze zna te tereny, a ponieważ zdaniem Franka Randalla, ksiądz posiadał wszelkie wiadomości o całej okolicy i wiele o ludziach oraz o krążących tutaj legendach, to warto było mu o tym powiedzieć. Oczywiście dobrze zrobiliśmy, gdyż ksiądz powiedział nam o tych ruinach kilka ciekawych rzeczy.
- Rozumiem, tak to wszystko wygląda - rzekł ponuro, kiedy już mu wszystko opowiedzieliśmy - Frank chciałby poślubić mamę Colina, ale nie ma pewności, czy jego poprzednia żona Claire jeszcze żyje.
- Pamiętam Claire, wydawała mi się zawsze znudzona swoim życiem u boku Franka - powiedziała Cecylia Migrodzka - Twierdziła, że za dużo on pracuje i za dużo czasu poświęca swojej pracy naukowej niż jej.
- Kłamała! Tatuś bardzo ją kochał i bardzo kocha mnie! - zawołała oburzonym głosem Brianna.
- Kochanie, twój tata bardzo cię kocha, ale nie zawsze mu się z twoją mamą układało i to nie była tylko jego wina - powiedziała na to kobieta życzliwym tonem - Po prostu Claire za dużo oczekiwała od życia. Bardzo jej brakowało wrażeń, no i innych takich. Chciałaby chyba, żeby życie z mężem przypominało zawsze czasy, kiedy oboje byli jeszcze przed ślubem. A to przecież tak nie działa. Po ślubie wiele się zmienia, ale nie zawsze musi na gorsze. Ja i Janek dobrze sobie żyjemy. Może dlatego, że ja nie mam jakiś niesamowicie wielkich oczekiwań od życia. Claire zaś to inna sprawa. Miała ambicje, których jej mąż nie podzielał. Jemu wystarczyło spokojne życie tutaj w Szkocji, z dala od wielkiego świata. Jestem pewna tego, że gdzieś mu po prostu uciekła i żyje sobie teraz z kochankiem. Tak jak ta pilotka, jak jej tam? Amelia Earhart.
- Amelia nie wiadomo, dlaczego zaginęła i w jakich okolicznościach, dlatego trudno tutaj jest być pewnym czegokolwiek - zauważył ksiądz Jan - A co do Claire, to nie mamy wcale pewności, że tak jest, jak mówisz.
- Nie znałeś jej tak dobrze jak ja i nie wiesz, jaka to była osoba.
- Nie znałem jej tak dobrze, bo przybyłaś tutaj dużo wcześniej niż ja. Bo ja i nasz syn dołączyliśmy dopiero po paru miesiącach, a jakoś tak wkrótce po naszym przybyciu Claire zaginęła. Nie miałem więc okazji jej lepiej poznać.
- A ja tak i mogę cię zapewnić, że była ona w stanie zrobić coś takiego.
- Że niby co? Byłaby w stanie porzucić męża i córeczkę dla życia w wielkim świecie?
- A co? Uważasz może, że wszystkie kobiety są takie jak ja? Niestety, jesteś w błędzie, jeśli tak sądzisz. Claire to była dziwna kobieta. Nigdy w pełni nie była zadowolona z życia. Wcale bym się więc nie zdziwiła, gdybym miała rację.
- To tylko teoria i nic ponad to - rzekł na to ksiądz.
- Ale oparta na faktach! Mówię ci, Janku! Ona mnie więcej mówiła w naszych prywatnych rozmowach niż tobie na spowiedzi. Także nie wiesz wszystkiego.
- Wiem tylko tyle, że ostatni raz widziano ją zmierzającą do tych ruin i w nich znaleźli jej ślady dowodzące, że tam weszła, ale brak było śladów pokazujących, że z tych ruin wychodzi. I tyle tylko ja wiem. I tylko to jest całkowicie pewne. A wszelkie pogłoski i legendy, to tylko wymysły ludzkie.
- Legendy? Jakie legendy? - zapytałam.
Małżonkowie dopiero teraz sobie przypomnieli o naszej obecności, ponieważ spojrzeli na nas przepraszająco i zakończyli swoją dyskusję.
- O tych ruinach krążą fantastyczne opowieści - powiedział po chwili ksiądz Jan - Ja tam nie wiem, ile w nich prawdy, ale lepiej na nie uważać. To nie jest zbyt bezpieczne miejsce, a już zwłaszcza podczas pełni księżyca.
- No, mówię wam! Ja tam kiedyś byłem w czasie pełni - rzekł nagle Michałek - I chodząc tam zobaczyłem nagle jakiś ludzi w takich dziwacznych strojach. Mieli spódniczki w kratę, podobne do tej, którą ma Ash.
- To jest kilt - wtrąciła Brianna.
- Może - machnął na to lekceważąco ręką Michałek - I widziałem jakiś ludzi w takich spódniczkach, znaczy się... kiltach. Mieli szable i pistolety i ledwie mnie zobaczyli, a zaraz chcieli do mnie biec, ale ja szybko im uciekłem, chociaż paru chyba do mnie strzeliło.
- Fantazja cię ponosi, synku i nic więcej - powiedziała jego mama.
Chłopiec wyglądał na oburzonego tym stwierdzeniem.
- To nie jest żadna fantazja! Ja ich tam naprawdę widziałem! Oni chcieli mnie zaatakować, ale im uciekłem.
- To były pewnie jakieś duchy - powiedziałam.
- Dajcie już spokój z takim gadaniem! Przecież żadnych duchów nie ma! - zawołała pani Migrodzka.
Oj, zdziwiłabyś się, kobieto, pomyślałam sobie. Jakbyś tak zobaczyła choćby połowę tego to, co widziałam ja przez ostatnie kilka lat, to inaczej byś gadała.
- Nie wykluczam wcale możliwości, że mój syn po prostu zmyśla, ale też nie wykluczam możliwości, że rzeczywiście coś tam widział - powiedział po chwili ksiądz Jan - Oczywiście nie musiały to być duchy, tylko grupka ludzi przebrana w stroje z dawnych czasów, ale jeśli tam rzeczywiście są jakieś zjawy i zaatakowały mojego syna, to wobec tego myślę, że wszelkie poszukiwania Claire nie mają tu żadnego sensu.
- Uważa pan, że to duchy porwały Claire w zaświaty za to, że wkroczyła na ich teren? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - dodał pytająco Pikachu.
- Choć jestem duchownym i to jeszcze katolickim, to jednak nie zamierzam, w przeciwieństwie do wielu moich kolegów po fachu, rozsiewać gusła i zabobony i opowiadać, że wierzę w istnienie duchów i upiorów. Wierzę jednak też w to, iż na tym świecie są zjawiska, które nam ludziom trudno jest racjonalnie wyjaśnić. Podejrzewam także, że być może rzeczywiście w tych ruinach coś jest i może się to aktywować tylko podczas pełni księżyca. Przez te kilka dni w miesiącu, gdy ma to miejsce, lepiej jest omijać te ruiny z daleka.
- Duchy czy nie, musimy sprawdzić to miejsce - powiedział Ash niezwykle poważnym tonem - I to jeszcze dzisiaj.
- Odradzam wam to - rzekł ksiądz - Dzisiaj rozpoczyna się co miesięczny cykl pełni księżyca i jeśli rzeczywiście tam wtedy coś się budzi do życia, to lepiej, aby was tam nie zastało.
- My i tak tam pójdziemy - uparcie rzekł Ash.
- Właśnie i nic nas nie powstrzyma - dodałam.
Nasze Pokemony zapiszczały bojowo na znak, że nas popierają. Z kolei zaś ksiądz Jan zasłonił sobie oczy dłonią i rzekł:
- Uparci jesteście... Ale dobrze, idźcie tam. Tylko proszę, nie sami. Ja tam z wami pójdę.
- Tato, lepiej nie! A, co jeśli porwą cię duchy? - zapytał przerażony Michałek, łapiąc ojca za rękę.
- Synku, ja tam bardziej obawiam się żywych - rzekł na to ksiądz - Oni są o wiele groźniejsi niż umarli, możesz mi wierzyć. Żaden zmarły nie jest tak groźny jak żywy.
Oj, zdziwiłbyś się jeszcze, jak groźni potrafią być umarli, pomyślałam sobie. Mogą być niekiedy straszni. Jak choćby w tym opowiadaniu Maggie Ravenshop, które wczoraj przysłała nam z Johnem Scribblerem na maila. Całe szczęście, że Frank miał dostęp do Internetu i pozwolił nam skorzystać ze swojego laptopa i drukarki, abyśmy mogli sobie to dzieło wydrukować i przeczytać, inaczej byłoby dość trudno je odczytać. A szkoda by było, bo jest ono tego warte. Chciałabym je tutaj przytoczyć, abyście mogli się z nim zapoznać, ponieważ uważam, że tego ono również jest warte.

***


Opowiadanie Maggie Ravenshop:
Ash Harker właśnie szykował się do drogi, w południe bowiem miał po niego przybyć powóz przysłany przez hrabiego Draculę. Tak wynikało z treści listu, jaki został wysłany do gospody, również polecanej przez hrabiego, w której Ash spędził noc. Gospodarz i jego żona wyglądali na niezwykle życzliwych ludzi i tak też było w istocie. Jednak cel podróży młodego człowieka napawał ich wręcz ogromnym, niezrozumiałym dla Harkera lękiem. Niedługo przed godziną 12:00, czyli przed przybyciem powozu, gospodyni zwróciła się do Asha następującymi słowami:
- Czy naprawdę musi pan tam jechać, młody panie? Musi pan?
Pytanie to mocno zdziwiło Harkera, jednak odparł twierdząco.
- Ale czy wie pan, cóż to jest za miejsce, w które się pan udaje i to w dodatku dzisiaj?
- Proszę mi wybaczyć, ale nie rozumiem o co pani chodzi? - rzekł Ash.
- Zamek, do którego się właśnie pan udaje, to jest bardzo złe miejsce - odparła roztrzęsiona gospodyni - Podobnie zresztą, jak i jego władca. A dziś jest przecież wigilia świętego Grzegorza...
- Proszę darować, ale nadal nie widzę związku.
- Dziś wszystkie złe moce o północy zyskują pełnię sił i władzę nad ziemią. Dla własnego dobra, proszę tam nie jechać.
- Ależ nie mogę, jestem przecież umówiony z hrabią Draculą - Ash mówiąc to zauważył, że na dźwięk tego nazwiska kobieta pobladła jeszcze bardziej na twarzy - Oczekuje mnie w ważnej sprawie.
Kobieta wyszła na chwilę, kiedy zaś powróciła, wręczyła Ashowi Harkerowi dwa przedmioty: różaniec z krucyfiksem oraz starą książkę w twardej oprawie. Owe dary mocno zdziwiły Asha, prócz tego wahał się nieco przed przyjęciem różańca, gdyż jako protestant podchodził z dużą rezerwą do owych dewocjonaliów, traktowanych przez jego religię do pewnego stopnia za bałwochwalstwo. Ale z drugiej strony kobieta tak mocno go błagała, żeby dla własnego dobra wziął oba te przedmioty, gdyż mogą ocalić mu życie, gdy znajdzie się w niebezpieczeństwie. Nie chcąc zrobić jej przykrości, Harker przyjął oba dary, nie wiedząc jeszcze jak bardzo prawdziwe były słowa tej kobiety i jak później będzie jej za to wdzięczny.
Wszystko to miało miejsce wczesnym latem roku pańskiego 1897 i od tego miejsca właśnie rozpoczyna się nasza opowieść. Historia niezwykła niczym same Karpaty i niczym sama Transylwania. Historia tak bardzo przerażająca w wielu aspektach, że czasami można poddawać pod wątpliwość to, czy miała miejsce. Ale rzeczywiście wydarzyła się ona naprawdę, choć do dziś wielu nie może uwierzyć w jej prawdziwość.
Ash Harker był mężczyzną młodym, dosyć wysokim o czarnych włosach tak przeczesanych, aby opadała mu na czoło lekka grzywka. Jego brązowe oczy były oczami wnikliwymi oraz potrafiącymi zwrócić uwagę na to, co inni niejeden raz lekceważyli. W zawodzie, który wykonywał takie oczy niejeden raz bywały bardzo użyteczne. Tym razem jednak z uwagą wpatrywały się one w dary, które otrzymał od tej niezwykłej kobiety, która wraz ze swoim mężem zarządzała gospodą.
Niedługo po otrzymaniu obu darów przez naszego bohatera, pojawili się w gospodzie ludzie, będący wysłannikami hrabiego Draculi. Mężczyzna i kobieta, którzy wyglądali na Cyganów, jednak kolory ich włosów były dość specyficzne: mężczyzna miał fioletowe, zaś kobieta długie oraz ciemnoróżowe. Wydawali się patrzeć na gospodarza dość złowrogo, kiedy zaś pytali o Harkera, w ich głosie dało się wychwycić jakąś nutkę groźby. Kiedy jednak Ash się zjawił, przybrali bardzo grzeczny i przymilny ton, jak również pozy uprzejmości. Gdy zaś młody człowiek zajął już miejsce w powozie, szybko wyruszyli w drogę.
Ash spędził większość podróży w milczeniu, obserwując drogę, którą jechali. Oczywiście, co jakiś czas ta cisza go męczyła i starał się zagaić jakąś rozmowę,  jednak Cyganie zawsze odpowiadali krótko i bardzo rzeczowo. Niemniej chłopak zauważył niezwykłe posłuszeństwo, jakie wykazywali oni względem swego pana. Otrzymali bowiem rozkaz, aby jak najszybciej dotrzeć do zamku hrabiego wraz ze swym pasażerem i nic nie wskazywało na to, żeby cokolwiek zdołało ich przed tym powstrzymać.
Zamek hrabiego znajdował się w najmniej zbadanym i najdzikszym rejonie Europy, czyli w samym sercu Karpat przy granicy Transylwanii z Wołoszczyzną. Jeżeli wierzyć informacjom, jakie Ash przeczytał na temat tego regionu przed swoim przyjazdem, to mieszkała tam mieszanka różnych ludów, obecnie jednak dosyć nieliczna w okolicach zamku. Dominowali tu jednak Szeklerzy, z których wywodził się hrabia. Ash zaciekawiony historia tego miejsca, postanowił zapytać hrabiego o więcej szczegółów, gdy już będzie miał ku temu okazję.
Kiedy zaczęło się ściemniać, Harker dostrzegł, że w owym miejscu można spotkać oprócz zwykłych zwierząt, także i Pokemony. Dość niezwykłe dla miejsca oddalonego od najbliższego z tzw. „regionów”, a konkretnie regionu Kalos. Jednak zdecydowanie, jak na jego gust za dużo było tu wilków. Jak zdążył zauważyć były tu także Lycanrocki - Pokemony wilki. Po wieczornym niebie latały zaś stada nietoperzy oraz Zubatów. Im bardziej zbliżali się do celu swej podróży, tym więcej niezwykłych rzeczy można było dostrzec. Szczególnie dziwaczne były niebieskie płomienie pojawiające się znienacka między drzewami, jak również też i szybko znikające. Wraz z nimi pojawiło się też znacznie więcej wilków i Lycanrocków, zdawały się jakby postrzegać osoby znajdujące się w powozie jako swoje ofiary. Ash obawiał się już o swoje życie, kiedy nagle jeden z Cyganów zagwizdał głośno. Ledwie to zrobił, a Ashowi wydawało się że w oddali przeskoczył jakiś ogromny cień, nie należący jednak ani do wilka, ani też do człowieka. Zaraz po tym jednak drapieżniki zdawały się rozmyślić, bo zostawiły powóz w spokoju. Dalsza część podróży minęła już bez podobnych niespodzianek, z wyjątkiem przelatujących stad nietoperzy, których przerażający pisk potrafił zmrozić krew w żyłach nawet bardzo odważnym ludziom.
Wreszcie, w środku nocy powóz dotarł do zamku. Przed nim znajdował się obóz Cyganów, bez wątpienia pochodzących z tego samego klanu, którego dwoje przedstawicieli przywiozło Asha. Krzątali się przy swoich zajęciach, tylko dwoje z nich: mężczyzną o zielonych włosach oraz kobieta o ciemno żółtych zbliżyli się by zamienić parę słów z woźnicą oraz jego towarzyszką. Wynik rozmowy zdawał się cieszyć całą czwórkę, bo po chwili powóz ponownie ruszył, tym razem wjeżdżając przez bramę zamku. Kiedy jednak Ash opuścił pojazd, Cyganie zerwali się jak z procy i opuścili zamek, zostawiając go samego.
Plac zamku był dość obszerny, jednak z powodu mroku niewiele było widać. Harker dostrzegł jednak wyraźnie wrota wejściowe, lecz zanim zdążył zapukać, te otworzyły się same. Za nimi stał bardzo wysoki, starszy człowiek w niezwykle eleganckich, chociaż starodawnych szatach. Wydawał się nienaturalnie wysmukły, stał też sztywno wyprostowany, jakby miał ledwie dwadzieścia lat. Jednak jego twarz była blada, wręcz śmiertelnie blada, średniej długości włosy były białe jak śnieg, podobnie jak krzaczaste brwi. Poza tym nie miał nawet śladu zarostu na twarzy. Widząc Asha wyciągnął dłoń w geście powitania i zawołał:
- Witam pana w moim domu. Proszę wejść z własnej, nieprzymuszonej woli i zostawić trochę szczęścia, jakie pan ze sobą niesie!
Gdy Ash przestąpił próg, gospodarz szybko ruszył ku niemu wyciągając dłoń na powitanie. Była niezwykle ona zimna, zaś jej uścisk nieludzko wręcz silny.
- Czy mam przyjemność z hrabią Draculą? - zapytał rzeczowo, chociaż nieco nieśmiało Ash
- Zgadza się, jestem hrabia Mattia Dracula, pan tego zamku. Pan zaś musi być Ashem Harkerem, prawnikiem z miasta Lumiose, którego to oczekuję z wielką radością.
- Wszystko się zgadza, panie hrabio - odparł grzecznie Ash.
- Witam w moim domu, panie Harker. Proszę wejść swobodnie, a opuści go pan bezpiecznie. I oczywiście proszę pamiętać o tym, aby pozostawić tu cząstkę szczęścia, które niesie pan ze sobą.
Po tych słowach arystokrata poprowadził Asha długim korytarzem, po czym udali się schodami na wyższe piętro.
- Odbył pan długą i ciężką podróż - oznajmił hrabia - Teraz będzie pan mógł spokojnie wypocząć. Ponieważ służba o tej porze już śpi, sam zaprowadzę pana do pokoju. Kiedy już się pan odświeży po podróży, zjemy razem kolację. Stół jest już zastawiony.
Asha zaskoczyło nieco to, iż służba hrabiego śpi, a on sam ugaszcza gościa z daleka. Ale szybko uznał, że najwidoczniej tutaj panują takie zwyczaje, a prócz tego hrabia sprawiał wrażenie lekkiego ekscentryka, więc zapewne dla niego było to zupełnie normalne. Prócz tego miło mu było, iż sam gospodarz go osobiście wita w swoim domu, a zatem nie zadawał w tej sprawie zbędnych pytań.

***


Pokój okazał się być przytulny i przyjemnie urządzony. W kominku płonął przyjemny ogień. Ten widok zdawał się przywrócić Ashowi spokój, dość mocno zburzony przez atrakcje podróży. Po niezbędnej toalecie, odświeżony udał się do kolejnego pokoju, a właściwie sali, gdzie czekała kolacja. I to nie byle jaka. Stół był naprawdę suto zastawiony przeróżnymi lokalnymi specjałami oraz doskonałym winem. Hrabia oczekiwał już Asha i kiedy ten wszedł do sali, zaraz usadził go bardzo dobrym miejscu. Następnie sam także usiadł, po czym obaj przystąpili do posiłku.
- Proszę mi wybaczyć że nie połamię z panem chleba, lecz od dawna już go nie jem. Podobnie, jak i nie pijam już... wina.
Ash grzecznie stwierdził, że to dla niego żaden kłopot. Zapytał jednak pana hrabiego, jaki napój sam pije.
- To, szanowny panie - rzekł hrabia, pokazując butelkę z napojem o barwie bardzo ciemnej czerwieni - To jest miejscowy specjał, ulubiony trunek w całych Bałkanach.
- Jak on się zwie?
- Śliwowica. Proszę, niech pan spróbuje. Zaręczam, że nie różni się znacznie od waszej brandy.
Harker istotnie spróbował owego napoju i musiał przyznać rację swojemu gospodarzowi, chociaż śliwowica zdawała się być znacznie mocniejsza od brandy. Niemniej przyjemnie rozgrzała jego serce.
Po kolacji, hrabia zaprosił Asha do następnego pokoju, którego widok wręcz zapierał dech w piersiach. Był to ogromny salon z mnóstwem regałów pełnych książek. W pobliżu rozpalonego kominka stały dwa duże i bardzo wygodne fotele. Dracula wskazał jeden z nich Ashowi, po czym sam zajął drugi. Następnie zaczął wypytywać gościa o podróż. Harker rzeczowo opowiedział jej przebieg i zgodnie ze swoim postanowieniem, zapytał hrabiego o owe niezwykłe zjawiska, jakich był świadkiem. Wspomniał także o dziwnych przesądach wieśniaków.
- Widzi pan... - rzekł hrabia - Cała część Transylwanii, w której obecnie się znajdujemy jest jednym z najbardziej dziewiczych rejonów Europy. Zdobycze techniki z zachodu jak na razie nie zdołały jeszcze opanować tej części świata, z kolei mieszkańcy mocno trzymający się dawnych zwyczajów, nieufnie patrzą na nowinki. A owe przesądy są częścią owych zwyczajów i mają swoje korzenie w opowieściach o dawnych czasach.
- Czy ma to może związek z dawnymi najazdami Hunów? - spytał Ash.
- Istotnie tak jest - ożywił się hrabia - Ale do tego jeszcze dojdziemy. Trzeba jednak panu wiedzieć, że ówczesnym miejscowym wydali się oni bardziej dzikimi bestiami niż ludźmi, stąd też zaczęto utożsamiać ich z mitycznymi potworami.
- A te dziwne płomienie w lesie?
- Ach, a zatem już widział je pan? Wobec tego trzeba panu wiedzieć, że są one drogowskazem. Wskazują one miejsce, gdzie znajdują się skarby ukryte w czasach dawnych bitew na tych ziemiach. Ale płomienie pokazują się tylko w tę jedną, jedyną noc w roku.
- Skoro tak jest, a wieśniacy wiedzą o skarbach, to czemu nigdy się po nie udali? - spytał zdziwiony Ash.
- Z bardzo prostej przyczyny - odparł hrabia i zachichotał złowieszczo - Bo wieśniacy to zabobonni tchórze. Właśnie w ten noc, kiedy pojawiają się płomienie, żaden z nich nigdy nie wyjdzie na zewnątrz, jeśli naprawdę nie musi. Bo podobno złe siły mają wtedy pełnię mocy...
- Tak, słyszałem coś o tym - odparł zmieszany Ash - Czyli to również efekt owych historii o Hunach?
- Tak i tu przechodzimy do ważnej historii nie tylko tego regionu, ale i moich rodaków. Mojego rodu.
I hrabia zaczął opowiadać mu historię Transylwanii. Mówił o tym, jak na tę ziemię nastąpiła inwazja ludów z Azji, jak mieszali się z miejscowymi nacjami. I jak ostatecznie uformował się naród Szeklerów. Okazało się, że z niego wywodził się ród Draculi. Ash Harker przeczytał nieco informacji na temat rodu swojego klienta, a szczególnie zainteresowały go osoby Vlada II zwanego Draco, czyli Smok lub... Diabeł, a także jego jeszcze bardziej słynnego syna, księcia Vlada III Tepesa czyli Palownika, zwanego również Draculą, czyli synem Smoka/Diabła. Hrabia z niezwykła energią opowiadał o swoich przodkach i mówił to tak, jakby spotkał ich osobiście i był świadkiem ich dokonań.
- Czytałem, panie hrabio, że pańscy przodkowie walczyli na tych terenach w obronie chrześcijaństwa, przed inwazją islamskich Turków.
- Dokładnie tak, zarówno Vlad II, jak również później jego syn, obaj należeli do Zakonu Smoka, którego główna misją była wojna obronna przeciw Turkom.
- Jednak, z tego co napisali historycy, książę Vlad III był niezwykle okrutnym człowiekiem, ukazano go wręcz jako...
- Potwora - dokończył hrabia i cicho zachichotał.
A był to naprawdę złowieszczy i okrutny chichot, od którego Asha przeszły ciarki.
- To byli zwykli głupcy, panie Harker. Głupcy i ignoranci, powiadam panu. Twierdzą oni, że mój przodek był prawdziwym okrutnikiem. A przecież cała epoka średniowiecza spływała krwią. Co tam krwią! Morzem, oceanem krwi! Bo czyż inni władcy państw europejskich byli święci? Przecież niejeden z nich dopuścił się znacznie potworniejszych czynów, a nie mówi się o tym głośno. Czy królowie i rycerze chrześcijańscy nie popełnili żadnych zbrodni podczas krucjat? A masakra Jerozolimy? A zdradziecki podbój chrześcijańskiego przecież Konstantynopola? To cóż to było, jeśli nie zbrodnia?
Hrabia podał jeszcze kilka przykładów, po czym opowiadał o losach swych przodków. O niezwykle trudnej sytuacji, w jakiej znalazł się Vlad III i jak musiał znosić jarzmo tureckiej niewoli w wczesnej młodości. Znajdował się on bowiem na dworze sułtana jako zakładnik. Później jednak, gdy odzyskał władzę w kraju, wykorzystał swoją wiedzę do walki z Turkami. Okazało się, że mimo gwarancji sojuszu, król Węgier nie mógł niestety przybyć mu z odsieczą, gdy groźba inwazji nieuchronnie się zbliżała.
- Vlad wysyłał posłów z prośbą o pomoc także do innych władców - mówił hrabia - Także do króla Polski, którego brat zginął w walce z Turkami. Jednak on, chociaż palił się do wsparcia mojego przodka, musiał zmagać się z jeszcze innym zagrożeniem: wciąż jeszcze silnym Zakonem Krzyżackim.
Wspominając o nim hrabia mocno się skrzywił, a w jego oczach zapłonął ogień. Ash delikatnie spytał, co też jest przyczyną takiej pogardy wobec owego Zakonu.
- Przyczyna jest prosta. O ile okrucieństwa świeckich władców można jeszcze jakoś wytłumaczyć, o tyle zbrodnie tego Zakonu wręcz wołają o pomstę do nieba. Kiedy mój kraj zmagał się z widmem nieuchronnej inwazji pogan, ci oto rzekomi obrońcy chrześcijaństwa opływali w dostatki. W dniach gdy zaczęli oni budować swoją potęgę nad Bałtykiem, dopuścili się zdradzieckich morderstw, grabieży i bezeceństw, kosztem chrześcijańskich Polaków. Wilki w ludzkiej skórze, co mają krzyż na plecach, na ustach słowa „Jezus Maryja”, a w sercach nienawiść i zdradę.
Dracula wstał, po czym pospacerował chwilę wokół kominka. Po chwili się uspokoił, i kontynuował swoją opowieść.
- Mój przodek zaś, mimo skromnych sił i braku wsparcia zdołał na długi czas odeprzeć Turków. Na dźwięk nazwiska Dracula, sam sułtan drżał ze strachu, tak jak niegdyś na imię Attyli drżano w Rzymie. Gdyby nie zdrada rodzonego brata, mój przodek utrzymałby się aż do przybycia wsparcia. Ale niestety poległ, choć syn go pomścił, to jednak nie zdołał już powstrzymać słów, jakie opowiadały o rzekomym nieludzkim okrucieństwie Vlada. Owszem, dość często skazywał ludzi na śmierć, lecz przede wszystkim jeńców tureckich oraz własnych, zdradzieckich bojarów. Dla prostego ludu był obrońcą przed islamskim najeźdźcą.
- Panie hrabio, istotnie zatem niesprawiedliwie opisano pańskiego przodka - Ash grzecznie zwrócił się do hrabiego - Jednak mimo to, na stałe zapisał się on na kartach w historii.
- O tak, zgadza się. Pomimo starań tego zdradzieckiego brata, a także innych przeciwników, mój ród nie został zapomniany. Tak samo, jak wielki wódz Hunów. I słusznie, bo przecież mój królewski ród ma prawo do dumy! Czy słyszał pan, aby ktokolwiek, diabeł jaki albo wiedźma, zyskał większą sławę niż Attyla? A to od niego wywodzi się ród Dracula - tu hrabia delikatnie rozłożył ręce - I to jego krew płynie w tych żyłach, panie Harker.
Dracula uśmiechnął się w sposób, który mógłby się wydawać niesamowicie złowrogi, gdyby ktoś był strachliwy.
- Krew... To dzisiaj rzadki przywilej.
Po tych słowach hrabia lekko pochmurniał i dodał:
- Czasy się zmieniły. Wojny się skończyły, a o wielkich czynach mojego rodu można już tylko opowiadać.
Powoli za oknem zaczynało już świtać, a Ash poczuł wielką senność. Hrabia delikatnie przeprosił go, że tak długo trzymał go już na nogach. Zaprowadził go do pokoju i życzył dobrego snu.

***


Kiedy Harker już się obudził, była godzina 12:00. Po umyciu się poszedł do pokoju obok, gdzie czekało na niego śniadanie oraz list od Draculi. Z jego treści wynikało, że hrabia musi w ciągu dnia pozałatwiać kilka spraw, odnośnie wyjazdu do Lumiose i zobaczą się dopiero wieczorem. Niemniej zachęcił go, aby zapoznał się ze zbiorami biblioteki, oraz jeśli będzie miał ochotę zwiedził najbliższą okolicę. Hrabia zapewnił, że służący mu Cyganie chętnie posłużą Ashowi z przewodników, jeśli zdecyduje się na spacer. Po smacznym śniadaniu, Ash Harker zdecydował się skorzystać z obu zaproszeń, najpierw udał się na spacer. Jego przewodnikami została owa parka, która wczorajszego wieczoru zagadała się z parą woźniców, noszący imiona Butch i Cassidy. Okazali się oni bardzo uprzejmymi rozmówcami, lecz nie wzbudzili w Ashu zaufania.
Po powrocie ze spaceru, Harker udał się do biblioteki, w której znalazł sporo książek pochodzących właśnie z Lumiose. Można by powiedzieć, że miały one swoja własną półkę. Poza tym znalazł dokładny plan miasta, w tym zaznaczonych kilka obiektów. Najważniejszym okazała się posiadłość, którą hrabia miał zamiar kupić. Znajdowała się ona w sąsiedztwie domu Harkera, w którym mieszkał on póki co sam, ale już niedługo miała tam też zamieszkać jego przyszła małżonka, panna Serena Murray.
Kiedy tylko nastał wieczór, hrabia zjawił się znowu, w doskonałych humorze i zaprosił Asha na posiłek. Po kolacji, na którą to składały się wołowe befsztyki, pieczone ziemniaki oraz sałata, do tego ognista śliwowica, panowie udali się do biblioteki, aby sfinalizować wreszcie całą umowę. Ash dokładnie omówił warunki kontraktu, szczegółowo też wyjaśnił wszelkie zawiłości prawne oraz jak uniknąć wszelkich nieścisłości. Opisał też posiadłość, którą Dracula chciał kupić. Hrabia dokładnie przestudiował umowę, zapoznał się także z listem, jaki zaadresował do niego pracodawca Harkera. Zapewnił go, że Ash to niezwykle energiczny i zdolny młody człowiek i doskonale zastąpi on w prowadzeniu owego zlecenia swojego poprzednika, Meowtha Renfielda. Biedak mimo sporego doświadczenia, nawykły bardziej do prac biurowych, nabawił się dosyć sporego stresu podczas pobytu w Transylwanii. Mówiono nawet, że zwariował. Zajmował się nim przyjaciel Asha, doktor Brock Seward.
- Tak, panie Harker, pański pracodawca pokłada w panu duże nadzieje - rzekł hrabia z uśmiechem na twarzy - Doskonale też pana ocenił. Muszę powiedzieć, że w liście do mnie wysoko ceni pana talent. Twierdzi, że ma pan dobry... smak.
Po tych słowach hrabia lekko zachichotał, jakby powiedział coś nad wyraz zabawnego.
- I doskonale pan zastąpi swego poprzednika, pana Renfielda. Przykro mi z powodu jego choroby. Gdybym wiedział, że tak to się skończy, nie pozwoliłbym mu chodzić wieczorem po okolicy. Jak pan zapewne zdążył już zauważyć, ta okolica w dzień jest piękna, ale za to w nocy może przerażać, a już zwłaszcza wtedy, gdy ktoś wędruje tutaj sam, tak jak robił to pański szacowny poprzednik. Mam nadzieję, że wróci on do zdrowia.
- Ja również, bardzo go lubiłem - powiedział ze smutkiem w głosie Ash - Ale mój przyjaciel, doktor Brock Seward, który go leczy bardzo wierzy w to, iż zdoła przywrócić mu zmysły.
- Życzę mu tego bardzo - powiedział Dracula i powrócił do przeglądania papierów - Tak czy inaczej pański pracodawca bardzo sobie pana ceni i jak widzę, ma ku temu powody. Przekazał mi pan on bardzo cenne informacje. Zatem nie pozostaje mi nic innego, jak podpisać ów dokument.
Następnie obaj panowie złożyli swoje podpisy na umowie, hrabia ponad to przyłożył na niej swoją pieczęć. Po dokonaniu formalności, Dracula poprosił Harkera, aby pozostał jego gościem jeszcze przez trzy dni. Hrabia bowiem chce dokończyć ostatnich przygotowań przed podróżą, po czym wspólnie wyruszą do Lumiose statkiem, na którym Dracula chciał zarezerwować im obu miejsca na statku. Ash oczywiście zgodził się na to, po części ze względu na swoje obowiązki, dobrze wiedząc, że pomyślne zakończenie tego zlecenia otworzy mu drogę do wspaniałej kariery. Drugim zaś powodem była zwykła, sąsiedzka uprzejmość, co zresztą hrabia delikatnie zaznaczył. Dodał, że byłoby mu przyjemnie, gdyby jego nowy sąsiad oprowadził go po tym, zupełnie przecież obcym dla niego miejscu.
Ponownie jak poprzedniego dnia zaczynało już świtać. Nagle w oddali, dało się usłyszeć przeraźliwe wycie wilków oraz ujadanie Lycanrocków. Nad zamkiem przeleciały z głośnym piskiem nietoperze oraz Zubaty. Na owe dźwięki, hrabia bardzo się ucieszył.
- Proszę ich posłuchać! To dzieci nocy! Jakaż to wspaniała muzyka!
- Muzyka?! Przecież to zwierzęta! I do tego groźne! - jęknął Harker.
Widząc niewyraźną minę Asha, wywołaną przerażeniem, hrabia powiedział przyjaźnie:
- Drogi panie Harker. Wy, mieszkańcy wielkich miast, nie jesteście w stanie wczuć się w duszę myśliwego. Jednak już niedługo sam będę kosztował życia w wielkim mieście. Dlatego liczę w tej sprawie na pana. Ostatecznie nie chciałbym wypaść w oczach elity regionu Kalos na jakiegoś barbarzyńcę z prowincji. Mam nadzieję, że będzie mi pan przewodnikiem po świecie świata etykiety i dobrych manier z Kalos.
- Zrobię, co będę mógł, chociaż mój dobry przyjaciel, Clemont Holmood, od niedawna lord Goldaming byłby w tej sprawie lepszym przewodnikiem.
- Lord Goldaming? Z chęcią go poznam - powiedział Dracula.
- Z pewnością i on chętnie pozna pana. W końcu obaj panowie pochodzicie ze starych i znamienitych, arystokratycznych rodów. No, może Clemont z nieco mniej znane i młodszego niż pański, ale...
- Ale to bez znaczenia, panie Harker. Arystokrata z arystokratą zawsze się ze sobą dogadają. Nawet jeśli ich rodziny dzieli kilka lat różnicy.
- Kilka lat. Subtelnie pan to ujął.
- Subtelność to cecha członków mojej rodziny - powiedział Dracula.
Następnie pożegnał się z Ashem, który w końcu udał się na spoczynek. Tym razem śniły mu się koszmary, na szczęście szybko one minęły.
Do dnia wyjazdu Ash mógł zupełnie swobodnie poruszać się po zamku oraz zwiedzać pobliską okolicę, rzecz jasna z czujną eskortą Cyganów hrabiego. Co do zamku, to hrabia dał mu pełną swobodę, z wyjątkiem jednak tych komnat, które są zamknięte na klucz. Wiązało się to, jak mówił hrabia Dracula, z bardzo smutnymi wspomnieniami dawnych lat. Ash oczywiście grzecznie zapewnił, że w żadnym razie nie naruszy nakazu hrabiego.
- To bardzo dobrze i grzecznie z pańskiej strony - odparł hrabia - Proszę też, aby zastosował się pan do jednej mojej rady: gdyby zastał pana wieczór, podczas zwiedzania zamku, mnie zaś nie będzie w pobliżu, proszę jak najszybciej wracać do swojego pokoju. Niech pan pod żadnym pozorem nie zasypia w innym miejscu. Może mieć pan nieprzyjemne sny, gdyż smutne wspomnienia dawnych czasów mogą udzielić się i panu. Gdyby biedny pan Renfield był przy zdrowych zmysłach, zapewne powiedziałby panu o tym, że raz zasnął w innym miejscu aniżeli jego pokój i cóż... Koszmary, które go dręczyły były okropne i być może one wywołały w nim stan, w którym to obecnie przebywa. Wolałbym panu tego oszczędzić.
Ash Harker obiecał zastosować się i do tego polecenia, nie wiedząc jednak, że mimo to niechcący je złamie. W efekcie konsekwencje tego czynu mogły być dużo bardziej przerażające, niż opisał mu to hrabia.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...