Pieśń o zing cz. IV
Przejrzeliśmy i to bardzo dokładnie pokój profesora Stonera, jednak nie odnaleźliśmy w nim żadnych śladów, które mogłyby wskazywać na to, kto tu dokładniej zawitał bez wiedzy i pozwolenia jego właściciela. W pokoju oczywiście wszystko pozornie wyglądało tak, jakby nic się nie stało, poza tym, że był tu niezły bałagan, który jednak można by złożyć na karb ekscentryczności profesora, gdyby nie to, że nienawidził on bałaganu i nigdy by taki w swoim pokoju nie zostawić. A co do tegoż bałaganu, to widać było, że osoba, która przeszukiwała to miejsce bardzo dobrze wiedziała, w jaki sposób się za to zabrać i dlatego też może i pozostawiła po sobie bajzel, ale nie odciski palców.
- Wszedłem tu i od razu zauważyłem ten bałagan, ale najbardziej to przeraził mnie fakt, że szuflada w mojej szafce nocnej jest otwarta. Mam w niej bardzo ważne dla siebie papiery i bałem się, że ktoś je ukradł. Szybko sprawdziłem, czy coś nie zginęło, ale się okazało, że wszystko jest na swoim miejscu. Oczywiście wiedziałem, że nie mogę tego tak zostawić i zacząłem przeglądać cały pokój i co odkryłem? Pod łóżkiem ktoś siedział.
- Kto to był? - zapytałam.
- Nie wiem, nie zdążyłem mu się przyjrzeć, bo ten ktoś, kimkolwiek był, psiknął mi w twarz jakimś gazem pieprzowym albo czymś tego rodzaju, a potem uciekł. Tak przynajmniej sądzę, bo potem przez chwilę już nic nie widziałem, a kiedy już odzyskałem wzrok, to tego nieproszonego gościa go nie było. Nawet nie wiem, czy to był mężczyzna, czy kobieta.
- To bardzo zagadkowa sytuacja - powiedział Ash, delikatnie masując sobie palcami podbródek.
- Teraz wszystko zaczynam rozumieć - rzekła nagle Mavis - To dlatego on tu jest.
- Kto taki? - zapytał Jonathan.
Dziewczyna zorientowała się, że powiedziała więcej niż chciała powiedzieć w jego obecności, dlatego szybko uśmiechnęła się do chłopaka w sposób beztroski i odparła:
- A nieważne. To bez znaczenia. I tak kolesia nie znasz.
Jonathan wyraźnie chciał kontynuować ten temat, jednakże jego sympatia nie chciała tego robić i szybko ucięła rozmowę, prosząc tylko, aby pogadali o tym wszystkim nieco później. Potem zaś podeszła do ojca i poprosiła go o to, żeby porozmawiali na osobności. Profesor się zgodził i powiedział, że bardzo dziękuje nam za pomoc, ale teraz chce porozmawiać z córką i dlatego prosi, abyśmy wrócili już do siebie. Oczywiście w takiej sytuacji nie mogliśmy postąpić inaczej, jak tylko spełnić jego prośbę, co też oczywiście zrobiliśmy, wracając powoli do swoich pokoi.
- Dziwne rzeczy się tu dzieją - powiedział Jonathan, kiedy szliśmy przez korytarz do siebie - Mavis i jej ojciec dziwnie się zachowują.
- Dopiero teraz to zauważyłeś? - zapytał trochę złośliwie Ash.
- Oczywiście, że nie. Już dawno zdołałem to dostrzec, ale przecież sam jestem niezłym dziwakiem, dlatego specjalnie mnie to nie przejęło. A wręcz uznałem, że dziwaki powinny się trzymać razem i uważałem to za jeszcze jeden powód do tego, aby się spotykać z Mavis. No, a poza tym jak dotąd jej dziwactwa były wręcz urocze, ale teraz robią się przerażające. Sam już nie wiem, co o tym wszystkim myśleć.
- My też tego nie wiemy - powiedziałam - Wokół profesora Stonera oraz jego córki dzieje się coś dziwnego, tylko co takiego?
- Cokolwiek to jest, to z całą pewnością nie jest dla nich przyjazne i oni dobrze o tym wiedzą - powiedział Ash.
- Szkoda, że nie chcą nam tego powiedzieć - rzekł Jonathan.
- Ja to wcale się im nie dziwię. Ostatecznie to ich prywatne sprawy, a jakby nie patrzeć, my jesteśmy dla nich obcy - stwierdziłam ponuro.
- My? Obcy? - zdziwił się Jonathan - Daj spokój! Przecież my jesteśmy ich kumplami! Jacy z nas obcy?!
- Serena ma rację, stary. Przecież za krótko ich znamy, żeby się nam mieli z czegokolwiek zwierzać - powiedział Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Ale przecież Mavis mnie kocha, a ja bardzo kocham ją! - zawołał całkiem załamany rudzielec - Może powiedzieć mi wszystko i dobrze o tym wie!
- Widocznie jeszcze nie czuje się na siłach, aby to zrobić, ale weź się tym nie przejmuj - powiedziałam do chłopaka przyjaźnie - Jeszcze to zrobi i wszystko ci o sobie opowie. Wszystko ze szczegółami i to jeszcze o każdym z członków swojej rodziny, aż będziesz miał tego serdecznie dosyć.
- Wątpię, żebym miał kiedykolwiek dosyć Mavis, nawet wtedy, jeżeli zacznie nawijać o członkach swoich rodziny – zachichotał wesoło rudzielec - A co do tego ostatniego, to uwierz mi, ja potrafię w tej sprawie (i nie tylko tej) jeszcze bardziej nawijać i zanudzić człowieka na śmierć.
- Wobec tego chyba lepiej będzie, jeżeli nie będziemy się wdawać z tobą w dyskusje rodzinne - rzucił dowcipnie Ash.
- Jeżeli nie chcesz się pochlastać z rozpaczy, to zdecydowanie lepiej tego nie rób - odpowiedział mu równie żartobliwie Jonathan.
Po tych żartach od razu nam się poprawił humor, a przynajmniej na chwilę. Odprowadziliśmy więc naszego nowego znajomego do jego pokoju i wesoło go żegnając udaliśmy się do swojego. Gdy tylko się w nim znaleźliśmy, to Ash szybko odzyskał powagę i powiedział:
- Wiesz, nie chciałem tego mówić przy Jonathanie, ale coś tak czuję, że nasza panna i jej tatulek zechcą się stąd jutro zmyć i to jeszcze po angielsku.
- Tak sądzisz? - zapytałam, spoglądając na niego zdumiona i nagle coś mnie naszło, jakby takie oświecenie - Chociaż to miałoby sens. Przecież przestraszyła się tego gościa z baru i do tego jeszcze do pokoju jej ojca ktoś się włamał i go zaatakował. To raczej nie zachęca do tego, żeby tu zostać.
- Oczywiście i założę się, o co tylko zechcesz, że jutro lub najdalej w ciągu kilku najbliższych dni zechcą uciec ze Szkocji, najlepiej po cichu.
- To może nie być takie łatwe, bilety na samolot warto sobie kupić parę dni wcześniej, aby mieć pewność, że będą miejsca.
- Zgadza się i przy okazji chyba lepiej będzie, jeżeli nie zechcą uciekać tak prędko, tak zaraz po tej awanturze z włamaniem do pokoju profesora. Takie coś by wzbudziło podejrzenia, chociaż z drugiej strony, jeśli się boją o swoje życie, to zdecydowanie nie będą się przejmować żadnymi pozorami, tylko uciekać jak najdalej i jak najszybciej. Mogę się więc z tobą założyć, że wkrótce zechcą oboje opuścić Szkocję.
Parsknęłam śmiechem, gdy usłyszałam jego słowa i rzuciłam:
- Nawet nie będę się z tobą o to zakładać, kochanie. Za dobrze wiem, że masz rację. Tylko powiedz mi, co w takiej sytuacji zrobimy my, dzielni detektywi z Alabastii?
- Sam nie wiem - zasępił się Ash - Przecież zatrzymać ich tu nie mamy prawa ani podstaw, a poza tym jak byśmy to mieli zrobić? To wszystko jest bardzo trudne.
- O ile wiem, to Sherlock Ash nie gustuje wcale w sprawach bardzo łatwych, tylko właśnie bardzo trudnych i jedynie takie dają mu prawdziwą satysfakcję - powiedziałam zalotnie.
Ash uśmiechnął się do mnie wesoło i powiedział:
- A żebyś wiedziała! I wiesz co? Tak mi się wydaje, że doktor Serena Watson też gustuje w takich sprawach.
- Zgadza się, nie zaprzeczam - odpowiedziałam chichocząc.
***
Profesor Stoner nie zdecydował się wezwać policji. Ostatecznie nic mu nie zginęło, więc i tak włamanie do jego pokoju władze by uznały za małą szkodliwość społeczną czynu i z całą pewnością bardzo szybko straciłyby zainteresowanie tą sytuacją. A prócz tego odnieśliśmy z Ashem wrażenie, że profesorowi zależy na tym, aby nie nadawać zbyt wielkiego rozgłosu całej tej sprawie. Dlaczego? Tego niestety już nie wiedzieliśmy, ale czuliśmy, że wiąże się to z tym tajemniczym facetem z wyglądu podobnym do Jeana Reno. Jakkolwiek by nie było, to profesor po rozmowie z córką nagle przestał mieć pretensje do Franka Randalla o to, że ktoś włamał mu się do jego pokoju i tylko poprosił o posprzątanie w nim, a kiedy już to nastąpiło, to poszedł spać jakby nigdy nic.
Następnego dnia pozornie Mavis i jej ojciec zapomnieli o wszystkim, co się stało, jednak ja i Ash przeczuwaliśmy, że ich zachowanie raczej dalekie jest od prawdziwego i że oboje coś kombinują. Dlatego też byliśmy czujni i przygotowani na możliwość ich wczesnego wyjazdu. Jonathanowi nic nie mówiliśmy, ponieważ bardzo dobrze wiedzieliśmy, że chłopaka taka wieść by załamała, a prócz tego baliśmy się, iż opowie o wszystkim swojej lubej, a ta poczuje się z naszego powodu zagrożona i zechce uciec jeszcze szybciej i to z pewnością w taki sposób, abyśmy o niczym nie wiedzieli. A my woleliśmy wciąż czuwać i obserwować ewentualną ucieczkę Mavis. Dlaczego? Właściwie to jakoś nie specjalnie się nad zastanawialiśmy. Po prostu zaangażowaliśmy się w sprawę córki profesora Stonera i jej bardzo podejrzanego zachowania, które wciąż nie potrafiliśmy sobie w żaden racjonalny sposób wyjaśnić. To znaczy ja i Ash posiadaliśmy w tej sprawie aż dwa wytłumaczenia, jednak oba były dość niesamowite i to nawet jeśli wzięłoby się pod uwagę to wszystko, co dotychczas przeżyliśmy i z tego powodu woleliśmy o nich nie rozmawiać, licząc przy okazji na to, że być może znajdzie się wytłumaczenie bardziej z tego świata, choć nadzieja w tej sprawie była raczej płonna.
Ponieważ Jonathan i Mavis spędzili prawie cały dzień razem, a nam nie chciało się już za nimi łazić, zwłaszcza z tego powodu, że zobaczyliśmy już dosyć, to postanowiliśmy poszperać trochę w pobliżu jeziora Loch Ness. Wciąż bardzo nas ciekawiło, jaki to tajemniczy stwór wtedy się nam ukazał i czy to rzeczywiście był Nessie, czy może coś zupełnie innego. Oczywiście zbadanie głębin jeziora Loch Ness było dla nas niemożliwe z powodu braku właściwego sprzętu i w ogóle, a prócz tego już wielu ludzi je badało i jakoś niczego nie umieli znaleźć. A przecież posiadali znacznie lepsze zaplecze techniczne od nas. Dlaczego zatem my dwoje mielibyśmy osiągnąć sukces w tej sprawie? Z tego też powodu przybyliśmy nad Loch Ness w innym celu niż badanie jego głębin. Po prostu chcieliśmy rozejrzeć się w pobliżu i zobaczyć, jakie ślady są widoczne tuż przy jeziorze i czy być może któreś z nich pasują do Nessie. Oczywiście niczego takiego nie odnaleźliśmy, chociaż Ash chodził na czworaka po ziemi, którą oglądał przez lupę i porównywał ze sobą wszystkie ślady, jakie tylko znalazł. Żadne jednak ślady nie pasowały do jakiegokolwiek stwora, gdyż wszystkie były ludzkie.
- To oczywiście jeszcze nie świadczy o tym, że mieliśmy zwidy - zauważyłam - Bo przecież Nessie równie dobrze może siedzieć cały czas w jeziorze i w ogóle z niego nie wychodzić.
Pikachu i Buneary piszcząc zgodzili się ze mną, a Ash powoli podniósł się z klęczek, mówiąc:
- Tak, to prawda, kochanie i dlatego jeszcze niczego bym w tej sprawie nie przesądzał.
- Ja tam nie zamierzam niczego przesądzać i cieszę się, że ty też nie, skarbie - powiedziałam do Asha.
- Raczej niczego tu nie znajdziemy - rzekł po chwili Ash - Bez sprzętu do badania głębin drepczemy w miejscu.
- Ale takiego sprzętu raczej nie zdobędziemy.
- Wiem i dlatego najlepiej chyba zrobimy, jeśli poszukamy wiadomości gdzie indziej.
- Co proponujesz?
- Popytać u ludzi z okolicy, czy może ostatnio coś widzieli. Proponuję także zajrzeć do biblioteki i poczytać co nieco o Nessie, zwłaszcza relacje ludzi, którzy tego stwora widzieli. Być może coś w tych relacjach rzuci się nam w oczy.
- A co takiego miałoby nam się rzucić w oczy?
- No wiesz, wygląd Nessie, miejsce jej/jego pojawienia się, data i godzina, w których to miało miejsce. To może być niezmiernie ważne.
- Masz rację. Chodźmy więc to sprawdzić.
Ash uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i powiedział:
- Jedno jest pewne, dzisiaj na pewno nie będziemy się nudzić.
- Tak, nudy zdecydowanie nam nie grożą - zachichotałam.
Pikachu zapiszczał nagle ostrzegawczo i osłonił prędko całym swoim ciałem Buneary, który zadrżała z niepokoju. Spojrzeliśmy w kierunku tego, co było przyczyną takiego stanu rzeczy i dość szybko zauważyliśmy, że jest nim ten sam mężczyzna, którego widzieliśmy już parę razy w tej okolicy. Przechadzał się tutaj jak gdyby nigdy nic, wyraźnie na kogoś czekając, ale kiedy tylko nas zauważył, to uśmiechnął się lekko i poszedł w swoją stronę. Przy okazji też wyjął komórkę i zaczął coś na niej pisać.
- Ciekawe, czego ten gość tutaj szuka? - zapytałam.
- I dlaczego jego obecność tak bardzo zaniepokoiła Mavis? - dodał Ash - Bo przecież to on wzbudził u niej taki niepokój wczoraj wieczorem.
- Sądzisz, że to on włamał się do pokoju profesora Stonera?
- Raczej nie. Jeżeli włamanie było niedługo przed tym, jak wróciliśmy do hotelu, to on był wtedy w barze.
- Racja! Przecież nie zdążyłby on tak szybko przedostać się z jednego miejsca do drugiego. Ale przecież mógł mieć wspólnika.
- Otóż to! Wspólnika albo wspólniczkę.
Słysząc te słowa spojrzałam na Asha z uwagą i spytałam:
- Wspólniczkę? Sądzisz, że to była kobieta?
- Ja nic nie sądzę, maleńka. Po prostu głośno myślę - odpowiedział Ash - Ale to przecież nie jest niemożliwe i warto rozważyć tę opcję.
Zgodziłam się z nim, bo przecież trudno było się w tej sprawie nie zgodzić. Ponieważ jednak koleś zniknął, a my jakoś nie mieliśmy wielkiej ochoty na to, aby go szukać i za nim chodzić, to poszliśmy do biblioteki miejskiej poszukać jakiś informacji na temat Nessie. Oczywiście odkryliśmy tam całą masę informacji, ale trudno jest mi tutaj wszystkie zacytować i nie zrobię tego choćby z tego powodu, że chociaż tych informacji było bardzo wiele, to praktycznie wcale nas nie przybliżyły do tego, aby odkryć prawdę o potworze z Loch Ness. Każda z relacji świadków, którzy widzieli tego stwora na własne oczy różniła się od siebie diametralnie i to nie tylko w kwestii tego, o której porze i w jakim czasie się on pojawił, ale także w kwestii jego wyglądu. Jedni widzieli go jako coś w rodzaju wielkiego węża potrafiącego stanąć pionem, inni natomiast jako wielkiego stwora o czterech łapach i długiej szyi, który wyglądał jak coś w rodzaju diplodoka lub innego dinozaura o podobnej proporcji ciała. Jedni opowiadali, że stwór pozostał w jeziorze, jeszcze inni, że wybiegł z jeziora i gonił ich przez chwilę. Rzecz jasna pozostawało pytanie, które z tych opowieści można traktować jako te prawdziwe, a które jako czyste fantazje lub też prawdę, ale za to znacznie wyolbrzymioną. To wszystko tylko utrudniało nam poszukiwania faktów na temat Nessie, dlatego też zaczęliśmy powoli tracić wiarę w to, że w ogóle zdołamy odkryć prawdę.
Na poszukiwaniach zeszło nam z kilka godzin i kiedy je zakończyliśmy, to przejrzeliśmy notatki, które poczyniliśmy w tej sprawie i chcieliśmy już wracać do hotelu, ale jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, coś popsuło nam nasze plany. Mianowicie zauważyliśmy, jak przy stoliku w czytelni (w której to przebywaliśmy) zasiada nagle dwoje ludzi. Byli to ten sam mężczyzna, który tak wielki wzbudził niepokój u Mavis oraz towarzysząca mu o dziwo blondynka, która nie tak dawno zamieszkała w hotelu. Oboje zaczęli ze sobą rozmawiać, ale robili to bardzo cicho, więc trudno nam było coś usłyszeć, a tego bardzo chcieliśmy. Obecność tej dwójki i to jeszcze razem wzbudziła nasze podejrzenia.
- Chyba już mamy naszą wspólniczkę - szepnęłam do Asha.
- Też tak sądzę - odpowiedział mój mąż.
Staraliśmy się nie zwrócić na siebie ich uwagi, co nie było łatwe, ale jakoś się nam usiąść przy jednym z pobliskich stolików, skąd udało się nam usłyszeć choć część rozmowy. Usiedliśmy oczywiście w taki sposób, aby znajdować się plecami do tej podejrzanej parki. W ten sposób było mniejsze ryzyko, że nas poznają, jeśli nas zobaczą i choć my też ich nie widzieliśmy, to jednak udało nam się usłyszeć choć część rozmowy.
- Sprawdziłam dokładnie, nawet bardzo dokładnie. W pokoju tego nie ma - powiedziała dziewczyna.
- Ale przecież przerwali ci poszukiwania. Mogłaś więc nie zdążyć zobaczyć wszystkiego - rzekł na to mężczyzna.
- To prawda, ale kiedy profesorek zaczął się zbliżać do pokoju, ja właśnie przeglądałam ostatnią szufladę. Nigdzie nie znalazłam żadnych notatek.
- Widać zostawił to w Rumunii albo w Irlandii. Dość ryzykowne, ale z drugiej strony to by nawet pasowało. Kto by przecież pomyślał, że taki ktoś jak Stoner będzie ważne dla siebie papiery zostawiał tak po prostu w domu, samemu ruszając za granicę? To raczej mało prawdopodobne, dlatego jest możliwe. A swoją drogą, to kiepsko się za to zabrałaś. Musiałaś mu robić w pokoju taki kipisz?
- Spieszyłam się i nie miałam czasu wszystkiego układać z powrotem na miejsce. A poza tym posprzątałabym, gdybym profesor nie wrócił.
- Jakbyś właściwie się za to zabrała, to nie trzeba by było sprzątać.
- Ale wtedy poszukiwania trwałyby dłużej, a przecież się spieszyliśmy.
- Tak czy inaczej, mogłaś to zrobić lepiej.
- Daj ty mi spokój! Ja nie zawodową złodziejką. Co ja niby wiem o takich rzeczach?!
- Może powinnaś?
Dziewczyna lekko westchnęła, chyba po to, żeby powstrzymać irytację i po chwili powiedziała:
- Tak czy siak, ja tam więcej nie wrócę.
- Zdecydowanie lepiej tam nie chodź - zgodził się z nią facet - Stoner będzie się teraz bardziej pilnował, a przy okazji mógł cię zobaczyć.
- Wątpię, dostał gazem po oczach zanim cokolwiek zdążył zauważyć.
- Obyś miała rację. Chociaż, gdyby gość cię rozpoznał, to byś tutaj teraz nie siedziała.
- Właśnie! Ta sprawa coraz mniej mi się podoba. Poza tym mam swoje własne porachunki i nie chcę ciągle zajmować się twoimi sprawami.
- Jeśli chodzi o te porachunki, to osobiście ci się dziwię. Dlaczego nie udusisz gościa poduszką, kiedy będzie spał, skoro tak go nie cierpisz?
- Bo ja chcę go zabić w lepszy sposób. Mam swoje własne metody, tak jak i ty. I będę według nich postępować.
- Jak wolisz, to nie moja sprawa. Ja chcę tylko wiedzę Stonera.
- Dobrowolnie ci jej nie odda.
- Wiem i dlatego trzeba będzie podjąć stosowne kroki. Domyślam się, że po tym, co się ostatnio stało, gość zechce szybko uciec ze Szkocji. Trzeba będzie go obserwować i dowiedzieć się, dokąd jedzie.
- To już twoja sprawa. Ja swoje zrobiłam. Zapłać mi i po sprawie.
- Jeszcze nie. Stoner niedługo stąd wyjedzie. Chcę wiedzieć, dokąd chce mi zwiać. Dowiedz się tego. Wtedy ci zapłacę.
- Nie na to się umawialiśmy! Miałeś mi zapłacić od razu!
- I zapłacę, jak tylko dostanę to, czego chcę. Wtedy ci zapłacę za obie twoje przysługi.
Dziewczyna zasapała ze złości i powiedziała groźnie:
- Tylko nie próbuj ze mną pogrywać. Ja potrafię się mścić.
- O tak! Zdecydowanie potrafisz - zachichotał z kpiną mężczyzna.
Dziewczyna dość dziko wstała od stolika, robiąc przy tym spory rumor, na co wszyscy zareagowali ostrym, uciszającym sykiem. Ta się jednak tym nie przejęła i zaraz potem wyszła z czytelni, bardzo głośno tupiąc nogami. Mężczyzna zaś lekko zachichotał i powoli także wyszedł, ale zachowywał się przy tym o wiele ciszej niż jego towarzyszka.
- O rany! Ale się porobiło - powiedział Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Mnie coś ta blondyna od początku wydawała się dziwna, tobie chyba zresztą też - powiedziałam do Asha.
- Tak, ale dlatego, że wydaje mi się dziwnie znajoma - odpowiedział mi mój mąż - Jestem pewien, że już gdzieś ją widzieliśmy i to nie była osoba przyjaźnie do nas nastawiona, Sereno.
- Więc co robimy? Trzeba chyba ostrzec profesora Stonera, prawda?
- Sądzisz, że on nie wie o zagrożeniu ze strony tego gościa? Przecież Mavis na pewno zdążyła już mu opowiedzieć o jego obecności tutaj.
- Ale mi chodzi o tę blondynkę. Trzeba ich ostrzec przed nią. Przecież o niej nie wiedzą.
- Skoro i tak oboje chcą stąd uciec, a na pewno tego chcą, to wszelkie nasze ostrzeżenia są tutaj zbędne.
- Więc co mamy robić? Siedzieć z boku i się nie wtrącać?
Ash parsknął śmiechem, gdy to usłyszał. Zachowywał się tak, jakbym powiedziała coś niesamowicie naiwnego, co było niesamowicie zabawne.
- Skądże! To nie jest w naszym stylu. Po prostu wkroczymy do akcji we właściwym czasie.
- Tylko skąd my niby będziemy wiedzieć, skarbie, kiedy ten czas nadejdzie? - zapytałam, a Buneary dołączyła do tego poprzez pisk również wyrażający pytanie w tej sprawie.
- Będziemy wiedzieli, jestem tego pewien - odpowiedział Ash.
***
Ponieważ odkryliśmy już praktycznie wszystko, co mogliśmy odkryć o potworze z Loch Ness, to postanowiliśmy zakończyć nasze poszukiwania i powrócić do hotelu. Prócz tego, po usłyszeniu tej przerażającej rozmowy, którą mieliśmy możliwość podsłuchać, jakoś straciliśmy chęć do tego, aby prowadzić dalsze poszukiwania w sprawie Nessie. Właściwie ta sprawa chwilowo całkowicie wyleciała nam z głów i zastąpiła ją sprawa Mavis i jej ojca. Przeczuwaliśmy, że zechcą wyjechać z tego miejsca i być może też zrobią to w sposób bardzo dyskretny, o ile oczywiście opuszczenie hotelu w taki sposób jest w ogóle możliwe. Chociaż pewnie jest, wystarczy tylko zapłacić dyskretnie rachunek u właściciela i po cichu wyjechać. Ja i Ash czuliśmy, że właśnie tak będzie w tym przypadku.
Powróciliśmy więc do hotelu i odkryliśmy, że nasza zakochana parka Mavis i Jonathan wybrali się do sali, w której był hotelowy basen. Była tam także część gości hotelowych, dlatego i my się tam wybraliśmy. Przebraliśmy się w kostiumy kąpielowe i ulokowaliśmy tuż przy basenie, gdzie miło spędzali czas najróżniejsi goście. Wśród nich byli także Jonathan w żółto-zielonych kąpielówkach typu spodenki oraz Mavis w czarnym, dosyć skąpym bikini. Jej strój o wiele więcej odsłaniał niż zasłaniał, dlatego większa część partii jej ciała była odkryta i nie zdziwiło mnie to, że Jonathan wpatrywał się w nią wzrokiem pełnym zachwytu. Było na co popatrzeć, a chociaż o wiele lepiej się znam na męskiej urodzie niż kobiecej, to muszę to całkowicie szczerze przyznać. Przez chwilę poczułam się w jej towarzystwie jak brzydula, ale na całe szczęście Ash okazywał mi zachwyt moją osobą w seksownym różowym bikini, a ów zachwyt był jak najbardziej szczery, więc bez trudu wierzyłam w jego prawdziwość.
Mavis po chwili dostrzegła nas i pomachała nam wesoło ręką, po czym wskoczyła do wody i radośnie podpłynęła w naszą stronę. Jonathan bardzo prędko zrobił to samo i zawołał:
- Jak się macie? Wycieczka się udała?
- A skąd wiesz, że wychodziliśmy? - zapytałam wesoło.
- Bo widzieliśmy, jak oboje wychodzicie z zamku - odpowiedziała mi Mavis - Kogoś tropiliście czy tak sobie chcieliście powłóczyć się po okolicy?
- Szukaliśmy potwora z Loch Ness - wyjaśnił Ash.
- Nessie? - spytał Jonathan - Ciekawe poszukiwania. I co? Udało się?
- Po jednym dniu poszukiwań? Coś ty!
- Czyli szykują się dłuższe poszukiwania?
- Zgadza się!
Mavis parsknęła śmiechem i usiadła wesoło na krawędzi basenu tuż obok mnie i powiedziała:
- Ciekawe zajęcia sobie znajdujecie na miodowy miesiąc.
- Co chcesz? Tyle czasu wykonywania pracy detektywa sprawiło, że po prostu nie potrafimy już żyć bez śledztw lub zagadek - odpowiedziałam jej dowcipnie - Taka to z nas para zwariowanych cudaków.
- To prawda. Dwa cudaki w spódniczkach w kratę - zachichotała Mavis - Żyć nie potraficie bez śledztw lub przebieranek.
- Przebieranek? - zdziwiłam się.
- A tak, przebieranek - pokiwała głową potakująco moja rozmówczyni - I weź mi tu nie udawaj zdumionej, bo dobrze wiesz, o czym ja mówię. Zakładacie sobie peruki, czasem inne ciuchy i próbujecie kogoś obserwować udając kogoś innego niż jesteście.
Słysząc to zarumieniłam się lekko zawstydzona.
- A więc wiesz?
- Oczywiście, że wiem. Zauważyliśmy was z Jonathanem kilka razy podczas naszej wczorajszej randki - odpowiedziała mi Mavis i lekko poprawiła sobie dłonią niesforny kosmyk mokrych włosów na czole - Ale spokojnie, to przecież nie jest zbrodnia łazić za nami. Choć przecież mogliście powiedzieć, że chcecie iść z nami. Poszlibyśmy na podwójną randkę.
- Właśnie! Przecież to żaden problem - potwierdził Jonathan i spojrzał na Asha wesoło - Chcesz spróbować się w wyścigu pływaniu?
- Ja? Zawsze i chętnie - odpowiedział mu Ash z głosem pełnym zapału do działania.
- To dawaj!
Po chwili obaj odbili się wesoło od brzegu basenu i zaczęli płynąć w kierunku drugiego brzegu basenu. Gdy tylko oddali się od nas, Mavis nagle spoważniała, przysunęła lekko głowę w moją stronę i powiedziała:
- Słuchaj, Sereno... Wiem, że ty i Ash z jakiegoś powodu wczoraj za mną łaziliście i robiliście to celowo. Trzymaliście dystans i staraliście się nie zbliżać za bardzo, ale i tak was zauważyliśmy. Ja wiem, że oboje jesteście detektywami i lubicie takie zabawy, jednak chcę was prosić, żebyście więcej tego nie robili. Nie mam nic do ukrycia i śledzenie mnie jest bezcelowe.
Wiedziałam, że nie ma sensu zaprzeczać temu, co oczywiste i dlatego też przyjęłam poważną minę i powiedziałam:
- Nic do ukrycia, tak? A ten facet z gębą Jeana Reno, który tak cię wczoraj przestraszył? A to włamanie do pokoju twojego ojca? To niby co jest? Skoro nie masz nic do ukrycia, to może opowiesz mi o tym?
Mavis się lekko zmieszała, a tymczasem chłopcy odbili się od drugiego końca basenu i zaczęli szybko płynąć w naszą stronę. Moja rozmówczyni zrozumiała, że dalsza dyskretna rozmowa jest niemożliwa, dlatego też tylko syknęła ze złością w moją stronę:
- Nie mieszajcie się do tego. Ani ty, ani Ash. O wiele lepiej dla was będzie, jeśli oboje będziecie się trzymać od tego z daleka.
- To groźba? - spytałam lekko poirytowana jej tonem.
- Przyjacielska rada - odparła Mavis.
Ash i Jonathan przybyli równocześnie do brzegu basenu, przy którym obie siedziałyśmy. Oboje dyszeli ze zmęczenia niczym miechy kowalskie, a prócz tego uśmiechali się radośnie, wyraźnie uradowani swoim wyścigiem.
- Remis! - zawołał Ash.
- Pika-pi! Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Niezły jesteś - powiedział Jonathan, ocierając sobie ręką pot z czoła - Widać praca detektywa dobrze ci służy.
- A tobie podróże po świecie - odparł wesoło Ash - Niby taki chudy jak strach na wróble, a zasuwasz jak wiatr. Skąd się bierze w tobie tyle pary?
- Chyba miłość mi jej dodaje, stary - zachichotał rudzielec i czule spojrzał w kierunku Mavis, lekko dotykając jej ręki.
Dziewczyna spojrzała na niego z rozpaczą, a w jej oczach zaszkliły się łzy. Chwilę potem zerwała się ze swego miejsca i płacząc wbiegła do sauny, znikając za jej drzwiami.
- Mavis, co ci jest?! Co się dzieje?! O co chodzi?! - zawołał za nią Jonathan załamanym głosem.
Ponieważ nie otrzymał odpowiedzi, spojrzał w naszą stronę i zapytał:
- Czy ja powiedziałem coś złego?
Nie umieliśmy mu odpowiedzieć na to pytanie. Chłopak zatem wyszedł z wody i podszedł bardzo powoli do drzwi sauny, po czym wszedł do środka, aby swobodnie porozmawiać z dziewczyną.
- Robi się coraz ciekawiej - powiedział Ash.
- A żebyś wiedział - zgodziłam się z nim - Wiesz, że radziła nam się odczepić od siebie i jej tajemnic?
- Tak ci powiedziała?
- Może nie użyła dokładnie takich słów, jednak przekaz jej wypowiedzi był właśnie taki. I jeszcze nazwała to przyjacielską radą.
- Ciekawe.
Rozmyślania na ten temat przerwał nam nagle bardzo uroczy widok. Była nim scena ukazująca, jak to Frank Randall w kąpielówkach bawi się wesoło z Brianną i Colinem, a w tej zabawie towarzyszy im uśmiechnięta kobieta o kasztanowych włosach, brązowych oczach i niezwykle zgrabnej sylwetce w czerwonym bikini, które bardzo podkreślało jej urodę. Kobieta ta wyglądała na osobę w wieku czterdziestu lat lub też bardzo zbliżonym do niego. Zdecydowanie była wciąż młoda oraz urodziwa, choć pod jej oczami dostrzegłam lekkie zmarszczki, ale to w żaden sposób nie czyniło ją brzydką ani też nie odbierało jej urody. Bez trudu odgadliśmy, że jest to matka Colina.
Widok ten wzruszył mnie, Asha i towarzyszące nam Pokemony. Był on po prostu przeuroczy i prócz tego sprawiał, że w sercach się nam zrobiło ciepło, kiedy go widzieliśmy. To była scena niczym z filmu familijnego, którego celem jest przekazanie pięknych wartości, takich jak rodzina i szczęście z nią związane.
- Wyglądają teraz jak prawdziwa, szczęśliwa rodzina - powiedziałam do Asha cała wzruszona - Wielka szkoda, że nią nie są.
- Jeszcze nie są - zauważył mój mąż, lekko się przy tym uśmiechając - Ale z pewnością nią będą, jak tylko się w tę sprawę włączymy i przyjmiemy zlecenie naszego gospodarza.
- Ale przecież postanowiliśmy, że póki co zajmujemy się sprawą Mavis oraz sprawą Nessie w roli dodatku - przypomniałam mężowi.
- Wiem, ale spokojnie. Wszystko po kolei - rzekł Ash, wciąż nie tracąc przy tym dobrego humoru.
***
Następnego dnia wszystko niestety się skomplikowało i to dość mocno. Oczywiście muszę uczciwie przyznać, że nawet wyszło to nam na dobre, bo bez tego sprawa Mavis raczej prędko by nie ruszyła z miejsca, natomiast to, co się stało rano następnego dnia było tym, co wręcz naoliwiło mechanizm całej tej historii i sprawiło, że wreszcie uzyskaliśmy jakieś konkretne fakty i mogliśmy dzięki nim pomyślnie rozwikłać tę zagadkę. Ale jak do tego doszło i w jaki sposób zakończyła się ta przygoda? Już opowiadam.
Po wesołej zabawie na basenie jeszcze raz spotkaliśmy Mavis, która wreszcie odzyskała dobry humor i spacerowała sobie po całym zamku razem z Jonathanem, rozmawiając przy tym na bardzo wiele tematów. Gdy tylko nas zobaczyła, zaraz uśmiechnęła się wesoło i podeszła do nas, przepraszając za to, że tak bez słowa uciekła wtedy z basenu.
- Bardzo was przepraszam za moje wczorajsze zachowanie. Sama nie wiem, co mnie wtedy naszło. Chyba po prostu złe wspomnienia, każdy takie ma. Jak tylko dojdą one do głosu, to się człowiek potrafi okropnie poczuć. I mnie właśnie to spotkało.
- Aha, ale teraz już wszystko dobrze? - zapytał z troską w głosie Ash.
- Pika-pika-chu? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Tak, teraz już wszystko w porządku, cudaku w spódniczce - odparła wesoło Mavis.
Najwyraźniej fakt, że Ash nosił szkocki kilt był dla niej powodem do żartów i lubiła je rzucać tak często, jak się tylko dało, jednak zarówno mnie, jak i mojemu mężowi jakoś wcale to nie przeszkadzało. Ważne było dla nas to, że dziewczyna odzyskała wreszcie dobry humor i prócz tego miał go też i Jonathan.
Niestety, rano wszystko się popsuło. A odkryliśmy to od razu, kiedy tylko zeszliśmy do restauracji na śniadanie. Szybko wtedy zauważyliśmy w hotelowej restauracji brak profesora Stonera, jego córki oraz jej adoratora. Rzecz jasna cała trójka po prostu mogła zjeść swój posiłek wcześniej, ale też jakoś nie bardzo się nam chciało w to wierzyć, zwłaszcza z powodu tego, co się działo ostatnio. Aby zyskać pewność w tej sprawie, ja i Ash zeszliśmy do recepcji i zapytaliśmy o profesora Stonera i jego córkę. Kobieta siedząca w tym miejscu sprawdziła od razu te dwa nazwiska w hotelowej księdze gości, a zaraz potem potwierdziła nasze przypuszczenia: oboje wyjechali dzisiaj z samego rana i wspomnieli coś, że jadą na lotnisko. Szukanie ich w zamku było więc pozbawione sensu, dlatego też darowaliśmy to sobie i zajęliśmy się sobą. Ciekawiło nas tylko, gdzie też przebywa teraz Jonathan, ale ta tajemnica też szybko się wyjaśniła i to w samo południe, kiedy tylko chłopak wszedł do zamku cały załamany. Głowę miał opuszczoną nisko w dół i powtarzał dość głośno do siebie samego następujące słowa:
- Boże, dlaczego to wszystko się stało?! Dlaczego los jest wobec mnie taki podły?! Co ja robię nie tak, żeby mnie to spotykało?!
Widok jego w takim stanie był dla nas strasznie dołujący, dlatego też powoli do niego podeszliśmy, żeby go jakoś pocieszyć. Oczywiście z góry wiedzieliśmy, jak trudne jest to zadanie, ale przecież czego się nie robi dla przyjaciół? Poza tym ja i Ash nigdy nie uchylaliśmy się od swoich zadań i misji tylko dlatego, że były trudne. Gdybyśmy tak robili, to nigdy byśmy nie zostali tym, kim jesteśmy.
- Przykro nam, stary - powiedział do chłopaka Ash.
- Tak, naprawdę nam przykro - dodałam.
Pikachu i Buneary zapiszczeli smutno na znak, że im również jest przykro.
Jonathan spojrzał na nas ponuro i zapytał:
- Już wiecie?
- Tak, dowiedzieliśmy się w recepcji, że oboje wyjechali - rzekł Ash.
- Przykro nam - dodałam, kładąc mu przyjaźnie rękę na ramieniu.
- I co ja teraz mam zrobić? Co ja mam zrobić? - pytał nas załamanym głosem rudzielec - Przecież ją kocham. Nieba bym jej przychylił. A ona co? Tak po prostu sobie wyjechała i to jeszcze bez słowa wyjaśnienia!
- Tak się czasem zdarza.
- Ale to podłe! Tak się po prostu nie robi! Nie znika się rano z mojego pokoju bez słowa i zostawiając tylko list i jakąś głupią paczkę!
- Zaraz, chwileczkę! Z twojego pokoju? To znaczy, że ty i ona...
- A tak, zgadza się - potwierdził chłopak i delikatnie pokiwał głową - Ja i Mavis wczoraj spędziliśmy razem noc i to bynajmniej nie na grze w bierki. A rano co się stało? Po prostu zniknęła, pozostawiając mi tylko liścik oraz jakąś paczkę.
- Co było w tej paczce? - zapytał Ash.
- A bo ja wiem? Nie otwierałem jej jeszcze - odpowiedział Jonathan - Ledwie tylko odczytałem list, a zaraz pognałem na lotnisko, żeby ją zatrzymać, ale już nie zdążyłem tego zrobić.
- To może warto by to zrobić? - zasugerowałam.
- I skąd wiedziałeś, żeby jej szukać na lotnisku? - dodał Ash.
- Mavis napisała mi to w liście, z którego jednak niewiele zrozumiałem - wyjaśnił Jonathan i spojrzał na nas z uwagą - Być może wy coś więcej z tego zrozumiecie.
- Pokaż nam ten list, a spróbujemy - odpowiedział Ash.
- Pika-pika-chu! - poparł go przyjaźnie Pikachu.
Jonathan zgodził się bez wahania na tę propozycję. Wyglądał przy tym tak, jakby wszystko wokół straciło dla niego jakiekolwiek znaczenie, gdyż twarz jego wyrażała rozpacz i całkowitą obojętność wobec tego, co ja i Ash zrobimy. Dlatego też bez zbędnych pytań oraz bez jakiegokolwiek protestu zaprowadził nas do swojego pokoju, a tam podał nam do przeczytania list, który zostawiła dla niego Mavis. Jego treść brzmiała następująco:
Drogi Jonathanie,
Bardzo przepraszam, że tak znikam bez słowa, ale sytuacja zmusiła do tego mnie i ojca, żeby jak najszybciej opuścić gościnne mury tego zamku. Nie sprawia mi to wcale przyjemności, ale tak to już czasami bywa na tym świecie, że zostajemy zmuszeni zrobić to, co sprawia nam przykrość, lecz jest konieczne. Być może kiedyś jeszcze się spotkamy, ale póki co muszę się z Tobą rozstać. Uwierz mi, okropnie się z tym czuję. Tak bardzo chciałabym Ci powiedzieć prawdę i tak bardzo chciałabym zostać z Tobą na zawsze, ale to jest niemożliwe. Prawda na mój temat jest bardzo trudna do uwierzenia i lepiej jej nie znać. Zbyt wiele cierpienia sprowadziła ona na mnie i mojego ojca, abym ją miała przekazywać komuś, kto tak wiele dla mnie znaczy. Uwierz mi, od tej sprawy najlepiej się trzymać z daleka. Przekleństwo dotknęło mnie i mojego ojca i nie chcę, żeby dotknęło ono kogokolwiek, a zwłaszcza Ciebie. Ponieważ jednak dobrze wiem, że może Cię dręczyć ciekawość, a prócz tego zasługujesz na prawdę, dlatego Ci ją ofiaruję. W paczce, którą dołączam do listu jest wszystko, co wyjaśni Ci wszystko na mój temat. Jeśli więc chcesz wiedzieć co i jak, to przeczytaj zawartość tej paczki. Osobiście radzę Ci, żebyś wrzucił ją do pieca i nie zagłębiał się w ten temat, ale jeżeli się uprzesz i zechcesz ją poznaj, to zrób to i znienawidź mnie do reszty. Tak, znienawidź mnie, bo dzięki temu będzie Ci łatwiej zapomnieć o tej głupiej miłości, która prowadziła donikąd.
W chwili, kiedy to czytasz, lecę już pewnie samolotem w kierunku swojej przyszłości, która jest dla mnie nieznana. Spróbuj więc o mnie zapomnieć i żyć dalej. I cokolwiek się stanie, proszę Cię, nie szukaj mnie. Z tego nic dobrego nie wyjdzie. Lepiej żyj własnym życiem i bądź szczęśliwy. Ze mną szczęście nigdy Cię nie spotka, tylko gorycz, a tego Ci nie życzę i dlatego liczę na to, że wyrzucisz mnie szybko ze swojej pamięci.
Na zawsze Twoja
Mavis
Jonathan westchnął załamany, kiedy tylko odczytaliśmy mu ten list na głos. Załamany opadł plackiem na łóżko, na którym to wcześniej siedział i rzekł bardzo zdołowanym głosem:
- I sami widzicie! O co też mogło jej chodzić? Dlaczego nie mogła mi tego powiedzieć wprost? Przecież razem znaleźlibyśmy jakieś dobre rozwiązanie! Mam rację, prawda?
- Wiesz... Czasem w życiu dzieją się takie rzeczy i tak wielkie problemy potrafią spotkać człowieka, że trudno jest znaleźć na nie jakieś rozwiązanie, choćbyś nie wiem, jak bardzo się nad tym głowił - zauważył Ash.
- Pika-pika-chu! - potwierdził piskiem Pikachu.
Jonathan westchnął jeszcze mocniej i rzekł załamanym głosem:
- Och! To jest po prostu okropne! Okropne! A pomyśleć, że mogliśmy być tacy szczęśliwi! Mogliśmy mieć dosłownie wszystko! Domek z ogródkiem, garaż na dwa samochody i w ogóle wszystko, co tylko sobie można wymarzyć! Zamiast tego zaś mam złamane serce oraz wielki mętlik w głowie! Bo przecież ja wciąż nie wiem, o co jej chodzi i dlaczego mnie opuściła!
- Dowiedziałbyś się, gdybyś otworzył paczkę - zauważyłam.
- Jakoś nie potrafię się na to zdobyć - odrzekł rudzielec i westchnął głęboko - Życie jest po prostu pokręcone. A było przecież tak fajnie, kiedy się poznaliśmy. Tak cudownie nam się ze sobą rozmawiało. Wyszło na jaw, że jesteśmy bratnimi duszami i bardzo wiele nas łączy.
Po tych słowach chłopak zaczął opowiadać i to chyba nawet nie specjalnie przejmując się tym, czy chcemy go słuchać, czy nie, choć oczywiście bardzo chcieliśmy go słuchać i słuchaliśmy.
***
Na pewno dobrze pamiętacie, jak poznałem Mavis. Nie był to raczej najlepszy sposób na to, żeby poznać fajną dziewczynę, ale tak się akurat złożyło, że właśnie w taki sposób się poznaliśmy. Wiecie co? Chyba oboje nas wtedy coś trafiło, ponieważ zamiast mnie skrzyczeć, Mavis uśmiechnęła się słodko do mnie, a miała ona taki uśmiech, że po prostu można w nim było utonąć z rozkoszy. Mogłem się w niego wpatrywać cały czas i dlatego z radością powitałem propozycję dziewczyny, abyśmy poszli razem do restauracji. Tam też poszliśmy i usiedliśmy przy jednym ze stolików.
- Naprawdę jeszcze raz bardzo cię przepraszam, za te moje durne wygłupy z wrotkami - powiedziałem, gdy już usiedliśmy.
Mavis zachichotała lekko i... Boże! Jak cudownie to ona robiła! W taki słodki i przyjemny sposób. Słuchanie jej śmiechu dawało mi wiele radości. Tak samo, jak i jej odpowiedź na moje pytanie.
- Ależ nic się nie stało. Przecież każdemu mogło się zdarzyć. Nawet nie wiesz, jakie głupie wpadki mnie się zdarzały.
- Jeśli gorsze niż mnie, to rzeczywiście moje nie są zbyt upokarzające.
- Z pewnością były gorsze. Ale po co my o tym rozmawiać? Są o wiele ciekawsze tematy. Choćby rozmowa o tym, kim jesteśmy i co lubimy.
- Bardzo ciekawa propozycja - powiedziałem wesoło - A więc co byś chciała wiedzieć?
- Jak najwięcej najważniejszych wiadomości - odpowiedziała Mavis.
- A więc już ci mówię. Jestem Jonathan Logan i pochodzę z Chicago. Mam kilku młodszych braci oraz jedną młodszą siostrę. Mój tata jest dentystą, a mama pielęgniarką. Mam dwadzieścia jeden lat i odkąd skończyłem szkołę, to podróżuję sobie po świecie. Zwiedziłem już kilka krajów. Lubię podróże, dobre książki oraz ciekawe filmy.
- O! To brzmi bardzo interesująco - powiedziała z uśmiechem na twarzy Mavis - Sądzę, że będę potrafiła ci dorównać w tej sprawie. Jestem Mavis Stoner. Ojciec pochodzi z Irlandii, a matka z Rumunii. Moja mama nie żyje. Zmarła, gdy byłam jeszcze dzieckiem. Mój ojciec jest chemikiem i kiedyś uczył na uczelni, ale po śmierci mamy zaczął pracować tylko prywatnie. Prócz tego jest z zamiłowania lingwistą i nauczył mnie kilku języków obcych. Wraz z nim podróżowałam trochę po świecie. Lubię dobre książki oraz stare filmy. Lubię też się dobrze bawić i to w taki sposób, aby nigdy niczego nie musieć żałować.
- To także brzmi interesująco - odpowiedziałem jej wesoło i zaraz mnie coś tknęło - Czekaj! Mówisz, że twój tata jest lingwistą? I że ty znasz kilka języków obcych?
- A tak, znam je i to bardzo dobrze - zachichotała zadziornie Mavis, a w jej głosie zabrzmiało coś w rodzaju przekory - I domyślam się, że ty też.
- A tak, moja słodka - odpowiedziałem jej po francusku i czekając na jej odpowiedź.
Dziewczyna ponownie zachichotała i rzekła po francusku:
- Widzę, że język Dumasa i Hugo nie jest ci obcy.
Następnie dodała po niemiecku:
- A co sądzisz o języku ojczyzny Goethego?
- Bardzo ciekawy język - odpowiedziałem jej w tym samym języku.
Mavis uśmiechała się rozkosznie i przemówiła po włosku:
- A ciekawi mnie, jak podchodzisz do mowy papieży i Verdiego?
- Nie jest mi on obcy - odparłem w tym samym języku.
- Nieźle - stwierdziła po angielsku i powiedziała już po grecku: - No, ale język ojczyzny Homera, to już chyba nie znasz?
Zachichotałem wesoło i powiedziałem w tym samym języku:
- Zaśpiewać ci pierwsze strofy „Iliady“ w oryginale?
Mavis zrobiła minę osoby, która jest wyraźnie zadowolona z osoby, z którą rozmawiała i powiedziała coś do mnie w jakimś dziwnym bełkocie. Tym razem nie udzieliłem jej odpowiedzi. Dziewczyna dobrze wiedziała, co to znaczy.
- Czyżbyś nie znał rumuńskiego?
Słysząc to pytanie zachichotałem delikatnie i odpowiedzi na nie udzieliłem właśnie w mowie ojczystej jej matki:
- Rzadko go używam, ale on też nie jest mi obcy.
W ten sposób lekko zaskoczyłem Mavis, która najwyraźniej nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Jak widać moje udawanie braku znajomości tego języka było bardzo przekonujące i dlatego dziewczyna choć przez chwilę dała się na nie nabrać. Już po chwili oboje śmialiśmy się z tej całej sytuacji.
- Jesteś strasznie dowcipny - powiedziała wesoło Mavis - I jak widzę, znasz dużo języków.
- Jak na podróżnika po świecie przystało - zachichotałem - A czy znasz może irlandzki?
- Och, weź mi go nawet nie przypominaj! - jęknęła Mavis - Ja po prostu nie cierpię tej mowy! Można sobie na niej nieźle język połamać, a do tego jeszcze te głupkowate irlandzkie nazwy. Ich po prostu nie da się wymówić.
- To prawda, one są bardzo trudne - zgodziłem się z nią - Ale jak widać, dość dużo nas łączy.
- Tym lepiej - zgodziła się ze mną Mavis - Będzie nam się o wiele milej spędzało ze sobą czas.
Rzeczywiście spędzało się nam ze sobą bardzo miło czas. Sporo z tego widzieliście osobiście, bo przecież wcale się z tym nie kryliśmy. Jakoś nie czuliśmy takiej potrzeby, a właściwie to chcieliśmy pokazać wszystkim, jak bardzo jesteśmy ze sobą szczęśliwi. Czuliśmy chęć, aby się tym wręcz przed wszystkimi afiszować, czy może po prostu pochwalić się faktem, jak bardzo jesteśmy ze sobą szczęśliwi. Co dokładniej nami kierowało? Nie jestem tego pewien. Ale za to wiem, że wszystko było dobrze tylko do czasu. W pewnej chwili całe nasze szczęście zaczęło się walić.
Mavis podczas naszej niedawnej randki na mieście, której częściowo chyba byliście oboje świadkami, bardzo dziwnie się zachowywała. Najpierw jeżdżąc na deskorolce upadła w taki sposób, że poraniła sobie ręce i lekko kolana. Ale z jakiegoś powodu, kiedy podszedłem, aby jej pomóc, to te rany nagle zniknęły. Tak po prostu, jakby ich w ogóle nie było. To znaczy od początku tego nie zauważyłem, bo początkowo się zasłaniała i nie chciała pokazywać mi swoich ran, a potem uciekła, a kiedy już ją dogoniłem, to ran już nie miała. To było dziwne, ale nie chciała mi nic powiedzieć, dlatego nie naciskałem na nią. Ale potem jeszcze zaczęła świrować wtedy w dyskotece i już nic z tego nie rozumiałem, zwłaszcza kiedy potem zaczęła mi się dosyć mętnie tłumaczyć z tego wszystkiego. Gadała coś, że to wszystko zaczyna ją przerastać i że nie radzi sobie, że bardzo chce być ze mną, ale boi się tego, co powiem, gdy poznam jej przeszłość i takie tam. Niewiele z tego bełkotu rozumiałem, ale pokochałem ją i byłem gotów zaakceptować wszystkie jej dziwactwa, zwłaszcza, że przecież sam jestem niezły dziwak.
Ale wczoraj wszystko wydawało się być w porządku. Na tyle było nam dobrze, że zapomnieliśmy o tym, co działo się poprzednio i spędziliśmy ze sobą cudowne chwile. A pod koniec dnia oboje weszliśmy na dach zamku i razem obserwowaliśmy zachód słońca. Wiem, że to zwariowany pomysł, ale tak właśnie zrobiliśmy. Patrzyliście kiedyś oboje na zachód słońca? To po prostu przepiękny widok, a już zwłaszcza wtedy, kiedy robicie to we dwoje i jesteście w sobie zakochani. Te cudowne barwy, które się malują wtedy na niebie! To coś przepięknego i trudno jest oderwać od tego widoku wzrok, mówię wam!
Spędziliśmy dość długi czas na przyglądaniu się zachodzącemu słońcu, a potem powróciliśmy oboje do hotelu i tam Mavis pocałowała mnie bardzo słodko i oboje poszliśmy do mojego pokoju. To, co potem razem ze sobą robiliśmy, to było po prostu coś cudownego. Nie będę wdawał się tutaj w szczegóły, bo przecież to są tylko i wyłącznie sprawy moje oraz Mavis. Nie sądzę, żeby była zadowolona, gdyby się dowiedziała o tym, że opowiadam wam o tym. Choć właściwie, to ja już się chyba nigdy nie dowiem, co też ona by mogła pomyśleć lub co by uważała. Coś tak czuję, że nigdy się już tego nie dowiem, bo czy jeszcze kiedykolwiek ją zobaczę? Obawiam się, że nie. Bo przecież gdzie ja ją teraz znajdę? Świat jest wielki, jak więc można na nim odnaleźć jednego człowieka? Chyba można, ale przecież wszystkich zaginionych jakoś nie odnaleziono i to do dzisiaj. Wątpię więc, żeby można było odnaleźć moją ukochaną.
Tak czy inaczej, ta noc była po prostu cudowna i czułem się bosko i Mavis raczej nie miała powodu do narzekania. W każdym razie ja niczego takiego nie wyczuwałem w jej zachowaniu, więc chyba było dobrze. Ja, bądź co bądź, byłem wtedy chyba najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nie czułem jeszcze nigdy tak boskiej rozkoszy, tak wielkiej radości i poczucia szczęścia jak właśnie wtedy. Dlatego nie spodziewałem się tego, co spotka mnie rano. Oboje zasnęliśmy mocno w siebie wtuleni, a potem co się stało? Budzę się i Mavis nigdzie nie ma. Tylko ten list i tajemnicza paczka, której zawartości wcale nie jestem ciekawy. Właściwie to jestem, ale bardzo boję się poznać prawdę. Bardzo boję się tego, jak ta prawda będzie wyglądać i jak bardzo może mnie ona przerazić. Na tyle mnie przeraża, że już sam nie wiem, co mam robić.
***
Jonathan załamany opadł na łóżko, głęboko oddychając i patrząc tępo w sufit, przez chwilę nic nie mówiąc. Nie wiedzieliśmy, co mamy zrobić ani też, co powiedzieć, bo sytuacja była naprawdę przygnębiająca i trudno nam było w jakikolwiek sposób pocieszyć rudzielca. W końcu jednak Jonathan się odezwał, wypowiadając następujące słowa:
- Wiecie, jakiś czas temu byłem na terenie pewnego takiego starego zamku. Znajdował się on w... A zresztą nieważne, gdzie! No więc widziałem tam różne piękne obrazy, a jeden przedstawiał bardzo piękną parę. Przedstawiał pewnego człowieka w towarzystwie przeuroczej kobiety. Autor tego obrazu przedstawił za jego pomocą cudowną historię wielkiej miłości, która potrafi przetrwać wszystko. Chodziło w niej o to, że ów mężczyzna był przeklęty jako nieśmiertelny i zakochał się w śmiertelnej kobiecie. Mimo, że wszystko wydawało się sprzysiąc przeciwko nim, to potrafili być ze sobą, a on zdołał zrezygnować ze swojej nieśmiertelności po to, aby z nią być. Doczekali się dwóch synów i byli ze sobą szczęśliwi, a ów obraz uwiecznił uczucie tej pięknej pary.
Po tych słowach Jonathan ponownie westchnął głęboko i rzekł:
- Ale właściwie po co ja wam to opowiadam? Może dlatego, że to taka piękna historia o prawdziwej miłości, która potrafiła wszystko przetrwać? Sam nie wiem. To po prostu beznadziejne.
- A wiesz, skoro już o tej historii mowa, to chyba powinieneś wiedzieć coś o Mavis - powiedziałam.
- Właśnie, być może to pomoże ci wszystko lepiej zrozumieć - dodał Ash.
Opowiedzieliśmy więc dokładnie wszystko, czego się dowiedzieliśmy o jego ukochanej, a chłopak słuchał nas uważnie. Widać było, że bardzo go to wszystko interesuje i chociaż rewelacje, które mu przekazaliśmy, mogły się wydawać wręcz historią rodem z powieści fantasy, to jednak uwierzył w jej prawdziwość bez trudu. Powód ku temu był bardzo prosty.
- Gdybyście powiedzieli mi to wszystko w dniu, w którym ją poznałem, pewnie bym was wyśmiał. Teraz jednak, w świetle tego wszystkiego, co się tutaj działo czuję, że jest to aż nadto prawdziwe. Ale naprawdę uważacie, że to może być wampirzyca?
- Prędzej jakaś istota nieśmiertelna, chociaż niewykluczone, że to wampir - powiedział Ash - Ostatecznie posiada ona zdolność regeneracji ciała i w ogóle, a to przecież cecha każdego wampira.
- Ale kim są ci ludzie, którzy na nich polują? Kim oni są? Co to są za kolesie? Nieustraszeni pogromcy wampirów czy co? - zapytał Jonathan.
- Bo ja wiem? Podejrzewam, że chcą zdobyć coś, co stworzył profesor Stoner - odpowiedział mu Ash - Sądzę, że ma to bardzo duży związek z jego badaniami.
- Czy Mavis opowiadała ci coś o jego badaniach? - zapytałam.
- Właściwie to bardzo niewiele - odparł rudzielec - Tak tylko mówiła, że jest chemikiem i że prowadzi jakieś swoje badania, ale szczegółów mi nie podawała. Zresztą nawet nie byłem ich ciekawy.
- No jasne, oboje mieliście o wiele bardziej interesujące tematy do rozmowy - rzuciłam dowcipnie.
- A tak! A żebyś wiedziała! - potwierdził chłopak - Ale teraz bardzo żałuję, że nie podpytałem ją o to wszystko. Może coś by mi powiedziała.
- Powiedziałaby albo i nie - stwierdził Ash - Jak miała coś do ukrycia i to posiada związek z jej ojcem i nią, to siedziałaby cicho przez cały czas, choćbyś nie wiem, jak ją wypytywał.
Jonathan pokiwał potakująco głową i nagle zobaczył leżącą na nocnej szafce paczuszkę od Mavis. Uśmiechnął się lekko, wziął pakunek do ręki i powoli zaczął ją rozpakowywać.
- Mówiłeś, że zawartość tej paczuszki nic cię nie obchodzi - zauważył trochę złośliwie Ash.
- Zmieniłem zdanie - odparł Jonathan.
W paczuszce znajdowała się jakaś niezbyt duża książeczka w twardej oprawie i z białą okładką ze złotymi dodatkami.
- Co to takiego? - zapytał Ash.
- Wygląda jak jakiś pamiętnik - powiedziałam.
- Bune-bune! - zapiszczał potwierdzająco Buneary.
Jonathan obejrzał go powoli i po chwili otworzył go zaintrygowany.
- To pamiętnik Mavis - powiedział - Ale dlaczego mi go dała?
- Przeczytaj, to się dowiesz - stwierdziłam.
- Chyba to jedyne wyjście - zgodził się ze mną chłopak i z ogromną uwagą zaczął wpatrywać się w pierwsze strony pamiętnika.
Już po chwili zaczął go czytać na głos.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - pamiętniki Mavis c.d:
Trudno jest mi powiedzieć, dlaczego postanowiłam pisać pamiętnik. Może po prostu czuję potrzebę wygadania się komuś? A może chcę kiedyś ten pamiętnik przekazać komuś innemu, kto później przeczyta moją historię i ją lepiej zrozumie? Sama właściwie nie wiem. Tak czy inaczej chcę pisać ten pamiętnik, mając przy tym wielką nadzieję, że być może kiedyś uda mi się przestrzec ludzi przed tym, co mnie spotkało. Zapewniam was, że nie ma czasami na tym świecie nic gorszego niż marzenia, które się spełniają.
Ponieważ pamiętnik ten jest o wiele za mały na to, aby móc opisać w nim wszystko i to jeszcze ze wszystkimi szczegółami, dlatego też poprzestanę tylko i wyłącznie na najważniejszych sprawach.
Zacznę od tego, że wszystko rozpoczęło się w chwili, kiedy to zmarła moja mama. Po jej śmierci, ojciec mój kompletnie zbzikował i prócz tego zamknął się w sobie. Przez długi czas nie był on w stanie sobie poradzić z tą tragedią, tak samo zresztą jak i ja, choć w przeciwieństwie do mnie mój ojciec wręcz się odseparował od całego świata. Całego, łącznie ze mną. Oczywiście wreszcie zaczął się do mnie odzywać i spędzać ze mną czas, ale to już nie było to samo. W każdej rozmowie z nim wyczuwałam, że ojciec cierpi i chociaż próbuje udawać przede mną twardego, to w rzeczywistości ma wielką ochotę wyć z rozpaczy. Nie miałam mu oczywiście tego za złe, ponieważ wiele razy ja sama chciałam nie tylko płakać, ale wręcz wrzeszczeć wniebogłosy z bólu, który to niczym rozżarzone do białości kleszcze rozrywał mi serce na kawałki. Bardzo mi brakowało mamy, dlatego ból ojca i jego tęsknota za nią wcale mnie nie denerwowały. Jedyne, co mnie denerwowało, to fakt, że mój ojciec przeżywał swój ból całkiem sam i nie chciał go ze mną dzielić. Bo przecież oboje taki sam ból odczuwaliśmy, a więc powinniśmy chyba się wspierać i spróbować w jakiś sposób we dwoje go przeboleć, a nie odsuwać się od siebie i przeżywać go każde osobno.
Po jakimś czasie ojciec popadł w prawdziwą paranoję. Był przekonany o tym, że istnieje możliwość uratowania człowieka od śmierci i to jeszcze nawet wtedy, gdy człowieka od śmierci dzielą zaledwie milimetry. Wierzył on święcie w to, że zdoła odkryć taką możliwość, a z czasem zaczął uważać, że opanuje też i zdolność przywracania ludzi do życia. Często zaczął wyjeżdżać z naszego rodzinnego domu, powierzając mnie opiece ciotek i prowadził jakieś dziwne poszukiwania. Wreszcie któregoś dnia powrócił z nich i to bardzo z siebie zadowolony. Przywiózł też coś ze sobą, co podobno było w jakimś sposób w stanie zapewnić mu możliwość odkrycia sekretu wiecznego życia. Byłoby lepiej, gdyby tak zniszczył to swoje znalezisko i nigdy z niego nie korzystał. Nie zrobił tego jednak i zgubił w ten sposób siebie i mnie.
Po powrocie z wyprawy, ojciec zamknął się w swoim laboratorium i przez kilka dni prawie z niego nie wychodząc. Pracował nad czymś, ale nie wiedziałam za bardzo nad czym. Gdy próbowałam go o to zapytać, ojciec zawsze mnie zbywał milczeniem lub zapowiedzią, że wszystkiego dowiem się w swoim czasie. Czas ten jednak wciąż nie przychodził i jego nadejście tylko się przeciągało. Wreszcie ojciec zdołał dokonać swojego odkrycia i był z niego bardzo zadowolony, ale oczywiście wciąż mi nic nie powiedział uważając, że jeszcze za wcześnie i chce wszystko dokładnie ustalić, odkryć i dowiedzieć się wszystkiego o właściwościach tego, co zdołał stworzyć. Nie wypytywałam o szczegóły wierząc, że i tak wreszcie powie mi wszystko o swoich badaniach. Zawsze tak robił, tylko to wymagało czasu.
Ale z jakiegoś powodu ojciec nagle, po kilku dniach wielkiej radości oraz sporego zapału nagle zaczął się zachowywać skrajnie inaczej. Przestał okazywać entuzjazm z powodu swojego odkrycia, a prócz tego jeszcze z jakiegoś powodu stał się bardzo przygnębiony, ale później było tylko gorzej. Zaczął zamykać na klucz swoje laboratorium i to również przede mną. Bardzo mnie to zdziwiło, gdyż jak dotąd zawsze mnie tam bez wahania wpuszczał. Teraz jednak z jakiegoś powodu, nie tylko przestał to robić, ale jeszcze do tego zabronił mi kategorycznie wchodzić do swojej pracowni. Oczywiście jego zachowanie wzbudzało mój niepokój, że nie wspomnę już o tym, iż zachęcało mnie również do tego, aby się dowiedzieć, co jest przyczyną takiego stanu rzeczy. Przy okazji jeszcze rozbudziło to we mnie wręcz wrodzona ciekawość. Koniecznie chciałam odkryć, co też ukrywa przede mną mój drogi ojciec i dlaczego w ogóle to robi. Gdybym tylko wiedziała, jak straszne będą tego dla mnie konsekwencje, nigdy bym tego nie zrobiła i z daleka trzymałabym się od tego przeklętego laboratorium. Niestety, na moje własne nieszczęście, dar jasnowidzenia nigdy nie został mi dany, dlatego też wpakowałam się na własne życzenie prosto w największe kłopoty.
Pewnego razu, mój ojciec wychodząc zapomniał zamknąć drzwi od swojego laboratorium. To była po prostu idealna okazja dla ciekawskiej osoby takiej jak ja. Oczywiście wykorzystałam ją do tego, aby wejść do środka i bardzo dokładnie rozejrzeć się po laboratorium. Dobrze je znałam, bo już niejeden raz tutaj bywałam w czasach, kiedy jeszcze było mi wolno to robić. Dlatego też bez większych trudności odkryłam, co też jest w nim nowego. Było tutaj kilka probówek i flaszek pełnych nieznanych płynów, jednak moją uwagę przykuła przede wszystkim jedna buteleczka z doczepioną do niej karteczką z napisem „Ambrozja Życia“. Od razu skojarzyło mi się to z celem badań ojca. A zatem o to toczyło się całe zamieszanie. Zastanawiało mnie jednak, dlaczego ojciec nigdy mi tego nie pokazał? I dlaczego ukrywał to przede mną? Skoro znalazł on sposób na to, żeby ratować ludzi przed śmiercią i to nawet w sytuacjach krytycznych, to dlaczego schował go przede mną, swoją córką? I dlaczego nie opowiadał mi o tym z zachwytem, tylko próbował ten fakt ukryć? To wszystko było bardzo dziwne.
Niestety, choć wejście do tego laboratorium było szczytem głupoty, to jednak nie wyczerpałam w ten sposób jeszcze zapasu głupich zachowań na tamten dzień. Najgłupsze dopiero były przede mną. A jak one wyglądały? Otóż pierwsza z nich wyglądała tak, że wzięłam do ręki buteleczkę z Ambrozją Życia i zabrałam ją do swojego pokoju. Potem usiadłam i zacząłem z uwagą przyglądać się odkryciu ojca. Było bardzo niezwykłe i czułam, że przyniesie ojcu wielką sławę. Bo w końcu lek ratujący życie jest czymś niezwykłym i godnym wszelkich nagród naukowych.
Takie myśli krążyły mi wtedy po głowie, gdy oglądałam buteleczkę, a potem otworzyłam ją i postanowiłam wypróbować to lekarstwo na sobie. Był to szczyt głupoty, ale w tamtej chwili ciekawość odebrała mi rozum. Prócz tego kierowało mną jeszcze coś oprócz ciekawości. Tak bardzo chciałam znowu zobaczyć mamę, że przez chwilę przyszła mi do głowy głupia myśl o tym, iż ten eliksir jest trucizną dla wielu organizmów i dlatego ojciec go ukrywa. Co by więc było, gdybym tak nagle umarła? Wreszcie zobaczyłabym mamę! A prócz tego ojciec by już mógł się dalej pogrążać w świecie tajemnic, który przecież kochał bardziej ode mnie. Gdyby było inaczej, to na pewno nigdy by tego leku przede mną nie ukrywał. A skoro to zrobił, to jest żałosnym ojcem i należy mu się za to nauczka. To by dopiero była dla niego nauczka, jakbym tak nagle umarła. Dobrze teraz wiem, że to był idiotyzm myśleć w taki sposób, ale wtedy uważałam inaczej. W tamtej chwili byłam święcie przekonana, iż lek działa jak należy, ale gdyby tak nie zadziałał? Był cień szansy na to, więc warto było skorzystać z okazji i dokuczyć ojcu, który tak mnie uraził swoimi tajemnicami, a także skrzywdził moją mamę nie poświęcając jej tak wiele czasu, ile powinien, gdy jeszcze żyła. Już za samo to miałam prawo go ukarać, a co dopiero za całą resztę. Dlatego też otworzyłam buteleczkę i z nikłą nadzieją na śmierć łyknęłam z niej mały łyczek.
Jak się można domyślić, to oczywiście trucizna nie była. Nie powiem, byłam trochę zawiedziona, ale też z drugiej strony nawet ucieszyło mnie, że żyję i mam się dobrze. To dobrze wróżyło wynalazkowi ojca. Co prawda byłam wciąż na niego zła i to bardzo, ale mimo wszystko nadal kochałam go. Dlatego, gdy w końcu już ochłonęłam, to ucieszyłam się, że lek tatusia mnie nie zabił. Chociaż wtedy jeszcze nie wiedziałam tego, iż jeszcze będę żałować tego, że wtedy nie umarłam.
Tymczasem ojciec wrócił do domu i bardzo szybko odkrył zniknięcie swojej buteleczki. Bez trudu też odnalazł złodzieja w mojej osobie, a kiedy tylko wbiegł do mojego pokoju i zobaczył mnie z buteleczkę w ręku, to krzyknął przerażony:
- Córeczko! Coś ty najlepszego zrobiła?!
Spojrzałam w jego kierunku, z uwagą obserwując na jego przerażoną postać i kpiąco mu odpowiedziałam, że chciałam się zabić tym jego eliksirem, ale mi nie wyszło. Ojciec patrzył na mnie zaszokowany i zapytał mnie, dlaczego chciałam to zrobić. Powiedziałam mu więc, że to wszystko przez jego głupie tajemnice. Gdyby tak ich nie miał, to bym nie czuła się gorsza. A prócz tego, że obiecał z pomocą tego leku wskrzesić mamę i co? Gdzie ona jest? Pomyślałam więc, jak cudownie byłoby ją znowu zobaczyć. A skoro to jego odkrycie nie przywróciło jej do życia, to może ten jego lek tak naprawdę uśmierca? To by było coś! Ale oczywiście jego lek wcale nie zabija, ale życia jakoś też nie potrafi dać.
Wiem, jak strasznie głupio i żałośnie to brzmiało, ale wtedy tak beznadziejnie sprzeczne uczucia krążyły we mnie. Przez mojego ojca i jego podejście do mnie, a także z powodu jego niedotrzymanych obietnic byłam wręcz rozgoryczona i przez głowę chodziła mi zarówno ogromna chęć zabicia się i równie ogromna chęć życia zarazem. Miałam wtedy osiemnaście lat, ale w głowie chyba siano zamiast mózgu. No cóż, tak to czasami bywa na tym świecie. A na efekty tego siana w miejscu, w którym powinien być mózg nie trzeba było długo czekać.
Gdy już się wyżaliłam i zrzuciłam z serca wszystko, co tylko mi na nim leżało, to ojciec powiedział mi wreszcie całą prawdę o Ambrozji Życia. Gdyby tylko był szczery ze mną od samego początku, to bym zdołała tego uniknąć. Nie zrobił tego i efekty były wręcz przerażające. Okazało się bowiem, że ojciec przez przypadek stworzył eliksir, który daje wszystkim żywym istotom nieśmiertelność. Osoba, która wypiła to paskudztwo sprawiała, że jej organizm i ciało się na swój sposób konserwowały. Były odporne na choroby i wszelkie trucizny, zaś wszelkie używki działały na nie o wiele wolniej i krócej niż normalnie. Wydaje się fajnie, prawda? W końcu kto nie chciałby tak żyć, czyż nie? Ale to wszystko posiadało niestety swoją cenę. Nieśmiertelność przecież skazuje człowieka na samotność. Twoi bliscy kolejno umierają, a ty wciąż żyjesz i musisz ich pochować. Oczywiście ich również możesz uczynić nieśmiertelnymi, ale czy posiadasz do tego prawo i czy oni tego będą chcieli? Poza tym ta tajemnica zawsze powinna być ukryta przed światem, więc im mniej ludzi o niej wie, tym lepiej. Wiąże się to też z faktem, że musisz wciąż zmieniać tożsamość i miejsce pobytu, inaczej ktoś zwróci uwagę na fakt, iż żyjesz o wiele dłużej niż żyć się powinno, a z takiego czegoś wychodzą tylko kłopoty. Przecież ludzi nieśmiertelnych każdy chce schwytać i poddać ich badaniom lub też w wykorzystać do podłych celów szpiegowskich itp. W końcu nieśmiertelny agent to prawdziwa gratka dla każdej szpiegowskiej organizacji i nie tylko dla nich. Jeżeli więc wiecznie żywi nie chcą się stać narzędziem zbrodni dla pozbawionych skrupułów łotrów, to muszą całe życie ukrywać swoją prawdziwą tożsamość przed światem. A całe życie oznacza całą wieczność. I takie oto życie nas czekało. Tak, czekało nas ono, bo przecież mój ojciec nie zdołał stworzyć antidotum na ów lek życia. Niezbyt miła perspektywa, prawda?
Ale to jeszcze nie jest koniec niespodzianek w tej sprawie. Nieśmiertelni są przecież bezpłodni. Nie mogą mieć dzieci. Nie zdołają więc dać ukochanej osobie tego, czego ta osoba potrzebuje do pełni szczęścia w związku. Nigdy nie zdołają mieć dzieci ani też poczuć tego błogosławieństwa bycia rodzicem. Krótko mówiąc, nieśmiertelni są przeklęci w każdy chyba możliwy sposób. I ja i ojciec to właśnie zyskaliśmy - każde z powodu swojej własnej głupoty.
Długo by można opowiadać o tym wszystkim, co razem przeżyliśmy przez te wszystkie lata, odkąd ja i on zostaliśmy przeklęci, ale zdecydowanie w tej sprawie najważniejsze jest to, co z tej historii wynika. A wynika z niej chyba jasno to, że nieśmiertelność wcale nie jest tak cudowna, jak się to może niektórym ludziom wydawać. Ci, którzy jej sobie życzą, tak naprawdę nie wiedzą, o co proszą. Lepiej już żyć tak, jak wszyscy życiem śmiertelnika niż przeżyć całą wieczność w samotności. Dobrze wiem, co mówię.
A co do nas, to być może kiedyś znajdziemy antidotum na nasz stan i jeszcze kiedyś będziemy w stanie jakoś normalnie żyć. Być może kiedyś tak będzie, ale póki co jest to niemożliwe i musimy jakoś żyć. Choć właściwie, co to za życie? Zwykła namiastka, żałosna egzystencja i nic poza tym. Co z tego wyniknie? I czy może coś z tego wyniknąć? Czas pokaże, o ile w ogóle to potrafi. Przyszłość maluje mi się w kiepskich barwach. Jest ona zamazana i raczej nie dostępna. Za to przeszłość wciąż mnie dręczy. Wszystko, co widziałam przez te lata i wszystko, co przeżyłam nie daje mi spokoju. A już zwłaszcza słowa ojca:
- Córeczko, coś ty najlepszego zrobiła?!
Co ja zrobiłam?! Dobre sobie! Co on zrobił?! Przecież to przez jego głupie pomysły stało się to wszystko! To przez niego teraz byliśmy skazani na takie życie, jakie obecnie wiedziemy. To jemu zawdzięczamy taką dolę. Jemu i tylko jemu. A jednak z jakiegoś powodu to właśnie do mnie ojciec miał w tej sprawie pretensje. Po prostu śmieszne! Chociaż nie, wcale nie! To zdecydowanie nie było śmieszne. To było po prostu okrutne. Los obszedł się z nami w sposób perfidny i odebrał nam wszystko, co mogło mieć dla nas znaczenie. W tamtej jednej chwili wiele spraw straciło znaczenie, zaś cała nasza przyszłość stanęła pod jednym wielkim znakiem zapytania. I co nas teraz czeka? Tego nikt nie wie.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Jonathan skończył czytać, po czym z wielką uwagą przeglądał dalsze strony pamiętnika Mavis. Tych już nam nie przeczytał, tylko wpatrywał się w nie z uwagą i zastanawiał nad ich treścią.
- Dalej jest coś jeszcze? - zapytał po chwili Ash.
- Tak, ale głównie jakieś tam dywagacje o sensie życia i takie tam - odparł rudzielec - Chyba chciała poprzestać na swoim pierwszym długim wpisie, ale jakoś nie mogła się powstrzymać, żeby co jakiś czas nie dopisać tutaj czegoś jeszcze ze swoich przemyśleń.
- Pamiętniki zwykle do tego służą - zauważyłam i spojrzałam na Asha - Teraz już wszystko jasne. Dlatego poznałeś ją dziesięć lat temu i wyglądała dokładnie tak samo, jak dzisiaj. I dlatego ciągle ten straszny facet za nimi łazi. Chce ich schwytać i wykorzystać ich umiejętności do swoich celów.
- Tak, teraz już wszystko rozumiem - powiedział smutno Ash - Wielka szkoda, że nie możemy im pomóc.
- Pika-pika! Bune-bune! - zapiszczeli smutno Pikachu i Buneary.
Jonathan dalej przeglądał pamiętnik Mavis i wpisy w nim zawarte, aż nagle coś przykuło jego uwagę. Przyjrzał się temu bardzo uważnie, lekko się uśmiechnął i powiedział:
- Posłuchajcie tego! To jest ciekawy wpis!
Następnie zaczął czytać:
Dzisiaj poznałam naprawdę super chłopaka. Ma na imię Jonathan i jest chłopakiem wprost wymarzonym dla mnie. Czuły, kochający, zabawny, a do tego przeuroczy pod każdym względem. Czuję się przy nim cudownie, to moja bratnia dusza i ktoś, z kim się doskonale rozumiem. Tak bardzo bym chciała, żeby coś z tego wyszło. Dobrze jednak wiem, że to jest niemożliwe, ale póki co nie chcę o tym myśleć. Teraz chcę tylko cieszyć się życiem w jego towarzystwie, jak długo się tylko da. I chcę uczynić chwile z nim jak najbardziej cudowne. Chociaż tyle mogę zrobić i zrobię to. Czuję, że to jest prawdziwa miłość, takie zing, jak to nazywała moja mama. Zing, czyli taka trochę zwariowana, ale prawdziwa miłość często od pierwszego wejrzenia. Taka bliskość dusz oraz doskonałe rozumienie się w każdy możliwy sposób. Takie uczucie, kiedy spotykasz kogoś, widzisz go pierwszy raz w życiu i po chwili rozmawiasz z nim jak z osobą, którą znasz od zawsze. A im dłużej z nią spędzasz czas, tym bliżsi sobie jesteście. To mama nazywała zing, a ja już po jednym dniu spędzonym w towarzystwie Jonathana czuję, że takie właśnie uczucie spotkało mnie i jego.
- Ciekawie to brzmi - powiedział Ash - Widać Mavis naprawdę cię pokochała i chciała być z tobą, ale jej sytuacja życiowa jej to uniemożliwiła.
- Tak i teraz już wiem, dlaczego tak wariowała w tym barze - rzekł po chwili Jonathan, zerkając okiem na dalsze wpisy - Chciała mnie do siebie w jakiś sposób zniechęcić, abym przestał ją kochać i żebym mniej cierpiał, kiedy ona odejdzie. Ale ta sytuacja ją przerosła i zrobiła to dość nieudolnie.
- Wielka tylko szkoda, że nie była z tobą od początku całkowicie szczera - powiedziałam - Może wtedy byłoby wam prościej?
- Co by było prościej? - zapytał Jonathan.
- Rozstać się, pożegnać ze sobą - wyjaśniłam.
Jonathan popatrzył na mnie z wielką uwagą i zacisnął ze złości zęby oraz pięści, którymi dziko uderzył w pościel i zawołał:
- Rozstać się?! Pożegnać?! Nic z tego! Przecież to jest miłość! Prawdziwe zing! A o prawdziwe zing się walczy! I ja będę walczył!
- Ale w jaki sposób chcesz to zrobić? - zapytałam.
- Odnajdę ją i jej pomogę!
- Ale jak chcesz ją znaleźć? Przecież nawet nie wiesz, gdzie ona jest!
- I co z tego? To się tego dowiem - odpowiedział Jonathan, zeskakując wesoło z łóżka - Przecież zaprzyjaźniłem się z parą najlepszych detektywów na świecie! Kto pomoże mi ją znaleźć, jeśli nie wy?
Ash zachichotał zadowolony, słysząc te słowa i delikatnie pomasował sobie palcami podbródek, po czym powiedział:
- Sądzę, że łatwo będzie ustalić, dokąd poleciała.
- Ale o wiele trudniej ustalić, dokąd potem się udała - zauważyłam.
- Spokojnie, to też ustalimy - odparł Ash z uśmiechem na twarzy.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Bune-bune! - dodała Buneary, radośnie przy tym podskakując.
- To na co jeszcze czekamy? Ruszajmy za nią! - zawołał Jonathan.
C.D.N.