Przygoda CXXII
Pieśń o zing cz. III
Uzupełnienie pamiętników Sereny - pamiętniki Mavis c.d:
Ojciec jak zwykle niszczy mi życie. Komplikuje je chyba na wszelkie możliwe sposoby i do tego jeszcze nie pozwala mi się nim cieszyć w pełni. Rzecz jasna ja rozumiem wszelkie jego obiekcje wobec Jonathana i moich z nim relacji, ale przecież wszystko dałoby się jakoś przeprowadzić i to w taki sposób, aby nikt z tego powodu nie cierpiał. Ostatecznie przecież nie bez powodu mówią, że dla chcącego nie ma nic trudnego. W każdym razie ja tak słyszałam i jak dotąd tak uważałam.
Ale oczywiście, jakby nie patrzeć, motywy postępowania mojego ojca są dla mnie całkowicie zrozumiałe. Wiem dobrze, o co mu chodzi. Na swój sposób częściowo też podzielam jego zdanie. A właściwie podzielałam je przez jakiś czas i dopiero teraz to mi się nagle odwidziało. A dlaczego? Bo po prostu poczułam w sercu coś, czego już dawno w sercu nie czułam i co jest wręcz boskim uczuciem, które zachęca mnie do życia i do tego jeszcze czerpania z tego życia pełnymi garściami. Nie żebym wcześniej nie czerpała z życia garściami, ale co to było za czerpanie? Owszem, było cudowne, lecz daleko mu do tego, jak bosko moje życie mogłoby wyglądać, gdybym tak nie odrzuciła na zawsze miłości. Ale co ja innego niby mogłam niby zrobić? Przecież taka osoba jak ja raczej nie zasługuje na prawdziwą miłość. Bo w końcu kim ja jestem? Kim się stałam z powodu swojego ojca i jego głupich pomysłów? I czy po tym, kim zostałam teraz mogę spodziewać się, że będę kiedykolwiek szczęśliwa w miłości? To przecież jest tak samo możliwe, jak to, że kiedykolwiek Rumunia zostanie mistrzem świata w piłce nożnej, czyli raczej marne szanse.
A wszystko to z powodu ojca i jego miłości do nauki! Z powodu jego eksperymentów doszło do tego, że zostałam skazana na życie bez miłości i w samotności. Oczywiście trudno nazwać samotnością życie z ojcem, ale też chyba trudno jest nazwać prawdziwym życiem tę żałosną egzystencję, którą muszę wieść. Dlatego też miłość bardzo by ją urozmaiciła, a prócz tego też nadałaby mu o wiele więcej sensu. Ale zawsze bałam się jej poddać, gdyż bardzo dobrze wiedziałam, że w przeciwieństwie do innych kobiet tego świata, ja nie zdołam dać ukochanemu tego, czego z całą pewnością bardzo pragnie. A zatem jeżeli tego nie potrafię mu dać, bo jestem na swój sposób upośledzona, to czego ja niby oczekuję od życia? Cóż ja niby mogę dać ukochanemu? Każdy facet prędzej czy później to odkryje i wtedy albo mnie porzuci, albo też stracę go w inny sposób. A więc po co się starać, skoro z góry wiem, jaki będzie tego wynik?
Ale przecież wcale tak nie musiało być. Gdyby tylko dało się naprawić to wszystko, co nas spotkało, to by dopiero było coś! Wówczas to ja i ojciec bylibyśmy szczęśliwi i wcale nie skazani na życie tylko ze sobą. Tak, to by było dopiero coś! Tylko w jaki sposób doprowadzić do tak boskiej sytuacji? Jak dotąd okazywało się to niemożliwe. Oczywiście, gdyby każdy człowiek zasłaniał się słowem „niemożliwe“, to nigdy by niczego nie osiągnął, a cały świat nigdy nie poszedłby do przodu. Problem w tym, że ojciec już dawno się poddał, a ja nie posiadam jego umiejętności i z tego też powodu mogę całkowicie zapomnieć o tym, że w jakikolwiek sposób zdołam naprawić to, co się stało.
Człowiek często cierpi za swoje błędy bądź swoją głupotę i jest to jak najbardziej sprawiedliwe. Ale za to jawną niesprawiedliwością jest sytuacja, w której człowiek cierpi za winy niepopełnione. Przecież jak to możliwe, aby los karał kogoś za to, co on nie zrobił, tylko za to, co zrobił ktoś inny? A już najbardziej niesprawiedliwą i najbardziej okropnie dzieje się wtedy, kiedy tak los doprowadza do sytuacji, kiedy dziecko ponosi winę za głupotę rodzica. Co prawda ja oczywiście w tej sprawie też jestem winna, ale i tak to jest nic w porównaniu z winą mojego ojca. W Biblii zaś pisze, że za winy rodziców będą cierpieć dzieci do siódmego pokolenia. W tym przypadku tu chodziło tylko o jedno pokolenie, o mnie. Bo przecież z powodu mego jakże kochanego tatusia, to ja na swoich potomków nie mam co liczyć.
Nie mam również co liczyć na szczęście razem z Jonathanem. Strasznie zaczęło mi na tym chłopaku zależeć. To źle, tak jak i to, że się przez chwilę zapomniałam i pozwoliłam porwać uczuciom. Przecież mnie nie wolno! Ja jestem na zawsze przeklęta! Jakim to więc prawem zawracam mu głowę? On na to nie zasługuje! Jest o wiele więcej wart niż ja. To jest dobry i super facet! Coraz bardziej staje mi się bliski. Czuję, że to moja bratnia dusza. Ale co dalej? Ojciec powiedział, żebym powiedziała chłopakowi prawdę, tylko w jaki sposób ja to mam zrobić? Jeżeli to zrobię, stracę go! Jeżeli nie zrobię, to też go stracę! W każdym przypadku będę cierpieć i on też. Więc co mam zrobić? Trzeba wybrać mniejsze zło. Tylko jak? Który wybór będzie lepszy, a który będzie gorszy? Trudno się zdecydować.
Chociaż coś właśnie przyszło mi do głowy. Może coś z tego wyjdzie? Może to będzie mniejsze zło? Tak, warto spróbować! Zobaczymy jeszcze, jakie będą tego efekty.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Cały czas wahaliśmy się, czy przyjąć sprawę poszukiwań żony naszego gospodarza, gdyż nie chcieliśmy przerywać sobie swoich jakże przyjemnych wakacji i odpoczynku od wszelkiego rodzaju obowiązków, którym przecież zawsze powinna się charakteryzować podróż poślubna zakochanej w sobie pary. Oczywiście nie myślcie tu sobie, że mnie i Asha w ogóle nie obeszły problemy Franka Randalla. Przeciwnie, obeszły nas one i to bardzo, ale też na chwilę obecną ja i Ash o wiele bardziej przejęliśmy się sprawą Mavis, której zachowanie robiło się ostatnio nad wyraz podejrzane. Rozmowa tej dziewczyny z jej ojcem dawała nam wiele do myślenia i przy okazji w jakiś sposób też pokazywało, że podejrzenia Asha wobec niej w ogóle nie były bezpodstawne. Być może w tym właśnie tkwił klucz do całego problemu. Być może ta dziewczyna z jakiegoś powodu została przeklęta np. wiecznym życiem albo starzeje się dużo wolniej od zwykłych ludzi i z tego też powodu Ash widział ją dziesięć lat temu jako osiemnastolatkę i dalej nią jest? Ten fakt wiele by nam wyjaśnił. Przy okazji przypomniałam sobie, jaki kostium dziewczyna założyła na siebie podczas balu przebierańców z okazji swoich urodzin. Przebrała się za wampirzycę. Bardzo zatem możliwe, że wybór stroju nie był przypadkiem i wiąże się z tym, kim tak naprawdę jest.
Tak prawdę mówiąc, to taka możliwość sprawiała, że miałam ciarki na całym ciele. Od dawna wielkim przerażeniem potrafiły mnie napawać różne zjawiska paranormalne, a już szczególnie horrory i potwory pochodzące z nich, a dotyczyło to szczególnie wampirów, choć nigdy ich nie spotkaliśmy. Choć w sumie można powiedzieć, że spotkaliśmy je. Ostatecznie w trakcie naszych przygód trafiliśmy na groźnego Pokemona - Noiverna płci żeńskiej, który wskutek eksperymentów naukowych stał się potworem posiadającym pewne cechy wampirów. Co prawda Wampirzyca Noivern zginęła zabita przez Arlekina, który w ten sposób uratował mi życie, ale przecież została sklonowana, jej klon wciąż żył, a my mieliśmy w jego osobie wroga. Jednak oczywiście ta podła istota nie była typowym krwiopijcą z horrorów, a Mavis mogła taką być, na co wskazywało wiele aspektów. Co prawda potrafiła swobodnie chodzić po słońcu i jakoś nie sprawiała wrażenia osoby bojącej się krzyży czy czosnku, jak również raczej daleko jej było do przemiany w nietoperza albo spania w trumnie. Widziałam przecież wyraźnie, jak jadła potrawę z sosem czosnkowym i wcale od tego nie umarła, tylko miała lekkie gazy. Widziałam ją także raz na spacerze i przechodziła obok pobliskiego kościółka i jakoś wcale się nie bała ani nawet nie wzdrygnęła. W pokoju przecież trumny nie miała, choć tę oczywiście mogła gdzieś ukryć w jakimś bezpiecznym miejscu. Co do przemiany w nietoperze, to jakoś nie byłam świadkiem takowej, ale też to nie był żaden dowód. Przecież fakt, że czegoś nie widziałam wcale nie znaczy, iż tego nie ma.
W każdym razie po naradzie z Ashem oraz wymianie poglądów w tej sprawie oboje uznaliśmy, że o wiele lepiej będzie spróbować dowiedzieć się czegoś więcej o Mavis. Bo jeśli rzeczywiście była niebezpieczną dla innych istotą, to trzeba się było tego dowiedzieć zawczasu zanim dojdzie do czegoś złego. Bo przecież takie coś mogło mieć miejsce, dlatego też lepiej było się zawczasu przygotować. W tym oto celu postanowiliśmy zatem obserwować Mavis najczęściej, jak się tylko da i spróbować odkryć, jaki to sekret skrywa i dlaczego.
- Jeżeli jest wampirzycą, to trzeba się będzie dobrze przygotować do walki z nią - powiedziałam do Asha - Potrzebny będzie cały zapas srebrnych kul i jeszcze mocny, osikowy kołek.
Załamana uderzyłam się dłonią w czoło i jęknęłam:
- Boże! Co ja w ogóle wygaduję?! Przecież to wszystko bajki i wymysł ludzi o zbyt wielkiej wyobraźni! Wampiry wcale takie nie muszą być. I do tego wcale nie muszą być istotami z piekła rodem.
- Jeśli to w ogóle jest wampirzyca - powiedział Ash - Bo przecież w tej sprawie nie mamy żadnej pewności. Równie dobrze sekretem Mavis może być coś zupełnie innego, a my wyciągamy pochopne wnioski.
- Pochopne wnioski? Przecież ty sam mówiłeś mi, że to jakaś dziwna istota, która wciąż posiada osiemnaście lat pomimo upływu lat!
- To prawda i jestem tego całkowicie pewien, ale za to już nie jestem pewien tego, jakiego rodzaju istotą jest Mavis. Być może pochodzi z rasy Przedwiecznych.
- Sądzisz? - spytałam i zastanowiłam się nad tym - Ale wobec tego kim jest jej ojciec? I dlaczego ma on jakieś wątpliwości w sprawie jej związku z Jonathanem? To wszystko jakoś nie pasuje mi do teorii z Przedwiecznymi.
- Tak, masz rację - zgodził się ze mną Ash - To raczej kiepska teoria. Słuchaj, a pamiętasz może ten film „Nieśmiertelny“?
- Tak, a czemu pytasz?
Zanim jednak Ash zdążył odpowiedzieć, to zaraz przypomniałam sobie ten film i wątek głównego bohatera oraz problemów, z którymi się borykał. W obliczu tego wszystkiego już powoli zaczęłam rozumieć, do czego Ash zmierza.
- Czy sądzisz, że jest to możliwe, kochanie? To by wiele wyjaśniało. To by tłumaczyło zachowanie Mavis i jej ojca.
- Tak, choć oczywiście też wyjaśnieniem może tu być fakt, że po prostu dziewczyna jest ciężko chora i nie nadaje się z tego powodu do związku z kimkolwiek - mówił dalej Ash, delikatnie masując sobie podbródek - Ale też to w ogóle nie tłumaczy tego, że ją widziałem dziesięć lat temu i to jako nastolatkę, którą dalej ona jest.
- Tak czy siak chyba najlepiej będzie, jeżeli przyjrzymy się uważnie tej pannicy - powiedziałam.
Ash zgodził się ze mną całkowicie i oboje postanowiliśmy iść za Mavis i obserwować jej zachowanie licząc, że w nim będzie się kryć rozwiązanie. Ubraliśmy się więc (bo przecież wyżej przytoczoną rozmowę odbyliśmy ze sobą o poranku będąc jeszcze w piżamach) i zeszliśmy na dół, aby poszukać Mavis. Muszę tu jednak zaznaczyć, że oboje wdzialiśmy na siebie stroje bardziej szkockie, które bardzo nam się spodobały. Ja i Buneary założyliśmy szkockie spódniczki, a ja dołożyłam do tego uroczą, ciemną bluzkę. Z kolei Ash założył białą koszulkę, szkocki kilt i rzecz jasna swoją ulubioną czapkę z daszkiem. Pikachu również założył na siebie kilt i muszę powiedzieć, że zarówno on, jak i jego trener wyglądali w tych szkockich strojach po prostu fenomenalnie. W każdym razie mnie i Buneary chłopcy bardzo się w nich podobali.
- Wyglądacie jak prawdziwi Szkoci - powiedziałam zadowolona.
- Bune-bune! - zapiszczała wesoło Buneary.
- Cieszę się, że tak uważasz i że ci się podobam w tym stroju, Sereno - odpowiedział mi Ash.
Pikachu zapiszczał rozkosznie do swojej sympatii i delikatnie ukłonił się jej, wyciągając przed siebie łapkę, którą króliczka z radością przyjęła. Potem oboje dali nam znać, że już chcą iść.
- W porządku! Już idziemy - powiedziałam wesoło i spojrzałam czule na Asha - Mam tylko nadzieję, że w razie czego będziesz potrafił walczyć jak na prawdziwego Szkota przystało.
- Spodziewasz się jakiś awantur z Mavis? - spytał Ash.
- Niekoniecznie, ale wolę być na nie przygotowana i ty też lepiej bądź gotowy - odpowiedziałam mu.
- Na dobrą bijatykę każdy Szkot jest zawsze gotowy! - zawołał wesoło mój mąż, przybierając przy tym dumną pozę.
- Weź już się tak nie popisuj - zachichotałam.
- Popisuj? Kochanie moje, ty jeszcze nie widziałaś, jak ja się potrafię popisywać!
- Serio? A w jaki sposób potrafisz to robić?
- Choćby stając na rękach. O tak!
To mówiąc Ash wygiął się lekko, próbując wykonać skok na ręce, ale w porę go od tego powstrzymałam, łapiąc go szybko za ramiona.
- Hej, opanuj się lepiej, skarbie mój! Jeszcze ktoś wejdzie i zobaczy to, czego widzieć nie powinien! - zawołałam.
Ash zachichotał i trącił mnie lekko palcem w nos i powiedział:
- Spokojnie, skarbie. Pod kiltem mam bokserki.
- Serio? - spytałam, niezbyt dowierzając jego słowom.
- Oczywiście, kochanie. Czy sądzisz, że bez nich wyszedłbym z domu? Przecież w Szkocji bywa nieraz bardzo chłodno, a poza tym nigdy nic nie wiadomo i ja tam wolę nie ryzykować.
- Bardzo mądra decyzja.
Po tej oto rozmowie zeszliśmy powoli schodami do głównego holu, w którym znajdowała się recepcja. Przy niej stała właśnie jakaś dziewczyna i od pracowniczki hotelu odbierała klucz do swojego pokoju. Odwróciła się w naszą stronę i zauważyliśmy wówczas, że jest to jakaś wysoka blondynka o długich blond włosach i ciemnych oczach. Ubrana była w białą sukienkę i białe adidasy, a jej włosy zdobiła niebieska wstążka. Do tego nosiła okulary o grubych ramkach i co jakiś czas poprawiała je sobie, gdy zsuwała się jej z nosa. Przy nodze miała walizkę, którą po otrzymaniu klucza wzięła do ręki i zaczęła z nią powoli iść w kierunku schodów. Wtem jednak potknęła się o własne nogi i wywróciła jak długa. Ash i Pikachu szybko podbiegli do niej i pomogli się jej pozbierać.
- Wszystko dobrze? - zapytał ją mój mąż.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Tak, wszystko ze mną dobrze. Bardzo panu dziękuję - odpowiedziała dziewczyna i przyjaźnie się do nich uśmiechnęła - Powinnam chyba częściej patrzeć pod nogi.
- Zdecydowanie - zgodziłam się z nią - Ale spokojnie, jak się nosi przy nodze bagaż, to łatwo się o niego potknąć. Sama już wiele razy też się tak rozłożyłam jak długa.
- Tak to już się zdarza - powiedziała dziewczyna.
Mówiła trochę dziwnie, bo co prawda po angielsku, jednak akcentując wiele razy słowa w sposób typowy dla Francuzek. Jej twarz wydała mi się z jakiegoś powodu dziwnie znajoma, ale nie byłam pewna, gdzie ją mogłam wcześniej widzieć. Ash też z bardzo dużą uwagą przyglądał się blondynce i widać podzielał moje uczucia w tej sprawie.
- Czy jest pani tu pierwszy raz? - zapytałam po chwili.
- Tak, wiele słyszałam o tym miejscu i bardzo chciałam je zobaczyć - powiedziała dziewczyna - Jak widzę dobrze zrobiłam, bo to jest naprawdę przyjemne miejsce i bardzo sympatyczni ludzie tu przebywają.
- Owszem, to miejsce jest urocze - zgodziłam się z nią i dodałam po francusku: - Ale zakładam, że o tej porze we Francji jest o wiele cieplej.
Ciekawiło mnie, jak na to zareaguje. W sumie to nie wiem, co chciałam w ten sposób osiągnąć lub też sprawdzić, ale ta sztuczka mi się nie udała, bo dziewczyna spojrzała na mnie i odpowiedziała po francusku:
- Owszem, o tej porze roku jest jeszcze dość ciepło w Saint-Tropes.
Mówiła w języku Dumasa i Hugo w sposób płynny, niczym prawdziwa Francuzka, a więc niewykluczone, że nią była. Oczywiście mogła udawać i taka myśl też przyszła mi do głowy, ale nie miałam w tej sprawie żadnych dowodów, więc odpuściłam sobie dalsze sprawdzanie jej osoby. Zwłaszcza, że mieliśmy wtedy co innego na głowie.
- Bardzo się cieszę - powiedziałam już po angielsku - Kiedyś muszę się tam wybrać. A póki co Szkocja też jest pięknym miejscem.
- To prawda i jak widzę nosicie narodowe stroje - odparła blondynka i uśmiechnęła się uroczo - W tej spódniczce wyglądasz uroczo.
- Dziękuję ci - uśmiechnęłam się zadowolona - W kratce jak widać mi do twarzy.
- Oj, zdecydowanie tak - zgodziła się dziewczyna i podniosła z podłogi swoją walizkę - Ale muszę już iść. Chcę zobaczyć, jak wygląda mój pokój. Życzę wam miłego dnia.
- My tobie też - odparłam przyjaźnie.
Dziewczyna powoli skierowała się na górę, a gdy tylko zniknęła nam z oczu, to Ash spojrzał na mnie i spytał:
- Dobra, skarbie. Powiesz mi, po co był ten sprawdzian?
- To było aż tak widoczne, że ją sprawdzałam? - zdziwiłam się.
- No przecież! Niby po co przeszłaś nagle na francuski? Co chciałaś w ten sposób osiągnąć? - zapytał Ash.
- Pika-pika-chu? - zapiszczał pytająco Pikachu.
Buneary z wielką uwagą mi się przyglądała, oczekując odpowiedzi, a ja poczułam, że muszę jej udzielić.
- Sama nie wiem, co chciałam osiągnąć. Chciałam się chyba upewnić, że potrafi gadać po francusku. I potrafi. Mówi jak rodowita Francuzka. Być może nią jest.
- Ale nie bardzo w to wierzysz, co? - spytał Ash.
- Rzeczywiście nie bardzo, bo równie dobrze mogła tylko udawać. Ale być może popadam w paranoję i wszędzie już węszę zdradę.
- Może i tak, a może i nie. Ale jedno jest pewne, jej twarz wydawała mi się dziwnie znajoma.
- Tobie też? Najpierw Mavis, a teraz ona. Czy w tym hotelu robią sobie zjazd sami nasi znajomi?
- Kto wie? Tak czy siak myślę sobie, że lepiej będzie być ostrożnym i nie ufać pierwszej lepszej osobie, która jest dla nas miła i się uśmiecha. No i oczywiście skupić się na sprawie Mavis. To teraz jest nasz priorytet.
- A sprawa Claire Randall? A sprawa Nessie? Liczę, że nimi również się zajmiemy.
- Tak jak ci obiecałem, ale wszystko po kolei. Najpierw Mavis, potem cała reszta. Zresztą teraz tylko ta sprawa mnie najbardziej pociąga.
Pikachu zapiszczał bojowo i wskoczył Ashowi na lewe ramię, piszcząc wesoło na znak, że jego także teraz interesuje jedynie ta oto tajemnicza pół-Rumunka, jeśli rzeczywiście nie była. Ja i Buneary musiałyśmy przyznać, że tak samo i my czujemy. Z tego też powodu ruszyliśmy szukać Mavis.
***
Nasze poszukiwania nie trwały długo. W hotelowej restauracji była już dziewczyna i jej ojciec, którzy siedzieli przy stoliku i jedli posiłek. Profesor Stoner próbował w jakiś sposób zagadać do swojej córki, ale ta w ogóle nie zwracała na niego uwagi. Wyraźnie słyszała to, co do niej mówił, jednak też bardzo skutecznie udawała, że jest inaczej. Jadła w milczeniu, spoglądając co jakiś czas na stolik, przy którym siedział Jonathan. Chłopak był po prostu zachwycony jej widokiem, więc prawie wcale nie odrywał od niej wzroku, choć jak się okazało, to wcale nie oznaczało, że nie widzi tego, co się wokół niego dzieje. Dostrzegł bowiem nas przechodzących niedaleko jego stolika i zawołał:
- Hej, ziomale! Jak się macie?! Panno Katarzyno! Paniczu Robie! Czy jeszcze mnie pamiętacie?!
Spojrzeliśmy na niego z uśmiechem, od razu zapominając o tym, że przez pewien czas mieliśmy wobec niego pewne podejrzenia, które to teraz przerzuciliśmy całkowicie na Mavis, ale oczywiście wobec niego woleliśmy zachować pewną ostrożność. Ostatecznie ledwie co chłopaka poznaliśmy, a biorąc pod uwagę poprzednią przygodę takie zachowanie ostrożności wobec osoby, z którą to niedawno zawarliśmy znajomość było wręcz wskazane. Co oczywiście nie znaczyło, że mieliśmy unikać chłopaka.
- Pewnie, że cię pamiętamy - odpowiedział mu wesoło Ash - Ciebie to raczej trudno jest zapomnieć, Johnnysteinie.
- Uznam to za komplement - zachichotał rudzielec i pokazał dłońmi na miejsca obok siebie przy stoliku - Proszę, siadajcie! Ja chętnie zjem razem z wami. Jeżeli oczywiście tylko towarzystwo takiego wariata jak ja wam nie przeszkadza.
Skorzystaliśmy z zaproszenia i usiedliśmy przy jego stoliku i tam też złożyliśmy zamówienie. Jonathan zaś cały uradowany zapytał:
- Daliśmy wczoraj niezłego czadu, prawda?
- Oj tak. Macarena po prostu rządzi! - odpowiedział mu wesoło Ash - Nieźle wczoraj tańczyliśmy.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- To prawda! To jest piosenka, która potrafi każdego porwać do tańca - stwierdził wesoło Jonathan - A mnie zawsze chwyta za serce i sprawia, że chcę jak król Julian wyginać śmiało ciało.
- A powiedz, czy zwróciłeś uwagę na jej słowa? - spytałam wesoło - Bo wiesz, one nie są wcale takie zbyt godne śpiewania.
- A jakie to ma niby znaczenie? - odpowiedział wesoło rudzielec - Bo przecież nie liczą się tu słowa „Macareny“, tylko jej rytm! A to prawdziwie super rytm, który sprawia, że ciągle chce się tańczyć i tańczyć.
- Ja zawsze uważałam, że słowa są najważniejsze - powiedziałam.
- A nieprawda, bo możesz posiadać piękne słowa do piosenki, ale za to kiepską muzykę i od razu cały utwór jest już po prostu do niczego - wyjaśnił swój sposób myślenia Jonathan - Oczywiście najlepszy jest taki utwór, który posiada super muzykę i super słowa. Wtedy to jest najlepiej, ale przecież dzisiaj takich piosenek jest na lekarstwo i dlatego jak mam wybierać, to ja już wolę super rytm bez dobrych słów niż odwrotnie.
Po tych słowach chłopak zaczął znowu przyglądać się z uwagą Mavis, która delikatnie się do niego uśmiechnęła. W jej uśmiechu oraz w oczach czaił się jednak jakiś smutek, którego przyczyny nie były nam znane, choć oczywiście domyślaliśmy się ich. Jonathan chyba jednak tego nie dostrzegł, bo dalej nie odrywał wzroku od dziewczyny, po czym opierając łokcie na stole, a głowę o swoje otwarte dłonie, westchnął głęboko i zapytał:
- Czy to nie jest najlepsza dziewczyna na świecie?
- Trudno mi stwierdzić. Nie znam wszystkich dziewczyn na świecie - odpowiedział mu wesoło Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał dowcipnie Pikachu.
- Ale za to ja znam i wiem, że ta jest najlepsza - odpowiedział Jonathan i znowu westchnął.
- Kogoś chyba trafił tutaj grot Amora - zażartowałam sobie.
- Jakiego kondora? - zapytał rudzielec, wciąż nie odrywając wzroku od swojej sympatii i uśmiechając się w zwariowany sposób.
Wyglądał teraz jak postać z kreskówek, która właśnie się zakochała i to od pierwszego wejrzenia. Mina rudego chłopaka wyraźnie nam to mówiła, tak samo, jak i jego uśmiech i zamglone oczy z uwagą wpatrujące się tylko w jeden punkt, czyli w twarz Mavis. Twarz, która z jakiegoś powodu była bardzo smutna i do tego jeszcze jakby próbowała przestać patrzeć w stronę chłopaka, co kiepsko się jej udawało, bo przecież co chwila znów zerkała w kierunku rudzielca, choć zwykle wtedy, kiedy ten choć na chwilę odrywał wzrok od niej i spoglądał na nas, co oczywiście miało miejsce nad wyraz rzadko, gdyż Jonathanowi trudno było się nie przyglądać dziewczynie.
- Czy widzieliście, jak się ona uśmiecha? - zapytał po chwili - A czy widzieliście, jak bosko wygląda w czarnym bikini w hotelowym basenie?
- Jakoś się temu nie przyjrzeliśmy - odpowiedziałam wesoło, z trudem hamując parsknięcie śmiechem.
- Ja to wolę się przyglądać swojej żonie w bikini niż obcym laskom - dodał ze szczerością w głosie Ash.
Położyłam czule dłoń na jego dłoni i spojrzałam czule w te boskie oczy barwy orzechowej czekolady. Jego słowa bardzo mi się podobały i sprawiły mi wielką radość, a prócz tego też pokazały, że jako żona Asha wciąż jestem dla niego atrakcyjna, co mnie jako kobiecie bardzo się podobało.
Zjedliśmy powoli swoje śniadanie i już prawie w ogóle przy tym nie rozmawialiśmy z Jonathanem, który wpatrywał się ciągle w Mavis i jeśli coś mówił, to tylko o niej, a tymczasem dziewczyna powoli zjadła swój posiłek i odeszła od stolika w swoją stronę.
- Pójdę za nią - powiedziałam szeptem do Asha.
Ash skinął potakująco głową i zaczął zagadywać o czymś Jonathana. Chłopak zdołał wówczas wreszcie oderwać swój wzrok oraz swoje myśli od dziewczyny, która powoli wyszła już z restauracji i spytał o coś Asha. Nie skupiałam się jednak na tym, bo poszłam za Mavis. Obok mnie kroczyła wierna Buneary, która postanowiła towarzyszyć mi podczas tej mojej misji (jeśli oczywiście mogę ją tak nazwać) i w razie czego mnie wesprzeć, gdyby takie coś było potrzebne, choć miałam nadzieję, że tak się nie stanie.
Poszłam zatem za Mavis i bardzo szybko zauważyłam, że przeszła ona do salonu, w którym siedziało właśnie kilkanaście osób zajętych sobą oraz swoimi sprawami. W kącie pokoju stał fortepian chyba z końca XIX wieku, a przynajmniej na taki mi wyglądał. Mavis usiadła przy tym instrumencie, po czym zaczęła grać jakąś bardzo piękną melodię. Ten utwór był po prostu oszałamiający w swojej piękności. Każdy jego dźwięk przyjemnie pieścił moje uszy, a palce dziewczyny w delikatny i czuły wręcz sposób dotykały klawiszy fortepianu, tworząc w ten sposób kolejne dźwięki muzyki. Pięknej muzyki wygrywanej z talentem przez pannę Stoner. Wsłuchiwałam się w ten utwór wraz z Buneary, która także była nim zachwycona.
- Pięknie grasz - powiedziałam do Mavis, gdy ta skończyła swój piękny koncert.
- Dziękuję - odpowiedziała mi dziewczyna, lekko się do mnie przy tym uśmiechając - Ale ze słowami ten utwór jest jeszcze ładniejszy.
- To ta melodia ma dopisane słowa?
- Oczywiście. I są równie ładne, co sama melodia.
- A jakie to słowa?
- Z chęcią ci je zaśpiewam.
Mavis z uśmiechem delikatnie uderzyła dłońmi w klawisze fortepianu i zaczęła ponownie wygrywać ów prześliczny utwór, który tak bardzo mi się spodobał. Tym razem jednak prócz tego zaśpiewała następujące słowa:
Na coś właśnie się zanosi
No i wiem, że to ty.
Choćby nas cały świat dzielił
Nie martw się!
Wiem, że jesteś gdzieś.
Ciągle szukam i szukam, tu i tam.
Szukam i szukam i oto mam.
Marzenie spełnia się.
Kocham tylko ciebie.
Dlaczego by nie?
Przecież razem najlepiej nam jest.
Moje serce to wie.
Rytm wybija jak twe.
I ciebie wciąż kocham.
Po zaśpiewaniu tych słów Mavis przerwała grę na fortepianie i patrząc na mnie z uwagą powiedziała:
- Tyle na razie mam, ale chcę dopisać jeszcze drugą zwrotkę i refren.
- Dopisać? Zaraz! Czy ty chcesz powiedzieć, że sama napisałaś słowa tej piosenki? - zapytałam zdumiona.
- Oczywiście, tak jak i melodię. Nie wierzysz mi?
- Wiesz... Trochę trudno mi w to uwierzyć. W dzisiejszych czasach taki talent. Ja sama razem z Ashem napisałam kilka wierszyków, które potem posłużyły za tekst do piosenek wylansowanych przez zespół muzyczny The Brock Stones, który składa się z samych naszych znajomych. Ale żeby tak stworzyć i tekst i muzykę... To dopiero talent.
Mavis uśmiechnęła się lekko, dalej się we mnie wpatrując.
- Widzisz, niekiedy tak się trafia, choć jak na mój gust to żaden talent. Rozwiązywanie skomplikowanych zagadek kryminalnych... Och, to dopiero jest talent. Ja takiego nigdy nie będę posiadać.
- Za to posiadasz inne talenty. Ta melodia jest po prostu cudowna.
- A słowa?
- Słowa też, chociaż...
- Chociaż co?
- Chociaż ja osobiście dałabym w kilku miejscach trochę inne słowa.
- A gdzie konkretnie?
Mavis wyraźnie wyglądała na zainteresowaną tym, co powiedziałam, dlaczego z chęcią podzieliłam się z nią swoim zdaniem w sprawie piosenki.
- Chodzi o słowa „Kocham tylko ciebie“. To są bardzo urocze i piękne słowa, ale czy nie sądzisz, że są troszeczkę banalne?
- W jakim sensie?
- Ta melodia jest po prostu przepiękna, słowa też, ale zwrot „Kocham tylko ciebie“ jakby tu nie pasuje. Jest zbyt pospolity. Tutaj trzeba by dać coś bardziej pięknego i zarazem sprawiającego, że osoba, dla której te słowa są kierowane poczuje się wyjątkowo.
- A skąd pomysł, że ta piosenka jest dla kogoś kierowana?
Uśmiechnęłam się z lekką ironią i powiedziałam:
- W porządku, nie musi tak być, ale piosence takiego kalibru trzeba dać właściwe słowa. Może więc zamiast „Kocham tylko ciebie“ dać powiedzmy: „Wybieram więc ciebie“?
Mavis pomyślała przez chwilę nad moją propozycją i lekko podrapała się po głowie, po czym powiedziała:
- A wiesz co? To wcale nie jest takie głupie. Właściwie te słowa byłyby nawet lepsze. Poczekaj, sprawdzę to. Dziewczyna ponownie i zaczęła grać, po czym zaśpiewała:
Wybieram więc ciebie!
Dlaczego by nie?
Przecież razem najlepiej nam jest.
Moje serce to wie.
Rytm wybija jak twe.
Więc ciebie wybieram.
Po zaśpiewaniu tych słów Mavis zadowolona spojrzała na mnie, a na jej twarzy malowała się wielka radość.
- Tak! To jest to! Teraz rzeczywiście tekst brzmi o wiele lepiej! Sereno, jesteś po prostu wielka!
- Dziękuję, a ty bardzo miła - odpowiedziałam jej.
Mavis uśmiechnęła się przyjaźnie do mnie i po chwili rzekła:
- Wiesz... Może byś mi pomogła dopisać drugą zwrotkę piosenki?
- Jasne, nie ma sprawy. To kiedy bierzemy się do pracy?
- Teraz nie, bo umówiłam się z Jonathanem i idziemy na miasto, żeby sobie zaszaleć.
- Zaszaleć?
- A tak, zaszaleć. Będziemy się pysznie bawić.
- Tylko nie przesadź.
- Spokojnie, mnie to już nic nie może zaszkodzić.
Jej słowa zabrzmiały bardzo zagadkowo i nie wiedziałam, co mam o nich myśleć, ale też nie miałam czasu się nad nimi zastanawiać, ponieważ przyszedł Jonathan i Mavis uśmiechnięta od ucha do ucha wstała od pianina i powoli podeszła do chłopaka, całując go czule w policzek.
- Gotowa? - zapytał ją wesoło Jonathan.
- Jak nigdy przedtem - odpowiedziała Mavis.
Chwilę potem oboje wyszli z pokoju, a do mnie podszedł Ash wraz z wiernym Pikachu u boku.
- Idziemy za nimi? - zapytał mnie.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
Odpowiedź na to pytanie była aż nazbyt oczywista.
***
Poszliśmy za naszą parą zakochanych (o ile oczywiście można było ich tak nazywać) i wraz z nią skierowaliśmy swe kroki w kierunku pobliskiego miasteczka. Mavis i Jonathan nie zwrócili na nas uwagi, chociaż nie szliśmy zbyt daleko od nich, także łatwo nas mogli zauważyć, gdyby tylko odwrócili się za siebie. Tak się jednak nie stało. Zakochani bowiem nie spoglądali do tyłu ani na boku, tylko patrzyli przed siebie lub na siebie. To była bardzo dla nas korzystna sytuacja, ponieważ dzięki temu mogliśmy ich obserwować i to bez żadnych trudności.
Tymczasem Jonathan i Mavis szli dalej przez miasteczko, aż trafili do pobliskiego boiska, gdzie miejscowe dzieciaki trenowały grę w piłkę i jazdę na desce. Zatrzymali się tam i usiedli wygodnie na ławce, po czym zaczęli obserwować bawiące się dzieciaki. Usiedliśmy na jednej z sąsiednich ławek, zachowując przy tym bardzo bezpieczną odległość, żeby nie przeszkadzać zakochanym. Oczywiście odległość była na tyle dobra, abyśmy usłyszeli ich rozmowę. A była ona bardzo ciekawa.
- Zobacz, jakie słodkie dzieci - powiedziała po chwili Mavis - I jak się uroczo bawią.
- Tak, urocze dzieciaki - odpowiedział jej Jonathan - Wiesz, też kiedyś byłem takim dzieciakiem jak te tutaj. To były jedne z najpiękniejszych chwil mojego życia.
- Tak, wtedy miało się mniej problemów i wszystko szło jakoś łatwiej - powiedziała nagle dość ponuro Mavis - A potem pojawia się dorosłość, a z nią wszelkie problemy tego świata.
- Właśnie, ale nie jest też źle - stwierdził wesoło Jonathan - Chodzisz spać o której chcesz, wolno ci oglądać filmy od osiemnastu lat, podróżować po świecie bez rodziców.
- Tak, to wszystko posiada swój urok, ale i tak często spotyka nas taka jakby nostalgia za dzieciństwem.
- To prawda, dobrze znam to uczucie. Często mi ono towarzyszy. Czuję wtedy taką chęć powrotu do dziecinnych zabaw, które swego czasu dawały mi tak wiele radości.
- Też tak mam.
- A widzisz, to jak widać jest normalne. A wiesz, co ja robię w takiej sytuacji?
- Co takiego?
- Ulegam tej chęci.
Po tych słowach Jonathan zerwał się z ławki, podszedł do jednego z dzieciaków i poprosił go o pożyczenie mu deskorolki, a potem, kiedy już ją dostał, zaczął na niej śmigać niczym prawdziwy zawodowiec. Wygłupiał się przy tym, robiąc do Mavis zabawne i zwariowane miny, co sprawiało, że dziewczyna niemalże dusiła się ze śmiechu, tak ją to bawiło. Gdy Jonathan przestał jeździć, to dziewczyna okazała mu swój podziw poprzez głośne oklaskiwanie. Chłopak bardzo wesoło ukłonił się jej na znak wdzięczności za brawa.
- Widzisz? Jeszcze nie zapomniałem, jak się jeździ! - zawołał wesoło Jonathan - Talent w tej sprawie ciągle posiadam!
- Zakładam, że często go szlifujesz - powiedziała Mavis.
- Owszem, szlifuję go często i wcale się tego nie wstydzę. W końcu to, że mam dwadzieścia jeden lat nie oznacza, że nie wolno mi się wygłupiać na deskorolce!
- A mnie dasz spróbować?
- A potrafisz jeździć?
- Trochę potrafię. To co? Dasz spróbować?
Zadowolony Jonathan ustąpił swojej ukochanej deskorolkę i usiadł na ławce, żeby przyglądać się z uwagą, jak Mavis teraz będzie śmigać. Z całą pewnością oczekiwał z jej strony popisu prawdziwego talentu i na szczęście nie był zawiedziony. Mavis bowiem jeździła na deskorolce jak prawdziwy zawodowiec, wykonując przy tym zagrożone upadkiem dzikie zakręty, które jednak ani razu nie pozbawiły jej równowagi.
- Mówiłaś, że tylko trochę potrafisz jeździć! - zawołał do niej wesoło Jonathan.
- Bo ja naprawdę umiem jeździć tylko trochę... Tylko trochę lepiej niż przeciętny amator! - odpowiedziała mu rozbawiona Mavis.
Chwilę później dziewczyna niefortunnie ulokowała ciężar swego ciała na desce i zanim się spostrzegła, to ta się przekrzywiła, jej tylne koła lekko podskoczyły w górę i Mavis poleciała na boisko i rozłożyła się jak długa na nim. Jonathan szybko zerwał się z ławki i podbiegł do dziewczyny i pomógł się jej pozbierać.
- Boże drogi! Mavis, żyjesz? Bardzo cię boli? - dopytywał się jej.
Dziewczyna miała lekkie zadrapania na twarzy i rękach, ale z jakiegoś powodu nie chciała, aby chłopak jej pomagał.
- Nic mi nie jest. Naprawdę nic! - tłumaczyła przerażonym głosem.
- Trzeba ci to opatrzyć - powiedział Jonatan z troską w głosie.
- Nie trzeba! Naprawdę!
- Ale Mavis...
- Powiedziałam, że nie trzeba! Zostaw mnie!
Dziewczyna szybko odwróciła się od swojego ukochanego i uciekła z boiska wyraźnie przerażona. Jonathan zdumiony patrzył na nią przez chwilę i ruszył jej śladem.
- Jak myślisz, co się stało? - zapytałam Asha.
- Nie jestem pewien. Być może jej rany nie są długotrwałe i nie chciała, żeby to widział - odpowiedział mój mąż.
- Mówisz o wampirzej zdolności regeneracji ciała?
- Owszem, ale to właściwie ty powinnaś wiedzieć więcej w tej sprawie, moja kochana specjalistko od zjawisk paranormalnych.
Popatrzyłam na Asha z ironią i powiedziałam:
- Dobrze, dobrze. W końcu to ty uważasz, że Mavis to osoba, która od dziesięciu lat jest osiemnastolatką.
- Bo to prawda - odpowiedział Ash - A zresztą chodźmy za nimi i dalej ich obserwujmy. Może się czegoś dowiemy.
***
Bez trudu odnaleźliśmy Jonathana i Mavis, którzy miło spędzali czas zwiedzając całe miasteczko i prowadząc ze sobą jakieś rozmowy. Ich treści nie słyszeliśmy, ponieważ trzymaliśmy bezpieczną odległość, choć Ash nie był całkowicie pewien tego, czy zakochani nas nie widzą. Właściwie to oboje coś tak czuliśmy, że Jonathan i Mavis wiedzą o naszej obecności i tak tylko udają, iż jest inaczej. Ale nawet jeżeli tak było, to w ogóle nie dawali tego po sobie poznać. Szli i zwiedzali całe miasteczko, korzystając z jego atrakcji, także więc wstąpili do kawiarni, do kina i do jeszcze paru miejsc. Oczywiście cały czas szliśmy za nimi, ale na szczęście się nie nudziliśmy, a zwłaszcza, że film, na który poszli był ciekawy i wart tego, aby go obejrzeć, a prócz tego już od jakiegoś czasu oboje z Ashem przymierzaliśmy się do zobaczenia go. Tak więc ten oto dzień z całą pewnością do zmarnowanych nie należał.
Pod wieczór zaś nasza para wybrała się do baru i tam dopiero zaczęli się dziko bawić. W barze grała jakaś dzika muzyka, wiele par tańczyło, a gwar był wprost niewiarygodny. Baliśmy się, że nasza parka zakochanych gdzieś nam się zgubi, ale usiedli przy barze i łatwo ich było dostrzec. Też usiedliśmy przy kontuarze, lecz w taki sposób, aby zakochana parka nas nie dostrzegła. Peruki oraz trochę inne ciuchy, które to założyliśmy na siebie w toalecie baru (a które mieliśmy w swoich plecakach) z całą pewnością nam zmieniały nieco wizerunek. Dla jeszcze większej pewności, że wszystko dobrze pójdzie, Ash usiadł odwrócony plecami do siedzącej po jego prawicy zakochanej pary, a ja zerkałam na nich bardzo ostrożnie przez jego ramię. Dostrzegłam dzięki temu kilka ciekawych sytuacji. Najpierw zobaczyłam Jonathana i Mavis pijących przez dwie słomki drinka z jednej szklanki i wesoło przy tym chichocząc. Widać ta sytuacja bardzo ich bawiła.
- Mocne. Potrafi uderzyć do głowy - powiedział po chwili Jonathan.
- To ty jeszcze nie próbowałeś czegoś naprawdę mocnego - odparła na to Mavis.
Następnie powoli wyjęła coś z kieszeni, jakby jakiś woreczek, a także banknot o raczej dużej wartości, który podała barmanowi.
- Nic nie widziałeś, jasne?
Barman wziął kasę i zaraz poszedł w swoją stronę udając, że niczego nie widzi. A byłoby co zobaczyć. Ale chociaż barman niczego nie widział, to ja widziałam wszystko i potem powiedziałam o tym po cichu Ashowi, który wpatrywał się we mnie z uwagą i udawał, że jest zajęty moją osobą oraz swoim drinkiem. A co przez ten czas robiła Mavis? Po daniu łapówki barmanowi dziewczyna wysypała z woreczka biały proszek na ladę i wyjęła rurkę, którą zaczęła wdychać to parszywe świństwo. Udało się jej wepchnąć połowę proszku w swoje nozdrza, po czym odrzuciła głowę do tyłu i złapała powietrze w płuca.
- Ach! Jak cudownie! - powiedziała zachwycona i spojrzała na swojego towarzysza - Od razu wszystko się rozjaśnia. Chcesz może trochę?
- Nie, dziękuję - odpowiedział jej Jonathan.
Twarz chłopaka nie była dla mnie widoczna, ale ton jego głosu mówił sam za siebie. Zdecydowanie zachwycony z postępowania dziewczyny to on nie był. Prawdę mówiąc, to ja także nie byłam tym zachwycona. Zdziwiło mnie, że tak wrażliwa i dobra dziewczyna zachowuje się w taki sposób, jak jakaś nieodpowiedzialna smarkula. Nie, to mi do niej nie pasowało. Krótko mówiąc, Mavis zachowywała się tak, jakby była szalona. Ale też z drugiej strony sam wielki Szekspir już w XVI wieku napisał, że w szaleństwie jest metoda. Być może więc zachowanie naszej nowej znajomej posiadało jakiś powód i swoją przyczynę. Ale jaki to by miał być powód? Trudno mi było wtedy powiedzieć.
- Naprawdę nie wiesz, co tracisz - powiedziała Mavis i znowu zaczęła wdychać resztę proszku.
- Za to wiem, czego nie stracę, czyli zdrowia - powiedział na to z lekką złością w głosie Jonathana.
- Życie i tak mamy tylko jedno, a więc po co je marnować na życie w wiecznej nudzie zdrowia - rzuciła złośliwie dziewczyna - I tak kiedyś trzeba umrzeć, po co zatem się bawić w takie hece jak wieczne dbanie o swoje zdrowie? Idąc takim tokiem myślenia człowiek musiałby spędzić całe wieki w szpitalu.
Jonathan sapnął ze złością, gdy to usłyszał. Mavis zaś zaczęła się śmiać w taki sposób, jakby dostała jakieś głupawki. Prawdopodobnie z powodu tego, co właśnie wdychała. Nie wiem, co to było, ale z całą pewnością to nie były leki.
- Nie sądziłam, że jesteś taki sztywny - powiedziała po chwili Mavis - Podobno lubisz się dobrze zabawić na mieście.
- Lubię się bawić, to prawda, ale przecież nawet zabawa posiada swoje granice - odpowiedział na to Jonathan.
- Och! Teraz to trujesz tak, jak mój stary - rzuciła złośliwie dziewczyna - Ale jak tam chcesz! Ja się potrafię bawić za dwoje!
Po tych słowach Mavis zeskoczyła lekko ze stołka, na którym siedziała i wbiegła pomiędzy tańczące pary, po czym zaczęła swoje wygibasy, które wszak były dalekie od przyjemnych dla oczu. Wyglądały po prostu bardzo żałośnie i aż żal było na nie patrzeć.
- Boże, jakie to żałosne! - powiedziałam załamana do Asha.
- Az żal patrzeć - dodał mój luby równie przygnębionym tonem.
Rzeczywiście nie dało się na to patrzeć, dlatego odwróciłam wzrok w drugą stronę, ale wtedy zauważyłam coś, co mnie zaniepokoiło. Tym czymś był widok tego samego faceta, którego już wcześnie zauważyłam w pobliżu Loch Ness. To był ten gość ubrany na czarno i z fizjonomią Jeana Reno. Siedział przy jednym ze stolików i wpatrywał się z uwagą w podrygującą jak jakaś wariatka Mavis. Oczywiście w tamtej chwili praktycznie wszyscy przyglądali się dziewczynie, ale wyraźnie ich to bawiło lub też szokowało, z kolei w przypadku tego gościa takich uczuć nie można było dostrzec na jego twarzy. Wręcz przeciwnie, facet był nad wyraz spokojny, a do tego również wyraźnie zadowolony. Uśmiechał się delikatnie i zarazem dosyć złowrogo. Poza tym zaniepokoiło mnie to, że gdy już inni ludzie przestali poświęcać tyle uwagi Mavis i skupili się na czymś innym, ten gość wręcz nie odrywał wzroku od dziewczyny. To było bardzo niepokojące, podobnie jak i to, że potem odebrał telefon komórkowy i zaczął przez niego rozmawiać, wciąż cały czas przyglądając się Mavis. Przez chwilę naszło mnie, że to być może handlarz żywym towarem albo ktoś w tym rodzaju. Ale ktokolwiek by to nie był, to i tak lepiej było trzymać się od niego z daleka. Trzeba było tylko jakoś powiedzieć to pannie Stoner, ale w tej sytuacji raczej nie dało się tego zrobić. Zresztą nawet gdyby, w tamtej chwili ta wariatka nie kontaktowała.
Tymczasem Mavis cały czas się wydurniała i tym razem robiła to stojąc na stole, ale nie to było najgorsze. O wiele gorsze było to, że kilka minut później dziewczyna poślizgnęła się i spadła ona prosto w objęcia jakiegoś gościa, który wpatrywał się w nią w sposób dość obleśny, a w każdym razie nie świadczący o tym, że ma wobec niej niezbyt uczciwe zamiary.
- Hej, ślicznotko! Wspaniale tańczyłaś - powiedział koleś - A może tak zechcesz zatańczyć ze mną?
- Chętnie, a jaki taniec byś preferował? - zapytała Mavis.
- Taniec miłości, oczywiście.
- Szczerze mówiąc, to ja raczej w jego oczach nie dostrzegam miłości - powiedziałam do Asha.
- Zdecydowanie miłości tutaj brakuje - odparł mój mąż.
Pikachu i Buneary zapiszczeli przygnębieni na znak, że całkowicie się z nami zgadzają.
Przez ten czas gościu dalej próbował w sposób taki mało sympatyczny uwieść Mavis, a ta chyba mu uległa (choć to trudno było mi stwierdzić, bo prawie nic nie mówiła), więc facet zabrał ją ze sobą w kierunku, w którym to znajdowały się toalety. Zdecydowanie nie wróżyło to niczego dobrego.
- Słuchaj, może powinniśmy coś zrobić? - spytałam Asha.
- Chyba nie musimy - odpowiedział mój ukochany i wskazał dłonią na Jonathana.
Miał rację, ponieważ chłopak widząc, co się święci zerwał się szybko z taboretu, na którym siedział i pobiegł w kierunku toalet. Chwilę potem na salę powrócił ów jakże obleśny gość trzymając się za nos, z którego ciekła mu krew, a po chwili wyszedł też Jonathan trzymający opierającą się ręką o jego ramiona Mavis. Dziewczyna wyglądała na nieźle zaprawioną, ale nie opierała się chłopakowi, gdy wyciągał ją z baru i od dalszego staczania się na samo dno. Z kolei zaś koleś o fizjonomii Jeana Reno przyglądał się temu wyraźnie zadowolony. A gdy młodzi wyszło, zamówił piwo i powoli zaczął je pić.
Ja i Ash uznaliśmy, że dość już widzieliśmy i zapłaciwszy rachunek za nasze drinki wyszliśmy za Jonathanem i Mavis. Zauważyliśmy wówczas, że dziewczyna po wyjściu z baru nagle staje na nogi i zaczyna iść przed siebie zupełnie swobodnie i to w ogóle się nie zataczając, co było dość niezwykłe, bo przecież przed chwilą zażyła taką dawkę narkotyku, że powinna chociaż się chwiać podczas stawiania kroków. Tak się jednak nie działo i Mavis szła najnormalniej w świecie, jakby to było coś zwyczajnego - takie chodzenie po zażyciu takiej dawki narkotyków. To wszystko zaniepokoiło i zdziwiło też Jonathana, który podbiegł do swojej ukochanej i zapytał:
- Mavis, czy wszystko z tobą dobrze?
- Tak, w porządku. A co, nie widać? - zachichotała dziewczyna.
- Przed chwilą ledwie stałaś na nogach.
- Widać potrafię szybko regenerować swoje siły.
- Ale żeby tak szybko ci to wyszło? Nie wierzę!
- Nie musisz - Mavis zatrzymała się na chwilę i spojrzała uważnie w twarz swego chłopaka - Posłuchaj, Jonathan. Dziękuję ci za to, co dla mnie zrobiłeś, ale nie udawajmy, że potrafimy się zrozumieć. Każde z nas jest z innego świata, a prócz tego widzisz, jaka jestem.
- Widzę i to mnie bardzo dziwi. Poznałem cię jako super dziewczynę pełną uroku osobistego, która potrafi kochać i jest inna niż wszystkie. A to, co teraz widziałem w ogóle mi do ciebie nie pasuje. Jakbyś była zupełnie kimś innym.
- Może po prostu jestem inna niż sobie wyobrażałeś?
- Może, a może to wszystko, co mi dzisiaj zaprezentowałaś to jest tylko jakaś pokazówka, aby mnie do siebie zniechęcić?
Mavis westchnęła przygnębiona, kiedy to usłyszała, ale po sposobie, w jaki to zrobiła domyśliłam się, że Jonathan trafił w sedno. Najwidoczniej to było przyczyną zachowania dziewczyny, tylko pytanie, dlaczego próbowała do siebie zniechęcić chłopaka, który pokochał ją od pierwszego wejrzenia i to z wzajemnością? To było dopiero zagadką.
- Tylko nie rozumiem, dlaczego ty to robisz - mówił dalej Jonathan do swojej ukochanej - Przecież ja cię kocham, Mavis. Kocham cię naprawdę. Sądzisz, że takie pokazówki sprawią, że moje uczucie do ciebie wygaśnie? Na pewno nie! Powiedz mi, masz innego faceta?
- Nie, nie mam innego - odpowiedziała ponuro Mavis.
- Więc w czym problem?
- A czy ktoś mówi, że jest jakiś problem?
- Tak, twoja twarz mówi mi to aż nadto dokładnie. Powiedz mi, co cię trapi i dlaczego? Przecież mogę ci pomóc.
- Nie możesz mi pomóc, Jonathanie. Nie w tej sprawie.
- Dlaczego?
- Bo w tej sprawie nikt nie może mi pomóc.
- Ale dlaczego? Przecież z każdego problemu da się wyjść, trzeba tylko wiedzieć w jaki sposób. Jeżeli ty nie wiesz, w jaki, to porozmawiaj ze mną i spróbujmy razem odnaleźć wyjścia z sytuacji.
- Wątpię, żeby ci się to udało.
- Daj mi szansę. Spróbuj, a się przekonasz. No więc, co cię trapi?
Mavis westchnęła głęboko i już chyba miała coś powiedzieć, ale wtedy kogoś zobaczyła. Na całe szczęście to nie byliśmy my, bo ustawiliśmy się w bezpiecznym miejscu, skąd dobrze wszystko widzieliśmy, ale za to nas nie widziano. A zatem to nie nas zauważyła Mavis, tylko tego faceta z twarzą Jeana Reno. Wychodził on właśnie z baru i westchnął głęboko, wdychając w płuca świeże powietrze. W świetle lamp ulicznych widać było jego twarz bardzo wyraźnie, także Mavis również ją dostrzegła i skamieniała wręcz na jego widok.
- Wszystko dobrze? Mavis, wszystko gra? - zapytał Jonathan, który był bardzo zaniepokojony zachowaniem swojej sympatii.
- Przepraszam, źle się poczułam, ale już mi lepiej - odpowiedziała mu szybko Mavis, przybierając sztuczny ton radości - Wiesz co? Wracajmy już lepiej do hotelu.
- W porządku - zgodził się chłopak i podał jej rękę.
Oboje ruszyli w kierunku zamku, zaś facet z twarzą Jeana Reno tylko lekko zachichotał i poszedł w swoją stronę.
- Co robimy? - zapytałam Asha, gdy już wszyscy się oddalili.
- Wracamy do hotelu. Nic tu po nas - odpowiedział mój mąż.
- Nie będziemy ich śledzić?
- Po co? I tak wracają do hotelu. Przebierzmy się i zróbmy to samo.
***
Ponownie przebraliśmy się w swoje poprzednie ubrania i poszliśmy do hotelu. Wróciliśmy do niego akurat wtedy, gdy w recepcji profesor Stoner krzyczał na Franka Randalla, który patrzył na niego przygnębiony i zarazem zasmucony. Przyglądali się temu z uwagą oraz smutkiem zarazem Jonathan i Mavis, a także jeszcze kilka osób. Pośród nich była też ta blondynka, która dzisiaj się wprowadziła.
- Proszę pana, ale ja naprawdę nie mam pojęcia, jak to się mogło stać. Przecież klucze do pokoi w recepcji wydają tylko gościom, którzy te pokoje zajmują - próbował się jakoś tłumaczyć Randall - Nie rozumiem więc, jakim cudem ktoś inny mógł wejść do pańskiego pokoju bez pana wiedzy.
- Ale tak się stało! Ktoś wszedł do mojego pokoju i w nim grzebał! - zawołał ze wściekłością w głosie profesor Stoner - Takie coś jest po prostu niedopuszczalne, a już zwłaszcza w hotelu takiej klasy jak ten!
- Rozumiem pana i jest mi niewymownie przykro.
- I powinno być panu przykro! To jest po prostu niewiarygodne! Nie po to przecież płacę krocie za pobyt tutaj, żeby być narażonym na podobnego rodzaju nieprzyjemności!
- Naprawdę bardzo pana przepraszam i obiecuję panu, że to się więcej już nie powtórzy.
- Ja myślę - rzucił profesor i powoli skierował swoje kroki na górę.
- Tato! Muszę z tobą porozmawiać! - zawołała za nim Mavis.
- Chwileczkę, kochanie. Najpierw muszę sprawdzić, czy może w moim pokoju nie kręci się znowu jakiś złodziej.
Słysząc to Randall załamany rozłożył bezradnie ręce i spojrzał na nas, gdy do niego podeszliśmy.
- Co się stało? - zapytałam.
- Profesor Stoner twierdzi, że ktoś wlazł do jego pokoju i w nim szperał - odpowiedział mi właściciel hotelu - Chyba rzeczywiście ktoś tam był, bo w pokoju Stonera jest zawsze porządek, a tym razem był tam spory kipisz. Nie wyglądało to za dobrze.
- Ojej! To przerażające! - zawołała blondynka - Jeżeli można wejść do każdego pokoju bez trudu, to kto tu jest bezpieczny?
- Proszę się nie denerwować - powiedział do niej uspokajająco Frank Randall - Złapiemy tego kogoś i dowiemy się, kto to jest i dlaczego był on w pokoju profesora Stonera. Poza tym pamiętajmy, że mamy tutaj aż dwoje znakomitych detektywów, który na pewno się zajmą tą sprawą. Oczywiście jeśli znajdą dla nas trochę czasu.
- Trochę czasu zawsze znajdziemy - stwierdził dość dowcipnie Ash - Ale oczywiście nie mogę obiecać, że szybko rozwikłamy tę sprawę.
- Wcale tego od was nie oczekuję. Po prostu pogadajcie z profesorem i sprawdźcie jego pokój - powiedział Randall - Jeżeli złodziej zostawił jakieś ślady, to wy na pewno je znajdziecie.
- Zrobimy to, jeżeli oczywiście profesor Stoner zechce współpracować, bo jakoś przed chwilą nie sprawiał on raczej wrażenia kogoś, kto potrafi się z kimkolwiek dogadać - zauważyłam nie bez cienia ironii.