Pieśń o zing cz. II
Następnego dnia ja i Ash oraz towarzyszące nam Pokemony wstaliśmy bardzo weseli i zadowoleni, bo mieliśmy bardzo przyjemne sny, a prócz tego choć na chwilę zapomnieliśmy o dręczących nas pytaniach w sprawie Mavis oraz potwora z Loch Ness, że o tych dotyczących zniknięcia żony Randalla to już nie wspomnę. Wszystkie te sprawy tamtejszego poranka po prostu straciły dla nas jakąkolwiek wartość, a przynajmniej przez chwilę. Wtedy tylko cieszyliśmy się swoją obecnością i tym, w jak miłym miejscu się znaleźliśmy. Aby było weselej, to włączyliśmy sobie wesołe piosenki z gramofonu, a także z naszych komórek. Zawsze lubiliśmy z Ashem w taki fajny sposób zaczynać dzień i gdy tylko była taka możliwość, to tak właśnie robiliśmy.
Ten dzień zaczęliśmy od kilku naprawdę wesołych utworów i jednym z nich był „Wipeout“ z filmu „Dirty Dancing“. Dla niewtajemniczonych (o ile tacy są) udzielę tu drobnego wyjaśnienia, że jest to wesoły utwór muzyczny właściwie pozbawiony słów, podczas którego można sobie wesoło tańczyć. Trzeba było widzieć Asha, jak z packą na muchy (mającą imitować gitarę) skacze po całym pokoju i wesoło się wygina w rytm dzikiej muzyki. Ja i Buneary wręcz pękałyśmy ze śmiechu, a już zwłaszcza wtedy, gdy Pikachu dołączył do swojego trenera i obaj pogrążali się w swoich jakże uroczych wygłupach. A kiedy oboje ukończyli swój występ, to oczywiście ja i moja pokemonia przyjaciółka nagrodziliśmy go gromkimi brawami.
- Dziękuję wam! Bardzo dziękuję! - powiedział wesoło Ash, kłaniając się przy tym nisko - Tylko proszę się nie pchać po autografy, dla wszystkich wystarczy.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu, który też kłaniał się nisko publiczności złożonej ze mnie i Buneary.
- W porządku, kochani! - zawołałam i klasnęłam w dłonie - Teraz pora na poważniejszy występ! Teraz będzie trzeba śpiewać, a nie tylko wyginać śmiało ciało.
- Dawaj, Serenka! Z chęcią z tobą wystąpię! - wołał radośnie Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - piszczał wesoło Pikachu.
Wstałam wesoło z łóżka i puściłam z telefonu kolejną piosenkę, a był to utwór „Love is strange“, także z filmu „Dirty Dancing“. Następnie, lekko łapiąc rogi swojej nocnej koszuli podrygiwałam i gibałam się zalotnie przed Ashem, po czym oboje zaczęliśmy wesoło śpiewać słowa piosenki. Oboje doskonale się przy tym bawiliśmy, a kiedy w utworze pojawił się fragment, który nie był śpiewany, a mówiony, to Ash położył się na dywanie bokiem i patrząc na mnie zawołał wesoło:
- Sylvio!
- Tak, Mickey? - spytałam wesoło, zgodnie z tekstem.
- Jak będziesz wołać swego ukochanego?
- Chodź tu, kochany! - odpowiedziałam mu bardzo wesoło, naśladując przy tym ruchy Jennifer Grey ze sceny, w której pojawiła się ta piosenka.
- A jeśli nie przyjdzie? - zapytał mnie wesoło Ash, który właśnie zaczął słodko naśladować ruchy Patricka Swayze z tej samej sceny.
- Ależ kochanie...
- A jeśli dalej nie przyjdzie?
- Wtedy mu zaśpiewam: „Baby! Och, baby! My sweet baby! You’re the one!“ - zaśpiewałam, idąc do Asha na czworakach, podczas gdy on wyginał się lekko w taki sposób, jakby grał na gitarze.
Wygłupialiśmy się tak jeszcze przez chwilę, kiedy nagle otworzyły się drzwi i stanął w nich jakiś wysoki, chudy chłopak o gęstej, rudej czuprynie, ubrany w zieloną bluzę z żółtymi dodatkami, szare spodnie i białe adidasy. Na plecach miał bardzo duży plecak podróżny i to wypchany aż po brzegi. Jego zielone oczy z uwagą się nam przyglądały, a wielki uśmiech na twarzy dawał nam wyraźnie do zrozumienia, że nasz widok bardzo go ubawił.
- O kurczę! - zawołał wesoło - Ja to wiedziałem, że w Szkocji potrafi być niezły ubaw, ale aż takiego, to ja się nie spodziewałem.
- Przepraszam bardzo, ale kim pan jest? - zapytałam zdumiona, szybko wstając z podłogi i zarzucając na siebie szlafrok.
- Że kto? Że ja? - zachichotał chłopak i bardzo szybko odpowiedział na swoje pytanie - Jonathan Logan jestem. A wy?
- Ash Ketchum. A to moja żona, Serena - pospieszył z wyjaśnieniem Ash, szybko podnosząc się z podłogi.
- Aha, żoneczka! Pewnie świeżo poślubiona! - chichotał dalej Jonathan - Już mi wspominali, że jakaś parka jest tu w podróży poślubnej. To wy?
- Zgadza się - odpowiedział mu Ash - Chyba, że są tutaj jeszcze jakieś inne pary w podróży poślubnej.
- Raczej przedślubnej - stwierdził dowcipnie Jonathan - Chociaż kto ich tam wie? Ale to przecież nie moja sprawa. Ja szukam swojego pokoju.
- Obawiam się, że się pomyliłeś - powiedziałam - W tym pokoju my się zatrzymaliśmy.
- Na pewno? - zachichotał Jonathan i podszedł do naszego łóżka, po czym sprawdził jego sprężystość - Bo wiecie, jak coś, to ja mam w domu trzech starszych braci, więc umiem się dzielić metrażem. W razie czego to ja mogę spać na dywanie.
- Zdecydowanie to nie jest twój pokój - powiedziałam z lekką złością, mocniej się zasłaniając szlafrokiem, aby koleś przypadkiem nie zobaczył czegoś, co jest przeznaczone tylko dla oczu Asha.
- Szkoda! Mógłbym w razie czego się przespać na dywanie - śmiał się dalej Jonathan i dodał: - Wiecie, kiedyś w Hamburgu, to ja dzieliłem pokój z jednym takim kolesiem. Patrzę, a on mi podkrada szampon. Mówię mu: „Ej, stary!“, to rzucił we mnie doniczką. Ale tak poza tym był spoko.
- Bardzo ciekawa opowieść, ale co to ma do rzeczy? - spytałam.
- To, że potrafię mieszkać z różnymi ludźmi i gdybym musiał z wami dzielić ten pokój, to nie byłoby to dla mnie trudne - wyjaśnił Jonathan.
Popatrzył na nas z uwagą i zaczął po chwili głośno się śmiać.
- Przepraszam, gadam głupoty. Ale tak naprawdę wcale nie pomyliłem pokoi. Tak naprawdę dobrze wiedziałem, że tu jesteście i bardzo chciałem was zobaczyć.
- Zobaczyć? Nas? - zapytałam zdumiona i zarazem też lekko oburzona - A co my jesteśmy, obiekty w muzeum?
- Lepiej! Żywe legendy! - zawołał wesoło Jonathan i podszedł do nas - Detektyw Sherlock Ash i jego dziewczyna! Och, sorki! Teraz to już żona!
Po tych słowach chłopak uścisnął dłonie każdego z nas, nie ukrywając wielkiej radości z tego powodu. Jego zachowanie trochę nas zaskoczyło. Gdyby to były regiony, to wieść o sławie detektywów z Alabastii raczej by nas nie dziwiła, ale w Szkocji to było coś dość niezwykłego. Przecież nie zdążyliśmy tu jeszcze niczym zasłynąć, a już są osoby, które nas rozpoznają. Chyba, że sława o nas dotarła także i tutaj, co ostatecznie było możliwe, ale mało mnie przekonywało. Już prędzej Brianna lub jej tatuś się wygadali, jak ważne osobistości gości obecnie ten hotel. Albo nie oni, tylko ktoś ze służby hotelowej to zrobił. Ktokolwiek to był, jest strasznym paplą i miałam wtedy wielką ochotę odnaleźć go i dogadać mu tak, żeby poszło mu w pięty.
- Strasznie miło mi was poznać, serio! - wołał Jonathan, dalej ściskając dłonie moje i Asha - A to są ci wasi słynni pokemoni przyjaciele! Kurczę! Strasznie się cieszę, że was tu widzę!
- Miło nam, ale skąd wiesz, kim jesteśmy? - zapytałam.
- Pika-pika? Bune-bune? - zapiszczeli zdziwieni Pikachu i Buneary.
- Wiecie, dużo podróżuję po świecie i sporo już widziałem i sporo też fajnych ludzi poznałem - zaczął mówić Jonathan - Spotkałem także kiedyś Herberta Jonesa. Fajny gość, śledczy z klasą. Dużo mi opowiadał o swoim uczniu, czyli tobie, Ash. A w paru miejscach i kilku gazetach miałem okazję o was poczytać. Bardzo chciałem was poznać, a kiedy tylko w recepcji mi powiedzieli, że jest tu detektyw Sherlock Ash, to zaraz postanowiłem was odwiedzić. Ale jak widzę, chyba przyszedłem nie w porę.
A więc babka z recepcji się wygadała, powiedziałam w duchu. Już ja z nią sobie porozmawiam. Chociaż z drugiej strony Jonathan nie wyglądał na osobę niebezpieczną, a nawet po dłuższej znajomości sprawiał całkiem miłe wrażenie.
- Trochę rzeczywiście nie porę, ale nic się nie stało - powiedziałam, powoli przestając się złościć na rudzielca - Po prostu dopiero co wstaliśmy i w ogóle.
- Zauważyłem - uśmiechnął się Jonathan - Ale spokojnie, nie będę wam przeszkadzał. Idę do swojego pokoju, zostawię w nim mój plecak i skoczę coś przegryźć. Mam nadzieję, że zjemy razem, o ile to nie kłopot.
- Żaden kłopot - odpowiedział wesoło Ash - Ale to za chwilę. Najpierw musimy się ubrać.
- Słusznie, to już wam nie przeszkadzam. Do zobaczonka!
Po tych słowach Jonathan jeszcze raz uścisnął nam dłonie i wyszedł z pokoju, wesoło przy tym podskakując.
***
Szybko ubraliśmy się i wyszliśmy z pokoju, po czym ruszyliśmy razem w kierunku jadalni, aby sobie zamówić śniadanie. Idąc tam rozmawialiśmy wesoło na temat Jonathana Logana. Chłopak wywarł na nas dość niezwykłe wrażenie. Często się śmiał i rzucał bardzo zabawne żarty, a dodatkowo też wyraźnie okazywał nam swój ogromny wręcz zachwyt z powodu tego, kim jesteśmy. Oczywiście nie mieliśmy w ogóle pewności, co do motywacji jego postępowania, ale żywiliśmy wielką nadzieję, że jego zachowanie jest jak najbardziej szczere. Mieliśmy już bowiem dość spotykania fałszywych osób, zwłaszcza biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia. Tutaj chcieliśmy od takich gości odpocząć.
- Jak sądzisz, skarbie, ilu jest jeszcze takich fanów naszej działalności detektywistycznej w tym hotelu? - zapytałam dowcipnie, gdy zmierzaliśmy już ubrani w kierunku restauracji.
- Oby niezbyt wielu. Ten miał energii za kilku - zażartował sobie Ash - Jakby tak paru takich zebrać, to by dopiero się zrobił hałas.
- A hałas bardzo szkodzi pracy szarych komórek - zachichotałam.
- A tak! A żebyś wiedziała - potwierdził wesoło mój mąż.
Rozmawiając w tak wesoły i bardzo przyjemny dla nas sposób powoli dotarliśmy do schodów, kiedy nagle usłyszeliśmy za sobą wesoły głos:
- Hej, kochani detektywi!
Obejrzeliśmy za siebie i zauważyliśmy wówczas biegnącego w naszą stronę Jonathana, który był już bez plecaka i najwyraźniej wciąż miał dobry humor.
- Schodzicie dopiero co na śniadanie? - spytał, podbiegając do nas - To tak samo, jak ja. Tak coś czułem, że to się stanie!
- O! To ciekawe! A skąd takie przypuszczenia? - zapytałam.
- A tak jakoś! Sam nie wiem! - odpowiedział wesoło chłopak - Tak po prostu coś czułem, choć wiecie co? Jakieś takie podstawy do takich myśli to ja miałem.
- Tak? Ciekawe jakie? - zapytał ironicznie Ash.
Po ostatnich przeżyciach postanowił być ostrożny wobec obcych osób, które z jakiegoś powodu chcą się z nami zaprzyjaźnić. Osobiście uważałam, że trochę przesadza, ale też z drugiej strony przygoda, którą przeżyliśmy na angielskiej prowincji wręcz zmuszała nas do tego, żebyśmy zachowywali większą ostrożność w relacjach z innymi ludźmi, a już zwłaszcza tak bardzo życzliwie do nas nastawionymi. Swoją drogą to jest właśnie najsmutniejsze w pracy detektywa, że często o najgorsze trzeba podejrzewać każdego i to nawet tego, kogo zdążysz polubić.
- A wiecie, to bardzo ciekawe - zaczął mówić wesoło Jonathan - Bo jak tutaj wędrowałem, to spotkałem przy lotnisku Cygankę.
- Starą czy młodą? - spytał Ash.
- Młodą, ale stara też była - odpowiedział rudzielec - Stała sobie gdzieś z boku, a młoda (chyba jej wnuczka) podeszła i poprosiła o parę groszy, bo zbierały na bilet czy coś.
- Zawsze tak gadają.
- Chyba tak, ale już dałem jej tę parę groszy, bo przecież ja od tego nie zbiednieję, a ona się nie wzbogaci. Cyganeczka wzięła pieniążki ode mnie i potem zadowolona pobiegła do swojej babci, a następnie wróciła, żeby mi podziękować i w ramach wdzięczności zaproponowała, że może powróżyć mi z ręki. Osobiście nie wierzę w takie brednie, ale się zgodziłem i podałem jej prawą rękę. Ta zaś spojrzała na nią i powiedziała mi, że przeżyję wkrótce wielką przygodę, która zmieni całe moje życie.
- Wszystkie tak gadają. Pewnie ci jeszcze powiedziała, że wyruszysz wkrótce w wielką podróż i doczekasz się trójki dzieci.
- Skąd wiedziałeś? Właśnie tak mi powiedziała. Ale dodała jeszcze, że jeśli pojadę w głąb Szkocji, to wkrótce poznam wiernych przyjaciół i miłość swojego życia. Przy okazji ostrzegała mnie, że choć pisana mi jest brunetka o niebieskich oczach, to muszę uważać, bo będę przez nią płakał.
- Też typowe gadanie Cyganek. Ja bym na twoim miejscu nie brał tego na poważnie.
Nie wiedziałam, czemu Ash tak mówi, choć podejrzewałam, że wiąże się to z faktem, iż nasza ostatnia przygoda bardzo nieprzyjemnie pokazała nam, że lepiej jest uważać na ludzi, którzy okazują wobec nas życzliwość (a zwłaszcza nadmierną) i to jeszcze wtedy, kiedy dopiero co się poznaliśmy. Co prawda koleś, który wywołał w nas taką wielką ostrożność, tak bardzo pozytywnie wobec nas nie był nastawiony, ale także okazywał nam swoją przyjaźń, a potem się okazało, że to wszystko z jego strony było tylko grą. Tak samo, jak jego miłość do kilku osób, które bez skrupułów zamordował i to z jakże chorych powodów. Ash już parę razy wspominał mi, że od tej pory musimy być bardziej ostrożni wobec ludzi i ja podzielałam jego zdanie w tej sprawie. Zapewne z tego właśnie powodu czepiał się w rozmowie z Jonathanem cygańskich wróżb i w ogóle Cyganek. Ostatecznie przecież Ash do Cyganek nigdy uprzedzeń nie miał, a jedna z jego dalszych kuzynek ze strony matki jest przecież w połowie Cyganką, a dodatkowo nosi typowo cygańskie imię Esmeralda i już parę razy przeżyliśmy w jej towarzystwie ciekawe przygody. Przy okazji, to właśnie Esmeralda wróżąc Ashowi z kart przepowiedziała mu, że się pojawię w jego życiu i jeszcze parę ciekawych rzeczy mu wywróżyła, z których wszystkie prędzej czy później spełniły się. Dlatego Ash nie miał żadnego powodu, aby wątpić w prawdziwość wróżb i podważać wiarygodność jakiekolwiek Cyganki. A zatem drogą tej dedukcji wywnioskowałam, że Ash po prostu chce spławić Jonathana, wobec którego był nieufny z powodu jego nadmiernej wobec nas życzliwości. Oczywiście trochę przesadzał z tą ostrożnością, ale też z drugiej strony zawód detektywa chyba zawsze zobowiązywał i zobowiązuje nadal do bycia ostrożnym.
Jakiekolwiek jednak były powody zachowania Asha, to rudzielec w ogóle tego nie dostrzegł, ponieważ tylko uśmiechnął się pod wpływem słów mojego męża, popatrzył na niego z uwagą i powiedział:
- Tak sądzisz, Ash? Może i masz rację. Ale tak czy siak perspektywa spotkania tutaj miłości swojego życia jest bardzo kusząca, mam rację?
- A perspektywa płaczu z powodu tej miłości też jest bardzo kusząca? - zażartowałam sobie.
- Z powodu miłości zawsze się prędzej czy później płacze, Sereno. To jest chyba nieuniknione - stwierdził Jonathan.
Trudno mi było się z tym nie zgodzić, ostatecznie przecież ja sama z powodu swojej miłości do Asha roniłam łzy za każdym razem, kiedy tylko pojawiły się jakieś większe problemy, także w tej sprawie raczej to, o czym mówił Jonathan było dla mnie jak najbardziej zrozumiałe.
- Ale jeżeli nawet są łzy w miłości, to jest w niej także i radość i to bardzo wielka, dlatego zamierzam się cieszyć z tego powodu - mówił dalej Jonathan.
- Najpierw znajdź tę miłość, a potem się ciesz - powiedział Ash.
- Spokojnie, znajdę - zachichotał rudzielec - Znajdę ją i to być może o wiele szybciej niż myślicie. Bo miłość potrafi spaść na człowieka i to jak grom z jasnego nieba, a potem sprawia, że chce się latać!
Po tych słowach Jonathan dotknął lekko poręczy schodów, do których właśnie dotarliśmy i następnie wskoczył wesoło okrakiem na tę poręcz i zaczął po niej zjeżdżać na sam dół, do głównego holu, skąd potem mieliśmy dotrzeć do restauracji. Schodząc powoli po schodach wpatrywaliśmy się w niego z wielką uwagą, ciekawi tego, co z tej jego jazdy wyniknie. A co wynikło? Ano to, że Jonathan przejechał po poręczy na sam dół, po czym widząc, iż oto bardzo niebezpiecznie zbliża się do niewielkiego maszkarona, który znajdował się na samym końcu poręczy (notabene znajdował się on na każdym zakończeniu poręczy), to zagwizdał wesoło i szybko zeskoczył ze swojej ślizgawki prosto na schody. Traf jednak chciał, że w tym właśnie miejscu schodów stała Mavis, która powoli zaczęła iść na górę. Także więc, kiedy chłopak szybko zeskoczył z poręczy, to wpadł prosto na dziewczynę i efektem tego było to, że oboje stoczyli się po ostatnich stopniach schodów na sam dół. Na całe szczęście to było tylko kilka stopni, a więc wysokość nie była wielka i nie potłukli się zbytnio. Pomimo tego Mavis była wyraźnie zła. Powoli usiadła na podłodze i masując sobie lekko głowę, zawołała:
- Człowieku, czy ty naprawdę nie możesz uważać, co robisz?! To nie jest jakaś autostrada, żeby tak... pędzić.
Ostatnie słowo wypowiedziała o wiele spokojniejszym tonem, a zrobiła to wtedy, kiedy spojrzenia jej i Jonathana się ze sobą spotkały. Wówczas też stało się coś nieoczekiwanego. Oboje tak jakby lekko się zmieszali, wesoło zachichotali i kiedy Jonathan zaczął przepraszać Mavis za swoje wygłupy i mówić, że czasami już tak ma i nawet jego matka uważa, że bywa strasznie zdziecinniały, to Mavis (ta sama Mavis, które przed chwilą była na niego zła) o dziwo odpowiedziała mu, żeby się tak nie przejmował, bo każdemu się może zdarzyć i w ogóle. Chwilę później oboje podnieśli się z podłogi i dziewczyna podała chłopakowi rękę, mówiąc:
- Jestem Mavis Stoner.
- Jonathan Logan - odpowiedział chłopak, ściskając jej wesoło rękę, po czym znowu oboje zachichotali.
Widzieliśmy to wszystko bardzo wyraźnie, stojąc na półpiętrze i mając z tego niezły ubaw. Zwłaszcza ja uśmiechałam się od ucha do ucha, bardzo dobrze rozumiejąc, co się właśnie stało. Ash chyba również to zrozumiał, bo uśmiechał się do mnie porozumiewawczo na znak, że wszystko zauważył i pojął sens tej sceny.
Tymczasem Jonathan i Mavis zdołali się ze sobą dogadać i to bardzo łatwo, po czym pożegnali się oboje i obiecali sobie, że jeszcze dzisiaj się spotkają i pogadają ze sobą. Byłam bardzo ciekawa tego, co też będą chcieli omówić, ale domyślałam się i to bez trudu, że (cytując klasyka) z tego może wyjść coś znacznie więcej niż przyjaźń.
Chwilę później Mavis powoli odeszła w swoją stronę, natomiast ja i Ash podeszliśmy do Jonathana, który uśmiechał się w sposób dość dziwny, czy może wręcz głupkowaty i wciąż wbijał swój wzrok w miejsce, w którym dziewczyna przed chwilą się znajdowała. Zachichotałam głośno, gdy tylko to zobaczyłam i spytałam dość niewinnym tonem:
- Czy wszystko dobrze?
- Oczywiście, że dobrze - odpowiedział wesoło chłopak, nawet na mnie nie patrząc - A czemu miałoby tak nie być?
To mówiąc chłopak powoli odszedł zadowolony przed siebie, coś sobie nucąc pod nosem. Ja zaś spojrzałam na Asha i cicho zaśpiewałam:
Miłość rośnie wokół nas
W spokojną, jasną noc.
Nareszcie świat zaczyna w zgodzie żyć
Magiczną czując moc.
Ash spojrzał na mnie i uśmiechnął się delikatnie, podobnie jak Pikachu i Buneary. Cała ta trójka dobrze wiedziała to, co wiedziałam i ja, że właśnie byliśmy świadkami miłości od pierwszego wejrzenia.
Niedługo potem zobaczyliśmy Jonathana i Mavis, którzy siedzieli w hotelowej restauracji, rozmawiali ze sobą przyjaźnie i zachowywali się tak, jakby znali się całe życie. Dużo się przy tym śmiali i niemalże cały czas wpatrywali się w siebie zachwyconym wzrokiem. Czego to było efektem, chyba nie muszę tutaj tłumaczyć. Ja i Ash obserwowaliśmy ich uważnie ze swego stolika, bardzo zachwyceni tym jakże uroczym widokiem, ponieważ zawsze zachwycał nas widok miłości oraz zakochanych par. A chociaż Ash trochę był podejrzliwy wobec Jonathana i częściowo także wobec Mavis (ze względu na to, co mi ostatnio powiedział), to widok tej uroczo wyglądającej pary bardzo mu się spodobał. I nie tylko jemu, mnie przecież także, a przy okazji również wszystkim siedzącym w pokoju ludziom, którzy co jakiś czas zerkali w kierunku tej pary i wyraźnie się uśmiechali na widok jej radości.
Tylko jedna osoba nie podzielała zachwytu zadurzoną w sobie parą, a tą osobą był pan profesor Stoner, który przyglądał się córce i siedzącemu z nią chłopakowi z wyraźnym smutkiem w oczach, a może nawet i ze złością, choć w sprawie tego ostatniego uczucia, to pewności nie miałam pewności. Właściwie jednak jego reakcja wcale mnie nie dziwiła. Słyszałam przecież już wiele razy o tym, że ojcowie bywają zazdrośni o swoje córki i są wręcz instynktownie bardzo niechętni wobec ich partnerów, a zwłaszcza wtedy, kiedy długi czas byli wręcz najważniejszymi mężczyznami w ich życiu. Ta niechęć, o której tutaj mowa często wynika z niechęci dzielenia się córką z innym facetem, ale to zawsze z czasem mija, chociaż im większa więź ojca z córką, tym większa jest niechęć wobec ewentualnego zięcia i tym dłużej ona trwa. Ale oczywiście prędzej czy później ona mija i wszystko potem jest w porządku. Podejrzewałam, że profesor Stoner i jego córka posiadają ze sobą naprawdę bardzo dużą więź emocjonalną, dlatego jego smutek (a być może też i niechęć), którą bez trudu dostrzegałam w oczach uczonego wiązała się z tym, że jego córka powoli rozpoczyna swoje własne życie, a on musi zejść na dalszy plan. Niby to było coś oczywistego, ale każdy rodzic jak widać przechodzi coś podobnego. Delia przecież miała podobnie, choć nigdy nie patrzyła na mnie z niechęcią ani też smutkiem, gdyż cieszył ją fakt, że jej syn znalazł sobie dziewczynę i robiła wszystko, aby zaprzyjaźnić się ze mną, co bez trudu jej się udało, biorąc pod uwagę dobroć i szczerość mojej obecnej teściowej.
Podsumowując więc, byłam w stanie zrozumieć ten dość ponury wzrok profesora Stonera, którym obserwował córkę i towarzyszącego jej chłopaka, ale też liczyłam na to, że z czasem ten smutek i niepokój (który niewątpliwie też odczuwał) miną, a potem wszystko będzie dobrze. To jednak było tylko i wyłącznie sprawą Mavis oraz jej bliskich. W te sprawy ja i Ash w ogóle nie zamierzaliśmy się wtrącać. Oczywiście wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że los sprawi, iż jednak się w to wszystko wtrącimy. Ale ostatecznie to dla nas nie pierwszyzna, wtrącać się w cudze sprawy i czynnie brać w nich udział. Taka jest już praca detektywów, będących zarazem ludźmi, którzy walczą o to, żeby tego zła mniej było na świecie. Taki już nasz los - widzimy czyjeś problemy i możemy pomóc, to pomagamy. Tego już zmienić się nie da. Taka jest już nasza natura.
Wracając jednak do opowieści, to tuż po śniadaniu wyszliśmy razem na spacer po całej okolicy, która wydawała się nam być bardzo piękna, a prócz tego kojarzył nam się (a już zwłaszcza mnie) z literaturą angielskich pisarzy klasycznych. Kiedy tak przechadzaliśmy się po tych wszystkich terenach otaczających cały zamek, to czułam się tak, jakbym trafiła do powieści sir. Waltera Scotta, Emily Bronte lub też sir. Arthura Conan Doyle’a. Aż byłam ciekawa, kiedy zza rogu wyskoczy w naszą stronę Wilfryd Ivanhoe albo pies Baskerville’ów.
- Wiesz co? Czuję się jak w fabule jakieś klasycznej powieści z XVIII lub XIX wieku - powiedziałam do Asha.
- Ja też. To miejsce w sam raz na akcję dla dobrego kryminału - rzekł z uśmiechem na twarzy Ash.
- Oj tak. Chcesz poszukać psa Baskerville’ów? - zachichotałam lekko.
- Z tobą choćby samego potwora z Loch Ness - odpowiedział czule mój mąż.
Pikachu i Buneary zapiszczeli wesoło na znak, że bardzo chętnie także wezmą w tym wszystkim udział. Uśmiechnęłam się delikatnie do nich, przy okazji czując w sercu, że z tak wiernymi kompanami u boku ja i Ash bez trudu wytropimy każdego potwora. A skoro o potworach mowa...
- Sądzisz, że w tym jeziorze naprawdę coś jest? - spytałam Asha.
- Przecież sami widzieliśmy - odpowiedział mój mąż - Wątpisz w swój własny wzrok?
- Wiem dobrze, co widziałam, ale prawda jest taka, że przecież wzrok potrafi człowieka mylić. Poza tym istnieje chyba coś takiego jak zbiorowe halucynacje, prawda?
- O ile wiem tak, ale jeśli wątpisz w swój wzrok, to czy wątpisz także w swój własny rozum?
- Sama już nie wiem. Tu się dzieją jakieś dziwne rzeczy. Kobieta znika bez śladu, dziewczyna po dziesięciu latach wciąż ma osiemnaście lat, a w jeziorze, w którym przecież logicznie nie ma prawa nic żyć, coś się nagle pojawiło. To wszystko trochę za dużo jak na zwykłe zbiegi okoliczności.
- Podejrzewasz udział zjawisk paranormalnych?
- Wiesz... Gdy pierwszy raz wyruszyłam w podróż po Kalos, to w życiu by coś takiego nie przyszło mi do głowy. Teraz jednak, biorąc pod uwagę wszystko, co razem przeżyliśmy, to takie rozwiązanie jest pierwszym, które przychodzi mi do głowy. Oczywiście w normalnej sytuacji to byłabym w szoku, gdybyś mi powiedział, że w to wszystko ingerują duchy czy jakieś inne stwory nie z tego świata. Ale odkąd zaczęliśmy wspólnie podróżować po regionie Kalos, to przestało istnieć coś takiego jak normalność. W nasze życie zaczęły ingerować istoty z zaświatów i praktycznie rzecz ujmując, to właściwie takie coś w ogóle mnie już nie dziwi. Powiem ci więcej, ja tutaj się czegoś takiego jak magia i istoty z innego świata wręcz spodziewam.
- Spodziewasz się?
- A tak. To miejsce po prostu sprzyja wszelkiego rodzaju magii. No, bo sam zobacz. Te wszystkie łąki, pola, lasy, jeziora i wrzosowiska. Przecież to jest wręcz wymarzone miejsce dla magicznych ingerencji.
- I chciałabyś je może ze mną tropić? - zapytał Ash, lekko się przy tym śmiejąc.
- No, a dlaczego nie? To przecież jest takie śledztwo jak każde inne - odpowiedziałam mu wesoło.
- No, tak nie do końca. Przecież co innego jest tropić przestępców, a co innego poszukiwać elfów czy duchów. Pierwsze potrafi przynieść sławę, a drugie raczej tylko pośmiewisko. Najlepszym przykładem jest tu chyba sir. Arthur Conan Doyle, który przecież oprócz pisania kryminałów parę razy sam się zajmował rozwiązywaniem spraw kryminalnych, co przyniosło mu sławę, ale prócz tego zajmował się spirytyzmem i badał sprawę zdjęć elfów zrobionych przez dwie dziewczynki, które to zdjęcia uznał za autentyczne, a które były fałszywe, do czego jedna z tych dziewczyn (już jako staruszka) się przyznała. Oczywiście ani sprawa tych zdjęć, ani wywoływanie duchów już sławy i szacunku pisarzowi nie przyniosły. Jak więc widzisz, różnica w obu tych przypadkach jest bardzo spora.
- Owszem, to rzeczywiście dość spora różnica, ale przecież już nieraz borykaliśmy się ze sprawami rodem nie z tego świata i zawsze sobie z nimi radziliśmy i to tak, że ani trochę nasza sława z tego powodu nie ucierpiała.
- W sumie masz rację, Serenko. Ale póki co chciałbym trochę odpocząć i nacieszyć się świętym spokojem od wszelkich zagadek.
Słysząc to spojrzałam na Asha ironicznie i powiedziałam:
- Tak, oczywiście. Zaraz jeszcze dodasz, że uwielbiasz spokojne urlopy bez żadnych przygód. Ash, ja cię za dobrze znam, żeby ci w to uwierzyć. Ty aż palisz się do rozwiązywania kolejnych zagadek i weź nie udawaj, że jest inaczej.
Ash popatrzył na mnie z uśmiechem na twarzy i powiedział:
- Dobrze, nie będę tego udawał. Ale póki co, jakoś nie mam głowy do żadnych nowych spraw. Ciągle dręczy mnie ta sprawa z Mavis.
- Poważnie? Aż tak ci to nie daje spokoju?
- Oczywiście. Bo jak to jest możliwe, że chociaż upłynęło aż dziesięć lat od chwili, gdy ją spotkałem, to ona wciąż jest osiemnastolatką?
- Zakładam, że posiadasz w tej sprawie już jakąś teorię.
- Posiadam ich aż kilka, ale każda jest dość niezwykła i przy okazji też trudna do uwierzenia.
- To spróbuj wybrać tę najmniej absurdalną.
- Obawiam się, że to niemożliwe. Wszystkie są równie absurdalne.
Parsknęłam śmiechem i bardzo czule wtuliłam się w Asha. Kątem oka zaś dostrzegłam, że Buneary z kolei równie czule przytula się do Pikachu, który bardzo słodko obejmuje ją łapką za ramiona, tak samo jak Ash objął mnie. W takiej oto pozie szliśmy sobie wesoło przez chwilę, aż dotarliśmy do pagórka, z którego był piękny widok na jezioro Loch Ness. To właśnie z tego miejsca dostrzegliśmy ostatnio Nessie. Tym razem jednak na pagórku ktoś stał i tym kimś była Brianna, która właśnie przybierała pozę dumnej księżniczki i podała swoją rękę Colinowi, który uklęknął przed nią na jedno kolano, po czym składając pocałunek na dłoni, powiedział:
- Och, szlachetna pani, będzie dla mnie prawdziwym zaszczytem wraz z tobą bronić tego zacnego królestwa przed wrogami. Mój wierny rapier...
To mówiąc zacisnął on w prawej dłoni patyk, przyłożył go delikatnie do swego serca i dodał:
- Będzie wiernie służył temu królestwu i tobie do czasu, aż moje serce przestanie na zawsze bić.
Brianna uśmiechała się radośnie, z trudem próbując zachować powagę sytuacji, po czym powiedziała:
- Cny rycerzu, a więc przyjmuję twoje służby i wiedz, że ślubuję ci, iż za przyjaźń i lojalność będę w stanie ci się zawsze odwdzięczyć wiernością oraz oddaniem. I ślubuję też zawsze wiernie służyć temu królestwu i prędzej pod gruzami jego się pogrześć aniżeli pozwolić na to, aby je wróg przejął.
W jej ustach te słowa zabrzmiały bardzo zabawnie, także trudno nam się było z tego nie śmiać, ale że nie chcieliśmy przeszkadzać dzieciakom, to w miarę swoich możliwości zachichotaliśmy cichutko. Urocze szkraby nas chyba nie zauważyły, bo chwilę potem ich zabawa się rozkręciła na całego. Colin nagle dostrzegł jakiś wrogów atakujących ich królestwo, Brianna zaś szybko doskoczyła do niego, krzycząc, aby podał jej rapier. Jak widać nie chciała ona być księżniczką grzecznie stojącą z boku i wrzeszczącą dziko ze strachu, tylko walcząca dzielnie u boku swojego rycerza. Nie powiem, było w tym coś pięknego. Tymczasem Colin podał jej patyk i sam odpierał ataki różnych niewidzialnych wrogów, a Brianna biegała przy nim i walecznie pojedynkowała się z kolejnymi niewidocznymi dla nikogo przeciwnikami. Gdy już wszystkich pokonali, zadowoleni otarli sobie chusteczkami pot z twarzy, po czym oboje wznieśli głośny okrzyk radości.
- Nasza kraina uratowana! - zawołał radośnie Colin.
- I niechaj wszyscy wrogowie wżdy wiedzą, że tej oto krainy bronimy my, jej wierni strażnicy! - dodała głośno Brianna.
Wtedy dopiero oboje nas dostrzegli. Lekko się zmieszali, kiedy to się stało i powoli podeszli w naszą stronę.
- Przepraszamy, jeżeli hałasujemy - powiedział Colin przepraszającym tonem.
- Chyba się państwo nie gniewają, prawda? - spytała Brianna.
- Skądże. Niby za co? Poza tym to wasz teren, nie nasz - odpowiedział jej wesoło Ash.
- I nie musicie nazywać nas per „pan“ i „pani“ - dodałam przyjaźnie - Ja jestem Serena, a to jest Ash.
- No właśnie. Przecież aż tak starzy jeszcze nie jesteśmy, żeby nazywać nas „panem“ i „panią“ - potwierdził mój luby.
Dzieciaki zachichotały wesoło, kiedy to usłyszały, a po chwili ja sobie coś przypomniałam i powiedziałam:
- A tak przy okazji, to czemu nie jesteście w szkole? Przecież chyba teraz powinny być lekcje, prawda?
- Odwołali je z jakiegoś tam ważnego dla nich powodu - odpowiedziała mi Brianna.
- Poważnie? A czy aby nie zwagarowaliście? - zapytał wesoło Ash.
- A skąd! Zresztą może pan... Możesz to sprawdzić - odparł Colin.
- Jak będzie trzeba, to sprawdzimy - zachichotał Ash.
Pikachu zapiszczał, potwierdzając jego słowa.
- Dajemy wam słowo honoru, że mówimy całą prawdę. I niechaj nas piekło pochłonie, jeśli jest inaczej - powiedziała uroczyście Brianna.
Słysząc słowa przyjaciółki, Colin parsknął śmiechem i rzekł:
- Przepraszam, że gadamy w taki dziwaczny sposób, ale ostatnio razem czytaliśmy legendy o królu Arturze i tam się tak wysławiają.
- Nam to nie przeszkadza - powiedział Ash, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha - Podobają mi się wasze zabawy. Są bardzo ciekawe.
- Książki, które czytamy też - stwierdziła Brianna.
- W to nie wątpię - zachichotał mój luby.
Chwilę później zaczęliśmy ze sobą przyjemnie rozmawiać. Dzieciaki okazały się wręcz przeuroczymi rozmówcami, a Brianna pomimo swojego młodego wieku szybko pokazała, że jest dojrzałą osobą - w każdym razie w niektórych sprawach. W większości przypadków zachowywała się ona jak typowe dziecko, ale w kilku sprawiała wrażenie osoby dojrzałej ponad swój wiek. Czułam, że jest to efekt czytania przez nią dojrzałej literatury, chociaż pewnie w wersji złagodzonej dla dzieci, ale zawsze. Dobrze rozumiałam jej gusta w kwestii książek, bo sama od takich zaczynałam swoją przygodę z literaturą. Choćby już z tego powodu dziewczynka zdobyła moją sympatię i to z miejsca.
Podczas rozmowy zauważyliśmy, jak niedaleko nas własnie przechadza się jakiś mężczyzna ubrany w czarny i elegancki strój. Był to osobnik dość wysoki i szczupły, z władczym nosem, delikatnym zarostem na twarzy i w średnim wieku. Posiadał kilka zmarszczek na twarzy, który bynajmniej nie odbierały mu czegoś, co wiele kobiet nazwałoby prawdziwie męską urodą. Sądzę, że mógłby się on podobać mojej mamie, choćby z tego powodu, iż z wyglądu przypominał bardzo Jeana Reno, który jest jednym z jej ulubionych męskich aktorów.
Mężczyzna rozglądał się uważnie po całej okolicy i gdy nas dostrzegł, uśmiechnął się delikatnie i powoli poszedł w swoją stronę.
- To chyba jest jakiś turysta - powiedział Colin, kiedy facet już odszedł - Pierwszy raz go tu widzę.
- A znasz wszystkich ludzi, którzy mieszkają w tej okolicy? - zapytał go Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Wielu tylko z widzenia, ale znam - odpowiedział im chłopiec - A tego pana jeszcze tutaj nie widziałem.
- A więc to turysta - powiedziałam - Ciekawe, czy zajdzie do zamku i wynajmie w nim pokój.
- W zamku jest jeszcze sporo pokoi - zauważyła Brianna i spojrzała na Colina - Jeśli więc twoja mama zechce zostać na noc, to będzie mogła.
- Wiesz, chyba moja mama bardziej woli zostać na noc z twoim tatą - odpowiedział jej Colin.
Brianna uśmiechnęła się lekko i powiedziała:
- Nic nie szkodzi. Byle tylko nie zajęła mojego pokoju, to będę ją dalej lubiła.
- Na pewno ci go nie zajmie. Ja też nie.
- Ty możesz zajmować, jeżeli chcesz. Mój pokój jest dość duży i oboje się w nim zmieścimy. Ale żaden dorosły już się tam nie zmieści.
Rozmowa dzieciaków dawała dość wiele do myślenia, choć jeszcze nie całkowicie, dlatego postanowiłam podpytać nieco oboje. Zwłaszcza, że ja i Ash przecież zainteresowaliśmy się sprawą zaginięcia matki Brianny, a więc wszelkie informacje w tej sytuacji były bardzo użyteczne.
- Brianno, to twój tata spotyka się z mamą Colina? - zapytałam.
- A tak, spotykają się od dawna, ale chyba dopiero od jakiegoś czasu się kochają - odpowiedziała Brianna.
- A od kiedy zaczęli się spotykać? - spytałam.
- Odkąd zniknęła jej mama - wyjaśnił Colin - Pana Randalla bardzo to zabolało, kiedy pani Claire zniknęła. Policja długo ją szukała, ale nie mogła jej znaleźć. Pan Frank bardzo cierpiał i wtedy właśnie moja mama zaczęła odwiedzać go, bo moja mama i pani Claire się przyjaźniły ze sobą. A jakoś niedawno chyba się w sobie zakochali.
- A skąd to wiecie?
- Bo ja i mama zaczęliśmy zostawać coraz częściej na noc i mama nie brała pokoju w zamku.
- Czyli spała z panem Frankiem?
- Tak, ale to chyba nie jest nic złego, prawda? Bo przecież tata już od dawna z nami nie mieszka, mama więc może kogoś mieć.
- Pewnie, że może mieć - powiedziała wesoło Brianna - I tym spaniem się nie przejmuj. My też wiele razy śpimy ze sobą i jest dobrze.
Uśmiechnęłam się lekko, gdy to usłyszałam, bo te słowa przypomniały mi chłopca, w którym była zakochana i który odwzajemnił te uczucia, czego efektem stał się szczęśliwy związek uwieńczony małżeństwem, które zresztą bardzo dobrze rokuje. Może tym dzieciakom też tak się uroczo ułoży życie?
Tak czy siak rozmowa z Brianną i Colinem dała mi wiele do myślenia, Ashowi zresztą też, czego dał wyraz w rozmowie ze mną nieco później, gdy oboje zostaliśmy sami we dwoje. To wszystko naprawdę pomagało lepiej nam zrozumieć całą tę sprawę. A więc dlatego Randall chce nas wynająć. Po prostu się zakochał i chciałby się związać na stałe z matką Colina, ale póki co, to jest niemożliwe, bo nie ma pewności, co do tego, czy Claire żyje, czy też nie. Chce zatem dowiedzieć się wszystkiego w tej sprawie i my dwoje, jako znani detektywi mamy odkryć prawdę. Teraz wszystko nabrało sensu. Widać matka Colina bardzo jest mu bliska, skoro obiecuje nam aż połowę zysków z hotelu, bylebyśmy tylko zrobili to, o co nas prosi.
Do takich właśnie wniosków doszłam po wysłuchaniu słów Brianny i Colina, a utwierdziłam się w nich tego samego dnia podczas rozmowy z Ashem. W międzyczasie jednak zobaczyłam coś, co naprawdę bardzo mnie zaszokowało i nie tylko mnie. Mianowicie tak chwilę po tym, jak dzieciaki podzieliły się z nami swoimi rewelacjami, to stanęliśmy wszyscy na pagórku i zaczęliśmy spoglądać na jezioro Loch Ness. Właściwie nie wiem, czemu to zrobiliśmy, chyba bez żadnego powodu, po prostu po to, żeby móc sobie popatrzeć, co chyba dość często miewa miejsce w przypadku przepięknych krajobrazów, a to jest właśnie jeden z nich.
Gdy tak więc staliśmy i patrzyliśmy na jezioro, to nagle jego tafla się zakotłowała i wyskoczyło z niej coś wielkiego i długiego, jakby jakiś wielki wąż stojący na sztorc albo też jakaś wielka głowa na długiej szyi. To coś rozejrzało się przez chwilę i wydało jakiś dźwięk, którego dotąd żadne z nas nie słyszało, a potem nagle zanurkowało pod wodą i zupełnie zniknęło pod jej taflą.
Szok, jaki wyniknął u nas po tym niezwykłym widoku był tak wielki, że przez chwilę nie byliśmy w stanie nic powiedzieć. Co prawda wzgórze tudzież pagórek (czy jak to się tam zwie), z którego obserwowaliśmy jezioro znajdowało się w dużej odległości od Loch Ness, a zatem nie widzieliśmy dokładnie i ze wszystkimi szczegółami tego czegoś, co nagle pojawiło się na jeziorze, ale z całą pewnością to musiało być coś żywego i raczej to była głową na bardzo długiej szyi. Czy to był jednak wielki wąż, czy może jakiś dinozaur, a może coś zupełnie innego, tego już nie wiedzieliśmy.
- Eeee... - tylko tyle zdołał z siebie wykrztusić Ash.
Pikachu i Buneary otworzyli szeroko w szoku swoje pyszczki, a Colin wyciągnął palec w kierunku jeziora, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie był w stanie tego zrobić. Ja jednak byłam w stanie.
- Brianna... Widziałaś jakąś wielką głowę na długiej szyi, jak wynurza się z jeziora?
- Tak - odpowiedziała mi panienka Randall.
- Mądra dziewczynka - powiedziałam, klepiąc ją lekko po ramieniu.
***
Niedługo potem odbyło się przyjęcie z okazji urodzin Mavis. Kończyła już osiemnaście lat, czyli wchodziła w dorosłe życie, a wiadomo i to nie od dzisiaj, że taki dzień trzeba koniecznie jak najlepiej uczcić. Ostatecznie jest przecież co świętować - wreszcie zakończyło się słuchanie we wszystkim rodziców i wracanie przed północą do domu z imprez, zakaz picia alkoholu czy też chodzenia do łóżka z chłopakami i kładzenia się spać po dobranocce (dobra - z tym ostatnim, to żartowałam). Krótko mówiąc, bardzo wiele jest powodów do tego, aby świętować osiemnaste urodziny, a jak już to robić, to tylko z hukiem. I tym razem też tak było.
Ponieważ przyjęcie urodzinowe Mavis odbywało się w hotelu, to każdy z gości hotelowych mógł wziąć w nim udział, oczywiście po kupieniu biletu wstępu i załatwieniu sobie jakiegoś ciekawego stroju. Bo nasza droga Mavis była z zainteresowania gotką, co zresztą podejrzewaliśmy już wcześniej i co też podejrzewał sam nasz gospodarz, a co dziewczyna potwierdziła podczas jednej z naszych rozmów.
- To prawda, jestem gotką i chociaż wielu uważa to za dziwactwo i to wręcz szkodliwe, to ja ośmielam się posiadać w tej sprawie zupełnie inne zdanie - mówiła wesoło Mavis - Bardzo więc uwielbiam sztukę gotycką, a już zwłaszcza pisarzy gotyckich. Emily Bronte i Charlotte Bronte, a także sir. Walter Scott to pisarze, których wprost uwielbiam czytać. I oczywiście lubię wszystko, co się wiąże z potworami z ludzkich wierzeń. A najbardziej w tej sprawie lubię wierzenia z dawnych czasów, a zwłaszcza z przełomu XVIII i XIX wieku. To dlatego bardzo chcę, aby to przyjęcie było związane z moją pasją. A zatem... Kto chce przyjść na moje urodziny, ten musi się przebrać za postać z literatury gotyckiej lub jakiegoś potwora związanego z zainteresowaniami gotów, a więc macie bardzo duży wybór.
- Rzeczywiście, całkiem spory wybór - zachichotał Ash - Spokojnie, w tej sprawie cię nie zawiedziemy i przyjdziemy odpowiednio przebrani.
- Mam nadzieję, bo inaczej przecież nawet nie zostaniecie wpuszczeni na zabawę - stwierdziła dowcipnie Mavis.
- A byłabyś niezadowolona, gdyby tak było?
- Powiedzmy.
Mavis uśmiechnęła się tajemniczo i poprosiła nas, abyśmy się przebrali jak najciekawiej, co też oczywiście my solennie jej obiecaliśmy. Z danego słowa wywiązaliśmy się skrupulatnie, jak to zwykle mieliśmy w zwyczaju robić. Załatwienie sobie kostiumu nie było wcale takie trudne, bo w mieście było kilka sklepów i przy okazji jeszcze wypożyczalnia kostiumów. Ja i Ash mieliśmy więc bardzo duży wybór, z którego z wielką chęcią skorzystaliśmy wybierając sobie odpowiednie dla nas stroje. Ja wybrałam fioletową suknię w stylu z XVIII wieku, taką samą, jaką nosiła Julie Binoche grając w filmie „Wichrowe Wzgórza“ podwójną rolę Katarzyny Earnshaw i jej córki o tym samym imieniu. Pierwsza z nich była brunetką, a druga blondynką, więc ja bez żadnego trudu mogłam teraz wcielić się w rolę tej drugiej. Z kolei Ash postanowił się przebrać za prawdziwą legendę, czyli za szkockiego bohatera narodowego, Roberta „Roya“ MacGregora, który do historii przeszedł też jako Robert Campbell oraz Rob Roy. Założył więc białą koszulę, zielony kilt oraz brązowe buty, do boku sobie przypasał szablę i do tego dołożył też pistolet zatknięty za pas. W tym oto stroju wyglądał wprost rewelacyjnie, jak Liam Neeson w roli Rob Roya, co oczywiście dodało mu uroku w moich oczach, którego i tak już posiadał bardzo wiele.
Pikachu także założył na siebie kilt i wyglądał w nim bardzo uroczo, z kolei Buneary została przeze mnie ubrana w sukienkę trochę w stylu XIX wieku, która uczyniła ją jeszcze śliczniejszą niż jest. W takich oto strojach mogliśmy śmiało wejść na przyjęcie urodzinowe, na które oczywiście nieco wcześniej zakupiliśmy sobie wejściówki, czy też może raczej zaproszenia, jeśli chcemy użyć właściwej nazwy.
Przyjęcie urodzinowe Mavis rozpoczęło się dość późnym popołudniem i byliśmy jednymi z pierwszych gości, które na nie przyszli. Mavis oraz jej ojciec witali wszystkich gości z radością, zaś większość z nich wręczała naszej solenizantce prezenty (chociaż to nie było obowiązkowe) i życzyli jej wiele szczęścia i pomyślności w dalszym życiu. Po przybyciu pierwszych gości rozpoczęła się zabawa i DJ zaczął po kolei włączać różne naprawdę wesołe utwory, przy których zaczęliśmy tańczyć. Ech, to był dopiero widok - cały zbiór najróżniejszych postaci z literatury gotyckiej i postaci z ludzkiej fantazji, potworów oraz istot z naszej rasy. Dziwaczny ów korowód ludzi z dawnej epoki i całej masy potworów podrygiwał pod rytm wielu utworów współczesnej muzyki rozrywkowej i do tego tańczył ze sobą w taki sposób, jakby całe życie innego nie robił. To trzeba było zobaczyć, bo aż trudno w to uwierzyć, gdy się o tym tylko opowiada.
Ponieważ każdy był przebrany, to także gospodarze założyli na siebie bardzo ciekawe kostiumy. Mavis założyła na siebie śliczną czarną sukienkę i pelerynę, która od zewnątrz była czarna, a od wewnątrz szkarłatna. Prócz tego się umalowała w taki sposób, że jej powieki były fioletowe, zaś usta czarne. W podobny sposób ubrał się też profesor Stoner, który wyglądał jak Bela Lugosi w roli Draculi, za którego zresztą postać się przebrał. Oboje wyglądali niczym rodowity wampir ze swoją córką.
- Ach, witam! Witam państwa serdecznie w moich niskich progach! - powiedział do mnie i do Asha profesor, kiedy tylko przyszliśmy - Wejdźcie śmiało i zostawcie trochę szczęścia, jakie ze sobą niesiecie.
- Zrobimy to z prawdziwą radością - powiedziałam i lekko dygnęłam.
- Hrabia Dracula? - zapytał Ash.
- A tak, jestem Dracula - odpowiedział wesoło profesor - A ja mam, jak wnoszę, do czynienia z panną Katarzyną Earnshaw z Drozdowego Gniazda i naszym wielkim, szkockim bohaterem narodowym.
- Robert „Roy“ MacGregor - powiedział Ash i lekko się skłonił - A to mój wierny przyjaciel Pikachu i jego ukochana Buneary.
Pokemony lekko zapiszczały i skłoniły się z szacunkiem gospodarzom przyjęcia. Ci zaś uśmiechnęli się przyjaźnie, zaś Mavis powiedziała:
- A ja jestem hrabianka Carmilla. Bardzo mi miło was powitać. Bardzo piękne stroje.
- Twój też jest niczego sobie, choć nie jestem pewien, czy Carmilla tak się właśnie ubierała - zauważyłam dowcipnie.
- To bez znaczenia - powiedziała Mavis, lekceważąco machając na to ręką - Ja wyobrażam ją sobie w takim oto stroju.
- I bardzo dobrze w nim wyglądasz - odezwał się Jonathan, podchodząc do nas z wielkim uśmiechem na twarzy.
Chłopak był przebrany za potwora Frankensteina, w którym to stroju wyglądał wprost rewelacyjnie, zwłaszcza z tego powodu, że zadbał wręcz o wszelkie szczegóły swojego kostiumu, także o śrubę w głowie oraz szwy na czole.
- Widzę, że mamy tutaj kolejną znaną osobistość - powiedziała bardzo rozbawiona Mavis.
- A owszem. Jestem Johnnystein, do usług - ukłonił się lekko chłopak - Czy mogę panią prosić do tańca?
- Oczywiście - odpowiedziała mu Mavis i z radością wyciągnęła w jego kierunku prawą dłoń.
W taki oto sposób rozpoczęła się zabawa urodzinowa naszej nowej znajomej, która praktycznie przez większość przyjęcia trzymała się osoby Jonathana, tańcząc z nim i rozmawiając o jakiś wesołych sprawach, które widocznie bawiły ich oboje, bo co chwila się z nich zaśmiewali i to do łez. Widać było, że doskonale się czują w swoim towarzystwie, a prócz tego bez trudu wymyślają razem różne zabawy i dość zwariowane tańce, aby bardziej rozkręcić imprezę. Ale chyba najbardziej zabawny pomysł podczas zabawy wymyślił Jonathan, który chyba tak w połowie przyjęcia namówił DJ-a, aby puścił „Macarenę“, a kiedy to się stało, to wesoło stanął przed nim i zaczął osobiście podrygiwać pod rytm tej zwariowanej piosenki. Wszyscy patrzyli na niego zdziwieni i zarazem też bardzo rozbawieni, ale niektórzy czepiali się, że puścił jakąś szmirę. Chłopak jednak wcale się tym nie przejął, tylko dalej podrygiwał i patrzył z radością w stronę Mavis, która miała aż łzy ze śmiechu w oczach. W tym czasie zaczęła się druga zwrotka piosenki i drugi raz zaśpiewano refren. Ash ubawiony całą tą sytuacją wskoczył wesoło na miejsce dla DJ-a i stanął obok Jonathana, po czym obaj zaczęli podrygiwać w rytm muzyki. To samo zrobił Pikachu, który również palił się do zabawy. Spojrzałam wówczas na Mavis i delikatnie skinęłam w jej stronę głową. Dziewczyna zrozumiała, o co mi chodzi i wraz ze mną i Buneary z radością wskoczyła na scenę. Chwilę potem wszyscy razem zaczęliśmy dziko tańczyć „Macarenę“ i nasz przykład porwał za sobą wszystkich gości na sali, w tym także i tych sceptyków, którzy uważali ten utwór za szmirę. Trzeba było to widzieć! Całe zbiorowisko wszelakich dziwadeł nie z tego świata tańczy ten dziki taniec, a na scenie pod jego rytm podrygują dziewczyna z powieści Emily Bronte, szkocki bohater, potwór z książki Mary Shelley, wampirzyca i dwa Pokemony. To był naprawdę niesamowity widok. Cała sala zaś poszła za przykładem tej oto szóstki dziwaków, a najwięcej chyba Colin i Brianna, którzy śmiali się do rozpuku i podrygiwali wesoło w miejscu, będąc chyba w siódmym niebie.
Gdy taniec dobiegł końca, to wszyscy zaczęli bić nam brawo, a Mavis uśmiechnęła się czule do Jonathana, łapiąc go za rękę. Potem oboje zeszli ze sceny i kiedy zagrano romantyczny taniec, to objęła go za szyję i tańczyła z nim, czule wpatrując się w jego oczy. Chociaż tańczyłam wtedy z Ashem, to bez trudu to zauważyłam, podobnie jak i to, że pod koniec utworu Mavis przysunęła się do chłopaka i delikatnie pocałowała go w usta. Chwilę potem ktoś upuścił kieliszek na ziemię. To był profesor Stoner, który patrzył na scenę pocałunku z wielkim szokiem wymalowanym na twarzy.
Jakiś czas później wybiła północ i zabawa dobiegła końca dla części z gości - głównie tych najmłodszych. Colin i Brianna zostali odprowadzeni do pokoju, w którym mieli spać. Odprowadziliśmy ich tam ja i Ash na prośbę Franka, który musiał omówić jakieś pilne dla siebie sprawy. Obiecał jednak dzieciom, że za chwilę do nich zajrzy i sprawdzi, czy wszystko w porządku z nimi i nie porwał je jakiś potwór, od których się tu wszak aż roiło. Dzieci słaniając się już na nogach ze zmęczenia, powoli dotarły do swego pokoju, przebrały się w piżamki i położyły do łóżka, ale jeszcze przez długą chwilę uroczo się wygłupiały.
- Jam jest hrabia Dracula! Ble ble ble! Oddaj mi swą krew! Ble ble ble! - wołał Colin udając, że chce ugryźć w szyję Briannę.
- Weź ją sobie sam, panie hrabio! Ale uważaj, bo ja jej będę bronić do ostatniej kropli krwi! Ble ble ble! - chichotała rozbawiona Brianna.
- Dobra, dzieci! Koniec już tego dobrego! Czas już spać! - zawołałam, klaszcząc przy tym w dłonie.
Dzieci, chociaż były zmęczone, to wciąż chciały się wygłupiać i dosyć niechętnie położyły się do łóżka. A kiedy wreszcie to zrobiły, to życzyliśmy im słodkich snów i wyszliśmy z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Zaraz potem ruszyliśmy w kierunku sali balowej, kiedy nagle usłyszeliśmy przed sobą jakieś głosy. Należały one do profesora Stonera oraz jego córki. Oboje stali właśnie na schodach i o czymś rozmawiali. Schowaliśmy się, żeby nas nie zauważyli i zaczęliśmy nasłuchiwać.
- Mavis, ty już chyba kompletnie oszalałaś - mówił ze złością profesor - Zachowujesz się jak jakaś...
- Jak zakochana nastolatka? - przerwała mu Mavis - A gdyby nawet, to co z tego? To taka zbrodnia całować się z chłopakiem?
- Z chłopakiem, którego ledwie znasz! Postępujesz jak dziecko!
- Nie jestem już dzieckiem, tato!
- Więc nie zachowuj się jak dziecko! Postępuj dojrzale!
- Dojrzale?! A co to twoim zdaniem znaczy?! Odsuwanie się od kogoś, z kim jest mi dobrze?!
- Wiesz dobrze, jaka jest nasza sytuacja. Czego ty się spodziewasz? Że oboje będziecie żyli długo i szczęśliwie?
- A dlaczego nie? Mam chyba do tego prawo! A poza tym wysuwasz za daleko idące wnioski. To był tylko całus.
- To było coś więcej i dobrze o tym wiesz. Zakochałaś się w nim.
- A gdyby nawet tak było, to co? Dlatego, że w życiu popełniłeś kiedyś pewien błąd, który zaszkodził nam obojgu, to ja teraz mam cierpieć?
- Wiesz dobrze, że gdybym tylko mógł cofnąć czas, to zrobiłbym, ale to niemożliwe. Tak samo jak twój związek z tym wielbicielem „Macareny“.
- Tato, ale ja go kocham!
Uczonemu bardzo nie spodobały się te słowa, ale jakoś nie miał siły się już kłócić z córką. Westchnął tylko załamany i powiedział:
- Wobec tego bądź z nim szczera, zanim będzie za późno. Powiedz mu całą prawdę o sobie. Powiedz mu ją, a zobaczysz, jak długo z tobą będzie. Zrób to więc, a potem sama uznaj, czy lepiej jest cierpieć z samotności, czy ze świadomości, że nigdy nie dasz mu tego, czego on z pewnością chce.
Mavis zaczęła płakać. Wściekła odwróciła się plecami do ojca i łkając powiedziała:
- Dlaczego mi to robisz?
- Bo cię kocham, córeczko i nie chcę, żebyś cierpiała jeszcze bardziej - odpowiedział jej ojciec.
Dziewczyna odwróciła się w jego stronę i zawołała:
- Jeśli cierpię, to przez ciebie! Zawsze cierpiałam tylko przez ciebie!
Po tych słowach zbiegła szybko po schodów na dół i uciekła w stronę sali balowej. Jej ojciec zaś westchnął głęboko i powolnym krokiem także się tam skierował.
C.D.N.