Pieśń o zing cz. I
Opowiadanie dedykuję mojej wiernej czytelniczce Ani, która wraz ze mną uwielbia pewną animowaną trylogię, która była moją inspiracją.
Uzupełnienie pamiętników Sereny - pamiętniki Mavis:
- Córeczko, coś ty najlepszego zrobiła?!
Co ja zrobiłam?! Dobre sobie! Co on zrobił?! Przecież to przez jego głupie pomysły stało się to wszystko! To przez niego teraz byliśmy skazani na takie życie, jakie obecnie wiedziemy. To jemu zawdzięczamy taką dolę. Jemu i tylko jemu. A jednak z jakiegoś powodu to właśnie do mnie ojciec miał w tej sprawie pretensje. Po prostu śmieszne! Chociaż nie, wcale nie! To zdecydowanie nie było śmieszne. To było okrutne. Los obszedł się z nami w sposób perfidny i odebrał nam wszystko, co mogło mieć dla nas znaczenie. W tamtej jednej chwili wiele spraw straciło znaczenie, zaś nasza przyszłość stanęła pod jednym wielkim znakiem zapytania. I co nas teraz czeka? Tego nikt nie wie.
Tak to już w życiu bywa, że tworzysz sobie wielkie plany na życie i próbujesz je realizować i oczywiście guzik z tego wychodzi, bo przez jedno głupie zdarzenie wszystko potrafi ci się zawalić i jak domek z kart rozlatuje się na kawałki, a ty zostajesz z gruzami wszystkich swoich planów. Dopiero wtedy widzisz, jak bardzo te plany były ulotne i jak żałośnie się wyglądało dążąc do nich. Ja oczywiście kiedyś moich wszelkich planów na przyszłość w taki sposób nie postrzegałam. Robię to dopiero teraz w świetle wydarzeń, które już chyba na zawsze odmieniły mój sposób postrzegania wszystkiego, a zwłaszcza przyszłości i przygotowanych specjalnie dla na jej poczet dość śmiałych i sądzę, że nawet pięknych planów. Marzenia podobno są bardzo ulotne. Dopiero teraz widzę, jak bardzo.
Oczywiście żyć trzeba dalej pomimo wszelkiego rodzaju tragedii, jakie mogą nas spotkać w życiu, jednak czy jest to w ogóle możliwe? Czy kiedy twoja osobista tragedia odbiera ci wszystko, co do niedawna posiadało dla ciebie jakiekolwiek znaczenie, to będziesz w stanie dalej prawidłowo (lub chociaż prawie prawidłowo) funkcjonować? Czy może jest to tylko utopia rodem z książki Thomasa More’a? W takiej sprawie odpowiedzieć mogę, że jak dla mnie to pierwsze lepiej tutaj pasuje, czyli utopia rodem z książek. Jakkolwiek wygląda tragedia, która cię dotyka, jeśli raz cię dotknie, to już nigdy twoje życie nie będzie takie samo. Może być dobrze, ale to już nie jest to samo.
Brednie więc opowiada Księga Hioba uważając, że jest inaczej. Swoją drogą nie cierpię tej księgi. Po pierwsze tytułowy bohater staje się zabawką w rękach Szatana i to jeszcze za zgodą Boga, który aby wypróbować jego wiarę, pozwala diabłu robić z jego biedną osobą wszystko, co mu się żywnie podoba. Pomijam już tu fakt, że człowiek staje się zabawką w rękach dwóch potężnych istot, przedmiotem zakładu, co nie jest wcale godne Jego osoby, a także pomijam to, że Bóg skoro jest taki wszechwiedzący i wszechobecny, to powinien z góry wiedzieć, jaki będzie efekt tego zakładu i nie wystawiać człowieka na coś takiego. Chyba, że w ten sposób zwyczajnie chce dowieść swojej potęgi i wielkości przed światem i diabłem i w ramach tejże chęci po prostu skazuje na wielkie cierpienia Hioba. Co z tego, że potem nagradza to wszystko biedakowi i dzięki temu dostaje dwa razy tyle, ile stracił i dotyczy to także dzieci? Ale przepraszam! Czy nowe dzieci są w stanie zastąpić te stare, których już nie ma? Czy to wszystko potrafi zastąpić człowiekowi to, co stracił? Czy Bóg potrafi być tak okrutny i bezwzględny? Chyba jednak potrafi, skoro jednocześnie potrafi kochać człowiek i pastwić się nad nim. Teraz zaś wyraźnie sobie trenuje na mnie. Też sobie obiekt znalazł! Ale ja nie jestem jak Hiob, aby takie coś tolerować i chwalić Jego imię przy każdej okazji. Ja cierpię i dlatego też będę okazywać jawnie swoje cierpienie i nie będę ukrywać tego, że mnie to boli!
Dokąd jednak to wszystko zmierza? Nie mam pewności, ale za to wiem jedno. Będę żyć w taki sposób, żeby nigdy niczego nie żałować. Bo nie chcę niczego żałować, chyba tylko tego, że stało się to, co się stało, a ja nie mam na to już najmniejszego wpływu. Tylko tego będę żałować. Reszty już nie. Szkoda jest życia na żałowanie, a skoro i tak nie da się zmienić tego, co się stało, to niech chociaż życie nabierze jakiegoś dobrego smaku. A co będzie dalej, nie wiem. Może nie ma żadnego dalej? Może istnieje tylko to, co jest tu i teraz? Jeśli tak, to skupię się tylko na tym, a resztę pokaże czas.
***
Pamiętniki Sereny:
Gdy tylko przybyliśmy do Szkocji, od razu skierowaliśmy swoje kroki w kierunku zamku rodu McBrownów. Łatwo było do niego trafić, bo to był jeden z najpiękniejszych zamków w całej Szkocji i do tego również bardzo luksusowy hotel dla gości z całego świata. Dlatego też bez trudu zdołaliśmy znaleźć to miejsce, bo praktycznie każdy zapytany o drogę człowiek od razu potrafił wskazać nam cel naszej podróży i skierować gdzie trzeba.
- Bardzo piękna okolica - powiedziałam do Asha, gdy zmierzaliśmy w kierunku zamku.
- O tak! Choć trochę chłodno - odpowiedział wesoło Ash.
- Pika-pika! - potwierdził Pikachu.
- Co chcesz? Jesienią tak bywa - stwierdziłam dowcipnie.
- Tak, ale za to klimat jak w powieściach gotyckich - zachichotał mój mąż i spojrzał na mnie wesoło - Czyli coś w sam raz dla nas.
- O tak! Zdecydowanie to coś dla nas - zgodziłam się z nim - Wiesz co? Czuję, że czeka nas tu jakaś bardzo ciekawa przygoda. Porywająca i wręcz niesamowita!
- Już taka przygoda nas spotkała i szczerze mówiąc, to chwilowo jakoś mam dość przygód w gotyckich terenach - powiedział Ash.
Dobrze wiedziałam, do czego zmierza i pokiwałam potakująco głową, lekko dotykając dłonią jego dłoni.
- Ash, to się stało i już się nie odstanie. Zło już zebrało swoje żniwo i nie zmienimy tego. Teraz po prostu musimy dalej żyć i robić swoje.
- Wiem o tym, kochanie, ale to takie przykre - powiedział smutno Ash - Próbowaliśmy odkryć prawdę i odkryliśmy ją, ale tym razem nikomu nie przyniosła ona pożytku, a choć sprawiedliwość zwyciężyła, to jest to bardzo gorzkie zwycięstwo.
- Oj tak, to prawda - przytaknęłam mu lekko głową - Bardzo gorzkie. Tym razem nasze zwycięstwo miało smak goryczy. Ale to chyba nie oznacza rezygnacji z przygód, prawda?
Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie i odpowiedział:
- W życiu! Po prostu chwilowo jesteśmy tutaj w podróży poślubnej bez żadnych przygód i tego się trzymajmy.
- Dobry pomysł, ale znając naszego farta, to raczej długo bez przygód tutaj nie będziemy siedzieć, bo prędzej czy później jakaś nas schwyta i od razu wciągnie w swoje tryby. Właściwie to sądzę, że nawet wcześniej niż później. Taka już nasza dola.
Słysząc moje słowa Ash lekko zachichotał i przytulił mnie do siebie, zaś idący przy nas Pikachu i Buneary zapiszczeli delikatnie, wyraźnie tym widokiem zachwyceni.
Tak oto sobie rozmawiając szliśmy dalej w kierunku zamku, mijając po drodze słynne jezioro Loch Ness, które to, jak dotąd oboje mieliśmy okazję podziwiać tylko na zdjęciach i w filmach. W rzeczywistości wygląda ono jeszcze bardziej imponująco i o wiele bardziej przykuwa wzrok.
- Zachwycające! - powiedziałam z podziwem, gdy stanęliśmy na chwilę na wzgórzu, z którego mieliśmy wręcz przepiękny widok na jezioro.
- Imponujące! - dodał Ash, również bardzo zachwycony.
Pikachu i Buneary także byli pod ogromnym wrażeniem tego, na co właśnie patrzyliśmy. A było na co popatrzeć. Drugiego takiego widoku nie ma chyba na całym świecie. Wielkie oraz majestatyczne jezioro ułożone w jakże przepięknej, gotyckiej okolicy rodem z powieści sir. Waltera Scotta po prostu zachwycało każdą osobę posiadającą w swoim sercu choć odrobinę wrażliwości, a że ja, Ash i nasi wierni, pokemoni towarzysze tę wrażliwość posiadamy w większej dawce niż tylko odrobina, to bardzo wzruszyliśmy się tym widokiem.
- Zawsze chciałam zobaczyć to jezioro - powiedziałam do Asha i lekko ścisnęłam go za rękę - A teraz dzięki tobie mogę to zrobić. Dzięki, kochanie.
- Oj, trochę przesadzasz, że to dzięki mnie - odpowiedział skromnie Ash, czule się do mnie uśmiechając - Ostatecznie czysty przypadek sprawił, że tu przyjechaliśmy.
- Wiem, wezwały nas tutaj twoje sprawy spadkowe, ale przecież bez tego raczej byśmy teraz tutaj nie byli. Więc w pewnym sensie to dzięki tobie tutaj jesteśmy.
- Skoro tak uważasz - Ash delikatnie zachichotał i spojrzał z uwagą na jezioro - Jak sądzisz? Czy jest tutaj słynny potwór?
Parsknęłam śmiechem, gdy to usłyszałam.
- Tak, oczywiście i tylko czeka na to, aby się nam pokazać, wiesz?
- A kto wie? - Asha wyraźnie rozbawiła taka perspektywa, gdyż złożył dłonie w trąbkę i zawołał głośno: - Hej, Nessie! Jesteś tam?! Pokaż się nam, proszę!
Śmiałam się do rozpuku, kiedy zobaczyłam jego zachowanie, po czym także złożyłam dłonie w trąbkę i krzyknęłam:
- Nie chowaj się przed nami, Nessie!
- Pokaż się nam! - wołał dalej Ash.
- Nie bądź taka nieśmiała! - wtórowałam mu.
Pikachu i Buneary prędko dołączyli do nas i z radością zaczęli piszczeć głośno i wyraźnie, widocznie bardzo ubawieni całą tą sytuacją.
- Dobra, już dosyć tych wygłupów - powiedział po chwili Ash, kiedy już gardło zaczęło mnie boleć od tych krzyków i jego chyba też - Zabawa zabawą, ale obowiązki przecież same się nie załatwią.
- Słusznie. Chodźmy już - dodałam wesoło.
Już mieliśmy odejść w swoją stronę, kiedy nagle Pikachu zapiszczał ostrzegawczo i wskazał łapką przed siebie. Spojrzeliśmy we wskazanym przez niego kierunku i wtedy oczom naszym ukazał się niezwykły widok. Niezwykły i wręcz bardzo niespodziewany widok. A był nim jakiś dziwny kształt, który nagle wyłonił się z tafli jeziora. Co prawda z tego wzgórza, z którego obserwowaliśmy Loch Ness do jeziora było dość daleko, ale też na tyle blisko, żeby widzieć wyraźnie, iż w wodzie coś jest i to było coś bardzo dużego i długiego. Wyglądało to trochę tak, jak jakaś spora głowa osadzona na takiej długiej szyi. Rozejrzała się ona dookoła przez kilka chwil i potem powoli zanurzyła się w wodzie, także po około minucie już nie było po niej ani śladu.
Przez chwilę żadne z nas nie wiedziało, co powiedzieć i po prostu w ciszy wszyscy patrzyliśmy na siebie, nie mogąc wyjść z szoku, w którym się znaleźliśmy. Wreszcie ja, chyba najbardziej przytomna w tym towarzystwie, zdołałam z siebie wykrztusić jedno, krótkie słowo:
- Wow!
Tylko tyle zdołałam powiedzieć, w takim byłam szoku. Ash zaś był już trochę bardziej elokwentny, gdyż po chwili wydusił z siebie całe zdanie, które brzmiało tak:
- Czy ty też to widziałaś?
- Masz może na myśli tajemniczą głowę na długiej szyi, czy co to tam było?
- Mam na myśli to coś, co nagle wynurzyło się z jeziora i zaraz szybko zniknęło.
- I to chyba wyglądało jak głowa na długiej szyi, prawda?
- Też tak sądzę.
Spojrzałam ze zdumieniem na Asha i powiedziałam:
- Więc co to było?
- Nie jestem pewien.
- To chyba raczej stwór nieznany tutaj, prawda?
- Raczej nie. Tak czy siak sprawa jest prosta - odpowiedział Ash - Albo nam wszystkim tutaj nieźle odbiło i cała nasza czwórka miała jakieś omamy wzrokowe, albo widzieliśmy to, co właśnie widzieliśmy.
- A ty jak sądzisz? - zapytałam.
- Sądzę, że przygoda znalazła nas szybciej, niż sądziliśmy - odparł na to mój mąż, a mnie trudno się było z nim nie zgodzić.
Ponieważ nie mieliśmy jakoś specjalnie ani ochoty, ani czasu zostawać przy Loch Ness i przeprowadzić jakieś dokładniejsze badania jego wód, to skierowaliśmy swe kroki w kierunku zamku. Dość szybko go odnaleźliśmy, bo od jeziora do niego było już bardzo blisko. Z tego też powodu dotarcie do celu nie stanowiło żadnej trudności. A kiedy już zobaczyliśmy ów cel, to aż nas zatkało z wrażenia. W każdym razie mnie, bo Ash tu już kiedyś był i ten widok nie stanowił dla niego niespodzianki, w przeciwieństwie do mnie, która widziałam zamek po raz pierwszy i ledwie go ujrzałam, a z miejsca się w nim zakochałam. To była piękna budowla zbudowana w stylu gotyckim, przywodząca mi na myśl powieści sir. Waltera Scotta lub Brama Stokera. Wejście stanowiły wielkie i podwójne drzwi, wyglądające trochę jak jakieś wrota do świata, który już przestał istnieć, a który żył dalej, kiedy tylko się przekroczyło owe wrota.
- Wow! Jaki piękny zamek! - zawołałam zachwycona, wpatrując się z uwagą w budowlę.
Były to raczej bardzo banalne słowa, ale pierwsze, które przyszły mi do głowy, gdy ujrzałam ten niezwykły widok.
- Tak, zdecydowanie jest tu co podziwiać - powiedział Ash już nieco bardziej powściągliwie, ale również zachwycony.
Pikachu i Buneary z wyraźnym podziwem przyglądali się zamkowi i lekko piszcząc wyrazili swój podziw nad jego pięknem.
- Jak myślisz, czy tu są duchy? - zapytałam dowcipnie Asha.
- Duchy? Cała masa duchów - usłyszeliśmy za sobą nagle czyiś wesoły głos.
Obejrzeliśmy za siebie i zauważyliśmy, że należy on do rudego niczym dojrzała marchewka chłopaka o ciemno-zielonych oczach, ubranego w białą koszulkę, szare spodnie na szelkach oraz czarne buty. Na oko miał on tak z jedenaście lat i właśnie zeskakiwał z roweru (na którym najwidoczniej tu przyjechał), po czym powiedział:
- Ten zamek jest pełen wspomnień, przeszłość w nim żyje własnym życiem i dlatego lepiej uważać, bo nigdy nie wiadomo, jakie duchy i z jakiej epoki można tu spotkać.
- Niech państwo go nie słuchają. On bardzo lubi się wygłupiać, a już zwłaszcza przed turystami - powiedziała jakaś dziewczynka, która właśnie podjechała do nas na rowerze.
Była ona nieco młodsza od chłopca, miała rudo-brązowe, bujne włosy, orzechowe oczy i twarz upstrzoną piegami, które to dodawały jej uroku. Jej ubiór stanowiła niebieska sukienka, białe rajstopy i czarne buciki.
- Państwo chcą wynająć tu pokój? - zapytała dziewuszka, wpatrując się w nas z wyraźnym zainteresowaniem.
Jej i chłopcu nie umknął uwadze fakt, że towarzyszą nam Pokemony i z wielką uwagą się im przyglądały, co chwila zerkając też jednak na mnie i na Asha.
- Tak, chcemy - odpowiedziałam dziewczynce - Jest może właściciel?
- Tatuś jest i czeka na jakiś ważnych gości zza granicy - powiedziała dziewczynka - Czy to państwo?
- Chyba chodzi o nas - odrzekł wesoło Ash - A czy twój tatuś to aby nie pan Frank Randall?
- Tak, proszę pana. Ja jestem Brianna Randall, a to mój przyjaciel Colin Lenox - rzekła dziewuszka, dokonując prezentacji w taki sposób, jakby była na dworze królowej Anglii.
Jej próby udawania dorosłej były wprost przezabawne i trudno było się nie uśmiechnąć, gdy się widziało coś takiego.
- Państwo są tymi detektywami z Ameryki? - zapytał Colin.
- Tak, jesteśmy detektywami i to właśnie z Ameryki - odpowiedział Ash - Nazywam się Ash Ketchum, a to jest moja żona Serena. Pan Randall nas tu wezwał w interesach.
- Ale chyba nie chce zabierać nam zamku, prawda? - zapytała bardzo zaniepokojona Brianna.
- Spokojnie, nikt was stąd nie wyrzuci, a już na pewno nie ja - odrzekł jej wesoło Ash - Po prostu musimy omówić kilka kwestii i tyle.
- Rozumiem - pokiwała głową Brianna pokazując, że już wszystko jest dla niej jasne - Tatuś jest w swoim gabinecie na pierwszym piętrze. Mogę państwa zaprowadzić.
- Będzie nam miło, jeśli to zrobisz - powiedziałam wesoło.
Brianna zeskoczyła szybko z roweru i odłożyła go na ziemię, obiecując Colinowi, że za chwilę do niego wróci, po czym podeszła do nas i kazała nam ze sobą iść. Zrobiła to w sposób bardzo dostojny i zarazem też bardzo niepasujący do jej wieku, że trudno nam się było z tego nie śmiać. Rzecz jasna zrobiliśmy to bardzo delikatnie, aby przypadkiem nie urazić panienki Randall, która najwyraźniej niezwykle poważnie podeszła do sprawy, z jaką się do niej zwróciliśmy.
Dziewczynka poprowadziła nas do głównego holu, który był holem typowym dla tego typu zamków, bo pełen był pięknych obrazów wiszących na ścianie, rycerskich zbrojach stojących przy ścianie, a także paru popiersi na postumentach. Idąc przez hol z wielką uwagą przyglądałam się tej całej plejadzie historycznych przedmiotów, a zwłaszcza patrzących na mnie z portretów wizerunków członków rodu McBrownów, którzy bez wątpienia, gdyby tylko żyli, to okazaliby nam jawną niechęć z powodu, że krążymy bez pozwolenia po ich siedzibie. Jak to dobrze, że nie mogły tego zrobić, bo spotkanie z nimi raczej nie należałoby do przyjemnych. Ci w większości rudowłosi rycerze w spódniczkach w kratę raczej byliby bardzo zawziętymi przeciwnikami i trudnymi do pokonania, że już nie wspomnę o tym, iż duża ich część (jeśli nie wszyscy) była niezłymi nerwusami i to jeszcze nad wyraz przewrażliwionymi na punkcie swojego honoru, dlatego też dogadanie się z nimi graniczyłoby chyba z cudem, zwłaszcza wtedy, gdy byli wkurzeni.
W holu oprócz reliktów przeszłości znajdowały się wielkie schody prowadzące na wyższe piętra i to były schody posiadające rozgałęzienie na lewo i prawo, jak schody w starych posiadłościach widzianych na filmach. Brianna poprowadziła nas w prawo i potem do jednego z pokoi, do którego potem zapukała i słysząc słowo „Proszę“, lekko nacisnęła klamkę i weszła do środka. Zrobiliśmy to także i po chwili oczom naszym ukazał się piękny pokój z wielkim oknem, przed którym stało biurko całe zawalone papierami. Za biurkiem siedział w fotelu, ustawionym tyłem do okna, ale za to przodem do drzwi wysoki mężczyzna mający około czterdzieści lat, ciemnobrązowe włosy, brązowe oczy i gładko ogoloną twarz. Ubrany był w ciemny strój i raczej taki skromny, który raczej nie nadawał się do wyjścia do gości.
- Co się stało, kochanie? - zapytał mężczyzna, z uwagą przyglądając się dziewczynce.
- Tato, przyszli państwo Ketchum - odpowiedziała Brianna.
Jej ojciec spojrzał z uwagą w naszą stronę, po czym szybko zerknął na zegarek, który miał na ręce i jęknął, łapiąc się dłonią za czoło.
- O Boże! Rzeczywiście! To już pora! Strasznie przepraszam! Przez tę moją pracę wyleciało mi z głowy, która jest godzina!
Szybko zerwał się z fotela i podbiegł do nas, pocąc się z nerwów na całej twarzy, a potem zaczął mówić:
- Bardzo mi miło was wreszcie zobaczyć osobiście! Widziałem was na zdjęciu w gazecie, ale spotkać was osobiście, to jednak coś zupełnie innego. Wybaczcie, gadam od rzeczy i przepraszam za mój strój, ale tak się zająłem swoją pracą, że kompletnie straciłem poczucie czasu.
- Spokojnie, w tej sprawie bardzo dobrze pana rozumiemy - powiedział przyjaźnie Ash.
- My też tak mamy, że jak się poświęcimy swojej pracy, to po prostu szkoda słów - zachichotałam.
Mężczyzna widać lekko się rozluźnił, kiedy to usłyszał, bo otarł szybko pot z czoła i powiedział wesoło:
- Bardzo się cieszę, że jesteście tacy wyrozumiali, ale mimo wszystko i tak was przepraszam.
- A my mimo wszystko się nie gniewamy - odpowiedział mu równie wesoło Ash.
- Wszystko jest w porządku, proszę pana - dodałam.
- Bardzo mi miło, ale dlaczego zaraz tak formalnie? W końcu jesteśmy rodziną. Dalszą i to może nawet bardzo dalszą, ale co z tego? Ostatecznie zawsze rodzina to rodzina. Frank jestem.
Przeszliśmy więc z mężczyzną na „ty“, a ten zadowolony kazał nam usiąść na krzesłach, które szybko dostawił do biurka i powiedział, że zaraz do nas przyjdzie, tylko musi się przebrać. Brianna zaś bardzo grzecznie nas zapytała, czy chcemy coś do jedzenia i picia. Podziękowaliśmy jej równie grzecznie i odpowiedzieliśmy, że może później. Dziewczynka więc lekko przed nami dygnęła, po czym powiedziała do ojca:
- Tato, ja już pójdę. Colin na mnie czeka.
- Dobrze, córeczko - odpowiedział jej ojciec i pocałował ją czule w sam środek czoła - Tylko proszę, uważaj na siebie.
- Dobrze, tato. Będę uważać - zapewniła go dziewczynka i wyszła z pokoju.
Frank poprosił, abyśmy zaczekali na niego w gabinecie, bo musi się przebrać i wyszedł na chwilę, po czym wrócił ubrany w bardziej elegancki strój, a potem zadowolony usiadł przy biurku. Pod jego nieobecność ja i Ash mieliśmy okazję lepiej przyjrzeć się gabinetowi, w którym pracował nasz nowy znajomy i musieliśmy przyznać, że sprawiał on naprawdę pozytywne wrażenie, podobnie jak i jego właściciel. Po prawej stronie znajdował się wielki regał z książkami, a po lewej stronie wisiały: obraz przedstawiający Rob Roya, spory portret króla Karola I Stuarta oraz jeszcze parę mniejszych obrazów i kilka popiersi stojących na postumentach. Widać było, że Franka bardzo interesowała historia Wielkiej Brytanii, a już szczególnie to chyba Szkocji i to z przełomu XVII i XVIII wieku. To był prawdziwy człowiek z pasją, a do takich zawsze mieliśmy wielki szacunek.
- Cieszę się, że jesteście - powiedział po chwili Randall, gdy już zasiadł za biurkiem - Jak już przedstawiłem to telefonicznie, pragnę z tobą omówić sprawę spadku po starym McBrownie.
- A ja przez telefon ci mówiłem, że spadku po tym starym łajdaku nie przyjąłem i przyjąć nie chcę - odpowiedział mu Ash - Ale wspomniałeś też coś o tym, że chcesz ugościć nas tutaj i dlatego tylko tu przybyliśmy.
- Wiem i naprawdę bardzo się cieszę, że przyjęliście u mnie gościnę - Frank uśmiechał się przyjaźnie - Ale też chciałbym z wami omówić sprawę spadku.
- Nie wiem, co chciałbyś omawiać, skoro ja mówię „nie“.
- Bardzo chcę przekonać cię do tego, Ash, abyś przyjął ode mnie tytuł współwłaściciela tego zamku i hotelu, który tu założyłem.
Ash popatrzył na mężczyznę bardzo podejrzliwie i po chwili uważnego wpatrywania się w twarz Franka powiedział:
- W porządku, gdzie jest haczyk?
- Jaki haczyk? - zdziwił się Randall.
- Weź nie udawaj. Ten hotel przynosi ci krocie, zdążyłem się już tego dowiedzieć. Jeśli więc chcesz zrobić ze mnie współwłaściciela, to albo masz jakieś problemy i chcesz obarczyć mnie częścią tych problemów, albo też po prostu dobrze sobie radzisz i chcesz w ten sposób kupić moje usługi.
Randall parsknął śmiechem, gdy to usłyszał i powiedział wesoło:
- Jak widać zasłużyłeś sobie na swoją opinię świetnego detektywa. Ale przysięgam ci, nie posiadam żadnych problemów finansowych i żadnych strat nie poniesiesz. Posiadam za to problemy natury prywatnej i to tak dla mnie dotkliwe, że jeżeli tylko zechcesz mnie od nich uwolnić, to obsypię cię złotem.
Ash parsknął śmiechem, gdy to usłyszał i powiedział:
- Aż tak wielkich stawek nie posiadam. Lepiej więc mi powiedz, jaki to problem.
- Chodzi o matkę Brianny. Ona zniknęła bez śladu - odparł Frank.
- Ale jak to? Bez śladu? - zapytałam zdumiona jego słowami - Jak to jest w ogóle możliwe?
- Żebym ja to wiedział! - zawołał załamany Randall, rozkładając ręce w bezradny sposób - Po prostu zniknęła bez śladu i to tutaj, na terenie Szkocji. Ostatni raz widziano ją w ruinach tego starego zamku z XIII wieku, który leży parę kilometrów stąd i więcej jej nikt nie widział.
- I co? Tak po prostu sobie zniknęła bez śladu? - spytałam.
- Tak i to dosłownie bez śladu, ponieważ nawet ślady jej butów na to wskazują.
- To znaczy?
- Na ziemi pozostały jej ślady prowadzące do zamku, ale w ogóle nie było widać śladów prowadzących od zamku. Czyli poszła tam i już stamtąd nie wróciła.
- Może wpadła do jakiś lochów albo co?
- Nie, policja przeszukała ruiny zamku wzdłuż i wszerz, ale niczego tam nie znaleźli. Tylko ślady jej butów, które prowadzą w głąb tych ruin i nagle się urywają, tak po prostu.
Ash spojrzał z uwagą na Pikachu, który zapiszczał i pokazał łapkami coś na migi. Mój luby pokiwał lekko głową i powiedział:
- Masz rację, przyjacielu. Widocznie coś ją zabrało w powietrze.
- Tak, tylko co takiego? Nikt nie widział samolotu ani też helikoptera lecącego w tej okolicy, a to jest okolica zamieszkana, zatem nie ma szans, aby ktoś takiej maszyny nie zauważył albo nie usłyszał.
- A może to był Pokemon?
Randall pokiwał lekko głową i powiedział:
- Ten wątek też rozważałem, ale naprawdę sam już nie wiem. Nie mam pojęcia, gdzie się podziała Claire, to znaczy moja żona. Opłacałem już wielu detektywów, żeby ją szukali, ale żaden jej nie znalazł. A policja już dawno się poddała.
- Jak dawno to było?
- Pięć lat temu.
- I przez ten czas ani razu żaden z detektywów jej nie znalazł?
- Żaden. Uczciwsi z nich twierdzili, że nie potrafią znaleźć Claire, ale też trafiło się paru oszustów chcących wydębić ode mnie pieniądze podając fałszywe informacje, jednak żadna nie była prawdziwa. Prócz tego również kilka osób uważało, że ją widziało, ale zawsze okazywała się to być jakaś zupełnie inna osoba.
- A więc, jeżeli przez tyle lat nie udało się znaleźć Claire, to co ja tu poradzę, Frank? Dlaczego mnie miałoby się udać to, co nie udało się innym detektywom?
- Bo ty jesteś jednym z najlepszych - odpowiedział Ashowi Frank - Ale spokojnie, w tej sprawie nie musisz od razu podejmować decyzji. Ja dobrze wiem, że pracować pod presją i na szybko nie warto. A prócz tego sam bym się tym zajął, gdyby nie to, że teraz to mam na głowie sporo spraw. No i też jmuszę dopilnować urządzenia przyjęcia urodzinowego dla panny Stoner. Jej tatuś zapłacił słono za to, aby urządzić wielką imprezę w moim hotelu i muszę osobiście dopilnować dopracowania wszystkich szczegółów.
- Jaka panna Stoner? - zapytał Ash.
- Mavis Stoner, to córka profesora Abrahama Stonera - wyjaśnił Frank - Oboje dwa tygodnie temu przybyli do mojego hotelu. Bogaci oraz bardzo sympatyczni ludzie, choć córeczka trochę taka... dziwna.
- W jaki sposób ona jest dziwna? - spytałam.
- A bo chodzi ciągle ubrana na czarno, duchy by tylko wywoływała i o wampirach opowiadała. Twierdzi, że jest gotką i podobno goci zawsze lubią takie tematy.
- A to akurat prawda. Członkowie tej subkultury lubią duchy, wampiry i wszelkie przerażające zjawiska paranormalne - wyjaśniłam Frankowi - Do tego chodzą często ubrani na czarno i lubią metal, to znaczy tę muzykę, a nie...
- Przecież wiem, co to jest metal - zachichotał Frank - Sereno, ja co prawda jestem uczony, ale przecież nie jakiś tam dinozaur, który żyje tylko przeszłością i o obecnych czasach niczego nie wie.
- Wybacz, nie chciałam cię urazić - powiedziałam przepraszająco - Po prostu pomyślałam, że możesz tego nie wiedzieć.
- A jednak wiem. A to ci niespodzianka, co? - zachichotał złośliwie Randall - Ale mniejsza z tym. Tak czy siak, ta cała Mavis jest jakaś dziwna i jeszcze się sami przekonacie.
- Podobno każdy jest dziwny na swój sposób - zauważył Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Tak, w Alabastii jest pełno dziwaków, a w Vaniville może i więcej - dodałam wesoło.
- To prawda, ale tutaj jest Szkocja, a nie regiony - odpowiedział Frank - Dziwacy więcej rzucają się w oczy, choć może goci akurat nie? Ja się tam nie znam, duchy i wampiry nigdy mnie nie ciekawiły. Wolałem zawsze fakty zamiast fikcji. Dlatego tak znikome fakty, jak te w sprawie mojej żony mnie denerwują i chcę to zbadać. Już wiele razy badałem tę sprawę z pomocą detektywów i nic. Chcę spróbować jeszcze raz i nie będę skąpił ci pieniędzy na to. A jeżeli ją znajdziesz, to będziesz współwłaścicielem tego hotelu i będziesz miał połowę zysków z niego, a nie są one małe.
- Rozumiem. Teraz już wszystko jasne - powiedział Ash, lekko kiwając głową ze zrozumieniem - Sprowadziłeś nas tutaj i fundujesz nam wakacje na swój koszt po to, żeby nas przekonać do przyjęcia swojej sprawy, którą już żaden detektyw nie chce wziąć. Popraw mnie, jeśli się mylę.
Frank zachichotał z ironią, pokiwał lekko głową i powiedział:
- Tak... Widzę, że z tobą trzeba grać w otwarte karty.
- Tak jest najlepiej. Wtedy najwięcej ugrasz - odparł Ash, a Pikachu poparł go lekkim piskiem.
Mój mąż uśmiechnął się delikatnie, westchnął lekko i powiedział:
- Więc prosta sprawa. Proponujesz mi tak wielką nagrodę za zajęcie się sprawą swojej żony, bo żaden inny detektyw tej sprawy wziąć już nie chce i jestem twoją ostatnią deską ratunku. Zgadza się?
- Tak. Mniej więcej tak to wygląda - potwierdził Frank Randall.
- Aha! I powiedz mi, po co były te całe szopki z propozycją podziału spadku po starym McBrownie i propozycją luksusowych wakacji w twoim hotelu? Nie mogłeś od razu przejść do rzeczy?
- Poprzedni detektywi, gdy od razu przechodziłem do rzeczy, jak to się raczyłeś wyrazić, odrzucali tę sprawę, uważając, skoro poprzedni detektywi przez pięć lat niczego nie odkryli, to oni nie będą tracić czasu. Nie chciałem was zniechęcać.
- Takimi zagrywkami bardziej nas zniechęcisz niż mówieniem prawdy - powiedziałam i spojrzałam na Asha - Ale chyba możemy rozważyć przyjęcie tej propozycji, prawda?
- Zdecydowanie tak - zgodził się Ash i pokiwał potakująco głową - Ale jeżeli pozwolisz, przemyślę tę propozycję. Poza tym chwilowo chciałbym odpocząć od wszelkich zagadek i śledztw, bo ostatnia, którą prowadziliśmy niezbyt zachęca do kolejnych przygód.
- Aha, to bardzo przykra sytuacja - powiedział Randall - Ale weź się nie przejmuj. Przecież powiedziałem wam już, że nie musicie podejmować decyzji od razu. Bądźcie tutaj, odpocznijcie, korzystajcie z atrakcji, a do tej rozmowy wrócimy później.
- Zgoda. To najlepsze wyjście z sytuacji - zgodził się Ash i spojrzał na mnie pytająco.
Zgodziłam się z nim i w taki oto sposób rozmowa została zakończona, choć oczywiście mieliśmy do niej jeszcze powrócić.
***
Dostaliśmy jeden z najlepszych pokoi w hotelu, w którym od razu się ulokowaliśmy wraz z naszymi pokemonimi towarzyszami. Pokój był bardzo ładny, posiadał łóżko z baldachimem i wiele pięknych mebli, zdecydowanie będących antykami, które dodawały uroku całemu pomieszczeniu. Byliśmy nim zachwyceni. Kiedy tylko weszliśmy do tego pokoju, to wypuściliśmy nasze Pokemony z pokeballi i poczęstowaliśmy je karmą, po czym oboje zaczęliśmy rozmawiać na temat całej tej sprawy.
- I co sądzisz o tym wszystkim, Sereno? - zapytał mnie Ash.
- Myślę sobie, że Frank jest z nami szczery, choć początkowo próbował ukryć w tej sprawie kilka faktów - odpowiedziałam - Ale sądzę, że wyraźnie zależy mu na znalezieniu żony i jest gotów za to wiele zapłacić.
- Też tak sądzę, ale co myślisz o samej sprawie?
- Sama nie wiem. Bo kto znika tak po prostu i to bez śladu i nie da się go znaleźć? Poza Amelią Earhart to jakoś nigdy nie słyszałam o podobnych przypadkach.
Ash lekko zachichotał i powiedział:
- Ciekawy przykład. Ale ja bym dał jeszcze jeden. Wszystkie przypadki zniknięcia w Trójkącie Bermudzkim.
- Tak, ale Trójkąt Bermudzki to jest podejrzane i dziwne miejsce, więc zniknięcia tam są raczej normą - zauważyłam.
- Oczywiście, a te ruiny zamku, w których to zniknęła Claire Randall? Może to też jest takie miejsce, gdzie zniknięcia ludzi są normą?
- To ciekawa teoria. Warto by chyba sprawdzić ten zamek, czy raczej ruiny, bo przecież zamek to już nie jest.
- Otóż to, a przy okazji wypytać ludzi o to, czy aby nie ginęły tam bez śladu jakieś osoby.
- Trzeba będzie. Czyli zajmiemy się tą sprawą?
- Sądzę, że tak, ale jeszcze się nad tym zastanowię. Póki co, to ja chcę zjeść obiad, bo na głodnego, to mi się trudno myśli.
- Pusty żołądek równa się pusta głowa - zachichotałam.
- A żebyś wiedziała - odpowiedział wesoło Ash.
Zaśmialiśmy się oboje, bardzo ubawieni tym żartem i kiedy tylko nasze Pokemony zjadły swój posiłek, to od razu schowaliśmy je wszystkie (oprócz Pikachu i Buneary) do pokeballi i zeszliśmy do hotelowej restauracji, gdzie zamówiliśmy sobie posiłek. Okazało się, że w restauracji już wiedzieli o tym, iż ja i Ash to goście specjalni pana Randalla i dlatego mają pobyt za darmo, a służba hotelowa ma za zadanie umilić nam życie tak, jak się tylko da. Dlatego z miejsca zaproponowała nam specjalność szefa kuchni, którą to propozycję z wielką chęcią przyjęliśmy. Chciano nam także polecić haggis, czyli narodową szkocką potrawę, ale z obrzydzeniem odrzuciliśmy tę ofertę, zwłaszcza kiedy upewniliśmy się, z czego jest ta potrawa robiona. Mówię tu „upewniliśmy się“, bo już wcześniej coś słyszeliśmy o tym, z czego robi się to dość wątpliwej jakości danie, ale nie mieliśmy w tej sprawie pewności i teraz ją zyskaliśmy i po jej uzyskaniu woleliśmy się tej potrawy nie tykać. Wzięliśmy więc sobie tylko specjalność zakładu i usiedliśmy przy stoliku, aby go zjeść. W restauracji siedziało sporo gości zajadających swoje posiłki, a duża część z nich, gdy tylko weszliśmy do środka, zaczęła się nam od razu przypatrywać i to z wielkim zainteresowaniem, prawdopodobnie związanym z faktem, że towarzyszyły nam aż dwa Pokemony, czyli stworzenia raczej niespotykane w Szkocji.
- Wszyscy się na nas gapią - powiedziałam cicho do Asha.
- Dziwisz się? Pokemony raczej rzadko się tu trafiają - odpowiedział wesoło mój mąż.
Pikachu zapiszczał twierdząco, wcinając właśnie jabłko i częstując nim też Buneary, która przyjęła je z radością.
- Hej! Przecież przed chwilą jedliście! - zachichotałam, kiedy tylko to zobaczyłam.
- Widać tak jak my są troszkę żarłokami - stwierdził dowcipnie Ash.
- Jak my? Mów za siebie - rzuciłam wesoło.
Tak sobie żartując powoli zjedliśmy swój obiad, lekko rozglądając się po całej sali. Byliśmy ciekawi, jacy goście przebywają w hotelu, w którym i my przebywamy. Rozglądając się więc (rzecz jasna dyskretnie) pomiędzy ludźmi siedzącymi przy stolikach dostrzegliśmy nagle jakiegoś wysokiego mężczyznę około czterdziestki o czarnych, krótkich włosach i niebieskich oczach, ubranego elegancko w niebieski dżinsy, białą koszulę i czarne buty. Obok niego siedziała jakaś dziewczyna wchodząca dopiero w dorosłe życie. Miała ona czarne, krótko obcięte aż do karku włosy, niebieskie oczy, bardzo mały nosek, a także mlecznobiałe zęby, które co chwilę szczerzyła wesoło słysząc to, co opowiadał towarzyszący jej mężczyzna. Gdy tylko zobaczyła, że ja i Ash się jej przyglądamy, uśmiechnęła się delikatnie i jakby nigdy nic wstała od swego stolika, podeszła do nas, po czym zapytała:
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy mogę się dosiąść na chwilkę?
- Oczywiście, prosimy bardzo - powiedziałam przyjaźnie.
Ash, który akurat miał usta pełne jedzenia i nie mógł nic powiedzieć, pokiwał tylko głową potakująco, lekko się przy tym uśmiechając.
- Przepraszam, że się tak narzucam. Obiecuję, że zaraz sobie pójdę - powiedziała dziewczyna, dosiadając się do naszego stolika - Chciałam tylko się upewnić w pewnej sprawie, bo widzicie... Wydawało mi się, że znam już wszystkich gości w tym hotelu, choćby tylko z widzenia, ale was widzę tu po raz pierwszy. Jesteście tu nowi?
- Tak, dopiero co tu przybyliśmy - odpowiedziałam przyjaźnie - Jestem Serena Ketchum, a to jest mój mąż, Ash Ketchum. A to są nasi przyjaciele: Pikachu i Buneary.
- Pokemony, prawda? - spytała dziewczyna i lekko pogłaskała każde z nich za uchem - Dawno takich już nie widziałam.
- Bywałaś już w regionach? - zapytał Ash.
- Kilka razy jako dziecko - odpowiedziała dziewczyna - Ale pochodzę stąd. To znaczy tylko w połowie.
- Jak to „w połowie“? - spytałam.
- Bo ojciec pochodzi z Wielkiej Brytanii. To znaczy, tak właściwie, to on pochodzi z Irlandii, jednak posiada brytyjskie korzenie, bo jego matka, a moja babcia była z Irlandii Północnej. Tak czy siak to Irlandczyk, ale dużą część życia spędził w Szkocji, którą pokochał i potem tę miłość przekazał mnie. Dlatego właśnie jestem ogromną miłośniczką literatury brytyjskiej, a także wszystkiego, co się z nią wiąże. No, ale Szkocja jest mi szczególnie bliska, co jest oczywiście zasługą mojego taty. Drugim miejscem tak mi bliskim jest Rumunia, czyli ojczyzna mojej mamy.
- Twoja matka była z Rumunii? - spytał Ash.
- Tak, a konkretnie z Transylwanii - zachichotała dziewczyna - Wiecie, ojczyzny hrabiego Draculi. Ale spokojnie, ja wampirzycą nie jestem, tylko gotką.
- Aha! W takim razie mamy przyjemność z Mavis Stoner?
- Czy taką przyjemność, to ja nie wiem, ale tak, jestem Mavis Stoner - dziewczyna wesoło podała nam rękę, którą każde z nas lekko uścisnęło - A ten przystojniak przy moim stole, to mój facet.
Po wypowiedzeniu tych słów Mavis parsknęła śmiechem i dodała:
- Spokojnie, żartowałam. To jest mój ojciec, profesor Abraham Stoner. Irlandczyk z pochodzenia i zamiłowania. On i pan Randall znają się od paru lat i od dwóch lat tu przyjeżdżamy z okazji moich urodzin.
- Tak, pan Randall już coś o tym wspominał - powiedział Ash - Teraz też ma ci urządzić super przyjęcie urodzinowe.
- Prawda, zgadza się - potwierdziła Mavis - I to będzie super przyjęcie i oczywiście wszyscy goście hotelowi są na nim mile widziani. Wy także.
- Bardzo chętnie przyjdziemy - powiedział Ash.
- To super! Będzie mi miło wyginać z wami śmiało ciało - zachichotała dziewczyna - A jeśli któreś z was (czego oczywiście nie podejrzewam) nie potrafi tańczyć, to się nie przejmujcie. Ja sama nie tańczę najlepiej. Bardziej się wygłupiam na parkiecie.
- To tak samo jak ja - zaśmiał się Ash - Choć w sprawie tańca, to trochę mnie Serena podszkoliła.
- Oj tak, Mavis! I teraz potrafi śmigać na parkiecie jak John Travolta - dodałam wesoło - No, może do Johna Travolty trochę mu jeszcze brakuje, ale dobrze sobie radzi w tańcu. Uparcie się go uczył mimo kilku trudności i w końcu się nauczył.
- Aha! Czyli zdolny uparciuch - zachichotała Mavis - Wygląda mi na takiego.
- Dziękuję za komplement - powiedział Ash i wyraźnie się zmieszał.
Widocznie w wypowiedzi dziewczyny usłyszał coś, co wydało mu się dość niezwykłe lub dziwne. Dostrzegłam to bez trudu. Mavis też to zrobiła, bo również się lekko zmieszała i powoli wstała od stolika, mówiąc:
- Sorki, za dużo czasu wam już zajęłam. Wracam do ojca, ale z chęcią z wami jeszcze porozmawiam, jeśli oczywiście zechcecie.
- Spokojnie, zechcemy - powiedziałam przyjaźnie.
- To dobrze, bo ja jestem gadułą i bardzo lubię gadać i mieć słuchaczy - zaśmiała się Mavis i pomachała nam wesoło ręką na pożegnanie, po czym wróciła do stolika.
- Co ci się stało? - spytałam po chwili Asha.
- Coś mi się przypomniało - odpowiedział mi mój mąż - Coś, co mnie bardzo dziwi.
- Co takiego?
- Słowa, które wypowiedziała Mavis.
- I co z tymi słowami?
- Powiedziała o mnie: „zdolny uparciuch“.
- No i co z tego?
- Ktoś już kiedyś tak do mnie powiedział.
- Kto taki? Twoja mama?
- Nie. Zdaje mi się, że to była ona.
To mówiąc wskazał głową w kierunku Mavis, która siedziała właśnie przy stoliku wraz ze swoim ojcem.
- Mavis? To ty znałeś ją wcześniej? - zdziwiłam się.
- Tak mi się wydaje, choć z drugiej strony to chyba jest niemożliwe - odrzekł ponuro Ash.
- A to czemu?
- Jeśli to ona, to ostatni raz widziałem ją dziesięć lat temu.
- I co w tym takiego dziwnego?
- Nie wiem, jak to wyjaśnić. To wygląda dość dziwacznie.
- Co dokładnie? A w ogóle, to w jaki sposób poznałeś Mavis?
- Podczas lekcji gry na skrzypcach.
- I mówisz, że to miało miejsce dziesięć lat temu?
- Dokładnie tak.
- To już rozumiem. Chodziliście razem na lekcje gry na skrzypcach? I pewnie udzielałeś lekcji swojej młodszej koleżance, prawda?
- Przeciwnie. To ona udzielała lekcji mnie. I była wówczas nastolatką. Bardzo zdolną i o wielkiej miłości do skrzypiec. Moja mama płaciła właśnie jej za moje lekcje.
Spojrzałam na Asha zdumiona, początkowo nie zbyt rozumiejąc tego, co właśnie usłyszałam, bo było to tak niezwykłe, że aż nie do uwierzenia.
- Ale czekaj! Jak ona mogła dziesięć lat temu być nastolatką?! Przecież to jest niemożliwe! Przecież ona ma dopiero osiemnaście lat!
- Wiem, ale wtedy też coś tak tyle miała. I to jest właśnie dziwne.
Spojrzałam na Mavis z uwagą i przez chwilę się jej przyglądałam.
- Jesteś pewien, że niczego nie pomyliłeś? - spytałam po chwili Asha.
- Nie sądzę, żebym się w tej sprawie mylił - odpowiedział mój luby.
- Ale to przecież jest niemożliwe, aby po dziesięciu latach wciąż miała dopiero osiemnaście lat.
- To prawda, ale im bardziej sobie to wszystko odtwarzam w pamięci, tym bardziej jestem pewien tego, że to jest ta sama osoba, która uczyła mnie grać na skrzypcach. I przysiągłbym, że wyglądała wtedy tak samo, jak teraz. I że wtedy też miała osiemnaście lat.
- Ale jak to logicznie wyjaśnić?
- Nie potrafię i to właśnie mnie niepokoi.
Asha niepokoił brak możliwości wyjaśnienia tej sprawy, a mnie bardzo zaczęła niepokoić osoba Mavis i z każdym słowem, który wymieniliśmy na jej temat, mój niepokój tylko rósł.
- Wychodzi więc na to, że teraz aż się zaczęły nam mnożyć zagadki do rozwiązania - powiedziałam do Asha - Sprawa tej głowy w jeziorze Loch Ness, zniknięcie Claire Randall i jeszcze teraz tajemnica Mavis. Jak na miły wypoczynek od zagadek, to ciekawie się nam pobyt w Szkocji zaczyna.
- Oj tak, bardzo ciekawie - odpowiedział złośliwie Ash.
***
Dziewięcioletni Ash Ketchum stał przed stojakiem z nutami, wpatrując się w niego z uwagą. Wziął głęboki wdech i zaczął grać utwór, w którego rytm układały się nuty. Stojąca przy nim Mavis przyglądała się uważnie w swojego ucznia i z prawdziwą przyjemnością słuchała jego gry, do której nie miała się właściwie czego uczepić, gdyż była ona rewelacyjna. Smyczek wprawiany przez dłoń Asha w ruch, jeździł po strunach w taki sposób, że dźwięki, które skrzypce z siebie one wydawały nie były zwyczajną muzyką, tylko prawdziwym dziełem sztuki. Ash co prawda mówił swej nauczycielce, że kocha grę na skrzypcach i dlatego bardzo chce się jej uczyć, ale Mavis nie sądziła, iż dzięki temu będzie on potrafił tak dobrze opanować tę sztukę. A jednak potrafił i z całą pewnością jego miłość do skrzypiec posiadała tutaj ogromne znaczenie. To ona pchała go na wyżyny Parnasu i sprawiała, że tak szybko opanował podstawy gry i rozwijał swoja umiejętności.
- Brawo, Ash! Brawo! - zawołała radośnie Mavis, klaszcząc przy tym w dłonie, kiedy tylko utwór dobiegł końca - Jestem pod wrażeniem. Grasz z prawdziwą pasją i miłością do muzyki, a to w grze bardzo ważne. Zwłaszcza podczas gry na skrzypcach.
- Mówiłem ci, że kocham skrzypce - powiedział wesoło Ash, wpatrując się z uwagą w dziewczynę.
- Tak i widzę, że to rzeczywiście prawda i że ta miłość jest bardzo silna - stwierdziła z uśmiechem na twarzy Mavis - Tak czy siak bardzo dobrze ci idzie i właściwie dalsze lekcje są ci już niepotrzebne. A w tym konkursie szkolnym z pewnością wygrasz.
Ash chciał bowiem wziąć udział w szkolnym konkursie talentów, w którym uczniowie mieli zagrać na jakimś instrumencie i jeśli zechcą, to przy okazji mogli zaśpiewać jakąś piosenkę. Mogli też wystąpić w duecie z kimś ze szkoły, a Ash doskonale wiedział, kto będzie jemu partnerował. Bardzo chciał wystąpić ze Scarlett Johnson, która nie miała nic przeciwko temu i powiedziała, że bardzo chętnie z nim wystąpi i już wybrała sobie instrument stosowany do tej sytuacji. Scarlett bowiem chciała zagrać na fortepianie, a Ash uznał, że to jest super pomysł i tym chętniej będzie jej przygrywać na skrzypcach. Tylko jeszcze musiał ukończyć swoje lekcje po to, aby zagrać jak najlepiej. Teraz zaś to zrobił i był gotów na to, żeby wystąpić publicznie ze swoją grą, co napawało go wielką radością.
- Super! Zagram ze Scarlett i zdobędziemy pierwszą nagrodę! - zawołał wesoło.
- Bez wątpienia - powiedziała z uśmiechem na twarzy Mavis - A jeżeli nie wygracie tego konkursu, to będzie tylko oznaczać, że jury po prostu się nie zna na dobrej muzyce.
- Na pewno się uda. Musi się udać! - wołał wesoło Ash - A jeśli się nie uda, to wezmę jeszcze raz udział w tym konkursie i jeszcze raz i jeszcze raz, aż w końcu wygram!
- Och, ty mój zdolny uparciuchu - zachichotała Mavis - Strasznie mi się podoba ten twój upór. Tylko uparci zdołają coś osiągnąć na tym świecie. A ty jesteś w stanie osiągnąć bardzo wiele.
- Tak uważasz?
- Jestem tego pewna. Zresztą jeszcze sam się o tym przekonasz.
Konkurs muzyczny odbył się zgodnie z planem w szkole w Alabastii i Mavis zjawiła się na nim, żeby wraz z Delią, Oakiem oraz sierżant Jenny kibicować swemu zdolnemu uczniowi. Ten zaś był gotowy wraz ze Scarlett do występu i choć trochę gryzła go trema, to jednak postanowił dać z siebie wszystko. Jego artystyczna partnerka tremy nie miała i lekko podnosiła go na duchu, mówiąc mu:
- Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Damy sobie radę.
- Wiem, ale i tak trochę się denerwuję - odpowiedział jej Ash.
Scarlett zachichotała wesoło i pocałowała chłopca czule w policzek, na co on zareagował rumieńcem.
- Będzie dobrze, Buraczku. Zobaczysz.
Ash uśmiechnął się lekko do Scarlett i wziął głęboki wdech, szykując się do wyjścia na scenę. A kiedy już ta chwila nadeszła, to powoli wyszedł wraz ze Scarlett, po czym oboje ukłonili się publiczności, która powitała ich wejście gromkimi brawami. Potem Scarlett zasiadała przy stojącym już na scenie i zaczęła na nim grać, zaś Ash chwycił lewą ręką gryf skrzypiec, a prawą smyczek i dołączył do niej. Już po chwili chłopiec grał, zaś Scarlett przygrywając na fortepianie zaśpiewała:
Co dzień nas gna
W nowe strony zadyszany czas.
Sto dat, sto spraw
Wciąga nas, gna nas.
Ash wówczas przestał grać i zaśpiewał, co jakiś czas lekko tylko sobie przygrywając na skrzypcach:
I moje dni
Wszechobecny pośpiech, czasu znak
Naznaczy mi.
Może przez to lubię tak:
Lubię wracać tam, gdzie byłem już
Pod ten balkon pełen pnących róż,
Na uliczki te znajome tak.
Do znajomych drzwi
Pukać myśląc, czy...
Czy nie stanie w nich czasami
Ta dziewczyna z warkoczami.
Zaraz potem Scarlett zaśpiewała (do przygrywającego jej Asha):
Lubię wracać w strony, które znam,
Po wspomnienia zostawione tam,
By się przejrzeć w nich, odnaleźć w nich
Choćby nikły cień, pierwszych serca drżeń,
Kilka nut i kilka wierszy z czasów,
Gdy kochałeś pierwszy raz.
W samym środku zdyszanego dnia
Oglądasz się tak, jak ja... Jak ja.
Ash uśmiechając się do Scarlett westchnął lekko i czule zaśpiewał:
Oglądasz się
Tam, gdzie miłość zostawiłaś swą
Ty jedna mnie umiesz pojąć, bo lubisz:
Lubisz wracać tam, gdzie byłaś już
Pod ten balkon pełen pnących róż,
Na uliczki te znajome tak.
Do znajomych drzwi
Pukać myśląc, czy...
Czy nie stanie w nich czasami
Tamten chłopak ze skrzypcami.
Potem Ash przysunął się bliżej Scarlett i oboje zaśpiewali, patrząc na siebie czule:
Lubisz wracać w strony, które znasz,
Do mej twarzy zbliżyć twoją twarz,
By się przejrzeć w niej,
Odnaleźć w niej
Choćby nikły cień pierwszych serca drżeń
Kilka nut i kilka wierszy z czasów,
Gdy kochałaś/kochałeś pierwszy raz.
A na koniec występu Ash dał przepiękną solówkę na skrzypcach.
Występ ten był tak udany, że zdobył całą salwę gromkich braw i przy okazji też główną nagrodę. Po ogłoszeniu wyników konkursu Ash i Scarlett ściskali się radośnie i przy okazji młody Ketchum pobiegł do Mavis, której gorąco dziękował za jej lekcje i zaznaczając, że to dzięki niej wygrał.
- Tylko sobie to zawdzięczasz, Ash - odpowiedziała mu Mavis - Sobie i Scarlett, a nie mnie, mój ty zdolny uparciuchu. Pamiętaj zawsze, że wszelkie sukcesy zawdzięczać możesz przede wszystkim sobie i pomoc kogoś innego na nic ci się nie przyda, jeśli jej mądrze nie wykorzystasz.
- Ale i tak chcę podziękować, bo mi pomogłaś - rzekł Ash.
- Pomogłam i to z wielką chęcią - powiedziała Mavis, po czym lekko pochyliła się nad chłopcem i pocałowała go czule w policzek - Trzymaj się, zdolny uparciuchu. Idź teraz świętować ze swoimi przyjaciółmi. Ja wracam do siebie. Może się kiedyś jeszcze spotkamy? Bardzo bym tego chciała. A na razie pruj do przodu! Cały świat stoi przed tobą otworem! Wykorzystaj to i zdobądź go!
Po tych słowach Mavis odeszła w swoją stronę i Ash już więcej jej nie spotkał. Aż do teraz, do tej chwili, kiedy to oboje ją zobaczyliśmy w starym zamku przerobionym na hotel w samym środku Szkocji.
C.D.N