czwartek, 27 września 2018

Przygoda 117 cz. III

Przygoda CXVII

Wilkołak działa nocą cz. III


Chris wraz z Joy zaprowadził nas do gabinetu swego ojca. Jego wygląd nie był dla mnie bynajmniej niespodzianką. Ostatecznie spodziewałam się właśnie czegoś takiego. A co zobaczyłam? Niewielki, acz schludny pokój z małą biblioteką, sporym biurkiem, małą sofą i oknem z widokiem na ogród. Na biurku panował ład i porządek, z kolei na regale książki były poukładane w sposób dość chaotyczny i nieskładny.
- No i co o tym powiesz? - spytała Herberta.
- Pytasz mnie o pokój? - uśmiechnął się na to detektyw - Czy o jego właściciela?
- Raczej o to drugie. Ciekawi mnie, co byś powiedział o osobie, która tutaj na co dzień urzęduje.
Herbert pomyślał przez chwilę, obejrzał sobie cały pokój z uwagą, po czym powiedział:
- Myślę, że jego właściciel jest osobą bardzo zapracowaną, choć stara się być uporządkowany, a przynajmniej w tym, co robi. Zdarza mu się, iż pracuje do bardzo późna w nocy, lubi dobrą, mocną kawę, a także muzykę klasyczną. Sądzę też, że zna on kilka języków obcych, w tym przynajmniej jeden język wymarły.
- Geniusz! Naprawdę geniusz! - zawołała z zachwytem w głosie Joy, patrząc radośnie na Herberta.
- A skąd wiesz to wszystko? - zapytał Chris.
Ponieważ znałam dość dobrze metody pracy Herberta, to postanowiłam spróbować odgadnąć, po jakich szczegółach rozpoznał on takie oto cechy profesora Peepera.
- Biurko jest uporządkowane i wszystkie papiery leżą tutaj w pięknym ładzie, czego nie da się już powiedzieć o książkach na regale. Na biurku jest kubek z resztkami kawy...
Powąchałam lekko kubek i uśmiechnęłam się.
- Dobra kawa i mocna. Piją ją zwykle ci, co lubią dużo pracować i chcą się wzmocnić.
- Właśnie - pochwalił mnie z uśmiechem Herbert - Co jeszcze możesz powiedzieć o profesorze?
- Widzę na stoliku tuż przy oknie gramofon oraz kilka płyt. Napisy na pudełkach wskazują, że to muzyka klasyczna. A co do języków obcych... Widzę na grzbietach książek kilka tytułów po francusku i niemiecku.
- Brawo, Maren. A język wymarły? - uśmiechnął się Herbert.
- A tego to ja już nie wiem.
Detektyw parsknął śmiechem i wskazał na książkę, która leżała na podłodze, otwarta i grzbietem do góry.
- Proszę, oto dowód.
- Nie widzę związku.
- Naprawdę? Na okładce jest napis w starożytnej grece. Założę się, że treść także jest w tym samym języku zapisana.
Herbert założył gumowe rękawiczki, podniósł książkę i przyjrzał się jej z uwagą.
- Miałem rację. To nowe wydanie jakiegoś bardzo ciekawego dzieła. Ale za to wydanego w oryginale, bez żadnego tłumaczenia na język nam współczesny. Ciekawe... Widać profesorek nie lubi chodzić na łatwiznę.
- To zdecydowanie nie jest w jego stylu - powiedział Chris - Płacił już nieraz krocie za różne takie dzieła jak choćby „Odyseję“ w bardzo pięknym wydaniu, ale za to w oryginale.
- Dość kosztowny kaprys - zauważyłam.
- Ale za to jaki piękny - uśmiechnął się Herbert, pykając powoli fajkę - A teraz przyjrzyjmy się, co też pan profesor ma w swoim biurku. Maren, pomożesz mi?
- Jasne. A masz gumowe rękawiczki dla mnie?
- Też pytanie. Równie dobrze mogłabyś mnie zapytać o to, czy woda jest mokra.
- A jest? - zapytałam zadziornie.
- Bardzo śmieszne - rzucił detektyw i podał mi rękawiczki.
Założyłam je, po czym oboje zaczęliśmy dokładnie przeglądać biurko profesora. Powoli wyjmowaliśmy z szuflady tego oto mebla kilka różnych rzeczy, które bardzo nas zaintrygowały.
- No proszę, jaki ciekawy zbieg okoliczności - powiedziałam, kiedy w mojej dłoni znalazła się książka z pyskiem wilka na okładce - Zobacz tylko, Chris, co czyta twój kochany tatuś.
Nasz klient wziął ode mnie książkę i przyjrzał się jej dokładnie.
- „Wilkołaki w kulturach świata“. Dziwne.
- Tak, to jest bardzo dziwne - dodała Joy, również oglądając książkę - Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co się ostatnio tutaj dzieje.
- Nie przypominam sobie takiej książki w bibliotece ojca - rzekł Chris.
- Być może jest nowa - zauważył Herbert i oglądał dalej - O! A tu jest coś jeszcze ciekawszego.
To mówiąc wyjął z szuflady zieloną wstążkę i małe pudełko, w którym znajdowała się strzykawka. W tej samej szufladzie było jeszcze kilka fiolek z przeźroczystym płynem.
- O Boże! - jęknęła załamana Joy - Chyba nie chcecie powiedzieć...
- Nie chcemy, ale wiele na to wskazuje - przerwałam jej.
Herbert dla pewności wyjął z jednej fiolki korek i powąchał delikatnie przedmiot, a następnie nalał sobie na palec odrobinę tego płynu, po czym wziął go na język.
- Wiecie... Miałem już do czynienia z różnymi narkotykami, ale to mi nie smakuje jak żaden z nich - powiedział.
- A co z ciebie taki znawca, co? - spytałam złośliwie - Żeby tak nagle organoleptycznie ustalić, czy to narkotyki, czy nie?
- Nie brałem nigdy, jeżeli o to ci chodzi - odpowiedział mi ironicznie detektyw - Ale przeszedłem odpowiednie szkolenie i to pod okiem mojego mentora, dzięki któremu nauczyłem się rozróżniać narkotyki po smaku oraz po zapachu. Ten jednak nie pasuje mi na żadną z używek, z którymi miałem do czynienia.
- Może to jakaś nowa mieszanka?
- Być może. Warto to dać do analizy, jednak obawiam się, że profesor może wiedzieć, ile ma fiolek tego czegoś, więc wolę nie brać żadnej z nich.
- Więc jak chcesz to dać do analizy?
- W bardzo prosty sposób. Dajcie mi pustą fiolkę i pipetę. I jak macie olej rycynowy lub coś w tym stylu, to także.
Chris i Joy podali mu te przedmioty, zaś Herbert powoli nabrał z fiolki profesora do pipety ów przeźroczysty płyn, po czym nalał go do pustej fiolki, a następnie nalał z buteleczki podanej mu przez Joy odrobinę oleju rycynowego do opróżnionej fiolki, zakorkował ją i schował do szuflady.
- Proszę. W ten oto sposób profesor nie zorientuje się w niczym, a my będziemy mogli to zbadać.


- Myślicie, że mój teść to bierze i za sprawą tego czegoś zamienia się w wilkołaka? - zapytała Joy.
Chris obruszył się lekko.
- Kochanie, proszę cię! Przecież nie istnieje w nauce coś takiego jak wilkołak! Jest likantropia oraz kilka innych chorób, które mogą sprawiać wrażenie, że ktoś jest człowiekiem wilkiem, ale przecież to tylko choroby i nie mają one nic wspólnego z mitami ani legendami.
- To skąd się wzięły te wszystkie historie?
- Z ludzkiego strachu i wybujałej wyobraźni ludzi.
- Nie tylko z tego - zauważył Herbert - Wiecie, że niektóre plemiona Wikingów faszerowały się narkotykami, po czym nakładały na siebie skóry wilków i w takim oto stanie atakowały wrogów i to zwykle nocą? W takim stanie byli szaleni i nienormalni i mogli sprawiać wrażenie ludzi wilków, zwłaszcza, gdy atakowali nocą. W podobny sposób postępowali naturalni mieszkańcy Afryki i Azji, przy czym oni się przebierali w skóry lampartów i innych dzików kotów, dlatego byli znani jako lampartołaki.
- Aha. Czyli inaczej mówiąc historia wilkołaków ściśle się wiąże z narkotykami i ludzkim strachem ofiar tych naćpanych wariatów - rzuciła Joy - Ale czy mój teść również należy do tych wariatów?
- Śmiem w to wątpić - powiedział Chris - Joy, która widziała wyraźnie tę bestię twierdziła, że to była istota cała porośnięta sierścią, ale miała na sobie coś jakby resztki ubrań.
- Ciekawe - Herbert oglądał właśnie coś jakby niewielki notes, który właśnie wyjął z biurka profesora - Zobaczcie tylko. Tu są jakieś daty i jakieś dopiski do nich. Jakby coś notował regularnie.
Spojrzałam na notes i zobaczyłam owe zapiski.
- Tak... Tak jakby przeprowadzał jakieś badania i to regularnie. Ale nie rozumiem, co to oznacza. Chris, może ty wiesz?
Nasz młody przyjaciel spojrzał w zapiski i przeczytał kilka na głos.
- „Jedna dawka, to za mało... Efekt dobry, ale raczej znikomy... Znowu mało efektów“... O! A to ciekawe... „Podwójna dawka, doskonały skutek, ale też efekty uboczne“... Efekty uboczne? O co tu może chodzić?
- Pewnie o to, że twój ojciec, będąc na haju, biega sobie po lesie jako wilkołak - powiedziała żona Chrisa.
- Joy, błagam cię! Mój ojciec bywał lekkomyślny, ale żeby aż tak? I po co on niby miałby to robić? Dla eksperymentu?
- A książka o wilkołakach, którą znaleźliśmy w biurku?
- To tylko dowodzi, że się nimi interesuje od czasu, kiedy znaleziono ślady tego stwora. Jak dla mnie, to ojciec pomaga jakiemuś podejrzanemu koledze ze studiów w jego bardzo podejrzanych badaniach i stworzyli razem jakiegoś mutanta, który teraz wymknął się spod kontroli i biega gdzieś po lesie. Nie ma w tym nic paranormalnego.
- Ale za to dużo w tym zachowania nielegalnego, prawda?
- Podejrzewam, że nie.
- I co teraz zrobisz?
Chris westchnął załamanym głosem.
- Nie mogę uwierzyć w to, że ojciec na stare lata zechciał nagle złamać prawo, ale jeśli to zrobił, to będzie musiał za to odpowiedzieć.
- Spokojnie, nie wyciągajmy pochopnych wniosków - powiedziałam - Dowiemy się wszystkiego, tylko na spokojnie. Musimy najpierw pogadać z tymi nastolatkami, którzy widzieli tego wilkołaka na żywo. Może oni nam coś powiedzą.
- I przy okazji musimy też pomówić z narzeczoną twojego ojca - rzekł Herbert, dalej przeglądając notes profesora Peepera - A tak przy okazji, to kto mieszka na Philadelphia Street 12?
- Nie wiem, a czemu pytasz? - zdziwił się Chris.
- Ponieważ ten adres jest w notesie twojego ojca. I to podkreślony dwa razy.
- Nie wiem, kto tam mieszka.
- Tam jest apteka - powiedziała nagle Joy.
- Jesteś pewna? - spytałam.
- Tak, kupowałam tam kiedyś leki dla mego teścia. Ma małe problemy z... No, wiecie z czym.
Herbert uśmiechnął się delikatnie, bo zaraz zrozumiał, o co chodzi.
- Ale chyba nie jest...
- Nie! Znaczy ja tam nie wiem, ale jego narzeczona się nie skarżyła - odpowiedziała wesoło Joy - Ale rozumiecie, lata już nie te, co kiedyś. Co prawda daleko mu jeszcze do starości, ale nigdy specjalnie o siebie nie dbał i cóż...
- Rozumiem. Zasiedziały tryb życia, zero ćwiczeń czy też gimnastyki i proszę... Efekty dają o sobie znać.
- Tak, a ostatnio ojciec nagle zainteresował się gimnastyką - rzekł na to Chris - Kupił sobie hantle, zaczął biegać wokół domu i w ogóle...
- A to wszystko z powodu ślubu, który planuje wziąć z tą dziewczyną - wtrąciła Joy.
- A co wy sądzicie o tym ślubie? - zapytałam.
Chris wzruszył lekko ramionami i powiedział:
- To sprawa ojca, z kim się żeni. Mnie nic do tego, choć przyznaję, że nie będzie mi komfortowo mieć macochę trochę tylko starszą ode mnie.
- Ja mam tak samo, ale skoro mój teść się zakochał, to kim ja jestem, aby mu tego zabraniać? - dodała Joy i uśmiechnęła się lekko - Poza tym ja dobrze wiem, co to znaczy zakochać się. Pamiętam, jak pokochałam Chrisa. Byliśmy wtedy dziećmi.


- O tak, to prawda - uśmiechnął się Chris - Oboje mieszkaliśmy po sąsiedzku i często spędzaliśmy ze sobą czas. Byliśmy nierozłączni, ale nigdy nie sądziliśmy, że się pobierzemy... Do czasu, aż Joy przyszła do mnie zła jak Beedrill z takim kolorowym pisemkiem w dłoni.
- A co w nim było? - zapytał wesoło Herbert.
- Że jej ulubiony gwiazdor filmowy się żeni, co ją bardzo rozdrażniło, bo liczyła, że ożeni się z nią, kiedy tylko ona dorośnie. A potem podarła gazetę na strzępy i gdy ją uspokoiłem, to dodała, że mam rację i nie powinna się złościć, bo kiedyś jeszcze pozna chłopca, który będzie przystojny, miły, silny i mądry.
- Tak, a ty powiedziałeś na to, że obawiasz się, iż nie masz tylu zalet - zachichotała Joy - No, a ja od tego czasu zaczęłam patrzeć na ciebie nieco inaczej i cóż... Potem wspomniałeś, że jesteś podobny do swojego taty, a on był wtedy bardzo przystojnym mężczyzną. Zresztą nadal taki jest. I ja ci powiedziałam, że jak dorośniesz, na pewno będziesz równie przystojny, co on i obiecałam jeszcze, iż poczekam na ciebie, aż dorośniesz.
- Wtedy myślałem, że mówisz to żartem.
- No cóż... To było trochę żartem, a trochę też na poważnie. Ale sam widzisz, że zaczekałam na ciebie.
- Co racja, to racja.
Oboje z Herbertem parsknęliśmy śmiechem, słysząc tę uroczą i dosyć zabawną historię naszych uroczych klientów.
- Dobrze, kochani. Pora skończyć wspominki z przeszłości i wrócić do naszej smutnej rzeczywistości - powiedział Herbert, uśmiechając się przy tym delikatnie - Gdzie znajdziemy tę parę nastolatków, która widziała tego wilkołaka?
- W Centrum Pokemon - odpowiedziała Joy.
- Dobrze, a więc idziemy tam. A przy okazji zadzwonimy do profesora Rowana. Chcę mu przesłać coś do zbadania.

***


Ja i Herbert poszliśmy do Centrum Pokemon, gdzie łatwo zdołaliśmy znaleźć Lyrę i Khoury’ego. Siedzieli oni w swoim pokoju, w którym właśnie grali razem w szachy. Ledwie nas zobaczyli, a szybko się oderwali od tej czynności i wstali z krzeseł, przyjmując postawę pełną szacunku.
- Dzień dobry, panie Jones - powiedzieli chórem - Witaj, Maren.
- My się znamy? - zapytałam zdumiona.
- Jak to, nie pamiętasz nas? - zapytała Lyra wesoło - Przecież już się znamy od jakiegoś czasu.
- W sumie, to coś mi się przypomina - powiedział Herbert - Czy aby nie z czasów Bitwy o Kanto?
- Dokładnie tak. Wtedy widzieliśmy się pierwszy raz, a potem znowu widzieliśmy się podczas urodzin Asha. I chyba nawet podczas tego przyjęcia z okazji powrotu Asha, kiedy on ujawnił, że jednak żyje, a nie zginął, jak wszyscy myśleli.
- Ach tak, teraz sobie was przypominam! - zawołałam wesoło - O rany, wybaczcie mi, proszę. A wiecie co? Od początku wasze imiona wydawały mi się jakieś dziwnie znajome.
- Miło mi to słyszeć - powiedział przyjaznym tonem Khoury - Ale co was sprowadza w te strony?
- Sprawa wilkołaka - wyjaśniłam - Wynajęli nas państwo Peeper.
- Ach, oni! - zawołała wesoło Lyra - Rozmawiali niedawno z nami w tej sprawie. Wspominali, żebyśmy nie opuszczali miasta, bo być może ktoś od nich zechce z nami rozmawiać w tej sprawie. Ale nie wspominali, że to będziecie wy.
- No właśnie, to naprawdę zagadkowa sprawa, nie sądzicie? - zapytał Khoury - Czy wyciągnął pan już z niej jakieś wnioski, panie Jones?
- Jakieś wnioski wyciągnąłem, jednak wolę nie mówić o nich za wiele, póki się nie upewnię, że są słuszne - odpowiedział Herbert i uśmiechnął się - Ale proszę, mówcie mi po imieniu. Razem walczyliśmy w Bitwie o Kanto, więc wolę być na „ty“ z towarzyszami broni.
- No, z tymi towarzyszami broni pan trochę przesada, ale to prawda, razem walczyliśmy w tej samej bitwie - rzekł wesoło Khoury - Nie wiem tylko, czy zdołam się przemóc i mówić do pana po imieniu.
- Postaraj się, bo inaczej zacznę brać pensa za każdym razem, gdy się pomylisz.
- Pensa? A nie lepiej centa? Bo ja nie mam przy sobie pensów.
- Tym bardziej więc postaraj się, aby nie mówić do mnie inaczej niż po imieniu.
Wszyscy zaśmialiśmy się z tej wypowiedzi, po czym usiedliśmy sobie wygodnie i zaczęliśmy rozmawiać.
- Powiedzcie mi, jak to wyglądało? - spytałam na początek.
- Chodzi ci o spotkanie z tym wilkołakiem? - zapytał Khoury.
- Nie inaczej.
Chłopak lekko się zarumienił, jakby cała ta sprawa była dla niego co najmniej wstydliwa. Nie wiedziałam, dlaczego tak się zachowuje, ale Lyra bardzo szybko pospieszyła mi z pomocą, wyjaśniając tę sprawę.
- Khoury nie bardzo chce o tym mówić, bo to jest dość zwariowane - zaśmiała się delikatnie dziewczyna - Chodzi o to, że ja i on... To było dość zwariowane i sama mam poważne wątpliwości, czy powinniśmy o tym teraz rozmawiać.
- Jeśli to ma bezpośredni związek z tym wilkołakiem, to musicie nam wszystko opowiedzieć - powiedział stanowczym tonem Herbert.
Lyra westchnęła delikatnie, po czym zachichotała, jakby chciała sobie dodać nieco odwagi i zaczęła mówić:
- Chodzi o to, że oboje poszliśmy wtedy do lasu nad jezioro, które tam się znajduje. Wiecie, to takie bardzo piękne jeziorko i aż żal było w nim nie popływać, zwłaszcza po północy. Dlatego też wpadłam na pomysł, aby tam pójść w nocy i popływać. Khoury poszedł ze mną i wtedy... No i wtedy ja właśnie...
Dziewczyna westchnęła głośno, po czym uśmiechnęła się ona wesoło i zaczęła dalej mówić:
- No i wtedy właśnie, kiedy tylko znaleźliśmy się nad jeziorem, to ja się rozebrałam do naga i weszłam do wody, a potem zawołałam do Khoury’ego, aby do mnie dołączył.
- Wahałem się i to bardzo, wstydziłem się, ale w końcu się zdobyłem na odwagę - wyjaśnił Khoury, a jego twarz płonęła bardzo wielkim rumieńcem - Też się rozebrałem i dołączyłem do Lyry.
- Aha... To bardzo ciekawa zabawa - zachichotałam wesoło - Tylko się tam kąpaliście, czy może jeszcze...?
- Kochana moja, to ich prywatna sprawa - powiedział Herbert - Choć mam przeczucie, że raczej to drugie, prawda?
Lyra i Khoury nic nie odpowiedzieli, ale wyraźnie oboje bardzo mocno się zarumienili.
- A więc jednak - detektyw był z siebie bardzo zadowolony - No, ale do rzeczy. Opowiadajcie, co widzieliście.
Lyra westchnęła i zaczęła dalej mówić:
- No więc, zrobiliśmy... to, co zrobiliśmy, a potem usiedliśmy nadzy na brzegu i zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, aż nagle usłyszeliśmy coś za sobą. Odwróciliśmy się, aby zobaczyć, kto idzie w naszą stronę, gdy nagle to coś zobaczyliśmy.


- To coś, czyli wilkołaka? - spytałam.
- Tak, ale mówię wam, to było straszne - jęknęła załamanym głosem dziewczyna, ocierając sobie pot z czoła - To było ogromne, straszne bydlę, stało na tylnych łapach, było całe porośnięte gęstą sierścią, miało ostre kły i wielkie pazury. Na widok tego czegoś wrzasnęłam ze strachu, a to bydlę ryknęło na mnie i uciekło w krzaki.
- Ryknęło i uciekło? - zapytał zdumiony Herbert - A to ciekawe. Nie sądzę, aby wilkołak, takie silne stworzenie mogłoby się przestraszyć krzyku nastolatki.
- No właśnie - zgodziłam się z nim - To brzmi naprawdę bardzo, ale to bardzo podejrzanie.
- Ja mówię prawdę, a zresztą Khoury świadkiem - rzuciła Lyra, która chyba pomyślała, że zarzucamy jej kłamstwo.
Zaśmiałam się delikatnie i powiedziałam:
- Spokojnie, Lyra. Tylko spokojnie. Przecież żadne z nas nie sugeruje ci, że kłamiesz. Wręcz przeciwnie, my ci wierzymy.
- Właśnie, ale sama chyba przyznasz, że to niezwykłe zachowanie jak na wilkołaka - dodał Herbert - Nie sądzę, aby takie stworzenie mogło się tak po prostu was przestraszyć i uciec.
- My także mamy poważne wątpliwości - powiedział Khoury - I już mówiliśmy o tym policji i państwu Peeper, ale cóż... Jak dotąd kilka prób obławy nic nie dało.
- Czy policja zajęła się tą sprawą? - zapytałam.
- Tak, ale bardzo szybko uznała, iż jeśli to zwierzę, to nic nie może w tej sprawie zrobić i lepiej wezwać jakiegoś łowcę dzikich Pokemonów. Ale ludzie zamiast tego woleli sami złapać wilkołaka. Kilku odważnych zaczaiło się kilka razy w lesie, lecz nigdy go nie znaleźli. Raz czy dwa chyba nawet go widzieli, ale z daleka i bardzo szybko zniknął. A może tylko im się tak wydawało? Tak czy inaczej wiemy doskonale, że to stworzenie pojawia się w różnych odstępach czasu i trudno jest przygotować na nie obławę. Przez pierwsze kilka dni, gdy je zobaczyliśmy i ludzie się o tym dowiedzieli, to czekali w lesie, ale wilkołak się nie zjawił i dali sobie z nim spokój. I wtedy znowu się pojawił, potem była obława i znowu go nie było, a następnego dnia po obławie znów się pojawił. Ludzie, którzy samodzielnie kręcili się po lesie go widzieli, a poza tym widziało go też kilka osób mających okna na widok na pobliski las. Widzieli tego stwora biegającego pod lasem. No, a nawet gdyby go nie widzieli, to świeże ślady w pobliżu miasta mówią same za siebie.
- Czy ten stwór nigdy nie wszedł do miasta? - spytał Herbert.
- Nie wiemy, ale raczej nie. W każdym razie nikt go tam nie widział - odpowiedział mu Khoury.
- A czy podczas jakieś obławy ktoś go może widział? - zapytałam.
- Jak mówiłem, niektórym się wydawało, że go widzieli, ale nie doszło do kolejnej konfrontacji - odparł chłopak.
- Co o tym wszystkim myślicie? - zapytała Lyra.
- Nie wiemy jeszcze, co mamy o tym myśleć, jednak w każdy razie na pewno odrzucamy wszelkie paranormalne wyjaśnienia - odpowiedział jej Herbert.
- A więc co sądzicie o tym?
- Ja nie wiem, co mam myśleć, a nasz kochany detektyw chyba woli dla siebie zachować wszelkie wyjaśnienia - odpowiedziałam ironicznie.
- Owszem, jak na razie wolę nie wysuwać żadnych wniosków, póki nie odkryję wszystkich szczegółów - Herbert powoli nabił fajkę i ją zapalił - Ale jeśli coś odkryję, to możecie być pewni, że się z wami tym podzielę.
- A czy możemy wam jakoś pomóc? - zapytał Khoury.
- No właśnie! Chcemy pomóc zamiast czekać bezczynnie! - dodała podnieconym tonem Lyra.
Herbert pykając lekko fajkę i uśmiechnął się przyjaźnie.
- To doskonale, ponieważ miałbym dla was małe zadanie.
Dzieciaki nadstawiły uważnie ucha, aby wysłuchać, o co też chcemy je poprosić.

***


Lyra i Khoury ruszyli wykonać powierzone nam zadanie, a ja i Herbert skorzystaliśmy z miejscowego telefonu, aby zadzwonić do profesora Jasona Rowana. Na szczęście uczony był w swoim laboratorium, więc mogliśmy z nim porozmawiać.
- Dzień dobry, panie profesorze - powiedział na powitanie Herbert - Miło pana znowu widzieć.
- Ciebie również, Herbercie - uśmiechnął się lekko profesor - Co też sprawiło, że postanowiłeś do mnie zadzwonić?
- Bardzo ważna sprawa.
- Oczywiście. Czy w innej byś do mnie zadzwonił?
Herbert uśmiechnął się ironicznie, a po chwili rzekł:
- No dobrze. A więc czy mogę powiedzieć, czemu dzwonię?
- Skoro już raczyłeś sobie o mnie przypomnieć i zadzwonić do mnie, to mów śmiało. Jestem ciekaw, co też sprawiło, że postanowiłeś sprawić mi tę przyjemność i zadzwonić.
- Chodzi o to, że mam pewne obawy wobec pewnej nieco podejrzanej substancji - wyjaśnił Herbert i wyjął fiolkę, do której pobrał on ten rzekomy narkotyk z gabinetu profesora Peepera - Chciałbym pana prosić o to, żeby pan powiedział nam, co też to takiego może być.
Profesor spojrzał na nas z monitora aparatu telefonicznego, po czym powiedział z uśmiechem:
- Ciekawe. Bardzo ciekawe. Wygląda nad wyraz interesująco. A więc mam ci to sprawdzić?
- Tak. Prześlę to panu zaraz w pokeballu.
- Doskonale. A więc zrób to.
Herbert powoli wyjął pokeballa, otworzył go, a następnie schował do niego fiolkę, po czy zamknął kulę i umieścił ją na przyrządzie ustawionym tuż pod telefonem.
- Proszę, przesyłam to panu.
Nacisnął kilka przycisków, a następnie pokeball został wciągnięty do aparatury telefonicznej i zniknął w niej, aby zaraz potem pojawić się w laboratorium profesora Rowana. Już po chwili uczony miał fiolkę w ręku i z uwagą ją oglądał.
- Zbadam to i myślę, że już jutro będę mógł wam powiedzieć, co też to takiego jest. Gdzie mam dzwonić, aby wam przekazać wyniki badań?
- Sami do pana zadzwonimy w tej sprawie - odpowiedział Herbert - Prosimy jednak o pośpiech, ponieważ prowadzimy właśnie małe śledztwo, z którym ta tajemnicza substancja jest ściśle związana. A zatem im szybciej dowiemy się, co to takiego, tym lepiej dla całej sprawy.
- Rozumiem i bądźcie spokojni. Myślę, że zgodnie z zapowiedzią już jutro będę wam mógł udzielić odpowiedzi na to, co to takiego jest - rzekł profesor i uśmiechnął się lekko - Ale bądźcie też łaskawi pamiętać o tym, że uczonego nigdy nie należy poganiać.
- Pamiętamy o tym doskonale, panie profesorze - odezwałam się po raz pierwszy podczas tej rozmowy.
Profesor uśmiechnął się delikatnie i dodał:
- Spokojnie. Zbadam to jak najszybciej, a potem powiem wam, co też odkryłem. Ale liczę, że w zamian wyjaśnicie mi, o co tutaj chodzi.
- Wyjaśnimy panu wszystko i to ze szczegółami - odpowiedział na to z uśmiechem Herbert.
Rozmowa została po tych słowach zakończona, obraz na ekranie znikł, a słuchawka powróciła na widełki.
- Doskonale, jedna sprawa załatwiona - powiedział detektyw bardzo zadowolonym tonem - Teraz sprawdzimy coś innego, moja droga.
- A co zamierzasz sprawdzić? - spytałam - Chcesz może zajrzeć do tego lasu?
- To jeszcze zdążymy zrobić. A na razie zamiast wilkołaków bardziej mnie interesują ludzie, a konkretnie jedna osoba.
- A jaka?
Herbert uśmiechnął się delikatnie i wyjaśnił mi, o kogo mu chodzi.

***


Następną osobą, z którą zamierzaliśmy porozmawiać, była panna Tina Solaston. Dostaliśmy jej adres od Chrisa i Joy, dlatego też bez trudu ją znaleźliśmy, a kiedy już to zrobiliśmy, to poszliśmy do jej domu, aby z nią porozmawiać. Kobieta przyjęła nas, ale niezbyt chętnie to zrobiła, gdyż miał niedługo przyjść do niej jej narzeczony, dlatego też wolała się szykować na spotkanie z nim niż z nami rozmawiać.
- Przyjmuję u siebie państwa tylko i wyłącznie dlatego, że Chris i Joy mnie o to poprosili, jednak nie ukrywam, że nie sprawia mi to przyjemności - powiedziała kobieta nieuprzejmym tonem.
Tina to była młoda osoba, która jeszcze nie ukończyła trzydziestki, posiadaczka pięknych, ogniście rudych włosów skręconych w różne loki, a także ślicznych, zielonych oczu, którymi pewnie oczarowała już niejednego faceta. Odniosłam wrażenie, że Herbert jest bardzo zachwycony urodą tej paniusi. Nie wiem, czy mam rację, ale tak czy inaczej, jeśli tak było, to nie dziwiłam się profesorowi Peeperowi, że uległ jej urokowi, bo z pewnością jej dobre maniery go nie mogły oczarować z tej prostej przyczyny, że ta baba po prostu ich nie posiadała.
- Spokojnie, proszę pani. Nie zajmiemy pani wiele czasu. Chcemy się tylko panią zapytać, co pani wie w sprawie tego wilkołaka, który ostatnio tutaj grasuje.
- Ja? Nic o nim nie wiem - odpowiedziała ponuro Tina, choć już nieco milszym tonem, jakby wręcz przerażonym - Nie miałam na szczęście okazji zobaczyć tego stworzenia na własne oczy, ale bardzo się cieszę, że tak jest, ponieważ nie palę się do tego, aby je zobaczyć.
- Nie dziwię się pani - powiedziałam dowcipnie - Sęk jednak w tym, iż ten stwór istnieje i mogą być z nim jeszcze problemy, dlatego musimy go złapać i to jak najszybciej.
- Wobec tego źle państwo trafiliście - stwierdziła kobieta - Ja nie biorę udziału w urządzanych na niego obławach i nie wiem, kiedy nastąpi kolejna, choć podobno teraz mają zasadzać się w lesie co noc z nadzieją, że w końcu go złapią.
- Rozumiem, to ciekawe - powiedział Herbert - Skąd pani to wie, skoro się pani tym nie interesuje?
- Koleżanka, która bierze udział w obławie mi o tym mówiła. Ją wręcz pociągają takie niebezpieczne sytuacje i opowiadała mi raz o tym, że jak się to zaczęło, to trzy noce przesiedziała z resztą tych wariatów w lesie, ale wilkołak się nie zjawił, śladów nowych też nie było, więc wrócili do domu i co? Następnej nocy znów się pojawił i kręcił się koło miasta i znów zrobili obławę i znów go nie znaleźli, choć nowe ślady były widoczne na ziemi w lesie i w pobliżu miasta. I tak to się ciągle toczy, że widzą jego ślady, a jego samego bardzo rzadko i prawie nigdy podczas obław.
- Prawie? - spytałam.
- Moja koleżanka twierdzi, że z całą pewnością widziała go, jak ucieka w kierunku przeciwnym do miejsca, w którym czekała na niego zasadzka. Ale oczywiście nie znaleziono go. A teraz ludzie się wkurzyli i postanowili robić obławę co noc, więc cóż.. Prędzej czy później ta bestia musi wpaść im w ręce. To tylko kwestia czasu.
- A co o tym wszystkim sądzi profesor Peeper? - zapytał Herbert.
- Mój narzeczony jest zdania, że ten wilkołak to jakieś zwierzę, które uciekło z laboratorium, ponieważ prowadzono nam nim bardzo podejrzane eksperymenty. Nie przejmuje się tym i uważa, że to wszystko skończy się tak szybko, jak się zaczęło.
- Nie jest więc zaniepokojony?
- W żadnym razie.
- A więc musi być bardzo odważnym człowiekiem.
- Owszem, choć nie należy mylić odwagi z brakiem rozsądku.
- To znaczy?
- Bo widzicie... Osobiście uważam, że on czasami postępuje naprawdę bardzo lekkomyślnie.
- Jak to?
- A jak inaczej nazwiecie państwo to, że chodzi po nocach i wraca do swojego syna i synowej z każdej wycieczki u mnie?
Spojrzeli na siebie z Herbertem bardzo zaintrygowani tym, co właśnie usłyszeliśmy, a potem spojrzeliśmy na młodą kobietę, aby kontynuować tę rozmowę.
- Co to oznacza? - spytałam - Chce pani nam powiedzieć, że profesor Peeper wraca zawsze po nocach do domu? Nie zostaje u pani na noc?
Byliśmy tym bardzo zdumieni. Słyszeliśmy co prawda od Chrisa i Joy o jednym takim przypadku, ale okazało się, że jest ich więcej, o czym nasi klienci zapomnieli nam wspomnieć.
- Nie, nie zostaje on u mnie i wraca po nocy do siebie, co uważam za szczyt lekkomyślności - stwierdziła ponuro Tina - I nie rozumiem, czemu on tak się zachowuje. Gdybyśmy nigdy tego ze sobą nie robili, to bym jeszcze rozumiała, że Uriah chce zachować pozory moralności, ale przecież ja i on jesteśmy kochankami. No tak, jesteśmy nimi i jakoś wcale się tego oboje nie wstydzimy. A co?! Państwo może uważają, że to niemoralne?
- Skądże. Nic nam do cudzego, prywatnego życia - zarzekłam się - W końcu mamy już XXI wieku, a nie XIX, chociaż i wtedy również bywały z pewnością podobne przypadki, tylko nie mówiło się o tym na głos.
- Właśnie. Wtedy to nie wypadało, a teraz wypada - uśmiechnęła się wesoło kobieta - A jeśli nawet nie wypada, to mnie to nic nie obchodzi. Ja kocham Uriaha i zamierzam wraz z nim spędzić przyjemnie życie.
- No, ale różnica wieku...
- I co z tego? Nie jest znowu tak stary, a ja nie jestem dzieckiem. Oboje jesteśmy dorośli, więc w czym problem?
- W niczym - uśmiechnął się Herbert Jones - Ale bardzo proszę nam powiedzieć, w jaki sposób państwo zostaliście parą?
- Ach, to było przyjęcie urodzinowe Chrisa, syna profesora - rzekła z uśmiechem Tina - Joy, to znaczy jego żona jest mi bardzo dobrze znana i razem urządziłyśmy mu przyjęcie urodzinowe w miejscowej restauracji. Brałam też udział w tej zabawie i podczas niej poznałam Uriaha. To była miłość od pierwszego wejrzenia, zapewniam was.
- Nie śmiemy w to wątpić - uśmiechnął się ironicznie Herbert - Ale tak czy siak na pewno syn i synowa mieli pewne wątpliwości wobec państwa związku, prawda?
- Wątpliwości były i owszem, ale żadnego protestu nie było. Żadne z nich nie powiedziało mi ani jednego, niemiłego słowa.
- To znaczy, że go popierają?
- Czy ja wiem, czy popierają? Ale nie protestują, a to najważniejsze.
- Rozumiem. A proszę nam powiedzieć, czy profesor codziennie panią odwiedza?
- Tak, ale nie zawsze spędzamy ze sobą upojne wieczory, jeśli o to pan chce zapytać - zaśmiała się dowcipnie Tina - Czasami Uriah bywa także pod wieczór u miejscowego aptekarza.


- Aptekarza? - spytałam.
- Tak, u tego całego Heepa czy Heesa... Nie pamiętam, jak on się tam nazywa. Podobno to kumpel Uriaha ze studiów. Załatwia mu kilka leków wzmacniających na... No, wiecie co.
- Aha... Takie buty - uśmiechnęłam się - A więc pan profesor nie staje na wysokości zadania?
- Skądże, staje i owszem, ale z jakiegoś powodu sobie ubzdurał, że nie robi tego dostatecznie dobrze i pomimo moich rad zaczął brać te dziwne leki od swojego kumpla.
- Nie wie pani może, jakie to leki?
- Nie wiem, ale niewiele mnie to interesuje. Skoro tak się troszczy o mój komfort w tych sprawach, to ja nie będę mu tego zabraniać. Zresztą jest dorosły i wie, co robi.
- Powiedzmy - mruknęłam złośliwie.
- Jeszcze jedno, panno Tino - odezwał się Herbert - Chciałbym zapytać panią, czy może pani zauważyła jakieś zmiany w profesorze odkąd zaczął on zażywać te leki?
- Cóż, jest z pewnością bardziej sprawny, ale dziwnym trafem musi się codziennie rano golić, bo nocą mu wyrasta tak gęsty zarost, że nie czuje się w nim komfortowo. Tak w każdym razie mi mówi.
- To ciekawe - powiedział detektyw, zaraz pogrążając się we własnych myślach - A więc goli się codziennie?
- Tak, ale chyba jakoś kiepsko mu to idzie, bo miał raz lekkie ranki na twarzy, gdy do mnie przyszedł. Mówił mi wtedy, że goląc się tak bardzo się spieszył, że aż się zaciął i to kilka razy.
- Rozumiem. Interesujące - uśmiechnął się Herbert - To już wszystko z mojej strony. Bardzo pani dziękuję za miłą rozmowę.
- Ja również, chociaż dziwi mnie, że najpierw pyta pan o wilkołaka, a potem o mojego narzeczonego. W końcu, co ma piernik do wiatraka?
- W tym wypadku bardzo wiele - rzekł wesoło detektyw - Choćby to, że pierniki piecze się z mąki, które to kiedyś się wyrabiało w takich właśnie wiatrakach.
- No tak, trudno temu zaprzeczyć - zaśmiała się Tina - A teraz muszę państwa przeprosić, ale zaraz ma się zjawić Uriaha. Mam nadzieję namówić go, żeby dzisiaj raczył zostać u mnie na noc, dlatego prosiłabym państwa, abyście państwo już sobie poszli, bo on tak za chwilę powinien przyjść...
Wtem do pokoju wszedł nagle profesor Peeper z bombonierką w ręku i kwiatami w drugiej ręce.
- A właściwie to już przyszedł - dokończyła kobieta.
- Proszę się nie przejmować, my już wychodzimy - powiedziałam.
- O! Ciekawe - rzucił niezadowolonym tonem profesor - Jak widzę, państwo tutaj także się kręcą. Czyżby dalej w sprawie tego wilkołaka?
- Owszem, w tej samej - odpowiedziałam mu - A czy to coś złego?
- Nie, ale zdecydowanie wolałbym, aby państwo więcej nie nachodzili ani mnie, ani mojej narzeczonej, zwłaszcza w sprawach tak absurdalnych.
- Absurdalnych? - zapytałam złośliwie - Czyli uważa pan sprawę tego wilkołaka za coś absurdalnego? Przecież to stworzenie naprawdę istnieje!
- Nie mówię, że nie istnieje, ale miło by mi było, gdyby tak państwo, jeśli już musicie go szukać, zaczepiali w tej sprawie osoby, które coś o nim wiedzą, a nie moją narzeczoną.
- Spokojnie, już nikogo nie zaczepiamy i idziemy sobie - rzuciłam mu zgryźliwie i wyszłam z domu, a Herbert za mną.
Chwilę później drzwi za nami zamknęły się w sposób dość głośny.
- Przyjemniaczek, co nie? - zachichotał Herbert - Chyba nas nie lubi.
- Nic dziwnego, skoro ma coś na sumieniu - powiedziałam - Jestem tylko ciekawa, co to takiego. Bo chyba nie to, że bawi się w strasznie ludzi z okolicy w skórze wilka.
- To zdecydowanie możemy odrzucić.
- A więc co to takiego? I dlaczego tak bardzo to próbuje przed nami ukryć? Zresztą nie tylko przed nami?
- Spokojnie, Maren. Tylko spokojnie. Wszystkiego się dowiemy, ale w swoim czasie. A na razie wracajmy do Centrum Pokemon. Chciałbym coś zjeść, a tam serwują całkiem dobre dania dla takich podróżników jak my.

***


Zegar w pokoju wybił godzinę 22:00 i Maren przerwała nagle swoją opowieść, zaś Lorenzo spojrzał uważnie w kierunku cyferblatu i powiedział:
- O rany! To już ta godzina?! Ale późno! Trzeba się zbierać do spania.
- Hej! No bez takich! - zaczęliśmy krzyczeć jeden przez drugiego.
- No właśnie! Co my, dzieci jesteśmy, że musimy tak wcześnie chodzić spać? - spytała Bonnie.
- A niby kim jesteś, jak nie dzieckiem? - zapytał z ironią w głosie jej starszy brat - Poza tym już ziewasz ze zmęczenia.
- Ja wcale nie ziewam, ja tylko... - jęknęła Bonnie, po czym bardzo głośno ziewnęła.
- Tak, właśnie widzę, że nie ziewasz. No, chodź już spać.
- Jasne, ja pójdę spać, a wy sobie wysłuchacie dalszego ciągu tej fajnej opowieści, co?
- Nie, ponieważ wszyscy już idziemy spać - zarządziła Bianka - I kiedy mówię wszyscy, to znaczy wszyscy i to bez wyjątku.
Latias uśmiechnęła się wesoło, po czym delikatnie klepnęła Latiosa w ramię i oboje powoli wstali z miejsc, które zajmowali.
- Szkoda, bo tak fajnie nam się razem spędza czas - powiedziała Dawn.
- Tak, to prawda, ale wszystko ma swoją porę. Sen także - rzekł nieco filozoficznym tonem Lorenzo - Teraz jest pora na sen. Jutro wysłuchamy tę opowieść do końca, bo naprawdę jest bardzo ciekawa.
- Pewnie, że ciekawa - zgodziłam się - Maren fajnie opowiada.
- Ej, no! Bez jaj! - zawołał oburzony Max - Maren, co ty niby jesteś, Szeherezada czy co, żeby tak przerywać historię w najlepszym momencie i kazać nam iść spać?!
- No właśnie! - poparła go Bonnie - Chcemy usłyszeć dalszy ciąg tej historii.
Po tych słowach głośno ziewnęła.
Maren uśmiechnęła się do delikatnie, pogłaskała ją lekko po głowie i powiedziała czule:
- Spokojnie, kochanie. Obiecuję ci, że jutro wam wszystko dokładnie opowiem, co było dalej i tym razem dokończę tę historię.
- Naprawdę?
- Obiecuję.
- Trzymamy cię za słowo - powiedział wesoło Ash - I to jeszcze obiema rękami.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu i głośno ziewnął.
- Oho, nie tylko Bonnie jest padnięta - zaśmiała się Lyra - Chyba my wszyscy powinniśmy iść spać, bo zaraz tu pośniemy na stojąco.
- Chyba? Raczej na pewno - zachichotał Khoury - Ja już prawie śpię na stojąco.
- Tak, widzę - mruknęła zadziornie Lyra.


C.D.N.

piątek, 21 września 2018

Przygoda 117 cz. II

Przygoda CXVII

Wilkołak działa nocą cz. II


Wszystko zaczęło się wtedy, gdy ja i Herbert powróciliśmy razem ze Złotego Miasta, w którym spędziliśmy nieco czasu w towarzystwie Allana, Stelli i ich uroczego małego synka. Mówię wam, to naprawdę przeurocze dziecko, powinniście kiedyś je poznać. Ale wybaczcie, chyba odchodzę od tematu. Lepiej więc przejdę już do rzeczy.
A więc ja i Herbert byliśmy razem na terenie Złotego Miasta, a potem razem popłynęliśmy do mojego domu na Wyspach Oranżowych. Mój drogi przyjaciel był zdania, że tam jest bardzo przyjemnie i chciałby lepiej poznać moje rodzinne strony. Dlatego postanowiłam mu to umożliwić i razem tam popłynęliśmy moją kochaną łodzią. Dotarliśmy na miejsce, a potem bardzo zadowoleni oddaliśmy się błogiemu lenistwu. Niestety, to lenistwo trwało niezwykle krótko, ponieważ prawdziwego detektywa nowa sprawa łapie o wiele prędzej niż on się może tego spodziewać. I tym razem też tak było.
- Wiesz, Maren... - powiedział pewnego dnia, w którym to wszystko się zaczęło Herbert - Myślę sobie, że masz rację. Ta sprawa zdecydowanie nie wygląda dobrze i lepiej się w nią nie angażować.
Spojrzałem na niego bardzo zdumiona tym, co właśnie powiedział. Ja i Herbert znamy się nie od dziś i doskonale wiedziałam, jaka jest jego sztuka dedukcji, ale mimo wszystko i tak wciąż potrafił mnie zaskoczyć.
- O czym ty mówisz, Herbercie? - spytałam ze zdumieniem - Przecież nie możesz wiedzieć, o czym właśnie myślę.
- Przeciwnie, jestem w stanie to odgadnąć - uśmiechnął się w bardzo dowcipny sposób Herbert.
- Naprawdę? - spytałam nieco zadziornie, czując wielką chęć droczenia się z nim - To w takim razie słucham. O czym właśnie pomyślałam?
- O tym, że lepiej będzie, jeżeli nie posłuchasz swojej koleżanki i nie będziesz angażować się w zakup akcji banku „Houston i syn“.
Nie sądziłam, że w tej sprawie mogę być jeszcze bardziej zdumiona niż przed chwilą, ale okazało się to możliwe. Jaka szkoda, że nie zrobiłam sobie wtedy zdjęcia. Musiałam nieźle wyglądać z otwartą szeroką szczęką, która wręcz mi opadała na podłogę.
- Nie no, Herbercie! - zawołałam - Ja się chyba zacznę ciebie poważnie bać. Ty musisz mieć jakąś spółkę z diabłem, bo inaczej niby skąd byś o tym wiedział?
Herbert, który leżał właśnie na kanapie i wypoczywał, z oczami lekko przysłoniętymi fedorą, powoli usiadł i zrzucił kapelusz na swoje kolana, po czym powiedział dowcipnie:
- Kochana moja... Prawda jest taka, że nie jestem wcale osobą, która zaprzedała duszę diabłu. To niemożliwe z dwóch powodów. Po pierwsze, ja nie wierzę w istnienie piekła i diabłów, a po drugie za bardzo sobie cenię spokój i dobrobyt, a w piekle, jeżeli ono oczywiście istnieje, to raczej bym tego nie uświadczył.
- Dobrze, ale możesz mi wyjaśnić, skąd wiesz, o czym ja przed chwilą pomyślałam?
- Och, to bardzo proste - uśmiechnął się Herbert, po czym nabił sobie fajkę i zapalił ją - Wczoraj mi opowiadałaś, że spotkałaś swoją znajomą, która ma swoje udziały w firmie „Houston i syn“, które przynoszą jej sporo zysków. Znajoma powiedziała ci, że może odsprzedać ci kilka akcji i to za dość niską cenę w ramach podziękowań za to, iż kiedyś jej pomogłaś. To ma być taka przyjacielska przysługa.
- No tak, wspominałam coś o tym wczoraj - powiedziałam - Ale skąd niby pewność, że teraz właśnie o tym pomyślałam?
- Och, to bardzo proste - powtórzył swoją śpiewkę Herbert, pykając powoli fajkę - Od wczoraj jesteś wyraźnie przejęta. Chodzisz, mruczysz coś pod nosem, próbujesz zastanawiać się nad tym, dlaczego twoja znajoma tak nagle zaproponowała, że odsprzeda ci te akcje i to jeszcze za cenę naprawdę niską, bo niższą niż ta, za którą sama je kupiła? Przecież to dla niej żaden interes. Zastanawia cię to, ponieważ wietrzysz w tym wszystkim podstęp, a przed paroma minutami sprawdziłaś w Internecie, jak wygląda sprawa z tym bankiem „Houston i syn“.
- Skąd o tym wiesz? Nie widziałeś chyba z tej odległości, co ja właśnie sprawdzam na komputerze.
- Nie, nie widziałem, ale niby czego innego mogłabyś szukać po takich poważnych przemyśleniach?
- Słusznie. A skąd wiedziałeś, jaką decyzję podjęłam w tej sprawie?
- Ponieważ widziałem uśmiech satysfakcji na twej twarzy połączony z taką jakby miną lekkiego zawodu, bo nie oczekiwałaś, że twoja znajoma zechce cię oszukać.
Parsknęłam śmiechem, gdy usłyszałam jego wywód i rzuciłam:
- Tak, masz rację. To wszystko prawda, ale wiesz ty co? To było dość łatwe. Takie coś to mógłby rozwiązać pierwszy lepszy detektyw, który umie myśleć. Może spróbujesz czegoś trudniejszego?
- Co masz na myśli?
W tamtej chwili obudziła się we mnie swego rodzaju przekora, dlatego powoli wyjęłam z szuflady biurka pewne pudełko, otworzyłam je i wyjęłam jego zawartość, którą stanowił bardzo stary, jeszcze przedwojenny zegarek z dewizką i wyrytymi na niej cyrklem i linijką.
- Mam tutaj takie cacko. Pamiątkę po kimś, kto był mi bliski. Możesz mi powiedzieć coś na temat jego poprzedniego właściciela?
Herbert pykając fajkę wziął ode mnie zegarek, po czym obejrzał go sobie uważnie i po chwili namysłu powiedział:
- No cóż... Widzę, że osoba, która go wcześniej posiadała musiała być zamożna, ale potem nagle popadła w problemy finansowe. Bywała chwilami bardzo roztrzepana, a w każdym razie bardzo nerwowa i niejeden raz mało uporządkowana. Myślę, że co najmniej trzy razy zastawiała ten zegarek w lombardzie. Była ci jednak bardzo bliska, bo chociaż go nie nosisz przy sobie, to przechowujesz go w miejscu, w którym nie ulegnie uszkodzeniu i czyścisz go regularnie. To oznacza, że ta osoba, pomimo swoich wad była ci znacznie więcej niż tylko sympatyczna, ale wręcz ją kochałaś. Podejrzewam też, że ta osoba lub jej przodkowie należeli do loży masońskiej.
Poirytowana wyrwałam mu zegarek z ręki i powiedziałam:
- Słuchaj, ja nie wiem, kto ci zdradził te wszystkie historie na temat mojego dziadka, jednak mimo wszystko naprawdę posuwasz się za daleko, udając przede mną, że nie wiesz o nim nic, a potem rzucając mi w oczy takie rewelacje. Jako mój facet powinieneś mi mówić takie rzeczy od razu, kiedy tylko się ich dowiadujesz!
- Nie rozumiem, do czego zmierzasz, Maren - rzekł smutno Herbert - Ja nie miałem pojęcia, kto był wcześniej właścicielem tego zegarka i nie wiem nic o twoim dziadku.
- Jak to, nic o nim nie wiesz? Przecież przed chwilą wyrecytowałeś mi wszystkie jego najważniejsze cechy charakteru!
- Wymieniłem jedynie to, co mówi mi ten zegarek. A co? Czyżbym się pomylił?
- Przeciwnie, wszystko zgadłeś prawidłowo, chociaż nie mam pojęcia, w jaki sposób to zrobiłeś.
- Ależ to było bardzo proste.
- Proste? Poważnie? - zakpiłam sobie lekko - Ale niech ci będzie. To jak do tego doszedłeś?
- Już mówię - uśmiechnął się Herbert, dalej pykając fajkę - A więc ten zegarek to jest piękne cacko sprzed około stu lat. W dawnych czasach był bardzo kosztowny i nie byle kto mógł sobie na niego pozwolić. To oznacza, że twój dziadek był osobą bardzo bogatą, a przynajmniej jego rodzina była. Potem jednak popadł w kłopoty finansowe, o czym świadczy fakt, że dał go co najmniej trzy razy pod zastaw.
- Skąd to wiesz?
- Lombardy lubią, a w każdym razie lubiły one kiedyś, oznaczać takimi małymi cyferkami przedmioty, jakie były w nich zastawiane. Tutaj widzę trzy takie numerki. To oznacza, że twój dziadek trzy razy go zastawiał i trzy razy go wykupywał. Prócz tego jeszcze zegarek jest w kilku miejscach bardzo mocno odrapany. Takie ślady zostawiają monety, więc twój dziadek musiał je nosić w jednej kieszeni wraz z zegarkiem. Wrzucał gwałtownie monety do kieszeni, co porobiło te ślady.
- To wszystko prawda. Dziadek w młodości nieźle hulał i cóż... Popadł przez te swoje zabawy w poważne problemy finansowe. Dopiero na starość się ocknął i przestał wariować. Ale ja bardzo go kochałam i zachowałam po nim ten zegarek.
- I dbasz o niego, o czym świadczy fakt, że nie tak dawno był on przez ciebie czyszczony.
- Tak... Masz odpowiedzi na wszystko. Ale zaraz! Skąd wiesz, że moi przodkowie należeli do loży masońskiej? Ostatecznie ten oto zegarek, jeżeli wierzyć rodzinnej legendzie, dał mojemu pra-pra-dziadkowi Wielki Mistrz Loży z regionu Kanto i potem przechodził w naszej rodzinie z ojca na syna, aż do chwili, kiedy mój dziadek dał go mnie, gdy byłam jeszcze nastolatką. Ale skąd ty wiesz, że to cacko ma związek z lożą?
Herbert uśmiechnął się delikatnie i powiedział:
- Cóż... To było najprostsze ze wszystkich stwierdzeń. Cyrkiel i linijka to jedne z symboli masońskich lub jak wolisz wolnomularskich. Takie znaki na jakimś przedmiocie oznaczają przynależność do loży.


- No tak... To wszystko wyjaśnia - powiedziałam, chowając zegarek do pudełka, a pudełko do szuflady - Nie ma co, ty naprawdę umiesz znaleźć odpowiedź na wszystkie pytania.
- Nie jestem pewien, czy na wszystkie - uśmiechnął się Herbert, znowu kładąc się na kanapie i dalej pykając swoją fajkę - Ale lubię znajdować odpowiedzi na wszelkie pytania tego świata.
- Na wszystkie z nich nie znajdziesz.
- Może i nie, ale zawsze warto spróbować, prawda?
Parsknęłam delikatnym śmiechem i powoli pogrążyłam się w swoich myślach, gdy nagle usłyszałam pukanie do drzwi.
- Ciekawe, kto to może być? - zapytałam głośno sama siebie.
- Och, to z całą pewnością blondynka o fioletowych oczach, ubrana w różową sukienkę letnią z białymi dodatkami.
Spojrzałam na niego delikatnie poirytowana tymi jego przechwałkami i powiedziałam:
- Nie możesz tego wiedzieć.
- Mogę, bo widziałem ją przed chwilą przez okno, jak zmierza w naszą stronę.
Parsknęłam śmiechem, gdy usłyszałam jego odpowiedź.
- Jakie to śmiesznie proste.
- Widzisz? Dedukcja może być łatwizną, jeśli tylko chcesz.
- Tak... Oczywiście.
Dyskutowałabym sobie z nim zapewne jeszcze dłużej, gdyby nie to, że ponownie usłyszałam pukanie do drzwi, które przypomniało mi o gościu czekającym na progu, aż mu wreszcie otworzę. Poszłam więc spełnić jego oczekiwania. Gdy to zrobiłam, to okazało się, że Herbert miał jednak rację, a naszym gościem jest młoda dziewczyna o blond włosach oraz fioletowych oczach, ubrana w białą sukienkę z różowymi dodatkami.
- Dzień dobry, Maren. Pamiętasz mnie jeszcze?
Uśmiechnęłam się do niej radośnie.
- Joy! Joy Peeper! Oczywiście, że cię pamiętam! Wejdź, proszę! Wejdź moja droga! Co ty tu robisz?!
- Zaraz ci wszystko wyjaśnię! - odpowiedziała mi Joy, wchodząc do środka i obejmując mnie delikatnie - Tylko powiedz mi, proszę cię, czy jest tu może z tobą Herbert Jones?
- Tak, jest ze mną. Jak wiesz, oboje jesteśmy parą. A czemu pytasz?
- A, bo widzisz... Mam pewną sprawę i pomyślałam sobie, że być może ty i on możecie mi pomóc. To oczywiście nie jest coś strasznie pilnego i ja zrozumiem, jeżeli mi odmówicie, ale...
- Najpierw nam opowiedz, co i jak, a potem ocenimy - zaśmiałam się lekko, po czym zaprowadziłam ją do pokoju, w którym to leżał na kanapie Herbert i pykał fajkę - Kochanie, mamy gościa!
Detektyw zerwał się z miejsca i spojrzał na Joy, wyjmując fajkę z ust.
- O rany! Joy Peeper! Miło cię znowu widzieć! Co cię sprowadza aż z Sinnoh?
Muszę wam wyjaśnić, że ja i Herbert poznaliśmy Joy i jej męża (który wówczas był jeszcze jej narzeczonym) podczas jednej sprawy, którą oboje wtedy prowadziliśmy. Christopher Peeper (który obecnie jest mężem Joy) był jednym z podejrzanych, a Herbert dowiódł, że jest niewinny. Potem z wdzięczności oboje zaprosili nas na swój ślub. Od tego czasu minął około rok i dopiero po tym roku mogliśmy się znowu zobaczyć.
- Co mnie tu sprowadza? Kłopoty, jak zwykle zresztą - odpowiedziała Joy, siadając wygodnie na krześle - Mam wielką prośbę dla was obojga. Chcę was prosić, żebyście mi pomogli w pewnej sprawie. Mnie i Chrisowi. Mamy pewne drobne problemy.
- Ale jakie to dokładniej problemy? - zapytał Herbert - Mam nadzieję, że nie chodzi o Chrisa ani o wasze małżeństwo.
- Ależ skąd! - zawołała Joy, parskając śmiechem - Mój mąż nie sprawia żadnych problemów, nie zdradza mnie ani nic z tych rzeczy. O nic złego go też nie podejrzewam. W końcu oboje znamy się już od najmłodszych lat i zawsze byliśmy sobie bliscy. Wiecie, tacy słodcy przyjaciele z podwórka, co to ciągle się ze sobą trzymają. I tak nam zostało, tyle tylko, że oprócz tego jeszcze teraz on i ja bardzo się kochamy. Więc nie wyobrażam sobie, żeby miał mnie zdradzać albo coś w tym stylu.
- Ja też sobie tego nie wyobrażam - odpowiedział wesoło Herbert - On miałby to zrobić? Chyba byłby głupi.
- Ale skoro nie o Chrisa chodzi, to o kogo? - zapytałam.
- Chodzi w pewnym sensie o Chrisa, ale nie dosłownie - odpowiedziała Joy.
- A konkretnie?
- Konkretnie o jego ojca, profesora Uriaha Peepera.
- Poważnie? A co z nim nie tak?
- Z nim jest raczej dobrze, ale widzicie... Obawiam się, że profesor wie więcej w sprawie, która mnie niepokoi niż to ujawnia.
- A o jakiej sprawie mówisz?
- Nie słyszeliście o tym? Ale w sumie to mnie nie dziwi. W końcu na Wyspach Oranżowych możecie nie wiedzieć o tym, co się dzieje w Sinnoh.
- A co się dzieje w Sinnoh?
- Bardzo dziwna sytuacja, wręcz przerażająca. Widzicie... Chodzi o to, że w okolicy, w której mieszkam pojawił się wilkołak.
- Słucham?! - zawołałam zdumiona - Że niby co się pojawiło?!
- Wilkołak - odpowiedziała Joy, patrząc na mnie zupełnie poważnie.
Spojrzałam na nią, a potem na Herberta Jonesa i oboje wybuchliśmy gromkim śmiechem.
- Tak, strasznie zabawne, naprawdę - powiedziałam dowcipnie, palcem sobie ocierając oczy od łez wywołanych śmiechem - A tak na poważnie, to co się tam dzieje?


- Ja mówię zupełnie poważnie. Tam grasuje wilkołak.
- Daj spokój, dziewczyno. Przecież wilkołaków nie ma.
- A jednak są. Widziałam go na własne oczy.
Powaga bijąca z tej wypowiedzi oraz jej twarzy dowodziła, że raczej nie żartuje, dlatego też, chociaż nie było mi łatwo w to wszystko uwierzyć, to jednak zaczęłam powoli przekonywać się do tego, iż temat prowadzonej przez nas rozmowy jest jak najbardziej poważny i dotyczy on prawdziwych faktów.
- Kiedy i gdzie widziałaś tego wilkołaka? - zapytał Herbert Jones.
- Jakieś trzy tygodnie temu, w nocy. Ja i mój mąż mieszkamy z moim teściem, on mieszka na dole, a my na górze. Pewnej nocy usłyszałam, jak nasz Arcanine Rufus zaczyna nagle szczekać tak, jakby w pobliżu zjawił się intruz. Obudził mnie i mojego męża. Oboje się zaniepokoiliśmy, dlatego wyszliśmy z łóżka i wyjrzeliśmy przez okno, ale niczego nie zauważyliśmy. Postanowiliśmy się jednak rozejrzeć, tak na wszelki wypadek. Zrobiliśmy to więc, przy czym mój mąż rozejrzał się po domu, a ja z pistoletem w ręku poszłam zobaczyć na zewnątrz, czy nikogo tam nie ma. Wyszłam i wtedy nagle to zobaczyłam.
- Co takiego?
- Wilkołaka. To było ogromne, szare bydlę stojące na dwóch nogach, z wielkim pyskiem, ostrymi kłami i śliną cieknącą z nich strumieniem. Miał gęstą, szarą sierść, no i w ogóle... Wyglądał jak wilkołak z typowych filmów grozy. I miał na sobie resztki ubrań.
- Ubrań?
- Tak. Biała koszula i szare spodnie. Na jego widok wrzasnęłam głośno ze strachu i zaraz wymierzyłam w niego broń, ale on uciekł zanim do niego strzeliłam. Chwilę później nadbiegł mój mąż. Zobaczył to bydlę, jak ucieka i zaraz chciał je gonić, jednak przekonałam go, aby nie zostawiał mnie samej. Oboje więc bardzo szybko zabarykadowaliśmy się w domu i resztę nocy nie zmrużyliśmy oka.
- Ciekawe - powiedział Herbert Jones, pykając fajkę - Czy ktoś oprócz was widział tego wilkołaka?
- Tak. Para nastolatków z Johto, którzy akurat przebywają w Sinnoh w jakieś podróży. Nazywają się Lyra i Khoury. Oni go widzieli i mówili o tym, ale im nie uwierzono... Do czasu, aż na łące w pobliżu miasta, przy którym mieszkamy znaleziono ślady tej bestii. Wierzcie mi lub nie, ale to nie były ślady żadnego znanego nauce Pokemona.
- A kiedy ci... Lyra i Khoury widzieli tego wilkołaka?
- Jakieś trzy tygodnie temu.
- Czy od tego czasu ktoś jeszcze go widział?
- Parę osobom wydawało się, że go widziało w nocy w pobliżu miasta, ale nie byli pewni, czy to na pewno on. Za to naprawdę wiele osób znalazło potem w tych miejscach, w których go wcześniej dostrzeżono ślady i to nie byle jakie, ale ślady nienaturalnie wielkich łap. Mówię wam, żaden psi ani też wilczy Pokemon, ani w ogóle żaden Pokemon takich łap nie posiada, więc chyba rozumiecie, że to wzbudziło obawy i podejrzenia.
- No dobrze, ale nie rozumiem, co z tym wszystkim ma wspólnego twój teść? - zapytałam.
- Ten wilkołak kręcił się koło naszego domu.
- To jeszcze niczego nie dowodzi.
- Nie, ale mój teść, który jest genetykiem, miał takiego jednego kolegę, który został wywalony z uczelni, na której obaj pracowali. Wywali go za nielegalne eksperymenty na Pokemonach. Mieszał ich geny i tworzył takie krzyżówki, że tak powiem. Chyba nawet dostał za to parę latek.
- I co z nim teraz się dzieje?
- Jest już na wolności i obawiam się, że ten wilkołak dowodzi, iż ten gość znowu zaczął swoje sztuczki, a prócz tego wciągnął w nie mego teścia.
- Skąd takie podejrzenie?
Joy westchnęła delikatnie i powiedziała:
- Widzicie... Mój teść zachowuje się ostatnio bardzo dziwnie.
- W jaki sposób? - zapytał Herbert.
- Widzicie... On się zakochał.
Herbert parsknął śmiechem.
- To jeszcze nie jest nic dziwnego.
- Tylko, że on się zakochał w kobiecie dużo młodszej od siebie, która mogłaby być moją siostrą.
- To już faktycznie jest dość dziwne, ale wielu mężczyznom w średnim wieku zdarza się takie coś.
- Być może, ale za to niewielu mężczyznom zdarza się wariować z tego powodu.
- Jak to, wariować? - zapytałam.
- Mój teść dostał na głowę z powodu tej miłości - odpowiedziała Joy - Pofarbował sobie włosy, aby nie było widać, iż siwieje, zaczął dużo ćwiczyć i w ogóle, żeby mieć więcej siły na cokolwiek. A przecież on ma już ponad pięćdziesiąt lat, a do tego nigdy specjalnie nie dbał o swoją tężyznę, a teraz coś takiego...
- Wiesz, Joy... To jeszcze nie jest nic niezgodnego z prawem ani też nic specjalnie dziwnego - uśmiechnęłam się.
- Niby nie, ale zadrapania na jego twarzy, które nie wiadomo skąd się wzięły, to już chyba jest dziwne, prawda?
Spojrzałam na Joy zdumiona jej słowami.
- Zadrapania? - spytałam.
- Tak. Zdarzyły się raz tak, że w dzień miał gładką twarz, a następnego dnia rano obudził się z zadrapaniami i to nie takimi od golenia.
- A skąd wiesz, że nie od golenia? - zapytał Herbert.
- A ty się golisz na nosie, na czole i nad oczami? - zapytała z kpiną w głosie Joy.
Herbert zrobił dowcipną minę.
- Masz rację, to rzeczywiście nie mogą być rany od golenia. A jak on się z tego tłumaczył?
- Że wracał po nocy od swojej narzeczonej, przechodził przez las, który oddziela miasto od naszego domku i podrapał sobie twarz o krzaki.
- A ty mu nie wierzysz?
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć.
- Co więc o tym sądzisz? - spytałam.
- Uważam, że mój teść i ten jego dawny kolega potajemnie nad czym eksperymentują i to coś go tak urządziło - rzekła Joy.
- A nie przyjmujesz innej hipotezy, bardziej... fantastycznej? - zapytał Herbert.
- Że niby co? Że niby to on jest tym wilkołakiem? I rani się w twarz biegając nocą po lesie? - parsknęła śmiechem młoda kobieta - No, proszę cię! Takie bajeczki to dla dzieci, a nie dla mnie. Mój teść się w coś wmieszał i to w coś bardzo podejrzanego. Chcę was zatem prosić, żebyście wyjaśnili tę sprawę. Ja i Chris nie jesteśmy ani skąpi, ani też biedni i uczciwie wam zapłacimy, tylko wyjaśnijcie, co się tutaj dzieje.
Spojrzałam na Herberta, który dalej pykał fajkę i wyraźnie się bardzo nad czymś zastanawiał.
- Jeszcze jedno... Czy ten wilkołak pojawia się tylko nocą?
- Tak.
- Czy pojawia się co noc?
- Nie. W różnych odstępach czasu.
- Regularnych?
- Nie.
- Czyli nie wiadomo, kiedy znowu się zjawi?
- Nie wiadomo.
- A kiedy pierwszy raz się pojawił?
- Wtedy, gdy my go widzieliśmy.
- Rozumiem. Dobrze, przyjmujemy zlecenie. Ja i Maren zjawimy się u was najszybciej, jak to tylko możliwe.
Spojrzałam na Herberta nieco zła, że podejmuje decyzje za mnie, ale z drugiej strony i tak zamierzałam zająć się tą sprawą, więc nie miałam o co się na niego złościć. Chyba tylko o to, że tak szybko podjął decyzję za nas oboje, nie pytając mnie nawet o zdanie.
Joy zaś była zachwycona.
- Doskonale. Ja muszę wracać do męża. Został w Sinnoh i obserwuje swego ojca... Znaczy na tyle, na ile to tylko możliwe. Ma nadzieję, że mylę się w swoich podejrzeniach.
- Ja również mam taką nadzieję, ale jeśli się nie mylicie, to wtedy... - zauważyłam ponuro - Wtedy chyba sama rozumiesz, że będziemy musieli zawiadomić, kogo trzeba.
- Wiem o tym, ale zanim to zrobimy, to chciałabym poznać prawdę, jaka by ona nie była - odpowiedziała Joy.
- Poznasz ją, gwarantuję ci to - rzekł Herbert - Choć mam wrażenie, że może ci się nie spodobać.
- Trudno. Muszę ją znać.

***


Pożegnaliśmy się z Joy, a Herbert powiedział, że musi na chwilę wyjść, po czym poszedł na miasto i wrócił z walizką, która była czymś bardzo obładowana. Ze zdumieniem obserwowałam, jak kładzie ją potem na stole i otwiera, pokazując jej zawartość, którą stanowił... naprawdę spory arsenał. Mówię poważnie, to był prawdziwy arsenał, ponieważ znajdowały się tam dwie strzelby typu śrutówka, kilka rewolwerów, para noży myśliwskich oraz cały zapas amunicji.
- Eee... Słuchaj, ominęło mnie coś? - zapytałam - Jedziemy na wojnę czy co?
- Blisko. Na polowanie - odpowiedział mi Herbert, oglądając dokładnie rewolwer - Jedziemy zapolować na wilkołaka.
- Daj spokój. Wierzysz w jakieś bestie z mitów i legend?
- Nie z mitów, ale z faktów. W Sinnoh coś jest i ja nie zamierzam tego lekceważyć, moja droga. Coś bardzo groźnego, ale bynajmniej nie z piekła rodem, lecz z tego świata. Ale cokolwiek by to nie było, to możemy mieć mały problem z jego złapaniem.
- I dlatego się przygotowałeś tak, jakbyśmy jechali na wojnę?
- Odechce ci się żartów, jak już natkniemy się na to coś.
- No dobra. Przypuśćmy, że się na to natkniemy i co? Będziesz rąbał do tego z ostrej amunicji?
- Nie każda jest ostra. Część z nich to naboje usypiające.
- Poważnie? - przyjrzałam się amunicji - Ja tam nie odróżniam jednych od drugich.
- Te ostre naboje mają czerwone znaczki, a usypiające niebieskie.
- Ach tak, rzeczywiście. Teraz już się nie pomylę. Ale słuchaj, Herbert, czy nie uważasz, że to drobna przesada, ten cały arsenał?
- Nie. Jakbym kupił bazookę albo granatnik, to by była przesada, a to... To jest tylko ostrożność. Poza tym co jak co, ale ten wilkołak musi wiedzieć, że my się z nim cackać nie będziemy.
- No, jak zobaczy ten arsenał, to na pewno to zrozumie.
- Liczę na to - Herbert podał mi rewolwer - Mam nadzieję, że umiesz się tym posługiwać.
Spojrzałam na niego z politowaniem i powiedziałam:
- Tak długo mnie znasz, a nie wiesz, że umiem z tego rąbać niezgorzej od ciebie?
- To dobrze, bo ta umiejętność może ci się bardzo przydać podczas tej przygody.
Obejrzałam rewolwer z uwagą i wymierzyłam go w kierunku ściany, mówiąc wesoło:
- No dobrze. To lepiej się strzeż, wilkołaku, czymkolwiek jesteś, bo my dwoje wyślemy cię na spotkanie ze Stwórcą.
Po tych słowach spojrzałam na walizkę i spytałam dowcipnie:
- A srebrne kule też masz?
- Wolę żelazne. Bardziej skuteczne - rzucił Herbert.
- Fakt. Co racja, to racja - zaśmiałam się.
Herbert spojrzał na mnie z niesamowicie śmiertelną powagą i odparł:
- Śmiej się, śmiej. Jak się natkniesz na tego stwora, to będziesz inaczej śpiewać.

***


Popłynęliśmy moją łodzią w kierunku portu w Sinnoh, co nam zajęło nieco czasu, ale na szczęście moje cacuszko jest zaopatrzone w porządny silnik, także w przeciągu prawie trzech dni byliśmy na miejscu, a kiedy już dotarliśmy do portu, to zaparkowaliśmy naszą łódź na przystani strzeżonej, pozostaliśmy ją tam i udaliśmy się do pobliskiego miasteczka, w pobliżu którego mieszkała Joy z mężem oraz teściem. Muszę przyznać, że dawno tu nie byłam, dlatego też tym chętniej odwiedziłam to miasteczko, bo było ono naprawdę urocze, chociaż z powodu tego, co się ostatnio działo w okolicy to te urok i piękno nieco zanikły i zastąpił je cień wręcz panicznego strachu przed wilkołakiem. Wszędzie, gdzie byśmy tylko nie spojrzeli, widzieliśmy rozlepione spore plakaty z wizerunkiem narysowanego dość sprawną ręką wilkołaka i do tego z ostrzeżeniem, aby na niego uważać i nie włóczyć się samemu po nocach, a już zwłaszcza po terenach poza miastem. W dodatku jeszcze, w gazecie „Sinnoh Express“ temat wilkołaka wyraźnie nie schodził z pierwszych stron.
- No proszę - powiedziałam ironicznie, gdy kupiłam numer tej skądinąd ciekawej gazety - Wilkołaka znowu widziano w okolicach miasta, ale poza kilkoma śladami niczego nie znaleziono. Pismaki mają używanie.
- Z czegoś muszą żyć, prawda? - zaśmiał się dowcipnie Herbert.
- Tak. Szkoda tylko, że przy okazji straszą ludzi.
- Mam wrażenie, iż raczej mało ich to obchodzi.
- Tak... Ja dziwnie też.
Szliśmy dalej, nie rozmawiając już ze sobą. Nie chcieliśmy rozmawiać o wilkołaku, a jakoś nie umiałam sobie wyobrazić innego dla nas tematu rozmowy, dlatego też zachowaliśmy milczenie, żeby nie ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi. Ostatecznie nigdy nie wiadomo, kto nas podsłuchuje i dlaczego to robi. Warto więc zachować w takich sprawach ostrożność.
Dotarliśmy do domu państwa Peeper, który znajdował się na uboczu miasteczka. Był on całkiem przyjemnym miejscem, pomalowanym na biało, lekko porośniętym bluszczem, z czerwonym dachem, niewielkim kominem oraz przyjemną budą, w której sypiał pupil tego domu, czyli Arcanine.
- Piękne miejsce, prawda? - zapytałam Herberta, gdy już dotarliśmy do naszego celu.
- Tak, aż za bardzo - odparł ponuro Jones.
- Co masz na myśli?
Herbert westchnął smutno i powiedział:
- Wybacz mi, proszę, ale to jest silniejsze ode mnie.
- Niby co takiego?
- Postrzeganie wszystkiego dookoła przez pryzmat mojego fachu.
- Co masz na myśli?
- Widzisz... Ty, droga Maren, widzisz piękny, jednorodzinny domek na uboczu, z kolei ja widzę niebezpieczne miejsce dla ludzi, w którym raczej nie powinno się żyć, bo to doskonała okolica na atak takiego wilkołaka.
- Jak ty możesz, drogi Herbercie, widząc tak piękny domek, dostrzegać w nim jakieś niebezpieczeństwo?
- Takie właśnie piękne domki budzą mój największy niepokój, Maren. Pamiętaj o tym, że wilkołak to w części zwierzę i to dzikie. Myśli, jak dziki zwierz, a dziki zwierz raczej nie zbliży się do miejsca, gdzie jest pełno ludzi z bronią, mogących go zabić. On jest śmiały tylko i wyłącznie na pustych terenach, gdzie łatwo może się schować lub zaczaić i zaatakować znienacka.
- Brzmi groźnie.
- Ale prawdziwie. Więcej ci powiem, każdy rabuś i zabójca łatwiej na swój cel wybierze takie właśnie miejsce, bo daje mu ono większą pewność na powodzenie jego misji. Kto tu usłyszy krzyki osób wołających o pomoc? Kto zdąży przybyć tutaj z tą pomocą? Gdyby ci ludzie mieszkali w samym centrum miasta, nie bałbym się o nich. W centrum jest pełno ludzi i cała masa zamieszkanych domów. Zawsze jest więc ktoś, kto usłyszy wołanie o pomoc i przybiegnie. Tutaj takich osób nie ma. To takie miejsca najczęściej padają ofiarą napadów.
Przyznam się, że zmroziło mnie nieco od tych słów, którym to jednak trudno mi było zaprzeczyć. Doskonale wiedziałam, że Herbert ma rację i nie zamierzałam z nim w tej sprawie polemizować. Przeciwnie, byłam zła sama na siebie, że nie wzięłam czegoś takiego pod uwagę, gdy podziwiałam ten jakże piękny widok.
Zbliżyliśmy się powoli do domu i wówczas zauważyliśmy, że w dość sporej budzie przy domu śpi Arcanine... na łańcuchu. Tak, ten Pokemon był przywiązany na łańcuchu do swego miejsca zamieszkania. To było bardzo zdumiewające, a może nawet więcej. Patrzyliśmy na to oboje w wyraźnym szoku, bo pierwszy raz widzieliśmy coś takiego.
- Jak myślisz, czemu on jest na łańcuchu? - zapytałam.
- Co tam łańcuch. On ma jeszcze kaganiec - zauważył Herbert.
Rzeczywiście, Pokemon ten miał na sobie także kaganiec, co dodawało niepokoju do tego całego obrazu, choć znacznie niepokojące było to, że gdy zbliżyliśmy się do domu, stworek w ogóle nie zareagował na nasz widok. Co prawda przebudził się, przyjrzał nam się, ale poza tym nic nie zrobił. Nawet nie zaszczekał. To było nad wyraz dziwne, choć zaraz potem stało się coś jeszcze dziwniejszego. Mianowicie z domu ktoś wyszedł i wówczas to Arcanine zaczął ujadać i próbował doskoczyć do nieznajomego.


- Cicho, Rufus! - zawołał gniewnie człowiek, który właśnie wyszedł z domu.
Był to dość wysoki mężczyzna, w wieku około pięćdziesięciu paru lat, bardzo szczupły, czy może raczej wręcz przerażająco chudy, w okularach na nosie, z brązowymi oczami, brązowymi włosami (spod których przebijała jednak siwizna), a także bardzo gęsty wąs. Ubrany był elegancko, więc jak widać wybierał się dokądś. Gdy nas zobaczył, to spojrzał w naszą stronę w dość gniewny sposób i zawołał:
- A państwo czego sobie życzą?!
- Czy pan profesor Uriah Peeper? - odpowiedział mu pytaniem na pytanie Herbert.
- Tak, to ja. Czego państwo sobie życzą?
- Wszelkiego szczęścia i pomyślności - zaśmiał się detektyw - A tak na poważnie, to przyszliśmy do pana syna. Jest może w domu?
- Tak, jest. On i jego żona. Ale nie przypominam sobie, abym miał z państwem przyjemność się znać, choć państwa twarze wydają mi się takie dziwnie znajome.
- Kiedyś pomogliśmy Chrisowi, gdy był niesłusznie oskarżony o to, że dokonał przestępstwa, którego nie popełnił - wyjaśnił Herbert.
- Byliśmy potem na weselu pana syna - dodałam.
- Aha, już sobie państwa przypominam - powiedział uczony, ale wciąż niezbyt przyjemnym tonem - Byliście państwo wśród gości weselnych, lecz nie pamiętam, żebym miał przyjemność z państwem rozmawiać.
- Bo nie miał jej pan, aż do tej chwili - powiedziałam - Podczas sprawy pana syna był za granicą i nie wiedział pan o śledztwie, które prowadziliśmy w celu wybronienia go od więzienia.
- Wiem i bardzo tego żałuję. Powinienem być wtedy przy nim i jakoś go wesprzeć, chociażby w najmniejszy sposób. A przepraszam, jak godność szanownego państwa?
- Ja jestem Maren, a to jest detektyw Herbert Jones.
To drugie nazwisko musiało się obić uczonemu o uszy, ponieważ zaraz spojrzał on na mojego towarzysza ze zdumieniem i powiedział już znacznie spokojniejszym tonem:
- No proszę, słynny detektyw przybywa tu osobiście. Pewnie w sprawie tego rzekomego wilkołaka, który straszy miejscową ludność.
- Rzekomego? - zapytałam - Pan w niego nie wierzy?
- Nie, a niby czemu miałbym w niego wierzyć? Ja jestem, proszę pani, człowiekiem nauki i wierzę tylko w to, co nauka udowodnić może, a jakoś nie udowodniła jeszcze istnienia takich stworów jak wilkołaki.
- Wie pan, nauka rzadko udowadniała istnienie wszystkich spraw naraz - zauważył dowcipnie Herbert - W końcu nie wynaleziono telefonu i światła jednocześnie.
- Nieważne - machnął na to ręką profesor Peeper - Jak na mój gust, to traci pan tylko swój cenny czas. Miejscowi ludzie są zabobonni i dość głupi. Uwierzą we wszystkie brednie, jakie im się wciśnie.
- Ale przecież coś grasuje po nocach w tej okolicy - zauważyłam.
- Cokolwiek to jest, to na pewno nie jest stworzenie z mitów. Poza tym nie sądzę, żeby to coś w ogóle istniało. Jak dla mnie ktoś robi celowo ślady w ziemi, aby zrobić szum wokół siebie i tyle.
- Ale pana synowa widziała tego wilkołaka. I kilka osób także.
- Ludzie często widzą to, co chcą zobaczyć, droga pani - stwierdził pogardliwym tonem profesor - Jeżeli wyobraźnia im właściwie podpowie, to nie muszą się jakoś specjalnie wysilać, a wszystko zobaczą, łącznie z jakimś tam wilkołakiem.
Arcanine ujadał coraz mocniej, aż w końcu profesor Peeper kazał mu być cicho, bo inaczej przerobi na karmę dla Pokemonów. Stworek uspokoił się nieco, ale wyraźnie dalej warczał ze złością na swego opiekuna.
- Dobrze, nieważne. Pora już na mnie - oznajmił uczony, lekko sobie poprawiając muchę pod szyję - Muszę już iść. Mam nadzieję, że jeszcze nieraz wymienimy się poglądami. A teraz wybaczcie mi, państwo, bo czeka na mnie dama. Nie mogę się spóźnić. Do zobaczenia!
Profesor Peeper pomachał nam lekko ręką na pożegnanie i odszedł, zaś Arcanine powoli się uspokoił i przestał szczekać.
- Dziwne - powiedziałam - Wydaje mi się, że ten cały Rufus czy jak mu tam więcej warczał na swego opiekuna niż na nas.
- Tak... To rzeczywiście zastanawiające - rzekł Herbert zamyślonym tonem - Jestem ciekaw, co z tego wyniknie.

***


Joy na szczęście była w domu, podobnie zresztą, jak i jej mąż, Chris Peeper, który był młodym mężczyzną jeszcze przed trzydziestką, o czarnych włosach, brązowych oczach oraz całkiem przyjemnej twarzy. Ubierał się na niebiesko: niebieskie dżinsy i niebieska, dżinsowa kurtka, a pod nią czarna koszulka. Muszę przyznać, że wyglądał w niej całkiem nieźle.
- A więc jesteście - powiedział Chris, witając się z nami - Cieszę się, bo bałem się, że nie damy sobie radę z tym, co się tutaj wyprawia.
- Niech zgadnę. Robiliście obławę na wilkołaka? - zapytał Herbert.
- Tak, ale nic im to nie dało. Kilkunastu odważnych ludzi zasadziło się małymi grupkami w kilku częściach lasu, ale niczego nie znaleźli. Ja i moja grupka widzieliśmy co prawda to coś, jednak bardzo szybko nam umknęło i nie zdołaliśmy tego dogonić. Inna grupa z kolei widziała go wyraźne, ale im uciekł omijając zasadzkę mojej grupy szerokim łukiem.
- A więc wilkołak wam zwiał - powiedział detektyw, zapalając fajkę - A wcześniej robiliście na niego zasadzki?
- Tak. Odkąd znaleziono te ślady, to ludzie zaczęli się zastanawiać, co się tutaj dzieje. A kiedy tylko parę osób widziało tego wilkołaka, to dopiero się zaczęło. Robili już parę obław, ale wszystkie się nie udały. To trochę wyglądało tak, jakby to bydlę doskonale wiedziało, gdzie będziemy czekać i umykało w zupełnie inną stronę.
- A to nie jest wykluczone.
Joy spojrzała zdumiona na Herberta.
- Chcesz powiedzieć, że ten wilkołak wie, gdzie my będziemy i kiedy? A potem skutecznie unika zasadzek?
- Tak sądzę - powiedział detektyw, pykając fajkę - Bo powiedzcie sami, czy zastawialiście jakieś sidła na niego? Sieci, wilcze doły, pułapki i inne takie?
- Owszem, w kilku miejscach je zostawiliśmy.
- I jakie były tego efekty?
- Efekty? Takie, że w żadną pułapkę nic się nie złapało. Znaczy OK, złapało się kilka Pokemonów, lecz nie wilkołak.
- Interesujące - rzekł na to Herbert, zastanawiając się - A powiedz mi, Chris, ile razy ty zasadzałeś się na tę bestię?
- Kilka razy.
- I za każdym razem twoja grupa nie miała szczęścia złapać bestii?
- Gorzej, my nawet nie mieliśmy szansy jej zobaczyć. Co najwyżej z daleka, ale prawdę mówiąc nawet nie wiemy, czy to wilkołak. Bo w końcu równie dobrze to mógł być jakiś Ursaring albo co.
- To interesujące. Wiesz, to trochę brzmi tak, jakby to stworzenie wręcz unikało spotkania z tobą.
- Ale czemu? Aż tak się mnie boi?
- Możliwe - rzekł Herbert i przez chwilę nic nie mówił, aż w końcu się znowu odezwał: - A co z twoim ojcem? Brał udział w obławach?
- Nie. Jego zdaniem miasto histeryzuje i widzi zwykłego Pokemona, który w nocy wydaje im się wilkołakiem.
- A widział ślady? - zapytałam.
- Widział, ale stwierdził, że każdy mógł je zostawić, jeśli tylko zechciał je sfabrykować.
- Sfabrykować? Te ślady? A niby po co?
- Żeby zrobić głupi dowcip. Ale ja wiem, co ja widziałem i Joy też to widziała. Oboje to widzieliśmy, a do tego jakieś parę dni przed znalezieniem pierwszych śladów to bydlę było tuż pod naszym domem! Wraz z ludźmi z  miasteczka brałem udział we wszystkich obławach na to coś, ale wciąż go nie złapaliśmy. Ale bez obaw, to jest tylko kwestia czasu. Bardziej niepokoi mnie zachowanie ojca. Dziwi mnie, że on to wszystko sobie lekceważy i obawiam się najgorszego.
- Spokojnie, tylko bez paniki - powiedziałam - Przyjrzymy mu się i spróbujemy coś odkryć.
- W sumie już coś odkryliśmy - rzekł Herbert i spojrzał na Chrisa - Od kiedy wasz Arcanine jest na łańcuchu?
- Od prawie trzech tygodni.
- Dlaczego wzięliście go na łańcuch?
Chris spojrzał zdumiony na Joy i spytał:
- Nie powiedziałaś im?
- A po co? Co to ma niby wspólnego ze sprawą? Przecież to nie Rufus nas interesuje, ale twój ojciec.
- To się wiąże bezpośrednio z moim ojcem - rzekł Chris, a następnie powiedział: - Rufus... To znaczy nasz Pokemon... On... On rzucił się na ojca i zaatakował go.
- Zaatakował? - zdziwiłam się - Tak bez powodu?
- Bez najmniejszego. Po prostu nagle go zaatakował i już. Chcieliśmy go oddać gdzieś na badania, ale ojciec stwierdził, że to nic takiego i daliśmy sobie spokój. Ale Rufus za każdym razem, kiedy tylko widział ojca warczał na niego groźnie.
- A kiedy to się stało? - zapytał Herbert - Kiedy pierwszy raz Rufus rzucił się na profesora?
- Kiedy? Tak właściwie to dzień po tym, jak widzieliśmy wilkołaka pod naszym domem.
- To ciekawe. Właśnie dzień po waszym spotkaniu z wilkołakiem?
- Właśnie. Dokładnie w tym samym czasie. A dwie noce potem dwójka nastolatków widziała wilkołaka i ludzie się dowiedzieli, co tutaj grasuje. No i niemalże w tym samym czasie znaleziono ślady wilkołaka. I część z nich zabarykadowała się w domach, a część chodzi co jakiś czas na obławy. Ja do nich dołączyłem, żeby już więcej to bydlę nie pojawiło się pod naszym domem.
- A więc tak to było. Szkoda, że od razu nie podałaś nam wszystkich szczegółów, Joy - rzekł z przekąsem Herbert - To ważne informacje.
- A czy Rufus jeszcze kiedyś rzucił się na twojego ojca? - zapytałam Chrisa.
- Tak. Parę razy. Co ciekawe, to było zawsze po tym, jak wracałem z nieudanej obławy. Wtedy zawsze rano Rufus na sam widok ojca rzucał się na niego i warczał wściekle. W końcu założyliśmy mu łańcuch i kaganiec, aby nikogo nie skrzywdził, jednak on zawsze wariuje tylko i wyłącznie na widok ojca. Jakoś dziwnym trafem inni ludzie go wcale nie drażnią, tylko właśnie on.
- Bardzo ciekawe - rzekł Herbert, pykając powoli fajkę - To intrygująca sprawa. Tym chętniej się jej przyjrzę. Gdzie jest gabinet twojego ojca?
- Zaraz wam pokażę. Chodźcie.


C.D.N.

niedziela, 16 września 2018

Przygoda 117 cz. I

Przygoda CXVII

Wilkołak działa nocą cz. I


- Nie powiem, mamy naprawdę coraz bardziej zwariowane przygody - powiedziała Dawn, kiedy znaleźliśmy się już w XXI wieku.
- Tak, to sama prawda, ale tylko wtedy, jeśli przez słowo „zwariowane“ masz na myśli „strasznie ciekawe“, kochanie - zaśmiał się Clemont.
- Wiesz... Prawdę mówiąc, nie wiedziałam, że słowo „zwariowane“ jest synonimem słowa „ciekawe“, ale cóż, skarbie... Być może nie wiem jeszcze wszystkiego o naszym kochanym języku - Dawn uśmiechnęła się w sposób dowcipny - Ale w sumie, to masz rację. Nasze przygody są zawsze bardzo ciekawe. Nawet wtedy, a może szczególnie wtedy, kiedy się przenosimy w czasie.
- Tak, a wiesz dlaczego? - zapytała wesołym tonem Bonnie - Bo nami dowodzi Ash, najlepszy detektyw na świecie i zarazem najlepszy muszkieter na świecie!
- Właśnie! Wicehrabia Ash de Bragelonne vel Sherlock Ash zawsze nas prowadzi do zwycięstwa! - zawołał wesoło Max - Nie może inaczej być, jak tylko tak. Ja wam to mówię, a jak ja coś mówię, to zawsze wiem, co mówię.
- Oj tak, ty to zdecydowanie zawsze wiesz, co mówisz. A zwłaszcza wiedziałeś to wtedy, gdy twierdziłeś, że zakochałeś się w Cleo i że to miłość na całe życie i takie tam - mruknęła złośliwie Dawn.
Max skrzywił się lekko na wspomnienie tej dziewczyny i tego, co do niej swego czasu czuł.
- Weź mi nawet o niej nie przypominaj. Nie mam miłych wspomnień związanych z tą paniusią. No, a poza tym moje uczucie do niej już dawno wygasło.
- Na całe szczęście - mruknęła złośliwie Bonnie.
- De-ne-ne! - zapiszczał Dedenne, siedząc dziewczynce na głowie.
- Doprawdy? Już wygasło? - zachichotała Dawn - A kiedyś tak bardzo rozpaczałeś z powodu tego uczucia i tego, że jest ono nieodwzajemnione... Miło mi więc słyszeć, że wreszcie zmądrzałeś.
- Czy on zmądrzał, to ja nie wiem. Teraz za to lata za wszystkim, co jest ładne i płci żeńskiej - rzuciła złośliwym tonem Bonnie.
- Naprawdę? - Max spojrzał na dziewczynkę wściekłym wzrokiem - To chyba lepsze niż traktowanie kogoś miłosnymi perfumami kupionymi od Cyganki, prawda?
Bonnie zarumieniła się ze wstydu na wspomnienie tego zdarzenia, zaś ja i Ash parsknęliśmy śmiechem.
- To było naprawdę zabawne zdarzenie - powiedziałam.
- Zabawne? Ty to nazywasz zabawnym? - zapytała Bonnie - Jak dla mnie, to było straszne.
- Tak i przy okazji bardzo głupie - odrzekł karcącym tonem Clemont, patrząc na siostrę ponurym wzrokiem - Mam wielką nadzieję, że już nigdy więcej tego nie zrobisz.
- Spokojnie, braciszku. Dostałam nauczkę na całe życie i nigdy więcej nie popełnię takiego głupstwa. Obiecuję ci to.
- Mam nadzieję, bo ani ja, ani tata nie chcemy już więcej przez ciebie świecić oczami przed ludźmi.
- Jakimi ludźmi? Przecież i nikt z tych zahipnotyzowanych niczego  nie pamiętał.
- Może i nie, ale mimo wszystko czułem się jak idiota, kiedy się o tym dowiedziałem.
- Dobrze, przyjaciele. Może lepiej przestańmy już o tym rozmawiajmy - odezwał się po raz pierwszy od dłużej chwili Ash - Lepiej powróćmy do naszej kochanej Alabastii i zajmijmy się ponownie naszym nudnym, szarym oraz pozbawionym przygód życiem.
- Pozbawionym przygód życiem? - zaśmiała się Dawn - Chyba tylko do czasu kolejnej przygody, która trafi się nam znacznie szybciej niż byśmy tego chcieli, jak zwykle zresztą.
Ash uśmiechnął się delikatnie do siostry i pokiwał potakująco głową.
- Tak... Taka już nasza karma. Karma rodu Ketchumów. Ściągamy na siebie przygody i kłopoty, aby zaraz i tak wychodzić z nich obronną ręką.
- Właśnie, mamy do tego talent, co nie, braciszku? - zachichotała lekko Dawn.
Ash posmutniał, kiedy tylko usłyszał słowo „talent“. Widząc to czule położyłam mu dłoń na ramieniu, po czym powiedziałam:
- Skarbie, proszę cię. Chyba widzisz, że wciąż posiadasz swój talent do rozwiązywania zagadek? Zobacz, jak łatwo rozwiązałeś tę sprawę.
- Może i łatwo, ale bez pomocy sztuki dedukcji.
- Ale tego talentu nie możesz tak po prostu stracić. Zapomniałeś, co ci powiedziała Sybilla? Ty posiadasz talent do wszystkiego, co tylko pokocha twoje serce, a ty kochasz rozwiązywać zagadki.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.


- Tak, właśnie tak mówiła, ale przecież nie mówiła, że nie mogę tego talentu stracić - powiedział smutno Ash - Tym razem mi się udało, ale tylko dzięki waszej pomocy i tylko dlatego, że działaliśmy jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Sam bym sobie nie poradził. Poza tym teraz wykazałem się bardziej jako muszkieter, a nie jako detektyw. Jeśli znowu natrafilibyśmy na sprawę, w której moja sztuka dedukcji coś by pomogła, a żaden oszust by mnie nie oszukał, to wtedy łatwiej bym uwierzył w to, że jestem coś wart jako detektyw.
- O nie! A on znowu swoje! - jęknęła załamana Dawn - Mój starszy brat ma znowu te swoje schizy! Człowieku, przecież właśnie zmieniłeś na lepsze historię całego regionu Johto! Ocaliłeś niewinnego człowieka przed strasznym losem, a prócz tego zmieniłeś na lepsze życie wielu ludzi! To jest wielkie dokonanie pokazujące jak wielki posiadasz talent!
- Tak, ale przecież nie poradziłbym sobie bez was. I to nie była akcja detektywa, lecz muszkietera i powiodła się ona tylko dzięki wsparciu moich wiernych przyjaciół.
- No i co z tego?! Ważne, że tego dokonaliśmy! Zmieniliśmy historię na lepsze! To przecież coś przez duże C!
Piplup i Buneary zapiszczeli potakująco, całkowicie zgadzając się ze swoją trenerką w tej sprawie.
- Tak, to nie lata wyczyn - zaśmiał się Ash - A może tak zmienię branżę i tym właśnie zacznę się zajmować zawodowo?
- To znaczy czym? - zapytałam.
- Zmianą historii świata na lepsze - wyjaśnił mi mój luby.
- Hej, to całkiem niezły pomysł! Może rzeczywiście zrobimy tak, jak proponujesz? - zaśmiał się Max.
- Ja tam nie mam nic przeciwko temu - dodała Bonnie.
- De-ne-ne! - zapiszczał Dedenne.
- A ja i owszem - stwierdził Clemont - Wiecie chyba bardzo dobrze, jak niebezpieczne potrafią być podróże w czasie. Chwila nieuwagi i możecie zabić swego pradziadka i w ogóle się nie narodzić.
- Jakoś jak dotąd tego nie mieliśmy takiego przypadku - powiedziała ironicznym tonem Dawn.
- Właśnie, czarnowidzu jeden! - mruknęła Bonnie.
- To co, Ash? - zapytał Max, patrząc na Asha - To może teraz ruszamy do Francji i szukamy tamtejszego człowieka w żelaznej masce?
- Lepiej nie. Za mało o nim wiemy, aby wiedzieć, czy w ogóle warto go ratować - odpowiedział mu z uśmiechem Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał lekko Pikachu.
- A nie ciekawi cię, kim ten koleś był i dlaczego spotkał go taki los?
- Ciekawi, ale nie na tyle, aby to wyjaśniać. Poza tym... Czym byłby ten świat bez odrobiny tajemnic?
- Cóż... Pewnie takim miejscem, w którym nie ma pracy dla dobrego detektywa - stwierdziłam dowcipnie - Ale Ash ma rację. Najlepiej tę sprawę zostawić historykom, my zaś zajmijmy się swoim życiem, które to nawiasem mówiąc zmierza na nowe tory, bo o ile wiem, to ktoś za kilka ładnych dni kończy dziewiętnaście lat.
- Właśnie! Trzeba się do tego odpowiednio przygotować! - zawołała wesoło Dawn - I to naprawdę porządnie. Tym razem solenizant musi być w Alabastii w dniu swoich urodzin.
- Daj spokój, to nie jest żaden niezbędny warunek do spełnienia - rzekł Ash.
- Prawda. Ja tam swojej osiemnastki jakoś nie spędziłem na zabawie i wcale z tego powodu nie narzekam - rzekł Clemont.
- Nie spędziłeś jej na zabawie, bo wtedy musiałeś się jeszcze kurować, przyjacielu - powiedziałam - Chociaż dziwię się, że nie chciałeś, żebyśmy ci urządzili zabawy z tej okazji, gdy już w pełni odzyskałeś władzę w nogach.
- A po co mi to? Mam ciekawsze rzeczy do roboty niż takie zabawy.
- Racja - wtrąciła się Dawn - Choćby powrót do domu i do naszego szarego życia, jak to raczył się wyrazić mój brat.
- Wiesz, nie musi być zaraz szare - zaśmiał się Ash - Zawsze można je jakoś ubarwić.
- Na przykład jakąś zwariowaną przygodą? - spytał Max.
- Na przykład - odpowiedział wesoło Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu.
- Właśnie, a więc zadzwońmy do profesora Oaka, aby nam z Traceym otworzył portal, żebyśmy mogli wrócić do Alabastii.
- Żeby tylko profesor był w domu - powiedziałam.
- Spokojnie - uśmiechnął się do mnie Ash - Nawet jeśli jego nie ma, to musi być Tracey, więc jeden z nich na pewno nam pomoże.
- Słuszna uwaga - uśmiechnęłam się - Więc z pewnością nie mamy się czego obawiać.
Ash pokiwał wesoło głową, po czym podniósł kamień, odsłaniając przy tym niewielki dołek, z którego wyjął swój telefon komórkowy włożony w woreczek foliowy. Mój luby wolał nie zabierać ze sobą do przeszłości tego wynalazku w obawie, że może on wzbudzić wiele niewygodnych pytań, a prócz tego jeszcze mógł ulec zniszczeniu, a co za tym idzie, mielibyśmy teraz problem ze skontaktowaniem się z profesorem Oakiem. Oczywiście w takim wypadku wystarczyło iść do najbliższego Centrum Pokemon i stamtąd zadzwonić , ale przecież to było dość ryzykowne, zwłaszcza, iż mieliśmy na sobie stroje z XVIII wieku, a w nich za bardzo rzucaliśmy się w oczy, a tego przecież nie chcieliśmy. Co prawda w regionach ludzie widzieli już bardzo wielu dziwaków, ale mimo wszystko po co im dodawać kolejnych? Z tego więc powodu Ash wolał zakopać swój telefon przed podróżą w czasie i teraz go wydostać i z niego zadzwonić do profesora.
- Zabrałem stąd komórkę, jak wróciłem tu na chwilę z Clemontem, aby zbudować tego robota - powiedział Ash, wyjmując telefon - A potem, jak już mieliśmy wrócić do XVIII wieku, to schowałem tu to z powrotem. To było tak około kilkanaście dni temu. Znaczy kilkanaście w przeszłości, ponieważ w naszych czasach minęło zaledwie parę minut.
- I tak to jest z tymi podróżami w czasie. Zaczyna się od chęci pomocy innym, a kończy się na kręćku psychicznym, kiedy już sam nie wiesz, w jakim czasie się znajdujesz - rzuciła dowcipnie Dawn.
- Tak, ale to i tak lepsze od tego robota mojego brata - stwierdziła na to ironicznie Bonnie - Wybuchł w celi jakieś dwie godziny po tym, jak go tam zostawiliście.
- Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, że tak właśnie miało być, Bonnie? - mruknął ze złością w głosie Clemont.
- Tak miało być? I miało być tak, że Fouquetini i Autumn zwrócili na to uwagę i zaczęli jeszcze bardziej nas obserwować?!
- Daj spokój, intencje były jak najlepsze - zauważyłam - Dzięki temu wszyscy mieli pomyśleć, że Philippe zginął w celi.
- Tak, bo nagle się rozpuknął, co? Ciekawe, co za głupek wymyślił ten plan - rzuciła zgryźliwie panienka Meyer.
- Ja wymyśliłem - powiedział Ash.
Bonnie spojrzała na niego i wyszczerzyła zęby w dosyć głupkowatym uśmiechu.
- Wiesz, Ash... To był naprawdę bardzo dobry i ciekawy plan. Niczego sobie, naprawdę niczego sobie.
- Oj, podpadłaś. I to mocno - rzucił złośliwie do dziewczynki Max.
- To co? Mam już pożegnać się z posadą sekretarki naszej drużyny? - spytała panna Meyer, szczerząc przy tym zęby w uśmiechu niewiniątka.
- Zastanowię się nad tym - mruknął Ash, trzymając gniewnie komórkę w ręku - A czy mogę już zadzwonić?
- Jasne, nie ma sprawy. Nie przeszkadzam, dzwoń sobie.
Po tych słowach dziewczynka podeszła do mnie i dodała:
- Wiesz co? My chyba także powinniśmy sobie wreszcie kupić jakieś komórki. Czemu ciągle o tym zapominamy?
- Bo mamy inne sprawy na głowie i przez nie ciągle zapominamy.
- Więc trzeba by to zapisać w jakimś dzienniku albo notatniku.
- W sumie czemu nie? Ale kto ma to zapisać, jak nie nasza sekretarka?
- Aha... Czyli jeszcze mam tę posadę?
- Jak powiedział Ash... Zastanowimy się.
Mój luby tymczasem wybrał telefon do profesora Oaka i zadzwonił do niego, a kiedy już skończył rozmowę, to po chwili ukazał się portal.
- Doskonale, a więc możemy iść - powiedział Ash - A tak przy okazji, jeśli Sherlock Ash kiedykolwiek wróci do gry, czego chwilowo nie jestem pewien, to możesz być pewna, że nie tylko powrócisz na stanowisko naszej sekretarki, ale cała nasza drużyna będzie miała obowiązek zaopatrzyć się w telefony komórkowe.
- Aha... To super - jęknęła Bonnie - Czy to znaczy, że jestem chwilowo zwolniona?
- Wiesz, Bonnie... Powiedzmy, że ponieważ działalność naszej drużyny detektywistycznej została zawieszona z powodu emerytury jej szanownego lidera, to twoje stanowisko także jest zawieszone. Chyba, że Serena obejmie dowodzenie i cię wynajmie.
- Zapomnij o tym, żebym to ja objęła dowodzenie. Samodzielnie nigdy jeszcze nie rozwiązałam żadnej zagadki.
- Więc może najwyższy czas na to, żebyś to zrobiła? - zapytał wesoło Ash, powoli przechodząc przez portal.
- Tak. Raczej czas na to, aby ktoś wreszcie ci uświadomił, że emerytura to ostatnie, co do ciebie pasuje. O ile w ogóle pasuje - mruknęłam i powoli ruszyłam za nim.
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął ponuro Pikachu, idąc obok mnie wraz z Buneary.

***


Po tej dość zabawnej rozmowie przeszliśmy wszyscy przez portal do laboratorium profesora Oaka, przy okazji zabierając ze sobą również nasze wierzchowce, które stanowiły cztery Rapidashe oraz dwie Ponyty. Jakoś nie mieliśmy sumienia zostawić je same w XVIII wieku, więc zabraliśmy je ze sobą, a potem w laboratorium złapaliśmy je do pokeballi, które następnie rozesłaliśmy do odpowiednich uczonych. Clemont, Bonnie i ja przesłaliśmy je do profesora Sycamore’a, Max do profesora Bircha, a Dawn do profesora Rowana. Ash zaś powierzył swego wierzchowca profesorowi Oakowi, który nawiasem mówiąc był bardzo zaintrygowany tym faktem.
- Widzę, że przywieźliście ze sobą pamiątki - powiedział wesoło.
- Tak, to prezenty dla nas od króla Johto - wyjaśnił mu Ash - Jakoś nie umieliśmy zostawić ich samych w przeszłości, a poza tym miło jest mieć takiego pięknego Pokemona. Przyda się na kolejne wyprawy.
- Albo na jakieś fajne wyścigi - dodałam - Chyba wyścigi Rapidashów są znacznie ciekawsze niż wyścigi Rhyhornów.
- Czy ja wiem, czy są fajniejsze? - zachichotał profesor Oak - Z całą pewnością kosztowne. Za moich młodych lat wydałem fortunę na wyścigi.
- Grał pan na wyścigach? - zdziwiłam się.
- A często pan to robił? - dodał Max.
- Częściej niż powinienem - zaśmiał się uczony - A wszystko to w ramach tzw. spotkań towarzyskich. Moi przyjaciele pochodzili rzecz jasna z bogatych rodzin, a każdy bogacz wtedy chodził na wyścigi i do tego jeszcze obstawiał je za spore sumy. Zresztą dzisiaj jest podobnie.
- No, ja nie jestem pewien, czy dzisiaj jest podobnie - zauważył Max - Ash dzięki swoim zagadkom jest obecnie na liście najbogatszych gości w Alabastii, a jakoś wcale nie chodzi na wyścigi. Chyba, że ja czegoś o nim nie wiem.
- Dużo rzeczy o mnie nie wiesz, przyjacielu, ale w tej sprawie się nie mylisz - zaśmiał się Ash.
- Lista najbogatszych gości w Alabastii? - spytała zdumiona Dawn - A w ogóle jest taka lista?
- No oczywiście, że jest, bo właśnie ją wymyśliłem - wyszczerzył zęby dowcipnie Max.
- No, Ash się znacznie wzbogacił dzięki swojej pracy i bardzo żałuję, że odszedł na emeryturę - powiedział profesor Oak - Mam jednak nadzieję, iż wkrótce ją porzucisz. Zresztą nie tylko ja mam na to nadzieję. Myślę, że chyba wszyscy ją mają.
- Wszyscy, nie licząc przestępców - zaśmiałam się.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Wolałbym nie rozmawiać o sprawie mojej emerytury - rzekł po chwili Ash - Raczej wolałbym wrócić do swojego starego stroju, bo w mundurze muszkietera może i jest mi do twarzy, ale nie mogę go nosić bez przerwy.
- Słuszna uwaga - stwierdził Clemont - A tak przy okazji, chcemy panu podziękować za pomoc w zbudowaniu tego robota, panie profesorze. Bez niego by się nam nie udało.
- A więc wasza misja się udała? Może mi o niej opowiecie? - zapytał profesor Oak, wyraźnie zainteresowany.
- Tak, jednak najpierw musimy się przebrać, a potem chętnie wszystko panu opowiemy - odpowiedział Ash - Musimy tylko iść do domu po nasze rzeczy i...
- Iść do domu? Nie musicie. Ubrania same do was przyszły - odparł na to z uśmiechem profesor Oak.
W tej samej chwili do pokoju weszła Latias w swojej ludzkiej postaci, trzymając w rękach stertę ubrań ładnie złożonych w kostkę. Towarzyszył jej jakiś chłopak, również ze sporym stosem ubrań. Chłopak ten był dziwnie podobny do Asha, przy czym był on jednak rudowłosy i nie miał blizny na policzku ani w prawym kącie prawego oka.


- Latias? - spytałam zdumiona - A ten drugi, to kto?
- Jak to? Nie poznajecie Latiosa? - zaśmiał się profesor Oak.
- Latios? - zdziwiła się Dawn - Ten sam Latios, którego uwolniliśmy z niewoli u Giovanniego?
- I ten sam, który potem pomógł nam złapać tego zabójcę Morastona? - zapytałam.
- Tak, on sam - odpowiedział profesor Oak z uśmiechem - Jak wiecie, przebywa u mnie od tamtej pory, gdy go uratowaliście i choć początkowo długo nie opuszczał przeznaczonego dla niego pomieszczenia, to z czasem zaczął się bardziej otwierać na ludzi i w ludzkiej postaci chodzić po całym laboratorium, a potem pomagać mi w pracach. Jest obok Tracey’ego moim drugim asystentem.
- No dobrze, ale czemu przybrał postać Asha? - zapytał Max.
- I to jeszcze w tej rudej peruce, w której nawiasem mówiąc wygląda koszmarnie? - dodała ironicznie Bonnie.
- Ponieważ zauważył, że jego postać jest najmilsza Latias, a z nią ostatnio bardzo lubi przebywać - wyjaśnił profesor Oak.
- Aha... A więc to tutaj ostatnio znikasz wtedy, kiedy kończysz swoją zmianę w restauracji? - zaśmiał się Ash do Latias - Ale dlaczego mi tego nie powiedziałaś? Przecież nie jestem zazdrosny.
Latias zarumieniła się delikatnie i nic nie odpowiedziała, tylko z lekką nieśmiałością spojrzała na Latiosa, który również obdarzył Asha przyjaznym wzrokiem. Najwidoczniej dobrze pamiętał, jak obaj złapali tego groźnego mordercę Morastona. Takie przygody zdecydowanie łączą ze sobą ludzi, a także ludzi i Pokemony.
- Widzę, że przynieśliście nam nasze ubrania - powiedział wesoło Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął z zainteresowaniem Pikachu.
- Tylko skąd wiedzieliście, że będziemy ich potrzebować? - zapytałam zaintrygowana.
- Podejrzewałem, iż dzisiaj wrócicie - powiedział wesoło profesor Oak - Znam dobrze Asha i wiem, że jeżeli zechce powrócić z podróży w czasie, to wybierze na powrót ten sam dzień, w którym on zniknął. Więc tak sobie pomyślałem, że mogą wam się przydać wasze ubrania, a poza tym Latias i Latios zamierzają dzisiaj ruszyć do Johto za pomocą maszyny, którą wy tutaj przybyliście, dlatego przychodząc tutaj mogli zabrać przy okazji wasze ubrania.
- Poważnie? Wybieracie się do Johto? - zapytałam zdumiona - A do jakiego miejsca, jeśli wolno wiedzieć?
- Z pewnością do Alto Mare, w odwiedziny do Bianki oraz Lorenza - stwierdził pewnym tonem Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał potwierdzająco Pikachu.
Latias uśmiechnęła się delikatnie i pokiwała lekko głową na znak, że potwierdza jego słowa.
- A więc jednak - rzekł wesoło mój luby - Tak coś czułem. A więc wy ruszacie tam, skąd my przybyliśmy. Trochę szkoda, że się pospieszyliśmy z naszym powrotem. Moglibyśmy wraz z wami odwiedzić Biankę.
- Przecież możemy - zauważyłam Bonnie.
- No właśnie - zgodziłam się z nią - Możemy przecież śmiało teraz odwiedzić naszą drogą przyjaciółkę.
- Właśnie! Chętnie bym ją znowu zobaczyła, a dawno tam przecież nie byliśmy! - zauważyła Dawn - Ja tam byłam ostatnim razem wtedy, kiedy ja, Clemont i tata pojechaliśmy tam z Zoey w sprawie tych narkotyków.
- A ja tam w ogóle nie byłam i chętnie bym zobaczyła to miejsce - stwierdziłam z uśmiechem.
- Ale przecież, dopiero co wróciliśmy - zauważył Clemont - Czy raczej nie powinniśmy się nacieszyć Alabastią i przy okazji zajrzeć do restauracji?
- Spokojnie, przecież my tam nie idziemy na zawsze - rzekł z wielkim uśmiechem na twarzy Ash - Zdążymy jeszcze zrobić to, o czym mówisz, gdy już ponownie tu wrócimy. Teraz zaś mamy doskonałą okazję, aby ruszyć w drogę i odwiedzić Alto Mare.
- Właśnie! To doskonała okazja! - powiedziałam zadowolona z takiej możliwości - Strasznie chcę zobaczyć to miejsce.
- Ja także, bo również go jeszcze nie widziałam - dodał Max.
- I ja też nie widziałam - zauważyła Bonnie.
Clemont westchnął delikatnie i powiedział:
- Widzę, że wszyscy jesteście chętni do podróży, więc nie będę od was  gorszy i pojadę z wami.
- Doskonale! - zawołała Dawn, obejmując czule ukochanego pod ramię - A więc chodźmy! Bardzo chcę znowu zobaczyć Alto Mare i Biankę!

***


Postanowienie nasze dość szybko zostało wprowadzone w życie i już po chwili przebrani byliśmy w nasze zwyczajne stroje, zaś nasze kostiumy z XVIII wieku przenieśliśmy do domu Asha, do którego to dostaliśmy się za pomocą naszej jak zawsze niezawodnej maszyny do otwierania portalu. A kiedy ukryliśmy już stroje i broń (poza szpadą Asha, którą mój luby wolał mieć ją przy sobie), to powróciliśmy przez portal do laboratorium i z niego przeliśmy do Alto Mare, ale tym razem w tej wyprawie towarzyszyli nam Latias i Latios, oboje w ludzkich postaciach. Portal został dla nas otwarty na pustkowiu, gdzie nie było nikogo, ale za to było bardzo blisko do miasta, do którego potem szybko dotarliśmy.
- WOW! - zawołała zachwycona Bonnie, gdy tylko znaleźliśmy się już na mieście.
- Jak tu pięknie! - dodałam równie zauroczona widokiem miasta.
- Masz rację, Sereno. Jest tu pięknie. Tak, jak ostatnio - dodała Dawn z uśmiechem na twarzy.
- Zgadza się. Nic tu się nie zmieniło - powiedział Ash, lekko przy tym kiwając głową.
Pikachu zapiszczał potakująco, natomiast Piplup, Buneary i Dedenne z wyraźnym zachwytem w oczach zaczęli przyglądać się temu wszystkiemu, co wokół siebie widzieli.
- Nie powiem, naprawdę jest na co popatrzeć - powiedział Max, choć on bardziej był zajęty podziwianiem miejscowych dziewczyn w krótkich spódniczkach niż pięknych ulic czy zabytkowych kamienic.
Bonnie widząc to zazgrzytała lekko zębami i pociągnęła chłopaka za rękę, mówiąc:
- Chyba mieliśmy zwiedzać, prawda?
- Tak, masz rację - Max szybko poprawił sobie kołnierzyk koszulki - Ale musisz przyznać, że tu jest naprawdę pięknie.
- Tak, tu jest pięknie - uśmiechnęła się Bonnie, powoli przestając się gniewać na obiekt swoich westchnień - Ash, powiedz mi, gdzie ty i Latias się poznaliście?
- To chyba było przy poidle dla Pokemonów, mam rację? - spytałam.
Latias pokiwała potakująco głową, a Ash zaśmiał się.
- Tak, dokładnie. Zaraz, gdzie ono było?
Mój luby pomasował sobie delikatnie podbródek, zastanawiając się nad tym zagadnieniem, aż w końcu Latias złapała go za rękę i wesoło zaczęła ciągnąć przed siebie.
- Co jest? Pamiętasz, jak tam trafić? - zapytał Ash.
Latias przytaknęła kiwnięciem głowy i zaczęła biec przed siebie, wciąż trzymając mojego ukochanego za rękę. Parsknęłam delikatnym śmiechem, kiedy to ujrzałam, po czym dodałam:
- Chodźmy za nimi!
Poszliśmy, a wręcz pobiegliśmy wszyscy za Latias i Ashem, zaś kilka minut później znaleźliśmy się wszyscy przy poidle dla Pokemonów, przy którym jakaś dziewczyna poiła swojego stworka, a kiedy już to zrobiła, to powoli odeszła wraz z pupilem.
- To tutaj? - spytałam.
- Tak, to tutaj - odpowiedział Ash i podszedł bliżej poidła - Wygląda tak samo, jak wtedy. Nic się nie zmieniło, podobnie jak i całe to miasto. Ono naprawdę jest piękne.
- O tak, nie ma dwóch zdań, braciszku - zgodziła się z nim Dawn - Wiesz... Cieszę się, że mogę tutaj przebywać razem z tobą.
- Dlaczego? - zapytał Ash, patrząc na nią wyraźnie zaintrygowany jej słowami.
- Ponieważ, kiedy ostatnim razem tutaj byłam z Clemontem, to oboje myśleliśmy, że nie żyjesz. Wiele dni roniliśmy z Bianką łzy na samo twoje wspomnienie.
- To prawda - powiedział smutno Clemont, ale bardzo szybko zdołał się rozpromienić - Ale teraz mamy powód do radości, ponieważ żyjesz i masz się doskonale.
- Zgadza się - potwierdziłam wesoło - To jest wielki powód do radości, kochanie.
- Właśnie, braciszku - uśmiechnęła się Dawn, przytulając się mocno do Asha - Tak bardzo wszyscy się cieszymy, że żyjesz i możesz tutaj znowu przybyć jako żywy i zdrowy człowiek.
Latias i ja również mocno przytuliłyśmy Asha, który lekko zmieszany zachichotał, mówiąc:
- Słuchajcie, jesteście naprawdę kochane, ale nie musicie...
- Musimy, musimy, bo się bardzo cieszymy - powiedziałam.
- A jeszcze bardziej się ucieszymy, gdy powrócisz do pracy detektywa - dodała Dawn.
Ash popatrzył na nią, a kiedy już go wypuściłyśmy z objęć, dodał:
- Prosiłbym, abyśmy chwilowo o tym nie rozmawiali, dobrze?
- Ale przecież Dawn ma rację - powiedziała poważnym tonem Bonnie - Wszystkim, a już zwłaszcza tobie bardzo dobrze zrobi, jeżeli porzucisz tę durną emeryturę.
Clemont położył siostrze dłonie na ramiona i rzekł:
- Ash... My nie chcemy cię do niczego zmuszać, ale jesteś naprawdę doskonałym detektywem i gdybyś tylko dał sobie powiedzieć...
- Proszę, nie chcę o tym rozmawiać. W każdym razie nie teraz - odparł ponuro Ash, lekko spoglądając w niebo - Lepiej poszukajmy Bianki. Bardzo chętnie ją znowu zobaczę. Przy okazji chciałbym zaprosić ją i jej dziadka do Alabastii na moje urodziny.
- Dobry pomysł - powiedziałam, chcąc jak najszybciej przerwać ten dość ponury dla Asha temat, jakim jest jego emerytura - Jak myślisz, gdzie ona teraz może być?
- Sądzę, że powinna teraz malować, tylko nie bardzo wiem, gdzie może to robić - odpowiedział Ash, zastanawiając się.
- Może na przystani? - zaproponowała Dawn.
- To możliwe. Jak sądzisz, Latias?
Latias odpowiedziała Ashowi na migi, że to bardzo możliwe, bo tam najbardziej lubiła chodzić malować.
- Doskonale, a więc chodźmy tam. Może ją znajdziemy.

***


Poszliśmy na przystań i zaczęliśmy poszukiwać Bianki. Nie byliśmy pewni, czy mamy możliwość tam ją spotkać, ale na szczęście znaleźliśmy ją. Dziewczyna stała właśnie przy sztalugach, ubrana w swoją ulubioną zieloną koszulkę i białą spódniczkę, jak również biały beret na głowie. Malowała ona właśnie przystań Alto Mare z zaparkowanymi w niej łodziami. Widok ten był naprawdę bardzo przyjemny, a już zwłaszcza dla mnie, gdyż jestem wielką miłośniczką sztuki i lubię patrzeć na artystów, którzy właśnie mają wenę twórczą.
- Dzień dobry, Bianko! - zawołał Ash.
Młoda malarka odwróciła się w naszą stronę i uśmiechnęła się lekko.
- O rany! A wy co tutaj robicie?!
W jej głosie wyczułam zdumienie połączone ze szczerą radością, po czym podbiegła do nas i kolejny lekko uścisnęła każde z nas.
- Nie cieszysz się, że nas widzisz? - zapytała przekornie Dawn.
- Przeciwnie, bardzo się cieszę, ale zdziwiłam się na wasz widok. W końcu nie wiedziałam, że przyjedziecie. Mogliście mnie uprzedzić.
- To była spontaniczna decyzja. Po prostu Latias chciała cię dzisiaj odwiedzić wraz z Latiosem, dlatego pomyśleliśmy, że skorzystamy z okazji i dołączymy do nich - wyjaśniłam.
- Zgadza się - potwierdził Ash.
Latias pokiwała delikatnie głową na znak potwierdzenia tych słów.
- Rozumiem. A więc miło mi, że pomyśleliście, aby mnie odwiedzić, przyjaciele - powiedziała przyjaźnie Bianka - Jak widzicie, ja właśnie sobie malowałam.
Spojrzała na Latiosa i uśmiechnęła się lekko.
- A więc ty jesteś Latios? Widzę, że przybrałeś postać bardzo podobną do Asha. Nie powiem, wyglądasz całkiem nieźle. Ale czy koniecznie musisz być rudy?
- A co jest złego w rudych włosach? - zapytał wesoło Ash - Ja sam, jak się przebieram, to często noszę rudą perukę.
- Aha... To wiele wyjaśnia - zaśmiała się Bianka - Ale wiecie co? Po co mamy rozmawiać tu, na ulicy? Zapraszam was do siebie. Dziadek na pewno ucieszy się na wasz widok. Nas mało kto odwiedza.
- A twój obraz? Nie chciałabyś go dokończyć? - spytał Ash.
- Pika-pika? - pisnął pytająco Pikachu.
- Właśnie. Możemy poczekać, aż skończysz - powiedział Clemont.
- A przy okazji byśmy popatrzyli, jak malujesz - stwierdziłam.
Bianka była nieco zdziwiona naszą propozycją, ponieważ nie sądziła, że można z zainteresowaniem przyglądać się temu, jak ktoś maluje obraz, ale cóż... Skoro mieliśmy taką fantazję, to postanowiła ją spełnić. I spełniła, gdyż na naszych oczach malowała piękny obraz. No, właściwie to zdania na temat jego piękna były podzielone, ponieważ ja i moi przyjaciele jak jeden mąż uznaliśmy, że obraz jest bardzo piękny, choć sama Bianka uważała go co najwyżej za przeciętny, malowany po prostu dla przyjemności oraz po to, aby nie wypaść z wprawy.
- Porządny talent to trochę za mało. Trzeba go jeszcze ciągle szlifować, bo inaczej zaniknie i może już nigdy nie wrócić - powiedziała Bianka, kiedy się zbieraliśmy do odejścia z przystani.
- Tak, masz rację. Święte słowa - powiedział ponuro Ash - Bo talent raz zmarnowany może już nie wrócić.
- Ech, a ten znowu swoje - jęknęła Dawn.

***


Lorenzo, podobnie jak i jego wnuczka, był bardzo zadowolony z naszej wizyty, dlatego też ugościł nas najgościnniej, jak tylko potrafił, a muszę przyznać, że potrafił zrobić to naprawdę doskonale. Podał nam wszystkim same pyszne potrawy i umilał nam czas przyjemną rozmową, dzięki czemu cały pierwszy dzień naszej wizyty w Alto Mare minął nam niezwykle miło. Potem zaś, gdy już nadszedł poranek, to wszyscy, bardzo weseli i wyspani, postanowiliśmy pozwiedzać całą okolicę. W końcu nie wiedzieliśmy, kiedy znowu tu będziemy, więc postanowiliśmy skorzystać z nadarzającej się nam okazji i zobaczyć Alto Mare w całej jego okazałości. W tym celu Dawn z Bonnie wybrały się na małe zakupy, Bianka poszła do ogrodu wraz z Latias i Latiosem, aby ich móc namalować, Clemont z Maxem zaś przyglądali się pracy Lorenza, który produkował i sprzedawał gondole, z czego miał bardzo niezły dochód, podobnie jak i z naprawy tych, które już istniały, ale zostały w jakiś sposób uszkodzone. Natomiast ja i Ash, w towarzystwie Pikachu i Buneary postanowiliśmy zwiedzić miasto, a ja to już szczególnie chciałam zobaczyć, jak wygląda całe Alto Mare, ponieważ nie miałam jeszcze okazji tu być, a całe miasto wydawało mi się być nad wyraz przyjemnym miejscem.
Cała nasza czwórka wędrowała zatem spokojnie po mieście, z uwagą obserwując przejeżdżające kanałami motorówki, łódki oraz gondole, a także wszystkie mijane przez nas budynki. Jeden z nich wręcz szczególnie mnie zaintrygował, a był to budynek muzeum, w którym to znajdował się MOA, czyli Mechanizm Obrony Alto Mare - ta sama maszyna, za pomocą której Annie i Oakley o mały włos nie wywołały apokalipsy kilka lat temu. Byłam ciekawa, jak ta maszyna wygląda. Ash dużo mi o niej mówił i dokładnie mi ją opisał, ale zawsze zobaczyć coś na własne oczy to coś innego niż tylko słyszeć o tym z czyiś ust. Maszyna była naprawdę imponująca. Wielka kula na ogromnej maszynerii, a wewnątrz tej kuli znajdowały się przyciski i inne takie guziki, za pomocą których można było sterować mechanizmem, choć oczywiście było to niemożliwe bez Kuli Duszy, nad którą cały czas pieczę sprawowali Lorenzo i Bianka.
- Tak! To właśnie tutaj się wszystko zaczęło - powiedział do mnie Ash - Tutaj właśnie te dwie jędze o mały nie zniszczyły całego miasta z powodu swoich wybujałych ambicji.
- Ale na szczęście wszystko skończyło się dobrze - zauważyłam wesoło - W końcu dzielny Sherlock Ash czuwał.
- Wtedy jeszcze nie byłem Sherlockiem Ashem.
- Nie, ale już wtedy broniłeś świata przed szaleńcami, którzy chcieli go zniszczyć.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Bune-bune! - poparła go Buneary.
- Tak... W sumie to rzeczywiście tak było - zachichotał mój luby.
Oboje spacerowaliśmy dalej po mieście, zwiedzając je z prawdziwą przyjemnością, aż w końcu powoli dotarliśmy do przystani. Prawdę mówiąc, to wcale nie zamierzaliśmy tam dotrzeć, jednak mimo wszystko tam właśnie trafiliśmy i oglądając ją nagle dostrzegliśmy pośród łodzi, które w tym oto miejscu były zaparkowane, pewien pojazd, wręcz doskonale nam znany.
- Ash, zobacz! - zawołałam - Czy to aby nie jest łódź Maren?
- Tak, rzeczywiście - odpowiedział mi mój luby - To jest jej łódź.
- Ale co ona tu robi?
- Chodźmy tam, to się dowiemy.
Pikachu uważał tak samo, dlatego też powoli podszedł do łodzi, lekko ją obwąchał, po czym zaintrygowany wskoczył na nią. Buneary uważnie mu się przyglądając podążyła za nim. Ja i Ash weszliśmy na pomoc przy którym była łódź, ale nie przeszliśmy na nią.
- Hej, jest tu ktoś?! - zawołałam.
Nikt nam nie odpowiedział, jednak nie wiedzieliśmy, czy to z powodu, iż nikogo na niej nie było, czy też po prostu nie chciano nas wpuścić, choć prawdę mówiąc to drugie bardzo szybko odrzuciliśmy, bo przecież Maren nigdy nie była taka i z pewnością by nas wpuściła na swoją łódź. Widać więc musiała przebywać poza nią, skoro nam nie odpowiedziała.
- Pewnie nie ma jej na miejscu - powiedziałam.
- Chyba nie - stwierdził powolnym głosem Ash - Ale może niedługo wróci.
Pikachu spojrzał w kierunku, z którego to przyszliśmy, po czym nagle zapiszczał wesoło. Spojrzeliśmy za siebie i zauważyliśmy, jak w kierunku łodzi idzie właśnie kilka osób, a wśród nich jest Maren. Pozostałymi były Herbert Jones, Lyra i Khoury. Cała czwórka była pogrążona w rozmowie i najwyraźniej nas nie zauważyła.
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął radośnie Pikachu.



Czwórka naszych przyjaciół spojrzała w jego stronę, zaś ich twarze rozjaśnił uśmiech radości.
- O rany! Ash i Serena! - zawołała Lyra.
Dziewczyna podbiegła do nas wesoło i uściskała nas mocno po kolei, a następnie pogłaskała delikatnie za uszami towarzyszące nam stworki.
- Strasznie się cieszę, że was znowu widzę! Co tu robicie?
- Wiesz... Powinnam zadawać ci to samo pytanie - odpowiedziałam wesoło Lyrze - Co wy tutaj robicie?
- Mała sprawa do załatwienia - uśmiechnął się Khoury, ściskając dłoń Asha, a potem moją - Przy okazji chcieliśmy wrócić w rodzinne strony. W końcu jesteśmy z Johto, a to miasto należy do tego regionu.
- A przy okazji chcieli zobaczyć Alto Mare, w którym dawno nie byli - powiedziała Maren, podchodząc do nas - Witajcie, przyjaciele.
- Witaj, Maren - przywitałam się - Nie spodziewaliśmy się ciebie tu spotkać i to jeszcze w takim gronie.
- A my nie spodziewaliśmy się was tutaj. Życie składa się z samych przypadków - zachichotała Maren.
- Możliwe, choć na szczęście mamy na te przypadki jakiś wpływ, a to pocieszająca myśl - powiedział Herbert Jones wesołym tonem.
Mężczyzna miał na sobie szare ubranie, a prócz tego płaszcz Sherlocka Holmesa, który to zasłaniał mu pas, przy którym zawsze nosił rewolwer, a także i bicz. Głowę zaś zdobiła mu fedora.
- Tak, jakiś wpływ na nasze przypadki zawsze posiadamy - zaśmiał się lekko Ash - A propos wpływów, to co miało wpływ na przypadek, że tu przybyliście?
- Och, mój drogi chłopcze - uśmiechnął się doń wesoło Herbert Jones - Mylisz nieco pojęcia, bo nie przypadkiem tutaj przybyliśmy, a celowo, zaś wpływ na naszą decyzję miał czynnik, że byliśmy w Sinnoh i spotkaliśmy tam Lyrę i Khoury’ego. Oboje nam pomogli w bardzo ważnej sprawie, a po wszystkim postanowiliśmy ich odwieźć do Johto.
- I co? Postanowiliście to zrobić przepływając łodzią cały Atlantyk? - zapytałam zdumiona.
- Tak, to może się wydawać dziwne, aby można było tego dokonać tą łupinką, ale widzisz... - Maren przybrała konspiracyjny ton, po czym rzekła: - Ta łupinka posiada w sobie bardzo wiele talentów i potrafi ona dokonać takich rzeczy, jakich wiele łodzi jej podobnych by nie umiało.
- Właśnie, odrobina talentu i jeszcze spory zapas paliwa, a wszystkiego można na tej łodzi dokonać - powiedziała wesoło Lyra.
- Zwłaszcza, jeśli ta łódź posiada dobry silnik - dodał Khoury.
- Brzmi ciekawie - zaśmiał się Ash - A więc dlatego tu jesteście. A my tu przybyliśmy odwiedzić Biankę i jej dziadka.
- Biankę? - Lyra zastanowiła się przez chwilę - Zaraz! Czy to nie jej dziadek produkuje tutaj gondole?
- Właśnie. Widzę, że ją pamiętasz - powiedziałam zadowolona z tego faktu.
- Nie inaczej - uśmiechnęła się Lyra - Pamiętam ją z osiemnastki Asha, a także z Bitwy o Kanto. Fajna dziewczyna, z charakterem.
- Niczego sobie - stwierdził Khoury - A więc z jej powodu tu jesteście. A czy reszta waszej drużyny detektywistycznej też jest tutaj?
- Oczywiście - odpowiedziałam mu - Może chcecie nas odwiedzić u Lorenza? On na pewno się ucieszy, gdy przyjdziecie. Bardzo lubi gości.
- Ale coś mi mówi, że bardziej lubi zapowiedzianych niż tych, którzy nie byli niezapowiedziani - zauważył ponuro Khoury.
- Właśnie, a my nie chcemy się narzucać - dodał Herbert Jones.
- Ależ skądże! Wy wcale się nie narzucacie! - zawołałam wesoło - Jak w ogóle możecie tak mówić?!
- Wiesz... Ostatecznie nie znamy tak dobrze Lorenza jak was.
- Nie szkodzi. On na pewno was chętnie u siebie przyjmie, zwłaszcza, jeśli przyjdziecie z nami - odpowiedział na to Ash - Proszę, nie dajcie się prosić! A przy okazji być może opowiecie coś niecoś o waszych ostatnich sprawach. Na pewno były ciekawe.
- O tak, zdecydowanie. Zwłaszcza ta ostatnia - stwierdziła wesołym głosem Maren - Koniecznie powinniście wysłuchać relacji z tej sprawy. To jest naprawdę niesamowita historia.
- Nasi przyjaciele z drużyny detektywów też powinni jej wysłuchać - zauważyłam - A skoro tak, to powinniście opowiedzieć ją u Lorenza, kiedy będziemy wszyscy razem. Wtedy to będzie mi najprzyjemniej opowiadać, a wam najprzyjemniej słuchać.
Herbert Jones spojrzał na Maren, potem na Lyrę i Khoury’ego, jakby zastanawiał się nad tym wszystkim, co właśnie usłyszał, aż w końcu, widząc wyraźną aprobatę na twarzach swoich kompanów spojrzał na mnie oraz na Asha, mówiąc:
- Wobec tego przyjmujemy zaproszenie, ale w razie czego zmyjemy się, jeśli nasza obecność nie będzie mile widziana.
Oczywiście bardzo ucieszyła nas ta wiadomość, co szybko okazaliśmy za pomocą radosnych okrzyków.
- Spokojnie, będziecie mile widziani, zobaczycie - rzekł Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.

***


Wieczorem wszyscy zebraliśmy się w domu Lorenza. Wbrew obawom Herberta Jonesa on i jego ekipa zostali wręcz radośnie powitani w domu producenta gondoli, który bardzo się ucieszył, że może ich również u siebie gościć. Przyjął ich więc, czym chata bogata, a potem wraz z nimi, swoją wnuczką i nami dał się porwać wesołej atmosferze, która to wynikła, gdy tylko Maren zaczęła opowiadać ciekawe historie na temat swoich morskich podróży. Starszy pan wyjął nawet harmonię i zaczął na niej grać, a potem dołączyła do niego Maren ze swoją gitarą, którą zabrała z łodzi, aby było przyjemniej podczas wspólnego wieczoru. Już wkrótce zabawa zaczęła się na dobre, a wszyscy zaczęliśmy śpiewać „Morskie opowieści“, tańcząc oraz bawiąc się przy tym doskonale. To był dopiero widok - cała nasza kompania wariująca na całego i śpiewająca następujące zwrotki:

Kiedy rum zaszumi w głowie,
Cały świat nabiera treści,
Wtedy chętniej słucha człowiek
Morskich opowieści.

Kto chce, ten niechaj słucha,
Kto nie chce, niech nie słucha.
Jak balsam są dla ucha
Morskie opowieści.

Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)

Łajba to jest morski statek,
Sztorm to wiatr co dmucha z gestem,
Cierpi kraj na niedostatek.
Morskich opowieści.

Kto chce, ten niechaj wierzy.
Kto nie chce, niech nie wierzy.
Nam na tym nie zależy,
Więc wypijmy jeszcze.

Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)

Pływał raz marynarz, który
Żywił się wyłącznie pieprzem.
Sypał pieprz do konfitury
I do zupy mlecznej.

Był na „Lwowie“ młodszy majtek,
Czort, Rasputin, bestia taka,
Że sam kręcił kabestanem
I to bez handszpaka.

Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)

Jak pod Helem raz dmuchnęło,
Żagle zdarła moc nadludzka,
Patrzę - w koję mi przywiało
Nagą babkę z Pucka.

Niech drżą gitary struny,
Niech wiatr grzywacze pieści,
Gdy płyniemy pod banderą
Morskich opowieści.

Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)

Od Falklandu-śmy płynęli,
Doskonale brała ryba.
Mogłeś wędką wtedy złapać
Nawet wieloryba.

Może ktoś się będzie zżymać
Mówiąc, że to zdrożne wieści,
Ale to jest właśnie klimat
Morskich opowieści.

Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)

Rudy Joe, kiedy popił,
Robił bardzo głupie miny
Albo skakał też do wody
I gonił rekiny.

I choć rekin twarda sztuka,
Ale Joe w wielkiej złości
Łapał gada od ogona
I mu łamał kości.

Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)

Pij bracie, pij na zdrowie,
Jutro ci się humor przyda.
Spirytus ci nie zaszkodzi,
Idzie sztorm - wyrzygasz.

Raz bosmana rekin pożarł,
Lecz nie smućcie się kochani,
Bosman żyje, rekin umarł,
Zatruł się zbukami.

Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)


Kolumb odkrył Amerykę,
Kiedy ścigał się z Halikiem,
Indianie się zarzekali,
Że pierwszy był Halik.

O wyprawie wokół globu,
Też fałszywe są pogłoski,
Pierwszy żaden tam Magellan,
Tylko Baranowski.

Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)

Nelson, angielski admirał,
Strzeliłby se w łeb i kwita,
Gdyby wiedział, co dokonał,
Kloss, zwykły kapitan.

Grant kapitan z żoną pływał,
Nie dopatrzył raz załogi,
Odtąd ma bachorów kupę,
A na głowie rogi.

Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)

Powiedziała mi dziewczyna,
Żeby wodą wódkę popić.
A ja na to: „Idź do diabła!
Czy chcesz mnie utopić?“

Kumpel nazwać swoją łajbę
Chciał tytułem jakiejś pieśni,
Ja mu na to - daj jej imię
„Morskie opowieści“.

Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)

Kiedy szliśmy przez Pacyfik
Była wtedy straszna flauta.
Wprost na łajbę nam się zwalił
Ruski kosmonauta.

Płynie rower wodny,
Płynie rower wodny.
Jak w niego walniemy,
To będzie podwodny.

Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)

W dawnych czasach na okrętach
Żyły kozy tresowane,
Co w rzemiośle zastąpiły
Każdą kurtyzanę.

A gdy kozy szły do kotła,
Bo czasami tak się zdarza,
To wówczas cała załoga
Biła w łeb kucharza.

Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)

Kiedy ci na rejsie smutno,
Chcesz rozerwać się troszeczkę,
Wsadź se granat między nogi
I wyrwij zawleczkę.

No, a kiedy to nie wyjdzie
I ten granat nie pomoże,
Wsiądź na łajbę, proszę ciebie
I wypłyń na morze.

Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)

Gdy zaś morze cię zawiedzie,
Bo rekiny są na diecie,
Zadzwoń prędko do teściowej
I wspomnij o rencie.

Jak ci renty nie pożyczy
Ta teściowa, jędza stara
To wypłyń na morze i krzyknij:
Ale będą jaja!

Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)

Gdy ci echo nie odpowie
I dopadnie cię ebola,
Wtedy zrób coś innego
I leć do Czerniakowa.

W Czerniakowie mnie nie chcieli,
„Spadaj“, tylko powiedzieli.
Lecz mi to nie przeszkadzało.
Dobrze się żeglowało.

Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)

Po zaśpiewaniu tej wesołej pieśni padliśmy wszyscy na swoje miejsca, dysząc przy tym jak po maratonie.
- Tak, morskie opowieści są najlepsze - powiedział dowcipnie Ash.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu.
- No, ale jeszcze nie słyszałeś najlepszej z nich - zaśmiała się Maren - Sprawy, którą niedawno rozwiązał twój mentor Henry Jones, oczywiście z moją drobną pomocą.
- No i naszą! - zauważyła dowcipnie Lyra.
- Ano tak. Lyra i Khoury także bardzo pomogli - rzekła wesoło Maren - To była dopiero przygoda. Wszystkie morskie opowieści mogą się przy niej schować.
- Przez grzeczność nie zaprzeczę - uśmiechnął się Herbert Jones.
- To może opowiecie ją nam? - zaproponował Max.
Wszyscy byliśmy ciekawi tej opowieści. Maren widziała to, dlatego nie dała się długo prosić i prędko przeszła do rzeczy.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...