poniedziałek, 3 października 2022

Przygoda 125 cz. III

Przygoda CXXV

Druga kula cz. III


Następnego dnia ja i Ash, w towarzystwie Pikachu i Buneary, pojechaliśmy na miejscowy komisariat, gdzie czekała już na nas inspektor Jenny. Kobieta chciała wraz z nami ruszyć na przesłuchanie podejrzanych, a było ich kilku.
- Według naszych badań, osobą najbardziej zainteresowaną w pozbyciu się Donalda Traska byli jego przeciwnicy polityczni - powiedziała policjantka, gdy już jechaliśmy wraz z nią samochodem.
- Z całym szacunkiem, ale nie jest to nic specjalnie odkrywczego - odparł na to z lekką ironią Ash - Raczej całkowicie zwyczajna sprawa w polityce.
Pikachu i Buneary zachichotali rozbawieni, a Jenny lekko się zmieszała, też chyba dochodząc do podobnych wniosków.
- No, nie taka znowu zwyczajna - stwierdziłam, chcąc nieco obronić sposób myślenia Jenny - Gdyby tak wszyscy politycy mordowali swoich przeciwników w walce o władzę, to by dopiero była rzeź.
- I tak się należy cieszyć, że chociaż w tym kraju wszyscy mają pozwolenie na dostęp do broni i jej używanie w obronie koniecznej, to nie ma jeszcze rzezi na tle politycznym - odpowiedział mi na to mój mąż kpiącym tonem - Bo wtedy to wybory do parlamentu by się odbywały co dwa tygodnie.
Teraz to i ja parsknęłam śmiechem, bo tym razem słowa mojego ukochanego na serio mnie rozbawiły.
- Dobra, dobra... Wy tu sobie żartujecie, a tutaj doszło do morderstwa i to nawet dwóch - powiedziała z wyraźną złością w głosie Jenny - Nie sądzicie, że nie jest to temat do żartów? Ani czas na żarty?
- Nie gniewaj się na nas, Jenny. Próbujemy jakoś rozluźnić całą atmosferę - powiedziałam przyjaznym tonem, licząc na zażegnanie konfliktu, który zdawał się wisieć w powietrzu.
Pikachu i Buneary, wyczuwając to samo, co ja, zaczęli piszczeć na znak, że nas wszystkich obecnych w aucie proszą o to, abyśmy się nie kłócili. Chyba to na swój sposób podziałało, ponieważ Jenny westchnęła tylko i powiedziała:
- Doceniam wasze starania, ale prosiłabym, abyście jednak skupili się na tym, co jest naszym zadaniem. A naszym zadaniem jest przesłuchać podejrzanych.
- Kogo bierzemy na pierwszy ogień? - zapytałam.
- Pewnie lidera partii konserwatywnej, mam rację? - spytał Ash.
- Owszem, właśnie jego - odparła na to Jenny - Czytasz mi w myślach?
- Nie, po prostu sam bym go wybrał, gdybym był policjantem prowadzącym tę sprawę - odpowiedział mój mąż.
Jenny uśmiechnęła się zadowolona, jakby ta odpowiedź jej poprawiła humor, po czym zapytała życzliwym tonem:
- I co jeszcze byś zrobił jako policjant prowadzący to śledztwo?
- Patrzyłbym na drogę podczas jazdy, bo inaczej przegapimy nasze miejsce docelowe - odpowiedział jej Ash.
Tym razem nawet Jenny wydawała się być rozbawiona tym żartem.
Tak zatem sobie rozmawiając, dotarliśmy na miejscu, którym była siedziba kandydata partii konserwatywnej na stanowisko prezydenta miasta. Muszę się tu przyznać, że byłam tym widokiem zdecydowanie zniesmaczona, ponieważ o ile ojciec Margo, również kandydat na stanowisko prezydenta, mieszkał w domu dość zamożnie wyglądającym, ale i niezwykle pod wieloma względami skromnym, jak i przede wszystkim stworzonym z niezwykłym smakiem, to jego przeciwnika, pana Andrew Doudę nie można było posądzić o to samo. Pan Douda bowiem mieszkał w wielkim i pełnym przepychu i luksusu. Dom jego po prostu dźgał w oczy swoim przepychem, podobnie i jak całkowitym brakiem gustu właściciela. Brak tu było jakiś pięknych dzieł sztuki, za to było tu wiele podejrzanie współczesnych kiczów, które chyba tylko jakiś skończony idiota z brakiem choćby najmniejszego poczucia gustu mógłby nazwać sztuką. Oczywiście o gustach się nie dyskutuje, ja sama zaś nie jestem wielkim znawcą, jednak dobrze wiem, co jest w dobrym smaku, a co nie i to, co widziałam w tym miejscu zdecydowanie dalekie było od moich kryteriów piękna i myślę, że dalekie było od kryteriów piękna większości ludzi wrażliwych na piękno. Bo jak inaczej nazwać kiczowate bohomazy czy pseudoantyczne wazy, że już nie wspomnę o dziełach sztuki nowoczesnej, gdzie w ogóle trudno jest się połapać człowiekowi, co jest czym? Nie wiem, jak to można nazwać, ale z całą pewnością nie sztuką.
Ponieważ jednak co innego nas sprowadzało do domu pana Doudy, niż te jego beznadziejne gusta, to nie mieliśmy zbyt wiele czasu, aby roztrząsać takie kwestie i się nimi przejmować. Nie omieszkałam jednak wspomnieć Ashowi na ucho, gdy tak szliśmy na spotkanie z naszym podejrzanym, jedno z moich spostrzeżeń:
- Jak myślisz, Ash, ile za tę willę pełną kiczów by się dało wykarmić dzieci z biednych rodzin?
- Podejrzewam, że dość sporo - odpowiedział mi mój ukochany, nie kryjąc, że podziela i to całkowicie moją pogardę.
Pikachu i Buneary, idący obok nas, wyraźnie trzymali w tej sprawie naszą stronę.
Służba zaprowadziła nas do gabinetu pana Andrew Doudy, po czym zostawiła nas z nim sam na sam. Wówczas mieliśmy okazję zobaczyć człowieka, do którego przybyliśmy i którego tak nisko oceniliśmy już po samym domu i tym, co on w nim trzymał. Widok tego człowieka bynajmniej nie poprawił naszej opinii na jego temat. Wysoki, acz ponury mężczyzna po czterdziestce, trochę już łysawy, z dosyć małym nosem, gładko ogolony i raczej ponury. Nawet nie raczył oderwać wzroku od tych swoich jakże ważnych papierów, które przeglądał w chwili, kiedy do niego przyszliśmy i weszliśmy do jego gabinetu.
- Proszę usiąść - powiedział do nas życzliwie, jednak w tonie, w jakim te słowa do nas wypowiedział raczej nie wykryliśmy jakiegokolwiek ciepłe uczucie.
Mówiąc te słowa,również nawet na sekundę nie zaszczycił nas swoim, choćby krótkim spojrzeniem. Nie muszę chyba mówić, że bynajmniej nie sprawiło to, że z miejsca polubiliśmy tego gościa. Mimo to usiedliśmy na wskazanych nam trzech krzesłach ustawionych naprzeciwko biurka.
- Pan wie, w jakim celu tutaj przybyliśmy? - zapytała po chwili Jenny.
- Wiem doskonale, choć nadal nie rozumiem, dlaczego w ogóle zawracacie mi głowę takimi bzdurami - odpowiedział Andrew Douda, nie odrywając wzroku od swoich papierów - Donald Trask był łotrem i krzykaczem, człowiekiem w ogóle nie posiadającym kręgosłupa moralnego. Nie zamierzam udawać, że po nim płaczę lub go w jakikolwiek sposób żałuję.
- Dziękujemy za szczerość - odpowiedziałam, nie kryjąc złośliwości.
- Ale zdaje pan chyba sobie sprawę, że taka reakcja na jego śmierć raczej nie sprawia, że jest pan wolny od podejrzeń? - zapytała Jenny.
- Tak, zgadza się. Ale jestem niewinny i prędzej czy później to będzie już dla wszystkich całkowicie pewne - odpowiedział na to Douda, dalej przeglądając te swoje papiery.
- Być może, ale zanim to nastąpi, może zechce nam pan odpowiedzieć na kilka pytań? - spytała Jenny.
- Owszem, ale bardzo mnie dziwi, że podejrzewacie mnie o zabójstwo tego człowieka.
- Dla ścisłości, nie jest pan na razie o nic podejrzany. Po prostu jako człowiek, który niestety miał interes w śmierci Traska musi pan odpowiedzieć nam na kilka naszych pytań.
- Nic nie muszę, proszę pana. Mam prawo odmówić składania zeznań.
- Owszem, jako prawnik doskonale pan to wie, ale chyba jako prawnik także pan doskonale wie o tym, że w takiej sytuacji możemy pana oficjalnie wezwać na komendę i wtedy już nie będzie tak miło.


Ash wypowiedział te słowa niezwykle spokojnie i opanowanie, ale nie kryjąc przy tym swojej niechęci do naszego rozmówcy. Ten zaś dopiero wtedy oderwał wzrok od tych swoich papierów i zaszczycił nas swoim spojrzeniem. Jego oczy wyrażały zdumienie.
- A skąd wiesz, młody człowieku, że jestem prawnikiem? - zapytał.
- Nie jest to chyba jakaś tajemnica - odpowiedział Ash - Poza tym, wiem o tym z dobrze poinformowanego źródła.
- No tak, oczywiście - odparł z uśmiechem pełnym jadu Douda - Nawet się domyślam, jakie to źródło, panie Sherlocku Ashu. Tak, wiem dobrze, kim oboje jesteście. Pani inspektor Jenny nie przyprowadziłaby na przesłuchanie ze mną byle cywilów. Poza tym... Wydaje mi się, że w waszym przypadku bardzo trudno jest o zachowanie incognito. Jesteście sławni, zostaliście kilka razy odznaczeni, w tym za zniszczenie organizacji Rocket i schwytanie Zodiaka. I co? Też was zaskoczyłem, mam rację?
- Niby czym? - zapytał złośliwie Ash - Przecież my oboje dobrze wiemy, kim jesteśmy. A to, że ludzie nas znają i jesteśmy dość popularni, a zwłaszcza w tym mieście, to wcale nie jest nic dla nas zdumiewającego.
- Nie jest to dla was nic zdumiewającego - zachichotał złośliwie Douda - To bardzo ciekawe. Wiecie, zastanawia mnie, czy to jeszcze próżność, czy już mania wielkości?
- A pana zachowanie to jeszcze bezczelność, czy już skrajna głupota? - spytał z kpiną w głosie Ash.
Widać było, że nie zamierza on ulegać złośliwym atakom ze strony polityka. Z zasady zresztą bardzo nie lubił się poddawać i kiedy tylko mógł, zawsze starał się odbić piłeczkę w kierunku przeciwnika, zwłaszcza wtedy, gdy ten go atakował. Douda chyba to spostrzegł, ponieważ wyraźnie zacisnął zęby ze złości i rzekł:
- Nie bardzo rozumiem pytanie.
- Chodzi o to, czy pan jest po prost bezczelny, czy głupi? - odparł na to Ash - Bo przecież jest pan przesłuchiwany w sprawie zabójstwa. Nie jest to coś, z czego sobie można żartować, a poza tym... Zawsze możemy pana zatrzymać.
Douda parsknął śmiechem pełnym kpiny i ironii.
- Mnie? A niby za co? Za pewne niczym nie poparte przypuszczenia? A poza tym... Kogoś z moją pozycją nie możecie tak po prostu sobie zamknąć.
- Bo co? Ma pan immunitet? - zapytał złośliwie Ash.
- Chyba pomylił pan kraje - wtrąciła się do rozmowy Jenny - To nie Polska, którą pan opuścił wraz ze swoim przełożonym Ptaszyńskim.
- Jakim Ptaszyńskim?
- Teraz nazywa się Birdman, prawda? - zapytałam, przypominając sobie to, co nam opowiadał Oliver Farge - Narozrabiał tak mocno w waszej ojczyźnie, że nie tylko stracił praktycznie całe poparcie, ale i własna partia, którą sam założył, wręcz go wyrzuciła ze swoich szeregów i oznajmiła, że powinien się wynieść z kraju, bo w nim nie ma już życia. Wyjechał więc wraz z jeszcze kilkoma swoimi najbardziej wiernymi zwolennikami, którzy ponieśli konsekwencje jego decyzji. Proszę mnie poprawić, jeśli coś pomyliłam.
Ash uśmiechnął się do mnie serdecznie na znak, że jest ze mnie dumny. Ja również poczułam ogromną dumę z samej siebie, ponieważ wyraźnie malująca się na twarzy tego gnojka Doudy wściekłość dowodziła, że dogadałam mu i to nieźle. Nie byłam pod tym względem gorsza od Asha, a jeśli już, to nie tak znowu mocno.
- Owszem, to wszystko jest prawdą - odpowiedział Douda - Polityka prezesa naszej partii nie spotkała się z takim entuzjazmem, jaki oczekiwaliśmy.
- Jak dyplomatycznie pan to ujął - rzuciłam złośliwie, nie ukrywając przy tym satysfakcji z tego, że tym razem my jesteśmy górą.
- Ale już powiedzieliśmy, to nie jest Polska. Tutaj nie ma immunitetów, które dają panu całkowitą bezkarność, kiedy jeździ pan pijaku i potrąci pan dziecko na szosie - powiedziała Jenny, również nie kryjąc satysfakcji - Tutaj jest Kanto, część Stanów Zjednoczonych. Tutaj immunitet daje nietykalność jedynie w siedzibie parlamentu oraz podczas wykonywania obowiązków, aby nikt pana z tego powodu nie mógł skrzywdzić. Kiedy już kończy pan swoje obowiązki, to jest pan takim samym cywilem jak my i może pan zostać aresztowany. Zresztą może to pana też spotkać podczas wykonywania obowiązków, bo na czterdzieści osiem godzin to każdy może zostać zatrzymany, nawet polityk.
- Jeżeli zatem chcieliście pozostać bezkarni z samego tytułu bycia politykami, to bardzo źle wybraliście. Kanto tego nie gwarantuje - powiedział Ash - Dlatego osobiście doradzałbym grzeczne odpowiadanie na nasze pytania i darowanie sobie jakichkolwiek wycieczek osobistych w naszym kierunku.
Douda chyba zrozumiał, że to nie przelewki i trafił na osoby sobie równie, dlatego też z lekką złością, ale z zachowaniem spokoju powiedział:
- Dobrze, a zatem słucham. W czym mogę wam służyć?
- Nie można było tak od razu? - zapytała ironicznie Jenny.
Pikachu i Buneary poprawili się lekko na naszych kolanach, a ja i Ash, wraz z Jenny przystąpiliśmy do zadawania pytań.
- Co pan robił podczas zabójstwa Donalda Traska? - spytał Ash.
- Miałem spotkanie z dziennikarzami. Możecie to sprawdzić - odpowiedział Douda.
- Już to sprawdziliśmy. Spotkanie skończyło się jakiś kwadrans przed tym, jak ktoś zaczął strzelać do Traska - odparła na to Jenny - Miał pan zatem czas, aby...
- Aby co? - spytał ze złością Douda - Pobiec do tego budynku, z którego padł strzał i potem zastrzelić mojego rywala politycznego?
- Nie, jest pan na to za mądry - odpowiedziała na to inspektor Jenny - Ale jest duże podejrzenie, że pan kogoś wynajął. Jeśli nie osobiście, to przez pośrednika. I ten kwadrans, o którym mówimy w zupełności wystarczył, aby skontaktował się pan z kimś, kogo trzeba i załatwić sprawę ostatecznie.
- I niby po co miałbym to robić?
- A chociażby po to, aby wygrać wybory. Pańska partia poważnie straciła swoje poparcie przez nieudaną politykę pańskiego poprzednika, również z waszej partii i dlatego chcieliście się pozbyć największego zagrożenia, bo partia liberalna po prostu biła was na głowę w sondażach. Gdyby jednak kontrkandydat liberalny odpadł, mielibyście większe szanse.
- Myli się pani. Największe szanse w takim wypadku posiada partia centralna. Partia, którą kieruje wasz dobry znajomy. Dlaczego więc jego nie przesłuchujecie w tej sprawie? Ostatecznie to on miał największe szanse na to, aby wygrać, jeżeli zabraknie Traska.
- Przesłuchujemy wszystkich po kolei, a to, że zaczęliśmy akurat od pana, to po prostu czysty zbieg okoliczności.
- Zbieg okoliczności, a jakże. Policja w tym kraju ma charakter lewicowy, podobnie jak i prasa, a uczciwa prawica jest tutaj prześladowana.
- Uczciwa? Doprawdy, to coś nowego - odpowiedział ironicznie Ash - O ile mnie pamięć nie myli, polityka waszej partii ostatnimi czasy wcale się nie cieszy popularnością. Pana poprzednik spowodował inflację w mieście, zamieszki na tle religijno-politycznym i musieliście wykorzystywać takie policyjne sprawy jak ta z Zodiakiem, aby odwrócić uwagę opinii publicznej od swoich błędów. Dodatkowo jak dotąd żadna z osób odpowiedzialnych za to wszystko nie stanęła jeszcze przed sądem. Pana zdaniem to uczciwe?
Douda popatrzył groźnym wzrokiem na Asha, po czym odparł:
- Jak słusznie zauważyliście, to wszystko zrobił mój poprzednik. Ja za jego rządów byłem jedynie wiceburmistrzem. Nie miałem takiego wpływu na decyzje, jakie podejmował, aby go powstrzymać. Poza tym... Jestem zdania, że chciał on dobrze dla Wertanii. Oczywiście, w wielu sprawach się mylił i poważnie przesadził w tak rewolucyjnym podejściu do realizacji polityki naszej partii, ale ostatecznie intencje miał dobre. A że wyszło z tego to, co wyszło, to cóż... Został już przecież pozbawiony stanowiska, a nowe wybory ogłoszono.
- I oczywiście, jeśli wygracie, to nie pozwoli pan, aby pana poprzednik stanął przed sądem? - bardziej stwierdziłam niż spytałam.
- Czy wygram, czy nie, mój poprzednik odpowie za nadużycia, jeżeli rzecz jasna się ich dopuścił - odpowiedział Douda.
- A pan tak pokieruje sądem, żeby nie wyszło na jaw, że się ich dopuścił - rzekł na to Ash, nie bez ironii w głosie.
Douda popatrzył na niego groźnym wzrokiem i odpowiedział:
- Sprawiedliwość jest nadrzędną ideą, którą kieruje się nasza partia.
- Miło mi to słyszeć - odparł na to mój miły.
Jego twarz zdobił nadal wielki oraz ironiczny uśmiech, który wyraźnie drażnił naszego rozmówcę. Nie miał on dlatego ochoty na kontynuowanie przesłuchanie dłużej niż to konieczne. Dlatego Jenny przejęła inicjatywę i zaczęła zadawać mu pytanie treściwe i na temat. Douda odpowiadał na nie rzeczowo, lecz jakoś nie bardzo nas umiał przekonać do swojej wersji wydarzeń, jakoby nie miał on z tą sprawą nic wspólnego. Oczywiście nie bardzo mu wierzyliśmy, ale nie mieliśmy na niego żadnych dowodów, dlatego zakończyliśmy rozmowę zapowiedzią, że to jeszcze zostanie sprawdzone, czy rzeczywiście był on w chwili, kiedy popełniono morderstwo tutaj i nigdzie nie dzwonił ani nikomu nie wysyłał maili, jak to nas zapewniał. Po prostu siedział przy tym biurku i rozmyślał.
- Może być pan pewien, że pańskie słowa zostaną zweryfikowane ze stanem faktycznym - powiedziała Jenny, gdy już wychodziliśmy.
- Liczę na to, pani inspektor - odparł na to Douda.
Ash i Pikachu wychodzili ostatni. Zanim jednak to zrobili, mój luby spojrzał w kierunku polityka i zapytał:
- Czy mogę zadać jeszcze tylko jedno pytanie?
- Pod warunkiem, że tylko jedno - odparł na to ponuro Douda.
- Jedno mi wystarczy, proszę pana.
- A zatem słucham.
- Chciałem pana zapytać, czy przepych tego domu pasuje do tego, co pan nam wszystkim przedstawia w swojej kampanii wyborczej? Mam na myśli te słowa o tym, jak bardzo ważne są na tym świecie wartości i że jedna z nich to skromność. Jestem zatem ciekaw, czy to wszystko, co tutaj widzimy, ten przepych, pasuje do pana słów i ile pan nakradł z kasy miasta, aby sobie taki domek postawić, bo chyba mi pan nie powie, że taka willa powstała za pieniądze z pensji wiceburmistrza, co nie? Chyba, że zarabiacie krocie, lecz ukrywacie stan faktyczny przed urzędem skarbowym i swoimi wyborcami, aby wyjść przed nimi na ludzi służących naszej ojczyźnie wyłącznie dla idei. Jednak jedno i drugie wydaje mi się mało etyczne i dlatego jestem ciekaw, jak to wygląda w praktyce. Odpowie mi pan?
Andrew Douda wyglądał, jakby miał zaraz eksplodować. Bezczelność Asha, jak również niesamowita trafność jego sądów były tak przytłaczające, że był tylko w stanie wydusić z siebie tylko jedno słowo:
- Wynocha!
Ash wzruszył tylko ironicznie ramiona, jakby słowo to było mu najlepszą na świecie odpowiedzią na zadawane pytanie, po czym zadowolony przerzucił lekko przez ramię w teatralnym geście swój płaszcz detektywa i wyszedł z nami.
- Musiałeś go tak prowokować? - zapytałam zdumiona.
- Nie mogłem się powstrzymać - odpowiedział Ash - Wydaje mi się, że ten koleś jest niewinny, ale z prawdziwą przyjemnością mu dokuczyłem.
- W zasadzie, to ja ci się nie dziwię - odparła na to Jenny - Też uważam, że koleś nie ma z tym nic wspólnego. Ale jeszcze sprawdzimy, czy aby w chwili, gdy dokonano zabójstwa, z nikim się nie kontaktował. Mógł wtedy przecież dawać znak zamachowcowi. Musimy wiedzieć, co w tamtej chwili robił. A teraz jedziemy pogadać sobie z szefem jego partii. Wiemy, że niedługo przed śmiercią Traska spotykał się z nim. Musimy wiedzieć, co tam robił i po co.
- A skąd wiesz, że było takie spotkanie? - zapytałam.
- Jego sekretarz, Matthew Makroniecki dostarczył mi je - odparła Jenny - Sam Birdman nie zgłosiłby się do mnie do teraz z taką informacją, ale Makroniecki wczoraj wieczorem zadzwonił do mnie i powiedział mi, że jego szef jakoś tak trzy dni wcześniej miał się spotkać z Traskiem i obaj się ostro wtedy pokłócili. Jeden z moich ludzi to dla mnie sprawdził i potwierdził tę rewelację.
- Ciekawe, że ten cały Makroniecki powiedział ci o tym - rzekł na to Ash, lekko masując sobie palcami podbródek.
Mnie też się to wydawało co najmniej zaskakujące. Zwykle sekretarze byli wierni wobec swoich zwierzchników, bo mieli w tym niezły interes. Ten jednak bez wahania sam, z własnej woli doniósł Jenny o takim fakcie. Co on kombinuje? Czy wrabia w coś swojego szefa? Chyba nie, skoro taka rozmowa naprawdę miała miejsce. Wobec tego, o co mu chodzi? Wyrównuje w ten sposób jakieś rachunki?
- To teraz nieważne, w jakim celu mi o tym powiedział - stwierdziła Jenny - Teraz ważne jest to, abyśmy porozmawiali sobie z tym całym Birdmanem.
- A więc ruszajmy. Nie ma chwili do stracenia - powiedział Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
Jenny westchnęła głęboko, gdy widziała ten zwariowany i uroczy zarazem dla niej entuzjazm.
- Nie będzie wam tak wesoło, kiedy już będziemy z nim rozmawiać. Ten gość jest jeszcze gorszy od Doudy. I pozbawiony jakiekolwiek klasy.
- Naprawdę? Aż tak beznadziejny on jest? - zapytałam, nie bardzo wiedząc, czy mam wierzyć w te rewelacje.
- Sami się przekonacie - odpowiedziała mi na to Jenny, otwierając nam w tej samej chwili drzwi od samochodu.

***


Niestety, bardzo prędko przekonaliśmy się, że Jenny miała rację. Pan Birdman okazał się być starym i zdecydowanie antypatycznym człowiekiem, który mówił do nas bardzo wyniosłym tonem, pełnym pychy i arogancji, a dodatkowo wciąż tylko głaskał siedzącego mu na kolanach Persiana. Gdyby nie beznadziejny, niemal satyryczny wygląd, to pomyślałabym, że to odrodzony Giovanni. Jednak wygląd tego osobnika, jak już wcześniej wspomniałam, był nad wyraz satyryczny i tak na oko sprawiał on raczej wrażenie Gargamela, który przytył, skrzyżowanego z Vitto Corleone w przededniu śmierci oraz Blofeldem bez make upu. Nie chcę jednak wyjść na osobę, która ocenia jedynie po wyglądzie, dlatego dodam, iż zachowanie tego człowieka zdecydowanie wykraczało poza wszelkie normy, a sposób, w jaki się wypowiadał wskazywał na to, iż cierpi on na religijny fanatyzm połączony z brakiem taktu i jakiegoś wyższego wykształcenia, a przede wszystkim zmieszany wręcz z całkowitym oderwaniem od rzeczywistości.
- Naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego pani mnie raczyła mnie odwiedzić, pani inspektor - powiedział Birdman, nie przestając głaskać swojego pupila.
- Chyba już panu wyjaśniłam - odparła na to Jenny, tonem nauczycielki, która coś musi tłumaczyć wyjątkowo tępemu dziecku - Chodzi o pana spotkanie przed kilkoma dniami z zamordowanym panem Traskiem.
- Panem? - prychnął z pogardą Birdman - Zdecydowanie za wysoko go pani ocenia. Jaki tam z niego był pan? Cham, nie pan. Panem to jestem ja. On był tylko nędznym potomkiem nazistów. Żałosną, zdradziecką mordą, która najchętniej by sprzedała nas wszystkich wrogom ze wschodu.
Pikachu pokazał Buneary, a potem i nam delikatny znak łapką polegający na wykonaniu wokół ciemienia małego kółka, co jawnie sugerowało, iż człowiek, z którym mieliśmy właśnie nieprzyjemność rozmawiać nie jest zbyt normalny, jeśli w ogóle posiada cokolwiek, co ma choćby najmniejszy związek z rozumem. Mała Buneary zachichotała delikatnie, rozbawiona tym gestem, a my cudem chyba się powstrzymaliśmy od pójściem w jej ślady.
- Rozumiem, że nie darzył pan zmarłego sympatią? - zapytałam.
- A dziwi cię to, młoda damo? - odpowiedział mi z ironią w głosie Birdman - Przecież to była kanalia i skończony śmieć. Jego dziadek służył w armii Hitlera, a on sam by nas sprzedał współczesnym nazistom, gdyby tylko dać mu ku temu okazję.
- Rozumiem, że nie lubił go pan - bardziej stwierdziła niż spytała Jenny.
- A niech mi pani pokaże choćby jedną osobę, która go tu tak naprawdę lubiła - odpowiedział na to złośliwie Birdman - I chciałbym przy tym z góry zaznaczyć, że nie miało to żadnego związku z faktem, że ten oto człowiek, o ile można go tak nazwać, rywalizował z kandydatem naszej partii w wyborach. Wielu rywali ja i moi ludzie nie lubimy, ale szanujemy. Trask nie zasłużył jednak ani na jedno, ani na drugie. Był zwykłym śmieciem i dlatego dostał to, na co zasłużył. Biblia jasno mówi, że takich jak on porazi grom z jasnego nieba. I ostatecznie tak się stało. Oto cała prawda.
- Pozwolę sobie też zacytować Biblię, panie Birdman - powiedział Ash, nie bez ironii w głosie i zapytał: - A czym jest prawda?
- Prawdą jest to, że Bóg ma już dosyć tego, co się tu dzieje na tym świecie i daje nam wszystkim jasne znaki, że powinniśmy coś zmienić, zanim będzie już na to za późno.
- Jakie znaki? - zapytałam zdumiona, zaś siedząca mi na kolanach Buneary zapiszczała delikatnie.
- Nie wiesz, młoda damo? - zdziwił się Birdman - Wszelkie znaki na niebie i ziemi, jakich ostatnio doświadczyliśmy. A pandemia na Wyspach Oranżowych? A kryzysy, jakie nie tak dawno jeszcze dotykały naszą okolicę?
- Wydaje mi się, że o to ostatnie chyba należy obwiniać rząd stworzony przez pana protegowanego - zwrócił uwagę Ash.
Birdman spojrzał na niego groźnie, nieznacznie pociągając za futro swojego kota, który zamiauczał gniewnie, czego właściciel nie dostrzegł, patrząc tylko na Asha w sposób ponury i mroczny.
- Nic, co się dzieje na tym świecie, nie dzieje się bez woli Bożej, mój młody człowieku - rzekł ten stary satrapa po chwili - To On daje nam znaki, że już czas na zmiany w tym świecie.
- O ile dobrze sobie przypominam, to zmiany chciał właśnie wprowadzać pan Trask, mam rację? - zapytał Ash.
- Tak, ale co to były za zmiany? - prychnął z pogardą Birdman - Jedno gorsze od drugiego. Przyszedłem do niego kilka dni temu, aby z nim o tym porozmawiać, ale on...
- Aha! A zatem pan przyznaje, że pan z nim rozmawiał? - spytała Jenny.
Birdman spojrzał na nią ponuro i odpowiedział:
- Oczywiście, że przyznaję, bo to prawda. A ja, pani inspektor, zawsze mówię tylko i wyłącznie prawdę.
- Miło nam to słyszeć - odparła policjantka - A więc, o czym rozmawialiście?
- Jego liberalne poglądy raziły słuchaczy i obrażały ich wiarę. A propos wiary, wy to zapewne protestanci, prawda?
To mówiąc, spojrzał na nas uważnie, oczekując odpowiedzi.
- A co pana to obchodzi? - zapytałam ze złością - Jesteśmy, kim jesteśmy i nic nikomu do tego. Ale skoro pan tak chce wiedzieć, to tak. Ja i Ash jesteśmy wiary protestanckiej.
- Kolejne stracone biedne młode duszyczki - jęknął ponuro Birdman, po czym  spojrzał na nas uważnie - Ale widzę chyba na waszych palcach obrączki. To chyba wobec tego oznacza, że poszliście po rozum do głowy i zalegalizowaliście swój związek. To dobrze. Być może jest dla was jakaś nadzieja.
- Cudownie, ale proszę nam odpowiedzieć na nasze pytania i darować sobie tego typu komentarze - powiedział ze złością w głosie Ash.
Polityk spojrzał na niego ponuro i odparł:
- Nie uczono cię w domu, młody człowieku, że starszych ludzi należy zawsze szanować i w ramach tego szacunku nie przerywać im, kiedy mówią?
- Nie, tego mnie nie uczono - odpowiedział z kpiną Ash, lekko się przy tym do naszego rozmówcy uśmiechając - Za to nauczono mnie, że na szacunek trzeba sobie zawsze zapracować, a wiek nie ma tu nic do rzeczy.
Birdman westchnął głęboko, jakby chciał już powiedzieć: „Co to za dzisiejsza młodzież? Żadna zasad”. Jenny z kolei przeszła do sedna sprawy.
- O czym panowie rozmawiali?
- Pani wybaczy, ale to nasza prywatna sprawa.
- Teraz już nie, skoro Trask nie żyje.
- Zapewniam panią, że nie ma to nic wspólnego z jego śmiercią.
- Pan wybaczy, ale ja sama to ocenię.
Birdman popatrzył na nią z wyraźną niechęcią, po czym zaczął agresywniej miętolić dłonią futro swego Persiana i powiedział:
- Skoro już to pani musi wiedzieć, odwiedziłem go, aby porozmawiać z nim na temat sposobu prowadzenia przez niego polityki.
- Rozumiem, że miał co do tego poważne zastrzeżenia.
- A dziwi to panią? Jego polityka jest pod każdym względem obraźliwa.
- Dla kogo? Dla pana?
- Dla każdego porządnego człowieka z zasadami. Działalność takich ludzi jak on ściągają na nas wszystkich gniew Boży, który prędzej czy później spadnie na nas i wtedy żadne modlitwy nas nie uratują. Zresztą chyba pandemia na Wyspach Oranżowych mówi sama za siebie.
- Póki co, jeszcze tutaj nie dotarła - zauważył Ash.
- Dodatkowo, jak wynika z badań, zanika ona stopniowo - dodałam.
Birdman machnął złośliwie na to stwierdzenie ręką i rzucił złośliwie:
- To brednie, te całe badania. Ten parszywy lewicowy rząd wszystkim takie bajki opowiada, aby odwrócić uwagę od swojej indolencji. A prawda jest taka, że ta pandemia, pierwsza taka chyba od stu lat albo i więcej, to kara Boża za to, w jaki sposób oni się zachowują. Bóg daje nam jasny znak. Przychodzi dzień sądu. Nikt nie będzie tutaj wolny od Jego osądu. Lekarze mogą się starać, ile tylko chcą, ale prawda jest taka, że jedynie modlitwa, błaganie Boga o litość i nawrócenie się całkowite może uratować ten zepsuty liberalnie świat.


Patrząc na niego, poczułam się przez chwilę bardzo niepewnie, a przez plecy przeszedł mi naprawdę zimny dreszcz. Przyszło mi do głowy, że w taki sam sposób wypowiadali się na tematy polityczne różni dyktatorzy i fanatycy religijni, którzy utopili ten świat w morzu krwi i dla swojej chorej idei poświęcili tysiące, jeśli nie miliony jednostek, aby tylko postawić na swoim. Zastanowiło mnie wówczas, co taki szalony człowiek (bo to, że Birdman to szaleniec było aż nadto oczywiste) zdołałby zrobić, gdyby tylko dostał władzę absolutną. Wyobrażenie sobie tego jednak było tak straszne, że szybko odrzuciłam te myśli, bojąc się, że zwariuję ze strachu. Całe szczęście, iż region Kanto nie pozwoli nigdy żadnemu politykowi zyskać tak silną pozycję w świecie. Jaka by to była rzeź, gdyby tak się stało.
- Czy to samo powiedział pan Traskowi? - zapytał po chwili Ash.
Widać było, że i on był zdecydowanie zaniepokojony jawnym szaleństwem naszego rozmówcy.
- Owszem, dokładnie to samo mu powiedziałem - odparł na to Birdman.
- A wolno wiedzieć, w jakim celu pan to zrobił? - zapytałam.
- Jako porządny katolik i człowiek wierzący uważam, że zgodnie z tym, co jest napisane w Biblii, przyszedłem do mojego bliźniego, aby go pouczyć, że źle, ale to bardzo źle postępuje i nawrócić na właściwą drogę.
- Och, doprawdy? - zapytał Ash - A nie jest tak, że po prostu partia po swoich nieudanych rządach w Wertanii najzwyczajniej w świecie nie radzi sobie tak, jak przedtem i po prostu liczył pan na koalicję z Traskiem, aby wygrać wybory?
Birdman popatrzył na Asha groźnym wzrokiem, jakby chciał mu skoczyć do gardła i zapewne zrobiłby to, gdyby nie obecność inspektor Jenny. Fakty, o których wspomniał mąż były nawiązaniem do tego, co niedawno nam opowiadali Margo i jej ojciec. Nie byli jednak pewni, czy to prawda, ale słyszeli o takich pogłoskach, a po reakcji tego starego fanatyka szybko wywnioskowaliśmy, że te plotki musiały być zgodne z prawdą. I to prawdą, która zdecydowanie nie była mu na rękę.
- Każdą sytuację można różnie interpretować - powiedział po chwili Birdman - Jakby jednak nie było, odwiedziłem Traska, ale spotkało mnie to samo, co tego biedaka, Jana Chrzciciela, kiedy pouczał Heroda Antypasa.
- Obcięli panu głowę? Trudno w to uwierzyć, bo widzimy, że ma pan ją nadal na karku - rzuciłam złośliwie w jego kierunku.
Nie chciałam być gorsza od Asha w docinaniu tego wariatowi, a ponadto ten koleś po prostu działał mi już na nerwy i aż mnie kusiło, aby mu dociąć. A że dość dobrze znam literaturę, zwłaszcza klasyczną, po prostu nie mogłam się oprzeć tej jakże dobrej pokusie zwrócenia uwagi Birdmanowi na bezsens jego wypowiedzi, czego on bynajmniej nie omieszkał mi zapamiętać sobie, co okazywał wpatrując się we mnie z nienawiścią w oczach.
- Spotkała mnie kpina z jego strony. Kpina i szyderstwo - pospieszył prędko z wyjaśnieniami Birdman - Zostałem potraktowany w obrzydliwy sposób, niegodny prawdziwego polityka i porządnego człowieka.
- Czy rozmowa o ewentualnej koalicji oraz to, że się tak wyrażę, nawracanie pana Traska to jedyne, o czym panowie rozmawialiście? - zapytała Jenny.
- Tak. Rozmawialiśmy tylko o tym - odpowiedział na to Birdman.
- I o niczym więcej?
- Nie, a niby o czym więcej moglibyśmy rozmawiać?
- Nie wiem, dlatego właśnie o to pytam.
- O niczym innym nie rozmawialiśmy.
- Rozumiem, że to, jak pana potraktował Trask pana oburzyło.
- A dziwi to panią? Ja przychodzę do niego z uczciwą propozycją, to znaczy z pouczeniem godnym prawdziwego chrześcijanina, a tymczasem on mnie tak podle potraktował. Jak miałem więc zareagować?
- Podobno odgrażał mu się pan.
- Poinformowałem go jedynie uczciwie o tym, że spadnie na niego gniew Boży za tego rodzaju politykę i że my wszyscy poniesiemy tego konsekwencje. To nie było odgrażanie się, a jedynie stwierdzenie oczywistych faktów.
Jenny spojrzała na nas ironicznie, a Pikachu pokazał Buneary ponownie znak łapką, kręcąc nią wokół swojego ciemienia, a jego towarzyszka zachichotała lekko, rozbawiona tym podobnie jak i my.
- No dobrze, to wszystko jeszcze sprawdzimy - powiedziała Jenny - Ale tak czy inaczej, przyzna pan chyba, że to nie wygląda najlepiej.
- A niby dlaczego? - spytał Birdman.
- No, bo niech pan sam zobaczy. Jest pan człowiekiem, że tak powiem, bardzo twardym i stanowczym, wręcz bezkompromisowym. Przychodzi pan do swojego rywala politycznego, próbuje się z nim układać, on odmawia, a pan zaczyna mu wtedy grozić...
- Powiedziałem już wyraźnie, że to nie były żadne groźby, tylko upomnienie, takie jak w Biblii, gdzie jest napisane...
- Nie musi pan nam cytować Pisma Świętego, to do sprawy nie należy. Tak czy inaczej, straszył go pan gniewem Bożym, gromem z jasnego nieba. I co? I tuż po tym wkrótce Trask zostaje zabity strzałem ze snajperki, który tak od biedy może uchodzić za grom z jasnego nieba. Przyzna pan chyba, że to nie wygląda dobrze, prawda?
Birdman wypuścił Persiana ze swoich ramion, po czym oparł dłonie na biurku i wstał powoli, acz groźnie, mówiąc mściwym tonem:
- Sugeruje mi pani, że wynająłem płatnego mordercę, aby zabił człowieka, który odmówił współpracy ze mną?
- Przykro mi, ale tak to może wyglądać. Ostatecznie jest pan człowiekiem, że tak powiem, nie znoszącym sprzeciwu.
- I co? I z tego powodu miałbym kazać zabić człowieka? A przykazanie piąte o nie zabijaniu, to niby co? Myśli pan, że to dla mnie nic?
- Wie pan, zastanawia mnie, czy aby nie łamie pan teraz ósmego przykazania - rzucił złośliwie Ash - Wie pan, tego, które zabrania wszystkim podawać fałszywe świadectwo i takie tam.
- Sugerujesz, młody człowieku, że kłamię?
- Pan to powiedział, nie ja. Ja tylko zadałem pytanie.
Birdman spojrzał na Asha takim spojrzeniem, że gdyby nie to biurko, które nas dzieliło, to chyba złapałby go i rozerwał na strzępy.
- Lepiej byś się zajął tym, co przystoi człowiekowi w twoim wieku, mój drogi chłopcze. Najlepiej założeniem rodziny, bo o ile dobrze wiem, zalegalizowałeś swój grzeszny związek z tą panienką.
To mówiąc, spojrzał na mnie, a ja poczułam się tak, jakby mnie nazwał teraz osobą lekkich obyczajów. Bo przecież tak wypowiedział to słowo „panienka”, że mogło ono zabrzmieć tylko jednoznacznie, jakby mi tu sugerował, iż bardzo źle się prowadzę. Nie zamierzałam jednak dawać temu staruchowi satysfakcji, wpadając w złość. Wiedziałam, że drań tego właśnie chce. Dlatego zacisnęłam tylko zęby ze złości i nic nie powiedziałam. Ash jednak nie zamierzał patrzeć cicho na to, co ten dziadyga wygadywał i odparł, choć z zachowaniem całkowitej kultury osobistej:
- Proszę pana, nie wydaje mi się, aby pouczać drugiego człowieka w sprawie zawierania małżeństw i zakładaniu rodziny ten, który sam nigdy tego nie zrobił, a ze swojej ojczyzny wyjechał dlatego, że jego właśni rodacy i własna partia mieli już serdecznie dosyć, panie Ptaszyński.
Birdman wbijał w Asha swoje kaprawe oczka, ciskające w nasze osoby jeden grom za drugim. W końcu z trudem się opanował i powiedział:
- Kraj mój musiałem opuścić, ponieważ nie miałem w nim życia, a to z kolei nastąpiło w wyniku intryg moich wrogów. Tych parszywych zdrajców, lewackich mord, wnuków nazistów i ubeckich synów. To w wyniku ich intryg straciłem twarz przed moimi własnymi rodakami i własnymi stronnikami. To przez nich musiałem wyjechać tutaj.
- I to przez nich zmienił pan nazwisko, aby brzmieć inaczej niż człowiek tak ośmieszony w polityce światowej? - zapytał z kpiną Ash.
- Zmieniłem nazwisko, aby odpowiednio móc rozpocząć wszystko od nowa w tym nowym dla mnie świecie. Jak widzicie, całkiem dobrze mi poszło.
- Chyba znowu nie tak dobrze, skoro przychodzi pan do swojego politycznego rywala i skamle pan o koalicję. Jeżeli panu tak dobrze się powodzi, po co musi pan posuwać się do takich metod? Czy to nie jest aby dowód na to, że raczej gorzej panu idzie w polityce niż pan to mówi?
Birdman vel Ptaszyński kipiał już ze wściekłości. Nie wiem, co go jeszcze w tamtej chwili powstrzymywało od rzucenia się na nas z pięściami.
- Macie za przyjaciół moich politycznych wrogów i dlatego też tak łatwo wam przychodzi mnie oceniać i krytykować - powiedział po chwili - Ale takie jest wasze prawo w naszym demokratycznym kraju. Macie prawo mnie oceniać, jak się wam podoba. Ale nie macie prawa mnie oskarżać bez dowodów.
- Bardzo przepraszam, ale nikt pana o nic nie oskarża - odpowiedziała na to Jenny - Przynajmniej na razie. My tylko chcemy wiedzieć, o czym pan rozmawiał z panem Traskiem. I tyle. Skoro pan twierdzi, że jest niewinny, sprawdzimy to i wtedy, jeśli pan się okaże niewinny...
- Co to znaczy, jeśli? Ja jestem niewinny i już! - zawołał ze złością Birdman.
- To wszystko się okaże w czasie śledztwa - odpowiedziała mu na to Jenny, wstając z krzesła - Przesłuchamy również pańskich pracowników.
- A ich po co? Oni nic nie wiedzą.
- Zobaczymy, czy nic nie wiedzą. Na razie to tyle. Idziemy, moi drodzy.
Wychodząc z gabinetu pana Birdmana, Ash jeszcze stanął w drzwiach, po czym spojrzał w kierunku naszego dotychczasowego rozmówcy. Po jego minie łatwo się domyśliłam, co zamierza zrobić i przygotowana na powtórkę z rozrywki czekałam na rozwój wydarzeń.
- Czy wolno mi zadać panu jeszcze jedno pytanie, takie osobiste? - zapytał Ash tonem niezwykle serdecznym.
- Osobiste? - zdziwił się Birdman - No dobrze, słucham.
- Chciałem pana zapytać o pana podejście do tych rzeczy - to mówiąc, dłonią wskazał na wiszące na ścianie gabinetu święte obrazki oraz sporych rozmiarów krucyfiks - Widzę, że otacza się pan tego rodzaju przedmiotami.
- Cenię sobie prawdziwe piękno - odpowiedział na to Birdman.
- Oczywiście, rozumiem pana. Jestem jednak ciekaw, jak pana wiara koliduje z otaczaniem się takimi fetyszami. Bo przecież Biblia zabrania posiadania takich rzeczy.
- Kościół ich nie zabrania, a wręcz zaleca.
- Owszem, ale Biblia i owszem - mówił Ash, napawając się swoimi słowami - Wydaje mi się, że oryginalne drugie przykazanie tego zabrania. Jako protestant od dawna o tym wiem i dla mnie jest to oczywiste, ale ciekawi mnie, jak pana wiara, cytowanie Biblii i wiara w to, co w niej pisze koliduje z tym prawem, które jawnie przecież łamie zasady ustanowione przez Boga.
Birdman wyglądał jak wulkan, który ma zaraz eksplodować. Nie wiedziałam, co go bardziej wkurza. Czy fakt, że ten młody człowiek z niego jawnie kpi, czy też to, że wytknął mu nieścisłość w jego własnym rozumowaniu.
- Jak już powiedziałem, każdą rzecz można różnie interpretować - powiedział Birdman, z trudem panując nad sobą.
- O, tego jestem pewien - odpowiedział ironicznie Ash - Ale chciałbym się od pana dowiedzieć, czy prawdziwemu chrześcijaninowi nie lepiej jest wspierać ludzi potrzebujących niż otaczać się takimi obrazkami? Nie sądzi pan, że Bogu milsze jest posiadanie wyznawców będących wyrozumiałymi wobec drugiego człowieka niż takich wyznawców, którzy leżą krzyżem przed takimi fetyszami i zmawiają cały dzień różaniec? Czy z pana religią nie koliduje bycie bezlitosnym wobec tych, którzy myślą inaczej i oskarżać ich o wszystko, co najgorsze? Chciałem wiedzieć, jakie jest pana zdanie w tej sprawie.
Birdman gotował się z wściekłości. Chyba tylko obecność inspektor Jenny sprawiła, że nie skoczył Ashowi do gardła. Zamiast tego, złapał się jedynie dłonią za twarz, potarł nią gwałtownie i powiedział:
- Precz mi stąd, ty parszywa zdradziecka mordo! I żebym cię tu więcej nigdy nie widział. I tej twojej kochanicy poślubionej w nieprawy sposób też.
- Panie Ptaszyński, nie pozwalaj pan sobie! - rzucił mu stanowczo i groźnie Ash, a Pikachu i Buneary stanęli obok niego w pozycji bojowej, gotowi z miejsca zaatakować tego starego fanatyka, gdyby tylko im dano takie polecenie.
- WYNOCHA MI STĄD! PRECZ! - wrzasnął Birdman, opluwając się ze złości - PRECZ, ANTYCHRYSTY! I NIECH WAS DIABLI WEZMĄ!
Ash był wyraźnie rozbawiony tą sytuacją, a i ja, chociaż przez chwilę miałam ochotę walnąć w gębę tego starego durnia za chamskie uwagi w moim kierunku, po tym ataku złości zaczęłam się śmiać i w dobrym nastroju opuściłam wraz z Ashem, Jenny i naszymi Pokemonami z pokoju Birdmana.
- No i po co go drażniłeś? - zapytała ze złością Jenny, patrząc na Asha spode łba.
- Nie mogłem się powstrzymać - odpowiedział jej mój ukochany.
- Ja mu się nie dziwię. Irytujący stary cap - stwierdziłam.
- Owszem, ale prowokowanie go nic nie da - rzuciła policjantka.
- Mów za siebie. Mnie coś to dało - odpowiedział na to Ash - Poczułem się dzięki temu dużo lepiej.
- W zasadzie to ja trochę też - powiedziałam.
Pikachu i Buneary zapiszczeli na znak, że się z nami zgadzają. Jenny zaś, widząc to, machnęła lekko ręką z irytacją i rzuciła:
- Ech, z wami to tak zawsze.

***


Po wizycie u pana Birdmana, porozmawialiśmy z jego sekretarzem, którym był wspomniany już wcześniej przez Jenny pan Matthew Makroniecki. Człowiek ten nie wzbudził w nas w ogóle zaufania ani sympatii. Wysoki, niezbyt przystojny facet z wielkim nosem oraz okularami o grubych ramkach mocno na owym nosie osadzonych. Według tego, co nam opowiadali Margo i jej ojciec, Makroniecki był przez swoich przeciwników politycznych, a częściowo też i stronników nazywany Matthew Kłamczuszek lub Matthew Pinokio. Byłam pewna, że nie otrzymał tych jakże uroczych przydomków za swoją prawdomówność. Oczywiście żadne z nas nie chciało się do tego człowieka z góry uprzedzać, po prostu braliśmy to wszystko pod uwagę. Jednak, jak tylko zaczęliśmy rozmawiać z tym kolesiem, to od razu poczuliśmy do niego coś na kształt obrzydzenia.
- Naprawdę nie chcę wyjść na konfidenta oraz człowieka, który donosi na innych, a już zwłaszcza na swoich pracodawców - mówił do nas Makroniecki, gdy z nim rozmawialiśmy - Ale naprawdę nie mogę siedzieć cicho, kiedy takie rzeczy się dzieją. Przecież ostatecznie tu chodzi o morderstwo.
- Owszem, chodzi tutaj o morderstwo, ale przecież zamordowano przeciwnika politycznego, kontrkandydata waszej partii - zauważyła z lekką ironią Jenny.
- Tak, to prawda, ale to przecież nie ma żadnego znaczenia - odpowiedział na to Makroniecki - Zabito człowieka. Jakie to ma znaczenie, do jakiej politycznej opcji on należał? Ważne, że jest to człowiek i każda informacja na temat zamachu na niego jest cenna dla policji.
- Ale dostarczając tych informacji, obciąża pan swojego przełożonego oraz przywódcę waszej partii.
- To prawda, ale taka jest niestety cena prawdy. Przynajmniej teraz.
Makroniecki po tych słowach, uśmiechnął się w sposób nad wyraz przymilny i chyba próbował nas przekonać do tego, jaki to on jest sympatyczny. Jednak nie z nami te numery były. Za dużo takich milusich ludzi już widzieliśmy w akcji, aby im wierzyć tak na piękne oczy.
- Oczywiście ja wcale nie sugeruję, że mój pracodawca byłby w stanie kogoś zabić albo to komuś zlecić - mówił dalej Makroniecki - To bardzo porządny oraz bardzo wierzący człowiek.
- Tak, o tym drugim to już się przekonaliśmy - powiedziałam złośliwie.
- Ale nawet tacy ostatecznie dopuszczają się złych rzeczy, choć jestem pewien tego, że robią to w dobrzej wierze. Nie chcę oczywiście rzucać żadnych oskarżeń na pana prezesa, ale uważałem, że powinniście wiedzieć o tym, że pan prezes się spotkał z panem Traskiem. Sam zresztą byłem obecny przy tej rozmowie.
- Wiem, mówił pan o tym przez telefon - odpowiedziała Jenny - Pracownicy pana Traska, którzy byli wtedy obecni w jego apartamencie, potwierdzili to. Czy pan prezes Birdman i pan Trask mieli wcześniej takie konflikty?
- Nie, a przynajmniej nie na płaszczyźnie prywatnej. Tylko i wyłącznie na płaszczyźnie zawodowej, ale ostatecznie nic w tym chyba dziwnego, skoro obaj byli przeciwnikami politycznymi.
- A pan Douda kiedykolwiek odwiedził pana Traska?
- Nic mi o tym nie wiadomo. Chociaż...
- Chociaż co?
- Pani rozumie, jestem sekretarzem pana prezesa. To jemu towarzyszę, kiedy ma on umówione spotkania towarzyskie. Pan Douda ma swojego sekretarza.
- Wiem, jego już przesłuchaliśmy. Twierdzi, że pan Douda nigdy nie umawiał się z panem Traskiem na jakiekolwiek spotkanie. Nie mamy powodów, aby mu nie wierzyć.
- Znam tego człowieka od lat. To porządny człowiek, praworządny i uczciwy. Nie wierzę w to, aby mógł skłamać.
- Na pewno, ale my musimy opierać swoje wnioski na faktach, nie na wierze. Jednak nikt tego człowieka o nic nie podejrzewa. Jak na razie. Chcemy jak na razie wiedzieć, co pan robił w trakcie zabójstwa.
- W czasie zabójstwa w ogóle mnie nie było w mieście. Na polecenie pana prezesa pojechałem do Alabastii, do delegata naszej partii. Chcieliśmy omówić z nim dalsze działania. Jak zapewne wiecie, nasza partia nie radzi sobie tak dobrze jak przy ostatnich wyborach i obawiamy się, że przegramy wszystkie wybory w każdym mieście regiony Kanto. Na polecenie pana prezesa miałem jechać po kolei do wszystkich miast, rozmawiać z delegatami naszej partii i ustalić z nimi zmiany w naszej polityce w innych miastach Kanto. W ten sposób może nasi kandydaci choć w kilku miastach wygrają najbliższe wybory.
- Ale chyba nie wykonał pan tego zadania, skoro pan tu nadal jest?
- Nie, nie wykonałem. Zdążyłem tylko odwiedzić Alabastię, spotkać się z przedstawicielami naszej partii w tym mieście i zaraz dostałem telefon, żebym wracał, bo doszło do morderstwa i pan prezes mnie potrzebuje.
- A po co pan prezes pana potrzebował?
- Doznał szoku, kiedy się dowiedział o zabójstwie Traska. Nie wiedział, co ma robić i musiał się ze mną naradzić. No, bo przecież to zmienia wszystko, jeżeli chodzi o wybory. Trzeba dostosować wiele spraw do obecnej sytuacji, to będzie dla nas trudny okres.
- A sądziłem, że to raczej sytuacja sprzyjająca dla was - rzucił złośliwie Ash - W końcu o jednego konkurenta mniej.
- Tylko pozornie tak się wydaje, panie Ketchum. Tylko pozornie - powiedział do niego Makroniecki - Przecież to morderstwo nas stawia na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o podejrzanych.
- Skąd taki wniosek? - zapytałam.
- A dlaczego dzisiaj państwo przesłuchujecie nas wszystkich? - zapytał pan sekretarz - To oczywiste zatem, że jeżeli policja nas podejrzewa, to mieszkańcy miasta tym bardziej nas będą podejrzewać. Musimy zatem zrobić wszystko, żeby swój wizerunek ocieplić. Nie będzie nam łatwo, ale oczywiście postaramy się. To nasza jedyna szansa. No i to, że znajdziecie prawdziwego sprawcę.
- Będziemy go szukać i na pewno znajdziemy - powiedziała Jenny.
- Tego jestem pewien, w końcu są z wami najlepsi detektywi z najlepszych - odpowiedział Makroniecki, uśmiechając się do nas przymilnie.
Jakoś nie bardzo wierzyliśmy w jego komplementy. Czuliśmy, że drań nam się tylko podlizuje i nie jest pod tym względem ani trochę szczery. Pomyślałam sobie, że gdyby tak kłamstwo było dyscypliną olimpijską, to dostałby złoto. Tak samo, jakby do olimpiady dołożyli dyscyplinę lizusostwo. W obu Makroniecki nie miał sobie równych. Ale to, co mówił o wyjeździe do Alabastii należało sprawdzić. Bo brzmiało podejrzanie, choć dość prawdopodobnie.
- Dziękujemy za komplement, jest nam bardzo miło - powiedział Ash, a na jego twarzy malował się ironiczny uśmieszek - Ale powracając do tematu, proszę nam podać nazwiska osób, z którymi pan się wtedy spotkał. Musimy sprawdzić pana alibi, pan rozumie.
- Oczywiście. To zrozumiałe - odparł Makroniecki i zaczął podawać nazwiska wyżej wspomnianych osób.
Jenny zapisała je i powiedziała, że wszystko to zostanie sprawdzone. Spytała też o Birdmana, czy oprócz Traska spotykał się on jeszcze z innymi ludźmi. Na to pytanie Makroniecki się nieco zmieszał, jakby odpowiadanie na nie wcale mu nie sprawiało przyjemność, poprawił sobie lekko kołnierzyk koszuli i rzekł:
- No cóż... Nie jest mi łatwo o tym mówić, zwłaszcza przy was.
- Niby dlaczego? - spytałam.
- Bo osoba, z którą się spotkał, to wasz przyjaciel, pan Oliver Farge.


Ja, Ash i nasze Pokemony spojrzeliśmy zdumieni na Makronieckiego. To, co właśnie nam powiedział, było po prostu szokujące. Czego jak czego, ale tego się nie spodziewaliśmy. Pan Farge nic nam nie mówił o tym, że widział się z tym wariatem Birdmanem. Przez chwilę patrzyliśmy z uwagą na naszego rozmówcę, aby się przekonać, czy nie kręci. Jednak nie zauważyliśmy w jego oczach niczego, co by mogło wskazywać na kłamstwo. Czyżby zatem mówił prawdę?
- Oliver Farge? - zapytała nie mniej niż my zdumiona Jenny - A dlaczego pan Birdman miałby się z nim spotkać?
- Przy tej rozmowie, niestety, nie byłem - odpowiedział Makroniecki - Nie umiem więc na to pytanie odpowiedzieć. Wiem jedynie, że pan Farge rozmawiał z panem Birdmanem i pan Birdman wrócił z tej rozmowy bardzo zadowolony. Więc wnioskuję, że doszli do jakiegoś porozumienia.
Z uwagą słuchaliśmy rewelacji Makronieckiego, nie bardzo wiedząc, co też mamy o nich sądzić. Ten człowiek przecież słynął w polityce z tego, że doskonale okłamywał innych, czy jednak w tej sytuacji mówił prawdę? Czy rozmowa pana Farge’a z Birdmanem miała jakiekolwiek znaczenie do naszego śledztwa? Wcale tak być nie musiało, ale jeśli rzeczywiście to fakt bez znaczenia, to dlaczego ten stary fanatyk nie wziął ze sobą swego wiernego sekretarza na tę rozmowę, chociaż zrobił tak w przypadku rozmowy z Traskiem? I dlaczego wreszcie pan Farge nam tego nie powiedział? To wszystko, w połączeniu z tajemniczą kłótnią Margo z jej ojcem w jego gabinecie nagle zaczęło nabierać większego sensu. Nie jestem tak dobrym detektywem jak Ash, ale też nie jestem na tyle głupia, aby nie zrozumieć, co to wszystko może oznaczać. Spojrzałam na mojego ukochanego, a ten miał na twarzy wymalowany niepokój. Z oczu jego wyczytałam, że dręczą go dokładnie te same myśli, co mnie. Zresztą to wszystko zostało potwierdzone, kiedy wyszliśmy już z gabinetu Makronieckiego i zaczęliśmy iść w kierunku samochodu.
- Nie rozumiem, dlaczego pan Farge spotkał się z Birdmanem i jeszcze zrobił to potajemnie - powiedziałam, zaniepokojona własnymi myślami i wnioskami, do jakich dochodziłam z ich powodu.
- Teraz ta kłótnia Margo z jej ojcem o czymś tak strasznym, co ojciec Margo uważa za coś zwykłego w polityce, nabiera sensu - zauważył Ash - No i jeszcze to jej dziwne zachowanie przy stole, wczoraj podczas obiadu.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu na znak potwierdzenia.
- Pamiętam, była czymś bardzo niespokojna - powiedziałam - Jakby coś ją nagle naszło, coś zrozumiała, ale nie chciała nam tego wyjaśnić.
- Jak dla mnie, wszystko łączy się w jedną całość - stwierdziła Jenny - Farge się spotkał potajemnie z Birdmanem, który wkurzony na Traska za to, że ten bez żadnych skrupułów odrzucił jego propozycję utworzenia koalicji, zaproponował waszemu przyjacielowi zlikwidowanie Traska. Farge się zgodził na utworzenie tego centroprawu i w ten sposób ustalili, że pozbędą się wspólnego rywala i razem jakoś podzielą się władzą, bez względu na to, która z ich partii wygra wybory. A potem wszystko zorganizowali tak sprawnie, że hej. No, a efekty tego widzieliście chyba sami.
- Nie wierzę, żeby pan Farge był zdolny do czegoś takiego - odparłam na te domysły, nie kryjąc swego oburzenia - Po prostu nie wierzę.
- Jenny, to ich tajne spotkanie wcale nie musiało być takie, jak podejrzewamy - powiedział Ash, choć po jego głosie wyczułam, że i on ma wątpliwości - Nawet nie wiemy, czy takie spotkanie miało miejsce. A jeśli Makroniecki kłamie?
- Sądzę, że tym razem mówi prawdę - odparła policjantka - Zresztą dowiemy się, czy to spotkanie rzeczywiście się odbyło. Musicie jednak przyznać, że ta cała tajemnica wokół tego spotkania i jeszcze ta kłótnia Margo z ojcem i te tajemnicze słowa, jakie podczas niej padły zdecydowanie nie przemawiają na jego korzyść.
- To wszystko jeszcze nie znaczy, że Farge brał udział w zabiciu Traska. To może być jedynie czysty przypadek - zauważyłam, dopiero tak po chwili orientując się, jak głupio to zabrzmiało.
Jenny chyba też to zrozumiała, bo spojrzała na mnie ironicznie i rzekła:
- Sereno, daj spokój. Ja też jakoś nie umiem uwierzyć w to, że Farge to łajdak, ale spójrz na fakty.
- Jakie fakty? Niedomówienia i niejasności. Jakie to są fakty?
- Farge coś ukrywa, nie mówi całej prawdy. Jego córka coś odkrywa, za co jest na ojca oburzona, a co on uważa za zwyczajną praktykę. I teraz jeszcze to tajne spotkanie na tydzień przed śmiercią Traska.
- Ale przed tygodniem zabito tego rusznikarza. Jeśli tak, to niby jak Farge miał zlecić zabójstwo Traska? - zapytał Ash, chwytając się ostatniej deski ratunku - Przecież zrobienie snajperki trochę rusznikarzowi zajęło, dopiero przed tygodniem zdołał ją skończyć i został zabity, aby nie wydał zleceniodawcy. Wszystko to więc wskazuje na to, że zabójstwo zostało zaplanowane znacznie wcześniej niż tydzień temu. Farge zaś, wchodząc dopiero tydzień temu w koalicję z Birdmanem, o ile taka koalicja w ogóle powstała, nie mógł więc zlecić zabójstwa. Ono musiało już wtedy być zaplanowane.
- To żaden argument - odrzekła na to Jenny - Farge nie musiał wcale zlecić zabójstwa Traska. To mógł zlecić przecież Birdman. W zasadzie, to do niego mi o wiele bardziej pasuje niż do Farge’a. Ten ptaszek od siedmiu boleści postanowił sobie, że zlikwiduje Traska jako swego największego konkurenta do rządzenia tym miastem. Kiedy wszystko było gotowe, spotkał się z Fargem, wciągnął go w spisek i wasz przyjaciel w jakiś sposób mu pomógł. Nie wiem, w jaki, ale na pewno się tego dowiemy podczas porządnego przesłuchania. Farge nie musiał ani zastrzelić osobiście Traska ani osobiście zlecać jego zabójstwa. Wystarczyło, że w ten czy inny sposób weźmie w nim udział.
- Świetna sztuka dedukcji, Jenny, ale w twoim pięknym pomyśle widzę jedną poważną lukę - powiedział Ash.
- Tylko jedną? Ja tu widzę mnóstwo luk - rzuciłam złośliwie.
Policjantka nie zwróciła na mnie uwagi.
- Niby jaką lukę tu widzisz, Ash? - spytała.
- A choćby taką: po co Birdman, skoro zaplanował sobie śmierć Traska, na tydzień przed jego zgonem, kiedy już broń jest gotowa i zamachowiec chyba też, nagle odwiedza swoją przyszłą ofiarę i proponuje jej współpracę. Przecież to nie ma żadnego sensu.
Jenny uśmiechnęła się z politowaniem do mojego męża i odparła:
- Nie znasz psychiki tego człowieka. To wariat, czego zresztą chyba sami już byliście świadkami. Dla niego nagłe zmiany decyzji są czymś zupełnie normalnym i to nie od dziś. Może zreflektował się, że dla wierzącego człowieka zabicie kogoś jest jednak grzechem śmiertelnym? A może chciał do samego końca dać szansę swojego największemu przeciwnikowi, a gdy ten ją odrzucił, dopiął ostatni guzik w swoim chorym planie? Tak czy inaczej, mnie to wszystko bardzo pasuje.
- A ja nadal uważam, że chociaż to wszystko rzeczywiście brzmi sensownie, to jest za daleko idącymi wnioskami - powiedział stanowczo Ash - Być może się mylimy, a mordercą jest ktoś z przeszłości Traska, komu on się kiedyś naraził?
- Sam w to nie wierzysz, Ash. Mordercy nie można szukać w przeszłości, ale w teraźniejszości. On jest tutaj, w tym mieście, a ja go przymknę. Liczę na to, że mi w tym pomożecie.
- Pomożemy, ale aresztować prawdziwego winowajcę, a nie domniemanego.
Jenny uśmiechnęła się delikatnie, po czym wsiadła do samochodu, a my wraz z nią i już po chwili jechaliśmy w kierunku domu pana Farge’a. Ani ja, ani Ash nie mieliśmy bladego pojęcia, jak my to wszystko powiemy Margo i jej ojcu. W jaki logiczny sposób uzasadnimy, dlaczego nasz gospodarz zostaje zatrzymany celem dokonania przesłuchania z podejrzeniem o zamordowanie swojego politycznego rywala? Nie wiedzieliśmy tego i choćbyśmy myśleli ze sto lat, niczego mądrego w tej kwestii byśmy nie wymyślili.
Dojechaliśmy na miejsce bardzo szybko, a kiedy już to zrobiliśmy, weszliśmy do domu, w którym powitali nas Margo, Hector i Cleo. Cała trójka wyglądała na bardzo zdumionych naszą obecnością i to jeszcze w towarzystwie policji.
- Co się dzieje, Ash? - zapytała zdumiona Cleo.
- Dlaczego tu jest policja? - dodał Hector.
- O co tu chodzi? - spytała Margo.
Nie wiedzieliśmy, co mamy im odpowiedzieć, jednak Jenny wyręczyła nas w tym, pytając o to, czy jest w domu pan Farge. Kiedy dowiedziała się, że tak, bez ceremonii zaszła do jego gabinetu, porozmawiała z nim chwilę i potem zabrała go ze sobą do samochodu. Nie założyła mu kajdanek, ale mimo wszystko sytuacja ta nie wyglądała najlepiej, a już na pewno nie w oczach Margo, przerażonej tym, co spotkało jej ojca.
- Pani inspektor, proszę go zostawić! On jest niewinny! On niczego przecież nie zrobił! - krzyczała, kiedy policjantka zabierała jej ojca.
- Moja droga, ja go o nic jeszcze nie oskarżam. Po prostu twój ojciec musi mi odpowiedzieć na kilka pytań. Gdy to zrobi, dowiemy się, czy jest winny, czy nie.
Po tych słowach, odeszła od dziewczyny, zabierając ze sobą jej ojca. Margo zaś stała jak skamieniała, tępo wpatrując się w odchodzącą postać swego rodzica i nie wiedząc, co ma powiedzieć. Wraz z nią patrzyliśmy na odjeżdżający samochód z Jenny i zabranym na przesłuchanie Oliverem Fargem. Żal nam serce ściskał, a przez umysły przewijały się tysiące pytań i wątpliwości, które nie mogły jeszcze uzyskać od nas odpowiedzi.
Hector podszedł do Margo i położył jej dłoń na ramieniu, ona jednak się od niego odsunęła, odwróciła przodem do nas, a w jej oczach czaiło się szaleństwo.
- Wiedzieliście o wszystkim, prawda? To wasza sprawka?
Nie odpowiedzieliśmy, bo niby co mogliśmy jej na ten zarzut odpowiedzieć?
- A ja was uważałam za swoich przyjaciół! - zawołała oburzona Margo, a w jej oczach zaszkliły się łzy.
- Margo, zrozum. Twój ojciec na razie został zabrany na przesłuchanie. Nikt go o nic jeszcze nie oskarża - mówił do przyjaciółki Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał pocieszająco Pikachu.
- No właśnie, na pewno w ciągu paru godzin wszystko się wyjaśni i twój tata do nas wróci - dodałam, choć nie bardzo w to wierzyłam.
- Bune-bune! - zapiszczała potwierdzająco Buneary.
- No właśnie, kochanie. Nie ma co się przejmować. Twój tata do nas wróci i to jeszcze dzisiaj - dołączył do pocieszania Hector - Na policji szybko się Jenny zorientuje, że on nie ma z tym wszystkim nic wspólnego i go wypuści.
- Nie, nie wypuści i dobrze o tym wiesz - jęknęła ponuro Margo, opuszczając głowę w dół - Wy wszyscy doskonale o tym wiecie. Gadacie takie bzdury, żeby mnie pocieszyć. Ale nie pocieszycie mnie.
Ash popatrzył zasmuconym wzrokiem na przyjaciółkę, po czym powoli do niej podszedł, położył jej dłoń na ramieniu i powiedział:
- Margo, ty coś wiesz, prawda?
Nie otrzymał odpowiedzi na swoje pytanie.
- Posłuchaj, to bardzo ważne. Jeżeli coś wiesz, powiedz nam. Może ta wiedza ocali twojego ojca i udowodni jego niewinność.
- Ja nic nie wiem. O co wam w ogóle chodzi? - wysyczała ze złością przez zęby Margo.
- Wydaje mi się jednak, że wiesz - stwierdził Ash - Zrozum, ta wiedza może ocalić twojego ojca i złapać prawdziwego sprawcę. Jeśli więc cokolwiek wiesz, to proszę, pomóż nam go ocalić.
- Ja nic nie wiem.
- Margo, posłuchaj mnie...
Ash nie zdążył dokończyć, ponieważ dziewczyna odepchnęła jego rękę ze złością i zawołała:
- Ja nic nie wiem i nic nie mogę powiedzieć! Po co w ogóle zabierałam was do taty?! Jakby was nie było, to nic by się nie stało, nie byłoby problemu i taty by teraz nie zabierali!
- Margo, już trochę przesadzasz...
- To wszystko przez was, wy zakichani detektywi! A ja myślałam, że jesteście moimi przyjaciółmi!
- Bo jesteśmy - powiedziałam.
- Też mi przyjaźń - prychnęła z pogardą Margo - Prawdziwi przyjaciele nigdy tak nie postępują!
To mówiąc, uciekła do swojego pokoju i zamknęła drzwi na klucz, po czym dało się na korytarzu słyszeć jej głośny szloch. A my poczuliśmy się nagle tak źle, jakbyśmy to my zabrali jej ojca i to jeszcze zakutego w kajdanki, choć żadne z nas nawet palca do tego nie przyłożyło. Przez tę chwilę poczuliśmy się niesamowicie bezsilni.


C.D.N.

wtorek, 2 sierpnia 2022

Przygoda 125 cz. II

Przygoda CXXV

Druga kula cz. II


Zastrzelenie kandydata partii liberalnej było czymś niespotykanym jak dotąd w Wertanii, a przy okazji niesamowicie wstrząsającym. Ludzie przerażeni, że być może zaraz snajper zacznie i do nich strzelać, uciekali na wszystkie strony i szukali za wszelką cenę schronienia przed kulami zamachowca. My zaś, kiedy już chociaż częściowo otrząsnęliśmy się z szoku, w jaki popadliśmy po tym, co tu się stało, ruszyliśmy w kierunku podium, na którym przemawiał zastrzelony. Ochroniarze, już całkiem zbyteczni, otoczyli jego ciało, jeden z nich wzywał karetkę, inny zaś policję, paru z nich próbowało jeszcze ratować swego klienta, jednak wszystkie ich starania w tym kierunku były bezcelowe. Trask zmarł od postrzału prosto w serce. Nic nie było w stanie go już ocalić. Zostało tylko czekać na policję i pogotowie.
Jak chyba nietrudno się domyśleć, na wyżej wspomniane służby nie trzeba było długo czekać. Te zjawiły się bardzo szybko. Miejscowa oficer Jenny wraz ze swoimi ludźmi z trudem zapanowała nad całą sytuacją i ułatwiła przyjazd lekarza i karetki pogotowia. Zbadania zabitego było jednak tylko formalnością. Zginął na miejscu, ledwie otrzymał postrzał. Należało tylko stwierdzić to oficjalnie, wypisać akt zgonu i wysłać go do kostnicy.
- Uspokójcie się! Proszę nie panikować! - wołała inspektor Jenny do ludzi, którzy wciąż jeszcze panikowali z powodu tego, co tu właśnie zaszło.
Przedarliśmy się jakoś przez tłum i dotarliśmy do policjantki. Dobrze ją już znaliśmy z kilku poprzednio prowadzonych w tym mieście spraw, dlatego oboje mieliśmy nadzieję na to, że zdołamy się czegoś od niej dowiedzieć. Nie wiem, czy już wtedy planowaliśmy poprowadzić śledztwo w tej sprawie, ale z racji naszego zawodu, jak i wrodzonej ciekawości, musieliśmy się dowiedzieć jakiś szczegółów w tej sprawie.
- Proszę się nie pchać! Proszę się odsunąć! - wołali policjanci, gdy dość spora grupa ludzi próbowała przedostać się do zamordowanego i zobaczyć, czy aby na pewno on nie żyje.
Funkcjonariusze nikogo do ciała nie dopuszczali. Nam też zagrodzili drogę, ale na szczęście zaczęliśmy głośno wołać w kierunku Jenny, która na szczęście nas usłyszała i gdy tylko spojrzała w naszą stronę, od razu nas rozpoznała i obdarzyła nas serdecznym, przyjacielskim uśmiechem.
- Przepuśćcie ich! - zawołała do swoich ludzi.
Ci wyraźnie zdumieni, wykonali jednak polecenie, najwidoczniej uznając, że w tej branży nie zadaje się zbędnych pytań. Przeszliśmy zatem do Jenny, która nie ukrywała swojej radości.
- Ash, Serena... Witajcie. Dawno was tu nie było - powiedziała życzliwie - Jak miło mi was tu spotkać, choć szkoda, że w takich okolicznościach.
- Witaj, Jenny. Niezła rozróba, co nie? - zapytał dowcipnie Ash.
- Pika-pika - zapiszczał Pikachu.
Policja westchnęła głęboko i odparła na to:
- Rozróba to mało powiedziane. W życiu bym nie pomyślała, że takie coś się tutaj stanie. W Stanach to podobno co drugiego prezydenta zabijają, ale tutaj nigdy jeszcze nie zabito żadnego burmistrza. Ani nawet kandydata na niego. Do czego ten świat zmierza? Ale nieważne. Nie widzieliście może, skąd strzelano?
- Nie, wszystko stało się tak szybko - odpowiedziałam - Ale wydawało mi się, że jeden z ochroniarzy coś wypatrzył i pobiegł w kierunku jednego z budynków.
- Bystrzak z niego, że w ogóle w tym zamieszaniu coś zauważył - powiedziała Jenny - Sprawa narobi niezłego szumu w mediach, że o zamieszaniu w mieście nie wspomnę.
- Pani inspektor!
Jenny spojrzała w kierunku, z którego ktoś ją wołał. Tym kimś był pewien młody mężczyzna, jeden z ochroniarzy. Szarpał on w kierunku policjantki jakiegoś sporych rozmiarów Monferno, ściskając go lewą ręką za kark i popychając przed siebie. W prawej dłoni trzymał snajperkę.
- Mam tego cwaniaka. Próbował uciec, ale wypatrzyłem go.
- Pokemon?! - zawołaliśmy w szoku ja, Ash i Jenny.
Pikachu i Buneary spojrzeli na siebie bardzo zdumieni, po czym zapiszczeli niepewnie, najwidoczniej nie wiedząc, co mają o tym wszystkim myśleć, chociaż tak na dobrą sprawę, my także tego nie wiedzieliśmy.
- Ale co? Chcecie powiedzieć, że to Pokemon zabił Traska? - spytałam, nie posiadając się ze zdumienia.
- Wszystko na to wskazuje - odpowiedział mi ochroniarz - Wypatrzyłem go dosłownie chwilę po tym, jak strzelił. Chciał uciekać, ale zatrzymałem go.
- Dobra robota, kolego - powiedziała Jenny i spojrzała na Pokemona - A co on jest taki śnięty?
- Dostał z pistoletu ze środkami uspokajającymi. Inaczej bym go nie złapał.
- Skujcie go i zabierzcie na komisariat. Osobiście go przesłucham.
Policjanci natychmiast zakuli w kajdanki Pokemona, po czym zabrali go do najbliższego radiowozu.
- O ile w ogóle cokolwiek się od niego dowiem - dodała po chwili Jenny dość ponurym tonem.

***


Jenny nakazała policjantom zbadać dokładnie cały teren, sama z kolei zaraz pojechała na komisariat, aby wziąć udział w przesłuchiwaniu Pokemona. Rzecz jasna, przesłuchanie takiego rodzaju podejrzanego jest niesamowicie trudna, gdy się nie zna języka Pokemonów. W tym wypadku jednak ofiarowaliśmy swą pomoc naszej przyjaciółce. Co prawda, nie znaliśmy języka Pokemonów, ale mieliśmy ze sobą Pikachu, który znał język migowy i był w stanie nam wszystko potem na migi pokazać. Jenny ucieszyła się, gdy jej to oznajmiliśmy i bez żadnych dodatkowych próśb wpakowała nas do radiowozu i pojechała z nami na sygnale na komisariat. Dojechaliśmy tam bardzo szybko, nie łamiąc jednak po drodze żadnych przepisów drogowych, co w zasadzie byłoby nawet bardzo ciekawym przypadkiem, gdyby tak miejscowa inspektor policji złamała wszystkie przepisy ruchy drogowego, aby jak najszybciej wypełnić swoje obowiązki. Uśmiechnęłam się w duchu, kiedy o tym pomyślałam, ale zanim zdążyłam to sobie dobrze ułożyć w głowie, byliśmy już na miejscu.
- Dobra, kochani. Idziemy przesłuchać tego małpiszona - powiedziała do nas inspektor Jenny - Oby tylko wasz Pikachu się z nim dogadał.
- Pikachu umie przekonywać innych - odparł na to wesoło Ash - Na pewno go przekona do mówienia.
- Oby tak było, bo bardzo chciałabym się dowiedzieć, kto też kazał temu Monferno zastrzelić Traska - rzekła policjantka.
- A więc jesteś pewna, że ktoś mu kazał to zrobić? - zapytałam.
- Oczywiście. A co? Uważam, że on tak sam z siebie?
- Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale...
- Pokemony nie zabijają ludzi, a jeśli nawet, to nie z broni palnej. Jeśli już to robią, to za pomocą swoich własnych mocy. Nigdy nie używają do tego karabinu snajperskiego. Jeśli to robią, to na polecenie swojego trenera.
- Ja też tak uważam, Sereno - powiedział do mnie Ash - Naprawdę nie wierzę w to, że Pokemon by tak po prostu zastrzelił człowieka. Oczywiście pewnie i jest taka możliwość, ale jakoś trudno mi w nią uwierzyć.
- Sama więc widzisz, Sereno - powiedziała nieco ironicznie Jenny - Słuchaj się swojego męża, a dobrze na tym wyjdziesz. To mądry facet.
- Słyszałaś to, kochanie? - zapytał dowcipnie Ash, lekko się przy tym pusząc.
Westchnęłam nieco zirytowana tym jego zachowaniem i rzuciłam:
- Świetnie, chwal go dalej. W ogóle wszyscy wpędzajcie go w poczucie bycia najmądrzejszym facetem na świecie. Naprawdę świetnie nam tym wyjdziemy.
Buneary poklepała mnie po przyjacielsku łapką, a ja westchnęłam i dodałam:
- Tak, masz rację. Nie ma co marudzić. Są teraz ważniejsze sprawy niż jakieś tam problemy mojego męża ze skromnością.
- Ej, ja nie mam z tym żadnych problemów! - zawołał do mnie Ash - Ja po prostu stwierdzam fakty, a fakty są takie, że jestem dobry w tym, co robię.
- Wiem i właśnie dlatego tutaj jesteśmy - powiedziałam życzliwie, czując przy tym, że złość na niego mi przechodzi - Zajmijmy się więc tą sprawą. Im szybciej, tym lepiej.
Weszliśmy do środka i od razu udaliśmy się w towarzystwie inspektor Jenny do pokoju przesłuchań. Tam już siedział Monferno, wciąż skuty kajdankami, który siedział na krześle przy stoliku i patrzył na nas dość ponurym wzrokiem. Tuż przy nim stało kilku policjantów, pilnując go, aby nie zrobił niczego głupiego.
- Dobra, pora sobie z nim teraz porozmawiać - powiedziała Jenny.
Usiedliśmy przy stoliku i popatrzyliśmy z uwagą na Pokemona. Pikachu zaś zeskoczył zwinnie z ramienia Asha i podszedł do zamachowca, po czym zapiszczał pytająco w jego kierunku. Ten jednak nie odpowiedział. Pikachu zatem zadał mu jeszcze raz to samo pytanie, ale znowu otrzymał w zamian jedynie milczenie.
- Chyba wasz przyjaciel nie ma daru przekonywania - stwierdziła Jenny.
Następnie wstała z krzesła, uderzyła pięścią w stół i krzyknęła:
- Gadaj mi tu zaraz, bydlaku, bo mi puszczą nerwy! Kto ci kazał to zrobić?!
Pokemon chyba się przestraszył, bo zaczął coś mówić w swoim własnym języku, który od razu Pikachu zaczął nam tłumaczyć na migi. Zapiszczał jeszcze w swojej mowie do Monferno, ten mu coś odpowiedział, a nasz przyjaciel miganiem nam wszystko przetłumaczył.
- Pikachu mówi, że on nie chce powiedzieć, kto mu kazał - tłumaczył z języka migowego na nasz mój mąż - Ale podobno nie miał nikogo zabić. Strzelał tylko tak sobie, aby postraszyć.
- Postraszyć, tak? - zakpiła sobie Jenny - I on niby myśli, że ja w to uwierzę?
Pikachu zaczął ponownie tłumaczyć wypowiedź Monferno, a Ash pospieszył z tłumaczeniem języka migowego.
- Podobno jego trener chciał po prostu zrobić figla Traskowi i kazał Monferno do niego strzelić, ale chybić celowo. Monferno nie wiedział, że ktoś będzie w tym samym czasie strzelał z innego miejsca i zabije tego gościa.
- Ja mu wierzę - powiedziałam, kiedy sobie to wszystko zaczęłam układać w głowie.
- Dla mnie to też brzmi całkiem sensownie, ale powinniśmy to porządnie, ale to porządnie zbadać - powiedziała Jenny - Jeśli jednak mówi prawdę, to gdzie w takim razie uderzyła kula, którą wystrzelił ten małpiszon?
Monferno zaczął nam coś tłumaczyć, a Pikachu natychmiast tłumaczyć.
- Podobno strzelał pod nogi tego gościa - powiedział Ash, uważnie patrząc na Pikachu, aby wyjaśniać jego słowa - Jeśli to prawda, powinna tam być kula z tego karabinu, z którego strzelał Monferno.
- Dowiemy się tego - odpowiedziała Jenny - Jeśli mówi prawdę, to znaczy, że wciąż jest tam kula. Dodatkowo patolog stwierdzi, spod jakiego kąta padł strzał i czy padł on z tego miejsca, gdzie stał małpison. Wszystkiego się dowiemy. A na razie zabierzcie go!
Ostatnie słowa skierowała do dwóch policjantów stojących tuż za Monferno, którzy wykonali jej polecenie i wyprowadzili go z sali przesłuchań. Jenny zaś, nie kryjąc swojej złości, zaczęła chodzić nerwowo po pokoju i mówić:
- Ale jeśli nawet małpiszon mówi całą prawdę, to co z tego? Nas to w żaden sposób nie ustawia. Trzeba ustalić, kto i dlaczego kazał Pokemonowi to zrobić i jak się to wiąże z morderstwem? Bo może się wiązać, ale może nie mieć z tym w ogóle nic wspólnego, choć w to ostatnie nie wierzę. Bo niby jakim cudem w tej samej chwili dwóch zamachowców, z czego jeden dla żartu, strzela do człowieka, w ogóle ze sobą tego nie ustalając? To oczywiście jest możliwe, ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć.
- Obstawiasz zatem, że to wszystko zostało ukartowane i nie jest żadnym zbiegiem okoliczności? - zapytał Ash.
- Tak właśnie uważam - odpowiedziała Jenny - W ogóle, to ja nie wierzę w takie zbiegi okoliczności. Moim zdaniem są one po prostu niemożliwe.
- Też nam jakoś trudno w to uwierzyć - powiedziałam - A zatem mamy już pewną hipotezę. To wszystko jest zorganizowanym zamachem.
- Jak na razie, jest to tylko hipoteza i dlatego warto, żeby ją zbadać - odparła na to inspektor Jenny - Chodźcie, wracamy na miejsce zbrodni. Musimy poszukać tropu, który potwierdzi tę hipotezę lub jej zaprzeczy.
Wtem do pokoju wszedł jakiś mężczyzna w mundurze wyższego oficera policji. Początkowo nas nie zauważył, gdyż zwrócił się bezpośrednio do Jenny:
- Słuchaj, Jenny... Dzwonił do mnie rzecznik partii liberalnej. Domaga się jak najszybszego wykrycia sprawcy zamachu na ich lidera. Nie wiem, co oni sobie w ogóle wyobrażają. Myślą chyba, że to piekarnia. W parę minut chcą rozwiązanie. Ja nie wiem, co oni mają w tych swoich głowach, ale mózgu chyba nie.
Nagle dostrzegł nas, a zły humor z miejsca mu przeszedł, gdyż rozpoznał nas i twarz jego rozjaśnił radosny uśmiech.
- Ash! Serena! Witajcie, przyjaciele!
My oczywiście też go rozpoznaliśmy, choć początkowo jego obecność w tym miejscu wywołała nasze zdumienie. Dopiero po chwili przypomnieliśmy sobie, że przecież ten człowiek został oddelegowany z awansem właśnie tutaj, do Wertanii, a zatem jego obecność jest tu zupełnie uzasadniona. Widocznie nadmiar spraw, jakie prowadziliśmy ostatnio zaćmił nieco naszą pamięć dotyczącą spraw osobistych i życia naszych przyjaciół. Rzecz jasna, owo wyżej wspomniane zdumienie oboje z Ashem zachowaliśmy dla siebie. Raz z tego powodu, że było ono tylko chwilowe, a dwa, że nie chcieliśmy w ten sposób urazić naszego przyjaciela.
- Pan komisarz! - zawołałam radośnie na widok policjanta.
- Komisarz Jasper Rocker! - dodał Ash, również nie kryjąc tego, że cieszy go widok mężczyzny - Miło pana znowu widzieć.
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu.
Tak, to był on sam, nasz serdeczny przyjaciel, Jasper Rocker, niegdyś kapitan i komendant policji w Alabastii, obecnie zaś komisarz i szef policji w Wertanii, a przy okazji człowiek, który powinien być już na emeryturze, ale zamiast tego, ku wielkiej radości wszystkich, zgodził się przyjąć awans i stanowisko w stolicy tego regionu. Dzięki temu mógł jeszcze popracować w pracy, którą tak kocha, a przy okazji teraz spotkać się z nami.
- Ale miła niespodzianka! - zawołał wesoło komisarz Rocker - Przyznam się, że nie spodziewałem się was tutaj.
- Nie słyszał pan, że mamy wstąpić do akademii policyjnej? - zapytał Ash.
- Słyszałem, ale nie wiedziałem, że będziecie tutaj w czasie wyborów - odparł na to komisarz Rocker - Nie wiem zresztą, czy w porę tutaj przybyliście. Jak sami widzicie, jedno wielkie zamieszanie w tym mieście. Stolica Kanto zamieniła się w wariatkowo. Jak zresztą zawsze podczas wyborów. Ale teraz jest jeszcze gorzej, bo zamordowali jednego z kandydatów na burmistrza. Oj, teraz to dopiero się rozpęta piekło. Wszystkie stronnictwa skoczą sobie do gardeł. Liberałowie oskarżą teraz konserwatystów o zamordowanie ich kandydata, a konserwatyści liberałów o to, że ci sieją o nich plotki niczym nie sprawdzone, a ci w centrum oberwą od obu stron, bo obu im nie są przychylni. Sami widzicie. Jedno wielkie wariactwo się teraz rozpocznie.
- A ja naiwna myślałam, że ono już się dawno zaczęło - powiedziałam na to z ironią.
- O nie, moja droga. Ono dopiero teraz się rozpoczęło - stwierdził na to pan komisarz - W tej chwili jeszcze jest w miarę spokojnie, ale zobaczycie, że już za niedługo dojdzie do zamieszek, a wtedy lepiej dla was, żebyście siedzieli w domu i nie wychylali z niego nosa.
- Sądzisz, że dojdzie aż do tego? - zapytałam przerażona taką perspektywą.
- Obawiam się, że tak - odpowiedział mi komisarz Rocker - Oczywiście moje oddziały będą pilnować porządku w mieście i zrobią wszystko, co w ich mocy, aby  uspokoić to szaleństwo. Ale zanim to zrobimy, to może dojść do tragedii. Dlatego bardzo was chcę prosić, żebyście nie łazili za dużo po mieście. Nie dziś, to jutro tu się zrobi gorąco i wtedy... Boję się o wasze życie.
- Spokojnie, panie komisarzu. Nie wierzę, żeby miało być aż tak tragicznie - stwierdził z ufnością w głosie Ash - Niejeden nas chciał wykończyć, a jak dotąd ja i Serena jeszcze żyjemy.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał potakująco Pikachu.
Jego słowa dodawały mi odwagi, ale nie mogłam się niekiedy oprzeć pokusie, że te jego wypowiedzi brzmią mocno jak przechwałki i trochę fanfaronada. Rzecz jasna doskonale wiedziałam, że Ash jest bardzo odważny oraz pomysłowy, a dzięki tym cechom niejeden raz nas wszystkich wyciągnął z tarapatów. Ale przecież, ile razy można igrać z ogniem i wciąż wychodzić niepoparzonym? Kapitan Rocker też chyba posiadał w tej sprawie pewne obawy, ponieważ popatrzył na Asha wzrokiem pełnym ironii i rzucił:
- Jak zawsze ten sam. Pewny siebie i odważny aż do przesady. Brawura, ale też niesamowicie bystry umysł. Rewelacyjne połączenie. Tylko nie przesadź, mój drogi. Nie zawsze te cechy wystarczą, aby ciebie i Serenę ocalić.
- Serena we mnie wierzy. Pikachu zresztą też - odparł Ash, a Pikachu od razu zapiszczał na znak, że się z nim zgadza.
- Wiara czyni cuda, tak mówią, ale ja tam wolę polegać na czymś więcej niż tylko wiara we własne lub twoje siły - odpowiedział na to Rocker - Poza tym, jak dotąd macie niesamowite szczęście, a zwłaszcza ty, Ash. Ale zrób mi przysługę, przyjacielu i nie ryzykuj niepotrzebnie. A już zwłaszcza życiem swojej ukochanej żony, bo inaczej twoja teściowa zamieni ci życie w piekło.
- Co tam teściowa? Wyrzuty sumienia będą mi większym piekłem, jeżeli się Serenie coś przeze mnie stanie - odpowiedział Ash poważnym tonem, znacznie już poważniejszym niż jego poprzednia wypowiedź.
Delikatnie ścisnęłam dłoń mojego ukochanego i popatrzyłam na niego czule. Wiedziałam, że może on sobie ryzykować swoim życiem na wiele sposobów, ale moim nigdy nie chciał i nie będzie chciał niepotrzebnie szafować. To była jedna z tych cech, za które tak bardzo go kochałam.
- A zatem tego się trzymaj, mój młody przyjacielu - powiedział, wyraźnie z tej odpowiedzi zadowolony kapitan Rocker - A co do sprawy morderstwa, to jestem pewien, że na pewno doskonale rozwiążecie ją w trójkę.
- W trójkę? Czyli pozwala pan, abym pracowała razem z Ashem i Sereną? - zapytała wyraźnie zachwycona Jenny.
- Oczywiście, że tak. Wiele razy już z nimi współpracowałem i dlatego jestem pewien, iż teraz również doskonale sobie poradzą z tą sprawą. Możesz na nich bez wahania polegać. Możesz im wszystko powiedzieć. Możesz im całkowicie zaufać.
Taka rekomendacja sprawiła nam obojgu naprawdę ogromną przyjemność. Miło było usłyszeć, że wspólna współpraca od tak dawnego czasu sprawiła, że pan komisarz wierzył w nas i w nasze umiejętności. Komplementy te były dla nas tym bardziej miłe, że przecież początki owej współpracy nie były wcale takie proste. Nasz drogi komisarz, wtedy jeszcze kapitan lubił nas i okazywał nam to, ale przy okazji niejeden raz dostawał niezłych ataków złości z naszego powodu, bo naszym śledztwem i wnioskami z niego wynikającym odbieraliśmy sens jego sposobowi myślenia, a cały świat jego myśli wywracaliśmy do góry nogami. Minęło trochę czasu, kiedy ostatecznie nie tylko do tego przywykł, ale jeszcze zaczął nas cenić i z coraz większym przekonaniem korzystał z naszej pomocy podczas prowadzenia kolejnych spraw. To wszystko miało dla nas ogromne znaczenie, bo przecież nie ma na tym świecie niczego bardziej przyjemnego dla człowieka, jeżeli zostanie on doceniony przez tych, którzy na początku byli do niego sceptycznie nastawieni.

***


Po rozmowie z komisarzem Rockerem, inspektor Jenny zabrała nas ponownie na miejsce zbrodni. Jak się tego domyślaliśmy, wciąż kręcili się po nim policjanci. Zebrali oni różne w tej sprawie poszlaki, zbadali dokładnie miejsce, z którego to strzelano do Traska, ale Jenny uważała, że nie zaszkodzi, abyśmy my sprawdzili tu wszystko. Być może byliśmy w stanie odnaleźć to, czego jej ludzie odnaleźć nie byli w stanie. Co prawda, słabo w to wierzyłam, ale przecież i takie rzeczy są na tym świecie możliwe. Dlatego podjęliśmy się tego zadania.
Pokój, z którego strzelano do Traska, znajdował się w jednym z biurowców. Znajdował się w nim gabinet szefa jakieś małej firmy, nie pamiętam jednak, jaka to firma, ale nie ma to żadnego znaczenia dla tej sprawy. Gabinet był w remoncie, dlatego też nikogo w nim nie było w chwili, kiedy Monferno strzelał. Za pomocą dedukcji i logicznego myślenia zdołaliśmy odtworzyć przebieg wydarzeń, które do tego doprowadziły.
- Uważam, że zamachowiec doskonale wiedział, że Trask będzie przemawiał tutaj o tej porze i tego dnia - powiedział Ash - Wiedział także to, że w tym miejscu będzie miał miejsce remont i nikt nie zdoła mu przeszkodzić w realizacji jego celu. Dlatego właśnie przyszedł tutaj wraz ze swoim Monferno, aby przeprowadzić ten rzekomy żart, jak go nazwał ten Pokemon.
- Ale skoro tak, to musi być osoba bardzo dobrze obeznana zarówno z tym, co się dzieje w tej firmie, jak i z grafikiem zajęć Traska - zauważyła Jenny.
- Otóż to. Bardzo dobrze się przygotował do tego wszystkiego. Na pewno też jakoś pozbył się ekipy remontowej, aby mu nie przeszkadzała.
- Pozbył się ich? - spytałam.
- Oczywiście. No przecież przy nich by nie strzelał - odpowiedział mi Ash - A więc musiał ich jakoś stąd wygonić. Może ich przekonał, aby sobie zrobili przerwę albo co.
- Dzisiaj nie było tu ekipy remontowej - wtrąciła Jenny - Moi ludzie zdążyli już przesłuchać babkę z recepcji. Nie przychodziła dzisiaj ekipa. Wypadło im na dzisiaj jakieś inne zlecenie. Mieli przyjść dopiero jutro dokończyć robotę.
- A więc morderca nie mógł tu przyjść przebrany za robotnika - mówił dalej Sherlock Ash - Gdyby tak było, to zwróciłby na siebie uwagę. Podejrzewam, że musiał przyjść tutaj w stroju kogoś z zespołu tej firmy lub innej. Pamiętajmy, tutaj ma siedzibę kilka firm.
- Firma, której szef ma gabinet w tym miejscu ma wolne. Wszystkie pokoje w tej firmie są remontowane - wyjaśniła Jenny - Nikt z tej firmy nie miał prawa ani możliwości się tutaj zjawić.
- Więc udawał pracownika innej firmy znajdującej się w tym budynku - rzekł na to Ash - Jestem pewien, że poszło mu to bardzo łatwo. Przyszedł elegancko ubrany, w garniturze i na pewno z teczką lub walizką.
- Teczką lub walizką? Skąd ta pewność? - zapytałam.
- Przecież w czymś musiał tu przynieść broń. W ręku jej nie przyniósł. Zaraz by to zauważono i by go zwinęli.
- Racja, faktycznie. I co twoim zdaniem było dalej?
- Moim zdaniem, dalej było tak, że przyszedł tutaj, wyjął broń, przeładował ją i wypuścił Monferno, któremu podał dał do ręki tę broń. Sam z kolei ustawił się w nieco innym miejscu tego budynku z własną bronią i kiedy Monferno strzelił, on strzelił także. Monferno chybił, bo takie miał polecenie. Morderca nie chybił.
- Skąd pewność, że strzelał w tym miejscu, a nie w innym pomieszczeniu?
- Nie mam pewności w tej sprawie, ale uważam, że ten gabinet jest dość szeroki i to dla kilku strzelców. A on nie mógł szukać kolejnego pokoju, z którego by mógł strzelać do Traska. Poza tym musiał strzelić w tej samej chwili, co jego Pokemon i musiał wiedzieć, kiedy on dokładnie pociągnie za spust, aby mógł zaraz zrobić to samo.
- Skąd wniosek, że strzelali obaj w tej samej chwili?
- Trask padł dosłownie sekundę po strzale. Zamachowiec musiał mieć zatem całkowitą pewność, że Monferno strzelił, aby samemu strzelić w tej samej chwili. Niemal dosłownie po tym, jak padł strzał, Trask dostał w serce. Wszystko zostało doskonale zgrane w czasie.
- Wszystko fajnie, ale po co ta cała szopka? - zapytała Jenny.
- Aby wszyscy zauważyli Monferno, a nie zauważyli jego, czyli prawdziwego zamachowca - odpowiedział jej Ash.
- Ale jakim cudem nikt nie słyszał drugiego strzału? - spytałam.
- Możliwe, że miał karabin z tłumikiem - odparła Jenny - Monferno na swojej broni nie miał tłumika, ale mógł go mieć zabójca na swojej broni. Monferno strzela w tej samej chwili, co jego trener, ale broń Monferno wydaje z siebie huk, wszyscy go słyszą, rozglądają się, ochrona zauważa Pokemona z karabinem i zaraz go łapie. A on, zanim tu dotrą, bez trudu stąd wychodzi i znika w jednym z pokoi. Ochrona bezmyślnie łapie Monferno, nie rozglądając się po sąsiednich pokojach, a on jakby nigdy nic, gdy się już uwiną, zabiera się stąd i znika w tłumie niewinnych ludzi.
- Uważam, że tak właśnie było - powiedział Ash, zachwycony jej sposobem myślenia, a Pikachu poparł go piskiem.
- Ale skąd zamachowiec wziął drugi karabin? - spytałam zaintrygowana tym zagadnieniem - Skoro on i Monferno strzelali w tym samym czasie, nie mogli tego robić z tej samej broni. Musiał być drugi karabin.
- Musiał go tu gdzieś ukryć. Możliwe, że jest tu jakieś tajne przejście, jakaś tajna szafka lub coś w tym stylu. Gdy zabił Traska, nie miał czasu rozkręcać broni i w kawałkach ją chować do walizki. Za duże ryzyko. Dlatego musiał ją szybko tu gdzieś umieścić. Pewnie nadal tu jest, tylko trzeba jej poszukać.
Chwilę później do pokoju przyszedł jeden z policjantów Jenny. Pokazał on nam w woreczku na dowody jakiś niewielki, prostokątny przedmiot.
- Pani inspektor. Znaleźli to na podium, z którego przemawiał Trask.
- Aha. Druga kula - powiedział zadowolony Ash - A więc wszystko jest jasne.
- Guzik tam jasne - mruknęła niezadowolona Jenny - Nadal nie wiemy, kto strzelał i po co? I obawiam się, że łatwo tego nie odkryjemy.
- Ale to już zawsze krok do przodu. To chyba coś - stwierdziłam, bez jednak wyraźnego przekonania.
Jenny popatrzyła na mnie z ironią w oczach i mruknęła:
- Coś... No pewnie, że coś. Tylko wciąż za mało. Potrzeba nam więcej tropów, a wciąż ich nie mamy.
Po tych słowach, potarła sobie nerwowo dłonią po głowie i dodała:
- Podejrzanych też mamy sporo. Szef partii konserwatywnej, jacyś prywatni wrogowie z tej samej partii, szef partii centralnej...
- Jego też podejrzewasz? - zapytałam zdumiona.
- Muszę podejrzewać każdego, kto posiada choćby najmniejszy motyw. A ci, którzy z nim rywalizowali, mieli motywy większe niż ktokolwiek inny.
- Ale przecież Oliver Farge to porządny człowiek - zauważył Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
- A skąd niby to wiesz? - zapytała z ironią Jenny - O ile dobrze wiem, to ty go widziałeś dawno temu. Kilka ładnych lat temu. Jego córeczkę tak samo. Co ty niby o nich wiesz? Że kiedyś byli w porządku? Może kiedyś tacy byli, ale jaką ty masz pewność, że nadal tacy są? Nie masz takiej pewności. A przy ocenianiu, kto jest winien, a kto nie, musimy mieć całkowitą pewność. A tej nie masz. Nie masz takiej pewności, że oni są niewinni.
- Ale i ty nie masz pewności, że oni są winni - zauważyłam, a Buneary lekkim piskiem poparła moje zdanie.
- Owszem, ale to nie czyni ich wolnymi od podejrzeń - mruknęła policjantka.
Zaczęła chodzić po pokoju, minęła biurko i zbliżyła się do regału. Wszystkie te przedmioty były przykryte wielkimi, białymi płachtami, aby nie zabrudziły się podczas remontu. Policjantka obejrzała je sobie z ciekawości i powiedziała:
- Będzie trzeba powiedzieć szefowi tej firmy, że remont się przedłuży i póki co, nie będzie mu wolno tutaj przychodzić. To wszak miejsce zbrodni. Robotnicy też raczej powinni póki co trzymać się od tego pokoju z daleka. Będą opóźnienia, wszyscy będą wściekli. I oczywiście na nas, na policję spadnie odpowiedzialność za to całe zamieszanie.
Po tych słowach kopnęła ze złością regał, wołając:
- A niech to szlag!
Regał się zatrząsł, po czym nagle coś zadudniło i wypadło zza płachty, która przykrywała ów przedmiot. Jenny zdumiona spojrzała na to, pochyliła się na nim i powiedziała:
- A to ci znalezisko.
Podeszliśmy bliżej, aby się owemu znalezisku lepiej przyjrzeć, a tymczasem Jenny założyła na dłonie gumowe rękawiczki, po czym powiedziała:
- Nie dotykajcie. Chyba, że przez coś. Nie możecie zatrzeć odcisków palców.
To mówiąc, podniosła z podłogi ów tajemniczy przedmiot, który okazał się być karabinem snajperskim, znacznie lepszego jednak modelu niż ten, z którego strzelał Monferno.
- Czy to z tej broni strzelał prawdziwy zamachowiec? - zapytałam.
- Podejrzewam, że tak - odpowiedziała Jenny - Zresztą jeszcze sprawdzimy. Badania wykażą, czy to z tej broni strzelał zamachowiec.
- Ale jak on ją tu wniósł i kiedy? Przecież kiedy przyszedł dzisiaj, miał ze sobą walizkę z bronią dla Monferno - zdziwiłam się.
- Widocznie przyniósł tu ją wcześniej, przebrany za robotnika, kiedy pracował z innymi robotnikami - odpowiedział Ash, uważnie przyglądając się broni - Jestem bardzo ciekaw, kto ją wyprodukował i kto ją kupił.
- Przyznam się, że nigdy nie widziałam takiej broni - powiedziała Jenny, z uwagą patrząc na karabin snajperski - Uczono nas w szkole policyjnej o różnych rodzajach broni, ale nie pamiętam, aby taka była na zajęciach.
- Może nie pamiętasz, a może to nowy model - zasugerowałam.
- Może - odpowiedziała niespecjalnie przekonana Jenny - A może jest to coś stworzonego na specjalne zamówienie? Tylko dla konkretnej osoby?
- Ale po co zadawać sobie tyle trudu? Nie łatwiej kupić broń w sklepie?
- Łatwiej i owszem, ale takie coś rzuca się w oczy. W Kanto, podobnie jak w Stanach, każdy może mieć broń, jednak musi być ona zarejestrowana. Nie można tak po prostu kupić sobie broń w sklepie i liczyć na to, że umknie to uwagi policji. Chyba, że kupujesz ją ze źródeł nielegalnych, ale wtedy też nieraz przychodzi nam dość łatwo namierzyć, gdzie i od kogo ją kupiono. O wiele trudniej jest namierzyć broń wyprodukowaną prywatnie na specjalne zamówienie. Zwłaszcza, że powstało ostatnio sporo nowych rodzajów broni palnej, tworzonych właśnie w taki sposób. Nie są one w naszych rejestrach, a pociski z nich nie da się dopasować do innych broni. Podejrzewam, że to jest właśnie taki przypadek. Zresztą zbadamy to bardzo dokładnie.
To mówiąc, wyjęła krótkofalówkę i wezwała do pokoju swoich ludzi, którym dała do ręki karabin snajperski z nakazaniem zabezpieczenia go oraz dokładnego zbadania.
- Trzeba będzie uruchomić nasze kontakty i dowiedzieć się, kto i dla kogo to wyprodukował - powiedziała do nas Jenny - To trochę potrwa, ale jestem pewna, że wpadniemy na właściwy trop.
- Być może potrwa to szybciej niż myślisz - stwierdził Ash, uśmiechając się przy tym szelmowsko.
Spojrzeliśmy na niego zaintrygowani, ale ponieważ znałam mojego męża już chyba doskonale, dość szybko odgadłam, o co mu chodziło.
- Chyba wiem, do czego zmierzasz, Ash - powiedziałam - Chcesz poprosić o pomoc najlepszego specjalistę od przestępczego półświatka regionu Kanto.
- Zgadłaś, Serenko - odpowiedział wesoło Ash - Właśnie jego. Jestem pewien, że on będzie wiedział, kto wyprodukował to cacko.
- Macie na myśli jakiegoś informatora? - zapytała Jenny.
- Nie jakiegoś tam informatora, ale najlepszego z możliwych - odparł na to mój mąż, wciąż się szelmowsko uśmiechając.

***


- Witajcie, kochani. Jak się czujesz, synku? A moja synowa? Wszystko u was dobrze? - zapytał Josh Ketchum, patrząc na nas z ekranu telefonu, znajdującego się na miejscowym komisariacie policji.
- Dziękuję, całkiem nieźle - odpowiedział mu Ash - Właśnie powróciliśmy z podróży poślubnej, przeżywając wcześniej kilka naprawdę ciekawych przygód.
- Jakoś wcale mnie to nie dziwi - stwierdził wesoło Josh.
- U nas zatem wszystko dobrze, a co u ciebie, tato? - zapytałam.
- Dziękuję, jak dotąd całkiem nieźle. Cindy i ja nieźle sobie żyjemy, Taylor także. A Alexa... Ano właśnie, ona przyjechała do Wertanii stworzyć artykuły na temat obecnych wyborów. Spotkaliście ją może?
- Owszem, ale chwilowo nie ma jej z nami - wyjaśniłam - Ale nie uwierzysz, tato, co się tutaj wyprawia w tym mieście.
- Niech zgadnę. Kogoś zamordowali i wy znowu angażujecie się w śledztwo w tej sprawie - odpowiedział mi żartobliwie Josh.
Pikachu i Buneary zapiszczeli zdumieni, gdy to usłyszeli. Z kolei ja i Ash nie umieliśmy się powstrzymać od parsknięcie śmiechem.
- Tato, wiesz co? Jesteś naprawdę prawdziwym geniuszem, bo właśnie to się stało - powiedział do ojca Ash.
- E tam, dajcie spokój. To nie była wcale żadna bystrość. Po prostu doskonale was znam i wasze szczęście do wszelkiego rodzaju niesamowitych zdarzeń, które mają miejsce tam, gdzie akurat jesteście - odparł na to ironicznie Josh Ketchum.
- Aha, no tak. To wiele wyjaśnia. A już się bałem, tatusiu, że zechcesz nam tu robić konkurencję - powiedział złośliwie Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Spokojnie, kochani. Nawet mi to do głowy nie przyszło - powiedział wesoło mój teść - Poza tym mam inne, ciekawsze rzeczy do roboty niż ganianie za jakimiś rabusiami czy innymi takimi. To już wasza działka. Ja jedynie mogę wam w tym pomagać, ale nie wykonywać robotę za was.
- No właśnie o pomoc tutaj chodzi, tato - wtrącił Ash, przechodząc do sedna sprawy - Bo widzisz, mamy do ciebie małą prośbę.
Po tych słowach, mój ukochany opowiedział ojcu o całej sprawie, oczywiście nie zapominając o żadnym ważnym szczególe, jak bowiem każdy rasowy detektyw ma w zwyczaju, tak i Ash uważa, że nawet najmniejszy szczegół może być dla sprawy, którą on prowadzi istotny. Josh wysłuchał nas bardzo uważnie, nie kryjąc przy tym swojego naprawdę sporego zainteresowania.
- No i chodzi o to, abyś nam powiedział, czy może kojarzysz kogoś, kto jest w stanie wyprodukować taki karabinek snajperski. Jak chcesz, możemy ci przesłać faksem zdjęcie.
- Nie trzeba. Wiem dobrze, kogo poszukujecie - powiedział Josh.
- Kogo zatem? - zapytałam.
- Kiedy byłem w waszym wieku, ta profesja była bardzo popularna. Obecnie nie jest to takie modne, bandyci wolą kupować broń pokątnie i po dokonaniu tego, czego chcą, pozbyć się jej jak najszybciej. Ale bywają jeszcze tacy, którzy składają takie zamówienia jak to, o którym mi opowiadaliście. To są zwykle członkowie dobrze zorganizowanej grupy przestępczej. Oni wolą zawsze działać z klasą, bo nie są pospolitymi bandytami. Poza tym zamachów dokonują ze swego rodzaju finezją, a przynajmniej oni tak to nazywają. Dlatego potrzebują najlepszej broni, którą specjalni rusznikarze dla nich produkują. Mój kochany braciszek niejeden raz zamawiał od nich broń, jak jeszcze żył. Obecnie, po rozbiciu organizacji Rocket, trudno znaleźć dobrego fachowca od tworzenia broni. Większość poszła siedzieć, a inni uciekli za granicę. Na chwilę obecną, to znam tylko jednego gościa, który nie tylko potrafił by stworzyć taką broń, ale dodatkowo mieszka w Kanto. To niejaki Zemner, Niemiec z pochodzenia. Jest już stary i ma swoje lata, ale praktycznie nie ma sobie równych. Jeżeli zatem kogoś bym obstawiał, to tylko jego.
- Gdzie go możemy znaleźć? - zapytał Ash.
- Całkiem niedaleko. Mieszka w małym domku na odludziu, na obrzeżach Wertanii - odpowiedział Josh - Ale uważajcie na niego. To niezły drań. Nie poszedł siedzieć po upadku Giovanniego tylko dlatego, że nie posiadano na niego żadnych dowodów. Umiał się wybronić przed więzieniem, więc jak widzicie, nie jest z nim łatwo. Trudno będzie go przekonać do gadania.
- Spróbujemy mimo wszystko to zrobić - powiedział Ash, a Pikachu wskoczył mu na ramię i zapiszczał bojowo.
- W porządku, ale uważajcie na siebie. On tylko na pozór jest niepozornym staruszkiem - stwierdził mój teść.
- W porządku. Weźmiemy ze sobą jakieś wsparcie, tato - odpowiedział na to mój mąż - I dziękujemy ci za pomoc. Mam nadzieję, że to on rzeczywiście stoi za produkcją tej snajperki.
- Jest małe prawdopodobieństwo, że jest to ktoś inny. Ale dajcie mi znać, co odkryjecie. Jeśli się pomyliłem, to trudno. Poszukamy innego, jednak stawiam, że to on. Moja wiedza wskazuje właśnie na niego.
- Jak dotąd, nie zawiedliśmy się na twojej wiedzy, tato.
- I postaram się, aby zawsze tak było. Tylko pamiętaj, nie będzie łatwo, żeby z niego cokolwiek wyciągnąć. Jest bardzo uparty.
- To ma pecha, bo trafi na większych uparciuchów niż on.
- Zobaczymy. Życzę wam powodzenia, kochani.
Po tych słowach, zakończyliśmy rozmowę z Joshem i od razu poszliśmy do Jenny, aby jej opowiedzieć o wszystkim. Policjantka była bardzo zainteresowana naszymi informacjami.
- Bardzo interesujące. Stary Zemner nie zakończył działalności? W zasadzie, to nie powinno mnie to dziwić. Tacy kolesie rzadko idą na emeryturę. Ale przecież nie mamy pewności, że twój ojciec ma rację, Ash.
- Wiem o tym, doskonale, ale przecież mój ojciec to znawca. Jego bratem był Giuseppe Giovanni - zauważył mój ukochany - Mimowolnie zatem i to od swoich najmłodszych lat przebywał on pomiędzy najgorszymi mętami na świecie. Trochę ich poznał i może nam teraz służyć swoją wiedzą.
- Zobaczymy, czy ta wiedza jest rzeczywiście na coś użyteczna - powiedziała Jenny, wstając od swojego biurka - Jedziemy do Zemnera. Przyciśniemy go, niech zacznie gadać.
- Tata Asha uprzedzał, że może być trudno się z nim dogadać - zauważyłam.
- Spokojnie, nie przejmuj się tym, Sereno - odpowiedziała mi bardzo pewnym siebie tonem Jenny - W takim wypadku wygrywa ten, kto jest bardziej uparty.
- Czyli my - zażartował sobie Ash.

***


Inspektor Jenny zabrała nas ze sobą do domu Zemnera od razu, po rozmowie, którą wcześniej odbyliśmy na jego temat. Jadąc tam, oczywiście spodziewaliśmy się mniejszych lub większych trudności, jednak prawdę mówiąc to, co zastaliśmy na miejscu, zdecydowanie przerosło nasze oczekiwania i to nawet te najśmielsze. I przy okazji, mocno zagmatwało nam całą sprawę. Ale najlepiej będzie, jeżeli będę opowiadać po kolei, bez uprzedzania faktów.
Dojechaliśmy na miejsce bez żadnych trudności. Tam zaś od razu weszliśmy na teren domku Zemnera i zapukaliśmy do jego drzwi. Nie usłyszeliśmy jednak żadnej odpowiedzi.
- Panie Zemner, jest pan tam? - zapytałam.
Nie otrzymałam jednak odpowiedzi.
- Odejdź, Sereno. Pozwól, że ja to zrobię - powiedziała Jenny, zajmując moje miejsce pod drzwiami - Otwieraj, Zemner! Policja!
Oczywiście, ponownie nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi. Z tego powodu zatem Jenny uznała, że czas zastosować środki radykalne. Wyjęła broń, odsunęła się lekko od drzwi i z całej siły kopnęła w zamek. Drzwi wówczas ustąpiły, a my mogliśmy wejść do środka.
- Zbyt delikatna, to ty nie jesteś - rzucił złośliwie Ash.
- Nie mam na to ani czasu, ani ochoty - odparła na to kobieta.
Weszliśmy do środka. Wewnątrz panował względny porządek. Wszystko w domu leżało na swoim miejscu, a przynajmniej tak się zdawało. Co ważniejsze, nic nie wskazywało na to, aby ktoś opuścił w pośpiechu ten dom. Przy dokładniejszym rozejrzeniu się Jenny szybko uznała, że nikogo tu nie ma, ale sam dom musiał być wyraźnie opuszczony dopiero co. Zwykle bowiem, gdy przestępca opuszcza swoją kryjówkę, pakuje rzeczy, robiąc przy tym sporo bałaganu i pali w kominku to, co mu mogłoby w jakikolwiek sposób zaszkodzić. Nic takiego tutaj jednak nie miało miejsca. W kominku w salonie niczego nie palono od dawna, na biurku leżały jakieś papiery, nad którym wyraźnie Zemner pracował, a szafki były pełne jego rzeczy osobistych.
- Może opuścił dom w pośpiechu? - zasugerowałam.
- Albo po prostu wyszedł na zakupy i niedługo wróci - dodał Ash.
- Nie wiem, trudno powiedzieć. Rozejrzyjmy się jeszcze - powiedziała Jenny.
Rozdzieliliśmy się i ponownie zaczęliśmy z wielką uwagą oglądać wszystkie kąty w tym miejscu. Ja z Buneary poszłam do sypialni Zemnera. Zajrzałyśmy tam dosłownie wszędzie, nawet pod łóżko, ale niczego nie znaleźliśmy. Początkowo nic w tym pokoju nie wzbudziło moich podejrzeń. Dopiero po chwili, przy nieco bliższych oględzinach zauważyłam, że stojąca w jednym kącie sporych rozmiarów szafa jest zamknięta na klucz. Wzbudziło to moje ogromne zainteresowanie, więc postanowiłam to sprawdzić. Na stoliku leżał klucz od interesującego mnie miejsca. Otworzyłam je i rozwarłam szeroko drzwi. Wówczas o mało nie umarłam z szoku oraz przerażenia, ponieważ z szafy wypadł jakiś człowiek, martwy, z podciętym gardłem i opadł prosto w moje ramiona. Przerażona odepchnęłam go od siebie i z wielkim przerażeniem, niemalże sparaliżowana ze strachu, stanęłam jak wryta, nie odrywając wzroku od tej trupiobladej twarzy, wpatrując się we mnie martwymi oczami. Byłam w szoku, nie wiedziałam, co mam zrobić. Chociaż widziałam już na tym świecie niejedną przerażającą rzecz, teraz niemalże odebrało mi głos. Ręką złapałam się za serce, usiadłam na łóżku i zaczęłam głęboko oddychać. Buneary, widząc ten stan rzeczy, podeszła do mnie, delikatnie dotknęła mnie łapką, po czym zapiszczała coś po przyjacielsku. Ponieważ nie dałam jej odpowiedzi, to z miejsca pognała w kierunku Asha, Pikachu i Jenny. Powróciła z całą trójką, wyraźnie tym wszystkim zaniepokojoną. Ash z miejsca podbiegł do mnie i złapał mnie za rękę, przy okazji dostrzegając leżącego na podłodze trupa.
- Sereno, nic ci nie jest? - zapytał z troską i spojrzał na zwłoki - A ten ktoś, to kto taki?
Nie wiedziałam, a nawet, gdybym wiedziała, nie byłabym w stanie w tamtej chwili wypowiedzieć choćby jednio słowo. Ash zrozumiał to i usiadł na łóżku tuż przy mnie, Jenny zaś przyjrzała się nieboszczykowi.
- Spokojnie, Sereno. Szok ci zaraz przejedzie. A przy okazji, dziękuję ci za to odkrycie. Znalazłaś naszą zgubę.
Spojrzałam zdumiona na leżące na podłodze zwłoki i wówczas zrozumiałam, że mam oto przed sobą ciało Zemnera.
- Twój tata miał jednak rację - powiedziałam ironicznie - Trudno będzie nam go namówić do gadania.
Chciałam sobie tym, dosyć głupim żartem, poprawić nieco humor, ale chyba mi coś nie wyszło, bo bynajmniej nie poczułam się przez to lepiej. Musiało minąć sporo minut, podczas których do domu przyjechała wezwana przez Jenny policja, aby zabezpieczyć miejsce kolejnej zbrodni. Z funkcjonariuszami przyjechali tutaj komisarz Rocker oraz Alexa, która właśnie przeprowadzała z nim wywiad, gdy mężczyzna otrzymał wiadomość o jeszcze jednym nieboszczyku.
- Dwa trupy w ciągu jednego dnia. Nawet jak na stolicę Kanto to trochę za dużo, nie sądzicie? - zapytał nieco kpiącym tonem i spojrzał na mnie i Asha - Jak to jest, że ilekroć coś złego się dzieje i ludzie giną lub mają jakieś wypadki, to wy dwoje z kumplami lub bez nich, zawsze jesteście w pobliżu?
- Panie komisarzu, zadaję sobie to pytanie już od kilku lat - odpowiedział mu na to Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał niepewnym głosem Pikachu.
Rocker pokręcił tylko głową z niedowierzaniem i powiedział:
- Po prostu cudownie. Prasa i opinia publiczna zjedzą nas żywcem. Jedyny człowiek, mogący mieć dla nas pożyteczne informacje, został zabity. No, po prostu rewelacyjnie.
Ja i Ash, w towarzystwie Pikachu i Buneary wyszliśmy z sypialni Zemnera i poszliśmy do salonu, aby pozwolić policji i patologowi zbadać ciało. Alexa wraz z wiernym Helioptilem dosiadła się do nas. W przeciwieństwie do naszej dwójki, była w doskonałym humorze.
- Niesamowite, moi kochani - powiedziała dowcipnie - Macie używanie i to naprawdę mocne. Ludzie padają jak muchy. Ledwo przyjeżdżacie, a już w mieście są dwa trupy. Po prostu niesamowite.
- Ciebie to bawi, tak? - warknęłam ze złością w jej stronę - Ciekawe, czy byś była taka wesoła, gdyby to tak na ciebie wypadł z szafy nieboszczyk?
- Oj weź, Sereno. Nie gniewaj się. Przecież nie chciałam cię rozdrażnić.
- Ale to zrobiłaś.
- Masz rację, przepraszam. To było głupie z mojej strony. Jak się czujesz?
- A jak mam się czuć? W szafie był trup, który wyleciał prosto na mnie, gdy tylko otworzyłam drzwi. Ma mi być z tego powodu wesoło?
Do pokoju weszła Jenny, ocierając sobie lekko pot z czoła i mówiąc:
- Patolog zbadał ciało. Gość nie żyje od kilku dni. Nie zabito go dzisiaj.
- A więc został zabity przez Donaldem Traskiem? - zapytała Alexa.
- Na to wychodzi - odparła Jenny.
- Zatem nie powie nam już, czy zbudował ten karabin snajperski, czy też nie - powiedział ponuro Ash.
- No, nie do końca - stwierdziła Jenny - W tej sprawie możemy być pewni, że twój ojciec się nie mylił, Ash. To ten gość zbudował ten karabin.
- Skąd ta pewność?
- W jego biurku znajdowały się plany tego karabinu. Ktoś, kto go zabił, chyba zapomniał je zabrać.
- Albo celowo je tu zostawił, aby nas naprowadzić na fałszywy trop.
- Nie sądzę, Ash. Zresztą mamy w swoich archiwach próbki jego pisma, bo gość był już notowany. Sprawdzimy zatem, czy te plany to jego dzieło. Grafolog bez trudu to odkryje.
- Mimo wszystko uważam, że to bardzo dziwne. Ktoś zadał sobie tyle trudu, aby zamówić u Zemnera snajperkę, potem go zabija i zostawia w biurku plany, które wyraźnie wskazują na to, że Zemner miał z tym wszystkim coś wspólnego. Nie sądzicie, że to trochę podejrzane?
- Ja chwilowo nie umiem o niczym sądzić - powiedziałam przygnębiona.
- A ja się zgadzam z Ashem. Coś tu jest nie tak - stwierdziła Alexa, która to nagle przybrała niesamowicie poważny ton.
- Być może, ale póki co, mamy wreszcie jakiś trop. I to szybciej niż byśmy się mogli spodziewać - powiedziała bardzo z siebie zadowolona Jenny - A to wszystko dzięki wam, moi drodzy. Możecie być pewni, że jak tylko odkryjemy coś nowego, zaraz was o tym powiadomimy.
- Będziemy wdzięczni - powiedziałam, wciąż jednak czując się słabo.

***


Powróciliśmy do Wertanii, gdzie wstąpiliśmy do pobliskiej apteki, aby kupić coś na wzmocnienie. Wciąż niezbyt dobrze się czułam po tym bliskim, a zarazem też bardzo nieprzyjemnym spotkaniu z nieboszczykiem. Na szczęście zakupiony przeze mnie lek, połączony z niezwykłą troskliwością ze strony Asha, Pikachu oraz Buneary sprawiły, że mimo początkowych trudności poradziłam sobie z tym.
- Lepiej ci, kochanie? - zapytał zaniepokojony o mnie Ash.
- Tak, skarbie. Na szczęście już mi lepiej - odpowiedziałam mu.
- To dobrze. Bo wyglądałaś fatalnie.
- Nie wątpię. To nieco dziwne, prawda? Widzieliśmy już przecież oboje nie takie rzeczy, a mimo to nieboszczyk w moich ramionach wywołał we mnie szok. Głupia jestem, co nie?
- Wcale nie. Widzieliśmy co prawda różne rzeczy, nawet bardzo groźne, ale jak dotąd żaden nieboszczyk nie leżał w twoich ramionach. Ale spokojnie, Sereno. Na pewno wszystko przejdzie, jak przestaniesz o tym myśleć.
- Trudno mi o tym nie myśleć, kiedy prowadzimy tę sprawę. Swoją drogą, to był pełen wrażeń dzień.
- Owszem. Zdecydowanie to było za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Muszę koniecznie się wzmocnić. Mam nadzieję, że u pana Farge’a jest dzisiaj jakiś dobry obiad.
- Obiad? Raczej kolacja, biorąc pod uwagę, jaka jest pora dnia.
Ash uśmiechnął się do mnie dowcipnie, ścisnął czule moją dłoń i rzekł:
- Cieszy mnie, że już ci lepiej, kochanie.
- Skąd taki wniosek? - zapytałam.
- Bo sobie dowcipkujesz ze mną. To bardzo dobry znak.
Obdarzyłam go uśmiechem najbardziej radosnym, jaki tylko zdołała stworzyć moja twarz, po czym mocno ścisnęłam jego dłoń. Kątek oka dostrzegłam, że tuż przy naszych nogach Buneary zaczęła się tulić do Pikachu, który był lekko tym zmieszany, ale bynajmniej nie odepchnął jej od siebie.
Powróciliśmy do domu pana Farge’a, w którym zastaliśmy już pana Olivera, Margo i Cleo. Wszyscy oni byli bardzo niespokojni, domyślaliśmy się doskonale, z jakiego powodu. Kiedy tylko nas zobaczyli, od razu do nas podbiegli, aby z nami porozmawiać.
- Och, jesteście wreszcie! - zawołała Margo - Martwiłam się o was.
- Słyszeliśmy, że w mieście zastrzelono jakiegoś człowieka - dodała Cleo - Przez chwilę się baliśmy, że to chodzi o któreś z was.
- Tak, to prawda - potwierdził pan Farge - Ale potem dowiedzieliśmy się, że chodzi tu o Donalda Traska. Niewiarygodne. Po prostu niewiarygodne. Jestem w szoku. Nie sądziłem, że dojdzie do czegoś takiego.
- Miałaś rację, Margo. To miasto zamieniło się w jedno wielkie wariatkowo - powiedziałam ironicznie.
- Ale dlaczego was tak długo nie było? - zapytała Cleo.
Margo zaśmiała się dowcipnie, jakby pytanie to było niesamowicie naiwne i każdy powinien znać na nie odpowiedź.
- Przecież to oczywiste. Pomagali miejscowej policji w śledztwie i coś mi tak mówi, że chyba odkryli już pewne fakty. Mam rację?
- Owszem, masz rację. Ale chyba nawet ty nie jesteś w stanie przewidzieć, co też odkryliśmy.
- Może nam opowiecie? - zaproponował pan Farge.
- Bardzo chętnie, ale może po kolacji - powiedział Ash, łapiąc się za brzuch - Jestem trochę głodny. Nie pamiętam, kiedy ostatnio dzisiaj coś jedliśmy.
- Za bardzo rzuciliśmy się w wir śledztwa - wyjaśniłam.
- W takim razie zapraszam na kolację - rzekł uroczystym tonem pan Farge.
Jego gosposia przygotowała dla nas bardzo smakowitą kolację, którą wszyscy zjedliśmy z prawdziwą przyjemnością. Na krótko przed nią przyszedł do nas też Hector, który wrócił z miasta z informacjami na temat zamachu na Traska.
- Nie uwierzycie, co się dzieje w Wertanii - powiedział do nas - Ludzie po prostu szaleją. Część pozamykała się w domach i boi się wyjść z obawy, żeby i do nich nie zaczęto strzelać. Inni z kolei biegają, krzyczą i domagają się złapania tego, kto zabił Traska. Pewnie ci z lewicy to robią. Jeszcze inni urządzili sobie właśnie pikietę pod miejscowym komisariatem i domagają się od nich działań. Naprawdę, to miasto oszalało.
- A dziwi cię to? - zapytał pan Farge - Ludzie są przerażeni, boją się o swoje życie. W ich dotąd bezpieczne życie wkradł się lęk o jego utratę. Drżą ze strachu, a strach odbiera niekiedy rozum.
- Zakładając, oczywiście, że ktoś go w ogóle ma - zauważyła złośliwie Margo - A nie sądzę, żeby pewne osoby rywalizujące z naszym ugrupowaniem go miały.
- Z naszym ugrupowaniem. Jak to brzmi - zażartował sobie Hector - Mówisz tak, jakbyś była sama liderem partii.
- Skąd wiesz, że kiedyś nie będę? - zapytała dowcipnie Margo - Uważam, że to bardzo dobry pomysł. Będę pierwszą kobietą liderem partii centralnej. No co? W końcu mamy XXI wiek.
- A jak nazwiesz swoją partię? - zapytał Ash.
- PLZW.
- A co to znaczy?
- Partia Ludzi Zdrowo Wkur... Wkurzonych.
Wszyscy ryknęliśmy śmiechem, rozbawieni tą dowcipną nazwą, która bardzo nam się spodobała.
- Coś mi mówi, że należeć do niej będzie z dziewięćdziesiąt procent regionu, jeśli nie więcej - stwierdziłam, ocierając łzy ze śmiechu.
- Dobrze, dosyć już tych żartów. Lepiej nam opowiedzcie o śledztwie - rzekł po chwili pan Farge.
Opowiedzieliśmy więc, co się wydarzyło i czego oraz w jaki sposób się oboje z Ashem dowiedzieliśmy, w jaki sposób odnaleźliśmy broń zamachowca, potem w jaki sposób znaleźliśmy rusznikarza i do jakich wniosków w tej sprawie doszliśmy. Wszyscy nas słuchali z ogromną uwagą, a zwłaszcza Margo, która zadawała nam w tej sprawie najwięcej pytań.
- Więc mówicie, że ten morderca był przebrany za robotnika?
- Tak, malował z innymi robotnikami ten gabinet, wykorzystał okazję i ukrył w pokoju karabin, z którego potem zastrzelił Traska - odpowiedział jej Ash.
- I posłużył się Monferno, aby odwrócić uwagę od siebie?
- Zgadza się.
- A na jaki kolor malowali oni ten gabinet?
- Na taki kremowy. Całkiem ładny, muszę powiedzieć.
Margo nagle dziwnie się zmieszała, gdy usłyszała odpowiedź mojego męża. Nie uszło to naszej uwadze.
- Wszystko w porządku? - zapytałam jej.
- Tak, po prostu źle się poczułam - odpowiedziała wymijająco Margo.
Z jakiegoś powodu przestała nam wówczas zadawać pytania. Bardzo to nas wszystkich zdziwiło, a zwłaszcza mnie i Asha, chociaż staraliśmy się tego jej nie okazywać.
- A dlaczego pytałaś o kolor farby? - zapytał Hector.
- Tak sobie, bez powodu. Lubię wiedzieć, kto na jaki kolor maluje pokoje - odpowiedziała wymijająco Margo.
Hector udawał, że jej wierzy, wzruszył tylko ramionami i wrócił do swojej kolacji. Ja zaś uważnie przyglądałam się naszej przyjaciółce, nie bardzo wiedząc, co mam o tym wszystkim myśleć. Kiedy tylko zostaliśmy sami, podzieliłam się z Ashem swoimi spostrzeżeniami. Jak na detektywa przystało, potraktował je bardzo poważnie.
- Nie wiemy, co to może oznaczać, ale lepiej będzie ją obserwować - rzekł do mnie - Poproszę Cleo, aby miała na nią oko wtedy, gdy my będziemy szukać tego zamachowca.
- Sądzisz, że ona wie coś na ten temat?
- Nie jestem pewien, ale chyba tak. Ale dlaczego pytała o kolor pokoju? O co jej chodziło? To bardzo dziwne.
Chwilę później do pokoju, który dzieliliśmy z Ashem, ktoś zapukał. Gdy ta osoba usłyszała od nas „Proszę”, weszła do środka i wówczas okazało się, że jest to Cleo. Wyglądała na niespokojną.
- Nie chcę wam przeszkadzać, ale chciałam wam coś powiedzieć.
- Co takiego? - zapytał Ash.
- Chodzi o Margo - odpowiedziała Cleo.
- Co z nią? - spytałam zaniepokojona.
- Gdy szłam do pokoju, usłyszałam, jak z kimś się kłóci w gabinecie swojego ojca. Nie wiem, kto to był. Chyba jej ojciec. Mówił ściszonym głosem, ona za to mówiła dość głośno. Powiedziała, że ją okłamał, że tak nie powinno być i żądała od niego, aby się przyznał. On na to, żeby się nie wygłupiała, bo to przecież jest polityka i ona zawsze wymaga ofiar. I dodał, że przecież nikt o tym nie wie. A ona na to rzuciła: „Ja wiem i nie wiem, czy będę umiała z tym żyć”. A potem wyszła, na szczęście nie zauważyła mnie.
Cleo westchnęła głęboko, jakby zmęczyło ją opowiadanie i dodała:
- Nie wiem, czy to ma coś wspólnego z tym zabójstwem, ale pomyślałam, że wam o tym powiem.
- Bardzo dobrze zrobiłaś, Cleo - odpowiedział jej Ash - To bardzo cenna dla nas informacja.
- Ale o co jej mogło chodzić, Ash? Czyżby wiedziała, kto zabił? - zapytałam bardzo niespokojna - Czyżby to był...? Nie, to przecież niemożliwe. Nie on! Cleo, czy ta osoba, z którą się kłóciła, to był jej ojciec?
- Nie mam pojęcia. Chyba tak, w końcu to był jego gabinet - odparła Cleo.
- To jeszcze niczego nie dowodzi - powiedział poważnym tonem Ash - Nie mamy pewności, że mamy rację. Równie dobrze może tu chodzić o coś zupełnie innego. Dlatego nie mówmy jej, że wiemy o jej kłótni z tym kimś, kimkolwiek on jest. Zachowajmy to na razie w tajemnicy, do czasu, aż nie wyjaśnimy tej sprawy. A co do ciebie, Cleo... To miałbym pewne zadanie. Zrobisz coś dla nas?
- Oczywiście, Ash. Co tylko zechcecie - odpowiedziała życzliwie Cleo - Co więc mam zrobić?


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...