niedziela, 14 listopada 2021

Przygoda 124 cz. IV

Przygoda CXXIV

Czarodziejka z Kalos cz. IV


Pamiętniki Sereny c.d:
Mała Margo biegła radośnie przez ulice swojego rodzinnego miasta, nucąc przy tym pod nosem. Była niesamowicie podniecona, gdyż zbliżał się uwielbiany przez nią coroczny festiwal. Będą podczas niego turnieje, zawody, konkursy oraz wiele innych fantastycznych rzeczy. Ona nie mogła ich przegapić. Przecież co roku je oglądała i czerpała z tego ogromną frajdę. Teraz też chciała to zrobić, a może i nawet wziąć w nich udział. W tym roku wszystko to będzie o wiele bardziej dla niej wyjątkowe, ponieważ jej ojciec, od kilku miesięcy burmistrz miasta, będzie osobiście prowadził festyn. Margo była pewna tego, że będzie wyglądać przy tym wspaniale. Dlatego co jak co, ale nie mogła tego przegapić.
Zamyślona i uradowana tym wszystkim, dziewczynka nie zauważyła, że oto nagle na jej drodze stanęli trzej mali chłopcy w jej wieku, którzy akurat ciągnęli wózek pełen cytryn, na którym znajdowały się też wielki dzban z lemoniadą oraz papierowe kubeczki. Dziewczynka dostrzegła ich dopiero w tej chwili, gdy wpadła na nich z impetem, straciła równowagę i upadła na kolana. Poczuła wówczas ostry ból w obu kolanach, nie miała jednak czasu zbyt długo myśleć o tym wszystkim, ponieważ chłopcy i towarzyszący im Phanpy, Pokemon słonik, wyrazili głośnymi krzykami swojego oburzenia.
- Margo?
- To córka burmistrza!
- Hej! Co ty wyprawiasz?!
Dziewczynka obróciła się w stronę chłopców i zobaczyła, co się stało. Wokół chłopców leżało sporo porozrzucanych cytryn, a sam wózek wyglądał na mocno wgnieciony. Margo zrobiło się strasznie głupio. Znowu bujała w obłokach, przez co nie zauważyła, gdzie idzie i co wokół niej się dzieje. Ojciec nieraz zwracał jej na to uwagę, a ona wiele razy już mu obiecywała więcej uważać, co robi i jak, ale oczywiście znów nawaliła w tej kwestii.
- No i co teraz?! - zawołał ze złości jeden z chłopców.
- Nie będziemy już mogli robić lemoniady, bo popsułaś nas wózek! - dodał ze złością drugi chłopiec.
Margo zmieszana popatrzyła na nich przepraszającym spojrzeniem i rzekła:
- Ja... Ja nie chciałam. Widzicie, bardzo się spieszę...
- I co z tego?! - zawołał wściekle pierwszy z chłopców, podnosząc z ziemi jedną z cytryn - Zapłacisz nam za nasze straty!
Po tych słowach, rzucił cytryną w kierunku Margo. Dziewczynka jęknęła z przerażenia i zamknęła oczy ze strachu, ale nie poczuła uderzenia, choć powinno to się stać. Zdumiona otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą jakiegoś wysokiego chłopaka o czarnych włosach, stojącego plecami do niej. Miał na sobie niebiesko-białą kamizelkę, szare spodnie, niebieskie buty oraz czarny plecak zarzucony na plecy. Jego głowę zdobiła czerwona czapka z daszkiem, dłonie zaś rękawiczki bez palców. W prawej ręce trzymał rzuconą w nią cytrynę. Widocznie złapał ją w ostatniej chwili, zanim ta uderzyła ją w twarz.
- Tylko bez nerwów - powiedział dowcipnym i nieco też zadziornym tonem chłopak, podrzucając cytrynę w dłoni - W końcu mamy festiwal. Powinniśmy mieć radosne nastroje.
- Pika-pika! - zapiszczał stojący u boku chłopca Pikachu.
- Hej! Za kogo się uważasz?! - zawołał wściekły pierwszy z chłopców, który aż się wyrywał do bójki.
- Brać go, Phanpy! Użyj walca! - zawołał drugi z chłopców.
Stojący przy nim Phanpy zapiszczał groźnie, zwinął się w kulkę, po czym ruszył w kierunku nieznajomego i jego Pikachu. Ci jednak nie zamierzali czekać biernie na atak.
- Pikachu, unik! - zawołał czarnowłosy.
Pokemon szybko wykonał polecenie i uniknął ciosu Phanpy‘ego, a następnie wykonał bardzo zwinny skok nad głowami chłopców sprzedających lemoniadę, po czym sprawnie, jakby robił to całe życie, wylądował na kamiennym krużganku jednego z domów. Phanpy zaś, goniąc go, niechcący uderzył w plecy pierwszego z chłopców.
Margo patrzyła na to zdumiona, zaskoczona tym, że ktoś ją broni. Ale walka jeszcze nie była skończona.
- Teraz Stalowy Ogon! - zawołał bojowo czarnowłosy chłopak.
Pikachu zeskoczył zwinnie z krużganku i zaczął wywijać w powietrzu swoim ogonem, który zaczął błyszczeć.
- Phanpy, Akcja! - zawołał drugi z chłopców.
Pokemon podskoczył w górę, ale Pikachu uderzył go Stalowym Ogonem, a Phanpy wylądował na brzuchu pierwszego z chłopców, którego wcześniej sam przez nieostrożność przewrócił. Pikachu zaś wylądował bardzo zwinnie na ziemi w pozycji bojowej.
- Naprawdę czekacie na drugą rundę? - zapytał złośliwie czarnowłosy.
Chłopcy przerazili się, doskonale rozumiejąc, że nie mają z nim szans.
- Nie, naprawdę nie! - zawołał drugi chłopak i dodał, spoglądając na Margo: - Tym razem nie będę cię ośmieszać!
Po tych słowach, złapał swojego oszołomionego Phanpy’ego i rzucił się do ucieczki. Trzeci z chłopców zaś, który dotąd się nie odzywał, podniósł przerażony pierwszego chłopaka i wrzucił go na wózek z cytrynami, po czym ciągnąc go także zaczął uciekać.
- Jedziemy do domu! - zawołał przerażony.
- Popamiętacie oboje! - odgrażał się drugi z chłopaków.
Wkrótce cała trójka zniknęła w uliczkach miasta. Margo wówczas z radością spojrzała na swojego wybawcę, uśmiechając się do niego słodko.
- Dziękuję - powiedziała po chwili.
- Drobiazg - odpowiedział jej wesoło chłopak, a jego Pikachu zapiszczał i zwinnie wskoczył na jego ramię, uśmiechając się do dziewczynki.
Margo wydawał się on niesamowicie uroczy.
- Wszystko dobrze? - zapytał chłopak.
- Tak. Tobie też dziękuję, Pikachu - powiedziała Margo, głaszcząc Pokemona po główce, na co ten zareagował słodkim piskiem zadowolenia.
- Jestem Ash i pochodzę z Alabastii - rzekł po chwili chłopak, chcąc się w ten sposób przywitać - A to jest mój partner, Pikachu.
Margo przyglądała mu się z uśmiechem na twarzy. Ash był bardzo przystojny i sympatyczny, miał takie ładne brązowe oczy i przyjemną czarną grzywkę. Tak na oko mógł mieć czternaście lat i sprawiał bardzo przyjemne wrażenie.
- Jestem Margo - powiedziała dziewczynka - Wy też przyjechaliście tutaj na Festiwal Wiatru?
- No pewnie - potwierdził Ash - Bardzo chciałbym wziąć w nim udział.
- Naprawdę? Ja też.
- To wspaniale. Będziemy się więc oboje dobrze bawić.
- Tak, jestem tego pewna.

***


- I tak właśnie się to zaczęło - powiedziała Margo, kończąc swoją opowieść - Właśnie w ten sposób poznałam Asha.
- To bardzo ciekawe i zarazem tak typowe dla Asha - stwierdziłam dowcipnie - Widzi kogoś w potrzebie i oczywiście zaraz musi mu spieszyć z pomocą. A już zwłaszcza wtedy, gdy jest to jakaś urocza dziewczyna.
- Oj, zaraz tam urocza. Taka urocza w dzieciństwie to ja nie byłam.
- Ale teraz jesteś. I mówię to zupełnie szczerze.
- Dzięki. Mój Hector jest tego samego zdania, ale nie wiedziałam, czy mam mu wierzyć. Bo wiesz, w końcu to mój chłopak i nie wiem, czy jego ocenia jest obiektywna. Ale tobie wierzę na słowo. W końcu po co miałabyś kłamać?
- Aha, a więc on ma na imię Hector?
Margo uśmiechnęła się i lekko spłonęła rumieńcem, opuszczając przy tym wzrok w dół. Chyba zrozumiała, że powiedziała mi nieco więcej aniżeli chciała.
- Tak, zgadza się. On ma na imię Hector. Ładne imię?
- Owszem, chociaż mniej mi się podoba niż Ash - odpowiedziałam.
- Jakoś wcale mnie to nie dziwi - stwierdziła dowcipnie Margo.
Przez chwilę milczałyśmy, patrząc na horyzont, w kierunku którego zmierzał nasz statek i zastanawiając się, co też nas czeka na miejscu.
- Powiedz mi, czym zajmuje się twój chłopak? - spytałam po chwili.
- Jest sekretarzem mojego taty - odpowiedziała Margo - Razem pracują teraz w Wertanii, gdzie mają być wybory, o których ci już mówiłam. A jest nad czym pracować.
- Wiem, wybory to poważna sprawa - zgodziłam się z nią.
- Tak, ale te mimo wszystko są szczególnie trudne - odparła na to dziewczyna, nagle niesamowicie poważniejąc.
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Bo widzisz, ostatni burmistrz Wertanii był liderem partii konserwatywnej i osobą niezwykle surowych zasad. Wybrano go, ponieważ cieszył się szacunkiem, jak również obiecywał wiele dla tego miasta. Niestety, okazało się, że chociaż wiele swoich obietnic spełnił, to jednak prócz tego zamierzał on nawracać całe miasto i rozszerzyć tę działalność na cały region. A jak wiesz, w regionie Kanto dominującą religią jest protestantyzm, a ten lider to niesamowicie ortodoksyjny katolik. Próbował poszerzyć w mieście rolę swego Kościoła, ale oczywiście mu się to nie udało, co on sam odbiera jako grzech śmiertelny. I nie zamierza słuchać nikogo, kto mu radzi, żeby sobie odpuścił i nie próbował być sumieniem całego miasta. Za dużo zainwestował publicznych pieniędzy w rozwój misji szerzenia katolicyzmu w wersji ortodoksyjnej i cóż... Przez to wszystko zabrakło pieniędzy na wiele innych rzeczy i żeby nadrobić zaległości, podniesiono podatki od cukru i kilku innych produktów. Wszystko to sprowadziło inflację i wzrost bezrobocia w całym mieście. Dodatkowo, jakby tego było mało, zaczęto dyskryminować ludzi żyjących ze sobą bez ślubu. Mają trudności w znalezieniu pracy i inne takie. No i jeszcze chcą wprowadzić pełen zakaz aborcji. Wszystko to doprowadziło do tego, że miasto ogarnęła jedna wielka walka polityczna. Zwolennicy burmistrza i jego przeciwnicy ścierają się ze sobą coraz okrutniej. Podobno dochodziło nawet do starć na ulicach.
Słuchałam z uwagą słów Margo, będąc przy tym zdumioną, jak poważnych słów ona używa. Jak mało dziewczyn w jej wieku potrafi się tak wysławiać. Widać było aż nadto wyraźnie, że musi być to córka polityka, która posiada ogromną wiedzę w zakresie politycznym, jak również z polityką musiała mieć chyba od swoich najmłodszych lat styczność. Przyznam, że chociaż starsza od niej, czułam się w tamtej chwili jak dziecko słuchające wykładów dorosłego politologa, gdyż sama może nie jestem jakaś głupia, ale mimo wszystko jednak nie posiadałam nie tylko aż takiej wiedzy, ani też umiejętności wysławiania się językiem politycznym. Bardziej jednak interesowało mnie to, o czym ona mówi, a było to niesamowicie ciekawe i zarazem też niepokojące.
- Widzę, że w Wertanii nie dzieje się ostatnio dobrze - powiedziałam - Ale muszę ci powiedzieć, że jestem naprawdę zdumiona. Jakiś czas temu byliśmy w Wertanii i nie widzieliśmy tam żadnych starć na ulicach.
- A kiedy tam byliście? - zapytała Margo.
- Kiedy była ta sprawa z Zodiakiem.
- Aha, no to już wszystko jasne. Wtedy jeszcze wszyscy byli bardziej przejęci sprawą tego mordercy i nie bardzo chcieli wywracać miasta do góry nogami. Już wtedy były w tym mieście poważne problemy, ale nie do tego stopnia, aby się ludzie tłukli ze sobą na ulicy. Poza tym sprawa Zodiaka ich wszystkich tak bardzo zaniepokoiła, że jakoś wszyscy się zsolidaryzowali. A po niej znowu sobie zaczęli skakać do gardeł.
- Jakie to typowe - mruknęłam ze złością - W obliczu wspólnego zagrożenia potrafią się ze sobą zgodzić, ale jak już się uspokoi, to zaraz nawzajem zaczynają być sobie nawzajem wrogami.
- Tata mówi, że czasy się mogą zmienić, ale mimo wszystko pewne rzeczy w naszym świecie się nie zmieniają i na zawsze już pozostaną takie same - rzekła do mnie ponuro Margot.
- Twój tata to mądry człowiek. Czy on też kandyduje na burmistrza?
- Tak, choć ma chwilowo najmniejsze poparcie, bo należy do partii centralnej, a jak wiadomo, takie partie obrywają najwięcej od lewicy i od prawicy.
- A kto ma największe poparcie?
- Partia liberalna. Ale partia konserwatywna pozyskała sobie mimo wszystko dość sporo zwolenników, chociaż tata uważa, że te sondaże na temat poparcia dla nich są mocno przesadzone i możliwe, iż nawet sfałszowane, żeby zniechęcić do udziału w głosowaniu liberałów. Ale nie z nimi te numery. Ich przywódca jest też niesamowicie zawzięty, podobnie jak obecny jeszcze chwilowo burmistrz.
- A zatem zapowiada się pojedynek równie zawziętych przeciwników.
- No właśnie. Tata, kiedy ostatnio z nim rozmawiałam, pisał mi, że będzie się wiele działo. Hector zaś jest pewien, że mimo wszystko na pewno wygrają i nie ma się czego obawiać, bo przecież po tym wszystkim, co zrobili obecni rządzący, po prostu niemożliwe jest to, aby wygrali. Chyba, żeby sfałszowali wyboru, ale nie takie rzeczy już się przecież działy.
- A co uważa twój tata?
- Że Hector jest niepoprawnym optymistą i nie należy lekceważyć swojego przeciwnika, nawet jeśli jest to stary i nawiedziony fanatyk. Mimo wszystko ma on swoich zwolenników i należy się z tym liczyć.
- Zgadzam się z nim. Ja i Ash też coś o tym wiemy, że co jak co, ale nie wolno nigdy nikomu lekceważyć przeciwnika. Nawet jeśli jest się na tyle dobrym w walce ze złem, że się pokonało każdego wroga.
- I bardzo mądrze. Ash i ty jesteście super detektywami i wiele czytałam już o waszych sukcesach, ale nigdy nie wolno lekceważyć przeciwnika. Nawet, jeśli się jest Sherlockiem Ashem.
- Otóż to. Jestem tego samego zdania, ale Ash...
- On lekceważy przeciwników? Jakoś mi to do niego niepodobne.
- Nie, źle mnie zrozumiałaś. On nie lekceważy nikogo, ale mimo wszystko jest niekiedy zbyt pewny siebie, a zwłaszcza wtedy, gdy odnosi sukcesy jeden po drugim.
- Ach, to nic takiego - powiedziała Margo, śmiejąc się przy tym lekko - Jeśli mu się zawsze wszystko udaje, to przecież powinien wierzyć w siebie i mieć wiarę w swoje siły.
- Wiesz... Z tym, że zawsze mu się wszystko udaje, to nie powiedziałabym. Nie raz już tak było i pewnie nieraz jeszcze będzie, że oboje zawiedziemy osoby, które na nas liczą. To chyba nieuniknione.
- Tak, ale to też nie jest zbyt ważne. Moim zdaniem o wiele ważniejsze jest to, że się nigdy nie poddajecie i zawsze dbacie o to, aby... Jak wy to mówicie?
- O to, żeby tego zła mniej było na świecie - podpowiedziałam Margo.
- No właśnie. Ja tam nie chcę mądrzyć, bo znawcą nie jestem, ale tak moim zdaniem, to wy oboje doskonale sobie dajecie radę w tym, co robicie.
- Dziękuję. Miło mi to słyszeć.
- A mnie miło mówić. Uważam, że na was po prostu nie ma mocnych. Co byście sobie nie postanowili, zawsze w końcu wam się musi udać.
- Tak... W końcu... To odpowiednie słowo. Zawsze nam w końcu wychodzi. A niekiedy mogłoby szybciej.
Parsknęłam śmiechem, ubawiona swoim własnym stwierdzeniem.
- Zaczynam zrzędzić jak stara baba. Wybacz, Margo. Czasami za bardzo się narzeka na to wszystko, co się wokół nas dzieje i na co nie mamy wpływu. A to, co  mi powiedziałaś na temat wydarzeń w Wertanii jeszcze bardziej mnie zasmuciło. Coś mi mówi, że szykują się ciężkie czasy.
- Spokojnie, konserwatyści nie przejdą w kolejnych wyborach - powiedziała pewnym siebie tonem Margo - Tata uważa, że nie mają na to szans. Nie po tych żałosnych reformach, jakie wprowadzili w mieście. Przecież ich działalność jawnie ogranicza swobody obywatelskie, z jakich zawsze słynął nasz kraj. Nie ma szans więc na to, aby wygrali.
- Ale przecież sama powiedziałaś, że mają swoich zwolenników i ci ścierają się ze zwolennikami liberałów na ulicach.
- Tak, ale zaczęli to robić dopiero niedawno, gdy zaczęły się zbliżać wybory. Poza tym, jacy to są niby zwolennicy? Grupa oszołomów w podeszłym wieku, która wiecznie tylko narzeka na to, jak beznadziejna jest współczesna młodzież, grupy religijne i jedynie ci młodzi, którzy dostali na dzień dobry nieco pieniędzy od miasta za to, że raczyli doczekać się niedawno potomków. Zatem niewielka liczba zwolenników. Zaledwie 25% populacji całego miasta. Jak widzisz, trochę mało. Próby rozszerzenia działalności partii też się nie powiodły. Znaczy w innych miastach mają oni swoich zwolenników i swoich przedstawicieli, ale za mało, aby stanowili oni jakąś realną siłę polityczną.
Słuchałam Margo z uwagą, zachwycając się ponownie, jak pięknie potrafi się ona wysławiać na tematy, o jakich wielu jej rówieśniczek powiedziałoby, że są one nudne i nie warto tracić na nie czasu. Dodatkowo jeszcze poczułam pewną swego rodzaju ulgę po tym, co usłyszałam. Jako osoba o raczej postępowym podejściu do życia nie byłam nigdy zwolenniczką konserwatystów, a wręcz uważałam zawsze konserwatyzm za coś niesamowicie szkodliwego dla kraju i ludzkości. Nie żebym nie miała szacunku do tradycji, ale uważam, że są tradycje i tradycje. Jedne były warte uwagi i kultywowania, inne z kolei były na tyle żałosne, iż myślenie o nich sprawiało wręcz ból, podobnie jak świadomość, że w XXI wieku mogli istnieć jeszcze ludzie konserwy, którzy takie szkodliwe dla ludzkiej godności tradycje mogli uważać za świętość i nie pozwalali ich ruszać. W ogóle, kto nie idzie do przodu, ten się cofa. A konserwatyści umieją tylko stać w miejscu wtedy, gdy inni idą przed siebie, w efekcie pozostają w tyle, aż w końcu zaczynają się cofać. A już zwłaszcza dotyczy to środowisk konserwatywnych podpierających swoje poglądy na fundamentach religijnych. Ci zdecydowanie byli najgorsi i przetłumaczyć im cokolwiek było chwilami praktycznie niemożliwe. A ze słów Margo wynikało, że z kimś takim właśnie ma do czynienia jej ojciec. No cóż... Czekała go ciężka z nimi przeprawa.
- Czyli nie uważasz, że mają szansę na to, aby wygrać te wybory? - zapytałam po chwili.
- Oczywiście, że nie - odpowiedziała mi Margo - Nie ma takiej opcji.
- No, a ci zwolennicy konserwatystów bijący się na ulicy z liberałami?
Margo parsknęła śmiechem, słysząc moje pytanie i odparła:
- Wiesz, kim oni są? Te ich bojówki? Zwykli kibice piłkarscy i inne łobuzy uzbrojone w kije do baseballa i kastety. Wielcy mi obrońcy zasad moralnych. I tak przynieśli oni konserwatystom więcej szkody niż pożytku. Partia się zorientowała w tym i odwołała ich działalność, a publicznie potępili ich i odcięli od nich raz na zawsze, ale i tak mimo wszystko bójki na ulicach się zdarzają, jednak oficjalnie już nie za zgodą władz.
- Aha, bo nieoficjalnie dalej ich popierają?
- Tak podejrzewają tata i Hector. A ja się z nimi zgadzam. Uważam, że nie ma powodu do obaw.
- Obyś miała rację.
Margo uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie, jakby chciała mi poprawić humor i po chwili dodała:
- Wiesz, może zmienimy już temat? Polityka mnie interesuje, ale nie do tego stopnia, aby wiecznie o niej rozmawiać. Poza tym jest to temat raczej przykry, a zwłaszcza w obecnych czasach.
- Masz rację - zgodziłam się z nią - Pomówmy o czymś innym.
- No właśnie. Może mi coś opowiesz o swoim ślubie? Jak wyglądał?
Zachichotał rozbawiona tym pytaniem i powiedziałam:
- Wiesz, jak to ślub. Ja i Ash wzięliśmy ślub w urzędzie stanu cywilnego, ale sami napisaliśmy sobie słowa przysięgi małżeńskiej. To znaczy wygłosiliśmy tę tradycyjną, ale prócz tego swoją własną, dodatkową.
- Jak w „Love Story”?
- Dokładnie. Widzę, że znasz ten film.
- Pewnie, że znam. Trudno go nie znać. Kocham piękne filmy o miłości. A ten jest jednym z najpiękniejszych.
- A wesele jakie było?
- Przepiękne. Byli tam wszyscy nasi bliscy i przyjaciele, bawiliśmy się ze sobą doskonale, tańczyliśmy, śpiewaliśmy piosenki. Było wspaniale.
Margo westchnęła zadowolona i objęła się rękami za prawe kolano, lekko wyginając się do tyłu na ławce, na której siedzieliśmy.
- Ach, jak pięknie to wszystko brzmi. Naprawdę pięknie. Bardzo bym chciała mieć kiedyś takie wesele. I oczywiście, żebyście ty i Ash byli na nim honorowymi gośćmi.
- Spokojnie, na pewno takie będziesz miała - odpowiedziałam jej wesoło - I będziemy sobie jeszcze wesoło na nim tańczyć i zaśpiewamy ci niejedną piosenkę weselną.
Po tych słowach zanuciłam sobie delikatnie:

Wesele! Hej, wesele!
Hej, wesele tańcowało.
Grało i śpiewało ile tchu.
Dla tego weseliska było ziemi mało
I nawet nieba mało było mu.

Margo uśmiechnęła się wesoło na znak, że dobrze zna tę piosenkę i zaraz do mnie dołączyła, śpiewając wraz ze mną:

Wesele! Hej, wesele!
Hej, wesele tańcowało.
Grało i śpiewało ile tchu.
Dla tego weseliska było ziemi mało
I nawet nieba mało było mu.


- Hej, a co wam tak wesoło? - usłyszałyśmy wesoły głos Asha.
Mój ukochany podszedł do nas, oczywiście z wiernym Pikachu na ramieniu.
- A bo widzisz, omawiamy sobie sprawę przyszłego ślubu Margo, kochanie - odpowiedziałam mu czule.
- Ślubu? To ty zamierzasz wyjść za mąż, Margo? - zapytał wesoło Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- No, jeszcze nie teraz - zachichotała dziewczyna - Wszystko w swoim czasie.
- I bardzo słusznie. Najpierw pełnoletność, a potem ślub - stwierdził mój mąż - Ja i Serena czekaliśmy na wzięcie ślubu do tego właśnie czasu i...
- I wyglądacie oboje kwitnąco - powiedziała radośnie Margo - Jakbyście się dopiero poznali i pokochali.
- Bo dbamy każdego dnia o naszą miłość - stwierdziłam - Uważam, że to jest podstawa w każdym związku. Gdyby ludzie częściej o tym pamiętali, to być może więcej z nich dałoby się uratować.
- Być może - pokiwał potakująco głową Ash.
Zapadła chwila milczenia, podczas której cała nasza trójka zaczęła przyglądać się biegającym wokół nas Pikachu i Buneary, ganiających za sobą wesoło i lekko droczących się ze sobą.
- Słodziaki z nich - powiedziała zachwyconym głosem Margo.
- I jakie kochane - dodałam - Nie trzeba im wiele do szczęścia. I tak łatwo im przychodzi wyrażać uczucia. Wielu ludzi miewa z tym problemy.
- Ale wy chyba nie.
- My również je mieliśmy.
- Nie wierzę.
- Serio mówię. Ja i Ash byliśmy pod tym względem nieśmiali i długo się przed wyznaniem miłości wahaliśmy.
- To niemożliwe. Trudno mi w to uwierzyć. Ash, który zawsze był taki śmiały i odważny, miałby się wstydzić wyznać miłość ukochanej?
To mówiąc, Margo spojrzała z zadziornym nieco uśmiechem na Asha, który lekko się zarumienił i powiedział:
- Wiesz, można być odważnym w bitwach i jednocześnie bardzo nieśmiałym w kwestii własnych uczuć. Jedno wcale nie zaprzecza drugiemu. Uczucia to nie jest coś tak prostego jak bitwa Pokemonów. Jeśli nie masz pewności, co ukochana osoba do ciebie czuje, możesz swoim wyznaniem zepsuć między wami relacje i co wtedy? Jeżeli masz pewność, że ta osoba też cię kocha, to wtedy wszystko dobrze. Bierz Taurosa za rogi i mów, co czujesz. Ale jeśli tej pewności nie masz, a bardzo rzadko się ją tak naprawdę posiada, to wtedy ryzyko zawsze istnieje, a to ryzyko sprawia, że nie umiesz zrobić kroku w stronę własnego szczęścia.
- Rozumiem. A więc tak to wygląda... - powiedziała Margo zamyślonym tonem - To mówisz, że nieśmiałość w miłości wcale nie oznacza braku odwagi jako takiej?
- To właśnie mówię.
- To dobrze. Bo ja też byłam nieraz nieśmiała w kwestii własnych uczuć i już się bałam, że to oznaka tchórzostwa. Dobrze, że tak nie jest.
- To prawda - zgodziłam się z nią.
Przez chwilę nic nie mówiliśmy, ponownie z wielką radością przyglądając się Pikachu i Buneary w ich zabawnych zalotach.
- Jak się ma Cleo? - zapytałam Asha po chwili.
- Już lepiej. Wciąż ma jeszcze problemy z samodzielnym chodzeniem, bo jej rana jest jeszcze dość dokuczliwa, ale lekarz jest dobrej myśli. W porę dostała od nas pomoc, poza tym rana nie była zbyt głęboka i dlatego uważa, że wyjdzie z tego w ciągu paru dni. Oczywiście jeszcze jakiś czas będzie osłabiona, ale to nic takiego i z czasem odzyska pełnię sił.
- To dobrze, bo bardzo się o nią martwiłam.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Skoro lekarz jest dobrej myśli, to i my powinniśmy się tego trzymać.
- Chyba tak, ale wiesz, jak to jest z tymi lekarzami.
- Wiem, różnie z nimi bywa. Ale to jest dobry lekarz, przynajmniej tak uważa   o nim kapitan. A Anabel wyczułaby, gdyby ten doktorek kręcił albo kłamał. Wiesz o tym, że ona to potrafi.
- Skoro tak, to chyba powinniśmy być pewni jej powrotu do zdrowia.
- Oczywiście. No, a zmieniając temat, to słyszałem od kapitana, że dzisiaj ma się odbyć konkurs karaoke. Chcesz wziąć w nim udział?
- Chętnie. Wiesz, że lubię takie zabawy. A ty w nim weźmiesz udział?
- A i owszem, wezmę. A ty, Margo?
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, poprawiła sobie lekko mały niesforny kosmyk włosów, który opadał jej na czoło i odpowiedziała:
- Nie, raczej nie. Nie wiem, czy mam dość odwagi, żeby to zrobić. Nie, lepiej nie. Wolę was podziwiać na scenie i wam kibicować.
- Na pewno? Nie chcesz mimo wszystko wziąć w tym udział? - zapytałam.
- Nie, naprawdę wolę nie. Obawiam się, że tylko bym się zarumieniła i nie mogła z siebie wykrztusić z siebie jakiegokolwiek słowa.
- No dobrze, jak chcesz. Ale miło nam będzie, jeśli będziesz nam kibicować, jak na to obiecałaś.
Margo uśmiechnęła się do nas radośnie, ponownie poprawiła sobie opadający jej na czoło niesforny kosmyk włosów i powiedziała:
- Oczywiście, obiecuję wam to z przyjemnością.

***


Opowiadanie Maggie Ravenshop c.d:
Od poprzedniej akcji minął tydzień we względnym spokoju i bez żadnej akcji ze strony sił zła. Rozbudziło to spokój w sercach wszystkich trzech czarodziejek, a jednocześnie też niepokój w sercu Luny, która uważała, że takie zachowanie ze strony królowej Domino i jej ludzi wcale nie oznacza spokoju, tylko szykowanie się do ataku na nich. Ataku podstępnego i bezwzględnego.
- Jestem pewna, że to tylko kwestia czasu, aż znowu nas zaatakują - rzekła z niezwykłą powagą - Nie możemy stracić czujności, ponieważ jeśli to zrobimy, to oni zaatakują.
- A jeśli jej nie stracimy, to nie zaatakują? - zakpiła sobie lekko Misty.
- Nie, ale wtedy zawsze będziemy przygotowani do odparcia ataku - odparła na to Luna - A w czasie wojny chyba to jest najlepsze wyjście z sytuacji.
- Czyli toczymy jakąś wojnę? - zapytała Misty.
Dawn westchnęła głęboko, z lekkim politowaniem i powiedziała:
- Proszę cię. Ile razy już ci to tłumaczyliśmy, że walczymy z siłami zła i przy okazji też szukamy księżycowej księżniczki Serenity.
- Tak, pamiętam. I jeszcze sześciu księżycowych kryształów, z których mamy potem stworzyć Srebrny Kryształ, którego moc zdołamy wykorzystać do obalenia królowej Domino i pokonania jej armii. Dobrze o tym pamiętam.
- Więc dlaczego zadajesz takie dziwne pytania i się wypytujesz, co robimy i po co?
- Nie o to mi chodzi, tylko nie rozumiem, dlaczego siedzimy tutaj i czekamy i nic więcej nie robimy? Czekamy jedynie na to, aby nas zaatakowali.
- A co twoim zdaniem powinnyśmy robić? - zapytała Luna.
- Jak to, co? Odnaleźć to ich królestwo zła i zaatakować je - odpowiedziała jej bojowym tonem Misty - Skopać im wszystkim tyłki i obalić tę królową jak jej tam.
Luna westchnęła delikatnie, po czym odparła:
- Gdyby to było takie proste. Gdybyśmy teraz weszły do królestwa królowej Domino, to byśmy bardzo łatwo wszystkie po kolei zginęły. Teraz nie mamy szans z jej armią. Tylko wszystkie razem, wspierane mocą księżniczki Serenity oraz tego Srebrnego Kryształu, który dla niej szukamy, możemy wygrać. Teraz byśmy tylko niepotrzebnie poginęły.
- W takim razie, na co jeszcze czekamy? Szukajmy Srebrnego Kryształu, tej księżniczki oraz pozostałych czarodziejek. Co nam stoi na drodze?
- W tym właśnie sęk. Nie wiem, gdzie one mogą być. Zwiedziłam całe miasto wzdłuż i wszerz, ale nie wyczuwam w żadnej osobie, która tutaj mieszka, mocy ani Czarodziejki z Wenus, ani Czarodziejki z Jowisza. Wynika z tego, że nie mieszkają one w tym mieście, ale nie wiem, gdzie mogą być.
- Wobec tego powinniśmy poszukiwać ich w innych miastach.
- Ale w których? Nie możemy przecież przeszukiwać wszystkich miast po kolei.
- Lepiej więc siedzieć tutaj i czekać?
- Mogłabym wyruszyć do innych miast i zacząć je sprawdzać, ale boję się to zrobić, bo wtedy zostaniecie sami i co się stanie, jeśli wtedy zaatakuje was jakiś wróg? Nie będę wtedy w stanie was wesprzeć.
- Tak, masz rację. Musimy więc tylko siedzieć tutaj i czekać - odpowiedziała na to Dawn - Chyba rzeczywiście nie mamy innego wyjścia. Chociaż zgadzam się z Misty w tym, że takie czekanie na niebezpieczeństwo jest bardzo ryzykowne i też nie bardzo chce mi się to robić.
- Mnie też, ale póki co nie mamy innego wyjścia. Musimy czekać na kolejny ruch przeciwnika, chociaż i mnie się to nie podoba.
Po tych słowach, skierowała swoją głowę w kierunku Sereny, która podczas tej rozmowy ani razu się nie odezwała.
- A ty co sądzisz o tym wszystkim, Sereno?
Dziewczyna na początku jej nie usłyszała. Zbytnio była wówczas pogrążona we własnych myślach. Wciąż w głowie miała wspomnienie tego uroczego oraz tak bardzo tajemniczego Tuxido, niezwykle odważnego wojownika w masce, który ją i jej przyjaciółki już dwukrotnie uratował od niebezpieczeństwa. Do tego jeszcze tak czule ją pocałował i to jak cudownie. Po prostu ją oszołomił. Nie umiała przestać o nim zapomnieć. Wiedziała oczywiście doskonale, że pokochanie kogoś takiego nie było w porządku wobec Asha, jej serdecznego od najmłodszych lat przyjaciela, ale mimo to nie umiała jakoś nic poradzić na to, że jej serce zabiło mocniej dla tego tajemniczego człowieka w masce, swojego obrońcy. Ten ich wspólny pocałunek był po prostu cudowny. Dlaczego jednak Tuxido to zrobił i skradł jej buziaka, do tego razem z sercem? Dlaczego musiał jej we wszystkim namieszać i sprawić, że zwątpiła w swoje uczucie do Asha? Czy może raczej wcale nie zwątpiła w nie, co po prostu jej serce zostało rozdarte. Z jednej strony wciąż była wierna swojemu pierwszemu uczuciu, czyli temu do Asha, z drugiej wszak czuła też coraz silniejsze uczucie do Tuxido, tego tajemniczego człowieka w masce, który ją już dwa razy ratował. Nie bała się go, w końcu Luna czuła w tym osobniku kogoś, kto wspiera ich sprawę i komu można zaufać. Jednak nie chciała jej powiedzieć, kim on tak naprawdę jest oraz jakie ma zamiary, oprócz wsparcia dla ich sprawy. Stwierdziła tylko, że na wszystko przyjdzie czas i wtedy wszystko jej powie, ale jeszcze nie teraz. Serena musiała zaakceptować tę decyzję, choć tak bardzo chciała wiedzieć, kim jest Tuxido i dlaczego zakrywa swoją twarz maską. Łatwiej byłoby jej czuć coś do kogoś, kto nie jest jej nieznany i o kim wie coś więcej niż tylko to, że jest i że im pomaga.
Nad tożsamością tego całego Tuxido, Serena wiele razy się zastanawiała. Nie umiała jednak niczego sensownego w tym zakresie wymyślić. Nie umiała poznać w jego zachowaniu kogoś, kogo dobrze zna. Widocznie jego postać także otaczała jakaś magiczna aura nie pozwalająca poznać komuś jego tożsamości. Kim zatem on był? Serena zauważyła, że posiada on u swego boku Pikachu, który pomagał mu w walce. Podobnie jak Ash. Czyżby oni obaj byli jedną i tą samą osobą? Nie, przecież tego rodzaju Pokemon wcale niczego nie oznacza. Ona sama widziała w tym mieście z kilku chłopaków posiadających Pikachu. Zatem to jeszcze żaden dla nich dowód. Wzrost i czarne włosy też by pasowały do Asha, ale ilu chłopaków posiada te cechy? Resztę możliwości rozpoznania go uniemożliwiała ta magiczna aura, która również ją i jej przyjaciółki osłaniała przed zdemaskowaniem. Dlatego nie miała co zgadywać, kim jest Tuxido, gdyż z powodu owej magii było to wręcz niemożliwe.
- Sereno, słyszysz nas? - zapytała Luna.
Dziewczyna wyrwała się ze swojego zamyślenia i spojrzała z uwagą na swoją kocią przyjaciółkę, wzdychając delikatnie i mówiąc:
- Przepraszam cię, Luno. Zamyśliłam się nieco.
- Chyba nawet wiem, na czyi temat - zachichotała Misty - Tuxido zawrócił jej w głowie.
- Że słucham? - zapytała Serena z lekkim oburzeniem.
- No weź, przecież odkąd tylko go ostatnio zobaczyłaś, nie możesz przestać o nim myśleć. Widzę to po tobie. Ciągle się tylko tak tajemniczo uśmiechasz, potem zaś zamyślasz i nie da się z tobą o niczym rozmawiać. Wiem dobrze, co oznacza to wszystko. Po prostu się zakochałaś w Tuxido.
Misty była tym wyraźnie ubawiona, jednak Dawn wcale nie było do śmiechu. Spojrzała z lekką złością na Serenę i zapytała:
- Czy to prawda?
- Może tak, może nie - odpowiedziała z lekką złością w głosie Serena - A co ciebie to obchodzi?
- Wiele, bo przecież obiecałaś mi kiedyś wyjść za mojego brata i zostać moją szwagierką. Już o tym zapomniałaś?
Serena zarumieniła się lekko ze wstydu. Doskonale pamiętała o tej obietnicy i  bardzo chciała ją spełnić, jednak teraz nie wiedziała, co powinna zrobić. Kochała wciąż Asha i to bardzo mocno, ale też Tuxido zawrócił jej w głowie. Co powinna zrobić? Nie wiedziała tego. Powiedziała to wszystko Dawn, przepraszając za swoje dziwaczne uczucia, nie zrozumiałe nawet dla niej samej.
- Uważam, że niepotrzebnie wzdychasz za tym całym Tudixo. Przecież nawet nie wiesz, kim on jest i nic nie wskazuje na to, abyś miała to wiedzieć. Chcesz się ciągle kochać w kimś takim? I co ci przyjdzie z takiej miłości?
- Ale może z czasem kiedyś się tego dowie i wtedy...
Dawn spojrzała groźnie na Misty, która urwała w pół słowa.
- Dobrze wiem, o co ci chodzi. Sama się kochasz w Ashu i chciałabyś, żeby on był twoim chłopakiem. Dlatego ją chcesz zachęcać do tego, aby kochała tego całego Tuxido. Ale możesz zapomnieć o tym. Serena mi coś obiecała. Poza tym Ash ją kocha.
- Naprawdę? To czemu jeszcze nie są parą?
- Bo oboje są bardzo nieśmiali w miłości.
- Tak? To wielka szkoda. Ja zamierzam być śmielsza.
- Nawet nie próbuj.
- Przestańcie! - zawołała ze złością Serena.
Spojrzała wściekłym wzrokiem na obie swoje przyjaciółki i dodała:
- Zapomniałyście, że ja tu jestem? To ja będę decydować, z kim będą chodzić, a z kim nie. To nie wasza sprawa, tylko moja. A jeśli chodzi o Asha, to on sam też będzie o tych sprawach decydować.
- Uważam, że te wszystkie rozmowy są nic nie warte i niepotrzebne - rzekła na to wszystko Luna poważnym i groźnym tonem - Czarodziejki, wstyd mi za was. W obliczu takiego zagrożenia, jakie nam wszystkim grozi, wy umiecie się tylko wykłócać i to jeszcze o jakieś bzdury? Zapomniałyście już o waszej misji? Ona jest teraz najważniejsza. Wszystkie inne sprawy muszą więc odejść na dalszy plan, a przynajmniej na jakiś czas. Jak już pokonamy królową Domino, wtedy będziecie się mogły kłócić o co tylko chcecie. Ale póki co, zapanujcie nad sobą. Musicie być w każdej chwili gotowe do walki. Nie wolno się wam kłócić. Rozumiecie?
Luna przemawiała tak poważnie i groźnie jednocześnie, że Czarodziejki się zmieszały, nie wiedziały, co powiedzieć, a potem przeprosiły siebie nawzajem za to, co zrobiły i obiecały więcej się nie kłócić. Serena jednak dalej się przejmowała problemami swojego serca i czuła się z tego powodu naprawdę okropnie.

***


Następnego dnia w szkole odbywały się próby do przedstawienia teatralnego, w którym Ash i Serena mieli wziąć udział. Przedstawienie było adaptacją słynnego filmu animowanego „Szept serca”, który oboje uwielbiali i dlatego z prawdziwą przyjemnością brali udział w przedstawieniu, odgrywając w nim główne role, czyli Seiyiego i Shizuku. Teraz zaś stali oboje na scenie i odgrywali jedną z najlepszych scen w tym filmie, w której nasza para jest w pokoju Seiyiego i śpiewała wspólnie piosenkę „Country round”, a zwłaszcza robiła to Serena, ponieważ Ash głównie jej wtedy przygrywał na skrzypcach, choć chwilami też dołączał do swojej uroczej koleżanki, patrząc na nią przy tym czułym i rozmarzonym wzrokiem. Kiedy tak słodko śpiewała, wydawała mu się jeszcze piękniejsza i bardziej urocza niż dotąd. Mógłby jej tak słuchać i słuchać. Sprawiało mu to naprawdę ogromną radość, jak również napełniało jego serce radością. Wiedział, że czuje coś do niej i jest to uczucie zdecydowanie silniejsze od zwykłej przyjaźni. Był zakochany w Serenie i nie było co do tego żadnych wątpliwości. Nie umiał jednak jej tego powiedzieć wprost, ponieważ nie miał pewności, co ona do niego czuje. Być może tylko go lubiła, a jego wyznanie potraktuje jak zniszczenie ich przyjaźni? Tego nie chciał i dlatego wolał siedzieć cicho i słuchać dalej jej cudownego śpiewu, który z każdą chwilą go czarował coraz mocniej i mocniej. Zwłaszcza, że oboje wręcz uwielbiali piosenkę „Country round” oraz film, z którego ona pochodziła. Dlatego wspólne śpiewanie tego utworu było dla niego naprawdę ogromną przyjemnością, którą to mógłby kontynuować jeszcze bardzo długo, aż oboje zmęczyliby się całkowicie i nie byli wstanie ani grać, ani śpiewać.
Jednak wszystko, co dobre, musi dobiec kiedyś końca, dlatego w końcu się zakończyły ich próby do przedstawienia i musieli przestać śpiewać i grać.
- Byliście doskonali - powiedziała reżyserka teatru szkolnego - Ta scena nam się udała. Inne też wyszły super. Tylko tak mi grajcie podczas przedstawienia, a wszystko będzie dobrze. Zobaczycie, to będzie wielki hit.
Kobieta była pełna zapału, wierzyła w sukces swojego przedstawienia i w to, że będzie on czymś na wielką skalę. Wierzyła w to, że jej uczniowie dadzą sobie radę i będą się przy tym bawić równie mocno, jak ona sama. Bo ona doskonale się bawiła podczas reżyserowania przedstawienia i chciała, żeby jej uczniowie czuli coś podobnego. W końcu sztuka uszlachetnia, jak również daje wiele radości. A ona chciała, aby jej podopieczni byli dzięki sztuce lepszymi ludźmi i umieli dzięki niej czerpać radość z życia. Oczywiście w przypadku Asha i Sereny udało się jej to i to bez większego trudu, gdyż oboje od dziecka kochali sztukę, kochali zabawne i wesołe przedstawienia i zawsze chętnie brali w nich udział. Czuła, że mają oni naprawdę bardzo dobre zadatki na świetnych aktorów i nie można zmarnować tego talentu.
Tymczasem Serena nie miała za bardzo czasu, aby myśleć o przedstawieniu. Wciąż dręczyły ją wyrzuty sumienia z powodu tego, co czuła. Wiedziała, że w ten sposób krzywdzi Asha i powinna wyrzucić ze swojej pamięci Tuxido, ale to nie było takie proste. Wspomnienie tego zamaskowanego młodzieńca nie dawało jej spokoju. Sprawiało, że czuła się winna i nie mogła w pełni cieszyć się tym, co ona i Ash robili podczas przedstawienia. Oczywiście cieszyło ją wspólna zabawa z Ashem, ale mimo wszystko poczucie winy z powodu uczucia do Tuxido sprawiała, że nie umiała czerpać z przedstawienia takiej radości jak kiedyś.
- Sereno, jak ci się podobało? Czy dobrze grałem? - zapytał Ash, kiedy oboje już zostali sami na scenie.
- Tak, wspaniale - odpowiedziała mu słodko Serena, delikatnie się przy tym uśmiechając.
Próbowała pod tym uśmiechem ukryć swoje zakłopotanie tym wszystkim, co się działo w jej sercu. Nie chciała, aby Ash to dostrzegł, żeby poczuł się w jakiś sposób urażony jej zachowaniem. Nie zasługiwał przecież na to.
- Wszystko w porządku? - zapytał Ash, a jego Pikachu zapiszczał pytająco.
Obaj doskonale wyczuli, że dziewczynie coś dokucza i coś jest z nią nie tak. To się dało wyczuć, pomimo usilnych starań Sereny, aby ukryć swoje uczucia, czy raczej ten galimatias uczuć, jaki miała w sercu. Dziewczyna poczuła wówczas, że musi szybko coś wymyślić, jeśli oczywiście chce zachować w tajemnicy powód swojego smutku. Dlatego powiedziała:
- Nie, nic mi nie jest. Po prostu... Jestem trochę zmęczona, to wszystko.
W duchu ganiła samą siebie za wymyślenie tak żałosnej wymówki, ale czy da się wymyślić coś lepszego tak na doczekaniu? Być może się da, ale ona jakoś tego nie umiała zrobić. Wiedziała doskonale, że Ash wyczuje kłamstwo, wszak znał ją nie od dziś i umiał zawsze poznać, kiedy coś kręci, a kiedy nie. Mimo to jednak nie była w stanie powiedzieć mu tego, co ją dręczyło. Po pierwsze, zraniłaby w ten sposób jego serce, a po drugie musiałaby mu powiedzieć, że jest Czarodziejką z Księżyca, a przecież ta tajemnica nie należała do niej i nie mogła jej wyznać nikomu z osób niewtajemniczonych w tę sprawę od początku lub związanych z jej misją w sposób bezpośredni. Dlatego musiała jeszcze, póki co zachować dla siebie ten sekret.
- Naprawdę wszystko jest w porządku. Wrócę do domu, odpocznę i będzie mi lepiej, Ash. Zobaczysz.
Chłopak nie bardzo wiedział, czy jej wierzyć. Czuł, że ona albo nie mówi mu całej prawdy, albo w ogóle jej nie mówi. Wiedział jednak doskonale, ponieważ znał ją bardzo dobrze, że jeżeli Serena zechce zachować milczenie, to zachowa je i nic na to się nie da poradzić. Dlatego, chociaż dręczyło go to, co się dzieje, to nie zamierzał wymuszać na niej mówienia.
- Rozumiem. W porządku. Jeżeli zechcesz, to sama mi powiesz - rzekł Ash po chwili.
- Ale już ci powiedziałam. Nic mi nie jest - odpowiedziała na to Serena, nie lubiąc siebie coraz mniej za te kłamstwa.
- W porządku. Niech ci będzie - powiedział Ash, kiwając przy tym ponuro głową i odchodząc w swoją stronę.
Pikachu zapiszczał smutno i odszedł z pyszczkiem na kwintę. Serena patrzyła na nich przygnębionym wzrokiem, po czym spojrzała na swojego Fennekina, który zapiszczał ponuro.
- No co? - spytała go dziewczyna - Przecież nie mogę im powiedzieć prawdy. Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie czas na to.
Fennekin chyba jednak był innego zdania, chociaż nie mówił tego, bo jako Pokemon nie umiał mówić. A nawet jeśliby umiał, to raczej w tej sytuacji on by nie umiał nic innego powiedzieć, jak tylko to, co już wyraził swoim milczeniem.


Serena tymczasem powoli wyszła ze szkoły i udała się w kierunku miejsca, w którym umówiła się ze swoimi przyjaciółkami. Czekały one tam na nią wraz z Luną. Ta ostatnia była czymś niezwykle przejęta.
- Dobrze, że wszystkie już jesteście. Mam dla was niesamowitą wieść.
- Jaką? - zapytała Serena.
Luna rozejrzała się uważnie dookoła, chcąc się upewnić, czy aby nikt ich nie podsłuchuje. Kiedy już zyskała tę pewność, przysunęła się do dziewczyn i bardzo cicho, w taki sposób, aby tylko one ją usłyszały, powiedziała:
- Otrzymałam wiadomość od Czarodziejki z Jowisza.
Przyjaciółki spojrzały na nią zdumione i zaintrygowane jednocześnie, jakby nie wierząc własnym uszom. Misty nawet przez chwilę pomyślała, że Luna robi sobie z nich żarty, jednak niesamowita powaga malująca się wówczas na pyszczku Pokemona sprawiła, iż szybko porzuciła te uczucia.
- Jak to? - zapytała - Czarodziejka z Jowisza?
- Co ty mówisz? Jak to jest w ogóle możliwe? - spytała Dawn.
- Czy jesteś pewna, że to ona? - dodała Serena.
- Spokojnie, dziewczyny. Nie wszystkie naraz. Po kolei - powiedziała Luna i ponownie przybrała konspiracyjny ton - Tak, jestem pewna tego, co mówię.
- Ale jak to jest możliwe? - zapytała Serena.
- I jak to się stało? - dodała Dawn.
- Już wam wyjaśniam - odpowiedziała Luna - Widzicie, skontaktował się ze mną wysłannik Czarodziejki z Jowisza. Meowstic taki jak ja, tylko biały. Zwie się on Artemis. Znamy się od dawna, ale też dawno się nie widzieliśmy. Teraz jednak spotkaliśmy się ponownie. Powiedział mi, że wykonuje tę samą misję, co ja i że udało mu się odnaleźć Czarodziejkę z Jowisza. Już ją przemienił, ale nie może sam wydobyć z niej jej cząstki Srebrnego Kryształu. Potrzebuje do tego mojej pomocy.
- Znalazł Czarodziejkę z Jowisza? Ale gdzie? I w jaki sposób? - dopytywały się dziewczyny.
- Powiedział, że jest ona w sąsiednim mieście. Dzisiaj o północy będzie na nas czekał poza miastem w umówionym miejscu. Zaprowadzi nas do kolejnej z Czarodziejek.
- Ale słuchaj, skąd ty wiesz, że to nie jest aby sztuczka sił zła? - spytała Misty.
- No właśnie. Jaką mamy gwarancję, że nie czeka tam na nas zasadzka? - dodała Dawn.
Luna westchnęła głęboko, jakby załamanym głosem.
- Ja z wami nie wytrzymam. Najpierw narzekacie, że musicie tutaj czekać i nic nie robić, a teraz, kiedy pojawia się możliwość, aby coś zrobić, wy się wahacie i poddajecie pod wątpliwość moje kompetencje.
- Niczego nie poddajemy pod wątpliwość - powiedziała Serena - Po prostu nie chcemy wpaść w zasadzkę. Sama kazałaś nam zachować ostrożność, a teraz nam każesz iść w nieznane z kimś, kogo w ogóle nie znamy i nie wiemy, czy możemy mu zaufać.
- Ale ja go znam i wiem, że możemy mu zaufać. Czy to mało? - spytała Luna - A może mnie też nie ufacie?
- Nie, Luno. Jak możesz tak mówić? - zapytała Dawn - Tu przecież nie o to chodzi, tylko o zasady. Sama zwracałaś nam niedawno uwagę, że jest teraz wojna i musimy być ostrożne. Po prostu stosujemy się do twoich lekcji.
- Rozumiem i cieszę się, że nauczyłyście się czegoś ode mnie, ale mimo to muszę was prosić, abyście poszły ze mną - rzekła Luna.
- Czy jesteś pewna tego Artemisa? - zapytała Misty.
- Jak nikogo innego we wszechświecie - odpowiedziała kotka.
- W porządku. To mi wystarczy - odpowiedziała jej rudowłosa.
- Mnie w zasadzie też - dodała Dawn - A co ty o tym sądzisz, Sereno?
- Sama nie wiem - powiedziała Serena - Wiem, że to twój znajomy, Luno i że jesteś go pewna, ale mimo wszystko jednak boję się tego, co się może tam stać.
- My też się boimy, ale musimy zaryzykować - stwierdziła Misty - Jak chcesz niby wygrać tę wojnę, jeżeli nie będziesz w ogóle ryzykować?
- Sama mogę ryzykować, ale nie chcę, żeby wam coś się stało i żebyście się niepotrzebnie narażały - odparła na to Serena.
- Już za późno. Za bardzo się w to wszystko wmieszałyśmy - odpowiedziała jej Misty - I nie zamierzamy się poddawać.
- Razem walczymy i razem ryzykujemy - dodała Dawn.
- Spokojnie. Ja będę z wami cały czas - powiedziała Luna.
- No dobrze, w takim razie o północy ruszamy - rzekła Serena, podejmując ostateczną decyzję.

***


Zgodnie z postanowieniem, trzy przyjaciółki w nocy po cichu wymknęły się ze swoich domów w taki sposób, aby nikt ich nie zauważył, spotkały się w nieco wcześniej ustalonym miejscu, następnie przemieniły się w postacie Czarodziejek i jako one ruszyły wraz z Luną poza miasto. Luna prowadziła je, wskazując im to miejsce, w którym miał na nich czekać Artemis. Chociaż każdą z nich, a zwłaszcza Serenę dręczyły obawy na temat tego, co robią, ostatecznie dotarły bez przygód do swego celu. Początkowo nikogo tam nie zastały, ale dość szybko, ledwie tylko się uważnie rozejrzały, zauważyły one białego Meostica wysuwającego się ostrożnie z pobliskich krzaków.
- Czy to Artemis? - zapytała Czarodziejka z Księżyca.
- Tak, to właśnie on - odpowiedziała jej Luna i pomachała lekko łapką swemu przyjacielowi, wołając głucho: - Hej, Artemis. To my!
Artemis ostrożnie wysunął się zza krzaków, ponownie rozejrzał dookoła, a potem zadowolony podszedł do Luny i oba Pokemony uściskały się serdecznie.
- Cieszę się, że cię znowu widzę - powiedziała szczerze uradowana Luna.
- Ja także - odpowiedział jej Artemis - Widzę, że nic się nie zmieniłaś. A może i nawet wypiękniałaś od naszego ostatniego spotkania.
Luna spłonęła lekko rumieńcem, a Czarodziejki zachichotały, ubawiona całą tą sytuacją. Już wiedziały, z czym wiąże się ta niezachwiana pewność Luny wobec jej przyjaciela. Po prostu miała do niego słabość i jak można było wywnioskować z tego, co właśnie zaszło, jak najbardziej odwzajemnioną.
Pokemony w końcu jednak przerwały swoje czułości i z uwagą spojrzały na trzy dziewczyny.
- Pozwólcie, że wam przedstawię Artemisa - powiedziała życzliwie Luna - Artemisie, to są Czarodziejki z Księżyca, Merkurego i Marsa.
- Nie musisz mi ich przedstawiać. Wszak oboje je dobrze znamy, chociaż z innych oczywiście czasów - odpowiedział Artemis.
- O jakich dokładniej czasach mówisz? - zapytała Czarodziejka z Marsa.
- Nie czas teraz, aby o tym mówić - odpowiedziała jej Luna - Mamy przecież zadanie do wykonania.
- No właśnie. Na rozmowy przyjdzie czas później - stwierdził Artemis - Teraz chodźcie za mną. Pospieszmy się, czas nas nagli.
Pokemon ruszył biegiem przed siebie, a trzy czarodziejki i Luna ruszyły za nim, ani na chwilę nie tracąc go z oczu. Na szczęście w nocy biały Pokemon dość mocno się wyróżniał na tle powszechnie panującej ciemności i bardzo łatwo było go wypatrzeć. Artemis co jakiś czas zatrzymywał się, odwracał do swoich czterech towarzyszek podróży i machał w ich kierunku łapką na znak, aby szły dalej za nim, co one oczywiście robiły. W końcu dotarli na teren jednego z opuszczonych już budynków na terenie sąsiedniego miasta. Budynek popadał powoli w ruinę, nikt już go nie zamieszkiwał, dlatego był on, a przynajmniej zdaniem Artemisa, chyba najlepszym miejscem do tajnego spotkania.
- Chodźmy. Czarodziejka z Jowisza już na nas czeka - powiedział Pokemon i wszedł do środka.
Luna i Czarodziejki powoli wkroczyły do środka tuż za nim, rozglądając się dookoła, nie będąc pewnymi, czego też mogą się tutaj spodziewać. Szczególnie Serena była niespokojna. Nie była nigdy zbyt pewna siebie, ale teraz to już bardzo dopadł ją niepokój i zwątpienie w swoje własne siły. Pocieszał ją jednak ten fakt, że były z nią jej przyjaciółki, które to, jak dotąd jeszcze nigdy jej nie zawiodły i zawsze mogła na nie liczyć, dlatego spodziewała się, że i tym razem też tak będzie. Gdyby doszło do walki, na pewno w trójkę (czy też może raczej w piątkę, jeżeli oczywiście policzyć Lunę i Artemisa), z pewnością sobie poradzą z ewentualnym zagrożeniem.
Tymczasem weszli w głąb opuszczonego budynku i kiedy już Misty miała się zapytać, gdzie jest ta cała Czarodziejka z Jowisza, ich oczom ukazała się jakaś osoba ubrana w jasny strój. Początkowo nie widzieli jej zbyt dokładnie z powodu ciemności, ale po chwili na jej postać padł blask księżyca w pełni i wtedy właśnie ujrzeli, że osoba ta jest Mulatką w wieku podobnym do naszych Czarodziejek i że ma ona fantazyjnie bujną, fioletową czuprynę, upiętą w naprawdę ogromne loki.
- To ty? - zapytała Misty - To do ciebie tutaj przyszliśmy?
- Jesteście Czarodziejkami? - zapytała nieznajoma.
- Tak, jesteśmy - odpowiedziała jej Dawn, uważnie się jej przyglądając.
- W takim razie, to do mnie przyszliście - odparła nieznajoma - Nazywam się Iris, a właściwie Czarodziejka z Jowisza. Czekałam tu na was.
- Nie mogłaś się spotkać z nami w ciągu dnia? W nocy jest tu tak ponuro - rzekła Serena, lekko drżąc z niepokoju.
- Nie mogłam. Za duże ryzyko, że ktoś nas tutaj nakryje w biały dzień. W nocy jest o wiele bezpieczniej - odpowiedziała Iris - O wiele łatwiej przeprowadzić  akcję, aby nikt nie zwrócił na nią uwagi.
- Jaką akcję? - zapytała zdumiona Luna.
- Naszą, oczywiście - rozległ się czyiś nieprzyjemny i ponury głos.
Chwilę później zza jednego rogu wysunęła się postać złowrogiej, wysokiej kobiety o ciemnozielonych włosach, ubranej w szary mundur generalski. Jej twarz zdobił bardzo nieprzyjemny uśmiech, coś w rodzaju okrutnego triumfu.
- Witajcie, Czarodziejki - powiedziała podle kobieta - Tak się cieszę, że tutaj przyszłyście i to jeszcze punktualnie. Wasza przyjaciółka nie mogła się już was doczekać.
Czarodziejki spojrzały zdumione na Iris, która wyglądała na niesamowicie przygnębioną i ponurą.
- Wybaczcie mi. Zmusili mnie - powiedziała.
- No właśnie - potwierdziła groźna kobieta głosem pełnym podłej satysfakcji - Wasza droga Czarodziejka z Jowisza była dla nas niezwykle uprzejma, bo prawie bez walki pozwoliła sobie odebrać swoją część Srebrnego Kryształu, co znacznie nam ułatwiło pracę.
- Ale oczywiście jej fragment to za mało. My potrzebujemy wszystkich - rzekł nagle Artemis zupełnie innym głosem niż mówił dotąd.
Luna i Czarodziejki spojrzały na niego zaniepokojone, po czym Pokemon się okrutnie zaśmiał, a zaraz potem został otoczony jasną poświatą, która gdy tylko opadła, ukazała im postać wysokiego mężczyzny o ciemnozłotych włosach i w takim samym szarym mundurze, co tajemnicza kobieta.
- Poszło nawet łatwiej niż sądziłem - powiedział złośliwie - Wiedziałem, że miłość potrafi zgubić każdego, ale miłą dla mnie niespodzianką było to, iż dotyczy to także i Pokemonów.


Czarodziejki były zaszokowane tym, co się stało, ale nie tak mocno jak Luna, która stała przerażona przed mężczyzną i całkowicie załamana spytała:
- Więc ty nie jesteś Artemisem?
- Bystre spostrzeżenie. Jaka szkoda, że popełnione tak późno - odparł na to mężczyzna - Nie, nie jestem twoim przyjacielem. Jestem Butch, a to jest Cassidy. Oboje jesteśmy generałami armii królowej Domino.
- Jak pewnie już wiecie, potrzebujemy Srebrnego Kryształu, aby nasza armia stała się niepokonana - dodała Cassidy - A zdobyć go możemy dopiero wówczas, kiedy zbierzemy wszystkie jego części i złączymy je w jedno. Zdobyliśmy już dwa jego kawałki, ale potrzebujemy kolejnych. Dwa macie wy, a pozostała dwa jeszcze zdobędziemy, to tylko kwestia czasu. A kiedy już to się stanie, to wtedy będziemy niepokonani.
- Jednak najpierw musicie nam oddać swoje elementy Srebrnego Kryształu - dodał po chwili Butch.
- Nigdy wam ich nie oddamy! - zawołała bojowym tonem Dawn.
- Zresztą, nawet gdybyśmy chcieli, to i tak nie mogłybyśmy wam ich dać, bo nie wiemy, gdzie one są - dodała Misty.
Butch i Cassidy zaczęli ryczeć ze śmiechu, najwidoczniej uznając te słowa za jakiś żart. Widząc jednak, że Czarodziejki są śmiertelnie poważne, zwątpili w tę pewność i poczuli, iż ogarnia ich wściekłość.
- Jak to, nie wiecie? - zapytała Cassidy.
- Nie wiemy - odpowiedziała Serena - Zabrał je nasz sojusznik, Tuxido. Nie wiemy, gdzie one są.
- Tuxido, tak? - zapytał ironicznym głosem Butch - To bardzo ciekawe. Zatem musicie nam powiedzieć, gdzie on teraz jest. A my już z niego wyciśniemy prawdę na temat kryształów.
- No i musimy jeszcze znaleźć Czarodziejkę z Wenus - powiedziała Cassidy, podchodząc do Iris i dotykając w złośliwy sposób jej włosów - Ona nie chciała nam tego powiedzieć, ale kto wie? Może użyliśmy w tej sprawie niewłaściwych argumentów? Może trzeba użyć lepszych?
- No właśnie - dodał ironicznie Butch - Może trzeba być mniej delikatnym?
- Nie waż się, kanalio! - wrzasnęła wściekle Misty, stając w pozycji bojowej.
Pozostałe Czarodziejki także przybrały pozycje gotowe do walki, jednak nie przeraziło to w ogóle generałów, którzy zachichotali podle i po chwili u ich boków zaroiło się od demonów w kształcie Pokemonów. Butch zachichotał podle i rzekł:
- Naprawdę myślicie, że nie przybyliśmy tutaj przygotowani do walki? Jeżeli tak, to się grubo myliłyście.
- Namierzenie Czarodziejki z Jowisza nie było dla nas takie trudne - dodała Cassidy - Niedługo też namierzymy Czarodziejkę z Wenus, to tylko kwestia czasu. Jednak musimy jeszcze znaleźć tego waszego Tuxido. Oboje musimy odnaleźć i odzyskać pozostałe kryształy. A wy nam powiecie, gdzie one są.
- Chyba po naszym trupie! - zawołała Misty.
Butch parsknął śmiechem i powiedział:
- W zasadzie, dlaczego nie? To dobry pomysł.
To mówiąc, ruszył w kierunku Czarodziejek, kiedy nagle w jego pierś uderzył wielki złoty promień, który powalił go na ziemię. Wszyscy spojrzeli w kierunku, z którego on dobiegł, a wówczas ujrzeli stojącą na samotnej kolumnie jakąś postać. Gdy padł na nią blask księżyca, zobaczyli, że jest to dziewczyna o długich, jasno-brązowych włosach, powiewających majestatycznie na wietrze. Miała ona na sobie strój czarodziejki, podobny do tych, które posiadały jej koleżanki, tylko ze złotymi dodatkami. Jej twarz zdobiła czerwona maska, taka sama jak Sereny i pozostałych.
- Mnie szukacie? - zapytała dziewczyna.
- I mnie też? - dodał pytająco biały Meowstic, wysuwający się ostrożnie zza jej nóg.
- Artemis! - zawołała radośnie Luna - Prawdziwy Artemis!
- Czarodziejka z Wenus? - zapytał Butch, podnosząc się z ziemi.
- Tak, zgadza się - odpowiedziała Czarodziejka, zeskakując z kolumny wraz ze swym kocim towarzyszem i lądując zwinnie na ziemi, tuż przed generałami.
- Doskonale. Zatem mamy już was wszystkie. Pora, aby się z wami rozprawić i to raz na zawsze - powiedział Butch i kiwnął ręką demonom - Zabić je. Oprócz tej jednej.
To mówiąc, wskazał ręką na Czarodziejkę z Wenus.
- Najpierw nam odda swoją część kryształu. Musi to zrobić żywa. Inne zaś możecie zabić.
Demonom nie trzeba było tego powtarzać. Rzucili się na Czarodziejki, które jednak bez wahania stanęły z nimi do walki. Puściły także do walki swoje wierne Pokemony, które jak zawsze bojowe, stanęły wiernie przy ich boku. Rozpoczęła się wówczas zaciekła walka. Czarodziejki wspierane przez swoich pokemonich przyjaciół odpychały bez trudu wszystkie demony od siebie, niszczyły je swoimi mocami, choć tych zdawało się jakby nie ubywać. Wciąż ich było pełno, wciąż się mnóstwo tutaj roiło, atakowały zaciekle i Czarodziejki wraz ze swoimi wiernymi towarzyszami odpierały atak za atakiem, lecz nie przynosiło im to wiele pożytku, ponieważ przeciwników wciąż było pełno.
Nie tylko Czarodziejki i ich Pokemony, także Luna i Artemis, wykorzystując swoje mocy, odpierali zaciekłe ataki wrogów, demonów jednak zdawało się wciąż być całe mrowie. Serena wówczas poczuła w sercu ogromny niepokój o to, że tym razem może im się nie udać. W panice więc jęknęła:
- Gdzie jest Tuxido? Przecież zawsze przybywał nam na ratunek. Czemu teraz go z nami nie ma?
Luna spojrzała na nią poważnie i w przerwie od odpieranie kolejnego ataku, odpowiedziała jej:
- Nie zawsze przyjaciele przychodzą z pomocą na czas. Poza tym pamiętaj, nie zawsze możesz liczyć na innych bardziej niż na siebie samą.
Czarodziejka była lekko zaskoczona tą odpowiedzią i już chciała coś rzec, kiedy nagle zauważyła, że Butch i Cassidy wycofują się z pola walki, trzymając ze sobą jako zakładniczkę Iris. Czarodziejka z Wenus również to dostrzegła i strzeliła do nich swoją mocą, ale chybiła. Wściekła rzuciła się za nimi w pościg, a wtedy Serena zauważyła w blasku księżyca twarz Butcha. Wyrażała ona zadowolenie i mściwą satysfakcję. W mig zrozumiała wszystko.
- Nie, nie biegnij za nimi! To pułapka! - krzyknęła do Czarodziejki z Wenus.
Ta jednak albo jej nie słyszała, albo nie chciała słyszeć. Wściekła ruszyła w pogoń za generałami i wraz z nimi zniknęła z oczu walczącym. Serena próbowała biec za nią, ale wtedy właśnie drogę zagrodziło jej kilkoro przeciwników. Musiała ich pokonać, aby się przedostać, na szczęście z pomocą wiernego Fennekina udało  jej się to, chociaż całe starcie zajęło jej dłuższą chwilę. Gdy dobiegło ono końca, dało się nagle słyszeć dziki krzyk bólu i przerażenia, wydobywający wyraźnie się z gardła Czarodziejki z Wenus i dobiegający z pobliskiego lasu. Serena wykorzystała tę dogodną dla niej sposobność, że akurat nikt jej nie atakuje i ruszyła biegiem w kierunku, z którego dobiegł ją krzyk. Biegła czym prędzej, a wierny Fennekin tuż obok niej. Już po chwili ujrzała leżące na ziemi nieprzytomne Iris i Czarodziejkę z Wenus, a nad nimi pochylającą się ciemną postać.
- Zostaw je, łajdaku! - krzyknęła Serena, po czym złożyła dłonie jak do ataku księżycową magią.
Wtem jednak tajemnicza, ciemna postać podniosła się z ziemi i Serena ujrzała jej twarz. To nie był żaden z generałów, tylko Tuxido. Czarodziejka z Księżyca odetchnęła z ulgą, ale nie na długo. Ledwie spojrzała na obie koleżanki, a serce jej znowu zamarło w piersi.
- Co im się stało? Co oni im zrobili? - zapytała.
Fennekin zaczął obie Czarodziejki obwąchiwać, po czym spojrzał uważnie na swoją trenerkę, jakby chciał powiedzieć, że obie żyją.
- Zabrali Czarodziejce z Wenus jej część kryształu - odpowiedział Tuxido - Niestety, tym razem przybyłem za późno.
- O to im chodziło, prawda? Od samego początku - powiedziała Serena, która zaczęła się powoli wszystkiego domyślać - Dopadli Czarodziejkę z Jowisza i siłą jej odebrali kryształ, a następnie zwabili nas tutaj, aby Czarodziejka z Wenus nam przyszła z pomocą i wpadła w zasadzkę. My byłyśmy tylko przynętą.
- Niewykluczone, że przy okazji chcieli was też pozabijać - odpowiedział jej Tuxido - Ale tak, przede wszystkim chcieli oni tylko kryształów. I dowiedzieć się, gdzie są pozostałe.
- Musimy ich ścigać. Tylko gdzie oni uciekli? - spytała Serena.
Wtem usłyszeli bojowe piski. Spojrzeli przed siebie i zobaczyli Pikachu w czarnej opasce z wyciętymi dziurkami na oczy. Był to Pokemon Tuxido. Piszczał on gwałtownie i wskazywał na coś łapkami.
- On chyba wskazuje nam drogę - zauważyła Serena.
- Z pewnością - odpowiedział Tuxido.
Ruszyli biegiem w kierunku, który pokazywał łapkami Pikachu. Wbiegli w ten sposób na jakąś polanę, na której Butch i Cassidy właśnie otworzyli portal, po czym, dostrzegając swoich przeciwników, uśmiechnęli się do nich złośliwie.
- Nie tym razem, słodziutka. Tym razem nasze na wierzchu! - zawołał Butch.
Następnie wskoczył zwinnie do portalu, a Cassidy za nim. Portal wówczas zaczął się zamykać, ale Tuxido i Czarodziejka z Księżyca nie zamierzali jedynie stać i bezczynnie czekać. Zwłaszcza Serena, która poczuła w sercu nagle ogromny przypływ energii i odwagi, po czym zawołała:
- O nie! Nic z tego!
I niewiele myśląc, wskoczyła do portalu, a zaraz za nią Fennekin, Pikachu, a także i Tuxido, wyraźnie zdziwiony tak brawurową odwagą swojej sojuszniczki. Sekundę później portal się zamknął.

***


Znaleźli się w ciemnym tunelu, nikle tylko oświetlonym przez światło, które biło z diamentów wystających z różnych części ścian. Naprzeciwko nich stali w bojowych pozach Butch i Cassidy. Nie byli zadowoleni z tego, że ich przeciwnicy pobiegli za nimi i próbują im przeszkodzić. Wściekli patrzyli na nich wzrokiem pełnym jadu w takiej porcji, że byliby w stanie zabić nim całą armię Pokemonów.
- Wy chyba naprawdę nie rozumiecie aluzji - powiedział Butch - Nie dociera do was, że nie życzymy sobie waszego towarzystwa?
- Oddacie nam kamienie, to nie będziemy musieli się więcej widywać - rzekła  złośliwym tonem Czarodziejka z Księżyca.
- Chyba ci się śni, panienko - warknęła w jej stronę Cassidy.
Tuxido wydobył szpadę i przybrał pozycję bojową, wołając:
- Oddajcie nam kamienie. Teraz!
- Wy naprawdę nie rozumiecie aluzji - powiedział na to Butch - No i do tego jeszcze prosicie się o solidne lanie.
- Skoro o nie proszą, dostaną je - stwierdziła Cassidy.
Chwilę później wystrzeliła w kierunku Czarodziejki z Księżyca mroczną kulę energii. Tuxido jednak odbił ją swoją szpadą prosto w Cassidy, która w ostatniej chwili odskoczyła na bok, unikając ciosu. Butch strzelił wówczas w niego kolejną kulą mrocznej energii, ale zablokowała ją jasna kula energii wystrzelona z dłoni przez Czarodziejkę z Księżyca. Obie kule po zderzeniu z sobą eksplodowały, nie czyniąc jednak nikomu krzywdy.
- Twardzi przeciwnicy nam się trafili - zauważyła złośliwie Cassidy.
- Tym lepsza będzie zabawa - powiedział Butch.
Generałowie królowej Domino zaatakowali ponownie swoich przeciwników, ci jednak nie zamierzali się poddawać. Odpierali bez trudu ich ataki, a przy okazji mieli jeszcze do pomocy Pikachu i Fennekina, którzy także dołączyli do walki. W wyniku tego Buch i Cassidy bardzo szybko przeszli z ataku do defensywy i zaczęli się powoli wycofywać. Nasi bohaterowie wiedzieli jednak, że nie mogą im na to pozwolić. Jeszcze chwila i dranie znikną w labiryncie korytarzy tego miejsca i już ich nie znajdą.
- Poddajcie się! Nie macie z nami szans! - zawołała Serena.
Nie bardzo wiedziała, co chciała przez to osiągnąć, ale doskonale widziała, że tego osiągnąć nie zdołała, ponieważ Butch i Cassidy, mimo wyraźnej przewagi swoich przeciwników, nie zamierzali odpuszczać.
- Rozśmieszasz mnie, laleczko - powiedział podłym tonem Butch - Może i macie chwilowo przewagę, ale to nasz teren i wystarczy tylko, że...
Nie zdążył jednak dokończyć swojej wypowiedzi, ponieważ wtem, zupełnie niespodziewanie, ciemny promień, który pojawił się znikąd, uderzył go dziko w plecy i powalił nieprzytomnego na ziemię. Cassidy spojrzała przerażona w jego stronę, po czym próbowała się odwrócić za siebie, aby zobaczyć napastnika, lecz i ją uderzyła taka sama kula energii i znokautowała ją. Z kieszeni kobiety wypadły oba kamienie, które odebrali Czarodziejkom z Wenus i Jowisza. Serena szybko do nich podbiegła, chwyciła je w dłonie i schowała w kieszeni swego stroju. Dopiero wtedy spojrzała na tajemniczego wybawcę, który im pomógł i wówczas zobaczyła przed sobą Jessie i Jamesa, bardzo z siebie zadowolonych.
- Cześć, głąby - powiedziała Jessie.
Pikachu i Fennekin wyszczerzyli zęby, warcząc przy tym groźnie. Tuxido i Czarodziejka z Księżyca przybrali bojowe pozy, gotowi do walki, ale o dziwo, ani Jessie, ani James nie zamierzali ich atakować. Patrzyli tylko na nich uważnie, na twarzach wciąż mając te swoje ironicznie uśmieszki.
- Ej, co wyście tacy wyrywni? - zapytał James - Naprawdę chcecie się z nami bić?
- Z gośćmi, którzy przed chwilą uratowali wam życie? - dodała Jessie.
- Zapewne niebezinteresownie - mruknęła złośliwie Czarodziejka z Księżyca.
- Bystra głąbinka - zachichotała Jessie - Jak na blondynkę, ma całkiem niezły tok myślenia.
- Zgadliście, mamy pewien interes w tym, żeby wam pomagać - dodał nieco poważniejszym tonem James.
- Jaki? - zapytał Tuxido.
- Pika-pika? - dodał pytająco Pikachu.
- Ta śpiąca dwójka odebrała nam stanowiska - powiedział James, wskazując palcem na nieprzytomnych Butcha i Cassidy - Nie mamy więc powodów, aby ich lubić.
- Jeżeli królowa Domino dowie się, że uciekliście im i to z kamieniami, które mieli zdobyć, będzie wściekła - zauważyła Jessie.
- Ale jeżeli bardziej się wścieknie, kiedy uciekniecie z tym kamieniem, który my wam odebraliśmy - dodał James.
Czarodziejka z Księżyca i Tuxido wraz ze swoimi Pokemonami patrzyli na nich bardzo uważnie, jakby nie bardzo wiedząc, czy powinni im zaufać. Jakby nie patrzeć, ta dwójka przecież też należy do ich wrogów. To, że mają jakieś prywatne porachunki w swoich szeregach nie znaczy jeszcze, że nagle mieli ich potraktować jak swoich przyjaciół i pomagać im w walce ze swoją przełożoną.
- Nie wierzę wam - powiedział po chwili Tuxido.
- Ja też nie - dodała Czarodziejka z Księżyca, a ich Pokemony zapiszczały złowrogo - Niby skąd mamy mieć pewność, że nie chcecie nas podejść?
- A niby po co mielibyśmy to robić? - spytała ironicznie Jessie.
- Żeby odzyskać stanowisko i względy waszej królowej, kimkolwiek ona jest?
- Owszem, to nawet niezły argument. Ale jakoś nie chcemy tego robić.
- Jakoś ci nie wierzę.
Jessie wzruszyła tylko ramiona i powiedziała:
- Jak sobie chcesz. Ale wiesz... Bez wszystkich kamieni nie zdołacie stworzyć  Srebrnego Kryształu i pokonać królowej Domino.
- Mam uwierzyć, że wam na tym zależy? - zapytała Serena.
- Możesz sobie wierzyć, w co tylko chcesz - odpowiedziała kpiąco Jessie - To nie nam zależy na Srebrnym Krysztale, tylko wam. I to nie nam powinno na tym zależeć, żeby zdobyć wszystkie jego elementy.
- Dwa już odzyskaliście, jeden wciąż jest w naszych rękach - dodał James - I tylko my możemy wam wskazać miejsce, gdzie powinien się on znajdować. Ale jak go nie chcecie, to już wasza sprawa. Być może pokonacie królową Domino bez tego cacuszka? A może nie? Może bez tego się wam nie uda?
Po tych słowach, generał i jego koleżanka po fachu odwrócili się i ruszyli w kierunku, z którego przyszli. Szli jednak powoli, niemalże półkrokami, zapewne sprawdzając reakcję Sereny i Tuxido. Ci zaś wpatrywali się w nich uważnie, po czym spojrzeli na siebie z niepokojem.
- Co powinniśmy zrobić? - zapytała Serena.
- Ja im nie ufam - odpowiedział jej Tuxido.
- Pika-pika-chu! - poparł go Pikachu.
- Ja również, ale potrzebujemy tego kamienia, który straciliśmy - zauważyła Czarodziejka z Księżyca.
- Zdobędziemy go w inny sposób.
- Niby w jaki?
- Proszę, nie rób tego. To zbyt ryzykowne.
- Nie mamy wyjścia.
Fennekin złapał swoją panią zębami za but, jakby próbował ją odwieść od tego pomysłu, ale było już za późno.
- Zaczekajcie! - zawołała do generałów Serena.
Jessie i James odwrócili się w ich stronę, na twarzach malowały im się dosyć złowieszcze uśmiechy satysfakcji. Tuxido pokręcił załamany głową. Spodziewał się kłopotów, ale wiedział, że nie może się już wycofać.

***


Dwójka naszych bohaterów, wspierana przez swoje wierne Pokemony była teraz prowadzona przez swoich dotychczasowych wrogów, będących chwilowo ich sojusznikami, przez liczne zaułki i korytarze podziemnego królestwa, w którym to obecnie przebywali. Szybko zrozumieli, że bez swoich przewodników bez trudu by się tutaj zgubili, gdyż korytarzy było tutaj tak wiele, iż trudno było się w nich wszystkich połapać.
- Idźcie za nami i róbcie, co wam każemy - powiedziała do nich Jessie, gdy już minęli kolejny korytarz.
- I nie oddalajcie się od nas. Sami nigdy nie wydostaniecie się stąd ani też nie znajdziecie tego, po co tu przyszliście - dodał nieco złośliwie James.
Prowadzeni przez dwoje generałów, nasi bohaterowie szli powoli i ostrożnie korytarzami podziemnego królestwa, mijając co jakiś czas przechadzających się strażników, przebiegając tuż za nimi i ostrożnie unikając ich spojrzenia. Szło im bardzo dobrze i Czarodziejka z Księżyca była już pewna, że misja, z jaką przybyli, na pewno się powiedzie. Tuxido jednak nadal był podwójnie ostrożny i bardzo niespokojny, co chwila z nieufnością spoglądając na Jessie i Jamesa, którzy nadal prowadzili ich w kierunku miejsca docelowego.
Mimo wyraźnych obaw i wątpliwości, nasi bohaterowie przeszli przez każdy korytarz, jaki mieli przed sobą i dotarli w końcu tam, gdzie mieli: do wielkich, żelaznych drzwi z wielkim znakiem drzewa narysowanym.
- To tutaj - powiedziała Jessie z dumą w głosie - Tu nasza królowa trzyma swoje zdobycze. Tutaj znajdziecie brakujący wam kamień.
- Coś mi tu nie pasuje - stwierdził nieufnie Tuxido - Tak ważne miejsce dla waszej królowej i co? Nikt go nie pilnuje?
- Ale o co ci chodzi? - zapytał zdumiony James.
- Chodzi mi o to, że coś tu jest nie tak - odpowiedział mu Tuxido - Jeżeli to miejsce jest ważne dla waszej władczyni, a domyślam się, że jest, to nie powinno być tu jakieś straży czy alarmu?
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu, także podzielający obawy swego przyjaciela.
- W zasadzie... To bardzo dobre pytanie - zgodziła się z nimi Czarodziejka z Księżyca - Dlaczego nikt tego nie pilnuje?
- A kto powiedział, głąbinko, że nikt tego nie pilnuje? - zakpiła sobie Jessie.
Po tych podeszła do drzwi i przyłożyła do nich dłoń. Te się zaświeciły bardzo ciemnym blaskiem, a Jessie powiedziała:
- Endymion.
Drzwi się otworzyły na oścież przed całą grupą, odsłaniając przed nimi swoje wnętrze, ciemne i dość ponure, delikatnie owiana niebieskim blaskiem.
- Drzwi są na hasło. Tylko członkowie rady królewskiej je znają - powiedziała Jessie gwoli wyjaśnienia.
- I nie jest ich znowu tak wielu - dodał z dumą w głosie James, lekko się przy tym pusząc.
- Nie śmiemy w to wątpić - powiedziała złośliwie Czarodziejka z Księżyca.
Tuxido wpatrywał się z uwagą w pomieszczenie, które właśnie stało przed nimi otworem, a pod nosem powtarzał jedynie jedno słowo:
- Endymion... Endymion... Gdzie ja już to słyszałem?
- Idziecie, głąby, czy nie? - zapytała Jessie.
- Tuxido, chodźmy! Nie możemy tracić czasu! - skarciła go lekko Serena.
Jej towarzysz wyrwał się wówczas z transu i uśmiechnął się delikatnie do Czarodziejki, próbując pokazać, że wszystko jest w porządku. Ona jednak czuła, że wcale tak nie jest, ale nie miała teraz czasu, aby się w to zagłębiać. Powoli i bardzo ostrożnie, jakby spodziewając się nagłej aktywacji jakieś pułapki, Czarodziejka z Księżyca i Tuxido, w towarzystwie swoich Pokemonów, powoli weszli do środka.
W pomieszczeniu znajdowały się liczne półki, a na nich liczne butelki, małe skrzynki, książki w twardej oprawie i jeszcze inne rzeczy. Na końcu komnaty rosło coś jakby wielkie drzewo o czarnej korze, otoczone delikatnym blaskiem. Miało ono niewielką dziuplę, z której dobywał się jakiś blask, lekko pulsujący niczym bicie serca. Przed drzewem zaś stał postument, na nim niewielka skrzyneczka.
- Co to jest? - zapytała Czarodziejka z Księżyca.
- Miejsce, do którego zmierzaliście - wyjaśniła Jessie.
- Tutaj jest kamień. W tej skrzyneczce - dodał James.
Tuxido podszedł do skrzynki i otworzył ją. W środku rzeczywiście znajdował się poszukiwany przez nich kamień. Młodzieniec wyjął go i powiedział:
- Dobra, a teraz wynośmy się stąd. Im szybciej, tym lepiej.
Czarodziejka z Księżyca jednak nie drgnęła. Stała przed drzewem, uważnie się wpatrując w dziuplę, z której wciąż dziwnie pulsowało nikłe światło.
- Co to jest? - spytała zaintrygowana.
- Czarodziejko, nie zwlekajmy. Chodźmy stąd - ponaglał ją Tuxido, a Pikachu i Fennekin popiskiwaniem potakiwali mu.
- Ten blask... On coś jakby mówi. Coś szepcze. Nie słyszysz tego?
- Słyszę. Ale właśnie dlatego to mnie niepokoi.
- On coś mówi. On jakby... On mówi do mnie.
- Lepiej go nie słuchaj. Cokolwiek to jest, nie jest przyjazne. W tym miejscu nie może być nic przyjaznego.
- W zasadzie to masz rację, głąbie - powiedział nagle groźnym głosem James - Tu nie ma niczego dla was przyjaznego. Łącznie z nami.
Czarodziejka z Księżyca wyrwała się z transu, odwracając się w kierunku obojga generałów i wówczas zauważyła, że trzymają oni w dłoniach wymierzone w nich różdżki. Pikachu i Fennekin nastroszyli się nerwowo, a nasi bohaterowie zaraz stanęli w pozycji bojowej, gotowi do walki.
- Co wy kombinujecie? - zapytała Czarodziejka z Księżyca.
- Walczymy tylko o swoje stanowisko w świecie - odpowiedział jej James.
- Obiecaliśmy, że was tutaj zaprowadzimy, ale nie obiecaliśmy, że was stąd wyprowadzimy - dodała ironicznie Jessie.
- Wy podstępne kanalie! - krzyknęła wściekle Serena.
- Oszukaliście nas! - zawołał oburzony Tuxido.
- Pika-pika! Fenne-fenne! - zapiszczeli Pikachu i Fennekin.
- Nie mów, że się tego nie domyślaliście - powiedziała złośliwie Jessie - Ale mimo wszystko nam zaufaliście, bo tak bardzo chcieliście odzyskać ten kamień. Nie jest to zbyt mądre podejście z waszej strony, ale mimo wszystko i tak oboje nie mieliście za wielkiego wyboru.
- Na tym oparliśmy swój plan - powiedział James - Butch i Cassidy zabrali nam względy królowej Domino. Gdy zobaczyliśmy przypadkiem, że tu jesteście i z nimi walczycie, od razu postanowiliśmy skorzystać z tej sytuacji. Wiedzieliśmy, że jeżeli my was złapiemy, odzyskamy nasze dobre imię i względy królowej.
- Przyznaję, że to jest bardzo dobry plan - odezwał się głos królowej Domino, która właśnie weszła do sali w towarzystwie kilkunastu żołnierzy.


Czarodziejka z Księżyca i Tuxido z niepokojem spojrzeli na kolejne obecne w sali osoby, a Tuxido położył dłoń na szpadzie, gotów do walki. U jego boku stanął wierny Pikachu. Serena zadrżała ze strachu, ale mimo wszystko wiedziała, że nie wolno jej było teraz tego okazywać. Musiała być odważna, aby jej towarzysz czuł, iż nie jest z tym wszystkim sam.
- Oczywiście metody realizacji tego planu pozostawiają trochę do życzenia - mówiła dalej królowa Domino - Nie powinniście ich przyprowadzać tutaj. To jest siedziba naszego pana. Oni mogli wszystko zniszczyć.
- Waszego pana? Jakiego waszego pana? - zapytała zdumiona Serena.
- Nie bój się, niedługo wszystkiego się dowiesz. Ty i twój rycerz - odparła na to ponuro Domino - Ale póki co skorzystacie teraz z naszej gościny i to dłużej, niż byście tego chcieli.
- Nie wydaje mi się, aby tak miało być - odpowiedział na to Tuxido.
- Doprawdy? A niby co by nam miało przeszkodzić?
- A chociażby to.
Po tych słowach, cisnął on o ziemię jakąś kulkę, która z miejsca eksplodowała i stworzyła ogromną chmurę dymu. Królowa Domino straciła na chwilę z oczu oboje intruzów, a jej ludzie próbowali ich zatrzymać, chociaż nie widzieli ich ani nawet nie domyślali się, gdzie mają ich szukać.
- Czy wy nic nie potraficie zrobić jak trzeba?! - zawołała z wściekłością pani tego królestwa.
Następnie zakręciła się gwałtownie wokół własnej osi i nagle dym opadł. Ale Czarodziejki z Księżyca, Tuxido i towarzyszących im Pokemonów już nie było.
- Gdzie oni są? - zapytała zdumiona Jessie.
Wszyscy zaczęli rozglądać się dookoła i zauważyli wówczas całą czwórkę, uciekającą w kierunku jednego z korytarzy.
- Łapać ich! - wrzasnęła królowa Domino.
Żołnierze rzucili się na uciekinierów i zaczęli ich ścigać. Niewielka przewaga, jaką osiągnęli nad nimi nasi bohaterowie szybko została zatracona, ponieważ do pościgu dołączyli, stojący dotąd na swoich posterunkach, wartownicy.  Chcieli oni schwytać tych, którzy przez swój brak spostrzegawczości dostali się tutaj. Rzecz jasna, nasi bohaterowie nie zamierzali poddawać się bez walki. Oboje rozpoczęli z nimi walkę, a asystowały im w tym wierne Pokemony, atakujące zaciekle jednego po drugim przeciwnika za pomocą swoich mocy. Dość szybko zatem rozpoczęła się zacięta walka. Tuxido odpierał ataki wrogów szpadą, Serena z kolei swoją mocą lub ciosami nóg i pięści, Pikachu strzelał piorunem raz po raz, a Fennekin chuchał ogniem w stronę nacierających. Jednak nasi bohaterowie wiedzieli, że nie mogą zostać tutaj zbyt długo i nazbyt dużo czasu tracić na walkę. Musieli stąd jak najszybciej uciekać, dlatego skupili się na usunięciu ze swojej drogi największej liczby przeciwników, aby się wydostać. W końcu zdołali sobie wyrąbać jakoś w tej fali napastników ścieżkę do wolności i mogli uciekać.
W tej samej chwili Butch i Cassidy, którzy odzyskali już przytomność, także dołączyli do walki. Wybiegli z jednego korytarza i widząc potyczkę, postanowili wziąć w niej udział. Butch wydobył nóż i cisnął nim zwinnie w kierunku Tuxido. Pikachu jednak czuwał, dostrzegł to i zapiszczał ostrzegawczo. Tuxido w ostatniej chwili się uchylił i nóż wbił się w ścianę, mijając swój cel. Dzielny wojownik więc uniknął śmierci, ale na moment stracił czujność i jeden z przeciwników uderzył go w taki sposób, że strącił mu maskę. Ta opadła i wówczas oczom nie tylko wrogów, ale i Sereny ukazała się twarz...
- Ash? - zapytała zdumiona Czarodziejka z Księżyca.
Chłopak nie miał jednak czasu na wyjaśnienia. Uderzył on przeciwnika, który go zdemaskował, odpychając go daleko od siebie, po czym rzucił się do ucieczki, łapiąc Serenę za rękę i pociągając ją ze sobą. Czarodziejka pobiegła za nim, zaś wierni Pikachu i Fennekin nie odstępowali ich ani na krok.
Królowa Domino podbiegła do Butcha, który właśnie zamierzał rzucić się w pościg za uciekinierami i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, uderzyła go dziko w twarz z otwartej dłoni. Butch jęknął z bólu, złapał się dłonią za uderzone miejsce i zapytał głosem zranionego dziecka:
- Za co, królowo?
- Nie waż się ich zabijać! Chcę ich żywych! A zwłaszcza jego! - wrzasnęła na niego w furii Domino.
- Dobrze, Wasza Wysokość. Weźmiemy ich żywcem - próbowała załagodzić jakoś sytuację Cassidy.
- Lepiej dla was, żeby tak było, bo inaczej rozerwę was na strzępy! - warknęła z wściekłością Domino.
W głowie zaś cały czas krążyła jej tylko jedna myśl. Twarz Tuxido. Bez trudu ją rozpoznała. Nigdy tej twarzy nie zapomniała. Pamiętała ją przez te wszystkie lata i teraz znowu ją zobaczyła i to jeszcze w najmniej spodziewanym przez siebie momencie. To nie mógł być zbieg okoliczności, żadna pomyłka. Takiej twarzy nie może mieć nikt inny, tylko on.
- Łapcie ich, patałachy! - krzyczeli na swoich ludzi Butch i Cassidy - I macie ich wziąć żywcem!
Żołnierze królowej rzucili się w pościg za zbiegami, którzy pędzili dziko przed siebie korytarzami, próbując jakoś uciec przed swoimi przeciwnikami. Nie minęło zbyt wiele czasu, kiedy zabłądzili w labiryncie korytarzy, próbując jednak jakoś się z nich wydostać i odpierając ataki strażników wyskakujących praktycznie co chwila z każdego miejsca. Kilku z nich Tuxido zabił swoją szpadą, innych zaś poranił, jeszcze innych powalili na ziemię Serena, Pikachu i Fennekin. W końcu zaś dotarli do jakieś komnaty, licząc na to, że tam może znajdzie się wyjście, ale to był tylko jakiś przypadkowy pokój. Pościg jednak był blisko i nasi bohaterowie nie mieli możliwości już zawrócić. Zamiast tego zatrzasnęli szybko drzwi i zastawili je szybko meblami, jakie tam stały.
- Dobra, to nam da trochę czasu - powiedział Tuxido.
- Co z tego? Zaraz nas dopadną - jęknęła przerażona Serena.
To mówiąc, wpatrywała się z uwagą w odsłoniętą już twarz swojego rycerza. Dobrze ją znała, gdyż ta twarz i jej właściciel towarzyszyli jej już od dawna, tak w zasadzie to chyba od jej najmłodszych lat. Jak to możliwe, że nie rozpoznała go już od samego początku? Chyba to była ta sama magia, o której wspominała Luna. Ta, która sprawiała, że nikt nie był w stanie poznać ani jej, ani jej przyjaciółek, gdy te były Czarodziejkami. Miały maski, ale prócz tego jeszcze chroniła je magia, dzięki której żaden z wrogów nawet po głosie nie mógł je poznać. I nie tylko wrogów to dotyczyło, przyjaciół także. Zapewne Ash jako Tuxido też posiadał taką ochronę i dlatego nie mogła go rozpoznać. Inaczej pewnie dawno by to zrobiła. Po głosie, po jego ruchach, po czymkolwiek. I do tego jeszcze wierny Pikachu u boku, chociaż to nie było żadną wskazówką, bo przecież niejeden chłopak w jego wieku miał takiego Pokemona za towarzysza. Tak, tylko jednak ta tajemnicza magia mogła sprawić, że nie umiała go rozpoznać od razu, ledwie tylko się pojawił.
- Spokojnie, Czarodziejko. Poradzimy sobie. Wydostaniemy się stąd - rzekł w odpowiedzi na jej pytanie Tuxido.
- Niby w jaki sposób? - zapytała Serena.
- Otworzymy zaraz portal. Oni to zrobili, my też to zrobimy.
- Ale jak?
- Zaraz ci pokażę.
Po tych słowach, Ash vel Tuxido wydobył szpadę i wbił ją mocno w ziemię, wypowiadając przy tym pod nosem inkantację. Serena z uwagą przyglądała mu się i temu, co on robi. Trwało to pewien czas, do drzwi zaczęli przez ten czas dobijać się wrogowie, próbujący wyważyć barykadę naprędce przez nich zbudowaną.
- Szybciej, proszę - powtarzała cicho Serena, czując przy tym, jak przez jej plecy przechodzą liczne dreszcze.
- Artysty nie wolno poganiać - powiedział ze stoickim spokojem Ash.
Barykada już prawie puściła, ale portal powstał. Był on wąski, miał kształt prostokątny i wyglądał jak próg, z którego ktoś usunął drzwi.
- Dobra, uciekamy stąd - powiedziała Serena.
- Skacz pierwsza. Ja za tobą - rzekł Ash.
- Skaczemy razem.
- Przejście jest za wąskie. Nie przeskoczymy oboje naraz. Po kolei.
- Jeśli mamy uciekać, to razem.
- Nie kłóć się ze mną! Tracimy tylko czas!
Serena przyznała mu rację. Bała się o chłopaka, który był jej teraz znacznie bliższy niż kiedykolwiek przedtem, ale na sprzeczki tracili tylko cenny czas. A ich barykada już puszczała.
- Weź kamień i uciekaj. Ja ruszę zaraz za tobą - powiedział Tuxido, wciskając coś dziewczynie do ręki - Portal nie jest najlepszego rodzaju, tak jak ten poprzedni, jeszcze nie umiem za dobrze go tworzyć, dlatego muszę chwilę odczekać, zanim do ciebie dołączę.
- Jak długą chwilę? - spytała Serena.
- Krótką. Zaraz się spotkamy, zobaczysz.
Po tych słowach, pocałował on mocno dziewczynę w usta.
- Kocham cię, Sereno. Zawsze cię kochałem.
- Sereno? - spytała dziewczyna - Więc ty wiesz?
- Od początku, ale nie mogłem ci powiedzieć. Ale opowiem ci potem. Jak już będzie po wszystkim. Już więcej nie będę niczego przed tobą krył, moja kochana księżniczko.
Barykada została rozwalona i do pokoju wpadli żołnierze, za którymi dało się słyszeć dzikie pokrzykiwanie generałów:
- Nie zabijać! Brać żywcem!
- Uciekaj! - zawołał Ash, po czym sam odwrócił się do przeciwników, gotów do walki z nimi.
Serena ścisnęła mocno w dłoni to, co dał jej chłopak i przeszła przez portal. Był on rzeczywiście nie najlepszej jakości, bardzo wąski, także nawet ona, chociaż bardzo szczupła, miała trudności, aby przez niego przejść. W końcu jej się to jakoś udało. Ostatnim kątem oka dostrzegła jeszcze Tuxido odpierającego ataki dwóch przeciwników naraz, a potem oślepiło ją białe światło i ujrzała przed sobą, wciąż otoczony mrokiem nocy teren, na którym widziała ostatnio swoje przyjaciółki. Nie było ich nigdzie widać, ale teraz o wiele bardziej bała się o Asha. Chwilę po niej przez portal przeskoczył Fennekin, a zaraz potem Pikachu. Jej ukochanego jednak nigdzie nie było widać.
- Sami? A Ash gdzie? - zapytała Pokemonów.
Te zapiszczały ponuro, a Pikachu rozłożył bezradnie łapki. Dziewczyna od razu domyśliła się, co się stało i przerażona próbowała ponownie wskoczyć przez portal, aby ratować Asha, jednak było już za późno. Portal się zamknął i przejście między światem jej, a światem podziemia zostało odcięte.
- Nie... To niemożliwe. Nie... NIE!
Serena upadła na kolana i złapała się mocno rękami za głowę, ściskając dziko swoje włosy i szarpiąc je z rozpaczy. Pikachu i Fennekin podeszli do niej i lekko zapiszczeli na znak swojego smutku. Choć tego dnia wiele razy jej pomogli, tym razem byli bezsilni.


C.D.N.

czwartek, 13 maja 2021

Przygoda 124 cz. III

Przygoda CXXIV

Czarodziejka z Kalos cz. III

Pamiętniki Sereny c.d:
Cleo powoli otworzyła oczy, po czym spojrzała na nas uważnie, powoli oraz uważnie lustrując wzrokiem mnie, Asha, Anabel, Ridleya oraz towarzyszące nam Pokemony. Przyglądała się nam w taki sposób przez dłuższy czas, jakby próbowała dopasować nasze twarze do imion.
- Cleo... Poznajesz nas? - zapytałam niepewnie.
Choć miałam do niej ogromny żal za to, że próbowała zabić Asha, wciąż tak naiwnie przekonana o tym, iż to on zabił jej siostrę, teraz jednak nie umiałam czuć do niej nic innego, jak tylko naprawdę ogromne współczucie. W końcu w tamtej chwili nie była ona już naszym wrogiem, a jedynie biedną, zranioną fizycznie oraz psychicznie dziewczyną, której bardzo potrzebna była pomoc.
- Tak, chyba tak - odpowiedziała równie niepewnym tonem Cleo.
Ponownie przyglądała się nam powoli oraz bardzo uważnie, aż w końcu jej wzrok spoczął na Ashu.
- Tak, ciebie na pewno pamiętam - powiedziała.
Nie byłam pewna, czy mam się z tego powodu cieszyć, czy też nie. W końcu, jeśli będzie pamiętać, kim jest Ash, będzie jednocześnie pamiętać i o tym, czemu chciała go zabić. Miałam więc wtedy mieszane uczucia, serce mi biło jak szalone i byłam już przygotowana na najgorsze.
- Ty jesteś Ash Ketchum, prawda? - zapytała po chwili.
- Tak, zgadza się - odpowiedział jej mój mąż.
Siedzący mu na ramieniu Pikachu lekko nastroszył sierść, jakby szykował się już do ataku.
- Tak, poznaję cię. Jesteś Ash Ketchum, mój przyjaciel. Prawda?
Takiej odpowiedzi żadne z nas się nie spodziewało. Co ta Cleo wygadywała? Ash jej przyjacielem? Przecież ona go nienawidzi. Kiedyś darzyła przyjaźnią, ale odkąd Domino wmówiła jej, że to Ash zabił jej straszą siostrę, okrutną i straszną Łowczynię J, Cleo robiła wszystko, aby go za to zabić, choć oczywiście starając się przy tym nie krzywdzić niewinnych osób. Zapewne z tego powodu jej ataków na nasze osoby nie było aż tak wiele, bo gdyby nie obchodziło ja to, czy podczas jej akcji zginą niewinni, to by atakowała nas w dzień i w nocy na multum różnych sposobów. Ona jednak zawsze zachowywała klasę i starała się wykończyć Asha, zmuszając go do uczciwej walki jeden na jednego. Raz tylko zmieniła swój modus operandi, ale to pewnie dlatego, że wpadła pod wpływy paru agentów organizacji Rocket. Pomijając to jednak, zawsze próbowała zabić Asha, trzymając się przy tym swoich zasad, które porównałabym do samurajskiego kodeksu honorowego, o ile oczywiście taki w ogóle istniał, a nie był tylko wymysłem filmowców. Ale tak czy siak, Ash był obecnie jej wrogiem, dlatego zaskoczyło nas, że mówi o nim jako o swoim przyjacielu. Co tu było grane? A może to była tylko gra pozorów, którymi to chciała nas oszukać i podejść? Taka myśl również przyszła mi do głowy.
Nie wiem, co wtedy myślał Ash, ale wiem, że był równie mocno zmieszany, co ja, ponieważ westchnął tylko, lekko potarł sobie dłonią kark i rzekł:
- No, w sumie to tak. Jesteśmy przyjaciółmi. Choć ostatnio były między nami pewne niesnaski.
- Oj tam, zapomnij o nich. Komu się one nie zdarzają? - zapytała Cleo tonem niezwykle beztroskim, jakiego dawno już u niej nie słyszałam.
Nie byliśmy pewni, co mamy o tym wszystkim myśleć, jednak nikt z nas nie zamierzał wyprowadzać jej z błędu i mówić, że się myli w kwestii tego, co czuje do Asha. O ile oczywiście to był z jej strony błąd, a nie idealna gra aktorska.
- A czy mnie poznajesz? - zapytałam niepewnie.
Cleo przyjrzała mi się uważnie, a po chwili uśmiechnęła się delikatnie i zaraz odpowiedziała:
- Oczywiście, że tak, Sereno. Jak mogłabym ciebie nie pamiętać?
Postanowiłam spróbować małego blefu, ciekawa reakcji dziewczyny.
- A pamiętasz, że jesteśmy przyjaciółkami?
Odpowiedz dziewczyny bardzo mnie zaskoczyła.
- Oczywiście, że o tym też pamiętam. Sereno, moja droga, dlaczego zadajesz mi tak dziwne pytania?
Nie wiedziałam, co mam myśleć lub odpowiedzieć. Albo Cleo rzeczywiście w żaden sposób nie mogła sobie przypomnieć tego, że jesteśmy na wojennej ścieżce, albo to wszystko było doskonale przez nią odegraną grą aktorską. Nie byłam w żaden sposób pewna, która z tych opcji jest prawdziwa. Osobiście skłaniam się ku tej pierwszej, jednak nie mogłam tego powiedzieć na pewno. Ostatecznie przecież takie rzeczy zdarzały się tylko w filmach, a nie w prawdziwym życiu. Chociaż nie od dziś wiadomo, że prawdziwe życie potrafi naprawdę nieźle człowiek zaskoczyć, przygotowując mu scenariusz rodem nawet z najgorszej telenoweli.
Cleo tymczasem przyglądała się uważnie Anabel i Ridleyowi, obok których krążyła w powietrzu Nowa Meloetta, bacznie przyglądając się dziewczynie.
- Was chyba nie znam - rzekła po chwili panna Winter - Chociaż może i też was spotkałam na swojej drodze, ale nie jestem pewna. Kim jesteście?
- Jestem Anabel, a to mój chłopak, Ridley - powiedziała Anabel przyjaznym i uprzejmym tonem, wskazując dłonią na siebie i swego towarzysza - A to jest nasza przyjaciółka, Meloetta.
Pokemonka zapiszczała słodko i przyjaźnie, a Cleo rozczuliła się na jej widok i powiedziała zachwycona:
- Jaka ona słodka. Jaka urocza. Mogę ją pogłaskać?
Chciała się lekko podnieść z łóżka, ale rana na jej głowie była wciąż świeża, więc przeszył ją ostry ból, syknęła i opadła na poduszkę.
- Ale mnie boli. Naprawdę, okropny ból. Ale co mi się dokładniej stało?
Nie wiedzieliśmy, co jej odpowiedzieć. W końcu, jeśli nie pamiętała tego, to o wiele lepiej by było, gdyby pozostała w błogiej nieświadomości. Ash widać tak samo uważał, gdyż po chwili przejął inicjatywę i powiedział:
- Miałaś wypadek. Zraniłaś się w głowę. Ale spokojnie, lekarz powiedział, że twoja rana nie jest groźna, tylko musisz dużo leżeć, odpoczywać i dużo pić. Jakieś wzmacniające organizm soki i takie tam.
- A jeść też mi wolno? - spytała dowcipnie Cleo.
- Oczywiście, że tak - odpowiedział jej wesoło Ash - Widzę, że wraca ci teraz poczucie humoru. Tym lepiej. To oznacza, że powoli powracasz do zdrowia.
- Tak, czuję się znacznie lepiej, kiedy jesteście ze mną.
Po chwili wszedł do pokoju lekarz, aby zbadać Cleo. Poprosił nas, żebyśmy wyszli z pokoju i poczekali przed nim. Wykonaliśmy polecenie.
- Widzi pan, jakich mam wspaniałych przyjaciół? - zapytała Cleo lekarza w chwili, kiedy wychodziliśmy na zewnątrz - Najlepszych na świecie. Czuwali przy mnie, wspierają mnie i nie zostawili w potrzebie. I martwią się o mnie, abym jak najszybciej wyzdrowiała. Tacy przyjaciele to skarb.


Serce mi się krajało, kiedy to słyszałam. Jeśli Cleo rzeczywiście tak myślała i nie mówiła tego tylko po to, aby nas podejść, to oznaczało, że rzeczywiście tak o nas myśli, a skoro tak, to wobec tego będzie w niezłym szoku, kiedy przypomni sobie, jak to wszystko naprawdę wygląda.
- No i co o tym myślicie? - zapytałam po chwili, gdy już byliśmy wszyscy na zewnątrz.
- Cleo chyba straciła pamięć - powiedział Ridley.
- Wszystko na to wskazuje - dodał Ash.
- Pika-pika-chu - zgodził się z nim Pikachu.
- Oj, już dajcie spokój. Naprawdę sądzicie, że ona tak na poważnie mówi i czuje? - spytałam ze złością, choć prawdę mówiąc, sama byłam wtedy już prawie na sto procent przekonana o tym, że Cleo mówi prawdę.
- Tak, jesteśmy o tym przekonani - odparła na to Anabel - Nie może być innej opcji. Nie wyczułam w jej głosie fałszu, a wiecie dobrze, że umiem to zrobić, jeśli ktoś próbuje mnie okłamywać. A Cleo nie kłamie. W jej głosie wyczuwałam tylko i wyłącznie prawdę. Meloetta także.
Nowa Meloatta zapiszczała na znak, że tak właśnie jest i usiadła wygodnie na ramieniu swojej przyjaciółki.
- Ale co wobec tego się dzieje? - zapytałam - Straciła pamięć czy co?
- Wszystko na to wskazuje - odpowiedział Ridley.
- Ale czy możemy być tego pewni? Przecież ona może dobrze udawać.
- Nie sądzę. Anabel nie tak łatwo zwieść, a Meloettę jeszcze mniej. Śmiem wręcz twierdzić, że nie jest to możliwe.
- Rozumiem, ale to dla mnie naprawdę niezły szok. Przecież chyba widzicie, że to scena jak z jakieś kiepskiej telenoweli.
- Może i tak, ale póki co wszystko wskazuje na to, że to prawda.
- Nie chcę się chwalić, ale jakoś nie sądzę, żeby ktokolwiek zdołał zwieść moje zmysły - powiedziała do mnie Anabel niezwykle poważnym tonem - A nawet jeśli zdołałby jakoś tego dokonać, to nie zdołałby oszukać zmysłów Meloetty. Jej nie można oszukać. Wykryje każde kłamstwo, każde aktorstwo, choćby nawet i to najlepsze.
- No dobrze, ale co wobec tego dalej? - spytałam.
- Bune-bune? - zapiszczała pytająco Buneary.
- Nic dalej. Po prostu korzystamy z zaistniałej sytuacji i próbujemy do siebie przekonać Cleo, aby znowu nas lubiła, tak jak dawniej.
Te słowa wypowiedział Ash, który podczas całej tej rozmowy milczał, jakby sobie układał w głowie plan działania.
- Ale słuchaj, nie sądzisz, że to nieco nieetyczne? Wykorzystywać fakt, że ona nie pamięta o waszej wrogości? - zapytała Anabel.
Słysząc to, parsknęłam śmiechem, nie ukrywając przy tym, jak naiwne mi się wydaje to, co właśnie powiedziała.
- Nieetyczne? A to, co chciała nam zrobić, jest może etyczne? - zapytałam.
- Pamiętajcie, że ona cały czas jest niewolnicą kłamstwa, które wpoiła jej do głowy Domino. Trzeba będzie kiedyś wszystko jej wyjaśnić.
- Ona nie chce słuchać żadnych wyjaśnień. Ona chce głowy Asha i tyle.
- Jest młoda i rozgoryczona. Jej starsza siostra była dla niej wszystkim. Jest jej trudno pogodzić się z tym, że nie tylko nie była wcale tak kryształowa, jak się dotąd jej wydawało, ale i z tym, iż jej już nie ma i nie będzie. Słabo ją znam, lecz czuję, że tak właśnie z nią jest.
- Wszystko bardzo ładnie, tylko co my mamy z tym zrobić? Przecież ona nie chciała nas nigdy słuchać, gdy jej tłumaczyliśmy, że Ash nie zabił jej siostry.
- Trzeba będzie na spokojnie jej to wszystko przekazać, może nawet znaleźć sposób na to, aby ukazać jej wizję przeszłości, która jej pokaże, jak to wszystko wyglądało naprawdę. Wtedy i tylko wtedy możemy coś tutaj zdziałać. Inaczej Cleo kiedyś podzieli los siostry, czego bardzo bym nie chciała.
- Żadne z nas tego nie chce - wtrącił się Ridley - Dlatego też musimy w jakiś sposób nawrócić ją na właściwą drogę.
- Ale zanim weźmiemy się za tę kaznodziejską robotę, powiedzcie mi, co też mamy zrobić teraz? - spytałam.
- Ash powiedział wyraźnie. Póki co nie wyprowadzać jej z błędu - rzekł na to Ridley.
Anabel spojrzała na niego zdumiona, a on przeszedł do wyjaśnień.
- Zrozumcie. Cleo straciła pamięć. Nie wiemy, czy kiedykolwiek ją odzyska. Możliwe, że nigdy. Po co więc mamy ją katować wspomnieniami, do których ani ona, ani my na pewno nie chcielibyśmy wracać?
- Właśnie, sam bym tego lepiej nie ujął - zgodził się z nim Ash - A poza tym, pomyślcie. Co mamy jej powiedzieć? Że nie tak dawno próbowała mnie skrócić o głowę, a sama dostała po głowie ode mnie, gdy się przed nią broniłem? I że już od jakiegoś czasu chce mnie zabić, bo moja podła kuzyneczka wmówiła jej kłamstwo o tym, że to niby ja zabiłem J?
- Racja, to by było dziwne i wszystko by popsuło - powiedziałam - A przecież nie o to chodzi, żeby ona wróciła do złych nawyków, ale żeby wróciła i pozostała już przy tych dobrych. Jedyny sposób, aby nie powróciła na ścieżkę zła, to unikać przy niej wzmianek o naszej niemiłej przeszłości.
- Wiecie jednak, że jeśli odzyska wspomnienia i zrozumie, co się dzieje, to nie tylko będzie wściekła, ale może i was znienawidzić jeszcze bardziej? - zapytała Anabel.
- A jeżeli jej powiemy wszystko o jej przeszłości, to jak sądzisz? Poklepie nas za to po główkach i powie, że co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr? - spytałam nie bez złośliwości.
- Poza tym i tak nie pamięta tego, co się działo i nie wiadomo, czy nam w to wszystko uwierzy - zauważył Ridley - A jeśli nawet uwierzy, to będzie w naprawdę niezłym szoku. Nie wiadomo, jak jej umysł na to wszystko zareaguje.
- Może i masz rację - powiedziała nie do końca przekonana Anabel - Jakby na to nie patrzeć, obie możliwości niosą ze sobą jakieś ryzyko.
- Jesteśmy jak między Scyllą a Charybdą - zauważyłam ponuro - Cokolwiek nie wybierzemy, zawsze wybierzemy ryzyko. Tylko wciąż nie wiemy, które z nich jest mniejsze, a które większe.
- Wybór wydaje się być oczywisty - powiedział Ash - Ale nie wiemy, czy taki jest w rzeczywistości. Póki co jednak, trzymajmy się go. Tak będzie najlepiej.
Niedługo potem z pokoju Cleo wyszedł lekarz. Jego twarz była spokojna, ale też lekko zasmucona.
- Pacjentka ma się już lepiej, rana będzie powoli i stopniowo się goić. Nie ma realnego niebezpieczeństwa dla jej życia. Ale musi dużo wypoczywać, jak to już wam wcześniej mówiłem. I niech unika niepotrzebnych wzruszeń.
- To znaczy? - zapytałam.
- Na wskutek swojej rany straciła część wspomnień. Nie wiem dokładnie, ile z nich, ale na pewno nie pamięta samego wypadku.
- Czy z czasem odzyska wspomnienia? - zapytał Ash.
- Nie jestem pewien. Istnieje taka możliwość, ale nie jest to coś pewnego - rzekł na to lekarz - Jeżeli będzie sobie próbowała coś przypomnieć, proszę jej to oczywiście ułatwić, ale delikatnie. Nie cały nawał informacji od razu, bo to tylko jej może zaszkodzić. Na spokojnie i bez pośpiechu. A z czasem wróci do pełnego zdrowia i być może odzyska wszystkie wspomnienia.
To mówiąc odszedł, a my nie wiedzieliśmy, czy mamy się z tej wiadomości cieszyć, czy też może płakać.
- Ech, wszystkie wspomnienia - westchnęłam ponuro, zaglądając przy tym delikatnie przez uchylone drzwi do pokoju Cleo.
Dziewczyna leżała na łóżku na sporym podwyższeniu z kilku poduszek i gdy mnie zobaczyła, pomachała mi delikatnie ręką. Odwzajemniłam gest, a serce mi zaczęło się mocno ściskać.
- Nie wiem, czy chciałabym, aby je odzyskała - powiedziałam po cichu - No, a jeśli nawet, to część z nich powinny na zawsze zostać wymazane z jej pamięci.
- Czas pokaże, co z tego wyniknie - rzekł Ash, stając obok mnie.
Nie wiem, czy chciał mnie pocieszyć tymi słowami, ale zdecydowanie mu się to nie udało.

***


Opowiadanie Maggie Ravenshop c.d:
Po walce z agentami sił zła, Czarodziejka z Księżyca wraz z Luną prędko się wycofała w bezpieczne miejsce, zanim jej mama się ocknie z szoku, którego po tym wszystkim doznała. W tym bezpiecznym miejscu, będącym oczywiście jej własnym pokojem, prędko przemieniła się w siebie samą i zbiegła na dół, próbując szybko uspokoić swoją mamę.
- Córeczko! Jak to dobrze, że jesteś! - zawołała Grace, patrząc przy tym ze łzami w oczach na córce i ściskając ją serdecznie - A tak się o ciebie bałam. Tak się bałam, że coś ci się stało.
Serena, chociaż nie chciała tego robić, musiała okłamać matkę. Nie mogła jej przecież powiedzieć tego, że została właśnie tajemniczą, zamaskowaną strażniczką pokoju i sprawiedliwości oraz pogromczynią zła. Po pierwsze, matka mogła jej w to nie uwierzyć, a po drugie, nie chciała jej narażać. Za dobrze wiedziała z książek i filmów, jak ryzykują tajemniczy obrońcy dobra, kiedy wciągają w swoje plany te osoby, które są im bliskie. Nie chciała, aby matka ponosiła konsekwencje tego, że ona posiada nową tożsamość. Dlatego, choć nie sprawiło jej to przyjemnością, to musiała kłamać.
- Spokojnie, mamo. Czarodziejka z Księżyca była w moim pokoju i kazała mi w nim siedzieć i nie mieszać się. Nie chciałam zostać, ale powiedziała mi, że ta dwójka poszukuje tylko jej i żebym się do tego nie mieszała. Dlatego siedziałam w swoim pokoju i czekałam. Widzę, że doskonale sobie z nimi poradziła.
- A tak, poradziła sobie z nimi rewelacyjnie - powiedziała matka, nie kryjąc przed córką zachwytu postacią czarodziejki - Walczyła odważnie i walecznie, ale przez chwilę było naprawdę groźnie. Ale pomógł jej jeszcze jakiś tajemniczy gość. Jakiś taki młody mężczyzna ubrany w garnitur, cylinder i pelerynę. Miał szpadę i taką białą maskę na twarzy.
- Nie rozpoznałaś go?
- Nie. Nie wiem, kto to był. Nie wiem też, kim była czarodziejka, ale wiem jedno. Oboje byli naprawdę odważnie i uratowali mi życie. Byłam nimi naprawdę zachwycona. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś zobaczę ich w akcji. Oczywiście nie w naszym domu. Nie chciałabym ryzykować naszego życia. Ale może kiedyś ty i ja zobaczymy czarodziejkę na ulicy walczącą ze złem? Kto to wie?
Serena uśmiechnęła się delikatnie do matki.
- Tak, kto to wie? - powiedziała tajemniczym tonem, którego jej matka jednak nie wyczuła.
Po tej rozmowie, kiedy Grace już poczuła się lepiej, obie posprzątały kuchnię i zabrały się za szykowanie dla siebie kolacji.

***


Następnego dnia Serena poszła do szkoły, jakby nigdy nic, próbując udawać, że wszystko jest w porządku. Wolała nie opowiadać swoim koleżankom i swoim kolegom o tym, iż w jej domu była Czarodziejka z Księżyca i stoczyła tam walkę z siłami zła. Po pierwsze nie sądziła, że ktoś mógłby jej uwierzyć, a po drugie też nie miała pewności, czy nie byłoby więcej szkody w tym, że ktoś by jej właśnie w jej opowieści uwierzył. W końcu, kto wie, jakich agentów siły zła mają wokół niej, w szkole, do której chodzi? Nie miała żadnej pewności, czy aby ktoś z nauczycieli lub uczniów nie jest agentem sił zła albo też został zastąpiony przez demona czy kogoś innego, kto przybrał postać owego nauczyciela lub ucznia i nie próbuje jej znaleźć. Luna uważała, że taka możliwość jak najbardziej istniała, dlatego też nie można było ryzykować opowiadania o czymś takim. Zresztą już samą możliwość zwierzenia się komukolwiek Luna uważała za pomysł absurdalny.
- Zapamiętaj sobie, Sereno, że na twoich barkach spoczęła od wczoraj wręcz ogromna odpowiedzialność - powiedziała, gdy szły obie do szkoły - Nie możesz w tej sprawie nikomu zaufać, chyba tylko wtedy, kiedy ja ci powiem, że jakaś osoba jest godna naszego zaufania.
- A skąd będziesz wiedziała, że właśnie tej osobie możemy zaufać, a tamtej nie? - zapytała Serena.
- Będę wiedziała, ponieważ pomoże mi moja magia - odparła na to Luna - O to bądź całkowicie spokojna.
- A powiedz mi, czy sądzisz, że siły wiedzą już o tym, kim jest Czarodziejka z Księżyca?
- Nie sądzę. Gdyby to wiedzieli, to próbowaliby ponownie najść wasz dom i wtedy by było o wiele gorzej niż ostatnio. Bo wtedy chcieli tylko zdobyć kryształ, który w sobie posiadałaś. Jeśli więc znowu napadną na wasz dom, to będą chcieli cię zabić. Zostaje więc mieć tylko nadzieję, że jeszcze tego nie wiedzą. Sądzę, że nie wiedzą, ale kto ich tam wie? Może mają jakieś plany względem nas? A może liczą na to, że przy okazji znajdziemy pozostałe Czarodziejki?
- Mogą więc poczekać, aż je znajdziemy i dopiero nas zaatakują?
- Tak, istnieje taka możliwość. Widzisz, każda z nich posiada w sobie kawałek Srebrnego Kryształu. Oni chcą go zdobyć. W złych rękach ten przedmiot może się stać narzędziem zła. Dlatego nie możemy pozwolić na to, aby go zdobyli. Bardzo wiele od tego zależy.
- Pierwszy fragment kamienia zabrał Tuxido. Jesteś pewna, Luno, że możemy mu ufać?
- Tak, jestem tego pewna. Nie mogę ci jednak jeszcze powiedzieć, skąd mam taką pewność.
- Dlaczego?
- Za dużo naraz chcesz wiedzieć. Jeszcze nie mogę powiedzieć ci wszystkiego o tej sprawie. Wiem jednak, że to człowiek godny szacunku i nasz sojusznik. To on musi przechowywać kawałki Srebrnego Kryształu. I tylko on lub też księżniczka Serenity mogą złożyć ze sobą te kawałki w jedno.
- A królowa Domino? Też jest w stanie tego dokonać?
- Obawiam się, że tak. Zresztą kawałki kryształu nawet osobno mogą bardzo jej pomóc. Ale w całości Srebrny Kryształ uczyni ją niepokonaną. Nie możemy do tego dopuścić. Królowa Domino nie może ich dostać w swoje ręce. Użyje czarnej magii, aby je ze sobą złączyć i potem połączy je ze swoją różdżką, a wtedy nic jej nie powstrzyma przed podbojem tego świata. Ściągnie z najdalszych zakątków piekieł i zaświatów najgorsze demony i inne złe duchy, przeciągnie na swoją stronę na pewno wielu złoczyńców, a z taką armią może łatwo podporządkować sobie Ziemię. A zapewniam cię, że na niej nie poprzestanie. Jestem całkowicie pewna, że jak tylko podbije tę planetę, to weźmie się za kolejne. Jak więc widzisz, wielka odpowiedzialność spadła na twoje barki.
- Jakoś mnie tym nie pocieszyłaś, wiesz? - powiedziała ironicznie Serena.
Luna oczywiście nie przejęła się faktem, że nastraszyła niesamowicie swoją podopieczną, ponieważ za bardzo była przejęta tym, jak wiele od ich misji zależy i na tym, aby odnaleźć pozostałe Czarodziejki, żeby przejmować się tym, czy panna Tsukino była zaniepokojona, czy też nie.
- A przy okazji, powiedz mi, dlaczego nie powiedziałaś mi o tym, że kawałki Srebrnego Kryształu znajdują się w ciałach moich i pozostałych Czarodziejek? - zapytała po chwili Serena.
- Nie zdążyłam tego zrobić. Zresztą jakie to ma znaczenie?
Serena stanęła w miejscu i popatrzyła oburzona na Meowstica.
- Jakie to ma znaczenie? Ryzykuję życie dla waszej sprawy, a ty mi mówisz, że nie muszę wiedzieć tak istotnego szczegółu jak to, że coś tkwi w mojej piersi?
Luna spojrzała na dziewczynę z uwagą i powiedziała ponuro:
- Ryzykujesz życie nie dla „mojej” sprawy, ale sprawy nasz wszystkich. Dla sprawy, od której zależy los całej Ziemi, a być może i kosmosu. Czy tego chcesz, czy nie, musisz przyjąć to do wiadomości, że w tej sprawie musisz zapomnieć o sobie i skupić się jedynie na tym, aby wykonywać dobrze swoje zadanie.
- Aha, czyli nic dla siebie, wszystko dla Ziemi?
- Możesz to sobie tak nazywać, bo w sumie to tak właśnie wygląda.
Serena nie była bynajmniej zachwycona tymi słowami. Zacisnęła prawą dłoń w pięść i powiedziała:
- Nie podoba mi się ton, w jaki zmierza ta rozmowa.
- Może ci się podobać albo nie, to nie ma znaczenia. Gra toczy się o naprawdę wysoką stawkę. Nie ma więc czasu na grymasy, musisz podejść do tego na bardzo poważnie. Im bardziej, tym lepiej dla ciebie.
Serena rozważała sobie w głowie te słowa. Wiedziała, że Luna ma rację, choć nie podobała się jej metoda pozyskania jej osoby do tego zadania. Ostatecznie ta oto Pokemonka obdarzona ludzką mową pozwala sobie na zbyt wiele, werbując ją do swojej krucjaty nawet nie pytając o zgodę. Ale cóż... Być może miała rację, że w taki sposób do tego należy podchodzić? Ostatecznie za wiele od jej czynów teraz zależy. Mimo wszystko Luna mogłaby lepiej podchodzić do ludzi. Jakby przecież nie patrzeć, zmusiła ją do współpracy bez pytania o zgodę i nawet nie raczyła jej o jakże ważnych sprawach informować. Do tego zachowywała dla siebie tajemnice. Nie sprzyjało to bynajmniej dobrej współpracy w przyszłości.

***


Zgodnie z poleceniem Luny, Serena zachowała całkowitą dyskrecję w szkole i nikomu nie opowiedziała o swojej przygodzie. Chociaż bardzo ją kusiło do tego, aby opowiedzieć Dawn lub Ashowi o tym wszystkiemu, jednakże musiała milczeć nawet przed nimi. Sprawiało jej to naprawdę dużą przykrość, ponieważ jak dotąd nigdy nie miała przed tą dwójką żadnych tajemnic. Teraz jednak miała, ponieważ było to konieczne, ale kto powiedział, że konieczność jest przyjemna?
Dlatego rozmowy na szkolnym korytarzu i przed szkołą podczas przerw nie były tego dnia zbyt przyjemne, ponieważ Serena musiała ukrywać przed Dawn i Ashem bardzo ważne sprawy, które ciążyły jej niesamowicie mocno. Tak bardzo chciała się wygadać, paliło ją to od środka, a nie mogła nic zrobić. Musiała milczeć o wszystkim, co się działo ostatnio w jej domu, bo zbyt wiele od tego zależało.
- Sereno, moja droga. Jesteś dzisiaj strasznie milcząca - powiedziała do niej Dawn życzliwym tonem - To do ciebie nie pasuje. Zawsze opowiadałaś mi bardzo ciekawe ploteczki lub co robiłaś poprzedniego wieczoru, a teraz nie tylko milczysz o tym, ale jeszcze chyba nie słuchasz mnie za bardzo.
Serena uśmiechnęła się do dziewczyny przepraszająco i powiedziała:
- Wybacz, Dawn. Nie chcę cię urazić. Po prostu źle spałam w nocy i nieco się źle teraz czuję. Poza tym mama trochę choruje i w ogóle.
- Ojej, choruje? A czy to coś poważnego? - zapytał Ash wyraźnie niespokojny o los matki swojej serdecznej przyjaciółki.
Serena zarumieniła się lekko. Wiedziała, że nie powinna kłamać, bo przecież jej mama nie była chora. To znaczy była mocno osłabiona po tym, co się stało w ich domu poprzedniego wieczoru i została tego dnia w łóżku, aby wypocząć sobie po tych wszystkich ekscesach i wrażeniach, choć oczywiście cały czas powtarzała córce, iż bardzo chciała zobaczyć znowu w akcji Czarodziejkę z Księżyca. Dlatego też nie była chora, raczej osłabiona. Kłamanie o tym, że była chora i to jeszcze jej przyjaciołom nie było zbyt fair, a nawet niebezpieczne. Co będzie, jeżeli któreś z nich zechce odwiedzić jej mamę i złożyć jej życzenia powrotu do zdrowia i wtedy zobaczy jej matkę całą i zdrową? Lepiej było więc w miarę skutecznie z tego jakoś wybrnąć. Dlatego powiedziała:
- Przepraszam, źle się wyraziłam. Mama jest po prostu osłabiona, miała jakieś koszmary w nocy czy coś i nie mogła spać, teraz wypoczywa. Ale ona sama ma się za obłożnie chorą i musi odpoczywać, aby odzyskać siły do życia.
- Aha, rozumiem. Takie buty - zachichotała Dawn, rozumiejąc już wszystko, co mówiła jej przyjaciółka.
Ash i jego siostra uśmiechnęli się zabawnie. Dobrze wiedzieli, że Grace, czyli mama Sereny ma nieraz tendencję do tego, aby przesadnie podchodzić do sprawy swego zdrowia. Nieraz zdarzało się jej mieć ataki hipochondrii i być przekonaną o tym, że jest ciężko chora nawet wówczas, kiedy była tak naprawdę zdrowa, tylko psychicznie nie czuła się najlepiej. Uspokoili się więc, a Serena, choć nadal miała wyrzuty sumienia za okłamywanie przyjaciół, to jednak były one o wiele mniejsze teraz, ponieważ praktycznie powiedziała prawdę, lekko tylko naginając fakty, jak chociażby zmyślając opowieść o koszmarach sennych swojej mamy. Ucieszyło ją jednak, że przyjaciele nie naciskają i nie próbują z niej wycisnąć prawdy wbrew jej woli lub dopytywać się o szczegóły, które zmusiłyby ją do kolejnych kłamstw, a których tak bardzo chciała uniknąć.
Serena spędziła miło czas w szkole, lekcje nie były zbyt trudne, a poza tym były one niesamowicie przyjemną odmianą od dość niezwykłego i zarazem także dość groźnego zadania, którego się podjęła, a raczej, w którego podjęcie się została w sposób naprawdę bezczelny wmanewrowana przez Lunę. Można zatem śmiało powiedzieć, że znalazła ukojenie w szkolnych obowiązkach i rzuciła się w ich wir, aby nie myśleć o tym, co ją jeszcze czekało, a była pewna tego, iż na pewno to nie jest jeszcze koniec.
Gdy wychodziła ze szkoły, to zauważyła Lunę, która uważnie przyglądała się jej, lekko tylko wysuwając głowę zza drzewa. Dała znak łapką na znak, żeby do niej podeszła. Serena więc odczekała, aż tłum uczniów, wśród którego znajdowała się, odejdzie jak najdalej od niej, po czym podeszła do Luny.
- Co się stało? - zapytała ją.
- Słuchaj, odkryłam już, kim jest kolejna Czarodziejka - powiedziała do niej Luna.
- Naprawdę? Kto to taki? I gdzie ona teraz jest?
- To kolejna dziewczyna w twoim wieku. Ale nie było jej dzisiaj w szkole. O ile dobrze zauważyłam, opiekowała się swoim dziadkiem i dlatego musiała przy nim pozostać.
- Rozumiem. Czy ją znam?
- Nie wiem. To taka rudowłosa dziewczyna. Mieszka z dziadkiem niedaleko stąd, tak na obrzeżach miasta.
- Znasz jej imię?
- Nie znam. Ale to teraz bez znaczenia. Musimy się z nią skontaktować i to jak najszybciej, zanim zrobią to agenci królowej Domino.
- W porządku. Chodźmy do niej natychmiast.
Luna uśmiechnęła się delikatnie do Sereny, kiedy to usłyszała.
- Na takie słowa właśnie czekałam, Czarodziejko. Ruszajmy więc!

***


Serena i Luna ruszyły w drogę. Pokemonka ją prowadziła. Dziewczyna szła za nią posłusznie, bardzo zaintrygowana tym wszystkim. W głowie próbowała zaś sobie jakoś ułożyć plan rozmowy z dziewczyną, gdy już ją spotkają. Oczywiście wszystko, co tylko próbowała wymyślić, nie tylko wcale nie kleiło się ze sobą, ale również nie wychodziła z tego jakaś w miarę sensowna rozmowa. I chyba nic w tym dziwnego. Bo przecież jak można było oczekiwać, że bez trudu wejdzie się do domu jakieś dziewczyny, zagada ją i powie się, iż jest ona czarodziejką o wielkiej mocy, która może te moce wykorzystać do uratowania całego świata? To przecież już samo w sobie brzmiało po prostu idiotycznie, irracjonalnie i na tyle bajkowo, że aż niemożliwie. Dlatego nie oczekiwała, że owa Czarodziejka, kim by ona nie była, nie uwierzy jej, jeśli powie jej wszystko, co chce jej powiedzieć. Ponad to jeszcze dochodziło coś innego. Co, jeżeli siły zła już do niej dotarły? Z tego, co miała okazję zobaczyć Serena, było to bardzo możliwe. Te podłe dranie były dość cwane, przynajmniej na tyle, na ile mogła to zobaczyć. W końcu bez większych trudności udało się jej dostać do niej, do Sereny, znaleźć jej dom i choć nie mieli pojęcia, kim jest Czarodziejka z Księżyca, to wiedzieli, że znajduje się w domu pani Evans i to u niej trzeba jej szukać. Co więc przeszkadzało im w tym, aby bez większych trudności odnaleźć rudowłosą Czarodziejkę? Ostatecznie przecież Luna znalazła ją dzisiaj w ciągu paru zaledwie godzin, a skoro ona umiała to zrobić, to na pewno oni również nie musieli mieć z tym jakichkolwiek problemów.
W końcu dziewczyna i Pokemonka dotarli na miejsce. Był nim bardzo ładny dom otoczony niewielkim murem, z ogromnym dziedzińcem, który podzielony był na kilka części. W jednych z nich znajdowały się przyjemnie wyglądające drzewa, w innych grządki z roślinami. Sam dom zaś sprawiał wrażenie bogatego, był on biały z czerwonym dachem, zawierał również w kilku miejscach szklane drzwi. Widać było wyraźnie, że właściciel tegoż miejsca musi posiadać naprawdę dobrą sytuację finansową, skoro stać go było na utrzymanie takiej posiadłości.
- Jesteś pewna, że to tutaj? - zapytała Serena swoją towarzyszkę.
- Oj tak, jestem tego pewna - odpowiedziała Luna i delikatnie się uśmiechnęła - Chociaż chyba wiem, o co ci chodzi. Niekiepski domek, co nie?
- Oj tak, niekiepski. Ja i mama musiałybyśmy chyba całe życie pracować, aby nas było na niego stać.
- Zdecydowanie. No dobrze, to chodźmy.
Podeszli powoli do drzwi i zapukali do nich. Chwilę później nad ich głowami przeleciały jakieś Pokemony ptaki, skrzecząc przy tym groźnie.
- Co to? Strażnicy? - zapytała zaniepokojona Serena.
- Spokojnie, już z nimi rozmawiałam. Nie zrobią nam krzywdy - odparła na to spokojnym tonem Luna - Wiedzą, że przychodzimy w dobrej woli.
- Mam nadzieję, że tak właśnie jest - rzuciła niepewnie Serena.
Ponownie zapukała, ale ponieważ nikt im nie otworzył, nacisnęła ostrożnie i delikatnie klamkę. Drzwi nie były zamknięte na klucz, dlatego też mogła wejść do środka. Skorzystała z okazji i weszła, a za nią uczyniła to także Luna. Obie bardzo uważnie się rozejrzały dookoła. Nikogo nie było.
- Hop-hop! Jest tutaj ktoś?! - zawołała Serena.
Nie wiedziała, czy to, co robi, było mądre, ale mimo wszystko ostatecznie też musiała coś zrobić, aby wiedzieć, czy ktoś jest w domu, czy też nie. Powoli więc zaczęła chodzić po głównym holu w towarzystwie Luny, próbując znaleźć gdzieś dziewczynę, której poszukiwali.
- Jest tutaj ktoś? - zapytała ponownie.
Ponieważ nikt jej nie odpowiedział, zaczęła bardzo ostrożnie zaraz zaglądać do innych pokoi. W jednym z nich zastała dziewczynę ubraną w białe kimono, siedząca sobie spokojnie po turecku na poduszkach, odwrócona plecami do Sereny i Luny. Jej ręce rozłożone po bokach wskazywały na to, że prawdopodobnie ona teraz medytowała. Włosy dziewczyny były rude.
- To ona? - zapytała cicho Serena.
- Nie inaczej - odpowiedziała jej Luna.
Serena podeszła powoli do dziewczyny, która mamrotała coś pod nosem. Nie była pewna, co dokładniej mówi, ale usłyszała pośród nich takie słowa jak: „Dobre duchy” oraz „wspomóżcie go”. Dotknęła delikatnie ramienia dziewczyny, ta zaś poderwała się dziko ze swojego miejsca, odwróciła się gwałtownie, po czym dość ostrym ruchem ręki przykleiła jakiś kawałek papieru do czoła Sereny.
- Idź precz, zły demonie! - krzyknęła rudowłosa.
- Zwariowałaś czy co?! - wrzasnęła na nią Serena.
W rudowłosej i zwariowanej pannicy rozpoznała swoją koleżankę ze szkoły, pannę Misty. Początkowo, gdy ta siedziała do niej odwrócona plecami, nie była w stanie jej poznać, a dodatkowo także nie znała jej domu, nigdy nie miała okazji ani też ochoty, aby ją odwiedzić. Zresztą Misty była raczej typem odludka i nigdy nie zapraszała nikogo do siebie. Z tego powodu raczej mało kto wiedział o tym, gdzie i jak mieszka.
- Serena? To ty? - zdziwiła się Misty, kiedy już rozpoznała osobę, którą nagle zaatakowała tajemniczym papierkiem.
- A kto? Demon? - zapytała poirytowana jej zachowaniem Serena, odklejając sobie prostokątny kawałek papieru, który Misty przykleiła jej do czoła.
Na papierze widniały jakieś japońskie znaki, ale dziewczyna nie umiała ich odczytać.
- Co to jest? - zapytała ze złością Serena.
- Egzorcyzm przeciwko demonom - odpowiedziała jej z lekkim uśmiechem na twarzy Misty - W kulturze Wschodu stosuje się takie do odganiania demonów i innych złych duchów.
- Czy ja ci wyglądam na złego ducha?
- Na ducha nie, ale na złą i owszem.
Misty była ubawiona całą tą sytuacją, czego jednak nie podzielała Serena. Ta bowiem próbowała sobie gwałtownie zetrzeć ręką z czoła resztki kleju, jakie na nim pozostały.
- Wszystkich gości tak traktujesz? - zapytała ze złością.
- Nie, tylko nieproszonych - odparła ironicznie Misty.
Serena wytarła sobie już czoło i popatrzyła uważnie na rudowłosą.
- Słuchaj, nie gniewaj się, że cię nachodzę, ale mam do ciebie bardzo ważną sprawę. Musisz mnie wysłuchać.
- Jaką sprawę? - zapytała Misty.
- Zaraz ci wszystko wyjaśnię - powiedziała Serena.
Nie zdążyła jednak przejść do wyjaśnień, ponieważ chwilę później rozległ się na zewnątrz jakiś głośny krzyk przerażenia. Obie dziewczyny zaniepokojone, gdy to usłyszały, natychmiast skierowały swój wzrok ku oknu. Podbiegły przerażone do niego i zobaczyły wtedy, że w ogrodzie jest Dawn, którą szarpały właśnie jakieś dwie wysokie osoby w czarnych strojach. Serena doskonale je rozpoznała. To byli Jessie i James.
- To Dawn! - zawołała przerażona Misty - Ale kim są ci dwoje, którzy ją teraz szarpią? Nie znam ich.
- A ja ich znam, ale od najgorszej strony - odpowiedziała Serena - To bydlaki i łotry. Ale czego oni chcą od naszej przyjaciółki?
Luna zasyczała ze złości i powiedziała:
- A niech to licho! Że też nie pomyślałam, aby poszukać jej w szkole. Tylko zabrałam się za poszukiwania na mieście.
Serena i Misty odwróciły się za siebie i skierowały swój wzrok na Lunę. Ale na Serenie widok ten nie zrobił żadnego wrażenia, wszak była już doskonale z nim obeznana, z kolei zaś Misty była przerażona. Złapała się za serce i zawołała:
- Zły duch! Demon jakiś!
Luna przewróciła załamana oczami i powiedziała z wyraźnym politowaniem:
- Naprawdę nie stać cię na inne wyjaśnienie?
- Spokojnie, to moja nowa przyjaciółka - odpowiedziała Serena - Nie zrobi ci nic złego. Właśnie ona mnie tutaj przyprowadziła.
- Ona? Właśnie ona? - zdziwiła się rudowłosa - A po co? I kim ona jest?
- Na wszystkie wyjaśnienia przyjdzie jeszcze pora - odparła Luna - Ale teraz musimy się brać do dzieła. Posłuchaj mnie, Misty. Musisz nam pomóc uratować Dawn przed tymi łajdakami.
- No dobrze, ale jak? - zapytała dziewczyna.
- W bardzo prosty sposób - odpowiedziała jej Pokemonka - Wyciągnij prawą dłoń w górę i zawołaj: „Potęgo Marsa, przemień mnie!”.
Misty nie była pewna, czy ma jej posłuchać, ale widząc uśmiechniętą i pewną minę Sereny, zrozumiała, że musi jej posłuchać i to właśnie zrobiła. Wyciągnęła lekko dłoń w górę i zawołała:
- Potęgo Marsa, przemień mnie!
Chwilę później Misty uniosła się lekko w górę, otoczona została poświatą, ubranie na niej zanikło i zostało zastąpione przez strój podobny do marynarskiego mundurku szkolnego, a także czerwoną maskę zasłaniającą jej górną część twarzy. Prócz tego włosy się jej wydłużyły do nienaturalnych rozmiarów, po czym opadła lekko na podłogę. Zdziwiona spojrzała na swoje odbicie w lustrze i zapytała:
- To jestem ja?
- Tak, to ty - odpowiedziała jej Luna - Witaj, Czarodziejko z Marsa.

***


- Zaczynasz mi powoli działać na nerwy - powiedziała Jessie do Dawn, wciąż trzymając mocno ją za poły ubrania i unosząc lekko w górę - Lepiej przestań to robić, bo nie jestem osobą specjalnie cierpliwą.
- Potwierdzam. Ona jest bardzo nerwowa - dodał złośliwie James - Dlatego lepiej powiedz nam, gdzie są pozostałe czarodziejki i jak możemy je znaleźć.
Dawn była niesamowicie przerażona. Pociła się gwałtownie, serce mocno mu biło w piersi, a ciało drżało ze strachu.
- Już wam mówiłam sto razy, nie wiem, kim są te całe czarodziejki. Ani jak się do nich dostać - powiedziała - I nie wiem, dlaczego sądzicie, że ja mogę coś o tym wiedzieć.
- Ona chyba naprawdę tego nie wie - stwierdził James, uważnie przyglądając się dziewczynie.
Jessie również popatrzyła w twarz Dawn, pomyślała przez chwilę i dodała:
- Chyba masz rację. Trudno, tak czy inaczej, nasze sensory nie mogą kłamać. Ta dziewucha musi być kolejną czarodziejką. Musi też mieć w swoim ciele kolejny fragment Srebrnego Kryształu.
- Więc na co jeszcze czekamy? Wydobądźmy go! - zasugerował James.
Jego wspólniczka uśmiechnęła się podle, po czym puściła Dawn i zaraz po tym wypowiedziała zaklęcie. Jej ofiara wówczas uniosła się w górę, rozłożyła ręce w bezradnej niemocy, a z jej gardła dobył się dziki krzyk bólu. W tej samej chwili z piersi wysunął się jej niewielki kawałek kryształu barwy niebieskiej. Jessie z zadowoleniem wyciągnęła ku niemu dłonie, ale wtem w jej dłonie uderzył silny jasny promień. Kobieta syknęła z bólu, kamień upadł na ziemię, podobnie zresztą jak i Dawn. Jessie spojrzała ze złością w kierunku, z którego dobiegł ją atak, a tam dostrzegła dobrze już jej znane postaci Czarodziejki z Księżyca, Luny i Fennekina. Wraz z nimi była jeszcze jedna czarodziejka, której tożsamości jeszcze nie znała ani ona, ani jej wspólnik.
- Zostawcie ją! - zawołała ze złością w głosie Czarodziejka z Księżyca.
- No proszę, nasza stara znajoma - powiedziała złośliwie Jessie - I chyba ktoś jeszcze, kogo nie mieliśmy przyjemności poznać.
- Tak, nasza znajoma przyprowadziła koleżankę - dodał James niemalże tym samym tonem, co jego wspólniczka - I to chyba tą, której poszukiwaliśmy.
- Zależy, kogo poszukiwaliście - powiedziała druga czarodziejka - Ja jestem Czarodziejka z Marsa, a wy macie teraz solidnie przechlapane.
- Doprawdy? A co nam zrobisz, panienko? Zechcesz nam sprawić lanie?
Po tych słowach Jessie ryknęła gromkim śmiechem, podobnie jak i James.
- Dobra, pokaż im teraz, że nie żartujesz - powiedziała Luna do Czarodziejki z Marsa.
Ta zaś, korzystając z jej wcześniejszych poleceń, złączyła ze sobą mocno oraz bardzo silnie palce wskazujące obu dłoni, po czym wyleciał z nich dość spory słup ognia, który o mało nie uderzył w Jessie i Jamesa, ci jednak w ostatniej chwili się zdołali uchylić i pocisk nie doleciał do celu.
- No proszę, nasza mała dziewczynka umie gryźć - powiedziała Jessie, a jej głos przemienił się z milutkiego i rozbawionego w wyjątkowo okrutny.
- Poddajecie się? - zapytała Czarodziejka z Księżyca.
- Chyba śnisz! - zawołał James - My się dopiero rozgrzewamy.
On i Jessie szybko pozbierali się, po czym wydobyli pokeballe, które rzucili przed siebie z dzikim impetem. Z obu kul wyskoczyły nagle jakieś stwory, bardzo podobne do Pokemonów, jednakże mające czerwone, nienaturalne oczy. Serena już miała styczność z podobnym zjawiskiem, dlatego też bez trudu rozpoznała, z czym mają teraz do czynienia.
- Demony - wyszeptała do Misty - Musimy z nimi walczyć.
Czarodziejka z Marsa uśmiechnęła się lekko i odparła:
- Na demony mam swoje sposoby.
Gdy jeden z przerażających stworów skoczył w jej stronę, Czarodziejka bez choćby cienia strachu wydobyła nie wiadomo skąd niewielki papier z wypisanym na nim egzorcyzmem, powtarzając po cichu:
- Idź precz, demonie. Idź precz... Idź precz... Niech to miejsce wolne będzie od ciebie dziś i na zawsze.
Po tych słowach, przykleiła dzikim ruchem ręki kartkę do czoła stwora. Ten zaryczał groźnie i rozpłynął się w powietrzu. Czarodziejka zadowolona odetchnęła z ulgą, ale jej radość szybko minęła, kiedy zobaczyła swoją przyjaciółką, jak ta z trudem próbuje odeprzeć ataki kilku demonów naraz. Pomagał jej w tym wierny jak zawsze Fennekin, jednak demony silnie się trzymały i nic nie wskazywało na to, aby miały one zostać zmuszone do ucieczki.
- Słuchaj, nie obraziłabym się, gdybyś mi trochę pomogła - powiedziała nie bez cienia złośliwości Serena.
Misty uśmiechnęła się po przyjacielsku i nieco zawadiacko zarazem, po czym skrzyżowała ze sobą palce wskazujące obu dłoni i wystrzeliła z nich bardzo duży strumień ognia, jeszcze większy niż poprzedni. Strumień ten uderzył w jednego z demonów, spalając go i niszcząc. Fennekin spojrzał zdumiony na czarodziejkę, najwyraźniej dziwiąc się, że on też atakował ogniem demony i jakoś jego ogień nie był w stanie ich zniszczyć, tylko lekko je ranił. Pomyślał, że widocznie ataki magii Czarodziejki z Marsa muszą być znacznie silniejsze niż jego.
Przy wsparciu Misty, Serena zaczęła o wiele łatwiej radzić sobie z demonami, które ją atakowały. Obie czarodziejki ramię w ramię walczyły, wspierane cały czas przez dzielnego Fennekina. Tymczasem Luna podbiegła do leżącej wciąż na ziemi Dawn i zawołała do niej:
- Wstawaj, Czarodziejko! Musisz im pomóc!
Dawn spojrzała na nią zdumiona i przerażona zarazem, nie bardzo wiedząc, co powinna zrobić.
- Ty... Ty mówisz? - zapytała, nie kryjąc przy tym swego szoku.
Luna wywróciła ze złości oczami i mruknęła:
- Serio? Gadający kot w tej sytuacji najbardziej cię dziwi?
- Nie, ale w połączeniu z tym wszystkim...
- Nie mamy teraz czasu na pogaduszki i wyjaśnienia. Czarodziejki potrzebują twojej pomocy. Musisz więc się wziąć w garść i im pomóc.
- Pomóc? Ale jak?
- W bardzo prosty sposób - odpowiedziała Luna - Wstań, podnieść prawą rękę w górę i zawołaj: „Potęgo Merkurego, przemień mnie!”.
Dawn zdziwiła się jej prośbą, ale wykonała ją. Korzystając z tego, że Jessie i James byli nazbyt zajęci posyłaniem do walki kolejnych demonów, podniosła się szybko z ziemi, wyciągnęła w górę prawą rękę i zawołała:
- Potęgo Merkurego, przemień mnie!


Chwilę później uniosła się powoli w górę, po czym została otoczona przez jakąś magiczną poświatę. Poczuła, że nie ma na sobie ubrania i instynktownie się osłoniła, ale to uczucie nie trwało jednak długo, gdyż prędko na jej ciele zjawiło się nowe ubranie, strój niezwykle podobny do tego, jaki nosiły poprzednie dwie czarodziejki, ale z niebieskimi dodatkami. Jej głowę ozdobił taki sam diadem, jaki zdobył czoła jej koleżanek, tylko z niebieskim kamieniem, a górną część twarzy jej ozdobiła spora maska, wyglądająca trochę jak wielkie okulary lub maska na jakiś karnawał. Taka sama, jaką miały na sobie Czarodziejka z Księżyca i Czarodziejka z Marsa, ale jej była oczywiście niebieska. Opadła powoli na ziemię w takim oto stroju i zaczęła na siebie spoglądać w lekkim szoku.
- Wow... Naprawdę nie wiem, co powiedzieć, poza... Wow!
Luna uśmiechnęła się do niej nieco ironicznie i powiedziała:
- Później będziesz podziwiać swój wygląd. Teraz musisz dołączyć do swoich przyjaciółek i walczyć, Czarodziejko z Merkurego.
- Walczyć? Ale jak? W jaki sposób mam walczyć? Jaką moc posiadam?
- Spokojnie, poczujesz instynktownie. Ruszaj!
Czarodziejka z Merkurego, gdyż teraz nią stała się Dawn, ruszyła w kierunku Jessie i Jamesa i krzyknęła do nich:
- Hej, mogę się wtrącić?!
Po tych słowach poczuła rzeczywiście instynktownie, co powinna zrobić. Jej obie dłonie skrzyżowały się w coś na kształt dzióbka, z którego wyleciał potem wielki strumień wody. Uderzył on w oboje przeciwników, będącymi wówczas w zbyt wielkim szoku, aby jakkolwiek zareagować. Porwaniem strumieniem wody polecieli dziko za siebie i uderzyli w mur otaczający cały budynek.
- Co się dzieje?! - zawołał zdumiony James, masując sobie obolałe plecy.
- Kolejna czarodziejka dołączyła do paczki - odparła Jessie, patrząc ze złością na napastniczkę.
Dawn tymczasem nie przejmowała się nimi, tylko z miejsca dołączyła do walki, jaką toczyły Czarodziejki z Księżyca i z Marsa. Złączyła ze sobą ponownie palce, ale tym razem w inny kształt i wypuściła z nich spory strumień bąbelków, które zaatakowały napastników. Jednego z nich roztrzaskały na kawałki, kolejnych zaś osłabił, ale częściowo także rozjuszył i sprawił, że teraz ich atak skupił się na nowej czarodziejce. Na szczęście, mocno już osłabione walką Serena i Misty, w tej chwili zdołały zebrać wszystkie siły i wesprzeć atakowaną Dawn, wskutek czego demony znalazły się w krzyżowym ogniu z trzech różnych stron, atakowane przez moce ognia, wody i Księżyca. Oczywiście, nie mogły one w ten sposób skutecznie walczyć i dlatego szybko zostały unicestwione, co doprowadziło do furii Jessie i Jamesa.
- Rozwaliły nasze demony! - wrzasnęła pani generał - Dość już tej zabawy! Chyba musimy osobiście interweniować!
Zanim zdążyła jednak zrobić ruch ręką i wypuścić z niej jakieś ponure moce, w jej dłoń uderzyło coś ostrego i twardego. Blisko jej nóg wbiła się ze świstem w ziemię piękna, czerwona róża, którą ktoś musiał mocno rzucić w jej kierunku jak nożem. Spojrzała wraz z Jamesem w kierunku, z którego ów pocisk przyleciał i zauważyła wówczas stojącego na dachu budynku Tuxido, uśmiechającego się do nich w złośliwy sposób.
- Wybaczcie, ale muszę wam przerwać tę zabawę. Była przyjemna, ale każda zabawa musi się kiedyś skończyć.
- O nie! To znowu on! - jęknął przerażony James - Znowu wszystko popsuje! I co teraz robimy?
- Biorąc pod uwagę fakt, że przeciwnicy mają przewagę liczebną, sugeruję jak najszybszy odwrót - odpowiedziała mu Jessie.
Oboje pozbierali się szybko z ziemi i rzucili do ucieczki, na ich drodze jednak stanęły czarodziejki w pozach bojowych.
- Nigdzie nie idziecie! - zawołała Czarodziejka z Marsa.
- Przykro mi, ale jak powiedział wasz przyjaciel, koniec imprezy - odparła na to złośliwie Jessie, po czym wyjęła coś zza pazuchy i cisnęła tym dziko o ziemię. Wtedy podniósł się ogromny tuman kurzu, który odebrał na chwilę widoczność naszym bohaterkom, a kiedy opadł, to przeciwników już nie było. Zniknęli gdzieś w labiryncie ulic miasta.
- Uciekli nam! - syknęła ze złości Czarodziejka z Marsa.
- Spokojnie, jeszcze ich złapiemy - uspokoiła ją Czarodziejka z Merkurego.
Przyjaciółka z Marsa spojrzała na nią zaintrygowana i powiedziała:
- No proszę, a więc jest nasz teraz trójka.
- Tak i całkiem przyjemnie się z wami walczy - odpowiedziała Dawn - Choć nadal nie rozumiem wszystkiego, co się tu stało.
- Spokojnie, na wyjaśnienia przyjdzie czas później - odparła Luna i rozejrzała się nerwowo dookoła siebie - Gdzie jest kryształ?
- Jaki kryształ? - zapytała Czarodziejka z Księżyca.
- Ten, który wydobyli z ciała Czarodziejki z Merkurego - wyjaśniła kotka i spojrzała pytająco na wyżej wspomnianą osobę.
- Nie wiem, nie patrzyłam na niego - rozłożyła bezradnie ręce Dawn.
Czarodziejki zaczęły rozglądać się dookoła siebie, ale nigdzie nie dostrzegły przedmiotu swoich poszukiwań.
- Wygląda na to, że zabrali go ze sobą - stwierdziła Serena.
- To niedobrze - powiedział Tuxido, zwinnie zeskakując na ziemię, a wraz z nim uczynił to towarzyszący mu Pikachu - Każdy kawałek Srebrnego Kryształu w rękach naszych wrogów przybliża ich do zwycięstwa nad nami.
- Może ktoś mi dokładniej wyjaśnić, kim są ci „nasi wrogowie” i czego oni od nas chcą? - zapytała Czarodziejka z Merkurego.
- Właściwie, to sama chciałabym to wiedzieć - dodała Czarodziejka z Marsa.
- Spokojnie, na wszystko przyjdzie właściwa pora - odparła Luna - Ale teraz powinniśmy jak najszybciej stąd odejść, a wcześniej wydobyć z ciała Czarodziejki z Marsa kolejny kawałek Kryształu.
- Z mojego ciała? To ten kamyczek jest też i we mnie? - zapytała przerażona i też nieco zdegustowana Misty.
- Tak i musimy go z ciebie wydostać, zanim oni cię dopadną i to zrobią.
- Nie ma mowy! Nie pozwolę niczego z siebie wydobywać. Widziałam, jakie to jest bolesne. Nie zamierzam pozwalać się wam tak traktować.
- Spokojnie, nie panikuj. Oni robili to boleśnie, bo pracują dla sił mroku. Nie znają innych metod działania. My zrobimy to inaczej.
- Racja. Pozwólcie mnie - wtrącił się do rozmowy Tuxido.
Podszedł do Czarodziejki z Marsa, wyciągnął ku niej rękę i wyszeptał pod nosem jakieś zaklęcie. Chwilę później Misty lekko szarpnęło, potrząsnęło, a chwilę potem z jej ciała wynurzył się niewielki, czerwony kamień, unoszący się delikatnie w powietrzu. Tuxido zadowolony złapał kamień do ręki i wsunął go do małego puzderka, które wydobył z kieszeni.
- Lepiej będzie, jeżeli ja będę tego strzegł - powiedział z nieco zawadiackim uśmiechem na twarzy - Wy macie nieco inne zadanie do wykonania.
- Rozumiem, że ty w wykonaniu tego zadania nam nie pomożesz? - zapytała ze złośliwym tonem Misty.
- Przestań, przecież on już nam pomaga. Czemu miałby dalej tego nie robić? - spytała ze złością w głosie Serena.
- Nie inaczej, moje słodkie czarodziejki - odpowiedział jej Tuxido, po czym lekko dotknął palcami podbródka Sereny - Każde z nas musi wykonywać swoje zadanie, ale moje wiąże się bezpośrednio z waszym. I nie bójcie się. W razie czego zawsze chętnie wam pomogę, gdy tylko będę w pobliżu.
Serena poczuła, że rumieni się na obu policzkach pod wpływem dotyku tego tajemniczego nieznajomego wybawcy. Nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć, ale po chwili zdołała wykrztusić z siebie kilka słów.
- Na pewno tak będzie. Wierzymy w ciebie.
- Dziękuję za wiarę, Czarodziejko z Księżyca - rzekł pieszczotliwie Tuxido - Mam nadzieję, że któregoś dnia będziemy mogli zdjąć maski i spojrzeć sobie w oczy bez nich.
- Również mam taką nadzieję - odparła na to Serena, jeszcze mocniej się przy tym rumieniąc.
Tuxido uśmiechnął się i pocałował ją delikatnie w usta, po czym zwinnie jak kot przeskoczył nad głowami wszystkich czarodziejek, a następnie pobiegł przed siebie, znikając po chwili z oczu swoich przyjaciółek.
- Kim jest ten koleś? - zapytała Czarodziejka z Marsa.
- To nasz sojusznik, Tuxido - odpowiedziała Luna - Dwa razy już wsparł nas w walce z siłami zła.
- Jest bardzo waleczny - powiedziała Czarodziejka z Merkurego.
- Tak i niesamowicie bezczelny - odparła Czarodziejka z Marsa.
- Możliwe, ale i niesamowicie słodki - westchnęła zachwycona Czarodziejka z Księżyca, wypatrując w oddali kształtu jego powiewającej na wietrze peleryny.
Dawn i Misty, widząc jej zachwyt, parsknęły śmiechem, ubawione na całego tym widokiem.
- Dobra, dość już tych śmichów-chichów - rzuciła po chwili Czarodziejka z Marsa - Chyba już pora, żeby ktoś nam wyjaśnił, o co dokładniej tutaj chodzi.
- Racja, należą się nam chyba jakieś wyjaśnienia - dodała Czarodziejka z Merkurego.
- Spokojnie, zaraz wszystko wam wyjaśnię - powiedziała Luna - Ale lepiej już zmieńmy miejsce. Tu nie najlepiej się rozmawia.

***


Królowa Domino patrzyła ze złością na Jessie i Jamesa, stukając nerwowo palcami w oparcie swojego tronu.
- Nie tego się po was spodziewałam, moi generałowie - powiedziała, powoli wypuszczając słowa z ust - Nie takiego raportu od was oczekiwałam.
- Bardzo przepraszamy, Wasza Wysokość - odparła przepraszającym tonem Jessie - Naprawdę nie wiemy, jak mogło do tego dojść. Gdyby nie ten Tuxido...
- Nie obchodzą mnie wasze wymówki - stwierdziła ponuro królowa Domino - Nimi nie zdołam nakarmić naszego pana, podobnie jak i nie zdołam przejąć nad tym światem władzę.
- Osiągnęliśmy jednak pewien sukces. Mamy jeden z kawałków Kryształu - powiedział James, oczekując chociaż jednej pozytywnej opinii od swej władczyni.
Królowa jednak nie sprawiała wrażenie zadowolonej z takiego obrotu spraw.
- Jeden z kawałków to za mało. Oni mają już dwa. Ponieśliście porażkę na wszystkich możliwych frontach.
- Następnym razem, Wasza Wysokość, pójdzie nam lepiej - rzekła Jessie.
- Następnym razem? - spytała złośliwie Domino - O nie, moi przyjaciele. Nie będzie następnego razu. W każdym razie nie dla was. Odbieram wam tę sprawę.
- Ależ Wasza Wysokość...
- Milcz, Jessie! Wasze tłumaczenia i wymówki nic mnie nie obchodzą. Dość się już ich nasłuchałam. Oczekuję efektów, a nie tłumaczeń. Dostaliście ode mnie swoją szansę. Zmarnowaliście ją. Wasza strata. Teraz ktoś inny podejmie się tego zadania.
Jessie i James przerażeni spojrzeli na siebie, a potem na królową i już chcieli zaprotestować, jednak jej surowe spojrzenie odebrało im resztki odwagi i dlatego zachowali milczenie.
- Teraz zajmą się tym Butch i Cassidy.
Jak na zawołanie, w sali tronowej zjawili się kolejni generałowie w szarych mundurach wojskowych. Też byli to mężczyzna o kobieta. Mężczyzna był wysoki i szczupły, miał zielone włosy i ponurą twarz, kobieta była mu równa wzrostem, miała ciemno-żółte włosy i złośliwość wymalowaną na fizjonomii. Oboje najpierw skłonili się swej władczyni, a potem z pogardą spojrzeli na Jessie i Jamesa, którzy zareagowali na to, zgrzytając zębami ze złości.
- Tych dwoje tutaj zawiodło moje oczekiwania i nie dostarczyło mi Srebrnego Kryształu, choć otrzymali ode mnie wszystkie niezbędne do poszukiwań rzeczy, nawet lokalizator fragmentów Kryształu. Zawiedli moje oczekiwania i dlatego nie zamierzam dłużej powierzać im tego zadania. Teraz powierzam je wam. Zadbajcie o to, aby mnie nie zawieść.
- Nie zawiedziemy, Najjaśniejsza Pani - powiedział Butch, kłaniając się nisko królowej Domino.
- Wykonamy nasze zadanie - dodała złośliwie Cassidy, również wykonując ukłon w kierunku swojej władczyni.
Następnie oboje spojrzeli na Jessie i Jamesa, uśmiechając się podle.
- Nie bójcie się, nie zapomnimy o was, gdy już wygramy - powiedział Butch.
- Postaramy się o to, aby nie zabrakło dla was zajęcia, kiedy już będzie po wszystkim - dodała Cassidy - Lochy przecież same się nie posprzątają, czyż nie?
Jessie i James zacisnęli ze złością pięści, patrząc wściekle na swoich rywali, którzy ruszyli przed siebie, aby wypełnić powierzone im zadanie.
- Jeszcze zobaczymy, kto będzie sprzątał lochy - wysyczała ze złością Jessie.
- Pożałują tego, że z nas kpili - dodał po cichu James.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...