niedziela, 26 maja 2019

Przygoda 121 cz. IV

Przygoda CXXI

Domek na wsi cz. IV


Następnego dnia po tej imprezie w barze, Ellie wpadła na pomysł, aby odwiedzić tę jakże uroczą parę małżeńską, która dała nam taki super popis poprzedniego wieczoru. Dowiedziała się od znajomej, że ta parka wynajęła posiadłość na wrzosowiskach niedaleko naszego miasteczka, a żeby było zabawniej, to przezwali tę posiadłość Wichrowe Wzgórza, co Ellie bardzo się spodobało, bo przecież to prawdziwa romantyczka i uwielbia wszystkich ludzi posiadających podobne upodobania w sprawie literatury czy filmu.
- A skąd twoja znajoma wiedziała o tym, że oni wynajęli tę posiadłość i jak ją nazwali? - zapytałem zainteresowany.
- Spotkała ich przed tą posiadłością - odpowiedziała wesoło Ellie - To bardzo mili i sympatyczni ludzie, choć wyglądają na bardzo młodych.
- Pewnie dopiero co stali się pełnoletni.
- Chyba tak, ale to przecież bez znaczenia. Może ich odwiedzimy?
- Właściwie to czemu nie? I tak nie mam dzisiaj nic ciekawszego do roboty - odpowiedziałem, lekko wzruszając przy tym ramionami - Ale mam tylko nadzieję, że nie są nasłani przez Orsona.
- I co? Będą czekać, aż sami do nich przyjdziemy zamiast spróbować dotrzeć do nas i spróbować nas wykończyć? - zaśmiała się Ellie - Chyba za dużo kryminałów oglądasz.
- Pewnie tak. To chodźmy do nich. Oby tylko byli w domu.
- Jak ich nie będzie, to przyjdziemy później.
Poszliśmy zatem do posiadłości nazwanej Wichrowymi Wzgórzami, choć ja osobiście miałem pewne wątpliwości, czy powinniśmy to robić. W końcu nic o tych ludziach nie wiedzieliśmy, więc nie mieliśmy pewności, czy powinniśmy się im narzucać. Równie dobrze oni mogli tego nie chcieć, a przy okazji jeszcze okazać się niezłymi draniami. Byłem zatem zdania, że lepiej jest nie zawierać tak pochopnie nowej znajomości, a już zwłaszcza z osobami poznanymi w barze, do którego przychodzą często różnego rodzaju ludzie i często są to męty. Kto wie, kim byli ci miłośnicy dzieł Tolkiena? Do tego wciąż w uszach dźwięczały mi pogróżki Orsona, że ja i Ellie jeszcze pożałujemy tego, że go wsadziliśmy do więzienia. Wolałem więc uważać na wszystkich nieznajomych kręcących się w pobliżu, bo pośród nich mógł się czaić zabójca przesłany przez Orsona. Tych dwoje też mogło być zabójcami wysłanymi w celu posłania nas do grobu. Ale skoro Ellie uparła się, aby do nich iść, to postanowiłem jej towarzyszyć, tak na wszelki wypadek.
Dotarliśmy do Wichrowych Wzgórz i zapukaliśmy do drzwi.
- Już idę! - usłyszeliśmy sympatyczny, dziewczęcy głos.
Chwilę później jego właścicielka otworzyła nam drzwi. Była to ta sama blondynka, która poprzedniego dnia śpiewała w barze piosenkę Froda.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? - zapytała.
- Dzień dobry, pani Underhill - powiedziała wesoło Ellie - Jestem Ellie Goodman, a to jest mój mąż Roger. Widzieliśmy państwa występ wczoraj wieczorem.
- Występ? - zdziwiła się dziewczyna.
- Tak, śpiewała pani piosenkę, a pani mąż przygrywał pani wtedy na skrzypcach - wyjaśniła Ellie.
Blondynka uderzyła się dłonią w czoło i zawołała wesoło:
- Ach tak, racja! Ja i Ash daliśmy wczoraj niezły popis! I państwo tam byliście i widzieliście go?
- Tak, byliśmy tam i widzieliśmy go, ale po co zaraz tak oficjalnie do nas mówić? - zachichotała Ellie i wesoło podała rękę miodowłosej - Jestem Ellie Goodman. Ellie.
- A ja Serena Evans-Ketchum - odpowiedziała dziewczyna, ściskając jej dłoń - Ja i mój mąż jesteśmy tu w podróży poślubnej.
- O! To ciekawe! - zawołała Ellie wyraźnie zachwycona - A ja i Roger dopiero co powróciliśmy z podróży poślubnej. Byliśmy na Riwierze. Piękne miejsce.
- O tak! - zgodziłem się z nią - A swoją drogą, to bardzo dziwne, że wybraliście właśnie to miejsce na podróż poślubną. Zakochane pary zwykle wolą jakieś bardziej ciepłe miejsca z plażą i palmami.
- Zwykle tak, ale jestem romantyczką i namówiłam Asha, żebyśmy tu przyjechali i zobaczyli chociaż fragment ojczyzny Szekspira.
- Ale ten dom nazwaliście na cześć Emily Bronte, a nie Szekspira - zauważyła wesoło Ellie.
- A tak, Wichrowe Wzgórza - zachichotała Serena - Po prostu ten dom skojarzył mi się z... O rany! Ale gdzie moje maniery?! Trzymam was tu na progu zamiast zaprosić was do środka! Bardzo was przepraszam! Wejdźcie, proszę!


Dziewczyna wpuściła nas do środka i zamknęła za nami drzwi, aby nie wpuszczać zimna z zewnątrz, a chwilę potem zaprosiła nas do salonu i zaproponowała nam herbatę oraz ciastka. Oczywiście skorzystaliśmy z tego zaproszenia, a kiedy z niego korzystaliśmy, to dołączył do nas mąż uroczej miodowłosej, który przedstawił się nam jako Ash Ketchum. U jego boku dreptał dziwaczny stworek widziany już przez nas w barze. Prócz tego po domu kręciło się inne, równie dziwaczne stworzenie podobne do królika.
- Przepraszam bardzo, że zapytam, ale czy te stworzenia, które wam towarzyszą, to nie są aby Pokemony? - zapytała trochę nieśmiało Ellie.
Nie chciała wyjść na wścibską, dlatego jej pytanie było zadane takim dość niepewnym tonem.
- Ależ oczywiście - odpowiedziała jej wesołym tonem Serena - To są Pokemony. Ten żółty to jest Pikachu, a ta brązowa to Buneary. Pikachu jest Asha, a Buneary jest tymczasowo pod moją opieką.
- Rozumiem - powiedziała Ellie, wpatrując się z zachwytem w te dosyć dziwaczne zwierzaki - Coś mi mówi, że bardzo spodobałyby się one mojej młodszej siostrze.
- Masz siostrę? - zapytała zainteresowana Serena.
- Tak, ma na imię Leslie i mieszka z nami - wyjaśniła Ellie - Z chęcią was z nią zapoznam, jeśli oczywiście zechcecie przyjść do nas wieczorem na kolację.
- Z przyjemnością! - Serena aż klasnęła w dłonie z zachwytu i spojrzała na swego męża - Pójdziemy, Ash?!
- Oczywiście - odpowiedział jej wesoło małżonek - I tak przecież tego wieczoru nie mamy żadnych innych planów, więc dlaczego nie mielibyśmy go poświęcić naszym drogim sąsiadom?
- Doskonale! - Ellie była wręcz uradowana tą odpowiedzią - A zatem, czy siódma godzina wam odpowiada?
Odpowiadała im, dlatego też państwo Ketchum z radością przystali na propozycję mojej żony, która bardzo szybko ich pożegnała wyjaśniając, że chce wszystko przygotować na wieczór, aby goście czuli się jak u siebie w domu. Dlatego też dość szybko pożegnaliśmy naszych nowych znajomych i wróciliśmy do siebie, aby przygotować wszystko na ich przybycie.
- Jesteś pewna, że to rozsądne zapraszać pierwszy raz widziane przez siebie osoby do domu na kolację? - zapytałem Ellie.
Ta zachichotała delikatnie, położyła mi dłoń na ramieniu i powiedziała bardzo wesoło:
- Kochanie, daj już spokój. Czy ty aby nie przesadzasz trochę w swojej ostrożności?
- Ostrożności nigdy nie za wiele, skarbie, a poza tym nie zapominaj o groźbach Orsona, które rzucał w naszą stronę podczas procesu.
- To było zwykłe puste szczekanie i nic więcej. Orson chciał nas tylko nastraszyć. Poza tym, co on nam niby może zrobić z więzienia?
- Żebyś się nie zdziwiła, co on potrafi.
Ellie pocałowała mnie czule w policzek i powiedziała:
- Cieszę się, że jesteś taki ostrożny, ale możesz być spokojny. A poza tym, przy takim czujnym stróżu jak ty nic nam się nie może stać.
Objąłem ją lekko do siebie i zachichotałem czule.
- Boże, Ellie! Jakże ty bywasz uroczo naiwna. Żebyś się nie pomyliła, co do Orsona i co do mnie.
- Jestem pewna, że się nie mylę, a już na pewno nie wobec ciebie.

***


Wróciliśmy z Ellie do domu i rozpoczęliśmy przygotowania do kolacji, na którą to zaprosiliśmy naszych nowych znajomych. Chcieliśmy się im pokazać od jak najlepszej strony, dlatego też dołożyliśmy wszelkich starań, aby goście byli zadowoleni z kolacji u nas. Co prawda nie wiedzieliśmy, co Ash i Sereną lubią jeść, bo przecież nie zdążyliśmy ich jeszcze o to zapytać (ostatecznie dopiero co ich poznaliśmy), ale na tę okoliczność było bardzo proste rozwiązanie - po prostu uszykowaliśmy różnego rodzaju przysmaki, jakie sami lubiliśmy, mając przy tym wielką nadzieję, że coś z tego będzie smakowało Ashowi i Serenie.
Przygotowania zajęły nam trochę czasu, ale uwinęliśmy się z nimi na tyle, że jeszcze zdążyliśmy się przebrać w bardziej eleganckie stroje, które o wiele lepiej nadawały się do przyjmowania gości, niż te noszone przez nas cały dzień. A kiedy już byliśmy gotowi, zaś na zegarze wybiła godzina 7:00 wieczorem, wyszliśmy oboje z domu i zaczęliśmy czekać na naszych gości. Ci przybyli bardzo prędko i do tego punktualnie, ponieważ ledwie co oboje wyszliśmy, a w chyba zaledwie pół minuty później pojawili się państwo Ketchum. Oboje byli elegancko ubrani i uśmiechnięci od ucha do ucha, a do tego Ash trzymał w ręku jakąś siatkę.
- Witajcie! Mam nadzieję, że się nie spóźniliśmy - powiedział wesoło chłopak.
- Skądże! Przyszliście w samą porę - odpowiedziałem.
- To dobrze, bo się bałem, że się spóźnimy - dodał Ash.
- Byliśmy jeszcze na małych zakupach i było ryzyko, że nie zdążymy przyjść na czas - powiedziała Serena.
- Na zakupach? - spytała Ellie.
- A tak, na zakupach - potwierdziła wesoło miodowłosa - Bo przecież nie mogliśmy przyjść tutaj z pustymi rękami.
- Och, proszę was - powiedziała bardzo wzruszonym głosem Ellie - To my mamy was ugościć, a nie wy nas.
- Ale zawsze wypada przyjść w gości z czymś, a nie pustymi rękami.
- Ja tam bym się nie obraziła, gdybyście przyszli bez niczego.
- Ale ja bym się obraziła na samą siebie, gdybym coś takiego zrobiła.
Ellie zaśmiała się lekko i podeszła powoli do Sereny, biorąc ją za ręce, po czym powiedziała:
- Jesteś naprawdę urocza, moja droga. Bardzo chcę, żebyśmy obie się ze sobą zaprzyjaźniły.
- Myślę, że to da się zrobić - odpowiedziała jej wesoło Serena.
Spojrzała potem z wyraźnym zachwytem na nasz dom i dodała:
- A więc to jest Drozdowe Gniazdo? Bardzo ładne.
- Prawda? Nasze urocze, kochane gniazdko - powiedziała wzruszona Ellie.
- Przeklęty dom! - odezwał się nagle czyiś ponury głos.
Odwróciliśmy się za siebie i zauważyliśmy tę głupią staruchę, która już kilka razy łaziła w pobliżu naszego domu i ciągle opowiadała o nim wiele bredni. Baba ta miała tak z około sześćdziesiąt lat, ciemną karnację, czarne włosy, brązowe oczy i chodziła ubrana w dziwaczne, kolorowe szmaty. Z pochodzenia była chyba Cyganką, a nazywała siebie Gudulą.
- To przeklęty dom! W jego murach czai się zło! - krzyczała dalej ta walnięta starucha - Krew tej biednej dziewczyny już na zawsze wsiąkła w tę ziemię! Strzeżcie się! Diabeł krąży w pobliżu jak lew wygłodniały szukając tylko, kogo by tu pożreć! Opuśćcie ten dom, jeśli wam życie miłe!
- Ta, jasne! - zawołałem ze złością - To ty lepiej opuść teren naszego domu, jeśli nie chcesz, żebyśmy wezwali policję!
Starucha popatrzyła na mnie z uwagą i dodała ponuro:
- Strzeż się, mój młody człowieku! Strzeż się ducha samobójczyni! Jej nieodwzajemniona miłość może dopaść i ciebie! Może stać się twoją zgubą, jeśli nie będziesz uważał!
- Tak, tak! Znamy już te śpiewki na pamięć! Wynoś się!
Gudula pomruczała coś jeszcze pod nosem, po czym powoli odeszła w sobie tylko znanym kierunku.
- Kto to był? - zapytał Ash.
- Ach! To tylko Gudula, taka głupia stara Cyganicha - powiedziałem, machając lekceważąco ręką - Od dawna łazi po całej okolicy i narzuca się ludziom opowiadając brednie o tym domu i strasząc każdego, kto tylko chce ją słuchać.
- A to prawda z tą samobójczynią? - zapytała Serena.
- A kto to tam wie? - wzruszyłem ramionami.
- Chodzą takie plotki, że tak około sto lat temu taka jedna dziewczyna powiesiła się tutaj z rozpaczy po tym, jak odrzucił ją chłopak jej marzeń - wyjaśniła Ellie - Ludzie opowiadają, że jej duch krąży w pobliżu nie mogąc zaznać spokoju, ale to prawdopodobnie tylko taka romantyczna, miejscowa legenda.
- Jakoś mało w niej romantyzmu, ale za to dużo grozy - powiedział złośliwie Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Co chcesz? To jest posiadłość w stylu gotyckim. Takie historie tutaj bardzo pasują - stwierdziła dowcipnie Serena.
- Wolałbym, aby tu było bardziej przyjemnie.
- A co? Czy nie jest ci przyjemnie, kiedy wokół ciebie krąży taka lekka atmosfera grozy?
- Lubię lekką atmosferę grozy, ale jak dla mnie ta groza do „lekkiej“ się na pewno nie zalicza.
- Spokojnie, moi kochani. Spokojnie - powiedziała bardzo wesoło Ellie - Proponuję, abyśmy wszyscy chwilowo zapomnieli o wszelkich duchach i zjawach i zajęli się kolacją, na którą was zaprosiliśmy.
- Tak chyba będzie najlepiej - zgodziłem się z nią.
- Nie wiem, czy w takiej atmosferze zdołam zapomnieć o duchu tej samobójczyni, ale spróbuję - zaśmiał się Ash.


Weszliśmy więc do środka i usiedliśmy wszyscy przy stole. Ellie zaś z miejsca podjęła się roli gospodyni.
- Ponieważ nie wiedzieliśmy, co lubicie jeść, to przygotowaliśmy wiele możliwości do wyboru. Mam nadzieję, że coś z tego trafia w wasze gusta.
- Jeśli mam być szczery, to... - zaczął Ash, ale Ellie bardzo szybko mu przerwała.
- Nic z tego nie trafia w wasz gust? No nie! No wiedziałam! Normalnie wiedziałam! Trzeba było was zapytać o to zanim was zaprosiłam!
- Nie! Coś ty?! Wręcz przeciwnie - zawołał wesoło Ash - Przecież to są same smakowite danie! Praktycznie wszystko z tego nam smakuje!
- Naprawdę? - zapytała Ellie, oddychając przy tym z ulgą - To dobrze, bo już myślałam, że...
- Weź już tyle nie myśl, tylko dobrze się baw - powiedziałem do niej - I zaczynajmy wreszcie kolację, bo aż szkoda, żeby te wszystkie łakocie tutaj się zmarnowały.
- I teraz to mówisz moim językiem, chłopie! - zawołał do mnie wesoło Ash i sięgnął ręką po siatkę - A skoro już o łakociach mowa, to chyba się do nich nada?
To mówiąc wyjął z siatki butelkę dobrego wina, a także cztery butelki świetnego, angielskiego piwa. Widząc to ostatnie zadowolony aż oblizałem wargi i powiedziałem:
- A teraz ty mówisz moim językiem.
- Nie zapomnij jeszcze o tym - dodała wesoło Serena, wyjmując z tej samej siatki paczkę ciastek - Angielskiego łakocie najwyższego sortu.
- Doskonale się nadają! - zawołała wesoło Ellie.
Chwilę później rozpoczęła się prawdziwa uczta i cała nasza czwórka bawiła się doskonale, oczywiście w towarzystwie dwóch bardzo uroczych stworków towarzyszących Ashowi i Serenie, które to stworki nie pogardziły łakociami z naszego stołu, dzięki czemu z owych łakoci nawet okruszki nie zostały, bo wszystko zostało przez nas zjedzone.
Po uczcie zrobiło się jeszcze weselej, bo Ellie dostała SMS-a od Leslie, która napisała, że zostaje u swojej przyjaciółki na noc, co Ellie przywitała z radością. Moja droga szwagierka ostatnio trochę za bardzo jej dokuczyła i dlatego nawet była zadowolona z tego, że teraz zostaje ona u swojej drogiej psiapsiółki, a ponieważ Ellie dobrze tę psiapsiółę znała, to odpisała siostrze tylko, że wszystko w porządku i życzy jej dobrej nocy i sama zaczęła się z nami bawić. A bawiliśmy się bardzo dobrze, bo puściliśmy wesołą muzykę i tańczyliśmy do niej, a potem zrobiliśmy sobie seans oglądając „Wichrowe Wzgórza“ z 1992 roku, który był i jest chyba najlepszą ekranizacją powieści Emily Bronte. Ciekawie się oglądało lorda Voldemorta w roli Heathcliffe’a i tę przeuroczą Francuzeczkę w roli jego ukochanej. Widać było wiele pasji w ich grze i ta pasja bardzo mi się podobało. Dlatego seans sprawił mi wielką przyjemność, choć sama historia jakoś nie podbiła mojego serca, tak jak to zrobiła z sercami Ellie i Sereny, które tą opowieścią się wręcz zachwycały.
Po obejrzeniu filmu zaproponowaliśmy naszym gościom, aby zostali u nas na noc. Ash i Serena zgodzili się bez wahania, dlatego pościeliliśmy im  gościnnym, życzyliśmy dobrej nocy i poszliśmy spać.
- Widzisz? Tak się ich bałeś, a teraz zapraszasz ich do siebie na noc - powiedziała wesoło Ellie.
- To jest kwestia zdrowego rozsądku - odpowiedziałem jej dowcipnie - Przyjaciół trzymaj blisko siebie, a wrogów jeszcze bliżej. Jeżeli tych dwoje coś przeciwko mnie knuje, to wolę ich mieć na oku.
Ellie zachichotała wesoło i lekko się do mnie przytuliła.
- Ależ oczywiście, skarbie. Wiesz co? Ta twoja paranoja jest chwilami bardzo zabawna.
Weszliśmy powoli do naszej sypialni i wtedy nagle śmiech jej zamarł w krtani, ponieważ zobaczyła ona coś, co wcale nie było zabawne. Tym czymś było lustro wiszące tuż przy naszym łóżku, na którym ktoś czerwoną farbą napisał wielkimi literami słowo: PRZEZNACZENIE.
- O Boże! - zawołała przerażona Ellie i wtuliła się we mnie.
Powoli odsunąłem ją od siebie i podszedłem do lustra, dotknąłem jego tafli i powiedziałem:
- Już wyschło. Widać ktoś napisał te słowa przynajmniej godzinę temu.
- Ale kto? - zapytała przerażona Ellie - Nie sądzisz chyba, że to duch tej dziewczyny?
- Weź nie żartuj - powiedziałem poirytowaną taką propozycją - Założę się, że to ktoś z naszych drogich gości.
- Niby w jaki sposób mieliby to zrobić? Przecież cały czas byli z nami!
- Więc kto to zrobił?
Spojrzałem w stronę okna. Było ono otwarte, a prócz tego naprzeciwko niego rosło bardzo duże drzewo sięgające gałęziami aż do ściany naszego domu.
- Zostawiłaś okno otwarte? - spytałem.
- Tak. Chciałam tutaj na chwilę wywietrzyć i potem zapomniałam je zamknąć - odpowiedziała Ellie.
- A więc już wszystko jasne. Nasz dowcipniś wszedł tutaj po drzewie i zostawił ten napis.
- Ale po co? I kim on jest?
- To z całą pewnością robota Guduli! Przecież tylko ona chce nas stąd wykurzyć!
- Ale przecież sama by tu nie weszła! Jest za stare na takie wspinaczki.
- Więc wynajęła kogoś, kto zrobił to za nią. Ale niech sobie nie myśli, że w ten sposób nas wykończy! O nie! Nic z tego! Takie dziecinady nas stąd nie wypłoszą!

***


Z trudem (bo napis zdążył już zaschnąć) zmyliśmy farbę z tafli lustra, a potem poszliśmy spać, oczywiście mocno wstrząśnięci tym, co tu się stało. Ellie przy okazji postanowiła, że nigdy więcej nawet na chwilę nie zostawi otwartego okna w jakiekolwiek części domu, co najwyżej tylko lekko uchyli okno, żeby wywietrzyć konkretny na chwilę pokój i nic poza tym. Po tym postanowieniu położyliśmy się spać i choć to było raczej trudne (zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co nas spotkało), to jakimś cudem zasnęliśmy.
Rano zaś wstaliśmy zrobić śniadanie dla nas i dla naszych gości. Ci także wstali i po chwili dołączyli do naszej dwójki, rozmawiając wesoło o różnych sprawach. Co prawda trochę mnie dręczył ten głupi żart z lustrem i zastanawiałem się, kto też za to odpowiada. Starałem się jednak tego nie okazywać Ketchumom. Ci jednak, a już zwłaszcza Ash wyraźnie zaczęli się czegoś domyślać.
- Czy coś się stało, stary? - zapytał mnie Ash, kiedy obaj wyszliśmy na chwilę z kuchni, w której zostały nasze panie.
- Nie, wszystko w porządku - odpowiedziałem zupełnie nieszczerze.
Oczywiście Ash od razu wyczuł kłamstwo w moim głosie, a dał tego wyraz poprzez uporczywe przyglądanie mi się wraz z wiecznie drepczącym przy jego nogach Pikachu.
- Roger, weź już lepiej nie kręć, bo ze mną takie numery nie przejdą - powiedział do mnie Ash - Coś ci dolega i to z pewnością nie jest kac. Co się dzieje?
Spojrzałem na niego i widząc, że gość nie odpuści, póki nie dowie się prawdy, powiedziałem ponuro:
- Wczoraj ktoś się tu włamał przez okno w sypialni i zrobił nam bardzo głupi dowcip.
- A jaki, jeśli wolno wiedzieć?
Westchnąłem bardzo niechętnie, bo jakoś nie paliłem się do tego, aby opowiadać o swoich problemach, ale skoro już zacząłem mówić, to przecież musiałem dokończyć.
- Napisał czerwoną farbą na lustrze, które wisi w sypialni na ścianie słowo „przeznaczenie“.
- Przeznaczenie? - zdziwił się Ash, a Pikachu zapiszczał zdumiony.
- Tak, przeznaczenie.
- I to jeszcze czerwoną farbą?
- Tak. Chyba miała imitować krew.
- To ma sens - rzekł Ash, lekko masując sobie podbródek - A więc ten ktoś chciał was nastraszyć. Czy coś zginęło?
- Nie, to był tylko głupi dowcip - odpowiedziałem - I tak się składa, że bardzo dobrze wiem, kto za to odpowiada.
- Ta stara Cyganka?
- Oczywiście, a niby kto? Tylko ona miała powód, żeby to zrobić, ale sama jest za stara, że wspiąć się po drzewie do okna, więc ktoś jej musiał w tej sprawie pomóc. Komuś musiała to zlecić.
- Ale po co by miała to robić?
- Żeby nas stąd przepłoszyć, to oczywiste. Ponieważ jej groźby nas nie wystraszyły, to postanowiła użyć mocniejszych metod. Ale jeżeli sądzi, że takie głupie żarty nas przerażą, to się grubo myli.
- I bardzo dobrze, bo nie możecie dać się zastraszyć - powiedział Ash i dodał po chwili: - Zgłosicie to na policję?
- A po co? Przecież to tylko głupie wybryki i tyle, policja więc nic jej nie zrobi. Poza tym przeszedłem trochę w życiu i jak dotąd gliniarze nigdy mi nie zdołali pomóc. Nie mam więc do nich zaufania.
- A do detektywów? - spytał Ash.
- Słucham?
- Nieważne. Tak się tylko pytam.
Po chwili z kuchni dobiegły nas bardzo wesołe śmiechy obu naszych pań, które wyraźnie były czymś ubawione.
- Ciekawe, o czym tak rozmawiają? - zapytałem.
- Pewnie o nas, a już zwłaszcza o tym, jacy jesteśmy w tych sprawach - zachichotał wesoło Ash.
Skrzywiłem się lekko, słysząc jego słowa.
- Poważnie? To baby potrafią sobie takie rzeczy opowiadać?
- Oczywiście i to jeszcze z jakimi szczegółami - odpowiedział wesoło Ash i poklepał mnie po ramieniu - Ale spokojnie. Sądzę, że obaj nie mamy się czego w tej sprawie obawiać. Raczej kpić z naszych umiejętności nie będą.
- Oby tak było. Wolałbym nie być obiektem drwin.
Spojrzałem na Asha i dodałem o wiele poważniej:
- I wolałbym też, żeby wiadomości o tej sprawie z lustrem nie były przez nikogo wygadane.
- Spokojnie, ja i Serena jesteśmy wręcz wzorem dyskrecji.
- Mam nadzieję.
Chwilę później z kuchni wyszły Ellie i Serenie. Obie na ubranie miały narzucone białe fartuszki, a w dłoniach trzymały one spore tace, na których znajdowało się przepyszne śniadanie, na którego widok aż ślinka mi ciekła. Przy nogach dziewczyn kręciła się oczywiście ta cała Buneary, najwyraźniej będąca w bardzo dobrym humorze.
- Co wam tak wesoło? - zapytał Ash.
- A tak jakoś bez większego powodu - odpowiedziała mu Serena - Po prostu bardzo fajnie nam się ze sobą rozmawia.
- To świetnie - zachichotał jej mąż - Jeśli śniadanie jest równie dobre, co wasz humor, to z całą pewnością czeka nas prawdziwa uczta.
- Możesz się takiej spodziewać - powiedziałem.


Usiedliśmy przy stole i powoli zaczęliśmy jeść. Rzeczywiście, posiłek był równie smakowity, co humor naszych pań i dzięki temu poprawił mi się nastrój i choć na chwilę zdołałem zapomnieć o tym, że miał w ogóle miejsce ten incydent z lustrem. Niestety, to nie trwało zbyt długo, ponieważ jakieś parę minut po śniadaniu, kiedy zaczęliśmy rozmawiać o jakiś takich dosyć lekkich i przyjemnych sprawach, rozległ się nagle czyiś głośny, dziewczęcy krzyk. Ellie bez trudu go rozpoznała.
- To Leslie! - zawołała przerażona i rzuciła się przerażona w kierunku wyjścia z domu (bo to stąd dobiegł nas krzyk).
Ruszyliśmy za Ellie i po chwili zobaczyliśmy ją stojącą przed gankiem domu i tulącą do siebie mocno zapłakaną Leslie, która łkała zachłannie w jej ramię. Obok nich stała jedna z koleżanek mojej szwagierki, najwyraźniej bardzo zaszokowana.
- Spokojnie. Tylko spokojnie, siostrzyczko - mówiła czule Ellie, powoli gładząc dłonią włosy swojej siostry.
- Co się tu dzieje? - zapytałem koleżankę Leslie.
Ta była tak przerażona, że nie potrafiła z siebie wydusić ani jednego słowa. Zamiast więc coś powiedzieć, tylko wskazała dłonią przed siebie, na rosnące nieopodal drzewo. Ledwie spojrzałem w jego kierunku, a od razu zobaczyłem, co tak bardzo przeraziło oraz zaszokowało obie nastolatki. Tym czymś były zwłoki człowieka ubranego na czarno, które wisiały na jednej z gałęzi na mocnym sznurze.
- O Boże! - zawołała Serena, zasłaniając sobie usta dłońmi.
- To... To... To... - koleżanka Leslie próbowała coś z siebie wydusić, ale nie była w stanie tego zrobić.
- To jest... To jest to samo drzewo, prawda? - zapytała Leslie, wciąż łkając w ramię siostry - Na tym drzewie tamta się powiesiła, prawda?
- Tak, ale... - jęknęła Ellie - Kto teraz tu wisi?
Ash i Pikachu powoli podeszli do trupa i przejrzeli mu się z uwagą. Chwilę potem chłopak zachichotał lekko i powiedział:
- Pikachu, ściągnij tego denata.
Pikachu zapiszczał potakująco i podskoczył w górę, po czym wykonał cięcie ogonem i przeciął sznur, na którym był powieszony samobójca.
- Ash, co ty wyprawiasz?! - zawołała zdumiona Serena.
- Właśnie! Zwłok nie można ruszać do przyjazdu policji! - dodała Ellie.
- Jakie tam zwłoki? To tylko kukła! - odpowiedział wesoło Ash, lekko się przy tym uśmiechając.
Myślałem, że walnął mnie piorun, w tak wielkim byłem szoku, kiedy usłyszałem te słowa. Prócz tego w przeciwieństwie do Asha wcale nie było mi do śmiechu.
- Co takiego? Kukła?! - zawołałem.
- Chodźcie i sami zobaczcie! - Ash kiwnął ręką w naszą stronę.
Z lekkim wahaniem, bo przecież nie byliśmy pewni, czy to faktycznie tak jest podeszliśmy do rzekomego trupa i rzeczywiście okazało się, że to tylko kukła. Odetchnęliśmy z ulgą, choć oczywiście lekki szok jeszcze przez chwilę w nas pozostał.
- Ktoś tutaj powiesił kukłę! - powiedział Ash.
- Ale po co? - zapytała Serena.
- Z tego samego powodu, dla którego ktoś pomalował mnie i Rogerowi lustro farbą imitującą krew - powiedziała Ellie.
- Ktoś wam pomalował lustro w sypialni? - spytała Leslie.
- Tak, ale nie wiemy kto, choć Roger się tego domyśla.
- No oczywiście, że się tego domyślam - powiedziałem, zaciskając ze złością dłoń w pięść - Tylko jedna osoba miała powód, żeby to zrobić!
- Hej, zobaczcie! - zawołała nagle Serena - Co to za kartka?
Dopiero teraz zauważyliśmy, że do ciała ktoś przyczepił karteczkę, na której napisał następujące słowa:

Śmierć to wielka przygoda. Chcecie ją przeżyć?

Ash przez chusteczkę wziął tę karteczkę i pokazał ją nam.
- Trzeba sprawdzić odciski palców - powiedział.
- A po co? Chcesz zawiadomić policję? - spytała Leslie.
- Wątpię, żeby się tym zajęli. To tylko głupi żart - dodała jej koleżanka.
- Głupi czy nie, ja tak tego nie zostawię! - powiedziałem, wyrywając kartkę Ashowi - Ale obejdziemy się bez policji!
- Co chcesz zrobić? - spytała Ellie.
- Zmuszę tę staruchę, żeby zostawiła nas w spokoju! - zawołałem ze złością i pogniotłem kartkę - Pogadam sobie zaraz z Gudulą i to porządnie!
- Roger, proszę cię! Weź nie rób głupstw! - poprosiła Ellie - Jeszcze cię zamkną i co ci z tego przyjdzie?!
- Satysfakcja, że ta wiedźma zostawi nas w spokoju - powiedziałem ze złością i cisnąłem pogniecioną kartkę w krzaki.
Chwilę później pobiegłem przez siebie wściekły jak wszyscy diabli.
- Roger! Gdzie lecisz?! Co chcesz zrobić?! - krzyczała za mną Ellie.
Nie słuchałem jej jednak, bo byłem za bardzo wściekły, aby to zrobić.

***


Pędziłem przed siebie wściekły jak jeszcze nigdy w życiu. Choć przez chwilę jeszcze docierały do moich uszu dźwięki krzyków Ellie, to jednak byłem zbyt zły, aby w jakikolwiek sposób one na mnie wpłynęły. Po głowie krążyły mi tylko myśli o tym, że ta parszywa Cyganicha Gudula próbowała nas zaszczuć i zmusić do opuszczenia Drozdowego Gniazda. Jeśli chodzi o mnie, to moglibyśmy spokojnie sprzedać ten głupi domek na wsi i przenieść się z tej parszywej prowincji do centrum, ale przecież nie mogłem pozwolić na to, żeby ktokolwiek nas zastraszał. Byłem więc gotów walczyć o swoje i to bez względu na konsekwencje.
Gnałem tak przed siebie i nawet specjalnie się nie zastanawiałem nad tym, dokąd pędzę i czy to ma jakikolwiek sens. Ostatecznie przecież wcale nie wiedziałem, gdzie jest Gudula i czy w ogóle ją znajdę. W głowie tylko dudniła mi myśl, żeby ukarać tę żałosną staruchę. Za sobą słyszałem czyjeś kroki, jakby ktoś biegł za mną w odległości przynajmniej kilkudziesięciu metrów, ale jakoś nie chciało mi się wtedy obejrzeć za siebie i sprawdzać, czy rzeczywiście ktoś za mną biegnie i kto to taki. Patrzyłem tylko przed siebie i biegłem dalej, próbując wypatrzeć Gudulę. Biegłem w stronę miejsc, w których często ją widywano, mając przy tym nadzieję, że w jednym z tych miejsc krąży właśnie ta Cyganicha.
Nie wiem, jak długo trwały poszukiwania, ale w końcu wypatrzyłem tę jędzę. Stała ona gdzieś przy jakieś dróżce i próbowała wróżyć jakieś młodej dziewczynie z ręki.
- Aha! Tu jesteś! - powiedziałem ze złością do siebie i podbiegłem do staruchy.
Ta właśnie skończyła wróżyć swojej klientce, która jej podziękowała i odeszła. To był odpowiedni moment na atak.
- Słuchaj, ty stara wiedźmo! Sądzisz, że nas zastraszysz?! - krzyknąłem wściekle do Guduli - Sądzisz, że takimi żałosnymi sztuczkami wygonisz nas z naszego domu?!
- O czym ty mówisz? - zapytała Gudula.
Wyglądała na bardzo zdumioną, ale takie numery mnie nie zmyliły.
- Dobrze wiesz, żałosna Cyganicho! Sądzisz, że farba na lustrze i kukła powieszona na drzewie nas przestraszą?! Uważasz, że w ten sposób zdołasz cokolwiek osiągnąć?! Kogo na nas nasłałaś?! Ile mu za to zapłaciłaś?!
- Za co miałabym płacić i komu?
- Aha! Będziesz teraz udawać, że o niczym nie wiesz?! Ale mnie nie nabierzesz! Odczep się lepiej ode mnie i Ellie, bo inaczej pożałujesz!
- Ale ja naprawdę nie wiem, o co ci chodzi!
- Nie wiesz, o co mi chodzi, tak?! To ja ci to powiem, o co mi chodzi! Śmierć to wielka przygoda, tak?! Ja ci dopiero pokażę przygodę!
Zacząłem szarpać tę staruchę i krzyczeć na nią rozjuszony jak wszyscy diabli. Ta zaś wrzeszczała ze strachu i wołała o pomoc, ale choć w pobliżu było dość sporo ludzi, to jakoś żaden się nie kwapił przybiec jej z pomocą. Najwyraźniej Gudula nie cieszyła się tu popularnością i wielu ludzi chciało jej zrobić to samo, co ja teraz.
Nagle poczułem, jak ktoś mnie od tyłu łapie za pachy i ciągnie silnie w swoją stronę. Odwróciłem głowę i kątem oka dostrzegłem, że jest to Ash. Obok niego stał Pikachu, piszczący z przerażenia. W pobliżu była również Serena, która wraz z Buneary pomagała podnieść się z ziemi Guduli.
- Puszczaj mnie! - warknąłem ze złością do Asha - Puszczaj, mówię! Ubiję tę parszywą sukę!
- Uspokój się, Roger! - zawołał Ash, wciąż mnie trzymając - Przecież nie masz dowodu, że to ona!
- Nie potrzeba mi dowodów! Wycisnę z niej prawdę! - krzyczałem.
- Uspokój się, człowieku! - Ash ścisnął mnie za pachy i powiedział w kierunku mojego ucha - Nie w taki sposób! Tak nic nie zyskasz!
Powoli zacząłem się uspokajać, z kolei zaś Serena pomogła Cygance podnieść się z ziemi. Gudula zaś popatrzyła na nas z uwagą, otrzepała się z kurzu i powoli odeszła w swoją stronę.
- Zwariowałeś czy co?! - zapytała mnie ze złością w głosie Serena - Co chciałeś w ten sposób osiągnąć?!
- Sam nie wiem. Nie myślałem.
- Właśnie, nie myślałeś i w tym sęk!
Ash puścił mnie, a ja popatrzyłem ze złością w kierunku Sereny i jego, po czym zawołałem:
- A w ogóle, co was to obchodzi?! Dlaczego wtrącacie się w nieswoje sprawy?!
- Bo taki mamy zawód - odpowiedział Ash.
- Ciekawe! Bardzo interesujący to musi być zawód!
- A żebyś wiedział, że interesujący.
Warknąłem coś ze złością i powoli poszedłem w kierunku domu. Chęć walki i zemsty mi przeszła. Na razie.

***


Ellie nie chciała zgłaszać całej sprawy na policję uważając, że to jest tylko jakaś głupia dziecinada i żałosne żarciki, które mają na celu zastraszyć nas i spróbować przekonać do tego, abyśmy opuścili nasz dom. Oczywiście takie coś nie wchodziło w grę. Żadne z nas nawet o tym nie pomyślało. Co prawda te figle, których ofiarą padliśmy były dość groźne, ale nie na tyle, abyśmy przez nie tracili własny kąt.
- To chyba oczywiste - powiedziałem do Ellie - Moglibyśmy sprzedać ten dom, ale tylko i wyłącznie z własnej woli. Z przymusu zaś nigdy! Ja już dość w swoim życiu ulegałem presji i przymusowi i więcej tego robić nie będę!
- Dobrze cię rozumiem, kochanie, choć z bólem serca przyznaję ci, że jednak miałeś rację w sprawie bycia ostrożnym. Teraz widzę, że zbyt lekko do tego podchodziłam.
- Sądzisz, że to sprawka Orsona?
- Sama nie wiem. Ty go lepiej znasz. Powiedz mi, czy on byłby do tego zdolny?
- Wątpię. To bydlak i o wiele bardziej brutalnie atakuje. Gdyby chciał nas wykończyć, to wybrałby sobie znacznie lepszy sposób, aby to osiągnąć. Ta rzekoma krew na lustrze i rzekomy trup na drzewie po prostu nie pasują do niego. To są takie dosyć szczeniackie wybryki. Jego działania zaś były zawsze o wiele bardziej podłe i okrutne.
- Więc kto to robi? Gudula?
- Tylko ona mi tutaj pasuje do tego schematu. Sądzę więc, że to ona. Tylko nie mamy na nią żadnych dowodów.
- Spokojnie, kochanie. Wszystko będzie dobrze. Jak sam powiedziałeś, nie możemy się dać zastraszyć.
- Nie damy się zastraszyć, masz na to moje słowo!
- I bardzo dobrze, kochany. Także więc nie dajmy się zastraszyć i nie róbmy niczego głupiego.
- Więc co? Nic nie będziemy robić?
- Po prostu ignorujmy to. To jest jedyne wyjście z sytuacji.
- Naprawdę? - zapytałem ze złością - Każda krzywda, która na mnie spadła była straszna, ale zamiast walczyć musiałem to wszystko cierpliwie tolerować! Rozumiesz to? Musiałem cierpliwie tolerować wszystkie ataki ze strony ludzi! I co?! Teraz też mam to robić?!
- Och, Roger! Proszę cię! - Ellie objęła mnie mocno do siebie i płacząc powiedziała: - Wszystko będzie dobrze, skarbie! Zobaczysz! Jeśli będziemy reagować na to wszystko, to wtedy Gudula tym bardziej będzie chciała nas atakować. Jedyny więc sposób, żeby sobie z tym jakoś poradzić, to w miarę możliwości ignorować te wszystkie głupie numery.
- I uważasz, że to naprawdę jedyny sposób?
- Nie widzę innego.
Decyzja Ellie wcale mi się nie podobała, ale oczywiście bardzo dobrze wiedziałem, że nie mam innego wyjścia, jak tylko się z nią zgodzić i zrobić tak, jak radzi. Zdawałem sobie sprawę z tego, że nie zdołamy tej głupie Cyganichy niczego udowodnić i jędza w żaden sposób nie odpowie przed sądem za swoje czyny. A zresztą za co policja miałaby ją aresztować? Za jakieś głupie i żałosne figle? Za to przecież nie dostanie kary więzienia.
Rozważałem wiele spraw i możliwości w głowie, choćby też i taką, że Orson przez swoich ludzi opłacił jakoś Gudulę, aby nas zastraszyć. Takiego rodzaju wytłumaczenie oczywiście na swój sposób miało sporo sensu. Bo przecież dzięki temu, gdyby potem coś się stało, to wszystko by spadło na klątwę samobójczyni. Tak! Taka teoria posiadałaby sporo sensu, ale wobec tego dlaczego poprzestał tylko na takich szczeniackich wybrykach? Czemu nie posunął się jeszcze dalej w swoich planach? A może dopiero się posunie i to wtedy, kiedy się nie będziemy tego spodziewać?
Takie właśnie myśli krążyły mi po głowie tego dnia, kiedy o mały włos nie udusiłem tej starej wiedźmy Guduli.

***


W ciągu kilku następnych dni miało miejsce parę przykrych wydarzeń, które sprawiły mi wielką przykrość. Najpierw ktoś wybił nam szyby w kilku oknach, potem jeszcze wymalował pod naszą nieobecność czerwoną farbą na ścianie przy drzwiach wejściowych wielkimi literami słowa „Śmieć to wielka przygoda“. Potem jeszcze usłyszeliśmy za oknem w nocy podczas burzy jakieś jęki potępieńcze, choć oczywiście to mogło się nam już tylko wydawać. Ale tak czy siak to wszystko nie było najgorsze, gdyż najgorsze dopiero miało się wydarzyć.
Stało się tak, że po kilku dniach takiej zawieruchy Ellie poszła z Leslie na lekcje jazdy konnej, na które ta smarkula jakieś miesiąc temu uparła się chodzić. To oczywiście było jak dla mnie kolejną jej fanaberią, ale też nie wtrącałem się w te sprawy z prostej zasady, że nie moja siostra, to nie moja sprawa. A prócz tego trzeba dodać jeszcze fakt, iż dziewczyna podczas tej całej sprawy z rzekomym duchem naszego domu wykazała się prawdziwym wsparciem dla mnie i swojej siostry. Wszelkie złośliwości sobie darowała, a prócz tego jeszcze wspierała Ellie w dobrym słowem i przestała wracać do domu po nocach, a nawet zaczęła się nas słuchać. Gdyby ktoś mnie zapytał o zdanie w tej sprawie, to powiedziałbym, że gówniara zwyczajnie w jakiś sposób narozrabiała i chciała w ten sposób odwrócić naszą uwagę od tego faktu. Ale nie wnikałem w to wszystko. Wolałem spróbować znaleźć jakiś sposób na to, aby się dobrać do Guduli i zmusić ją do tego, żeby przestała nas nękać. Z tego też powodu nie przejmowałem się tym, co też robi Leslie i jakie to sekrety próbuje przed nami ukryć.
Tak czy inaczej Ellie jak zwykle odprowadziła siostrę na jej lekcje i jak zwykle zostawiała ją pod opieką instruktorów i sama pożyczyła sobie konia, aby pojeździć po okolicy. Jeździła zwykle godzinę, czasami dłużej i tego dnia też tak robiła. Ja z kolei poszedłem na spacer, bo podczas chodzenia na świeżym powietrzu lepiej mi się myślało, a miałem bardzo dużo rzeczy do przemyślenia. Chciałem w końcu znaleźć sposób na Gudulę oraz Orsona, bo byłem aż nadto pewien tego, że to przez nich to wszystko się stało. Co prawda Orson wolał bardziej brutalne metody działania, a to tutaj wyglądało na wybryki gówniarzy, ale przecież to było zawsze bydlę i to kute na cztery nogi, więc mógł chcieć w ten sposób nas zmylić, a potem dopiero, gdy już przestaniemy go podejrzewać, przejść do bardziej radykalnych działań. A lepiej było sobie nie wyobrażać, jakie to mogły być działania. Dlatego też należało podjąć stosowne kroki w tym celu i to od razu.
Gdy tak szedłem przed siebie i rozważałem to wszystko, co się ostatnio działo w moim życiu, spotkałem nagle Asha i Serenę, którzy także sobie spacerowali po lesie, oczywiście w towarzystwie swojej parki stworków, choć tym razem było ich nieco więcej, bo oprócz żółtej, wielkiej myszy oraz królika z białymi dodatkami puszku w pobliżu biegały jakieś dwie sporej wielkości niebieskie żaby, a także latały dwa wielgachne, kolorowe motyle. W normalnej sytuacji taki widok bardzo by mnie zdziwił, ale to oczywiście nie była wcale normalna sytuacja, dlatego też wcale się nie zdziwiłem.
- O! Witamy nowego przyjaciela! - zawołał wesoło Ash, machając do mnie przyjaźnie ręką.
- Co tam nowego słychać? - zapytała Serena.
- Wszystko, co tylko potrafią ludzie powiedzieć - odpowiedziałem mu dowcipnie i powoli podszedłem do obojga - A zazwyczaj opowiadają same bzdury i plotki o sąsiadach.
- Czyli tak, jak wszędzie - zachichotał Ash - Gdzie by człowiek nie pojechał, tam ludzi zawsze zajmują bardziej cudze problemy niż ich własne.
- Co chcesz? Z czegoś się muszą pośmiać, a ze swoich problemów to jakoś nie potrafią się śmiać - odpowiedziałem złośliwie.
- Takie życie. Ze swoich problemów ludzie nie potrafią się śmiać, ale za to z cudzych to już bardzo chętnie się pośmieją.
- Tak. A propos problemów, to powiedz mi, proszę, czy poradziliście już sobie z waszym?
- Z jakim naszym problemem mielibyśmy sobie radzić?
Ash spojrzał na mnie z ironią w oczach i powiedział:
- Weź już nie udawaj. Dobrze wiesz, o czym ja mówię. O tych głupich numerach z duchami, których byliśmy świadkami.
Uderzyłem się lekko dłonią w czoło i powiedziałem zły sam na siebie:
- Wybaczcie, przecież wy tam wtedy byliście. Widzieliście wszystko i dobrze wiecie, o co chodzi.
- Poprawka. Wiemy tylko tyle, ile raczyliście nam powiedzieć, a tego zbyt wiele nie było - poprawił mnie Ash.
- A gdzie jest Ellie? - spytała Serena, rozglądając się dookoła.
- Ellie jeździ konno po okolicy - wyjaśniłem i spojrzałem na zegarek - Ale chyba już powinna skończyć, choć oczywiście często przedłuża swoje jazdy nawet o godzinę lub dwie.
- Szkoda, chciałam z nią pogadać - powiedziała Serena.
- Pogadacie jak wróci - rzuciłem.
- A może teraz przy okazji my pogadamy ze sobą? - zapytał Ash dość złośliwym tonem - Chyba, że dalej będziesz udawać, że nie wiesz, o co nam chodzi.
- Przepraszam was bardzo, ale ja niczego nie udaję, słowo! Po prostu nie widzieliśmy się przez kilka dni, więc zdążyłem już zapomnieć o tym, że byliście świadkami tych wszystkich wydarzeń.
- Wszystkich nie, tylko tego rzekomego trupa widzieliśmy - wyjaśnił Ash - Bo napisu na lustrze, to już nie.
- Napis i rzekomy trup to był tylko początek zabawy - powiedziałem i westchnąłem ponuro.
- Zabawy? Czyli było więcej takich hecy? - spytała Serena.
- Hecy. Dobre słowo - parsknąłem ironicznym śmiechem - Uwierz mi, tyle było tutaj hec, że proszę siadać.
- Dziękuję, postoję - rzucił Ash - A więc o co chodzi?
Opowiedziałem im krótko i dość treściwie o wszystkim, co ostatnio się wydarzyło, a także jakie są moje podejrzenia w tej sprawie. Oboje z wielką uwagą mnie wysłuchali i przy okazji zapytali się, czy zgłaszałem już może sprawę na policję.
- No co wy? - zachichotałem z ironią, czy raczej kpiną - Przecież my nie mamy żadnych dowodów na winę Guduli, że o Orsonie to już nawet nie będę wspominać.
- A może by tak poprowadzić małe prywatne śledztwo w tej sprawie? - zaproponowała Serena.
- Prywatne śledztwo? - parsknąłem śmiechem - Wy chyba za dużo się naczytaliście Holmesa czy Poirota. Nie każda brytyjska wieś to jest miejsce dla prywatnego detektywa. A poza tym skąd ja takiego wytrzasnę?
- Być może jest taki bliżej niż myślisz - powiedziała wesoło Serena.
- A nawet i dwóch - dodał równie wesoło Ash - To jest dwoje, chciałem powiedzieć.
- Dwoje, tak? - zapytałem złośliwie i spojrzałem na nich, lekko mierząc ich wzrokiem - I rozumiem, że mówicie o sobie?
- A co? Twoim zdaniem to niemożliwe, żebyśmy byli detektywami? - zapytał Ash.
Spojrzałem na brykające w ich pobliżu Pokemony i powiedziałem:
- Właściwie, jak tak o tym myślę i jak sobie przypomnę, skąd jesteście, to przestaję się czemukolwiek dziwić.
- I bardzo dobrze robisz - powiedział Ash, delikatnie klepiąc mnie po ramieniu - W naszym świecie już widzieliśmy takie rzeczy, że właściwie to trudno jest, aby nas cokolwiek zdziwiło.


- Ash? Serena? - usłyszeliśmy nagle za sobą czyiś męski głos.
Należał on do wysokiego, dwudziestoparoletniego mężczyzny o rudych włosach i zielonych oczach, gładko ogolonego i ubranego w strój raczej elegancki, ale dostosowany do chodzenia po lesie.
- A jednak coś potrafi mnie jeszcze zdziwić - powiedział wesoło Ash - Spotkanie z dobrym znajomym i to jeszcze daleko od Alabastii! Hej, Arthur! Jak się masz?!
- No proszę! Arthur Rocker! - zawołała wesoło Serena, kiedy rudzielec do nas podszedł - Nie spodziewałam się ciebie tutaj!
- A ja was tutaj - odpowiedział jej wesoło Arthur - Jak widać świat jest bardzo mały, skoro nawet tak daleko od Alabastii oraz regionu Kanto można was spotkać.
- Jak widać - uśmiechnął się Ash, ściskając rudzielca po przyjacielsku - Co tu robisz?
- Skończyłem studia i trochę podróżuję sobie po świecie, szukając w nim swojego miejsca. Ale wiecie co? Rozważam powrót do Alabastii i pracę w tamtejszym środowisku medycznym.
- O! To ciekawe - powiedział Ash - Czyli dalej chcesz być patologiem, czy coś się w tej sprawie zmieniło?
- Nic się w tej sprawie nie zmieniło, przyjacielu. A wy dalej chcecie pracować w swojej branży?
- Oczywiście! W tej sprawie też się nic nie zmieniło.
- Wobec tego być może będziemy się często spotykać w pracy.
- Och! Bardzo bym tego chciał - Ash był wręcz zachwyconym tym pomysłem - No! Ale daj już lepiej pyska, stary! Ostatecznie dawno się już nie widzieliśmy!
- Tak! Bardzo dawno. Parę tygodni temu, kiedy oboje braliście ślub, a ja byłem na nim gościem - zachichotał Arthur.
- No i widzisz, jak dawno to było? - Asha nie opuszczał dobry humor, najwidoczniej wywołany spotkaniem z przyjacielem.
Arthur uradowany przytulił mocno do siebie małżeństwo Ketchumów, ściskając radośnie ich oboje, a potem spojrzał na mnie i powiedział bardzo przepraszająco:
- Och, proszę wybaczyć. Nie zauważyłem pana.
- Ach, jaki tam ja tam „pan“?! - zaśmiałem się i podałem mu rękę na powitanie - Jestem Roger Goodman.
- Arthur Rocker - przedstawił się rudzielec, ściskając mi wesoło dłoń - Przyjaciele Asha i Sereny, jak już pewnie zdążyłeś zauważyć.
- Bardzo mi miło cię poznać - powiedziałem - Zakładam, że znacie się z waszej rodzinnej Alabastii.
- Zgadza się, stary - odpowiedział mi Arthur - Ash i Serena dość często współpracowali z moim ojcem, kapitanem Jasperem Rockerem, który swego czasu był szefem policji w Alabastii. Poprowadzili wspólnie wiele spraw.
- Spraw? - zdziwiłem się - Czy to oznacza, że oni są detektywami i to jeszcze sławnymi?
- Przed chwilą ci to mówiliśmy, a ty nie wierzyłeś - powiedziała Serena z nieukrywaną satysfakcją w głosie.
- Bardzo was przepraszam, ale trudno mi było w to uwierzyć. W końcu w tym kraju ludzie raczej nie zostają detektywami w tak młodym wieku jak wasz - powiedziałem.
- Widzisz, a w Kanto wiele spraw jest inaczej, dlatego też ja i Serena zostaliśmy detektywami - stwierdził wesoło Ash - Oczywiście początkowo nasza współpraca z policją nie układa się najlepiej. Czy może raczej nie tyle z policją, co po prostu z ojcem Arthura, który wcale nie palił się do tego, aby chcieć z nami współpracować.
- Ale po jakimś czasie zmienił do nas podejście i z chęcią zaczął z nami współpracować i wynajmować nas do kilku spraw - powiedziała Serena - A do tego jeszcze za jego sprawą zostaliśmy parę razy odznaczeni.
- To prawda, mogę to potwierdzić - wtrącił Arthur Rocker - A do tego jeszcze swego czasu Ash i Serena uratowali mi życie. A właściwie nie tylko mnie, ale też i moich rodziców wtedy ocalili.
- Jak to? - spytałem zaintrygowany.
- Bo widzisz, poznałem kiedyś taką jedną Rosalie, którą pokochałem, a która związała się ze mną tylko dlatego, że chciała zemścić się na moim ojcu.
- A za co?
- A za to, że mój ojciec zastrzelił w obronie własnej jej ojca, znanego gangstera. Za to chciała otruć mnie i moich rodziców, ale nic z tego jej nie wyszło, bo Ash i Serena w porę wkroczyli do akcji.
- Mieliśmy po prostu dużo szczęścia i tyle - powiedział Ash.
- Szczęście sprzyja odważnym - stwierdził wesoło Arthur.
- I bystrym przy okazji też - dodała dowcipnie Serena.
- Jak widzę posiadacie obie te cechy - powiedziałem z uśmiechem na twarzy - A one są bardzo przydatne w życiu.
- W każdym razie im jak dotąd bardzo się przydawały - stwierdził na to Arthur Rocker - Także więc, gdybyś posiadał jakieś problemy, zwłaszcza natury kryminalnej, to zaraz zgłaszaj się do nich. Oni z całą pewnością ci pomogą i kto wie? Może nawet odmienią twoje życie na lepsze?
- Wątpię, aby komukolwiek się to udało, bo żeby to zrobić, ktoś przy okazji musiałby jeszcze wymazać z pamięci moją przeszłość albo w jakiś sposób ją zmienić. Inaczej nie będzie możliwe zmienić moje życie na lepsze.
- Podczas swoich dotychczasowych przygód wiele razy przekonaliśmy się z Sereną, że w życiu praktycznie wszystko jest możliwe - powiedział z powagą w głosie Ash.
- Właśnie, także nie wykreślaj możliwości pomocy ci - dodała Serena - Kto wie, może jednak w jakiś sposób ci pomożemy?
- Jeśli tak bardzo chcecie mi pomóc, to pozbądźcie się jakoś tej mojej kochanej szwagierki - powiedziałem złośliwie - To z nią mam największe kłopoty i jakbyście tylko się jakoś jej pozbyli, to odmienilibyście moje życie na lepsze.
- Masz problem ze swoją szwagierką? - spytał Arthur.
- A tak, to młodsza siostra mojej żony - odpowiedziałem - Smarkula wredna, a do tego jeszcze chamska. Krótko mówiąc: męcząca jędza.
- Oj, w tej sprawie ci nie pomożemy - zachichotał lekko Ash - W końcu pozbywanie się szwagierek to nie jest nasza specjalizacja.
- Na młodsze siostry to jest bardzo prosta metoda - rzucił Arthur.
- Tak? A jaka?
- Wsadzić je do piwnicy i wypuścić dopiero wtedy, kiedy staną się na tyle dojrzałe, aby żyć w społeczeństwie.
Parsknęliśmy wszyscy śmiechem, kiedy to usłyszeliśmy.
- To dość radykalne podejście - powiedziałem wesoło.
- Ale za to niesamowicie skuteczne - zachichotał Arthur - A zresztą nie ma chyba lepszego wyjścia z sytuacji, przyjacielu. Ja na szczęście jestem jedynakiem, ale gdybym miał młodszą siostrę, to bym ją chyba zamknął w piwnicy i to za każdym razem, gdyby mnie wkurzyła.
- Czyli dość często - zażartował sobie Ash.
- Właśnie - potwierdził Rocker.
- Wiesz co? Sadysta z ciebie i tyle! - zachichotała Serena, trącając przy tym Arthura w ramię - Czyli kochaną i uroczą siostrzyczkę też byś wsadzał do piwnicy?
- Nie każdą siostrzyczka jest urocza i kochana - powiedziałem.
- Ale to tylko taki przykład - zauważyła Serena.
- Mogłaby sobie być najukochańsza i najbardziej urocza, ale tak czy siak z pewnością by mnie potrafiła zdenerwować, a wtedy piwnica pewna - mówił dalej Rocker.
- Weź go nie słuchaj, Roger - wtrąciła wesoło Serena - Odkąd spotkał go zawód z Rosalie jest strasznie cięty na płeć piękną.
- To wielka strata, zwłaszcza dla płci pięknej - zaśmiałem się.
- Ale za to wielki spokój dla mnie - powiedział Roger - Serena jednak lekko przesadza sugerując, że jestem cięty na płeć piękną. Ja po prostu nie chcę więcej dopuścić do tego, aby jakakolwiek kobieta mnie owinęła sobie wokół palca i tyle. No, a młodsze siostry potrafią swoje starsze rodzeństwo bardzo mocno sobie podporządkować.
- A skąd ty to wiesz? - spytała Serena.
- Przykład Rogera oraz jego żony mówi sam za siebie - odpowiedział wesoło Arthur - Bo gdyby było inaczej, to żona Rogera nauczyłaby siostrę moresu i nie byłoby więcej z nią problemu.
- To dość daleko idące wnioski, zwłaszcza, że Ellie... - zacząłem mówić i nagle przerwałem swoją wypowiedź widząc coś, co mnie przeraziło.
Tym czymś był osiodłany koń, ale bez jeźdźca, gnający prędko przed siebie i to w pełnym galopie.
- Przecież to koń, na którym Ellie lubi jeździć po okolicy - zauważyłem przerażony - Co on robi tutaj i to jeszcze sam?
- Chyba nie sądzisz, że...? - powiedziała Serena i zamilkła w pół słowa, jakby bała się dokończyć swoją myśl.
Nie chciałem słuchać dalszego ciągu tych słów, więc prędko pognałem przed siebie w stronę miejsca, z którego wybiegł, a moi przyjaciele pobiegli za mną. Nie musieliśmy biec zbyt daleko, bo dość prędko znaleźliśmy to, co spodziewaliśmy się znaleźć - leżącą na ziemi nieprzytomną Ellie.
- O nie! - jęknąłem i podbiegłem do niej.
Padłem na ziemię i zaraz zacząłem ją klepać po policzkach, wołając z przerażeniem:
- Ellie, proszę, obudź się! Ellie! Co się stało?! Ellie!
Arthur sprawdził mojej żonie puls i przystawił jej lusterko do ust, ale wynik tego wszystkiego nie był zadowalający. Wręcz przeciwnie.
- Nie żyje - powiedział przyszły patolog.
- O nie! - jęknęła przerażona Serena, zasłaniając sobie usta dłonią.
Buneary zapiszczała i Pikachu przytulił ją czule do siebie. Ja zaś dziko przytuliłem głowę żony do swego serca i zacząłem tak mocno płakać, że aż krztusiłem się swoimi łzami.

***


Prędko wezwaliśmy policję oraz pogotowie, nie ruszając się przy tym z miejsca, aby od razu złożyć zeznania. Jak się okazało dobrze zrobiliśmy, bo od razu po przybyciu policjanci zaczęli nas przesłuchiwać w tej sprawie. Niestety, bardzo niewiele mogliśmy im powiedzieć, bo przecież nie byliśmy świadkami wypadku, o ile oczywiście to był wypadek, bo Ash i Serena mieli ku temu poważne wątpliwości.
- Biorąc pod uwagę wszystkie dotychczasowe wydarzenie raczej trzeba się liczyć z tym, że to mógł nie być wypadek - powiedział Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - poparł go Pikachu.
Trudno mi było się z tym nie zgodzić, bo przecież rzeczywiście taka możliwość istniała, zwłaszcza w sytuacji takiej jak moja.
- Co pan o tym sądzi? - zapytał Arthur patologa.
- Wygląda to na zwykły wypadek i rozbicie głowy o kamień podczas upadku z konia - odparł na to lekarz - Takie rzeczy się tutaj zdarzają, choć jak dotąd taki upadek nie kończył się śmiercią.
- Czyli co? Ludzie często tutaj spadali z koni? - spytała Serena.
- Pewnie, że spadali - odpowiedział lekarz, powoli podnosząc się znad zwłok - Zdarzało się i to już nieraz, że konie z pobliskiej stadniny potrafiły kogoś ponieść i zrzucić, choć to były raczej rzadkie przypadki i kilka z nich bardzo szybko zatuszowano, aby nie robić właścicielowi stadniny kłopotów. Właściciel płacił odszkodowanie i ofiary siedziały cicho.
- To ciekawe - powiedziałem zainteresowany - A więc to możliwe, aby właściciel tej stadniny odpowiadał za śmierć mojej żony?
- To jeszcze się ustali - rzucił jeden z policjantów, którym był inspektor z pobliskiego posterunku - Póki co jeszcze za to ręczyć nie mogę.
- Na pewno sekcja coś wykaże - powiedział Arthur.
- A po co sekcja? Przecież widać bardzo wyraźnie, że śmierć nastąpiła na wskutek upadku z konia - odpowiedział patolog.
Arthur sprawiał wrażenie oburzonego takim właśnie podejściem do tej sprawy.
- Jak to?! - zawołał ze złością - Przecież trzeba zrobić sekcję zwłok! Trzeba dokładnie sprawdzić, co jest przyczyną śmierci!
- Przecież wiemy, co jest przyczyną - rzucił z ironią w głosie lekarz - Po co jeszcze to weryfikować? Trzeba się skupić na sprawdzeniu, czy to był wypadek, czy też może ktoś tego konia spłoszył celowo.
- Nie zaszkodzi jednak dobrze sprawdzić ciało.
- Nie zaszkodzi też i to, aby młodzi ludzie okazywali więcej szacunku starszym.
Arthur zacisnął pięść ze złości i powiedział:
- Uczono mnie w szkole medycznej, że ciało zawsze trzeba badać, aby zyskać całkowitą pewność w sprawie przyczyny zgonu.
- A mnie uczono, że kiedy starszy wiekiem coś ci mówi, to trzeba to uszanować, młody człowiek - rzucił złośliwie patolog.
- To zaściankowe podejście. Tam, skąd ja pochodzę, na szacunek trzeba sobie zawsze zasłużyć i wiek tutaj nie ma nic do rzeczy.
- A tam, skąd ja pochodzę jest tak, że kiedy patolog coś powie, to się to szanuje jego zdanie.
- I co? Ilu zabójców już wam przez to uciekło?
- Ty bezczelny szczeniaku! - patolog był wręcz oburzony - Jak ja ci tu zaraz...!
- Dosyć tego! - wrzasnął wściekle inspektor - Ja tutaj dowodzę i to ja będę decydował, co robimy, a czego nie!
- Bardzo przepraszam, panie inspektorze - rzekł przepraszająco patolog i spojrzał ze złością w kierunku Arthura.
- Trzeba przesłuchać właścicieli tej stadniny - powiedział inspektor - I przy okazji sprawdzić tego konia, czy jest na coś chory i czy już wcześniej sprawiał jakieś problemy.
- I oczywiście odprowadzić go do właściciela - dodała Serena, lekko się przy tym uśmiechając.
- O tak! To też - potwierdził inspektor.
Ja zaś przypomniałem sobie, że przecież Leslie wciąż jest w stadninie, gdzie pobierała lekcje jazdy konnej. Trzeba było ją odebrać i przekazać jej tę straszną nowinę.
- Nie wiem tylko, jak ja jej to powiem - powiedziałem ponuro.
Los oszczędził mi jednak tego bardzo bolesnego doświadczenia i ktoś inny wziął na swoje barki tę odpowiedzialność. A wyglądało to tak:
Gdy udaliśmy się do stadniny, aby przesłuchać jej właściciela, to Leslie była pierwszą osobą, która wyszła nam naprzeciw i widząc mnie szybko do nas podbiegła, wołając:
- No, jesteście nareszcie! Już myślałam, że zapomnieliście, że istnieję. Zaraz, a gdzie jest Ellie? Ciągle jeszcze jeździ?
Wtem dostrzegła konia siostry i nasze ponure miny. Powoli zaczęło do niej docierać to, co oczywiste.
- Roger, co się tutaj dzieje? - zapytała mnie przerażona - Co tu robi ten koń? I dlaczego jest sam, bez niej? A gdzie jest Ellie? Chyba nic się jej nie stało, prawda?
Jedno spojrzenie na nasze zasmucone twarzy dało jej do zrozumienia, co się stało. Wtedy przerażona zasłoniła sobie usta dłonią i jęknęła:
- Nie! To przecież niemożliwe! To nieprawda! Błagam, powiedzcie mi, że to nieprawda!
- Przykro mi, ale to niestety jest prawda - powiedział inspektor bardzo ponurym tonem - Twoja siostra nie żyje.
- Spadła z konia i uderzyła się głową o kamień - dodał patolog.
Leslie przerażona znowu zasłoniła sobie usta dłonią.
- O nie! Tylko nie to! Roger, powiedz mi, że to nieprawda! Proszę cię, powiedz mi, że to nieprawda!
Po tych słowach podbiegła do mnie, złapała mnie za ręce i zawołała:
- No co tak stoisz?! Powiedz mi, że to nieprawda! Powiedz, że to jest kłamstwo! Że ona żyje! No powiedz mi to! Powiedz mi to, Roger! Powiedz mi to! Powiedz mi! Powiedz! Powiedz! Powiedz!
Ostatnie słowa wręcz wykrzyczała, okładając jednocześnie pięściami mój tors i płacząc z rozpaczą. Przygnębiony nie wiedziałem, co mam zrobić i w jaki sposób podnieść ich na duchu, ale ostatecznie Serena mnie od tego wybawiła, odciągając Leslie i czule ją do siebie przytulając.
- Musimy przesłuchać właściciela tej stadniny - powiedział inspektor - Chcemy wiedzieć, czy ten koń, na którym jeździła denatka bywał narowisty i zrzucał jeźdźców.
- Pytacie o Blancę? - spytała zdziwiona Leslie - Przecież ona zawsze była spokojna. Nigdy nikogo z siebie nie zrzuciła.
- Skąd to wiesz? Jeździłaś na niej? - zapytał inspektor.
- Parę razy, ale najwięcej jeździła na niej Ellie - odpowiedziała Leslie - Często brała ją na krótkie wycieczki po okolicy, ale zawsze wracała cała i zdrowa.
- Tym razem nie wróciła - powiedział patolog - Ciekawe więc, co się stało? Podejrzewam, że Blanca zrzuciła twoją siostrę z grzbietu i to dlatego ona nie żyje. Ale dlaczego to zrobiła? Czemu ją z siebie zrzuciła, skoro jak twierdzisz jeszcze nigdy tego nie zrobiła?
- A może Blanca przestraszyła się czegoś? Jakiegoś węża albo psa? - zasugerowała Leslie.
- A może ktoś ją celowo spłoszył? - powiedziałem na głos swoje myśli.
Wszyscy spojrzeli na mnie z uwagą. Widać to, co powiedziałem bardzo ich zainteresowało.
- Co ma pan na myśli? - zapytał inspektor.
- Jest taki gość, który obecnie siedzi za narkotyki, a ja i moja żona się do tego znacznie przyczyniliśmy. Podejrzewam, że już od paru ładnych dni ludzie opłacani przez niego nas prześladują i teraz zabili Ellie.
Policjantów zaciekawiło to, co powiedziałem i chcieli się dowiedzieć czegoś więcej, dlatego im opowiedziałem i o wszystkim, co ostatnio miało miejsce w Drozdowym Gnieździe. Inspektor z ogromną uwagą słuchał tych wszystkich rewelacji, a po ich wysłuchaniu powiedział:
- Zbadamy ten trop, choć prawdę mówiąc to wszystko nie do końca do siebie pasuje. Ostatecznie wszystkie te dotychczasowe ataki (jeśli można je tak nazwać) trochę mi wyglądają jak szczeniackie wybryki mające na celu wypędzenie państwa z waszego domu. To zaś, co dzisiaj się stało wygląda jak bezpośredni atak na wasze osoby. Sądzę więc, że sprawa śmierci pana żony nie wiąże się w żaden sposób z tymi żałosnymi próbami wystraszenia państwa z waszego domu. Ale wszystko sprawdzimy. Na razie trzeba się przyjrzeć tej stadninie i koniom, które się tu znajdują. I oczywiście zbadać tę klaczkę, która zrzuciła z siebie pańską żonę. Musimy też przesłuchać tę całą Gudulę. Być może jest w jakiś sposób w to wszystko zamieszana.
- Z całą pewnością jest w to zamieszana - powiedziałem.
- Możliwe, ale wszystko sprawdzimy po kolei - rzekł inspektor.


C.D.N

piątek, 3 maja 2019

Przygoda 121 cz. III

Przygoda CXXI

Domek na wsi cz. III


Ponieważ opuściłem swój dom i swoją przybraną matkę, która okazała się też być moją biologiczną matką, to musiałem rozpocząć automatycznie życie na własny rachunek. Oczywiście moja jakże kochająca rodzicielka dzwoniła do mnie wiele razy i prosiła, abym wrócił do domu, wybaczył jej i pozwolił wszystko naprawić. Nie byłem jednak w stanie tego zrobić. Zbyt świeże to były dla mnie rany i zbyt mocno mnie one bolały, abym się na to zdobył. Matka po wielu namowach wreszcie to zrozumiała i dała spokój, ale prosiła mnie, żebym chociaż kontaktował się z nią i spotykał od czasu do czasu. Zgodziłem się na to, ale przy okazji obiecałem sobie odwiedzać ją jak najrzadziej, a w każdym razie przez pierwszy okres czasu od wyprowadzki, bo potem może łatwiej sobie z tym wszystkim poradzę. Chwilowo jednak wolałem jej nie oglądać na oczy. Zbyt mocno bolało mnie to, co się stało i do czego ona przecież znacznie się przyczyniła.
Pierwszą noc po opuszczeniu domu wynająłem sobie pokój w hotelu, a następnego dnia wyjechałem w głąb kraju, byle tylko jak najdalej od tej kobiety, która co prawda wyciągnęła mnie z bagna, ale przecież wcześniej sama mnie do niego wepchnęła, a teraz po prostu po sprawie mojej próby samobójczej ocknęła się i czując wyrzuty sumienia ruszyła mi z pomocą. Jej zachowanie w moich oczach zakrawało wręcz na hipokryzję, choć w głębi serca bardzo dobrze wiedziałem, że jestem w swojej ocenie niesprawiedliwy i cała prawda jest o wiele bardziej skomplikowana, niż mi się wydaje, ale mój upór i moja złość były zbyt wielkie, abym potrafił tak po prostu wrócić do domu i o wszystkim zapomnieć. Dlatego też tego nie zrobiłem.
A co zrobiłem? Pojechałem do jednego z prowincjonalnych miasteczek (jednego z tych, w których zazwyczaj rozgrywa się akcja starych i dobrych kryminałów) i tam wynająłem sobie pokój u jednej takiej babcinki, a potem znalazłem sobie pracę barmana w miejscowym barze. To była całkiem dobra praca i nawet przyjemna, radziłem sobie w niej, choć nie zarabiałem zbyt wiele. Oczywiście mógłbym rozpocząć studia prawnicze i przy okazji żyć sobie jak jaśnie pan, bo przecież moja jakże szanowna mamusia co miesiąc przelewała mi dużą sumę pieniędzy, abym sobie łatwiej radził w życiu. Nie byłem jednak w stanie korzystać z tej kasy, to znaczy korzystałem z niej, ale tyle o ile, byle tylko jak najmniej. Moja duma nie pozwalała mi na to, aby czerpać z tej forsy pełnymi garściami, do czego zachęcały mnie egoizm oraz zachłanność, które czułem w głębi duszy. Ostatecznie jednak wygrały we mnie wyższe uczucia, a przede wszystkim godność osobista, czy też może raczej duma. Czułem niechęć do bogactwa i do czerpania z niego profitów, bo to przecież z tego powodu cierpiałem całe życie. Bogaci dziadkowie zmusili moją matkę do tego, żeby oddała mnie i to zaraz po urodzeniu, bo chcieli ratować swoje dobre imię przed skandalem, jaki przecież się wiązał z tą sprawą. Bogate bydlaki w szkole traktowały mnie jak worek treningowy, bo posiadali pieniądze i uważali, że wolno im wszystko. Ich rodzice płacili dyrektorowi w szkole za to, aby przymykał na to oko. Dyro zaś robił to, bo chciał dostawać dotacje od tych ludzi i poprawiać swój byt. Do tego jeszcze bał się skandalu, jaki by wybuchł po ujawnieniu tych wszystkich faktów i oczywiście to się stało, za co ja oberwałem poprzez wyrzucenie ze szkoły. Dlaczego? Bo ja byłem biedny, a to bogaci rządzą światem. Bo biedni są nikim, a bogaci kimś. Dlatego też wolałem nie korzystać z pieniędzy matki za często, a najlepiej to wcale. Postanowiłem sobie samemu zapracować na własny byt.
Praca w barze wiele razy była dość uciążliwa, zwłaszcza wtedy, kiedy pijani klienci dawali się we znaki, a takie sytuacje trafiały się od czasu do czasu i wtedy ja i pozostali pracownicy baru miewaliśmy z nimi prawdziwe urwanie głowy. Nie dość, że puszczali pawia na podłogę, to jeszcze do tego potrafili się bić, wszczynać awantury, a czasami też niszczyli stoliki i stołki, choć to ostatnie dość rzadko się zdarzało, ale i tak było uciążliwe. Do tego jeszcze, jakby tego wszystkiego było mało, trafiały się w barze różne grupy handlujące narkotykami, które potrafiły w perfidny sposób przeprowadzać swoje akcje sprzedawania prochów i to jeszcze tak, że gdyby nawet ktoś chciał im coś udowodnić, to byłoby to niemożliwe. Cwaniaki za dobrze się z tym kryli i zbyt dobrze prowadzili swoje działania, aby ich ktoś przyłapał na czymkolwiek. Poza tym, aby ich złapano, ktoś musiałby zacząć zeznawać przeciwko nim, a bywalcy baru za bardzo się ich bali, żeby to zrobić. Ich strach potęgował fakt, kto był hersztem tej bandy. A był nim jeden z tych bydlaków, którzy swego czasu zniszczyli mi życie. Co gorsza, koleś poznał mnie i zamierzał z tego faktu skorzystać.


- Jak się masz, przyjacielu? - zapytał podle, siadając tuż przy barze i z uwagą wpatrując się we mnie swoimi świńskimi oczkami.
Od razu go rozpoznałem. To był Orson Biddel, najgorszy ze szkolnego gangu i zarazem największa kanalia w całej mojej szkole. Jak widać te trzy lata spędzone w poprawczaku nie zmieniły go na lepsze, wręcz przeciwnie. Gdy go spotkałem (w chwili, którą teraz opisuję) sprawiał wrażenie jeszcze bardziej pewnego w swoim fachu niż kiedykolwiek przedtem.
- Cześć, Orson - rzuciłem ponuro - Nie spodziewałem się ciebie tutaj spotkać.
- Ani ja ciebie - odpowiedział złośliwie Orson - Słyszałem, że wkrótce po twojej szopce, którą odstawiłeś zostałeś adoptowany przez jakąś bogatą babkę.
- O jakiej szopce mówisz?
- Jak to, o jakiej? O tej z twoim samobójstwem.
- To nie była żadna szopka. Ja się wtedy naprawdę chciałem przez was zabić.
- Och, naprawdę? - zadrwił ze mnie bydlak - Weź lepiej uważaj, bo się jeszcze wzruszę. Biedny Roger. Biedne, małe biedactwo. Życie zniszczyli mu jakże podli koledzy.
Po tych słowach złapał mnie dziko za koszulę i gwałtownie do siebie przyciągnął, sycząc przy tym jak wąż.
- A czy ty wiesz, że przez swoją głupotę ty zniszczyłeś życie mnie?! Miałem zostać gliniarzem, jak chciał mój ojciec, a przez ciebie to teraz jest niemożliwe. Zniszczyłeś mi karierę!
- A ty mi życie, zatem jesteśmy kwita - odpowiedziałem odważnie, bo przecież wcale się nie przestraszyłem.
- O nie, koleś! Będziemy kwita dopiero wtedy, kiedy wszystko mi tutaj ładnie odpracujesz! - powiedział bydlak i puścił mnie.
- W jaki sposób miałbym odpracować i co? - spytałem.
- Odpracujesz moje trzy lata w poprawczaku - wyjaśnił mi Orson - A zrobisz to w bardzo prosty sposób. Będziesz dla pracował.
- Ja? Dla ciebie? Chyba śnisz.
- Nie masz wyboru. Albo to, albo ja ponownie zamienię twoje życie w piekło, ale tym razem już nikt cię nie uratuje.
Dobrze wiedziałem, że on jest w stanie to zrobić, dlatego nie mogłem lekceważyć jego gróźb. Lepiej było zainteresować się, czego on chce.
- A co miałbym robić?
- No! Tak już lepiej - pochwalił mnie zadowolony Orson - Będziesz dla mnie sprzedawać takie ładne, przeźroczyste woreczki z takim ładniutkim, białym proszkiem.
- Narkotyki?! - oburzyłem się - Nic z tego! Ja tam nie będę ci pomagał zatruwać organizm tych biednych małolatów, które tu przychodzą!
Orson parsknął śmiechem, gdy tylko to usłyszał.
- Boże, jaki z ciebie debil, Roger! Te twoje biedne małolaty potrafią się sprzedawać w całości za działkę tego proszku, który ja im oferuję. Same się do mnie pchają po towar. Sądzisz może, że ja im każę to brać? Że może im przykładam lufę do głowy i każe wciągać? Coś ty! Same chcą i same po to tu przyłażą! A ja im tylko to ułatwiam.
- I ile dzieciaków się już przekręciło od tego twojego syfu?
- Jeszcze żaden, bo ja sprzedaję towar czysty oraz najwyższej jakości. I dlatego też wszyscy są zadowoleni. Mieszanki (bo pewnie to masz na myśli mówiąc o „syfie“) sprzedają frajerze i debile. A jak chcesz zrobić majątek na handlu, to sprzedawaj tylko dobry towar. I ja taki właśnie sprzedaję.
- Super, ale ja nie będę brał w tym udziału.
- Będziesz albo pożałujesz. Pamiętasz nasze szkolne harce? Chcesz je może powtórzyć? Śmiało, ale tym razem już nie będziesz miał okazji o nich opowiedzieć.
- Pójdę na policję.
- I co im niby powiesz? Że dawny twój prześladowca ze szkoły tutaj mieszka i chce z tobą dilować? I kto ci w to uwierzy? To są tylko słowa, a przy mnie prochów nigdy nie znajdą. Idź sobie na policję, jeśli chcesz, ale wtedy to już żaden lekarz cię nie uratuje.
Po tych słowach wstał od stolika i rzucił na niego banknot.
- To za piwo. Reszty nie trzeba.
Ciszej zaś dodał:
- Zastanów się lepiej, bo albo bierzesz dragi do sprzedaży, albo kosę między żebra.
Następnie bydlak wyszedł jakby nigdy nic, pozostawiając mnie samego przez tą trudną decyzją.

***


Co miałem zrobić? Nie chciałem, aby bydlak znowu zrobił mi z życia piekło, a bardzo dobrze wiedziałem, że on jest w stanie to zrobić. Dlatego też przyjąłem jego warunki i zgodziłem się sprzedawać ten jego badziew w barze, w którym pracowałem. Poszło mi to tym łatwiej, że jak się okazało dwie osoby z pracowników także w taki sposób dorabiały sobie do pensji. Co do mnie, to Orson rzucał mi jakieś tam ochłapy ze swoich zysków, żeby mnie bardziej zachęcić do współpracy i uczciwości w tej sprawie.
- Tylko pamiętaj, że jeżeli spróbujesz mnie oszukać, to kaplica - rzucił podle za pierwszym razem, gdy dawał mi towar - Ja tu posiadam swoje oczy i jeśli zobaczą, że z kasy, którą dają klienci zabrałeś coś dla siebie, to zębów nie pozbierasz. A jeśli ponownie spróbujesz odwalić taki numer, to wtedy na wizycie u dentysty się nie skończy.
Bardzo dobrze wiedziałem, że Orson jest w stanie spełnić swoją groźbę i dlatego wolałem robić to, co mi każe. Prócz tego jeszcze jakoś nie paliłem się do tego, aby brać cudzą kasę do swojej kieszeni, chyba żeby tylko na przechowanie. Dlatego też uczciwie rozliczałem się z tym bydlakiem w jego nieuczciwym biznesie. W takiej sytuacji jak ta zawsze lepiej być fair wobec wspólników, nawet jeśli są oni przymusowi.
Muszę powiedzieć, że handel był przeprowadzony w sposób bardzo pomysłowy. W barze łatwo było kupić zapałki, na ladzie zawsze znajdowało się aż kilkanaście pudełek, a kilka z nich leżało przy mnie w odpowiednim miejscu. W tych pudełkach były woreczki z narkotykami. Sprzedawałem je tylko osobom, które powiedziały, że chcą kupić zapałki ekstra. Dawałem im wtedy towar, oni mnie dwa grube banknoty, które szybko chowałem i potem przekazywałem Orsonowi.
Oczywiście w takiej sytuacji zawsze istniało spore ryzyko, że pośród klientów będzie ukryty jakiś glina, jednak w tej sprawie Orson był zawsze bardzo ostrożny i raczej takiego czegoś można się było nie obawiać.
Ale to nie policja ani też Orson nie namieszali tak w moim życiu jak pewna osoba, którą poznałem jakiś czas później. Przyszła do baru razem z paroma kumplami i koleżankami oraz jakąś nieletnią brunetką o brązowych oczach i niezbyt dużym biuście, wobec której to osoba, o której tutaj mowa) zachowywała się chwilami bardziej jak matka niż koleżanka.
- Leslie, bądź tak dobra i lepiej nie oddalaj się ode mnie - powiedziała do nastolatki - I nie waż się zamawiać alkoholu! Jesteś jeszcze nieletnia!
- Ellie, błagam! Weź nie rób mi obciachu przy ludziach! - zawołała na to Leslie, wywracając załamana oczami dookoła sali - Przecież ja wcale nie chcę pić alkoholu.
- Dobra, dobra. Już ja cię znam. Jak cię spuścić z oka, to zaraz będziesz próbowała pić whisky.
- Niby kto ci to powiedział?
- Krasnoludki - rzuciła złośliwie dziewczyna, która zwróciła tak bardzo moją uwagę i która nosiła imię Ellie.
Była to wysoka dwudziestolatka o kasztanowych włosach i zielonych oczach, ubrana w ładną, fioletową sukienkę i czarne szpilki. Sylwetkę miała zgrabną, bardzo szczupłą, ale za to z bardzo sporymi wypukłościami tam, gdzie takie wypukłości być powinny. Jej długie oraz rozpuszczone włosy oszałamiająco falowały przy każdym ruchu jej głowy, a oczy przez chwilę wpatrywały się we mnie i to jeszcze w chwili, w której ja wpatrywałem się w nią.
- A ty czego się gapisz? - rzuciła złośliwie Leslie, gdy to spostrzegła.
Ellie ofuknęła ją ze złością i spojrzała na mnie przepraszająco. Ja zaś lekko się uśmiechnąłem i wróciłem powoli do czyszczenia szklanek.
- Stary, daj spokój! Możesz sobie tylko pomarzyć - usłyszałem nagle obok siebie głos Jerry’ego, mojego kumpla.
Koleś stał tuż obok mnie i wpatrywał się we mnie w bardzo złośliwy sposób.
- Tak? A to niby czemu? - spytałem ze złością.
- Wiesz, kto to jest ta ruda? - rzucił Jerry - To jest Ellie Lucan, jedna z najbogatszych dziewczyn w całej Anglii. Pochodzi z Ameryki. Jej rodzice zginęli rok temu w wypadku i wtedy Ellie przeniosła się tutaj wraz ze swoją młodszą siostrą, którą się opiekuje.
- Młodszą siostrą? To ta gówniara w podartych dżinsach? - spytałem.
- Tak, to ona - odpowiedział Jerry - Często tutaj bywała do czasu, aż pojechała z siostrą na wakacje. Najwyraźniej teraz obie wróciły.
- I co? Jaśnie panna dziedziczka chce może sobie zobaczyć miejscową dzielnicę nędzy? - spytałem złośliwie.
- Chyba tak i z tego też powodu osobiście ci odradzam startowanie do niej - wyjaśnił mi Jerry - Takie dziewczyny jak ona, takich jak my traktują jak zabawki, w najlepszym razie jak przygodę. Jeśli masz honor, nie pozwól sobie na bycie przygodą.
Popatrzyłem na niego z ironią i powiedziałem:
- Pozwolisz, że sam wyrobię swoje zdanie w jej sprawie?
- Jak sobie chcesz - rzucił łaskawym tonem Jerry.
Uśmiechnąłem się zadowolony i zacząłem uważnie obserwować Ellie, choć udawałem, że zajmują mnie tylko szklanki przeze mnie czyszczone. Rudowłosa piękność z kolei, co jakiś czas zerkała wyraźnie w moją stronę, choć udawała, że zajmuje ją dyskusja z resztą towarzystwa przy stoliku. Jak widać oboje lubiliśmy bawić się w takie podchody.
Potem Ellie usiadła zadowolona przy ladzie, a zaraz potem zrobiła to jedna z jej kumpeli, która zamówiła piwo. Ellie zaś nic sobie nie zamówiła. Obie zaczęły rozmawiać o jakiś swoich bzdurach, których nawet nie warto było podsłuchiwać. Poczułem, że to najlepszy moment na to, aby wykonać niezbędny do nawiązania bliższych relacji pierwszy krok. Dlatego też dość szybko przygotowałem drinka, takiego samego jak ten, którego wcześniej piła podczas siedzenia przy stoliku Ellie, a po zakończeniu tej czynności podałem go rudowłosej piękności.
- Proszę, dla ciebie - powiedziałem wesoło.
- Ale ja niczego nie zamawiałem - zdziwiła się Ellie.
- To nasz koszt firmy, Ellie - odpowiedziałem.
Dziewczyna spojrzała na mnie bardzo zdumiona.
- A skąd wiesz, jak mam na imię? - zapytała.
- Tajemnica - odparłem tajemniczo i wróciłem do swoich zajęć.

***


Wieczorem, gdy już wracałem z pracy do domu, przypadkiem trafiłem na Ellie, która głośno kłóciła się z jakimś chłopakiem. Oboje wyraźnie coś do siebie kiedyś czuli, ale to uczucie musiało się wypalić, przynajmniej z jej strony, o czym dobitnie świadczyły słowa, które wypowiedziała po chwili do towarzyszącego jej chłopaka.
- Posłuchaj mnie lepiej i to bardzo uważnie! - zawołała Ellie bardzo oburzonym tonem - To, że jesteśmy, jak to powiedziałeś „z tej samej sfery“ wcale nie oznacza, że mam obowiązek z tobą być!
- A niby z kim byś chciała się spotykać? - odpowiedział jej chłopak bardzo zarozumiałym tonem - Gdzie ty niby znajdziesz dla siebie lepszą partię niż ja?
- Bardzo łatwo bym ją znalazła, gdybym tylko chciała!
- Tak i gdzie niby? W tej okolicy pełnej plebsu? I co?! Sądzisz, że taki koleś byłby z tobą dla twoich pięknych oczu?! Przecież tacy widzą tylko twoje pieniądze!
- A ty za to widzisz we mnie piękny i drogi przedmiot, który możesz sobie kupić i pochwalić się kolegom! Jak mogłeś opowiadać im i to jeszcze w miejscu publicznym, co oboje robiliśmy w łóżku?!
- Faceci zawsze się chwalą swoimi umiejętnościami innym facetom. To jest normalna sprawa.
- Ale prosiłam cię przecież, żeby nasze ekscesy pozostały tylko naszą tajemnicą, a ty co zrobiłeś? Odarłeś nasze relacje z intymności!
- Jak zwykle przesadzasz, Ellie!
- A ty jak zwykle lekceważysz to, co do ciebie mówię! Co się z tobą stało? Kiedyś byłeś lepszy!
- Ja zawsze byłem taki sam. To ty byłaś zbyt ślepa, żeby nie tego nie widzieć.
- Tak, najwyraźniej.
- Ale daj już spokój! Chodźmy i zabawmy się!
Chłopak próbował złapać Ellie w objęcia, jednak ta wyrwała mu się z rąk i powiedziała wściekle:
- Sam się zabaw! Ja więcej z tobą się spotykać nie będę!
- Chyba żartujesz - zachichotał chłopak.
- Mówię bardzo poważnie! Nie będę się zadawać z facetem, który mnie nie szanuje!
- Jak się będziesz tak zachowywać, to raczej nikt nie będzie tego robić.
- A co ty masz mi do zarzucenia?
- A ty mnie?
- Nie szanujesz mnie, jesteś zarozumiały i lekceważysz to, co ja mówię i do tego wszystkiego jesteś lekkoduchem! Chcesz się tylko bawić i szaleć!
- A co innego mógłbym chcieć? Mam dopiero dwadzieścia lat! Chcę się zabawić!
- A ja chcę poważnego związku, którego ty nie potrafisz mi dać!
- Jaka ty jesteś śmieszna! Masz dopiero dwadzieścia lat i już chcesz stałego związku? I czego jeszcze? Może ślubu i dzieci?
- Z tobą na pewno nie! Nie nadajesz się ani na męża, ani na ojca!
Po tych słowach Ellie powoli odeszła, a towarzyszący jej chłopak lekko rozłożył ręce na znak bezradności i poszedł w swoją stronę, mijając mnie bez słowa. Ja zaś poczułem, że muszę teraz wkroczyć do akcji i spróbować pocieszyć Ellie. Dziewczyna siedziała właśnie na ławce i płakała. Powoli do niej podszedłem i usiadłem obok niej.
- Chcesz może chusteczkę? - spytałem, wyciągając ku niej powoli rękę z wyżej wspomnianym przedmiotem.
Dziewczyna spojrzała na mnie wyraźnie zdumiona moją obecnością i szybko otarła sobie ręką oczy.
- Dzięki, nie trzeba - powiedziała.
- Może jednak? - spytałem.
Ellie wzięła ode mnie chusteczkę i powoli zaczęła nią wycierać oczy.
- Dziękuję. Jesteś bardzo miły - rzuciła, a po chwili dodała: - Widziałeś wszystko, prawda?
- Przechodziłem tu akurat i widziałem - odpowiedziałem.
- I pewnie teraz uważasz mnie za idiotkę.
- Dlaczego?
- Bo się zadaję z tak żałosnym debilem.
- O ile dobrze zrozumiałem, to już się z nim nie zadajesz.
- Teraz to już nie i sama się sobie dziwię, że to robiłam - powiedziała Ellie i dalej ocierała sobie oczy chusteczką - On kiedyś był inny, a potem zaczęło mu odbijać z powodu jego rodziców i tego, co mu dali. Do tego też przestał mnie szanować.
- Zauważyłem. Przykro mi.
- Sama jestem sobie winna. Po co się z nim zadawałam? Jak mogłam się łudzić, że on jest dobrym człowiekiem? Przecież to widać od razu, ile on jest wart.
- Być może nie chciałaś oceniać po pozorach?
- Może - wzruszyła lekko ramionami Ellie - Ale tak czy siak będę miała nauczkę na przyszłość.
Po tych słowach spojrzała na mnie i lekko się uśmiechnęła.
- Dziękuję za chusteczkę. Jesteś bardzo miły.
Wyciągnęła ku mnie rękę.
- Jestem Ellie.
- Roger - odpowiedziałem i ścisnąłem jej dłoń.
Ellie spojrzała na mnie z uśmiechem i spytała:
- Pracujesz w barze?
- Tak i dobrze sobie radzę. Jak dotąd. Ale co będzie dalej, czas pokaże.
- Masz dziewczynę?
- Nie.
- A miałeś kiedyś?
- Jeszcze nie. Jakoś żadnej nigdy się nie podobałem.
- Dziwne - powiedziała Ellie i oparła się wesoło o oparcie ławki - Nie wyglądasz źle, a wręcz przeciwnie.
- Dzięki za dobre słowo - powiedziałem dowcipnie - Poza tobą jakoś żadna tak nie uważała.
- Widocznie jestem pierwsza - zachichotała Ellie - To na swój sposób jest bardzo przyjemne uczucie. A powiedz mi, mieszkasz tutaj?
- Tak, wynajmuję tutaj pokój.
- A ja mieszkam tu tymczasowo z moją młodszą siostrą. Mieszkamy u przyjaciela naszych rodziców, który teraz opiekuje się naszym majątkiem.
Ellie skrzywiła się lekko i powiedziała:
- Wybacz. Strasznie głupio to zabrzmiało.
- Spokojnie, ja się z tego powodu nie czuję gorszy.
- Ale to zabrzmiało tak, jakbym się chwaliła forsą, a tak nie jest. Wcale się nią nie chwalę i nie uważam się za lepszą od innych tylko dlatego, że jestem bogata.
- To dobrze, bo mam o tobie bardzo dobre zdanie i nie chciałbym go zmieniać.
- A dlaczego masz o mnie dobre zdanie?
- Bo wydaje mi się, że na nie zasługujesz.
Ellie lekko zachichotała, gdy to usłyszała.
- Wydaje ci się? A wiesz, co mnie się wydaje?
- Że jestem idiotą?
- Nie. Mnie się wydaje, że jesteś fajnym chłopakiem oraz osobą wartą rozmowy. Może więc chciałbyś jeszcze ze mną porozmawiać?
- A kiedy?
- Choćby jutro.
- Zgoda. A gdzie?
- A choćby tutaj.
- Dobrze. Po pracy?
- Czemu nie?
- A więc jesteśmy umówieni.
- Zgadza się. Wybacz mi, ale muszę już iść, bo jeszcze się będą o mnie niepokoić. Ale jutro z wielką chęcią z tobą porozmawiam, o ile oczywiście będziesz chciał.
- Ja już tego chcę.
- Super. A zatem do jutra - powiedziała dziewczyna i wesoło wstała z ławki - Trzymaj się, Roger i do zobaczenia!
Pomachała mi ręką na pożegnanie i powoli odeszła w swoją stronę.

***


Spotkaliśmy się oboje zgodnie z wcześniejszą propozycją Ellie i oboje bardzo przyjemnie ze sobą rozmawialiśmy. Przez kilka kolejnych dni ciągle spędzaliśmy ze sobą czas po pracy. Prócz tego spacerowaliśmy sobie po całej okolicy i oglądaliśmy wszystkie znajdujące się tam budynki, zarówno te zamieszkałe, jak i te nie zamieszkałe. Szczególnie nasz wzrok przykuła piękna i bardzo uroczo wyglądająca posiadłość zbudowana chyba w stylu gotyckim.
- Piękna, prawda? - zapytała Ellie, kiedy się przy niej zatrzymaliśmy.
- Niczego sobie - odpowiedziałem jej - Trzeba przyznać, że ma w sobie to coś.
- Wiesz, może to głupie, ale bardzo chciałam po wyjściu za mąż kupić ją, zamieszkać tutaj i założyć rodzinę - powiedziała po chwili Ellie.
- Dlaczego uważasz, że to głupie? - spytałem.
- Bo to przecież jest niemożliwe. Chłopak, którego darzyłam uczuciem zawiódł mnie i złamał mi serce - mówiła ze smutkiem w głosie dziewczyna - A teraz przez jego głupie gadanie czuję się tak, jakby wszyscy faceci wokół mnie dybali tylko na moje pieniądze.
- Łącznie ze mną, prawda? - zapytałem z ironią.
Dziewczyna spojrzała na mnie i powiedziała:
- To nie tak. Ja wcale tak o tobie nie sądzę. Słowo!
- A dlaczego? Przecież jestem biedny, a ty bogata. Czemu miałbym nie chcieć dybać na twoje pieniądze?
- Bo taki nie jesteś.
- Skąd wiesz, jaki jestem? Dopiero co mnie poznałaś. Co ty możesz o mnie wiedzieć? A co ja mogę wiedzieć o tobie?
- Czuję, że jesteś lepszy niż mój były.
- Skąd to przypuszczenie? Bo jestem dla ciebie bardzo miły i dałem ci chusteczkę do otarcia łez? A może ja jestem jeszcze gorszy? A może jestem przeżarty jakąś wielką nienawiścią do takich ludzi jak ty? Może chcę cię uwieść i poślubić tylko po to, aby cię zabić i przejąć twój majątek?
- Nie mógłbyś tego zrobić.
- Skąd to wiesz?
- Nie mówiłbyś mi tego, gdyby to była prawda.
- Czy aby na pewno? A jeżeli chcę w ten sposób tylko zdobyć twoje zaufanie? Skąd wiesz, co tak naprawdę kłębi mi się w głowie?
- Nie wierzę w to. Ty taki nie jesteś.
- Czas pokaże, jaki jestem. A ty, jeżeli masz dość rozumu w głowie, to się ode mnie odsuniesz zanim się zaangażujesz i będzie za późno.
- Za późno na co?
- Aby się wycofać i nie pokochać mnie.
Po tych słowach odszedłem, a Ellie pozostała sama przed posiadłością swoich marzeń.

***


Nie odzywałem się do Ellie i nie kontaktowałem się z nią przez krótki czas, a i ona też jakoś niespecjalnie szukała kontaktu ze mną. Co prawda ciągle przychodziła do baru w towarzystwie paru kumpli i swojej młodszej siostry, ale kiedy tylko nasz wzrok się spotykał, to zawsze odwracała głowę w drugą stronę. Dobrze wiedziałem, co to wszystko oznaczało i na swój sposób sprawiało mi to lekką przyjemność. Ale też było mi jej trochę żal, bo przecież walczyła ze swoimi uczuciami i zdecydowanie raczej kiepsko jej to wychodziło. A ja nie kwapiłem się do tego, aby jej w tej sprawie pomóc. Uznałem, że jeżeli chce zwalczyć swoje uczucie do mnie, to musi zrobić to sama. Ja w tej sprawie tylko pogorszyłbym jej sytuację.
Wkrótce potem, gdy była niedziela i spędzałem ją w domu, usłyszałem, jak ktoś puka do drzwi, które moja gospodyni. Potem usłyszałem krótką rozmowę oraz kroki na schodach kierujące się w stronę mojego pokoju.
- Panie Goodman. Ma pan gościa - powiedziała moja gospodyni, lekko uchylając drzwi i wsuwając przez nie swoją głowę oraz część swej osoby.
- Gościa? - zdziwiłem się.
- A tak, gościa - potwierdziła kobieta i lekko przesunęła się na bok, otwierając jednocześnie drzwi na oścież.
W drzwiach zaś stała Ellie.
- Witaj, Roger - powiedziała do mnie przyjaźnie - Chciałam z tobą o czymś porozmawiać. Mogę wejść?
- Oczywiście - potwierdziłem.
- To ja was zostawię samych - zasugerowała gospodyni i powoli wyszła z pokoju.
Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, to Ellie spojrzała w moją stronę dość przykrym wzrokiem i zapytała:
- Dlaczego?
- Co dlaczego? - zdziwiłem się.
- Dlaczego ty mnie tak traktujesz? Co ja ci złego zrobiłam, że w taki sposób się zachowujesz? Unikasz mnie, uciekasz od rozmów ze mną, a w barze udajesz, że mnie nie widzisz.
- O, przepraszam cię bardzo! To ostatnie to już chyba raczej ty robisz! - poprawiłem ją.
Ellie spojrzała na mnie przygnębiona i zapytała:
- Roger, co ja ci takiego zrobiłam, że tak się zachowujesz? Dlaczego ty to robisz?
- Ponieważ nie chcę, żebyś kiedyś żałowała swojej decyzji. Żeby twoi bliscy mówili, że zadajesz się z barmanem.
- Sądzisz, że ich zdanie coś mnie obchodzi? Że będę się przejmować tym, co oni sądzą?
- Teraz może nie, ale z czasem...
- Z czasem, to ty zaczniesz mnie drażnić. Nawet nie chcesz mnie lepiej poznać, a już mnie przekreślasz. Dlaczego ty mi to robisz?
Spojrzałem na nią z uwagą i westchnąłem głęboko:
- Chcesz wiedzieć, dlaczego? No to ci powiem. Podobasz mi się i to bardzo! Im dłużej z tobą przebywam, tym bardziej mi na tobie zależy! Ale boję się pokochać, bo nie chcę więcej cierpieć i dostawać ciosy od osób, do  których coś poczułem. Taka jest prawda!
Ellie wpatrywała się we mnie uważnie, jakby rozważała moje słowa, a po chwili zapytała:
- A więc podobam ci się?
- A dziwi cię to? Jesteś piękną i seksowną dziewczyną, a do tego też mądrą i posiadającą swój własny rozum! Rozmowy z tobą to prawdziwa przyjemność! Więc teraz powiedz, jak możesz się nie podobać?
Ellie uśmiechnęła się lekko i podeszła powoli w moją stronę, po czym wyciągnęła rękę i czule pogłaskała mój policzek.
- Wyczuwam w tobie wiele bólu i cierpienia. Ale ból z czasem mija, a cierpienie da się przekuć w coś milszego. Jeśli oczywiście tylko pozwolisz, aby tak się stało.
- Ellie, proszę - jęknąłem, bardzo dobrze wiedząc, do czego to zmierza - Jeśli to się stanie, ja już nie będę potrafił się wycofać.
- Do tego właśnie zmierzam - zachichotała Ellie i delikatnie musnęła moje usta swoimi - Otwórz się na mnie, Roger.
Kilka sekund później znowu pocałowała ucałowała moje usta, ale tym razem oddałem jej pocałunek. Chwilę potem zarzuciła mi ręce na szyję, a ja lekko ją do siebie przytuliłem.
- Chcę ciebie! Tu i teraz - wydyszała zmysłowo w moje wargi, gdy na chwilę się od siebie oderwaliśmy.
- To szaleństwo - powiedziałem.
- I bardzo dobrze. Mam już dość bycia grzeczną i mądrą osobą, która robi tylko to, co wypada jej robić - zachichotała Ellie.
Chwilę później oboje kompletnie zwariowaliśmy i do tego było nam z tym bardzo dobrze.

***


Od tego czasu ja i Ellie staliśmy się parą i to zupełnie oficjalnie. Choć doradzałem mojej dziewczynie, abyśmy nie ogłaszali tego publicznie, bo jeszcze ludzie mogą się zacząć z niej śmiać, że związała się z barmanem, to Ellie uważała, iż takich spraw nigdy nie należy ukrywać, dlatego też wcale nie zamierzała się bawić w jakiekolwiek podchody.
- Dla mnie prawdziwe i szczere uczucie to jest coś, czego wcale się nie ukrywa - powiedziała z dumą w głosie - Jeśli więc kocham, to kocham nie tylko szczerze, ale i jawnie. Bo prawdziwa miłość nie musi się ukrywać.
- Jak sobie chcesz, tylko musisz w takiej sytuacji liczyć się z tym, że ludzie z twojej tzw. sfery mogą patrzeć na to krzywym okiem.
- Tak, ale przestaliby to robić, gdyby wiedzieli, kto jest twoją matką.
- Dobrze to wiem, ale jakoś nie palę się do tego, żeby wszystkim o tym opowiadać. Nie chcę wyjść na snoba.
- Też fakt. Ale z drugiej strony to ja osobiście uważam, że źle robisz nie spotykając się częściej ze swoją matką.
- Spotykam się z nią raz na miesiąc i to wystarczy. Naprawdę uważam, że za to wszystko, co mnie z jej winy spotkało takie częste spotkania to i tak za dużo.
- Roger, ja cię potrafię zrozumieć, ale powiem ci tak zupełnie szczerze, że nie doceniasz szczęścia, które masz.
- Szczęścia - prychnąłem z kpiną.
- A tak, szczęścia - potwierdziła niezrażona Ellie - Ja rodziców już nie mam i uwierz mi, bardzo mi ich brakuje. A ty co? Masz matkę i jeszcze ją w taki sposób traktujesz.
- Mam swoje powody.
- Wiem, opowiadałeś mi. Ale i tak uważam, że powinieneś ją bardziej zrozumieć, a zrozumieć to znaczy przebaczyć.
- Jeszcze nie jestem na to gotowy, Ellie. Jeszcze nie teraz.
Ellie zrozumiała to i starała się nie poruszać tego tematu, choć od czasu do czasu jeszcze to robiła, bo chyba nie byłaby sobą, gdyby tak nie zrobiła. Ja zaś byłem uparty i trzymałem się uparcie swojego zdania w tej sprawie.


Jak przewidywałem kilka osób śmiało się z Ellie z powodu jej wyboru mojej osoby na chłopaka, ale ja i ona nie przejmowaliśmy się tym. Co prawda mógłbym im łatwo zamknąć usta mówiąc, kim jestem, ale jakoś nie potrafiłem się na to zdobyć i dlatego cierpliwie znosiłem kpiny pod swoim adresem. A w kpinach tych przodowała szczególnie Leslie, siostrzyczka mojej dziewczyny. Gówniara ta wykorzystywała praktycznie każdą chwilę, aby mi w jakiś sposób dokuczyć, a że nie wiedziała, iż jestem synem znanej prawniczki, to miała wiele powodów do kpin ze mnie.
- Ja ci się bardzo dziwię, siostrzyczko, że zadajesz się z kimś takim - powiedziała raz złośliwie - Przecież to widać wyraźnie, ile jest warte. Ani to wychowane, ani pochodzenia dobrego nie ma. Do tego jeszcze jako barman pracuje. To po prostu wstyd i to jeszcze jaki!
- Po pierwsze wolałabym, abyś wypowiadając się o moim chłopaku nie używała wobec niego rodzaju nijakiego - powiedziała Ellie z lekką złością - A po drugie twoje wypowiedzi ewidentnie dowodzą, jak kiepskie jest twoje własne wychowanie. Po trzecie zaś, to ostatnimi czasy raczej ty przynosisz mi wstyd. Ile razy będziesz wracać do domu po nocach?
- Przecież jestem młoda i chcę się zabawić! A co?! Nie wolno mi tego robić?!
- Wolno, ale zabawa też posiada swoje granice, a ty je powoli zaczęłaś przekraczać. Przypominam ci też, że nie jesteśmy u siebie.
- Jesteśmy u siebie! Peabody zarządza naszą kasą, więc pracuje dla nas, a zatem jego dom jest naszym domem.
- Obawiam się, że się w tej sprawie mylisz, ale nie będę się z tobą w tej sprawie sprzeczać - odparła Ellie, kończąc tę rozmowę - Bądź po prostu uprzejma szanować ludzi, którzy dają nam dach nad głową.
Leslie oczywiście miała całkowicie gdzieś wszystkie rady swej siostry, najwyraźniej wychodząc z założenia, że skoro Ellie nie jest jej matką, to nie ma prawa jej prawić morałów i rzucać nakazy i zakazy. Choć coś czułem, że swojej matki też nigdy raczej nie słuchała, czemu Ellie (gdy raz o tym oboje rozmawialiśmy) nie zaprzeczała.
- Mówię ci, z nią zawsze były problemy, bo to zawsze był taki bardzo niespokojny duch. Lubiła się zawsze dobrze bawić, a potem ojciec musiał ją wyciągać z kłopotów, w jakie się pakowała. Po śmierci rodziców trochę się jakby uspokoiła, bo jak widać przejęło ją to bardzo, ale chyba nie na długo, bo znowu zaczęła rozrabiać.
- Bardzo mi przykro z tego powodu - powiedziałem - No, ale czy nie sądzisz, że najlepiej byłoby ją spuścić lanie?
- Lanie? Wątpię, żeby to pomogło, choć tak szczerze mówiąc, to coraz częściej swędzi mnie ręka - odpowiedziała Ellie.
Ale to nie Leslie stanowiła dla nas największy problem, a Orson. Ten bydlak co jakiś czas spotykał się ze mną, aby odbierać kasę za sprzedane prochy, a prócz tego jeszcze oddawać mi moją dolę. Te spotkania, chociaż trochę wzbogacały moją kieszeń, to i tak zdecydowanie do przyjemnych nie należały i chwilami miałem ich serdecznie dość, tak samo jak i tego białego świństwa, na które już patrzeć nie mogłem.
- Słuchaj, ja mam tego serdecznie dosyć - powiedziałem pewnego razu do Orsona, gdy już przeliczyłem swoją dolę.
Orson nawet nie zareagował na te słowa.
- Słyszysz, co mówię?! Mam już dość roboty dla ciebie! - powtórzyłem ze złością.
- Słyszałem, nie musisz krzyczeć - odpowiedział złośliwie bydlak - Ale nie przyjmuję tego do wiadomości.
- Naprawdę? Obawiam się, że to mnie niewiele obchodzi. Nie będę już więcej dla ciebie pracować.
- Strach czy wyrzuty sumienia? - spytał złośliwie Orson.
- Jedno i drugie - odpowiedziałem - Nie chcę w tym już dłużej brać udziału. To mnie męczy. Czuję się tak, jakby wszyscy patrzyli mi na ręce.
- Tak, a szczególnie ta twoja niunia, co?
- Ona z tym wszystkim nie ma nic wspólnego!
- Czyżby? Odnoszę inne wrażenie - powiedział złośliwie Orson i lekko wyszczerzył swoje zęby w podłym uśmiechu - Bo to dla niej chcesz wrócić na drogę uczciwości, prawda?
Po tych słowach złapał mnie za koszulę i przycisnął do ściany, patrząc mi w oczy ze wściekłością.
- Uważaj, bo ja potrafię zniszczyć ci życie i dobrze o tym wiesz. A może chcesz, żebym i twojej dziuni życie zniszczył?
- Od niej to ty się lepiej odczep! Nie mieszaj jej do tych spraw!
- To ty ją do tego mieszasz, a nie ja. Bo jeżeli przestaniesz dla mnie pracować, to wtedy ją wmieszasz i to bardzo. A kiedy już zostanie wmiesza w to wszystko, to wtedy może tak się stać, że ktoś ją przypadkiem zabije.
- Przypadkiem, tak?
- Tak, oczywiście. To będzie czysty przypadek, ale tylko do czasu, aż policja nie znajdzie u ciebie dowody twojej winy.
- Dowodów, które sfabrykują twoi kumple?
- Tego mi nie udowodnisz. A ja już postaram się o to, abyś czekając na proces przeżył prawdziwe piekło w celi. A ty wiesz, że w sprawie tworzenia piekła, to ja jestem prawdziwym specjalistą.
- O tak! Zdecydowanie jesteś.
- A więc lepiej uważaj, bo jak wezmę się do rzeczy, to ty i twoja niunia bardzo gorzko tego pożałujecie.
Po tych słowach powoli odszedł od baru, przy którym rozmawialiśmy. Ja zaś westchnąłem załamany i oparłem się o ścianę, ocierając sobie ręką pot z czoła.
- Boże! Czy on kiedykolwiek się ode mnie odczepi?
- Raczej nie sądzę - usłyszałem za sobą głos Ellie.
Dziewczyna wyszła zza rogu i spojrzała na mnie ponurym wzrokiem. Widząc jej spojrzenie westchnąłem załamany i zapytałem:
- Jak wiele słyszałaś? - spytałem.
- Dość, aby wiedzieć, że dzieje się tutaj coś złego - odpowiedziała Ellie - Powiedz mi, co dla niego sprzedajesz? Bo zakładam, że nie chodzi tutaj o zapałki.
- Widzę, że nic nie ujdzie twojej uwadze - powiedziałem przygnębiony i dodałem: - Ale lepiej, żebyś nie wiedziała, co sprzedaję dla tego gnoja.
- Będę strzelać. Narkotyki, zgadza się?
- Tak. Dla miejscowych ćpunów.
Ellie westchnęła głęboko, wyraźnie przygnębiona.
- Zapytałabym cię, dlaczego to robisz, ale dość usłyszałam, żeby już wszystko wiedzieć. Powiem ci więc co innego. Musisz iść z tym na policję.
- Policję? Nic z tego! Przecież ten koleś ze wszystkiego się wyłga! Nie mam żadnych dowodów jego winy, a jeśli nawet ty byś zeznawała, to i tak niewiele to da. To będzie twoje słowo przeciwko jego słowu.
- Wiesz, raczej niekoniecznie - odpowiedziała dość dowcipnie Ellie, po czym wyjęła z torebki komórkę i coś w niej wcisnęła i pokazała mi to.
Na ekranie jej telefonu ukazała się scena, w której Orson każe mi dalej robić swoje, bo jak nie, to zabije Ellie i podrzuci mi dowody wskazujące na mnie jako sprawcę tej zbrodni.
- Co prawda to nie jest cała rozmowa, ale zawsze coś - powiedziała po chwili Ellie - Sądzę, że dla policji to wystarczy. A więc w takim wypadku to będzie jego słowo przeciwko mojemu.
Spojrzałem z podziwem na Ellie i powiedziałem:
- Jesteś wielka, dziewczyno.
Szybko jednak mój zapał osłabł.
- Ale to i tak może być za mało dla sądu i policji.
- Wystarczy, żeby go oskarżyć - odparła Ellie - A poza tym wolisz całe życie się go bać?
- Gdyby chodziło tylko o mnie, to już bym dawno to rzucił. Ale tutaj chodzi też o ciebie i jego groźby wobec ciebie.
- Nie boję się jego gróźb.
- Ale ja się boję i nie o siebie, tylko o ciebie. Ellie, ty go nie znasz. Nie wiesz, do czego ten bydlak jest zdolny.
- Ale wiem, jak go załatwić - powiedziała Ellie, delikatnie się bawiąc swoim telefonem - No to jak? Idziesz ze mną na policję, czy sama mam to zrobić?

***


Oczywiście poszedłem razem z nią. Policja na szczęście wzięła całą tę sprawę na poważnie, choć też nie patrzyli na mnie zbyt przychylnie po tym, jak się dowiedzieli, że sprzedawałem narkotyki w barze. Na całe szczęście wzięli pod uwagę fakt, iż byłem do tego zmuszany i to za pomocą gróźb, a nagranie Ellie również było mi tutaj pomogło. Dzięki temu moje słowa choć częściowo się potwierdzały, ale zamiast aresztować Orsona od razu policja postanowiła urządzić zasadzkę i złapać bydlaka na gorącym uczynku.
Dlatego też następnego dnia poszedłem do pracy jak gdyby nigdy nic i zająłem się swoją pracą. Orson też się zjawił i obserwował, czy aby na pewno wykonuję to, co mi zlecił. Dość często to robił i teraz też się zjawił, pewnie zaniepokojony naszą ostatnią rozmową. Widać ten gnojek chciał mi przypomnieć, że wciąż mnie obserwuje i lepiej żebym nie próbował żadnych sztuczek. Nie wiedział jednak, że w ten sposób kopie dla siebie grób, bo w barze byli także policjanci w cywilu i uważnie wszystko obserwowali, czekając na ruch dilerów. Ruch ten dość prędko nastąpił, bo już pół godziny od rozpoczęcia przeze mnie pracy podeszła do mnie jakaś dziewczyna i poprosiła o zapałki ekstra. Podała mi dwa banknoty, a ja podałem jej towar i transakcja zakończona. Spojrzałem wtedy w kierunku tajniaków i skinąwszy głową dałem im znak, że dziewczyna ma już towar. Obaj delikatnie skinęli mi głowami i powoli wyszli za nią z baru.
Nie minęło zbyt wiele czasu, a zaraz potem do środka wpadła policja i aresztowała Orsona oraz towarzyszących mu kumpli, o których wiedzieli (oczywiście ode mnie), że należą do gangu narkotykowego. Zresztą gdyby nawet nie wiedzieli, to szybkie obszukanie ich kieszeni rozwiało wszelkie wątpliwości w tej sprawie. W kieszeniach dranie mieli kilkanaście działek i to wystarczyło, żeby ich zamknąć.
- Ty parszywy kapusiu! To wszystko twoja sprawka! - wrzasnął Orson w moją stronę, kiedy już go policja wyprowadzała - Ale pożałujesz tego! Jeszcze zobaczysz, na co mnie stać! Zamienię twoje życie w piekło! Jeszcze pożałujesz! I ta twoja dziewucha także!
Policja wyprowadzili gnoja z baru, a jeden z nich powiedział głośno:
- Proszę uprzejmie nie opuszczać pomieszczenia! Proszę pozostać na swoich miejscach! Będziemy chcieli was wszystkich przesłuchać!
Do lady podeszła Ellie i siadając przy stołku powiedziała:
- Wreszcie koszmar z głowy.
- Poważnie? Tak sądzisz? - zapytałem z lekką ironią - Bo ja coś tak czuję, że raczej nie. Jeśli mnie bydlak nie skrzywdzi, to skrzywdzi ciebie. I co wtedy? Nawet nie chcę myśleć, co się może stać.
Ellie położyła dłoń na mojej dłoni i powiedziała czule:
- Jeżeli tak się o mnie troszczysz, to bądź ze mną cały czas. Na pewno jesteś w stanie zaopiekować się swoją ukochaną, prawda?
Uśmiechnąłem się do niej lekko i odpowiedziałem:
- Oczywiście, że tak.

***


Dalej sprawy potoczyły się już bardzo szybko. Orson trafił przed sąd i prędko dostał wyrok skazujący, a biorąc pod uwagę fakt, że wcześniej jako nastolatek siedział w poprawczaku, to sędzia i ława przysięgłych byli wobec niego wyjątkowo surowi i to pomimo tego, że jego tatuś próbował go na wszelkie możliwe sposoby ratować i tłumaczyć, iż synuś wcale nie jest taki zły i że to wszystko jest wina otoczenia, w którym się znalazł, że siedząc całkowicie niezasłużenie w poprawczaku stoczył się i że to wszystko moja wina, bo gdyby nie te szopki z moim samobójstwem oraz demonizowanie figli Orsona w szkole (dokładnie tak je nazwał - „figle“) nie poszedłby jego synuś siedzieć, a co za tym idzie, nigdy nie wpadłby on w złe towarzystwo i nie stałby się tym, kim się stał. Na szczęście sąd tego nie przyjął jako powód do niższego wyroku, a Orson dostał całe dziesięć lat za swoją działalność i za groźby karalne wobec mnie oraz jeszcze paru osób. Także więc wszystko skończyło się dobrze, w każdym razie dla mnie. Sam Orson zaś był wściekły i po ogłoszeniu wyroku krzyczał jak opętany:
- Jeszcze tego pożałujesz, Roger! Ty i ta twoja głupia dziunia! Oboje jeszcze pożałujecie! Jeszcze zobaczycie, na co mnie stać!
Oczywiście ja i Ellie mieliśmy całkowicie w nosie jego groźby, chociaż jeśli chodzi o mnie, to trochę się obawiałem, że ten bydlak może przez jakiś swoich kumpli nawet z paki nas skrzywdzić. Ale, że przez pierwsze kilka miesięcy od procesu nic nam się nie stało, to powoli zacząłem odzyskiwać spokój ducha. Co prawda problem jeszcze stanowił fakt, że brałem udział w handlu prochami, ale w tej sprawie interweniowała moja droga matka, która zareagowała we właściwy sposób, czyli poszła do kogo trzeba, pogadała z kim trzeba i bez trudu postarała się o to, aby sąd nie wnosił przeciwko mnie oskarżenia. Uznano wszem i wobec, że zostałem do handlu narkotykami przymuszony groźbami użycia przemocy wobec mnie i mojej dziewczyny, więc dano mi spokój. Wreszcie mogłem rozpocząć prawdziwe życie.
Przyspieszę trochę akcję swojej opowieści, bo przez najbliższych kilka miesięcy nie wydarzyło się nic godnego uwagi, poza tym, że ja i moja droga Ellie zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej niż przedtem. Wkrótce oboje staliśmy się sobie tak bardzo bliscy, że postanowiliśmy się pobrać. Sporo osób uznało tę decyzję za dość zwariowaną, bo w końcu ja i Ellie znaliśmy się dopiero rok i to niecały, ale ostatecznie przestali to robić, zwłaszcza kiedy zobaczyli, że w żadnym razie nie zmienią naszego zdania. Najbardziej oburzona była Leslie, która jawnie okazywała mi swoją niechęć, a do tego jeszcze rzucała swojej siostrze różne kąśliwe uwagi pod moim adresem i próbowała pouczać Ellie w tej kwestii.
- Siostra, odbiło ci? - zapytała z kpiną w głosie - Chcesz wychodzić za mąż?! Za tego idiotę i ćpuna?! I to jeszcze po tak krótkiej znajomości?!
Ellie, gdy tylko to usłyszała, spojrzała na siostrę z ironią w oczach i powiedziała spokojnie, acz bardzo złośliwie:
- Siostrzyczko moja, bujasz się po całej okolicy z bandą zwariowanych nastolatków i dla zabawy robicie z siebie idiotów, a do tego co jakiś czas muszę się przez ciebie tłumaczyć dyrektorce twojej szkoły, bo znowu albo coś wywinęłaś, albo znowu masz problemy z nauką. Uważam więc, że jesteś ostatnią osobą, która ma prawo mnie pouczać w tej kwestii.
- Ach tak? - zapytała ze złością Leslie - To więc zdanie twojej młodszej siostry już się nie liczy?
- Liczy się, ale uważam, że nie powinnaś mnie pouczać. Ja przecież ci nie mówię, z jakimi chłopakami wolno ci się spotykać, a z jakimi nie.
- Oczywiście, siostra. Co chwila prawisz mi morały i pouczasz mnie, a do tego ciągle krytykujesz moich znajomych.
- A ty krytykujesz Rogera, więc jesteśmy kwita.
Leslie kipiała wtedy ze złości, do czego znacznie przyczynił się stoicki spokój jej starszej siostry. Gdyby Ellie też się złościła, wtedy Leslie łatwiej by panowała nad sytuacją, ale zachowanie mojej przyszłej żony działało jej na nerwy właśnie dlatego, że ta była spokojna, a wręcz bardzo obojętna na wszystko, co nastolatka do niej mówiła. To musiało drażnić tę smarkulę.
- Jak tam sobie chcesz, siostra! Ale jeszcze zobaczysz, co to za koleś! Będzie cię zdradzał! Będzie traktował jak służącą! Będzie żerował na tobie i kradł twoje pieniądze, a może nawet cię zabije! Zobaczysz, siostra! Jeszcze będziesz tego żałować!
- Dziękuję ci bardzo za ostrzeżenie. Jesteś bardzo kochana, że mi o tym mówisz - odparła złośliwie Ellie.
Leslie fuknęła ze złości niczym obrażona kotka i wyszła zła z pokoju, mijając stojącego w przejściu mnie.
- Nie sądzisz, że powinniśmy przesunąć termin ślubu? - zapytałem.
- Dlaczego? - zdziwiła się Ellie - Bo moja głupia siostra ma fochy? Nie przejmuj się, przejdzie jej.
- Ale nie chciałbym stawać między wami - powiedziałem.
Ellie podeszła do mnie i objęła mnie czule za szyję.
- Nie stajesz między nami. Leslie po prostu zawsze miała mnie tylko dla siebie. Żaden mój poprzedni związek nie był tak trwały jak teraz, więc się tak nie zachowywała, a ponieważ teraz to jest coś poważnego, to obraża się na cały świat i strzela fochy, bo musi się mną dzielić i to na stałe. Ale to tylko chwilowe. Zobaczysz, że oboje jeszcze się dogadacie.
- Trudno mi w to uwierzyć, gdy widzę jej zachowanie.
Ellie zachichotała i pocałowała czule moje usta.
- Będzie dobrze. Leslie wie, że zawsze będę ją kochać i wspierać, ale muszę też zacząć żyć po swojemu. Chcę mieć coś więcej niż tylko to, co już mam. I ty możesz mi to dać, jeśli oczywiście chcesz.
Jasne, że chciałem i to bardzo, dlatego tylko przytuliłem ją do siebie i na tym nasza rozmowa się zakończyła.

***


Ceremonia ślubna nie była pełna przepychu, ponieważ Ellie uważała, że szkoda pieniędzy na takie hece i o wiele lepiej zrobimy, jeśli sumę, którą moglibyśmy wydać na urządzenie hucznego wesela, przeznaczymy na naszą wspólną przyszłość. Prócz tego też nie chciała na nasz ślub zapraszać całej masy gości, którzy przyjdą na wesele tylko po to, aby się najeść i rzucić parę fałszywych życzeń i komplementów, a potem po cichu kpić z nas i obrażać za naszymi plecami. To ostatnie rozumiałem bardzo dobrze, gdyż zbyt wiele razy widziałem ludzki fałsz i zakłamanie, którego jedyną motywacją było podlizywanie się bogatym osobom i wyciągnięcie z tego własnych korzyści. Zbyt dobrze wiedziałem, że ludzie potrafią tak robić i dlatego podzielałem zdanie Ellie w tej sprawie. No, a prócz tego skromna ceremonia, która jest przeznaczona tylko dla najbliższych osób dała nam bardzo wiele radości. O wiele więcej niż dałaby ją nam ceremonia z tłumem gości i pełna zupełnie niepotrzebnego przepychu.
Po ceremonii wyjechaliśmy z Ellie w podróż poślubną, podczas której spędziliśmy cudownie czas, dobrze się bawiąc i ciesząc się swoją bliskością w każdy z możliwych sposobów. Nie tęskniliśmy specjalnie za Anglią i za ludźmi, których tam pozostawiliśmy (no, może Ellie tęskniła), ale prędzej czy później musieliśmy do nich powrócić, bo przecież podróż poślubna, pomimo najlepszych chęci nie może trwać wiecznie. Nasza też nie mogła i nie trwała, dlatego po jej zakończeniu powróciliśmy do naszego kraju, choć oboje zrobiliśmy to z wielkim smutkiem, jak chyba zrobiłby każdy człowiek w chwili, gdy kończą mu się wakacje i musi powrócić do prozy życia.
Oczywiście ta proza nie była wcale taka zła. W końcu teraz już żadne z nas nie było same, bo przecież mieliśmy siebie nawzajem i bardzo się z tego cieszyliśmy. Dodatkowo jeszcze czekała na nas wręcz urocza niespodzianka przygotowana przez moją matkę oraz pana Peabody. Okazało się, że kupili nam nasze wspólne gniazdko i był nim ten piękny dom, który jakiś czas temu oboje z zachwytem oglądaliśmy. Ta cudowna posiadłość zbudowana w stylu gotyckim. Teraz była nasza. Ellie była zachwycona i ja także, choć z lekką niechęcią powitałem fakt, że moja matka dołożyła się do jej kupna. Jak wiecie, wolałem nie korzystać z jej dobroci i robiłem, co mogłem, aby jak najrzadziej to robić (a najlepiej wcale), jednak skoro Ellie to cieszyło, to schowałem dumę do kieszeni i wraz z żoną i jej siostrą wprowadziliśmy się do swojej posiadłości, którą Ellie nazwała Drozdowe Gniazdo, ponieważ bardzo jej przypominała tę posiadłość z powieści Emily Bronte.
- Chciałam ją początkowo nazwać Wichrowe Wzgórza, ale skoro to jest nasze wspólne gniazdko małżeńskie, to niech lepiej się nazywa Drozdowe Gniazdo. No, a poza tym Wichrowe Wzgórza przyniosły nieszczęście swoim właścicielom, a Drozdowe Gniazdo było zawsze pięknym oraz radosnym miejscem pełnym szczęścia. I takim miejscem będzie i nasz dom.
Ta deklaracja Ellie była tak piękna, że trudno mi było nie zgodzić się na tę propozycję, zwłaszcza, że i tak nie mieliśmy pod ręką innej nazwy, a ta była całkiem dobra. Dlatego też zaakceptowałem ją, a prócz tego z wielką chęcią zrobiłem na złość Leslie, która nazwę uznała za beznadziejną, choć za to sama posiadłość bardzo się jej podobała i trudno się dziwić, skoro była tak bardzo przestronna i pełna uroku, a do tego jeszcze nasza własna. Więc weź się tu człowieku nie zachwycaj, kiedy jeszcze do niedawna musiałeś sobie wynajmować pokój, a teraz masz cały dom dla siebie i to jeszcze jaki dom! Taki, którego wielu mogło nam tylko zazdrościć. Choć z tą zazdrością nie było wcale tak, że wszyscy ją okazywali. Wręcz przeciwnie, wielu ludzi uważało, że kupienie tej posiadłości to wielki błąd.
- Ja tam bym nie kupował posiadłości, w której się ktoś zabił, a jego duch wciąż łazi po posesji szukając, kogo by tu zabrać ze sobą - powiedział jeden ze znajomych Ellie.
Okazało się bowiem, że kupując tę posiadłość dla nas moja matka i pan Peabody zapomnieli się dowiedzieć, iż w jego wnętrzu rzekomo straszy. Albo dowiedzieli się tego, ale jako ludzie racjonalni zlekceważyli tę historię uważając ją za brednie i nie zawracali sobie nią głowy. Jakkolwiek by było, dom był teraz nasz i nie mieliśmy zamiaru się bać zamieszkania w nim. Tak więc żyliśmy tam sobie w trójkę, przyjmując od czasu do czasu odwiedziny mojej mamy, która po prostu musiała nas niekiedy odwiedzić w naszym nowym gnieździe. Drozdowym Gnieździe.
Jakiś czas potem ja, Ellie i Leslie wybraliśmy się do baru, w którym kiedyś pracowałem, aby sobie posiedzieć i miło spędzić czas wśród ludzi. Dość często to robiliśmy i teraz też tak było, choć wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, jak bardzo odmieni to nasze życie.
W barze przebywało wtedy parę osób, które popisywały się przed całą resztą gości swoją umiejętnością tańca lub śpiewania. W niektóre wieczory takie coś miało miejsce, więc raczej nikogo specjalnie to nie zdziwiło, kiedy od czasu do czasu ktoś wskoczył na stół i zaczął się publicznie wydurniać. O wiele dziwniejsze było to, kto tego wieczoru dołączył do tej zabawy. To była jakaś parka w wieku około dziewiętnastu lat, której nigdy wcześniej tutaj nie widzieliśmy. Chłopak i dziewczyna. Chłopak miał kruczoczarne włosy z grzywką opadającą na czoło i brązowe oczy, a dziewczyna włosy barwy dojrzałego miodu i niebieskie oczy. Ich ubiór niczym specjalnym się nie wyróżniał, ale tajemnicze i dziwne stworki, które im towarzyszyły już tak. Jedno z nich wyglądało jak wielka i żółta mysz, a drugie jak brązowy królik z żółtym puszkiem w kilku miejscach.
- Co to za cudaki? - zapytałem.
- Turyści - odparła Leslie - Widziałam ich wczoraj, jak się kręcili po okolicy. Był z nimi jakiś gość, rozmawiali o kupnie jakiegoś domu, ale nie słyszałam jakiego. Mówili coś, że przybyli tu z jakiegoś Karso czy Kanto i chcą się tu na jakiś czas zatrzymać.
- Turyści? - zdziwiłem się - To wszystko wyjaśnia.
- Wydają się mili - powiedziała Ellie.


Chwilę później czarnowłosy chłopak pomógł swojej dziewczynie wejść na stół, który już wcześniej dzisiaj służył kilku tancerzom amatorom do ich zwariowanych podrygów i zawołał:
- Słuchajcie! Teraz my wam coś zaśpiewamy! A właściwie ja zagram, a zaśpiewa wam ona!
To mówiąc wskazał na dziewczynę, która lekko dygnęła i powiedziała:
- Zaśpiewam wam coś iście brytyjskiego! Liczę na brawa!
Po tych słowach dała znak chłopakowi, który wyjął skrzypce i zaczął na nich grać, a dziewczyna zaczęła wesoło podrygiwać na stole, kiwając się przy tym i bujając, aż wreszcie zaśpiewała:

Jest taka knajpa (opowiem gdzie,
Gdy ktoś mnie pięknie zapyta).
W niej warzą taki piwny lek,
Że raz z Księżyca spadł tam Człek,
By sobie popić do syta.

W tej knajpie żył pijany kot,
Co grał wspaniale na skrzypkach.
Z rozmachem smyka ciągnął włos.
To piszcząc piii, to burcząc w głos.
To z wolna grając to z szybka.

Gospodarz trzymał także psa,
Co strasznie lubił kawały.
Gdy nagle rósł u stołu gwar,
On chytrze każdy łowił żart
I śmiał się, aż szyby drżały.

Była i krowa (miała coś
Wielkopańskiego w postawie);
Muzyczny mając słuch (to fakt),
Ogonem wciąż machając w takt,
Gdy hops - hopsała po trawie.

Talerzy srebrnych był też stos
I łyżek srebrnych i złotych.
By w niedzielę serwis lśnił,
Polerowano go, co sił
Popiołem każdej soboty.

Pociągnął łyk z Księżyca Człek,
Kot przeraźliwie zamiauczał,
A talerz z łyżką dzyń i dzeń,
A krowa w sadzie hop na pień,
A pies się śmiał (był to czau-czau).

Z Księżyca Człek łyk drugi dzban,
Pod stół zwaliło się ciało;
I śnił o piwie, i mruczał w śnie,
Aż zbladła noc na nieba dnie
I pomalutku świtało.

Do kota więc gospodarz rzekł:
Patrz - białe konie Księżyca
Wędzideł gryzą stal i rżą.
Ich pan pod stołem znalazł dom,
A słońce szczerzy już lica.

Więc zagrał kot ti -dudli-da,
Że ożyłby duch w nieboszczyku,
I smykiem w struny siekł i siekł,
Lecz ani drgnął z Księżyca Człek.
„Już trzecia, wstawaj no, pryku“.

Pod góry go już toczą szczyt;
I wio, na Księżyc, braciszku!
A konie na przód człap, człap, człap,
A krowa w susach niby cap
I talerz na końcu szedł z łyżką.

A skrzypce dalej dudli-da,
Pies ryczy groźnie i srodze,
Na głowie stają krowa i koń,
A goście z łóżek (Bóg ich broń)
I w hopki po podłodze.

Aż nagle struny pąg-bąg -prask,
A krowa hop ponad Księżyc!
Niedzielny talerz w czworo pękł.
Sobotnia łyżka z żalu brzdęk,
A pies ze śmiechu aż rzęzi.

A Księżyc stoczył się za szczyt,
Gdy słońce było już w górze,
Więc pomyślał: cóż to, cóż?
Już w krąg, aż złoto jest od zórz,
A wszyscy kładą się do łóżek!

Występ był naprawdę dobry, zwłaszcza, że skrzypek i stworki skakali wesoło wokół stołu podczas gry, dodając w ten sposób dziewczynie otuchy. Tak więc, gdy już skończyli, to zdobyli jak najbardziej zasłużone brawa od swojej publiczności. Tylko kilka osób nie było zachwyconych ich popisem, a wśród nich była Leslie, która skomentowała występ słowami:
- Ale żenada! Popisy jak dla pięciolatków!
Pozostali ludzie jednak głośno bili brawo i zaczęli głośno wiwatować na cześć artystów, a dziewczyna zaczęła lekko dygać, stworki się ukłoniło, a chłopak schował skrzypce do futerału, który wpakował do swojego plecaka i wskazując na swą towarzyszkę zawołał:
- I co teraz powie konkurencja? Szczęki opadają, co?! A wiecie, kto to jest?! To moja dziewczyna!
- Żona, skarbie - poprawiła go wesoło jego towarzyszka.
- Racja, to moja żona! Ej, to nawet lepiej! - zachichotał chłopak i podał rękę artystce, która powoli zeszła ze stołu.
- Wolno wiedzieć, jak się nazywacie? - zapytał barman, podchodząc do nich z zachwytem malującym mu się na twarzy - Chyba wcześniej was tu nie widziałem.
- Jesteśmy tu przejazdem - odpowiedział chłopak.
- Mówiłam, turyści - rzuciła po cichu Leslie.
- Rozumiem. A jak się nazywacie? - zapytał barman.
Dziewczyna zachichotała lekko, spojrzała na swojego towarzysza i powiedziała wesoło:
- Underhill! Pan i pani Underhill.
- Z Bag End pod Pagórkiem - dodał dowcipnie jej mąż.
- Boże, jakie to żenujące! - westchnęła załamana Leslie.
Ale chyba nikt nie podzielił jej zdania, ponieważ reakcją na odpowiedź udzieloną barmanowi był wybuch śmiechu, który rozległ się po całej sali.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...