czwartek, 28 lutego 2019

Przygoda 120 cz. V

Przygoda CXX

Najpotężniejszy wróg cz. V


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Powoli wyszłam z pokoju, w którym doszło do tej strasznej próby sił mojego charakteru i lojalności wobec rodziny (bo o to przede wszystkim w tej próbie chodziło), po czym rozejrzałam się dookoła. W sali, w której się właśnie znalazłam, a która wyglądała jak jakaś Sala do toczenia bitew przez Liderów i ich przeciwników chcących zdobyć Odznakę, nie było nikogo. Ale tylko przez chwilę, bo nie minęła nawet minuta, a zaraz otworzyły się kolejne drzwi i w nich stanął Ash. Tuż obok niego stali Piplup i Charizard. Cała trójka wyglądała na bardzo z siebie zadowolonych, choć przy okazji też lekko zmęczonych, a już zwłaszcza mój brat. Pomyślałam sobie, że jeśli widział coś podobnego do tego, co ja widziałam, to wcale się nie zdziwiłam jego zmęczeniu. Rozumiałam je bardzo dobrze, ale bardziej niż zrozumienie to moje serce ogarnęła wielka radość, bo przecież to oznaczało, że Ash dał sobie radę.
- Ash! - zawołałam radośnie i podbiegłam do brata, bardzo mocno go przytulając i całując czule w policzek - Tak się cieszę, że żyjesz, braciszku!
- Ja też się cieszę, że ty też żyjesz, siostrzyczko! - odpowiedział wesoło Ash i uściskał mnie czule, po czym spojrzał na towarzyszące mi Pokemony - Dobrze pilnowaliście moją siostrę?
Pokemony odpowiedziały mu wesołym i dość bojowym piskiem, bez wątpienia wyjaśniających w ten sposób, że tak właśnie było i wykazali się przy tym całą swoją odwagą, a tej było naprawdę nie miało, co ja z wielką chęcią potwierdziłam kiwając lekko głową.
- Bardzo mi pomogli. Byli dzielni i przepędzili to podłe widmo, które mnie zaatakowało.
- Charizard i Piplup też przepędzili widmo, które mnie zaatakowało - odpowiedział Ash i rozejrzał się dookoła - Ale ciekawe, jakie próby jeszcze na nas czekają?
- Chyba już żadne, skoro tu jesteśmy - powiedziałam - Ale z drugiej strony z tym całym Maciek czy jak mu tam to nic nie wiadomo. Niby dużo o sobie powiedział Serenie i przy okazji nam, ale...
- Ale obawiam się, że najlepsze zachowuje wciąż dla siebie - dodał mój brat dość ponurym tonem - Ciekawe, kiedy zamierzał nam powiedzieć, że zniszczył raz dla własnego widzimisię całe miasto.
Spojrzałam zdumiona i zarazem też zaniepokojona na Asha, gdy tylko to usłyszałam.
- Słucham? Kto ci to powiedział? I czy jesteś pewien, że to prawda?
- Powiedziało mi to widmo, które spotkałem podczas swojej próby, a co do prawdziwości tych słów, to już ja się wypytam Maćka o wszystko, jak tylko tu przyjdzie.
Po tych słowach Ash rozejrzał się dookoła i zapytał:
- A propos przyjścia, to gdzie jest tata? Nie powinien już tu być?
Rozejrzałam z niepokojem po sali i powiedziałam:
- Właśnie! Gdzie jest tata? Powinien chyba już przyjść.
Pokemony zaczęły z uwagą rozglądać się dookoła całej sali, ale po chwili w jednej ze ścian otworzyły się drzwi i wpadł przez nie nasza tata w towarzystwie Staraptora i Krokodile’a. Cała trójka wyglądała na naprawdę bardzo zaszokowaną, a zwłaszcza nasz rodzic, jakby go określiła Serena w swoich pamiętnikach.
- Tata! - zawołałam w szoku i podbiegłam do niego.
- Tato! - Ash również ruszył biegiem do naszego ojca.
Ten zaś lekko dyszał ze zmęczenia i być może na wskutek szoku, którego musiał doznać. Uśmiechnął się na nasz widok i powiedział czule:
- Dzieci moje kochane! Jak to dobrze, że to wy!
Uściskał nas oboje i pogłaskał pieszczotliwie włosy mnie i Ashowi.
- Żebyście wiedzieli, co ja tam ujrzałem.
- Jeśli tak samo szokujące rzeczy, co ja i Ash, to z pewnością nie było to nic miłego - odpowiedziałam.
- Oj, miłe to nie było, z pewnością - odparł tata, lekko przy tym dysząc.
- A co dokładniej widziałeś? - spytała Dawn.
Ojciec westchnął głęboko, otarł ręką pot z czoła i powiedział:
- Na samo wspomnienie już robi mi się słabo. Mówię wam, to było po prostu okropne.

***


Wszedłem przez te drzwi, które się nam wtedy ukazały i gdy tylko to zrobiłem, to zobaczyłem przed sobą taki długi korytarz. Domyśliłem się, że muszę go przejść, więc ruszyłem przed siebie i nagle usłyszałem, jak ktoś mnie woła po imieniu. Bardzo dobrze znałem ten głos, choć już dawno go nie słyszałem. Odwróciłem się za siebie i zobaczyłem wtedy kogoś, kogo w ogóle bym się tutaj nie spodziewał.
- A więc aż tutaj zawędrowałeś - powiedziała osoba z wyraźną kpiną w swoim głosie - Zawsze byłeś prawdziwą powsinogą, ale teraz to przeszedłeś samego siebie.
Osobą, która powiedziała do mnie te słowa była dość wysoka kobieta, wyglądająca na około pięćdziesiąt lat, posiadająca długie, czarne włosy oraz czerwone oczy. Ubrana była w czerwony żakiet, wystającą lekko spod niego czarną koszulę, czerwoną spódnicę, czarne rajstopy oraz czerwone szpilki. Pomimo tego, że nie widziałem jej ładnych parę ładnych lat, to od razu ją poznałem.
- To ty! - powiedziałem ze złością, a towarzyszący mi Staraptor oraz Krokodile ustawili się w pozycji bojowej, jakby wyczuwali w jej osobie coś niedobrego i prawdę mówiąc wcale się im nie dziwię.
- Tak, Josh. To ja - odpowiedziała złośliwie kobieta, wpatrując się we mnie tą swoją żałosną i wygładzoną kilkoma operacjami plastycznymi twarz - I co? Będziesz tak teraz stać? Nie przytulisz się do mamusi?
Wyciągnęła ręce w moją stronę i chyba chciała mnie objąć, ale ja jej na to nie pozwoliłem. Już wolałbym przytulić jadowitego Arboka niż tę podłą kreaturę, która tylko z sensie biologicznym była moją matką.
- Nie dotykaj mnie - powiedziałem ze złością w głosie.
- A to dlaczego? - zapytała zdumiona ta kreatura - Czy matka już nie może przytulić swojego syna?
- Żeby nazywać się matką, trzeba sobie najpierw na ten tytuł zasłużyć, a wręcz zapracować.
- Zapracować? A czy nie wystarczająco zapracowałam na niego? Czy nie dbałam o ciebie i Giuseppe przez te wszystkie lata?
- Dbałaś tylko o mojego brata! Mną nigdy się nie zajmowałaś! Byłem dla ciebie nikim!
Madame Boss zachichotała podle, po czym patrząc na mnie z kpiną powiedziała:
- A ty jak zwykle potrafisz tylko jojczeć oraz narzekać. Nie potrafisz docenić tego, co otrzymałeś ode mnie.
- A co ja niby takiego od ciebie otrzymałem poza poczuciem bycia dla ciebie nikim?
- Otrzymałeś ode mnie lekcję życia, drogi chłopcze. Nie cackałam się nigdy z tobą, ponieważ chciałam, abyś wyrósł na mężczyznę, który potrafi sam sobie radzić w życiu i jak widać moje starania nie poszły całkowicie na marne. Radzisz sobie całkiem nieźle.
- Owszem, ale to nie dzięki tobie.
Madame Boss parsknęła śmiechem i rzuciła złośliwie:
- Proszę! I o to jest nagroda za bycie rodzicem! Niewdzięczność do potęgi entej. Ale czego się można spodziewać po dzieciach? Zwłaszcza tak bardzo nieudanych jak ty.
Spojrzałem na nią groźnie i zawołałem:
- Nieudanych, tak?! A ciekawe, co powiesz o sobie?! Jakże kochająca była z ciebie mamusia, która faworyzowała jednego syna, a drugim zawsze pogardzała! Tak według ciebie postępują prawdziwe matki?!
- Każdy rodzic posiada wśród swoich dzieci jakiegoś ulubieńca. Tak zawsze było, jest i będzie - odpowiedziała mi ta oto podła baba i to jeszcze takim tonem, jakby to było coś zupełnie normalnego - Podobnie zresztą jak to, że jedne dzieci przynoszą chlubę swoim rodzicom, a z kolei inne tylko je zawodzą.
- Rozumiem, że ja należę do tej drugiej kategorii?
- Ty to powiedziałeś, synku.
Zacisnąłem pięść ze złości i zapytałem:
- Czego ty ode mnie chcesz?
- Żebyś się namyślił, co robisz oraz po co to robisz - odpowiedziała mi Madame Boss - Zawsze byłeś marzycielem i do tego naiwnym, ale teraz przechodzisz po prostu samego siebie w swojej naiwności.
- A niby dlaczego twoim zdaniem jestem naiwny?
- Ponieważ dajesz się ciągle wykorzystywać i pomagasz tym swoim dzieciakom w ich beznadziejnych problemach.
- To są moje dzieci i jako ojciec chcę ich wspierać, a ich problemy są też moimi problemami. Ale co ty możesz o tym wiedzieć? Ty jakoś nigdy mi nie pomagałaś w moich problemach.
- A wiesz dlaczego? Bo uczyłem cię w ten sposób samodzielności i jak widzę wreszcie to się udało. Wielka szkoda, że ty nie potrafisz nauczyć tego swoje dzieciaki. Jak się któreś skaleczy lub zrani w paluszek, to ty zaraz przybiegasz im pomóc.
- Tak robi prawdziwy ojciec.
- Tak robi żałosny mięczak, który nie daje dorosnąć swoim dzieciom! Zastanów się lepiej, na kogo ty ich próbujesz wychować! Na odważnych i dążących do sukcesu ludzi czy na mięczaków? Zastanów się, Josh!
- Przez te wszystkie lata, odkąd odszedłem od ciebie i tej twojej chorej rodzinki cały czas się namyślałem i wiesz, mamusiu, co sobie wymyśliłem? Wymyśliłem sobie to, że już mi się nie chce.
- Czego ci się nie chce?
- Słuchać ciebie i twoich kazań! Pozwól mi wychowywać moje dzieci po mojemu! Zwłaszcza, że sama nie jesteś wzorem do naśladowania w tej sprawie!


Madame Boss popatrzyła na mnie z kpiną i rzuciła:
- A ty wciąż swoje i swoje. Będziesz mieć do końca życia żal za to, że byłam wobec ciebie taka twarda?
- Tak, bo wobec mojego brata już taka nie byłaś - odpowiedziałem - On zawsze był twoim ulubieńcem, zawsze go faworyzowałaś i zawsze stawiałaś go za przykład. A ja co? Zawsze byłem tym gorszym!
- Jak widzę wciąż ci brakuje zdolności logicznego myślenia. Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, dlaczego taka byłam?
- Bo Giuseppe był twoim ulubieńcem.
- Nie, bo bardzo chciałam, abyś był tak silny jak on. Twój brat zawsze posiadał w sobie wielką siłę i potęgę, a oprócz tego również zdolność do walki z przeciwieństwami losu. A ty? Ty tego nie posiadałeś i dlatego też próbowałam za wszelką cenę cię tego nauczyć.
- Traktując mnie o wiele gorzej od niego?
- Dla twojego dobra i sam widzisz, że wyszło ci to na dobre. Jeśli więc jesteś teraz twardy, to tylko dzięki mnie!
- Jestem ci bardzo wdzięczny, a teraz wybacz, ale muszę już iść. Moje dzieci na mnie czekają.
Już miałem odejść, kiedy nagle ta podła kobieta zastąpiła mi drogę i podle powiedziała:
- Twoje dzieci tak długo nie miały tatusia, że teraz poradzą sobie bez niego godzinę czy dwie. Zresztą jestem pewna, iż radzą sobie bez ciebie już od bardzo dawna.
- Oczywiście, że sobie radzą i to bardzo dobrze, ale tym razem mnie potrzebują - odpowiedziałem jej.
- Potrzebują? - prychnęła z kpiną ta podła baba - Oczywiście, że tak. Potrzebują cię, aby wykorzystać twoje wyrzuty sumienia i czerpać z tego swoje własne korzyści! Żebyś odwalał za nich czarną robotę, a one przyjdą tylko na gotowe i spiją całą śmietankę!
- Moje dzieci takie nie są!
- A skąd ty to możesz wiedzieć? Jak długo je znasz? Ile lat spędziłeś w ich towarzystwie odkąd przyszły na świat? Jak często je odwiedzałeś? Od ilu lat jesteś prawdziwym ojcem?
Nie potrafiłem jej odpowiedzieć na to pytanie i dlatego milczałem, co wprawiło tę kreaturę w radosny nastrój.
- Widzisz! Mnie teraz pouczasz i wyzywasz od złych rodziców, a sam jakim byłeś rodzicem? Uciekłeś od obojga swoich dzieci przy pierwszej nadarzającej się okazji! Potraktowałeś je podle i porzuciłeś bez słowa, bo nie byłeś w stanie być dobrym ojcem. I teraz mnie pouczasz w kwestii tego, jak się wychowuje dzieci?
Jej słowa zabolały mnie o wiele bardziej niż gdyby to powiedział ktoś inny, co miało związek z tym, że to była moja matka i krytyka z jej ust zawsze bardzo mnie bolała, nawet teraz, gdy już byłem dorosły.
- Taka jest prawda, Josh - mówiła dalej ta bezlitosna baba - Ty po prostu się nie nadajesz na ojca. Próbujesz zatrzeć swoją przeszłość poprzez spełnianie zachcianek oraz kaprysów swoich dzieci, ale cokolwiek byś nie zrobił, to tego wszystkiego, co było już nie zmienisz. Przed samym sobą nigdy nie uciekniesz. I żadne naprawianie błędów poprzez pomoc Ashowi i Dawn nic tutaj nie zmieni. Poza tym jesteś kłamcą. Tak! Zwykłym kłamcą! Wmawiasz sobie i dzieciom, że im pomagasz z miłości do nich, ale tak naprawdę chcesz tylko zagłuszyć swoje sumienie. Taka jest prawda! Robisz to wszystko tylko z powodu wyrzutów sumienia.
- To nieprawda!
- Przed swoją prawdziwą naturą nie uciekniesz. Nigdy ci się to nie uda. Czy nie wolałbyś zamiast tego spróbować żyć w zgodzie z samym sobą?
- Niby w jaki sposób?
- Bardzo prosty. Porzuć tę głupią misję i wracaj lepiej do domu. Twoje zgrywanie bohatera to tylko jedna, wielka i głupia poza, do której przyjęcia zmusiło cię sumienie.
- To nieprawda!
- Zaprzeczaj sobie, jeśli chcesz, ale wobec tego powiedz sam, dlaczego jeszcze nie poprosiłeś swojej dziewczyny o rękę? Dlaczego wciąż jeszcze jej nie poślubiłeś? Dlaczego jeszcze oboje nie założyliście rodziny? Powiem ci, dlaczego tak jest. Bo boisz się odpowiedzialności, która się z tym wiąże. Boisz się bycia kimś lepszym niż jesteś. Boisz się tego, bo uważasz, że prędzej czy później staniesz się mną. Ale te obawy są beznadziejne z jednej przyczyny. Ty już jesteś mną.
- Nieprawda!
- Synku, spójrz lepiej prawdzie w oczy. Jaką ja byłam matką? Bardzo kiepską, prawda? A jakim ty jesteś ojcem? Bardzo kiepskim. Jak widzisz, wiele nas łączy.
- Mylisz się. Ja nie jestem tobą.
- O nie, Josh! To ty się mylisz i to w bardzo wielu sprawach. Pomagasz swoim dzieciom tylko przez wzgląd na wyrzuty sumienia, a nie dlatego, że je tak bardzo kochasz. I zanim zaprzeczysz, lepiej mi powiedz, czy nie masz choćby odrobiny żalu do siebie za te stracone lata? Czy nie czujesz ulgi, gdy jakimś dobrym uczynkiem naprawisz swój błąd z młodości? Czy nie jesteś wtedy bardzo z siebie zadowolony i czy nie posiadasz przeczucia, że dobrze zrobiłeś?


Zawahałem się przed odpowiedzią, bo duża część z tych słów była prawdziwa i ta jędza dobrze o tym wiedziała, a jej podły uśmiech tylko tego dowodził.
- Sam więc widzisz. Jako tatuś po prostu spłacasz swój dług wobec swoich dzieci i nic więcej.
- Gdyby nawet tak było, to co twoim zdaniem powinienem był zrobić?
- To, co zawsze dobrze ci wychodziło. Uciec i zostawić to wszystko za sobą.
Spojrzałem na nią oburzony i zawołałem:
- Że słucham?! Mam porzucić swoje dzieci, aby znowu uciec?! Nigdy! Przenigdy tego nie zrobię!
- Daj sobie spokój z tym heroizmem! Przecież dobrze wiem, że w głębi duszy właśnie tego chcesz. Wreszcie uciec od przeszłości i wędrować dalej po świecie, niczym się przy tym nie przejmując. Bardzo byś tego chciał i twoje serce za tym krzyczy.
- Gdyby nawet tak było, to nie mogę porzucić teraz moich dzieci.
- Możesz, jeśli tylko zechcesz - kobieta wyciągnęła do mnie rękę - Daj mi dłoń, Josh. Pozwól sobie pomóc. Przestań walczyć ze swoją prawdziwą naturą. Żyj w zgodzie z samym sobą.
- A Ash i Dawn?
- Tyle lat radzili sobie bez ojca, więc teraz też sobie poradzą. A twoja fałszywa i wywołana wyrzutami sumienia pomoc tylko im szkodzi. Tobie zresztą także. Odejdź i zostaw to wszystko za sobą. Walcz o swoje własne szczęście. Twoje dzieci sobie poradzą bez ciebie, ty bez nich także. Zacznij żyć tak naprawdę. Odetnij pępowinę i ucz ich samodzielności. Ja ci w tym pomogę.
- Ty?
- Tak, właśnie ja. Może i popełniłam kilka błędów, ale zawsze byłam i będę twoją matkę. Chciałam cię wychować na samodzielnego człowieka, a teraz chcę tylko twojego szczęścia. Posłuchaj mnie więc! Posłuchaj mnie dla swojego własnego! Posłuchaj choć raz swojej matki!
Spojrzałem na jej wyciągniętą rękę i w głowie cały czas analizowałem jej słowa i zastanawiałem się nad ich treścią. Doskonale wiedziałem, że ta podła baba częściowo ma co do mnie rację, wiedziałem też, że jakby co, to oboje łatwo dacie sobie radę beze mnie. Czułem się dziwnie niepotrzebny, zwłaszcza w waszym życiu, a po głowie krążyły mi setki myśli. Przez ten cały mętlik, jaki wtedy miałem w mózgu już przez chwilę chciałem jej podać dłoń, ale słysząc słowa o słuchaniu mojej matki jakby ocknąłem się z transu, spojrzałem na nią ze złością i powiedziałem:
- Miałem matkę. Nazywała się Fanny Wolly i była moją nianią. Dała mi więcej miłości i o wiele więcej wsparcia niż ty. Dlatego to ona była moją prawdziwą matką. Ty nigdy nią nie byłaś.
Madame Boss spojrzała bardzo groźnie w moją stronę i powiedziała ze złością:
- Jak sądzisz? Jak długo twoje dzieci będą cię jeszcze potrzebować? Z każdą chwilą oddają się od ciebie. Za późno sobie o nich przypomniałeś. Tak wiele lat straciłeś i już ich nie nadrobisz.
- To prawda, że tego już nigdy nie nadrobię, ale co mogę, to zrobię dla moich dzieci i to nie tyle z powodu wyrzutów sumienia, co raczej z chęci bycia z nimi i pomagania im, póki tylko starczy mi sił. Masz rację w wielu sprawach, ale w tym, że lepiej jest uciec mylisz się. Przeszłość nie zostawi mnie już chyba nigdy w spokoju, ale nie muszę przed nią uciekać. Muszę tylko robić swoje i wspierać Asha i Dawn w ich przyszłym życiu.
Madame Boss przybrała wówczas groźną postać, a jej twarz wykrzywił tak przerażający grymas, że aż zadrżałem ze strachu, choć mnie nie jest tak łatwo przestraszyć.
- Głupi, żałosny durniu! Myślisz, że twoje dzieci docenią to, co dla nich robisz? Odtrącą się tak, jak ty odtrąciłeś mnie! Będziesz dla nich nikim i już zawsze pozostaniesz sam, bo one ci nigdy nie wybaczą twoich win. Dzieci nigdy nie wybaczają rodzicom i ty jesteś tego najlepszym dowodem! Jesteś po prostu żałosnym, niewdzięcznym gnojem i tak, jak ty odpłacasz mnie za mój trud włożony w wychowanie cię, tak kiedyś twoje drogie dzieci odpłacą tobie! Zobaczysz! To wszystko kiedyś wróci i odbije się na tobie!
- Dość tego! Odejdź i przestań już mnie dręczyć! - krzyknąłem.
- Nie odejdę! Nigdy się ode mnie nie uwolnisz! Zawsze będę częścią ciebie i nic na to nie poradzisz!
- Poradzę! Staraptor! Krokodile! Przepędźcie ją!
Staraptor rzucił się na tę podłą babę i powalił ją uderzeniem dzioba na ziemię, a Krokodile wystrzelił strumień energii ze swojego pyska i odrzucił Madame Boss na sam koniec korytarza. Jędza uderzyła w ścianę, po czym pojawił się wokół niej jakiś czarny dym, który otoczył jej całą postać, a gdy  tylko opadł, to tej baby już nie było. Zniknęła jak kamfora.
- Diabelskie sztuczki! - zawołałem i jak najszybciej wraz z obydwoma Pokemonami szybko opuściłem pokój.

***


- Brr! Ależ to okropna historia! - zawołałam, kiedy tata skończył już opowiadać.
To było rzeczywiście przerażające, nawet dla mnie i dla Asha, bo choć oboje nigdy osobiście nie spotkaliśmy Madame Boss, to tata tak dużo nam o niej opowiedział, że bez trudu poczuliśmy do niej obrzydzenie. To w końcu podła kobieta, kochająca tylko pieniądze, a do tego czująca obrzydzenie do Pokemonów, które uważała za towar do sprzedaży na czarnym rynku, a do tego żałosna matka pomiatająca swoim młodszym synem oraz faworyzująca tego starszego. Według taty praktycznie wszystko było w niej sztuczne i to łącznie z wyglądem, bo przecież wyglądała wciąż jak całkiem ładna laska w średnim wieku tylko dlatego, że się wygładziła za pomocą kilku operacji plastycznych. Jej uczucia też były sztuczne, bo co to za miłość do swojego syna, kiedy kocha się go tylko dlatego, że jest on najlepszy we wszystkim? Dlatego nie dziwiłam się tacie, kiedy opowiadając o spotkaniu z widmem przybierającym jej postać miał wyraźnie ciarki na całym ciele.
- Dobrze, że już po wszystkim - powiedział Ash.
- Dla mnie tak - odpowiedział tata i spojrzał na Asha - Ale dla ciebie, mój synu, to chyba jeszcze nie koniec.
- Zgadza się. Dla mnie to jeszcze nie jest koniec - potwierdził mój brat - Ale spokojnie. Skoro przeszliśmy już przez takie trudy i przeszkody, to ze wszystkim sobie damy radę.
- Podziwiam twoją odwagę i pewność siebie, synku - powiedział tata - Obawiam się jednak, że ja tego w sobie nie posiadam.
- O czym ty mówisz, tato? - spytałam.
- Moja matka całe życie kłamała, kradła i zabijała, a oszustwa stały się jej chlebem powszednim. Ale w tej sprawie Madame Boss (czy kim była ta podła kreatura) miała sporo racji. Pomagam wam również z powodu swoich wyrzutów sumienia. Chcę naprawić swoją przeszłość.
- Ale to chyba nie jest twój jedyny motor działania, prawda? - zapytał Ash.
- Oczywiście, że nie jedyny. Zresztą już to dzisiaj przerabialiśmy.
- Wobec tego w czym problem?
- W tym, że moje zachowanie wobec was rzeczywiście nie jest całkiem fair. Ile rzeczy zrobiłem dla was z ojcowskiej miłości, a ile tylko z powodu wyrzutów sumienia? No, a Cindy? Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam ją poprosić o rękę, chociaż bardzo ją kocham. Rzeczywiście boję się znowu zaangażować i znowu cierpieć. Boję się zadawać ból komuś, kogo kocham. Wydawało mi się, że zwalczyłem swoją przeszłość, ale prawda jest taka, iż wciąż mnie ona dręczy i jeszcze długo będzie dręczyć oraz odbierać odwagę do życia takiego, jakie chciałbym wieść.
- Tato, do wszystkiego potrzeba czasu. Niekiedy nawet bardzo dużo czasu - powiedział Ash, dotykając lekko ramienia ojca - Popełniłeś błędy, ale je naprawiasz. Jesteś naprawdę super ojcem i ja i Dawn zawsze możemy na ciebie liczyć.
- Właśnie i to się dla nas liczy najbardziej! - dodałam - A jeśli dręczy cię twoja przeszłość, to spokojnie. Pomożemy ci. Tak jak ty pomagasz nam.
- Ale wiecie, jak to jest z moją pomocą - powiedział tata.
- No i co z tego? - rzekł Ash - Przecież robisz to z miłości do nas, a to, że przy okazji jeszcze robisz to z powodu wyrzutów sumienia, to nie ma tutaj znaczenia. Nie dla nas.
- Ale przecież ja jestem tchórzem. Przecież ciągle jeszcze uciekam od pewnych spraw i mogę od nich jeszcze długo uciekać.
- Trudno. Widać tak musi być. Wszystkich widm przeszłości chyba się nie da pokonać tak od razu. Trzeba na to chyba dużo czasu.
- A czy wy mi go dacie? Czy da mi go Cindy?
- My ci go damy, tato i Cindy na pewno też - powiedziałam czule - Tylko proszę, zaufaj nam i zaufaj sobie.
- Zostawiłeś nas kiedyś, ale wróciłeś i teraz już zawsze jesteś przy nas, kiedy tego potrzebujemy - dodał Ash - Starasz się i widzę wyraźnie, że to coś więcej niż tylko wyrzuty sumienia. Poza tym jesteś tutaj z nami. Nie zostawiłeś nas, a więc i my nie zostawimy ciebie.
- Pomożemy ci, tato - powiedziałam - Zobaczysz, te wszystkie widma kiedyś zostawią nas w spokoju. Tylko musimy trzymać się razem i wspierać się. I zobaczysz, że będzie dobrze.
- Już jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej, zobaczysz - dodał Ash.
Tata uśmiechnął się szeroko i objął nas oboje do siebie.
- Jak to dobrze, że mam takie wspaniałe i kochane dzieci! Jesteście oboje wspaniali. I wiecie co? Macie rację! Wszystko będzie dobrze. Jeszcze wszystko się ułoży.
Chwilę później usłyszeliśmy głos Maćka, który powiedział:
- Przeszliście próby pomyślnie. A więc pora na kolejny etap. Chodźcie więc. Przez te drzwi, proszę.
Zobaczyliśmy wówczas na końcu sali drzwi, których wcześniej nie było, a które teraz się otworzyły i ukazały kolejny pokój oraz bijący z niego bardzo jasny blask.
- Zapraszam - powiedział głos Maćka.
Tata powoli się wyprostował i powiedział wesoło:
- No, moje kochane pociechy! To chyba pora zmierzyć się z kolejnymi przeciwnościami losu! Gotowi na to, żeby skopać tyłek Złu?
- Z tobą u boku? Zawsze! - zawołałam.
- W trójkę zawsze sobie damy radę! Jak trzej muszkieterowie! - dodał wesoło Ash.
Kiedy już sobie to powiedzieliśmy, to powoli przeszliśmy przez drzwi i rozpoczęliśmy kolejny etap naszej przygody.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Ash, Dawn i Josh wkroczyli powoli do głównej sali. Maciek, stojąc obok kryształowego lustra, wystąpił krok naprzód i powitał ich.
- Czekałem na was, przyjaciele! - zawołał z uśmiechem - Wiedziałem, że poradzicie sobie z wyzwaniami, które czekały w tej wieży.
- Jak widzisz - odpowiedział Ash - Nie powiem, były one naprawdę wymagające, ale to za mało, żeby nas powstrzymać.
- Zgadza się - dodała Dawn - Chciałeś sprawdzić moją pewność siebie? Jeden taki burak jak Paul nie wystarczy, żeby mnie złamać. Tym bardziej, że bardzo chcę pomóc Ashowi.
- Niezłe zagranie - powiedział Josh - Prawie uwierzyłem, że ta zjawa to moja matka. Ale „prawie“ robi wielka różnicę.
- Tak, moi drodzy, wyczuwam bijąca od was wielką siłę. Osiągnąłem zatem swój cel, wy zaś sprostaliście pierwszej próbie. Teraz kolej na ciebie Ash. Jesteś już gotów.
- Gotowy na to, żeby ocalić Serenę i wreszcie pokonać Zło? Bardziej niż kiedykolwiek - odparł Ash - Wyjaśnij mi tylko, proszę, jeszcze raz, ale już tak dokładniej, czemu służyły te próby? Sensu się domyślam, ale chcę to usłyszeć od ciebie. Później jeszcze zadam ci jedno pytanie i żądam uczciwej odpowiedzi.
- Jak sobie życzysz - powiedział Maciek - Chciałem, aby starcie z tymi widmami wyzwoliło waszą trójkę od bolesnych smutków z przeszłości. Aby wasze serca były w pełni czyste, a więź nieskazitelna. Tylko wtedy ty, Ash, będziesz w stanie walczyć ze mną. Osiągając wewnętrzny spokój będziesz mógł się skupić na tym co naprawdę istotne.
- Hmm... Wiesz, twoje słowa przypominają mi nieco to, co powiedział mi kiedyś Grant w swojej Sali w Syllage.
- Tak, to prawda - potwierdził Maciek - I wiesz, kreując te wszystkie wyzwania trochę inspirowałem się tym, co wtedy on ci mówił. Chciałem, aby przejście przez moją wieżę, podobnie jak ta wspinaczka przez ścianę przed bitwą w Sali w Syllage przygotowała cię do walki.
- Czyli teraz czeka mnie najtrudniejsza ściana - stwierdził Ash.
- Tak, a nią jestem ja.
Wtedy Dawn zwróciła uwagę na mnie tkwiącą jak wam wiadomo w energetycznej kuli. Oburzona zawołała do Maćka:
- Hej, czemu uwięziłeś Serenę w tej dziwnej kuli?! Co to ma niby być, złota rybka w akwarium?!
- Albo zegar z kukułką? - dodał Josh i lekko zachichotał - Wybaczcie, to nie było śmieszne.
- Jestem tylko ptaszkiem w złocistej klatce - powiedziałam wesoło - A ta bariera zniknie, tylko...
- No właśnie - dokończył Maciek - Ta bariera zniknie wtedy, kiedy Ash pokona mnie w pierwszej fazie naszego pojedynku.
- Dobra, a jak będzie wyglądała nasza walka?
- Najpierw stoczymy bitwę Pokemon. Dwa na dwa i to bez ograniczeń czasu. Dodam też, że żadna ze stron nie może zmienić Pokemona w trakcie walki.
- Czyli zasady przypominają starcie z Liderami Sal?
- Dokładnie, wzorowałem się na zasadach obowiązujących w Lidze Pokemon. Osobiście ze swojej strony obiecuję ci nie stosować podczas tej walki żadnych nadprzyrodzonych sztuczek. Łącznie z czytaniem w myślach.
- Cóż... Jak dotąd nie oszukałeś nas, a więc zaufam ci i tym razem - odparł Ash - Czyli, jeżeli cię pokonam, to uwolnisz Serenę z tej bańki?
- Tak i będzie wolna bez żadnych innych zobowiązań. Josh i Dawn także. Ale ze względu na drugą część naszej walki, będziesz potrzebował ich wsparcia mentalnego oraz ich serc.
- Jak do tej pory ich wsparcie dało mi naprawdę bardzo dużo siły - przyznał Ash - W pewnych momentach bałem się, że nie dam sobie rady, ale podnosiła mnie na duchu myśl, że moi bliscy są ze mną i to dodawało mi sił.
- Czyli twoje serce jest już gotowe do starcia ze mną. Ale z tego, co pamiętam, to miałeś jeszcze do mnie jakieś pytanie.
- Zgadza się. Powiedz mi, czy to, o czym mówił Red, że zniszczyłeś miasto w jakimś innym świecie, to prawda, czy też może jedynie efekt jego manipulacji?
- Owszem, zniszczyłem tamto miasto. To nie był ciekawy widok, choć w filmie zrobiłby niezłe wrażenie. Niemniej musiałem je zniszczyć. Serena już wie dlaczego.
- Czyli, jeśli dobrze rozumiem, to miasto zamieszkiwali źli ludzie?
- To były podłe kreatury, a nie prawdziwi ludzie - powiedział Maciek - A zresztą sam zobacz.
Zobaczyłam, jak w sali pojawia się kryształ, a w nim ukazuje się cała scenka wyjaśniająca, w jaki sposób doszło do zniszczenia owego miasta. Po jej zobaczeniu, Ash i cała reszta byli wstrząśnięci, lecz rozumieli już teraz motywy Maćka.
- Tak, masz naprawdę przerażające moce - przyznał Ash - Ale słusznie zrobiłeś niszcząc te kreatury.
- Teraz tamten szlak jest już bezpieczny dla podróżnych. Ale przedtem to była pułapka bez wyjścia.
- Wiesz, jeszcze jedno mnie zastanawia, stary. Dlaczego właściwie Red nazywał cię Mattia? Czy tak brzmi twoje prawdziwe imię?
- Tak - przyznał Maciek ponuro - Ale ze względu na jego znaczenie przestałem go używać, od kiedy tylko przyjąłem do siebie Zło. Ale w Polsce złamałem nieco swoją zasadę.
- Jak to? - zdziwił się Ash.
- Po prostu przedstawiłem się wam swoim prawdziwym imieniem, tyle tylko, że w polskiej wersji. Ale wracając do sedna: czas stanąć do walki.
Po tych słowach Maciek uniósł prawą dłoń, z której trysnęło jasne światło oraz strumień energii. Już po chwili cała sala wyglądała jak stadion Pokemon, ponieważ pojawiło się na nim typowe pole bitwy, jakie występują w Salach Liderów. Ash zajął swoje miejsce i czekał na dalsze wskazówki.
Chociaż od czasów zostania detektywem oraz prowadzenia nieco innej walki złem nie poświęcał już tyle uwagi bitwom Pokemon. Mimo to był wciąż jednym z Liderów Strefy Walk, choć obecnie rzadko toczył klasyczne bitwy. Teraz jednak sytuacja tego wymagała, ale jak zdążyłam zauważyć na twarzy Asha znów pojawił się dawny zapał, taki jak podczas naszej podróży w Kalos. W sumie wspomniana wcześniej walka Asha z Grantem bardzo mi przypomina obecną sytuację.


- Zaczynajmy! - zawołał Maciek - Atakujesz pierwszy, przyjacielu.
Po tych słowach zza pleców Maćka na pole walki wskoczył Pikachu, powiedziałabym, że był niemal identyczny, co starter Asha. Różnił się tylko znakami na uszach, które wyglądały bardziej agresywnie niż u Pikachu.
- Aha, teraz wszystko rozumiem - zawołał Ash z uśmiechem - W takim razie... Pikachu, wybieram cię!
Pokemon Asha wyskoczywszy ze swojego pokeballa już gotował się do bitwy. W sumie trudno było mi przewidzieć wynik tego starcia, bo oba Pokemony wydawały się mieć równe szanse.
- Dobrze, przyjacielu! Atak Piorunem! - zawołał Maciek.
Jego Pokemon natychmiast zaatakował silna błyskawicą, lecz Pikachu Asha wykonał sprawny unik. Zanim jednak zdążył kontratakować, to jego przeciwnik znalazł się tuż przy nim.
- Teraz Stalowy Ogon! - powiedział Maciek.
- Pikachu, kontratak! - zawołał Ash.
W tym momencie oba Pokemony zderzyły się ze swoimi ogonami, z których tryskały iskry. Chwilę później szybko odskoczyły od siebie i znów gotowały się do ataku.
- Pikachu, Elektrokula! - zawołał Ash.
Ten szybko zebrał energię i wykonał atak, który szybko zmierzał w stronę przeciwnika.
- Pikachu, odbij ją Stalowym Ogonem! - zawołał Maciek.
Stworek naszego przeciwnika sprawnie wykonał polecenie, po czym kula energii zmierzała w Pikachu Asha, a właściwie to w miejsce, gdzie stał przed chwilą, gdyż starter mojego ukochanego, wykorzystując Szybki Atak błyskawicznie zmierzał w stronę rywala.
- Teraz, Pikachu! Elektroakcja! - zawołał Ash.
Pikachu emanując elektrycznością wręcz błyskawicznie zmierzał teraz w stronę swego przeciwnika tak, że ten nie zdołał uniknąć ataku. Uderzony odleciał kawałek, turlając się po ziemi. Zaraz jednak wstał, wciąż gotów do dalszej walki.
- Nieźle, Ash! Doskonale wykorzystałeś ten ruch przeciwko mnie, ale walka jeszcze się nie skończyła! - zawołał Maciek - Pikachu, wyskocz w górę i atakuj piorunem!
Jego Pokemon podskoczył wysoko w górę i zaatakował błyskawicą, którą jednak Pikachu Asha bez trudu ominął. Niezrażony tym przeciwnik kontynuował swój atak, odbijając się od ziemi ogonem. Ash obserwował go, z pewnością zastanawiając się, co też ten chce osiągnąć. Wtedy Pikachu Maćka odbił się naprawdę mocno i wzbił się bardzo wysoko.
- Świetnie, Pikachu! A teraz Burza! - zawołał Maciek.
- Co takiego? - zdumiał się Ash - Nie słyszałem o takim ataku.
- Cóż... Jest to raczej improwizowany atak, ale chyba sam też takie opracowywałeś, czyż nie?
Pikachu Macka zebrał mnóstwo energii, która otoczyła go niczym w Elektroakcji, po czym zaczął wystrzeliwać w całe pole bitwy bardzo silne błyskawice. Pikachu Asha coraz trudniej unikał tych ataków. W końcu jedna z błyskawic go trafiła i odrzuciła lekko do tyłu.
- Pikachu, czy wszystko gra? - Ash zaniepokoił się o swojego startera.
- Pika-pika! - zawołał Pikachu wstając z ziemi.
Poza paroma siniakami nic specjalnie mu nie dolegało i nadal palił się do walki.
- Świetnie, mały! - zawołał Ash - Musimy jakoś uspokoić tę chmurę burzową. I chyba już wiem, jak to zrobić! Pikachu, przygotuj się!
Ten czekał w gotowości i gdy to zrobił, to znów w jego stronę zmierzał bardzo silny piorun.
- Teraz, Pikachu! Przechwyć ten piorun ogonem!
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Zgodnie z poleceniem Pokemon zdołał przyjąć atak swoim ogonem, który mocno się zaiskrzył.
- Teraz, Pikachu! Super Elektrokula! - zawołał Ash.
Pikachu dzięki dodatkowej mocy uformował wtedy naprawdę potężną Elektrokulę i skierował ją w stronę wciąż atakującego go Pikachu Maćka. Wydawało się, że ów atak zakończy walkę, lecz kiedy Elektrokula miała uderzyć w przeciwnika, ten emitując kolejną błyskawicę osłabił nieco ów atak. Dzięki czemu, poza rozbiciem elektrycznej osłony nic mu się nie stało. Tak więc oba Pikachu miały po jednym celnym ciosie tylko kilka drobnych siniaków nadal paliły się do walki.
Ash i Maciek przez chwilę mierzyli się wzrokiem, aż w końcu obaj zdecydowali się na ruch, mający zakończyć walkę.
- Pikachu, Elektroakcja! - zawołali równocześnie obaj przeciwnicy.
Pokemony od razu przeszły do ataku. Oba naładowane elektrycznością Pokemony przypominały dwie potężne błyskawice, z którymi jedynie atak Zapdosa mógłby się równać. Gdy się ze sobą zderzyły, to wszędzie dookoła leciały iskry i wyglądało to jak pokaz fajerwerków. Siła uderzenia odrzuciła od siebie oba Pokemony, które to tym razem były mocniej poturbowane. Mimo to wciąż trzymały się na nogach. Wydawało się, że nadal mają siły do walki, mimo mocniejszych obrażeń nie straciły sił, ani woli walki.
Widziałam, że Ash mocno się denerwuje i wcale mu się nie dziwiłam. Walka nie mogła znaleźć rozstrzygnięcia, a on sam nie chciał dalej narażać swego przyjaciela na coraz mocniejsze obrażenia. Niemniej wiedział, że nie może się poddać, bo to oznaczałoby porażkę.
- Wygląda na to, że dalsza walka nie ma sensu - powiedział Maciek - Oba Pikachu prezentują niezwykle wysoki poziom i żaden z nich nie wygra tego starcia.
- Czyli jak rozumiem, mamy remis? - spytał Ash, po którym widać było wyraźną ulgę.
- Zgadza się, nie ma sensu dalej męczyć naszych Pokemonów. Wracaj, przyjacielu.
Po tych słowach Pokemon Maćka wrócił do niego, a ten położywszy dłoń na jego głowie uzdrowił go od obrażeń zadanych w walce.
- Spokojnie, Ash. Nie zapomniałem o twoim dzielnym przyjacielu - zawołał Maciek
Ash spojrzawszy na swego druha szybko zauważył, że ten też był już wyleczony. Co prawda, owe draśnięcia, które otrzymał w walce nie nawet w  najmniejszym nie zagrażały jego życiu, ale i tak to był naprawdę bardzo szlachetny gest ze strony naszego gospodarza.
- Teraz jednak musisz mnie pokonać - przypomniał Ashowi Maciek - A ostrzegam, drugi Pokemon jest bardzo mocny.
Po tych słowach na pole walki wleciał Charizard. Wyglądał na bardzo silnego i zaprawionego w walkach. W dodatku miał też na ciele jakieś takie dziwne, nieregularne pasy.
- Hmm... A więc wybrałeś Charizarda? Zatem logika podpowiada mi, aby użyć wodnego Pokemona. Greninja zapewniłby mi zwycięstwo.
- Bardzo możliwe - przytaknął Maciek - Domyślam się jednak, że to nie on będzie walczył.
- Zgadza się - potwierdził Ash - Z ogniem można walczyć nie tylko wodą, ale też i... ogniem. Charizard, wybieram cię!
Zatem Ash wybrał swego Charizarda. Pokemon zaraz po wyskoczeniu z Pokeballa zaryczał głośno, jak to miał w zwyczaju i zaraz przyjął postawę waleczną.
- Zapowiada się naprawdę ognisty pojedynek - powiedział Maciek.
- Owszem, skoro już ostatecznie pozbywamy się smutków przeszłości, to zrobimy to całkowicie. Charizard, to będzie nasze niezwykle ważne oraz symboliczne zwycięstwo. Jesteś gotów?
Charizard ryknął twierdząco i czekał na polecenia Asha.
- Świetnie, więc teraz my zaczniemy. Miotacz płomieni.
- Niech będzie. Charizard, kontratak!
Oba Pokemony wystrzeliły z paszcz potężne ogniste strumienie i walka się rozpoczęła. W sumie jej pierwsza faza mocno przypominała pojedynek dwóch Pikachu. Oba Pokemony atakowały się i stosując uniki przechodziły do kontrataku. Żaden jednak nie zyskiwał przewagi. Nie pokazywały też pełni swoich umiejętności. Ash dobrze wiedział, że ten sposób walki nie przyniesie rozwiązania. Teraz to już musiał wygrać, tylko pytanie, jak miał to zrobić? Chciałam mu jakoś pomóc, podobnie jak Josh i Dawn, ale poza wsparciem mentalnym, jak i klasycznemu kibicowaniu nie mogliśmy nic zrobić. Była to przecież oficjalna i uczciwa walka, a Maciek dotrzymując słowa przestrzegał tych zasad. Mimo to w duchu zaczęłam życzyć Ashowi powodzenia i skupiłam swoje uczucia w sercu wyłącznie na nim.


- Ash, wierzę w ciebie i Charizarda. Wiem, że obaj jesteście w stanie to wygrać. Zawsze umiałeś znaleźć wyjście z trudnej sytuacji, nawet w trakcie bitwy. Wierzę w was!
Wtem zupełnie nieoczekiwanie Ash spojrzał zdumiony w moją stronę. Wygląda na to, że usłyszał on moje słowa, choć nie wypowiedziałam ich na głos, ale zauważyłam, iż jego zdumienie po krótkiej chwili zaczęło wreszcie ustępować zrozumieniu. Gdy to się stało, to Ash, wpatrując się teraz w pole bitwy, przybrał bardzo spokojną postawę.
- Dziękuję ci, Sereno. Zawsze we mnie wierzysz i tym razem także cię nie zawiodę - usłyszałam w głowie jego głos.
- Ash, czy ty słyszałeś mnie? - zapytałam zdumiona - Przecież nic nie mówiłam na głos?
- Najpierw trochę się zdziwiłem, ale teraz rozumiem, że to jest ów głos serc, o którym mówił Maciek. Bądź spokojna, chyba już wiem, jak wygrać tę walkę.
- Naprawdę, a jak? - spytałam zdumiona.
- Zobaczysz sama. Na początku może być nieco groźnie, ale nie bój się. Ja wiem, co robię.
Jak miałam postąpić? Ash już nie raz miał dość szalone pomysły, które jednak zwykle przynosiły nam dobre rezultaty. Czy to jako detektyw, czy to jako trener Pokemon zawsze potrafił sobie jakoś poradzić w każdej sytuacji. Musiałam mu więc zaufać. Zresztą cały czas mocno w niego wierzę.
- W porządku, czas podkręcić atmosferę! - zawołał Maciek - Charizard, Ognisty Podmuch!
Jego Pokemon wykonał ów dość straszny atak, który Pokemon Asha z trudem zdołał ominąć. Chwilę później jednak został zaatakowany znowu, tym razem Smoczymi Pazurami. Po tym ciosie zatoczył się nieco do tyłu, lecz wciąż utrzymywał się na nogach.
- Nieźle! Twój Charizard jest niezwykle wytrzymały - przyznał Maciek - Ale w sumie to nic dziwnego. Po wielu waszych przygodach i solidnych treningach trudno, aby był inny.
- Owszem, ale i twój też jest niezwykle potężny, dlatego nie wiem, czy damy sobie radę.
- Hmm... Próbujesz teraz blefować - domyślił się Maciek - Ale ja nie będę próbował przejrzeć twojego planu, tak jak ci to obiecałem, chociaż też nie pozwolę ci tak łatwo wygrać.
- Nie twierdzę, że to będzie łatwe, ale dobrze wiem, że muszę wygrać i wygram - zapewnił go Ash.
Wtedy Charizard Maćka znów zaatakował, tym razem Ogonem Smoka. Pokemon Asha znów dostał, lecz tym razem zauważyłam, że udało mu się przyblokować ów atak, więc nie oberwał z pełna siłą. Ash zaś uśmiechnął się zawadiacko i odebrałam jego myśl: „Jeszcze troszeczkę”.
- Charizard, Gniew Smoka! - zawołał Maciek.
- Charizard, również użyj Gniewu Smoka! - powiedział Ash.
Oba stworki zaczęły formować w paszczach świecące energetyczne kule, które zderzyły się ze sobą z ogromna siłą.
- Charizard, bądź czujny! - zawołał Ash.
Chwilę później z kłębów dymu i kurzu wyłonił się Charizard Maćka, który zaatakował Stalowymi Skrzydłami. Wydawać by się wtedy mogło, że ten niespodziany atak mocno poturbuje Pokemona Asha. No i faktycznie, Charizard otrzymał cios, lecz nie upadł na ziemię. Zobaczyłam bowiem, że płomień na jego ogonie zaczął rosnąć, aż w końcu eksplodował potężnym żarem.
- Świetnie, teraz wygraną mamy w kieszeni! - zawołał Ash - Charizard wpadł w Furię. Teraz użyj Oddechu Smoka!
Charizard wypuścił ze swej paszczy strumień straszliwej energii, który uderzył w przeciwnika, który nie zdążył zmienić toru lotu. Ale choć atak był silny, to jednak ten pozbierał się z ziemi.
- Całkiem nieźle, Ash, ale jeszcze nie wygrałeś. Atak płomieni, pełna moc! - zawołał Maciek.
Jego Charizard zebrał naprawdę mnóstwo energii, po czym wypuścił z mordki ogromny strumień ognia, tak silny jakiego jeszcze nie widziałam.
- Charizard! Zaczekaj, aż dam znak - powiedział Ash spokojnie.
Gdy strumień płomieni był już blisko, to zawołał ponownie:
- Przegrzanie!
Strumień ognia trafił Pokemona Asha, lecz kiedy tylko atak ustał, to zobaczyłam, że nie tylko wyszedł z tego bez szwanku, ale jeszcze jego ciało emanuje strasznym ciepłem i stało się ciemno pomarańczowe.
- Charizard, jeszcze raz Gniew Smoka! - zawołał Ash.
- Szybko, Charizard! Unik! - krzyknął Maciek
Cieplna kula niemal trafiła Pokemona Maćka, lecz ten mimo osłabienia zdołał ją ominąć. Ale następny atak już go nie ominął, gdyż Charizard Asha złapał go w locie tak, że ten nie mógł się uwolnić.
- Teraz, Charizard! Wstrząs Sejsmiczny! Pełna Moc! - zawołał Ash.
Był to jeden z najsilniejszych ataków Charizarda Asha, który nieraz przyniósł mu zwycięstwo. Teraz jednak wydawał mi się znacznie szybszy i widać było, że Charizard włożył w niego pełna moc. Dość długo wirował ze swoim przeciwnikiem w powietrzu, po czym obaj uderzyli w ziemię. Gdy opadł kurz, to okazało się, że na polu walki stał już tylko Charizard Asha, Pokemon zaś Maćka leżał nieprzytomny. A więc udało się, zwyciężyliśmy.
- Ash! Wiedziałam, że ci się uda! - zawołałam w myślach.
Trudno jest mi opisać, jak wielkie szczęście oraz ulgę poczułam w tym momencie. A chwilę później zauważyłam, że energetyczna bańki w której się znajdowałam, zniknęła i byłam wolna.
- Gratuluję ci, Ash. Zwyciężyłeś w pierwszej fazie naszej walki - rzekł Maciek z uśmiechem na twarzy - W dodatku w naprawdę pięknym stylu.
- Dziękuję, to naprawdę była ciężka, ale też i wspaniała walka. Godna finału Ligi Pokemon - przyznał Ash.
- To zaszczyt dla mnie móc walczyć z Mistrzem Pokemon - powiedział Maciek z szacunkiem - A przegrana z tobą nie jest hańbą. Tym bardziej, że musiałeś wygrać tę walkę. Jest też i nagroda.
Nie tracąc ani chwili podbiegłam do Asha obejmując go i czule całując w usta. Ash zaś z wielką radością odwzajemnił moje pocałunki. Gdy już przestaliśmy, to Maciek powoli podszedł do swojego Pokemona i uzdrowił go podobnie, jak wcześniej zrobił to z Pikachu. Z Charizardem Asha uczynił zresztą to samo.


- Dobrze, przyjacielu. Już dość tej czułości - powiedział Maciek - Pora teraz na ostatni etap naszej walki ze Złem. Czas to wreszcie zakończyć i to raz na zawsze.
Po tych słowach pokazał lewą dłonią na swój bok, u którego właśnie ukazała się szpada. Maciek uśmiechnął się lekko i powiedział:
- To chyba będzie najlepsze zakończenie tej sprawy.
- Zgadzam się - odpowiedział mu Ash.
- A więc dobądź szpady!
- Proszę bardzo.
Ash wydobył swą broń i Maciek zrobił to samo.
- Przyjacielu, pamiętaj o jednej ważnej rzeczy - powiedział po chwili Maciek - Aby twoje ciosy były skuteczne, to musi tobą kierować poczucie sprawiedliwości.
- Dobrze - odparł Ash i zacisnął mocniej palce na rękojeści swojej szpady.
Chwilę później ostrza broni obu przeciwników zaświeciły się - ostrze Asha na zielono, a ostrze Maćka na szafirowo. Teraz wyglądali jak rycerz Jedi i Mroczny Lord Sith szykujący się do walki na miecze świetlne.
- Żeby ze mną wygrać, musisz trafić mnie trzy razy - rzekł po chwili Maciek - Wtedy Zło będzie bezsilne i zdane na ostateczny cios. Ale są też pewne warunki twojej wygranej.
- Jakie? - zapytał Ash.
- Podczas pojedynku, który musi być zacięty, nie mogę ci się podłożyć. Walka musi być uczciwa. Nie wolno mi dać ci forów.
- Rozumiem. A ja muszę cię zabić, prawda?
- Musisz mnie trafić trzy razy szpadą. Jeśli ci się to uda, wtedy powiem ci, co musisz dalej zrobić.
- No dobrze, a więc walczmy - rzekł Ash.
- Świetnie - odparł jego przeciwnik i nagle się uśmiechnął - A tak przy okazji, Obi-Wan nie powiedział ci, co stało się z twoim ojcem?
Ash szybko podłapał żart, bo od razu zawołał:
- Powiedział mi dość! Powiedział, że to ty zabiłeś!
- Nie! Ja jestem twoim ojcem! - odpowiedział Maciek bardzo grubym i mrocznym głosem, po czym parsknął śmiechem.
Wszyscy zachichotali, atmosfera została rozluźniona i rozpoczęła się walka. Maciek pierwszy zaatakował i Ash zaczął ze spokojem odpierać jego ciosy. Wszyscy z wielką uwagą zaczęliśmy obserwować walkę, a kiedy mój ukochany trafił ostrzem swej szpady w bok Maćka, to wszyscy powitaliśmy to radosnym okrzykiem.
- Czekałem na ciebie, Ash! Wreszcie się spotykamy - rzucił wesoło do swojego przeciwnika Maciek, najwyraźniej zadowolony z tego, iż mój luby prowadzi - Krąg się zamyka. Opuszczałem cię jako uczeń, teraz sam jestem mistrzem.
- Jedynie mistrzem zła, Maciek! - odpowiedział mu Ash i obaj zaczęli powoli kontynuować walkę.
- Tracisz siły!
- Nie zwyciężysz! Jeśli mnie powalisz, stanę się silniejszy, niż możesz to sobie wyobrazić!
Maciek uśmiechnął się lekko, po czym szybko spoważniał i rzekł:
- Dobra, żarty żartami, ale orientuj się. Dobrze ci idzie, jednak uważaj, abyś nie spoczął na laurach.
Obaj walczyli dalej i powoli walka stawała się coraz bardziej zacięta i coraz bardziej Ash i Maciek walczyli ze sobą jak wrogowie, a w każdym razie tak zachowywał się Maciek, bo Ash jedynie odpierał jego ciosy i starał się wyraźnie nie atakować. Nie palił się do tego, aby go zabić, ale też z całą pewnością (o ile go dobrze znałam) czekał dogodnej okazji do wbicia mu ostrza swej broni w ciało. Okazję tę wykorzystał po bardzo ostrej wymianie ciosów, kiedy zadając kolejne pchnięcie Maciek się lekko odsłonił i wtedy Ash pchnął go szpadą w lewe ramię. Niestety, chwilę później mój ukochany też dostał cios i to w lewe żebro. Krew pojawiła się na jego koszulce, a wszyscy jęknęliśmy przerażeni.
- Musisz uważać, Ash - powiedział Maciek - Jeszcze jedno uderzenie i zginiesz.
- Ty także - odpowiedział mój luby.
- Na to liczę - odrzekł jego przeciwnik.
Walka rozgorzała na nowo, jednak tym razem, to już nie tylko Maciek atakował, ale robił to także i Ash. Tak, on także bez wahania co chwila sam przechodził do natarcia i pod wpływem jego ciosów Maciek tracił impet, choć zaraz go odzyskiwał, podobnie jak i siły, więc walka była naprawdę coraz bardziej emocjonująca. Ash w większości odpierał tylko ataki i tylko co jakiś czas sam nacierał. Walka trwała dalej i przez dość długi czas nic nie wskazywało na to, żeby któraś ze stron miała wygrać, gdyż obie trzymały ten sam poziom. Wreszcie Ash zastosował unik, a potem pchnięcie, którego się nauczył podczas naszej ostatniej podróży do XVIII wieku i wreszcie! Maciek upadł na kolana z raną w piersi, a ostrze jego szpady rozpadło się na kawałki. Potyczka została więc zakończona.
- Brawo, Ash. Brawo - powiedział Maciek z uśmiechem na twarzy - Tak właśnie miało być. Jesteś jeszcze lepszy niż myślałem.
- A więc to koniec? - zapytał Ash.
- Nie. Jeszcze nie - odparł Maciek, kręcąc przecząco głową - Koniec będzie za chwilę, kiedy ty i Serena mnie zabijecie.
- Co? - spytałam zdumiona, podchodzą powoli do Asha - Czy ta rana naprawdę ci nie wystarczy? Jeszcze oboje mamy cię dobić?
- Tak, oboje w tej samej chwili - potwierdził Maciek - To jest bardzo ważne. Złapcie razem szpadę, zamknijcie oczy i przebijcie mi serce.
- Tak po prostu?
- Właśnie, ale przedtem skupcie się uważnie. Jeśli chcecie, aby to się skończyło, to musicie uderzając mnie skupić się na wspomnieniu, które jest dla was obojga najcenniejsze. Skupcie się więc i spróbujcie się porozumieć głosem serc.
Wiedziałam dobrze, że tylko w ten sposób to wszystko się wreszcie zakończy, choć wcale się nie paliłam do zabijania kogokolwiek, to teraz nie miałam wyjścia. Podeszłam więc powoli do Asha i złapałam jego dłonie w swoje. Teraz oboje trzymaliśmy jego szpadę i teraz wystarczyło zaatakować, ale jeszcze trzeba było skupić się na tym wspomnieniu. Oboje zamknęliśmy oczy i próbowaliśmy się porozumieć bez słów, głosem serc, tak jak radził nam Maciek.
Nie wiem, jak długo to trwało, ale w końcu usłyszałam w głowie głos Asha, który zapytał:
- Jakie wspomnienie uważasz za najpiękniejsze?
- Wszystkie z tobą - odpowiedziałam mu.
- A które ze mną najbardziej?
Skupiłam się uważnie na wszystkich pięknych wspomnieniach, jakie tylko dotyczyły naszej dwójki. Trwało to dłuższą chwilę, a przez ten czas powoli do moich uszu docierały głosy Josha i Dawn.
- Co się dzieje? - spytała Dawn.
- Chyba szukają wspólnych wspomnień - odpowiedział Josh.
- Zobacz! Ostrze szpady Asha świeci się na niebiesko!
- Cicho! Nie przeszkadzajmy im! Niech się skupią!
Przez głowę przebiegały mi różne wspomnienia związane ze mną i z Ashem: nasz pierwszy pocałunek, pierwsza randka, nasz pierwszy raz, kilka wspólnych śledztw, zaręczyny z Ashem, spotkanie z Ashem nad Wąwozem Diabła i odzyskanie go, nasze figle na plaży o zachodzie słońca, wspólne żarty podczas mycia naczyń w restauracji „U Delii“, a także jeszcze sporo innych wspomnień. Gdy jednak oglądałam je wszystkie, to powoli docierało do mnie, które z nich posiada dla mnie największą wartość. To pierwsze wspólne wspomnienie, od którego wszystko się zaczęło. Wspomnienie, bez którego nigdy nie byłoby pozostałych wspomnień. Wspomnienie naszego pierwszego spotkania na Letnim Obozie Pokemonów profesora Oaka.


- To jest to wspomnienie - powiedziałam w myślach.
- Jesteś pewna? - usłyszałam głos Asha.
- Tak. To wspomnienie jest najlepsze. Od niego wszystko się zaczęło i to wspomnienie potrafi dać największą siłę. Tak czuję.
- To piękne wspomnienie, Sereno. A więc spróbujmy.
- Zobacz! Ta szpada świeci coraz mocniej! - usłyszałam głos Dawn.
- Widzę! Nie przeszkadzaj! - skarcił ją Josh.
Ja i Ash zacisnęliśmy palce na szpadzie i pomimo zamkniętych oczu dobrze czuliśmy bijący z ostrza naszej broni. Czuliśmy także ciepło bardzo przyjemnie ciepło rozchodzące się przez dłonie do naszych ciał.
- Bijcie teraz! - zawołał Maciek - Póki macie siłę! Bijcie!
Skupieni na wspomnieniu dającym nam siłę oboje wzięliśmy zamach i zadaliśmy silny cios. W tej samej chwili otworzyliśmy oczy i zobaczyliśmy Maćka klęczącego tuż przed nami ze szpadą Asha wbitą prosto w jego pierś po lewej stronie. Całą jego postać spowijało wówczas jasne światło, zaś z miejsca wbicia szpady (którą Ash zaraz wyjął z jego rany) wyłoniła się jakaś bardzo ciemna postać. Przypominała ona człowieka, ale za to bardzo mocno zdeformowanego.
- Zło! To Zło! Negaforce! - jęknął Maciek.
Na suficie pojawił się wielki i energetyczny wir, który zaczął wciągać w siebie Zło. To próbowało się opierać i złapało swoimi łapami Maćka, który powoli opuścił głowę w dół, lekko się przy tym uśmiechając. Dobrze wiedzieliśmy, że biedak skonał. Zło dalej próbowało trzymać się jego ciała, ale nadaremnie, gdyż wir zaczął go wciągać coraz bardziej. Ash objął mnie mocno do siebie, jakby się bał, że ja też zostanę wciągnięta przez wir. Josh objął zaś Dawn, a Pikachu Buneary, ale lęk o naszą trójkę był niepotrzebny, gdyż wir wciągał tylko Zło i wreszcie to zrobił. Ta oto podła istota została wreszcie porwana w sam środek wiru, który zaraz potem się zamknął. Teraz dopiero wszystko się skończyło.
- To koniec - powiedział po chwili Ash - To już koniec. Zło przestało istnieć. Wreszcie przestało istnieć.
- To chyba dobrze, prawda? - spytała Dawn.
- Dla nas tak, ale dla niego już chyba niekoniecznie - powiedziałam i powoli podeszłam do ciała Maćka - Biedak. Tyle nieszczęść na niego spadło i dopiero śmierć go od nich wybawiła.
Patrzyliśmy wszyscy ze smutkiem na ciało Maćka, kiedy nagle stało się coś bardzo dziwnego. Mianowicie ponoć martwy Maciek zaczął powoli jęczeć, westchnął, a potem powoli podniósł głowę i otworzył oczy. Spojrzał w naszą stronę wyraźnie zdezorientowany i zapytał:
- To wy też nie żyjecie?
- Nie, my żyjemy - odpowiedziałam ze zdumieniem - Ale ty podobno miałeś nie żyć.
- Miałem, ale znowu żyję - rzekł zdziwiony Maciek - Ale nic z tego nie rozumiem. Przecież powinienem umrzeć. Dlaczego więc żyję?
- Ja ci odpowiem na to pytanie - usłyszeliśmy czyiś męski głos.
Chwilę później przez okno wleciał do pokoju Mewtwo. Maciek bardzo się zdziwił na jego widok, podobnie zresztą, jak my wszyscy.
- Witajcie, przyjaciele.
- Witaj, Mewtwo - powiedział Ash - Co ty tu robisz?
- Przyleciałem wam trochę pomóc - odpowiedział nasz przyjaciel.
- „Trochę“ to akurat właściwie słowo - zażartowałam - Bo przecież już nie ma w czym pomagać.
- Jak to jest, że ci najsilniejsi zawsze przylatują na koniec, praktycznie na gotowe? - zapytała Dawn.
- Tak! Jak te orły we „Władcy Pierścieni“ - wtrąciłam.
- Właśnie! Ci maluczcy zasuwają i robią swoje, a ci wielcy dopiero wtedy przychodzą, gdy już wszystko lub prawie wszystko za nich zrobią - rzuciła Dawn i spojrzała na Dawn - Wcześniej nie mogłeś przyjść? Czy ty wiesz, co się tutaj działo?!
- Wybacz, ale wcześniej zjawić się nie mogłem.
- A to dlaczego?
- Wy robiliście swoje, a ja przez ten czas robiłem swoje. A poza tym ja dobrze wiedziałem, że cała ta historia skończy się dobrze.
- Tylko, czemu ja wciąż żyję? - zdziwił się Maciek - Przecież wraz z pokonaniem Zła miałem zginąć.
- Ja też długo tak sądziłem, ale w zaświatach powiedziano mi, że jeżeli dobrowolnie poświęcisz swoje życie i konsekwentnie przeprowadzisz swój plan, to nie zginiesz. Jako istota z innego świata jesteś tu gościem, a więc istnieją pewne wyjątki. Warunkiem jednak było całkowite usunięcie z tego świata Negaforce’a.
- Ale co... - zaczął Maciek, lecz po chwili na jego twarzy ukazała się wielka radość.
Z balkonu bowiem wyłoniła się Natalie. Wyglądała dokładnie tak, jak wtedy, gdy widziałam ją we wspomnieniach Maćka, a do tego jeszcze żywa i bardzo szczęśliwa, czego dowodziły łzy szczęścia płynące jej powoli z oczu.
- Mattia, ukochany mój! - zawołała, wpadając w objęcia ukochanego.
Jej głos był łagodny i bardzo miły dla ucha.
- Natalie, moja kochana marzycielko! - zawołał Maciek, a właściwie Mattia z radością tuląc do siebie swoją ukochaną.
Już chwilę później oboje, wciąż się obejmując obdarzyli się niezwykle czułym pocałunkiem. Ta chwila była naprawdę piękna i bardzo wzruszająca, przypominała mi bowiem to, jak ja czułam się, kiedy odzyskał Asha po jego rzekomej śmierci.
Gdy oboje wreszcie okazali sobie miłość poprzez ów jakże cudowny pocałunek, radując się swoim ponownym połączeniem, zamienili ze sobą kilka słów w dziwnym, śpiewnym języku, którego jednak nie można było zrozumieć. Następnie zwrócili się w naszą stronę.
- Bardzo wam dziękuję za pomoc, przyjaciele - powiedział do Mattia - Nawet nie wiecie, jak wiele dobrego wnieśliście w moje życie.
- Ty w nasze także - odpowiedziałam - Dzięki tobie ten świat pozbył się bardzo groźnej istoty, a my znów przyczyniliśmy się do tego, żeby tego zła mniej było na świecie.
- I tym razem przyczyniliście się do tego bardzo mocno - rzekł wesoło Mattia - Świat bardzo wiele zyska na pozbyciu się Negaforca. Obawiam się tylko, że pozostawił po sobie jakąś cząstkę na tym świecie.
- Jaką cząstkę? - zapytała Dawn.
- Nie jestem pewien jaką ani też, czy mam rację, ale tak właśnie czuję. Ale spokojnie, jestem pewien tego, że wasza działalność całkowicie usunie wszelkie ślady działalności Zła. A póki co chciałbym, abyście przyjęli to od nas w prezencie.
To mówiąc podał mi do ręki dwa niewielkie przedmioty. To były dwa srebrne naszyjniki, zakończone kawałkami bursztynu.


- Oba bursztyny po zetknięciu tworzą całość - powiedział Mattia - Ja i Natalie znaleźliśmy kiedyś ten bursztyn podczas wakacji w Łebie i zrobiłem z niego dwa wisiorki.
- Przepołowiony bursztyn symbolizuje to samo, co wasze wisiorki Yin i Yang - dodała Natalie - Nie musicie ich nosić, ale zachowajcie je i jeśli kiedyś je komuś dacie, to tylko wyjątkowym osobom.
- Może przykładowo waszemu synowi i jego lubej? - zaproponował Mattia z lekkim uśmiechem na twarzy.
Natalie lekko zachichotała i wyjęła zza pazuchy kartkę zwinięty w rulonik. Rozwinęłam go i zobaczyłam na nim rysunek przedstawiający jakąś zakochaną i czule całująca się parę.
- Sama rysowałam - powiedziała Natalie.
- A czy ta para, to ja i Ash, czy może ty i Mattia? - spytałam.
- To zależy.
- Nie rozumiem.
- To zależy od tego, kogo chce tu widzieć. Jeśli nas, to jesteśmy to my. Jeśli siebie i Asha, to wobec tego ta para tutaj to wy. W tym wypadku obie możliwości są prawdziwe.
Chwilę później na ramieniu Matti usiadł jastrząb, którego młodzieniec delikatnie pogłaskał po głowie.
- Czy to ten sam jastrząb, który nas tutaj przyprowadził? - zapytałam.
- Wygląda tak samo - rzekł Josh.
- Tak, to właśnie on - odpowiedział Mattia - Wiesz, kiedyś razem z Natalie znaleźliśmy go, gdy złamał sobie skrzydło. Opatrzyliśmy mu je i od tego czasu jest naszym przyjacielem. Uznałem, że to będzie najlepszy ze wszystkich przewodników.
- Dobrze, kochany - zachichotała Natalie i przytuliła się do swojego chłopaka - Chyba powinniśmy już iść. Nasi przyjaciele mają własne sprawy na głowie i nie możemy im w nich przeszkadzać.
- Zgadza się - potwierdził Mattia - Przy okazji oboje mamy też sporo zaległości do nadrobienia, więc pora, aby je nadrobić. Ale spokojnie, moi kochani. Za jakiś czas znowu się spotkamy i to może o wiele szybciej niż myślicie.
- Co masz na myśli? - zapytał Ash.
- Dowiesz się już wkrótce - odpowiedział wesoło Mattia - A teraz do zobaczenia, przyjaciele.
Mewtwo zamknął oczy i wyciągnął ręce w kierunku Matti i Natalie, którzy zostali otoczeni poświatą, a następnie zniknęli nam z oczu.
- Eee... A gdzie oni są? - zapytała Dawn.
Piplup i Buneary także zapiszczeli pytająco, ponieważ byli bardzo tego ciekawi, podobnie zresztą jak i my wszyscy.
- Właśnie wysłałem ich oboje do miejsca, w którym bardzo chcieli się znaleźć - odpowiedział Mewtwo.
- A co to za miejsce? - zapytał Josh.
- Wybaczcie, ale to już ich sprawa - odparł Pokemon - A teraz odeślę was do Alabastii.
- Chwileczkę, Mewtwo! - zawołał Ash - Chciałbym najpierw zadać ci dwa pytania.
- Pytaj więc.
- Po pierwsze, to chciałbym wiedzieć, czy te dwa Pokemony, które walczyły z Pikachu oraz Charizardem, to są te klony stworzone przez ciebie wtedy na Nowej Wyspie?
- Zgadza się, to właśnie one. Pikachutwo oraz Charizardtwo.
Oba stworki wydały z siebie przyjazne dźwięki, zaś ich pierwowzory odpowiedziały im równie przyjaźnie.
- A o co chodzi? - spytał Josh.
- Później ci to opowiem, tato - odpowiedział Ash i spojrzał na Mewtwo - Dobrze, a teraz drugie pytanie. Ciekawi mnie, czy to Mattia odpowiada za to, że w sprawach z Malamarem tak często przychodziłeś nam z pomocą i to dosłownie w ostatniej chwili?
- A jak ci się wydaje, przyjacielu? - odparł dość wesoło Mewtwo - Że przybywałem do was niczym deus ex machina tylko dzięki szczęściu?
Ash parsknął śmiechem i rzekł:
- Tak. Dzięki szczęściu o imieniu Mattia.
- Teraz już wszystko rozumiem - powiedziałam.
- To masz szczęście, bo ja jeszcze nie wszystko - odparł Josh.
- Opowiemy ci później - rzuciła lekko Dawn - A teraz to chyba już pora na nas.
- O tak! Pora wracać do domu - zgodziłam się z nią.
Mewtwo skinął lekko głową i powoli wykonał taki sam ruch rękami jak wtedy, gdy odsyłał Mattię i Natalie do wybranego przez nich miejsca.

***


Praktycznie na tym mogłabym zakończyć tę historię, gdyby jeszcze nie pewna sprawa, którą po prostu muszę tutaj ukazać. Mianowicie to chodzi tutaj o ślub. Tak! Właśnie o ślub, a konkretnie o dwa śluby: Delii i Stevena, a także mój i Asha. Oba odbyły się tego samego dnia w urzędzie stanu cywilnego w Alabastii i była to po prostu przepiękną ceremonią. Delia i ja założyliśmy na nią białe suknie, chociaż tak właściwie, to suknię założyła tylko Delia. Ja poprzestałam na skromnej (ale za to ślicznej) białej sukience, wianku z kwiatów i bukiecie białych róż. Uznałam, że cywilny ślub to nie jest tak wielka uroczystość, aby szpanować przed wszystkimi swoją kreacją ślubną. Na to zawsze będzie czas podczas ślubu kościelnego. Póki co oboje z Ashem postanowiliśmy wziąć ślub cywilny i od niego właśnie rozpocząć pierwszy etap wspólnego życia. Oboje uzgodniliśmy też, że ślub kościelny dopiero weźmiemy za kilka lat, gdy już zdecydujemy, iż to jest czas na to, aby założyć rodzinę. Póki co zaś chcieliśmy się sobą nacieszyć.
- Wielka szkoda, że tak bardzo się upierasz na taką skromną sukienkę - powiedziała moja mama na dzień przed ślubem - Wciąż mam jeszcze swoją suknię ślubną i jestem pewna, że wyglądałabyś w niej bosko. Co prawda trzeba by było pewnie w niej poprawić to i owo, ale to by się zrobiło.
- Jak będę brała ślub kościelny, to wtedy być może nie będzie trzeba nic poprawiać - ucięłam tę dyskusję - A póki co skupmy się na ślubie takim, jaki będzie jutro. A bardzo chcę, żeby był taki, jak w filmie „Love Story“.
- „Love Story“, tak? - zakpiła sobie moja mama - A co na to Ash?
- Jest tego samego zdania, co ja.
Matula głośno westchnęła i dość załamanym głosem rzuciła:
- Dobrze, a więc póki co cywilny ślub. A przypomnij mi, kto go wam będzie udzielał? Burmistrz?
- My sami, mamo.
Moja rodzicielka wyglądała na bardzo zaszokowaną tym, co właśnie ode mnie usłyszała. Chyba, gdybym jej powiedziała, że jestem w ciąży i to jeszcze w wieku dziewiętnastu lat, to byłaby w mniejszym szoku niż teraz. W każdym razie sprawiała takie wrażenie.
- Wy? - zapytała.
- A tak, my sami. Ja i Ash sobie udzielimy ślubu - odpowiedziałam jej i to jeszcze wesołym tonem.
- Aha! To bardzo ciekawe - rzuciła zgryźliwie moja matula - A tak z ciekawości zapytam, czy to legalne? W sensie, czy taki ślub będzie ważny?
- Oczywiście, że tak - potwierdziłam wesoło.
- To jeszcze bardziej ciekawe. A jak to dokładniej wygląda?
- Bardzo prosto.
- Czyżby?
- A tak, mamo. No więc, ja i Ash zapisaliśmy słowa przysięgi i podczas ceremonii, patrząc sobie głęboko w oczy je mówimy, potem urzędnik stanu cywilnego łączy nam ręce i dyktuje nam całą utartą formułkę, później jest ta chwila z obrączkami i takie tam, aż wreszcie świadkowie się podpisują, my też i po sprawie.
- Aha! Czyli to zwykły cywilny ślub, ale z dodatkiem waszego małego pomysłu?
- Tak, a ty myślałaś, że co?
Moja mama tylko zachichotała i uściskała mnie czule.

***


Ceremonia rzeczywiście odbyła się dokładnie w taki sposób, w jaki to opisałam mamie. Najpierw pobrali się Delia i Steven, a potem ja i Ash. Jak wcześniej wspomniałam, w przeciwieństwie do poprzedniej panny młodej, ja miałam na sobie skromną, białą sukienkę i jeszcze wianek z kwiatów oraz bukiecik w dłoni. Ash zaś był w ciemnym garniturze i muszce, w którym to stroju wyglądał naprawdę bosko. Jego świadkami byli Brock i Clemont, a moimi Misty i Dawn. Stanęli oni w pobliżu, a my przed sobą i patrząc sobie w oczy rozpoczęliśmy ceremonię. Pamiętam, że serce waliło mi jak młotem, a całe ciało drżało z podniecenia i radości, gdy zaczęłam mówić następujące słowa:

Gdy nasze dusze strzeliste staną
Twarzą w twarz, w ciszy zbliżając się do siebie,
Aż wydłużające się skrzydła zapłoną na zagięciach,
Cóż złego może uczynić nam ziemia,
Abyśmy nie mogli pozostać tu i to szczęśliwi?
Pomyśl! Gdy wzniesiemy się wyżej, otoczą nas anioły
Pragnące zrzucić złocistą kroplę doskonałej pieśni
Do naszej głębokiej, drogiej ciszy.
Zostańmy raczej na ziemi, ukochany.
Niedoskonałe i przekorne ludzkie nastroje cofną się,
Odsłaniając czyste dusze i ustępując im miejsca,
Gdzie staną na jeden dzień miłości
Otoczone ciemnością i godziną śmierci.
Rękę ci daję.
Miłość ci daję, cenniejszą niż pieniądz.
Siebie ci daję, zanim to potwierdzi kaznodzieja bądź prawo.
Czy ty dasz mi siebie? I powędrujesz ze mną?
I czy trwać będziemy, ja przy tobie, ty przy mnie, dopóki żyjemy?

Ash uśmiechnął się do mnie czule i wyrecytował następujące słowa:

Będę przy tobie trwał wiernie i odważnie,
Choćby przeciwko naszemu uczuciu był cały świat.
I nie zrobię to tylko dlatego, że tak bardzo cię kocham,
Ale także dlatego, że jestem strasznym uparciuchem.
Jak się zakocham i przywiążę emocjonalnie,
To będę się starał w każdy możliwy sposób
Zyskać wzajemność tej, którą pokochałem.
Uwielbiałem cię, gdy byliśmy dziećmi
I uwielbiam cię teraz, gdy jesteśmy dorośli.
Tylko ty potrafisz tak mnie bawić i wspierać w każdej sprawie.
Tylko przy tobie każdy dzień daje mi radość.
Nie mogę ci obiecać, że będę ideałem.
Nie będę obiecywał ci złotych gór czy ptasiego mleka.
Obiecam ci za to, że będę uparty i będę cię drażnił.
Obiecam ci, że będziesz mieć czasem mnie dość.
Obiecuję ci, że będą dni trudne i radosne na zmianę.
Obiecuję ci, że będę podkradał łakocie z lodówki
I że będę się wygłupiał i robił z siebie błazna.
Będę się też starał, aby twoje życie było każdego dnia
Choć odrobinę szczęśliwe i odrobinę radosne.
Będę się starał, abyś każdego dnia się uśmiechała,
Bo nikt nie robi tego tak cudownie, jak właśnie ty.
Obiecuję robić to wszystko i starać się w tej sprawie,
Abyśmy oboje mogli czerpać radość z życia każdego dnia.


Po tej przysiędze oboje wzięliśmy się za prawe dłonie i delikatnie je ścisnęliśmy, zaś urzędnik położył swoją dłoń na nich i zaczął nam kolejno dyktować słowa tradycyjnej przysięgi małżeńskiej, którą oboje z największą radością powtórzyliśmy. Potem założyliśmy sobie obrączki i wygłosiliśmy formułkę, która przy tym obowiązywała.
- Ash Josh William Ketchum oraz Serena Jane Yvonne Evans złożyli w naszej obecności przysięgę małżeńską - przemówił po chwili urzędnik - Wymienili obrączki i złożyli wraz ze świadkami podpisy pod aktem ślubu. Dlatego też, w imieniu praw nadanych mi przez region Kanto oświadczam, że oboje są teraz mężem i żoną.
Zebrani na ceremonii goście zaczęli wiwatować na naszą cześć, a ja i Ash czule się pocałowaliśmy, po czym zaczęliśmy przyjmować pocałunki, uściski oraz gratulacje ze strony wszystkich obecnych gości.
Trudno jest mi opisać, jak cudownie się wtedy czułam. To była jedna z najszczęśliwszych chwil w całym moim życiu. Serce waliło mi wtedy jak szalone, a całe ciało drżało z wielkiej radości. Policzki mi płonęły wesoło od rumieńców, zaś moje uczucia były wręcz pełne miłości praktycznie do wszystkich ludzi i całego świata. Chciałam krzyczeć z radości, ale robiłam to tylko w duchu, bo przecież na głos tego zrobić nie mogłam. W końcu nie wypadało mi tego robić w miejscu publicznym. Ale byłam gotowa oznajmić swoją radość całemu światu, taka byłam szczęśliwa.
Po wyjściu z urzędu stanu cywilnego wsiedliśmy do czekających na pary młode dwóch powozów i pojechaliśmy nimi w asyście naszych gości do restauracji „U Delii“, gdzie czekało już przygotowane wesele i wszyscy pozostali goście. Wszyscy ubrani galowo i wszyscy bardzo radośni. Gdy tylko nas zobaczyli, to od razu zaczęli głośno wiwatować na naszą część i złapali nas w objęcia, wyściskali i wycałowali, po czym zaprowadzili nas do środka, gdzie na scenie czekał zespół The Brock Stones, do którego zaraz dołączyli Brock i Misty.
- Witamy serdecznie młode pary! - zawołała do mikrofonu stojąca na scenie May, która była organizatorką tej zabawy - Cieszymy się z waszego przybycia i zapraszamy do udziału w weselnej zabawie. Na sam początek przedstawiam nasz drogi chórek, który przygotował dla was coś specjalnego na powitanie. Zapraszam więc!
Zespół The Brock Stones zaczął powoli grać melodię „Hallelujah“ z filmu „Shrek“, a po chwili na scenę wyszły Taylor Armstrong oraz Anne (córeczka Gerdy). Obie słodko dygnęły przed publiką i zaczęły śpiewać do mikrofonów:

Pan w raju miłości zasiał dar.
Mężczyźnie, kobiecie te miłość dał.
Ta miłość na wiek wieków niechaj trwa.
Wiec chwalmy Pana głośno tak
Za miłość tą, za wielki dar.
Śpiewajmy i wołajmy Alleluja!

Alleluja! Alleluja!
Alleluja! Alleluja!


Po zaśpiewaniu tych słów dziewczynki ustąpiły miejsca Lillie, Lanie i Mallow, które uśmiechając się czule zaśpiewały:

O wielki Panie, dziś w domu tym
Rozbrzmiewa ten miłości hymn,
Bo sławić miłość pragnę z całych sił.
Błogosław, Boże, miłości tej.
Daj siły na ich każdy dzień.
Prosimy Cię wołając: Alleluja!

Alleluja! Alleluja!
Alleluja! Alleluja!

Następnie cała piątka zaśpiewała razem ostatnią zwrotkę:

Na wiarę nic nie chcieliście brać,
Lecz sprawił to miłości blask,
Że piękność jej na zawsze was podbiła.
I teraz już kochacie się.
Chcecie być z sobą w każdy dzień.
Śpiewajcie więc radośnie: Alleluja!

Alleluja! Alleluja!
Alleluja! Alleluja!

Kiedy piosenka dobiegła końca, to wszyscy zaczęliśmy bardzo głośno bić brawo, a chórek ukłonił się i powoli zszedł ze sceny. Potem zjawiła się na niej May, która zawołała radośnie przez mikrofon:
- Dziękujemy naszym kochanym artystkom i zapraszamy wszystkich do wzięcia udziału w weselnej zabawie!
Potem otrzymaliśmy życzenia od wszystkich gości po kolei. Było ich wielu i trudno mi jest teraz wszystkich tutaj wymienić, ale byli wśród nich wszyscy nasi przyjaciele, a także paru naszych dawnych klientów. Zjawili się Wielka Księżna Rosenbaum z wnuczką, jej mężem i synkiem, zjawił się właściciel Zamku Bitew, zjawili się także państwo Muller z Laputy, Seiyi i Shizuku i jeszcze parę innych osób. Przede wszystkim byli tam jednak nasi przyjaciele oraz ci z naszych krewnych, których bardzo kochaliśmy. Widok ich wszystkich sprawił nam wielką radość, ale chyba największą sprawił nam widok Alexy w fioletowej sukience i lekko zaokrąglonym brzuszkiem (wskazującym, w którym już jest miesiącu ciąży) stojącej obok elegancko ubranego Rene. Widać było, że oboje są całkowicie ze sobą pogodzeni, a w ich relacjach wszystko zmierza ku dobremu, a nawet jeszcze lepiej.


Po zebraniu życzeń od naszych gości usiedliśmy wszyscy do stołu, gdzie zjedliśmy trochę, nabierając tym samym wielu sił do tańców, które następowały jeden po drugim. Wpierw jednak John Scribbler oraz Maggie Ravenshop przygotowali dla nas niespodziankę w postaci arii z „Traviaty“, którą przy akompaniamencie orkiestry wesoło nam zaśpiewali, gdy ja i Ash oraz Delia i Steven rozpoczęliśmy tańce pierwszym tańcem par młodych. Pierwszy zaśpiewał John:

Niech wino, niech wino zaszumi nam w głowie
I krew nam rozpali płomieniem.
O, słodka miłości, pijemy twe zdrowie,
Twe zdrowie pijemy do dna.
Bo młodość, to przelotny ptak,
Bo młodość szybko mija.
Kto nektar życia spija,
Ten w nas przyjaciół ma.
Więc pijmy, więc pijmy na chwałę miłości,
Szczęśliwy, kto serce jej dał.

A chór gości zaśpiewał wesoło:

Ach, spełnijmy ten toast do dna!
Ach, spełnijmy ten toast do dna!

Potem zaśpiewała Maggie:

Szaleństwo i rozkosz wychyla swe czary,
Co płonie rubinem i złotem.
Boska naturo, roztrwonię twe dary,
Potrafię być hojna, jak ty.
Miłości - jakże słodki jest
Twój owoc zakazany.
Co nocy go zrywamy,
Choć serce z lęku drży.
Więc pijmy, więc pijmy na chwałę miłości,
Jej gwiazda niech nam lśni.

A potem wszyscy goście zaśpiewali wesoło:

Więc pijmy, więc pijmy na chwałę miłości,
Jej gwiazda nad nami niech płonie.
Zmartwienia i troski niech piekło pochłonie,
Trafimy tam kiedyś i tak.


Potem Maggie i John zaśpiewali kolejno na zmianę:

Ach, życie jest wspaniałe,
Gdy miłość w sercach płonie.
Ja przed nią się nie bronię,
To dla mnie dobry znak.

A na koniec cały chór gości zaśpiewał:

Więc pijmy, więc pijmy na chwałę miłości,
Jej gwiazda nad nami niech płonie.
Zmartwienia i troski niech piekło pochłonie,
Dla tych chwil napijmy się i my.
Ach, ach, ach, pijmy do dna.
Ach, ach, ach, pijmy do dna.
Ach, ach, ach, ach, ACH!

Po zaśpiewaniu tej piosenki wszyscy zaczęli głośno klaskać i wesele rozkręciło się na dobre.
- A teraz piosenka z dedykacją dla panny młodej od pana Thomasa Ravenshopa! - zawołała May do mikrofonu.
Spojrzeliśmy z Ashem w kierunku brata Maggie, który to zachichotał złośliwie i pokazał palcem na orkiestrę, ta zaś zaczęła grać bardzo wesołą piosenkę, a po chwili także i śpiewać następujące słowa:

Jakieś cuda, jakieś czary, czy mi uwierzycie?
Miłość to obłuda, rani moje życie.
Co ja zrobię, że dziewczyny we mnie się kochają?
Dzisiaj jestem z tobą, jutro będę z tamtą.

Hej, co zrobiłaś?! Jaka głupia byłaś!
Łobuza spotkałaś, pokochałaś!
Łobuza spotkałaś, pokochałaś! (2x)

Kiedy jestem gdzieś daleko, wpadnie jedna w oko.
Spojrzę na nią czule, a już stoi obok.
Idę do niej ciemną nocą, a wychodzę z rana.
Dziewczyna się budzi znowu zapłakana.

Hej, co zrobiłaś?! Jaka głupia byłaś!
Łobuza spotkałaś, pokochałaś!
Łobuza spotkałaś, pokochałaś! (2x)


Po co dla mnie takie życie, sam się zastanawiam.
Trafię na tę jedną, tego się obawiam.
Chociaż dużo stron zwiedziłem, o niej wciąż marzyłem.
Wszędzie z dziewczynami zawsze krótko byłem.

Hej, co zrobiłaś?! Jaka głupia byłaś!
Łobuza spotkałaś, pokochałaś!
Łobuza spotkałaś, pokochałaś! (2x)

Żadna z dziewcząt mnie nie weźmie, nie ujarzmi ducha.
Taka ma natura, miłość mnie nie wzrusza.
Wiec zapomnij o mnie miła i pamiętaj jedno:
Już się nie spotkamy, już nie będziesz ze mną.

Hej, co zrobiłaś?! Jaka głupia byłaś!
Łobuza spotkałaś, pokochałaś!
Łobuza spotkałaś, pokochałaś! (2x)

Parsknęłam śmiechem słuchając tej piosenki, ponieważ bardzo dobrze wiedziałam, o co tu chodzi. Thomas lekko się odgrywał na Ashu za to, że ten się śmiał z piosenki, którą zaśpiewał John podczas jego urodzin, która to piosenka była dość zadziorna i nieco złośliwa. Ash śmiał się z niej wtedy najbardziej i do tego jeszcze potrafił ją nazwać całą prawdę o Thomasie, za co ten swego czasu napisał opowiadanie o rzekomych podrywach Asha i teraz jeszcze dopełnił zemsty, rozbawiając w ten sposób nas wszystkich.


Zespół The Brock Stones zagrał jeszcze bardzo wiele super piosenek, jednak chyba najlepszą zagrał na specjalne zamówienie jakieś artysty, który zupełnie niespodziewanie zjawił się podczas wesela, aby coś dla nas zagrać.
- Przechodziłem obok i dowiedziałem się, że jest tu wesele i to jeszcze podwójne, dlatego też postanowiłem zagrać coś dla państwa młodych, jeśli oczywiście mi na to pozwolą - powiedział do mikrofonu, gdy tylko znalazł się na scenie.
Nikt z nas go nie znał, a w każdym razie prawie nikt, bo gdy tylko ja i Ash uważnie mu się przyjrzeliśmy, to bardzo szybko odkryliśmy, że jego twarz wygląda znajomo. Do tego jeszcze, gdy tylko spojrzał w naszą stronę, to puścił nam oczko, a my już wiedzieliśmy, z kim mamy do czynienia.
- Ash! To Mattia! - powiedziałam do mojego ukochanego.
- Chyba tak - zgodził się on ze mną - Ale co on tu robi?
- Chyba chce nam złożyć życzenia szczęścia poprzez piosenkę.
- Tak sądzisz? Bardzo możliwe.
- Czy państwo młodzi zgadzają się na propozycję naszego drogiego nieznajomego? - zapytała May, po czym podała mikrofon kolejno Delii, Stevenowi, Ashowi i mnie, abyśmy odpowiedzieli.
Ponieważ każde z nas wyraziło zgodę, to Mattia wziął gitarę do ręki i powiedział:
- To stary i dobry kawałek, znaczy tam, skąd pochodzę. Liczę na to, że się wam spodoba.
Już po chwili zaczął grać, a zespół szybko podłapał rytm i dołączył do niego. Nasz drogi artysta był z tego faktu bardzo zadowolony. Spojrzał na każdego z członków zespołu, potem na nas i zaśpiewał:

Jesteś dla mnie, a ja dla ciebie,
Najjaśniejszą gwiazdą na niebie.

W mojej głowie marzeń różnych sto.
No, a one wciąż się spełniać chcą.
Każdy chciałby coś od życia mieć
I przed siebie do swych marzeń biec.

Jesteś dla mnie, a ja dla ciebie,
Najjaśniejszą gwiazdą na niebie.
A gdy tylko w w twe oczy patrzę,
Wiem, że będziesz ze mną na zawsze.

Teraz mamy siebie, ty i ja.
Każdy z nas już swoje szczęście zna.
Najważniejsze dziś spełniło się.
Los połączył w końcu drogi dwie.

Jesteś dla mnie, a ja dla ciebie,
Najjaśniejszą gwiazdą na niebie.
A gdy tylko w w twe oczy patrzę,
Wiem, że będziesz ze mną na zawsze.

Po zaśpiewaniu tej piosenki artysta lekko się skłonił mnie i Ashowi, a następnie powiedział:
- Wszystkiego najlepszego dla obu par młodych.
Potem zszedł ze sceny i zniknął w tłumie. Ku naszemu smutkowi już go nie znaleźliśmy, ale jego piosenka jeszcze długo huczała nam w uszach, a jej naprawdę piękne słowa sprawiały, że wszyscy czuliśmy większą radość z całej tej zabawy, która trwała do bardzo późnych godzin nocnych i była po prostu rewelacyjna.
Ach! Co to był za ślub!


KONIEC

wtorek, 5 lutego 2019

Przygoda 120 cz. IV

Przygoda CXX

Najpotężniejszy wróg cz. IV


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha c.d:
Powoli i bardzo ostrożnie, rozglądając się z uwagą na wszystkie strony (z obawy, że niebezpieczeństwo może nam wyskoczyć znienacka na głowy) dotarliśmy do ogromnej sali, która najwyraźniej była przygotowana dla nas. Zgodnie z obietnicą naszego gospodarza czekał tutaj ogromny stół wręcz suto zastawiony i to tak bardzo, że aż ślinka nam ciekła z ust na sam widok tych wszystkich pyszności. A sporo ich tam było: gorące frytki, skrzydełka w panierce, ciepłe bułeczki oraz tosty z dżemem, że już o kilku deserach nie wspomnę.
- O ja cię piko! - zawołała Dawn - To wszystko dla nas?
- Najwyraźniej tak - powiedział tata z zachwytem w głosie - Ależ to wszystko apetycznie wygląda.
- No, nie ma to tamto! Nasz drogi gospodarz się postarał - stwierdziłem wesoło i spojrzałem na tatę i Dawn - Wiecie co? Szkoda, żeby to wszystko się miało zmarnować.
- Słusznie mówisz, synu. Trzeba koniecznie te wszystkie przysmaki odpowiednio spożytkować i ja już dobrze wiem, jak się za to zabierzemy - powiedział tata.
- Ale czy zmieścimy to wszystko w brzuchach? - spytała Dawn.
- Ja na pewno zmieszczę - rzuciłem wesoło.
Moja siostra przybrała zgryźliwy ton i rzuciła:
- W to nie wątpię. Założę się, że bez trudu zjadłbyś to wszystko sam i jeszcze by ci zostało miejsce na miętówkę do poprawy oddechu.
- Raczej pozostawcie sobie miejsce na Rapacholin - zażartował sobie nasz tata.
- Tak, przyda się na pewno - zachichotała Dawn - Ciekawi mnie tylko, co będzie dalej i jakie niebezpieczeństwa na nas czekają.
- Jak się najesz, to się dowiesz - stwierdził wesoło tata i powoli zasiadł do stołu.
- Pewnie masz rację, tato - powiedziała moja siostra - Ale szczerze, to wszystko wygląda tak trochę teatralnie.
- Co masz na myśli, córcia?
- No, to wszystko. Ten stół i tę całą resztę. Brakuje tu tylko jeszcze gadającego świecznika i zaraz zaśpiewa nam „Gościem bądź“.
Parsknąłem śmiechem i nie wiedzieć czemu nagle naszła mnie ochota na wygłupy, dlatego zacząłem śpiewać:

Gościem bądź! Gościem bądź!
Sprawdź obsługę naszą, siądź!
Weź serwetkę. My w ukłonach
Wokół się będziemy giąć.

Zupa dnia, z ostryg sos.
Służyć tutaj to nasz los.
To jest pyszne, jeśli raczysz
Skosztuj, uwierz! Spytaj naczyń.

Śpiewać chcą, tańczą w takt.
To, panienko Francja wszak.
Pani obiad wyśmienity - sama sądź.

Więc sięgnij po menu,
Rzuć na okiem i...
I gościem bądź!
Gościem bądź! Gościem bądź!

Dawn i tata śmiali się do rozpuku z moich wygłupów, a do tego tata zaczął głośno klaskać, po czym przerwał mój występ słowami:
- Brawo, synu. Brawo! Ale teraz lepiej pozwól już do stołu, bo inaczej jeszcze wszystko ci wystygnie.
- Ale ja jeszcze nie skończyłem występu - powiedziałem wesoło.
- Spokojnie, jeszcze zdążysz to zrobić, ale po obiedzie. A teraz siadaj i jedz. Ty także, Dawn. Później sobie pośpiewamy.
- Coś mi mówi, że później już raczej nie będziemy mieli na to czasu - zauważyła Dawn, siadając wraz ze mną do stołu.
- Słuchajcie, może przy okazji wypuścimy swoje Pokemony, żeby też się pożywiły? - zaproponował tata.


Propozycja bardzo się nam spodobała, dlatego też posłuchaliśmy jej i wypuściliśmy z pokeballi swoje stworki. To znaczy zrobiliśmy to ja i Dawn, ponieważ tata akurat nie miał przy sobie żadnego Pokemona. Moja siostra zaś z kolei wzięła ze sobą tylko Piplupa i Buneary, ja zaś wziąłem za radą Maćka kilka Pokemonów i to tych silniejszych, a każdy z nich teraz chciał coś zjeść i wszystkie skorzystały z okazji, że mogą to zrobić.
Zaczęliśmy więc jeść i przy okazji też wysłuchaliśmy opowieści, którą nasz drogi gospodarz przedstawił Serenie. Mieliśmy możliwość ją usłyszeć dzięki laleczkom od Latias, które mieliśmy ja i moja narzeczona, a na które rzucił czar Maciek. Dzięki temu czarowi wysłuchaliśmy opowieści, a z niej dowiedzieliśmy się bardzo wiele o osobie przyjaciela Mewtwo i jeszcze przy okazji odkryliśmy także kilka ciekawych faktów o jego planach wobec naszych osób. A brzmiały one dosyć groźnie, trzeba to przyznać.
- Ciekawe tylko, na czym będą polegać te próby? - zapytała Dawn, gdy opowieść dobiegła końca.
- I ciekawe, czy zdołamy je przejść? - dodał tata.
- Cokolwiek by to nie było, to musimy sobie jakoś z nimi poradzić - powiedziałem stanowczym tonem - Przecież od tego zależy los Sereny i być może nas wszystkich.
- A może nawet i całego świata - dodała Dawn - Ale właściwie to dla nas nie pierwszy raz. Ile to już razy ratowaliśmy świat lub jego dużą część?
- Sporo razy i pewnie jeszcze nieraz to zrobimy - odpowiedziałem jej wesoło - Prawda, Pikachu?
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
Chwilę później mój wierny przyjaciel zaczął strzyc uszami i zaczął z uwagą rozglądać się dookoła, po czym zapiszczał z niepokojem.
- Co się dzieje, stary? - zapytałam przerażony.
Piplup i Buneary także zapiszczeli z niepokojem, również z wielką uwagą rozglądając się dookoła siebie.
- Coś nie tak, kochani? - spytała Dawn.
Pozostałe Pokemony też zaczęły z wielkim niepokojem strzyc uszami i z uwagą rozglądać się dookoła jakby czując, że z jakiegoś kąta wyskoczy na nas niebezpieczeństwo. Chwilę później otoczyła nas jakaś ogromna mgła, która bardzo szybko opanowała cały pokój, a do tego jeszcze sprawiła, iż nagle stało się jakoś dziwnie zimno.
- Co się dzieje? - jęknęła przerażona Dawn.
- Chyba właśnie rozpoczęły się próby - odpowiedział tata.
Szybko położyłem dłoń na szpadzie, a Pikachu podskoczył i zjawił się przy stole tuż przede mną, aby mnie wesprzeć, gdyby nastąpiła walka. Ta jednak chwilowo nie następowała, a zamiast tego stało się coś, czego nikt z nas się nie spodziewał.
- Ash - usłyszałem dobrze mi znany kobiecy głos.
- Mama? - zapytałem zdumiony.
Chwilę później z mgły wyłoniła się powoli postać mojej mamy. Dłoń zaciskająca rękojeść mojej szpady lekko opadła, a moje serce zabiło bardzo mocno ze zdumienia.
- Co tutaj robisz, mamo? - spytałem zdumiony.
- Raczej powiedz mi, co ty tutaj robisz - odpowiedziała mi mama - I to jeszcze z tą dwójką.
To mówiąc wskazała dłonią na tatę i Dawn.
- Co ja tu robię? Szukam Sereny, a oni mi pomagają.
Mama pokręciła przecząco głową i odparła ponuro:
- Tylko marnujesz swój czas. Nie ocalisz Sereny. Ona uciekła z własnej woli, bo po prostu cię nie chce. A tych dwoje tutaj doskonale o tym wie i jeszcze ją kryje.
Jej słowa były po prostu przerażające. Nie żebym wierzył w te brednie, które ona wypowiadała, ale przerażało mnie to, że w ogóle je mówi. To było do niej niepodobne.
- To nieprawda! - zawołała oburzonym głosem Dawn - Serena nigdy by tego nie zrobiła!
- A co ty niby wiesz o niej? - spytała moja mama - I niby co ty wiesz o miłości? Przecież ty nikogo nie kochasz.
- To kłamstwo!
- To prawda - powiedziała mama i zwróciła się do mnie - Czy ty nie widzisz oczywistych faktów, mój synu? Ona zawsze zazdrościła ci talentów i sławy, bo nie dorasta ci do pięt i to ją irytuje!
- Mylisz się - odpowiedziałem.
- Doprawdy? - zapytała moja mama dość ironicznym tonem - A może zaprzeczy temu, że zazdrości ci sławy i umiejętności? Może zaprzeczy, że z tego powodu wpakowała jakiś czas temu Clemonta w kłopoty i to przez nią stał się kaleką?
Dawn załamana spuściła głowę w dół i nic nie powiedziała.
- To prawda? - spytałem przygnębiony - Zazdrościsz mi tego, że jestem sławny?
- Czasami rzeczywiście ci tego zazdroszczę - odpowiedziała ponuro Dawn, lekko opuszczając przy tym głowę w dół - Ale to tylko czasami, tak jak wtedy, gdy postrzelili Clemonta.
- Widzisz sam - powiedziała moja mama - Ta głupia dziewucha tylko potrafi ci zazdrościć i pakować wszystkich w kłopoty. Ona wcale nie potrafi kochać. Twój ojciec zresztą także.
- To nieprawda! - zawołał tata - Ja kocham moje dzieci!
- Ty?! Też coś - odezwał się nagle głos Johanny Seroni, której postać także wynurzyła się z mgły - Ty nie potrafisz być ojcem! Porzucasz swoje rodziny za każdym razem, gdy tylko masz ku temu okazję. Porzuciłeś Delię i porzuciłeś mnie! Porzuciłeś też swoje dzieci! Jesteś nic nie wart!
- To nieprawda! - zawołała wściekle Dawn - Mylicie się! Tata bardzo nas kocha!
- Kocha? Dobre sobie - odpowiedziała złośliwie Johanna Seroni - W co ty wierzysz, córeczko? W garbate aniołki? Przecież twój drogi ojciec to zwykły śmieć! A łazi za wami i pomaga wam tylko i wyłącznie dlatego, że chce się pokazać całemu światu od lepszej strony. To wszystko jest tylko na pokaz.
- Dręczą go wyrzuty sumienia i dlatego tutaj jest. Gdyby nie sumienie, to z pewnością by go tu nie było - dodała moja mama.
Tata już chciał coś powiedzieć, ale ona rzuciła podle:
- Zaprzeczysz może temu, że masz wyrzuty sumienia? Że nie dają ci one żyć?
- Nie zaprzeczam, bo to prawda - odpowiedział tata ponuro - Wciąż dręczą mnie wyrzuty sumienia z tego powodu, co zrobiłem.
- A więc tylko z ich powodu nam pomagasz? - zapytała Dawn.
- Skądże! - rzekł tata - Ja robię to dlatego, że was kocham, choć przy okazji chcę naprawić swoje błędy i robię to jak tylko mogę najczęściej.
Przez chwilę ogarnęły mnie wątpliwości, czy tata mówi prawdę i czy to rzeczywiście miłość ojcowska jest jego motorem działania. Dawn zaś, chociaż nic nie mówiła, to też wyraźnie była ogarnięta przez wątpliwości. A do tego obie kobiety potęgowały te obawy swoimi słowami.
- Twój ojciec nigdy cię nie chciał, już zapomniałeś? - spytała mama - Przecież sam ci to powiedział i to prosto w twarz.
- Z twoich narodzin też się nie ucieszył - dodała Johanna podle.
- Uciekał zawsze od obowiązków.
- Nie potrafi naprawdę kochać.
- A jeśli już kocha, to bardziej Dawn niż ciebie - rzuciła po chwili moja mama.
Spojrzałem na nią zdumiony jej słowami, a ta kontynuowała:
- Bo zobacz sam. Od ciebie odszedł od razu, ledwie tylko się urodziłeś, a z Dawn został przez trzy lata i był dla niej ojcem. Wobec ciebie nie zdobył się nawet na tyle. Do tego z nią potrafił się kontaktować. Z tobą jakoś nie. Ją kochał, jeśli oczywiście to rzeczywiście potrafi, a ciebie nie. Ta głupia dziewucha zabrała ci ojca, a ty ją traktujesz jak ukochaną siostrę.


- A ty pozwalasz na to, aby twój brat we wszystkim był pierwszy przed tobą - powiedziała Johanna do córki - We wszystkim cię przerasta i jeszcze podle się tym chlubi. Dlaczego więc teraz tu z nim jesteś? Po co chcesz go wspierać? Przecież on zawsze sobie radzi i gardzi twoją pomocą.
- To nieprawda, Dawn! - zawołałem - Jesteś moją ukochaną siostrą i bardzo cię kocham! Bardzo doceniam twoją pomoc!
- Jaką pomoc? - odpowiedziała ponuro Dawn - Przecież jestem tylko kiepskim pomocnikiem. Nigdy sama nie rozwiązałam żadnej zagadki!
- To bez znaczenia!
- Nie dla mnie! To prawda, że zawsze będę w twoim cieniu, a tobie to przecież na rękę, prawda?
- Dawn, jak możesz? - jęknąłem z rozpaczy.
- Córeczko, nie słuchaj tego! - zawołał ojciec - Ash cię kocha i ja cię kocham!
- Twój ojciec woli swoją kobietę niż ciebie - rzuciła Johanna - A twój brat wybrałby zawsze Serenę, gdyby musiał wybierać między wami. To ona jest dla niego najważniejsza. Zaprzeczysz temu, Ash?
Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. Bo przecież to była prawda, że Serena była obecnie dla mnie najważniejsza na świecie i przez to wszystkie inne osoby zeszły na dalszy plan, w tym także i moja siostra.
- Widzisz? Nawet nie zaprzecza - mówiła Johanna do swojej córki - Co ty dla niego znaczysz? Albo co znaczysz dla swego ojca? Zawsze będziesz tylko siostrą sławnego detektywa i córką tego kiepskiego geniusza, który wykazał się jako śledczy, ale jako ojciec już nie. Co ty przy nich znaczysz? Daj sobie więc spokój i odejdź! Zacznij żyć własnym życiem!
- Słyszysz, co ona mówi? - spytała moja mama - Chce wpoić w ciebie poczucie winy! Chce, żebyś teraz poczuł się gorszy niż jesteś! A jesteś wart bardzo wiele! Pokaż to! Jeśli chcesz ratować swoją ukochaną, to idź ratuj ją sam! Pokaż, żeś Sherlock Ash!
- Słyszałaś, córeczko? - zapytała podle Johanna - Twój brat wcale cię nie potrzebuje. On nikogo nie potrzebuje. Wracaj lepiej do domu, dopóki jeszcze możesz. Ten sobek nie jest wart twoich starań.
- Nie słuchajcie ich, dzieci! - zawołał przerażony ojciec - Nie dajcie się oszukać! Oboje jesteście tyle samo warci! I oboje jesteście sobie potrzebni! Potrzebujecie się nawzajem!
- To ty ich potrzebujesz - powiedziała moja mama - Tylko dzięki nim zdołasz pokonać dręczące cię sumienie.
- Tylko dlatego z nimi jesteś - dodała bezlitośnie pani Seroni - Po to, żeby zagłuszyć sumienie!
Ja i Dawn, odkąd tylko naprawiliśmy swoje relacje z ojcem nigdy nie pomyśleliśmy o nim w taki sposób. Teraz jednak przez chwilę, gdy tylko zobaczyliśmy przygnębienie malujące się na jego twarzy poczuliśmy przez chwilę poważne wątpliwości w tej sprawie. Czyżby rzeczywiście te zjawy miały rację oskarżając ojca o takie rzeczy? Czyżby naprawdę chciał tylko zagłuszyć wyrzuty sumienia? Jakoś trudno nam było w to uwierzyć, jednak wątpliwości na twarzy ojca sprawiły, że przez chwilę straciliśmy pewność wobec jego intencji.
- Widzisz? Twoje własne dzieci wątpią w twoje słowa - odezwała się kolejna osoba, która zjawiła się niespodziewanie.
Tą osobą była Cindy Armstrong, która zjawiła się nie wiadomo skąd. Stanęła ona tuż obok mojej mamy i Johanny i patrząc podłym wzrokiem w naszą stronę powiedziała:
- Zobacz sam, Josh, jak bardzo kochają cię twoje dzieci. Widzisz, jakie mają do ciebie zaufanie? Twój syn i twoja córka bez trudu wierzą w to, co opowiadają o tobie ich matki. Gdyby cię kochały, to nigdy by sobie na to nie pozwoliły. A one bez trudu przyjęły wszystkie kłamstwa na twój temat.
- To przecież jest prawda! - zawołała moja mama.
- Wasz ojciec was porzucił, bo tak było mu wygodnie, a teraz próbuje udawać przed wami idealnego tatusia - dodała pani Seroni.
- Widzisz, co te baby wygadują? - spytała Cindy Armstrong - A twoje dzieci bez trudu im w to wierzą. Mój biedaku, twoje dzieci bez trudu się od ciebie odwracają w potrzebie. Dlaczego więc jeszcze tutaj z nimi jesteś? Lepiej wracaj do domu. One nie zasługują na takiego ojca jak ty.
Chwilę później cała ta okropna trójka zaczęła nawzajem przerzucać się w zarzutach skierowanych do każdej z naszych osób. Trwało to przez jakiś czas i żadne z nas już nie wiedziało, co powinno teraz zrobić. W końcu Pikachu jako pierwszy stracił cierpliwość i wystrzelił piorunem w kierunku całej trójki kobiet. Gdy to zrobił, to stało się coś dziwnego. Mianowicie żadna z kobiet nie ucierpiała od tego ataku w najmniejszy nawet sposób. Więcej powiem, wyglądały tylko na wkurzone, ale w żadnym razie nie na porażone prądem.
- Widzieliście to?! - zawołał tata z przerażeniem i zarazem też wyraźną satysfakcją - Tak coś czułem, że z nimi jest coś nie tak! To nie są prawdziwe osoby! To są jakieś duchy! Zjawy! Widma!
Prawdę mówiąc podejrzewałem coś podobnego, ale nie miałem żadnej pewności, że tak właśnie jest, dlatego też nic nie mówiłem. Poza tym te tajemnicze istoty wywoływały w umyśle moim oraz Dawn ogromne obawy swoimi słowami i podejrzewam, że robiąc to korzystały z jakiś mocy, aby łatwiej zaszczepić w naszych umysłach wszystkie wątpliwości wobec siebie nawzajem, a już zwłaszcza wobec naszego ojca. Teraz jednak, po okrzyku taty poczułem, jakby ciężar spadł z mojej piersi, a we mnie wstąpiły nowe siły. Dawn chyba też to poczuła, bo krzyknęła:
- Idźcie precz! Nie jesteście prawdziwe! Wszystko, co tu mówicie, to podłe kłamstwa! To znaczy, może nie tyle kłamstwa, ale...
- Wynocha stąd, wy parszywe jędze! - wrzasnął ojciec widząc, że moja siostra wyraźnie zaczyna znowu tracić siły i pewność siebie - Nie zdołacie nas skłócić! Wynoście się stąd! Precz!
Wszystkie stojące przy nas Pokemony zaczęły naraz ciskać w te trzy parszywe baby swoimi mocami, co wywołało lekkie zamieszanie w naszych oczach, bo przez chwilę nie widzieliśmy, co się dzieje. Uległo to zmianie dopiero wtedy, gdy już przerwały swój atak i okazało się, że po kobietach nie ma ani śladu.
- Zniknęły - powiedziała Dawn.
- Tak, ale mogą tu zaraz wrócić - odparł tata - Ja takie baby znam. Jak raz się uczepią, to tak łatwo nie odpuszczą.
- Rozumiem, że mówisz to z własnego doświadczenia, tato? - rzuciłem żartem.
- Powiedzmy - zachichotał lekko tata, ale szybko spoważniał - I chcę, żebyście wiedzieli, że ja to wszystko, co dla was robię, to robię dlatego, że was kocham. To prawda, czuję wciąż wyrzuty sumienia z powodu tego, iż tak długo nie było mnie w waszym życiu. Chcę to naprawić, ale to nie jest jedyny powód, dla którego tu jestem. Przede wszystkim jestem tutaj dlatego, że was kocham.
- Ja też chciałabym coś wyjaśnić - powiedziała Dawn - Braciszku, to prawda, że czasami zazdroszczę ci tego, że to przede wszystkim o tobie te wszystkie gazety się rozpisują i to ciebie wszyscy chwalą. Często też mówią o Serenie, ale głównie o tobie, a o reszcie drużyny jakoś bardzo rzadko. To jest dość dołujące chwilami, jednak dobrze wiem, że zasługujesz na swoją sławę. A poza tym nie robisz tego, co robisz dla sławy, ale po to, żeby tego zła mniej było na świecie.
Wzruszyły mnie jej słowa i dlatego nie pozostając dłużny szybko jej odpowiedziałem (zgodnie zresztą z prawdą):
- Siostrzyczko, a ja chcę, żebyś wiedziała, że bez ciebie i reszty mojej drużyny nie radziłbym sobie tak dobrze jako detektyw. Ja to może i jestem dobry działając solo, ale działając z drużyną jestem o wiele lepszy.
Spojrzał potem na tatę i dodałem:
- Byłem kiedyś bardzo zły na ciebie za to, jak się zachowywałeś, ale widzę wyraźnie, że się zmieniłeś i się starasz i że ci zależy na mnie i na Dawn. Dlatego chcę, żebyś zawsze już był takim tatą jak teraz.
- Bo taki jak teraz, to jesteś najlepszym tatą na świecie - dodała moja siostrzyczka.
- Och, dzieci - ojciec objął nas oboje i powiedział: - Bardzo się cieszę, że to mówicie. Wasze słowa wiele dla mnie znaczą. I cieszę się z tego, jak wspaniałe mam dzieci. Bycie waszym ojcem to dla mnie zaszczyt.
Jego słowa sprawiły wielką przyjemność mnie i Dawn, zaś wszelkie obawy i wątpliwości, jakie przez moce tych trzech wiedźm nas opętały, od razu odeszły w niepamięć.

***


Gdy już wszyscy jakimś cudem ochłonęliśmy po tej jakże przerażającej przygodzie, to stwierdziliśmy, że dosyć będzie tego dobrego i trzeba ruszać w drogę, bo przecież Serena na nas czeka, a my nie mogliśmy jej zawieść. Trochę się jednak lękaliśmy tego, jakie teraz próby przygotował dla nas Maciek, bo ta pierwsza (o ile rzeczywiście była próbą, o których wspominał nasz gospodarz) była po prostu przerażająca.
- Aż się boję pomyśleć, co ten wariat tym razem dla nas uszykował - powiedziała Dawn, a jej Piplup zaćwierkał niespokojnie.
- Daj spokój, on przecież nie jest wariatem - stwierdziłem, choć tak prawdę mówiąc, to sam sobie w tej sprawie nie wierzyłem.
- Och, naprawdę? - zakpiła sobie moja siostra - A niby jak nazwiesz to, co się właśnie stało? To się da nazwać tylko w jeden sposób: dzieło wariata!
- Przestań, przecież Mewtwo mu ufa, a on nie zadaje się z wariatami, którzy mogą zagrozić jego przyjaciołom.
- Być może Mewtwo nie wie o nim wszystkiego.
- Wie dość, żeby mu zaufać, a skoro on mu ufa, to mnie to wystarczy.
Pikachu i tata poparli mnie w tej sprawie, zaś Dawn (choć wciąż miała poważne wątpliwości) zaakceptowała tę decyzję. Poza tym czy mieliśmy teraz jakiś wybór? Nawet jeśli Maciek rzeczywiście był groźny i zagrażał nam, to przecież musieliśmy zrobić to, czego od nas oczekiwał, bo w końcu tutaj chodziło o życie Sereny. A prócz tego co mieliśmy zrobić? Wycofać się? To nie było w stylu rodu Ketchumów, dlatego też od razu odrzuciliśmy taką opcję.
Przełknęliśmy więc jeszcze tylko kilka kęsów i przygotowaliśmy się do dalszych prób, jakie dla nas uszykował Maciek. Oczywiście musiałem znów schować Pikachu do pokeballa, tak jak to było wcześniej ustalone, ale mój wierny druh jakoś to przeżył i nie robił z tego powodu tragedii, choć z całą pewnością nie mógł się wtedy doczekać chwili, aż opuści ciasną poke-kulę, aby już nigdy do niej nie wrócić.
Gdy już wszyscy byliśmy gotowi do dalszych prób, to usłyszeliśmy tak gdzieś zza ściany głos naszego gospodarza, który bardzo spokojnym tonem oznajmił nam:
- Gratuluję wam przejścia pierwszej próby. Przeczuwałem, że sobie z nią poradzicie. Oby tylko kolejne próby okazywały się nie być dla was zbyt trudne.
- A co takiego uszykowałeś dla nas tym razem? - zapytała Dawn, która jak już wspominałem, niezbyt dowierzała Maćkowi (zwłaszcza po tej próbie zaaplikowanej całej naszej trójce).
- Trzy próby, po jednej dla każdego z was - odpowiedział jej głos.
Mojej siostrze zdecydowanie te słowa się nie spodobały.
- Jak to? A więc mamy jeszcze wszyscy przejść trzy próby dla twojego widzimisię?!
- Nie wy wszyscy, tylko każde z was przejdzie jeszcze jedną próbę - sprecyzował Maciek - I nie jest to żadne moje widzimisię, tylko wszystko, co jest konieczne do osiągnięcia celu, jaki mi przyświeca.
- Wiem, pokonanie Zła! Znamy to już na pamięć - powiedziała Dawn już nieco spokojniej - Ale ta pierwsza próba była po prostu straszna!
- A czego się spodziewałaś? Głaskania po główce?
- Nie, ale czegoś, co będzie mniej przerażające.
- Zapewniam cię, że jeszcze wiele razy zetkniesz się w życiu z czymś, co będzie jeszcze bardziej przerażające niż ta próba. A to wszystko, co teraz robicie ma swój sens i jeszcze dzisiaj go poznacie. Już znacie prawdę, ale nie znacie jej w pełni. Gdy jednak dotrzecie do samego szczytu wieży, rzecz jasna przechodząc przez wszystkie próby, to wtedy wszystko zrozumiecie.
- Czemu nie wyjaśnisz nam wszystkiego teraz? - zapytałem.
- Wszystko musi mieć swój właściwy czas, wiedza również - odparł Maciek - Gdy dotrzecie do szczytu wieży, wtedy wszystkie pytania zyskają odpowiedzi, obiecuję wam to.
Po tym, jak straszna była pierwsza próba, którą musieliśmy przejść każde z nas bało się o to, co się teraz stanie i jaką próbę uszykuje Maciek tym razem, a jak dobrze wiadomo, taki brak wiedzy oraz niepewność wcale nie zachęca do działania, wręcz przeciwnie, raczej do nich zniechęca. Ale ród Ketchumów już tak ma, że jeśli powiedział „A“, to powie także „B“ i dokończy to, co się już zaczął. Przecież ojciec powrócił do mnie i Dawn, aby stać się prawdziwym ojcem oraz dokończyć to, co rozpoczął dając nam życie. Ja zaś wygrałem tytuł Mistrza Pokemon, chociaż w chwili, gdy to robiłem jakoś już nie miałem tak wielkiej ochoty do posiadania go, jaką miałem wcześniej. Dawn z kolei powróciła do mojej drużyny, aby wraz z nią dokończyć wszystkie jeszcze nie zamknięte sprawy, a potem rozpocząć nowe życie, wolne od wszelkich tajemnic rujnujących nasze relacje. A więc wobec tego teraz też musieliśmy wszyscy dokończyć całą tę sprawę i ocalić Serenę, zwłaszcza, że każde z nas kochało ją w ten czy inny sposób, a już na pewno ja. Dlatego wszelkie ryzyko nic dla mnie nie znaczyło, kiedy w grę wchodziła jej osoba, zaś ojciec i Dawn postanowili mi pomóc bez względu na wszystko.
- A więc ruszajcie, przyjaciele - rzekł po chwili głos Maćka - Pora już ruszać w drogę. Wasze próby na was czekają.
Po tych słowach tuż przed nami ukazały się aż trzy wyjścia z pokoju, w którym się znajdowaliśmy, zaś to wyjście, przez które weszliśmy do środka jakoś tajemniczo zniknęły.
- Trzy wyjścia? - zdziwiła się Dawn - Co to oznacza?
Zbyt dobrze to wiedziałem.
- Chyba każde z nas musi teraz iść samo.
Tata i Dawn spojrzeli na mnie przerażeni moimi słowami, chociaż z pewnością wyciągnęli podobne wnioski z tej sytuacji.
- Mamy iść osobno? - spytał tata.
- Nie zostawimy cię, braciszku! - zawołała moja siostra.
- Każde z was musi iść samo przez swój tunel - rzekł ponownie głos - Spokojnie, nie stanie się wam tam krzywda. Zaufajcie mi.
- Trudno jest zaufać komuś, kto poddaje nas takim próbom - rzekł mój tata - Ale jeśli tak trzeba...
- Zapewniam was, że trzeba - odpowiedział głos - A więc ruszajcie.
- Dobrze, Maciek - powiedziałem - Zrobimy, jak każesz. Ale każde z nas weźmie któregoś z moich Pokemonów.
- Zezwalam.
- Doskonale. Dawn, weźmiesz ze sobą Butterfree oraz Greninję! Tato, ty weź Staraptora i Krokodile’a! Ja wezmę Charizarda i oczywiście Pikachu, choć oczywiście on odbędzie tę podróż w pokeballu, ale skoro tak trzeba, to trudno.
- Ale przecież w ten sposób ty będziesz miał tylko jednego Pokemona do ochrony! - zawołała przerażona Dawn - Może weź chociaż Piplupa ode mnie? Albo jego i Buneary?
Spojrzałem na oba stworki mojej siostry, popiskujące w bojowy sposób i powiedziałem:
- Dobrze, wezmę Piplupa. Przyda się typ wodny u mego boku. Ale już chodźmy i dłużej nie zwlekajmy!
To mówiąc powoli skierowałem swe kroki w kierunku jednego z trzech przejść, a Charizard i Piplup powoli ruszyli za mną.
- Uważaj na siebie, synu! - zawołał tata.
Dawn objęła mnie mocno i powiedziała czule:
- Bądź ostrożny, braciszku.
- Ty też bądź ostrożna, siostrzyczko - odpowiedziałem jej i delikatnie pocałowałem ją w czoło.
Spojrzałem na tatę i dodałem:
- Ty także bądź ostrożny, tato. Oboje bądźcie.
Wypuściłem z objęć Dawn, westchnąłem i powoli wyszedłem przez swoje przejście, a Piplup i Charizard ruszyli za mną.

***


Powoli przeszedłem przez wejście, które natychmiast zniknęło, ledwie tylko znalazłem się po jego drugiej stronie. Przed sobą zobaczyłem spory pokój, a w nim opartego o ścianę młodzieńca, który wpatrywał się we mnie z uwagą. Ów młodzieniec był chyba w moim wieku, a do tego był nawet podobny z wyglądu do mnie. Miał czarne włosy, brązowe oczy i niewielki nos, zaś jego ubranie stanowiła bluza w biało-czarne pasy idące pionowo, niebieskie dżinsy i czerwono-białe adidasy.
- Kim jesteś? - zapytałem.
- Jestem Red - odpowiedział nieznajomy.
Piplup i Charizard wydali z siebie odgłosy oznaczające, że nie ufają temu komuś, kimkolwiek on jest, co sprawiło, że i ja nabrałem obaw wobec jego osoby.
- A ty nie musisz mi się przedstawiać. Dobrze wiem, kim jesteś - rzekł po krótkiej chwili Red - Jesteś Ash Ketchum, Mistrz Pokemon i detektyw.
- Skąd wiesz, kim ja jestem? - zapytałem.
Red parsknął śmiechem, gdy to usłyszał.
- Proszę cię, przyjacielu. Czy koniecznie trzeba cię znać osobiście, aby to wiedzieć? Jesteś sławną osobą, a wieści o twoich czynach dotarły także i do tej części świata, w której ja mieszkam. A więc chyba mam możliwość wiedzieć, kim jesteś?
Zabrzmiało to dość sensownie, dlatego powiedziałem:
- Pewnie masz rację.
- Mam rację w jeszcze większej liczbie spraw i już wkrótce się o tym przekonasz - odparł Red i uśmiechnął się ironicznie - Przyszedłeś tutaj po swoją ukochaną, prawda?
- Zgadza się.
- Którą porwał i sprowadził tutaj Mattia?
- Jeśli chodzi ci o Maćka, to tak.
- Tak, o niego mi chodzi. Maciek vel Mattia, istota jakże tajemnicza i bardzo przerażająca, posiadająca wielkie moce otrzymane od istoty zwanej w tym świecie Złem.
- Znam jego historię. Sam mi ją opowiedział, chociaż nie tyle mnie, co mojej narzeczonej, ale i tak ją znam.
- Och, poważnie? - zapytał z kpiną w głosie Red - Jesteś całkowicie pewien, że znasz całą prawdę? A skąd wiesz, że to wszystko, co powiedział ci Mattia jest choć w połowie prawdą?
- Wierzę mu. Po prostu mu wierzę.
Red zarechotał podle i wtedy poczułem, że zdecydowanie go nie lubię i raczej nie polubię.
- Wierzysz mu. Tak po prostu mu wierzysz. Kolesiowi, który wypuścił wiedźmę Morganę, choć przecież mógł ją zabić i nikt z was nie miałby mu tego za złe. Gościowi, który porwał twoją narzeczoną i sprowadził was tutaj po to, aby cała wasza trójka stała się pionkami w jego grze. Osobie, która przez cały ten czas pomagała wam w sekrecie, nie chcąc ani przez chwilę się ujawnić. Rzeczywiście, taki ktoś zasługuje na zaufanie jak mało kto.
Spojrzałem na Reda dość podejrzliwie, gdyż jego wiedza (a raczej jej nadmiar) była dość podejrzliwa.
- Ty bardzo dużo wiesz. Może nawet zbyt dużo.
- Wiem o wiele więcej - rzekł Red i powoli zaczął do mnie podchodzić - Wiem dobrze, co Mattia wyprawiał przez te wszystkie lata i jakich zbrodni się dopuścił.
- Zbrodni? - zdziwiłem się.
Red widząc moje zdumienia zachichotał podle i rzekł:
- Ach! Jak widzę gość wszystkiego ci o sobie nie powiedział. Dlaczego mnie to nie dziwi? Być może dlatego, że to jest bardzo do niego podobne, opowiadać innym tylko tę część prawdy, która mu odpowiada?
- A ty? Jaką część prawdy ty mi opowiadasz, jeśli w ogóle mówisz mi prawdę?
- Ja mówię ci prawdę, a którą jej część? Być może tę, której twój drogi przyjaciel tak się wstydzi, że za nic nie chce się do niej przyznać, bo gdyby to zrobił, to straciłby w waszych oczach?
- O czym ty mówisz?
- O tym, co ci umyka.
- A co mi niby umyka?
- Prawda, przyjacielu. Prawda ci umyka - Red stał już teraz tuż przede mną i mówił dalej: - A gdybym ci powiedział, że swego czasu twój drogi przyjaciel Mattia zniszczył całe miasto i wybił jego mieszkańców, którzy nigdy go osobiście nie skrzywdzili?
Ta wiadomość była wręcz przerażająca i trudno mi było tak po prostu w nią uwierzyć, dlatego powiedziałem:
- Nie wierzę ci.
Red ponownie parsknął śmiechem i rzekł:
- Ash, to sama prawda. Zresztą zapytaj o to Mattię, jeśli tylko będziesz miał okazję go spotkać. Zobaczymy, czy zaprzeczy.
Red był niesamowicie pewny siebie i dlatego przez chwilę poczułem poważne wątpliwości wobec intencji Maćka, a mój rozmówca wykorzystał to przeciwko mnie, dalej sącząc w moje uszy swój jad.
- Widzisz sam, że chociaż to szokujące, to jednak wcale nie jest takie niemożliwe. Zrozum, ufasz zwykłemu ludobójcy.
- To niemożliwe. Mewtwo musiałby o tym wiedzieć.
- Mewtwo? Przecież to taki sam skryty ludobójca, co Mattia.
- Mylisz się. Mewtwo nigdy nie zabija.
- Teraz już nie, ale wcześniej przecież zabił i to wielu ludzi. Wybił całe laboratorium profesora Fuji i jego samego także posłał na tamten świat. To twoim zdaniem co było?
- Mewtwo już za to odpokutował i teraz jest moim przyjacielem.
- Ach, przyjacielem - zachichotał ponownie Red i dodał podle: - A czy przyjaciele też odwiedzają się tylko z okazji świąt i nigdy częściej? Czy tak postępują? A te wszystkie tajemnice i sekrety? Po co one? Abyście dalej mieli do niego zaufanie, bo przecież, gdybyście znali całą prawdę, to nigdy byście się nie zadawali z kimś takim, jak on.
- Mewtwo jest naszym prawdziwym przyjacielem, więc mu ufamy.
- W sprawie Matti także?
- Także.
- No cóż, to jak widać sprawa jest kiepska - zachichotał podle Red - Bo jak widać w twojej naturze leży chyba ufanie każdemu, zwłaszcza kumplom o podejrzanej osobowości.
- Mewtwo wcale jej nie ma!
- Skoro chcesz w to wierzyć, to już twoja sprawa. Ale mam dla ciebie pewną propozycję.
- Jaką?
- Daj sobie lepiej spokój ze spełnianiem kaprysów Matti. Pozostaw go swojemu losowi i odejdź stąd, a ja sam uwolnię Serenę i przyprowadzę ją do ciebie i razem opuścicie tę wyspę.
- A mój ojciec i moja siostra?
- Oni wrócą do domu razem z wami.
- A Mattia?
- On sam wybrał swój los. Teraz pora, żebyś ty wybrał swój. No, to jak będzie?
Przez chwilę naprawdę bardzo się wahałem i nie wiedziałem, co mam zrobić. Słowa Reda bardzo mnie przeraziły. Czułem, że ten gość mówi mi prawdę, ale też nie wiedziałem, czy mówi ją w całości. Poza tym nie znałem motywów Matti. Nie miałem pojęcia, dlaczego on tak postąpił i zniszczył to miasto, o którym mówił Red. A może to miasto na to zasłużyło? Może tak trzeba było postąpić? Być może prawda wcale nie jest tak oczywista, jak się wydawała? Spojrzałem na Piplupa i Charizarda, oczekując od nich jakieś rady. Ich fizjonomie wyrażały obawy i lęk o moje życie, ale też pewność, że z pewnością wybiorę właściwą drogę. Tylko która droga była właściwa?
Wyjąłem z kieszeni laleczkę od Latias w kształcie postaci Sereny i spojrzałem na nią, zastanawiając się, jaką decyzję ona by podjęła. Miałem też nadzieję, że może ją zobaczę lub przynajmniej usłyszę, ale tak się nie stało. Zamiast tego widziałem jedynie laleczkę wyglądającą jak szmaciana wersja mojej ukochanej. I tak wpatrując się w nią wreszcie zrozumiałem, co muszę zrobić.
- Wybacz, ale sam pójdę po Serenę i sam ocenię, czy Matti należy ufać, czy też nie - powiedziałem do Reda.
Schowałem laleczkę do kieszeni i powoli ruszyłem przed siebie, a oba towarzyszące mi Pokemony poszły za mną.
- Ty durniu! - krzyknął ze wściekłością Red - Pożałujesz jeszcze swojej decyzji! Pożałujesz tego, że byłeś tak głupi i nie posłuchałeś mądrzejszych od siebie! Ty i twoja ukochana zginiecie!
Piplup nie wytrzymał nerwowo tego wszystkiego. Odwrócił się prędko i strzelił w Reda strumieniem wody. Ten jednak praktycznie nie wyrządził mu prawie żadnej szkody. Gość wciąż tam stał i wpatrywał się w nas ze złością. Charizard zaryczał i zaatakował go ogniem, a wówczas wielki słup z płomieni otoczył Reda, a kiedy opadł, to jego już nie było. Oczywiście dobrze wiedziałem, dlaczego tak się stało.
- To była kolejna zjawa - powiedziałem do Pikachu i Charizarda - I coś mi mówi, że właśnie przeszliśmy przez przeznaczoną dla mnie próbę. Jak sądzicie?
Moi towarzysze wydali z siebie przyjazne dźwięki, co wskazywało na to, że też tak uważają.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Oglądałam w lustrze zmagania Asha, jego ojca i siostry z widmami, a potem rozmowę mego ukochanego z widmem Reda, który na całe szczęście nie zdołał go skusić do porzucenia misji, co zresztą było raczej łatwe do przewidzenia. Byłam pewna, że tak właśnie się stanie, choć oczywiście nie zmniejszało to obaw, iż jednak będzie inaczej. Dlatego odetchnęłam z ulgą, kiedy już było po wszystkim i Ash przeszedł swoją próbę.
- Wiedziałem, że mu się uda - powiedział po chwili Maciek.
- Ja także - odpowiedziałam - Jemu zawsze się wszystko udaje.
- Teraz mówisz jak Bonnie.
Parsknęłam śmiechem, gdy to usłyszałam i odparłam:
- W tej sprawie całkowicie się z nią zgadzam.
Spojrzałam na Maćka i zaraz spoważniałam, gdy przypomniało mi się coś, co usłyszałam w wypowiedzi Reda, a co nie dawało mi spokoju.
- A o co chodzi z tym miastem, które podobno zniszczyłeś? To jakieś bajki, prawda?
Maciek posmutniał, gdy tylko o tym wspomniałam, a ja bardzo szybko pojęłam, co jest tego przyczyną.
- Czyli to prawda?
- Sereno, nie widziałaś tego miasta i nie wiesz, co jego mieszkańcy robili. Zniszczenie go było z mojej strony przysługą wobec ludzkości.
- Czyli to prawda? Zniszczyłeś to miasto?
- Tak, ale miałem bardzo ważny powód, aby to zrobić.
- Ale jaki? Jaki można mieć powód, żeby postąpić w taki sposób?
- Najpierw sama zobacz, a potem oceniaj.
Po tych słowach Maciek wskazał na lustro, w którym to jeszcze przed chwilą oglądałam zmagania Asha z Redem.
- Spójrz tutaj, a wszystko zrozumiesz.
Zrobiłam tak, jak kazał i już po chwili w tafli lustra ujrzałam piękne, średniej wielkości miasto. Mogłoby się wydawać, że znajdują się w czasach średniowiecza, ale z tego, co powiedział Ashowi Red, w tym świecie śmiało mogłyby rozgrywać się losy bohaterów Tolkiena bądź też bohaterów bajki pod tytułem „Lochy i Smoki”, którą to oglądałam w dzieciństwie. A zatem innymi słowy ów świat był połączeniem średniowiecza oraz magii. Co za tym idzie istnieli tam, oprócz ludzi wszystkie charakterystyczne dla takich światów rasy. Mieszkańcami owego miasta w większości byli ludzie. Jak zdążyłam się przekonać, niezwykle przyjaźni i życzliwi, szczególnie wobec przybyszów z różnych stron. Domy były naprawdę zadbane, znajdowały się tu różne zakłady rzemieślnicze, zajazdy, gospody itd. W wizji zobaczyłam też, jak Maciek przybywa do tego miasta wraz z spotkaną wcześniej grupą kupców. Wśród nich byli również rodzice z małymi dziećmi: chłopcem i dziewczynką. Wszyscy zatrzymali się w zajeździe, którego gospodarz był niezwykle uprzejmy. Nagle jednak obraz się urwał i zobaczyłam owe miasto nocą. Potem ujrzałam, jak Maciek w swojej mrocznej formie unosi się nad miastem i nagle w dłoniach zaczyna formować jakąś kulę energii okraszoną iskrami. Następnie rzucił ją z wściekłością w sam środek miasta, po czym nastąpiła gwałtowna eksplozja. Energia wybuchu utworzyła ogromną falę, która dosłownie rozniosą miasto w pył. Gdy opadł kurz, to nie zostało po nim dosłownie nic. Ten widok byłby naprawdę niezwykły w filmie, jednak to się wydarzyło naprawdę. W innym świecie, ale naprawdę.
- Maciek, jak ty mogłeś?! - krzyknęłam roztrzęsiona - Zniszczyłeś to miasteczko i zabiłeś wszystkich jego mieszkańców! Red miał rację! Jesteś potworem!
- Od początku nie chciałem, żebyś widziała tę scenę, bo jest naprawdę okrutna, ale wiedziałem, że nie odpuścisz mi, dopóki się nie dowiesz całej prawdy i dlatego ci ją ukazałem. Ale jeszcze nie zobaczyłaś wszystkiego.
- Widziałam już dość, aby wiedzieć, kim naprawdę jesteś!
- Zrozum, ja musiałem zniszczyć to miasto.
- Jak to musiałeś?
- Zapewniam cię, Sereno, że żadnej z towarzyszących mi osób nic się nie stało. Ale miasto i jego mieszkańcy musieli zostać zniszczeni, inaczej zabiliby tych kupców.
- Jak to zabili? Przecież byli wobec nich naprawdę przyjaźni, zresztą do wszystkich tacy byli.
- Zobacz sobie więc, kim naprawdę byli, a wtedy wszystko zrozumiesz - odparł Maciek.
Ponownie popatrzyłam w kryształ i akcja wróciła do momentu pobytu w zajeździe. Gdy tylko zapadł wieczór, dwoje dzieciaków chciało wymknąć się na chwilę, żeby obejrzeć sobie miasto, jednak kiedy doszli do okazałej fontanny, wtedy zaczepił ich jeden człowiek. Chociaż był miły, to dzieci nie chciały z nim rozmawiać i zamierzały natychmiast wracać go łóżek. Wtedy ów człowiek zarechotał bardzo nieprzyjemnie i zaczął się zmieniać. Gdy już skończył, to okazał się być wręcz przerażającym stworem, będącym jakby krzyżówką człowieka i jaszczura, dodatkowo wyposażony w parę wielkich, błoniastych skrzydeł. Palce miał zakończone ostrymi szponami, a z długich kłów ciekł jad, który opadając na ziemię syczał. Dzieci bardzo się przeraziły i zaczęły uciekać, wzywając pomocy, jednak z okolicznych domów zaczęły wychodzić bardzo podobne stwory, co oznaczało, że ratunku nie można się było spodziewać.
- O mój Boże! Co to za kreatury?! - jęknęłam.
- Zmiennokształtni lub ludzie-kameleony, jak kto woli - wyjaśnił mi bardzo ponuro Maciek - To wyjątkowo bezwzględne i podłe bestie.
- Czy one chciały zjeść te dzieci?
- Gorzej, Sereno. Te potwory stworzyły to pozornie piękne miasteczko jako istny raj dla zmęczonych podróżników. Nocą zaś, kiedy ci zasypiali, owe stwory zabijały ich. Dorosłych zjadały, a ich majątki i towary dzieliły między sobą, ale duża część szła dla ich wodza, który mieszał w zamku na skraju miasta.
- To potworne. A co robiły  z dziećmi? - spytałam zaniepokojona.
- W mieście znajdowała się spora świątynia poświęcona ich bogu. Jako ofiary żądał on niewinnych dzieci, niezależnie od ich rasy czy pochodzenia.
Przerażona tymi informacjami ponownie spojrzałam w zwierciadło, chcąc zobaczyć, co się stanie z tą dwójka maluchów. Wtedy zobaczyłam, że te potwory otoczyły dzieci i chciała je zabrać do swojej świątyni, jednak nagle drogę zastąpił im Maciek. Siłą woli odepchnął on te kreatury i zabrał dzieci ze sobą. Potwory zaczęły ich gonić, jednak Maciek wystrzelił w ich kierunku kilka błyskawic, co ich zatrzymało. Następnie dotarł do zajazdu. Gospodarz, który również przybrał prawdziwy wygląd już chciał zabrać się za swoich gości, ale Maciek cisnął w niego sporą kulą ognia i stwór szybko zamienił się w kupkę popiołu. Potem zaś, obudziwszy wszystkich kupców Maciek zabrał ich razem, po czym teleportował się z nimi dość daleko od owego miasta. Pokrótce wyjaśnił im całą sytuację i każąc ludziom na siebie poczekać zniknął. Ponowie zobaczyłam scenę, jak Maciek zbiera energię, żeby zniszczyć miasto. Oczywiście część stworów ruszyła w jego stronę, aby go zabić, ale daremny był ich trud. Znów ujrzałam scenę unicestwienia miasta, tym razem jednak w pełni rozumiałam dlaczego Maciek to zrobił. Ono było śmiertelną pułapką dla każdego, kto się w nie zapuścił i odważył się spędzić w nim noc.
- Przepraszam cię bardzo - powiedziałam ponuro - Teraz już wszystko rozumiem. Miałeś rację, Maćku. Zniszczenie tego miasta było rzeczywiście przysługą oddaną ludzkości.
- Sama więc widzisz, że bardzo wiele spraw wcale nie jest takich, jakie się nam wydają - odparł Maciek, lekko się przy tym uśmiechając.
- Oj tak. Bardzo wiele - westchnęłam głęboko.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn:
Gdy już Ash zniknął za pierwszymi z trzech drzwi, to i ja tata zaraz ruszyliśmy w jego ślady, oczywiście każde swoimi wrotami - ja jednymi, a tata drugimi.
- Spokojnie, córcia. Wszystko będzie dobrze - powiedział do mnie tata, zanim się rozdzieliliśmy - Spotkamy się już niedługo, na końcu tej drogi, cokolwiek oczywiście tam jest.
- Obawiam się, że cokolwiek to jest, to się nam może nie spodobać - odpowiedziałam tacie.
- Ale chyba i tak tam pójdziemy, prawda?
- Jakie chyba, tato? Na pewno!
Tata zachichotał i bardzo wesoło poczochrał mnie po głowie, mówiąc:
- A więc do zobaczenia po drugiej stronie drogi.
- Cokolwiek na niej się znajduje.
- Właśnie.
Po tych słowach tata wyszedł z pokoju przez swoje drzwi, a ja zaraz wyszłam przez swoje drzwi i znalazłam się w jakieś dość dziwacznej sali, podobnej do tej, z której wyszłam, tylko trochę innej. Właściwie różnice między nimi były minimalne, dlatego nie zwróciłam na nie większej uwagi, tylko zaraz ruszyłam w kierunku drzwi, które zobaczyłam na końcu sali, a towarzyszący mi Buneary, Butterfree i Greninja szli tuż obok mnie.
- Jesteś pewna, że chcesz przez nie przejść? - usłyszałam nagle za sobą czyjś dobrze mi znany głos.
Obejrzałam się za siebie i zauważyłam nagle Paula opartego o ścianę i patrzącego w moim kierunku. Jego twarz zdobił jak zwykle podły, a także bardzo ironiczny uśmieszek, który znałam aż za dobrze.
- Paul? - zapytałam ze zdumieniem - Co ty tu robisz?
- Próbuję cię odwieźć od popełnienia największego błędu w twoim życiu, czyli poświęcania się dla twojego brata, po raz kolejny zresztą.
- Nigdy nie musiałam niczego poświęcać dla mojego brata, choć gdyby było trzeba, to bez wahania...
- Nigdy? - przerwał mi ironicznie Paul - A twoja kariera w branży koordynatorów? Czy nie porzuciłaś jej dla Asha?
- Nie. Porzuciłam ją dlatego, że sama tak chciałam, bo takie życie mi nie odpowiadało. Bo sama tak wybrałam i koniec pieśni.
Paul zachichotał podle i powiedział:
- Oczywiście, ale jakoś twój brat nie zrezygnował z kariery dla ciebie. To bardzo ciekawe, że on ze sławy nie musiał rezygnować, a ty tak.
- Z niczego nie musiałam rezygnować. Wybrałam takie życie i dobrze mi z nim.
- Ależ oczywiście. Skoro chcesz w to wierzyć.
Spojrzałam na niego bardzo poirytowana. Dobrze wiedziałam, że nie powinnam się była zatrzymywać, tylko iść przed siebie i nie zwracać wcale uwagi na słowa tego głupka, ale jakoś nie potrafiłam tego zrobić.
- Czego ty właściwie ode mnie chcesz? - zapytałam poirytowana - Od zawsze traktowałeś mnie jak powietrze, a jeśli zwracałeś na mnie uwagę, to tylko po to, aby mi jakoś dokuczyć. A teraz co? Nagle przejmujesz się moim losem?
- Oczywiście - odpowiedział wesoło Paul - Czy twoim zdaniem bycie złośliwym wobec kogoś odbiera nam prawo do tego, aby na tym kimś nam zależało?
Pytanie było całkiem sensowne, ale też jakoś wcale mi nie pasowało do Paula. Wcale a wcale.
- Przecież ty nie dbasz o nikogo prócz siebie - powiedziałam ze złością - Sam kiedyś bezczelnie się do tego przyznałeś. Kłamałeś wtedy?
- Wtedy powiedziałem ci prawdę, ale skąd wiesz, że to była prawda już na zawsze? Bez możliwości zmiany?
Niezbyt chciało mi się wierzyć w jego słowa, lecz mimo to słuchałam ich z uwagą, będąc ciekawą, jak ta rozmowa się dalej potoczy.
- I co? Chcesz powiedzieć, że nagle się zmieniłeś i zaczęło ci na mnie zależeć?
- Tak, bo posiadasz w sobie talenty, których wcześniej w tobie nie dostrzegałem. Szkoda by było tak po prostu je zmarnować.
- A jak ja twoim zdaniem je marnuję?
- Robiąc za popychadło swojego brata.
- Ja nie jestem jego popychadłem, tylko członkiem jego drużyny.
- Tak i wiecznie pozostającym w cieniu swojego starszego brata. Gdy tylko piszą w gazetach o waszych sukcesach, to zawsze wymieniają Asha i Serenę. Was rzadko wspominają. A ciebie to już szczególnie.
- I co? Ciebie to tak martwi?
- Niewykorzystane talenty zawsze mnie martwią. Tak już mam.
- W to już jestem w stanie uwierzyć. Ale co ja niby twoim zdaniem powinnam zrobić?
- Odejść stąd i zająć się sobą i swoim życiem.
- I co? Mam tak po prostu zostawić ojca i brata z ich misją?
- To misja Asha, nie twoja. Ty tu jesteś tylko na przyczepkę, Dawn. I już zawsze tak będzie. Wielki Sherlock Ash będzie zgarniać całą sławę oraz poklask tłumów, a o jego siostrze wszyscy łatwo zapomną, jeżeli w ogóle o niej usłyszą.
- Słyszeli o mnie. Cała nasza drużyna została odznaczona!
- Tak, ale tylko raz! A ile razy odznaczono Asha i Serenę? I ile razy jeszcze ich odznaczą? Pamięć o nich przetrwa wieki, a o tobie? Kto będzie pamiętał, gdy już wszyscy, których znasz odejdą?


Przez chwilę nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć, bo te słowa były naprawdę przerażające i jakże prawdziwe. Rzeczywiście, tak właśnie mogło się stać. Po wielu latach o Ashu i Serenie wszyscy będą słyszeć, a o mnie nikt. To ich osoby będą zawsze sławne, o mnie albo nikt będzie pamiętał, albo czasami sobie ktoś przypomni, ale to się szybko zmieni. Jako detektyw będą tylko siostrą Sherlocka Asha i zarazem jednym z kilku pomocników, bez których drużyna mogłaby się obejść. Już od jakiegoś czasu takie myśli chodziły po głowie, ale zwykle panowałam nad nimi dobrze wiedząc, jak często głupia ambicja prowadzi do problemów. Serena była tego najlepszym przykładem. Tylko, że ona nigdy nie musiała żyć w cieniu mojego brata, a ja chyba byłam już na to skazana. Właściwie, to przez długi czas praktycznie wcale mi to nie przeszkadzało, ale od jakiegoś czasu to się powoli zaczęło zmieniać. Nie wiem, dlaczego, czy to przez okres dojrzewania, czy też po prostu z powodu odznaczenia przez burmistrza poczułam w sobie przypływ ambicji? Sama nie wiem. Tak czy siak po wypadku Clemonta przestało mi tak bardzo zależeć na sławie, ale czasami to się we mnie odzywało. A teraz zrobiło to dwa razy. Pierwszy raz przy poprzedniej próbie, a drugi raz teraz. Rzecz jasna dobrze wiedziałam, że to wszystko, co przeżywam jest tylko próbą wystosowaną wobec mnie, ale i tak czułam się dość kiepsko. Dobrze wiedziałam, co się stało, gdy ostatnio uległam takiej chęci wybicia się przed swojego brata i nie chciałam tego powtarzać, ale podobno ludzka ambicja potrafi wypierać nawet zdrowy rozsądek. I teraz również się tak działo, a w każdym razie przez chwilę.
Paul tymczasem krążył wokół mnie niczym sęp wokół padliny i lekko przy tym mrucząc uśmiechał się, a potem powiedział:
- Widzisz więc sama, że po twojej głowie krąży cała masa wątpliwości, czy dobrze postępujesz. To bardzo dobry znak, bo to oznacza, że jeszcze potrafisz myśleć. A to z kolei znaczy, że jest dla ciebie nadzieja. Możesz wyrwać się z cienia swojego brata, jeśli tylko będziesz miała dość sił, aby to zrobić. Czy wystarczy ci na to odwagi?
Ponieważ milczałam, Paul dalej atakował mnie swoim jadem.
- Pomyśl tylko, możesz osiągnąć wszystko i stać się kimś, jeśli tylko zechcesz. Koniec z rolą podrzędnego pomocnika, a sama będziesz sławna. Przebijesz swojego brata i wszyscy zapamiętają twoje imię. Dawn Seroni, sławna na cały świat pani detektyw lub kto tylko zechcesz.
- Ja nie potrafię rozwiązywać zagadek.
- Możesz potrafić, jeśli tylko zechcesz. Więcej wiary w siebie, a mniej polegania na swoim bracie.
Zastanawiałam się przez chwilę nad jego słowami i nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Z jednej strony doświadczenie i zdrowy rozsądek kazały mi stąd uciekać i dać sobie spokój, ale też z drugiej strony bardzo chciałam poczuć się ważna i być kimś. Słowa Paula zatem wydawały mi się bardzo kuszące i dlatego wahałam się, co mam zrobić.
- A co z Ashem? - spytałam po chwili.
- On sam sobie da radę. Jakoś dotąd zawsze to robił, więc czemu teraz miałby tego nie zrobić?
Spojrzałam na towarzyszące mi trzy dzielne Pokemony i wtedy sobie przypomniałam, że dwa z nich dał mi Ash, a on zawsze porządnym starszym bratem. Dał mi dwa swoje stworki do ochrony, aby mnie strzegły. Co by teraz powiedział, gdyby zobaczył, że się waham, czy iść dalej i wesprzeć go o tym, czy też może odejść i zostawić go samemu sobie? Ash nigdy nie miał takich wątpliwości, a więc ja też nie powinnam ich mieć. Poza tym jestem Ketchum, a przecież każdy Ketchum zawsze walczy do końca i nie porzuca przyjaciół w potrzebie, a tym bardziej rodziny. Poza zdrajcami, takimi jak ojciec taty wszyscy Ketchumowie walczą do końca o to, co słuszne. Mogą popełniać błędy, ale zawsze jakoś je naprawią i w końcu zrobią to, co zrobić należy. Ja też jestem przecież Ketchumem, chociaż noszę inne nazwisko, ale po ojcu zawsze byłam Ketchum, więc wiedziałam, co powinnam zrobić.
- Wybacz, Paul, ale nie zostawię ojca i brata. Nie teraz i nie dzisiaj.
Paul popatrzył na mnie z kpiną, prychnął pogardliwie i powiedział:
- Głupia jak zawsze. Widzę, że nic się nie zmieniłaś. Wielka szkoda. Miałaś przed sobą obiecującą karierę.
- Tę mogę zrobić zawsze, ale gdybym teraz odeszła, to już na zawsze straciłabym honor.
- Ty i ten twój honor. Jesteś bardzo naiwna, jeśli sądzisz, że twój brat by postąpił tak, jak ty teraz.
- To się mylisz. Mój brat mnie kocha i wspiera.
- Twój brat dba tylko o siebie i tę swoją dziewuchę! - krzyknął Paul i złapał mnie za ramię - Weź się ocknij, bo inaczej do końca życia będziesz żyć w jego cieniu!
- Puść mnie! - warknęłam z gniewem.
- Muszę cię ocalić, choćby wbrew twojej woli!
- Puszczaj mnie!
- Wybacz, ale to dla twojego dobra.
- Sama zadecyduję, co jest dla mnie dobre!
- Ty nie wiesz, co jest dla ciebie dobre.
- A ty to niby wiesz?!
- Owszem, wiem.
Paul zacisnął mocniej palce na moim ramieniu, aż poczułam na nim jego paznokcie. Lekko pisnęłam z bólu i próbowałam się jakoś wyrwać, ale nie zdołałam tego zrobić, gdyż gość zbyt mocno mnie trzymał.
- Puść mnie, Paul! - zawołałam.
- Jeszcze kiedyś mi za to podziękujesz - odparł złośliwie Paul.
Buneary zapiszczała ze złości i skoczyła na niego, atakując go swoją mocą. Chłopak ze złością puścił mnie i zaczął się osłaniać przed jej atakami, ale nie trwało to długo, bo szybko ją z siebie zrzucił, ogłuszając biedaczkę uderzeniem pięści między oczy.
- Buneary! - krzyknęłam przerażona.
Prędko do niej podbiegłam i sprawdziłam, co jej jest. Na szczęście nic złego jej się nie stało, była tylko lekko oszołomiona. Widać Paul posiadał mocną pięść. Nie miał jednak szans użyć jej znowu, ponieważ Butterfree i Greninja go zaatakowali. Ten pierwszy strzelił mu w twarz usypiającym proszkiem, zaś drugi uderzył go z kopa i odrzucił daleko od siebie. Potem cisnął w niego shurikenem, ale ten przeszedł przez Paula na wylot i uderzył w ścianę za nim, robiąc przy tym sporo huku i dymu. Gdy już się uspokoiło, to drań zniknął.
- Hej! A on gdzie?! - zawołałam zdumiona.
Spojrzałam na towarzyszące mi Pokemony i poczułam, że chyba nie chcę znać odpowiedzi.
- Lepiej już stąd chodźmy - powiedziałam do nich - A przy okazji, dziękuję wam. Bez was byłoby po mnie.
Stworki zapiszczały lekko zawstydzone tym komplementem, a ja czule się uśmiechnęłam i już całkowicie spokojna przeszłam przez drzwi, którymi wyszłabym o wiele wcześniej, gdyby Paul się nie wtrącił. O ile to był Paul, w co poważnie wątpiłam.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
- Czy udało im się?
- Tak, Sereno - Maciek był naprawdę zadowolony - Właśnie pokonali ostatnią przeszkodę.
- Ash! - pomyślałam w sercu, nie kryjąc przy tym swojego wzruszenia - Ukochany mój, udało ci się. Ash! Dawn! Josh! Wszystkim wam się udało! A więc idźcie więc dalej! Czekam na was!
- Tak, Sereno, oni pokonali wszystkie trudności. A teraz rozpocznie się walka, która wreszcie zakończy tę historię. Zanim to jednak nastąpi, to chcę cię jeszcze prosić o drobną przysługę.
- Mów, proszę - odparłam - Co mogę dla ciebie zrobić?
- Po pierwsze, teraz musisz wspierać Asha w taki sam sposób, jak to robiłaś podczas jego walk o Odznaki w Kalos, a zwłaszcza podczas starć z Violą, Grantem i Korriną.
- Rozumiem, ale to nie będzie trudne, bo podczas naszej rozmowy cały czas to robiłam. I teraz też nie przestanę tego robić - powiedziałam wesoło.
- Wiem i wierz mi, miało to wpływ na te wyzwania, podobnie jak i na walkę, którą obaj stoczymy. A propos walki, to jest jeszcze jedna rzecz.
- Co takiego?
- Chciałbym, żebyście wtedy, gdy będziecie mieli wraz z Ashem zadać mi ostateczny cios, nie wahali się. Po prostu to zróbcie. Im szybciej, tym lepiej dla wszystkich, zwłaszcza dla mnie.
- Maciek, ale czy ty wiesz, o co nas prosisz? Przecież ja ci tu nie mogę obiecać, że bez wahania cię zabijemy.
- Sereno, proszę cię - odpowiedział Maciek spokojnym, ale i smutnym głosem - Dla mnie to będzie jedyny ratunek. Uwolnicie wasz świat od Zła i jednocześnie uwolnicie mnie. A ja chcę tylko jednego: znów być z Natalie. Chcę odzyskać moją ukochaną. Nie dbam o życie w tym świecie, gdyż bez niej nie potrafię żyć. Proszę cię, Sereno, obiecaj mi to w swoim imieniu, a Ash, gdy go poproszę, niech obieca w swoim.
Patrzyłam tak przez chwilę na Maćka i przez głowę przeleciały mi te wszystkie informacje i zdarzenia, które mi opowiedział i ukazał. To było oczywiste, że jako przybysz z innego świata mocno zawiódł się na naszym, a do tego jeszcze stracił swoją ukochaną, swój wielki skarb, a wraz z nią też chęć do życia. Kierując się zaś raczej platoniczny uczuciem do mnie robił wszystko, abym była szczęśliwa. Wspierał mnie po cichu, obserwował mnie i Asha, a przy okazji ratował nas z opresji. Strzegł nas i pilnował, aby nic nie zniszczyło naszego szczęścia. Był więc naszym przyjacielem. Po tym wszystkim, co zrobił dla nas dobrego teraz chciał tylko jednego. Był gotów poświęcić swoje życie, żeby pokonać Zło, lecz to Ash i ja mieliśmy mu je odebrać. Pokonamy Negaforce’a, ale też zabijemy przyjaciela. Jeżeli jednak to jedyne wyjście, a dzięki temu on odzyska swoją ukochaną i spokój ducha, to czy powinniśmy się wahać w tej sprawie? To naprawdę trudna decyzja, lecz naprawdę współczułam Maćkowi i rozumiałam go. Sama raz sądziłam, że utraciła Asha na zawsze i chciałam się zabić, ale na całe szczęście mnie uratowano i jak się okazało Ash żyje. Ale Natalie naprawdę nie żyła, a dla Maćka była całym światem, całym życiem.
- Dobrze - powiedziałam smutno - Jeżeli naprawdę to jedyne wyjście, to choć jest to strasznie trudne, obiecuję ci, że się nie zawaham.
- Spokojnie, Sereno, gdy ta chwila nadejdzie, to ty i Ash nie będziecie myśleć o tym, że kogoś zabijacie.
- Jak to?
- Zobaczysz - odparł Maciek - Zobaczysz, gdy ta chwila nadejdzie. A tymczasem muszę cię przeprosić.
- Za co chcesz mnie przeprosić?
Maciek znów przybrał mroczną postać i zaczął emanować mroczna aurą. W jego rękach pojawiła się jakaś niebieskawa energia.
- Na czas pierwszej fazy mojej walki z Ashem muszę umieścić cię w tej energetycznej pułapce. Nie bój się, nie zrobi ci krzywdy, jednak Ash będzie miał dodatkową motywację do tego, aby mnie pokonać.
Energia przeleciała w moją stronę, po czym uwięziła mnie w świecącej błękitnawej, przezroczystej kuli. Gdy dotknęłam ścianki wydawała się być elastyczna i miękka. Jak balon, czy piłka.
- Hej! Czy to naprawdę jest konieczne? Czuję się jak złota rybka w akwarium! - zawołałam do Maćka.
- Spokojnie, Sereno, to nie potrwa długo. Najpierw ja i Ash stoczymy bitwę Pokemon dwa na dwa. Gdy tylko Ash mnie pokona, ta bańka zniknie i będziesz wolna. Potem razem z Joshem i Dawn będziesz oglądać dalszą część walki, a kiedy Ash będzie miał mi zadać ostatni cios, podejdziesz do niego i skończycie dzieło.
- No dobrze, niech więc tak będzie.
- Ash i pozostali są już za tymi drzwiami. Czas więc, żeby odbyła się finałowa walka.
Z jednej strony cieszyłam się, że Ash i reszta szczęśliwie przeszli już wszystkie próby, ale z drugiej strony byłam przerażona, bo nie wiedziałam, jak zakończy się ta przygoda i czy kiedy nadejdzie na to pora, to Ash i ja będziemy mieli dość siły, żeby zrobić to, o co prosił Maciek? Już wkrótce miałam okazję się przekonać, jak zakończy się ta walka. Być może zabrzmi to nieco patetycznie i dość głupio, ale poczułam wtedy, że już za chwilę Ash stoczy walkę swojego życia i to jeszcze z najpotężniejszym ze wszystkich swoich dotychczasowych wrogów.


C.D.N

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...