piątek, 30 listopada 2018

Przygoda 119 cz. II

Przygoda CXIX

Zodiakalny zabójca cz. II


Umyliśmy razem naczynia po obiedzie, prowadząc przy tym bardzo wesołą rozmowę na temat naszej wspólnej przyszłości, gdy nagle dało się słyszeć dzwonek do drzwi.
- O! Ciekawe, kto to może być? - zapytał zaintrygowany Ash.
- Pika-pika? - dodał pytającym tonem Pikachu.
Mister Mime zaraz pobiegł, aby otworzyć drzwi i przekonać się o tym. Gdy tylko drzwi zostały przez niego otwarte, to dało się słyszeć przyjemny, kobiecy głos.
- Witaj, Mime! Są może Ash i Serena?
- Mime-mime! Mime-mime! - zapiszczał Pokemon.
- Znam ten głos - powiedział mój luby.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu, wskakując mu na ramię.
- Ja także - dodałam i wzięłam Buneary w objęcia.
Poszliśmy szybko do salonu, gdzie Mister Mime wprowadził dwoje gości, jak się okazało, doskonale nam znanych.
- No proszę! Patrzcie państwo, kto raczył nas odwiedzić! - zaśmiał się wesoło Ash, gdy tylko zobaczył, kim są nasi goście.
- Jenny! Bob! - zawołałam radośnie.
Pikachu i Buneary zapiszczeli wesoło na ich widok.
- Witajcie - powiedziała Jenny, uśmiechając się przyjaźnie.
Tak, to rzeczywiście była ona, kapitan Jenny, szef policji w Alabastii. Wraz z nią przybył do nas jej zastępca, detektyw Bob. Oboje mieli na sobie mundury policyjne, w których wyglądali po prostu genialnie. Przez chwilę przeszło mi na myśl, że ja i Ash również moglibyśmy dobrze i elegancko wyglądać w takich mundurach policyjnych. Z pewnością dodawałyby one nam powagi, a Ash byłby jeszcze przystojniejszy w moich oczach. Wszak wiadomo, że za mundurem panny sznurem. To wszak stara prawda znana nie od dziś.
- Wreszcie raczyliście powrócić z Polski - powiedział Bob po chwili - Dobrze, że w końcu to zrobiliście, bo Alabastia znowu potrzebuje waszej pomocy.
- Ciekawe, dlaczego mnie to nie dziwi? - zachichotał lekko Ash - Ale w sumie czego innego mogłem się spodziewać? Nie ma nas chwilę i już całe miasto pogrąża się w chaosie.
- Oj, weź, skarbie. Nie przesadzaj z tym chaosem. Na pewno nie jest wcale tak źle, mam rację? - powiedziałam i spojrzałam pytająco na naszych przyjaciół.
Odpowiedzią dla mnie były jednak ich ponure miny, które bardzo mi się nie spodobały, a wręcz strasznie mnie zaniepokoiły.
- Co? Chyba mi nie powiecie, że Ash ma rację i cała Alabastia pogrąża się w chaosie, bo nas nie było kilkanaście dni - jęknęłam.
- Można tak powiedzieć - stwierdził ponuro Bob - Ale nie chodzi tu o Alabastię... Jeszcze nie. Póki co sprawa dotyczy Wertanii. Na razie.
- Jeszcze... Na razie... O co tu chodzi? - zapytał zdumiony Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Lepiej będzie, jak usiądziemy, bo to nie jest sprawa, którą można by opowiadać na stojąco - zaproponowała Jenny.
Usiedliśmy więc przy stole, zaś Mister Mime szybko przygotował dla nas i naszych gości herbatę, a kiedy już zaczęliśmy się nią raczyć, to Jenny zapytała:
- I jak tam było w Łebie? Podobało się wam?
- Owszem i to nawet bardzo - odpowiedziałam z uśmiechem - To jest bardzo piękne miejsce. I ludzie tam są naprawdę mili.
- A w jaki sposób porozumiewaliście się z nimi? - zapytał wyraźnie zaintrygowany Bob - Przecież nie uczyliście się nigdy polskiego.
- Nie musieliśmy tego robić, ponieważ język wspólny regionów jest niesamowicie zbliżony do języka polskiego - wyjaśnił Ash - Oba są prawie takie same. Różnią się tylko pewnymi drobiazgami, głównie akcentem oraz ortografią, ale to bardzo  mało istotne szczegóły.
- To bardzo ciekawe - rzekł z zainteresowaniem w głosie Bob - Kto by pomyślał, że nasz język wspólny jest zbliżony do polskiego.
- To akurat jest nic niezwykłego - rzuciła Jenny dosyć przemądrzałym tonem - Każdy, kto chociaż trochę zna historię wie doskonale, że pierwsze kolonie, a potem państwa zakładali tam ludzie z Europy, którzy nie mieli czego szukać w swoich państwach lub też chcieli poznać nowy świat, a większość tych ochotników, którzy osiedlali się w regionach, to byli Polacy. To oni mieli najwięcej odwagi, żeby osiedlać się pomiędzy pierwotnymi ludami tych ziem oraz Pokemonami, które to budziły w większości krajów Europy wielkie przerażenie i niepokój. Polacy posiadali szaleńczą wręcz odwagę i dlatego bez wahania się tam osiedlali i tworzyli podwaliny tego, co dzisiaj zwiemy regionami. I dlatego też, gdy już ściągnęli kolonistów z innych krajów Europy, to właśnie oni mieli najwięcej do powiedzenia w sprawie administracji itd, a kiedy władcy wszystkich regionów postanowili zaprowadzić jeden wspólny język dla tych terenów, to właśnie na cześć pierwszych kolonistów Polaków ustanowili ich język językiem wspólnym dla regionów. Tylko trochę go zmienili w kilku aspektach, ale poza tym to jest ten sam język, którym obecnie się posługują Polacy.
- Tak, to samo mówił nam John Scribbler - powiedział Ash.
- Ciekawe, że ja tego nie wiedziałem - rzekł Bob.
- Było się uczyć historii, gdy byłeś dzieckiem, to byś teraz wiedział takie rzeczy - rzuciła ironicznie Jenny.
- Tylko bez takich głupich tekstów, proszę - burknął policjant - Nie jestem może specjalnie obeznany z historią regionów, ale nieukiem to ja też nie jestem i nie będę.
- Nikt przecież tak nie myśli - powiedziałam pojednawczo.
Buneary położyła delikatnie łapkę na ręce Boba, który uśmiechnął się lekko, westchnął i rzekł:
- Dobra, to przecież nieważne.


- No właśnie - poparła go Jenny - Sprawa jest o wiele bardziej poważna i chodzi o to, co się dzieje w Wertanii.
- A co tam takiego się dzieje? - zapytałam.
- Doszło tam do serii morderstw dokonanych przez pewnego czubka i to niesamowicie sprytnego czubka. Nie możemy wam jednak zbyt wiele o tej sprawie powiedzieć, ponieważ pan generał chce wam osobiście wszystko wyjaśnić.
- Pan generał?! - zawołaliśmy ja i Ash, bardzo tym faktem zdumieni.
- Pika-pika?! Bune-bune?! - zapiszczeli Pikachu i Buneary.
- On sam - powiedziała Jenny - Ja wiem, że dopiero co wróciliście z Łeby i chcecie pewnie odpocząć, ale sprawa jest poważna. Generał prosi, abyście przyjechali jak najprędzej do Wertanii i spotkali się z nim w sprawie tego szaleńca. W Wertanii wyjaśni wam wszystko, a potem poprosi, abyście rozwiązali tę sprawę, ponieważ jego ludzie sobie z nią nie radzą.
- Wiemy, że odszedłeś już na emeryturę, Ash, ale chyba sam dobrze rozumiesz, iż w takiej sytuacji żaden porządny śledczy nie może myśleć tylko o sobie - dodał Bob niesamowicie poważnym tonem - Dlatego też bardzo chcemy prosić ciebie... i ciebie także, Sereno... abyście choć w tej sprawie zarzucili emeryturę i jeszcze raz nam pomogli.
- Ale widzisz, Bob, my... - chciałam już powiedzieć, że Ash porzucił emeryturę i wrócił do gry, ale policjant nie dał mi dokończyć.
- Ja wiem, że sprawa jest niebezpieczna, ale przecież już nie z takich niebezpieczeństw zawsze wychodziliście obronną ręką.
- Ale Bob...
- Nie zapominajmy także o tym, że generał nie będzie skąpy. Zapłaci wam za śledztwo i to porządnie.
- Daj spokój, Bob - zaśmiał się Ash - Przecież my nie robimy tego dla pieniędzy.
- Wiem, ale zawsze kasa się przyda, prawda? - uśmiechnął się Bob - A zwłaszcza bardzo duża kasa. Będziecie mogli sobie za nią zafundować takie wakacje, że po prostu czapki z głów.
- Ale Bob, posłuchaj... - znów zaczęłam mówić i znów mi przerwano.
- Zapewniam was, że nie będziecie tego żałować. Staniecie się sławni i bogaci, a raczej bogaci i sławni, choć w sumie, to już macie to wszystko, ale nie zaszkodzi mieć tego więcej. A poza tym...
- Czy ja mogę wreszcie coś powiedzieć?! - zawołałam z lekką już irytacją.
Bob natychmiast umilkł, a Jenny spojrzała na niego karcąco i rzekła:
- Kochasiu, daj dziewczynie coś powiedzieć.
- Przepraszam, proszę bardzo. Co chciałaś powiedzieć, Sereno?
Uradowana, że policjant dał mi wreszcie dojść do słowa, przeszłam do udzielenia wyjaśnień:
- Widzicie... Wasza propozycja jest bardzo interesująca i dla nas, jako detektywów bardzo kusząca, ale nie musicie nas kusić wizją zysków ani też niczym podobnym, bo przecież my służymy sprawiedliwości, a nie sławie i mamonie.
- Wiem, ale Ash przecież jest na emeryturze i...
- Bob... Ash już nie jest na emeryturze.
Ta wiadomość zaszokowała nie tylko Boba, ale i samą Jenny. Oboje spojrzeli na Asha zaintrygowani, oczekując potwierdzenia.
- Czy to prawda? - zapytała Jenny.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał potwierdzająco Pikachu.
- Tak, to prawda - powiedział Ash, uśmiechając się od ucha do ucha - Przeżyliśmy razem z Sereną w Łebie pewną przygodę, która zmieniła moje nastawienie w tej sprawie i postanowiłem wrócić do gry. Więc, z całym do was szacunkiem, nie musicie mnie przekupywać, abym porzucił emeryturę, bo ja już to zrobiłem.
- Tak? I co? Nie łaska było o tym powiedzieć przyjaciołom? - burknął urażony Bob.
- Nie zwracajcie na niego uwagi - rzuciła złośliwie Jenny - I lepiej mi powiedzcie... Pojedziecie z nami do Wertanii, aby omówić tę sprawę?
Spojrzałam na Asha, a on na mnie, a potem na Pikachu i Buneary, po czym mój ukochany uśmiechnął się radośnie, skinął mi lekko głową i oboje zawołaliśmy głośno:
- Jedziemy!

***


Generał policji bardzo ucieszył się na nasz widok. Tak bardzo, że aż uściskał nam obojgu dłonie, po czym powiedział:
- Cieszę się, że tutaj przyjechaliście. Sprawa jest naprawdę bardzo poważna, moi drodzy. W innej sprawie nie kazałbym was tu sprowadzać, ale chyba sami rozumiecie...
- Rozumiemy, panie generał - przerwał mu Ash - Sytuacja jest poważna i dlatego nas pan wezwał. To wszystko jest jak na razie dla nas jasne. Ale chcielibyśmy wiedzieć, w jakiej dokładnie sprawie zostaliśmy tu wezwani.
Generał spojrzał na Jenny i Boba pytająco.
- Nie wyjaśniliście im wszystkiego?
- Sam pan chciał, abyśmy tego nie robili - zauważył Bob.
Szef policji uderzył się lekko dłonią w czoło i zawołał:
- Boże kochany! Ta moja przeklęta pamięć! Macie rację, nakazałem wam przecież nie mówić im zbyt wiele, dopóki ich tutaj nie przywieziecie! Wybaczcie mi, proszę, tę całą konspirację. Jest ona może i uciążliwa, ale też konieczna.
- Nie wątpię - rzucił złośliwie Ash - Ale czy dowiemy się w końcu, po co nas tu wezwano?
- Słusznie, pora przejść już do wyjaśnień - rzekł generał i poprosił nas, abyśmy usiedli, a kiedy to zrobiliśmy, to powiedział: - No dobrze, a teraz posłuchajcie uważnie. Mówi wam coś imię Zodiak?
- Czy chodzi może o tego słynnego mordercę z USA, który działał tak gdzieś w latach sześćdziesiątych? - spytał Ash.
Generał spojrzał na niego zachwyconym wzrokiem.
- Geniusz! Prawdziwy geniusz! Zgadł bez problemu! Ale skąd ty to wiedziałeś?
- To bardzo proste. Przecież nie wezwałby pan nas tutaj, aby z nami rozmawiać o firmie produkującej zegarki o takiej nazwie, tylko o żywym człowieku powiązanym w jakiś sposób z policją. A skoro tak, to mi tylko jedna osoba pasuje do tego schematu. Ten zabójca z USA.
- Brawo, mój drogi chłopcze! - zawołał zadowolony generał - Widać, że wciąż umiesz myśleć i wyciągać właściwe wnioski z tego, co widzisz i słyszysz. Wielka szkoda, że moi ludzie w dużej mierze zatracili już tę jakże pożyteczną zdolność.
- Jest pan dla nich z pewnością zbyt surowy - powiedziałam.
- Jestem innego zdania, ale to teraz bez znaczenia - rzekł generał policji - Mamy znacznie poważniejsze problemy niż takie zagadnienia. W tym mieście zaczął niedawno grasować jakiś psychol, który przedstawia się jako Zodiak. Zabił już pięć osób i obawiamy się, że planuje kolejne zbrodnie.
- Zabił pięć osób? Kogo konkretnie? - zapytałam.
Generał podał nam teczkę, w której znajdowały się spisane wszystkie dokładne personalia zabitych osób wraz ze zdjęciami oraz jeszcze paroma informacjami na ich temat. Obejrzeliśmy je z Ashem bardzo dokładnie, po czym spojrzeliśmy uważnie na naszego rozmówcę w oczekiwaniu dalszych informacji.
- Jesteście pewni, że to wszystko jego robota? - zapytał Ash.
- To nie ulega wątpliwości - odpowiedział generał - A już na pewno nie po tym, jak sam się do tego przyznał.
- Przyznał? - zapytałam zdziwiona - W jaki sposób to zrobił? Wysłał wam listy?
- Nie, tak robił prawdziwy Zodiak. Jego naśladowca idzie z duchem czasu. Sami zobaczcie.


Po tych słowach generał policji podszedł do telewizora stojącego w kącie pokoju, wsunął do leżącego pod nim odtwarzacza DVD płytę i zaraz ją uruchomił Chwilę później na ekranie telewizora ukazał nam się naprawdę przerażający widok. Był nim mężczyzna w średnim wieku, przywiązany do krzesła i do tego jeszcze zakneblowanym. Kilka sekund od rozpoczęcia projekcji obok niego stanął jakiś człowiek ubrany na czarno. Miał na twarzy coś, co wyglądało jak worek, ale z otworami na oczy i usta. Prócz tego na worku widniał jakiś znak przypominający jakieś dziwne koło.
- Witam serdecznie organy ścigania - powiedział groźny jegomość - Większość z was pewnie jeszcze mnie nie zna, a pozostali jeszcze nie, ale spokojnie. Postaram się, aby wszyscy o mnie pamiętali i to przez długie lata. A zatem dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, kim jestem, dokonuję swojej prezentacji. Jestem Zodiak. Noszę imię mojego wielkiego poprzednika, ale zamierzam się stać o wiele sławniejszy niż on. Osiągnę to w najlepszy ze wszystkich możliwych sposobów. Poprzez sztukę! I to nie byle jaką sztukę, lecz poprzez sztukę zabijania. Bo nic tak naprawdę nie zapada w pamięć, jak zabójstwo dokonane w wyjątkowy sposób. Wszyscy kochacie wielkich artystów malujących obrazy czy rzeźbiący rzeźby, ale prawda jest taka, że przyszłe pokolenia łatwo o nich zapominają. Bo ludzie łatwo zapominają tych, których kochają. Ale tych, których nienawidzą, zapamiętują doskonale i nigdy ich nie zapominają. I ja już postaram się o to, żebyście mnie na zawsze zapamiętali i znienawidzili. A rozpocznę moje starania od dzisiaj. Pomoże mi w tym ten oto człowiek.
To mówiąc wskazał ręką na związanego mężczyznę i dodał:
- Ten oto człowiek pomoże mi stać się artystą. Od niego zacznie się wszystko, bo w końcu od czegoś trzeba zacząć. A ponieważ ten człowiek ma zaszczyt być moją pierwszą ofiarą, to obiecuję wam i jemu też, że zabiję go bardzo szybko i w miarę możliwość bezboleśnie. Moich następnych ofiar to już nie spotka, zatem... Kochani moi obrońcy sprawiedliwości... Złapcie mnie, jeśli potraficie. Dopóki zaś tego nie zrobicie, to będą kolejne ofiary. I one nie będą lekko zabijane.
Po tych słowach Zodiak zaśmiał się okrutnie, po czym zasłonił swoim ciałem kamerę i chwilę później dało się słyszeć krzyk ofiary i pojedynczy strzał z pistoletu.
- Następne nagrania są znacznie bardziej brutalne, ale lepiej, żebyście ich nie oglądali - powiedział generał, wyłączając film - Tam egzekucje ofiar tego wariata są już dokładnie ukazane i nie oszczędzają w ogóle nerwów człowieka, który to ogląda. Ale co sądzicie o tym, co właśnie widzieliście?
- Świr kompletny - powiedziałam.
- Do tego bydlak i sadysta - dodał Ash.
Pikachu i Buneary zapiszczeli delikatnie na znak, że się zgadzają.
- Zupełnie jak ten pierwszy Zodiak - rzekł Bob - Wiecie, ten świr, który działał w USA.
- Tak, ale tamten nie porywał ludzi, tylko zabijał ich na miejscu i nie wysyłał filmów, tylko listy - zauważyłam.
- Co chcesz? Co kraj, to obyczaj - zauważyła złośliwie Jenny.
- Ile dostaliście takich nagrań? - zapytał Ash.
- Pięć, tyle samo, co ofiar - odpowiedział generał - I każdy mord jest o wiele groźniejszy od poprzedniego. Zresztą zajrzyjcie do teczek. Tam jest wszystko napisane.
Zajrzeliśmy z Ashem do teczek i zobaczyliśmy wszystkie niezbędne dane na temat ofiar.
- Pierwsza ofiara to Horacy Blughorn, lat sześćdziesiąt sześć, ojciec dwójki dzieci i dziadek trójki wnuków, bogaty biznesmen, zabity strzałem z pistoletu - przeczytałam zasmucona - Druga ofiara to Eugene Descaroux, lat trzydzieści trzy, modelka i artystka, zabita strzałem w głowę, przed śmiercią torturowana za pomocą tzw. Maski Diabła.
Spojrzałam zdumiona na generała i zapytałam:
- Co to takiego?
- To? Straszne paskudztwo - odpowiedział mi generał policji - Wielka maska nałożona na głowę, a do niej podłączony kabel, który łączy ze sobą maskę z takim urządzeniem na stole. Maska w ciągu dwóch minut nagrzewa się tak bardzo, że może człowiekowi spalić twarz. Chyba, że biedna ofiara szybko znajdzie klucz do maski, ale biedna dziewczyna nie znalazła klucz i jej twarz zaczęła się palić, lecz ten bydlak się zlitował i zastrzelił ją szybko, co zostało nam ukazane na filmie.
- Straszne - jęknął Ash.
- Przerażające - dodałam i spojrzałam uważnie na dalsze notatki - Trzecia ofiara to Daniel Dafon, lat czterdzieści trzy, dziennikarz, bezdzietny i mieszkający samotnie. Pracował dla „Kanto Express“. Został utopiony za pomocą tzw. Topielca. A co to takiego?
- Wielka kostka napełniona wodą i podłączona kablami do takich wielkich dwóch butli z wodą oraz do sufitu - wyjaśnił nam generał - Głowa ofiary była w takiej kostce i w odpowiedniej chwili Zodiak zaczął powoli pompować do tej kostki wodę, coraz więcej i więcej. Bydlak dał swojej ofierze taki mały nożyk, aby sobie zrobił tracheotomię.
- Co takiego?
- To polega na zrobieniu niedużej dziurki w szyi lub w tchawicy, aby móc oddychać pomimo zalania całej twarzy wodą. Biedak nie zdołał tego zrobić i utopił się.
- Potworność - jęknęłam załamana i spojrzałam w akta - A czwarta i piąta ofiara, jak widzę, zostały zabite jednocześnie.
- Tak... Sally Adrians i Allan Richardson, oboje lat dwadzieścia cztery - powiedział generał - Para narzeczonych z bogatych rodzin, wolontariusze. Wiecznie się w coś angażowali. A to jakaś zbiórka pieniędzy na szpital, a to znów jakiś koncert charytatywny na rzecz domu opieki... Kurczę, w co oni się nie angażowali? Wszyscy w mieście ich lubili i co? Bydlak skuł ich oboje kajdankami i zostawił im pod ręką siekierę, żeby się mogli uwolnić, ale w okrutny sposób.
- Jaki? - zapytałam.
- Kajdanki miały bardzo krótki łańcuszek i oni byli przykuci z ich pomocą do wielkiej rury i aby się uwolnić, jedno by musiało obciąć rękę drugiego. Dał im pół godziny i pilnował, co zrobią.
- Zakładam, że żadne drugiemu nie obcięło ręki, prawda? - zapytał z nadzieją w głosie Ash.
- Nie, nie zdobyli się na to. Każde namawiało do ratowania się, ale żadne się na to jakoś nie zdobyło. W nagrodę za tę lojalność Zodiak bardzo łaskawie wpuścił im gaz do pomieszczenia i oboje się udusili.
- Bydlę! - zawołał Ash, zaciskając pięść ze złości.
- Tak, a wczoraj świr wysłał nam piąty film, w którym zapowiedział, iż po szóstej ofierze zamierza zmienić miejsce działania. Jego zdaniem policja z tego miasta to dla niego żadni przeciwnicy. I wiecie co? Miał rację, ale spokojnie. Teraz, gdy się zjawiliście, ten bydlak nie ma szans.
- Wie pan, nie wiem, czy nas pan za bardzo nie przecenia - odparł na to smutno Ash.
- To prawda, jeszcze z kimś takim nie walczyliśmy - dodałam ponuro - Także proszę nie spodziewać się po nas cudów.


- Cudów nie oczekuję, tylko efektów, bo na moich ludzi, to ja nie mam co liczyć.
- Jest pan zbyt surowy - zauważył Ash - Przecież ten szaleniec z całą pewnością wybiera swoje ofiary przypadkowo. Trudno przewidzieć, kiedy zaatakuje i w jakim miejscu.
- Tego nie zamierzam przewidywać - odpowiedział generał ponuro - Ja chcę wiedzieć, kim jest ten świr i gdzie przebywa. Moi ludzie nie potrafią tego odkryć. Liczę, że wam się to uda.
- Ale skoro im się nie udało, czemu nam ma się udać? - zapytał Ash.
- Bo w przeciwieństwie do moich ludzi nie ograniczają ich przepisy i paragrafy, a do tego oboje używacie głów nie tylko jako ochrony ciała przed deszczem.
- To znaczy? - zapytałam.
- To znaczy, że niektórzy mają głowy tylko po to, żeby im się deszcz nie lał do środka. Wy zaś macie je do czegoś więcej, do wielu funkcji, a jedną z nich jest funkcja o nazwie myślenie. Inna funkcja, która nie jest wam obca, to funkcja nazywana dedukcją lub też logicznym wyciąganiem wniosków z tego, co się widzi i słyszy. Wiecie, ostatnio odnoszę wrażenie, że niewielu policjantów posiada te umiejętności. Dlatego odsunąłem od tej sprawy moich podwładnych z Wertanii i powierzam ją wam... I oczywiście waszej dwójce.
To mówiąc spojrzał na Jenny i Boba.
- Wy dwoje przejmujecie teraz tę sprawę. Macie przesłuchać wszystkie osoby powiązane z ofiarami. Być może (a raczej na pewno) moi ludzie coś przeoczyli. Z kolei wy...
Po tych słowach skierował swój wzrok na mnie i Asha.
- Macie dobrze pogłówkować w tej sprawie. Dostaniecie wszystkie dane i spróbujcie coś z tego wyciągnąć. A jeśli wyciągniecie, to natychmiast idziecie z tym do mnie.
- Dobrze, panie generale - rzekł Ash lekko zmieszany, co jak wiadomo rzadko mu się zdarza - Chodzi tylko o to, że...
- Tylko nie mów o swojej emeryturze - jęknął gniewnie generał - Wiem o niej aż za dobrze. Ale w takiej sprawie nie wolno ci myśleć o sobie i o swojej wygodzie. Rozwiąż tę zagadkę, a potem możesz sobie wracać na tę swoją emeryturę, skoro tak koniecznie musisz.
- Ja nie o tym - zaśmiał się Ash - Chodzi o to, że jeśli mamy prowadzić tę sprawę, to potrzeba jak najwięcej związanych z tą sprawą i to także takich, o których opinia publiczna nie powinna wiedzieć.
- Spokojnie, to się rozumie samo przez się - odrzekł generał tonem mówiącym, że dla niego to rzecz oczywista - Dostaniecie wszystkie dane i to bez wyjątku. Tylko radzę wam przygotować sobie jakąś miednicę albo coś takiego, bo to, co zobaczycie na tych nagraniach może wywołać u was wymioty.
- Chyba, że oglądaliście już „Piłę“ - rzucił Bob dość dowcipnym tonem - Bo wtedy to raczej będziecie uodpornieni na takie widoki.
- Nie oglądaliśmy - odpowiedziałam.
- To lepiej sobie uszykujcie miednicę - rzekł generał.
- Albo obejrzyjcie wcześniej „Piłę“ - zaproponował Bob.

***


Pomimo jakże życzliwych rad naszego drogiego przyjaciela Boba, ja i Ash darowaliśmy sobie oglądanie thrillera i kiedy tylko znaleźliśmy się w Centrum Pokemon (gdzie wzięliśmy sobie pokój), to zaczęliśmy przeglądać z uwagą wszystkie dane na temat sprawy Zodiaka. Generał w ciągu godziny zdobył dla nas nie tylko akta tej sprawy, ale również wiele innych, bardzo ciekawych informacji na temat ofiar tego świra. Były to dane na temat gustu ofiar, ich upodobań, ich życia oraz tego, z kim się ostatnio spotykali. Ash uważał, że w tych danych zawarty jest klucz do doboru ofiar Zodiaka, a ten klucz mógł nam pomóc go złapać. Nie byłam do końca przekonana, co do sensu takiego sposobu działania.
- Ash, już jest późno - powiedziałam, gdy zbliżała się północ - Chyba powinniśmy iść spać. Oboje!
Pikachu oraz Buneary zgodzili się ze mną w tej sprawie, co okazali piskiem ponaglającym Asha do łóżka.
- Spokojnie, ja już kończę - odpowiedział Ash, wciąż nie odrywając wzroku od papierów.
- I co chcesz przez to osiągnąć? - jęknęłam - Co niby chcesz zrobić, czytając ciągle te papiery? Chcesz z pomocą tych danych zastawić zasadzkę na Zodiaka? Próbujesz go w ten sposób osaczyć?
- Próbuję go zrozumieć - odparł na to Ash z anielską cierpliwością do mojej ignorancji, która była wywołana zmęczeniem i chęcią spokojnego snu - Jeżeli zrozumiem jego sposób działania, to łatwiej zdołam przygotować jakąś zasadzkę na niego, a w każdym razie łatwiej go złapię.
- Uważasz, że wybiera on ofiarę według jakieś schematu? - spytałam - Przecież sam mówiłeś, iż on może wybierać ofiary przypadkowo.
- Tak, istnieje taka możliwość, ale chcę spróbować odnaleźć w jego doborze ofiar jakiś schemat - odparł Ash.
- Ale te ofiary nie mają ze sobą za wiele wspólnego. W sumie, to chyba nawet nic - zauważyłam.
- Poza tym, że są zamożni i mieszkają w Wertanii - rzekł mój luby.
- To niewiele. Nie łączy ich płeć, nie łączy wiek, nawet pochodzenie. Ta cała Eugene pochodzi z Kalos, a nie z Kanto. Pozostali są miejscowi, ale ona nie.
- A więc tę cechę też możemy wykluczyć, chociaż Zodiak mógł tego nie wiedzieć, co nie?
- Ash... Przecież ty sam w to nie wierzysz.
Mój ukochany westchnął przygnębiony i rzekł:
- Nie, nie wierzę, bo jestem pewien, że ten bydlak ma jakiś schemat działania i bardzo dokładnie wybiera swoje ofiary.
- Być może, ale teraz powinieneś już iść spać, bo przemęczony raczej niewiele zdołasz zdziałać i niewiele zdziałasz.
- Tak, masz rację - pokiwał głową Ash na znak zgody - Popracuję dalej jutro, kochanie.
Powoli odłożył na bok papiery, przebrał się potem w piżamę i położył się obok mnie. Objęłam go czule do siebie, pocałowałam delikatnie w usta, a następnie postanowiłam go jakoś podnieść na duchu.
- Spokojnie, kochanie - powiedziałam czule - Jeszcze złapiemy tego świra Zodiaka. Zobaczysz, Ash. Na nas przecież nie ma mocnych.
Ash uśmiechnął się lekko i złożył czuły pocałunek na mych ustach, a po chwili oboje rozebraliśmy się i pogrążyliśmy w najbardziej przyjemnym sposobie okazywania sobie uczuć. Po wszystkim zaś nadzy i czule do siebie przytuleni zasnęliśmy.
Miałam wtedy bardzo dziwny sen. Tak dziwny, że można by go nazwać retrospekcją z przeszłości. Wspominam go tutaj, ponieważ ma on ogromne znaczenie dla całej naszej historii.

***


Kalos, 3 lata wcześniej.
Wreszcie nadszedł ten moment: niedługo miał odbyć się Finał Wystaw w Klasie Mistrzyń, w którym miałam zmierzyć się z Arią o tytuł Królowej Kalos. Marzyłam o tym od chwili, kiedy postanowiłam zostać Pokemonową Artystką. Wydawać się mogło, że po porażce w debiutanckim występie w Coumarin całkowicie zrezygnuję z tej drogi, a owe marzenie będzie jedynie mrzonką. Postanowiłam jednak udowodnić zarówno sobie, jak i wszystkim: przyjaciołom, rywalom, mojej mamie, a także Ashowi, że nie poddam się tak łatwo, że mam w sobie siłę i spełnię swoje zamiary. Chciałam pokazać wszystkim, że jestem najlepsza w tym, co robię, że to jest mój życiowy cel.
Rzeczywistość jednak pokazała, jak bardzo moje spojrzenie na całą tę sprawę mija się z prawdą. Moje zaangażowanie w Wystawy, z szlachetnych bądź co bądź pobudek, sprawiły, że stałam się kimś zupełnie innym, niż byłam naprawdę. Szalona rywalizacja z Miette oraz Shauną doprowadziły do wyniszczenie mnie oraz moich Pokemonów.
Przyjaciele coraz bardziej się o mnie martwili, lecz długo byłam głucha na ich rady. W końcu trafiłam do szpitala na wskutek wręcz potwornego wycieńczenia, spowodowanego nadmiernym treningiem. Dopiero wówczas zaczęłam poważnie zastanawiać się nad sobą, co jest zasługą nie tylko stanu w jakim się znalazłam, ale także i słowami Asha. Od samego początku nie podobało mu się to, że tak bardzo zaczęłam się zmieniać oraz przesadnie angażować w życie artystki. Początkowo, przed wystawą w Coumarin, Ash szczerze popierał mój pomysł, tym bardziej, że wiedział on, jakie ideały mi wtedy przyświecały. Ale potem, gdy zmieniłam swój wizerunek i co gorsza charakter, Ash mocno posmutniał, choć starał się tego nie okazywać. Gdy jednak przekroczyłam już granice rozsądku, to nie wahał się powiedzieć wprost, co o mnie myśli. Zawsze, kiedy jeszcze byliśmy tylko przyjaciółmi, mogliśmy nawzajem liczyć na swoje wsparcie i szczerą opinię, a gdy któreś z nas postępowało niewłaściwie, to grzecznie, choć stanowczo zwracaliśmy sobie uwagę, lecz nigdy nie dochodziło między nami do kłótni. Wtedy jednak słowa Asha były boleśnie prawdziwe, choć nie okazywał w żadnym, razie gniewu, ale mimo to bolała mnie jego opinia o mojej osobie. A była do bólu prawdziwa: stałam się zupełnie inną osobą niż ta dziewczyna, którą byłam na początku, zniknęły moja radość z życia, pogoda ducha, ciekawe pomysły na przyjemne spędzenie wolnej chwili i entuzjazm przy każdym przedsięwzięciu, a pojawiły się determinacja i parcie na karierę. Choć nadal kierowałam się chęcią uszczęśliwienia ludzi swoimi występami, szczególnie zaś Asha, to jednak nie była już tą dawną, prawdziwą sobą. Ash przyznał wprost, że tęskni za tą dawną ja, tą z początku naszej podróży.
Mimo wszystko zależało mi, aby odegrać się jakoś na Shaunie za jej wcześniejsze oszustwa. I udało mi się to, bo po powrocie do zdrowia nadal trenowałam, jednak tym razem już dużo rozsądniej, korzystając przy tym z wsparcia moich przyjaciół. Jak wiecie szczególnie zdanie Asha liczyło się dla mnie najwięcej. W duchu to jemu właśnie zadedykowałam swój występ w półfinale Klasy Mistrzyń, pokonując w nim zarówno Miette, jak i Shaunę. Dostałam też propozycję dalszego stażu u Palermo, niezależnie od wyniku Finału.
Te właśnie wspomnienia przyszły mi do głowy, gdy rozmyślałam nad swoim dalszym losem, co teraz przypominał mi mój sen. Siedziałam wtedy w parku, przed Centrum Pokemon zastanawiając się nad tym, jaką decyzję podjąć. Czy nadal mam być Artystką i występować kierując się jedynie swoim talentem i ideałami, chociaż Palermo dała mi do zrozumienia, gdzie takim myśleniem zajdę, czy też może zrezygnować z tej drogi i znaleźć inne marzenie. Najbardziej jednak dręczyło mnie cos innego: co dalej będzie z moim uczuciem do Asha? Ile ono zdoła przetrwać, jeśli przyjmę propozycję Palermo i pójdę z Nią. Czy nadal będzie tak silne, czy będę mieć czas dla niego oraz moich przyjaciół? A co, jeżeli porzucę karierę Artystki? Jak ja wyjaśnię przyjaciołom i swojej mamie, że to nie jest moja droga życiowa. Już wyobrażałam sobie minę mojej mamy oraz jakiś jej tekst w stylu „A nie mówiłam?”.
I wtedy stało się coś nieoczekiwanego, mianowicie poczułam, że nie jestem w parku sama. Poczułam to w chwili, w której to usłyszałam za sobą następujące słowa:
- Wiem, co cię trapi i nad czym się zastanawiasz. Jeśli chcesz, to mogę ci pomóc.
Słowa te wypowiedział jakiś tajemniczy osobnik, którego dopiero teraz spostrzegłam. Był to średniego wzrostu młody chłopak, lecz jego wygląd daleki był od zwyczajnego. Jego oczy świeciły dość dziwnym, szafirowym blaskiem, jego ubranie było całe czarne, zaś wokół niego unosiła się jakaś ciemna poświata. Wydawało mi się, że to jakaś postać z horroru, lecz co jeszcze dziwniejsze, w ogóle nie czułam przed nim strachu. Dręczył mnie jednak silny niepokój, co było oczywiście zrozumiałem, bo trudno o brak niepokoju, gdy nagle jakiś nieznajomy rzuca mi taki tekst.
- Kim jesteś? I skąd ty możesz wiedzieć, co mnie dręczy? - spytałam zdumiona - I dlaczego niby chcesz mi pomóc? Nawet się nie znamy.
- Ty mnie nie znasz, ale ja znam ciebie Sereno - rzekł ten uśmiechając się - I wiedz, że mogę ułatwić ci podjęcie decyzji. A trapi cię, czy wybrać karierę, czy też miłość.
Muszę przyznać, że ów chłopak mnie mocno zaskoczył. Czyżby umiał czytać w myślach? Tym bardziej nie chciałam zaufać obcemu, który pojawia się nie wiadomo skąd i twierdzi, że chce mi pomóc i do tego jeszcze zna moje myśli.
 - Powiedzmy, że masz rację, ale nadal nie widzę powodu, dla którego miałabym skorzystać z twojej pomocy. Wcale cię nie znam i nie wiem, czemu chcesz mi pomóc. I niby jak chcesz to zrobić?
- Pokażę ci, Sereno - powiedział nieznajomy i wyciągnął rękę - Uwierz mi, mam swoje sposoby.
Nim zdążyłam zareagować, spowiło mnie jasne światło. Kiedy zaś otworzyłam oczy, nie byłam już w parku, przed Centrum Pokemon, tylko w jakiejś obszernej Sali. Nie było w niej zbyt wielu rzeczy, widziałam jednak okna oraz wyjście na balkon. Pośrodku Sali widniał jednak ciekawy obiekt. Był nim spory kawał przezroczystego kryształu, o nieregularnym kształcie. Kiedy podeszłam bliżej ujrzałam swoje odbicie. Przypomniała mi się wtedy nasza przygoda w Lustrzanej Jaskini, kiedy chciałam pokazać ją naszym przyjaciołom podczas podróży po Regionie. Wówczas też Ash przeniósł się do alternatywnego wymiaru, gdzie poznał odpowiednik siebie, a do tego też odpowiednik mnie, Clementa i Bonnie.
- Twoje skojarzenia są bardzo słuszne, Sereno - usłyszałam nagle głos nieznajomego chłopaka - To lustro pochodzi właśnie z Lustrzanej Jaskini. Ja jednak potrafię wykorzystać pełnię mocy owych kryształów.
- W jaki sposób? Jak w ogóle się tu znalazłam? Co się tu...?
- Tylko spokojnie, Sereno. Nic ci tutaj nie grozi. Nie mam zamiaru wyrządzić ci żadnej krzywdy. Jesteśmy w głównej Sali w moim domu, a właściwie Wieży.


Nadal byłam kompletnie zdezorientowana. Kim był ten chłopak, jaką dysponował mocą, skąd mnie zna i czemu w ogóle chce mi pomagać? Te i bardzo wiele innych pytań przychodziło mi w tym momencie do głowy. Nieznajomy zaś podszedł do mnie i wtedy miałam okazję przyjrzeć mu się lepiej. Pomimo mrocznej aury oraz świecących na niebiesko oczu, wydawał się być podobny do zwykłego nastolatka, niewiele starszego ode mnie czy Asha.
W jego spojrzeniu nie dostrzegłam żadnego fałszu, spoglądał na mnie spokojnie i uważnie, jakby szukał mojego wzroku. Co ciekawe, uśmiechał się do mnie przyjaźnie i ciepło, poczułam więc, że faktycznie nie grozi mi z jego strony niebezpieczeństwo. Nie wiedziałam jednak, skąd to wiem. Przy okazji dostrzegłam, że pomimo przyjaznego uśmiechu i w miarę pogodnej postawy, kryło się  w nim coś jeszcze. Jakby smutek i ból, choć może mi się tylko wydawało.
- Ale powiedz mi, proszę, kim ty właściwie jesteś, skąd mnie znasz i dlaczego chcesz mi pomóc.
- Jestem istotą, pochodzącą z innego świata - odpowiedział zapytany - Urodziłem się jednak w tym świecie, jednak moje imię niech pozostanie tajemnicą.
- Dlaczego? - spytałam zdumiona.
- Po prostu nie używam go obecnie, nie pytaj proszę dlaczego. Może kiedyś znów będę go używał.
- Wybacz, ale to wszystko jest naprawdę bardzo zagadkowe i nadal nie odpowiedziałeś mi na najważniejsze pytania.
- Prawda, więc już mówię: otóż obserwuję cię już od dawna, Sereno. Ciebie i Asha.
- Obserwujesz nas? - zdziwiłam się - Ale dlaczego i w jakim celu?
- No cóż... Po prostu zwróciłem uwagę na rodzące się między wami uczucie - odpowiedział mi chłopak - Jest niezwykle ono piękne i bardzo mi przypomina to, które łączyło mnie  z moją ukochaną.
 Mówiąc to nieznajomy bardzo posmutniał. Teraz zrozumiałam, że miałam rację, dręczył go jakiś ból i smutek.
- Co się z nią stało? Czy ona...
- Niestety, tak - odpowiedział cicho nieznajomy - Nie żyje.
Nie wiedziałam, za bardzo co mu odpowiedzieć. Z całą pewnością było mi przykro z tego powodu, lecz mimo to nie znałam go w ogóle. Dlatego nie potrafiłam powiedzieć mu nic sensownego. I do tego wciąż jeszcze nie wiedziałam, czemu chce mi pomóc.
- Ale wracając do tematu, to widząc, jakie uczucie rodzi się między tobą i Ashem oraz wyczuwając dręczące cię wątpliwości odnośnie wyboru drogi życiowej, chciałem ci zaoferować pewne rozwiązanie. A dlaczego chcę ci pomóc? Bo nie chcę by takie piękne uczucie, jakie jest między tobą i Ashem przepadło.
- I dlatego chcesz mi pomóc? Bo uczucie jakie żywię do Asha jest takie wyjątkowe?
- Właśnie tak, gdyż świat z którego pochodzę bardzo ceni sobie taką miłość ponad inne wartości.
- I to wszystko? - zapytałam go zdumiona - Nie masz w tym żadnego innego celu?
- Mam, lecz o nim dowiesz się przy następnym naszym spotkaniu. O ile do niego w ogóle dojdzie.
- A od czego to zależy? - spytałam zaciekawiona.
- Od decyzji, którą podejmiesz odnośnie swojej przyszłości - odparł chłopak - Aby ci ją ułatwić, przedstawię ci pewne rozwiązanie odnośnie twoich wątpliwości.
- Czy ma może ono związek z tym lustrem? - spytałam, wskazując ów kryształ.
- Zgadza się - potwierdził chłopak - Dzięki mojej mocy mogę zaraz sprawić, że zobaczysz w nim swoją przyszłość, w zależności od decyzji jaką podejmiesz.
- Zobaczyć przyszłość? - spytałam zdumiona - Czy to w ogóle jest możliwe?
- Tak, ponieważ posiadam zdolność widzenia zarówno przeszłości, jak i przyszłości. Pokażę ci.
- Co zobaczę najpierw?
- To zależy, czy chcesz zobaczyć drogę kariery, czy drogę miłości. Ale jeszcze jedna sprawa.
- Co takiego? - spytałam, czując, że jest w tym jakiś haczyk.
- Wszystkie te wydarzenia, które zaraz zobaczysz będą następstwem podjętej przez ciebie decyzji. Większość z nich wydarzy się na pewno. Inne mogą się przebiegać inaczej, niż jest to ukazane.
- Czyli część z tego co zobaczę może w ogóle nie mieć miejsca?
- Tak, ponieważ przyszłość jest w ciągłym ruchu. Ale mimo to są w niej zapisane stałe wydarzenia, które mimo pewnych zmian i tak będą miały miejsce.
- To dość skomplikowane, nie ma co - odparłam mocno skołowana.
- Wobec tego przejdźmy do rzeczy - zaproponował mi nieznajomy - Spójrz w lustro.
Kryształowe zwierciadło zaczęło świecić jasnym światłem oraz lekko falować. Podobnie było w przypadku wspomnianej już wcześniej przygody w Jaskini Luster. Poczułam wówczas nagle ogromną chęć zobaczenia, co się wydarzy, jeśli będę kontynuować swoją karierę artystki. Ledwie o tym pomyślałam, a zaczął ukazywać mi się obraz.
Zobaczyłam, jak biorę udział w Finale Klasy Mistrzyń. Dałam z siebie wszystko, moi przyjaciele byli naprawdę szczęśliwi i dumni ze mnie, ale mimo to widownia zwycięstwo oddała Arii. Ja jednak z jakiegoś powodu wydawałam się być szczęśliwa. Palermo ponownie zaoferowała mi dalszy staż u siebie i, mimo wahania przyjęłam go.
Nastąpiła chwila, w której musiałam opuścić swoich przyjaciół. Było im bardzo przykro, ale życzyli mi powodzenia na mojej nowej drodze życia. Pożegnanie z Ashem było szczególnie trudne, jednak obiecaliśmy sobie, że spotkamy się ponownie, kiedy tylko spełnimy swoje cele. Dalej widziałam moje dalsze treningi, szkolenia i podróże. Moje Pokemony również zyskały wielką sławę oraz ogromne uznanie. Zaczęłam coraz bardziej przypominać profesjonalną, zawodową Artystkę.
Wydawało mi się, że jest to niezwykle pomyślna dla mnie przyszłość. W kolejnych Wystawach i Konkursach osiągałam coraz lepsze wyniki, nie tylko w Kalos. Ludzie mnie uwielbiali, miałam rzesze fanów. Zostałam w końcu Królową Kalos oraz znaną piosenkarką i tancerką.
Z czasem moja kariera zaczęła iść w kierunku srebrnego ekranu, aż pewno dnia zajęłam miejsce Palermo jako znana producentka i jurorka. Ale zastanawiały mnie dwie sprawy: im byłam starsza, tym bardziej poważna się stawałam, a do tego i smutniejsza. I co gorsze nigdzie w tych wydarzeniach nie widziałam Asha, ani moich przyjaciół. Nawet swoja mamę widziałam jedynie sporadycznie.
Wreszcie ujrzałam wnętrze jakiegoś biura, w którym to za eleganckim sekretarzykiem siedziałam ja, jednak byłam tu już uderzająco podobna z wyglądu do Palermo! W dodatku miałam podobny do niej wyraz twarzy. Do gabinetu weszła jakaś nastolatka, najpewniej Artystka, zamieniła ze mną parę słów, po czym wyszła załamana. Więc decydowałam już o szczęściu, bądź zapomnieniu potencjalnych młodych Artystek.
Ostatnim obrazem, jaki zobaczyłam w tej wizji, to była sypialnia, do której weszłam okryta szlafrokiem. Zamknęłam drzwi na klucz, po czym z nocnej szafki wyjęłam jakiś przedmiot. Gdy obraz się przybliżył, ujrzałam zdjęcie, które zrobiła sobie nasza paczka, kiedy pomagaliśmy Korrinie w poszukiwaniu Lucarionitu. Starsza ja przyglądała się swej młodszej wersji, jak stoi blisko Asha i delikatnie spogląda na niego z uśmiechem. Po chwili ta starsza ja zaczęła płakać, wciąż spoglądając na owo zdjęcie.
Poczułam straszny ból w sercu, gdy ujrzałam tę scenę. Nie chciałam już więcej nic oglądać. Chciałam uciec z tego miejsca i płakać z rozpaczy. Nagle jednak zaczęłam się uspokajać i ponownie byłam w stanie zebrać myśli.


- Spokojnie, Sereno - powiedział bardzo łagodnie mój gospodarz - To wszystko się jeszcze nie wydarzyło. To jedynie wizja tego, co może ci się przydarzyć.
- Ale ona jest straszna! - odparłam - Nie chcę już nic więcej oglądać! chcę wrócić do moich przyjaciół!
- Naprawdę nie chcesz wiedzieć, co cię czeka, jeżeli zdecydujesz się walczyć o miłość do Asha?
- Jeżeli zakończenie tej historii będzie równie przygnębiające jak to, które ujrzałam przed chwilą, to dzięki, ale nie chcę.
- Nie przekonasz się, dopóki tego nie zobaczysz. Może okazać się, że jednak finał będzie inny.
Mój rozum stanowczo zaprzeczał, ale głupie serce nalegało, aby jednak zobaczyć i tę wizję. Zaczęłam myśleć o Ashu, o tym ile dla mnie znaczy, oraz o tym jak bardzo boje się ponownie stracić z nim kontakt. Wtedy lustro ponownie zafalowało i chcąc nie chcąc zobaczyłam kolejne obrazy.
Tutaj widziałam, jak Ash zanosi mnie śpiącą do Centrum Pokemon. Jak rano postanawiam porzucić karierę, co oznajmiam Palermo podczas naszej rozmowy. Później widziałam nasze dalsze przygody w Kalos. Pokrótce były to walki z Zespołem R, mile spędzanie czasu, scenka, kiedy przebieram się za Asha by go zastąpić w walce (Ash był wtedy chory), dalej ostatnią walkę Asha o Odznakę w Snowbell, kiedy Ash miał pewien kryzys, lecz z moja pomocą udało mu się go rozwiązać. Zauważyłam, że nasze relacje stawały się coraz bliższe, a do tego też zaczynały być czymś więcej niż przyjaźnią. Ashowi spodobało się, że znów byłam taka, jak na początku naszej podróży, nie tylko z wyglądu, ale i z charakteru. Aż w końcu, pewnego wieczoru wyznaliśmy sobie miłość przy ognisku. W uroczy, ale i bardzo romantyczny sposób. Moje serce zabiło mocniej widząc tę scenę. Następnie wszystko działo się szybko: ujrzałam, jak Ash bierze udział w Lidze Kalos i po dość ciężkiej walce wygrywa z Mistrzynią Dianthą i spełnia swoje marzenie.
Później wszyscy razem lecimy do regionu Kanto, gdzie poznaję Delię Ketchum, czyli mamę Asha, oraz pozostałych jego przyjaciół. Okazuje się, że Ash odkrywa w sobie talent detektywistyczny, który to miał możliwość wykazać już w czasie naszej podróży i cała nasza paczka zakłada drużynę do walki z przestępczością.
Z początku wydaje się to zabawą, jednak z czasem coraz poważniej angażujemy się w ten fach. Walczymy z wieloma przestępcami, mniej lub bardziej groźnymi, oczywiście z naszym Zespołem R na czele, lecz także ponownie z Malamarem. Niektóre z tych przygód wydawały mi się mocno niebezpieczne, lecz jakoś udawało nam się wyjść z nich cało. Mój związek z Ashem rozwijał się bardzo dobrze, chociaż zdarzały się nam przykre chwile. Niemniej z każdej próby wychodziliśmy silniejsi.
W końcu ujrzałam siebie, w białej sukni ślubnej, a naprzeciwko siebie zobaczyłam Ash w eleganckim garniturze. Oboje ślubowaliśmy sobie wtedy miłość przed ołtarzem. Nie muszę chyba mówić jak bardzo szczęśliwa byłam, widząc tę przepiękną scenę. Na koniec zaś ujrzałam nieco starszą wersję siebie, lecz wciąż jeszcze młodą w towarzystwie biegającej dwójki uroczych szkrabów: chłopca i nieco młodszej od niego dziewczynki. Dzieci moje i Asha. Choć był to jedynie odległy obraz, z miejsca pokochałam tych dwoje maluchów.
- Widzisz Sereno? Finał tej wizji nie był wcale tak straszny jak finał poprzedniej wizji - przemówił ponownie chłopak.
- Był przepiękny - odparłam rozmarzonym i wzruszonym głosem - Ale mówiłeś, że przyszłość jest w ciągłym ruchu, prawda?
- Owszem.
- I że nie wszystko, co tu zobaczyłam na pewno się spełni?
- Zgadza się. To zrozumiałe, że wciąż nękają cię spore wątpliwości. Ja jednak nie mogę podjąć decyzji za ciebie. Ukazałem ci jedynie prawdę. Decyzję, której z tych wersji przyszłości chcesz być częścią musisz podjąć sama.
- Rozumiem. Więc może tak się zdarzyć, że mimo wszystko ja i Ash się rozstaniemy, a nasze dzieci nigdy się nie narodzą.
- Owszem, podobnie jak i w drodze kariery może i finał będzie inny, niż ten który widziałaś. Tego jednak nie mogę ci powiedzieć. Ja nie wiem, które z tych wydarzeń ulegną zmianie.
- Więc co mam robić? - spytałam załamana - Rozum mówi inaczej, a serce inaczej.
- Rozum łatwiej jest zwieść aniżeli serce. Serce wyraża prawdziwe pragnienia i uczucia danej osoby.
- Tak uważasz?
- Tak. To mogę ci poradzić: kieruj się głosem serca.
Chciałam go spytać o coś jeszcze, lecz nagle poczułam się zmęczona. Ostatnie co widziałam, to jak ten nieznajomy chłopak podchodzi do mnie i łapie mnie za rękę. Chwili później rozbłysło światło, zaś ja znalazłam się ponownie na ławce w Parku. Potem ogarnęła mnie senność.
Ocknęłam się w łóżku, w Centrum Pokemon. Okazało się, że to Ash mnie tu przyniósł. Ponieważ długo nie wracałam, to zaczął się martwić o mnie i postanowił poszukać. Znalazł mnie śpiącą i uznał, że wyglądam tak słodko, iż nie chce mnie budzić. Więc wziął mnie na ręce i zabrał do łóżka. Moje serce przepełniło ogromne ciepło, z wdzięczności oraz miłości. Ash zawsze się o mnie martwił i troszczył bardziej, niż ktokolwiek inny. Po tym wszystkim wiedziałam już, co mam zrobić i jaką decyzję podjąć.
Zastanawiało mnie tylko jedno: czy to moje spotkanie z nieznajomym, tajemniczym chłopakiem i wizje, które widziałam naprawdę miały miejsce, czy był to tylko sen. Nie ważne jednak, które z tych rzecz było prawdą. Ważne jest to, że wiedziałam już jaką przyszłość mam wybrać.


C.D.N.

sobota, 24 listopada 2018

Przygoda 119 cz. I

Przygoda CXIX

Zodiakalny zabójca cz. I

Druga część Trylogii Matii. Dedykuję ją pomysłodawcy tej historii: Lokiemu27


Pamiętniki Sereny:
- Chcecie jeszcze sernika? - zapytała nas Octavia Rocker, zaglądając do salonu, w którym siedzieliśmy.
- Och! Naprawdę nie chcemy pani objadać, proszę pani - powiedziałam głosem pełnym grzeczności i skromności.
Tak naprawdę sernik pani Rocker był po prostu rewelacyjny w smaku, ale jakoś nie umiałam objadać tej biednej kobiety z jej wypieków domowej roboty. Ash oczywiście nie miał takich skrupułów, ponieważ bez wahania poprosił kobietę o kolejne kawałki sernika, podobnie zresztą postąpił także Pikachu, podzielający nie tylko apetyt swojego trenera, ale również i jego gastronomiczne upodobania.
- Ash! - skarciłam delikatnie mojego ukochanego - Przecież my tu nie przyszliśmy po to, aby się objadać.
- Mów za siebie - zażartował sobie Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął dowcipnie Pikachu.
- Dajcie spokój. Ja przecież wam nie skąpię swoich wypieków, a poza tym kto ma je niby jeść? - odpowiedziała żartobliwie pani Rocker - Myślicie może, że ja i mój mąż tyle zjemy?
- To po co tyle pieczesz, kochanie? - zachichotał Jasper Rocker.
- Po to, żebym miała czym ugościć tak uroczych gości jak nasi młodzi przyjaciele - stwierdziła jego żona - A ty mógłbyś mi więcej w kuchni pomagać zamiast tylko siedzieć przy stole z gazetą i czytać wypisywane w nich bzdury. Chyba sam dobrze wiesz, że „Głos Alabastii“ to brukowiec i niczego mądrego z niego nie wyczytasz.
- Może to i jest brukowiec, ale jakieś wiadomości zawsze posiada - powiedział na to Rocker - A przecież porządny policjant, nawet będąc na emeryturze lubi wiedzieć, co się dzieje na świecie. A przynajmniej w jego miejscu pobytu.
Octavia Rocker westchnęła lekko, gdy rozdawała nam kolejne kawałki sernika.
- Ta, na emeryturze. Potrzebna ci ona tak, jak Magikarpowi ręcznik. Po co ci ona w ogóle była, co?
- Już ci mówiłem, kochanie, że osiągnąłem wiek emerytalny, a zatem prędzej czy później musiałbym odejść ze służby.
- Lepiej później niż prędzej, jeżeli chcesz znać moje zdanie - rzuciła kobieta, siadając przy stole i zabierając z niej gazetę „Głos Alabastii“ - Tak czy siak powinieneś przestać czytać ten szmatławiec. Ja przestałam to robić, odkąd napisano w nim te bzdury na temat Asha.
- Dziękuję za solidarność - powiedział mój luby, którego słowa pani Rocker bardzo wzruszyły.
- Nie ma za co, mój drogi chłopcze - uśmiechnęła się do niego Octavia Rocker - Ja dobrze wiem, że w sprawie Ellisa Pomścij-Krzywdy zrobiłeś wszystko, co tylko było w twojej mocy. A to, że go nie złapałeś, to trudno. Jego ofiary i tak były kanaliami, które zasługiwały na śmierć. A poza tym dzięki tej sprawie poszło siedzieć sporo drani z wyższej półki. To więc same plusy. Wielka tylko szkoda, że po tej sprawie postanowiłeś jednak odejść.
- Ale Serena coś mi mówiła, że jednak wróciłeś do gry - rzekł nagle kapitan Rocker - Czy to prawda?
- Tak, to prawda - potwierdził Ash - Wróciłem do gry, ale póki co wolę tego nie rozpowiadać.
- Dlaczego? Przecież to jest genialna wiadomość! - powiedziała bardzo zachwycona Octavia Rocker.
- Wiesz, kochanie... Być może się mylę, ale wydaje mi się, że Ash po prostu woli zrobić wszystkim niespodziankę swoim powrotem. Mam rację, przyjacielu? - zapytał kapitan Rocker.
- O tak, zdecydowanie ma pan rację - potwierdził mój luby z lekkim uśmiechem na twarzy - Szczególnie zaś pragnę zrobić niespodziankę tym wszystkim przestępcom, którzy czują się teraz bezkarni z powodu mojego odejścia. Ale się dranie zdziwią, kiedy odkryją, że już nie są bezpieczni, bo ja powróciłem.
- Jakiś ty skromny - rzuciłam dowcipnie.
Pikachu i Buneary, którzy właśnie zajadali się szarlotką, zapiszczeli potakująco.
- Kochanie, mówiłem ci już wiele razy, że skromność to nie jest cecha prawdziwego detektywa - zauważył Ash - Gdybym był skromny, to bym nie mierzył wysoko, a gdybym nie mierzył wysoko, nie zostałbym detektywem. To chyba oczywiste.
- Coś w tym jest - zaśmiał się delikatnie kapitan Rocker - W końcu detektywami nie zostają ludzie skromni, tylko tacy, którzy posiadają wielki talent, a także wielką wiarę w swoje umiejętności. Ash zaś posiada jedno i drugie.
- No, z tym drugim przez pewien czas było u niego bardzo krucho - zauważyłam nie bez ironii - Jak to dobrze, że ostatnia przygoda otworzyła mu oczy na wiele spraw.
- Tak, to prawda - potwierdził mój chłopak - Otworzyła mi oczy, ale też nie pozbawiła mnie pewnych wątpliwości, które jednak wierzę, że z czasem ostatecznie się rozwieją.
- Przeminą razem z wiatrem, zobaczysz - rzekł kapitan Rocker - I to znacznie szybciej niż myślisz, mój chłopcze. A co wasi przyjaciele na to? Jak zareagowali na wieść o tym, że wróciłeś do gry?
- Jeszcze im tego nie mówiłem.
- Jak to? Nawet swojej drużynie detektywistycznej?
- Nie było okazji, aby to zrobić, ponieważ Max i Bonnie wyjechali do Petalburga, a Clemont i Dawn przebywają w Lumiose, aby trochę się zająć Salą Clemonta. A dzwonić i mówić im przez telefon o tym wszystkim jakoś mi się nie chce. To nie jest rozmowa na telefon.


- Rozumiem. A pozostali przyjaciele? - zapytała Octavia Rocker.
- Wolimy im póki co nic nie mówić - wyjaśnił Ash - Poza Alexą nikt z nich nie wie o porzuceniu emerytury przez Sherlocka Asha i lepiej, aby na razie tak pozostało. Gdy nadejdzie czas, wszyscy się dowiedzą.
- Rób, jak uważasz - powiedział Jasper Rocker - Mam tylko wielką nadzieję, że zgłosicie się z Sereną do akademii policyjnej na jakieś małe szkolenie, a potem zostaniecie detektywami konsultantami pracującymi dla  miejscowej policji.
- Myśleliśmy z Ashem raczej o założeniu własnej, prywatnej agencji detektywistycznej - wtrąciłam się do rozmowy.
- Przecież jedno drugiemu nie przeszkadza - odparł na to Jasper Rocker - Możecie pracować prywatnie i jednocześnie też dla nas.
- To bardzo kusząca oferta i sądzę, że ją przyjmiemy - powiedziałam do kapitana - Ale póki co, to Ash ma w głowie bardziej planowanie naszej wspólnej przyszłości niż planowanie naszej kariery detektywistycznej.
- Zamierzacie się pobrać? - zapytała pani Rocker.
- Tak, jednak wszystko w swoim czasie. Chwilowo rozglądamy się za jakimś domkiem dla nas, żeby nie siedzieć ciągle mamie Asha na głowie.
- Rozumiem, ale chyba zaprosicie nas na swój ślub, prawda?
- Oczywiście.
- No pewnie, że tak - dodał wesoło Ash - Bez państwa wśród gości nie wyobrażamy sobie naszego wesela.
- Pika-pika! Pika-chu! - zgodził się z nim Pikachu.
- Miło nam to słyszeć - rzekł kapitan Rocker - Ale mamy prośbę. Jak już się pobierzecie, to nie zapomnijcie o nas i wpadajcie czasem na obiad lub jakiś podwieczorek. Ja wiem, że Octavia może nie jest jakąś mistrzynią w sztuce kulinarnej...
- Uważaj, bo jak moja patelnia pójdzie w ruch, to przekonamy się, czy ty jesteś mistrzem uników - pogroziła mu lekko kobieta.
Kapitan nie przejął się tym wcale i mówił dalej:
- Bo przecież kuchni twojej mamy nic nie przebije, Ash, jednak mimo wszystko myślę, że nasze domowe przysmaki nie są znowu takie złe.
- Jak dla mnie, to one są przepyszne - rzekł Ash, wpychając sobie do ust kolejny kawałek ciasta.
- Nareszcie ktoś się na nich poznał i umie je docenić - powiedziała z delikatnym przekąsem Octawia Rocker, patrząc wymownie na męża.
- Będziemy państwa odwiedzać - zapewniłam naszych gospodarzy, a Ash potwierdził moje słowa - I państwo też odwiedzajcie nas, proszę.
- Odwiedzimy was, na pewno - powiedział kapitan Jasper Rocker - Miło będzie powspominać stare czasy, gdy wszyscy byliśmy jeszcze piękni i młodzi. To znaczy Octavia jest nadal piękna i młoda.
- Daruj sobie te pochlebstwa, lizusie - mruknęła jego żona.
- No, to za stare, dobre czasy! - zawołał wesoło Ash, wznosząc powoli szklankę z sokiem w górę.
Wszyscy je wznieśliśmy i powoli stuknęliśmy się nimi wesoło.

***


Wyżej przytoczona przeze mnie rozmowa miała miejsce niedługo po naszym powrocie do Alabastii, do której ja i Ash powróciliśmy z Łeby, w której spędziliśmy kilkanaście przemiłych dni. Przyznam się szczerze, że niechętnie opuściliśmy to miejsce, ponieważ było ono bardzo przyjemne, a do tego spędziliśmy tam czas w towarzystwie naprawdę wspaniałych ludzi. Żal się nam było z nimi rozstawać, a zwłaszcza z małą Sarą, której przed odjazdem podarowałam pluszowego misia, którego Ash wygrał dla mnie w wesołym miasteczku. Mój luby był tym faktem bardzo zdziwiony.
- Czemu go oddałaś? - zapytał mnie, kiedy już płynęliśmy statkiem w kierunku regionu Kanto - Tak chciałaś, abym go dla ciebie wygrał, a teraz tak po prostu go oddałaś?
- Mnie on nie jest potrzebny, kochanie - odpowiedziałam i czule się w niego wtuliłam - Ja tam wolę ciebie przytulać przez sen niż jakiegoś tam pluszaka. Jesteś o wiele bardziej uroczy niż sto pluszowych misiów.
Ash uśmiechnął się do mnie czule, gdyż wyraźnie spodobały mu się te słowa i okazał to obejmując mocno ręką moje ramiona, po czym razem zaczęliśmy spoglądać przed siebie w kierunku oddalającej się coraz bardziej Europy, a wraz z nią także i Łeby.
Prawdę mówiąc nie musieliśmy wcale tak szybko wyjeżdżać, ale Alexa bardzo chciała wrócić do Rene i przeprosić go za swoje dotychczasowe zachowanie oraz powiedzieć, iż go kocha i chce razem z nim wychować ich wspólne dziecko. My mogliśmy jeszcze zostać, ale postanowiliśmy ruszyć razem z nią, a w każdym razie ja i Ash tak sobie postanowiliśmy, ponieważ Shizuku oraz Seiyi woleli jeszcze zostać z panem Rosem, jego wnuczką i jej chłopakiem (ci ostatni przed naszym odjazdem wzięli od nas autografy). Co do Adeli i Nika, to wraz ze swymi dziećmi opuścili Łebę kilka dni wcześniej uznając, że powinni dalej ścigać Morganę zamiast bawić się wesoło z nami.
- Dopóki ta wiedźma jest na wolności, nikt nie może całkowicie czuć się bezpiecznym - powiedziała Adela - Mam nadzieję, że oboje z Nikiem dopadniemy ją zanim wyrządzi więcej szkód i zanim ożywi tego swojego pana, kimkolwiek on jest.
Tak, Morgana i ten jej tajemniczy pan bardzo nas niepokoili, chociaż o wiele bardziej niepokoił nas Maciek, nasz tajemniczy znajomy z Łeby. Kim on właściwie był i skąd posiadał takie moce? Moce, które sprawiły, że mógł ocalić Asha wtedy, gdy ten ratując Sarę znalazł się na kilka minut pod wodą i zdołał przetrwać tam bez oddychania? Moce, dzięki którym mógł z ich pomocą pokonać Morganę, a także sprawić, że wszyscy razem śpiewaliśmy piosenkę, której nigdy wcześniej nie słyszeliśmy? To były pytania, które nas dręczyły, a spotkanie z Madame Sybillą na statku wiozącym nas do Kanto bynajmniej nas nie uspokoiło.
Sybillę spotkaliśmy tam przypadkiem, choć właściwie powinnam była powiedzieć, że to nam się tak wydawało, że to był przypadek, bo ostatecznie przecież nigdy spotkania z nią nie były przypadkowe, w każdym razie na pewno nie z jej strony. Tak czy inaczej, przechadzaliśmy się spokojnie po pokładzie statku, gdy nagle podeszła do nas jakaś kobieta w słomkowym kapeluszu pytając, czy mamy ogień.
- Proszę wybaczyć, ale ja nie palę - odpowiedział jej Ash.
- Tym lepiej, bo palenie szkodzi zdrowiu - stwierdziła nagle kobieta głosem, który doskonale znaliśmy.
Przyjrzeliśmy się jej uważnie, a ona podniosła delikatnie rondo swego słomkowego kapelusza i odsłoniła swą twarz. Wtedy ją poznaliśmy.
- Sybilla! - jęknął zdumiony Ash.
- Pika-pika! - pisnął równie zdziwiony Pikachu.
- Co ty tutaj robisz? - zapytałam.
- Przybyłam, żeby powiedzieć wam coś bardzo ważnego - odrzekła na to kobieta.
- Doprawdy? A czy ty kiedykolwiek przybyłaś do nas w innej sprawie? - rzucił ironicznie Ash.
Trąciłam go lekko w ramię, gdyż uważałam, że trochę przesadza, ale kobieta wcale się tym nie przejęła i powiedziała:
- W sumie masz rację. Przybywam do was zawsze tylko w ważnych sprawach i teraz też tak jest. Muszę was jednak uprzedzić, że mam raczej niewesołe nowiny.
- To mi dopiero nowość - mruknął złośliwie Ash - A więc mów, o co chodzi, Sybillo.
- Chodzi o tego waszego nowego znajomego.
- Którego? Ostatnio poznaliśmy paru ludzi.
- Chodzi o tego, który pomógł wam pokonać Morganę.
Spojrzeliśmy na nią zaintrygowani. Czyżby chciała nam powiedzieć coś ciekawego na temat Maćka? Jeżeli tak, to warto się dowiedzieć o nim czegoś istotnego. Dlatego też zapytaliśmy Sybillę, czy o niego jej chodzi. Potwierdziła, ale przy okazji dodała, że powinniśmy na niego uważać.
- Dlaczego? - spytałam zdumiona - Przecież nam pomógł wtedy, gdy tego potrzebowaliśmy.
- To prawda, ale nie wiecie, jakie kierowały nim motywy - rzekła na to Sybilla.
- Zakładam, że ty to wiesz - powiedział Ash.
- Przykro mi, ale ja też tego nie wiem.
Ja, Ash, Pikachu i Bunneary spojrzeliśmy na kobietę zdumieni. Czego jak czego, ale to było co najmniej bardzo niezwykłe, a co za tym idzie, także i bardzo niepokojące. W końcu Sybilla oznajmiająca nam, że nie posiada wiedzy w jakimś temacie, to nie było coś, co by nas uspokoiło.
- Ale jak kto? - zapytałam, będąc w niemałym szoku - Ty nie wiesz, jakie są motywy Maćka?
- Nie, nie wiem tego - potwierdziła Sybilla - Nie wiem tego, ponieważ dostęp do jego myśli jest przede mną ukryty. Nie mam pojęcia, dlaczego, ale mogę was zapewnić, że w takim wypadku my, to znaczy Przedwieczni, nie mamy żadnej pewności, co do jego osoby. A brak tej pewności nie może raczej napawać nas optymizmem. Dlatego tu przybyłam, aby was przestrzec przed osobą waszego znajomego.
Z każdym słowem kobiety byliśmy wręcz coraz bardziej zaniepokojeni, a nasz niepokój wzrósł szczególnie wtedy, gdy nagle Sybilla dodała, iż ten człowiek jest właśnie tą tajemniczą siłą, którą wyczuwała od jakiegoś czasu w naszej obecności, a także tym, który podczas Bitwy o Kanto tak dzielnie pod postacią jakiegoś trenera zachęcał wszystkich ludzi do walki, co bardzo naszym przyjaciołom pomogło ową walkę wygrać.
- Ale z tego, co mówisz wynika, że Maciek, kimkolwiek jest, to osoba, która chce nam pomóc.
- Tak, ale dlaczego chce to zrobić, tego już nie wiemy - powiedziała po chwili Sybilla - I raczej prędko się tego nie dowiemy, bo nie umiem wyczuć jego myśli, co nigdy wcześniej mi się nie zdarzało. A skoro tak, to oznacza, że ten wasz cały Maciek może celowo blokować swój umysł przede mną.
- Ale po co miałby to robić? - zapytałam.
- Abym nie mogła was ostrzec i powiedzieć wam, co on knuje - odparła ponuro Sybilla - Lepiej więc miejcie się na baczności i postarajcie się, aby jak najmniej mieć z nim styczność. Spróbuję dowiedzieć się o nim czegoś więcej, ale zaklinam was, abyście nigdy więcej, pod żadnym pozorem nie zadawali się z nim. Od tego może zależeć wasze życie.
Po tych słowach Sybilla odeszła, a ja i Ash długo jeszcze rozważaliśmy w głowach jej słowa. Doszliśmy w tych oto rozważaniach do wniosku, że Maciek nie mógł należeć do rasy Przedwiecznych, a zamiast tego był z innej rasy, która posiadała niezwykłą zdolność sprawiania, że Sybilla nie była w stanie odczytać jego myśli i sprawdzić go. Tylko, kim on był?
- Zdaniem Sybilli to jest ten sam człowiek, który wtedy pomógł nam podczas Bitwy o Kanto - mówił dalej Ash - I być może to ten gość, który wtedy w jaskini pomógł mi uwolnić cię spod mocy Sybili.
- Skąd to przypuszczenie? - zapytałam.
- Sam nie wiem. Tak po prostu spekuluję - rzekł mój luby - Ale jeśli mam rację, to znaczy, że nasz drogi Mewtwo jest mu przyjacielem, a więc Mewtwo jako jedyna istota na tym świecie może nam udzielić informacji o tym całym Maćku.


Spotkanie z Mewtwo jednak zawsze było bardzo trudno zorganizować, a tak właściwie, to jest to wręcz niemożliwe, bo podobnie jak Sybilla, tak i nasz drogi, pokemoni przyjaciel zawsze przybywał do nas wtedy, kiedy sam to uzna za stosowne. Nie mogliśmy więc go szukać, bo nie wiedzieliśmy, gdzie mamy to zrobić.
Mewtwo na szczęście sam nam się nawinął i to w chwili, w której ja i Ash wyszliśmy od państwa Rocker i zmierzaliśmy powoli w kierunku domu. Właśnie wtedy spotkaliśmy naszego pokemoniego przyjaciela. Przyleciał do nas w chwili, w której to byliśmy oboje byliśmy już w pobliżu domu pani Ketchum, który jak wiadomo stoi na przedmieściach i ludzi tam nie było zbyt wielu, dlatego Mewtwo raczej nie ryzykował tym, że niepowołane oczy go zobaczą. To znaczy jakieś ryzyko zawsze istniało, ale lepiej ostatecznie spotykać z tak potężnym Pokemonem się na przedmieściach niż w centrum, gdzie nas wszyscy mogli zobaczyć. Oczywiście ja i Ash nie spodziewaliśmy się spotkać wtedy Mewtwo, dlatego też jego widok bardzo nas zdumiał.
- Witajcie - powiedział nasz przyjaciel, gdy tylko nas zobaczył.
Krótko, treściwie i na temat. Powitanie w stylu Mewtwo, choć bywał niekiedy bardziej elokwentny.
- A niech mnie! Mewtwo! - zawołał zdumiony Ash - Co ty tu robisz?
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Właśnie. Co ty tutaj robisz? - spytałam.
- Wiecie... Przebywałem w okolicy i pomyślałem sobie, że sprawdzę, co u was słychać.
Ash i ja spojrzeliśmy na niego ironicznie. Dobrze wiedzieliśmy, iż nas oszukuje, a jego powód spotkania z nami jest zupełnie inny.
- Tak, oczywiście. A mnie na dłoni rośnie kaktus - zaśmiał się bardzo złośliwie mój luby i pokazał swoją dłoń - Powiedz, rośnie mi tutaj kaktus, przyjacielu?
- No, chwilowo to jeszcze nie - uśmiechnął się delikatnie Mewtwo - Ale to się przecież może zmienić.
- Poważnie?
- A tak, a jak będziesz mnie drażnić, to stanie się to szybciej niż byś mógł się tego spodziewać.
Mój ukochany szybko schował dłoń do kieszeni, jakby obawiał się, że na jedno mrugnięcie okiem Mewtwo mógł sprawić, iż jego groźba zostanie zrealizowana i to w ciągu kilku sekund.
- Spokojnie, jak na razie nie zamierzam sprawiać wzrokiem, aby ci tu wyrósł kaktus - uśmiechnął się z lekką satysfakcją Mewtwo - Póki co mam inne sprawy na głowie. I znacznie poważniejszą sprawę do was.
- I zapewne to coś innego niż tylko chęć spotkania naszych słodkich i uroczych osób, mam rację? - spytałam dowcipnie.
- Tak, masz rację - pokiwał lekko głową nasz przyjaciel - Chodzi o to, o czym ostatnio rozmawialiście z Sybillą.
- Poważnie? - zdziwiłam się.
- Chwileczkę! - zawołał Ash - A ty niby skąd wiesz, o czym ja i Serena rozmawialiśmy z Sybillą?
- Szpiegowałeś nas? - dodałam poirytowana samą myślą o tym.
Pikachu i Buneary przybrali groźne pozy.
- Spokojnie, moi drodzy - zaprzeczył Mewtwo - Nie musicie się tego obawiać. Ja tam wcale was nie szpieguję. Sybilla sama mi to powiedziała.
- Mam rozumieć, że ona się z tobą kontaktowała? - spytał Ash.
- A co w tym dziwnego? - odparł Mewtwo - Przecież Sybilla odwiedza całą masę różnych osób, mnie także. Rzadko bo rzadko, ale zawsze. A tym razem miała powód.
- Niech zgadnę. To był chęć spotkania z tobą? - zaśmiałam się z lekką ironią w głosie.
- Nie, chęć pociągnięcia mnie za język - odpowiedział Mewtwo.
- Pociągnięcia cię za język?
- A tak. Poznaliście niedawno kogoś, kto wzbudził w Sybilli wielki niepokój i w sumie to w was także. Ponieważ tej osobie Sybilla nie jest w stanie czytać w myślach, to nie wie, jakie ta osoba ma intencje, ale uważa, że ja tę osobę znam.
- A znasz? - spytałam.
- Powiedzmy - uśmiechnął się lekko Mewtwo.
Ash popatrzył uważnie na naszego przyjaciela i postanowił przycisnąć go nieco.
- Mewtwo, powiedz nam wprost. Jesteśmy przyjaciółmi?
- Tak, jesteśmy.
- I powinniśmy sobie zawsze mówić prawdę?
- Nie podoba mi się kierunek, w którym zmierza ta rozmowa, ale tak. Powinniśmy zawsze rozmawiać ze sobą szczerze i mówić sobie prawdę.
- Właśnie - pokiwał głową Ash - A więc powiedz nam szczerze. Ten Maciek, którego niedawno poznaliśmy, to twój znajomy?
- Tak, to mój znajomy.
Spodziewaliśmy się, że spróbuje temu zaprzeczyć, ale najwyraźniej nie zamierzał tego robić. Tym lepiej, bo jakoś nie mieliśmy ochoty słuchać jego kłamstw.
- A czy ten znajomy, to aby nie ten sam gość, z którym zwalczasz istotę nazywaną przez was Złem? - zapytałam.
- Powiedzmy - odpowiedział tajemniczo Mewtwo.
- Aha, a więc mam rozumieć, że teraz będziesz enigmatyczny, tak? - rzuciłam złośliwym tonem.
- Nie, po prostu nie mogę wam teraz powiedzieć wszystkiego, chociaż bardzo bym tego chciał.
- Czyli, jeśli dobrze rozumiem, bardzo chcesz nam to powiedzieć, ale z jakiegoś dziwacznego powodu nie możesz tego zrobić, tak? - spytałam.
- Tak, w sumie to właśnie tak wygląda - potwierdził Mewtwo - Tylko mała poprawka, droga Sereno... To nie jest jakiś dziwaczny powód, ale moje słowo honoru, a to dla mnie bardzo ważny powód.
- Słowo honoru? - zapytał Ash - Dałeś Maćkowi słowo honoru, że nic nam o nim nie powiesz?
- Nie do końca - sprostował Mewtwo - Dałem Maćkowi słowo, że póki co nic wam o nim nie powiem. Nic, poza tym, co już wiecie.
- A co my niby o nim wiemy? Nic o nim nie wiemy - rzekłam i wtedy nagle coś mnie naszło - Chociaż nie, poczekaj... Sybilla coś sugerowała, że Maciek to ta sama osoba, która nam pomogła w sprawie z Kali i z Bitwą o Kanto. Ma rację?
- To mogę wam powiedzieć - powiedział Mewtwo i skinął lekko głową - Tak, macie rację.
- A więc jednak - uśmiechnęłam się - Czyli coś już o nim wiemy.
- Tak, a więc ten ktoś nie chce nam zrobić krzywdy - dodał mój luby - A w każdym razie podpowiadają mi to prawa logiki, bo przecież chyba byś się nie zadawał z kimś, kto chce nas zabić.
- Rozum dobrze ci służy, Ash - rzekł Mewtwo - Dobrze rozumujesz, ale przykro mi, że wasza przyjaciółka Sybilla uważa Maćka za zagrożenie dla was.
- Ale on coś planuje, prawda? - zapytałam - Ostatnio puścił na wolność tę wiedźmę Morganę i powiedział, że miał ku temu swoje powody i kiedyś się o nich dowiemy, gdy nadejdzie czas.
- Skoro tak powiedział, to widocznie tak musi być - powiedział na to Mewtwo.
- Aha... To znaczy, że on puszcza wolno podłą wiedźmę, która chciała zabić biedną dziewczynkę, a ciebie to nie rusza? - spytałam poirytowana.
- Maciek musiał mieć swój powód, aby tak postąpić.
- Powód?! Jaki powód?! On uwolnił kreaturę, która chciała skrzywdzić niewinne dziecko i przez którą o mało sami nie zginęliśmy! Jaki niby można mieć powód, będąc kimś nam podobno przychylnym, aby taką kreaturę puścić wolno?! Powiedz sam! Jaki trzeba mieć powód, żeby to zrobić?!
- Swój własny, który my nie musimy rozumieć - powiedział Mewtwo ze stoickim spokojem, jakby rozmawiał z nami o pogodzie.
- Poważnie? - prychnęłam z kpiną - A więc on nie chce nam zrobić krzywdy, a jednocześnie pozwala, aby jakaś nawiedzona wariatka, które ma na celu zrobienie nam krzywdy uciekła i dalej knuła swoje intrygi?
Mewtwo westchnął ponuro i powiedział:
- Sereno... Maciek ma swoje powody, o których ja dobrze wiem, ale nie chce o tym mówić i nie chce, abym ja cokolwiek wam o nim mówił. Gdy nadejdzie czas, wszystkiego się dowiecie, ale póki co, to jeszcze nie mogę wam o tym mówić.
Ash i ja spojrzeliśmy na siebie załamani. Słowa naszego przyjaciela były po prostu dołujące. Niby podnosiły na duchu i pocieszały, że Maciek nie chce nam zrobić krzywdy, a jednocześnie mówił o jego powodach, o których takie szaraczki jak my nie miały prawa wiedzieć. To zdecydowanie nie wróżyło niczego dobrego.
- A więc, jeśli dobrze rozumiem, że na chwilę obecną Maciek woli zachować tajemnicę o swoich wielkich planach, ale my dowiemy się o nich, tylko w odpowiednim czasie, tak? - spytałam.
- Tak - potwierdził Mewtwo.
- A co z nami? Czy my jesteśmy uwzględnieni w tych jego wielkich planach? - dodał Ash.
- Pika-pika? Bune-bune? - zapiszczeli Pikachu i Buneary.
- Tak, jesteście - potwierdził Mewtwo.
Sama nie wiedziałam, czy te słowa powinny nas przerażać, czy też może raczej uspokoić. Jeżeli chodzi o mnie, to zdecydowanie byłam nimi przerażona. Ash zresztą też nie wyglądał na specjalnie uspokojonego.
- I jakąż to rolę w tych planach odgrywamy? - spytałam - Pionków na jakieś jego wielkiej szachownicy dziejów?
- Nie nazwałbym tego w taki sposób, ale w sumie masz trochę racji. To, co planuje Maciek zmieni oblicze świata i wy weźmiecie w tym czynny udział.
Jeżeli Mewtwo chciał nas w ten sposób pocieszyć, to zdecydowanie osiągnął skutek odwrotny od zamierzonego i szybko się w tym zorientował, gdyż jego twarz przybrała ponurą minę i rzekł:
- Widzę, że zamiast was pocieszyć tylko namieszałem. Wybaczcie, nie chciałem tego. Chyba lepiej zrobię, jak już sobie pójdę.
- Ach, tak - powiedział ironicznie Ash - Czyli namieszałeś i teraz sobie uciekasz, aby uniknąć odpowiedzialności?
- Ash... Uważaj - pogroził mu lekko palcem Mewtwo - Ja umiem sprawić, aby ci kaktus wyrósł na ręce.
Ash szybko schował dłonie za siebie, a Mewtwo zachichotał lekko i dodał po chwili:
- Spokojnie, przyjaciele. Mogę was zapewnić, że plany Maćka wam się spodobają i nie będziecie mieli powodów, aby na nie narzekać.
- Zobaczymy, gdy już dojdzie do ich realizacji - powiedział Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - zgodził się z nim Pikachu.
Mewtwo zachichotał tylko i z lekkością odleciał daleko przed siebie, a my zostaliśmy sami.
- Co robisz? - zapytałam Asha, gdy już nasz przyjaciel odleciał w swoją stronę.
Mój chłopak oglądał bowiem sobie bardzo dokładnie ręce i gdy już to zrobił, to odetchnął z ulgą.
- A nic... Tak tylko sprawdzam, czy aby nie wyrósł mi tutaj kaktus - odparł z uśmiechem na twarzy Ash.
Parsknęłam śmiechem i przytuliłam się do niego czule.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - relacja Mewtwo:
Obawiam się, że słowa, które przekazałem moim przyjaciołom tylko podsyciły ich obawy względem Maćka. Ale zrobiłem to, o co mnie poprosił mój dobry druh. Minęły już cztery lata, odkąd się poznaliśmy. Wciąż jednak nie mogę powiedzieć, że poznałem go na wylot. Mam wrażenie, że wciąż skrywa jakieś tajemnice, które jeśli zechce, ujawni mi, ale tylko w sobie wiadomej chwili. Niemniej z rozmowy, którą obaj przeprowadziliśmy na początku naszej znajomości, zwierzył mi się z dręczącego go problemu, jakże podobnego do mojego, choć z pewnymi ważnymi różnicami. Przede wszystkim zależało mu na unicestwieniu Zła. Tak, właśnie Zła, gdyż to Ono było jego najpoważniejszym zmartwieniem. Sam kiedyś też byłem zły i to do szpiku kości, bo nienawidziłem ludzi i pragnąłem ich unicestwić, jednak dzięki Ashowi zrozumiałem swoje błędy oraz to, że nie wszyscy ludzie są źli, a wielu z nich potrafi kochać Pokemony tak samo mocno, jak innych ludzi. Zrozumiałem więc swój błąd i zmieniłem się.
Problem mojego przyjaciela był niestety bardziej złożony, gdyż Zło z którym on się zmaga, jest samodzielnym bytem, a konkretnie to potworną istotą, pochodząca z innego świata. Bytem  o ogromnej sile, o czym Ash z Sereną mieli już okazję się przekonać. Chociaż tak właściwie, to widzieli jedynie skromną część siły tego potwora, ale zdają sobie zapewne sprawę z zagrożenia jakie stanowi. I według słów mojego przyjaciela już wkrótce ponownie stawią mu czoła.
Muszę tu wyjaśnić, że po rozstaniu z naszymi detektywami, udałem się z wizytą do mojego druha. Wiedziałem, że muszę z nim pomówić, tym bardziej, że już zapowiedział swoje ujawnienie się Ashowi i Serenie. Trzeba wam bowiem wiedzieć, że kiedyś podczas rozmowy poleciłem mu Asha jako osobę, która może mu pomóc w walce ze Złem i od tego czasu stale obserwował i jego i Serenę. Robił to zarówno osobiście, jak i z daleka.
Mój przyjaciel mieszkał w stworzonej przez siebie ogromnej wieży, znajdującej się na wyspie, leżącej na Oceanie Atlantyckim. Co ciekawe, z tej wyspy była równa droga do trzech regionów: Kanto, Kalos i Sinnoh. Dość ciekawa lokalizacja, choć przyznam szczerze, nie do końca rozumiem jego motywację. Nie wiem, czemu właśnie tam postanowił się osiedlić. Ale nie mówmy teraz o takich drobiazgach. Wieża była dość charakterystyczna: od podstawy do połowy wyglądała ona tak, jakby wyrzeźbiono ją w skale, natomiast druga jej połowa aż po szczyt była już dziełem człowieka. Na szczycie owej wieży, zakończonym trójkątną kopułą, znajdowały się okna i balkon.
Wleciałem na samą górę i wszedłem powoli do głównej sali, gdzie mój przyjaciel najczęściej przebywał. Nie było tutaj zbyt wiele przedmiotów, najważniejszym jednak obiektem było charakterystyczne zwierciadło. Nie przypominało ono klasycznych luster, gdyż był to w istocie kawał gładkiego kryształu. Jak wyjaśnił mój przyjaciel, pochodziło ono z Lustrzanej Jaskini znajdującej się w Kalos. Kryształ ów posiadał niezwykłe właściwości, lecz mój przyjaciel przy użyciu swojej mocy dostosował je do swoich własnych potrzeb. Mógł dzięki niemu obserwować naszych przyjaciół, praktycznie nie ruszając się przy tym ze swojej wieży. Inną, sporą zaletą owego lustra była możliwość oglądania w nim przyszłości oraz różnych jej wariantów. Mój druh potrafił jednak wyczuwać różne wydarzenia, które będą miały miejsce w niedalekiej przyszłości, niekoniecznie wcześniej przewidziane.
Kiedy już znalazłem się na miejscu spostrzegłem, że mój przyjaciel stoi przed lustrem, które jednak było nieaktywne.
- Witaj, Mewtwo. Cieszę się, że już jesteś - przemówił mój przyjaciel - Czas omówić ostatnie kwestie.
- Tak, już najwyższy na to czas - przyznałem poważnie - Możesz w końcu przeprowadzić swój plan i ujawnić się naszym przyjaciołom.
- Zgadza się - odparł, po czym odwrócił się w moją stronę - Obawiam się, że napędziłem im ostatnio nieco stracha, co nie było moim zamiarem, ale dzięki temu oboje będą czujni. Ostrzeżenie, jakie wystosowała do nich Madame Sybilla, jak i rozmowa z tobą tym bardziej uczynią ich czujnymi na niebezpieczeństwo, a czujność będzie im teraz bardzo potrzebna.
W gruncie rzeczy mój przyjaciel wydawał się być człowiekiem, lecz przeczyły temu świecące szafirowym blaskiem oczy, a także czarna aura otaczająca jego ciało. Poza tym jego ubranie również było czarne, co jednak było efektem działania owej mrocznej postaci, którą przybrał. Jego ciemne blond włosy nie uległy zmianie, co wszakże nie ominęło oczu, o czym już wspomniałem.
- Jak tam przygotowania do owej akcji? - zapytałem po chwili.
- Wszystko gotowe - odparł z uśmiechem - Dziękuję ci, Mewtwo.
- Nie ma za co. W końcu pomogłeś mi wiele razy w sprawie Malamara, a ponad to ocaliłeś Asha i Serenę. Za takie coś możesz żądać ode mnie więcej niż to, co już zrobiłem.
- Dziękuję ci, ale na razie poprzestanę na tym. Poza tym, ty także mi pomogłeś i to znacznie bardziej, niż ja tobie - stwierdził ze smutkiem w głosie mój przyjaciel - Poza tym moja pomoc nie jest znowu aż tak godna podziwu. Pamiętajmy, że to przez moje zaniedbanie Ash i Serena omal nie zginęli.
- Ale ty ocaliłeś ich i naprawiłeś swoje błędy - odpowiedziałem.
- Nie całkiem, została jeszcze jedna rzecz - powiedział poważnie mój przyjaciel - I nadszedł czas, aby...
Nagle przerwał, a jego oczy zaczęły świecić o wiele intensywniej niż poprzednio, a aura zgęstniała i zafalowała. To mogło oznaczać tylko jedno: wyczuł jakieś nowe wydarzenie w niedalekiej przyszłości. Jego zaś pełna niepokoju mina mówiła aż nadto wyraźnie, że to nic dobrego.
-  Szykują się nam nowe kłopoty, prawda? - bardziej stwierdziłem niż zapytałem.
- Tak - wyszeptał ponuro mój przyjaciel - I to bardzo poważne. Ashowi i Serenie grozi śmiertelne niebezpieczeństwo.
-  W zawodzie detektywa to normalne, ale twoja reakcja mówi, że to coś naprawdę poważnego.
- Dokładnie tak. Zobaczmy dokładniej, co i jak.
Mówiąc to wystrzelił z dłoni jasnym promieniem w stronę swojego zwierciadła i już po chwili ukazały się nam wydarzenia, które to niedługo  miały mieć miejsce. Dokładniej mówiąc, będą miały miejsce w Alabasti.
- Wyczułem zakłócenie w linii czasu - powiedział mój druh.
- Co to oznacza? - zapytałam zaciekawiony.
- Że na naszych przyjaciół czyha zagrożenie, którego pierwotnie nie mieli spotkać.
- A więc to kolejny dysonans w pierwotnej linii czasu, ale kto jest tym zagrożeniem?
- Nie kto, Mewtwo, ale raczej co, gdyż tej kreatury za nic nie można nazwać człowiekiem.
Po chwili zobaczyliśmy owe indywiduum i poznaliśmy jego zamiary. Wierzcie mi, chociaż widziałem już różne okropieństwa i sam też mam na sumieniu niejedno, to jednak ten potwór wzbudził we mnie tak olbrzymie obrzydzenie, jakiego nigdy jeszcze do nikogo nie czułem, nawet do tego łotra Giovanniego.
- Miałeś rację - powiedziałem po chwili - To potwór, a nie człowiek. Byłby idealnym kompanem dla Malamara, gdyby ten żył.
- Istotnie - przyznał ponuro mój przyjaciel - Ale jego cel szczególnie mnie przeraża. Patrz!
Zobaczyłem po chwili, jak ta podła kreatura wchodzi w konfrontację z naszymi przyjaciółmi. Widziałem również ich zmagania z nim, które były naprawdę niebezpieczne.
- Wiesz już, jak to się skończy, prawda? - spytałem - Bo możesz chyba zobaczyć epilog tego starcia, prawda?
- Tak, ale nie ukarzę ci go - mruknął ponuro.
- Dlaczego?
- Ponieważ to straszny widok.
- Dlaczego? Co takiego zobaczyłeś?
- Widziałem śmierć. Straszną śmierć.
Przyznam się, że przeszły mnie dreszcze, gdy to usłyszałem. Choć już nie jeden raz byłem świadkiem czyjejś śmierci, to jednak w tym wypadku poczułem naprawdę silny niepokój. Spowodowały go właśnie niechęć do dalszej projekcji, jak również cisza, jaka wtedy zapadła. Było to aż nadto wymowne, więc postanowiłem nie pytać go o więcej. Ale nie mogłem tak stać obojętnie.
- Wiem, że chcesz wrócić do nich i ostrzec ich, mam rację? - spytał po chwili mój przyjaciel.
- To chyba oczywiste - odparłem dość zdumiony - Dziwi mnie, że w ogóle o to pytasz.
- Chciałbym cię prosić, Mewtwo, abyś tego nie robił - odpowiedział nad wyraz spokojnym tonem mój druh.
Moje zdumienie nie miało granic.
- Wybacz, ale nie rozumiem, przecież...
- Nie rób tego, proszę cię. Ja sam zajmę się tą sprawą - powiedział z tajemniczym uśmiechem na twarzy mój przyjaciel - Mój czas już nadszedł, a ten potwór w ludzkiej skórze tylko przyspieszył to, co miało i tak wkrótce nastąpić. Poza tym twoje moce nie ukażą go należycie. Moje zaś zadadzą mu taki ból, na jaki w pełni sobie zasłuży.
- A jeśli coś się stanie...
- Nic im się nie stanie. Nie dopuszczę do tego.
Musiałem ustąpić wiedząc, że mój przyjaciel i tak postąpi, jak zechce i moje perswazje nic tu nie pomogą. Ponadto, skoro obiecał, że detektywom nic się nie stanie, to mogłem być pewien, iż tak właśnie będzie. Oczywiście mimo to martwiłem się o Asha i Serenę, bo w końcu z psychopatami nigdy nic nie wiadomo. Niemniej mój druh już nie raz wyciągał ich z opresji, więc powinienem mu zaufać i tym razem. Tylko ciekaw byłem, jak on chce to rozegrać? Jedno wszak musiałem mu przyznać. Podobnie jak Ash, traktował on wszystko poważnie, a zatem mogłem być pewnym tego, że doprowadzi sprawę do samego końca. Jaki by on nie był.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Generał policji przyjechał osobiście do Wertanii, aby dowiedzieć się, co jego podwładni zdołali zrobić w sprawie tego strasznego i tajemniczego mordercy, który od kilku tygodni grasował w tym mieście i niestety, wciąż pozostawał bezkarny. Informacje, które otrzymał wcale go nie zadowoliły, dlatego też wezwał on na dywanik najwyższych oficerów policji, po czym kazał im usiąść przy stole, a sam chodząc po pokoju dał upust swojej złości.
- Zrobiliśmy wszystko, co tylko było w naszej mocy - przedrzeźniał ze złością swoich rozmówców, cytując słowa, które do niego skierowali - W buty możecie sobie wsadzić te wasze moce! Ten bydlak zamordował już pięć osób, a wy wciąż nie wiecie, w jaki sposób go złapać!
- Panie generale - odezwał się jeden z oficerów - Pragnę zauważyć, że Zodiak ciągle zmienia miejsce działania. Każdą ze swoich ofiar porywał z zupełnie innego miejsca, a do tego dobór ofiar jest całkowicie przypadkowy i praktycznie trudno jest nam ustalić...
- Więc postarajcie się bardziej! - przerwał mu z gniewem generał - Ta sprawa jest coraz bardziej poważna! Zodiak śmieje się nam prosto w twarz, a my błądzimy jak dzieci we mgle i nie możemy go dopaść! Mieszkańcy miasta są przerażeni! Prawie wszyscy pozamykali się na kilka spustów w swoich domach i boją się z nich wychodzić! A na policję, to oczywiście oni nie mogą liczyć!
To mówiąc podszedł do swego biurka i podniósł leżącą na niej gazetę, mówiąc:
- Wiecie może, co to jest?!
- Gazeta, panie generale - odpowiedział jeden z oficerów.
- To? To jest skandal, a nie gazeta! - krzyknął generał i pokazał swoim podwładnym pismo - „Głos Wertanii“ ma ostatnio ciągle tylko Zodiaka na pierwszych stronach! Pisze, że jesteśmy nieudolni i nie umiemy zapewnić obywatelom należytego bezpieczeństwa.
Położył gazetę na biurku i powiedział:
- I wiecie co?! Mają rację! Jesteśmy nieudolni i nie potrafimy zapewnić obywatelom bezpieczeństwa! Jeden świr gra nam na nosie zabijając ludzi i co?! My nic nie jesteśmy w stanie zrobić! Taka jest prawda!
- Panie generale... Musimy mieć więcej czasu i więcej ludzi - rzekł na to jeden z oficerów - Mamy za mało możliwości, aby skutecznie działać.
- Gdyby tak pan generał dał nam więcej czasu... - dodał kolejny oficer.
- To co? Zginą kolejne ofiary, a my nadal nic z tym nie będziemy robić, tak?! - krzyknął wściekle generał - Nie! Dość tego dobrego! Odbieram wam sprawę Zodiaka! Wam wszystkim!
- Ale panie generale...
- DOŚĆ! Mieliście już dość czasu, aby namierzyć i złapać tego świra! Skoro nie potraficie tego dokonać, wezwiemy kogoś, kto zdoła to zrobić. Potrzebny nam detektyw o wielkiej inteligencji i ogromnej liczbie sukcesów na koncie.
- Herbert Jones? - zapytał jeden z oficerów.
- Nie, on obecnie przebywa na Wyspach Oranżowych i wraz ze swoją dziewczyną bada sprawę fałszerzy pieniędzy - odpowiedział generał - Nie możemy go odrywać od jego sprawy, zwłaszcza, że mamy pod ręką innego, równie genialnego detektywa, de facto dawnego ucznia pana Jonesa.
To mówiąc generał podszedł powoli do swoich podwładnych i rzekł:
- Panowie... Nakazuję wam sprowadzić do Wertanii Sherlocka Asha!
Między oficerami zaczął się szerzyć szmer niezadowolenia, a prócz tego pojawiły się także głosy, iż jest on za młody i za mało doświadczony w sprawach tego rodzaju.
- Wiem, że jest młody, ale doświadczenia mu nie brakuje - odparł na to generał policji - Poza tym pamiętajmy, że został trzykrotnie odznaczony za swoje zasługi dla policji i wymiaru sprawiedliwości, nie mówiąc już o tym, że znacznie się przyczynił do zniszczenia organizacji Rocket. Jestem więc zdania, iż tylko on będzie w stanie nam pomóc. Dlatego nakazuję, panowie, aby skontaktować się z kapitan Jenny, aby sprowadziła ona Sherlocka Asha do Wertani.

***


Nie byłam świadkiem wyżej opisanej sytuacji. Dopiero później miałam okazję wysłuchać opowieści generała i postanowiłam zapisać tę scenę, aby wszystko w moim zapisie było całkowicie zrozumiałe. Wyżej przytoczona dyskusja odbyła się we wczesne południe tego samego dnia, w którym ja i mój ukochany odwiedziliśmy państwa Rocker, a potem razem spotkaliśmy Mewtwo, który zamiast nas pocieszyć tylko bardziej nas zaniepokoił. Po tej jakże budującej rozmowie powróciliśmy do domu Delii, w którym z trudem zdołaliśmy jakoś zapanować nad niepokojem, zajmując się zrobieniem sobie obiadu, podczas którego rozmawialiśmy sobie o tym, co się tylko da, byleby tylko nie o sprawie Mewtwo i Maćka.
- Jak myślisz, Ash? - zapytałam mojego ukochanego - Gdzie oboje zamieszkamy po ślubie?
- W sumie myślałem, aby mieszkać w Alabastii, bo w końcu mamy tu naprawdę wszystko, czego nam potrzeba do szczęścia - odpowiedział mi Ash z uśmiechem na twarzy - Ale z drugiej strony, jeśli masz inne plany, to oczywiście jestem gotów je uwzględnić w swoich rachubach.
- Jakiś ty kochany - zaśmiałam się złośliwie - Ale miło mi, że raczysz uwzględniać moje zdanie w swoich planach.
- Zawsze to robię - zachichotał Ash.
Spojrzałam na niego i delikatnie trąciłam go palcem w nos.
- Dowcipniś się znalazł. Ale tak na poważnie, to w sumie czemu nie? Moglibyśmy zamieszkać oboje w Alabastii w jakimś bardzo ładnym domku na przedmieściach.
- Tak i to najlepiej umeblowanym już od razu, żeby potem nie było problemów z kupowaniem mebli.
- Dzisiaj kupowanie mebli to nie taki znowu problem.
- Poważnie?
- Oczywiście, zwłaszcza, że jakby co, too można je kupować na raty.
Ash parsknął śmiechem.
- Kochanie, na raty to kupują tylko biedacy. My biedni nie jesteśmy i możemy sobie wziąć takie meble, jakie tylko zechcemy i to od razu. Po co potem je spłacać?
- W sumie racja. Ale wiesz co? Przypomina mi się, jak moja mama mi opowiadała, że kupowała z moim ojcem meble właśnie na raty.
- Poważnie?
- Tak i mówię ci, w jej przypadku to się najlepiej opłacało. Bo wiesz, mój tata to był z bardzo bogatej rodziny, ale jak się ożenił z moją mamą, to dopływ kasy od rodziców się skończył i musiał sobie sam radzić.
- Czyli co? Klasyczny mezalians?
- Można tak powiedzieć.
- Nigdy wcześniej mi o tym nie wspominałaś.
- A tak jakoś się złożyło. Nie było okazji i w sumie sama nie wiem, czemu teraz mnie naszło, aby to zrobić.
- Może to przez te rozmowy o ślubie.
- Pewnie tak - uśmiechnęłam się czule do Asha - Kocham cię.
- Ja ciebie też - odpowiedział mój ukochany.
Ash uśmiechnął się wesoło, po czym nagle podszedł do gramofonu i włączył jedną płytę, z której po chwili poleciała wesoła muzyka. Mój luby, ledwie ją usłyszał, a zaraz zaczął się wygłupiać i podrygując przede mną zaprosił mnie na wspólne śpiewanie, połączone w rzecz jasna z tańcem oraz wygłupami. Nie umiałam mu odmówić, zwłaszcza, iż znałam i lubiłam tę piosenkę. A szła ona tak:

ASH:
Gdy się dziadek mój i babcia pobrali...

JA:
To co?

ASH:
To się długo, bardzo długo urządzali.
Kupowali szafy, stoły, dąb i jesion,
By świeciły, by zdobiły lat sześćdziesiąt.

JA:
No tak.

ASH:
Dziś obyczaj ten wydaje się banalny...

JA:
Pewnie.

ASH
Dziś kupuje się mebelek funkcjonalny.

JA:
Dobry, tani, funkcjonalny.

ASH
Dziś bardzo się zmienił świat...

JA:
Bo mamy już system rat.

ASH:
Każdy człek ma prawo tak sobie marzyć.

JA:
Tu będzie do pracy kąt...

ASH:
A widok na miasto stąd,
Tapczan tu...

JA:
I radio do snu.

RAZEM:
Kupimy stół, przy stole tym ja i ty.

ASH:
Ach, jaki dziś wspaniały obiad był!

JA:
A szafa tam, koło drzwi.

ASH:
I setka wieszaków i...

JA:
I ten pan co śpiewał mi tak: Kochana!

RAZEM:
Dziś bardzo się zmienił świat,
Bo mamy już system rat
Każdy wie, że może tak być.


JA:
Może mówię czasami od rzeczy...

ASH (z kpiną):
Czasami.

JA:
Lecz uważaj żeby nas nie zjadły rzeczy.

ASH:
He he!

JA:
W dawnych czasach wszak bywały takie gafy...

ASH:
Co?

JA:
Że człek świata nie dostrzegał zza swej szafy.

ASH:
He he he!
My nadziei nie stracimy przez byle co,
Wszak wiadomo, że te rzeczy się rozlecą.

JA:
Starczy na miodowy miesiąc.

RAZEM:
Dziś bardzo się zmienił świat,
Bo mamy już system rat.
Każdy z nas ma prawo tak sobie marzyć.

JA:
Oddzielny dla dzieci kąt...

ASH:
Dziewczynka ma włosy blond...

JA:
A tam śpi Kleofas, nasz kot.

RAZEM:
A kiedy ktoś na przykład rozgniewa się,
To stłucze coś wołając słowa te:

ASH:
W tym domu na gracie grat...

JA:
To wszystko przez system rat...

ASH:
W szafie tkwi bez przerwy ten pan (Kochana).

RAZEM:
Dziś bardzo się zmienił świat,
To wszystko przez system rat,
Każdy wie, że może być tak.

Po zaśpiewaniu tej piosenki parsknęliśmy oboje śmiechem, a Pikachu i Buneary (obserwujący cały nasz występ) zaczęli nam wesoło klaskać. Widać  nasze wygłupy bardzo im się spodobały, podobnie jak i nam samym.
- Dobra, kochanie - zachichotałam po chwili - Obiad i ten jakże fajny występ artystyczny się skończył, to teraz pora zająć się obowiązkiem mycia naczyń. Idziemy więc, panie przyszły mężu! Ja zmywam, ty wycierasz.
- Hej, kochana! Tylko bez takich! Jeszcze nie jesteś panią żoną, a już się zaczynasz rządzić w naszym domu?! - zaśmiał się Ash.
- Nie, ja się nie rządzę, skarbie.
- To dobrze.
- Bo to nie mój dom. W swoim będę się rządzić, ile tylko zechcę. A póki co jestem milutka.
- Czyli co? Po ślubie pokażesz różki diabelskie?
- A żebyś wiedział.
To mówiąc zanuciłam wesoło taką starą, wesołą piosenkę:

A po ślubie słońce nam zaświeci
I będziemy mieli dużo dzieci.
A po ślubie to zobaczysz,
Jaka jestem uparta,
Jaka zołza rozdarta,
Pantoflarzu mój.
Pantoflarzu mój.

Ja i Ash parsknęliśmy śmiechem i poszliśmy zmywać po obiedzie. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że niedługo potem mieliśmy mieć bardzo mało powodów do śmiechu. A wszystko przez wizytę, która nastąpiła jakąś godzinę później.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...