niedziela, 28 października 2018

Przygoda 118 cz. II

Przygoda CXVIII

Udane wakacje cz. II


Statkiem dopłynęliśmy do Niemiec, skąd potem przesiedliśmy się do autokaru podróżnego, którym dojechaliśmy na miejsce, czyli do Łeby. To była naprawdę bardzo przyjemna podróż i to wbrew temu, co opowiadał nam John Scribbler, chociaż Ash zauważył, że to dotyczyło podróży po całej Polsce, a nie tylko podróży z jednego kraju do Polski, więc cóż... Mieliśmy wielkiego farta, że nam się udało trafić na jakiś porządny pojazd i godziwe warunki podróży.
Tak czy inaczej naprawdę mieliśmy bardzo przyjemną podróż, a potem też dotarliśmy do bardzo przyjemnego miejsca, którym była Łeba. Nie będę ukrywać, to miasto było rzeczywiście zachwycające i wręcz od pierwszej chwili, kiedy tylko je zobaczyłam, poczułam do niego ogromną sympatię. Te piękne widoki, te wszystkie budynki, połączone z piękną, słoneczną pogodą dodającą uroku ulicom oraz ludziom, które po nich chodzą... Tak, John nas zdążył uprzedzić, abyśmy nie liczyli na to, iż w tym miejscu będzie ciepło, bo w Polsce bywa często chłodno i to nawet latem, ponieważ zimny prąd skandynawski idzie na ten kraj z północy, a prócz tego należy też pamiętać o prądzie syberyjskim, który idzie ze wschodu.
- Mówię wam, ten kraj po prostu miał pecha w ustawieniu się i to od samego początku. A to wszystko dlatego, że jak Lech, Czech i Rus oraz ich przyrodni brat Deutschland zakładali swoje kraje, to poszli każdy w swoją stronę, a Lech leniuch pozostał na miejscu, mając wszystkich braci z każdej strony - pomijając stronę północną, skąd miał morze i prądy skandynawskie. Ale cóż, Lech zawsze był leniem, a do tego jeszcze nigdy też nie grzeszył inteligencją, bo postanowił, głupek jeden, usiąść sobie na swojej miedzy, gdzie znalazł się pomiędzy Ruskimi a Niemcami, nie mówiąc już o tym, że na południu miał Pepiczków, to znaczy Czechów. No i efekty tego mamy do dzisiaj, a objawiają się one m.in. poprzez kiepski klimat. Więc w Polsce jest albo upał jak na pustyni, albo zimno jak na Syberii. Także nie liczcie na zbyt wiele w sprawie klimatu, moi kochani. Ale jeśli chodzi o widoki i atrakcje, to cóż... W tej sprawie, to ja mogę was zapewnić, że nie będziecie niczego żałować. Wiem, co mówię, bo się tam wychowywałem od najmłodszych lat. To jest jedno z najpiękniejszych miejsc na całym świecie i chętnie czasami tam wracam, choć nie chciałbym tam znowu mieszkać na stałe. Za dobrze mi w Kalos, abym miał je opuszczać. Ale cóż... Pojechać tam od czasu do czasu, to co innego. I dlatego tym chętniej polecam wam Łebę jako miejsce godne zwiedzenia.
Tak właśnie mówił nam John na niedługo przed naszym wyjazdem i nie będę ukrywać, że po zobaczeniu Łeby poczułam, że miał on rację, to miasto jest zdecydowanie jednym z najpiękniejszych miejsc na całym świecie, choć pierwszego dnia podróży nie mieliśmy okazji niczego zwiedzać. W końcu nie wiedzieliśmy, co mielibyśmy konkretnie zwiedzić, a poza tym bardzo się spieszyliśmy do miejsca, w którym to byliśmy umówieni z naszym drogim gospodarzem, a tym miejscem był Nowęcin, dzielnica Łeby, zawierająca w sobie niesamowitą atrakcję w postaci enklawy Pokemonów koni. Bardzo byliśmy jej ciekawi, a poza tym nie chcieliśmy, żeby jej właściciel musiał na nas czekać dłużej niż to było konieczne.
Gospodarz, pan Włodzimierz Ross okazał się być wysokim i starszym panem w wieku sześćdziesięciu-kilku lat, posiadaczem niebieskich oczu, gładko ogolonej twarzy i przyjemnego nosa, a także siwych włosów, które miał ostrzyżone na krótko i uczesane z lekkim przedziałkiem. Ubrany był elegancko, w czarny strój, białą koszulę na guziki oraz czerwony krawat. Czekał na nas w swoim domu, do którego bardzo łatwo trafiliśmy, ponieważ enklawa Pokemonów koni była tylko jedna w całym Nowęcinie, więc każdy umiał wskazać nam do niej drogę. A poza tym mieliśmy mapę od Johna, dlatego nie było szans na zabłądzenie.
Krótko mówiąc, dotarliśmy na miejsce bez najmniejszego trudu, a gdy już to zrobiliśmy, to zobaczyliśmy enklawę, która była pięknym miejscem, pełnym drzew, roślin i uroczych zwierząt typowych dla tych terenów. Prócz nich biegały tam także stada pięknych Pokemonów koni. Nie był to dla nas jakiś niezwykły widok, bo Rapidashe i Ponyty były nam dobrze znane, ale ich widok w Łebie sprawił nam ogromną przyjemność, gdyż poczuliśmy się dzięki temu w pewnym sensie jak w domu.
- Pięknie tutaj! - powiedziała Alexa, kiedy już dotarliśmy do enklawy i zobaczyliśmy Pokemony - Naprawdę pięknie.
- Oj tak... Piękna nie można temu miejscu odmówić - zauważył dość ponurym tonem Seiyi.
Młodzieniec najwidoczniej nie był zbytnio zadowolony, ale tak prawdę mówiąc, jakoś nie mieliśmy mu tego za złe. Przecież wciąż bardzo mocno przeżywał on stratę ukochanej, która była najważniejszą istotą w jego życiu, dlatego też nie umiał tak po prostu zapomnieć o tym, że jej nie ma i czerpać radości z czegokolwiek, nawet z tak pięknego widoku jak ten.
- Och, stary - powiedział do Seiyiego Ash - Rozumiem, że taki widok cię nie rusza. Nie w sytuacji, w jakiej się znalazłeś. Ale chyba nie żałujesz, że wtedy zamieniłem ci truciznę na sodkę?
- Nie, w żadnym razie tego nie żałuję - odpowiedział mu Seiyi - Wiem doskonale, że Minako by tego nie chciała. Ale też trudno mi jakoś to tak po prostu przetrwać.
- Wiem, co czujesz - powiedziałam ponuro - Sama przez pewien czas myślałam, że Ash nie żyje i uwierz mi, wtedy także chciałam się zabić z tego powodu. Ja jednak nie miałam nikogo, kto by mnie ocalił i przeżyłam chyba tylko dlatego, że tam na górze ktoś mnie lubi.
- No widzisz. Sama więc rozumiesz, że nie można tak łatwo zapomnieć o tym, że nigdy więcej nie zobaczysz osoby, którą kochasz i która tak wiele dla ciebie znaczyła. Nigdy nie usłyszysz jej głosu, nigdy nie zobaczysz jej uśmiechu... To jest trudniejsze niż można to sobie wyobrazić.
- Wiem, ale mimo wszystko na swój sposób ja cię rozumiem, bo sama przeżywałam coś podobnego.
- Ale twój ukochany jednak przeżył i żyje dalej. A Minako nie żyje i nikt mi jej nie przywróci do życia, bo ono się skończyło i to na zawsze.
- Zaraz nam się skończy życie na zawsze, jeśli nie zejdziemy gdzieś na jakieś ubocze - powiedziała nagle Alexa.
Zaintrygowani jej słowami rozejrzeliśmy się i zauważyliśmy, że oto w naszym kierunku gna właśnie stado Rapidashów, więc szybko zeszliśmy im z drogi, aby nie skończyć pod ich kopytami.


- O rany! Było blisko! - jęknął Ash.
Pikachu przytulił mocno do siebie Buneary i zapiszczał z niepokoju, lekko ocierając sobie łapką pot z czoła.
- Nie ma co, było faktycznie blisko - powiedziałam - A myślałam, że tylko Rhyhorny mogą człowieka stratować na śmierć. A tu proszę, co się dzieje.
- Mimo wszystko musisz przyznać, że pięknie wyglądają te Rapidashe galopujące całym stadem - rzekł mój luby.
- Nie będą takie piękne, jak cię stratują - rzuciłam złośliwie.
- No, w takim wypadku, to rzeczywiście ich piękno może ulecieć jak powietrze z balonika - zaśmiała się Alexa.
- Zamiast tak stać i gadać, to lepiej znajdźmy dom pana Rossa - rzekł nagle Seiyi - Pewnie już na nas czeka.
- Nie inaczej - Ash spojrzał na zegarek i uśmiechnął się lekko - Już najwyższy czas na obiad.
- Och, Ash - zaśmiałam się - Czy ty ciągle myślisz tylko o jedzeniu, gdy sprawdzasz godzinę?
- A o czym mam myśleć? - zachichotał mój luby.
- Pika-pi! Pika-chu! - zapiszczał nagle Pikachu ostrzegawczo.
Spojrzeliśmy w kierunku, skąd przygalopowało przed chwilą całe stado Rapidashów i zauważyliśmy, że oto właśnie z tego samego miejsca pędzi kolejny Pokemon koń, a na jego grzbiecie siedzi jakaś dziewczyna w stroju do konnej jazdy. Była wyraźnie przerażona, bo próbowała ciągnąć za lejce i zatrzymać swego wierzchowca, ale nic jej to nie dało, gdyż ten dalej dawał susy przed siebie.
- Na pomoc! Niech mi ktoś pomoże! Kala, gdzieś ty jesteś?! Gabryś! Ratunku! - krzyczała przerażona kobieta.
Rapidash, na którym siedziała gnał przed siebie z zawrotną szybkością i nie chciał się zatrzymać, pomimo usilnych prób, które to podejmowała biedna dżokejka. Byliśmy tym widokiem przerażeni i rzecz jasna chcieliśmy pomóc, ale jako pierwszy z szoku ocknął się Seiyi, który podbiegł szybko do Rapidasha, wskoczył mu na grzbiet tuż za tajemniczą dziewczyną, złapał szybko za lejce i szarpnął je mocno, aż Pokemon stanął dęba i zaczął mocno wierzgać kopytami.
- Skacz! - zawołał Seiyi do dziewczyny.
Ta była w niezłym szoku i przez chwilę nie wiedziała, co ma zrobić, ale w końcu posłuchała go i zeskoczyła z konia korzystając z faktu, że akurat stoi on w miejscu. Potem Ash szybko dobiegł z Pikachu do Rapidasha, który wciąż stawał dęba, bo Seiyi szarpał go za lejce i nie dawał mu galopować, a jednocześnie z trudem utrzymywał się w siodle. Ash zaś złapał zwierzę za wędzidło przy pysku i próbował jakoś go przytrzymać.
- Spokojnie, ty ognisto-grzywa chabeto! - zawołał mój luby - Weź się przestań tak rzucać!
- Pika-pika! Pika-chu! - piszczał Pikachu.
Chwilę później dało się słyszeć tętent kopyt i podjechała do nas kolejna osoba. Była nią jakaś młoda szesnastolatka w białej koszulce, niebieskich dżinsowych spodenkach odsłaniających jej całkiem zgrabne i wydepilowane nogi (widać lubiła dbać o siebie), jak również i brązowe buty. Dziewczyna miała ciemno-brązowe włosy, a prócz tego dwoje oczu o niebieskiej barwie, w których to widać było wyraźny niepokój.
- Shizuku, czy nic ci nie jest?! - zapytała przerażona w kierunku osoby, którą właśnie ocaliliśmy.
- Nie, nic... Trochę się poobijałam, ale przede wszystkim najadłam się strachu - odpowiedziała jej dziewczyna, podnosząc się z ziemi.
Teraz dopiero miałam okazję się jej przyjrzeć. To była Azjatka o nieco żółtawej twarzy, brązowych oczach i czarnych włosach spiętych w kitkę, ale nie to było dla mnie najbardziej niezwykłe, bo bardziej od tego zaszokował mnie fakt, że doskonale znałam tę dziewczynę. No, może nie tak doskonale, ale zawsze znałam.
- Shizuku? - zapytałam zdumiona.
Azjatka spojrzała na mnie wyraźnie zaintrygowana moim pytaniem.
- A tak, Shizuku. Tak mam na imię - odpowiedziała mi - A co? Nie podoba ci się?
Nagle ją również schwycił niezły szok. Widać teraz i ona mnie poznała.
- O rany... Serena!
- Witaj, Shizuku! - zawołałam wesoło.
Już po chwili obie wpadłyśmy sobie w objęcia i uściskałyśmy się czule.
- Niesamowite! Serena Evans tutaj, w tym odległym od Hoenn miejscu - mówiła wesoło dziewczyna - Co ty tu robisz?
- Jestem na wakacjach, razem z Ashem. A ty?
- Ja też jestem na wakacjach, ale nie spodziewaliśmy się ciebie tutaj.
- Ani ja ciebie, Sereno.
- Widzę, że się znacie - powiedziała do nas nieznajoma dziewczyna, która właśnie zeskoczyła ze swego konia.
- Tak, to jest moja dobra znajoma z regionu Hoenn - odpowiedziała jej Shizuku - Dziewczyna wielkiego detektywa, który jak widzę, też tutaj jest wraz ze swoim wiernym Pikachu.
- Tak i właśnie znęca się nad biednym Huraganem - rzuciła ironicznie nieznajoma, patrząc w kierunku Asha, który to w towarzystwie Seiyiego (już stojącego na ziemi) z trudem uspokajał narowistego konia.
- Znęca? On ocalił twoją przyjaciółkę, którą ten wariat próbował zabić. Więc nie wiem, kto się tu nad kim znęca - zauważyła Alexa z dość kpiącym tonem w głosie.
Dziewczyna nie zwróciła na nią uwagę, tylko powoli wyjęła z kieszeni spodenek kostkę cukru, powoli podeszła do Rapidasha i podała mu ją. Koń powąchał ów przysmak zadowolony, po czym pochłonął go zaciekle.
- Mam nadzieję, że nie uszkodziliście Huragana podczas swojej akcji ratunkowej - powiedziała dziewczyna.
- Słucham?! - zapytał ze złością w głosie Seiyi - Słuchaj no, mała! To twoje bydlę o mały włos nie uszkodziłoby na zawsze twojej przyjaciółki! A ty zamiast się nią zająć, interesujesz się losem tego wariata?!
- Spokojnie, ja się tam wcale nie gniewam o jej brak zainteresowania - odparła na to Shizuku ironicznie - Dla Kaliny Ross konie są więcej warte od ludzi.
- Tak, przynajmniej nie gadają i nie wypominają mi niczego - burknęła dziewczyna nazwana Kaliną, po czym pogłaskała Rapidasha po łbie i dodała już spokojniejszym tonem: - Dobrze, że go nie biliście. On nie jest wcale zły. To wałach o duszy ogiera, który ciągle chce wszystkim pokazać, na co go stać. Ale jak dotąd nigdy nie traktował tak jeźdźców. Widać wyczuł, że Shizuku się go boi i postanowił to wykorzystać przeciwko niej.
- Oczywiście! Weź teraz jeszcze powiedz, że to moja wina! - rzuciła ze złością Shizuku.
- Nic takiego nie mówię, więc po co się złościsz?
- Bo mnie ktoś wkurza! Tych dwóch ocaliło mi życie, a ty nawet im za to nie podziękujesz!
- Sama przecież możesz to zrobić, prawda? W końcu to ciebie ocalili, nie mnie.


Shizuku spojrzała na chłopców przepraszającym tonem i dodała:
- Przepraszam was za kłopot i bardzo dziękuję. Uratowaliście mi życie.
- Cóż... Byliśmy w okolicy - uśmiechnął się lekko Seiyi.
- Taka nasza misja, pomagać każdemu w potrzebie - dodał Ash.
- Pika-pika-chu! - zgodził się z nim Pikachu.
- O tak, zdecydowanie. Ty chyba masz to we krwi, Ash. Już drugi raz mi pomagasz w problemach - zaśmiała się Shizuku.
- Wy się znacie? - zapytał zdumiony Seiyi.
- Tak, znamy się - odpowiedział mu Ash - To jest Shizuku, nasza dobra znajoma z regionu Hoenn. Prowadziłem kiedyś sprawę jej chłopaka, Ashera, którego zamordował jego rzekomy przyjaciel.
Kalina spojrzała z ironią na Asha i powiedziała:
- Prowadziłeś sprawę? Ty?! Weź mnie nie rozśmieszaj. Jak ty możesz niby prowadzić jakąś sprawę? Przecież nie jesteś wiele starszy ode mnie.
- Ale za to bardziej wychowany, to na pewno - powiedziałam ze złością - Ash jest detektywem i to doskonałym, trzykrotnie odznaczonym za swoje zasługi dla policji i wymiaru sprawiedliwości!
- Ulala... To w waszym świecie dzieciuchów biorą do policji? Nieźle - powiedziała ironicznie Kalina.
- Ona mówi prawdę. Ash Ketchum jest znany w szerokim kręgach jako Sherlock Ash, detektyw nad detektywami - powiedziała Shizuku.
Nazwisko mojego chłopaka sprawiło, że panna Kalina nagle przestała się głupio uśmiechać i z miejsca spoważniała.
- Sherlock Ash? Ale chyba nie ten słynny Sherlock Ash ze sprawy tych anonimowych listów i aktorki Dianthy?
- Znasz tę sprawę? - zapytał zdumiony Ash.
- Oczywiście, John Scribbler mi o niej opowiadał - wyjaśniła Kalina podnieconym tonem - To była naprawdę niesamowita przygoda. A jak raz byłam na wakacjach w Kalos z moim chłopakiem, to poszliśmy razem do kina na film z Dianthą, który powstał na podstawie powieści Scribblera. I tam też spotkałam przypadkiem Dianthę. Dała mi autograf, a ja zapytałam ją o to, czy ta sprawa, o której opowiadał mi John, to prawda. Potwierdziła i mówiła, że ocaliłeś jej wtedy życie.
- Ocaliłem życie? Gruba przesada. Bardziej Serenie ocaliłem życie, bo to ją wtedy o mało nie zabili - wyjaśnił Ash.
- Serena?! - Kalina spojrzała teraz na mnie - Ale chyba nie ta Serena z Kalos, dziewczyna Sherlocka Asha, którą John Scribbler nazywał Watsonem w spódnicy?
- Obawiam się, że jednak ta sama - zaśmiałam się delikatnie - Jestem Serena Evans, dziewczyna Asha Ketchuma alias Sherlocka Asha.
- A ja jestem Ash Ketchum alias Sherlock Ash - dodał mój luby - A to są Pikachu, Buneary, Seiyi Amasau oraz Alexandra Marey alias Alexa, moja ciotka.
- Przypomnij mi o tym jeszcze raz, a wsadzę cię tyłem na tego konia i klepnę go przez zad - rzuciła dowcipnie Alexa, która bardzo nie lubiła, jak Ash nazywał ją swoją ciocią (co ją podobno postarzało).
- Daj spokój, Alexa. Tak mi się tylko powiedziało - zaśmiał się Ash.
Kalina spojrzała uważnie na mojego chłopaka, uważnie go lustrując wzrokiem od stóp do głów.
- Wyglądasz tak, jak cię opisywał John. To naprawdę wielka dla mnie przyjemność cię poznać.
Dziewczyna wyciągnęła do Asha rękę na powitanie.
- Jestem Kalina Ross, ale możesz mi mówić Kala. Wszyscy tak na mnie mówią.
- Miło mi cię poznać - odrzekł Ash, ściskając jej dłoń - Kala? To ładne zdrobnienie. Czy to na cześć księżniczki Kali z „Gumisiów“?
- Nie, raczej na cześć przybranej matki Tarzana, bo mój tata po prostu uwielbia książki Edgara Rice’a Burroughsa. W ogóle on uwielbia literaturą klasyczną, a ja mam to po nim. Zresztą ja jestem molem książkowym. Jak mnie wciągnie jakaś książka, to po prostu mogę ją czytać i czytać całymi godzinami. Oczywiście lubię też całą masę innych rzeczy, ale książki, to ja wręcz kocham i mogę je czytać godzinami.
- Znam to uczucie. Serena zresztą też.
- O tak - potwierdziłam - Jak mamy razem z Ashem czas, to lubimy sobie poczytać, a czasami też obejrzeć jakiś ładny film.
- Ja tam filmy rzadko oglądam, wolę dobrą książkę albo jazdę konną - odpowiedziała Kalina - Czasami chodzimy z Gabrysiem do kina, ale tylko na naprawdę dobre filmy, bo bardziej niż filmy wolę książki. I oczywiście też konie. Książki i konie, to są moja wielkie pasje. Choć ostatnio to nawet zainteresowała mnie koszykówka, ale to ze względu na mojego chłopaka, który gra w szkolnej drużynie koszykarskiej.
- A właśnie, gdzie ten powsinoga? - zapytała Shizuku, rozglądając się dookoła - Myślałam, że jechał razem z tobą.
- Bo jechał, ale jego Rapidash nadepnął nagle nogą na kretowisko i się wywrócił, więc musiałam jechać sama ci na ratunek - wyjaśniła Kala - Tylko się upewniłam, że nic Gabrysiowi nie jest, a potem bardzo szybko za tobą pojechałam. Zresztą on sam mnie o to prosił mówiąc, że z nim wszystko jest w porządku.
- Mam tylko nadzieję, że rzeczywiście jest - powiedziała z niepokojem w głosie Shizuku - Nie chciałabym, żeby przeze mnie coś mu się stało.
- Spokojnie, tylko lekko się poobijał, nic więcej - odpowiedziała Kala - Zresztą już nie pierwszy raz spada z konia. Swego czasu, to nieraz zaliczył glebę. Ja również, skoro już o tym mowa. Mówię wam, te Rapidashe oraz Ponyty są wspaniałe i piękne, a do tego też bardziej inteligentne niż zwykłe konie. Bo konie są bardzo inteligentne, ale Pokemony konie jeszcze bardziej inteligentne, tylko problem z nimi jest taki, że mają swoje humory. Choćby Huragan, który zgrywa ogiera, a tak naprawdę daleko mu do niego. Dziadek sądził, że jak mu się przytnie to i owo, to się uspokoi, ale jak widać pomylił się w tej kwestii.
- Dziwi cię to? A gdyby tak tobie przycięli to i owo, też byś skakała z radości? - rzuciła ironicznie Alexa.
- Ale zaraz... Niby co mieliby jej przycinać? - zapytał zdumiony Seiyi - Ona chyba nie ma niczego takiego, co można jej przyciąć.
- Spokojnie, każdemu można coś przyciąć, jeśli się tylko chce - rzekła na to dowcipnie Alexa.
- Tak, na przykład palce szufladą - zaśmiałam się.
Po chwili wszyscy zaczęliśmy się śmiać, a atmosfera zrobiła się o wiele przyjemniejsza.
- Wybaczcie mi to niegrzeczne powitanie, ale nie chciałam uwierzyć w to, że taki młody chłopak jak ty może być detektywem - rzekła po chwili Kalina do Asha - John mówił wprawdzie, że jesteś w wieku Gabrysia, ale nie chciało mi się w to wierzyć. Poza tym nie miałam pojęcia, że to ty. Tutaj niejeden gamoń się kręci i popisuje, co to on nie umie i wyrywa na to laski.
- Spokojnie, ja tam nikogo wyrywać nie zamierzam. Mam już swoją dziewczynę i ona mi wystarczy do końca życia - uśmiechnął się Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
Kalina spojrzała na niego zachwycona.
- A to jest ten słynny Pikachu? Twój wierny towarzysz na dobre i na złe? John o nim też sporo mówił.
- Tak, Pikachu to mój wierny kumpel. Przeżyliśmy razem niejedną przygodę. Dzięki jego pomocy nieraz wyszedłem cało z opresji i to jeszcze takich, w których sam nigdy nie dałbym sobie rady.
- Oj, weź nie bądź taki skromny. Jestem pewna, że dałbyś sobie radę z każdym problemem sam jeden, choć oczywiście z przyjaciółmi zawsze jest raźniej, zwłaszcza z przyjaciółmi wypróbowanymi w biedzie.
Po tych słowach dziewczyna westchnęła głęboko.
- Właśnie, przyjaciele wypróbowani w biedzie... Niestety, nie wszyscy potrafią być w biedzie tacy sami jak w dobrobycie, jak mawia mój dziadek.
- Ciebie zawiedli przyjaciele? - zapytałam smutno.
- Tak, kilku z nich - odpowiedziała ponuro Kala - Ale za to pomógł mi wtedy ktoś, kogo z kolei ja zawiodłam. Ironia losu, co nie?
- Tak, ironia. Nawet nie wiesz, jak często się z nią stykamy - rzekł Ash filozoficznym tonem.
- Pika-pika - potwierdził Pikachu.
Wtem z lasu wyszedł jakiś wysoki dziewiętnastolatek. Był to uroczy i sympatyczny, ciemny blondyn o niebieskich oczach, ubrany w niebieskie dżinsy, czarną, skórzaną kurtkę i białą koszulę. Prowadził za uzdę jakiegoś Rapidasha, który lekko utykał na nogę.
- Gabryś! Wszystko dobrze? - zapytała z niepokojem Kalina, szybko do niego podbiegając.
Dziewczyna rzuciła się chłopakowi na szyję i delikatnie go uścisnęła. Ten zaś jęknął z bólu, a ona szybko przeprosiła go za swoje zachowanie, po czym dodała:
- Mój biedaku, boli cię jeszcze?
- Spokojnie, to nic. Ale znam innego biedaka, którego powinien zaraz obejrzeć weterynarz - to mówiąc chłopak wskazał ręką na Rapidasha - Mam nadzieję, że nie okulał.
- Na pewno nie, w końcu ma na imię Twardziel - zachichotała Kala i spojrzała na nas - Ale zobacz, mamy gości i nie zgadniesz, kto to taki.
- Kto? Elvis Presley? - zachichotał chłopak.
Kala przewróciła oczami w złośliwy sposób.
- Stać cię na coś lepszego.
- To nie wiem, kto to taki.
- Nigdy nie zgadniesz.
- Skoro nigdy, to nawet nie będę próbował tego zrobić.
- Weź już przestań sobie żartować. Ja mówię poważnie. Nasi goście to nie byle kto. To są sami Ash Ketchum i Serena Evans.
Chłopaka wyraźnie zamurowało, gdy tylko usłyszał nasze nazwiska. W wielkim szoku spojrzał na nas pytająco.
- Niemożliwe... Ash Ketchum? Sherlock Ash? I jeszcze do tego Serena Evans? Doktor Watson w spódnicy?
- Oni sami - potwierdziła wesoło Kala i spojrzała na nas - A to jest mój chłopak, Gabriel Makowski.
- Gabryś, do usług - przedstawił się chłopak, lekko uchylając głowę na znak szacunku i podszedł powoli w naszą stronę - To dla mnie zaszczyt was poznać. John Scribbler i Diantha opowiadali wam o nas. Zawsze chcieliśmy się z wami kiedyś spotkać.
- No proszę, gdzie byście nie poszli, to zaraz znajdujecie swoich fanów - zażartowała sobie Alexa.
- Oj, żeby tylko nie było z nimi tak, jak z Macy - zaśmiałam się.

***


Na szczęście, nie było tak samo jak z Macy. Było o wiele lepiej, bo Kala nie zachowywała się jak wariatka na widok Asha i nie planowała zaraz przyszłości z nim i to po pięciu minutach znajomości, tylko była bardzo podekscytowana możliwością spotkania swojego wielkiego idola, ale mimo tego zachowywała się normalnie, a prócz tego jeszcze zabrała nas do domu swojego dziadka, którym to był oczywiście Włodzimierz Ross, człowiek, u którego mieliśmy się zatrzymać podczas naszego pobytu w Łebie. Bardzo się on ucieszył z naszego przybycia, podobnie jak i z tego, że ocaliliśmy od nieszczęścia Shizuku.
- Naprawdę to dla mnie wielki zaszczyt gościć was u mnie - rzekł pan Włodzimierz, gdy w końcu się zjawiliśmy u niego - John Scribbler niejeden raz tu bywał i o was opowiadał. Cieszę się, że mogę wreszcie poznać.
- My także się z tego cieszymy, panie Ross - powiedziałam.
- To dla nas prawdziwa przyjemność - dodał Ash.
Pikachu i Buneary zapiszczeli potwierdzająco.
Ponieważ opisałam już nieco wcześniej wygląd starszego pana, to nie będę tutaj się silić na powtarzanie go. Powiem więc jedynie tyle, że już sam wygląd tego człowieka budził naszą sympatię, a co dopiero jego charakter, który także był nad wyraz przyjemny. Pan Włodzimierz Ross okazał się być bowiem człowiekiem miłym, sympatycznym i przyjaźnie nastawionym do ludzi. Prócz tego bardzo kochał konie, zarówno te zwykłe, jak i pokemonie, co też wyraźnie odziedziczyła po nim jego wnuczka.
- Mówię wam, Kala zawsze kochała konie - powiedział pan Ross, gdy już siedzieliśmy w jego domku przy kominku i jedliśmy obiad - Odkąd tylko nauczyła się chodzić, to zaraz nauczyła się jeździć. Kochała konie i to tak bardzo, że potem rodzice kupili jej konia, którego nazwała Blue Lady. Do dzisiaj zresztą ta klacz żyje i ma się dobrze, tylko nie ma jej tutaj, bo jest trzymana w stadninie znajomych mojego syna, a ojca Kali.
- A ta stadnina, to gdzie jest? - zapytałam.
- Niedaleko Warszawy. To tam mieszkam na co dzień - odpowiedziała Kala z uśmiechem - A tutaj przyjechałam na wakacje. Gabryś przyjechał wraz ze mną, bo chcemy razem się sobą nacieszyć, a przy okazji też mamy blisko do Trójmiasta.
- Trójmiasta? - zdziwił się Seiyi.
- To są trzy miasta nad Bałtykiem połączone ze sobą tak, że niemalże tworzą jedną całość - wyjaśniła Alexa - Nazywają się one Gdańsk, Gdynia i Sopot. Pamiętam je bardzo dobrze, chociaż ostatnim razem widziałam je prawie dwadzieścia lat temu. Ale wiecie, tak ogromnego wrażenia jak to, którego doznałam wtedy nigdy nie zapomina. Zapamiętuje się je świetnie, a już zwłaszcza, gdy jesteś małym dzieckiem.
- Rozumiem - powiedziała Kala - A więc byłaś tutaj ostatni raz jakieś dwadzieścia lat temu.
- Tak. Byłam wtedy w Łebie, ale nie tylko, bo prócz tego zwiedziłam także i Trójmiasto. Byłam na tej wycieczce z dziadkiem. Mój dziadek był znakomitym pisarzem i wielkim artystą scenicznym. Pisał książki, a prócz tego występował na scenie. Śpiewał piękne piosenki różnych znakomitych wykonawców, ale robił to tak fenomenalnie, że proszę siadać.
- Dziękuję, postoję - zaśmiał się Włodzimierz Ross.
- A wiecie, że tutaj też niedługo będzie urządzany koncert? - zapytał Gabryś podnieconym tonem.
Kalina uśmiechnęła się z lekkim politowaniem i dodała:
- To akurat żadna nowość. Tutaj co chwila urządzane są koncerty lub występy kabaretowe, więc to nic nowego.
- O! To ciekawe - powiedziała z uśmiechem Alexa - Pamiętam występ mojego kochanego dziadka na koncercie w Sopocie. To był jeden z jego ostatnich występów i dlatego też postarał się, żeby był jak najlepszy. I taki też był. Pamiętam go bardzo dobrze, bo sama też brałam w nim udział.
- Serio? - zapytałam zdumiona - Nigdy nam tego nie mówiłaś.
- A co zaśpiewaliście? - spytał Ash.
- Pika-pika-chu? - zapiszczał Pikachu.
- Oj, różne piosenki, ale jedną szczególnie pamiętam.

***


Konferansjer stanął przed mikrofonem zapowiedział, że oto za chwilę wystąpi znakomity artysta z regionu Sinnoh, Hubert  Marey alias Kronikarz. Publiczność powitała tę wiadomość gromkimi brawami, a ów geniusz słowa pisanego i śpiewanego po chwili wyszedł na scenę ubranego w elegancki strój, a towarzyszyła mu ośmioletnia dziewczynka o brązowych włosach i w zielonej sukience. Była przeurocza, zwłaszcza w oczach swojego dziadka, który puścił jej oczko, a potem dał znak, aby siedząca przy pianinie z boku sceny Ambipom o imieniu Chiquita, który zaczęła walić swoimi łapkami w klawiaturę, aż poleciała z niej melodia. Wtedy to Kronikarz zaczął śpiewać wesołym głosem:

Raz Noe wypił wina dzban
I rzekł do synów: Oto
Przecieki z samej Góry mam.
Chłopaki, idzie potop!
Widoki nasze marne są
I dola przesądzona.
Rozdzieram oto szatę swą.
Chłopaki, jest już po nas!

Jego wnuczka zwana Alexą szybko przejęła po tych słowach pałeczkę i zaśpiewała:

A jeden z synów - zresztą Cham,
Rzekł: Taką tacie radę dam:

Róbmy swoje!
Pewne jest to jedno, że
Róbmy swoje!
Póki jeszcze ciut się chce.
Skromniutko, ot, na własną miarkę
Zmajstrujmy coś, chociażby arkę!
Tatusiu: Róbmy swoje! Róbmy swoje!
Może to coś da? Kto wie?

Ambipom wesoło przygrywała na pianinie, podczas śpiewania przez Alexę tych słów, a tymczasem dziewczynka z wielkim uśmiechem na twarzy kontynuowała występ:

Raz króla spotkał Kolumb Krzyś,
A król mu rzekł: Kolumbie,
Pruj do lekarza jeszcze dziś,
Nim legniesz w katakumbie!
Nie ciekaw jestem, co kto truć
Na twoim chce pogrzebie.
Palenie rzuć, pływanie rzuć
I zacznij dbać o siebie!

Kronikarz delikatnie ukłonił się wnuczce, mówiącej do niego wyraźnie rozkazującym tonem, po czym zaśpiewał:

A Kolumb skłonił się jak paź,
Po cichu tak pomyślał zaś:

Róbmy swoje!
Pewne jest to jedno, że
Róbmy swoje,
Póki jeszcze ciut się chce!
I zamiast minę mieć ponurą,
Skromniutko, ot, z Ameryk którą odkryjmy...
Róbmy swoje! Róbmy swoje!
Może to coś da? Kto wie?

Napotkał Nobla kumpel raz
I tak mu rzekł: Alfredzie,
Powiedzieć to najwyższy czas,
Że marnie ci się wiedzie!
Choć do doświadczeń wciąż cię gna,
Choć starasz się od świtu,
Ty prochu nie wymyślisz,
A tym bardziej dynamitu!

Alexa zachichotała wesoło i zaśpiewała:

A Nobel spłonił się jak rak,
Po cichu zaś pomyślał, jak?

Róbmy swoje!
Pewne jest to jedno, że
Róbmy swoje,
Póki jeszcze ciut się chce!
W myśleniu sens, w działaniu racja.
Próbujmy więc, a nuż fundacja wystrzeli?
Róbmy swoje! Róbmy swoje!
Może to coś da? Kto wie?

Ukształtowała nam się raz
Opinia, mówiąc: Kurczę!
Rozsądku krzyny nie ma w was,
Inteligenty twórcze!
Na łeb wam wali się ten kram,
Aż sypią się zeń drzazgi,
O skórze myśleć czas, a wam?
Wam w głowie wciąż drobiazgi!


Kronikarz udawał przygnębionego tymi słowami, po czym zaśpiewał:

Opinia sroga to, że hej,
Odpowiadając przeto jej:

Róbmy swoje!
Pewne jest to jedno, że
Róbmy swoje!
Bo jeżeli ciut się chce,
Drobiazgów parę się uchowa:
Kultura, sztuka, wolność słowa.
Kochani!
Róbmy swoje! Róbmy swoje!
Może to coś da? Kto wie?

Alexa zachichotała i patrząc w kierunku publiczności zaśpiewała:

Rodacy!
Róbmy swoje!
A ty, widzu, brawo bij!
Róbmy swoje!
A ty nasze zdrowie pij!
Niejedną jeszcze paranoję
Przetrzymać przyjdzie robiąc swoje!
Kochani!
Róbmy swoje! Róbmy swoje!
Żeby było na co wyjść!

Kronikarz zaśmiał się wesoło i patrząc na publiczność zaśpiewał:

Suplement:
Minęły lata, proszę pań,
I chmurzy lico moje,
Że dziś wczorajszy byle drań
Też śpiewa „Róbmy swoje!”.
I w mądrych ludziach przygasł duch,
Choć ciągle im tłumaczę,
Że gdy to samo śpiewa dwóch,
To nie to samo znaczy!

Alexa przybrała władczy oraz strofujący ton, po czym delikatnie grożąc dziadkowi palcem zaśpiewała:

Inteligencie, wstydź się waść!
Nie pozwól sobie śpiewki kraść!

Następnie dziadek i wnuczka jednocześnie zaśpiewali:

Róbmy swoje!
Kładźmy zbroje pełne wgięć!
Róbmy swoje!
Wróćmy słowom sens i chęć!
Twarz wróćmy słowu, bo bez twarzy
Największe słowo nic nie waży!
Rodacy!
Róbmy swoje! Róbmy swoje!
Na tym dziś się skupmy
I z uporem róbmy swoje 95!

Występ ten zakończyła ogromna burza oklasków, które artyści przyjęli z wielką radością, kłaniając się swojej publiczności, bardzo zadowoleni z tego, że publiczność jest uradowana.

***


Alexa opowiedziała nam o słynnym występie swojego dziadka, który to występ tak mocno zapadł jej w pamięć, zwłaszcza dlatego, że był ostatnim występem, w którym osobiście brała udział, a zarazem również jednym z ostatnich występów Kronikarza, gdyż człowiek ten umarł jakiś rok później, pozostawiając swoich bliskich w ogromnej żałobie, a już szczególnie Alexę, która kochała dziadka nad życie. Dlatego cieszyła się, że może teraz tu być i znowu zobaczyć miejsce, w którym to swego czasu ona i jej dziadek dali popis swoich artystycznych umiejętności, sprawiając w ten sposób ogromną radość sobie i innym.
Po zakończeniu opowieści Alexy, korzystając z faktu, że oto właśnie skończyliśmy jeść obiad, poszliśmy razem z naszym gospodarzem zobaczyć jego gospodarstwo. A było na co popatrzeć, było. Piękny drewniany domek zarówno z zewnątrz, jak i z wewnątrz piękny, a do tego stajnia z kilkoma Rapidashami i Ponytami, a także piękny i bardzo duży wybieg dla owych Pokemonów, na którym to młodzi i zazwyczaj także niedoświadczeni ludzie trenowali jazdę. Wybieg ten był, rzecz jasna, otoczony sporym ogrodzeniem, które miało pilnować, aby żaden podopieczny pana Rossa się nie wymknął podczas treningu. Przyznaję, że gdy oglądałam ten wybieg, to przypomniało mi się moje dzieciństwo i czasy, kiedy to na podobnym wybiegu ćwiczyłam jazdę na Pokemonach, choć to nie były Rapidashe, a Rhyhorny.
- Jak tu pięknie - powiedział Ash z zachwytem w głosie.
Pikachu i Buneary, którzy usadowili się na ogrodzeniu tuż obok niego, poparli Asha wesołymi piskami.
- Przypomina mi to wybieg u mojej mamy - dodałam.
Kalina i Gabryś spojrzeli na mnie z zainteresowaniem.
- Chcesz powiedzieć, że też jeździłaś na Rapidashach od najmłodszych lat? - zapytała panna Ross.
- No, nie do końca - odpowiedziałam wesoło - Ja uczyłam się jazdy od najmłodszych lat, ale nie na Rapidashach, tylko na Rhyrhonach. To są takie jakby Pokemony nosorożce.
- Nosorożce?! - jęknął Gabryś - Chyba strasznie trudno na nich jeździć.
- Oj, uwierz mi, strasznie trudno - potwierdziłam - Ja to ciągle z nich zlatywałam i lądowałam nosem w ziemi. Ale w końcu jakoś nauczyłam się na nich jeździć, choć nie było to łatwe.
- Ja też się uczyłem jeździć od dziecka na Pokemonach, ale bardziej na Ponytach i Rapidashach - wyjaśnił Ash - Moi wujek i ciocia mieli kilka takich Pokemonów i użyczali je dzieciakom chętnym do treningów. No i ja byłem jednym z chętnych.
- Ja tam nigdy nie miałem okazji jeździć na Rapidashach - powiedział Seiyi.
- Poważnie? - zdziwiła się Shizuku - A dzisiaj to niby co zrobiłeś, gdy mi pomogłeś?
- To była wyjątkowa sytuacja. A poza tym, to miałem już do czynienia z Taurosami oraz Rhyhornami, dlatego wiedziałem, co robić, gdy zdziczeją i poniosą razem z jeźdźcem. Ale tak poza tym, to na Rapidashach nigdy nie jeździłem.
- To może byś spróbował?
- Właśnie! To świetny pomysł! - zawołała wesoło Kalina - Jeśli chcesz, chętnie cię nauczę! Gabrysia nauczyłam, więc ciebie też nauczę.
- Jasne, uczyłaś mnie - zaśmiał się Gabryś - Sam się nauczyłem i to w podobnym czasie, co ty. W sumie to chyba oboje zaczęliśmy w tym samym czasie trenować jazdę konną.
- Tak, ale potem ty ją porzuciłeś na rzecz koszykówki.
- Czego ty potem nie mogłaś mi darować, jakbym popełnił straszną zbrodnię.
Kala pokiwała smutno głową na wspomnienie tego faktu, który raczej nie przynosił jej chluby.
- Tak, pamiętam i bardzo teraz tego żałuję. To było strasznie głupie i szczeniackie. No, ale potem ponownie zacząłeś trenować, choć i tak zawsze wolałeś grę w kosza od jazdy konnej.
- No proszę, to z ciebie musi być niezły koszykarz - rzekła wesoło Alexa, a jej Helioptile zapiszczał przyjaźnie, z zaciekawieniem przyglądając się chłopakowi.
- Jest świetny - potwierdziła Kala - A ostatnio też bardzo dobrze radzi sobie w siodle. I wiecie co? Z chęcią oboje was wszystkich podszkolimy w tej dziedzinie. To znaczy wszystkich poza Ashem i Sereną, bo oni podobno umieją jeździć.
- Jakie znowu „podobno“? Na pewno! - zawołałam wesoło.
- Niech będzie, że na pewno - uśmiechnęła się dowcipnie Kala - Ale gadać to sobie każdy może. Jak zobaczę was w siodle, to uwierzę. A Seiyi mógłby się podszkolić.
- Ja go chętnie poduczę - zaproponowała Shizuku.
- A dziękuję ci bardzo za takie lekcje - rzucił trochę złośliwie Seiyi - Jak będziesz jeździć tak, jak dzisiaj, gdy się poznaliśmy, to obawiam się, że wiele mnie nie nauczysz.
Dziewczyna zarumieniła się mocno na twarzy, ale Kala szybko wzięła ją w obronę.
- Weź się jej tak nie czepiaj, Seiyi. Na Huraganie to każdy mógłby mieć problemy, bo to niezły bzik i drań!
- No właśnie! A propos, Huragan od pierwszego idzie do zaprzęgu! - rzucił gniewnym głosem Włodzimierz Ross, patrząc przy tym uważnie na wyżej wzmiankowanego Pokemona, który właśnie biegał po wybiegu wraz z innymi Rapidashami - Słyszałeś, ty wredna chabeto?! Skończyły się żarty, a zaczęły się schody! Nie będziesz mi więcej wstydu przynosić!
- Ty też chciałabyś się nauczyć jeździć? - zapytała Alexę Kala.
Dziennikarka pokręciła przecząco głową.
- Nie ma mowy. Ja umiem jeździć konno, a poza tym w moim stanie, to mi raczej nie wolno uprawiać takich ekscesów.
- A co? Jesteś chora?
- Można tak powiedzieć. I muszę o siebie dbać, więc sama rozumiesz... Jak na razie niewskazane jest, abym jeździła konno. Może innym razem, ale jeszcze nie teraz.
Kala pokiwała głową ze zrozumieniem, po czym oparła się o barierkę wybiegu dla koni i zaczęła sobie nucić piosenkę:

Może kiedyś innym razem,
Dziś na razie nie.
Dzisiaj głowa jest pod gazem
I nie wie, czego chce.

Ash zachichotał, gdy usłyszał ten utwór i dośpiewał jego dalszy ciąg, który szedł tak:

Dni się robią coraz krótsze.
Może jutro czy pojutrze
Będze lepiej. Dziś jest jeszcze źle.

Kala spojrzała na niego zaintrygowana i powiedziała:
- Nie wiedziałam, że znasz ten utwór.
- Dużo jeszcze o mnie nie wiesz. Tego, że jestem Sherlockiem Ashem też nie wiedziałaś.
Dziewczyna opuściła smutno głowę w dół, kiedy tylko usłyszała ten przytyk ze strony Asha.
- Przepraszam za tamto. Po prostu nie miałam pojęcia, że jesteś tylko trochę starszy ode mnie - powiedziała Kala po chwili - John Scribbler nigdy mi nie powiedział, ile ty i Serena macie lat. Sądziłam, że jesteście w jego wieku. W końcu tacy sławni detektywi jak wy mieliby być nastolatkami?
- A widzisz, a jednak nimi jesteśmy. Życie jest pełne niespodzianek - odpowiedział nie bez złośliwości Ash.
- To prawda - wtrąciłam się do rozmowy - Sami co jakiś czas na takie trafiamy. Choćby zobacz sobie kwestie języka wspólnego dla regionów. Czy uwierzyłabyś, że jest on tak podobny do waszego?
- A to akurat nie jest nic niezwykłego - powiedział Włodzimierz Ross - Regiony zawsze były zamieszkałe przez ludzi, ale tworzyli oni w nich tylko takie drobne państewka, które bardzo szybko upadały. Dopiero emigranci w epoce wielkich odkryć geograficznych zaczęli je zaludniać i tworzyć w nich królestwa oraz silne państwa. Wśród tych emigrantów było wielu Polaków, dlatego też, kiedy tak w XIX wieku regiony wpadły na pomysł stworzenia wspólnego języka dla świata z Pokemonami, to przeważył tutaj polski, bo okazało się, że Polaków jest tam najwięcej i to oni mieli tu najwięcej do powiedzenia. Oczywiście polski język jest dość trudny, dlatego usunięto z niego wiele słów i sporą część gramatyki, na której cudzoziemcy potrafią sobie połamać język. To wszystko zastąpiono słowami i gramatyką reszty języków, które występują w regionach. Powstało z tego takie pokemonie esperanto, ale oczywiście z przewagą polskiego.
Dobrze znałam historię regionów oraz powstania języka wspólnego dla nich, więc potwierdziłam słowa pana Rossa kiwnięciem głowy i dodałam:
- Zgadza się, chociaż i tak w regionach większość gada po angielsku, a duża część też po francusku i niemiecku, reszta zaś jak chce. Bo po prostu języka wspólnego wszyscy od dziecka się uczą, ale uczą się także zawsze jakiegoś drugiego języka (najczęściej angielskiego, choć to wiele zależy od tego, kto bliżej jakiego kraju się wychowuje) i zazwyczaj wolą posługiwać się tym drugim.
- Czyli krótko mówiąc, nauka wspólnego języka jest obowiązkowa, ale posługiwanie się nim już nie - zauważyła ironicznie Kala.
- Dokładnie tak - potwierdziłam.
- Paranoja - zachichotała dziewczyna i pokręciła lekko głową na znak niedowierzania.

***


Seiyi dał się przekonać do odbycia choćby próbnej nauki jazdy konnej, dlatego Shizuku razem z panem Rossem postanowili zacząć go uczyć, a ja i Ash chcieliśmy bardzo pójść na plażę, więc Kalina i Gabryś zabrali nas tam. Cała nasza czwórka pojechała do tego jakże pięknego miejsca na rowerach, a w podróży tej oczywiście towarzyszyli nam Pikachu i Buneary, którzy z piskami pełnymi zachwytów obserwowali całą okolicę, nie tylko nową dla nich, ale też i bardzo miłą. Poza tym było naprawdę na co popatrzeć.
Dość łatwo i prędko dotarliśmy do celu naszej podróży, czyli na plażę. Zostawiliśmy rowery w miejscu do tego przeznaczonym, przypinając je do owego miejsca klamrami, aby nikt nam ich nie ukradł, po czym poszliśmy wszyscy razem nacieszyć się morzem. Było już co prawda popołudnie, ale pogoda była ciepła i przyjemna, więc uznaliśmy, iż żal jest nie skorzystać z tego korzystnego dla nas warunku atmosferycznego i oddaliśmy się wszyscy bardzo przyjemnej zabawie.
Gdy tylko znaleźliśmy się na plaży, to zrzuciliśmy z siebie ubrania, pod którymi mieliśmy kostiumy kąpielowe i usiedliśmy wesoło na kocu.
- No! I takie wakacje, to ja rozumiem! - zaśmiał się Gabryś - Słońce, plaża, morze...
- I piękne widoki - dodałam wesoło.
Gabryś obejrzał się na dwie zgrabne laseczki przechadzające się opodal i mające na sobie dość skąpe bikini.
- Tak... Zdecydowanie piękne - powiedział.
Kalina, która miała na sobie czerwone bikini i wcale też nie wyglądała na brzydką osobę, trąciła go lekko w ramię i mruknęła:
- Piękne widoki to masz w pobliżu, więc nie musisz się uganiać za nimi po całej plaży.
- Tak, masz rację. Wybacz - zachichotał Gabryś.
Ash parsknął śmiechem, po czym powiedział:
- Wiecie... A propos pięknych widoków, to dobrze, że nie ma z nami Brocka i Misty.
- To wasi przyjaciele? - spytała Kalina.
- Tak. Brock to genialny kucharz, lekarz Pokemonów, a zarazem też posiadacz ogromnej wiedzy na ich temat. Ma on tylko jedną słabostkę... do ładnych dziewczyn, najlepiej skąpo ubranych.
- To nie grzech. Taki problem to ma cała masa facetów - zaśmiała się z ironią w głosie Kala - No, a ta cała Misty? To jego dziewczyna?
- Jeszcze nie, jednak wszystko jest na dobrej drodze, aby nią została - odparłam wesołym tonem - Zwłaszcza, że kiedy Brock wariuje na widok ładnych dziewczyn, to Misty zaraz go ciągnie za ucho, aby go uspokoić.
- Ciekawe. A więc to musi być miłość - stwierdził wesoło Gabryś.
- Też tak uważam - poparła go Kala - A wiecie co? Miłość przychodzi w najmniej spodziewany sposób. Ja i Gabryś znamy się od dziecka i zawsze się przyjaźniliśmy. Potem zerwałam z nim relacje, kiedy on zamiast wraz ze mną trenować jazdę konną, wybrał koszykówkę.
- Tak, wspominałaś nam o tym - powiedziałam - Ale w końcu się oboje dogadaliście, skoro jesteście parą, prawda?
Kala pokiwała smutno głową na znak potwierdzenia moich słów i zaraz potem dodała:
- Zgadza się, ale najpierw musiałam strzelić focha i śmiertelne się na niego obrazić. Teraz wiem, że to było żałosne i debilne z mojej strony. Ale wtedy to ja byłam głupim, trzynastoletnim dzieciuchem, a więc co ja tam wiedziałam o życiu i miłości? Za to byłam obrażona na niego i nie chciałam się już z nim zadawać, uważając go za największego zdrajcę wszechczasów, który zdradził nasze ideały.
- Zupełnie jak w jakieś powieści historycznej.
- Tak, bo się naczytałam ich i potem zachowywałam się niby dorośle, ale mimo wszystko żałośnie. W sumie, to im bardziej na siłę próbowałam udawać dorosłą, tym żałośniej wyglądałam. Wszyscy potrafili mnie z byle powodu rozdrażnić. Moja najlepsza przyjaciółka Iga drażniła mnie tym, że broniła ciągle Gabrysia w moich oczach, a do tego była też taka beztroska, niczym się nie przejmująca, a ja tak nie umiałam. Mój młodszy brat też mnie drażnił i to tym, że w ogóle istnieje. Rodzice zaś drażnili mnie tym, że nie potępili Gabrysia i nie zerwali relacji z jego rodzicami zaraz po tym, jak on zerwał z jazdą konną. Ech, to było żałosne i dopiero teraz to widzę. Ale wiecie co? Potem stało się nagle coś niespodziewanego. Gabryś przyszedł do mnie mówiąc, że jego mama dostała w Sopocie bardzo dobrą pracę i chce się przeprowadzić do tego miasta i zabrać go ze sobą. Jego ojciec zaś miał jeszcze pozostać w Warszawie, ale tylko do chwili, w której sam znajdzie w Sopocie pracę. Wtedy to przeraziłam się i to na poważnie, bo zrozumiałam, że jeszcze trochę i nigdy więcej nie zobaczę Gabrysia na oczy, a jakoś nie byłam w stanie się z tym pogodzić. Gabryś poprosił mnie, abym pogadała z rodzicami, a oni z jego, żeby on mógł zostać. Ale niewiele to dało, rodzice uważali, że to żadna tragedia, a ja byłam na nich wściekła, do tego Iga mnie wkurzała, bo zapisała się do cheerleaderek i przebywała przez to częściej z Gabrysiem niż ja, co mnie irytowało, chociaż wtedy jeszcze nie rozumiałam, dlaczego. Wymyśliłam potem plan, żeby drużyna Gabrysia podczas jednego meczu zaczęła celowo przegrywać i aby Gabryś (przeniesiony z powodu planowanej przeprowadzki rodziców do rezerwy) okazał się ostatnią deską ratunku dla drużyny. Plan ten Iga opowiedziała cheerleaderkom, one zaś drużynie i tak właśnie się stało. Plan ten się powiódł i proszę, Gabryś stał się jedynym filarem drużyny, a trener zaczął przekonywać jego rodziców, aby nie zabierali go do Sopotu, ale cóż... Niewiele to pomogło. Załamana więc napisałam list do Gabrysia, w którym to wyraziłam, jak bardzo mi na nim zależy i ile on dla mnie znaczy i że jeśli wyjedzie, to będzie mi go bardzo brakować. Chciałam mu dać ten list, ale zapomniałam, potem wypadł mi on z torby, a jakiś debil go znalazł i odczytał w radiowęźle. Byłam załamana i chciałam się schować przed całym światem. Udawałam chorą, aby nie iść do szkoły i przez jeden dzień mi się to udało, ale mama została wezwana do dyrektorki w sprawie tego listu i tam całą sprawę wyjaśniono i odkryto przy okazji, jak mnie i Gabrysiowi zależy na tym, aby on nie wyjeżdżał. Rodzice Gabrysia wreszcie wzięli wszystko na poważnie i znaleźli wyjście - Gabryś zamieszkał z nami.
- O! I zostaliście wtedy parą? - zapytałam wesoło.
Kala zachichotała w odpowiedzi i pokręciła przecząco głową.
- No, nie od razu. Początkowo Gabryś mówił mi, że jestem dla niego jak młodsza siostra, a mnie to pasowało. Do czasu, aż się zabujał w jednej takiej lasce (chyba było jej na imię Patrycja) dla której wariował i to tak mocno, że gdy wyjechał na święta do swoich rodziców, to potajemnie zwiał z domu, aby pojechać pociągiem do Warszawy i ją zobaczyć.
- Serio?! - zaśmiał się Ash i spojrzał na Gabrysia - Tak było?
- Jakie to romantyczne - powiedziałam.
- Ech, raczej głupie - odparł na to Gabryś - Ta dziewucha nie była tego warta, ale za późno to zrozumiałem.
- Zwłaszcza, że prędko ze sobą zerwaliście, zaś ja się zabujałam w tym dupku Kamilu - powiedziała smutno Kalina - Ech, to było strasznie głupie. Kochałam się w Gabrysiu, a zauroczył mnie Kamil. Jakie to żałosne.
- Daj spokój, każdemu się to może zdarzyć, zwłaszcza w tym wieku - rzekłam w jej obronie - Ja sama nie byłam wiele inteligentniejsza od ciebie i to mając szesnaście lat, a nie trzynaście.
- Może i tak, ale i tak wiem, jaka byłam wtedy głupia. A  Kamil był taki uroczy i miły, nowy w szkole, a do tego jeszcze pracował w wolontariacie, gdzie pomagał zwierzętom w schronisku. Tam zresztą nasza miłość (jeżeli można ją tak nazwać) rozkwitła.
- Pracowałaś w wolontariacie? - zapytałam.
- Tak, ale nie z własnej woli. To przez panią wicedyrektor, która się na mnie uwzięła, bo spóźniłam się pewnego dnia do szkoły, a to przez to, że rodzice zapomnieli mi wykupić nowy bilet miesięczny i dostałam mandat za jazdę na gapę. Parszywe kanary. Nie mają się już kogo czepiać?
- Taki ich zawód - zaśmiał się Ash.
- Pewnie, ale czepialiby się dorosłych, a nie dzieci. No, tak czy inaczej dostało mi się za spóźnienie oraz za to, że powiedziałam o wicedyrektorce kilka niemiłych rzeczy Idzie, a ta jędza to usłyszała. No i dostała mi się za to uwaga oraz praca społeczna w wolontariacie przez cały tydzień. Ale cóż... Tydzień minął, a ja dalej chciałam tam chodzić i to tylko ze względu tego dupka Kamila. W końcu oboje zostaliśmy parą, a Gabryś nawet się z nim zakolegował, choć widać było, że jest zazdrosny. A potem... Potem Kamil pokazał, na co go stać.
- A na co było go stać? - zapytałam.
- Bo widzicie, pewnego razu podczas gry w piłkę na boisku szkolnym Kamil i Gabryś grali w jednej drużynie, ale potem przyszłam ja, Gabryś zaczął na mnie patrzeć czułym wzrokiem, a Kamil ze złości rzucił piłką w Gabrysia tak mocno, że go zranił w nos aż do krwi. Oczywiście twierdził, że to przypadek i Gabryś sam mu się nawinął, ale prawda była taka, że Kamil to zrobił z zazdrości, do czego zresztą potem się przyznał. W sumie nawet schlebiała mi jego zazdrość, ale mimo wszystko agresywnej zazdrości nigdy nie popierałam.


- Kala... Mała poprawka. To ja walnąłem Kamila piłką do kosza w nos, a nie on mnie - zaśmiał się Gabryś - Ale to naprawdę nie było specjalnie. On się zagapił na ciebie, gdy graliśmy i nie zauważył podawanej mu piłki.
- Rzeczywiście, tak to się odbyło - uśmiechnęła się Kala - Ale potem on po chamsku rzucił piłką w ciebie, mając bezpośredni zamiar zrobienia ci krzywdy, prawda?
- A tak, to akurat prawda. Tak faktycznie było.
- No właśnie, a ja takich zagrywek bardzo nie lubię. Zerwałam więc z Kamilem, a niedługo potem ja i Gabryś zostaliśmy parą, bo zrozumieliśmy, że bardzo się kochamy.
- I co dalej? Żyliście razem długo i szczęśliwie? - zapytałam z ogromną wręcz nadzieją na takie zakończenie w głosie.
- Oj, to tylko w filmach tak jest. Tu tak nie było - powiedziała smutno Kalina - Niestety, tutaj los zakochanej pary potoczył się inaczej. Gabryś w wakacje zaprosił mnie do Sopotu, miło razem spędziliśmy czas, ale potem... Potem stało się tak, że on poszedł do liceum, a ja wciąż byłam jeszcze w gimnazjum. Mieliśmy dla siebie coraz mniej czasu, zwłaszcza, że on wstąpił do szkolnej drużyny koszykówki i cóż... I miał do tego kolegów i koleżanki, spędzał z nimi czas, do domu wracał późno itd. A ja miałam swoje pewne problemy, zwłaszcza z jedną taką, która pochodziła z biednej rodziny i była nowa w szkole i pewnego razu mi zabrała złośliwie parasolkę, zastępując ją swoim szmelcem. Z jakiegoś powodu, choć byłam na nią zła, to uparłam się też, żeby jej pomóc i dowiedzieć się o niej czegoś, a Gabryś mi pomagał, a ja co? Nie tylko nie byłam mu za to wdzięczna, ale wyżywałam się na nim, zwłaszcza wtedy, kiedy uszkodzeniu uległa stadnina, w której to trzymałam moją klacz Blue Lady. Uważałam, że Gabryś jest temu wszystkiemu winien swoim brakiem czasu. Wyżyłam się na nim i zaproponował, abyśmy dalej byli dla siebie tylko przyjaciółmi. Gabryś załamany zgodził się na to, a ja się jakoś zaprzyjaźniłam z tą nową koleżanką ze szkoły. Razem z nią, Igą oraz jeszcze taką jedną dziewczyną, którą poznałam wcześniej na takim jednym obozie jeździeckim, założyliśmy sobie klub miłośników jeździectwa. Nasza czwórka miała być takimi polskimi czterema muszkieterkami. Dzielnymi dziewczynami, które poza naszymi wspólnymi spotkaniami i jazdą konną do szczęścia nie potrzebują niczego, a już zwłaszcza facetów. Szybko jednak przekonałam się, jakie to było dziecinne i żałosne.
- No, zerwanie z Gabrysiem było żałosne z twojej strony, ale w sumie czemu cię to dziwi? W końcu miałaś wtedy... ile dokładnie? Trzynaście lat?
- Tak, trzynaście lat.
- No właśnie. Ile dziewczyn w tym wieku ma rozum w głowie? Ja go nie miałam.
- I ja go nie miałam, to pewne. I co? I potem obróciło się to przeciwko mnie. Gabryś zaczął udawać, że ja nie istnieję, odzywając się do mnie tylko sporadycznie. Nie robił scen ani nic, ale też unikał mojego towarzystwa jak tylko mógł. Nie znalazł sobie jednak żadnej innej dziewczyny, natomiast ja zaczęłam rozumieć, że bardzo mi go brakuje, ale duma nie pozwalała mi to powiedzieć. Ale potem raz zleciałam z roweru i sobie zdarłam kolano i kto mi wtedy pomógł? Właśnie on.
- Byłem w pobliżu i tyle - powiedział Gabryś - Każdy inny na moim miejscu by tak postąpił.
- Ale to ty mi pomogłeś. Nie inni, tylko właśnie ty - rzekła na to Kalina - Po tym wydarzeniu bardzo się do siebie zbliżyliśmy i wyjaśniliśmy sobie kilka spraw. Zrozumieliśmy też, że tak dalej być nie może i postanowiliśmy się na nowo spotykać tak, jak dawniej. Razem więc jeździliśmy przy każdej okazji konno, chodziliśmy na basen, a do tego we dwoje graliśmy w kosza. Muszę się wam przyznać, że od tego czasu bardzo polubiłam ten sport. Jest całkiem fajny. Ale cóż... Moje tzw. przyjaciółki zaczęły mieć mi to za złe, że sprowadzam Gabrysia na spotkania naszego klubu i do jazdy na Blue Lady. Szczególnie zła była ta, co to ją poznałam na tym obozie jeździeckim. Och, ta jędza, to już po prostu przechodziła samą siebie.
- W jakim sensie? - zapytałam.
- Zachowywała pewną wrogość wobec Gabrysia, a do tego jawnie mu ją okazywała. Choć potem się okazało, że po prostu się w nim bujała i była zwyczajnie zazdrosna o moje relacje z nim.
- A pozostałe przyjaciółki? Też takie były?
- Nie, były bardziej tolerancyjne, choć ta, co to była nowa w szkole, to jakoś też okazywała niechęć Gabrysiowi za to tylko, że jest chłopakiem, ale nie zawsze. W najlepszym razie po prostu się do niego nie odzywała, a w najgorszym mu dogadywała, choć to ostatnie miało miejsce raczej rzadko.
- A Iga?
- Iga jako jedyna zachowywała się normalnie, chociaż czasami też mi lekko dogadywała, że to miał być żeński klub, a ja wprowadziłam do niego chłopaka. Ale też Iga najlepiej rozumiała, dlaczego to zrobiłam. I prawdę mówiąc nie ma w tym nic dziwnego, bo przecież obie doskonale się znamy i to od najmłodszych lat. Zawsze byłyśmy jak siostry, nawet wtedy, gdy były pomiędzy nami jakieś spięcia. Trudno więc, żeby Iga mnie nie rozumiała. Ale niestety, również tylko ona jedna rozumiała, co jest grane i po cichu kibicowała mnie oraz Gabrysiowi mając nadzieję, że się znowu zejdziemy. A potem cóż... Doszło do tego, że ja i Gabryś znaleźliśmy małego koteczka z ranną łapką. Tak nas wzruszył jego los, że wzięliśmy go do mojego domu i postanowiliśmy się nim zaopiekować. Moi rodzice nie mieli nic przeciwko temu, więc został z nami na stałe. Potem jednak kiciuś nam nagle zniknął. Nie wiedzieliśmy, co się stało, ale byliśmy bardzo niespokojni. Zaczęłam go szukać i muszę wam tutaj szczerze i to z ręką na sercu powiedzieć, że tylko Gabryś mi wtedy pomagał. Żadna z moich przyjaciółek jakoś nie chciała tego zrobić. Jedna powiedziała, że ma inne sprawy na głowie, a poza tym, skoro mi towarzyszy Gabryś, to ona jest mi niepotrzebna. Druga z kolei mi powiedziała, że nie cierpi kotów i ma w nosie mojego kociambra, jak go nazwała. Iga z kolei by mi pomogła, gdyby nie to, że była wtedy chora. Życzyła nam tylko powodzenia i prosiła, żeby jej potem dać znać, czy kotek się znalazł. A więc ja i Gabryś go szukaliśmy tylko sami we dwoje (bo moi rodzice byli w pracy i nie mogli nam pomóc).
- No i co? Znaleźliście go?
- Oczywiście, że tak. Znaleźliśmy go zagubionego i przemarzniętego. Zabraliśmy go z powrotem do siebie i teraz ten biedaczek siedzi w domu i nie chce już wychodzić na zewnątrz, tak jakby się bał, że znowu nam się zgubi i już nie zdoła wrócić do domu. Wyrósł z niego taki uroczy leniuszek domowy, którego wszyscy bardzo kochamy. I on nas połączył ze sobą, bo dzięki niemu zrozumiałam, kto mi naprawdę jest oddany i kto tak naprawdę najmocniej mnie wspiera w każdym problemie - czyli Gabryś. Od tego czasu wiele zrozumiałam, a opieka nad tym naszym małym dzieciątkiem, jak go dowcipnie nazywamy, nauczyła nas wielkiej odpowiedzialności. Nawet nie wiecie, ile może nauczyć człowieka opieka nad zwierzątkiem.
Po tych słowach Kala westchnęła delikatnie i patrząc na mnie zapytała:
- No, a jak to było z tobą i z Ashem?
Ja i Ash opowiedzieliśmy jej na zmianę, w jaki sposób się poznaliśmy i jak powoli się do siebie zbliżyliśmy. Nasza opowieść bardzo zaintrygowała zarówno Kalinę, jak i Gabrysia, którzy byli wyraźnie nią zadowoleni.
- Wasza historia jest jeszcze ciekawsza niż nasza - powiedziała Kala - To jest naprawdę niesamowita opowieść. I widzę, że was szybciej do siebie ciągnęło niż nas do siebie.
- Bo widzisz, ja się wcześniej zakochałam w Ashu niż ty zakochałaś się w Gabrysiu, ale musiałam nieco poczekać, żeby on odwzajemnił to uczucie - wyjaśniłam - Tak czy inaczej naprawdę byliśmy zawsze zgranym duetem i nadal nim jesteśmy.
Spojrzałam na Asha czule, a ten położył dłoń na mojej dłoni i rzekł:
- Nawet nie wiedziałem, że takie anioły jak Serena mogą chodzić po tym świecie.
- Weź już przestań - zarumieniłam się lekko - Ja i anioł? Kto ci niby w to uwierzy?
- Nikt nie musi wierzyć. Ważne, że ja to wiem. Reszta świata nie musi.
W odpowiedzi na także jakże urocze słowa uśmiechnęłam się do niego czule.
- Raz mi mówiono, że są tu na ziemi białe anioły z skrzydłami jasnymi - wyrecytował nagle Gabryś.
- Narcyza Żmichowska - rzuciłam wesołym tonem, od razu rozpoznając autorkę tych słów.
- Znasz polską poezję? - zapytał ze zdumieniem Gabryś.
- Trochę - odpowiedziałam.
- A co cię tak nagle na poezję wzięło, Gabryś? - zaśmiała się Kala.
- A sam nie wiem. Tak jakoś - zachichotał jej chłopak.
Już po chwili wszyscy wybuchliśmy wesołym śmiechem.
- A co z tym waszym przyjacielem, Seiyim? - zapytała nagle Kala - Czy on ma jakąś dziewczynę?
Posmutniałam, kiedy o tym wspomniała i już chciałam odpowiedzieć, ale nagle usłyszałam głośny krzyk pełen przerażenia.
- Ratunku! Pomóżcie nam! Moja córka!
Zerwaliśmy się szybko z koca i rozejrzeliśmy się, aby nas zobaczyć, skąd dobiega ten krzyk. Dość prędko odkryliśmy, że miejscem, z którego on się wydobywa jest przewrócona na bok żaglówka, przy której pływa jakaś kobieta. Była przerażona i szaleńczo rozglądała się dookoła i krzycząc przy tym ze strachu.
- Moje dziecko! Gdzie moje dziecko?! Sara?! Gdzie jesteś, Sara?!
Kątem oka zauważyłam, że do wody wbiega ratownik, ale Ash też nie zamierzał siedzieć na miejscu. Złapał szybko za dwa ze swych pokeballi, które miał przymocowane do pasa spodni i wypuścił z nich Totodile’a oraz Buizela. Bo muszę tu wyjaśnić, że mój luby na tę podróż postanowił wziąć poza Pikachu jedynie kilka wodnych Pokemonów uważając, że one bardziej mu się przydadzą nad Bałtykiem niż te, które zwykle przy sobie nosi. Teraz zaś okazało się, że miał rację.
- Idziemy, chłopcy! - zawołał szybko Ash.
Po tych słowach mój ukochany wskoczył prędko do wody, a jego dwaj wodni kompanii dołączyli do niego i razem bardzo szybko dopłynęli do wywróconej żaglówki. Przez ten czas kobieta próbowała znaleźć swą córkę, ale po pierwszym zanurkowaniu pod wodę w celu znalezienia jej wypłynęła na powierzchnię nieprzytomna. Ratownik szybko do niej dopłynął i zaczął ją wciągać na żaglówkę, aby nie poszła na dno. Ash zaś równie szybko znalazł się przy nim, krzyknął coś do niego, pomógł mu wciągnąć kobietę na żaglówkę, a następnie zanurkował pod wodą razem ze swoimi dwoma kompanami. Ratownik tymczasem upewnił się, że kobieta żyje i zaczął się rozglądać za Ashem. Gdy go nie dostrzegł, to szybko zanurkował pod wodą, aby szukać córeczki tej pani, którą właśnie ocalił, a tak po około minucie wypłynął na powierzchnię, trzymając w objęciach jakąś małą istotkę.
- To chyba córeczka tej pani - powiedział Gabryś.
- Mam nadzieję, że żyje - dodała przejętym głosem Kalina.
- A gdzie Ash? - jęknęłam przerażona.
- Pika-pi! Pika-pi! - piszczał zaniepokojony Pikachu.
Ratownik tymczasem wciągnął dziewczynkę na łódkę i położył ją tuż przy jej matce, a jednocześnie kilka osób zaczęło szybko płynąć motorówką w ich stronę, aby ich wesprzeć. Asha jednak ciągle nie było widać.
- Boże, co się z nim dzieje?! - jęknęłam z niepokojem.
- Pika-pi! Pika-pik! - krzyczał Pikachu.
Buneary ścisnęła go lekko za łapkę. Również była zaniepokojona.
Nagle z wody wynurzył się Ash, podtrzymywany przez Totodile’a oraz Buizela. Oba Pokemony szybko zaczęły holować swego trenera do brzegu. Ja i reszta podbiegliśmy do niego, aby sprawdzić, czy nic mu nie jest. Na całe szczęście Ash był przytomny, choć wyglądał na lekko oszołomionego.
- Ash! Wszystko dobrze?! - zapytał Gabryś.
Pikachu wskoczył Ashowi w objęcia i uściskał go czule.
- Skarbie, nic ci nie jest? - jęknęłam, łapiąc go za ramię.
- Wszystko dobrze... A co z tą małą? - zapytał Ash.
- Och, ty wariacie! - zawołałam, ściskając go mocno i czule - Boże drogi! Mogłeś tam zginąć!
- Spokojnie, wariaci mają więcej szczęścia niż rozumu - zaśmiał się na to mój ukochany.


Ucałowałam go kilka razy, a potem popatrzyłam mu w oczy z miłością i niepokojem zarazem.
- Co się stało, że siedziałeś pod wodą kilka minut? - zapytałam.
- I jak w ogóle udało ci się wstrzymać powietrze na tak długo? - dodał Gabryś z wyraźnym zachwytem w głosie.
- Sam nie wiem. Po prostu poczułem nagle, że mogę oddychać pod wodą, ale nie umiem wyjaśnić, jak to się stało - Ash lekko sobie pomasował głowę - To było naprawdę niesamowite. A przy okazji nie uwierzycie nawet, co ja tam ujrzałem.
- Co takiego? - spytała Kala.
- To było coś takiego... Nie, naprawdę. Nie ma sensu, żebym ci mówił, co tam widziałem. I tak byś nie uwierzyła. Ja sam ledwo w to wierzę.
- O czym ty mówisz? - zdziwiłam się - Co tam widziałeś?
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
Ash nie zdążył nam odpowiedzieć, bo chwilę potem podeszła do nas wysoka kobieta o blond włosach i brązowych oczach, ubrana w czerwone bikini i z niebieskim ręcznikiem lekko narzuconym na ramiona. Bez trudu rozpoznaliśmy w niej kobietę, której Ash ruszył na ratunek.
- Boże, mój ty odważny chłopcze! Uratowałeś moją córeczkę! Moje słodkie maleństwo!
Ash wstał z piasku i spojrzał na kobietę z uśmiechem, mówiąc:
- To nic takiego. Nie mogłem stać spokojnie, gdy to się stało.
- Ale przecież sam mogłeś zginąć!
- I co z tego? Życie pani dziecka jest ważniejsze. A właśnie, gdzie ona jest? Wszystko z nią dobrze?
- Tak, wszystko - powiedziała kobieta i wskazała na dziewczynkę w wieku około sześciu lat, blondyneczkę o niebieskich oczach, która ubrana była w różowy, dwuczęściowy kostium kąpielowy - To moja córeczka, Sara. Saro, to jest właśnie ten pan, który wraz z panem ratownikiem nam pomógł. Podziękuj mu, kochanie.
Ash uśmiechnął się do niej i kucnął przed nią, pytając:
- Wszystko z tobą dobrze?
- Tak... Dziękuję panu.
- Jaki ja tam pan? Jestem Ash. A ty? Sara, tak?
- Tak. Sara...
Po tych słowach mała rzuciła się Ashowi na szyję i to tak mocno, że aż go przewróciła, a potem pocałowała go czule w oba policzki i chichocząc podeszła do mamy. Ta zaś uśmiechnęła się czule i powiedziała:
- Jeszcze raz bardzo ci dziękuję, Ash. Jestem Katarzyna Marlow.
- Marlow? To nie polskie nazwisko - zauważyła Kalina.
- Bo nie jestem stąd, ale lubię to miejsce. I to bardzo. Dlatego właśnie tutaj zamieszkałam z małą i mężem. Kochamy to miejsce.
- My chyba też je pokochamy - powiedziałam wesoło - Tu jest bardzo pięknie.
- Tak, ale w jednym Scribbler miał rację - zaśmiał się do mnie Ash - Woda w Bałtyku jest bardzo zimna.
Wszyscy parsknęliśmy śmiechem, a potem podszedł do nas ratownik, aby podziękować Ashowi za pomoc w ocaleniu dziewczynki oraz jej matki. Mężczyzna jednak czymś wyraźnie zaniepokojony, dlatego zabrał Asha na stronę i obaj zaczęli o czymś rozmawiać. Rozmowa ta jednak nie przyniosła im niczego pomyślnego, bo ratownik po niej odszedł w jeszcze większym szoku, a Ash wrócił do nas także bardzo zaniepokojony.
- Wszystko dobrze? - zapytał Gabryś.
- Pika-pi? - pisnął Pikachu.
- O czym tak intensywnie rozmawialiście? - dodałam.
- Pytał mnie, czy obaj widzieliśmy to, co widzieliśmy, bo jemu się coś wydawało, ale nie był pewien, czy aby na pewno zobaczył to, co zobaczył i zapytał o to mnie.
- A ty co na to?
- Powiedziałem, że sam nie wierzę w to, co wtedy zobaczyłem i cóż... Nie mogę potwierdzić ani zaprzeczyć jego podejrzeniom.
- Czyli nie powiesz nam łaskawie, co tam widziałeś? - zapytała nieco złośliwie Kalina.
- Nie mogę, ponieważ sam nie wiem, czy w ogóle to widziałem. Bo w końcu równie dobrze mogłem mieć omamy z powodu ciśnienia albo co. A mam wam mówić o moich przywidzeniach?
- Mamusiu, może zaprosimy Asha i jego przyjaciół na lody i ciastka? - zaproponowała mała Sara.
Katarzyna uśmiechnęła się lekko, słysząc tę propozycję i patrząc na nas bardzo miłym wzrokiem, pełnym ciepła i miłości, powiedziała:
- To już tylko od nich zależy.
W brzuchach Asha i jego trzech Pokemonich kompanów zaburczało nagle jak na zawołanie, a mój luby zachichotał, mówiąc:
- Jeżeli chodzi o jakąś przekąskę, to ja nie mam nic przeciwko. Byleby tylko moje Pokemony też dostały jakieś łakocie.
- Oczywiście, że dostaną - powiedziała czule Katarzyna - I to tyle, ile tylko zechcą. Zasłużyły sobie, za takie bohaterstwo.
- Dobrze, to ja się przebiorę i możemy iść - rzekł Ash.
- W sumie my również powinniśmy się przebrać. Widzimy się więc tu za dziesięć minut, dobrze?
- Dobrze, proszę pani.
- Katarzyno. Za to, co dla mnie zrobiłeś nie mogłabym żądać od ciebie, abyś mi mówił „pani“.
Ash, podobnie jak też i Kasia z córką, poszli do przebieralni, żeby się przebrać, a gdy już wyszli, to mogliśmy ruszyć w drogę.
- Idziemy? - zapytał Ash.
- Też pytanie. Oczywiście! - zawołała wesoło Katarzyna.
Ruszyliśmy, ale gdy już poszliśmy w kierunku miasta, to nagle rzucił mi się w oczy pewien niespodziewany widok. Stanowił go jakiś mężczyzna, niewiele starszy ode mnie i Asha, ciemny blondyn o fioletowych oczach, ubrany w białą koszulkę i niebieskie spodenki. Przyglądał nam się uważnie i wyraźnie się uśmiechał. Co w tym niezwykłego, zapyta ktoś? Otóż to, że gdy chwilę później znowu spojrzałam w kierunku, w którym powinien był stać, to już go tam nie było. Zniknął bez śladu, a co najlepsze, nigdzie nie mogłam go wypatrzeć.
- Co się stało, Sereno? - zapytała Kalina, która szła obok mnie.
- A nic takiego. Przewidziało mi się - odpowiedziałam jej.
Zaczęłam myśleć nad tym, co właśnie widziałam, ale nie zdążyłam tego zrobić zbyt dobrze, ponieważ czynność tę przerwali mi Ash z Gabrysiem i Kasią. Cała ta oto wesoła trójka nagle zaczęła śpiewać:

Już za parę dni, za dni parę,
Weźmiesz plecak swój i gitarę.
Pożegnania kilka słów,
Pitagoras, bądźcie zdrów!
Do widzenia wam, canto cantare.

Lato, lato, lato czeka.
Razem z latem czeka rzeka.
Razem z rzeką czeka las,
A tam ciągle nie ma nas.

Lato, lato, nie płacz czasem!
Czekaj z rzeką, czekaj z lasem.
W lesie schowaj dla nas chłodny cień.
Przyjedziemy lada dzień.

Już za parę chwil, godzin parę,
Weźmiesz rower swój, no i dalej!
Polskę całą zwiedzisz wszerz.
Trochę rybek złowisz też,
Nie przyjmując się niczym wcale.

Lato, lato, mieszka w drzewach.
Lato, lato, w ptakach śpiewa.
W słońcu każe okryć twarz.
Lato, lato jak się masz?

Lato, lato, dam ci różę.
Lato, lato, zostań dłużej!
Zamiast się po krajach włóczyć stu,
Lato, lato, zostań tu.


C.D.N.

niedziela, 21 października 2018

Przygoda 118 cz. I

Przygoda CXVIII

Udane wakacje cz. I

Jest to pierwsza część Trylogii Matti. Dedykuję ją pomysłodawcy tej historii: Lokiemu27.


- Ash, zobaczysz. Będziesz tym zachwycony - powiedziałam do mego ukochanego, uśmiechając się przy tym zadziornie niczym dziecko planujące jakiś uroczy figiel.
W sumie to była prawda, bo prowadząc razem z Dawn Asha do sali głównej w restauracji „U Delii“, zasłaniając mu przy okazji oczy dłońmi, nie robiłam tego tylko i wyłącznie dlatego, że miałam tego dnia wyśmienity humor. Robiłam to przede wszystkim z tego powodu, iż wraz z całą resztą naszych przyjaciół przygotowałam dla Asha ogromną niespodziankę, którą teraz chciałam mu zademonstrować.
- Tylko spokojnie, braciszku. To ci się na pewno spodoba - powiedziała Dawn wesołym tonem.
- Wierzę wam, ale może już w końcu odsłonicie mi oczy, moje panie? - zapytał wesołym tonem Ash.
- Zaraz to zrobimy, braciszku. Musisz tylko jeszcze chwilkę poczekać - odpowiedziała mu wesoło jego młodsza siostra - Jeszcze tylko kilka kroków i zaraz będziemy na miejscu.
Pikachu i Buneary szli obok nas, wesoło przy tym popiskując. Oni też byli bardzo zadowoleni z niespodzianki, którą uszykowaliśmy dla Asha, a że sami brali udział w jej organizowaniu, to ich zadowolenie było tym bardziej zrozumiałe.
- Dobrze, jesteśmy na miejscu - powiedziała wesoło Dawn - Możemy ci już odsłonić oczy.
- Uwaga! Niech się stanie jasność! - zawołałam i odsłoniłam Ashowi widok na świat.
- NIESPODZIANKA!
Taki oto radosny okrzyk powitał naszego kochanego solenizanta, gdy już zobaczył, kto na niego czeka w sali. A kto na niego czekał? Bardzo wiele osób. Przede wszystkim nasi najwierniejsi i oddani przyjaciele, czyli Clemont, Bonnie, Max, Misty, Brock, Melody, Tracey, May, Gary, Alexa, Iris i Cilan, a także Delia, Steven, Johanna, państwo Hameron, państwo Cheerful z córkami i Winstonem Krupshem, Josh z Cindy i Taylor, Gerda z dzieciakami, profesorowie Oak, Ivy, Birch, Rowan oraz Hale (ten ostatni w towarzystwie swojej córki Molly), a także kilka jeszcze innych osób, takich jak Herbert Jones, Maren, Lyry, Khoury, Bianka z dziadkiem, Latias i Latios (tych dwoje było w ludzkich postaciach), Rene Artois, Lionel, Miette, Macy, Ritchie, Scarlett, Damian, John z Maggie i Thomasem, a także parę innych osób, w tym kilka z policji.
Ash był wyraźnie zachwycony widząc ich wszystkich razem w jednej sali i radujących się na jego widok. Oczywiście spodziewał się on z naszej strony przyjęcia urodzinowego, ale i tak był szczęśliwy.
- Och, kochani... Aż tylu was się zebrało?
- A co myślałeś, kuzynku? W końcu urodziny ma się tylko raz w roku - powiedziała wesoło Mallow.
- Właśnie, stary - dodał radośnie Ritchie - Dlatego też musieliśmy tutaj przyjechać.
- Taka okazja zdarza się tylko raz do roku, a czasami jeszcze krócej - rzekł Damian wesoło - Dlatego spakowaliśmy manatki i przyjechaliśmy.
- Zdążyliśmy na czas, bo wiedzieliśmy, kiedy masz urodziny - rzekła Scarlett - Chociaż to wcale nie jest takie trudne do zapamiętania. Pierwszy dzień lata. Łatwo zapamiętać.
- Właśnie - powiedziała na to z uśmiechem na twarzy Delia i mocno uściskała swego jedynaka - Wszystkiego najlepszego, synku.
Zaraz po niej podchodzili po kolei wszyscy goście i składali Ashowi życzenia urodzinowe. Najbardziej życzliwie składali mu je chyba Taylor, Danny i Anne, a także kuzyneczki z Alola, bo ta oto urocza grupka wręcz go ściskała i czule całowała po policzkach. Co prawda pozostałe panie też go wycałowały, ale robiły to z mniejszym entuzjazmem niż ta grupka uroczych dzieciaków oraz jego nastoletnie kuzyneczki.
- Rany... Takiemu to dobrze - powiedział zasmuconym tonem Brock - Jego to wszystkie całują, a mnie jakoś żadna nie chce całować.
- Może jakbyś nie uganiał się maniakalnie za spódniczkami, to wtedy jakaś by cię teraz całowała - rzuciła do niego ironicznie Misty.
- Ci to zawsze się kłócą - zachichotała Lyra - Jak myślisz, Dawn? Czy będzie z tego miłość?
- Bo ja wiem? Może i tak. W końcu wiadomo, że kto się czubi, ten się lubi, ale czy zaraz też kocha? Tego nie wiem - odparła na to panna Seroni.
- Przyszłość wszystko nam wyjaśni - stwierdziłam wesoło.
Ash tymczasem przyjął wszystkie życzenia urodzinowe od każdego z gości i powiedział wzruszonym tonem:
- Naprawdę bardzo się cieszę, że jesteście tutaj ze mną, moi kochani i że razem ze mną chcecie świętować moje urodziny. Nie wiem jednak, czy zasługuję na tyle względów z waszej strony.
- A niby czemu miałbyś nie zasługiwać na nie? - zapytała May.
- Ponieważ wiem doskonale, co chcecie przez to osiągnąć, ale ja nie mogę wam tego obiecać - odpowiedział jej Ash.
- Doprawdy? Wiesz to? A niby skąd? Czytasz nam w myślach czy co? - zażartowała sobie Iris.
- Dość przydatna cecha - zaśmiał się Gary - A więc powiedz, co my też niby chcemy osiągnąć przez to, że przygotowaliśmy dla ciebie przyjęcie z okazji twoich urodzin.
- Właściwie, to nie wiem, czy wszyscy tego chcecie, ale za to wiem doskonale, że wielu z was chce, abym porzucił emeryturę i wrócił do służby.
Gary lekko zagwizdał z nieukrywanym podziwem.
- On naprawdę jest niesamowity. Rozwiązuje zagadki, walczy ze złem tego świata, czyta w myślach. Kurczę, czego on jeszcze nie umie?
- Przejrzeć na oczy i zrozumieć, że rozwiązywanie zagadek jest jego przeznaczeniem i emerytura w ogóle mu nie służy - zauważyła Bianka - Jak dla mnie, to właśnie tego nie umie.
- Spokojnie, jeszcze się tego nauczy - uśmiechnął się Herbert Jones i patrząc na Asha dodał wesoło: - Powinieneś zrozumieć, mój przyjacielu, że bycie detektywem walczącym o to, aby tego zła mniej było na świecie, to nie jest tylko obowiązek, ale i zaszczyt. Do tego niezwykle ważna funkcja, której podjąć się może tylko ktoś z prawdziwym talentem.
- Ale ja nie wiem, czy jeszcze ten talent posiadam - odpowiedział Ash.
- Słucham? - zapytała zdumiona Bianka - A ostatnia sprawa, w której udaremniłeś próbę zabójstwa?
- Właśnie! - zawołałam - Przecież rozwiązałeś sprawę zabójstwa zanim do niego jeszcze doszło!
Asha jednak dalej to nie przekonywało.
- Ale miałem wówczas więcej szczęścia niż rozumu. W końcu równie dobrze niedoszły zabójca mógł się zorientować, że zamieniłem mu truciznę na sodkę i tak by zrobił to, co sobie zaplanował.
- A jednak nie doszło do tego, a ty udaremniłeś swoim przebiegłym pomysłem zabójstwo.
- Nie był to znowu jakiś przebiegły pomysł. Stworzyłem go, inspirując się opowieścią Maren dotyczącej ich ostatniej sprawy.
- Wiesz, tylko naprawdę bystry detektyw mógłby zainspirować się inną sprawą, aby skutecznie przeprowadzić swój plan - stwierdził Herbert Jones - To już wystarczający dowód na to, że posiadasz wielki talent i wcale się nie wypaliłeś.
- Wielki talent? No, nie sądzę. Ty jesteś lepszym detektywem ode mnie. Umiesz wiele rzeczy, których ja robić nigdy nie będę umiał. Posiadasz wiele umiejętności. Umiesz rozpoznać gatunki tytoniu czy ślady opon, a także znasz się na chemii... To są dopiero niezwykłe umiejętności. Ja ich, niestety, nie posiadam.
- Może i nie, ale moim zdaniem jesteś jeszcze lepszym detektywem niż ja, gdyż nie posiadając tych, jak to nazwałeś „niezwykłych umiejętności“ potrafisz rozwiązywać trudne zagadki detektywistyczne. Ja mam ułatwione zadanie poprzez posiadanie tych umiejętności, które to z jakiegoś dziwnego powodu uważasz za niezwykłe, a ty musisz używać umiejętności swojego umysłu, poznawać pewne techniki śledcze od podstaw i radzić sobie tak, jak możesz. Ja się uczyłem tego, jak rozwiązywać zagadki od najmłodszych lat i byłem szkolony przez mojego mentora. Ty z kolei uczysz się tego fachu dzięki doświadczeniu kilku lat, a do tego jesteś też samoukiem. Nikt cię nie szkolił, bo wyszkoliłeś się sam.
- Ty mnie nauczyłeś, jak być detektywem.
- Moja pomoc była niewielka. Swoją jakże zasłużoną sławę detektywa i karierę w tym zawodzie zawdzięczasz tylko sobie i swoim umiejętnościom. Ja jestem uczniem mistrza, ty sam sobie byłeś mistrzem. Ja byłem uczniem kierowanym przez mojego nauczyciela, ty byłeś samoukiem. Dlatego moim zdaniem ty zasługujesz na miano większego detektywa niż ja.
- Właśnie! A takiego detektywa jak ty, to byłoby bardzo żal utracić - powiedziała kapitan Jenny z Alabastii - Bardzo chciałabym cię mieć pośród swoich ludzi, Ash.
- A ja chciałbym mieć ciebie za kompana w policji - uśmiechnął się na to detektyw Bob.
- Emerytura jest tylko dla takich starych pierników jak ja - zauważył dowcipnie kapitan Jasper Rocker - Zaś tacy młodzi ludzie jak ty powinni zajmować nasze miejsce i walczyć ze złem tego świata, póki mają dość siły na to.
- W tym sęk. Wciąż nie wiem, czy mam te siły - odpowiedział im Ash - Dlatego też nie mogę wam obiecać, że porzucę emeryturę i wrócę do służby. Naprawdę nie jestem w stanie żadnemu z was tego obiecać, dlatego też, jeśli tylko po to zorganizowaliście to przyjęcie...
- Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam! - zawołała gniewnie Misty - Co ty sobie niby wyobrażasz? Że my tu wszyscy się zebraliśmy i świętujemy na twoją cześć tylko po to, aby cię przekupić?! O nie! Nic z tego! Dla takiej sprawy to byśmy się aż tak nie wysilali. Zebraliśmy się tu po to, aby uczcić twoje urodziny.
- Właśnie - poparła ją Melody - Także proszę cię, nie opowiadaj bzdur. Wszyscy cię tutaj bardzo kochamy i chcemy ci to okazać.


Ashowi zrobiło się nieco głupio z powodu jego podejrzeń, ponieważ powoli opuścił głowę w dół i rzekł:
- Och, wybaczcie mi, proszę. Ja naprawdę nie chciałem was w żaden sposób urazić.
- Dobrze, dosyć już tego gadania! - zawołała Miette wesoło, stając na środku sali - Przecież mamy imprezę! Trzeba się bawić!
- No właśnie! - dodała Macy - A skoro o zabawie mowa, to wszyscy przygotowaliśmy pewną małą piosenkę z tej okazji dla naszego kochanego solenizanta!
- Orkiestra, tusz! - zawołał Lionel i zespół The Brock Stones szybko zebrał się na scenie.
Chwilę później zaczęli wesoło grać, a Macy i Lillie podbiegły wesoło do Asha, podrygując przy tym radośnie. Następnie Lillie zaśpiewała:

Mój kuzynku, nie patrz tak.
I zobacz, wspaniałości tyle masz
Dookoła, jeśli zachwycić w końcu zdołasz,
Święto uśmiech to z powrotem ci da.

Bo liczą się niewielkie gesty,
Czy piosenka to, czy chór.
Ciuchcia, książka, tulas, swetry
Czy uroczych wspomnień zbiór.

Macy uśmiechnęła się wesoło do Asha i zaśpiewała:

Prezenty dają wiele szczęścia.
Duże i mniejsze też.
A czasem świat zmieniają ci tak,
Że aż tańczyć chcesz.

Chwilę później Macy i Lillie zaczęły wesoło stepować, a Ash, wyraźnie ubawiony tą sceną, próbował w miarę swoich możliwości powtarzać ich ruchy. Nie szło mu to zbyt dobrze, ponieważ nigdy nie był mistrzem tańca, chociaż umiał tańczyć, ale głównie w taki sposób, aby się wygłupiać przed innymi, co doskonale mu wychodziło. Tym razem też tak było i naprawdę Ash nieźle się wygłupiał, lecz sprawiało mu to ogromną radość, podobnie jak i jego tancerkom, które porwały go do wesołego tańca.
Następnie Macy i Lillie złapały Asha za ręce i pociągnęły go lekko w kierunku parkietu, po czym najmłodsza z sióstr Cheerful zaśpiewała:

Tu impreza toczy się.
Zajrzyjmy, nie uwierzę ci, że nie
Wstąpimy! Zobacz, jak tu pysznie się bawimy.
Święto to uśmiech z powrotem ci da.

Macy wesoło zaśmiała się i zaśpiewała:

Napoje słodkie niech się leją!
Na parkiet z nami chodź!
Wszyscy cieszą się i śmieją,
Bo ciebie przecież nigdy dość.

Następnie obie dziewczyny zaśpiewały:

Ty przecież dajesz nam wiele szczęścia.
Daj spokój! Nie mów, że nie!
Więc z przyjaciółmi spędzaj czas.
Niech to uzdrowi cię!

Ty przecież dajesz nam wiele szczęścia.
Sam dobrze już to wiesz.
To święto przecież po to jest,
Byś z nami bawił się.
To święto przecież po to jest,
Więc z nami też się ciesz!
Bo przyjaźń z tobą to fajna rzecz!

Po zaśpiewaniu tej piosenki Macy i Lillie mocno uściskały Asha, a my wszyscy nagrodziliśmy ten występ burzą gromkich oklasków. Zaraz potem zaś zespół The Brock Stones zagrał kolejne utwory, a Ash został porwany na parkiet przez Taylor, Danny’ego oraz Anne. Następnie dołączyły do nich kolejne grupy tancerzy i zabawa zrobiła się jeszcze przyjemniejsza.


Tańce i wygłupy trwały długo, a kiedy już nas one nieco zmęczyły, to zrobiliśmy sobie od nich przerwę i usiedliśmy przy stolikach, aby móc sobie porozmawiać.
- Niezła zabawa, prawda? - zapytałam Asha.
- A pewnie, że niezła - odpowiedział wesoło mój chłopak - I taka być powinna, w końcu mamy dwa powody do radości. Moje urodziny i pierwszy dzień lata.
- Właśnie. Takie dwa powody w jednym powodzie - odezwał się nagle John Scribbler, dosiadając się do nas.
- Dokładnie tak - pokiwał wesoło głową Ash - Cieszę się, że znalazłeś czas, aby nas odwiedzić.
- Ja miałbym nie mieć dla was czasu, przyjacielu? - zaśmiał się wesoło Scribbler - Skądże znowu! Ja mam zawsze dla moich przyjaciół tyle czasu, ile tylko go oni potrzebują. W końcu nie po to zdobywałem przyjaciół, aby potem ich zaniedbywać.
- No właśnie - zgodziłam się z nim - No, a czy w twoich rodzinnych stronach miałeś jakiś przyjaciół?
- Poza Maggie, którą tam właśnie poznałem, to nie. Dlatego też bardzo się cieszę, że zdobyłem ich w tym świecie i dlatego tak mi tutaj dobrze. Ale czasami aż mnie korci, aby znowu zobaczyć stare śmieci.
- A jak dawno temu tam byłeś?
- Oj, bardzo dawno, już sam nie pamiętam kiedy. To było chyba wtedy, kiedy sobie odmroziłem nogi.
Spojrzeliśmy na niego zdumieni, gdy to powiedział.
- Odmroziłeś sobie nogi? - zapytałam zdumiona.
- A co ty niby takiego zrobiłeś, że je sobie odmroziłeś? - dodał Ash - Zasnąłeś z nogami w lodówce czy co?
- Gorzej. Wszedłem do Bałtyku - po tych słowach Scribbler zaczął się głośno śmiać - Oj, wybaczcie. Żartowałem z tym odmrożeniem sobie nóg. Ale tak prawdę mówiąc, to Morze Bałtyckie jest bardzo zimne, zwłaszcza w porównaniu z wodami z tych stron. Ale ludzie lubią się w nim kąpać i często to robią, choć może czasami ktoś z nich sobie coś odmrozi.
Pisarz mówił to takim tonem, że trudno było nam stwierdzić, czy mówi poważnie, czy też po prostu się wygłupia.
- Ale powinniście mimo wszystko zobaczyć moje rodzinne strony. Są tego warte - mówił dalej pisarz.
- A skąd dokładniej pochodzisz? - zapytał Ash.
- Z Łeby. To takie piękne miasto tuż nad samym morzem. Mówię wam, to odpowiednie miejsce w sam raz na wyjazd na wakacje, gdybyście chcieli tam pojechać.
Spojrzałam na Asha uważnie i powiedziałam:
- Wiesz... Prawdę mówiąc, John, to jeszcze nie planowaliśmy wyjazdu nigdzie, ale mimo wszystko uważam, że to ciekawa propozycja. Jak sądzisz, Ash?
Mój ukochany pomyślał przez chwilę, delikatnie sobie masując przy tym palcami podbródek.
- Wiesz, Sereno... To jest całkiem ciekawy pomysł. Nigdy jeszcze nie byłem w tym mieście, więc tym chętniej je zobaczę. Czy pojedziesz z nami, John?
- Raczej nie. Mam obecnie swoje sprawy do załatwienia, a tutaj to ja przyjechałem z okazji twoich urodzin i zaraz potem wracam do Lumiose. Jak na razie, to jeszcze nie mam czasu wyjeżdżać na dłuższe wakacje, a na krótkie to nie ma najmniejszego sensu tam jechać. Za dużo jest tam rzeczy do zwiedzania, aby je zwiedzić w krótkim czasie.
- Szkoda, byłbyś naszym przewodnikiem.
- Znajdziecie tam znacznie lepszego - uśmiechnął się John Scribbler - Przewodników tam ci u nich dostatek, a jeden lepszy od drugiego. Mówię wam, prawdziwa elita. Śmierdzą, przeklinają i nienawidzą swojej roboty. Tu nie ma co liczyć na nudnych, wypachnionych poliglotów. To nie ten kraj. A same wycieczki, to mają tam po prostu rewelacyjne, zwłaszcza wycieczki krajoznawcze. Wiecie, jak wyglądają? Zbierają całą masę ludzi, wsadzają w taki niewielki autokar, a potem każą im jeździć tym autokarem po różnych wertepach i podziwiać wszystko, co jeszcze nie zniszczyły wojny światowe ani kwaśne deszcze. A wyżywienie podczas tych wycieczek mają po prostu prima sort. Śniadanie hamburgery, obiad zupki chińskie, a kolacja słonina z bitą śmietaną, także całą noc ci na żołądku jeździ. No i nie zapomnijmy też o deserze w postaci przeterminowanych chipsów.
- No, to rzeczywiście jedzenie prima sort - zaśmiałam się dowcipnie - I naprawdę aż tak straszne są tam wycieczki krajoznawcze?
- Tak, ale tylko autokarami, bo pociągami są znacznie gorsze. Mówię wam, jeżeli dotrzecie na czas, to pociąg będzie miał z pewnością spore opóźnienie, z kolei w przypadku nie przyjścia na czas zawsze wam ucieknie i będziecie jakieś dwie godziny czekać na kolejny. Nie mówiąc już o tym, że najczęściej na wycieczki jest wybierany jakiś obskurny pociąg, cały pełen wręcz rozjuszonych kibiców szalikowców, którzy to urządzają między sobą takie mordobicie, że moje uszanowanie.
Nie do końca wiedzieliśmy, czy John Scribbler mówi na poważnie, czy też znowu się wygłupia, chociaż sposób, w jaki wypowiadał swoje słowa, raczej wskazywał na to drugie, zwłaszcza, że nasz drogi przyjaciel ciągle się przy tym zabawnie uśmiechał.
- Naprawdę jest tam tak tragicznie? - spytał Ash.
- Właśnie. Nie ma tam nic pięknego i pozytywnego? - dodałam.
- Owszem, jest wiele pięknych i pozytywnych rzeczy - odpowiedział John, z trudem siląc się na powagę - Są piękne góry, jeziora, łąki i lasy... A do tego drzewa owiewane przez las pachną rewelacyjnie... Zwłaszcza, kiedy jest wycinka, bo wówczas w nozdrza wdziera ci się zapach spalin od piły łańcuchowej, której hałas tak pięknie pieści nasze uszy, a do tego jeszcze płoszy wszystkie zwierzęta z całej okolicy.
John Scribbler zaczął chichotać jak wariat, wyraźnie bardzo ubawiony swoim własnym żartem, choć i nas również bardzo on rozbawił.
- No, ale na poważnie, mówię wam... Takie widoki tam są czymś wręcz normalnym. Idziesz sobie przez las, widzisz w nim bardzo piękne drzewo z ładnymi, zielonymi liśćmi... Tu pączki powoli przemieniają się w kwiaty... Tu znowu wiewióreczka sobie na nim je orzeszka lub ptaszek sobie na nim wije gniazdo. A potem przychodzi facet z siekierą albo piłą łańcuchową i to drzewo ścina, odbierając ci ten jakże piękny widok. I kończy się zabawa, a zaczynają się schody.
Pisarz znowu zachichotał, po czym powiedział:
- Ale mimo tego wszystkiego jakoś trudno mi nie kochać tego miejsca i czasami muszę przenosić moją duszę utęsknioną do tych pagórków leśnych, a także do tych łąk zielonych szeroko nad błękitnym Niemnem rozciąg... A nie, co ja gadam! To już nie ten kraj! Znaczy kiedyś był, ale już nie jest. Wiecie, po konferencji w Jałcie, to tej biednej ziemi odebrali jaśnie państwo władcy świata część ziemi ze Wschodu, w zamian na przekupstwo oddając część ziemi z Zachodu. Mówię wam, marna kompensata, bo przecież nie dość, że ziem, jakie zyskaliśmy było przynajmniej trzy razy mniej niż tych, które utraciliśmy na zawsze, to jeszcze do tego dali nam syf i badziew, a zabrali piękne tereny.
- A dlaczego zabrali? - zapytałam.
- Co? Historii nie znasz? Bo jaśnie wielmożny Wielki Brat ze Wschodu ponoć pomógł pokonać dwóm jaśnie panom z Zachodu Wielkiego Brata z Niemiec... Choć z drugiej strony taki wielki, to on nie był. A mądry to już na pewno nie, skoro z makaroniarzami oraz skośnookimi porwał się na cały ten biedny świat. A cały ten biedny świat się wkurzył i spuścił mu taki łomot, że Wielki Brat z Zachodu palnął sobie w łeb, a jego dawny sojusznik, czyli czerwony Wielki Brat ze Wschodu zagarnął sobie ogromną część jego tortu europejskiego. Takie to już głupie życie. A mój rodzinny kraj to zawsze miał najgorzej, częściowo z własnej winy, a częściowo dlatego, że tak głupio jest ułożony geograficznie. Ale cóż... grunt to dobrze się ustawić i to od samego początku.
- Właśnie, a jak się nie ustawisz, to leżysz - powiedział nagle Thomas Ravenshop, który właśnie dosiadł się do nas.
Mężczyzna miał w ręku butelkę piwa i uśmiechał się dowcipnie. Widać było, że sobie trochę musiał wypić, choć też nie był pijany, po prostu lekko zalany. Parę razy widzieliśmy go z Ashem w takim stanie i wtedy właśnie był zawsze skłonny do zwierzeń i rozmów, bo tak, to raczej był mało chętny do rozmów na jakikolwiek temat, a jeżeli już, to z pewnością nie na temat swojego życia prywatnego i przemyśleń.
- Leżysz i kwiczysz, przyjacielu - powiedział z uśmiechem Thomas, lekko klepiąc po ramieniu Johna i nalewając sobie piwa do szklanki - Ty także zresztą leżysz i kwiczysz, stary. Wiesz o tym?
Ostatnie dwa zdanie skierował on do Asha, patrząc na niego z bardzo ironicznym uśmiechem na twarzy.
- Tak, coś tak podejrzewałem, ale dziękuję ci, że mnie w tej sprawie uświadomiłeś - rzucił złośliwie mój chłopak.


Thomas zachichotał delikatnie, po czym powiedział:
- A tak na poważnie, to ty naprawdę leżysz i kwiczysz. A wiesz może, dlaczego?
- Nie, ale z chęcią pozwolę ci na to, abyś mnie oświecił w tej sprawie.
Spojrzałam kątem oka na bawiących się właśnie na parkiecie Pikachu i Buneary, którzy właśnie przyjemnie sobie tańczyli i przez chwilę chciałam porwać Asha do tańca, ale uznałam, że może lepiej będzie wysłuchać tego, co ma do powiedzenia Thomas, zwłaszcza, iż u niego chęć rozmowy bardzo rzadko występowała, więc lepiej korzystać z okazji, dopóki ona istniała.
- A więc wiesz, czemu leżysz i kwiczysz? - zapytał Thomas - Dlatego, że masz wątpliwości, czy postąpiłeś słusznie odchodząc na emeryturę i już się nie zajmujesz branżą detektywistyczną. Wszyscy tutaj tylko wiercą ci dziurę w brzuchu i wmawiają c, że źle zrobiłeś, ale prawda jest inna.
- A jaka jest prawda?
- Prawda jest taka, że jako jedyna osoba w tej sali podzielam twoje zdanie, przyjacielu.
Ash i ja spojrzeliśmy zdumieni na Thomasa. John również patrzył z uwagą na swego przyszłego szwagra.
- Ale ty tak na poważnie mówisz? - zapytał mój luby.
- Ja teraz jestem śmiertelnie poważny, choć być może wcale na to nie wyglądam - uśmiechnął się lekko Thomas Ravenshop - Ale mimo wszystko ja mówię zupełnie poważnie. Naprawdę uważam, iż bardzo dobrze zrobiłeś, porzucając ten głupi fach.
- Głupi fach? - zapytał zdumiony John - Przecież prywatny detektyw, który walczy o sprawiedliwość na tym świecie, to bardzo pożyteczny fach. Bez takich ludzi jak on ten świat by...
- No co? - zaśmiał się ironicznie Thomas - Zawaliłby się? Uwierz mi, świat istniał bez takich ludzi jak Ash i dalej będzie istnieć, gdy już ich na nim nie będzie.
- Dzięki za słowa otuchy - mruknął złośliwie Ash.
- Nie ma sprawy - Thomas delikatnie poklepał mojego chłopaka po ramieniu i dodał: - Ale ktoś ci musi to powiedzieć, przyjacielu i najlepiej się stanie, jeżeli to będę ja. Inni będą ci wmawiać, jaki to jest pożyteczny fach, ten detektyw, ale ja nie. Ja ci powiem prawdę. A wiesz, jaka jest prawda? Ano taka, że po prostu wreszcie podjąłeś właściwą decyzję, że zerwałeś z tym fachem. Prawda jest taka, iż nie możesz toczyć wiecznie tej samej, zwariowanej wojny o sprawiedliwość na tym świecie, a wiesz może czemu? Bo przecież nie możesz tej wojny wygrać. Na tym świecie jest więcej ludzi chciwych, złych i niegodziwych i zawsze oni będą, bez względu na to, jaki będzie panować system polityczny i ilu uczciwych ludzi będzie z takimi ludźmi walczyć. A poza tym, czy istnieje coś takiego na tym świecie jak uczciwość? Co to w ogóle jest?
- Nie wiesz? Uczciwość to jest przestrzeganie zasad i trzymanie się ich wbrew wszystkiemu - powiedziałam.
- Tak? A jakich zasad? Zasad prawa? A ile razy wy je złamaliście, aby wygrać, co?
- To były złe zasady i trzeba było je złamać.
- Ciekawe... A więc rozumiem, że ustalacie własne zasady, aby móc być uczciwym. No dobrze, a wobec tego, dlaczego czepiacie się tych ludzi, których łapiecie jako detektywi? Przecież oni też uważają, że zasady są złe i trzeba je złamać.
- Ale oni to zrobili z egoizmu i żądzy zysku, a my po to, aby walczyć o sprawiedliwość - zauważył Ash.
- My robiliśmy to dla większego dobra, aby ludziom żyło się lepiej - dodałam.
- Poważnie? A więc wobec tego Hitler i Stalin byli do was podobni.
- SŁUCHAM?! - zawołałam ze złością.
Na szczęście na całej serii panował taki gwar, że nikt nas nie usłyszał.
- Chyba trochę przegiąłeś, stary - zauważył John.
- Przyjacielu, a czy ja nie mam racji? - zaśmiał się ironicznie Thomas - Ci dwaj też przecież łamali wszelkie zasady i wszelkie prawa i robili to w imię wyższych celów, aby ich narody miały jak najlepiej.
- To byli ludobójcy, a nie detektywi. Mordowali niewinnych ludzi.
- Nie ma czegoś takiego jak niewinność. Kardynał Richelieu mówił, że gdyby dać mu choćby pięć linijek napisanych przez najbardziej uczciwego człowieka, to i tak znalazłby wśród nich choćby jeden powód, aby autora tego linijek powiesić. Jak więc widzisz, John, nie ma czegoś takiego jak niewinność. Każdy jest czegoś winien na tym świecie.
- Poważnie? A czy to oznacza, że wobec tego nie należy zwalczać na tym świecie zła? - zapytałam.
- Zła? Zło jest pojęciem względnym - zauważył Thomas, powoli pijąc piwo ze szklanki - Dla mnie (i pewnie dla was także) zabójstwo Lincolna to było coś złego, jednak dla ludzi, którzy walczyli w armii Południa podczas wojny secesyjnej zabicie prezydenta, który został im wręcz narzucony przez Północ było czynem szlachetnym.
- Ci ludzie się mylą - powiedziałam.
- Tak? A skąd wiesz, że się mylą? A może to oni mają rację, a to ty się mylisz?
- To nie jest prawda.
- A skąd wiesz, co jest prawdą? Piłat zapytał Jezusa, co jest prawdą, ale nie otrzymał na to odpowiedzi. My też jej nie otrzymamy, bo jej nie ma. A czy wiesz, dlaczego? Bo rację miał Obi-Wan Kenobi mówiąc, że prawda zależy często od naszego punktu widzenia. Zwłaszcza prawda polegająca na ocenie sytuacji.
- Fajne masz towarzystwo. Tutaj Piłat, a tu Obi-Wan Kenobi - zaśmiał się złośliwie John Scribbler.
Thomas nie zwrócił na niego uwagi.
- Prawdą jest to, że Lincoln został zamordowany przez Południowca i to z rewolweru podczas przedstawienia w teatrze. To jest prawda, a raczej fakt historyczny i to nie ulegający podważaniu. A ocena tej sytuacji nie jest prawdą, tylko po prostu oceną sytuacji i tyle.
- Ja ci mogę dowieść, że się mylisz - powiedziałam.
- Tak? A ja ci mogę dowieść, że ty się mylisz i tak w kółko - odparł na to Thomas Ravenshop - Możemy tak sobie wszystko dowodzić, a nigdy nie osiągniemy porozumienia. Bo dowodzenie sobie czegoś wtedy, kiedy ludzi dzieli różnica poglądów nie ma sensu. Weź mi tak np. dowiedź, że nie jesteś Fennekinem, a ja nie jestem Noctowlem.
- Ja, jak zechcę, to mogę ci dowieść, że jesteś osłem i do tego jeszcze pijanym - mruknął złośliwie Scribbler.
- Ciekawa sugestia - zaśmiał się Thomas, popijając dalej ze szklanki swój napój - Ale nie zmienisz faktu, że to, co mówię ma wiele racji, choćby pod względem logiki.
Ash przygnębiony wpatrywał się w swój stolik, z kolei ja sama miałam teraz wielką ochotę udusić Thomasa gołymi rękami za te jego wywody.
- Słuchaj, człowieku... Ja i Ash walczyliśmy jako detektywi o to, aby tego zła mniej było na świecie. Zwalczaliśmy złych ludzi, bo złych ludzi trzeba zwalczać i niszczyć ich, bo póki oni będą mieli siłę do krzywdzenia innych, to póty będą z niej korzystać.
- Ciekawe stwierdzenie, ale wiesz chyba, że nie zwalczycie całego zła na tym świecie - odpowiedział mi Thomas.
- Może i nie, ale musimy próbować, bo trzeba zwalczać zło.
- Żeby je całkiem zwalczyć, to trzeba by wymordować przynajmniej połowę ludzkiej populacji, a jeżeli chcecie to zrobić, to będzie podobni do Hitlera czy Stalina, których podobno potępiacie.
- Nie podobno, tylko na pewno.
- Niech wam będzie, że na pewno. Ale co z tego? Świata nie zmienicie na lepsze w ten sposób. Nie zmienicie go w ogóle, bo prawda jest taka, że świata nie można zmienić. Trzeba go akceptować takim, jakim jest, a nie na siłę go zmieniać. To wam nigdzie nie wyjdzie. Nikomu to nie wyszło i nigdy nie wyjdzie. Co najwyżej wywrócicie świat do góry nogami, a z tego jakoś nie przyszło ludziom nigdy nic dobrego.
- Braciszku, a ty znowu swoje? - zapytała Maggie, która właśnie do nas podeszła.
Spojrzała na brata z uwagą i powiedziała:
- Widzę, że sobie wypiłeś.
- A wypiłem, pewnie, że wypiłem. Kilka szklanek piwa. I wypiję ich jeszcze więcej, a może nawet napiję się czegoś mocniejszego, bo tak mi się podoba. Bo sprawia mi to przyjemność. Bo mam ochotę pić. Nie wolno mi?
- Wolno, ale może byś tak...
- Co? Boisz się, że się upiję? Spokojnie, nie ma mowy. Ja nigdy nie jestem pijany. Co najwyżej wstawiony. A jestem wstawiony, bo mam powód i to bardzo poważny.
- Tak, wiem o tym, braciszku. Ale zrób mi tę przyjemność i idź gdzieś indziej pić, dobrze?
Thomas pokiwał delikatnie głową, wstał od stolika i powoli poszedł w swoją stronę.


- Wybaczcie mu, zachowuje się tak od chwili, gdy przeczytał w gazecie o tej katastrofie samolotu z Hoenn do Johto - powiedziała Maggie, siadając tuż obok nas.
- Czytaliśmy o tym. Straszna tragedia. Tylu ludzi zginęło - powiedział smutnym tonem Ash.
- Tak, ale czy wiecie, czemu Thomasa tak to obeszło? Bo pośród ludzi, którzy wtedy zginęli była ta laska, która złamała mu serce.
- Poważnie? - zapytałam zdumiona - Ta sama, która mu dała nadzieję, a potem go odtrąciła? I to wszystko zrobiła świadomie?
- Ta sama - potwierdziła Maggie - Ona była wśród ofiar. Zginęła, a mój biedny starszy brat na zmianę ma ochotę się z tego powodu cieszyć i płakać jednocześnie. Dlatego teraz sobie wypił i opowiadał wam swoje bzdury.
- Jak dla mnie to nie były bzdury, tylko smutna rzeczywistość, choć może wypowiedziana w nieco niekonwencjonalny sposób - zauważył Ash.
- Tak? I co ta prawda ci mówi? Że masz porzucić służbę dla świata i mieć wszystko gdzieś?
- A co mam innego do wyboru? Thomas ma rację. Przecież nie ocalę tej planety od zła. Zniszczę jednego Giovanniego, a na jego miejsce przyjdzie kolejny. Taka walka więc nie ma żadnego sensu.
- Ash, przyjacielu... Gdyby wszyscy tak myśleli, to nigdy niczego by na tym świecie nie osiągnęli - odpowiedział mu John.
- No właśnie - dodała Maggie - A przy okazji pamiętaj o tym, że mój brat może i ma rację, ale mówi tylko połowę prawdy. Druga połowy prawdy jest taka, że gdyby wszyscy tak myśleli jak on, to wtedy na tym świecie nie istnieliby nie tylko detektywi, ale również i policja. Nie byłoby nikogo, kto by pilnował, aby na tym świecie panowała sprawiedliwość i żeby zło się nie szerzyło. Nie byłoby policji ani sądów, bo przecież nikt by nie uważał, że warto walczyć z niesprawiedliwością. A czy wiesz, co wówczas by się stało, Ash? Zapanowałaby wielka anarchia, a zło by się dalej szerzyło, aż w końcu zapanowałaby nad całym światem. Inaczej mówiąc, to właśnie tacy ludzie jak ty, którzy walczą z niesprawiedliwością oraz złem czynią ten świat o wiele lepszym.
- Ale przecież nie wyplenimy całego zła na tym świecie - rzekł Ash.
- A kto wam każe niszczyć całe zło tego świata? - zapytała dowcipnym tonem Maggie - Przecież zawsze mówiłeś, że walczycie o to, aby tego zła było mniej na świecie. To już zdecydowanie o wiele bardziej realna wizja niż walka o zniszczenie całego zła na tym świecie.
- Maggie ma rację - zgodził się ze swoją dziewczyną John Scribbler - Taka jest prawda i z nią nie ma sensu walczyć. Lepiej użyjcie wszystkich swoich sił na walkę o to, w co wierzycie, bo to szlachetna i godna szacunku walka. A poza tym... A poza tym mój brat to mizantrop, więc nie warto go słuchać.
Nie wiem, czy jej słowa przekonały ostatecznie mojego chłopaka, ale tak czy inaczej Ash po tej rozmowie miał nieco lepszy humor, a nawet wziął mnie za rękę i porwał do tańca. Korzystając z tej okazji bawiłam się razem z nim i tańczącymi przy naszych nogach Pikachu i Buneary. Obok nas wesoło śmigały sobie inne pary, a zabawa rozkręciła się na całego.

***


Urodziny Asha były naprawdę bardzo przyjemną uroczystością, która trwała do późnych godzin nocnych i nie ma co się temu dziwić, skoro była tak bardzo udana. Oczywiście efektem tej zabawy było to, że praktycznie wszyscy byliśmy tak padnięci, że spaliśmy niemalże do południa, ale jakoś nikomu z nas to nie przeszkadzało. Przeciwnie, ucieszyliśmy się, że mamy takie powody do radości i że mój ukochany jest tak bardzo lubiany przez tak wielu ludzi.
W ciągu kilku dni od przyjęcia urodzinowego goście powoli zaczęli powracać do swoich rodzinnych stron, chociaż nie wszyscy to zrobili. Seiyi, którego niedawno poznaliśmy w Alto Mare (o czym pisałam ostatnim razem w moich pamiętnikach) pozostał z nami i spędzaliśmy z nim sporo czasu, aby go jakoś podnieść na duchu i sprawić, aby mniej myślał o śmierci swej ukochanej Minako. Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że to dopiero rok minął od jej śmierci, dlatego też nie możemy oczekiwać, aby ktoś szczerze kochający swoją zmarłą ukochaną miał po roku tak po prostu sam z siebie znaleźć ukojenie w swoim bólu. To przecież niemożliwe. Dlatego też nie mieliśmy do niego o to pretensji, a zamiast nich zachowaliśmy bardzo dużo cierpliwości wobec Seiyiego i jego cierpienia, starając się w miarę swoich możliwości podnieść go na duchu. A ponieważ planowaliśmy z Ashem mały wyjazd do Łeby w Polsce, ojczyźnie Scribblera, to zaproponowaliśmy, aby Seiyi pojechał z nami. Ten początkowo nie chciał się na to zgodzić, ale w końcu ustąpił.
John Scribbler zadzwonił, gdzie trzeba, aby nam załatwić odpowiednie miejsce, w którym byśmy się mogli zatrzymać po przybyciu do Łeby.
- Dzwoniłem i załatwiłem wam przepiękne miejsce pobytu - powiedział pisarz zadowolonym z siebie tonem - Dostaniecie pokój w domu mojego znajomego, pana Włodzimierza Rossa. Prowadzi on w Łebie taką bardzo uroczą enklawę Pokemonów koni.
- Zaraz! Czy ty chcesz nam powiedzieć, że w Polsce są Pokemony? - zapytałam szczerze tym faktem zdumiona.
- Tylko Pokemony konie i tylko w tym jednym, konkretnym miejscu - odpowiedział mi pisarz - To jest wspaniała atrakcja turystyczna. Jak wiecie, Polska znajduje się na terenach bez Pokemonów, więc takie, że tak powiem egzotyczne zwierzaki są prawdziwym rarytasem dla mieszkańców tego oto kraju, zwłaszcza, jeśli nie mieli oni wcześniej z nimi do czynienia. Dlatego możecie sobie wyobrazić, że pan Ross zarabia bardzo wiele na swojej małej enklawie, a do tego jeszcze udostępnia Pokemony konie do jazdy dla ludzi chętnych, aby ćwiczyć na nich jazdę konno. Także stać go na to, aby przyjąć poleconych przeze mnie gości.
- Gości, którzy oczywiście zapłacą mu za pobyt u niego - zauważył Ash - Bo przecież nie wyobrażam sobie, żebyśmy mieli mu nie zapłacić za jego gościnę.
- Nie sądzę, żeby on żądał od was zapłaty - zauważył Scribbler - Bo jak wam to już wcześniej powiedziałem, on zarabia dość pieniędzy na tej swojej małej enklawie, aby nie musieć od was żądać zapłaty.
- Mimo wszystko i tak zaproponuję mu zapłatę. Niech wie, że żadne z nas nie przyjeżdża do niego, aby jeść i spać za darmo - powiedział Ash.
- Zgadzam się. Lepiej będzie pro forma zaproponować mu zapłatę za gościnę - poparłam mojego ukochanego - No, a jeżeli nie zechce, to nie ma sprawy. Nie będziemy na niego naciskać.
- No i takie coś to ja rozumiem - uśmiechnął się wesoło pisarz - Choć nie ma co liczyć na to, że on przyjmie od was pieniądze. Poza tym liczą się dla niego goście, a nie pieniądze.
- Miło mi to słyszeć - powiedziałam - Ale tak czy siak grzecznościowo mu zaproponujemy zapłatę za jego gościnę.
- To wasza sprawa - uśmiechnął się wesoło Scribbler - Ale tak czy siak skontaktowałem się z panem Rossem. Będzie na was oczekiwał w Łebie. Ma dość spory dom na terenie owej enklawy Pokemonów koni, a w domu ma kilka wolnych pokoi i chętnie odnajmuje je tym, którzy szukają pokoju do wynajęcia.
- Doskonale, a gdzie dokładniej on mieszka? - zapytał Ash.
- Mówiłem wam, na terenie enklawy. To jedyny dom, który jest na tym terenie. Jest połączony z wybiegiem, na którym jego uczniowie trenują jazdę konną. To jedyne takie miejsce w Łebie. Każdy wie, gdzie ono jest. Wiecie co? Dam wam mapę Łeby i zaznaczę, gdzie jest cel waszej podróży.
John dotrzymał danego słowa, ponieważ rzeczywiście dał nam mapę z zaznaczonym na niej domem Włodzimierza Rossa, a także poprosił nas, abyśmy pozdrowili tego człowieka, gdy tylko go spotkamy. Obiecaliśmy mu to, a potem bardzo zadowoleni zaczęliśmy szykować się do podróży.


Przy okazji byliśmy świadkami bardzo zabawnej sytuacji. Mianowicie w przededniu naszej wyprawy spotkaliśmy Maxa, który był bardzo czymś przejęty.
- Co się stało, Max? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Ech, przyjaciele. Mam naprawdę poważny problem - odpowiedział nam nasz wierny druh - Ale nie chcę się narzucać. Na pewno macie własne sprawy na głowie i nie macie czasu na to, aby się tym zajmować.
- Spokojnie, zawsze mamy czas na to, aby pomóc naszym przyjaciołom - zaśmiał się wesoło Ash.
Podobnie jak ja podejrzewał on, że Max zwyczajnie dramatyzuje i robi z igły widły, co przecież już niejeden raz mu się zdarzało, ale mimo to oboje postanowiliśmy zachować się jak prawdziwi przyjaciele i zaprowadziliśmy go do domku na drzewie, gdzie wysłuchaliśmy go z uwagą.
- Jaki więc jest twój problem, Max? - zapytał Ash.
- Już wam mówię - odpowiedział na to nasz drogi haker - Wiesz chyba dobrze, Ash, że urządzany jest w Alabastii konkurs miss juniorów?
- Tak, wiemy o tym - uśmiechnął się lekko Ash - A co? Chciałabyś w nim wystąpić?
Max parsknął śmiechem i odpowiedział:
- No, coś ty! Nigdy w życiu! Poza tym jestem facetem. Tu chodzi o coś innego. Bo widzicie... Te wszystkie dziewczynki są naprawdę bardzo piękne i urocze. Sam nie wiem, którą z nich mam wybrać.
Uśmiechnęłam się z lekkim politowaniem, gdy to usłyszałam. Coś tak czułam, że Max ma naprawdę bardzo dziwaczny problem i miałam rację. Ash zresztą uważał podobnie i jak się okazało, mieliśmy rację. Staraliśmy się jednak oboje zachować wszelkie uwagi w tej sprawie dla siebie, aby nie urazić w żaden sposób naszego przyjaciela, dla którego cała ta sprawa była wręcz śmiertelnie poważnym problemem.
- I naprawdę nie wiem, na którą z nich mam teraz głosować - mówił dalej Max - Bo wiecie, Katherine jest piękna, a Mary ma ładną sylwetkę. A Bonnie jest urocza i fajna, a do tego to także moja przyjaciółka, ale przecież ona nie ma najmniejszych szans na to, aby wygrać, bo jest strasznym, ale to strasznym urwisem. Chciałbym być lojalny wobec niej, ale również nie chcę oddać swego głosu na kogoś, kto nie ma szans na wygraną.
- Ja tam bym głosował zawsze na Serenę, bez względu na wszystko - odpowiedział mu Ash - I to nie tylko z lojalności, ale dlatego, że uważam ją za najpiękniejszą dziewczynę na całym świecie.
- Dziękuję za te piękne słowa - powiedziałam czule, dotykając lekko dłoni mojego ukochanego.
- Tak, ja was rozumiem, ale mimo wszystko naprawdę mam poważne wątpliwości - stwierdził Max i nagle się uśmiechnął - Zaraz! A ta urocza blondyneczka, która niedawno się tutaj wprowadziła?! Alice?! Tak! To jest bardzo fajna osoba! Wiecie, grałem z nią parę razy w badmintona i zawsze z nią wygrałem.
- Bo pewnie pozwoliła ci wygrać - zaśmiałam się.
- Może i tak, ale nawet jeśli tak było, to oznacza, że musi być bardzo miła. Tak, będę głosował właśnie na nią! Jest miła i fajna, a do tego jeszcze pozwala mi wygrywać w badmintona! Nie tak, jak Bonnie, chociaż ona jest moją najlepszą przyjaciółką, ale jakoś tego nie umie dla mnie zrobić! Tak! Właśnie tak zrobię!
Max zerwał się z podłogi, na której siedział i zawołał wesoło:
- A więc w konkursie miss juniorów będę głosował na...
Nagle dało się słyszeć głośne trzaśnięcie. To był hałas otwierającej się klapy w podłodze, przez którą weszła Bonnie. Ściskała ona w ręku jakąś niewielką paczkę, a na jej twarzy malowała się bardzo nieprzyjemna mina.
- O, Bonnie! - zawołał wesoło Max na jej widok.
- Myślisz, że słyszała jego słowa? - zapytałam po cichu Asha.
- Tak, właśnie tak myślę - odpowiedział mi mój luby.
Max tymczasem zachichotał nerwowo i dodał:
- Wiesz... Słyszałem, że bierzesz udział w tym konkursie piękności, który jest urządzany dla dziewczyn w twoim wieku. Właśnie rozmawiałem z Ashem i Sereną, że musisz w tym konkursie wygrać.
- Tak, słyszałam - mruknęłam z gniewem w głosie Bonnie - Słyszałam też jeszcze więcej rzeczy.
- Naprawdę? - zaśmiał się nerwowo Max - A co słyszałaś?
- Słyszałam, że mam przegrać z tobą w badmintona, żebyś raczył na mnie zagłosować. Ale wiesz co? Bez łaski! Nie potrzebuję twojego głosu za taką cenę. I wiesz co, Max? Możesz mieć w nosie moje ciasteczka, które dla ciebie upiekłam, bo przecież ja jestem straszny urwis, więc może po prostu dam je Clemontowi.
Po tych słowach dziewczynka odwróciła się na pięcie i zamierzała już wyjść z domku na drzewie, kiedy nagle Max podbiegł do niej, stanął przed nią, złapał ją za ramiona i zawołał:
- Nie! Poczekaj! Zmieniłem zdanie! Zapomnij o tym, co mówiłem, bo będę głosował na ciebie w tym konkursie! Być może i jesteś urwisem, ale i tak jesteś bardzo piękna! Mówię poważnie!
Bonnie spojrzała na niego uważnie i rzuciła zadziornym tonem:
- Cieszę się, że wreszcie odzyskałeś rozum.
To mówiąc odwróciła się w naszą stronę i poprowadzona przez Maxa usiadła w pobliżu mnie i Asha.
- A właśnie, wspomniałaś coś o ciasteczkach - zaśmiał się lekko młody Hameron.
- O tak, mówiłam - uśmiechnęła się Bonnie z bardzo zadowoloną miną na twarzy - Sama je upiekłam.
Spojrzałam na nią ironicznym wzrokiem.
- Poważnie? Sama?
- Cóż... Może tak nie do końca sama, bo pomogli mi Clemont i Cilan, ale mimo wszystko większość pracy ja sama wykonałam.
- Tak, oczywiście - rzuciłam dowcipnie, a na ucho Ashowi szepnęłam: - A Pikachu siedzi i zawija w sreberka.
Mój luby parsknął śmiechem, kiedy to usłyszał, podobnie jak Pikachu, który siedział na kolanach swego trenera.
- Co was tak rozbawiło? - zapytała Bonnie.
- Nic takiego - zaśmiał się delikatnie Ash - Serena tylko opowiedziała mi kawał... o blondynce!
- Nie lubię takich kawałów - rzuciła Bonnie, co nas wcale nie zdziwiło, bo przecież sama jest blondynką.

***


Następnego dnia wyruszyliśmy do portu, w którym to już czekał statek mający zabrać nas w rejon Morza Bałtyckiego. Stamtąd zaś mieliśmy złapać szybki transport do Łeby. Nie dowiedzieliśmy się, w jaki sposób zakończył się konkurs na miss juniorów, jednak postanowiliśmy o to zapytać, gdy już powrócimy do Alabastii. Na razie zaś cieszyliśmy się wakacjami, na które się wybieraliśmy.
Wraz z nami w tę podróż wybrały się jeszcze dwie osoby i nie mam tutaj na myśli Pikachu i jego ukochanej Buneary, która tak bardzo chciała wyruszyć w tę podróż ze swoim chłopakiem, że Dawn ponownie powierzyła ją mojej opiece. Nie, nie o tej dwójce tutaj mówię, ale o kimś innym. Tymi osobami byli Seiyi i Alexa. Tę pierwszą osobę zaprosiliśmy nieco wcześniej w tę podróż i spodziewaliśmy się jego obecności, choć baliśmy się też, że może zmienić zdanie, co na szczęście nie nastąpiło. Ale obecność tej drugiej osoby bardzo nas zaskoczyła. Spotkaliśmy ją przypadkiem podczas podróży statkiem i nie umieliśmy wyjść ze zdumienia, gdy to nastąpiło, a miało to miejsce podczas wycieczki po pokładzie już pierwszego dnia podróży.
- A niech mnie! Alexa! - zawołał wesoło Ash na widok naszej drogiej dziennikarki.
Helioptile, usłyszawszy nasz głos, zeskoczył zwinnie z ramienia swojej trenerki i wskoczył w objęcia Asha, witając się z nim przyjaźnie, a potem to samo robiąc ze mną.
- Jak się masz, przyjacielu? - zapytał wesoło Ash, gładząc Pokemona po główce - Ty także wybierasz się w podróż?
- Tak, on i ja - odpowiedziała z uśmiechem Alexa, podchodząc do nas - Bardzo się cieszę, że was tu spotykam.
- My także, ale bardzo nas to dziwi - powiedziałam - Nie wiedzieliśmy, że zamierzasz wyruszyć w podróż. Czy płyniesz do Polski?
- O tak, właśnie tam - odpowiedziała Alexa, a Helioptile wskoczył jej ponownie na ramię - A wy tam płyniecie?
- Pewnie - odparł wesoło mój luby - Zamierzamy tam spędzić kilka dni, a może nawet więcej.
- A czemu wybraliście Polskę?
- Polecił ją nam John Scribbler. A ty? Dlaczego płyniesz do Polski? - zapytałam.
Alexa posmutniała nieco, opuściła lekko głowę i powiedziała:
- Wiecie, kochani... Posprzeczałam się ostatnio z Rene i jakoś tak nie umiem wraz z nim przebywać w jednym mieście. Dlatego pomyślałam, że gdzieś sobie pojadę i odpocznę. A jeśli tak, to czemu mam nie pojechać do ojczyzny moich przodków? Ten kraj był bardzo bliski mojemu dziadkowi, a jak wiecie, mój dziadek był bardzo bliski mnie, więc skoro tak, to jest mi też bliski kraj, który on kochał.
- Wiemy o tym - odpowiedział Ash - A byłaś kiedyś w Polsce?
- Tak, ale to było już dawno temu - rzekła Alexa - Byłam wtedy jeszcze dzieckiem i pomagałam dziadkowi w jego występach. To było na rok przed jego śmiercią. Bardzo dobrze to pamiętam. To była jedna z piękniejszych chwil w moim życiu.
Alexa posmutniała, po czym podeszła pod reling i oparła się o niego. Podeszliśmy do niej i stanęliśmy tuż obok.
- A więc zobaczysz po latach znowu kraj swego dziadka - powiedział Ash - Na pewno się cieszysz, prawda?
- Tak, bardzo się cieszę, ale nie wiem, czy on jest wciąż tak piękny jak wtedy - odpowiedziała mu dziennikarka.
- Zobaczysz, gdy będziemy na miejscu - zauważyłam.
- To prawda, a przy okazji nieco odpocznę od Rene.
- A co się stało? Czym cię tak zdenerwował, że uciekasz od niego na drugi koniec świata?
- Pika-pika? Bune-bune? - dodali zaintrygowani Pikachu i Bunearu.
Alexa uśmiechnęła się smutno.
- Widzicie... Wkurzył mnie on swoim brakiem zrozumienia dla mojego problemu. Nie rozumie, że ja nie jestem w stanie powiedzieć na pewno, czy będę dobrą matką. Ja w ogóle nie mam pojęcia, czy podołam temu zadaniu. To w końcu jest bardzo wielka odpowiedzialność. Nie wiem, czy dam sobie radę. Poza tym jakoś nie bardzo wierzę w jego zapewnienia o tym, że będzie ze mną do końca i mnie nie opuści.
Gdy to mówiła, to przypomniałam sobie, jak ja i Ash widzieliśmy, jak podczas przyjęcia urodzinowego mojego chłopaka Rene sprzeczał się o coś z Alexą. Nie słyszeliśmy, o czym mówili, ale za to usłyszeliśmy słowa, które wypowiedział nasz drogi fryzjer:
- Ty uparta kobieto! Nie widzisz, że cię kocham?! Czy tak bardzo bym się o ciebie starał, gdyby mi na tobie nie zależało?! Jak możesz uważać, że ja cię porzucę przy pierwszej okazji i zostaniesz z tym wszystkim sama?!
Alexa nie odpowiedziała mu wtedy nic, ale widać było, iż nie uważa jego deklarację za prawdziwą. A szkoda, bo moim zdaniem Rene był z nią wówczas całkowicie szczery, w co ona jakoś nie była w stanie uwierzyć z powodu swoich wcześniejszych doświadczeń z facetami.


- I co zamierzasz zrobić? - zapytałam Alexę, kiedy już powróciłam do rzeczywistości.
- Nie wiem. Może oddam dziecko moim rodzicom albo co... Przecież ja się nie nadaję na matkę. Zwłaszcza na samotną matkę. Nie dam sobie rady, a rodzice mi pomogą i zajmą się wnukiem jakby co.
- Zajmiesz się nim wraz z Rene i będziecie jedną wielką, szczęśliwą rodziną - powiedziałam.
- Och, Sereno. Nie każda kobieta ma tyle szczęścia, aby mieć tak super faceta jakiego masz ty - odpowiedziała mi Alexa.
Spodobało mi się, że nazywa Asha „super facetem“, ale również bardzo mnie zdenerwowało to, iż nie wierzy w słowa Rene, który był wobec niej szczery i z powodu swoich wcześniej niemiłych doświadczeń Alexa nawet nie daje mu szansy się sprawdzić.
- Wiesz co, Ash? Widać, że to twoja ciotka - powiedziałam po chwili.
- A to dlaczego? - zapytał mój luby.
- Bo jest strasznie uparta i jak już się na coś uprze, to nie da sobie nic wytłumaczyć.
Ash, Alexa i Pikachu zaśmiali się wesoło, gdy to usłyszeli.
- Wiecie... Pamiętam, jak płynęłam do Polski z dziadkiem na rok zanim zmarł - powiedziała po chwili dziennikarka - Stał ze mną przy podobnym relingu i razem śpiewaliśmy taką fajną piosenkę.
Po chwili Alexa zaczęła ją śpiewać, a ponieważ i my ją znaliśmy, to szybko dołączyliśmy do chóru i już po chwili cała nasza trójka śpiewała sobie wesoło następujące słowa:

Spójrz bracie, choć raz, trzeźwo na świat.
Ceń nauki wszystkie, jeśli masz ambicje.
Gdy nadejdzie czas, zawoła nas
Stary las nad rzeką szumem drzew z daleka.

Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda.
Świat jest piękny, czy to znasz?
Otwórz oczy, patrz! Otwórz oczy, patrz!
La, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la!
Otwórz oczy, patrz!

Piłkę kopać chcesz, na trawę spiesz!
Zagraj razem z nami! Zagraj z kolegami!
Rankiem, kiedy świt puka do drzwi
Ciągną młodych w pole harce i swawole!

Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda.
Świat jest piękny, czy to znasz?
Otwórz oczy, patrz! Otwórz oczy, patrz!
La, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la!
Otwórz oczy, patrz!

Oj tak! Zdecydowanie w tamtej właśnie chwili świat wydawał się nam naprawdę bardzo piękny.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...