Uciekający narzeczony cz. IV
Byliśmy zadowoleni z tego powodu, że zostaliśmy zaproszeni na bal, dlatego nie musieliśmy prosić Cindy, aby nas na niego wkręciła, choć Macy uparła się, aby nam pomóc, dlatego dziennikarka obiecała, że weźmie ją ze sobą jako asystentkę i razem wejdą na zabawę. Był jedynie problem, jak do domu rodziców Jamesa chcą wejść Jessie i Meowth, jednakże w tej sprawie uspokoili nas sami zainteresowani.
- Nie musicie się niczym przejmować, głąby - zaśmiał się Meowth nieco ironicznie, gdy następnego dnia po balu w ratuszu naradzaliśmy się w sprawie dalszych poczynań - Razem z moimi kumplami wchodziłem już do o wiele bardziej strzeżonych miejsc.
- To prawda, damy sobie radę, więc o nas się nie przejmujcie - rzekła Jessie - Ważne, żeby każdy wykonał swoje zadanie.
- Dokładnie tak - potwierdził Ash - Dlatego mam nadzieję, że wszyscy pamiętają, co mają robić.
- Ja pamiętam doskonale - odpowiedziała Macy.
- Ja również - uśmiechnęła się złośliwie Jessie - Z największą wręcz przyjemnością wykonam swoją część zadania. Mówię wam, to będzie dla mnie coś, czego bardzo chętnie się podejmę. W sumie to już nawet nie mogę się doczekać, kiedy to zrobię.
- Nie wątpię - powiedział dowcipnie Meowth.
- Doskonale - rzekł z uśmiechem na twarzy Ash - A zatem wszystko już jest ustalone. Ślub odbędzie się w ostatni dzień maja, czyli za kilka dni. Bardzo im się spieszy, ale chcą mieć czas wszystkich zaprosić, więc cóż... Muszą załatwić wszelkie formalności, więc sprawa się nieco odwlecze. Tym lepiej, bo dzięki temu zdążymy przybyć na czas i się przygotować.
- W sumie to niewiele musimy przygotować - powiedziała Macy - Po prostu musimy wkroczyć do akcji w odpowiednim momencie i już.
- Nie do końca. Musimy jeszcze uratować Jamesa, a potem zwiać z nim szybciej niż to przewiduje ustawa - zaśmiał się Meowth.
- I nie dopuścić do tego, aby poślubił on tę jędzę - dodała Jessie, dość przejmującym głosem.
- Widzę, że bardzo ci na tym zależy - zaśmiał się delikatnie Ash.
- A cożeś sobie myślał, głąbie? A tobie nie zależy na twojej głąbince? - spytała go dość ironicznie Jessie - James był moim pierwszym prawdziwym przyjacielem. Przed nim nikt się ze mną nie przyjaźnił.
- Poważnie? Nikt? - zdziwiłam się.
- Poważnie mówię - odpowiedziała smutno, siadając na trawie przed nami, a my zrobiliśmy to samo - Moje życie wcale nie było usłane różami i miałam wiele razy pod górkę.
- Pod górkę? - spytała Macy - Jak to?
- A tak to. Myślisz, że zostałam złodziejką Pokemonów tak po prostu, dla zabawy? - spytała ironicznie Jessie - Jeśli tak myślisz, to się mylisz, bo to nieprawda. Moją matką była Miyamoto, najlepsza agentka Madame Boss, matki Giuseppe Giovanniego, któremu potem ja i James służyliśmy. Zginęła w górach poszukując Mew dla swojej szefowej, podobnie jak wcześniej mój ojciec, również wierny agent organizacji Rocket.
- Brakuje ci rodziców? - spytałam.
- Nie bardzo. Słabo ich pamiętam. Prawdę mówiąc, to jakoś niezbyt się przykładali do swoich rodzicielskich obowiązków. Oddali mnie komuś pod opiekę, płacąc mu za to sowicie, jednak kiedy zginęli, a pieniądze przestali przychodzić i mój opiekun oddał mnie do domu dziecka, a tak właściwie, to podrzucił mnie tam i uciekł. A tam to, niestety nie przelewało się, niekiedy musiałam nawet jeść śnieg z głodu.
- Śnieg?! - jęknęłam przerażona.
Jessie nie wyglądała na osobę, która zmyśla, natomiast w jej głosie nie wyczuwałam ani fałszu, ani przesady. Widocznie więc jej losy musiały mieć taki przebieg, jaki nam ukazała.
- To straszne - dodała Macy.
Ash i Pikachu nic nie mówili, ale widziałam po ich minach, że cała ta opowieść musiała wywrzeć na nich porządne wrażenie.
- Tak, właśnie śnieg - powiedziała ponuro Jessie - Nie zaznałam zbyt wiele miłości, a właściwie prawie wcale. Tam, gdzie trafiłam, tam była tylko walka o przetrwanie, a nie miłość. Ale jakoś sobie poradziłam, a potem, gdy skończyłam piętnaście lat uciekłam z domu dziecka i rozpoczęłam podróż po świecie. Trafiłam do Szkoły Pielęgniarstwa, ale niestety, pomimo moich usilnych starań nie udało mi się zostać pielęgniarką. Wyrzucili mnie z tej szkoły pod pretekstem, że jestem zbyt nerwowa i brak mi cierpliwości do pacjentów.
- Ale okropny zarzut. Ciekawe, jak można było coś takiego wymyślić? - rzucił ironicznie Meowth.
Jessie nie przejęła się tym i mówiła dalej.
- Długo wędrowałam i parałam się różnymi zajęciami, próbowałam też zostać ninja, ale moje wszelkie wysiłki w tym kierunku spełzły na niczym. W końcu znaleźli mnie dawni przyjaciele mej matki, również para agentów organizacji Rocket. Zaopiekowali się mną i pomyśleli, że zrobią coś dla mnie w imię przyjaźni do mej matki. Udając moich rodziców zapisali mnie do Technikum Pokemon w Kanto. Tam też poznałam Jamesa i dość szybko znaleźliśmy wspólny język. Ale nauka w tej jakże elitarnej szkole przerosła nasze oczekiwania. Moi rzekomi rodzice dobrze ją opłacili, abym mogła się tam uczyć, dlatego też nauczyciele byli pobłażliwi, ale do czasu, aż moich rzekomych rodziców złapali, więc pieniądze przestały przychodzić. Dlatego skończyła się pobłażliwość nauczycieli i zaczęła się orka na kamienistym gruncie.
- Jak poetycko powiedziane - rzucił złośliwie Meowth.
Jessie ponownie nie zwróciła na niego uwagi.
- Stwierdziłam, że to nie dla mnie i w końcu uciekłam, a James wraz ze mną. Oboje następnie wstąpiliśmy do gangu rowerowego w Słonecznym Mieście, który kradł rowery na części. Zarabialiśmy na tym całkiem dobrze, ale potem ja i James weszliśmy w konflikt z naszym hersztem, więc oboje odeszliśmy, a zaraz potem oboje zaczęliśmy mieć zupełnie inne zdanie na wiele spraw. James uważał, że to przeze mnie musieliśmy odejść, ponieważ naraziłam się szefowi, a ja z kolei byłam zdania, iż on jest idiotą i nie wie, co mówi. W końcu każde z nas poszło swoją drogą, ale ponownie spotkałam moich przybranych rodziców, którzy jakimś cudem uciekli z więzienia. Byli niezadowoleni, że porzuciłam Technikum Pokemon, ale dali sobie spokój z pouczaniem mnie dali mnie na szkolenie do organizacji Rocket. Wtedy to właśnie zaczął rządzić Giovanni i szukał on nowych, młodych kadr, więc się zgłosiłam. Okazało się, że oprócz mnie na szkoleniu był także James. Oboje mieliśmy pracować w duecie. Niezbyt nam się to podobało, ale w końcu zaczęliśmy się oboje dogadywać, w czym pomógł nam fakt, że tylko on był w stanie się ze mną jakoś porozumieć. Potem zaś, jak już dołączył do nas Meowth, to staliśmy się razem Zespołem R. Dość szybko awansowaliśmy i zasłynęliśmy jako naprawdę skuteczni złodzieje Pokemonów. Tak było do czasu, gdy...
- Gdy nie uwzięliście się na mnie i mojego Pikachu - dokończył Ash ironicznie.
- Tak, to prawda - potwierdziła Jessie - Wtedy zaczęło się nam coraz gorzej powodzić, ale cóż... Wszystko ma swoją cenę.
- Tak, zwłaszcza pościg za białym wielorybem - zaśmiałam się do nich nieco złośliwie.
- Właśnie - potwierdził Meowth - Ale cóż... Każdy ma swoje własne słabości, które to niekiedy pchają go do działania, nawet żałośnie głupiego. Jedno z takich słabości popchnęło mnie do zostania tym, kim jestem.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- Myśleliście, że ja zawsze gadałem i chodziłem na dwóch nogach? - spytał ironicznie Meowth - Nic z tego, głąby. Nic bardziej mylnego. Ja się urodziłem takim samym Pokemonem, jak wszystkie inne. Tylko, że potem zaszły poważne zmiany w moim życiu.
- Jakie?
- Widzicie... Urodziłem się w Pokewood jako jeden z tych licznych bezdomnych Meowthów, które włóczą się ulicami miasta szukając dla siebie jedzenia. Kradliśmy je zwykle z pobliskich restauracji, a prócz tego niejeden raz dla zabawy psociliśmy się ludziom. Dowodził nami Persian, który był bardzo mądry i sprytny. Był nam jak ojciec, a my jak jego dzieci. Byliśmy z nim nawet szczęśliwi, choć nie przelewało nam się, a wręcz przeciwnie. Jak więc widzicie, podobnie jak Jessie zaznałem biedy i wiem, co ona oznacza. Ale nie było mi znowu tak źle i pewnie dalej bym żył w Pokewood, gdyby nie to, że pewnego dnia spotkałem ją.
- Kogo? - spytałam.
- Meowzie - odpowiedział nam Meowth - Samiczkę mojej rasy. Była jednym z Pokemonów, które można było kupić w sklepie z Pokemonami. Tam były tylko najlepsze stworki, a ona była najlepsza z nich wszystkich. Mówię wam, gdybyście tylko ją zobaczyli, to zaraz byście zrozumieli, co mam na myśli. Te oczy, te wąsy, te uszy, ten ogon, ta sierść... Ona wszystko miała cudowne, a zwłaszcza ruchy. Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Podobała mi się i to bardzo. Chciałem, aby została moją lubą, ale gdy stanąłem przed wystawą, na której siedziała i wyznałem jej, co czuję, to mnie wyśmiała. Powiedziała, że jestem dla niej nikim, biedakiem z ulicy, a ona jest kimś wyjątkowym i tylko z kimś wyjątkowym mogłaby się związać. Uznałem to za zachętę dla siebie, dlatego właśnie postanowiłem zostać kimś wyjątkowym. Postanowiłem porządnie wyróżniać się od wszystkich innych Meowthów z mojego gangu. Chciałem być jak człowiek. Zacząłem powoli uczyć się chodzić na dwóch nogach. Niezbyt mi początkowo szło, ale się nie poddawałem i udało mi się. Potem uczyłem się czytać i pisać. Dużo czasu mi to zajęło, nawet bardzo dużo, ale w końcu osiągnąłem sukces. Stałem się tym, kim jestem obecnie. Zadowolony z tego, co mi się udało dokonać, poszedłem z wykradzionymi kwiatami i bombonierką do mojej ukochanej, uklęknąłem przed nią i powiedziałem jej, co do niej czuję oraz co dla niej zrobiłem. Ona jednak znowu mnie wyśmiała mówiąc, że chyba oszalałem, jeśli sądzę, iż ona się ze mną zwiąże, bo w końcu kim ja jestem? Nikim więcej, jak tylko biedakiem z ulicy, a teraz dodatkowo jestem też zwykłym dziwolągiem, z którym wstyd się publicznie pokazać. Poza tym znalazła już swoją właścicielkę i zamierzała z nią odejść. Tak się zresztą stało. Meowzie odeszła, a ja zostałem sam ze złamanym sercem. Nie było dla mnie miejsca w Pokewood, dlatego odszedłem. Jakiś czas później złapali mnie ludzie Giovanniego. Początkowo chcieli mnie oni sprzedać z ogromnym dla siebie zyskiem, ale zmienili zdanie uznając, że mogę im się lepiej przysłużyć, więc uczynili mnie agentem i przydzielili mnie do Jessie i Jamesa. Tak właśnie zaczęła się moja służba dla organizacji Rocket.
- Spotkałeś ją jeszcze kiedyś? - spytała Macy.
- Kogo?
- No, tę kotkę, dla której stałeś się tym, kim jesteś.
- Ach, ją! Tak, spotkałem, ale nie było to takie spotkanie, jakiego bym sobie życzył. Trafiłem kiedyś całkiem przypadkiem do Pokewood i z czystej ciekawości zajrzałem na stare śmieci. Spotkałem Persiana i jego gang. Z miejsca mnie rozpoznali. Ucieszyli się na mój widok, podobnie jak ja na ich widok. Chcieli mnie namówić, abym powrócił do nich, ale ja już byłem członkiem Zespołu R i nie mogłem się na to zgodzić. Wtedy oni pokazali mi coś, co mogło mnie przekonać do zmiany zdania. Tym czymś była moja ukochana, którą jej pani porzuciła.
- Porzuciła? - zapytałam zdumiona.
- A tak, porzuciła. Tak po prostu znudziła się nią i zostawiła. A ona została teraz sama, bez szans na przetrwanie. Wychowana w zbytkach oraz luksusie nie umiała żyć na ulicy. Wtedy właśnie zajął się nią Persian. Moje dawne uczucia odżyły i chciałem, aby Meowzie odeszła ze mną. Persian jednak powiedział mi, że ona powinna zostać z nimi. Obaj pokłóciliśmy się o to i doszło między nami do walki. Pokonałem Persiana, ale wtedy Meowsi zaczęła płakać i lizać rany mego przeciwnika. Potem popatrzyła na mnie ze wstrętem i powiedziała mi, że gdybym ją naprawdę kochał, to bym dobrze wiedział, iż nie jest ona trofeum do wygrania, a poza tym Persian jest tym, który się nią zajął w najgorszej dla niej chwili, zaopiekował się nią, wsparł w ciężkich chwilach, jak więc ona może go opuścić? Dodała też, że dla niej jestem wciąż zwykłym, głupim Meowthem dziwolągiem. Wspomniała także o tym, że jako złodziej Pokemonów tym bardziej w jej oczach jestem nikim i nigdy by za mną nie poszła. To mnie już całkiem dobiło. Nie mając co robić wróciłem do moich kumpli i nigdy więcej nie zaglądałem do tej dzielnicy Pokewood, w której grasuje gang Persiana.
Macy bardzo wzruszyła się tą historią, podobnie jak i my wszyscy, choć w przeciwieństwie do niej nie roniliśmy łez, jak to robiła nasza droga przyjaciółka.
- Jaka to wzruszająca historia - łkała.
- Owszem, nawet bardzo - westchnął smutno Ash i wstał - Ale dość już wspominek. Pora wreszcie, Meowth, żebyś poszedł z Jessie na miejsce akcji i obserwowali cel naszej akcji. A gdy nadejdzie odpowiedni czas, to wtedy...
- Spoko loko, głąbie! - zawołał Meowth wesoło - Mamy dość czasu, aby się uszykować na akcję.
- Dokładnie! I będzie ona naprawdę ostra! - dodała Jessie bojowo.
- To z całą pewnością będzie ślub, jakiego rodzina Jamesa nigdy nie zapomni - powiedział Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- O tak, na pewno - dodałam.
Ponieważ mieliśmy jeszcze trochę czasu, to mogliśmy się zająć sprawą zdjęć, które wzięłam od May. Bardzo mnie te zdjęcia zaintrygowały i nie dawały mi spokoju. Biorąc pod uwagę to wszystko, co miało miejsce dotąd w moim życiu, to czułam w tym wszystkim jakiś naprawdę bardzo mocny szwindel i chciałam odkryć, czy mam rację. Poza tym nie byłam w stanie patrzeć na cierpienia May, bo przecież wyraźnie cierpiała ona bardziej niż próbowała to ukazać. Dowodem tego mogło być choćby fakt, że praktycznie wszędzie teraz prowadzała się z Drew, którego to wcześniej tylko lubiła, a teraz nagle miała do niego wielką słabość. Jak dla mnie, to był wyraźny dowód na to, że dziewczyna próbuje wybić klin klinem, a jest to najwyższy stopień cierpienia z powodu miłości. Musiałam więc coś zrobić, podobnie jak Ash, który również smucił się z tego, co właśnie ją spotkało.
W tej sprawie Ash wezwał Maxa i Clemonta prosząc ich obu, aby się przyjrzeli tym zdjęciom, które dała mi May.
- Podejrzewamy, że to fotomontaż, ale musicie nam to sprawdzić - powiedział Ash - To niezwykle ważne.
Clemont i Max obejrzeli sobie dokładnie zdjęcia, a szczególnie bardzo uważnie przyjrzał im się młody Hameron, który wpatrywał się z najwyższą uwagą w ostatnie zdjęcie z nagimi Giselle i Garym.
- No, niezła sztuka - zaśmiał się Max.
- Tak, niezła sztuka, ale przecież nie o to chodzi, abyś się na to gapił jak sroka w gnat, tylko żebyś sprawdził, czy te zdjęcia są prawdziwe, czy też może to fotomontaż - rzuciłam gniewnie do niego.
Max zachichotał nerwowo i przytaknął głową.
- Spokojnie, kochana. Tylko spokojnie. Sprawdzimy to dokładnie i nie ma szans, aby coś nam w tym przeszkodziło.
- Właśnie, damy sobie radę - powiedział Clemont - Wy natomiast lepiej przygotujcie sobie odpowiednie stroje na zabawę, na którą się wybiera.
Nasi przyjaciele z drużyny doskonale wiedzieli o naszych planach, bo przecież nie mieliśmy przed nimi żadnych tajemnic.
- Spokojnie, wszystko sobie przygotujemy i będzie dobrze - odparł na to mój luby - A potem w dniu ślubu zrobimy taką zadymę, że hej.
- Szkoda, że nie możemy jechać z wami - powiedział smutno Max.
- Nie możecie tego zrobić z dwóch powodów - rzekł Ash - Po pierwsze nie zostaliście zaproszeni.
- To czysty przypadek.
- A po drugie jesteście mi potrzebni tutaj. Mam pewne podejrzenia względem tych wszystkich zdjęć, ale nie posiadam żadnej pewności w ich sprawie, więc cóż... Muszę się upewnić.
- Sprawdzimy te zdjęcia - powiedział Clemont z uśmiechem - A potem zajmiemy się innymi sprawami, które nam zlecisz.
Widać było wyraźnie, że cieszy się z faktu, iż mój ukochany znowu wciągnął się w jakąś detektywistyczną sprawę i wyraźnie wracał do dawnej formy. Ja również byłam z tego powodu zadowolona i miałam nadzieję, że to się będzie tylko rozwijać.
Ash i ja szykowaliśmy się na udział w uroczystości ślubnej Jamesa i Jessiebelle, a Max i Clemont ściągnęli z Internetu odpowiedni program za pomocą którego można była sprawdzić zdjęcia, czy są prawdziwe, czy też może falsyfikatem. Co prawda odnalezienie dobrego programu zajęło nieco czasu, podobnie jak jego zgranie, ale cóż... Bez trudu sobie obaj poradzili w tej sprawie, w końcu byli naprawdę genialni w swoich zainteresowaniach. Tak samo bez trudu sobie poradzili ze zdjęciami.
- Sprawdziliśmy je bardzo dokładnie - powiedział Clemont jakieś dwa dni po tym, jak im zleciliśmy tę sprawę - I cóż... Miałeś rację, Ash.
- To falsyfikaty - rzucił z uśmiechem Max - Znaczy to pierwsze, które dotyczy wydarzenia sprzed paru lat jest prawdziwe. Pozostałe zaś są po prostu zwykłymi falsyfikatami.
- A więc jednak - powiedziałam z uśmiechem na twarzy - Gary zatem jest niewinny?
- Tak, ale obawiam się, że May raczej w to nie uwierzy - rzekł na to Max, mówiąc przy tym: - Ostatnio, jak z nią rozmawiałem, to była bardzo zła, gdy tylko wspomniałem o Garym. Mówię ci, trzeba było widzieć, jaką minę zrobiła, kiedy powiedziałem jej o naszym wspólnym kumplu.
- A więc jest zawzięta - powiedziałam - Ale w sumie czemu mnie to dziwi? Wkurzyła się i tyle. A jak ktoś jest wkurzony, to mu czasami trudno przemówić do rozsądku.
- Tak, zauważyłem to - rzucił złośliwie Max i pokazał nam zdjęcie z nagimi Garym i Giselle - A tak przy okazji, czy zauważyliście może, że na tym zdjęciu Gary ma niewielką plamkę na szyi?
- Tak, widziałem to - odpowiedział Ash - To już był wyraźnie dowód na to, że tym gościem na zdjęciu nie może być Gary.
- No właśnie. Może jak zwrócimy na to uwagę May, to może...
- Wiesz, to dobry pomysł - wtrąciłam się - To mi się podoba. Może wtedy nas posłucha.
- Właśnie. A tak swoją drogą, to ciekawi mnie, kto pozował z Giselle do tego zdjęcia? Bo podejrzewam, że z kimś tu pozowała, a potem dołożono zdjęcie Gary’ego.
- To bardzo dobre pytanie, a odpowiedź na nie chodzi mi po głowie od jakiegoś czasu - powiedział zadowolony Ash, lekko masując sobie palcami podbródek - A więc, kochani... Mam dla was kolejne zadanie. Zwerbujcie też do tego zadania Dawn i Bonnie. Każdy może się teraz przydać.
- Tak jest, szefuńciu! - zawołał Max, salutując mu.
- Tak jest! - dodał Clemont, również salutując.
- Doskonale - uśmiechnął się Ash - A więc posłuchajcie! Oto wasze zadanie...
Dzień ślubu Jamesa z Jessiebelle nadszedł nieco szybciej niż byśmy tego chcieli. Zanim się obejrzeliśmy, a już musieliśmy jechać. Pożegnaliśmy więc naszych przyjaciół z drużyny prosząc ich o to, aby dalej robili dla nas to, o co poprosił ich Ash, a potem pojechaliśmy oboje do Wertanii. Tam też spotkaliśmy się z Cindy i Macy, które czekały w umówionym wcześniej miejscu.
- Wyglądacie oboje rewelacyjnie - powiedziała Cindy, kiedy tylko nas zobaczyła.
- Zwłaszcza ty, Ash - dodała Macy, patrząc na mojego ukochanego maślanym wzrokiem.
Nie przejęłam się specjalnie jej zachowaniem, ponieważ bardzo dobrze wiedziałam, że Ash nie robi sobie nic z zalotów wobec swojej osoby i jest mi wierny. Poza tym Macy chciała nam pomóc w tej sprawie, a w sumie już nam pomogła, bo jako pierwsza zaczęła dążyć do tego, aby zmobilizować Asha do działania, więc czemu miałabym nie tolerować jej wygłupów, skoro nam pomaga?
- Dziękuję ci, Macy. Starałem się wyglądać tak, aby ta banda snobów była zadowolona - rzekł z uśmiechem mój luby.
Muszę przyznać, że naprawdę wyglądał rewelacyjnie, a tak właściwie to dokładnie tak samo, jak podczas imprezy u burmistrza, czyli miał on na sobie bardzo piękny garnitur, szpadę u boku oraz swoje trzy odznaczenia, jakie otrzymał za swoją detektywistyczną działalność.
- Wyglądasz naprawdę super, ale musiałeś tak się dekorować? - spytała dowcipnie Cindy.
- Oczywiście - zaśmiał się Ash, dotykając lekko swoich odznaczeń - To robi ogromne wrażenie na takich snobach. A ja przecież chcę zrobić na nich wrażenie.
- Oj, wrażenie to ty zrobisz, jestem tego pewna - zachichotałam lekko, gdy tylko pomyślałam o tym, co planujemy.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Doskonale - rzekł Ash, podsuwając mi ramię - A więc już chodźmy, kochanie moje. Zabawa niedługo się rozpocznie, a ja nie mam zamiaru jej przegapić.
Udaliśmy się więc do znajdujących się na obrzeżach Wertanii willi rodziców Jamesa, gdzie już zbierali się goście. Stojący przed bramą wielcy i silni ochroniarze w garniturach i przeciwsłonecznych okularach sprawdzali dokładnie, czy osoby wchodzące na teren posesji ich szefów znajdują się na liście gości, a potem kolejno jedno po drugim wpuszczali do środka.
- Pan Ash Ketchum oraz jego narzeczona, Serena Evans - powiedział uroczystym tonem mój luby.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu, siedzący mu na ramieniu.
Ochroniarze sprawdzili nasze nazwiska na liście gości.
- Są państwo. Zapraszam serdecznie - powiedział jeden z nich, gdy już się upewnili co do tego, że jesteśmy zaproszeni.
Wpuścili nas, a potem sprawdzili, czy obecna na liście jest pani Cindy Armstrong i jej asystentka (czyli Macy), a gdy już zyskali taką pewność, to wpuścili ich.
- Dobra, pierwsza faza zakończona - powiedziała Macy do Asha - Co teraz, Ash?
- Przejdziemy do fazy drugiej - zaśmiał się lekko mój luby i spojrzał na bok, w stronę znajdującego się niedaleko lasu.
Również spojrzałam w tamtą stronę, ale niczego nie dostrzegłam, poza lekkim błyskiem, jakim widziałam na filmach. To był błysk, który powstaje wskutek trafienia promieni słonecznych w soczewki lornetki. Doskonale wiedziałam, co to oznacza. Meowth obserwował nas z jednego z drzew. Podniosłam więc delikatnie kciuk w górę na znak, że idzie nam doskonale.
Powoli weszliśmy do środka rezydencji, która była piękna i zarazem też pełna przepychu, którym wręcz nasi gospodarze dźgali w oczy swoim gościom. Widać było aż nadto wyraźnie, że rodzice Jamesa nie tylko mieli pieniądze, ale pokazywali to wszystkim ludziom oraz sobie samym, aby się jakoś podreperować emocjonalnie, jak pomyślałam. Willa była po prostu piękna, bardzo podobna zresztą do willi Jessici Oleson. Najwidoczniej miała ona podobnych architektów, co rodzice Jamesa.
Biorąc pod uwagę, że na przyjęciu byli znamienici goście z wyższych sfer, to i ochrona musiała tutaj być, jak się patrzy. Oprócz zwyczajnych ochroniarzy były tu również Pokemony, głównie te typu walczącego, takie jak Hitmontop, Hitmonlee, Machamp, Primape, a także Golem, Rhydon i kilka Growlithów. Jednym słowem, to były Pokemony mogące kilkoma swoimi ciosami zmasakrować człowieka, gdyby tylko chciały. Poczułam, że co jak co, ale nie chciałabym znaleźć się z nimi sam na sam.
Weszliśmy wszyscy do sali balowej, gdzie oczekiwaliśmy na przybycie gospodarzy. Nie musieli długo czekać, ponieważ wkrótce się oni zjawili. Ubrani byli oni w eleganckie, balowe stroje, a przy ich boku stał James w garniturze, który bynajmniej nie wyglądał na zadowolonego z tego powodu. Jego mina była po prostu nad wyraz przygnębiona, zaś ja byłam w stanie zrozumieć, dlaczego tak właśnie jest.
- Moi drodzy - rzekł ojciec Jamesa uroczystym tonem - Bardzo nas cieszy wasz widok w naszym domu. Dziękujemy wam za to, że tu jesteście i chcemy, abyście doskonale się bawili podczas pobytu tutaj.
- Oj, my się będziemy bardzo dobrze bawić, to jest więcej niż pewne - zachichotał złośliwie Ash.
- Tylko nie mów tego za głośno, bo jeszcze usłyszą - uśmiechnęłam się do niego.
- Jak zapewne dobrze wiecie, dzisiaj nasz kochany syn marnotrawny, który wreszcie powrócił do swojego rodzinnego domu, wstąpi w związek małżeński ze swoją narzeczoną i zarazem przyjaciółką z dzieciństwa, panną Jessiebelle, która już niedługo do nas dołączy, ale póki co nie może, gdyż szykuje się do ceremonii - mówiła uroczystym tonem matka Jamesa - Jak zapewne dobrze wiecie, pan młody nie może zobaczyć w dniu ślubu swojej narzeczonej przed ceremonią, ponieważ to przynosi pecha. Dlatego jeszcze przez chwilę jej nie zobaczymy, ale spokojnie, moi mili. Potem, podczas wesela będziemy mieli wszyscy okazję się nacieszyć jej obecnością. A póki co zapraszam państwa do stołu. Gdy panna młoda będzie gotowa, to wtedy poprosimy państwa do ogrodu, gdzie odbędzie się ceremonia.
Wszyscy goście skorzystali z zaproszenia gospodarzy i podeszli do suto zastawionego stołu, po czym powoli zaczęli jeść. Ja i Ash również tak postąpiliśmy, podobnie jak i Cindy z Macy.
- Jesteście gotowi do akcji? - spytał Ash.
- Jak najbardziej - odpowiedziała Macy - A Jessie? Jest na miejscu?
- Mam nadzieję, bo inaczej plan się nie uda - powiedziałam.
- Spokojnie, Jessie za bardzo zależy na tym, aby ocalić Jamesa. Nie ma szans, aby nie przybyła na miejsce - stwierdził wesoło Ash.
Jedliśmy spokojnie przystawki na stole, jednocześnie nieco denerwując się tym, co może się stać, bo przecież nie mieliśmy żadnej pewności, iż wszystko będzie w porządku. Mogliśmy mieć tylko nadzieję, chociaż i o nią było raczej trudno.
James powoli podszedł do stołu i przygnębiony wpatrywał się w gości zebranych w sali balowej. Dostrzegł oczywiście mnie i Asha i był wyraźnie bardzo zdziwiony naszą obecnością, jednak starał się tego nie okazywać. Pewnie był ciekaw, dlaczego tu jesteśmy, jednak nie kwapił się do rozmowy z nami. Ash uśmiechnął się do niego przyjaźnie i powoli podszedł w jego stronę, mówiąc:
- Nie bój się, stary. Jesteśmy tutaj i wszystko będzie dobrze.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
James spojrzał na niego zdumiony i rzekł:
- Dobrze... Raczej wątpię. A wy co tutaj robicie? Przyszliście sobie popatrzeć na mój upadek?
- Przeciwnie. Na upadek kogoś innego - odpowiedział mu Ash.
- Na kogo?
- Zobaczysz niedługo. Ale bądź spokojny.
Po tych słowach Ash powoli powrócił w moją stronę i uśmiechnął się delikatnie do mnie.
- Nie wiem, czy go pocieszyłeś - powiedziałam.
- Mam jednak nadzieję, że tak - odparł Ash - Żal mi biedaka. Widzę wyraźnie, że się boi.
- A dziwisz mu się? Ma się ożenić z babą, której nie chce i którą oboje poznaliśmy od jak najgorszej strony. Ciekawe, czy ty byś skakał z radości w takiej sytuacji.
- Oczywiście, że nie - uśmiechnął się delikatnie Ash - Ale spokojnie. Myślę, że już wkrótce będzie bardzo zadowolony.
- Oby tak było, bo mnie też go bardzo szkoda.
- Spokojnie. Musi być dobrze, bo przecież dowodzi nami Ash - rzekła Macy pewnym tonem.
Powoli uczta się zakończyła, a matka Jamesa zapowiedziała wszystkim gościom, że panna młoda jest już gotowa i można przejść do ogrodu, gdzie miała się odbyć ceremonia ślubna. Tam też wszyscy przeszliśmy. Ash wciąż się delikatnie uśmiechał, czekając najwyraźniej na szykującą się właśnie rozróbę.
W ogrodzie znajdowała się cała masa dekoracji ślubnych, jakie dotąd widziałam tylko i wyłącznie w amerykańskich filmach. Dodatkowo jeszcze na końcu ogrodu znajdowała się niewielka altanka, a tam czekał pastor w oczekiwaniu na przybycie państwa młodych. Powoli podszedł do niego James w towarzystwie swojej matki, a nieco później do ogrodu weszła także panna młoda trzymana pod ramię przez ojca Jamesa. Miała na sobie piękną, białą suknię, a twarz zasłaniał jej gęsty welon. Ktoś ze służby puścił z wieży magnetofonowej marsz weselny Mendelsona, a panna młoda wraz z ojcem pana młodego powoli ruszyła do ołtarza. Mijała stojących po obu stronach ścieżki, która prowadziła do altanki, panna młoda spojrzała w naszą stronę i dała nam znak palcami lewej ręki oznaczający „Wszystko dobrze“, zaś Ash uśmiechnął się delikatnie. A więc jak na razie wszystko szło doskonale.
- Słuchajcie, nie wiecie, gdzie jest Macy? - spytała Cindy, która stała obok nas - Bo nie mogę jej nigdzie wypatrzeć.
- Jest tam, gdzie być powinna - odpowiedział jej Ash.
- Ale przegapi całą zabawę.
- Nie przegapi, bo bierze w niej czynny udział.
Panna młoda powoli podeszła do altanki i do pana młodego, którego rodzice powoli odeszli na bok. Zbliżyli się za to świadkowie, marsz weselny umilkł, a ceremonia rozpoczęła się.
- Moi drodzy, zebraliśmy się tu dziś, aby połączyć węzłem małżeńskim tych oto dwoje ludzi - powiedział pastor uroczystym tonem - Jeśli jednak jest tutaj ktoś, kto uważa, że tych dwoje nie powinno się pobrać, to niechaj przemówi teraz albo na zawsze zachowa milczenie.
Ponieważ nikt się nie odezwał, a ewentualny protest ze strony pana młodego nie miał tutaj żadnego znaczenia, dlatego też bardzo zadowolony pastor przeszedł do działania.
- A więc, moi drodzy, podejdźcie tutaj, proszę.
Państwo młodzi powoli podeszli bliżej, a pastor zaczął im czytać słowa przysięgi małżeńskiej, a oni mieli odpowiedzieć „Tak“, a potem wygłosić słowa, które mówi się przy wymianie obrączek. Kiedy tylko jednak panna młoda przemówiła, to James wyraźnie jakby się rozpromienił i wsłuchiwał się w głos swojej przyszłej żony. Z każdym jej słowem jego twarz zaczęła wyrażać coraz większą radość i z większą energią powtarzał słowa przysięgi małżeńskiej. Nikt jednak nie zwrócił na to większej uwagi. Nikt poza nami.
Po wymianie obrączek przez młodych małżonków pastor spojrzał na wszystkich gości z radością i przemówił, że ogłasza tych dwoje mężem i żoną i że James może już pocałować pannę młodą. James ochoczo podniósł welon swej żony i pocałował ją czule w usta, ta natomiast objęła go za szyję i oddała mu pocałunek.
- Och, mój synku! - westchnęła zachwycona matka Jamesa.
- Nareszcie, synu - dodał równie uradowany ojciec Jamesa.
My tymczasem patrzyliśmy na to wszystko wesoło, bardzo zadowoleni i zarazem ciekawi, co też może się zaraz wydarzyć.
- Czyli co, kochani? Jednak obejdzie się bez rozróby? - spytała nieco dowcipnie Cindy.
- Obyś nie powiedziała tego w złą godziną - powiedziałam do niej.
Państwo młodzi powoli zeszli z altanki i zaczęli przyjmować pochwały od wszystkich gości. Podchodzili do każdego z nich, a gdy podeszli do nas, powiedziałam:
- Życzę wam wszystkiego najlepszego.
- I lepiej stąd szybko spływajcie zanim ktoś się zorientuje, że...
Ash nie zdążył dokończyć, gdyż nagle do ogrodu wpadła jakaś kobieta. Nie była ona kompletnie ubrana, ponieważ miała na sobie tylko bieliznę, a do tego jeszcze jej włosy były roztrącone na kilka stron, a jej twarz wyrażała wściekłość.
- Przerwać ślub! - krzyknęła kobieta.
Wszyscy goście byli w niemałym szoku, jednak nie tylko dlatego, że ta oto osoba była niekompletnie ubrana, ale również dlatego, iż była ona z twarzy łudząco podobna do panny młodej. To ostatnie było o wiele bardziej szokujące niż skąpy ubiór kobiety.
- Przerwać ślub! - krzyczała dalej tajemnicza osoba - Proszę! Musicie przerwać ślub! Ta kobieta to oszustka!
To mówiąc wskazała palcem na pannę młodą, która zacisnęła z gniewu zęby. Pan młody z kolei patrzył zaszokowany na kobietę w bieliźnie i nie wiedział, co ma powiedzieć.
- Co się tu dzieje? - spytał ojciec Jamesa - Kim pani jesteś?! I co pani tu robi w tym ubiorze?
- Nie poznaje mnie pan? - zapytała kobieta załamanym głosem - To ja! Jessiebelle!
- CO?! - krzyknął zdumiony mężczyzna - No, ale jak to?! Przecież Jessiebelle stoi tutaj! Właśnie wyszła za mojego syna!
- CO?! - jęknęła przerażona kobieta w bieliźnie i spojrzała na Jamesa załamanym wzrokiem - Jak to?! James?! Nie poznajesz mnie?! To ja, twoja narzeczona!
- Ja nie mam narzeczonej, tylko żonę - odparł James ponuro - I to jest właśnie moja żona!
- Kto, ta oszustka?! - spytała Jessiebelle - Ta jędza podała się za mnie i udawała mnie! Unieważnić ślub! Trzeba go unieważnić!
- Już za późno, kochana - zaśmiał się ironicznie Ash, podchodząc do niej bliżej - Obawiam się, że ta pani jest właśnie żoną pana Jamesa, czy się to panience podoba, czy też nie.
Jessiebelle spojrzała na niego wściekłym wzrokiem.
- To ty! Ty to wszystko uknułeś! To ty mi odebrałeś mojego Jamesa! Przyznaj się, draniu! Ty żałosny parweniuszu w pawich piórkach! Gadaj! To twoja robota?!
- Z dumą przyznaję, że tak - uśmiechnął się Ash wesoło i zarazem też bardzo ironicznie.
- Ty gnido! - krzyknęła Jessiebelle i skoczyła na mojego ukochanego.
Ash zaczął się z nią szarpać, a ja i Cindy szybko złapałyśmy wariatkę za ręce i z trudem (bo ta kreatura była bardzo silna) odciągnęliśmy ją od mojego ukochanego.
- Zostaw go w spokoju, wariatko! - zawołałam.
Jessiebelle szamotała się i próbowała wyrwać z naszych objęć.
- Uspokój się, kobieto! - dodał gniewnie James.
Jego niedoszła spojrzała na niego ironicznie, po czym wyrwała się mnie i Cindy i skoczyła w kierunku Jamesa, próbując wydrapać mu oczy, a gdy panna młoda (w której na pewno już rozpoznaliście Jessie z Zespołu R) zaczęła bronić męża, Jessiebelle wściekła doskoczyła i do niej. Obie panie padły na ziemię i zaczęły się nawzajem okładać pięściami.
- Niech ktoś je uspokoi! - krzyczał przerażony tą szamotaniną pastor.
Ash patrzył na to wszystko z uśmiechem na twarzy, po czym rozejrzał się dookoła, jakby czekał na coś.
W końcu Jessie zepchnęła z siebie Jessiebelle, złapała Jamesa za rękę i ruszyli razem w kierunku wyjścia, ale drogę zagrodzili im rodzice Jamesa wraz z kilkoma Pokemonami typu walczącego.
- Jak mogłeś, synu? - spytała załamanym tonem matka pana młodego - Jak mogłeś nam to zrobić, mój synu? Wybraliśmy ci najlepszą ze wszystkich możliwych żonę, a ty poślubiłeś tę pospolitą złodziejkę!
- Tylko nie pospolitą! - zawołała gniewnie Jessie - Ja jestem jedną z najlepszych w swoim fachu!
- Tym gorzej - mruknął złym tonem ojciec Jamesa - Synu, oszukałeś nas. Jak mogłeś to zrobić? Nie tego cię uczyliśmy.
James poczuł w sobie chyba nagle jakąś odwagę, gdyż powiedział złym tonem:
- Uczyliście mnie zawsze tego, że nie ma sensu, abym ja podejmował jakiekolwiek decyzje, ponieważ od dziecka wszystkie podejmowaliście za mnie! Nawet do Technikum Pokemon posłaliście mnie wbrew mojej woli! O wszystkim decydowaliście za mnie! Pora zatem, abym sam podjął za siebie decyzję!
- Jak możesz, mój synu? - zaczęła łkać matka Jamesa - Przecież to jest okropne! Tyle ci daliśmy, a ty tak nam się odpłacasz?!
- A co waszym zdaniem mi daliście?! Brak samodzielności, brak zgody na własne życie! Brak wsparcia! To mi daliście!
- Dość tego gadania! - krzyknął gniewnie ojciec Jamesa - To już jest czysta niewdzięczność! Za tyle miłości i tyle pomocy, ile tylko ci daliśmy ty tak nam odpłacasz i poniżasz nas w oczach naszych gości?! A wy...
To mówiąc skierował gniewną rękę w naszą stronę.
- A wy, nędzni parweniusze... Widać teraz wyraźnie, że żadne z was nie urodziło się wielkim panem ani wielką panią! Tak! Zwykli, wzbogaceni parweniusze pełni chamstwa oraz braku wychowania! Oto, kim jesteście! Ugościliśmy was u siebie, daliśmy wam obojgu jeść z nami i innymi ludźmi godnymi poważania, a wy tak nam za to odpłacacie? Pomagacie naszemu synowi w ośmieszaniu nas?! Po pani, panno Sereno, to ja się raczej nie spodziewałem zbyt wiele, ale już po panu, panie Ketchum, któryś zniszczył organizację Rocket i został Mistrzem Pokemonów, któryś tak wiele dokonał w tak młodym wieku, nie spodziewałem się takiej podłości!
- Jakiej podłości? - zapytał Ash - Ratowanie kogoś przed niechcianym ślubem to pana zdaniem podłość?!
- Ośmieszanie swoich gospodarzy to podłość!
- A zmuszanie swojego syna do ślubu ze znienawidzoną przez niego dziewczyną to nie podłość?! - zapytałam.
- Dość tego dobrego! - krzyknął ojciec Jamesa - Służba! Wyrzucić mi ich stąd! I tę fałszywą pannę młodą razem z nimi! Ślub jest nieważny, bo ta kobieta udawała kogoś, kim nie jest! Mój syn ponownie się ożeni!
- Chyba po moim trupie! - zawołała Jessie, zasłaniając Jamesa własnym ciałem.
- Da się załatwić - warknęła Jessiebelle i rzuciła się w jej kierunku.
Wtem jednak powalił ją na ziemię jeden z Pokemonów, którym był Growlithe. Stworek zawarczał gniewnie i przycisnął mocno jędzę do ziemie, ukazując jej cały szereg swoich białych kłów.
- Growlithe! - zawołał radośnie James - Mój kochany przyjaciel!
- Zabierzcie ode mnie tę bestię! - wrzasnęła Jessiebelle przerażona.
- No, to chyba pora na to, aby zacząć właściwą zabawę - zaśmiał się Ash i wyjął krótkofalówkę - Macy, dałaś znać Meowthowi?
- Od razu, kiedy jędza uciekła - odpowiedział głos w urządzeniu.
- A więc zaraz powinniśmy się spodziewać...
Ash nie dokończył wypowiedzi, ponieważ już chwilę później ziemia się zatrzęsła, a przez okna i drzwi willi wpadła cała masa Pokemonów, które skoczyły na gości. Ci natychmiast albo zaczęli uciekać, albo wypuszczali swoje stworki i rozpoczęli z nimi walkę. Ash szybko wypuścił z pokeballi kilka swoich stworków typu latającego, które zabrał ze sobą - a były to Pidgeot, Charizard, Fletchinder, Staraptor i Noivern, które wmieszały się do walki ze stworkami kilku gości, którzy mieli właśnie taką fantazję, aby nas zaatakować. Jednym słowem, zrobiła się niezła rozróba. W ruch poszły nie tylko różne moce Pokemonów, ale także ktoś (nie wiem, kto) przyniósł tort i wielu ludzi zaczęło w siebie ciskać wielkimi kawałami tego ciasta.
- Zabawa jak na starych komediach - zaśmiałam się.
- Tak, faktycznie - zachichotał Ash.
- Spokojnie, kochani! Proszę, przestańcie! - krzyczał pastor - Proszę, zaklinam was, nie bijcie się! Pokój na ziemi musi panować, a jak mówi do nas pismo...
Nie dokończył, ponieważ dostał ciastem prosto w twarz.
- Niezła zadyma się robi - zachichotała Cindy.
- Tak... Jak u cioci na imieninach - dodał wesoło Ash.
- Dobra, nie mamy czasu na zabawy! - zawołał Meowth, wyskakując nie wiadomo skąd - Musimy się stąd zbierać!
- Właśnie! - dodała Macy, stając obok niego - Może być kiepsko, jak to zamieszanie się skończy, a my tu będziemy.
- Może ktoś mi wyjaśnić, co się tutaj dzieje?! - spytał James.
- Wyjaśnimy ci później - odpowiedziała mu Jessie - Na razie lepiej się stąd zmywajmy!
- Nic z tego! - krzyknęła Jessiebelle, która to zdołała zrzucić z siebie Growlithe’a - Jesteś moim narzeczonym i nie pozwolę ci odejść!
- Wybacz, ale nie jestem twoim narzeczonym - odpowiedział James - Ja jestem mężem Jessie.
- Nie pozwolę na to! Chyba po moim trupie stąd odejdziesz!
- Jak sobie życzysz - zaśmiała się Jessie.
- Spokojnie, nie trzeba się zniżać do takiego poziomu - powiedziała wesołym głosem Cindy - Po prostu spuśćmy jej manto i tyle.
- Słusznie - zgodził się Ash - Pikachu, weź walnij tę panię, a porządnie. Może od huku przybędzie jej rozumu.
- Mocno w to wątpię - rzuciłam złośliwie.
Pikachu skoczył do przodu i zaatakował piorunem Jessiebelle. Z kolei zaś mój Pancham (którego także posłałam do walki) uderzył kulą energii w ziemię tuż pod nogami tej jędzy, a ta z wrzaskiem poleciała w górę.
- Widzę, że tym razem nie my błysnęliśmy - zaśmiała się Jessie.
- Lepiej się stąd zbierajmy, bo jeszcze możemy błysnąć - powiedział Meowth przejętym tonem.
Ash przytaknął ruchem głowy, po czym szybko gwizdnął w kierunku swoich Pokemonów, które popatrzyły na niego uważnie.
- Chłopaki, fajrant! - zawołał.
Pokemony były już nieco zmęczone walką, więc tym chętniej do nas doskoczyły, a potem Ash zaczął wydawać odpowiednie polecenia. Noivern złapał szybko w swoje szpony Jamesa, zaś Staraptor poniósł na swoim grzbiecie Jessie i Meowtha. Ja, Ash i Pikachu wskoczyliśmy na Pidgeota, a Cindy i Macy na Charizarda. Już po chwili unieśliśmy się wszyscy wysoko w górę, opuszczając prędko to niezbyt przychylne nam miejsce, żegnani przez różne gniewne okrzyki ze strony naszych gospodarzy.
- Ale była zadyma, co nie? - zaśmiała się Macy.
- A żebyś wiedziała, Macy - zachichotał Ash - Dawno takiej nie było w naszym życiu.
- Tak, musimy to kiedyś powtórzyć - zachichotał Meowth - Ale odsiecz chyba przyszła w samą porę, prawda?
- Owszem, dokładnie w samą porę - odpowiedziała Jessie - Nie wiem, czy oni by nas stamtąd tak łatwo wypuścili.
- A skąd wy wzięliście te wszystkie Pokemony, które nam pomogły? - spytał James.
- To Pokemony z pobliskiego lasu - wyjaśnił Meowth - Oczekując na akcję pochodziłem po lesie i spotkałem przypadkiem dwa Pokemony, które dobrze znam. Pogadałem z nimi, a one obiecały nam pomóc, a potem razem skrzyknęły wszystkie Pokemony z lasu i czekały wraz ze mną na akcję.
- No i była niezła akcja - zaśmiałam się - Przybyliście w samą porę.
- Jak tylko Macy dała nam znak lusterkiem, zaraz się ruszyliśmy - rzekł Meowth.
- Tak, czekałam w odpowiednim pokoju i patrzyłam na Jessiebelle, czy wymknie się z tego pokoju, czy też nie. A kiedy już uciekła, to zrobiłam tak, jak mówiłeś, Ash. Otworzyłam okno i dałam lusterkiem kilkanaście znaków w kierunku Meowtha.
- I bardzo dobrze zrobiłaś, bo ocaliłaś nas w ten sposób - uśmiechnął się Ash.
- Tak, ale swoją drogą, to czemu nie kazałeś mi jej zatrzymać, tylko po prostu dałeś znać Meowthowi, aby sprowadził posiłki? - spytała Macy.
- Właśnie, sama jestem tego ciekawa - dodałam.
- Mogłem to zrobić, jednak uznałem, że lepiej będzie, jeśli ukażę tych drani za oszukanie mojej osoby - odparł Ash dumnym tonem - Oni mnie urazili i nie zamierzałem im tego darować. Zaś ośmieszenie ich to chyba najlepsza zemsta, mam rację?
- Tak, ale przecież chyba przyznasz, że gdyby Jessiebelle nie uciekła z pokoju, w którym ją uwięziła Jessie, to nie byłoby rozróby ani ośmieszenia, ani także twojej zemsty.
- Wiem o tym, ale coś tak czułem, że zazdrość doda pannie Jessiebelle skrzydeł i sprawi, że rozruba będzie konieczna.
- No i miałeś rację - zaśmiał się James - A przy okazji, to dzięki, stary. Naprawdę bardzo ci dziękuję, że mnie ocaliłeś. Nie wytrzymałbym życia z tą jędzą. Nie cierpię jej od pierwszej chwili, kiedy tylko dowiedziałem się, jaka ona jest naprawdę.
- A kiedy się tego dowiedziałeś? - spytałam.
- Dość szybko - odparł James - Gdy pierwszy raz ją spotkałem, wydała mi się bardzo miła i urocza. Kiedy jednak przyszedłem do niej w konkury, to zraziła mnie mocno swoim zachowaniem.
- A co takiego zrobiła?
- Powiedziała, że bardz chętnie mnie poślubi, ale w zamian za jej rękę ja mam się pozbyć mojego Growlithe’a.
- Słucham?! - zawołałam oburzona - Jak to, pozbyć się go?
- Normalnie, miałem się go pozbyć, jakby to była rzecz, jakiś nic nie warty przedmiot. Oczywiście nie mogłem się na to zgodzić, a ona naciskała i robiła mi z tego powodu awantury. Od tego czasu ją znienawidziłem.
- Jakoś ci się nie dziwię - powiedziałam - Też bym znienawidziła taką jędzę, gdyby mnie tak potraktowała.
- Dobrze, chyba już pora lądować - przypomniała nam Cindy.
Wylądowaliśmy w głębi lasu, przez który prowadziła droga z Alabastii do Wertanii i z powrotem.
- Dobra, tutaj chyba powinniśmy być bezpieczni - powiedział Meowth, zeskakując z grzbietu Staraptora - Dziękuję wam za pomoc, głąby. Macie naszą wdzięczność.
- Właśnie. Bardzo chętnie się wam odwdzięczymy, gdy będzie okazja - rzekła Jessie, również zeskakując z Pokemona.
James dołączył do kompanów bardzo zadowolony.
- Naprawdę bardzo wam dziękuję - powiedział wzruszonym tonem - Nie wiecie nawet, ile to dla mnie znaczy. Nie chciałbym skończyć jako mąż Jessiebelle.
- Spokojnie, ale pamiętajcie o tym, że musicie też wziąć sobie jakiś w miarę porządny ślub, bo ten, co go wam udzielił pastor nie jest chyba taki do końca ważny - zauważył Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
- Racja, ostatecznie udawałam Jessiebelle, więc nie jestem pewna, jak to wygląda ze strony prawnej - rzekła Jessie - Ale nie bójcie się. Poprawiny zaślubin odbędą się szybciej niż myślicie.
- Przyślemy wam kawałek tortu - dodał James.
- Super, a może przy okazji, w ramach tej wdzięczności przestaniecie ganiać za moim Pikachu, co? - spytał ironicznie Ash.
Zespół R zaczął spoglądać na siebie uważnie, nie bardzo wiedząc, co ma nam odpowiedzieć.
- Tak właściwie, to... - zaczęła Jessie.
- Uratowaliście mnie, więc możemy zrobić dla was taki mały drobiazg - powiedział James - Pogadamy z szefem i powiemy mu, że nie możemy już polować na twojego Pikachu.
- To będzie zdecydowanie honorowe - powiedział Meowth - W końcu nawet my mamy swój honor. Ale nie będzie wam tego brakować?
- Czego? Starć z wami w obronie mojego Pikachu? - spytał Ash - Może będzie, jednak bardziej będę się cieszył ze świętego spokoju. A poza tym... Co jak co, ale tego, że będziemy mieli już wkrótce kolejne starcia z różnych powodów, niekoniecznie związanych z moim przyjacielem Pikachu. Tak, tego jestem całkowicie pewien.
- Taka już nasza fucha - zaśmiał się James - My kradniemy Pokemony, a wy na nas polujecie.
- A nie chcielibyście tego zmienić? - spytałam.
- Właśnie. Moglibyście pracować w restauracji mojej mamy. Na pewno chętnie was przyjmie - dodał Ash.
Meowth zrobił ironiczną minę.
- Dzięki, głąbie, ale póki co jeszcze nie. Może kiedyś, ale chwilowo mamy nowego szefa i pozostaniemy u niego. Zresztą ja bym nawet poszedł, ale oni raczej nie. A ja przecież nie mogę ich zostawić. Zaraz by zaczęli ponosić klęskę za klęską.
- Co to niby ma znaczyć? - spytała gniewnie Jessie.
- Uważasz się za takiego mądralę? - dodał równie zły James.
- A co? Myślicie, że beze mnie jakakolwiek wasza akcja by się udała? - spytał złośliwie Meowth.
Cały Zespół R zaczął się ze sobą kłócić, a my uznaliśmy, że pora już na nas.
- Niech sami to rozstrzygną między sobą - powiedział Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
***
Powróciliśmy powoli do Alabastii na grzbietach Pokemonów Asha, które były bardzo zmęczone zarówno walką w domu rodziców Jamesa, jak i wożeniem nas na swoich grzbietach. Z powodu tegoż zmęczenia zaraz po przybyciu do miasta poszliśmy do Centrum Pokemon i oddaliśmy je pod opiekę siostry Joy prosząc ją, aby się nimi zajęła. Biedne i bardzo zmęczone stworki chętnie poddały się jej opiece. Jedynie Fletchinder nie chciał iść do Joy, nieco z gniewem skrzecząc, kiedy próbowaliśmy go do tego namówić. Najwidoczniej nie czuł się wcale zmęczony i nie uważał się za zmęczonego i wykończonego. Miał prawdę mówiąc do tego prawo, ponieważ choć brał udział w walce, to jednak nie musiał nikogo na swoim grzbiecie dźwigać, gdyż był mniejszy niż jego koledzy i nie miałby siły unieść nawet Bonnie, a co dopiero kogoś z nas. Dlatego po starciu w willi rodziców Jamesa mój luby schował go do pokeballa i pozostawił go tam do czasu, aż dotarliśmy do Centrum Pokemon, dokąd jednak nie chciał iść, bo za bardzo dobrze się czuł, aby jego duma mogła przełknąć traktowanie go jak niezdolnego do dalszego działania bez odpowiedniej opieki medycznej. Tak w każdym razie ja i Ash sobie tłumaczyliśmy i chyba mieliśmy w tej sprawie sporo racji.
Tak czy inaczej nie naciskaliśmy na Fletchindera i pozostawiliśmy go przy naszym boku, obiecując siostrze Joy powrót po pozostałe stworki, gdy będą już one czuć się lepiej. Cindy i Macy pożegnały się z nami i obiecały spotkać z nami wieczorem w Centrum, gdy przyjdzie po swoje Pokemony. Umówiliśmy się więc z nimi, a następnie ruszyliśmy w kierunku domu, po drodze jednak spotkaliśmy Maxa i Bonnie, którzy byli bardzo przejęci.
- Jesteście wreszcie! - zawołał Max wesoło - Już się baliśmy, że dzisiaj nie wrócicie.
- Spokojnie. Jak widzisz wróciliśmy - odpowiedział równie wesoło Ash - A co wy tacy podnieceni? Pewnie macie jakąś sprawę, prawda?
- A żebyś wiedział, szefuńciu! - odpowiedział radośnie Max - Mamy bardzo ważną sprawę.
- Razem z moim bratem i Dawn sprawdziliśmy osoby, które to kazałeś sprawdzić - wtrąciła się do rozmowy Bonnie - Śledziliśmy je i mamy bardzo ciekawe wnioski.
- Clemont nagrał kilka rozmów tych osób i tak myślę, że powinieneś je sobie posłuchał - dodał Max.
- A gdzie jest teraz Clemont?
- Pojechał z Dawn i z tatą - odpowiedziała Bonnie - Mają tam jakieś swoje sprawy. Chyba chodzi o ustalenie terminu ślubu, jaki tata chce wziąć z twoją mamą.
- Rozumiem - uśmiechnął się Ash - A macie te nagrania, o których mówimy?
- Oczywiście. Za kogo nas masz? - spytał ironicznie Max, udając nieco oburzony ton - Przecież jesteśmy profesjonalistami.
- Tym lepiej - powiedziałam wesoło - Gdzie je macie?
- Przy sobie. A więc chodźmy do domu, a zaraz wam je puścimy.
Zgodziliśmy się i zrobiliśmy tak, jaka była propozycja i bardzo z tego zadowoleni usiedliśmy w salonie, aby na spokojnie odsłuchać te nagrania. Max i Bonnie puścili je nam, a my słuchaliśmy i słuchaliśmy, a Ash był coraz bardziej zadowolony, podobnie jak i ja.
- A więc jednak - powiedziałam uradowana - To teraz chyba zostaje nam tych drani zdemaskować.
- Dokładnie - uśmiechnął się do mnie mój ukochany - Pora wreszcie tę sprawę zakończyć.
Z niewielkim trudem odnaleźliśmy Giselle i Gary’ego Oaka, po czym oboje poprosiliśmy o spotkanie za godzinę na obrzeżach miasta w pobliżu domu Delii Ketchum. Trudniej nam zajęło znalezienie May, ale w końcu ją znaleźliśmy wraz z Drew. Ich też poprosiliśmy o spotkanie. Oboje niezbyt się do tego palili, ale zgodzili się i w ciągu godziny cała czwórka przybyła na miejsce spotkania, gdzie wkrótce przybyliśmy też ja, Ash, Pikachu, Max i Bonnie. Ja, mój luby i jego starter mieliśmy na sobie stroje detektywów, gdyż sprawa dotyczyła naszej pracy detektywistycznej, więc uznaliśmy, że taki ubiór będzie najlepszy.
- Cieszy mnie wasze przybycie - rozpoczął przemowę Ash, chodząc dookoła wszystkich naszych gości - Cieszy mnie to, ponieważ sprawa, dla której was tu wezwałem jest niezwykle ważna.
- Jeśli można, to proszę, aby sprawa ta nie trwała długo - rzekł Drew - Niezbyt mamy chęć przebywać w tym miejscu w towarzystwie pewnych ludzi.
To mówiąc spojrzał on gniewnie na Gary’ego Oaka, który obdarzył go bardzo nieprzyjemnym uśmiechem.
- Spokojnie, postaram się pospieszyć - uśmiechnął się Ash - A więc do rzeczy. Chodzi o sprawę pewnych zdjęć, które to otrzymała nie tak dawno May.
- Jeśli tylko o tym chcesz rozmawiać, to ja nie zamierzam tego słuchać - powiedziała gniewnie May i już chciała wstać, gdy nagle Ash podszedł do niej z poważną, ale i błagalną miną.
- May, proszę cię... Przez wzgląd na naszą przyjaźń wysłuchaj mnie do końca. Obiecuję, że nie będziesz tego żałować.
May pokiwała ze smutkiem głową na znak zgody i poprawiła się tylko na trawie, na której siedziała.
- Serenie te zdjęcia wydawały się co najmniej podejrzane, dlatego też pożyczyła je od ciebie, May i daliśmy je Maxowi i Clemontowi, a na nasze polecenie sprawdzili, czy są one prawdziwe. Zrobili to i bez najmniejszych wątpliwości orzekli nam swój wniosek.
- A jaki to wniosek? - spytała Giselle.
- Te zdjęcia są fałszywe - powiedziałam - To tylko fotomontaż i nic więcej. Ktoś posłużył się postacią Gary’ego, aby dać ją na te podłe zdjęcia, na których on się całuje z tobą, Giselle.
Dziewczyna wyglądała na wyraźnie niezadowoloną moimi słowami.
- Jeśli tak, to postaram się, aby mi za to zapłacił!
- Nie mówicie mi niczego nowego - mruknęła złośliwie May - Już mój brat i jego kumpel mówili mi to. Ale powiedzmy sobie szczerze, ja w to nie wierzę. Robicie wszystko, aby tylko wybielić Gary’ego w moich oczach, bo uważacie, że właśnie z nim mogę być szczęśliwa.
- Jak możesz tak myśleć, siostrzyczko? - spytał załamanym głosem Max - Uważasz, że mógłbym cię oszukać w tak ważnej sprawie?
- A dlaczego nie? - spytała zgryźliwie May - Przecież czego się nie robi w imię przyjaźni.
- Jak możesz? - jęknęła Bonnie - Przyjaciele się nie okłamują!
- To prawda - powiedział Ash, dalej przechadzając się po całej łące - A my przecież jesteśmy twoimi przyjaciółmi i jesteśmy z tobą szczerzy. Te zdjęcia Giselle i Gary’ego to tylko fotomontaż. One nie mają nic wspólnego z prawdą.
- A nie mówiłem ci, że tak jest?! - zawołał Gary.
- Ale skoro tak, to dlaczego ktoś mi coś takiego zrobił? - spytała wręcz załamanym głosem May.
- To bardzo proste - uśmiechnął się Ash - Z tych samych powodów, dla których wielu ludzi intryguje przeciwko swoim rywalom i rywalkom, aby się ich pozbyć.
Wszyscy spojrzeliśmy na Drew, który wyraźnie się zmieszał.
- Że co? Że niby ja? - spytał z kpiną w głosie - A niby po co miałbym to robić?
- Z prostej przyczyny - odpowiedział Ash - Dla May, która od dawna nie jest ci tylko przyjaciółką.
- Nie rozumiem.
- Ależ doskonale mnie rozumiesz. To przecież bardzo proste. Kochasz się w May i dlatego postanowiłeś wziąć udział w intrydze, która umożliwi ci związek z nią.
Zaszokowana tymi słowami May spojrzała na Asha.
- Nie, Ash. Mylisz się. Drew nie byłby zdolny do intrygi - rzekła - Poza tym, to do niego niepodobne.
- Tak uważasz? - uśmiechnął się ironicznie Ash - W sumie masz trochę racji. Drew nie wymyślił tej intrygi, bo jej autorem jest ktoś zupełnie inny. Ktoś, kto jest zdolny do tego, aby skrzywdzić niewinną osobę z powodu urażonej dumy. Ktoś, kto od dawna czekał na okazję do zemsty, aż się ona nadarzyła. Mam rację, Giselle?
Spojrzeliśmy wszyscy na Giselle, która podobnie jak wcześniej Drew parsknęła ironicznym śmiechem.
- Że co? Że niby ja? Chyba sobie żartujesz.
- Wręcz przeciwnie - powiedział Ash z uśmiechem - Doskonale wiem, jak masz kruche ego. Gary wspomniał, że miał kiedyś z tobą romans, ale z tobą zerwał. Musiałaś mu się za to odpłacić, bo żaden facet jeszcze cię nie porzucił. Zwykle to ty ich rzucasz.
- Tak, to akurat prawda. Rzucam ich, gdy mnie znudzą, ale nie uknułam żadnej intrygi.
- Doprawdy? To ciekawe. To skąd twoja postać na tych zdjęciach?
To mówiąc Ash pokazał Giselle zdjęcia.
- Fotomontaż, podobnie jak postać Gary’ego.
- Być może, ale za to coś nie jest fotomontażem - zaśmiał się mój luby i wskazał na ostatnie zdjęcie - Widzisz? Na tym zdjęciu rzekomy Gary Oak posiada niewielką plamkę na prawej części szyi.
- Ale ja nie mam takiej plamki! - zawołał Gary.
- Właśnie - potwierdziłam - Ale ktoś inny ją ma. Ktoś, kto pozował do tego zdjęcia, a potem dodał zamiast swojej twarzy twarz Gary’ego.
To mówiąc podeszłam do Drew i lekko złapałam go i odsunęłam jego kołnierzyk, odsłaniając prawą stronę jej szyi. Widniała na niej taka sama plamka, jak miała na szyi postać uwieczniona na zdjęciu.
- Widzicie? - spytałam - To jest osoba, która znajduje się na zdjęciu! To ta osoba pozowała do zdjęć z Giselle, aby potem zmienić na nim twarz na twarz Gary’ego!
May jęknęła przerażona.
- Drew! Jak mogłeś?! - zawołała.
- Zrobiłem to dla ciebie - odpowiedział jej Drew ponuro - Zrobiłem to, abyśmy mogli być razem! Ja cię kocham, May! Kocham i chcę być z tobą, ale ty się związałaś z tym bawidamkiem! Więc musiałem coś zrobić!
- Musiałeś mnie skrzywdzić?! Widziałeś doskonale, jak ja cierpię z powodu rzekomej zdrady Gary’ego i co?! Udawałeś współczucie, choć sam wywołałeś moje łzy?!
- May, proszę... Wysłuchaj mnie...
- Nie! Nie chcę cię już więcej słuchać! I nie chcę cię więcej widzieć! Dotąd miałeś moją przyjaźń, ale dzisiaj ją straciłeś.
Drew wyglądał na załamanego, lecz po chwili rozpacz przemieniła się w gniew i spojrzał w kierunku Gary’ego.
- Ty... Ty... Dlaczego tak jest?! Dlaczego musisz zawsze być górą?!
- Bo jestem uczciwy, w przeciwieństwie do ciebie - odparł młody Oak.
- To prawda, ale Drew sam nie wymyślił tej intrygi - przypomniał im Ash i spojrzał na Giselle - Chyba mam rację, gdy uważam, że intryga była twoim pomysłem.
- Ja nie miałam z tym nic wspólnego! - zawołała Giselle - Przecież to, że jestem na tym zdjęciu jeszcze niczego dowodzi!
- Może i nie, ale moi przyjaciele przyłapali cię na tym, jak mówisz z Drew i razem dyskutujecie o tym, co się dzieje - odpowiedział Ash - Mam przy sobie te nagrania. Puścić je wam? Są bardzo ciekawe.
Giselle widząc, że sprawa jest przegrana spojrzała groźnie na mojego ukochanego i zawołała:
- Ty parszywy szpiclu! Zawsze musisz stawać mi drodze?!
- Gdy próbujesz skrzywdzić moich przyjaciół, tak.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał gniewnie Pikachu.
- Giselle... Jak mogłaś? - jęknął Gary.
- Bo cię nienawidzę! - zawołała gniewnie Giselle, tracąc z twarzy cały wyraz sympatii, jaki jeszcze do niedawna tam widniał - Bo co ty niby sobie myślałeś?! Że możesz mnie tak bezkarnie rzucić? Że możesz tak po prostu odejść bez słowa i zerwać ze mną?! To ja decyduję, z kim się spotykam i jak długo to robię oraz kiedy z nim zrywam! Nie ty jesteś tą osobą w związku, która będzie zrywać, gdy się znudzi! Tylko ja jestem od tego!
- A więc to prawda - rzekł załamanym głosem Gary - O mało mi nie rozwaliłaś związku tylko dlatego, że uraziłem twoje ego?
- Właśnie tak - po tych słowach Giselle spojrzała na Asha - A ty... Ty znowu mnie ośmieszasz, tak jak wtedy, gdy mnie pokonałeś! A teraz mi za to zapłacisz!
- Jak sobie życzysz - uśmiechnął się Ash i dodał: - Pikachu... Szykuj się do walki.
- O nie! Nic z tego! - zawołała Giselle, podnosząc w górę pokeball - Zbyt dobrze znam umiejętności twojego Pikachu i nie będę się znowu z nim bić. Tym razem masz użyć innego Pokemona!
- Jak sobie chcesz - odpowiedział jej ponuro Ash - Żebyś tylko tego nie żałowała.
Giselle uśmiechnęła się podle, po czym wypuściła z pokeballa swego Pokemona, którym okazał się być Victreebel, Pokemon wyglądy jak wielki strąk z pnączami i oczami. Przypominał on bardzo tego paskudnego stwora, którego pokonaliśmy z Ashem w Lapucie.
- No dobrze... A więc to Victreebela dzisiaj posyłasz do boju? - spytał Ash - Bo ostatnim razem posłałeś do walki Cubone’a.
- To prawda, ale teraz będziesz walczyć z Victreebelem. Masz może coś przeciwko temu?
- Nie, przeciwnie - rzucił złośliwie Ash, po czym złapał za pokeball - Niech więc będzie on. A ode mnie będzie Fletchinder.
Wypuścił on Pokemona z pokeballa, po czym walka rozpoczęła się.
- Ostry Liść! - krzyknęła Giselle.
- Unik! - zawołał Ash.
Fletchinder uskoczył na bok i zaatakował szybko swojego przeciwnika Stalowym Skrzydłem, a potem próbował użyć Dziobania, ale nie zdołał tego dokonać, ponieważ Victreebel zaraz zaatakował go Dzikim Pnączami, bijąc go nimi zaciekle.
- Fletchinder, uniki! - krzyknął Ash.
- Uniki ci nic nie dadzą! - zawołała Giselle złośliwie - Victreebel, Ostry Liść!
Fletchinder jednak zręcznie ich uniknął i doskoczył do przeciwnika, atakując go Dziobaniem. Nie robił tego jednak długo, ponieważ ten odtrącił go pnączami i potem skoczył na ptaka, używając Gryzienia, czym zadał mu lekką ranę.
- Dziobanie, Fletchinder! - zawołał Ash.
Za pomocą tego ataku ptak oderwał się od przeciwnika, ale ten posłał w jego stronę atak zwany Drażniącym Proszkiem. Fletchinder zaczął jęczeć pod jego wpływem, a potem znowu został uderzony pnączami. Upadł na ziemię.
- Fletchinder! Nie daj się! - wołała bojowo Bonnie.
Pokemon podniósł się z ziemi i podskoczył w górę.
- Fletchinder, Nitroładunek! - krzyknął Ash.
Jego stworek otoczony został wielką, ognistą aurą, po czym uderzył w Victreebela, zadając mu w ten sposób poważny cios. Powalił go na ziemię, ale walka jeszcze się nie skończyła.
- Victreebel, Usypiający Proszek!
- Fletchinder, Cios Wiatru!
W stronę Pokemona poleciał zielonkawy proszek, jednak atak wiatrem odrzucił go z powrotem w kierunku jego twórcy, który uskoczył na bok, aby uniknąć jego mocy i potem znowu cisnął w Fletchindera liśćmi i pnączami, który zaczął atakować zaciekle i ostro. Mimo swojej całej szybkości biedny ptaszek nie zdołał uniknąć wszystkich tych ataków i dostał nimi kilka razy, aż zaczął opadać na ziemię.
- Coś mi się widzi, że wezmę dzisiaj odwet - powiedziała Giselle.
Ale walka nie była jeszcze skończona. Fletchinder powoli opadał na ziemię, jednak zanim zdążył opaść, to coś się z nim stało. Niespodziewanie został on otoczony jakąś dziwną aurą, która zakryła całą jego postać, także nie widzieliśmy go już zbyt dokładnie. Tylko jego rysy, te zaś zaczęły się nagle powoli powiększać.
- Co się dzieje?! - zapytała zaszokowana Bonnie.
- On chyba ewoluuje! - zawołał uradowany Max, który to z niewielką kamerą w ręku nagrywał całą tę walkę.
- Ewoluuje?! Ale ekstra! - klasnęła w dłonie Bonnie.
Rzeczywiście, Pokemon właśnie na naszych oczach ewoluował i już po chwili był innym stworkiem, większym i znacznie silniejszym.
- To Talonflame! - zawołałam radośnie.
Miałam już okazję takie widzieć podczas podróży, jaką odbyłam po Kalos z Ashem, Clemontem i Bonnie.
- Ale ekstra! - krzyczała radośnie panna Meyer.
Ash uśmiechnął się wesoło, a Giselle nie wyglądała na zachwyconą.
- Twój Pokemon ewoluował, ale nic ci to nie da, kochasiu! - rzuciła ze złością - Szykuj się na porażkę!
Talonflame jednak bardzo sprawnie, a do tego jeszcze szybciej niż w swojej wcześniejszej formie zaatakował przeciwnika za pomocą Stalowego Skrzydła oraz Dziobania i teraz o wiele zręczniej unikał on pnączy i liści rzucanych w jego kierunku.
- Talonflame, Dzielny Ptak! - zawołał Ash.
Jego Pokemon ponownie został otoczony barwą, ale tym razem koloru niebieskiego i zaatakował swojego przeciwnika tak mocno, że Victreebel wręcz wrzasnął z bólu.
- Ale cios! - zawołała radośnie Bonnie.
- I jaki sprawny - dodał Gary - Po każdym takim ciosie przeciwnik traci część swoich sił.
Rzeczywiście tak było, gdyż Talonflame jeszcze kilkakrotnie uderzył w Victreebela, a ten jęczał za każdym razem i słabł coraz mocniej.
- A teraz Ognisty Podmuch! - zawołał bojowo Ash.
Ze skrzydeł Pokemona poleciał wielki strumień ognia, który uderzył w Victreebela tak mocno, że ten nie miał żadnej szansy tego przetrwać i opadł nieprzytomny na ziemię. Część tego strumienia trafiła przy tym na twarz Giselle, która bynajmniej nie była z tego powodu zadowolona, podobnie jak ze swojej porażki.
- Nie! - wrzasnęła jędza, opadając załamana na ziemię.
- Victreebel jest niezdolny do walki! Wygrywa Talonflame! - zawołała wesoło Bonnie tonem prawdziwego sędziego.
Giselle patrzyła załamana na swego Pokemona i głaskała go czule po grzbiecie, patrząc na niego z rozpaczą w oczach.
- No, skoro już Ash i Giselle zakończyli porachunki między sobą, to chyba teraz pora na nas - powiedział Gary groźnym tonem w kierunku Drew - Czas, żebyśmy i my wyrównali swoje rachunki.
- Walką? - spytał Drew i stanął w bojowej pozie - Ależ nie ma sprawy! Choćby zaraz!
- Nie... Nie będziemy walczyć - rzucił gniewnie Gary, zbliżając się do niego coraz bliżej - Nie jesteś wart tego, aby ci dawać pole! Ty zasługujesz tylko na cios w mordę!
Po tych słowach uderzył on Drew tak mocno z pięści, że aż powalił go na ziemię. Drew po tym ciosie jeszcze długo leżał na trawie, masując sobie obolałą szczękę.
- A teraz kolej na ciebie, ty wredna intrygantko! - zawołał Gary, powoli podchodząc do Giselle, która to stanęła na nogi i uśmiechała się do niego podle.
Gary wziął zamach pięścią i już prawie uderzył, ale opuścił dłoń.
- Nie, ja nie mogę! Nie mogę uderzyć kobiety, nawet jeśli sobie na to zasłużyła! Jestem facetem, a co to za facet, który bije kobiety?
- Słuszna uwaga - uśmiechnęła się May, stając przy ukochanym - Ty nie powinieneś jej bić, bo jesteś facetem, a facet nie bije kobiet. Ale ja nie jestem facetem i mnie nie obowiązują takie zasady.
Po tych słowach uderzyła Giselle tak mocno, że powaliła ją od razu na ziemię i jednocześnie lekko potrząsnęła swoją pięścią, sycząc z bólu.
- Auć... Ale boli. Ale było warto.
- Oj, było - uśmiechnął się Gary, patrząc na nią.
May spojrzała na niego smutno.
- Wybaczysz mi, najdroższy? Tak mi głupio, że ci nie wierzyłam.
- To wina mojej przeszłości - stwierdził Gary Oak - Cóż... Nie była ona wcale godna pochwały. Miałaś więc prawo mi nie wierzyć.
- Ale powinnam to zrobić. Wybaczysz mi?
- Wybaczam, kochanie. A czy ty wybaczysz mi moją przeszłość?
- Przeszłość się nie liczy. Liczy się przyszłość, nasza przyszłość, a ja tę widzę w bardzo jasnych barwach.
- Ja także - dodałam radośnie.
- Ja też - powiedział wesoło Max - A tak swoją drogą, siostra, to ja nie wiedziałem, że ty masz takie kopyto.
- Ja również tego nie wiedziałam - zaśmiała się lekko May.
Drew i Giselle wyjechali z Alabastii z zapowiedzią Gary’ego i May, że jeśli jeszcze raz tu wrócą, to lepiej oberwą. Następnie nasi zakochani powoli poszli na romantyczny spacer i dość szybko zdołali się ze sobą pogodzić, co bardzo nas cieszyło, podobnie jak pozostałych naszych przyjaciół.
Niedługo potem mieliśmy jeszcze więcej powodów do radości, a to dlatego, że Ash i ja dostaliśmy list następującej treści.
Drogie, kochane głąby,
Jeszcze raz bardzo wam dziękuję za pomoc, której mi udzieliliście. Nawet nie wiecie, jak wielką mi oddaliście w ten sposób przysługę. Nigdy wam tego nie zapomnę i nie zdołam w pełni się wam odwdzięczyć. Jak na razie mogę dla was jedynie tyle zrobić, że otrzymacie od nas słowo honoru Zespołu R, iż nigdy więcej nie będziemy już polować na waszego Pikachu. Obiecujemy i dotrzymamy słowa.
Muszę też dodać, że wczoraj ja i Jessie wzięliśmy ślub całkiem legalnie i formalnie. Meowth był naszym świadkiem, a do tego jedynym gościem naszego małego wesela. Szkoda, że nie mogliście wziąć w nim udział, bo było naprawdę bardzo radosne.
Chciałbym także powiedzieć coś, co na pewno zaskoczy was równie mocno, co i mnie. Mianowicie moi rodzice poprosili mnie o spotkanie. Mimo pewnych obaw przyszedłem tam z Jessie i dowiedzieliśmy się od nich, że po dłuższym namyśle zrozumieli, iż jeśli będą nie pozwalać mi żyć tak, jak sam tego chcę i z jaką kobietą chcę, to mnie stracą, czego przecież nie chcą. Z trudem, bo z trudem udało im się zaakceptować fakt, że kocham Jessie i chcę być z nią. Dali nam swoje błogosławieństwo, a także wzięli udział w naszej ceremonii ślubnej. Pamiętali także o was, moi kochani, dlatego też wysyłamy was zamiast kawałka tortu weselnego coś znacznie lepszego - czek z sumą, jaka wam się należy jako honorarium za dobrze wykonane zadanie zlecone wam przez Jessicę Oleson.
Przy okazji mamy jeszcze większy powód, aby być wam wdzięczni za okazaną nam pomoc. Podczas waszej akcji ratowania mnie przed ślubem z Jessiebelle kazaliście Meowthowi, aby zebrał dzikie Pokemony z lasu, aby nam pomogły robiąc rozróbę w odpowiednim momencie. Otóż Meowth, gdy werbował Pokemony, spotkał dwa z nich, które pomogły mu znaleźć innych ochotników do tej akcji. Może nie uwierzycie w to, ale te dwa Pokemony, które pomogły Meowthowi to są Arbok i Weezing, nasze pierwsze stworki. Znaczy „nasze“ w sensie Jessie i mój. Nie widzieliśmy ich, odkąd oboje z Jessie zdecydowaliśmy się je wypuścić, jednak teraz Meowth ich spotkał i dowiedział się, że obaj szukają nas, aby do nas powrócić. Teraz zaś ocaliły mnie od niechcianego ślubu, a do tego znalazły nas, kiedy siedzieliśmy w lesie i razem sobie wypoczywaliśmy po całej akcji. Nawet nie wiecie, jaka radość nas ogarnęła, gdy wróciły. A to wszystko wasza zasługa. Dzięki wam uniknąłem ślubu z jędzą, odzyskałem dwóch dawnych przyjaciół, a także mam powody do wielkiej radości, których to powodów dawno nie miałem. Dziękuję wam z całego serca!
Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze, chociaż pewnie wtedy znowu konflikt interesów da nam o sobie znać, ale cóż... Pamiętajcie, że nigdy nie byliśmy i nie będziemy wam wrogami.
James z Zespołu R
PS. Przesyłamy wam razem z tym listem i czekiem jeszcze coś. Mały drobiazg, który Jessie zagarnęła pannie Oleson podczas naszej akcji w willi jej rodziców. Przyznam się, że głównie chodziło nam o Pokemony, ale przy okazji zabraliśmy nieco kosztowności, ponieważ nas nowy szef ceni jedno i drugie. Naszyjnika jednak nie planowaliśmy wcale brać. Jessie po prostu go wzięła, bo bardzo jej się spodobał, choć ostrzegałem ją, że z tego będą tylko kłopoty i miałem rację. Dobrze znam Jessicę Oleson, bo to wierna kumpela Jessiebelle, dlatego też bałem się problemów, jakie mogą z tego wyniknąć i miałem rację. Dlatego teraz odsyłam go wam mając nadzieję, że więcej tego paskudztwa nie zobaczę. Oddajcie go Jessice i niech się ode mnie odczepi, podobnie jak jej przyjaciółka.
W kopercie obok listu był też wyżej wspomniany czek, a prócz tego też naszyjnik panny Oleson oraz zdjęcie. Znajdowali się na nim Jessie, James i Meowth mocno do siebie przytuleni, a przy nich byli też Wobbuffet z głupią miną (tak dla niego typową), Inkay, Pumpkaboo, a także dwa nieznane mi wcześniej Pokemony. Jeden wyglądał jak wielka kobra, a drugi jak wielka kolczasta kula z doczepioną do niej niewielką kulą.
- To są Arbok i Weezing? - spytałam.
- Tak - uśmiechnął się Ash - Arbok to ta kobra, a Weezing to ten drugi. Arbok był kiedyś Pokemonem Jessie, zaś Weezing Jamesa. Były one kiedyś ich jedynymi Pokemonami. Najpierw były one Ekansem i Koffingiem, ale potem ewoluowały.
- Coś sobie przypominam - powiedziałam i uśmiechnęłam się - No tak! Widziałam je, kiedy z pomocą mocy Latias pokazałeś mi swe najważniejsze wspomnienia, a wśród nich było kilka starć z Zespołem R.
- No właśnie - uśmiechnął się do mnie Ash - Jessie i James, jeśli dobrze pamiętam, wypuścili Arboka i Weezinga na wolność z jakiś ważnych dla nich powodów, ale nie sądziłem, że zechcą one do nich wrócić.
- Widać kochają ich tak samo mocno jak twoje Pokemony kochają ciebie, Ash.
- Najwidoczniej - mój luby spojrzał na naszyjnik, który wyjął z koperty i dodał dowcipnie: - Nawiasem mówiąc ładne cacko. Nic dziwnego, że się ktoś na nie połakomił.
- A więc to jednak oni go zabrali - powiedziałam z nieco ironicznym uśmiechem na twarzy.
- Tak, tyle tylko, że nie James go zabrał, ale Jessie - zauważył Ash.
- Mam nadzieję, że to prawdziwy naszyjnik, a nie falsyfikat.
- Nie sądzę. Zespół R ma swoje wady, ale wątpię, aby w takiej sprawie nas oszukiwali. Zwłaszcza po tym, co dla nich zrobiliśmy.
- Więc co robimy z tym fantem?
- Jak to, co? Oddajemy go właścicielce. Im szybciej, tym lepiej.
- A masz do niej numer?
- Owszem, jeszcze nie usunąłem go z komórki.
Ash po tej rozmowie zadzwonił do panny Jessici Oleson prosząc ją o spotkanie w sprawie jej naszyjnika, który zleciła nam odnaleźć. Kobieta wyraźnie nie była zadowolona, jednak wysłuchała Asha cierpliwie, a potem zgodziła się przyjść do nas, co też oczywiście zrobiła niecałą godzinę po rozmowie.
- Nie jesteś dzisiaj w woalce? - zaśmiałam się ironicznie.
- Za gorąco jest dzisiaj na nią - odpowiedziała mi Jessica - A zatem do rzeczy. Podobno odzyskaliście mój naszyjnik.
- O tak, to prawda - potwierdził Ash i wyjął z kieszeni spodni wyżej wspomniany przedmiot, pokazując go klientce - To ten?
- Tak, to on - odpowiedziała Jessica i wyciągnęła rękę po niego, ale Ash cofnął swoją dłoń i uśmiechnął się ironicznie.
- O nie, moja kochana! Tak łatwo, to nie ma! Musisz za niego nam zapłacić.
- Zapłacić?! Wam?! - rzuciła gniewnie Jessica - A więc to tak! Takie buty! Chcecie dostać znaleźne, co?!
- No, nie do końca - odpowiedział jej Ash - Sprawa jest nieco inna. W końcu powiedziałaś nam, gdy nas wynajmowałaś i dawałaś nam zaliczkę, że dasz nam trzy razy tyle, jeżeli złapiemy Jamesa, a cztery razy tyle, jeśli odzyskamy naszyjnik. Dostaliśmy już trzy razy tyle, ile wynosiła zaliczka. Dostaliśmy tyle od rodziców Jamesa, ale według moich obliczeń należy mi się jeszcze jedna rata... Właśnie za naszyjnik. Prawdę mówiąc, to bardzo mnie kusi, aby kazać ci zapłacić cztery razy tyle, ile wynosiła zaliczka, ale nie jestem zachłanny, dlatego poproszę jedynie o tyle, ile wynosiła zaliczka, bo to będzie czwarta rata, zgodna zresztą z twoją obietnicą.
- A jak nie zapłacę, to mi go nie oddasz?
- Ależ oddam go, oddam, bo ja nie jestem łakomy na cudze, ale wiesz... Jeśli mi nie zapłacisz, to wszyscy się dowiedzą, jak dotrzymujesz danego innym słowa.
- Nikt ci nie uwierzy.
- Założymy się?
Jessica wiedziała, że nie ma innego wyjścia i jeśli chce odzyskać swoje cacko, musi za nie zapłacić, dlatego też wyjęła z torebki swoją książeczkę czekową i długopis, wypisała czek i podała mi go.
- Proszę. Zgadza się wszystko?
- Jak najbardziej - odpowiedział Ash i rzucił Jessice naszyjnik - A to twoje cacko. Na przyszłość lepiej go pilnuj.
Jessica obejrzała naszyjnik, ale widocznie nie dostrzegła w nim nic, co by mogło wskazywać, że jest fałszywy, dlatego zadowolona schowała go do swojej torebki.
- Czyli co? Teraz jesteśmy kwita? - spytała.
- Kwita? - mruknął ironicznie Ash - Kwita, tak? To bardzo ciekawe stwierdzenie.
- O co ci chodzi? Przecież dostałeś obiecaną ci kasę. Ja jestem uczciwą kobietą i uczciwie płacę za swoje zlecenia.
- Uczciwie, tak? Wiesz, co ci powiem, ty uczciwa kobieto? Zakpiłaś sobie ze mnie i mojej dziewczyny, wykorzystałaś nas, żeby pomóc swojej wrednej kumpeli, okłamywałaś, wodziłaś nas za nos i teraz jeszcze uważasz, że jeden czek wszystko tu załatwi? Wiesz, co ci powiem? Gdybyśmy tak spotkali się kilka dni wcześniej, to wyleciałabyś przez to okno razem z tym swoim naszyjnikiem. No, ale dzisiaj, ponieważ już ochłonąłem i na chwilę obecną nie mam nastroju do samosądów, dlatego też... Dobra. Niech będzie, że jesteśmy kwita.
Jessica Oleson zacisnęła gniewnie wargi i już miała wyjść, gdy jeszcze na chwilę Ash ją zawołał.
- A tak przy okazji... Mała prośba. Następnym razem, kiedy będziesz chciała wynająć detektywa, który załatwiłby za ciebie jakieś twoje prywatne porachunki... Twoje lub kogoś innego... To bądź tak miła zatrudnić kogoś mniej inteligentnego.
Jessica warknęła gniewnie i wyszła z pokoju.
- No i załatwiłeś z nią swoje porachunki - zaśmiałam się i spojrzałam na czek - To co? Idziemy go zrealizować?
- Oczywiście, zanim się jędza rozmyśli i go unieważni - odparł Ash - A potem... Co proponujesz?
- Może teraz pójdziemy coś zjeść? Za tę sumkę możemy sobie fundnąć prawdziwą ucztę z wielkimi gałkami lodów w roli deseru.
- Dobry pomysł. A dokąd chcesz iść? Może tak do restauracji mojej mamy? Oczywiście, jeśli masz inną propozycję, to...
- Nie, może być i to miejsce - odparłam wesoło - Co będziemy popierać konkurencję?
- Słusznie. A dzięki temu wszystko pozostanie w rodzinie, łącznie z pieniędzmi.
- Otóż to - zachichotałam, a Pikachu zapiszczał dowcipnie.
KONIEC