poniedziałek, 23 lipca 2018

Przygoda 115 cz. IV

Przygoda CXV

Uciekający narzeczony cz. IV


Byliśmy zadowoleni z tego powodu, że zostaliśmy zaproszeni na bal, dlatego nie musieliśmy prosić Cindy, aby nas na niego wkręciła, choć Macy uparła się, aby nam pomóc, dlatego dziennikarka obiecała, że weźmie ją ze sobą jako asystentkę i razem wejdą na zabawę. Był jedynie problem, jak do domu rodziców Jamesa chcą wejść Jessie i Meowth, jednakże w tej sprawie uspokoili nas sami zainteresowani.
- Nie musicie się niczym przejmować, głąby - zaśmiał się Meowth nieco ironicznie, gdy następnego dnia po balu w ratuszu naradzaliśmy się w sprawie dalszych poczynań - Razem z moimi kumplami wchodziłem już do o wiele bardziej strzeżonych miejsc.
- To prawda, damy sobie radę, więc o nas się nie przejmujcie - rzekła Jessie - Ważne, żeby każdy wykonał swoje zadanie.
- Dokładnie tak - potwierdził Ash - Dlatego mam nadzieję, że wszyscy pamiętają, co mają robić.
- Ja pamiętam doskonale - odpowiedziała Macy.
- Ja również - uśmiechnęła się złośliwie Jessie - Z największą wręcz przyjemnością wykonam swoją część zadania. Mówię wam, to będzie dla mnie coś, czego bardzo chętnie się podejmę. W sumie to już nawet nie mogę się doczekać, kiedy to zrobię.
- Nie wątpię - powiedział dowcipnie Meowth.
- Doskonale - rzekł z uśmiechem na twarzy Ash - A zatem wszystko  już jest ustalone. Ślub odbędzie się w ostatni dzień maja, czyli za kilka dni. Bardzo im się spieszy, ale chcą mieć czas wszystkich zaprosić, więc cóż... Muszą załatwić wszelkie formalności, więc sprawa się nieco odwlecze. Tym lepiej, bo dzięki temu zdążymy przybyć na czas i się przygotować.
- W sumie to niewiele musimy przygotować - powiedziała Macy - Po prostu musimy wkroczyć do akcji w odpowiednim momencie i już.
- Nie do końca. Musimy jeszcze uratować Jamesa, a potem zwiać z nim szybciej niż to przewiduje ustawa - zaśmiał się Meowth.
- I nie dopuścić do tego, aby poślubił on tę jędzę - dodała Jessie, dość przejmującym głosem.
- Widzę, że bardzo ci na tym zależy - zaśmiał się delikatnie Ash.
- A cożeś sobie myślał, głąbie? A tobie nie zależy na twojej głąbince? - spytała go dość ironicznie Jessie - James był moim pierwszym prawdziwym przyjacielem. Przed nim nikt się ze mną nie przyjaźnił.
- Poważnie? Nikt? - zdziwiłam się.
- Poważnie mówię - odpowiedziała smutno, siadając na trawie przed nami, a my zrobiliśmy to samo - Moje życie wcale nie było usłane różami i miałam wiele razy pod górkę.
- Pod górkę? - spytała Macy - Jak to?
- A tak to. Myślisz, że zostałam złodziejką Pokemonów tak po prostu, dla zabawy? - spytała ironicznie Jessie - Jeśli tak myślisz, to się mylisz, bo to nieprawda. Moją matką była Miyamoto, najlepsza agentka Madame Boss, matki Giuseppe Giovanniego, któremu potem ja i James służyliśmy. Zginęła w górach poszukując Mew dla swojej szefowej, podobnie jak wcześniej mój ojciec, również wierny agent organizacji Rocket.
- Brakuje ci rodziców? - spytałam.
- Nie bardzo. Słabo ich pamiętam. Prawdę mówiąc, to jakoś niezbyt się przykładali do swoich rodzicielskich obowiązków. Oddali mnie komuś pod opiekę, płacąc mu za to sowicie, jednak kiedy zginęli, a pieniądze przestali przychodzić i mój opiekun oddał mnie do domu dziecka, a tak właściwie, to podrzucił mnie tam i uciekł. A tam to, niestety nie przelewało się, niekiedy musiałam nawet jeść śnieg z głodu.
- Śnieg?! - jęknęłam przerażona.
Jessie nie wyglądała na osobę, która zmyśla, natomiast w jej głosie nie wyczuwałam ani fałszu, ani przesady. Widocznie więc jej losy musiały mieć taki przebieg, jaki nam ukazała.
- To straszne - dodała Macy.
Ash i Pikachu nic nie mówili, ale widziałam po ich minach, że cała ta opowieść musiała wywrzeć na nich porządne wrażenie.
- Tak, właśnie śnieg - powiedziała ponuro Jessie - Nie zaznałam zbyt wiele miłości, a właściwie prawie wcale. Tam, gdzie trafiłam, tam była tylko walka o przetrwanie, a nie miłość. Ale jakoś sobie poradziłam, a potem, gdy skończyłam piętnaście lat uciekłam z domu dziecka i rozpoczęłam podróż po świecie. Trafiłam do Szkoły Pielęgniarstwa, ale niestety, pomimo moich usilnych starań nie udało mi się zostać pielęgniarką. Wyrzucili mnie z tej szkoły pod pretekstem, że jestem zbyt nerwowa i brak mi cierpliwości do pacjentów.
- Ale okropny zarzut. Ciekawe, jak można było coś takiego wymyślić? - rzucił ironicznie Meowth.
Jessie nie przejęła się tym i mówiła dalej.
- Długo wędrowałam i parałam się różnymi zajęciami, próbowałam też zostać ninja, ale moje wszelkie wysiłki w tym kierunku spełzły na niczym. W końcu znaleźli mnie dawni przyjaciele mej matki, również para agentów organizacji Rocket. Zaopiekowali się mną i pomyśleli, że zrobią coś dla mnie w imię przyjaźni do mej matki. Udając moich rodziców zapisali mnie do Technikum Pokemon w Kanto. Tam też poznałam Jamesa i dość szybko znaleźliśmy wspólny język. Ale nauka w tej jakże elitarnej szkole przerosła nasze oczekiwania. Moi rzekomi rodzice dobrze ją opłacili, abym mogła się tam uczyć, dlatego też nauczyciele byli pobłażliwi, ale do czasu, aż moich rzekomych rodziców złapali, więc pieniądze przestały przychodzić. Dlatego skończyła się pobłażliwość nauczycieli i zaczęła się orka na kamienistym gruncie.
- Jak poetycko powiedziane - rzucił złośliwie Meowth.
Jessie ponownie nie zwróciła na niego uwagi.
- Stwierdziłam, że to nie dla mnie i w końcu uciekłam, a James wraz ze mną. Oboje następnie wstąpiliśmy do gangu rowerowego w Słonecznym Mieście, który kradł rowery na części. Zarabialiśmy na tym całkiem dobrze, ale potem ja i James weszliśmy w konflikt z naszym hersztem, więc oboje odeszliśmy, a zaraz potem oboje zaczęliśmy mieć zupełnie inne zdanie na wiele spraw. James uważał, że to przeze mnie musieliśmy odejść, ponieważ naraziłam się szefowi, a ja z kolei byłam zdania, iż on jest idiotą i nie wie, co mówi. W końcu każde z nas poszło swoją drogą, ale ponownie spotkałam moich przybranych rodziców, którzy jakimś cudem uciekli z więzienia. Byli niezadowoleni, że porzuciłam Technikum Pokemon, ale dali sobie spokój z pouczaniem mnie dali mnie na szkolenie do organizacji Rocket. Wtedy to właśnie zaczął rządzić Giovanni i szukał on nowych, młodych kadr, więc się zgłosiłam. Okazało się, że oprócz mnie na szkoleniu był także James. Oboje mieliśmy pracować w duecie. Niezbyt nam się to podobało, ale w końcu zaczęliśmy się oboje dogadywać, w czym pomógł nam fakt, że tylko on był w stanie się ze mną jakoś porozumieć. Potem zaś, jak już dołączył do nas Meowth, to staliśmy się razem Zespołem R. Dość szybko awansowaliśmy i zasłynęliśmy jako naprawdę skuteczni złodzieje Pokemonów. Tak było do czasu, gdy...
- Gdy nie uwzięliście się na mnie i mojego Pikachu - dokończył Ash ironicznie.
- Tak, to prawda - potwierdziła Jessie - Wtedy zaczęło się nam coraz gorzej powodzić, ale cóż... Wszystko ma swoją cenę.
- Tak, zwłaszcza pościg za białym wielorybem - zaśmiałam się do nich nieco złośliwie.


- Właśnie - potwierdził Meowth - Ale cóż... Każdy ma swoje własne słabości, które to niekiedy pchają go do działania, nawet żałośnie głupiego. Jedno z takich słabości popchnęło mnie do zostania tym, kim jestem.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- Myśleliście, że ja zawsze gadałem i chodziłem na dwóch nogach? - spytał ironicznie Meowth - Nic z tego, głąby. Nic bardziej mylnego. Ja się urodziłem takim samym Pokemonem, jak wszystkie inne. Tylko, że potem zaszły poważne zmiany w moim życiu.
- Jakie?
- Widzicie... Urodziłem się w Pokewood jako jeden z tych licznych bezdomnych Meowthów, które włóczą się ulicami miasta szukając dla siebie jedzenia. Kradliśmy je zwykle z pobliskich restauracji, a prócz tego niejeden raz dla zabawy psociliśmy się ludziom. Dowodził nami Persian, który był bardzo mądry i sprytny. Był nam jak ojciec, a my jak jego dzieci. Byliśmy z nim nawet szczęśliwi, choć nie przelewało nam się, a wręcz przeciwnie. Jak więc widzicie, podobnie jak Jessie zaznałem biedy i wiem, co ona oznacza. Ale nie było mi znowu tak źle i pewnie dalej bym żył w Pokewood, gdyby nie to, że pewnego dnia spotkałem ją.
- Kogo? - spytałam.
- Meowzie - odpowiedział nam Meowth - Samiczkę mojej rasy. Była jednym z Pokemonów, które można było kupić w sklepie z Pokemonami. Tam były tylko najlepsze stworki, a ona była najlepsza z nich wszystkich. Mówię wam, gdybyście tylko ją zobaczyli, to zaraz byście zrozumieli, co mam na myśli. Te oczy, te wąsy, te uszy, ten ogon, ta sierść... Ona wszystko miała cudowne, a zwłaszcza ruchy. Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Podobała mi się i to bardzo. Chciałem, aby została moją lubą, ale gdy stanąłem przed wystawą, na której siedziała i wyznałem jej, co czuję, to mnie wyśmiała. Powiedziała, że jestem dla niej nikim, biedakiem z ulicy, a ona jest kimś wyjątkowym i tylko z kimś wyjątkowym mogłaby się związać. Uznałem to za zachętę dla siebie, dlatego właśnie postanowiłem zostać kimś wyjątkowym. Postanowiłem porządnie wyróżniać się od wszystkich innych Meowthów z mojego gangu. Chciałem być jak człowiek. Zacząłem powoli uczyć się chodzić na dwóch nogach. Niezbyt mi początkowo szło, ale się nie poddawałem i udało mi się. Potem uczyłem się czytać i pisać. Dużo czasu mi to zajęło, nawet bardzo dużo, ale w końcu osiągnąłem sukces. Stałem się tym, kim jestem obecnie. Zadowolony z tego, co mi się udało dokonać, poszedłem z wykradzionymi kwiatami i bombonierką do mojej ukochanej, uklęknąłem przed nią i powiedziałem jej, co do niej czuję oraz co dla niej zrobiłem. Ona jednak znowu mnie wyśmiała mówiąc, że chyba oszalałem, jeśli sądzę, iż ona się ze mną zwiąże, bo w końcu kim ja jestem? Nikim więcej, jak tylko biedakiem z ulicy, a teraz dodatkowo jestem też zwykłym dziwolągiem, z którym wstyd się publicznie pokazać. Poza tym znalazła już swoją właścicielkę i zamierzała z nią odejść. Tak się zresztą stało. Meowzie odeszła, a ja zostałem sam ze złamanym sercem. Nie było dla mnie miejsca w Pokewood, dlatego odszedłem. Jakiś czas później złapali mnie ludzie Giovanniego. Początkowo chcieli mnie oni sprzedać z ogromnym dla siebie zyskiem, ale zmienili zdanie uznając, że mogę im się lepiej przysłużyć, więc uczynili mnie agentem i przydzielili mnie do Jessie i Jamesa. Tak właśnie zaczęła się moja służba dla organizacji Rocket.
- Spotkałeś ją jeszcze kiedyś? - spytała Macy.
- Kogo?
- No, tę kotkę, dla której stałeś się tym, kim jesteś.
- Ach, ją! Tak, spotkałem, ale nie było to takie spotkanie, jakiego bym sobie życzył. Trafiłem kiedyś całkiem przypadkiem do Pokewood i z czystej ciekawości zajrzałem na stare śmieci. Spotkałem Persiana i jego gang. Z miejsca mnie rozpoznali. Ucieszyli się na mój widok, podobnie jak ja na ich widok. Chcieli mnie namówić, abym powrócił do nich, ale ja już byłem członkiem Zespołu R i nie mogłem się na to zgodzić. Wtedy oni pokazali mi coś, co mogło mnie przekonać do zmiany zdania. Tym czymś była moja ukochana, którą jej pani porzuciła.
- Porzuciła? - zapytałam zdumiona.
- A tak, porzuciła. Tak po prostu znudziła się nią i zostawiła. A ona została teraz sama, bez szans na przetrwanie. Wychowana w zbytkach oraz luksusie nie umiała żyć na ulicy. Wtedy właśnie zajął się nią Persian. Moje dawne uczucia odżyły i chciałem, aby Meowzie odeszła ze mną. Persian jednak powiedział mi, że ona powinna zostać z nimi. Obaj pokłóciliśmy się o to i doszło między nami do walki. Pokonałem Persiana, ale wtedy Meowsi zaczęła płakać i lizać rany mego przeciwnika. Potem popatrzyła na mnie ze wstrętem i powiedziała mi, że gdybym ją naprawdę kochał, to bym dobrze wiedział, iż nie jest ona trofeum do wygrania, a poza tym Persian jest tym, który się nią zajął w najgorszej dla niej chwili, zaopiekował się nią, wsparł w ciężkich chwilach, jak więc ona może go opuścić? Dodała też, że dla niej jestem wciąż zwykłym, głupim Meowthem dziwolągiem. Wspomniała także o tym, że jako złodziej Pokemonów tym bardziej w jej oczach jestem nikim i nigdy by za mną nie poszła. To mnie już całkiem dobiło. Nie mając co robić wróciłem do moich kumpli i nigdy więcej nie zaglądałem do tej dzielnicy Pokewood, w której grasuje gang Persiana.
Macy bardzo wzruszyła się tą historią, podobnie jak i my wszyscy, choć w przeciwieństwie do niej nie roniliśmy łez, jak to robiła nasza droga przyjaciółka.
- Jaka to wzruszająca historia - łkała.
- Owszem, nawet bardzo - westchnął smutno Ash i wstał - Ale dość już wspominek. Pora wreszcie, Meowth, żebyś poszedł z Jessie na miejsce akcji i obserwowali cel naszej akcji. A gdy nadejdzie odpowiedni czas, to wtedy...
- Spoko loko, głąbie! - zawołał Meowth wesoło - Mamy dość czasu, aby się uszykować na akcję.
- Dokładnie! I będzie ona naprawdę ostra! - dodała Jessie bojowo.
- To z całą pewnością będzie ślub, jakiego rodzina Jamesa nigdy nie zapomni - powiedział Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- O tak, na pewno - dodałam.

***


Ponieważ mieliśmy jeszcze trochę czasu, to mogliśmy się zająć sprawą zdjęć, które wzięłam od May. Bardzo mnie te zdjęcia zaintrygowały i nie dawały mi spokoju. Biorąc pod uwagę to wszystko, co miało miejsce dotąd w moim życiu, to czułam w tym wszystkim jakiś naprawdę bardzo mocny szwindel i chciałam odkryć, czy mam rację. Poza tym nie byłam w stanie patrzeć na cierpienia May, bo przecież wyraźnie cierpiała ona bardziej niż próbowała to ukazać. Dowodem tego mogło być choćby fakt, że praktycznie wszędzie teraz prowadzała się z Drew, którego to wcześniej tylko lubiła, a teraz nagle miała do niego wielką słabość. Jak dla mnie, to był wyraźny dowód na to, że dziewczyna próbuje wybić klin klinem, a jest to najwyższy stopień cierpienia z powodu miłości. Musiałam więc coś zrobić, podobnie jak Ash, który również smucił się z tego, co właśnie ją spotkało.
W tej sprawie Ash wezwał Maxa i Clemonta prosząc ich obu, aby się przyjrzeli tym zdjęciom, które dała mi May.
- Podejrzewamy, że to fotomontaż, ale musicie nam to sprawdzić - powiedział Ash - To niezwykle ważne.
Clemont i Max obejrzeli sobie dokładnie zdjęcia, a szczególnie bardzo uważnie przyjrzał im się młody Hameron, który wpatrywał się z najwyższą uwagą w ostatnie zdjęcie z nagimi Giselle i Garym.
- No, niezła sztuka - zaśmiał się Max.
- Tak, niezła sztuka, ale przecież nie o to chodzi, abyś się na to gapił jak sroka w gnat, tylko żebyś sprawdził, czy te zdjęcia są prawdziwe, czy też może to fotomontaż - rzuciłam gniewnie do niego.
Max zachichotał nerwowo i przytaknął głową.
- Spokojnie, kochana. Tylko spokojnie. Sprawdzimy to dokładnie i nie ma szans, aby coś nam w tym przeszkodziło.
- Właśnie, damy sobie radę - powiedział Clemont - Wy natomiast lepiej przygotujcie sobie odpowiednie stroje na zabawę, na którą się wybiera.
Nasi przyjaciele z drużyny doskonale wiedzieli o naszych planach, bo przecież nie mieliśmy przed nimi żadnych tajemnic.
- Spokojnie, wszystko sobie przygotujemy i będzie dobrze - odparł na to mój luby - A potem w dniu ślubu zrobimy taką zadymę, że hej.
- Szkoda, że nie możemy jechać z wami - powiedział smutno Max.
- Nie możecie tego zrobić z dwóch powodów - rzekł Ash - Po pierwsze nie zostaliście zaproszeni.
- To czysty przypadek.
- A po drugie jesteście mi potrzebni tutaj. Mam pewne podejrzenia względem tych wszystkich zdjęć, ale nie posiadam żadnej pewności w ich sprawie, więc cóż... Muszę się upewnić.
- Sprawdzimy te zdjęcia - powiedział Clemont z uśmiechem - A potem zajmiemy się innymi sprawami, które nam zlecisz.
Widać było wyraźnie, że cieszy się z faktu, iż mój ukochany znowu wciągnął się w jakąś detektywistyczną sprawę i wyraźnie wracał do dawnej formy. Ja również byłam z tego powodu zadowolona i miałam nadzieję, że to się będzie tylko rozwijać.
Ash i ja szykowaliśmy się na udział w uroczystości ślubnej Jamesa i Jessiebelle, a Max i Clemont ściągnęli z Internetu odpowiedni program za pomocą którego można była sprawdzić zdjęcia, czy są prawdziwe, czy też może falsyfikatem. Co prawda odnalezienie dobrego programu zajęło nieco czasu, podobnie jak jego zgranie, ale cóż... Bez trudu sobie obaj poradzili w tej sprawie, w końcu byli naprawdę genialni w swoich zainteresowaniach. Tak samo bez trudu sobie poradzili ze zdjęciami.
- Sprawdziliśmy je bardzo dokładnie - powiedział Clemont jakieś dwa dni po tym, jak im zleciliśmy tę sprawę - I cóż... Miałeś rację, Ash.
- To falsyfikaty - rzucił z uśmiechem Max - Znaczy to pierwsze, które dotyczy wydarzenia sprzed paru lat jest prawdziwe. Pozostałe zaś są po prostu zwykłymi falsyfikatami.
- A więc jednak - powiedziałam z uśmiechem na twarzy - Gary zatem jest niewinny?
- Tak, ale obawiam się, że May raczej w to nie uwierzy - rzekł na to Max, mówiąc przy tym: - Ostatnio, jak z nią rozmawiałem, to była bardzo zła, gdy tylko wspomniałem o Garym. Mówię ci, trzeba było widzieć, jaką minę zrobiła, kiedy powiedziałem jej o naszym wspólnym kumplu.
- A więc jest zawzięta - powiedziałam - Ale w sumie czemu mnie to dziwi? Wkurzyła się i tyle. A jak ktoś jest wkurzony, to mu czasami trudno przemówić do rozsądku.
- Tak, zauważyłem to - rzucił złośliwie Max i pokazał nam zdjęcie z nagimi Garym i Giselle - A tak przy okazji, czy zauważyliście może, że na tym zdjęciu Gary ma niewielką plamkę na szyi?
- Tak, widziałem to - odpowiedział Ash - To już był wyraźnie dowód na to, że tym gościem na zdjęciu nie może być Gary.
- No właśnie. Może jak zwrócimy na to uwagę May, to może...
- Wiesz, to dobry pomysł - wtrąciłam się - To mi się podoba. Może wtedy nas posłucha.
- Właśnie. A tak swoją drogą, to ciekawi mnie, kto pozował z Giselle do tego zdjęcia? Bo podejrzewam, że z kimś tu pozowała, a potem dołożono zdjęcie Gary’ego.
- To bardzo dobre pytanie, a odpowiedź na nie chodzi mi po głowie od jakiegoś czasu - powiedział zadowolony Ash, lekko masując sobie palcami podbródek - A więc, kochani... Mam dla was kolejne zadanie. Zwerbujcie też do tego zadania Dawn i Bonnie. Każdy może się teraz przydać.
- Tak jest, szefuńciu! - zawołał Max, salutując mu.
- Tak jest! - dodał Clemont, również salutując.
- Doskonale - uśmiechnął się Ash - A więc posłuchajcie! Oto wasze zadanie...

***


Dzień ślubu Jamesa z Jessiebelle nadszedł nieco szybciej niż byśmy tego chcieli. Zanim się obejrzeliśmy, a już musieliśmy jechać. Pożegnaliśmy więc naszych przyjaciół z drużyny prosząc ich o to, aby dalej robili dla nas to, o co poprosił ich Ash, a potem pojechaliśmy oboje do Wertanii. Tam też spotkaliśmy się z Cindy i Macy, które czekały w umówionym wcześniej miejscu.
- Wyglądacie oboje rewelacyjnie - powiedziała Cindy, kiedy tylko nas zobaczyła.
- Zwłaszcza ty, Ash - dodała Macy, patrząc na mojego ukochanego maślanym wzrokiem.
Nie przejęłam się specjalnie jej zachowaniem, ponieważ bardzo dobrze wiedziałam, że Ash nie robi sobie nic z zalotów wobec swojej osoby i jest mi wierny. Poza tym Macy chciała nam pomóc w tej sprawie, a w sumie już nam pomogła, bo jako pierwsza zaczęła dążyć do tego, aby zmobilizować Asha do działania, więc czemu miałabym nie tolerować jej wygłupów, skoro nam pomaga?
- Dziękuję ci, Macy. Starałem się wyglądać tak, aby ta banda snobów była zadowolona - rzekł z uśmiechem mój luby.
Muszę przyznać, że naprawdę wyglądał rewelacyjnie, a tak właściwie to dokładnie tak samo, jak podczas imprezy u burmistrza, czyli miał on na sobie bardzo piękny garnitur, szpadę u boku oraz swoje trzy odznaczenia, jakie otrzymał za swoją detektywistyczną działalność.
- Wyglądasz naprawdę super, ale musiałeś tak się dekorować? - spytała dowcipnie Cindy.
- Oczywiście - zaśmiał się Ash, dotykając lekko swoich odznaczeń - To robi ogromne wrażenie na takich snobach. A ja przecież chcę zrobić na nich wrażenie.
- Oj, wrażenie to ty zrobisz, jestem tego pewna - zachichotałam lekko, gdy tylko pomyślałam o tym, co planujemy.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Doskonale - rzekł Ash, podsuwając mi ramię - A więc już chodźmy, kochanie moje. Zabawa niedługo się rozpocznie, a ja nie mam zamiaru jej przegapić.
Udaliśmy się więc do znajdujących się na obrzeżach Wertanii willi rodziców Jamesa, gdzie już zbierali się goście. Stojący przed bramą wielcy i silni ochroniarze w garniturach i przeciwsłonecznych okularach sprawdzali dokładnie, czy osoby wchodzące na teren posesji ich szefów znajdują się na liście gości, a potem kolejno jedno po drugim wpuszczali do środka.
- Pan Ash Ketchum oraz jego narzeczona, Serena Evans - powiedział uroczystym tonem mój luby.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu, siedzący mu na ramieniu.
Ochroniarze sprawdzili nasze nazwiska na liście gości.
- Są państwo. Zapraszam serdecznie - powiedział jeden z nich, gdy już się upewnili co do tego, że jesteśmy zaproszeni.
Wpuścili nas, a potem sprawdzili, czy obecna na liście jest pani Cindy Armstrong i jej asystentka (czyli Macy), a gdy już zyskali taką pewność, to wpuścili ich.
- Dobra, pierwsza faza zakończona - powiedziała Macy do Asha - Co teraz, Ash?
- Przejdziemy do fazy drugiej - zaśmiał się lekko mój luby i spojrzał na bok, w stronę znajdującego się niedaleko lasu.
Również spojrzałam w tamtą stronę, ale niczego nie dostrzegłam, poza lekkim błyskiem, jakim widziałam na filmach. To był błysk, który powstaje wskutek trafienia promieni słonecznych w soczewki lornetki. Doskonale wiedziałam, co to oznacza. Meowth obserwował nas z jednego z drzew. Podniosłam więc delikatnie kciuk w górę na znak, że idzie nam doskonale.
Powoli weszliśmy do środka rezydencji, która była piękna i zarazem też pełna przepychu, którym wręcz nasi gospodarze dźgali w oczy swoim gościom. Widać było aż nadto wyraźnie, że rodzice Jamesa nie tylko mieli pieniądze, ale pokazywali to wszystkim ludziom oraz sobie samym, aby się jakoś podreperować emocjonalnie, jak pomyślałam. Willa była po prostu piękna, bardzo podobna zresztą do willi Jessici Oleson. Najwidoczniej miała ona podobnych architektów, co rodzice Jamesa.
Biorąc pod uwagę, że na przyjęciu byli znamienici goście z wyższych sfer, to i ochrona musiała tutaj być, jak się patrzy. Oprócz zwyczajnych ochroniarzy były tu również Pokemony, głównie te typu walczącego, takie jak Hitmontop, Hitmonlee, Machamp, Primape, a także Golem, Rhydon i kilka Growlithów. Jednym słowem, to były Pokemony mogące kilkoma swoimi ciosami zmasakrować człowieka, gdyby tylko chciały. Poczułam, że co jak co, ale nie chciałabym znaleźć się z nimi sam na sam.


Weszliśmy wszyscy do sali balowej, gdzie oczekiwaliśmy na przybycie gospodarzy. Nie musieli długo czekać, ponieważ wkrótce się oni zjawili. Ubrani byli oni w eleganckie, balowe stroje, a przy ich boku stał James w garniturze, który bynajmniej nie wyglądał na zadowolonego z tego powodu. Jego mina była po prostu nad wyraz przygnębiona, zaś ja byłam w stanie zrozumieć, dlaczego tak właśnie jest.
- Moi drodzy - rzekł ojciec Jamesa uroczystym tonem - Bardzo nas cieszy wasz widok w naszym domu. Dziękujemy wam za to, że tu jesteście i chcemy, abyście doskonale się bawili podczas pobytu tutaj.
- Oj, my się będziemy bardzo dobrze bawić, to jest więcej niż pewne - zachichotał złośliwie Ash.
- Tylko nie mów tego za głośno, bo jeszcze usłyszą - uśmiechnęłam się do niego.
- Jak zapewne dobrze wiecie, dzisiaj nasz kochany syn marnotrawny, który wreszcie powrócił do swojego rodzinnego domu, wstąpi w związek małżeński ze swoją narzeczoną i zarazem przyjaciółką z dzieciństwa, panną Jessiebelle, która już niedługo do nas dołączy, ale póki co nie może, gdyż szykuje się do ceremonii - mówiła uroczystym tonem matka Jamesa - Jak zapewne dobrze wiecie, pan młody nie może zobaczyć w dniu ślubu swojej narzeczonej przed ceremonią, ponieważ to przynosi pecha. Dlatego jeszcze przez chwilę jej nie zobaczymy, ale spokojnie, moi mili. Potem, podczas wesela będziemy mieli wszyscy okazję się nacieszyć jej obecnością. A póki co zapraszam państwa do stołu. Gdy panna młoda będzie gotowa, to wtedy poprosimy państwa do ogrodu, gdzie odbędzie się ceremonia.
Wszyscy goście skorzystali z zaproszenia gospodarzy i podeszli do suto zastawionego stołu, po czym powoli zaczęli jeść. Ja i Ash również tak postąpiliśmy, podobnie jak i Cindy z Macy.
- Jesteście gotowi do akcji? - spytał Ash.
- Jak najbardziej - odpowiedziała Macy - A Jessie? Jest na miejscu?
- Mam nadzieję, bo inaczej plan się nie uda - powiedziałam.
- Spokojnie, Jessie za bardzo zależy na tym, aby ocalić Jamesa. Nie ma szans, aby nie przybyła na miejsce - stwierdził wesoło Ash.
Jedliśmy spokojnie przystawki na stole, jednocześnie nieco denerwując się tym, co może się stać, bo przecież nie mieliśmy żadnej pewności, iż wszystko będzie w porządku. Mogliśmy mieć tylko nadzieję, chociaż i o nią było raczej trudno.
James powoli podszedł do stołu i przygnębiony wpatrywał się w gości zebranych w sali balowej. Dostrzegł oczywiście mnie i Asha i był wyraźnie bardzo zdziwiony naszą obecnością, jednak starał się tego nie okazywać. Pewnie był ciekaw, dlaczego tu jesteśmy, jednak nie kwapił się do rozmowy z nami. Ash uśmiechnął się do niego przyjaźnie i powoli podszedł w jego stronę, mówiąc:
- Nie bój się, stary. Jesteśmy tutaj i wszystko będzie dobrze.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
James spojrzał na niego zdumiony i rzekł:
- Dobrze... Raczej wątpię. A wy co tutaj robicie? Przyszliście sobie popatrzeć na mój upadek?
- Przeciwnie. Na upadek kogoś innego - odpowiedział mu Ash.
- Na kogo?
- Zobaczysz niedługo. Ale bądź spokojny.
Po tych słowach Ash powoli powrócił w moją stronę i uśmiechnął się delikatnie do mnie.
- Nie wiem, czy go pocieszyłeś - powiedziałam.
- Mam jednak nadzieję, że tak - odparł Ash - Żal mi biedaka. Widzę wyraźnie, że się boi.
- A dziwisz mu się? Ma się ożenić z babą, której nie chce i którą oboje poznaliśmy od jak najgorszej strony. Ciekawe, czy ty byś skakał z radości w takiej sytuacji.
- Oczywiście, że nie - uśmiechnął się delikatnie Ash - Ale spokojnie. Myślę, że już wkrótce będzie bardzo zadowolony.
- Oby tak było, bo mnie też go bardzo szkoda.
- Spokojnie. Musi być dobrze, bo przecież dowodzi nami Ash - rzekła Macy pewnym tonem.
Powoli uczta się zakończyła, a matka Jamesa zapowiedziała wszystkim gościom, że panna młoda jest już gotowa i można przejść do ogrodu, gdzie miała się odbyć ceremonia ślubna. Tam też wszyscy przeszliśmy. Ash wciąż się delikatnie uśmiechał, czekając najwyraźniej na szykującą się właśnie rozróbę.
W ogrodzie znajdowała się cała masa dekoracji ślubnych, jakie dotąd widziałam tylko i wyłącznie w amerykańskich filmach. Dodatkowo jeszcze na końcu ogrodu znajdowała się niewielka altanka, a tam czekał pastor w oczekiwaniu na przybycie państwa młodych. Powoli podszedł do niego James w towarzystwie swojej matki, a nieco później do ogrodu weszła także panna młoda trzymana pod ramię przez ojca Jamesa. Miała na sobie piękną, białą suknię, a twarz zasłaniał jej gęsty welon. Ktoś ze służby puścił z wieży magnetofonowej marsz weselny Mendelsona, a panna młoda wraz z ojcem pana młodego powoli ruszyła do ołtarza. Mijała stojących po obu stronach ścieżki, która prowadziła do altanki, panna młoda spojrzała w naszą stronę i dała nam znak palcami lewej ręki oznaczający „Wszystko dobrze“, zaś Ash uśmiechnął się delikatnie. A więc jak na razie wszystko szło doskonale.
- Słuchajcie, nie wiecie, gdzie jest Macy? - spytała Cindy, która stała obok nas - Bo nie mogę jej nigdzie wypatrzeć.
- Jest tam, gdzie być powinna - odpowiedział jej Ash.
- Ale przegapi całą zabawę.
- Nie przegapi, bo bierze w niej czynny udział.


Panna młoda powoli podeszła do altanki i do pana młodego, którego rodzice powoli odeszli na bok. Zbliżyli się za to świadkowie, marsz weselny umilkł, a ceremonia rozpoczęła się.
- Moi drodzy, zebraliśmy się tu dziś, aby połączyć węzłem małżeńskim tych oto dwoje ludzi - powiedział pastor uroczystym tonem - Jeśli jednak jest tutaj ktoś, kto uważa, że tych dwoje nie powinno się pobrać, to niechaj przemówi teraz albo na zawsze zachowa milczenie.
Ponieważ nikt się nie odezwał, a ewentualny protest ze strony pana młodego nie miał tutaj żadnego znaczenia, dlatego też bardzo zadowolony pastor przeszedł do działania.
- A więc, moi drodzy, podejdźcie tutaj, proszę.
Państwo młodzi powoli podeszli bliżej, a pastor zaczął im czytać słowa przysięgi małżeńskiej, a oni mieli odpowiedzieć „Tak“, a potem wygłosić słowa, które mówi się przy wymianie obrączek. Kiedy tylko jednak panna młoda przemówiła, to James wyraźnie jakby się rozpromienił i wsłuchiwał się w głos swojej przyszłej żony. Z każdym jej słowem jego twarz zaczęła wyrażać coraz większą radość i z większą energią powtarzał słowa przysięgi małżeńskiej. Nikt jednak nie zwrócił na to większej uwagi. Nikt poza nami.
Po wymianie obrączek przez młodych małżonków pastor spojrzał na wszystkich gości z radością i przemówił, że ogłasza tych dwoje mężem i żoną i że James może już pocałować pannę młodą. James ochoczo podniósł welon swej żony i pocałował ją czule w usta, ta natomiast objęła go za szyję i oddała mu pocałunek.
- Och, mój synku! - westchnęła zachwycona matka Jamesa.
- Nareszcie, synu - dodał równie uradowany ojciec Jamesa.
My tymczasem patrzyliśmy na to wszystko wesoło, bardzo zadowoleni i zarazem ciekawi, co też może się zaraz wydarzyć.
- Czyli co, kochani? Jednak obejdzie się bez rozróby? - spytała nieco dowcipnie Cindy.
- Obyś nie powiedziała tego w złą godziną - powiedziałam do niej.
Państwo młodzi powoli zeszli z altanki i zaczęli przyjmować pochwały od wszystkich gości. Podchodzili do każdego z nich, a gdy podeszli do nas, powiedziałam:
- Życzę wam wszystkiego najlepszego.
- I lepiej stąd szybko spływajcie zanim ktoś się zorientuje, że...
Ash nie zdążył dokończyć, gdyż nagle do ogrodu wpadła jakaś kobieta. Nie była ona kompletnie ubrana, ponieważ miała na sobie tylko bieliznę, a do tego jeszcze jej włosy były roztrącone na kilka stron, a jej twarz wyrażała wściekłość.
- Przerwać ślub! - krzyknęła kobieta.
Wszyscy goście byli w niemałym szoku, jednak nie tylko dlatego, że ta oto osoba była niekompletnie ubrana, ale również dlatego, iż była ona z twarzy łudząco podobna do panny młodej. To ostatnie było o wiele bardziej szokujące niż skąpy ubiór kobiety.
- Przerwać ślub! - krzyczała dalej tajemnicza osoba - Proszę! Musicie przerwać ślub! Ta kobieta to oszustka!
To mówiąc wskazała palcem na pannę młodą, która zacisnęła z gniewu zęby. Pan młody z kolei patrzył zaszokowany na kobietę w bieliźnie i nie wiedział, co ma powiedzieć.
- Co się tu dzieje? - spytał ojciec Jamesa - Kim pani jesteś?! I co pani tu robi w tym ubiorze?
- Nie poznaje mnie pan? - zapytała kobieta załamanym głosem - To ja! Jessiebelle!
- CO?! - krzyknął zdumiony mężczyzna - No, ale jak to?! Przecież Jessiebelle stoi tutaj! Właśnie wyszła za mojego syna!
- CO?! - jęknęła przerażona kobieta w bieliźnie i spojrzała na Jamesa załamanym wzrokiem - Jak to?! James?! Nie poznajesz mnie?! To ja, twoja narzeczona!
- Ja nie mam narzeczonej, tylko żonę - odparł James ponuro - I to jest właśnie moja żona!
- Kto, ta oszustka?! - spytała Jessiebelle - Ta jędza podała się za mnie i udawała mnie! Unieważnić ślub! Trzeba go unieważnić!
- Już za późno, kochana - zaśmiał się ironicznie Ash, podchodząc do niej bliżej - Obawiam się, że ta pani jest właśnie żoną pana Jamesa, czy się to panience podoba, czy też nie.
Jessiebelle spojrzała na niego wściekłym wzrokiem.
- To ty! Ty to wszystko uknułeś! To ty mi odebrałeś mojego Jamesa! Przyznaj się, draniu! Ty żałosny parweniuszu w pawich piórkach! Gadaj! To twoja robota?!
- Z dumą przyznaję, że tak - uśmiechnął się Ash wesoło i zarazem też bardzo ironicznie.
- Ty gnido! - krzyknęła Jessiebelle i skoczyła na mojego ukochanego.
Ash zaczął się z nią szarpać, a ja i Cindy szybko złapałyśmy wariatkę za ręce i z trudem (bo ta kreatura była bardzo silna) odciągnęliśmy ją od mojego ukochanego.
- Zostaw go w spokoju, wariatko! - zawołałam.
Jessiebelle szamotała się i próbowała wyrwać z naszych objęć.
- Uspokój się, kobieto! - dodał gniewnie James.
Jego niedoszła spojrzała na niego ironicznie, po czym wyrwała się mnie i Cindy i skoczyła w kierunku Jamesa, próbując wydrapać mu oczy, a gdy panna młoda (w której na pewno już rozpoznaliście Jessie z Zespołu R) zaczęła bronić męża, Jessiebelle wściekła doskoczyła i do niej. Obie panie padły na ziemię i zaczęły się nawzajem okładać pięściami.
- Niech ktoś je uspokoi! - krzyczał przerażony tą szamotaniną pastor.
Ash patrzył na to wszystko z uśmiechem na twarzy, po czym rozejrzał się dookoła, jakby czekał na coś.


W końcu Jessie zepchnęła z siebie Jessiebelle, złapała Jamesa za rękę i ruszyli razem w kierunku wyjścia, ale drogę zagrodzili im rodzice Jamesa wraz z kilkoma Pokemonami typu walczącego.
- Jak mogłeś, synu? - spytała załamanym tonem matka pana młodego - Jak mogłeś nam to zrobić, mój synu? Wybraliśmy ci najlepszą ze wszystkich możliwych żonę, a ty poślubiłeś tę pospolitą złodziejkę!
- Tylko nie pospolitą! - zawołała gniewnie Jessie - Ja jestem jedną z najlepszych w swoim fachu!
- Tym gorzej - mruknął złym tonem ojciec Jamesa - Synu, oszukałeś nas. Jak mogłeś to zrobić? Nie tego cię uczyliśmy.
James poczuł w sobie chyba nagle jakąś odwagę, gdyż powiedział złym tonem:
- Uczyliście mnie zawsze tego, że nie ma sensu, abym ja podejmował jakiekolwiek decyzje, ponieważ od dziecka wszystkie podejmowaliście za mnie! Nawet do Technikum Pokemon posłaliście mnie wbrew mojej woli! O wszystkim decydowaliście za mnie! Pora zatem, abym sam podjął za siebie decyzję!
- Jak możesz, mój synu? - zaczęła łkać matka Jamesa - Przecież to jest okropne! Tyle ci daliśmy, a ty tak nam się odpłacasz?!
- A co waszym zdaniem mi daliście?! Brak samodzielności, brak zgody  na własne życie! Brak wsparcia! To mi daliście!
- Dość tego gadania! - krzyknął gniewnie ojciec Jamesa - To już jest czysta niewdzięczność! Za tyle miłości i tyle pomocy, ile tylko ci daliśmy ty tak nam odpłacasz i poniżasz nas w oczach naszych gości?! A wy...
To mówiąc skierował gniewną rękę w naszą stronę.
- A wy, nędzni parweniusze... Widać teraz wyraźnie, że żadne z was nie urodziło się wielkim panem ani wielką panią! Tak! Zwykli, wzbogaceni parweniusze pełni chamstwa oraz braku wychowania! Oto, kim jesteście! Ugościliśmy was u siebie, daliśmy wam obojgu jeść z nami i innymi ludźmi godnymi poważania, a wy tak nam za to odpłacacie? Pomagacie naszemu synowi w ośmieszaniu nas?! Po pani, panno Sereno, to ja się raczej nie spodziewałem zbyt wiele, ale już po panu, panie Ketchum, któryś zniszczył organizację Rocket i został Mistrzem Pokemonów, któryś tak wiele dokonał w tak młodym wieku, nie spodziewałem się takiej podłości!
- Jakiej podłości? - zapytał Ash - Ratowanie kogoś przed niechcianym ślubem to pana zdaniem podłość?!
- Ośmieszanie swoich gospodarzy to podłość!
- A zmuszanie swojego syna do ślubu ze znienawidzoną przez niego dziewczyną to nie podłość?! - zapytałam.
- Dość tego dobrego! - krzyknął ojciec Jamesa - Służba! Wyrzucić mi ich stąd! I tę fałszywą pannę młodą razem z nimi! Ślub jest nieważny, bo ta kobieta udawała kogoś, kim nie jest! Mój syn ponownie się ożeni!
- Chyba po moim trupie! - zawołała Jessie, zasłaniając Jamesa własnym ciałem.
- Da się załatwić - warknęła Jessiebelle i rzuciła się w jej kierunku.
Wtem jednak powalił ją na ziemię jeden z Pokemonów, którym był Growlithe. Stworek zawarczał gniewnie i przycisnął mocno jędzę do ziemie, ukazując jej cały szereg swoich białych kłów.
- Growlithe! - zawołał radośnie James - Mój kochany przyjaciel!
- Zabierzcie ode mnie tę bestię! - wrzasnęła Jessiebelle przerażona.
- No, to chyba pora na to, aby zacząć właściwą zabawę - zaśmiał się Ash i wyjął krótkofalówkę - Macy, dałaś znać Meowthowi?
- Od razu, kiedy jędza uciekła - odpowiedział głos w urządzeniu.
- A więc zaraz powinniśmy się spodziewać...
Ash nie dokończył wypowiedzi, ponieważ już chwilę później ziemia się zatrzęsła, a przez okna i drzwi willi wpadła cała masa Pokemonów, które skoczyły na gości. Ci natychmiast albo zaczęli uciekać, albo wypuszczali swoje stworki i rozpoczęli z nimi walkę. Ash szybko wypuścił z pokeballi kilka swoich stworków typu latającego, które zabrał ze sobą - a były to Pidgeot, Charizard, Fletchinder, Staraptor i Noivern, które wmieszały się do walki ze stworkami kilku gości, którzy mieli właśnie taką fantazję, aby nas zaatakować. Jednym słowem, zrobiła się niezła rozróba. W ruch poszły nie tylko różne moce Pokemonów, ale także ktoś (nie wiem, kto) przyniósł tort i wielu ludzi zaczęło w siebie ciskać wielkimi kawałami tego ciasta.
- Zabawa jak na starych komediach - zaśmiałam się.
- Tak, faktycznie - zachichotał Ash.
- Spokojnie, kochani! Proszę, przestańcie! - krzyczał pastor - Proszę, zaklinam was, nie bijcie się! Pokój na ziemi musi panować, a jak mówi do nas pismo...
Nie dokończył, ponieważ dostał ciastem prosto w twarz.
- Niezła zadyma się robi - zachichotała Cindy.
- Tak... Jak u cioci na imieninach - dodał wesoło Ash.
- Dobra, nie mamy czasu na zabawy! - zawołał Meowth, wyskakując nie wiadomo skąd - Musimy się stąd zbierać!
- Właśnie! - dodała Macy, stając obok niego - Może być kiepsko, jak to zamieszanie się skończy, a my tu będziemy.
- Może ktoś mi wyjaśnić, co się tutaj dzieje?! - spytał James.
- Wyjaśnimy ci później - odpowiedziała mu Jessie - Na razie lepiej się stąd zmywajmy!
- Nic z tego! - krzyknęła Jessiebelle, która to zdołała zrzucić z siebie Growlithe’a - Jesteś moim narzeczonym i nie pozwolę ci odejść!
- Wybacz, ale nie jestem twoim narzeczonym - odpowiedział James - Ja jestem mężem Jessie.
- Nie pozwolę na to! Chyba po moim trupie stąd odejdziesz!
- Jak sobie życzysz - zaśmiała się Jessie.
- Spokojnie, nie trzeba się zniżać do takiego poziomu - powiedziała wesołym głosem Cindy - Po prostu spuśćmy jej manto i tyle.
- Słusznie - zgodził się Ash - Pikachu, weź walnij tę panię, a porządnie. Może od huku przybędzie jej rozumu.
- Mocno w to wątpię - rzuciłam złośliwie.
Pikachu skoczył do przodu i zaatakował piorunem Jessiebelle. Z kolei zaś mój Pancham (którego także posłałam do walki) uderzył kulą energii w ziemię tuż pod nogami tej jędzy, a ta z wrzaskiem poleciała w górę.
- Widzę, że tym razem nie my błysnęliśmy - zaśmiała się Jessie.
- Lepiej się stąd zbierajmy, bo jeszcze możemy błysnąć - powiedział Meowth przejętym tonem.
Ash przytaknął ruchem głowy, po czym szybko gwizdnął w kierunku swoich Pokemonów, które popatrzyły na niego uważnie.
- Chłopaki, fajrant! - zawołał.
Pokemony były już nieco zmęczone walką, więc tym chętniej do nas doskoczyły, a potem Ash zaczął wydawać odpowiednie polecenia. Noivern złapał szybko w swoje szpony Jamesa, zaś Staraptor poniósł na swoim grzbiecie Jessie i Meowtha. Ja, Ash i Pikachu wskoczyliśmy na Pidgeota, a Cindy i Macy na Charizarda. Już po chwili unieśliśmy się wszyscy wysoko w górę, opuszczając prędko to niezbyt przychylne nam miejsce, żegnani przez różne gniewne okrzyki ze strony naszych gospodarzy.


- Ale była zadyma, co nie? - zaśmiała się Macy.
- A żebyś wiedziała, Macy - zachichotał Ash - Dawno takiej nie było w naszym życiu.
- Tak, musimy to kiedyś powtórzyć - zachichotał Meowth - Ale odsiecz chyba przyszła w samą porę, prawda?
- Owszem, dokładnie w samą porę - odpowiedziała Jessie - Nie wiem, czy oni by nas stamtąd tak łatwo wypuścili.
- A skąd wy wzięliście te wszystkie Pokemony, które nam pomogły? - spytał James.
- To Pokemony z pobliskiego lasu - wyjaśnił Meowth - Oczekując na akcję pochodziłem po lesie i spotkałem przypadkiem dwa Pokemony, które dobrze znam. Pogadałem z nimi, a one obiecały nam pomóc, a potem razem skrzyknęły wszystkie Pokemony z lasu i czekały wraz ze mną na akcję.
- No i była niezła akcja - zaśmiałam się - Przybyliście w samą porę.
- Jak tylko Macy dała nam znak lusterkiem, zaraz się ruszyliśmy - rzekł Meowth.
- Tak, czekałam w odpowiednim pokoju i patrzyłam na Jessiebelle, czy wymknie się z tego pokoju, czy też nie. A kiedy już uciekła, to zrobiłam tak, jak mówiłeś, Ash. Otworzyłam okno i dałam lusterkiem kilkanaście znaków w kierunku Meowtha.
- I bardzo dobrze zrobiłaś, bo ocaliłaś nas w ten sposób - uśmiechnął się Ash.
- Tak, ale swoją drogą, to czemu nie kazałeś mi jej zatrzymać, tylko po prostu dałeś znać Meowthowi, aby sprowadził posiłki? - spytała Macy.
- Właśnie, sama jestem tego ciekawa - dodałam.
- Mogłem to zrobić, jednak uznałem, że lepiej będzie, jeśli ukażę tych drani za oszukanie mojej osoby - odparł Ash dumnym tonem - Oni mnie urazili i nie zamierzałem im tego darować. Zaś ośmieszenie ich to chyba najlepsza zemsta, mam rację?
- Tak, ale przecież chyba przyznasz, że gdyby Jessiebelle nie uciekła z pokoju, w którym ją uwięziła Jessie, to nie byłoby rozróby ani ośmieszenia, ani także twojej zemsty.
- Wiem o tym, ale coś tak czułem, że zazdrość doda pannie Jessiebelle skrzydeł i sprawi, że rozruba będzie konieczna.
- No i miałeś rację - zaśmiał się James - A przy okazji, to dzięki, stary. Naprawdę bardzo ci dziękuję, że mnie ocaliłeś. Nie wytrzymałbym życia z tą jędzą. Nie cierpię jej od pierwszej chwili, kiedy tylko dowiedziałem się, jaka ona jest naprawdę.
- A kiedy się tego dowiedziałeś? - spytałam.
- Dość szybko - odparł James - Gdy pierwszy raz ją spotkałem, wydała mi się bardzo miła i urocza. Kiedy jednak przyszedłem do niej w konkury, to zraziła mnie mocno swoim zachowaniem.
- A co takiego zrobiła?
- Powiedziała, że bardz chętnie mnie poślubi, ale w zamian za jej rękę ja mam się pozbyć mojego Growlithe’a.
- Słucham?! - zawołałam oburzona - Jak to, pozbyć się go?
- Normalnie, miałem się go pozbyć, jakby to była rzecz, jakiś nic nie warty przedmiot. Oczywiście nie mogłem się na to zgodzić, a ona naciskała i robiła mi z tego powodu awantury. Od tego czasu ją znienawidziłem.
- Jakoś ci się nie dziwię - powiedziałam - Też bym znienawidziła taką jędzę, gdyby mnie tak potraktowała.
- Dobrze, chyba już pora lądować - przypomniała nam Cindy.
Wylądowaliśmy w głębi lasu, przez który prowadziła droga z Alabastii do Wertanii i z powrotem.
- Dobra, tutaj chyba powinniśmy być bezpieczni - powiedział Meowth, zeskakując z grzbietu Staraptora - Dziękuję wam za pomoc, głąby. Macie naszą wdzięczność.
- Właśnie. Bardzo chętnie się wam odwdzięczymy, gdy będzie okazja - rzekła Jessie, również zeskakując z Pokemona.
James dołączył do kompanów bardzo zadowolony.
- Naprawdę bardzo wam dziękuję - powiedział wzruszonym tonem - Nie wiecie nawet, ile to dla mnie znaczy. Nie chciałbym skończyć jako mąż Jessiebelle.
- Spokojnie, ale pamiętajcie o tym, że musicie też wziąć sobie jakiś w miarę porządny ślub, bo ten, co go wam udzielił pastor nie jest chyba taki do końca ważny - zauważył Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
- Racja, ostatecznie udawałam Jessiebelle, więc nie jestem pewna, jak to wygląda ze strony prawnej - rzekła Jessie - Ale nie bójcie się. Poprawiny zaślubin odbędą się szybciej niż myślicie.
- Przyślemy wam kawałek tortu - dodał James.
- Super, a może przy okazji, w ramach tej wdzięczności przestaniecie ganiać za moim Pikachu, co? - spytał ironicznie Ash.
Zespół R zaczął spoglądać na siebie uważnie, nie bardzo wiedząc, co ma nam odpowiedzieć.
- Tak właściwie, to... - zaczęła Jessie.
- Uratowaliście mnie, więc możemy zrobić dla was taki mały drobiazg - powiedział James - Pogadamy z szefem i powiemy mu, że nie możemy już polować na twojego Pikachu.
- To będzie zdecydowanie honorowe - powiedział Meowth - W końcu nawet my mamy swój honor. Ale nie będzie wam tego brakować?
- Czego? Starć z wami w obronie mojego Pikachu? - spytał Ash - Może będzie, jednak bardziej będę się cieszył ze świętego spokoju. A poza tym... Co jak co, ale tego, że będziemy mieli już wkrótce kolejne starcia z różnych powodów, niekoniecznie związanych z moim przyjacielem Pikachu. Tak, tego jestem całkowicie pewien.
- Taka już nasza fucha - zaśmiał się James - My kradniemy Pokemony, a wy na nas polujecie.
- A nie chcielibyście tego zmienić? - spytałam.
- Właśnie. Moglibyście pracować w restauracji mojej mamy. Na pewno chętnie was przyjmie - dodał Ash.
Meowth zrobił ironiczną minę.
- Dzięki, głąbie, ale póki co jeszcze nie. Może kiedyś, ale chwilowo mamy nowego szefa i pozostaniemy u niego. Zresztą ja bym nawet poszedł, ale oni raczej nie. A ja przecież nie mogę ich zostawić. Zaraz by zaczęli ponosić klęskę za klęską.
- Co to niby ma znaczyć? - spytała gniewnie Jessie.
- Uważasz się za takiego mądralę? - dodał równie zły James.
- A co? Myślicie, że beze mnie jakakolwiek wasza akcja by się udała? - spytał złośliwie Meowth.
Cały Zespół R zaczął się ze sobą kłócić, a my uznaliśmy, że pora już na nas.
- Niech sami to rozstrzygną między sobą - powiedział Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.

***


Powróciliśmy powoli do Alabastii na grzbietach Pokemonów Asha, które były bardzo zmęczone zarówno walką w domu rodziców Jamesa, jak i wożeniem nas na swoich grzbietach. Z powodu tegoż zmęczenia zaraz po przybyciu do miasta poszliśmy do Centrum Pokemon i oddaliśmy je pod opiekę siostry Joy prosząc ją, aby się nimi zajęła. Biedne i bardzo zmęczone stworki chętnie poddały się jej opiece. Jedynie Fletchinder nie chciał iść do Joy, nieco z gniewem skrzecząc, kiedy próbowaliśmy go do tego namówić. Najwidoczniej nie czuł się wcale zmęczony i nie uważał się za zmęczonego i wykończonego. Miał prawdę mówiąc do tego prawo, ponieważ choć brał udział w walce, to jednak nie musiał nikogo na swoim grzbiecie dźwigać, gdyż był mniejszy niż jego koledzy i nie miałby siły unieść nawet Bonnie, a co dopiero kogoś z nas. Dlatego po starciu w willi rodziców Jamesa mój luby schował go do pokeballa i pozostawił go tam do czasu, aż dotarliśmy do Centrum Pokemon, dokąd jednak nie chciał iść, bo za bardzo dobrze się czuł, aby jego duma mogła przełknąć traktowanie go jak niezdolnego do dalszego działania bez odpowiedniej opieki medycznej. Tak w każdym razie ja i Ash sobie tłumaczyliśmy i chyba mieliśmy w tej sprawie sporo racji.
Tak czy inaczej nie naciskaliśmy na Fletchindera i pozostawiliśmy go przy naszym boku, obiecując siostrze Joy powrót po pozostałe stworki, gdy będą już one czuć się lepiej. Cindy i Macy pożegnały się z nami i obiecały spotkać z nami wieczorem w Centrum, gdy przyjdzie po swoje Pokemony. Umówiliśmy się więc z nimi, a następnie ruszyliśmy w kierunku domu, po drodze jednak spotkaliśmy Maxa i Bonnie, którzy byli bardzo przejęci.
- Jesteście wreszcie! - zawołał Max wesoło - Już się baliśmy, że dzisiaj nie wrócicie.
- Spokojnie. Jak widzisz wróciliśmy - odpowiedział równie wesoło Ash - A co wy tacy podnieceni? Pewnie macie jakąś sprawę, prawda?
- A żebyś wiedział, szefuńciu! - odpowiedział radośnie Max - Mamy bardzo ważną sprawę.
- Razem z moim bratem i Dawn sprawdziliśmy osoby, które to kazałeś sprawdzić - wtrąciła się do rozmowy Bonnie - Śledziliśmy je i mamy bardzo ciekawe wnioski.
- Clemont nagrał kilka rozmów tych osób i tak myślę, że powinieneś je sobie posłuchał - dodał Max.
- A gdzie jest teraz Clemont?
- Pojechał z Dawn i z tatą - odpowiedziała Bonnie - Mają tam jakieś swoje sprawy. Chyba chodzi o ustalenie terminu ślubu, jaki tata chce wziąć z twoją mamą.
- Rozumiem - uśmiechnął się Ash - A macie te nagrania, o których mówimy?
- Oczywiście. Za kogo nas masz? - spytał ironicznie Max, udając nieco oburzony ton - Przecież jesteśmy profesjonalistami.
- Tym lepiej - powiedziałam wesoło - Gdzie je macie?
- Przy sobie. A więc chodźmy do domu, a zaraz wam je puścimy.
Zgodziliśmy się i zrobiliśmy tak, jaka była propozycja i bardzo z tego zadowoleni usiedliśmy w salonie, aby na spokojnie odsłuchać te nagrania. Max i Bonnie puścili je nam, a my słuchaliśmy i słuchaliśmy, a Ash był coraz bardziej zadowolony, podobnie jak i ja.
- A więc jednak - powiedziałam uradowana - To teraz chyba zostaje nam tych drani zdemaskować.
- Dokładnie - uśmiechnął się do mnie mój ukochany - Pora wreszcie tę sprawę zakończyć.

***


Z niewielkim trudem odnaleźliśmy Giselle i Gary’ego Oaka, po czym oboje poprosiliśmy o spotkanie za godzinę na obrzeżach miasta w pobliżu domu Delii Ketchum. Trudniej nam zajęło znalezienie May, ale w końcu ją znaleźliśmy wraz z Drew. Ich też poprosiliśmy o spotkanie. Oboje niezbyt się do tego palili, ale zgodzili się i w ciągu godziny cała czwórka przybyła na miejsce spotkania, gdzie wkrótce przybyliśmy też ja, Ash, Pikachu, Max i Bonnie. Ja, mój luby i jego starter mieliśmy na sobie stroje detektywów, gdyż sprawa dotyczyła naszej pracy detektywistycznej, więc uznaliśmy, że taki ubiór będzie najlepszy.
- Cieszy mnie wasze przybycie - rozpoczął przemowę Ash, chodząc dookoła wszystkich naszych gości - Cieszy mnie to, ponieważ sprawa, dla której was tu wezwałem jest niezwykle ważna.
- Jeśli można, to proszę, aby sprawa ta nie trwała długo - rzekł Drew - Niezbyt mamy chęć przebywać w tym miejscu w towarzystwie pewnych ludzi.
To mówiąc spojrzał on gniewnie na Gary’ego Oaka, który obdarzył go bardzo nieprzyjemnym uśmiechem.
- Spokojnie, postaram się pospieszyć - uśmiechnął się Ash - A więc do rzeczy. Chodzi o sprawę pewnych zdjęć, które to otrzymała nie tak dawno May.
- Jeśli tylko o tym chcesz rozmawiać, to ja nie zamierzam tego słuchać - powiedziała gniewnie May i już chciała wstać, gdy nagle Ash podszedł do niej z poważną, ale i błagalną miną.
- May, proszę cię... Przez wzgląd na naszą przyjaźń wysłuchaj mnie do końca. Obiecuję, że nie będziesz tego żałować.
May pokiwała ze smutkiem głową na znak zgody i poprawiła się tylko na trawie, na której siedziała.
- Serenie te zdjęcia wydawały się co najmniej podejrzane, dlatego też pożyczyła je od ciebie, May i daliśmy je Maxowi i Clemontowi, a na nasze polecenie sprawdzili, czy są one prawdziwe. Zrobili to i bez najmniejszych wątpliwości orzekli nam swój wniosek.
- A jaki to wniosek? - spytała Giselle.
- Te zdjęcia są fałszywe - powiedziałam - To tylko fotomontaż i nic więcej. Ktoś posłużył się postacią Gary’ego, aby dać ją na te podłe zdjęcia, na których on się całuje z tobą, Giselle.
Dziewczyna wyglądała na wyraźnie niezadowoloną moimi słowami.
- Jeśli tak, to postaram się, aby mi za to zapłacił!
- Nie mówicie mi niczego nowego - mruknęła złośliwie May - Już mój brat i jego kumpel mówili mi to. Ale powiedzmy sobie szczerze, ja w to nie wierzę. Robicie wszystko, aby tylko wybielić Gary’ego w moich oczach, bo uważacie, że właśnie z nim mogę być szczęśliwa.
- Jak możesz tak myśleć, siostrzyczko? - spytał załamanym głosem Max - Uważasz, że mógłbym cię oszukać w tak ważnej sprawie?
- A dlaczego nie? - spytała zgryźliwie May - Przecież czego się nie robi w imię przyjaźni.
- Jak możesz? - jęknęła Bonnie - Przyjaciele się nie okłamują!
- To prawda - powiedział Ash, dalej przechadzając się po całej łące - A my przecież jesteśmy twoimi przyjaciółmi i jesteśmy z tobą szczerzy. Te zdjęcia Giselle i Gary’ego to tylko fotomontaż. One nie mają nic wspólnego z prawdą.
- A nie mówiłem ci, że tak jest?! - zawołał Gary.
- Ale skoro tak, to dlaczego ktoś mi coś takiego zrobił? - spytała wręcz załamanym głosem May.
- To bardzo proste - uśmiechnął się Ash - Z tych samych powodów, dla których wielu ludzi intryguje przeciwko swoim rywalom i rywalkom, aby się ich pozbyć.
Wszyscy spojrzeliśmy na Drew, który wyraźnie się zmieszał.
- Że co? Że niby ja? - spytał z kpiną w głosie - A niby po co miałbym to robić?
- Z prostej przyczyny - odpowiedział Ash - Dla May, która od dawna nie jest ci tylko przyjaciółką.
- Nie rozumiem.
- Ależ doskonale mnie rozumiesz. To przecież bardzo proste. Kochasz się w May i dlatego postanowiłeś wziąć udział w intrydze, która umożliwi ci związek z nią.


Zaszokowana tymi słowami May spojrzała na Asha.
- Nie, Ash. Mylisz się. Drew nie byłby zdolny do intrygi - rzekła - Poza tym, to do niego niepodobne.
- Tak uważasz? - uśmiechnął się ironicznie Ash - W sumie masz trochę racji. Drew nie wymyślił tej intrygi, bo jej autorem jest ktoś zupełnie inny. Ktoś, kto jest zdolny do tego, aby skrzywdzić niewinną osobę z powodu urażonej dumy. Ktoś, kto od dawna czekał na okazję do zemsty, aż się ona nadarzyła. Mam rację, Giselle?
Spojrzeliśmy wszyscy na Giselle, która podobnie jak wcześniej Drew parsknęła ironicznym śmiechem.
- Że co? Że niby ja? Chyba sobie żartujesz.
- Wręcz przeciwnie - powiedział Ash z uśmiechem - Doskonale wiem, jak masz kruche ego. Gary wspomniał, że miał kiedyś z tobą romans, ale z tobą zerwał. Musiałaś mu się za to odpłacić, bo żaden facet jeszcze cię nie porzucił. Zwykle to ty ich rzucasz.
- Tak, to akurat prawda. Rzucam ich, gdy mnie znudzą, ale nie uknułam żadnej intrygi.
- Doprawdy? To ciekawe. To skąd twoja postać na tych zdjęciach?
To mówiąc Ash pokazał Giselle zdjęcia.
- Fotomontaż, podobnie jak postać Gary’ego.
- Być może, ale za to coś nie jest fotomontażem - zaśmiał się mój luby i wskazał na ostatnie zdjęcie - Widzisz? Na tym zdjęciu rzekomy Gary Oak posiada niewielką plamkę na prawej części szyi.
- Ale ja nie mam takiej plamki! - zawołał Gary.
- Właśnie - potwierdziłam - Ale ktoś inny ją ma. Ktoś, kto pozował do tego zdjęcia, a potem dodał zamiast swojej twarzy twarz Gary’ego.
To mówiąc podeszłam do Drew i lekko złapałam go i odsunęłam jego kołnierzyk, odsłaniając prawą stronę jej szyi. Widniała na niej taka sama plamka, jak miała na szyi postać uwieczniona na zdjęciu.
- Widzicie? - spytałam - To jest osoba, która znajduje się na zdjęciu! To ta osoba pozowała do zdjęć z Giselle, aby potem zmienić na nim twarz na twarz Gary’ego!
May jęknęła przerażona.
- Drew! Jak mogłeś?! - zawołała.
- Zrobiłem to dla ciebie - odpowiedział jej Drew ponuro - Zrobiłem to, abyśmy mogli być razem! Ja cię kocham, May! Kocham i chcę być z tobą, ale ty się związałaś z tym bawidamkiem! Więc musiałem coś zrobić!
- Musiałeś mnie skrzywdzić?! Widziałeś doskonale, jak ja cierpię z powodu rzekomej zdrady Gary’ego i co?! Udawałeś współczucie, choć sam wywołałeś moje łzy?!
- May, proszę... Wysłuchaj mnie...
- Nie! Nie chcę cię już więcej słuchać! I nie chcę cię więcej widzieć! Dotąd miałeś moją przyjaźń, ale dzisiaj ją straciłeś.
Drew wyglądał na załamanego, lecz po chwili rozpacz przemieniła się w gniew i spojrzał w kierunku Gary’ego.
- Ty... Ty... Dlaczego tak jest?! Dlaczego musisz zawsze być górą?!
- Bo jestem uczciwy, w przeciwieństwie do ciebie - odparł młody Oak.
- To prawda, ale Drew sam nie wymyślił tej intrygi - przypomniał im Ash i spojrzał na Giselle - Chyba mam rację, gdy uważam, że intryga była twoim pomysłem.
- Ja nie miałam z tym nic wspólnego! - zawołała Giselle - Przecież to, że jestem na tym zdjęciu jeszcze niczego dowodzi!
- Może i nie, ale moi przyjaciele przyłapali cię na tym, jak mówisz z Drew i razem dyskutujecie o tym, co się dzieje - odpowiedział Ash - Mam przy sobie te nagrania. Puścić je wam? Są bardzo ciekawe.
Giselle widząc, że sprawa jest przegrana spojrzała groźnie na mojego ukochanego i zawołała:
- Ty parszywy szpiclu! Zawsze musisz stawać mi drodze?!
- Gdy próbujesz skrzywdzić moich przyjaciół, tak.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał gniewnie Pikachu.
- Giselle... Jak mogłaś? - jęknął Gary.
- Bo cię nienawidzę! - zawołała gniewnie Giselle, tracąc z twarzy cały wyraz sympatii, jaki jeszcze do niedawna tam widniał - Bo co ty niby sobie myślałeś?! Że możesz mnie tak bezkarnie rzucić? Że możesz tak po prostu odejść bez słowa i zerwać ze mną?! To ja decyduję, z kim się spotykam i jak długo to robię oraz kiedy z nim zrywam! Nie ty jesteś tą osobą w związku, która będzie zrywać, gdy się znudzi! Tylko ja jestem od tego!
- A więc to prawda - rzekł załamanym głosem Gary - O mało mi nie rozwaliłaś związku tylko dlatego, że uraziłem twoje ego?
- Właśnie tak - po tych słowach Giselle spojrzała na Asha - A ty... Ty znowu mnie ośmieszasz, tak jak wtedy, gdy mnie pokonałeś! A teraz mi za to zapłacisz!
- Jak sobie życzysz - uśmiechnął się Ash i dodał: - Pikachu... Szykuj się do walki.
- O nie! Nic z tego! - zawołała Giselle, podnosząc w górę pokeball - Zbyt dobrze znam umiejętności twojego Pikachu i nie będę się znowu z nim bić. Tym razem masz użyć innego Pokemona!
- Jak sobie chcesz - odpowiedział jej ponuro Ash - Żebyś tylko tego nie żałowała.
Giselle uśmiechnęła się podle, po czym wypuściła z pokeballa swego Pokemona, którym okazał się być Victreebel, Pokemon wyglądy jak wielki strąk z pnączami i oczami. Przypominał on bardzo tego paskudnego stwora, którego pokonaliśmy z Ashem w Lapucie.
- No dobrze... A więc to Victreebela dzisiaj posyłasz do boju? - spytał Ash - Bo ostatnim razem posłałeś do walki Cubone’a.
- To prawda, ale teraz będziesz walczyć z Victreebelem. Masz może coś przeciwko temu?
- Nie, przeciwnie - rzucił złośliwie Ash, po czym złapał za pokeball - Niech więc będzie on. A ode mnie będzie Fletchinder.
Wypuścił on Pokemona z pokeballa, po czym walka rozpoczęła się.


- Ostry Liść! - krzyknęła Giselle.
- Unik! - zawołał Ash.
Fletchinder uskoczył na bok i zaatakował szybko swojego przeciwnika Stalowym Skrzydłem, a potem próbował użyć Dziobania, ale nie zdołał tego dokonać, ponieważ Victreebel zaraz zaatakował go Dzikim Pnączami, bijąc go nimi zaciekle.
- Fletchinder, uniki! - krzyknął Ash.
- Uniki ci nic nie dadzą! - zawołała Giselle złośliwie - Victreebel, Ostry Liść!
Fletchinder jednak zręcznie ich uniknął i doskoczył do przeciwnika, atakując go Dziobaniem. Nie robił tego jednak długo, ponieważ ten odtrącił go pnączami i potem skoczył na ptaka, używając Gryzienia, czym zadał mu lekką ranę.
- Dziobanie, Fletchinder! - zawołał Ash.
Za pomocą tego ataku ptak oderwał się od przeciwnika, ale ten posłał w jego stronę atak zwany Drażniącym Proszkiem. Fletchinder zaczął jęczeć pod jego wpływem, a potem znowu został uderzony pnączami. Upadł na ziemię.
- Fletchinder! Nie daj się! - wołała bojowo Bonnie.
Pokemon podniósł się z ziemi i podskoczył w górę.
- Fletchinder, Nitroładunek! - krzyknął Ash.
Jego stworek otoczony został wielką, ognistą aurą, po czym uderzył w Victreebela, zadając mu w ten sposób poważny cios. Powalił go na ziemię, ale walka jeszcze się nie skończyła.
- Victreebel, Usypiający Proszek!
- Fletchinder, Cios Wiatru!
W stronę Pokemona poleciał zielonkawy proszek, jednak atak wiatrem odrzucił go z powrotem w kierunku jego twórcy, który uskoczył na bok, aby uniknąć jego mocy i potem znowu cisnął w Fletchindera liśćmi i pnączami, który zaczął atakować zaciekle i ostro. Mimo swojej całej szybkości biedny ptaszek nie zdołał uniknąć wszystkich tych ataków i dostał nimi kilka razy, aż zaczął opadać na ziemię.
- Coś mi się widzi, że wezmę dzisiaj odwet - powiedziała Giselle.
Ale walka nie była jeszcze skończona. Fletchinder powoli opadał na ziemię, jednak zanim zdążył opaść, to coś się z nim stało. Niespodziewanie został on otoczony jakąś dziwną aurą, która zakryła całą jego postać, także nie widzieliśmy go już zbyt dokładnie. Tylko jego rysy, te zaś zaczęły się nagle powoli powiększać.
- Co się dzieje?! - zapytała zaszokowana Bonnie.
- On chyba ewoluuje! - zawołał uradowany Max, który to z niewielką kamerą w ręku nagrywał całą tę walkę.
- Ewoluuje?! Ale ekstra! - klasnęła w dłonie Bonnie.
Rzeczywiście, Pokemon właśnie na naszych oczach ewoluował i już po chwili był innym stworkiem, większym i znacznie silniejszym.
- To Talonflame! - zawołałam radośnie.
Miałam już okazję takie widzieć podczas podróży, jaką odbyłam po Kalos z Ashem, Clemontem i Bonnie.
- Ale ekstra! - krzyczała radośnie panna Meyer.
Ash uśmiechnął się wesoło, a Giselle nie wyglądała na zachwyconą.
- Twój Pokemon ewoluował, ale nic ci to nie da, kochasiu! - rzuciła ze złością - Szykuj się na porażkę!
Talonflame jednak bardzo sprawnie, a do tego jeszcze szybciej niż w swojej wcześniejszej formie zaatakował przeciwnika za pomocą Stalowego Skrzydła oraz Dziobania i teraz o wiele zręczniej unikał on pnączy i liści rzucanych w jego kierunku.
- Talonflame, Dzielny Ptak! - zawołał Ash.
Jego Pokemon ponownie został otoczony barwą, ale tym razem koloru niebieskiego i zaatakował swojego przeciwnika tak mocno, że Victreebel wręcz wrzasnął z bólu.
- Ale cios! - zawołała radośnie Bonnie.
- I jaki sprawny - dodał Gary - Po każdym takim ciosie przeciwnik traci część swoich sił.
Rzeczywiście tak było, gdyż Talonflame jeszcze kilkakrotnie uderzył w Victreebela, a ten jęczał za każdym razem i słabł coraz mocniej.
- A teraz Ognisty Podmuch! - zawołał bojowo Ash.
Ze skrzydeł Pokemona poleciał wielki strumień ognia, który uderzył w Victreebela tak mocno, że ten nie miał żadnej szansy tego przetrwać i opadł nieprzytomny na ziemię. Część tego strumienia trafiła przy tym na twarz Giselle, która bynajmniej nie była z tego powodu zadowolona, podobnie jak ze swojej porażki.
- Nie! - wrzasnęła jędza, opadając załamana na ziemię.
- Victreebel jest niezdolny do walki! Wygrywa Talonflame! - zawołała wesoło Bonnie tonem prawdziwego sędziego.
Giselle patrzyła załamana na swego Pokemona i głaskała go czule po grzbiecie, patrząc na niego z rozpaczą w oczach.
- No, skoro już Ash i Giselle zakończyli porachunki między sobą, to chyba teraz pora na nas - powiedział Gary groźnym tonem w kierunku Drew - Czas, żebyśmy i my wyrównali swoje rachunki.
- Walką? - spytał Drew i stanął w bojowej pozie - Ależ nie ma sprawy! Choćby zaraz!
- Nie... Nie będziemy walczyć - rzucił gniewnie Gary, zbliżając się do niego coraz bliżej - Nie jesteś wart tego, aby ci dawać pole! Ty zasługujesz tylko na cios w mordę!
Po tych słowach uderzył on Drew tak mocno z pięści, że aż powalił go na ziemię. Drew po tym ciosie jeszcze długo leżał na trawie, masując sobie obolałą szczękę.
- A teraz kolej na ciebie, ty wredna intrygantko! - zawołał Gary, powoli podchodząc do Giselle, która to stanęła na nogi i uśmiechała się do niego podle.
Gary wziął zamach pięścią i już prawie uderzył, ale opuścił dłoń.
- Nie, ja nie mogę! Nie mogę uderzyć kobiety, nawet jeśli sobie na to zasłużyła! Jestem facetem, a co to za facet, który bije kobiety?
- Słuszna uwaga - uśmiechnęła się May, stając przy ukochanym - Ty nie powinieneś jej bić, bo jesteś facetem, a facet nie bije kobiet. Ale ja nie jestem facetem i mnie nie obowiązują takie zasady.
Po tych słowach uderzyła Giselle tak mocno, że powaliła ją od razu na ziemię i jednocześnie lekko potrząsnęła swoją pięścią, sycząc z bólu.
- Auć... Ale boli. Ale było warto.
- Oj, było - uśmiechnął się Gary, patrząc na nią.
May spojrzała na niego smutno.
- Wybaczysz mi, najdroższy? Tak mi głupio, że ci nie wierzyłam.
- To wina mojej przeszłości - stwierdził Gary Oak - Cóż... Nie była ona wcale godna pochwały. Miałaś więc prawo mi nie wierzyć.
- Ale powinnam to zrobić. Wybaczysz mi?
- Wybaczam, kochanie. A czy ty wybaczysz mi moją przeszłość?
- Przeszłość się nie liczy. Liczy się przyszłość, nasza przyszłość, a ja tę widzę w bardzo jasnych barwach.
- Ja także - dodałam radośnie.
- Ja też - powiedział wesoło Max - A tak swoją drogą, siostra, to ja nie wiedziałem, że ty masz takie kopyto.
- Ja również tego nie wiedziałam - zaśmiała się lekko May.

***


Drew i Giselle wyjechali z Alabastii z zapowiedzią Gary’ego i May, że jeśli jeszcze raz tu wrócą, to lepiej oberwą. Następnie nasi zakochani powoli poszli na romantyczny spacer i dość szybko zdołali się ze sobą pogodzić, co bardzo nas cieszyło, podobnie jak pozostałych naszych przyjaciół.
Niedługo potem mieliśmy jeszcze więcej powodów do radości, a to dlatego, że Ash i ja dostaliśmy list następującej treści.

Drogie, kochane głąby,

Jeszcze raz bardzo wam dziękuję za pomoc, której mi udzieliliście. Nawet nie wiecie, jak wielką mi oddaliście w ten sposób przysługę. Nigdy wam tego nie zapomnę i nie zdołam w pełni się wam odwdzięczyć. Jak na razie mogę dla was jedynie tyle zrobić, że otrzymacie od nas słowo honoru Zespołu R, iż nigdy więcej nie będziemy już polować na waszego Pikachu. Obiecujemy i dotrzymamy słowa.
Muszę też dodać, że wczoraj ja i Jessie wzięliśmy ślub całkiem legalnie i formalnie. Meowth był naszym świadkiem, a do tego jedynym gościem naszego małego wesela. Szkoda, że nie mogliście wziąć w nim udział, bo było naprawdę bardzo radosne.
Chciałbym także powiedzieć coś, co na pewno zaskoczy was równie mocno, co i mnie. Mianowicie moi rodzice poprosili mnie o spotkanie. Mimo pewnych obaw przyszedłem tam z Jessie i dowiedzieliśmy się od nich, że po dłuższym namyśle zrozumieli, iż jeśli będą nie pozwalać mi żyć tak, jak sam tego chcę i z jaką kobietą chcę, to mnie stracą, czego przecież nie chcą. Z trudem, bo z trudem udało im się zaakceptować fakt, że kocham Jessie i chcę być z nią. Dali nam swoje błogosławieństwo, a także wzięli udział w naszej ceremonii ślubnej. Pamiętali także o was, moi kochani, dlatego też wysyłamy was zamiast kawałka tortu weselnego coś znacznie lepszego - czek z sumą, jaka wam się należy jako honorarium za dobrze wykonane zadanie zlecone wam przez Jessicę Oleson.
Przy okazji mamy jeszcze większy powód, aby być wam wdzięczni za okazaną nam pomoc. Podczas waszej akcji ratowania mnie przed ślubem z Jessiebelle kazaliście Meowthowi, aby zebrał dzikie Pokemony z lasu, aby nam pomogły robiąc rozróbę w odpowiednim momencie. Otóż Meowth, gdy werbował Pokemony, spotkał dwa z nich, które pomogły mu znaleźć innych ochotników do tej akcji. Może nie uwierzycie w to, ale te dwa Pokemony, które pomogły Meowthowi to są Arbok i Weezing, nasze pierwsze stworki. Znaczy „nasze“ w sensie Jessie i mój. Nie widzieliśmy ich, odkąd oboje z Jessie zdecydowaliśmy się je wypuścić, jednak teraz Meowth ich spotkał i dowiedział się, że obaj szukają nas, aby do nas powrócić. Teraz zaś ocaliły mnie od niechcianego ślubu, a do tego znalazły nas, kiedy siedzieliśmy w lesie i razem sobie wypoczywaliśmy po całej akcji. Nawet nie wiecie, jaka radość nas ogarnęła, gdy wróciły. A to wszystko wasza zasługa. Dzięki wam uniknąłem ślubu z jędzą, odzyskałem dwóch dawnych przyjaciół, a także mam powody do wielkiej radości, których to powodów dawno nie miałem. Dziękuję wam z całego serca!
Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze, chociaż pewnie wtedy znowu konflikt interesów da nam o sobie znać, ale cóż... Pamiętajcie, że nigdy nie byliśmy i nie będziemy wam wrogami.

James z Zespołu R

PS. Przesyłamy wam razem z tym listem i czekiem jeszcze coś. Mały drobiazg, który Jessie zagarnęła pannie Oleson podczas naszej akcji w willi jej rodziców. Przyznam się, że głównie chodziło nam o Pokemony, ale przy okazji zabraliśmy nieco kosztowności, ponieważ nas nowy szef ceni jedno i drugie. Naszyjnika jednak nie planowaliśmy wcale brać. Jessie po prostu go wzięła, bo bardzo jej się spodobał, choć ostrzegałem ją, że z tego będą tylko kłopoty i miałem rację. Dobrze znam Jessicę Oleson, bo to wierna kumpela Jessiebelle, dlatego też bałem się problemów, jakie mogą z tego wyniknąć i miałem rację. Dlatego teraz odsyłam go wam mając nadzieję, że więcej tego paskudztwa nie zobaczę. Oddajcie go Jessice i niech się ode mnie odczepi, podobnie jak jej przyjaciółka.

W kopercie obok listu był też wyżej wspomniany czek, a prócz tego też naszyjnik panny Oleson oraz zdjęcie. Znajdowali się na nim Jessie, James i Meowth mocno do siebie przytuleni, a przy nich byli też Wobbuffet z głupią miną (tak dla niego typową), Inkay, Pumpkaboo, a także dwa nieznane mi wcześniej Pokemony. Jeden wyglądał jak wielka kobra, a drugi jak wielka kolczasta kula z doczepioną do niej niewielką kulą.
- To są Arbok i Weezing? - spytałam.
- Tak - uśmiechnął się Ash - Arbok to ta kobra, a Weezing to ten drugi. Arbok był kiedyś Pokemonem Jessie, zaś Weezing Jamesa. Były one kiedyś ich jedynymi Pokemonami. Najpierw były one Ekansem i Koffingiem, ale potem ewoluowały.
- Coś sobie przypominam - powiedziałam i uśmiechnęłam się - No tak! Widziałam je, kiedy z pomocą mocy Latias pokazałeś mi swe najważniejsze wspomnienia, a wśród nich było kilka starć z Zespołem R.
- No właśnie - uśmiechnął się do mnie Ash - Jessie i James, jeśli dobrze pamiętam, wypuścili Arboka i Weezinga na wolność z jakiś ważnych dla nich powodów, ale nie sądziłem, że zechcą one do nich wrócić.
- Widać kochają ich tak samo mocno jak twoje Pokemony kochają ciebie, Ash.
- Najwidoczniej - mój luby spojrzał na naszyjnik, który wyjął z koperty i dodał dowcipnie: - Nawiasem mówiąc ładne cacko. Nic dziwnego, że się ktoś na nie połakomił.
- A więc to jednak oni go zabrali - powiedziałam z nieco ironicznym uśmiechem na twarzy.
- Tak, tyle tylko, że nie James go zabrał, ale Jessie - zauważył Ash.
- Mam nadzieję, że to prawdziwy naszyjnik, a nie falsyfikat.
- Nie sądzę. Zespół R ma swoje wady, ale wątpię, aby w takiej sprawie nas oszukiwali. Zwłaszcza po tym, co dla nich zrobiliśmy.
- Więc co robimy z tym fantem?
- Jak to, co? Oddajemy go właścicielce. Im szybciej, tym lepiej.
- A masz do niej numer?
- Owszem, jeszcze nie usunąłem go z komórki.
Ash po tej rozmowie zadzwonił do panny Jessici Oleson prosząc ją o spotkanie w sprawie jej naszyjnika, który zleciła nam odnaleźć. Kobieta wyraźnie nie była zadowolona, jednak wysłuchała Asha cierpliwie, a potem zgodziła się przyjść do nas, co też oczywiście zrobiła niecałą godzinę po rozmowie.


- Nie jesteś dzisiaj w woalce? - zaśmiałam się ironicznie.
- Za gorąco jest dzisiaj na nią - odpowiedziała mi Jessica - A zatem do rzeczy. Podobno odzyskaliście mój naszyjnik.
- O tak, to prawda - potwierdził Ash i wyjął z kieszeni spodni wyżej wspomniany przedmiot, pokazując go klientce - To ten?
- Tak, to on - odpowiedziała Jessica i wyciągnęła rękę po niego, ale Ash cofnął swoją dłoń i uśmiechnął się ironicznie.
- O nie, moja kochana! Tak łatwo, to nie ma! Musisz za niego nam zapłacić.
- Zapłacić?! Wam?! - rzuciła gniewnie Jessica - A więc to tak! Takie buty! Chcecie dostać znaleźne, co?!
- No, nie do końca - odpowiedział jej Ash - Sprawa jest nieco inna. W końcu powiedziałaś nam, gdy nas wynajmowałaś i dawałaś nam zaliczkę, że dasz nam trzy razy tyle, jeżeli złapiemy Jamesa, a cztery razy tyle, jeśli odzyskamy naszyjnik. Dostaliśmy już trzy razy tyle, ile wynosiła zaliczka. Dostaliśmy tyle od rodziców Jamesa, ale według moich obliczeń należy mi się jeszcze jedna rata... Właśnie za naszyjnik. Prawdę mówiąc, to bardzo mnie kusi, aby kazać ci zapłacić cztery razy tyle, ile wynosiła zaliczka, ale nie jestem zachłanny, dlatego poproszę jedynie o tyle, ile wynosiła zaliczka, bo to będzie czwarta rata, zgodna zresztą z twoją obietnicą.
- A jak nie zapłacę, to mi go nie oddasz?
- Ależ oddam go, oddam, bo ja nie jestem łakomy na cudze, ale wiesz... Jeśli mi nie zapłacisz, to wszyscy się dowiedzą, jak dotrzymujesz danego innym słowa.
- Nikt ci nie uwierzy.
- Założymy się?
Jessica wiedziała, że nie ma innego wyjścia i jeśli chce odzyskać swoje cacko, musi za nie zapłacić, dlatego też wyjęła z torebki swoją książeczkę czekową i długopis, wypisała czek i podała mi go.
- Proszę. Zgadza się wszystko?
- Jak najbardziej - odpowiedział Ash i rzucił Jessice naszyjnik - A to twoje cacko. Na przyszłość lepiej go pilnuj.
Jessica obejrzała naszyjnik, ale widocznie nie dostrzegła w nim nic, co by mogło wskazywać, że jest fałszywy, dlatego zadowolona schowała go do swojej torebki.
- Czyli co? Teraz jesteśmy kwita? - spytała.
- Kwita? - mruknął ironicznie Ash - Kwita, tak? To bardzo ciekawe stwierdzenie.
- O co ci chodzi? Przecież dostałeś obiecaną ci kasę. Ja jestem uczciwą kobietą i uczciwie płacę za swoje zlecenia.
- Uczciwie, tak? Wiesz, co ci powiem, ty uczciwa kobieto? Zakpiłaś sobie ze mnie i mojej dziewczyny, wykorzystałaś nas, żeby pomóc swojej wrednej kumpeli, okłamywałaś, wodziłaś nas za nos i teraz jeszcze uważasz, że jeden czek wszystko tu załatwi? Wiesz, co ci powiem? Gdybyśmy tak spotkali się kilka dni wcześniej, to wyleciałabyś przez to okno razem z tym swoim naszyjnikiem. No, ale dzisiaj, ponieważ już ochłonąłem i na chwilę obecną nie mam nastroju do samosądów, dlatego też... Dobra. Niech będzie, że jesteśmy kwita.
Jessica Oleson zacisnęła gniewnie wargi i już miała wyjść, gdy jeszcze na chwilę Ash ją zawołał.
- A tak przy okazji... Mała prośba. Następnym razem, kiedy będziesz chciała wynająć detektywa, który załatwiłby za ciebie jakieś twoje prywatne porachunki... Twoje lub kogoś innego... To bądź tak miła zatrudnić kogoś mniej inteligentnego.
Jessica warknęła gniewnie i wyszła z pokoju.
- No i załatwiłeś z nią swoje porachunki - zaśmiałam się i spojrzałam na czek - To co? Idziemy go zrealizować?
- Oczywiście, zanim się jędza rozmyśli i go unieważni - odparł Ash - A potem... Co proponujesz?
- Może teraz pójdziemy coś zjeść? Za tę sumkę możemy sobie fundnąć prawdziwą ucztę z wielkimi gałkami lodów w roli deseru.
- Dobry pomysł. A dokąd chcesz iść? Może tak do restauracji mojej mamy? Oczywiście, jeśli masz inną propozycję, to...
- Nie, może być i to miejsce - odparłam wesoło - Co będziemy popierać konkurencję?
- Słusznie. A dzięki temu wszystko pozostanie w rodzinie, łącznie z pieniędzmi.
- Otóż to - zachichotałam, a Pikachu zapiszczał dowcipnie.


KONIEC

czwartek, 19 lipca 2018

Przygoda 115 cz. III

Przygoda CXV

Uciekający narzeczony cz. III


Ponieważ nadal mieliśmy pewne wątpliwości względem naszej klientki i jej zlecenia, to poprosiliśmy Maxa, aby sprawdził w Internecie, czy wieści o napadzie na jej dom są prawdziwe i czy w ogóle istnieje ktoś taki, jak Jessica Oleson. Max ochoczo zabrał się do pracy i dość szybko dostarczył nam niezbędnych informacji, z których jasno wynikało, że osoba o takim nazwisku rzeczywiście istnieje i mieszka na terenie Wertanii, a jej rodzice to bardzo bogaci ludzie udzielający się towarzysko. Również napad, którego dokonał Zespół R razem z bandą tajemniczych ludzi ubranych na czarno faktycznie miał miejsce, ale jak się okazuje nie tylko w domu panny Oleson, ale jeszcze w kilku innych bogatych domach. Czyli nasza klientka mówiła prawdę.
- To jednak bardzo dziwne - powiedziałam, gdy już odkryłam te fakty - Zespół R rzadko kiedy kradł kosztowności. Jedyna taka sytuacja, którą sobie przypominam, to ta, kiedy urządzono bal u burmistrza Alabastii i Zespół R na polecenie swego szefa próbował obrabować gości, a ciebie wrobił w to wszystko sugerując, że jesteś ich wspólnikiem i podrzucając ci dowód w postaci jakiegoś bodajże naszyjnika. No, ale to była wyjątkowa sytuacja, bo normalnie oni zawsze kradli tylko Pokemony. Od kosztowności Giovanni miał innych ludzi, jak choćby Annie i Oakley czy Gang Czarnego Tulipana.
- To prawda, jednak pamiętaj, że Zespół R zmienił szefa - powiedział na to Ash, chodząc po pokoju - Sami mi to powiedzieli, kiedy to ostatnim razem się spotkaliśmy. Giovanni nie żyje, a oni teraz pracują dla kogoś innego i podobno ja tego kogoś znam.
- Jak myślisz, kto to taki?
- Nie mam pojęcia, ale tak czy inaczej mamy kolejnego przeciwnika do pokonania. I być może nie jednego. Wciąż myślę o tych sprawach, przy których pozostawiono kartę Tarota z wizerunkiem Śmierci.
- Myślisz, że to ten ktoś wynajmuje obecnie Zespół R?
- Być może, choć nie jestem tego pewien. Ostatecznie ten ktoś nie był aktywny w sprawach ze skradzionymi Pokemonami, tylko raz w sprawie tego rubinu, którym mieli uruchomić laser, a potem drugi raz w sprawie tych diamentów, w którą wmieszały się też Annie i Oakley. Podejrzewam, że ten ktoś częściej daje o sobie znać, ale nie na terenach, na których ja działałem ostatnio. Prócz tego ten ktoś wydaje się być strasznie brutalny, a Zespół R nie sprawia jakoś wrażenia osób, które po doświadczeniu z Giovannim by chciały służyć komuś brutalnemu. Chociaż oczywiście mogę się mylić.
- Więc co robimy? - spytał Max zaintrygowany - Jak chcesz złapać Zespół R?
- W tym właśnie problem - powiedział na to Ash - Oni zawsze łapali nas w swoje zasadzki, a my próbowaliśmy ich uniknąć. Inaczej mówiąc, to oni zwykle byli myśliwymi, a my zwierzyną. Tym razem musi być jednak na odwrót.
- Czyli myśliwy staje się zwierzyną, a zwierzyna myśliwym - zaśmiał się lekko Max i zatarł zadowolony ręce - To mi się podoba.
- A mnie się podoba to, że Sherlock Ash wraca do gry - powiedziała bardzo wesołym głosem Bonnie, również biorąca udział w naszej rozmowie - Mam nadzieję, że po tej sprawie porzucisz emeryturę.
- Wszystko w swoim czasie, moja droga - zaśmiał się Ash - A póki co, jako sekretarka naszej drużyny, będziesz nam bardzo potrzebna.
Bonnie zadowolona stanęła na baczność i zawołała:
- Rozkazuj, detektywie!
- De-ne-ne! - zapiszczał Dedenne, wskakując jej na głowę.
Zachichotałam wesoło, widząc zapał dziewczynki do działania, który i mnie się udzielał. Ashowi również podobał się zapał przyjaciółki, ponieważ rzekł:
- Doskonale. A więc chodzi o Macy.
- O Macy? - zdziwiłam się.
Naprawdę czego jak czego, ale tego po Ashu się nie spodziewałam. Przecież on zawsze uciekał na widok tej pannicy lub dawał jej delikatnie do zrozumienia, że nie ma ochoty udzielać jej kolejnego wywiadu na bloga, który założyła w ramach działalności fanklubu jego osoby. Wydawało mi się więc, że rozmowa o Macy to jest ostatnia rzecz, jakiej mogę się po nim spodziewać, a tu proszę.
- Tak, właśnie o Macy - potwierdził Ash z uśmiechem na twarzy - Na pewno dobrze pamiętacie, że zdołała się jakoś wkręcić na przyjęcie z okazji powrotu Clemonta i prosiła mnie o wywiad w tej sprawie.
- Tak, a ty jej grzecznie odmówiłeś - powiedziałam.
- Wiem, ale tym razem nie odmówię.
Nie sądziłam, że mogę jeszcze bardziej się zdziwić, ale okazało się, że jednak jest to możliwe, bo właśnie teraz byłam jeszcze bardziej zdumiona niż przed chwilą. Na pociechę widziałam, że Max i Bonnie również byli w nie mniejszym szoku niż ja.


- Ale po co chcesz rozmawiać z Macy i udzielać jej wywiadu? - spytała zdumiona Bonnie.
- Chcę, aby wszyscy się dowiedzieli, że ja, Sherlock Ash wracam do gry i zamierzam złapać Zespół R i nie dopuścić do kolejnych kradzieży oraz odzyskać klejnot skradziony pannie Oleson. Chcę, żeby wszyscy się o tym dowiedzieli, w tym także Zespół R. Dlatego ty, Bonnie, sprowadzisz tutaj Macy, a ja udzielę jej wywiadu, który potem ona opublikuje na swej stronie. Ty zaś, Max, potem opublikujesz go na blogu, na którym często publikujesz wzmianki o moich sukcesach i niektóre filmiki ukazujące te sukcesy. Chyba wciąż prowadzisz tego bloga, prawda?
- Prowadzę, ale nadal nie rozumiem, do czego dążysz - rzekł Max.
- Chcę, aby Zespół R się o tym dowiedział - powiedział na to mój luby bardzo zadowolonym tonem - Z pewnością mają dostęp do Internetu, a jeśli nawet nie, to Macy i członkowie mojego fanklubu z pewnością będę ze sobą rozmawiać o tym wywiadzie. Spodziewam się, że Zespół R przebywa gdzieś w Kanto niedaleko Wertanii, gdzie dokonał ostatnio kilku włamań i może usłyszeć rozmów na temat tego wywiadu. Jestem pewien, że ten wywiad bardzo im się nie spodoba.
- Pewnie, że nie - powiedziałam - Pomyślą, że zidiociałeś do reszty, skoro chwalisz się na prawo i lewo o tym, iż chcesz ich złapać.
- Być może albo poczują się zagrożeni i zechcą do tego nie dopuścić, a znając ich zamiast uciec postanowią się na nas zaczaić i nas ukarać za te przechwałki, a wtedy wpadną w naszą zasadzkę.
Zaczęliśmy już powoli wszyscy rozumieć, do czego zmierza Ash.
- Hej! To jest myśl! - zawołał wesoło Max - Zespół R nie należy do zbyt inteligentnych, a do tego jeszcze ma wielkie ego, więc cóż... Jeśli je urazimy w sposób bardzo dotkliwy...
- To zechcą nas za to ukarać, a wtedy wpadną w naszą zasadzkę! - dokończyła jego wypowiedź Bonnie.
- Właśnie, już rozumiecie - uśmiechnął się Ash - O to właśnie chodzi.
- Ale co, jeśli nie usłyszą rozmów prowadzonych przez twoich fanów? - zapytałam - Mogą przecież na żadnego nie trafić.
- A i na to jest rada - mój luby wydawał się mieć wszystko dokładnie zaplanowane - Dla pewności, aby się o wszystkim dowiedzieli, mój wywiad z Macy trafi do gazet. „Kanto Express“ będzie się o nim rozpisywać i to tak, żeby wszyscy o nim wiedzieli. Będzie na pierwszych stronach, a gazety będą go reklamować jako coś nadzwyczajnego.
- Gazety na pewno wpadną w ich ręce - uśmiechnął się Max.
- Właśnie, a Cindy postara się już o to, aby wywiad ze mną był na pierwszych stronach jej gazety i wszyscy o nim usłyszeli - dodał Ash - A jak jeszcze ten wywiad będzie zawierał dość nieprzyjemne epitety pod adresem naszego tria złodziejaszków, to wtedy z pewnością zostaną sprowokuje on tych drani do działania.
- Ale co, jeśli podczas akcji stracisz Pikachu? - spytałam - Przecież dobrze wiesz, że oni wciąż chcą go złapać. Co będzie, jeśli im się uda?
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął Pikachu bojowo na znak, że nie boi się ewentualnego złapania.
- Pomyślałem i o tym, ale w tej sprawie potrzebny nam będzie Clemont - powiedział pełen entuzjazmu Ash.

***


Macy bardzo się ucieszyła, kiedy się dowiedziała, że jej idol chce z nią rozmawiać, dlatego bez żadnego wahania przyszła do domu Delii Ketchum, aby przeprowadzić wywiad, o którym wspomniał Ash.
- Wiedziałam! Normalnie wiedziałam, że się w końcu zgodzisz! Nawet nie wiesz, jak wielkie ma to dla mnie znaczenie! - wołała na wstępie, gdy tylko wparowała do środka.
Poczułam od razu na jej widok naprawdę wielką złość, którą jednak z trudem zdołałam zahamować. Co prawda Macy tym razem nie rzuciła w moją stronę na dzień dobry żadnej złośliwości, ale i tak była zła. Zawsze ta pannica strasznie działała mi na nerwy swoimi zalotami do Asha, których nawet nie próbowała przede mną i przed nim ukryć. Mój luby miał do nich mieszane uczucia - czasem go one bawiły, a czasem go irytowały równie mocno, co mnie. Tak więc ani on, ani ja nie mieliśmy powodu, aby chcieć z nią przebywać, chociaż też muszę gwoli uczciwości przyznać, iż ta pannica mimo wszystko nie zawsze była taka zła. Gdy Ash rzekomo zdradził nas i dał się zwerbować Giovanniemu, to właśnie Macy przekonała mnie, że ta sprawa z całą pewnością nie może tak wyglądać, jak się wydaje. Dlaczego tak uważała? Dlatego, że nie była w stanie uwierzyć w coś takiego i uważała przy tym, iż ja też nie powinnam w to wierzyć. Poradziła mi wtedy, abym poprowadziła śledztwo w tej sprawie. Posłuchałam jej i dobrze zrobiłam, bo to śledztwo pomogło mi odkryć prawdę, a ta była po prostu niezwykła pod każdym względem - Ash okazał się być podwójnym agentem zwerbowanym przez tajne służby Kanto w celu zinfiltrowania organizacji Rocket i zadania jej wręcz potężnego ciosu od środka. Ten cios pomógł nam potem pokonać Giovanniego i rozbić jego organizację raz na zawsze. Tak więc Macy mam do zawdzięczenia to, że zmobilizowałam się do odkrycia prawdy i mogłam znowu wierzyć bez obaw w mojego ukochanego. Można zatem powiedzieć, że miałam pewien powód, aby lubić tę pannicę, choć więcej miałam powód, aby mieć dość jej towarzystwa i to do końca życia.
Podsumowując zatem, nie byłam uradowana, kiedy do nas przyszła, ale wiedziałam, że muszę robić dobrą minę do złej gry, a poza tym częściowo uspokajało mnie to, iż Macy jest nieszkodliwa, bo niby co ona mi może zrobić? Asha mi i tak nie odbije, choćby nie wiem, ile razy by próbowała, a prócz tego, mimo całej gamy irytujących cech posiada też cechy pozytywne, jak choćby wielką wiarę w Asha i oddanie mu. Wszak walczyła wraz z nami w Bitwie o Kanto, nawet nie zastanawiając się przy tym, czy powinna to zrobić, czy też nie. Wraz z nami narażała swoje życie, nie oczekując niczego w zamian, więc może jednak nie jest taka zła? Nie, zła to ona nie jest, ale irytująca to z pewnością.
- Słuchaj, Ash... Ta twoja sekretareczka mówiła mi, że podobno chcesz przede wszystkim porozmawiać ze mną na temat tych ostatnich napaści na wille bogatych gości mieszkających w Wertanii - powiedziała Macy, gdy już usiadła naprzeciwko nas - Ale liczę na to, że opowiesz mi przy okazji także o tym, jak to było z Clemontem. Twoi fani bardzo chcą wiedzieć, jak twój przyjaciel wracał do zdrowia i jak go w tym wspierałeś.
- Wiesz, Macy... Mój udział w powrocie Clemonta do zdrowia był raczej niewielki - odpowiedział Ash z lekkim uśmiechem - Tak właściwie, to w tej sprawie najbardziej pomogła moja ciotka, Kasandra Cheerful, kuzynka mojej mamy i szefowa uzdrowiska na wyspie Melemele w regionie Alola.
- Wiem, słyszałam o tym - odparła radośnie Macy - To bardzo słynne uzdrowisko rehabilitacjo-biologiczne, w którym pracują najlepsi specjaliści z najlepszych. Ale nie powiesz mi, że nie wspierałeś swojego przyjaciela w tak ciężkiej dla niego sytuacji.
- To prawda, pomagałem mu, podobnie jak Serena i cała nasza paczka detektywistyczna.
- Ale założę się, że twój udział był tutaj największy.
- No, raczej nie.
- Oj, jesteś zbyt skromny, Ash.
- Być może. Tak czy siak, Macy, to przede wszystkim musimy ze sobą porozmawiać w innej sprawie. Masz dyktafon?
- Tak, zawsze go noszę przy sobie - zaśmiała się Macy i położyła wyżej wspomniany przedmiot na stole - Tak więc możesz śmiało mówić, co tylko chcesz.
- I to właśnie zamierzam zrobić, moja droga - odpowiedział jej Ash, wyraźnie zadowolony z tego wszystkiego - A więc zadawaj mi pytania, ale musisz przy tym pamiętać, żeby dotyczyły one przede wszystkim sprawy, w której cię tu wezwałem.
- Spokojnie, Ash. Pamiętam i nie zapomnę - zaśmiała się wesoło Macy i włączyła dyktafon - A zatem do dzieła!
W taki oto sposób rozpoczął się wywiad z Ashem w sprawie włamań, czy może raczej napaści na wille bogatych ludzi w Wertanii. Macy wbrew moim obawom zadawała naprawdę bardzo profesjonalne pytania Ashowi i rozmowa toczyła się tak, jakby z moim chłopakiem rozmawiała nie jego zwariowana fanka, ale profesjonalna dziennikarka, która wywiady takie jak ten przeprowadza codziennie. Pod tym względem Macy naprawdę bardzo mnie zaskoczyła, oczywiście w pozytywny sposób.
Wywiad potrwał kilkanaście minut, a Ash bez najmniejszych krępacji powiedział wprost, co myśli o Zespole R i że zamierza ich złapać i odzyskać naszyjnik skradziony pannie Oleson. Wyraził swoją opinię na temat naszego złodziejskiego trio, nie ukrywając przy tym tego, że ma o nich jak najgorsze zdanie. Rzecz jasna zdecydowanie bardzo mocno ubarwił tutaj swoją opinię, przedstawiając ich jako żałosnych patafianów, którzy to sami nie ukradliby nawet dziecku lizaka w biały dzień, a co dopiero naszyjnika, dlatego też potrzebują do wykonania takiego zadania całej masy pomagierów, co tylko dowodzi ich umiejętności, ale on ich dopadnie i radzi złodziejaszkom, aby oddali skradziony naszyjnik zanim wpadną w jego ręce, bo wtedy nie będzie dla nich litości.
Doskonale wiedziałam, że on wcale tak nie uważa, a jego słowa mają za zadanie sprowokować Zespół R do działania i byłam pewna, iż co jak co, ale oni na pewno zostaną sprowokowani, gdy poznają rzekomą opinię Asha na swój temat. Tak, ta opinia ich na pewno obrazi, a już zwłaszcza Jessie, która po jej usłyszeniu będzie z pewnością dyszeć żądzą zemsty.
- I co o tym sądzisz, kochanie? - spytał mnie wesoło Ash.
- Cóż... Jeśli planujesz ich wkurzyć tymi słowami, to jestem pewna, że ci się to uda - odpowiedziałam wesoło.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- I bardzo dobrze, bo taki właśnie mam zamiar - zachichotał mój luby w dowcipny sposób.

***


Wywiad za sprawą Macy, jak również i Maxa został opublikowany w Internecie, a prócz tego jeszcze ukazał się w gazetach „Kanto Express“ oraz w „Głosie Wertanii“. Ludzie w Alabastii mówili praktycznie tylko o tym i stawiali na Asha, czy uda mu się złapać złodziejskie trio, czy też poniesie porażkę. Nie wiem, jak to było w Wertanii, ale mogę się łatwo domyśleć, że tam działo się bardzo podobnie, jeśli nie tak samo. Tak więc Ash osiągnął swój cel i w ciągu kilku dni był wręcz na językach wszystkich ludzi, czego przecież pragnął.
- Bardzo dobrze - powiedział zadowolony - Udało mi się, a więc, skoro już ten etap mego planu zdołaliśmy zrealizować, to teraz możemy się zabrać za pozostałą jego część.
- Oby tylko ci się to udało - zauważyłam ironicznie - Bo przecież wiesz dobrze, że Zespół R może nie dać się sprowokować.
- Kochanie, ja za dobrze ich znam - zachichotał delikatnie mój luby z pewnością siebie w głosie - Możesz być pewna, że czego jak czego, ale obelg pod swoim adresem, zwłaszcza z moich ust oni nie zniosą. Na pewno zechcą mi na nie odpowiedzieć, a odpowiedzą mi działaniem i to niezbyt rozsądnym.
- Dobrze, kochanie. Obyś tylko miał rację - powiedziałam do niego, choć wciąż miałam poważne wątpliwości w tej sprawie.
Mimo tych wątpliwości zrealizowałam z Ashem jego plan i zgodnie z nim kilka dni po opublikowaniu artykułu ruszyłam w kierunku Wertanii pełna obaw i niepewności co do tego, co się może stać. Mój ukochany był zdania, że musi się udać, dlatego też szedł przed siebie bardzo zadowolony, uśmiechając się znacząco. Miał na ramieniu swego wiernego Pikachu, przy boku wierną szpadę, która już z niejednego kłopotu go wyciągnęła, a przy drugim boku mnie, jego wierną narzeczoną i asystentkę, która zamierzała trwać przy nim bez względu na wszystko, nawet jeśli jego plan wydawał się jej być dziwny i szalony.
- Kochanie, nie idź za szybko. Pamiętaj o tym, że nam się nie spieszy - szepnął do mnie mój luby.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie i zwolniłam kroku, jednocześnie uważnie obserwując teren dookoła siebie obawiając się, że zaraz wyskoczy przed nami Zespół R i nas zaatakuje. Tak się jednak nie stało, a my wręcz wlekliśmy się powoli w kierunku Wertanii, robiąc to chyba najwolniej, jak tylko to było możliwe. Nigdy jeszcze tak się nie wlekłam i mam nadzieję więcej tego nie robić, bo wcale nie jest to przyjemne uczucie.
Szliśmy więc powoli, jak to już wcześniej zaznaczyłam i śpiewaliśmy sobie po drodze różne piosenki, m.in. „Ty pójdziesz górą, a ja doliną“, a także parę innych, chociaż nie umiem sobie teraz wszystkich przypomnieć. Doszliśmy w ten sposób do celu naszej podróży, czyli Wertanii, ale kiedy ujrzeliśmy go na horyzoncie, to Ash wyraźnie był zawiedziony. Doskonale wiedziałam, dlaczego tak jest.
- No i co, panie mądry? - powiedziałam nieco ironicznie - Gdzie są ci dranie? Powinni już dawno być na miejscu, a tymczasem wciąż ich jakoś nie widać. Najwidoczniej są cwańsi niż myślałeś.
- Spokojnie, jeszcze nie jesteśmy w mieście. Mamy czas - odparł na to Ash, choć wyraźnie widziałam, że niezbyt w to wierzy - Prawda, stary?
- Pika-pika-chu! - zapiszczał jego Pokemon.
- Tak... Mamy czas. Z dobrych kilka minut - stwierdziłam złośliwie.
- Uwierz mi, wiele się może wydarzyć w ciągu kilku minut - rzucił zadziornie Ash, który jak to często miał w zwyczaju, próbował sprawić, aby to jego było na wierzchu.
No i oczywiście (ku mojej lekkiej irytacji) znowu Ash miał rację, gdyż wtedy, kiedy próbowaliśmy opuścić teren lasu, nagle coś głośno huknęło, zrobiło się sporo dymu, Pikachu pisnął przerażony, zaś ja i Ash usłyszeliśmy głośny śmiech.
- Kto tu jest?! - zawołałam, chociaż doskonale się tego domyślałam.
- A jak myślisz?! - odezwał się nagle złośliwy kobiecy głos - Te dwie niecnoty, panienko złota...
- Niosą kłopoty u boku swego kota - dodał złośliwy męski głos.
- By uchronić świat u dewastacji...
- By zjednoczyć wszystkie luby naszej nacji...
- Bezczelnym głabom nie przyznać racji...
- By gwiazd dosięgnąć, będziemy walczyć.
- Jessie!
- James!
- Zespół R wiernie walczy w służbie zła!
- Więc poddaj się lub do walki z nami stań!
- Miau! To fakt! - dodał trzeci głos, dołączając do nich.
Dobrze wiedziałam, z kim właśnie mieliśmy do czynienia, także nie byłam wcale zdziwiona tym, że kiedy tylko kurz opadł, to na jednej z gałęzi dostrzegliśmy dobrze nam znane trio, zaśmiewające się przy tym do łez. Jessie trzymała w ręku jakiś wielki klosz na kwiaty z podstawką i w tym oto przedmiocie znajdował się nasz Pikachu, piszczący ze strachu.


- Zespół R! - zawołałam gniewnie.
Ash uśmiechnął się delikatnie, patrząc na naszych złodziejaszków. W końcu przecież tego oczekiwał, a więc niby czemu miałby nie być bardzo zadowolony?
- A więc to wy! - dodał mój ukochany, z trudem powstrzymując się od uśmiechnięcia się.
- A coś ty sobie myślał, głąbie?! - zawołała wściekle Jessie - Myślałeś sobie może, że po tym, co o nas wygadywałeś będziemy spokojnie siedzieć na miejscu?!
- I będziemy nie reagować na twoje szyderstwa? - zapytał złośliwie James - Nie ma mowy! Musieliśmy zareagować!
- Właśnie! - dodał złośliwie Meowth - I co teraz powiesz, kochasiu? Chciałaś nas złapać, a my złapaliśmy twojego Pikachu!
Ash nie mógł się już powstrzymać i parsknął śmiechem, tym samym wzbudzając zdumienie naszych przeciwników.
- Z czego rżysz, głąbie?! - zawołała wściekle Jessie - Tak cię bawi to, że złapaliśmy twojego startera?
- Nie... Tak mnie bawi to, że wpadliście w moją zasadzkę - zaśmiał się dowcipnie Ash.
- Jaką zasadzkę? - spytał zdumiony James.
- Moją zasadzkę - odpowiedział na to Ash i wyjął zza pasa pistolet, który wymierzył w kierunku naszego trio - Tak się składa, że celowo dałem do gazet ten artykuł. Wiedziałem, że zechcecie mi dowieść, iż się mylę i nie zdołam was pokonać. Wiedziałem doskonale, co zrobicie i czekałem tylko na to, aż mnie zaatakujecie, aby was złapać, a szczególnie jednego z was.
To mówiąc spojrzał na Jamesa i uśmiechnął się do niego złośliwie.
Zespół R tymczasem zaczął wyraźnie rozumieć wszystko, co się wokół nich działo. Zaczął rozumieć, że właśnie dali się nam załatwić i oszukać jak dzieci. Wciąż jednak nie zamierzali się poddać.
- Lepiej opuść pukawkę, głąbie, bo inaczej twój Pikachu może zapłacić za twoją brawurę! - zawołał Meowth.
Ash znowu parsknął śmiechem.
- Mój Pikachu? Ty głupi sierściuchu! Uważasz, że używałbym swojego Pikachu jako przynęty?! To jest robot zbudowany przez Clemonta!
Złodziejaszkowie spojrzeli przerażeni na trzymanego pod kloszem Pokemona i zauważyli, że ten zaczyna dymić i syczeć, a po chwili, zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć wybuchł, okrywając ich twarze sadzą. Cała trio wskutek tego wybuchu zleciało z drzewa prosto na ziemię.
- Dobra, kochani. Fajerwerki już skończone, więc pora na to, żebyście poszli z nami - powiedział Ash i wymierzył do nich z pistoletu.
Oczywiście był on na kule paraliżujące, a nie na ostre naboje, ale nasi dranie tego przecież nie wiedzieli i byli wyraźnie przerażeni.
- Hej, głąbie! Opuść lepiej broń, bo jeszcze zrobisz komuś krzywdę! - zawołał Meowth.
- Spokojnie, to samo nie wypali. Musiałbym pociągnąć za spust - rzekł z wyraźną satysfakcją w głosie - A ja tego nie zrobię, jeśli mnie do tego nie zmusicie.
Całe trio powoli podniosło się z ziemi, trzymając jednocześnie ręce w górze.
- A teraz pójdziecie z nami - rzekł rozkazującym tonem Sherlock Ash - Ktoś bardzo chce sobie z wami porozmawiać.
- Ale my nie chcemy z nim rozmawiać - rzuciła Jessie.
- Zresztą dobrze wiemy, kogo masz na myśli. Kolesia, na którego oboje mówicie „pan prokurator“ - dodał James.
- Zwykle mówimy do niego Jake - zażartował sobie Ash - Ale nie o niego mi teraz chodzi. Tu chodzi o...
Ash jednak nie dokończył, ponieważ nagle usłyszeliśmy za sobą jakieś dziwne, dziewczęce chichoty. Odwróciliśmy się oboje i zauważyliśmy, że to dwie nastolatki właśnie idą w naszą stronę, rozmawiając sobie przy tym o czymś bardzo wesołym. Obie jednak umilkły, kiedy tylko zobaczyły w dłoni mojego ukochanego pistolet i stanęły jak wryte, nie bardzo wiedząc, co mają zrobić.
- Spokojnie, to sprawy policyjne - powiedział mój luby do obu pannic.
- Właśnie. Nie macie się czym przejmować - dodałam i spojrzałam w kierunku Zespołu R.
Zobaczyłam wówczas, że oto nasze złodziejskie trio właśnie biegnie w kierunku miasta, próbując nam uciec.
- Hej, oni uciekają! - zawołałam.
- Spokojnie, nie zwieją nam! - odpowiedział mi wesoło Ash i rzucił przed siebie pokeball.
Z kuli wyskoczył Bulbasaur, który natychmiast na polecenie swojego trenera wystrzelił z cebuli na swoim grzbiecie długi, jasny promień, który uderzył w ziemię tam, gdzie właśnie stanął uciekający Zespół R. Wskutek tego doszło do wybuchu, a całe trio wyleciało w górę, krzycząc:
- Zespół R znowu błysnął!
- Łap Jamesa! - krzyknął Ash.
Bulbasaur wypuścił ze swojego grzbietu dwa pnącza, którymi mocno pochwycił Jamesa i nie pozwolił mu zniknąć nam z oczu razem ze swymi kompanami. Zamiast tego opuścił go powoli na ziemię, a mój luby spojrzał na niego groźnie, mówiąc:
- No i co, panie złodziejaszku? Chciałeś odejść bez pożegnania?
Sposób, w jaki się wyrażał i w jaki zachowywał wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że jest on niechętny Zespołowi R. Podejrzewam, że było to wywołane faktem, iż ci wredni dranie podczas naszego ostatniego spotkania sprowadzili Cleo, która zaatakowała go i próbowała zabić. Co prawda Ash nie żywił do panny Winter jakiegoś żalu za to, iż ta chciała załatwić mu dekapitację, ale za to miał wielki żal do Zespołu R za to, że ci jej to ułatwili. Oczywiście mogę się mylić, bo jakoś nie umiałam Asha o to zapytać, ale znałam mojego ukochanego na tyle dobrze, aby wiedzieć, co on może czuć i dlaczego, a w każdym razie tak właśnie wtedy myślałam i sądzę, że raczej się nie myliłam.
- No dobrze, kochasiu - uśmiechnął się złośliwie Ash - Teraz sobie pogadasz z naszą klientką. Bardzo chciałaby się ona dowiedzieć, co zrobiłeś z jej naszyjnikiem.
- Jakim naszyjnikiem? - spytał zdumionym tonem James.
- Weź nie udawaj. Ile naszyjników ukradłeś, że już ci się wszystkie one mylą? - zakpił sobie ironicznie Ash - Chodzi o Jessicę Oleson. Mówi ci coś to nazwisko?
Oczywiście ono bardzo wiele mu mówiło. Jego mina wyraźnie nam to powiedziała.
- Tak, mówi - jęknął załamanym głosem James - Ale przysięgam, ja jej nie zabrałem naszyjnika! Owszem, obrobiliśmy jej willę podczas tego balu! Obrobiliśmy ją z Pokemonów oraz kosztowności, ale ja nie brałem żadnego naszyjnika panny Jessici!
- Doprawdy? - spytał złośliwie Ash - Ona mówi co innego.
- Więc ona kłamie.
- Naprawdę?
- Spokojnie, jeszcze się dowiemy, kto tutaj kłamie, a kto mówi prawdę - przerwałam tę pogaduszkę i dodałam: - Ash, chyba pora na to, żebyśmy wezwali naszą klientkę.
- Słuszna uwaga - zgodził się ze mną mój luby - Bulbasaur, trzymaj go mocno! Nie może nam uciec.
- Bulba-bulba-saur! - odpowiedział mu Pokemon bojowym tonem.
Ash tymczasem wyjął komórkę i wybrał na niej numer.

***


Bardzo szybko w miejscu, w którym się znajdowaliśmy pojawiła się Jessica Oleson. Dziewczyna przybyła samochodem nad wyraz wypasionym i bardzo dźgającym w oczy swoim przepychem. Było to auto czarne, dość eleganckie, ale przede wszystkim szybkie, o czym świadczyło nie tylko to, jak pędziła do miejsca, w którym przebywaliśmy, ale także tumany kurzu, jakie się wzniosły, gdy tylko panna Oleson zjawiła się na miejscu.
- O! A więc pan nie żartował, drogi panie Ketchum! - zawołała wesoło dziewczyna, wysiadając z samochodu - Miałam wielką nadzieję, że pan nie kłamie ani nie żartuje, ale posiadałam pewne obawy. W końcu słynie pan nie tylko ze swoich wielkich umiejętności, ale też i poczucia humoru.
- Spokojnie, tym razem to nie jest żart - odpowiedział Ash z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Właśnie widzę - uśmiechnęła się Jessica i spojrzała na Jamesa - No proszę... A wiec znowu się spotykamy.
- Dzień dobry, panno Jessico - powiedział grzecznym tonem James, lekko kłaniając się swoją głową dziewczynie.
- A zatem Sherlock Ash cię złapał - stwierdziła Jessica ironicznie - Pewnie tego się nie spodziewałeś, prawda?
- Prawdę mówiąc, to nie.
- Doskonale. A teraz powiedz mi, kochany, gdzie jest mój naszyjnik, a ja obiecuję ci, że jeśli to zrobisz, to puścimy cię wolno.
Jej słowa mnie nieco zdziwiły. Czy po to dziewczyna kazała nam go złapać, abyśmy potem mieli go puścić wolno? Ale też z drugiej strony nie jestem pewna, czy umiałabym wydawać tego cwaniaczka policji, aby zgnił w więzieniu. Ostatecznie James był wręcz najsympatyczniejszy z całego złodziejskiego trio, zresztą całe to trio było zawsze całkiem sympatyczne i jakoś bardzo trudno mi było sobie wyobrazić ich wszystkich za kratkami. Nie sądzę, abym chciała tę trójkę tam widzieć, podobnie jak i Ash. Mimo wszystko jednak słowa naszej klientki bardzo nas zdziwiły.
- Ale ja nie wiem, o jaki naszyjnik chodzi. Ja żadnego naszyjnika ci nie zabrałem! - bronił się James.
- Widzę, że jesteś strasznie uparty - mruknęła gniewnie Jessica - No dobrze, jak sobie życzysz, kochany. Będziemy więc musieli zastosować inne metody rozwiązywania języka.
Po tych słowach spojrzała na nas i powiedziała:
- Czy możecie państwo mi towarzyszyć do domu? Tam byśmy razem go przesłuchali, a przy okazji należy się państwu zapłata.
- Słusznie - powiedział Ash i spojrzał na mnie - W końcu swoje zadanie wykonaliśmy. Chyba powinniśmy odebrać zapłatę i nie mieszać się więcej do tego.
- W sumie racja - poparłam go - A więc chodźmy.
- Raczej jedźmy - uśmiechnęła się delikatnie Jessica i zaprosiła nas do swego auta - Proszę, wsiadajcie.
Poczułam nagle dziwne uczucie niepokoju, jakby miało się zaraz stać coś bardzo nieprzyjemnego. Spojrzałam na Asha, który także wyraźnie się lekko zawahał, zanim to zrobił. Ostatecznie jednak wsiedliśmy do środka samochodu razem z Jamesem wciąż skrępowanym przez pnącza Bulbasaura, który usiadł obok niego i nas na tylnym siedzeniu. Jessica zaś zapakowała się wesoło za kierownicę i pojechaliśmy przed siebie.


Ponieważ willa państwa Olsen znajdowała się na obrzeżach miasta, to nie jechaliśmy do niej długo. Gdy tylko przybyliśmy na miejsce, to zaraz wysiedliśmy i podbiegł do nas kamerdyner, aby nam się ukłonić.
- Alfredzie, bądź tak uprzejmy i każ służbie uszykować w salonie jakąś przekąskę dla naszych gości, a prócz tego sprowadź pozostałych gości z ich pokoi. Bardzo chciałabym z nimi porozmawiać.
- To my może nie będziemy przeszkadzać? - zapytałam z delikatnym zawstydzeniem czując, że jakoś nie ciągnie mnie do takiego przepychu pełnego nie tylko pieniędzy, ale i snobizmu.
- Spokojnie, w żadnym razie nie będziecie przeszkadzać - zaśmiała się delikatnie Jessica Oleson.
- Ale sama pani mówi, że ma pani gości, więc...
- W żadnym razie państwo mi nie przeszkadzacie, a poza tym bardzo chcę tego, żebyście poznali moich pozostałych gości. Być może spodobają się oni państwu. No, tobie to już na pewno powinni się oni spodobać.
Ostatnie słowa skierowała do Jamesa, który prowadzony przez wciąż trzymającego go pnączami Bulbasaura zrobił bardzo zdumioną minę, nie do końca rozumiejąc, co też ona ma na myśli.
Powoli weszliśmy do środka. Willa była urządzona z przepychem i to wyraźnie rzucającym się w oczy. W każdym kącie znajdowała się rzeźba czy popiersie, a na każdej ścianie piękny obraz. Widać było aż nadto wyraźnie, że właściciele tego domu chcą pokazać innym, jak są bogaci i jak umieją z tego bogactwa korzystać. Zdecydowanie snobizm i tyle.
Usiedliśmy w salonie, gdzie służba podała nam ciastka i zimne napoje, za które z chęcią się zabraliśmy. James nie dostał nic do jedzenia, zresztą wciąż był skrępowany i raczej nie miałby jak jeść, a prawdę mówiąc, to nie wyglądał on na kogoś, kto miałby apetyt i ochotę do jedzenia.
Jessica wyszła na chwilę twierdząc, iż zapomniała książeczkę czekową, ale gdy wróciła nie miała jej w dłoni. Nie miała zresztą w dłoniach nic, co by wyglądało na czek lub też książeczkę pełną czeków. To wzbudziło nasze lekkie podejrzenia.
- Proszę państwa - powiedziała panna Oleson dość uroczystym tonem - Bardzo chciałabym państwa przeprosić za to, co zrobiłam.
- A co takiego pani zrobiła? - spytał Ash.
- Przepraszam bardzo za to, że musiałam użyć państwa do realizacji pewnych projektów, które... jakby to ująć... Nie są wcale mojego autorstwa, ale mają wielkie znaczenie dla nas wszystkich.
Ton, w jakim mówiła do nas te słowa bynajmniej nie dowodził tego, aby było jej żal z jakiegokolwiek powodu, a już na pewno nie z takiego, jaki nam podała. Ze słów, które to wypuszczała ze swoich ust bił wyraźny fałsz ubrany w najpiękniejsze stroje mające pozorować bycie miłym i uprzejmym.
- O czym pani mówi? - spytałam gniewnie.
- To już najlepiej wyjaśnią moi pozostali goście - odparła Jessica.
Chwilę później do pokoju weszła dziewczyna, którą widzieliśmy na mieście i która była łudząco podobna do Jessie z Zespołu R. Na jej widok James jęknął przerażony i zawołał:
- O nie! Tylko nie ona!
- Znasz ja? - spytałam zdumiona.
- No oczywiście, że on mnie zna! - zawołała dziewczyna, która (jeśli dobrze pamiętałam) miała na imię Jessiebelle - Trudno, żeby nie znał swojej narzeczonej.
- Narzeczonej?! - krzyknęłam zdumiona.
Ash zaś popatrzył na Jessiebelle w lekkim szoku, łapiąc się za głowę i jęcząc lekko.
- O rany! Teraz już wiem, gdzie cię widziałem! - zawołał, zrywając się z krzesła - Jesteś Jessiebelle! Ta wariatka, która chciała zmusić Jamesa do ślubu!
- Tylko nie wariatka! - zawołała gniewnie Jessiebelle, czerwieniąc się ze złości - Lepiej uważaj na to, co mówisz, plebejuszu! Pochodzę z rodziny lepszej niż ty, więc nie próbuj mnie nazywać wariatką!
- To ty ją znasz? - spytałam Asha.
- O tak, miałem już nieprzyjemność ją spotkać w dawnych czasach - odpowiedział mi Ash, patrząc gniewnie na dziewczynę - Teraz dopiero sobie to przypominam. Widziałem ją, kiedy podróżowałem po Kanto z Misty i Brockiem, a potem w Sinnoh, gdy podróżowałem z Dawn i Brockiem. Teraz sobie przypominam!


Ponieważ willa państwa Olsen znajdowała się na obrzeżach miasta, to nie jechaliśmy do niej długo. Gdy tylko przybyliśmy na miejsce, to zaraz wysiedliśmy i podbiegł do nas kamerdyner, aby nam się ukłonić.
- Alfredzie, bądź tak uprzejmy i każ służbie uszykować w salonie jakąś przekąskę dla naszych gości, a prócz tego sprowadź pozostałych gości z ich pokoi. Bardzo chciałabym z nimi porozmawiać.
- To my może nie będziemy przeszkadzać? - zapytałam z delikatnym zawstydzeniem czując, że jakoś nie ciągnie mnie do takiego przepychu pełnego nie tylko pieniędzy, ale i snobizmu.
- Spokojnie, w żadnym razie nie będziecie przeszkadzać - zaśmiała się delikatnie Jessica Oleson.
- Ale sama pani mówi, że ma pani gości, więc...
- W żadnym razie państwo mi nie przeszkadzacie, a poza tym bardzo chcę tego, żebyście poznali moich pozostałych gości. Być może spodobają się oni państwu. No, tobie to już na pewno powinni się oni spodobać.
Ostatnie słowa skierowała do Jamesa, który prowadzony przez wciąż trzymającego go pnączami Bulbasaura zrobił bardzo zdumioną minę, nie do końca rozumiejąc, co też ona ma na myśli.
Powoli weszliśmy do środka. Willa była urządzona z przepychem i to wyraźnie rzucającym się w oczy. W każdym kącie znajdowała się rzeźba czy popiersie, a na każdej ścianie piękny obraz. Widać było aż nadto wyraźnie, że właściciele tego domu chcą pokazać innym, jak są bogaci i jak umieją z tego bogactwa korzystać. Zdecydowanie snobizm i tyle.
Usiedliśmy w salonie, gdzie służba podała nam ciastka i zimne napoje, za które z chęcią się zabraliśmy. James nie dostał nic do jedzenia, zresztą wciąż był skrępowany i raczej nie miałby jak jeść, a prawdę mówiąc, to nie wyglądał on na kogoś, kto miałby apetyt i ochotę do jedzenia.
Jessica wyszła na chwilę twierdząc, iż zapomniała książeczkę czekową, ale gdy wróciła nie miała jej w dłoni. Nie miała zresztą w dłoniach nic, co by wyglądało na czek lub też książeczkę pełną czeków. To wzbudziło nasze lekkie podejrzenia.
- Proszę państwa - powiedziała panna Oleson dość uroczystym tonem - Bardzo chciałabym państwa przeprosić za to, co zrobiłam.
- A co takiego pani zrobiła? - spytał Ash.
- Przepraszam bardzo za to, że musiałam użyć państwa do realizacji pewnych projektów, które... jakby to ująć... Nie są wcale mojego autorstwa, ale mają wielkie znaczenie dla nas wszystkich.
Ton, w jakim mówiła do nas te słowa bynajmniej nie dowodził tego, aby było jej żal z jakiegokolwiek powodu, a już na pewno nie z takiego, jaki nam podała. Ze słów, które to wypuszczała ze swoich ust bił wyraźny fałsz ubrany w najpiękniejsze stroje mające pozorować bycie miłym i uprzejmym.
- O czym pani mówi? - spytałam gniewnie.
- To już najlepiej wyjaśnią moi pozostali goście - odparła Jessica.
Chwilę później do pokoju weszła dziewczyna, którą widzieliśmy na mieście i która była łudząco podobna do Jessie z Zespołu R. Na jej widok James jęknął przerażony i zawołał:
- O nie! Tylko nie ona!
- Znasz ja? - spytałam zdumiona.
- No oczywiście, że on mnie zna! - zawołała dziewczyna, która (jeśli dobrze pamiętałam) miała na imię Jessiebelle - Trudno, żeby nie znał swojej narzeczonej.
- Narzeczonej?! - krzyknęłam zdumiona.
Ash zaś popatrzył na Jessiebelle w lekkim szoku, łapiąc się za głowę i jęcząc lekko.
- O rany! Teraz już wiem, gdzie cię widziałem! - zawołał, zrywając się z krzesła - Jesteś Jessiebelle! Ta wariatka, która chciała zmusić Jamesa do ślubu!
- Tylko nie wariatka! - zawołała gniewnie Jessiebelle, czerwieniąc się ze złości - Lepiej uważaj na to, co mówisz, plebejuszu! Pochodzę z rodziny lepszej niż ty, więc nie próbuj mnie nazywać wariatką!
- To ty ją znasz? - spytałam Asha.
- O tak, miałem już nieprzyjemność ją spotkać w dawnych czasach - odpowiedział mi Ash, patrząc gniewnie na dziewczynę - Teraz dopiero sobie to przypominam. Widziałem ją, kiedy podróżowałem po Kanto z Misty i Brockiem, a potem w Sinnoh, gdy podróżowałem z Dawn i Brockiem. Teraz sobie przypominam!
- Masz niezwykle bystry umysł - zaśmiała się ironicznie Jessiebelle - Bardzo szybko sobie o mnie przypomniałeś. Pogratulować pamięci. A ty myślałaś, że będzie z nim trudno.
Te słowa skierowała do Jessici Oleson, która uśmiechnęła się lekko i powiedziała:
- Proszę wybaczyć mojej przyjaciółce jej niezbyt miłe zachowanie, ale cóż... W triumfie nie zawsze ludzie przestrzegają dobrych manier.
- Właśnie widzę - mruknął Ash, zaciskając ze złości pięść.
- A więc tu nie chodziło wcale o żaden naszyjnik! - zawołał James - Chciałaś złapać mnie, prawda?!
- Oczywiście, mój kochany - uśmiechnęła się Jessica Oleson - Gdy tylko powiedziałam Jessiebelle, że jesteś w pobliżu, to zaraz poprosiła mnie, abym jej pomogła, a ja nie umiałam jej odmówić. Wykorzystałam więc fakt, że Zespół R napadł mój dom podczas balu, dzięki czemu miałam pretekst do wynajęcia państwa. Liczyłam, że złapiecie Jamesa i celowo to podkreślam w rozmowie z państwem. A państwo się nie zorientowaliście w niczym, nawet kiedy to spotkaliście przypadkiem Jessiebelle na ulicy. A podobno jesteście państwo tacy bystrzy.
Poczułam wówczas w sercu nie tylko ogromną złość na naszą klientkę, ale jeszcze pewne uczucie, że wiem już doskonale, co musiał poczuć Zespół R, kiedy Ash im wyjawił, iż zrobił ich na szaro.
- Tak czy inaczej jesteście jednak państwo bystrzy i bardzo zaradni, bo przecież udało się wam złapać Jamesa - mówiła dalej Jessica Oleson - I za ten czyn oczywiście zostaniecie nagrodzeni.
- Błagam was, nie oddawajcie mnie jej! - krzyknął przerażony James w naszą stronę - Proszę was! Wiem, że nie jesteśmy przyjaciółmi, ale chyba nie wydacie mnie tej wariatce, prawda?!
- James, mój najdroższy - powiedziała czułym tonem Jessiebelle - Jak możesz tak o mnie mówić? Przecież bardzo dobrze wiesz, że ja to chcę tylko twojego dobra.
- On dobrze o tym wie i zapewnia cię, że to docenia - odezwał się czyiś męski głos.
Należał on do wysokiego mężczyzny elegancko ubranego, raczej w średnim wieku, który był dość podobny do Jamesa, ale miał wąsy i delikatną bródkę. Towarzyszyła mu jakaś elegancko ubrana kobieta w wieku bardzo podobnym, posiadaczka ciemnoróżowych włosów i fioletowych oczu.
- Mama?! Tata?! - jęknął James na ich widok - Co wy tu robicie?
- Ratujemy cię, mój synu - odpowiedziała mu matka smutnym głosem - Twoja działalność przysparza ci samych problemów.
- Do tego przynosi całej naszej rodzinie hańbę - rzekł ojciec Jamesa.
- Mniejsza już o hańbę - odparła jego żona z przygnębieniem w głosie - Chodzi o życie naszego syna. James, kochanie... Przecież dobrze wiesz, że narażasz się na aresztowanie oraz dożywocie w więzieniu. To jest po prostu okropne. Chcesz, żeby mi pękło serce z rozpaczy?
- Mamo, to jest moje życie i moja sprawa, co z nim robię! - zawołał James gniewnym tonem.
- Jak śmiesz tak mówić do matki?! - warknął groźnie jego ojciec - Ona tak cię kocha, chce dla ciebie jak najlepiej, a ty tak ją traktujesz?!
- Nie krzycz na niego, kochanie. On nie wie, że robi źle, ale my mu to wytłumaczymy - powiedziała matka Jamesa, zaczynając ronić łzy - A ślub z Jessiebelle odwiedzie go od złej drogi.
- Słucham?! - zawołał przerażony James - Przecież mówiłem wam już wiele razy, że jej nie poślubię! Ja jej nie kocham!
- Miłość przyjdzie z czasem, synku. Poza tym ktoś musi odwieźć cię od drogi, którą obrałeś. Skoro my tego nie możemy zrobić, zrobi to twoja żona.
- Właśnie, mój najdroższy! - zawołała Jessiebelle uradowanym tonem - Zobaczysz, jak oboje będziemy jeszcze szczęśliwi!
Cała grupa przez chwilę zapomniała o naszej obecności, potem jednak zwróciła wzrok w naszą stronę. Pierwszy przemówił ojciec Jamesa.
- Dziękujemy wam bardzo za doprowadzenie tego naszego kochanego nicponia do domu. Najwyższy czas na to, aby w końcu dopełnił on swojego obowiązku.
- Dzięki wam, nareszcie będzie mógł odbyć się jego ślub z Jessiebelle - dodała matka Jamesa wzruszonym tonem - Już zbyt długo odkładaliśmy tę ceremonię. Teraz wreszcie się ona odbędzie, a nasz syn wróci na właściwą drogę.
- Oby tylko ceremonia była piękna - powiedziała Jessica Oleson.
- Oczywiście, że będzie - rzuciła Jessiebelle takim tonem, jakby to było coś oczywistego - Zjawią się na niej wszyscy przyjaciele naszych rodzin i to z wyższych sfer.
Następnie spojrzała na mnie i Asha, dodając:
- Niestety, wy się do nich nie zaliczacie, dlatego też nie możecie wziąć udziału w uroczystości.
- Nawet byśmy tego nie chcieli - powiedział Ash gniewnym tonem.
- Widzisz, jaki mądry z niego człowiek? - spytał wesoło ojciec Jamesa - Dobrze wie, gdzie jest jego miejsce i nie pcha się tam, gdzie nie pasuje. Bardzo dobra postawa, młody człowieku. Dobra i godna pochwały.
To mówiąc wyjął z kieszeni zegarek na łańcuszku, tzw. cebulę, zerknął na owo urządzenie i rzekł:
- Mamy jeszcze przed sobą bardzo wiele przygotowań. Jeszcze tyle do zrobienia. Przede wszystkim musimy teraz przywrócić naszemu biednemu Jamesowi wygląd prawdziwego dżentelmena. Co za tym idzie, nie chcemy zatrzymywać was tu dłużej, bo jak widzę, nasze towarzystwo nie jest wam miłe, a i wasze nie sprawia nam zbytniej przyjemności. Należne honorarium wyślemy pocztą.
- Właśnie, a teraz żegnajcie, kochani - rzuciła Jessiebelle - Vileplume, Usypiający Proszek!
Zanim zdążyliśmy zareagować, to jej Pokemon, który nagle wyskoczył nie wiadomo skąd, prysnął nam w oczy usypiającym proszkiem. Ogarnęła nas wówczas senność i padliśmy nieprzytomni na podłogę.

***


Gdy odzyskaliśmy przytomność, to zobaczyliśmy, że oboje leżymy na trawie niedaleko miasta. Nie było nawet śladu po domu panny Oleson, w którym przed chwilą byliśmy.
- No, to nieźle nas urządzili, dranie - powiedziałam wściekła - Okazuje się, że oboje byliśmy tylko narzędziem w ich ręku.
- Właśnie. Sam bym tego lepiej nie ujął - rzekł Ash gniewnym tonem - Czuję się po prostu okropnie. Daliśmy się oszukać jak dzieci, a w każdym razie ja dałem się oszukać.
- Skąd mogłeś wiedzieć, kochanie, co naprawdę knuje nasza klientka?
- Wiem, nie mogłem tego wiedzieć, ale powinienem przypomnieć sobie Jessiebelle. Powinienem był sobie o wiele wcześniej przypomnieć, gdzie ją widziałem. Gdybym to zrobił, to nie pozwoliłbym się tak załatwić.
Położyłam mu ze smutkiem dłoń na ramieniu i powiedziałam:
- Kochany... Nie zawsze możemy sobie przypomnieć wszystko na czas.
- To prawda, skarbie - odpowiedział mój luby przygnębionym tonem - To sama prawda. Ale czuję się fatalnie.
- Więc co teraz zrobimy?
- Szczerze? Nie chcę się już dłużej mieszać do intryg ludzi z wyższych sfer. Wracajmy do domu.
- I zostawimy tam Jamesa?
- A co niby mielibyśmy zrobić, Sereno? Uratować go przed ślubem? Może powinniśmy, ale... jakoś niezbyt mnie do tego ciągnie. No, a poza tym niby jak mielibyśmy to zrobić?
Nie posiadaliśmy żadnego pomysłu na to, jakie to kroki moglibyśmy podjąć, żeby uratować Jamesa od obowiązku niechcianego ślubu. Nic nie wiedzieliśmy, więc postanowiliśmy dać sobie spokój i powoli, bez żadnego pośpiechu powróciliśmy do Alabastii. Szliśmy tam tak samo, jak szliśmy do Wertanii, ale niestety, już nie było nam tak wesoło jak poprzednim razem. Wróciliśmy do miasta dopiero pod wieczór, a gdy już się tam znaleźliśmy, to zaczęliśmy powoli iść w kierunku domu Delii Ketchum.
- Jak myślisz, czy przyślą nam oni honorarium? - spytałam, kiedy już szliśmy ulicą.
- Prawdę mówiąc, to dla mnie jest bez znaczenia - odparł Ash ponuro - Czuję się teraz po prostu fatalnie. Oszukano mnie i wykorzystano do jakiś podłych celów. To nie jest przyjemne uczucie.
- Wiadomo, ale może coś można z tym zrobić?
- Może i można, ale co?
- Nie wiem.
- Ja również nie wiem.
Szliśmy dalej w milczeniu, nie bardzo wiedząc, o czym moglibyśmy mówić, kiedy nagle natknęliśmy się na May i Gary’ego. Oboje wyraźnie się ze sobą sprzeczali.
- Mówię ci, nic między nami nie zaszło! - wołał Gary.
- Widziałam was! Widziałam, jak się całowaliście! - odpowiedziała mu wściekle May.
- To ona mnie całowała, a nie ja ją!
- Ale jakoś się nie wzbraniałeś, kiedy ona cię całowała!
- May, ja nie chciałem, aby ona mnie całowała!
- Ale się z nią całowałeś!
- Nie całowałem jej! To ona całowała mnie! Zaskoczyła mnie, to było niespodziewane dla mnie!
- Oczywiście, najdroższy. Oczywiście - zakpiła sobie May.
Gary załamany spojrzał na swoją dziewczynę i powiedział:
- Proszę... Zaufaj mi. Ja nie mam teraz z tą dziewczyną nic wspólnego. Przyznaję, kiedyś ona ja i byliśmy razem, ale to było dawno. Już nas nic nie łączy. To było na długo przed tobą.
- Jak widać stara miłość nie rdzewieje.
- May, proszę cię... Jaka znowu miłość? Przecież ja nie jestem i nigdy nie byłem w niej zakochany!
- No proszę. Całujesz się i broisz z dziewczyną, do której nie czujesz miłości. Gratuluję!
- May, to nie tak!
- A niby jak?!
- Proszę, zaufaj mi! Ja kiedyś byłem taki, ale zmieniłem się! Ja bym cię nigdy nie zdradził!
- Daruj sobie te swoje kłamstwa! Nie chcę ich słuchać. I najlepiej także zapomnij o mnie, bo nie chcę cię więcej widzieć!
Po tych słowach May odbiegła od swego ukochanego, mijając nas. Gdy to zrobiła, to zobaczyliśmy, że ma łzy w oczach.
- May, co się stało?! - zawołał Ash.
- May, o co chodzi?! - dodałam zaniepokojona.
Dziewczyna jednak odbiegła w swoją stronę i zniknęła nam z oczu bez słowa wyjaśnień.
- Widzieliście? - spytał Gary, podchodzą do nas.
- Trudno było nie widzieć - odpowiedział mu Ash - Co jej zrobiłeś?
- W tym właśnie sęk, że nic - odparł młody Oak.
- Poważnie? - Ash spojrzał na niego ironicznie.
Nasz przyjaciel zmieszał się lekko.


- No dobra, prawie nic. May zobaczyła mnie z tą idiotką Giselle na ulicy i pomyślała sobie Bóg wie co.
- Naprawdę? - zapytałam z kpiną w głosie - Widziała cię z Giselle, jak sobie niewinnie rozmawiacie i już sobie coś pomyślała?
- No, w sumie to nie była niewinna rozmowa - zarumienił się Gary - Ta głupia Giselle zaczepiła mnie nagle na ulicy i zaczęła ze mną rozmawiać o dawnych czasach. Niezbyt byłem zadowolony z tej rozmowy, ale w końcu zacząłem z nią gadać, a ta zaczęła mi mówić, że bardzo nam było ze sobą dobrze i wielka szkoda, iż z nią zerwałem...
- Moment! Ty miałeś romans z Giselle?! - spytał zdumiony Ash - Z tą samą Giselle, którą ja i Brock poznaliśmy podczas mej pierwszej podróży? Tej samej, która kumpluje się z Jessiebelle?
- Tą samą - odpowiedział mu Gary - A swoją drogą nie wiedziałem, że znasz Jessiebelle.
- A ja nie wiedziałem, że ty znasz Giselle.
- Znam ją bliżej niż bym tego chciał.
- Rozumiem. Mały romansik, co?
- Lepiej. To ona była moją... że tak powiem... pierwszą.
- Aha... Takie buty - powiedziałam, przyglądając mu się - A ile miałeś wtedy lat?
- Piętnaście, a co?
- Bo ja i Ash zaczęliśmy to robić dopiero, kiedy skończyliśmy oboje szesnaście.
- A co to ma do rzeczy?
- Nie, nic... Mów dalej.
Gary westchnął załamany i powiedział:
- Giselle zaczęła ze mną rozmawiać na temat dawnych czasów, nie dawała mi spokoju i wspominała, jak to nam było fajnie... Ja jej mówię, że to bez znaczenia, bo to przeszłość, która już nie wróci. Rozmawiamy, a ona nagle łapie mnie w objęcia i całuje w usta. Byłem w takim szoku, że przez chwilę stałem jak zamurowany i nie rozumiałem, co się dzieje. Nie umiałem jej od siebie odepchnąć, a wtedy nagle słyszę krzyk May. Odwracam się i co widzę? Moją dziewczynę, która stoi tuż za mną i płacze z rozpaczy. Próbuję jej to wszystko wyjaśnić, a Giselle uśmiecha się do mnie podle i odchodzi mówiąc, żebym sam się tłumaczył.
- No nieźle - powiedziałam - Naprawdę nieźle. To się wpakowałeś i to po uszy.
- Ty także będziesz mi teraz robić wymówki?! - syknął gniewnie Gary - Mówię przecież, że nie chciałem się z nią całować. Zaskoczyła mnie!
- Ja ci wierzę i Serena też ci wierzy - powiedział Ash - Trzeba jeszcze zrobić tak, żeby May ci uwierzyła.
- Ale jak to zrobić?
- Spokojnie, będzie dobrze, stary - mój luby położył przyjacielowi dłoń na ramieniu - Daj jej czas, aby przemyślała sobie to wszystko. Być może po prostu musi ochłonąć, a wtedy zrozumie, że mówisz prawdę.
- Oby tak było... Nie chcę jej stracić. Naprawdę ją kocham.
- Spokojnie, stary. Będzie dobrze.
Gary nie wyglądał na specjalnie pocieszonego. Uśmiechnął się do nas delikatnie, a potem odszedł w swoją stronę.

***


Następnego dnia ja, Ash i Pikachu (ten prawdziwy, który opiekowała się Dawn pod naszą nieobecność) poszliśmy do Centrum Pokemon, aby porozmawiać z May, ale nigdzie jej nie było. Postanowiliśmy jej poszukać, ale zamiast tego natrafiliśmy na kiosk, przed którym wisiała gazeta „Kanto Express“, a tam na pierwszej stronie widniał napis „PLANOWANY ŚLUB STULECIA“. Zaintrygowani kupiliśmy gazetę i przeczytaliśmy artykuł, ale jego treść bardzo nam się nie spodobała. Pisało tam o tym, że pochodzący z bogatej i bardzo wpływowej rodziny James ma poślubić swoją przyjaciółkę z dzieciństwa, pannę Jessiebelle, wychowanicę swoich rodziców, w której od dawna jest zakochany. Dobrze wiedzieliśmy, o kim mówi artykuł.
- No proszę... A więc to już zaplanowane... - powiedziałam.
- Tak... I pomyśleć, że to moja zasługa - syknął Ash.
Po tych słowach pogniótł gazetę i wyrzucił ją do najbliższego kosza, a następnie pobiegł w kierunku domu. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Ten durny artykuł popsuł mu cały nastrój i wcale nie byłam tym zdziwiona, bo sama również byłam absolutnie zdenerwowana tym wszystkim. Ostatecznie oboje zostaliśmy oszukani i wykorzystani przez bandę snobów do realizacji ich własnych celów. To nie było wcale przyjemne.
Zasmucona wróciłam powoli do domu i nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić, kiedy nagle usłyszałam jakieś strzały z tyłu domu. Bardzo tym zaintrygowana wyszłam tylnym wyjściem i zauważyłam Asha stojącego do mnie plecami, który strzela z pistoletu do puszek ułożonych kilkadziesiąt metrów od niego na płaskich kamieniach. Trafił wszystkie i to bez trudu, a Pikachu powoli ustawił wszystkie puszki ponownie na kamieniach, a Ash przeładował broń i strzelał do nich tak samo, jak poprzednio.
- Co robisz? - spytałam.
Ash odwrócił się do mnie przodem i powiedział:
- Wyładowuję złość.
- Jesteś wkurzony?
- Nie, jestem wściekły. Ten artykuł to dowód na to, że dałem się zrobić w konia i jeszcze ciebie w to wciągnąłem.
- Kochanie, jeśli już, to sama się w to wciągnęłam, więc chociaż o to się nie obwiniaj.
- Więc o to nie muszę - powiedział Ash, przeładowując pistolet - Ale za to się obwiniam o to, co zrobiłem. Po prostu czuję się okropnie. Byłem tylko narzędziem w czyimś ręku. To okropne uczucie.
Po tych słowach Ash spojrzał na Pikachu, który to ułożył ponownie puszki i widząc, iż Pokemon się odsuwa, aby nie dostać kulką, wycelował powoli broń i zaczął strzelać, trafiając każdą z nich.
- Masz celne oko - powiedziałam uśmiechnięta.
- Tak... Miałaś okazję się o tym przekonać podczas sprawy Pyroarów - zauważył mój luby.
- Właśnie... Jack Hunter był niezłym strzelcem - zaśmiałam się lekko - A tak swoją drogą... Nigdy cię o to nie zapytałam. Gdzie ty się nauczyłeś tak dobrze strzelać?
- Jak musiałem się ukrywać u profesora Oaka, zanim jeszcze zacząłem udawać Williama, a potem Jacka Huntera, to siedziałem sobie w domu pana profesora i jego kamerdyner Jenkins mnie tego nauczył. Całe dnie rąbaliśmy razem do tarczy.
- Jenkins tak dobrze strzela?
- A pewnie. Był kiedyś żołnierzem i jednym z najlepszych strzelców w całym swoim oddziale.
- No, to nieźle - zaśmiałam się lekko, ale zaraz spoważniałam - I co zamierzasz teraz zrobić? Rąbać cały dzień do tych puszek?
- W ten sposób się uspokajam.
- Dobrze, ale co dalej? Co zamierzasz zrobić potem?
- Sam nie wiem. A co powinienem zrobić?
- Może walczyć dalej? - usłyszeliśmy za sobą czyjś głos.
To była Macy, która to właśnie wyszła przez tylne drzwi i stanęła przy nas.
- Jak tu weszłaś? - spytałam.
- Mister Mime mnie wpuścił.
- Aha, no tak. To wiele wyjaśnia - odpowiedziałam jej, patrząc uważnie w kierunku naszego niespodziewanego gościa - Czego sobie życzysz?
- Chciałam z wami porozmawiać.
- Niby o czym?
- Widziałam was na ulicy i słyszałam niechcący część waszej rozmowy.
- Założę się, że bardzo chcący - rzuciłam ironicznie.
Macy nie zwróciła na mnie uwagi.
- I zrozumiałam z tego, że ty i Ash daliście się wykiwać jakieś babie, która wykorzystała was do swoich celów.
- Świetnie. I co? - spytałam złym tonem - Zamierzasz teraz rozgłosić to wszystko na swoim blogu?
- Nie, skądże - odpowiedziała ponuro Macy - Nie wiem, jak mogło ci to przyjść do głowy.
- Więc po co tu przyszłaś?
- Chciałam się dowiedzieć, dlaczego to słynny Sherlock Ash w takiej sytuacji chce się poddać i zostawić sprawę własnemu losowi.
- A niby co miałbym zrobić? - spytał Ash.
- Walczyć! Pomścić swoją krzywdę! Wyrównać rachunki! - zawołała bojowym tonem Macy - Przecież nie możesz im tego tak po prostu darować!
- A niby dlaczego nie? - spytał ironicznie Ash - Mam walczyć, żeby zrobić z siebie jeszcze większego idiotę?
- Mówisz tak, bo jesteś zły - powiedziałam - Założę się jednak, że jak ochłoniesz, to sam zrozumiesz, iż nie możesz tego tak zostawić.
- Doprawdy? Naprawdę tak sądzisz? - rzucił gniewnie Ash - A ja jakoś nie. Bo po co ja mam niby interweniować? Co mnie w końcu cała ta sprawa obchodzi?


- Ciebie może nie obchodzi, ale nas i owszem - dało się słyszeć kolejny głos, który dobiegł nas nie wiadomo skąd.
Rozejrzeliśmy się dookoła, ale nikogo nie zauważyliśmy. Przez chwilę myśleliśmy, że może nam się przesłyszało, lecz zaraz potem zeskoczył przed nas jakiś kształt, a zaraz potem kolejny. Bez trudu rozpoznaliśmy te osoby.
- Jessie! Meowth! - zawołałam.
- Czego tu chcecie?! - spytała gniewnie Macy.
- Spokojnie, nie przyszliśmy tu kraść - odpowiedział Meowth, robiąc przy tym łapami znak, że nie ma złych zamiarów.
- Chcemy cię prosić o pomoc, głąbie - powiedziała Jessie do Asha.
Widać nawet w takich sytuacjach nie umiała mówić innym sposobem niż właśnie takim.
- O jaką pomoc? - spytał Ash.
- Czytałeś gazetę?
- Czytałem. No i co?
- No i to, że jesteś odpowiedzialny za to nieszczęście, jakie spotkało naszego kumpla - powiedział Meowth - Masz więc moralny obowiązek nam pomóc.
- Że niby co? Moralny obowiązek? - prychnął z kpiną Ash - Wy mi tu będziecie mówić o moralności? Odkąd tylko was znam, to próbujecie mnie okraść i przy okazji okradacie innych ludzi z ich Pokemonów. Wy będziecie więc mówić o moralnym obowiązku?
Jessie kipiała ze złości i chciała już coś powiedzieć, jednak Meowth ją powstrzymał. Westchnął ponuro i powiedział:
- Słuchaj... Wiem doskonale, że nie masz powodu, aby nam pomagać ani nam ufać, ale pamiętaj o tym, iż nigdy nie chcieliśmy cię zabić. Nigdy, w przeciwieństwie do innych. Nie jesteśmy twoimi wrogami. Dlaczego więc nie możemy choć chwilowo zostać sojusznikami? Przecież to nie pierwszy raz, kiedy łączymy swoje siły.
- To prawda... Nie pierwszy raz - potwierdził Ash - Ale czego wy ode mnie oczekujecie? Kiedy spotkaliśmy się niedawno w Kalos, przywieźliście ze sobą Cleo, która o mały włos mnie nie zabiła.
- Wiem, ale kibicowaliśmy ci, kiedy z nią walczyłeś.
- Jakże to miło z waszej strony.
Meowth i Jessie widzieli, że są w kiepskiej sytuacji, więc próbowali jakoś ją ratować.
- Nie znasz Jessiebelle - powiedział Meowth - Nie wiesz nawet, co to za wariatka i do czego jest zdolna. Ona zniszczy Jamesa. Będzie przez nią cierpiał przez całe życie, które nawiasem mówiąc nie potrwa długo, bo przy tej wariatce nie pożyje długo.
- Chcesz mieć go na sumieniu? - dodała Jessie - Przecież Sherlock Ash to detektyw, który pomaga każdemu w potrzebie.
- To prawda - poparła ją nagle Macy - Sherlock Ash, którego znam i którego tak podziwiam nigdy nie pozwoliłby na to, aby biedny człowiek cierpiał katusze z jakąś jędzą wymuszoną mu na żonę. I przy okazji ten Ash, którego uwielbiam i którego fanklub założyłam nie mógłby tak po prostu się poddać, a gdyby ktoś go oszukał, to by go surowo ukarał i nie pozwoliłby mu siedzieć bezkarnie i czerpać zyski z tego oszustwa.
- Jak raz się z nią zgadzam - powiedziałam - Ash, kochanie... Jesteś w końcu Sherlock Ash genialny detektyw. Nie możesz bezczynnie siedzieć, kiedy Jessiebelle próbuje zmusić Jamesa do ślubu. Nawet jeśli Zespół R to nasi przeciwnicy i chcą nas okraść, to jednak nie możemy ich zostawić samych z tym problemem. W końcu pomogli nam pokonać Giovanniego i nigdy nie byli nam wrogami. Niejeden raz wyciągali do nas pomocną dłoń.
- Tak, kiedy mieli z tego własne korzyści - rzucił Ash.
- To bez znaczenia. James jest w niebezpieczeństwie i nie możemy go zostawić samego.
- Masz rację - powiedział Ash, masując sobie lekko podbródek - Tak, muszę mu pomóc. To kwestia męskiej solidarności. A poza tym Macy też ma rację. To też chodzi o mój honor. Jessiebelle i Jessica Oleson muszą się dowiedzieć, że nie można mnie bezkarnie oszukiwać.
Po tych słowach Ash przeładował ponownie broń, a Pikachu ustawił znowu puszki na kamieniach. Następnie jego trener strzelił do każdej z nich, bez trudu trafiając wszystkie.
- No, masz celne oko - powiedział Meowth zadowolonym tonem - A więc pomożesz nam?
- Za to, co mi ostatnio zrobiliście nie powinienem wam pomagać, ale cóż... Serena i Macy mają rację. Nie mogę siedzieć bezczynnie, kiedy coś takiego ma miejsce. Poza tym wiem, że prędzej czy później bym miał żal do samego siebie za to, że stałem bezczynnie, gdy Jessiebelle zmusi do ślubu Jamesa. Dziś byłem naprawdę wściekły na was, na tę nędzną oszustkę i jej przyjaciółkę i było mi obojętne, co się będzie dalej działo... Ale wiem, że w końcu bym musiał wziąć się do dzieła. Nie dziś, to jutro lub pojutrze bym to zrozumiał, ale wtedy mogłoby być za późno.
- Dobrze więc, że się zreflektowałeś na czas - rzucił Meowth - Ale co robimy, głąbie... Znaczy Ash? Co mamy robić?
- Właśnie! Rozkazuj nam! Pójdziemy za tobą choćby w ogień, jeśli tylko będzie trzeba, ale musimy ocalić Jamesa! - zawołała Jessie - Nie mogę pozwolić, aby ta jędza go poślubiła! Przecież ja go ko... ko...
- Że co? Może mi powiesz, że go kochasz? - miauknął złośliwie jej kumpel - Przecież ty ciągle się niego drzesz i kpisz z niego.
- Ty także sobie urządzasz z niego kpiny, a jednak dałbyś się za niego posiekać - mruknęła złośliwie Jessie - A co do tego, co ja do niego czuję, to... To nie ma to teraz znaczenia. Muszę go uratować i jestem gotowa...
- Skoczyć w ogień, tak, to już słyszeliśmy - zachichotał Meowth, ale szybko spoważniał - Ale prawdę mówiąc ja także jestem na to gotów. W końcu to mój kumpel. Nawet jeśli jest najmniej inteligentny z nas, to jednak kumpel. Musimy mu pomóc.
- Miło mi to słyszeć - powiedziałam z uśmiechem - I naprawdę oboje jesteście gotowi pójść za nami w ogień, jeśli będzie trzeba?
- Nawet do samego piekła, żeby tylko ocalić go od piekła, w którym on się może znaleźć - rzekł Meowth.
Ash odzyskał już całkowicie dobry humor, bo zaśmiał się i rzekł:
- To piękne, ale myślę, że obejdzie się tu bez skakania w ogień i bez wędrówki do piekła. Coś mi właśnie przyszło do głowy, ale będzie mi miło, jeśli wszyscy mi w tym pomożecie.
Ja, Macy, Pikachu, Jessie i Meowth stanęliśmy przed nim oczekując na jego rozkazy. Czuliśmy zachwyt widząc, jak po dłuższej chwili załamki znowu wraca do nas nasz stary, dobry Sherlock Ash.

***


Ponieważ do ślubu Jamesa mieliśmy jeszcze trochę czasu, dlatego też mieliśmy możliwość przygotować się do akcji ratunkowej. Wiedzieliśmy doskonale, że nie będzie łatwo, co jednak wcale nas nie zniechęcało, bo w końcu nie pierwszy raz przychodziło nam się zmierzyć z naprawdę trudnymi wyzwaniami. Ostatecznie przecież czym było ratowanie Jamesa od ślubu z Jessiebelle w porównaniu z walką z Giovannim czy Malamarem albo też z pokonaniem Widma? W porównaniu z tamtymi misjami uwolnienie Jamesa wydawało się być dziecinnie proste.
Jak już mówiłam, mieliśmy trochę czasu, dlatego też mogłam zająć się również sprawą May, która także bardzo mnie zaintrygowała. Byłam bardzo ciekawa, czy pogodziła się ona z Garym, choć coś mi mówiło, że raczej nie. Chciałam więc ich pogodzić, a przy okazji dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego rzekomej zdrady młodego Oaka, w którą jakoś nie chciało mi się wierzyć.
Kiedy więc Ash przedstawił nam swój plan działania, a my wszyscy wyraziliśmy na niego zgodę, to rozeszliśmy się, aby potem w odpowiednim momencie wkroczyć do akcji, ja natomiast poszłam do Centrum Pokemon, aby porozmawiać z May. Miałam nadzieję, że tym razem ją zastanę i na całe szczęście tak się stało, ponieważ panna Hameron była w swoim pokoju, choć wyraźnie jej humor nie należał do najlepszych. Siedziała ona na swoim łóżku i patrzyła bez celu w ścianę.
- Cześć, May - powiedziałam przyjaźnie.
- Zostaw mnie! Idź sobie! - syknęła gniewnie dziewczyna.
Ja jednak nie zamierzałam tego robić. Bez słowa weszłam do środka, zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam wygodnie obok May, także zaczynając wpatrywać się w ścianę.
- Powiedziałam, żebyś sobie poszła - rzuciła panna Hameron, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem.
- Ale ja powiedziałam „Cześć, May“ i nie otrzymałam odpowiedzi - odcięłam się jej.
- Cześć, Serena - mruknęła May i wreszcie spojrzała na mnie - To jak? Jesteś teraz zadowolona? Pójdziesz już sobie?
- Nie, ponieważ chcę z tobą porozmawiać o Garym.
- A o czym chcesz rozmawiać? Zapewniał mnie, ten drań jeden, że z Giselle to już przeszłość, a potem co? Najzwyczajniej w świecie całował się z nią na ulicy.
- Gwoli ścisłości, to ja słyszałam, że to ona całowała jego.
- I co z tego? Widzisz jakąś różnicę?
- Owszem... Widzę i to całkiem sporą. Bardzo mi to przypomina moją przygodę z intrygą Miette, aby rozdzielić mnie z Ashem. Ona też raz go pocałowała w taki sposób, żebym to widziała, lecz żeby on nie widział mnie stojącej za nim.
- I jaki z tego wniosek?
- Taki, że kobiety wyraźnie przez lata stosują te same, wypróbowane sztuczki, aby pozbyć się swoich rywalek i sądzę, że padłaś ofiarą właśnie jednej z takich sztuczek.
May popatrzyła na mnie z uwagą i spytała:
- Naprawdę tak sądzisz?
- Tak, właśnie tak uważam - odpowiedziałam jej - A ty nie?
- Uważałabym tak samo, gdyby nie dowody mówiące mi coś wręcz przeciwnego.
- A jakie to dowody?
- Chcesz wiedzieć? Proszę bardzo. Zaraz ci pokażę.
To mówiąc May wstała z łóżka, podeszła do swojego plecaka, wyjęła coś z niego i podała mi.
- Proszę, sama zobacz. To chyba mówi samo za siebie.
Wzięłam do ręki podaną mi rzecz i zauważyłam, że jest to brązowa koperta. Otworzyłam ją, po czym zerknęłam do jej wnętrza. W środku było kilka zdjęć.
- O! To zdjęcie dostałam jako pierwsze - powiedziała May, stając przy mnie i pokazując palcem na fotografię, która to ukazała Gary’ego z Giselle obejmujących się czule.
- Ale tu Gary wygląda jakiś taki... Jakby młodszy - zauważyłam.
- Bo to zdjęcie sprzed paru lat. Tak w każdym razie mówił mi Gary, a ja nie mam powodów, żeby mu nie wierzyć. Znaczy nie miałam do tej pory, bo teraz...
- Kiedy dostałaś to zdjęcie?
- Kilka dni temu. Ktoś mi je podrzucił w tej oto kopercie. Zostawił je w szparze pod moimi drzwiami. Początkowo zlekceważyłam to, ponieważ uwierzyłam Gary’emu, że to tylko i wyłącznie przeszłość, która się nie liczy. Ale jak widać stara miłość nie rdzewieje.
- Jaka tam miłość? Czy ty myślisz, że on ją kochał? Po prostu był nią zauroczony i tyle.
- A ty skąd to niby wiesz? Gary ci mówił? Ja bym uważała na to, co on mówi. Zresztą zobacz sobie pozostałe zdjęcia, a dowiesz się, co mam na myśli.


Zrobiłam tak, jak mi powiedziała i zobaczyłam, że na zdjęciach jest Gary, ale wyglądający kropka w kropkę tak, jak obecnie. Obejmował się on z Giselle i całował z nią. Zdjęcia musiał im zrobić ktoś z ukrycia, ponieważ osoby na fotografii były widoczne, lecz z pewnej odległości, także widać było ich całe postacie, a nie tylko część postaci, jak to zazwyczaj bywa w zdjęciach robionych z bliska.
- Wiesz... To może być tylko fotomontaż - zauważyłam.
- Gary też tak mówił i na początku mu uwierzyłam - odpowiedziała mi May - Z trudem, bo z trudem, ale jakoś mu uwierzyłam. Ale potem dostałam ostatnie zdjęcie i to już przelało czarę goryczy.
To mówiąc May wyjęła zdjęcie z kieszonki swoich getrów i podała mi je. Zdjęcie było nieco pogniecione - widać May musiała się na nim nieco ze złości poznęcać, ale i tak postacie można było łatwo poznać.
- No... To już rzeczywiście poważniejsza sprawa.
Na zdjęciu widniała Giselle cała naga siedząca na kolanach chłopaka, również nagiego. Tym chłopakiem był Gary Oak. Oboje siedzieli bokiem do aparatu, a twarz Gary’ego była widoczna jedynie z profilu, ale było widać wyraźnie, że to on. Nie ma co, takiego czegoś się nie spodziewałam.
- Wiesz... To także może być fotomontaż.
- Doprawdy? - prychnęła May z kpiną - A czy to, że tego samego dnia, kiedy dostałam to zdjęcie Gary całował się na ulicy z Giselle, to też niby był fotomontaż?
- May... To wszystko nie musi być takie, na jakie wygląda.
- Bronisz go, Sereno?
- Nikogo nie bronię, ale po prostu... Ja nie wiem, czy to naprawdę musi być takie, na jakie wygląda. Pamiętaj, że pozory mylą.
- Pozory mylą... Oczywiście - westchnęła May załamanym głosem - Co ty opowiadasz? To mówi samo za siebie.
- Owszem, ale... Pożyczysz mi te zdjęcia?
- A bierz je sobie. Mnie one na nic.
- Dzięki. Chciałabym coś sprawdzić, bo coś mnie w tych zdjęciach niepokoi.
- Mnie niepokoi to, że w ogóle one powstały.
Chwilę później ktoś zapukał do drzwi, a następnie do pokoju wszedł Drew. Od razu go poznałam, choć widziałam go tylko raz i to parę dni temu.
- Hej, May! Jesteś już gotowa? Masz dzisiaj spotkanie z burmistrzem. Pamiętasz?
May pokiwała lekko głową i otarła powoli łzy.
- Tak, pamiętam o tym. Spokojnie, nie zapomniałam o tym. Możemy iść, Drew.
Chłopak uśmiechnął się lekko i spojrzał na mnie.
- O! Widzę, że masz gościa. Miło mi poznać, Drew jestem.
- Serena - odpowiedziałam mu i uśmiechnęłam się przyjaźnie.
- Widzę, że oglądacie jakieś zdjęcia. Może przeszkadzam?
Zaśmiałam się nerwowo i schowałam szybko zdjęcia do koperty.
- Nie, wcale. Ja właśnie wychodziłam. Nie będę przeszkadzać. A tak z ciekawości, May, to w jakim celu się spotykasz z burmistrzem?
- Urządza on bal z charytatywny na rzecz dzieci z domu dziecka i ja mam mu zadbać o zorganizowanie przyjęcia w najlepszy sposób - odparła May z lekkim uśmiechem.
- Ach, no tak, przecież jesteś słynną organizatorką imprez, kochana - odpowiedziałam jej wesoło i nagle mnie coś tknęło - Hej! To dlatego tutaj przyjechałaś z Hoenn na dzień przed powrotem moim i Asha z Kalos! To nie tęsknota cię tu sprowadziła, ale sprawy zawodowe.
May zachichotała delikatnie.
- Raczej jedno i drugie, kochana. A przy okazji... Czy dostaliście już z Ashem zaproszenia?
- Tak, ledwie powróciliśmy, a burmistrz je nam przysłał. Ale ani ja, ani Ash nie mieliśmy pojęcia, że to właśnie ty organizujesz tę zabawę.
- Ja nie organizuję, tylko dbam o jego organizację. Rozstawiam ludzi, dbam o atrakcje na zabawę i o to, jakie będą przekąski itd. Wiesz, w świetle ostatnich wydarzeń to nawet dobrze, że mam takie zajęcie, bo inaczej bym zwariowała z rozpaczy.
- Spokojnie, May. Wszystko będzie dobrze - powiedział Drew bardzo pocieszającym tonem - Ale już chodźmy, burmistrz czeka.
- Racja, nie każmy mu czekać - odpowiedziała mu May i uśmiechnęła się lekko - Mam nadzieję, że przyjedziecie na ten bal.
- Wiesz, że Ash nie specjalnie lubi takie snobistyczne imprezki, zaś ja podzielam jego zdanie w tej sprawie... Ale skoro burmistrz nas zaprasza, a my go bardzo lubimy i szanujemy, to cóż... Zjawimy się na pewno.
- Doskonale. To do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Pożegnałyśmy się, a następnie każda z nas ruszyła w kierunku swoich spraw, aby się nimi zająć.

***


Wkrótce potem odbył się bal dobroczynny w ratuszu. Ash niezbyt palił się do przybycia na tę uroczystość, którą w rozmowie ze mną nazwał wręcz snobistyczną szopką.
- Bo sama powiedz, Sereno, czy to wszystko to nie jest tylko jedna wielka pokazówka? Moja mama mówi (i ja się z nią całkowicie zgadzam w tej sprawie), że przecież taki bal kosztuje o wiele więcej niż suma, którą zbiorą na cele charytatywne. Sama pomyśl tylko, ile kosztuje biżuteria czy specjalne stroje do tańca? Ile dzieci z domu dziecka dostałoby za tę sumę ubrania czy choćby parę butów? Ale zanim takie biedne dziecko dostanie parę butów, to nasz pan burmistrz wyda na bal tyle kasy, że można by za nie kupić cały sklep obuwniczy.
- Trudno mi zaprzeczyć - odpowiedziałam smutno Ashowi, doskonale wiedząc, że on i jego mama mają rację - No, ale co poradzisz? Świat kocha takie snobistyczne szopki, jak je raczyłeś nazwać.
- To tylko dowodzi, że świat naprawdę bardzo nisko upadł. A ja w tym świecie snobów mam niby brylować? Jakoś niezbyt mi się chce to robić. Ale mimo wszystko zrobię to, bo lubię naszego pana burmistrza i nie chcę robić mu przykrości. Poza tym liczę na to, że na balu zjawią się rodzice Jamesa. Z największą chęcią zobaczę ich miny, kiedy mnie dostrzegą pośród członków najwyższej elity.
Uśmiechnęłam się delikatnie, bo również bardzo pragnęłam dostrzec taki właśnie widok. Ostatecznie uraziło mnie zachowanie rodziców Jamesa i ich określenie, że nie pasujemy do nich, do ich sfery. Ależ się zdziwią, gdy tylko zobaczą mnie i Asha pośród samych szych. O ile oczywiście zjawią się na tym balu, na co oboje z moim ukochanym mieliśmy ogromną nadzieję. Satysfakcja z tego powodu byłaby po prostu niesamowicie wielka i warta była wynudzenia się na snobistycznej szopce, jaka nam się szykowała.
Tak więc poszliśmy na bal, podobnie jak pozostali członkowie naszej drużyny. W końcu kompania Sherlocka Asha była znana jako pogromcy Giovanniego i organizacji Rocket, a więc wszyscy byli obecnie zaliczani do śmietanki towarzyskiej i każde z nich zostało zaproszone na bal, z którego zaproszenia skorzystali i każdy dał tyle, ile tylko mógł dać, aby wspomóc cele charytatywne. Najwięcej daliśmy ja i Ash, żeby chociaż trochę ta cała szopka opłaciła się potrzebującym.
Na balu zjawiła się także May jako organizatorka imprezy, z wielką przyjemnością doglądająca tego, czy wszyscy goście są zadowoleni z tego, co ma miejsce na tej zabawie. Towarzyszył jej Drew bardzo zachwycony tym, iż może towarzyszyć dziewczynie, która wyraźnie podobała mu się, co dostrzegłam bez większego trudu. Każdy jego gest i ruch, a także słowo mówiło mi to tak wyraźnie, jak wyraźnie mówiły o miłości Asha do mnie jego słowa, ruchy, gesty i w ogóle całe zachowanie. Sama May chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, że Drew wyraźnie smali do niej cholewki, czy też może (co było bardziej prawdopodobne) udawała, że tego nie dostrzega. Nie wiedziałam, ponieważ nie umiałam jakoś zapytać o to May, a ona sama nie paliła się do rozmowy na ten temat. Z moich obserwacji zaś wynikało, że panna Hameron wolała udawać, iż nie widzi wcale zalotów Drew i unikała wszelkich rozmów z nim na temat uczuć do wiadomo jakiej osoby. Tańczyła z nim tylko, rozmawiała na wiele innych tematów (głównie zabawnych), piła kilka kieliszków szampana jeden po drugim i trochę zagadywała mnie, uśmiechając się, choć w jej śmiechu było więcej bólu niż radości.
Gary Oak także zjawił się na balu, oczywiście wraz ze swoim jakże słynnym dziadkiem. Obaj nie byli specjalnie zadowoleni z obecnością tutaj. Profesor dlatego, że w ogóle nie lubił wszelkiego rodzaju bali, a już na pewno nie takich, z kolei Gary był wściekły widząc, jak May tańczy sobie wesoło z Drew. Być może się mylę, ale odniosłam wrażenie, że dziewczyna robiła to wszystko celowo, aby jej ex widział, jak dobrze ona się bawi i czuł z tego powodu zazdrość. Mogłam oczywiście się mylić, lecz coś mi mówiło, iż mam rację w tej sprawie.
- No proszę... Ty także tutaj? - spytała Giselle, podchodząc do Asha i mnie.
Miała ona na sobie zieloną sukienkę z dużym dekoltem i sięgającą jej zaledwie do połowy ud. W dłoni trzymała kieliszek szampana, a przy okazji wyglądała na mocno rozbawioną.


- A tak, jestem tutaj i moja dziewczyna także - odpowiedział jej nieco ironicznie Ash - A co w tym niby takiego dziwnego?
- W sumie nic... Po prostu nie sądziłam, że lubisz takie przyjęcia.
- Czy lubię, to ja nie jestem pewien, ale tak czy inaczej, kiedy mnie zapraszają, to nie zamierzam odrzucać zaproszenia.
Giselle pokiwała głową ze zrozumienia i odpowiedziała mu:
- Wiesz... Widziałam właśnie w tłumie Jessicę Oleson. Pewnie bardzo się zdziwi, gdy was zobaczy... Was, detektywów, których sama wynajęła do pomocy w sprawie tego jej naszyjnika. A propos... Znaleźliście go może?
- Jeszcze nie, ale to tylko kwestia czasu, kiedy to zrobimy - odparł z dumą Ash.
- Pika-pika-chu! - poparł go stojący obok niego Pikachu.
- A ty w ogóle skąd znasz Jessicę Oleson? - spytałam.
- Jak to, skąd? - zdziwiła się Giselle - Przecież to moja dobra kumpela.
- Podobnie jak Jessiebelle?
- Tak, a co? Coś ci nie pasuje?
- Nie... Tak się tylko pytam.
- Pytasz się... Niech ci będzie. A więc mówicie, że nie znaleźliście tego naszyjnika?
- Póki co nie, ale jak powiedziałem wcześniej, to tylko kwestia czasu - odparł na to Ash.
Giselle pokiwała delikatnie głową i powiedziała:
- Mam wielką nadzieję, że wam się uda. Ale przecież wam się zawsze wszystko udaje, nie może być inaczej, mam rację?
- A żebyś wiedziała - odparłam na to ironicznie.
- Skoro tak, to mam także nadzieję, że uda ci się kiedyś, Ash, dać mi satysfakcję za nasze ostatnie starcie, gdy cię zlekceważyłam i zapłaciłam za to przegraną. Pamiętasz to wydarzenie?
- Pamiętam, choć miało to wszystko miejsce dawno temu i dziwi mnie, że chcesz za tamtą bitwę brać satysfakcję - stwierdził Ash.
- Chcę ją brać, bo źle się czuję z tym, że z tobą przegrałam i chcę to naprawić - wyjaśniła mu Giselle.
- No dobrze, pogadamy o tym jeszcze - rzekł jej mój luby - A na razie bawmy się wszyscy dobrze i nie mówmy o walkach.
Giselle lekko pokiwała głową na znak zgody, a my odeszliśmy w swoją stronę, rozglądając się dookoła. Ciekawiło nas, czy dostrzeżemy gdzieś w tym wielkim tłumie także rodziców Jamesa, ale zamiast nich dostrzegliśmy spochmurniałą Alexę w niebieskiej sukni. Podeszliśmy do niej.
- Jak się miewa przyszła mamusia? - spytał wesoło Ash.
Jeśli chciał ją w ten sposób rozbawić, to zdecydowanie mu się to nie udało, gdyż kobieta spojrzała na niego groźnie i powiedziała:
- Przypomnij mi o tym jeszcze raz, a zrobię ci krzywdę.
- Coś ty taka podminowana? - zdziwił się Ash - Powiedziałem coś nie tak?
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Przypomniałeś mi o czym, o czym nie chcę myśleć - wyjaśniła Alexa już nieco spokojniejszym tonem - Wybacz mi, nie powinnam tak do ciebie mówić, ale naprawdę jakoś nie mam nastroju do takich rozmów.
- Nie cieszysz się, że zostaniesz matką? - spytałam.
- Jak widzisz, nie skaczę z radości - rzuciła Alexa.
- Widzę właśnie, ale powiedz mi lepiej, dlaczego jesteś taka ponura z powodu swojej ciąży?
- Bo nie mam powodu, aby się z tego powodu cieszyć. Wiem, Sereno... Ja dobrze wiem, że mogę ci się wydawać ostatnią świnią, ale uwierz mi... Ja mam swoje powody, aby nie radować się z tego powodu.
- Dlaczego?
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Ponieważ nie mam miłych wspomnień związanych ze związkami - odpowiedziała ponuro dziennikarka, głaszcząc siedzącego jej na ramieniu Helioptile’a - Jakieś parę lat temu byłam bardzo zakochana w takim jednym draniu, a on co? Nie dość, że mi zawrócił w głowie, to jak tylko zaczęłam coś mówić o ślubie, rzucił mi: „Bardzo cię lubię, ale nie poślubię“. No i tyle go widziałam. Ja zaś zostałam ze złamanym sercem i obiecałam sobie, że więcej się nie zakocham.
- A jednak zakochałaś się - powiedziałam z uśmiechem.
- Tak i dużo mi z tego przyjdzie - rzuciła gniewnie Alexa - Bo na co ty niby liczysz? Że on ze mną zostanie na zawsze? I będziemy sobie żyli razem długo i szczęśliwie?
- Alexa... On cię kocha.
- Tak? A skąd to niby wiesz? Bo ci to powiedział?
- Nie musiał. Ja widzę to wyraźnie. Poza tym cieszy się, że zostanie ojcem.
- Teraz się cieszy, ale potem już nie będzie się cieszył. Ja ich znam, tych facetów z Kalos. Francuska krew, francuski temperament i francuskie zamiłowanie do bab! Rene nie jest wcale lepszy!
- Skąd wiesz? Musisz wrzucać wszystkich do jednego worka?
- Może i źle robię... Ale nie mam jakoś zaufania do takich facetów.
- Doprawdy? - spytałam sarkastycznie - To po co z nim sypiałaś?
Alexa spojrzała na mnie groźnie.
- Bo mam do niego wielką słabość, ale nie obiecywałam mu niczego. Ani ślubu, ani rodziny, ani tym bardziej dzieci. On również mi niczego nie obiecywał i niech tak zostanie. Od obietnic się zaczyna, a potem kończy się na złamanym sercu. Weź zobacz May. Widziałaś, jak chodziła struta ostatnie kilka dni? A wszystko przez faceta i jego obietnice. Oni zawsze tak mają. Najpierw obiecują, a potem zdradzają i porzucają. Podła rasa i jaka skora do zdrady. Bez urazy, Ash.
- Ja się nie uraziłem - powiedział Ash, lekko się uśmiechając.
Widać cała ta przemowa go nieźle ubawiła, podobnie zresztą jak i jego wiernego Pikachu.
- A więc uważasz, że faceci skorzy do zdrady? - spytałam.
- A tak... Bardziej niż kobiety - pokiwała głową Alexa.
- Doprawdy? A przypomnij mi... Z kim niby zdradzają swoje ukochane faceci? Z Marsjanami? Czy może z innymi babami, które mają gdzieś to, że facet jest w związku z inną?
Alexa popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się lekko.
- Masz rację, gadam głupoty. Jestem w trzecim tygodniu ciąży, a już mam huśtawki nastrojów. Wolę nie myśleć, co będzie dalej.
- A ja bym pomyślała o tym na twoim miejscu - powiedziałam - Czy chcesz wychowywać swoje dziecko sama? A może oddać je do adopcji? A może planujesz...
- Nawet tak nie mów! Owszem, ja jestem nowoczesna i jestem także zdania, że to wyjście ostateczne uzasadnione w takich sytuacjach jak bieda czy bardzo ciężka choroba zagrażająca życiu matce dziecka. Jestem pod tym względem bardzo tolerancyjna, ale nie uważam też, aby należało robić coś takiego dla kaprysu, bo mamusi nagle nie chce się mieć dziecka i już. Ale też jestem ostatnią osobą, która by kogoś za to potępiła. Uwierz mi, jako dziennikarka widziałam już niejedno, także i takie przypadki, o jakich teraz mówimy, więc nauczyłam się nie potępiać bez poznania motywów oraz ich okoliczności.
- Tak? A Rene jakoś z miejsca potępiłaś?
- Nie potępiłam, tylko oceniam go racjonalnie. Teraz on się cieszy, ale potem będzie robił problemy i wmawiał mi, że go złapałam na dziecko.
- Widać kiepsko go znasz, skoro tak uważasz.
- Być może... Czas pokaże, że miałam rację.
Po tych słowach Alexa odeszła, a do nas podeszli Cindy i Josh.


- Znowu miała swoje humorki? - spytała Cindy.
- Jak to kobieta w ciąży - odpowiedziałam tonem znawczyni, chociaż wcale nic o tym nie wiedziałam.
- Tak... Jak miałam urodzić Taylor, to mi nieźle odbijało, więc wiem, co ona może czuć.
- Spokojnie, jestem pewien, że jej przejdzie - stwierdził Josh - A jak na razie, synku, to nie wiem, czy wiesz, ale rodzice tego waszego przyjaciela Jamesa zaprosili Cindy na jego ślub.
- Poważnie? - uśmiechnęłam się - Ash to przewidywał.
- W końcu jesteś redaktorką naczelną gazety „Kanto Express“. To coś w rodzaju elity - powiedział Ash - Poza tym z pewnością ci państwo będą chcieli mieć prasę po swojej stronie.
- Dokładnie tak - pokiwała głową Cindy - I możesz być pewien tego, że potem zrobimy tak, jak proponujesz. Wkręcę was na tę zabawę jako swoich pomocników i po sprawie.
- A wtedy zacznie się zadyma - zachichotał Josh - Pewnie nie możecie się tego doczekać.
- A żebyś wiedział - dodał Ash, a jego Pikachu zapiszczał bojowo.
Nagle z tłumu wyszli niespodziewanie rodzice Jamesa. Chcieli oni czegoś od Cindy, ale na nasz widok zamarli. Poczułam wówczas, że warto było czekać na tę chwilę, bo była ona po prostu rewelacyjna. Oboje zbierali szczęki z podłogi widząc Asha w galowym stroju, ze szpadą u boku i trzema odznaczeniami u piersi. To musiał być dla nich naprawdę niezły szok.
- Co ty tutaj robisz, młodzieńcze? - spytała zdumiona matka Jamesa.
- Zostałem tutaj zaproszony, więc jestem - odpowiedział jej Ash takim tonem, jakby to najoczywistsza rzecz na świecie.
- To syn mojego narzeczonego, Josha Ketchuma - wyjaśniła Cindy - Do tego nie tylko słynny detektyw, ale i Mistrz Pokemonów.
- Mistrz Pokemonów? - zdziwili się oboje rodzice Jamesa.
- Proszę uprzejmie nam wybaczyć, nie wiedzieliśmy tego - rzekł po chwili ojciec naszego znajomego - Nie interesujemy się zbytnio polityką ani sportem, więc nie wiemy, kto jest Mistrzem Pokemonów, a kto nie. A więc pan jest Mistrzem? W tak młodym wieku? To dla mnie bardzo, ale to bardzo zaskakujące. Jak pan osiągnął ten tytuł?
- Poświęceniem i ciężką pracą - rzuciłam ironicznie.
Ash potwierdził moje słowa, podobnie jak i Pikachu.
- No cóż... Mam więc nadzieję, że się państwo nie gniewają na nas za tamto - rzekła przymilającym się głosem matka Jamesa - Wtedy jeszcze nie mieliśmy pojęcia, jak ważne osobistości nas zaszczycają. Czy wobec tego możemy zrekompensować państwu tamten naprawdę nieprzyjemny incydent zapraszając was na wesele naszego syna?
- To będzie dla nas zaszczyt - rzekł Ash, lekko się kłaniając.
- Doskonale. A więc czujcie się zaproszeni... Oboje.
Następnie rodzice Jamesa odciągnęli Cindy, aby omówić z nią kilka kwestii.
- Jest jeszcze lepiej niż myślałem - rzekł zadowolony Ash - Cindy już nie musi nas jakoś wkręcać na imprezę. Wejdziemy na nią i to jeszcze z ich błogosławieństwem.
- Błogosławieństwem?
- Dokładnie tak. Jakby nie patrzeć, to przecież oni sami nas do siebie zapraszają. Można by powiedzieć, że owce zapraszają wilki do swego stada.
- I to my niby mamy być tymi wilkami?
- Dokładnie tak.
- A oni niby owcami? Wybacz, ale jakoś oni mi wcale nie wyglądają na owieczki.
- Nie szkodzi... Jak im zafundujemy naszą akcję, to wręcz zbaranieją ze zdziwienia.
Oboje parsknęliśmy śmiechem, a Pikachu zaraz do nas dołączył.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...