Sekret Palermo cz. V
Zgodnie z zapowiedzią zaczęliśmy sobie spacerować ulicami miasta, rozmawiając na różne tematy. Choć w sumie słowo „różne“ chyba nie jest tutaj zbyt adekwatne, ponieważ praktycznie ciągle zmierzaliśmy do tematu szantażowania Palermo. Jakkolwiek próbowaliśmy rozmawiać o czymś, co nie jest związane ze śledztwem, to w końcu i tak zaczęliśmy mówić o tym samym.
- Uważam, że nie mamy co wysuwać żadnych wniosków, dopóki nie posiadamy więcej informacji - powiedział Ash - Jak będziemy je posiadać, to będziemy mogli cokolwiek wnioskować.
- A ja mimo wszystko uważam, kochani, że za daleko się posuwacie podejrzewając Francisa Stara - stwierdziła Aria - Ten człowiek jest ostatnią osobą, która mogłaby szantażować Palermo. Poza tym zapominacie chyba, że także jest na tym filmie. Czemu miałby tak ryzykować ujawnieniem tego faktu i ośmieszeniem samego siebie?
- To brzmi sensownie, ale przecież równie dobrze, to może być tylko zasłoną dymną - stwierdził Ash.
- Właśnie - poparłam go - Poza tym mam co do niego złe przeczucia. Zdecydowanie on budzi mój niepokój.
- Sereno, nie można nikogo oskarżać tylko i wyłącznie na podstawie własnego przeczucia - rzekła Aria.
- Zgadzam się, ale trudno mi nie wierzyć w przeczucia Sereny - poparł mnie mój ukochany, masując sobie lekko palcami podbródek - Naprawdę trudno mi je tak po prostu zlekceważyć.
- Nie mówię, że masz je zlekceważyć, ale powinieneś być wobec nich bardziej ostrożny.
- Podobnie jak wobec tego całego Stara - wtrąciłam.
Przez chwilę szliśmy w milczeniu i nic nie mówiliśmy, kiedy nagle usłyszeliśmy, jak ktoś woła Asha po imieniu. Obróciliśmy się w kierunku, skąd dobiegał ten głos i zauważyliśmy, że w naszą stronę biegnie jakiś chłopak w wieku dziesięciu lub też jedenastu lat. Miał ciemno-niebieskie włosy, fioletowe oczy, niewielki nos oraz wielki uśmiech rozciągający mu się od ucha do ucha. Ubrany był w białą koszulkę, niebieskie spodenki i czerwono-białe adidasy, a na głowie miał kolorową czapkę.
- Cześć, Ash! Strasznie się cieszę, że cię spotykam! - zawołał chłopak, podbiegając do nas.
- Cześć - odpowiedział mu Ash, uważnie przypatrując mu się - Czy my się znamy?
- Jak to? Nie pamiętasz mnie? Jestem Randall! Chodziłem kiedyś do przedszkola pani Penelopy! We dwóch pokonaliśmy Zespół R, a później pomogłeś mojemu młodszemu bratu Kendallowi odzyskać jego maskotkę. Pamiętasz mnie teraz?!
Ash uśmiechnął się radośnie, przypominając już sobie chłopaka.
- A niech mnie! Randall! Teraz cię poznaję! Jak miło mi cię znowu widzieć! Widzę, że wyrosłeś od naszego ostatniego spotkania!
- Tak się złożyło. Ty także wyrosłeś. Witaj, Sereno!
- Cześć, Randall - powiedziałam do chłopca z uśmiechem na twarzy - Też się cieszę, że cię widzę.
Chłopak popatrzył mnie z uśmiechem i spojrzał na Arię.
- O! A to wasza przyjaciółka?
- Tak, jestem Ariana. Miło mi cię poznać - powiedziała Pokemonowa Artystka, ściskając dłoń chłopca.
- Ciebie również - odparł wesoło Randall i spojrzał na Asha - Słuchaj, Ash... Dobrze, że cię spotkałem, bo mam do ciebie sprawę.
- Naprawdę? A jaką?
- Widzisz... Od paru miesięcy jestem trenerem Pokemonów.
- O! No proszę! - zawołałam wesoło - Jak ten czas leci.
- He he he... Domyślam się nawet, jakiego Pokemona sobie wybrałeś na startera - zachichotał Ash.
Randall również się uśmiechnął, po czym wyjął pokeball i wypuścił z niego swojego stworka, którym był... uroczo wyglądający Froakie.
- I jak? Tego właśnie Pokemona typowałeś? - spytała wesoło chłopiec.
- Tak, właśnie tego - zaśmiał się Ash - Widzę, że nie zmieniłeś swoich planów względem Pokemonów.
- Tak. Innych też nie zmieniłem - odparł wesoło Randall - I ja właśnie w tej sprawie. Czy pamiętasz, co sobie obiecaliśmy, kiedy się spotkaliśmy za pierwszym razem?
- Tak... Że jak będziesz już trenerem, stoczymy bitwę - uśmiechnął się na to Ash i nagle spoważniał - Tylko widzisz, obecnie jakoś nie palę się tak bardzo do bitew, jak to robiłem kiedyś. Obecnie mam inne zajęcia.
- Słyszałem. Jesteś detektywem i to naprawdę dobrym - odparł wesoło chłopiec - Ale oprócz tego jesteś ponoć także jednym z Ośmiu Mistrzów Strefy Walki. Mam rację?
- A tak, to prawda - potwierdził mój luby, kiwając lekko głową - A skąd masz te informacje?
- Od twojego przyjaciela Damiana. Spotkałem go jakiś czas temu i pokazał mi on Odznakę, którą dostał od ciebie i pomyślałem, że ja bym też chciał mieć taką, a więc skoro obiecaliśmy sobie walkę, to...
- Ash, zrób mu tę przyjemność i powalcz z nim, dobrze? - grzecznie poprosiłam, patrząc na mego ukochanego z uśmiechem na twarzy - Widać, że bardzo mu na tym zależy.
- A poza tym słowa zawsze należy dotrzymać - dodała Aria.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Buneary również coś pisnęła, lekko przy tym podskakując.
- Cóż... W sumie tutaj nie ma za bardzo miejsca do walki... Chociaż... Pamiętam, jak pierwszy raz tutaj trafiłem, to było tutaj takie boisko, gdzie można było trenować. Możemy tam spróbować.
- To świetny pomysł! - zawołał wesoło Randall - To mi się podoba! Idziecie z nami, dziewczyny?
- Ja nie. Ja tam jakoś nie lubię walk. Wolę pochodzić po mieście - powiedziała Aria.
- A to może ja pójdę z tobą, dobrze? - zaproponowałam - Chciałabym przy okazji o czymś z tobą porozmawiać.
- Dobrze, to widzimy się później? - spytał Ash.
- Jasne, skarbie. To, do zobaczenia! - zawołałam z uśmiechem, gdy mój luby pędził już na boisko w towarzystwie Randalla.
Gdy zniknęli nam z oczu, to ja i Aria zaczęłyśmy iść przed siebie i przy okazji odbyłyśmy obie bardzo poważną rozmowę.
- O czym chciałaś ze mną porozmawiać, Sereno? - spytała Aria.
- O tym chłopaku, z którym cię dwa razy widziałam - odparłam z uśmiechem - Nie powiem, jest całkiem przystojny, ale bardzo mnie ciekawi, czy to taka przelotna znajomość, czy raczej coś więcej.
Aria zarumieniła się lekko, przez chwilę nie wiedząc, co też ma mi odpowiedzieć.
- Czyli coś poważniejszego? - zgadywałam z jej milczenia.
- W sumie, to tak - odpowiedziała w końcu artystka - Widzisz... To się zaczęło tak dwa lata temu. Chciałam sobie odpocząć od męczących mnie obowiązków, więc przebrałam się w taki strój, w jakim mnie teraz widzisz i wyszłam sobie na dyskotekę. Tam miałam pecha, że spotkałam kilku kolesi, którzy zaczęli mnie zaczepiać. Nie jestem melepetą i umiem się bronić, ale ich było kilku, a ja sama jedna. I wtedy właśnie zjawił się Claude.
- Claude? Ładne imię.
- On sam jest bardzo ładny - zarumieniła się lekko Aria - No i pomógł mi sprać tych kolesi, a potem oboje uciekliśmy zanim zwinęła nas policja. Mówię ci, to było naprawdę niesamowite przeżycie. Nigdy się tak wcześniej nie czułam.
- Pierwszy raz wiałaś przed policją?
- Nie o to chodzi. Pierwszy raz spotkałam tak miłego faceta, jak on. Claude od razu przypadł mi do gustu.
- Zgaduję, że ty jemu także.
- A i owszem - zaśmiała się Pokemonowa Artystka, lekko skubiąc końcówki swoich włosów - Bardzo mnie polubił i ja jego także. Zaczęliśmy się ze sobą spotykać, najpierw tak, no wiesz... Tak po przyjacielsku, a potem coraz częściej między nami zaczęła się pojawiać chemia i to ogromna. Zanim się obejrzeliśmy, a już wymieniliśmy pierwsze pocałunki.
- Mam wrażenie, że na pocałunkach raczej się nie skończyło, prawda?
Aria parsknęła śmiechem, słysząc moje pytanie.
- Prawda, Sereno. Ale jest tylko jeden mały problem.
- On nie wie, kim jesteś?
- Właśnie. Powiedziałam mu, że jestem asystentką znanej artystki Arii.
- A on w to uwierzył?
- Tak. W końcu wcale nie interesuje go świat mody i sławy, dlatego nie orientuje się, jak wyglądają konkretne Pokemonowe Artystki. Poza tym mój strój, okulary i inne uczesanie zmieniają mnie bardzo mocno.
- To prawda. Często się spotykacie?
- Za każdym razem, gdy tylko jestem w Lumiose, a chyba nie muszę ci mówić, że ostatnio robię wszystko, aby bywać tu jak najczęściej.
- Domyślam się.
- Ale wiesz... On powoli ma dość takich rozłąk, które trwają nawet kilka miesięcy. Prawdę mówiąc, ja również. Próbuje mnie namówić, abym rzuciła pracę dla Arii i znalazła coś na miejscu.
- A czym on się zajmuje?
- Jest taksówkarzem.
- Taksówkarzem? Też dobra fucha. I nieźle płatna.
- Właśnie. Ale cóż... Mówię, że się zastanowię, ale nie mogę przecież mówić mu tego w nieskończoność. I nie mogę wiecznie kłamać, iż Aria i ja to dwie różne osoby.
- Z tego wynika tylko jedna konkluzja. Musisz powiedzieć mu prawdę.
- Nie mogę. Jeśli powiem mu prawdę, stracę go.
- A niby dlaczego?
- A który facet lubi być okłamywany przez swoją ukochaną?
- Jak mu wszystko na spokojnie wyjaśnisz, to na pewno zrozumie.
- A jeśli nie? - Aria zatrzymała się i spojrzała na mnie - A jeśli nie zrozumie i się obrazi na całe życie? To, co wtedy?
- Wtedy okaże się, że nie jest wart twoich uczuć - stwierdziłam ponuro - Ale wątpię, żeby tak było.
- No dobrze, ale nawet, jak mu powiem prawdę, a on to zrozumie, to co dalej, Sereno?
- Nie bardzo rozumiem.
- Co mam potem zrobić? Przecież ja jestem Pokemonową Artystką, a on taksówkarzem... To dwa różne światy.
Spojrzałam na nią ze zdumieniem w oczach. Po kim, jak po kim, ale po niej nigdy nie spodziewałam się usłyszeć takich słów.
- Nie sądziłam, że kiedykolwiek możesz powiedzieć coś takiego, Ario. Myślałam, że nie jesteś snobką przekonaną o wyższości swego pochodzenia i swojej profesji nad jakąkolwiek inną.
Aria zmieszała się lekko i powiedziała przepraszającym tonem:
- Sereno, wybacz, ale ty mnie źle zrozumiałaś. Nie o to mi chodziło.
- A o co?
- O to, że każde z nas jest z innych światów i te światy wykluczają się wzajemnie.
- Nadal nie rozumiem, co masz na myśli.
- Claude to prosty chłopak, mający proste potrzeby i własne zasady. Jest uczciwy i naprawdę dobry. Świat sławy nie jest dla niego. Źle by się w nim czuł.
- Więc ty opuść świat sławy i przejdź do jego świata.
Aria westchnęła smutno.
- Och, gdyby to było takie proste.
- A nie jest?
- No, niestety nie.
Spojrzałam na swoją rozmówczynię zdumiona tym, co ona mówi.
- Co masz na myśli?
- Chodzi o to, że żeby być z nim, musiałabym porzucić świat wielkiej sławy. Jak już wcześniej mówiłam, on do tego świata nie tylko nie pasuje, ale na pewno nie chciałby pasować. Mogłabym jeździć razem z nim na występy i w ogóle, ale czy on by się przy tym cieszył? Znam jego marzenia i ideały. On marzy o spokojnym życiu, z dala od świateł sławy. Prowadzi skromne, ale bardzo spokojne życie. Nie jest bogaty, ale nie jest też biedny. Dużo zarabia, jednak wydaje mało, bo odkłada na przyszłość. Żyje ciesząc się prostymi przyjemnościami takimi jak disco polo, rurki z kremem czy oglądanie tych samych, starych i przepięknych filmów, które nigdy się nie znudzą.
- Bardzo piękne życie.
- Właśnie. A ja jakie wiodę? Wiecznie w ruchu, wiecznie ta cała sława i brak prywatności, wiecznie tylko rozdawanie autografów, gdy ktoś mnie rozpozna... Nie powiem, lubię swoje występy i to bardzo, ale za jaką cenę ja je wykonuję?
- Więc zrezygnuj z tego. Przecież masz taką możliwość.
- Zrezygnować? I co? Przekreślić wszystko, o co tak długo się starałam i o co walczyłam tyle czasu? Co by na to powiedziała Palermo? A moi bliscy? Co oni na to?
- A co ty sama o tym myślisz?
Aria zawahała się, zanim mi odpowiedziała.
- Sama nie wiem. Obawiam się, że póki co nie znam odpowiedzi na to pytanie, Sereno. Tamto życie mnie bardzo kusi, ale jakoś trudno mi jest tak po prostu porzucić to, które wiodę. Poza tym Palermo... Ona tyle wysiłku włożyła w moje szkolenie i wypromowanie mnie.
- Z czego miała potem mnóstwo kasy - rzuciłam ironicznie.
- Nie robiła tego tylko dla kasy.
- Nie mówię, że tylko, ale przecież bezinteresownie również nie.
- Wiem o tym, ale bardzo mi pomogła. Nie mogę jej zawieść. Nie w takiej chwili, gdy ważą się jej losy. Ona bywała często surowa, ale też jej ostrość pozwoliła mi wyostrzyć swoje talenty i stać się tym, kim jestem. To dzięki niej nigdy się nie obijałam na treningach, nigdy nie traciłam nadziei i zawsze parłam naprzód wbrew wszystkim przeciwnościom losu. Wszystko zawdzięczam jej. Nie mogę jej teraz zawieść. Muszę wystąpić na najbliższej Wystawie i wygrać ją. Palermo bardzo na mnie liczy. Ja nie mogę tak po prostu odejść.
- Ja jakoś mogłam.
- I co? Nigdy tego nie żałowałaś?
- Nie, zwłaszcza po tym, co się ze mną stało. Nie dość, że stałam się zawziętą, głupią jędzą, to jeszcze otarłam się o anoreksję i skrzywdziłam swoje Pokemony. Nie, zdecydowanie za tym nie tęsknię.
- Ale czy nie tęsknisz za całą resztą? Za plusami bycia sławną?
- Ja już jestem sławna jako detektyw i to mi wystarcza. Nie muszę być jeszcze Królową Kalos, szpanującą wszędzie swoją urodą, aby potem się zestarzeć i ustąpić miejsca innej gwieździe, która kiedyś podzieli mój los. Bo przecież dobrze wiesz, że tak się twoja kariera skończy. Nie można być całe życie miss. Ale za to można być całe życie detektywem. Poza tym jako detektyw robię coś dobrego dla tego świata. Walczę o to, aby tego zła mniej było na świecie.
- Jako miss... Znaczy Pokemonowa Artystka też robiła coś dobrego na świecie.
- Niby co? Dźgałam innym dziewczynom w oczy swoim pięknem i pięknem swoich Pokemonów, wpędzając ich w kompleksy i ucząc, że tylko powierzchowność jest coś warta?
- Wiesz... Chodziło mi raczej o to, że wiele Pokazów i Wystaw było tak organizowanych, że dochód z nich szedł na cele charytatywne.
- Tak, ale za to wiele innych przynosiło grubą kasę, która szła już do kieszeni Palermo i innych menadżerek, z której to kasy Artystki dostają jakiś tam marny procent.
Arii trudno było temu zaprzeczyć, więc tylko pokiwała smutno głową i powiedziała do mnie:
- A więc co byś mi radziła zrobić, Sereno? Zostawić to wszystko za sobą bez żalu?
- Nie mówię, że ty musisz tak zrobić, ale jak tak postąpiłam i prawdę mówiąc, nigdy tego nie żałowałam.
Aria milczała, pogrążona we własnych myślach.
- Wiesz co? Chodźmy na boisko. Popatrzymy, jak chłopaki sobie radzą - zaproponowałam, chcąc jakoś rozładować napięcie - Poza tym pewnie już skończyli.
- Pewnie tak. Masz rację, chodźmy tam - uśmiechnęła się Aria.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha c.d:
Poszliśmy na boisko, na którym swego czasu ja i Clemont stoczyliśmy ze sobą małą potyczkę niedługo po tym, jak się obaj poznaliśmy. Gdy tylko je zobaczyłem, to przypomniałem sobie, iż miałem z tym miejscem więcej wspomnień. Tutaj również trenowałem z moimi przyjaciółmi przed walką z Violą. W tym samym miejscu Alexa trenowała kiedyś ze mną zwalczanie Podmuchu Wiatru przez Vivillona jej młodszej siostry. To tutaj również swego czasu trenowałem z Sereną przed jednym jej Pokazem. Ach, jak wiele wspomnień wiązało się z tym miejscem. I jak dawno się one odbyły? A czasami czuję, jakby to było wczoraj, gdy to wszystko się wydarzyło.
- Dobrze, jesteśmy na miejscu - powiedziałem, gdy już tam dotarliśmy.
Randall zadowolony zatarł ręce z radości.
- Super. To co? Walczymy? - zapytał.
- Spokojnie, bez pośpiechu - odpowiedziałem z uśmiechem na twarzy -Najpierw musimy ustalić, jakie Pokemony będą walczyć i w jaki sposób.
- Jak to, w jaki? W tradycyjny, oczywiście - odpowiedział mi chłopak - A co do Pokemonów, to ja mam tylko Froakiego, bo jeszcze nie złapałem innych, więc tylko tego wystawię.
- Rozumiem. Ale wiesz, myślałem o tym, abyśmy stoczyli taką, jakby to ująć, niekonwencjonalną walkę.
- To znaczy?
- Widzisz... Skoro to ja jestem Ósmym Mistrzem Strefy Walk i skoro to ja rozdaję Symbol Przyjaźni, to tak sobie myślę, że najlepiej będzie, jeśli będziemy toczyć jakieś starcie, które będą pokazywały więź pomiędzy tobą a twoim Pokemonem.
- A zwykła walka tego nie wykaże?
- Raczej nie bardzo. Tak sobie myślę, że to powinno być coś lepszego. Może to być kilkufazowy pojedynek. Tak! To w sumie byłoby nawet coś!
Randall patrzył na mnie z uwagą, podobnie jak Pikachu i Froakie.
- Tak mi przyszło do głowy, że możemy odbyć takie małe, kilkufazowe starcie jak na Wyspach Oranżowych. Byłeś tam kiedyś?
- Jeszcze nie.
- To warto, abyś tam kiedyś pojechał. I tamtejsi Liderzy Sal toczą walki z trenerami w nietypowy sposób, za pomocą różnych zawodów, które mają za zadanie ukazać więzi pomiędzy Pokemonem a trenerem.
- Nieźle. A więc co proponujesz?
- Jak mówiłem, kilkufazowe starcie - powiedziałem i podniosłem z ziemi kilka kamieni - Na początek niech Froakie pokaże swoje umiejętności strzelania do celu. To mi pokaże, jak dobrze go wytrenowałeś.
- Nie ma sprawy! Co ma zrobić?
- Niech trafi wszystkie z tych kamieni, które podrzucę w górę!
Pokemon przygotował się, a kiedy już się upewniłem, że jest gotów, podrzuciłem kamienie w górę. Froakie popatrzył na nie i wystrzelił frąbelki w kierunku swojego celu. Trafił bezbłędnie we wszystkie, ani jednego nie pominął. Powtórzyliśmy to kilka razy, aż uznałem, że pierwsza runda jest wygrana przez niego.
- Doskonale - powiedziałem - Twój Froakie ma niezłego cela. A teraz sprawdźmy jego zwinność.
Zadowolony wypuściłem z pokeballa Totodile, który zaskrzeczał coś wesoło w swoim języku.
- Totodile będzie strzelał do Froakiego, a ten będzie musiał uniknąć jego ataków. Jeśli trafi go choć jeden cios, przegrywa.
- Dobra, Froakie! Pokaż, jak trenowaliśmy! Pokaż, że jesteś szybki! - zawołał radośnie Randall do swego startera.
- Froa-ki! - zapiszczał Pokemon.
Totodile ustawił się na końcu boiska, Froakie zaś na drugim końcu, po czym mój stworek zaczął strzelać do przeciwnika atakami wodnymi. Ten zaś zwinnie ich unikał, ku wielkiemu zachwytowi swojego trenera. Trwało to tak kilka minut, aż w końcu uznałem, że wystarczy.
- No, muszę ci powinszować. Naprawdę bardzo dobrze wytrenowałeś swojego Froakiego - powiedziałem do Randalla - Możesz być z niego dumny. To teraz proponuję...
Nie zdążyłem jednak powiedzieć na głos mojej propozycji, ponieważ nagle, nie wiadomo skąd, wyleciał jakiś tajemniczy, kwadratowy przedmiot, który upadł obok mojego Pikachu, a potem wystrzelił z siebie sieć, która oplotła go mocno.
- Pikachu! - krzyknąłem i ruszyłem biegiem w kierunku Pokemona.
Ale nie zdążyłem mu pomóc, ponieważ nagle kostka z siecią uniosła się w górę, zabierając ze sobą mojego wiernego druha. Spojrzałem w niebo i zauważyłem na nim dobrze mi znany kształt: wielkiego balonu w kształcie głowy Meowtha. Wysuwająca się z kosza osoba, trzymająca w dłoni magnes przyciągnęła do siebie kostkę z siecią i uwięzionym tam moim Pikachu.
- Ha ha! Strzał w dziesiątkę! - zawołała ta osoba.
Od razu ją rozpoznałem, podobnie jak i jej towarzyszy.
- Normalnie nie wierzę! To znowu wy?! - zawołałem.
- A któż by inny? - powiedziała dziewczyna, trzymająca w dłoni sieć z Pikachu.
- Chociaż mamy nowego szefa, to jednak jesteśmy dalej tym samym Zespołem R - dodał stojący obok niej młodzieniec.
- Grunt, to zachować oryginalną aparycję - zawołał wesoło Meowth, wyskakując na kosz i szczerząc przy tym swoje kocie kły - A więc...
Jego kompanii od razu rozpoczęli recytację swojego motta.
- Te dwie niecnoty, detektywie złoty...
- Zwiastują naprawdę podwójne kłopoty.
- By uchronić Świat od dewastacji.
- By zjednoczyć wszystkie ludy Naszej Nacji.
- Miłości i prawdzie nie przyznać racji.
- By Gwiazd dosięgnąć, będziemy walczyć.
- Jessie!
- James!
- Zespół R ponownie walczy w służbie Zła.
- Więc poddaj się lub do walki stań.
- Miał to fakt.
Spojrzałem na nich ironicznie, gdy popisując się, ile tylko się da, całe trio wyrecytowało swoje dobrze mi znane motto.
- Faktycznie, poglądów ani motta, to wy nie zmieniliście.
- To ci sami złodzieje, co wtedy? - spytał zdumiony Randall.
- Tak i jak widać, tak samo namolni - odpowiedziałem i zawołałem do nich: - Ale czemu do licha znów się czepiliście mojego Pikachu?! Przecież Giovanni nie żyje! Po co więc wam Pikachu?!
- To chyba oczywiste, głąbie. Przecież to jest absolutnie wyjątkowy Pokemon - powiedziała ironicznie Jessie.
- Zgadza się, a tak się akurat składa, że nasz nowy mocodawca również pragnie go w swojej kolekcji - dodał James.
- I to dużo bardziej niż Giovanni - rzucił Meowth.
Jego słowa zaintrygowały mnie.
- Tak? A niby kto jest tym waszym nowym szefem?
- Nie twój interes - rzuciła złośliwie Jessie.
- Sorki, ale to tajemnica zawodowa - dodał nieco łagodniej James.
- Jak jesteś taki bystrzak, to spróbuj się domyślić - zaśmiał się Meowth - Znasz go całkiem dobrze.
- W sumie, to możemy ci powiedzieć, ale pod warunkiem, że podołasz wyzwaniu - zaśmiała się podle Jessie.
- Dobrze wiecie, że i tak was pokonam, więc lepiej od razu oddajcie mi Pikachu i zmiatajcie stąd!
- Zaszła mała pomyłka, głąbie. Tym razem to nie my jesteśmy twoim przeciwnikiem, a ona - odparł James.
Ledwie to powiedział, a natychmiast coś czarnego, niczym błyskawica zeskoczyło z kosza, zrobiła salto w powietrzu i wylądowało przede mną. Dopiero wtedy rozpoznałem przeciwnika. Był w czarnym stroju ninja i w kominiarce na twarzy, ale mimo doskonale wiedziałem, kto to taki.
- Cleo! - zawołałem.
- Tak, Ash - odpowiedziała panna Winter - Wiedziałeś, że ta chwila kiedyś nastąpi. Czekałam na dogodną okazję, gdy już będziesz z daleka od ludzi i nikt nie zdoła ci przybyć z pomocą i nikt niewinny przy tym nie zginie.
- Zapominasz, że ja tu jeszcze jestem! - zawołał Randall, stając obok mnie - I nie pozwolę ci skrzywdzić Asha!
Froakie i Totodile stanęli obok niego w bojowych pozach.
- Uspokójcie się - odpowiedziałem ponuro - Ona chce tylko mnie. Wy się w to nie mieszajcie.
- To będzie niezła walka! - powiedział głośno Meowth.
- Lepiej uważaj, Cleo! Głąb jest lepszym szermierzem niż myślisz - dodał James.
- Stawiam sto dolców na głąba! - zawołała wesoło Jessie.
- Przecież nie masz stu dolców! Ostatnią stówę wydałaś wczoraj na żarcie! - przypomniał jej Meowth.
- Nie szkodzi. Pożyczę ją od was - rzuciła beztrosko Jessie i zawołała: - Głąbie, spraw się dobrze, a może oddam ci twojego Pikachu!
- Pika-pi! - pisnął przerażony Pikachu.
Uśmiechnąłem się nieznacznie, czując swego rodzaju sporą satysfakcję z powodu tego, że nawet Zespół R mi kibicuje. Nie wiedzieć dlaczego, sprawiło mi to całkiem sporą przyjemność.
- Dobrze, Cleo... Nie będę próbował cię przekonać do swoich racji, bo i tak mnie nie posłuchasz... Ale dziwi mnie, że zadajesz się z Zespołem R. Wydawało mi się, że gardzisz takimi osobami.
- Zazwyczaj gardzę, ale tym razem nie mam wyboru. Sojusznicy jak sojusznicy. Lepsi tacy, jak żadni. Poza tym mają swój punkt honoru.
To mówiąc Cleo powoli wydobyła kataną, którą miała ona na plecach i stanęła w pozycji bojowej.
- Stawaj!
- Jak chcesz - odpowiedziałem jej i zdjąłem płaszcz detektywa oraz obróciłem daszkiem do tyłu moją czapkę - Ale wiedz, że jeśli mnie do tego zmusisz, zabiję cię.
- Bardzo dobrze, bo tylko jedno z nas może wyjść z tej walki żywe - odparła Cleo.
- I postaram się, żebym to był ja - odgryzłem się jej.
Cleo popatrzyła na mnie groźnym wzrokiem, po czym ruszyła biegiem w moją stronę, podskoczyła w górę i wzięła zamach mieczem. Oczywiście zrobiłem unik, po czym sparowałem jej kolejny cios, który zadała mi, gdy już stała na ziemi. Odbijałem potem następne ciosy Cleo, samemu rzadko tylko przycinając, jak się tego uczyłem na lekcjach szermierki, a potem na lekcjach ekstremalnej szermierki z Violą w domu państwa Hameron. Dobrze wiedziałem, że w starciu lepiej jest oszczędzać siły, aby w odpowiednim momencie zaatakować, więc tak właśnie zrobiłem. Niestety, Cleo Winter zbyt dobrze znała tę technikę, aby mi pozwolić ją ciągnąć i co jakiś czas zmuszała mnie do ataku, choć próbowałem tego uniknąć.
- Nie myśl sobie, że po tylu starciach nie wiem, jak walczysz - rzuciła mi moja przeciwniczka groźnym tonem - Nie licz na to, że w ten sposób mnie pokonasz.
- Górą głąb! Górą głąb! Cleo czuje tylko ziemi swąd! - wołał Zespół R, kibicując mi ze swojego balonu.
- Twoi sojusznicy są chyba po mojej stronie - zaśmiałem się złośliwie.
- To bez znaczenia. Za chwilę jeden cios mojego miecza zakończy nie tylko twoją karierę, ale i życie - odparła Cleo, wciąż zadając mi kolejne ciosy.
- Jakbyś chciała mnie zabić, to już byś dawno to zrobiła i nie czekała dogodnej okazji do pojedynku. Teraz też nie zdołasz mnie zabić.
- Niby skąd ta pewność?
- Bo cię znam i wiem, że nie jesteś do tego zdolna.
- Nic o mnie nie wiesz.
- Wiem, że cierpisz i wiem, że uważasz, iż to ja jestem winien śmierci twojej siostry. Ale zrozum, nie wrócisz jej życie, jeśli mnie zabijesz.
- Ale poczuję się lepiej.
- Tak uważasz?
Odskoczyłem i przerwałem walkę, mówiąc:
- Więc śmiało... Zabij mnie. Tu i teraz.
Głośny jęk, który wydobył się z ust Zespołu R, Randalla oraz Pikachu był reakcją na moje zachowanie.
- Śmiało, Cleo... Jeden, dobry cios, a już po mnie i zaraz cały ból ci minie. Bo przecież tak uważasz. Dalej, zadaj mi ten cios.
Cleo podeszła do mnie i powiedziała:
- Heroiczne i zarazem bardzo głupie. Uważasz, że cię oszczędzę, bo nie zabijam bezbronnych? Skąd wiesz, że dla ciebie nie zrobię wyjątku?
- Więc zrób go.
Cleo wzięła zamach, ale... nie zdołała zadać ciosu. Patrzyła na mnie tylko groźnym wzrokiem z mieczem gotowym do dekapitacji, jednak wciąż nie zadawała ciosu. Nie wiedziałem za bardzo, dlaczego tego nie robi. Czy rzeczywiście aż tak brzydziła się zadawaniem śmierci bezbronnym? A może powód był zupełnie inny? Ale jeśli tak, to jaki?
Panna Winter tymczasem dalej patrzyła na mnie wściekłym wzrokiem, aż w końcu opuściła miecz, dysząc przy tym ze złością, a potem z dzikim rykiem rzuciła się na mnie, zmuszając mnie do uskoczenia i zadając mi taki cios, który byłem w stanie uniknąć. Skoczyłem w bok, a ona stanęła w miejscu, zdjęła kominiarkę i spojrzała na mnie wściekle, twarzą czerwoną od złości i mokrą od potu.
- Wiedziałem... - powiedziałem - Ty nie jesteś taka jak J. Ty nie jesteś morderczynią.
Cleo ryknęła na mnie wściekle i złapała za gwiazdkę ninja, którą miała przymocowaną do pasa, po czym cisnęła ją wściekle w moją stronę.
- ASH! - krzyknął przerażony Randall.
Zanim zdążyłem go powstrzymać, to chłopiec odepchnął mnie z lini strzału i przyjął na siebie cios przeznaczony dla mej osoby. Gwiazda trafiła w jego pierś, wbijając się w nią mocno.
- Nie! Randall! - krzyknąłem z przerażeniem, podbiegając do niego.
Cleo również była w szoku, gdyż dołączyła do mnie i szybko wyjęła narzędzie zbrodni z jego rany.
- W porządku, nie dostał w serce - powiedziała, oglądając go - Jeśli szybko trafi do szpitala, to na pewno nie umrze.
- Oj, ale się porobiło - jęknął Meowth.
Nagle coś huknęło i gdy spojrzałem w górę, to zauważyłem, że balon Zespołu R zatrząsł się i Jessie upuściła sieć z Pikachu, którego zaraz mocno w swoje objęcia pochwycił... Pancham z okularami na głowie. Domyśliłem się, do kogo on należał.
Spojrzałem za siebie i zauważyłem stojące niedaleko Serenę i Arię, jak w towarzystwie Braixena i Delphoxa atakują one balon Zespół R. Podwójny ognisty atak ich Pokemonów sprawił, że nasze trio złodziejaszków nieco się podpiekło, zaś balon, którym przylecieli, został trafiony i szybko zaczęło z niego uciekać powietrze, powodując w ten sposób gwałtowne turbulencje.
- Zespół R znowu błysnął! - wrzasnęło złodziejskie trio, porwane przez szalejący balon i znikając wraz z nim w oddali.
- Dzięki, dziewczyny! - zawołałem radośnie do Sereny i Arii.
- Pika-pi! - pisnął Pikachu, skacząc mi w objęcia.
Przytuliłem go radośnie do siebie i spojrzałem na Randalla, który też się lekko uśmiechał.
- Wszystko w porządku, stary. Zaraz wezwiemy pomoc. Cleo, weź się na coś przydaj i wezwij karetkę. Cleo?
Ale panny Winter już nie było. Zniknęła tak samo niespodziewanie, jak niespodziewanie się tutaj pojawiła.
Pamiętniki Sereny c.d:
Całe szczęście, że zdołałyśmy wraz z Arią dotrzeć na boisko zanim doszło do porwania Pikachu. Dzięki temu zdołałyśmy odzyskać startera mojego ukochanego, a także spuścić manto Zespołowi R, chociaż szkoda, że przy okazji nie udało nam się pochwycić Cleo. Co ciekawe jednak, Ash jakoś wcale nie wykazał smutku z tego powodu. Przeciwnie, zachowywał się tak, jakby go to cieszyło. Nie rozumiałam tego, ale byłam zbyt przejęta niemiłą przygodą Randalla, aby się nad tym zastanawiać. Biedny chłopiec został w porę zabrany do szpitala, a my czuwaliśmy nad nim do czasu, aż się dowiedzieliśmy, iż życiu chłopca nie zagraża już niebezpieczeństwo. Dopiero wówczas odetchnęliśmy z ulgą, a ponieważ lekarze nam na to pozwolili, to zajrzeliśmy na chwilę Randalla, który co prawda spał, ale jego widok całego i żywego bardzo nas uspokoił.
- Biedny chłopiec - powiedziałam przygnębionym tonem - Kto by pomyślał, że Cleo go zrani.
- To był wypadek, nie zamierzała tego zrobić - odpowiedział Ash takim dziwnym, beznamiętnym tonem.
- Chyba nie chcesz jej bronić?
- Nie, po prostu mi jej żal. Jest w błędzie i nie rozumie tego. To na swój sposób bardzo smutne.
- Dla mnie zaś smutne jest to, co spotkało Randalla i uważam, że się niepotrzebnie litujesz nad Cleo.
- Nie widziałaś jej oczu, Sereno, gdy ta miała mi zadać cios mieczem, gdy byłem bezbronny. Nie widziałaś tego, co ja dostrzegłem. Nie widziałaś jej oczu i nie widziałaś jej uczuć.
- A jakie były jej uczucia? Co dostrzegłeś w jej oczach?
- Nie jestem pewien, ale chyba bezsilność, rozpacz i... choć może ci się to wydawać głupie, ale... przysiągłbym, że widziałem tam też miłość.
- Miłość? Do zmarłej siostry?
- Być może. Ale może też inną miłość.
- Jaką?
- Nie jestem pewien. Zresztą może się mylę z tą miłością. Może tylko mi się tak zdawało.
Aria milczała, jakby uznała, że najlepiej będzie, jeśli nie będzie się wtrącać do naszej rozmowy. Patrzyła tylko załamana na śpiącego Randalla i w milczeniu mu się przyglądała.
- Biedny chłopiec - powiedziała w końcu - Mam nadzieję, że lekarze się nie mylą i biedak wyjdzie z tego.
Słysząc jej słowa przerwaliśmy tę niepotrzebną nikomu rozmowę, po czym powoli wyszliśmy z sali szpitalnej.
- To dokąd teraz idziemy? - spytałam.
- Ja muszę wracać do siebie. Muszę trenować do Pokazów - odparła Aria z delikatnym uśmiechem na twarzy - Mam nadzieję, że przyjedziecie na mnie popatrzeć.
- A my wracamy do Centrum Pokemon - rzekł Ash - Coś mi mówi, że Max i Lillie będą mieli dla nas ciekawe informacje na temat interesującej nas osoby.
- Moim zdaniem źle robicie, podejrzewając go, ale jeśli macie rację, to cóż... To będzie oznaczało, że chyba nie znam zbyt dobrze ludzi, którzy mnie otaczają.
- I to jest możliwe - stwierdziłam ponuro - Sama miałam okazję się o tym boleśnie przekonać.
Aria pokiwała smutno głową i pożegnała nas, udając się w sobie tylko znaną stronę, a ja i Ash poszliśmy w kierunku Centrum Pokemon. Był już bardzo późny wieczór, a wręcz zaczynała się noc, kiedy dotarliśmy na miejsce. Z miejsca poszliśmy do pokoju, który zajmowaliśmy. Był to pokój na cztery osoby, a dwie właśnie w nim przebywały. Tymi osobami byli Max i Lillie. Oboje bardzo się ucieszyli na nasz widok.
- Ash! Serena! Miło was znowu widzieć! - zawołał Max.
- Was także, Pikachu i Buneary - dodała Lillie, uśmiechając się słodko do naszych pokemonich towarzyszy.
Ci zaś pisnęli przyjaźnie w jej stronę.
- Gdzie wyście się włóczyli? - zapytał zdumiony Max - My tu mamy dla was rewelacje, a wy tymczasem...
- Sprawy zawodowe - przerwał mu jego tyradę Ash - Skoro macie te rewelacje, to słucham... Co to za rewelacje?
- Najlepsze z najlepszych - uśmiechnął się Max - Wyobraźcie sobie, że Aria miała rację mówiąc, iż stan finansów Francisa Stara nie jest już taki, jak kiedyś, ale nawet ona nie wie tego, co my z Lillie odkryliśmy.
- Poszperaliśmy nieco w Internecie i dowiedzieliśmy się, że Francis Star odziedziczył swoją wytwórnię po ojcu - powiedziała Lillie - No i za czasów ojca Stara wytwórnia po prostu doskonale prosperowała, ale potem, gdy syn objął rządy, wszystko się zmieniło. Trafiliśmy z Maxem na kilka artykułów, które pokazują Francisa Stara w mało korzystnym świetle.
- Delikatnie mówiąc - wtrącił Max - Hazard, alkohol, panienki... To mocno musiało osłabić budżet naszego drogiego Stara.
- Właśnie - pokiwała lekko głową Lillie - Kilka artykułów z gazet, jakie umieszczono w Internecie pokazują, że Francis Star wręcz bawił się na całego i dość szybko pogorszył stan swoich finansów. Do tego jeszcze koleś zainwestował w kilka produkcji, które okazały się kompletnymi klapami. Nie muszę wam chyba mówić, że nie polepszyło to losów jego wytwórni filmowej.
- To bardzo ciekawe - powiedziałam, masując sobie lekko podbródek.
- Tak samo, jak to, że kopiujesz moje ruchy - zaśmiał się Ash.
Puściłam swój podbródek i zachichotałam lekko.
- Och, wybacz. To tak instynktownie. Ale ciekawi mnie, czy Aria wie o tym, jak Francis doprowadził wytwórnię na skraj bankructwa.
- Może wiedzieć, ale Francis mógł jej wmówić, iż to tylko przejściowe - zauważył Ash - To by się zgadzało z tym, co ona mówiła nam na temat Stara, a także z twoimi przypuszczeniami, że koleś ma wszelkie motywy do tego, aby szantażować Palermo.
- Ale to tylko przypuszczenia. Jak je sprawdzimy?
- Ależ to proste - zaśmiał się mój ukochany - Podłożymy mu podsłuch. Wiecie, jedną z pluskiew, które stworzył swego czasu Clemont. W sumie, to by się przydało podłożyć mu kilka pluskiew, a potem czekać, aż się z czymś zdradzić.
- To możemy sobie bardzo długo czekać. A poza tym, to jak my mu je podłożymy? - spytałam.
- Chyba mam pewien pomysł - zaśmiał się mój luby.
***
Następnego dnia przeszliśmy do realizacji planu mojego ukochanego, a był on nad wyraz prosty. Ja, Max i Lillie przyszliśmy do Francisa Stara i powiedzieliśmy mu o aresztowaniu Amelii jako głównej podejrzanej w sprawie szantażowania Palermo, choć zaznaczyliśmy przy tym, iż jeszcze podejrzewamy o bycie szantażystą Louisa Stuarta, czyli niedoszłego naszej drogiej artystki. Oczywiście mężczyzna wykazał wielkie zainteresowanie tym, co mu mówimy, a prócz tego jeszcze dodał, iż ma pewne wątpliwości w sprawie Louisa, ale Amelia już mu bardziej pasuje na szantażystkę.
- Palermo mówiła mi, jak ta pannica odgrażała się jej niedługo po tym, jak nie otrzymała jej głosu podczas bardzo ważnego Pokazu - mówił Star przejętym tonem - Widziałem też w Internecie niezbyt pochlebne opinie na temat Palermo i były one autorstwa właśnie autorstwa Amelii. Jeśli więc kogoś miałbym podejrzewać o bycie szantażystą, to właśnie ją.
- Oj, kłamiesz, bratku. Kłamiesz i ja to doskonale widzę. Nie myśl sobie, że nie - powiedziałam w myślach.
Oczywiście na głos nie wyraziłam swojej opinii, uśmiechając się tylko z udawaną sympatią do tego pana, a dłonią lekko dotknęłam jego stołu i przylepiłam do niego maleńką pluskwę produkcji Clemonta. Dobrze, że mieliśmy je przy sobie na wszelki wypadek. Jak widać, takie cacko może kiedyś zaważyć na całym śledztwie.
Podczas rozmowy Max czasami coś się odezwał, a Lillie milczała, po czym pod pretekstem wyjścia do toalety rozstawiła jeszcze trzy pluskwy - każdą w innym pokoju. Zyskaliśmy dzięki temu pewność, że jeśli koleś będzie z kimś rozmawiał o szantażu Palermo, to na pewno go usłyszymy, choć i tak uważaliśmy, że co jak co, ale Star będzie rozmawiał ze swoimi ewentualnymi gośćmi w salonie, jednak lepiej dmuchać na zimne i być gotowym na każdą ewentualność.
Gdy pluskwy były już na miejscu, to pożegnaliśmy Stara i wyszliśmy, żegnani jeszcze jego jakże przemiłymi słowami.
- Pamiętajcie, że jakby co, ja zawsze chętnie służę pomocą!
- Będziemy pamiętać! - odpowiedziałam i ruszyłam przed siebie w towarzystwie moich przyjaciół i Buneary.
Gdy byliśmy już w bezpiecznej odległości, spojrzałam na Maxa i Lillie pytającym i gniewnym zarazem wzrokiem.
- Słyszeliście go? „Jakby co, zawsze chętnie służę pomocą!“. Co za fałszywa gnida! I on myśli, że ja to kupię?!
- Wiesz, nie taka znowu fałszywa. W końcu powiedział nam prawdę - stwierdził dowcipnie Max.
- Niby w jakiej sprawie?
- Że chętnie służy pomocą. To prawda, bo bardzo nam się przysłuży swoją pomocą. Niech no tylko zacznie z kimś rozmawiać o szantażowaniu Palermo, to zaraz bardzo nam pomoże.
- A jak nie zacznie z nikim o tym rozmawiać? - spytała Lillie.
- Wtedy wymyślimy coś innego - odparł Max i pomyślał przez chwilę - Fajnie by było przeryć jego mieszkanie, może znajdziemy tam coś na niego.
- Jeśli jest szantażystą, to jest na to za cwany, aby trzymać dowody przeciwko sobie w domu - stwierdziłam.
- Oby nie był na tyle cwany, aby się domyśleć, co mu podrzuciliśmy - powiedziała z niepokojem w głosie Lillie.
- Spokojnie, te pluskwy są małe i schowaliśmy je w odpowiednich miejscach, gdzie łatwo wkomponują się w otoczenie - odparł beztrosko Max - Jeżeli nie wiesz, jak one wyglądają, to łatwo je możesz przeoczyć. Nie ma więc prawa ich zauważyć.
- Obyś miał rację - powiedziałam, choć niepokój we mnie narósł i to bardzo mocny.
W końcu równie dobrze Francis mógł się zorientować, że ma w domu podsłuch i wszystko pójdzie na marne. Albo może z nikim nie rozmawiać o szantażu i też guzik z pętelką. Choć Ash był pewien, iż nasz szantażysta posiada jednak wspólnika, który mu pomaga w jego działalności. A jeżeli nawet go nie miał, to musi mieć wierzyciela, którego chce spłacić i to go doprowadziło do szantażu. Wystarczy więc jedna, mała rozmowa na temat spłaty owego długu, w której to rozmowie padnie kilka znaczących słów i mamy ptaszka w garści. Oczywiście cały czas dręczyła mnie obawa, iż być może źle gościa oceniamy i nie on jest winien, ale zbyt wiele okoliczności przemawiało za winą Stara. Miał motyw, miał sposobność, a do tego jeszcze Palermo mu ufała, zaś Aria wykluczała go z podejrzeń z powodu, iż on sam także jest na nagraniu, co dawało mu doskonałą zasłonę dymną. Ale czy to wszystko było dowodem winy? Nie, dlatego też musieliśmy te dowody zdobyć nasłuchując wszystkich rozmów w domu naszego delikwenta z nadzieją, iż choć jedna okaże się nam pomocna.
Wróciliśmy do Centrum Pokemon i tam zastaliśmy Asha, który także właśnie powrócił z małej wyprawy na miasto. Mój luby bardzo się ucieszył na nasz widok.
- Dobrze, że jesteście! - powiedział radośnie, witając nas - Ja także właśnie wróciłem. Byłem na posterunku u naszej znajomej sierżant Jenny. Poprosiłem ją, aby przetrzymała nieco dłużej Amelię w areszcie, bo dzisiaj minie czterdzieści osiem godzin, na jakie ją zamknęła, a być może potrzeba nam więcej czasu, żeby działać i lepiej, aby ta pannica nie kręciła się w pobliżu i nam przeszkodziła.
- Słusznie. Jeśli Star jest winien, to poczuje się bezpieczniej, gdy się dowie, że inna osoba nie tylko jest podejrzana, ale również policja ją trzyma pod kloszem - stwierdził Max.
- Zgadzam się - poparłam go - Gość będzie sobie dzięki temu śmielej poczynał, a przynajmniej mam taką nadzieję.
- Dowiemy się tego, jak rozpoczniemy nasłuch - powiedział Ash, po czym wyjął z plecaka niewielki odbiornik, który kilka razy już nam bardzo pomógł... Odbiornik dźwięku z pluskw Clemonta.
- Jak to dobrze, że nasz drogi wynalazca zostawił nam to cacko - powiedział Max - A więc zostaje nam teraz nasłuchiwać?
- Właśnie - odpowiedział Ash i zaczął nastawiać odbiornik - A tak przy okazji, to powiedziałem Jenny o tym, co planujemy. Uznałem, że będzie lepiej, jeśli ona będzie orientować się w naszych planach niż jeśli nagle wyskoczymy jak Filip z konopi z nagraniem z podsłuchu.
- Słuszna uwaga - powiedziała Lillie - Z policją lepiej żyć w przyjaźni niż na wojennej ścieżce.
- I co Jenny ci powiedziała? - spytałam - Pewnie narzekała na naszą samowolkę, prawda?
- Owszem, narzekała na nią, ale uznała, iż lepiej będzie zrobić tak, jak mówimy, bo inaczej możemy nigdy nie złapać tego drania. Amelię też się zgodziła dłużej przetrzymać, jednak zaznaczyła, iż ta jędza zdążyła się jej już odgrażać adwokatami i procesami.
- Domyślałam się tego - parsknęłam śmiechem - Zawsze taka sama. Ma o sobie bardzo wysokie mniemanie, jędza jedna. Ale cóż... Przecież była nam potrzebna zasłona dymna, a Amelia spełnia jej kryteria jak nikt inny. Dlatego musi trochę pocierpieć.
- Pocierpieć, to pocierpi Jenny, jeżeli nie znajdziemy nic na Stara - mruknął Ash - Mam nadzieję, że twoje przypuszczenia w jego sprawie są słuszne, Sereno.
- Dowiemy się wszystkiego z czasem.
- To prawda. A więc do dzieła, kochani. Słuchajmy uważnie.
Ash nastawił odbiornik w kształcie niewielkiego radia i zaczęliśmy nasłuchiwać. Początkowo usłyszeliśmy tylko jakieś kroki, drobne teksty rzucane samemu sobie przez Stara, a potem, ponieważ nie siedział ciągle w salonie, ale w różnych pokojach, więc przestawiliśmy nasłuch na odbiór z pluskiew w innych pomieszczeniach. Tam jednak nie usłyszeliśmy przez długi czas nic godnego uwagi aż do chwili, kiedy koleś odebrał telefon i rozmawiał przez pewien czas z kimś, kogo Star nazwał Earniem Sleeckiem i zaprosił go do siebie na rozmowę mówiąc, iż nie ma on pewności, czy w telefonie nie ma podsłuchu, a poza tym prywatnie twarzą w twarz lepiej się rozmawia.
- Ciekawe - powiedział Ash, masując sobie lekko podbródek - Earnie Sleeck. Jestem bardzo ciekaw, czy to nazwisko kogoś z półświatka.
- Po tonie ich rozmowy wywnioskowałem, że Star musi mu wisieć kasę - stwierdził Max.
- Tak, to bardzo możliwe - odparł mój luby i wziął komórkę - Zaraz to sprawdzę.
- W jaki sposób? - spytała Lillie.
- Zadzwonię do mojego ojca. Pewnie jest jeszcze w pracy, ale mam nadzieję, że kilka minut będzie mógł nam poświęcić.
Josh Ketchum, odkąd zamieszkał na stałe w Melastii, parał się różnymi zajęciami, ale ostatnio zaczął pracować w redakcji gazety „Kanto Express“ prowadzonej przez jego ukochaną Cindy, która to praca bardzo mu się podobała.
- Cześć, tato! - powiedział Ash, gdy ojciec już odebrał telefon i ustawił funkcję głośno-mówiącą.
- Cześć, synku! - odpowiedział wesoło Josh - Rzadko ostatnio do mnie dzwonisz, więc skoro to robisz, to pewnie masz do mnie sprawę, prawda?
- Tak się akurat złożyło - uśmiechnął się lekko Ash - Widzę, że i z ciebie niezły detektyw.
- Tak mi się czasem coś udaje zgadnąć - odparł na to jego ojciec - No, ale do rzeczy. Mów, czego ci potrzeba.
- Tato, widzisz... Ja wiem, że ty bardzo nie lubisz wracać do swojej przeszłości, ale teraz może nam się ona przydać. Potrzebuję kilku informacji z tzw. półświatka. Powiedz mi, czy mówi ci coś nazwisko Earnie Sleeck?
Josh westchnął z przerażeniem, gdy usłyszał to nazwisko, co wyraźnie dowodziło, iż mówi mu ono aż za dużo.
- Earnie Sleeck?! Mój Boże! Synu, chyba nie jesteś mu nic winien?!
- Nie, tato. Spokojnie. Nie pożyczyłem od niego pieniędzy.
- Och, dzięki Bogu! - odetchnął z ulgą pan Ketchum - Ale chyba nie chcesz ich od niego pożyczyć, prawda? Jeśli tak, to proszę, nie rób tego za nic w świecie! Ten człowiek to zwykła kanalia! Oszust, matacz, a do tego też podły lichwiarz, który potrafi tak omotać swego dłużnika, że puszcza go w skarpetkach!
- Aha... A więc to jest lichwiarz? To by się nawet zgadzało - rzekł Ash, uśmiechając się przy tym delikatnie.
- Z czym, synu?
- Z tym, co właśnie wywnioskowałem. A więc to lichwiarz i to jeszcze prawdziwa kanalia?
- Owszem, synu.
- Dzięki, tato. To chciałem wiedzieć. Teraz wszystko układa mi się w logiczną całość.
- Co takiego ci się układa?
- Sprawa, którą prowadzę. Ale spokojnie, opowiem ci wszystko, jak wrócimy z Lumiose.
- Dobrze, synu, tylko proszę cię... Nie rób nic głupiego.
- Tato, proszę, przecież nie jestem już dzieckiem! Nie robię już głupich rzeczy. To nie te czasy.
- No, może i nie te czasy, ale pewne sprawy nigdy się nie zmieniają.
W ten sposób rozmowa została zakończona, zaś Ash uśmiechnął się delikatnie do nas.
- A więc już wiemy, czego się spodziewać - powiedział.
- Skoro Francis Star umówił się z lichwiarzem u siebie, to możemy się spodziewać rozmowy, która potwierdzi nasze przypuszczenia - rzekł Max podnieconym tonem - Wyobrażam sobie, jak Star mówi do Sleecka, że już niedługo go spłaci i ma już na to sposób, a skoro Sleeck to kanalia, to może nawet powie mu, jaki ma plan. A potem będziemy mieli dowody przeciwko niemu i wsadzimy go za kratki!
- Nie wiem, czy nie wyobrażasz sobie tego zbyt idyllicznie - zaśmiałam się do niego - Choć sama mam nadzieję na taki właśnie przebieg rozmowy.
Powoli usiedliśmy i czekaliśmy na wyżej wspomnianą rozmowę. Ta zaś odbyła się jakoś tak pół godziny później, w salonie Stara.
- Witaj, Earnie. Jak miło cię znowu widzieć - powiedział Francis Star, witając swego gościa.
- Nie udawaj, że ci miło, Francis - odpowiedział mu ironicznie Earnie - Rzadko kiedy mój widok kogokolwiek cieszy, a już najmniej chyba moich dłużników.
- Ale ja nie jestem twoim dłużnikiem.
- Wiem, ale jestem przedstawicielem wszystkich twoich wierzycieli, a jest ich sporo i cóż... Jako ich przedstawiciel co jakiś czas przypominam ci o spłacie długu.
- Wiesz dobrze, że pieniądze zdobędę w ciągu kilku dni. Palermo mi ufa i powierzyła mi sprzedaż kilku swoich willi w Kalos. Jeżeli dołoży pieniądze ze sprzedaży do kasy, którą wyciągnęła ze wszystkich banków, w jakich ma konta, to będzie akurat tyle, ile potrzeba na pokrycie moich długów, a nawet zostanie coś ekstra.
- Nie sądzisz, że jesteś zbyt chciwy? Gdybyś zadowolił się tylko tym, co ma na kontach, to i tak byś spłacił swoje długi.
- Wiem, ale chcę jeszcze rozkręcić nowy biznes, a na to potrzeba kasy. Sporo kasy, a kasa ze sprzedaży jej kilku willi będzie w sam raz. I tak baba rzadko tam bywa, bo najczęściej przebywa w Lumiose, a utrzymanie tych domów sporo kosztuje, nawet jeśli się w nich rzadko bywa, więc cóż... W pewnym sensie oddaję przysługę Palermo.
- I może jeszcze mi powiesz, że robisz to z czystej przyjaźni? - zakpił sobie Earnie Sleeck.
- Bynajmniej. Robię to przede wszystkim dla własnego zysku, ale też kieruje mną również sentyment do Palermo wywołany dawnymi czasami.
- Oczywiście - zachichotał podle lichwiarz - A dowodem tego twojego sentymentu jest to, że nagrałeś wasze wspólne harce.
- To był czysty przypadek. Nie chciałem tego wcale nagrywać.
- Więc spytam z czystej ciekawości... Czemu to jednak nagrałeś?
- Widzisz... Po prostu spotkaliśmy się oboje w studiu filmowym mego ojca, aby zająć się... Wiesz czym. W pokoju, w którym to oboje robiliśmy była włączona kamera. Nie wiedziałem o tym. Tej samej nocy miało miejsce włamanie do wytwórni, a rano na prośbę ojca poszedłem sprawdzić z jego zaufanym pracownikiem monitoring. No i wpadło mi w ręce to jakże ładne nagranie. Mój ojciec zawsze był uczciwym człowiekiem i raczej by nie był zachwycony z tego, co ja robię, a to nagranie mówiło samo za siebie. Dałem więc w łapę pracownikowi, aby nic nie mówił, a nagranie wziąłem sobie. Chciałem je zniszczyć, ale moja jakże wrodzona intuicja podpowiadała mi, że może mi się jeszcze przydać. Dlatego je zachowałem i proszę... Oto teraz będzie mi przepustką do majątku.
- Właśnie. Spłacisz swoje długi, a do tego jeszcze zarobisz. Jednym słowem, żyć nie umierać.
- Dokładnie. A więcej ci powiem. Palermo, gdybym tak ją mocniej przycisnął, to oddałaby mi cały majątek, aby uniknąć kompromitacji, ale to przecież i tak niska cena za zachowanie w tajemnicy faktu, że jako młoda dziewczyna Palermo robiła karierę dzięki mojemu łóżku.
- Pewny siebie jesteś.
- Bo mam ku temu powody. I nikt mi w tym nie przeszkodzi, nawet ci durni detektywi krążący wokół tej sprawy.
- Jacy detektywi? - lichwiarz był wyraźnie bardzo zainteresowany tymi słowami.
- No, ten dureń Ketchum i jego niunia.
- Sherlock Ash? Ten, który rozwalił organizację Rocket?
- Właśnie ten.
Lichwiarz zagwizdał delikatnie, słysząc słowa swego rozmówcy.
- No, to nie jest dureń. Byle kto nie załatwiłby Giovanniego. Na twoim miejscu uważałbym na niego. Skoro się interesuje naszą sprawą, to chyba zmienia postać rzeczy.
- To niczego nie zmienia. Początkowo wydawało się, że obecność Ketchuma skomplikuje wszystko, ale niepotrzebnie się bałem. Bardzo łatwo zamydliłem im oczy, że nie mam żadnego interesu w ujawnieniu tego filmu. Ostatecznie przecież i ja na nim jestem.
- To dobra zasłona dymna, ale czy oni w to uwierzyli?
- Nie mają na mnie nic, a do tego namówili jeszcze sierżant Jenny, aby aresztowała Amelię, tę zwariowaną artystkę, która odgraża się Palermo na swoim blogu. Obecnie ona jest główną podejrzaną.
- Oby tak było. Wierzyciele długo czekać nie będą. Pamiętaj o tym. Ja również nie będę. Obecnie ze względu na naszą przyjaźń zgodziłem się ułatwić ci odroczenie spłaty długu, ale przecież ja nie mogę tego robić w nieskończoność.
- Pamiętaj, że pomysł z szantażem był twój.
- Ale za to pomysł, aby podnieść sumę okupu, to już był twój pomysł. Wskutek tego musieliśmy dać jej więcej czasu na zebranie takiej sumy. Gdyby nie to, już miałbyś spokój.
- Może i tak, ale cóż... Co się stało, to się nie odstanie. Nie będziemy płakać nad rozlanym mlekiem, prawda?
- Właśnie, ale płakać będziesz gorzkimi łzami, jeśli cała sprawa przez twoją chciwość się rypnie.
- Nie rypnie się. Jak człowiek ma głowę na karku, to żadna sprawa, której się podejmie, nie może się rypnąć.
- Obyś miał rację. To ja wracam do siebie.
- A ja do studia. Mam za pół godziny spotkanie z gościem, który chce za moim pośrednictwem kupić od Palermo jedną z jej willi. Musimy obaj omówić warunki sprzedaży, a gdy ona już wejdzie w życie, to wtedy nasza przyjaciółka będzie miała dość kasy, aby mnie spłacić.
- A ty będziesz miał kasę, aby spłacić mnie.
- Istotnie. Wszyscy na tym skorzystamy.
Po tych słowach rozmowa została zakończona, zaś Ash z uśmiechem wyłączył urządzenie.
- Nagrywałeś? - spytałam.
- Też pytanie - zachichotał mój luby - Ale w sumie nawet dobrze, że pytasz. Tak, nagrywałem i mamy już dowód w ręku.
Wyjął z urządzenia niewielką kartę pamięci i wsadził ją do karty matki, pokazał ją nam i powiedział:
- Nie ma co! Jedziemy do Jenny!
***
Udaliśmy się z miejsca na posterunek policji, gdzie poprosiliśmy o rozmowę z sierżant Jenny. Ta zaś była chwilowo zajęta, ponieważ właśnie prowadziła poważną rozmowę przez telefon, ale gdy ją zakończyła, to zaraz nas wpuściła do swego gabinetu. Wówczas zauważyliśmy, że na jej twarzy maluje się co najmniej złość, jeśli nie gorzej.
- Wiecie, z kim właśnie rozmawiałam? - spytała kobieta.
- Z przyszłym mężem? - zaśmiał się dowcipnie Max.
- Nie bądź taki dowcipny, kolego - mruknęła policjantka - To była moja szefowa. Nie jest zbyt zadowolona z aresztowania Amelii, a ponieważ Palermo zobowiązała mnie do zachowania pełnej dyskrecji w sprawie tego nagrania, którym ją szantażują, to nie mogłam powiedzieć za wiele, a to się nie spodobało mojej szefowej. Gdybym jej wszystko powiedziała, na pewno by mnie zrozumiała, a tak...
- Nie wyraziła zrozumienia? - spytała Lillie.
- Gorzej. Jest na mnie wściekła. Mówi, że rodzice Amelii już apelowali w jej sprawie i że mogę stracić posadę, jeżeli nie będę miała osoby winnej szantażowi.
- My właśnie w tej sprawie - rzekł Ash, uśmiechając się do policjantki - Chodzi o to, że wiemy już, kto jest winien i mamy na to dowód.
- O! Poważnie? - Jenny była wyraźnie bardzo zainteresowana tym, co właśnie usłyszała - To ciekawe. No więc? Kto to taki?
- To Francis Star.
Policjantka zdziwiła się bardzo, gdy usłyszała to nazwisko.
- Słucham?! Ten producent, który przyjaźni się z Palermo?! Mówisz poważnie, Ash?!
- Mówię śmiertelnie poważnie - odpowiedział jej mój chłopak - A tutaj masz dowód.
To mówiąc Ash położył na jej biurko kartę matkę z ukrytą wewnątrz kartą pamięci z nagraną na niej rozmową.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu, wskazując łapką na ów niewielki, ale jakże ważny przedmiot.
- Wystarczy, że posłuchasz tego, a wszystko zrozumiesz - rzekł Max z uśmiechem na twarzy - I nawet nie pytaj, jak długo musieliśmy czekać na to, aż ta rozmowa się odbędzie.
- Nawet nie zamierzam pytać - odparła policjantka, powoli zaczynając się uśmiechać - A więc mamy dowód przeciwko Starowi. Tylko powiedzcie mi, po co miałby szantażować Palermo?
- Bo ma masę długów, które musi spłacić - odpowiedziała Lillie.
- I dlatego podjął taką grę - dodałam - Ale spokojnie. Jak się za tę sprawę dobrze weźmiemy, to będziemy mieli gościa jeszcze dzisiaj.
- A do naszego gagatka dorzucimy ci coś ekstra - zaśmiał się Ash - Kogoś, kogo policja powinna na dłużej wziąć w swoje objęcia. Lichwiarza Earniego Sleecka.
Jenny znieruchomiała, kiedy usłyszała to nazwisko.
- Nie! Teraz to chyba sobie żarty ze mnie robicie! Earnie Sleeck? Ten parszywy lichwiarz i oszust?!
- On sam. A co, znasz go?
- Czy ja go znam? Oj, znam go aż za dobrze. I gdybym tylko mogła, to bym mu zrobiła...
To mówiąc zacisnęła ze sobą dłonie i zaczęła miażdżyć sobie knykcie na znak, co by zrobiła Sleeckowi, gdyby go tylko dopadła.
- Rozumiem, że nie pałasz do niego sympatią - zażartował Max.
- Nie pałam sympatią? To delikatnie powiedziane. Ja po prostu go nie cierpię. Serio mówię. Skurczybyka udusiłabym gołymi rękami za to, co mi zrobił.
- O! A czym ci on tak bardzo podpadł, poza tym, że jest on kanalią? - spytał dowcipnym tonem Ash.
- Jakoś tak trzy lata temu dopadłam go z walizką pełną fałszywych akcyz... Bo musicie wiedzieć, że ten drań oprócz lichwy zajmuje się jeszcze masą innych oszustw. No i raz go przyłapałam na gorącym uczynku, więc zakuwam go w obrączki i zabieram na komendę. Sadzam go na krześle w moim gabinecie, wołam ludzi, otwieram walizkę, a w środku zamiast akcyz cała masa baloników.
- Baloników? - zdziwiłam się.
- No wiecie... Takich, co to służą do tego, żeby populacja ludzka za bardzo się nie rozrosła.
- AHA! Takich baloników! - parsknęłam śmiechem.
Ash z Lillie i Buneary zachichotali głośno, zaś Max i Pikachu wręcz dusili się ze śmiechu.
- Takie to dla was zabawne? - mruknęła sierżant Jenny - Moi koledzy i koleżanki z pracy także ryczeli ze śmiechu. Jeszcze długo sobie kpili, że sierżant Jenny zabezpieczyła komendę na cały rok.
- He he he... Dobre. Aż tyle tego było? - spytał Ash, ledwie panując nad śmiechem.
- No, trochę było, ale tobie i Serenie chyba by nie starczyło tego nawet na miesiąc.
Max zaczął tak się śmiać, że aż spadł z krzesła i lekko się przy tym poobijał, co bynajmniej nie odbierało mu humoru.
- Widzę, że zaczynasz być dowcipna, a to bardzo dobra wróżba - rzekł dość ironicznie Ash - A na razie posłuchaj sobie tej rozmowy.
Podłączyliśmy kartę pamięci do komputera Jenny i włączyliśmy jej nagraną rozmowę, po której wysłuchaniu wszystko stało się dla policjantki jasne.
- Nie ma co, to dowód ostateczny. Jadę po tego parszywego lichwiarza. Nie mogę się już doczekać, aż mu założę kajdanki. Och, strasznie długo na to czekałam.
- A co ze Starem?
- Przymkniemy go potem. Najpierw jednak muszę dopaść tego łajdaka. Nie pozwolę, aby znowu mi się wymknął.
- A wiesz, gdzie on jest?
- Tam, gdzie zawsze. W swoim mieszkaniu na przedmieściach.
Aresztowanie lichwiarza Earniego Steecka okazało się nie stanowić żadnej trudności. Drań w ogóle się nie przestraszył na nasz widok, więc nie próbował ucieczki. Przeciwnie, zgrywał przed nami chojraka i kpił sobie z sierżant Jenny, gdy tylko ją zobaczył.
- O! No proszę, moja ulubiona policjantka i jej przyjaciele w cywilu! - zaśmiał się ironicznie lichwiarz - Co was do mnie sprowadza?
Dopiero teraz mieliśmy okazję zobaczyć, jak ten gość wygląda. Był to człowiek w średnim wieku, bardzo chudy, łysawy i z rudymi bokobrodami i resztkami rudej czupryny. Ubrany był w czarny, elegancki strój. Widać było wyraźnie, iż kolesia stać było na porządne ciuchy i nic dziwnego. W końcu lichwa to dochodowy interes.
- Co was do mnie sprowadza? - powtórzył Sleeck.
- Twoje przewiny - odpowiedziała mu zadowolonym tonem policjantka - Earnie Sleeck, mam naprawdę wielką przyjemność połączoną z prawdziwą satysfakcją przekazać ci, że jesteś aresztowany za lichwę i współudział w szantażu.
- Poważnie? - Earnie Sleeck uśmiechnął się ironicznie - A skąd niby taki pomysł, że ja mam z tym coś wspólnego?
- A stąd - odpowiedziała mu Jenny, po czym wyjęła komórkę, na którą zgrała sobie rozmowę lichwiarza i jego wspólnika i włączyła ją.
Earnie Sleeck z miejsca stracił całą swoją pewność siebie, kiedy tylko usłyszał nagranie z rozmowy, jaką mu puściliśmy.
- I co ty na to, cwaniaczku? - powiedziała Jenny, włączając pauzę - Chcesz posłuchać sobie dalej? Czy teraz już wiesz, na jakiej podstawie wysunęłam swoje oskarżenia wobec ciebie?
- Już wiem - jęknął wściekle lichwiarz.
To mówiąc odwrócił się do nas plecami i kopnął ze złości nogę od swego łóżka.
- No, wiedziałem! Normalnie wiedziałem, że ten idiota jest zbyt pewny siebie! Ale ja nie zamierzam iść za niego siedzieć!
To mówiąc wydobył zza pazuchy pistolet, ale nie zdążył strzelić, bo Pikachu (który chyba przewidział ten ruch) trafił mu piorunem w dłoń i wytrącił mu broń z ręki. Ash i Jenny natychmiast wydobyli swoją broń, po czym wymierzyli ją w lichwiarza.
- Daruj sobie! - rzuciła policjantka - Na zewnątrz są moi ludzie! Nie masz szans! A jeżeli zastrzelisz funkcjonariusza policji, to wtedy dostaniesz dożywocie lub wyrok śmierci!
- To jest twój koniec! - dodał gniewnie Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał groźnie Pikachu.
Lichwiarz doskonale zrozumiał, że nie ma szans na to, aby nam się wymknąć, więc powoli usiadł na łóżko i podniósł ręce do góry.
- Możecie mnie aresztować.
- Spokojnie, jeszcze zdążymy - powiedziała Jenny - Na razie będziesz musiał zrobić coś zupełnie innego.
- Co takiego?
- Musisz nam powiedzieć wszystkiego, co wiesz w sprawie twojego kochanego wspólnika. Jeśli chcesz dostać krótszy wyrok, to lepiej z nami współpracuj.
Mężczyzna uśmiechnął się do nas w sposób co najmniej podły, jeśli nie gorzej. Widać było, że propozycja policjantki bardzo mu się spodobała.
- A więc pytajcie śmiało.
Parszywy lichwiarz opowiedział nam naprawdę wszystko, co tylko da się powiedzieć w sprawie jego wspólnika i szantażu. Rzecz jasna, zwalił całą winę na Stara uważając, iż to on jest pomysłodawcą tego planu. Rzecz jasna dobrze wiedzieliśmy, że tak nie było, ale udawaliśmy, iż jest inaczej, ponieważ chcieliśmy, aby powiedział nam dosłownie wszystko, co tylko można było powiedzieć w tej sprawie. Sierżant Jenny nagrała jego zeznania na dyktafon, dodając przy tym:
- Liczę na to, że zechcesz to wszystko powtórzyć przed sądem.
- Spokojnie, powtórzę - odpowiedział lichwiarz - Choć mam nadzieję, że w zamian wy wstawicie się za mną podczas procesu.
- Wystarczy, iż będziesz zeznawać, a to na pewno pozytywnie wpłynie na podejście sędziego do ciebie - odpowiedział mu Ash - Ale spokojnie. Możemy się za tobą wstawić, jeśli ci to pomoże.
- Doskonale! I pamiętajcie też o tym, że dobrowolnie złożyłem swoje zeznania i nikt mnie do tego nie zmuszał. Mówiłem wszystko z własnej, nieprzymuszonej przez nikogo woli.
- Spokojnie, będziemy o tym pamiętać - uśmiechnął się ironicznie Max - Zapamiętamy to sobie bardzo dobrze.
Jenny zakuła naszego lichwiarza w kajdanki, po czym zaprowadziła go do swoich ludzi, którzy już czekali na drania. Ponieważ mieli już wszelkie powody, aby aresztować Francisa Stara, to sierżant Jenny od razu wydawała odpowiednie polecenia i kazała swoim podwładnym jechać do wytwórni filmowej mając nadzieję, że drań tam jeszcze jest. Ponieważ jednak nie było takiej pewności, to nasza czwórka w towarzystwie policjantki pojechała do domu Stara i zaczaiła się w jego pobliżu, czekając na wiadomość od policjantów. Nie czekaliśmy zbyt długo, ponieważ dość szybko zadzwoniła komórka Jenny. Policjantka odebrała, po czym wysłuchała uważnie tego, co było do niej mówione i rzuciła kilka poleceń, a następnie powoli zakończyła rozmowę, mówiąc do nas:
- Francisa Stara nie ma w wytwórni. Prawdopodobnie wrócił do domu. Moi ludzie niedługo tutaj będą.
- Chyba nie będziemy na to czekać! - powiedział Max.
- Właśnie. On jeszcze może uciec - dodała Lillie.
- Oczywiście, że nie - odpowiedziała Jenny, po czym wyjęła broń i dodała: - Idę tam po niego już teraz.
- Idę z tobą - rzekł Ash.
- Ja także - dodałam.
Pikachu i Buneary zapiszczeli delikatnie na znak, że również chcą to zrobić.
- Dobrze, wy idziecie ze mną, ale pozostali zostają - zarządziła Jenny.
- A to niby dlaczego, co?! - spytał gniewnie Max, który nigdy nie lubił być spychany na dalszy plan.
- Ponieważ ktoś musi tutaj zostać i czuwać - odpowiedział Ash - Jeśli drań się nam wymknie, wy go zatrzymacie.
- To ja rozumiem - rzekł Max, który się rozpromienił.
- Możesz na nas liczyć - dodała Lillie.
Dzielna dwójka pozostała więc w krzakach niedaleko domu Stara, z kolei Jenny, Ash i ja poszliśmy na jego tylną część, zaś Pikachu i Buneary powoli szli za nami, aby w razie czego nas wesprzeć. Ponieważ dom od tyłu miał drzwi, to postanowiliśmy przez nie przejść. Ash i ja wraz z dwoma Pokemonami zaczekaliśmy w najbliższych krzakach, zaś sierżant Jenny bardzo ostrożnie podeszła do drzwi i nacisnęła klamkę. Ponieważ jednak drzwi się nie otworzyły, to wyjęła niewielki wytrych, po czym zaczęła nim majstrować w zamku. Długo jednak tego nie zrobiła, gdyż nagle skoczył na nią jakiś niewielki, fioletowy stwór, który to zjawił się nie wiadomo skąd i głośno przy tym skrzeczał. Tajemnicza istota wywróciła ją na ziemię, a potem latała nad nią i dalej się głośno darła, po czym podleciała do okna znajdującego się tuż nad drzwiami i zastukała w nie swymi skrzydłami.
- Co to jest, Ash?! - zapytałam, próbując się przyjrzeć tajemniczego stworzeniu, które śmigało nad naszymi głowami.
- Nie poznajesz? To Noibat - odpowiedział Ash.
- Pika-pi! - zapiszczał Pikachu i wskazał łapką w kierunku okna.
Spojrzeliśmy w jego kierunku i zauważyliśmy nagle, że stoi w nim Francis Star, który uważnie przygląda się Jenny. Niedługo jednak to robił, ponieważ przerażony oderwał się szybko od okna i zniknął.
- A niech to! Ten Noibat musiał tutaj stać na czatach - powiedział Ash przerażony - Drań już wie, że tu jesteśmy. Pewnie będzie próbował zwiać.
- Nie zamierzam mu na to pozwolić - odpowiedziała Jenny i złapała za swoją broń - Dość tego dobrego! Koniec z subtelnością! Pora na tradycyjne metody.
To mówiąc wzięła rozmach nogą i uderzyła mocno w klamkę drzwi. Te natychmiast ustąpiły, a Jenny wbiegła do środka. Ja i Ash w towarzystwie Pikachu i Buneary ruszyliśmy za nią, ale wtedy doskoczył do nas Noibat, skrzecząc przy tym groźnie. Na całe szczęście nasi pokemoni przyjaciele skoczyli na niego i zajęli się walką z nim, dlatego my mogliśmy wbiec do środka.
- Gdzie jest Star? - spytałam zaniepokojona, rozglądając się uważnie dookoła.
Mężczyzny jednak nigdzie nie było i mimo, iż rozglądaliśmy się wokół siebie z największą uwagą, to nie mogliśmy go dostrzec.
- Nie ma co. Pewnie zwiał przednim wyjściem - powiedział Ash - Mam tylko nadzieję, że Max i Lillie go zatrzymali.
Nagle usłyszeliśmy dziki krzyk i jakieś bardzo głośne jęki. Dobiegały one z przodu domu, a raczej sprzed domu, bo z zewnętrznej części.
- O rany! Co się tam dzieje?! - spytałam przerażona.
- Zaraz się dowiemy - odpowiedział Ash i wydobył broń - Ruszajmy!
Dobiegliśmy szybko do przedniego wejścia i wybiegliśmy przez nie, po czym zauważyliśmy niesamowity, dosyć niespodziewany widok. Tym widokiem był leżący na ziemi Francis Star, wyraźnie pobity, któremu Jenny właśnie zakładała kajdanki i odczytywała prawa. Niedaleko niej stali Max i Lillie, przyglądający się temu z uwagą.
- O rany! Mieliście go tylko zatrzymać, a nie tłuc w kapustę - zaśmiał się Ash, chowając broń.
- To nie my! - zawołała Lillie protestującym tonem.
- Tylko on! - dodał Max, wskazując na kogoś palcem.
Tym kimś był stojący niedaleko, choć nieco z boku Louis Stuart, czyli niedoszły Palermo.
- To pan? - zdziwiłam się - Co pan tu robi?
- Byłem dzisiaj u Palermo i rozmawiałem z nią - odpowiedział mi Louis Stuart ponurym tonem - Chciałem ją jakoś podnieść na duchu, ale ona nie bardzo chciała rozmawiać. W końcu to zrobiła i powiedziała mi, że Francis Star pomaga jej sprzedać kilka willi w innych miastach Kalos, aby móc spłacić szantażystę. Zasugerowałem jej, iż to nieco podejrzane, że jej rzekomy przyjaciel radzi jej zapłacić okup zamiast iść na policję. A może to on jest winien, zapytałem. Palermo powiedziała mi, że to niemożliwe, bo przecież na filmie on także jest. Wtedy wszystko już zacząłem rozumieć. Palermo powiedziała mi wcześniej tylko tyle, że ten film pokazuje, jak się pierwszy raz sprzedała, ale nie powiedziała, z kim to zrobiła. Zrozumiałem więc, że to Francis Star był tym facetem, który zhańbił Palermo i zniszczył ją. To przez niego ją straciłem. Dostałem furii i nie panowałem nad sobą. Pobiegłem więc tutaj z zamiarem spuszczenia mu solidnego manta, a on nagle wybiega z domu i wpada prosto na mnie. Ja mówię, że idę do niego i chcę z nim porozmawiać. On jednak nie zamierzał mnie słuchać i kazał mi się wynosić. Nie chciałem mu ustąpić drogi, więc próbował mnie ominąć, a gdy mu nie pozwoliłem, to zagroził mi przemocą. Gdy nie posłuchałem, to zaatakował mnie. Wtedy ja mu przyłożyłem, a z pierwszym zadanym mu ciosem poczułem taką satysfakcję, iż musiałem zadać mu kolejne ciosy. Gdyby Jenny nie kazała mi go puścić, to chyba zatłukłbym go na śmierć.
- Potwierdzamy, tak właśnie było - powiedziała Lillie.
- To świr! Rzucił się na mnie! Pobił mnie! Chciał zabić! Musicie go zamknąć! On jest niebezpieczny! - krzyczał wściekle Francis Star.
Jenny spojrzała na niego z kpiną w oczach.
- Doprawdy? To on cię zaatakował? Bardzo ciekawe. Bo ja widziałam, jak uciekając przede mną i moimi przyjaciółmi zbiegłeś szybko ze schodów, potknąłeś się i spadłeś z nich, samemu zadając sobie obrażenia.
- Prawdę mówiąc, to ja też to widziałem - uśmiechnął się z ironią Ash, po czym spojrzał na mnie - A co ty widziałaś, Sereno?
- Ja widziałam dokładnie to samo - dodałam z mściwą satysfakcją w głosie.
- Co?! To przecież jest bezprawie! Nie możecie tak robić! Nie macie prawa! - jęczał załamany Francis Star.
- Czyżby? Opowiedz to sędziemu, może cię poprze - mruknęła Jenny, podnosząc gościa z chodnika i spojrzała przed siebie - O! No proszę! Już przyjechała kapela! Wreszcie.
Rzeczywiście, przyjechało kilka radiowozów, a następnie wysiedli z niej funkcjonariusze i wsadzili Francisa do jednego z aut. Kilku policjantów skarciło mocno sierżant Jenny za jej zachowanie, kiedy tylko usłyszało, w jaki sposób złapaliśmy szantażystę.
- To było nieodpowiedzialne, Jenny. Gdybyś nie próbowała sama wejść do środka, ten drań siedziałby w domu dalej aż byśmy przyjechali. Swoją samowolką o mało nie doprowadziłaś do jego ucieczki.
- Nie mniej niż wy swoim guzdraniem się - mruknęła sierżant Jenny, która bardzo nie lubiła krytyki swoich metod postępowania - Poza tym, jakie to ma teraz znaczenie? Mamy go i chyba to jest najważniejsze.
- W sumie racja - powiedział Ash - Osiągnęliśmy cel i o to chodzi.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu, który właśnie dołączył do nas wraz z Buneary.
Po trwającej jeszcze chwilę rozmowie Jenny zabrała się ze swoimi kolegami, koleżankami i aresztowanym na posterunek, przypominając nam o tym, że jutro będziemy musieli złożyć zeznania w sprawie szantażu nad Palermo. Kilku funkcjonariuszy rozejrzało się uważnie po całym domu Stara i zabrało z niego nagranie kompromitujące Palermo. Co prawda Ash bał się, że łajdak może mieć gdzieś ukryte jakieś kopie, jednak później, po wnikliwym śledztwie wyszło na jaw, iż wcale tak nie było, ale oczywiście wtedy tego jeszcze nie wiedzieliśmy.
W końcu policjanci odjechali, zabierając ze sobą aresztanta, zaś my pozostaliśmy z Louisem Stuartem, który właśnie zbierał się do odejścia.
- Proszę zaczekać! - zawołałam, próbując go zatrzymać - Co pan teraz zamierza zrobić?
- Jak to, co? Wrócić do siebie, oczywiście - odpowiedział Louis Stuart - A niby co miałbym teraz zrobić?
- No, nie wiem... Może by tak porozmawiać z Palermo?
- A niby o czym?
- Może o tym, co państwo do siebie czujecie.
- My już nic do siebie nie czujemy, panienko - odpowiedział Louis Stuart ponurym tonem - To, co kiedyś do siebie czuliśmy przestało istnieć. Palermo zabiła to uczucie na zawsze.
- Gdyby tak było, to nie przyszedłby pan teraz tutaj - stwierdziłam z pewnością siebie.
Mężczyzna westchnął smutno, spojrzał na mnie ponuro i rzekł:
- Niech będzie, może i ja nadal coś do niej czuję, ale jakie ma to teraz znaczenie? Przecież ona mnie nie chce.
- A skąd pan to niby wie?
- Bo gdyby mnie chciała, to starałaby się naprawić to, co zrobiła. Ale nie... Przez te wszystkie lata nigdy nie zrobiła kroku w moją stronę. Nie próbowała tego naprawić. Nic nie zrobiła.
- Może i nie, ale pan zrobił pierwszy krok, a ona okazała swoje uczucie do pana.
- O czym ty mówisz, panienko? - zdziwił się Louis Stuart.
- Nie rozumie pan? Palermo pana kocha. Ona wciąż pana kocha.
- Skąd ta pewność?
- Sama mi to powiedziała, gdy ostatnio rozmawialiśmy i gdyby nie ta cała sprawa, to z pewnością już dawno sama by z panem rozmawiała.
Mężczyzna patrzył na mnie z wyraźnym niedowierzaniem. Widać było, iż nie specjalnie mi wierzy, ale bardzo chce mi wierzyć.
- Proszę, niech pan da szansę Palermo - powiedziałam po chwili - Wiem, że zawiniła wobec pana i to bardzo mocno, ale przecież chyba każdy człowiek zasługuje na drugą szansę, prawda? Zwłaszcza, jeżeli rozumie on swoje błędy i naprawdę chce je naprawić.
Louis Stuart westchnął ponuro, wyraźnie niezbyt zadowolony tym, co mu mówiłam, po czym odpowiedział:
- Pozwól, że to przemyślę.
Po tych słowach odszedł w swoją stronę.
- No proszę, Sereno... Czyżbyś bawiła się w swatkę? - zaśmiał się Max, podchodząc do mnie.
- Skądże. Tak tylko próbuję pomóc dwójce nieszczęśliwych ludzi i coś mi mówi, że jestem na dobrej drodze, aby osiągnąć sukces w tej sprawie.
Zgodnie z zapowiedzią ja i Ash zostaliśmy następnego dnia wezwani na komendę policji, aby złożyć tam zeznania właściwe w sprawie Palermo i szantażowania jej osoby. Oczywiście bez wahania złożyliśmy wszystkie niezbędne zeznania, wyrażając przy tym wielką nadzieję, że osoby za to odpowiedzialne poniosą zasłużoną karę. Sierżant Jenny, nie ukrywając satysfakcji powiedziała, że również na to liczy i postara się, aby właśnie tak było, zaś nasze zeznania mogą się do tego tylko przyczynić. Bardzo tym zadowoleni zakończyliśmy więc składanie zeznań i wyszliśmy z posterunku policji, a chwilę po nas wyszła stamtąd osoba, której to wcale się tutaj nie spodziewaliśmy. To była Amelia. Dziewczyna była równie zdziwiona naszą obecnością, jak i my jej.
- No proszę, a więc sierżant Jenny cię wypuściła - powiedziałam z ironicznym uśmiechem na twarzy - Pewnie teraz zamierzasz wytoczyć jej proces o bezprawne aresztowanie?
- Jeśli tak, to lepiej zapomnij o tym, bo nic na tym nie zyskasz - dodał groźnym tonem Ash - Jenny miała powody, aby cię na jakiś czas zatrzymać w areszcie tak samo, jak każdego innego podejrzanego w tej sprawie.
- Spokojnie, tylko bez nerwów - odpowiedziała Amelia spokojnym tonem - Ja tam nie zamierzam na nikogo składać skargi.
- Poważnie? To coś nowego - uśmiechnęłam się do niej ironicznie - O ile dobrze pamiętam, to gdy widzieliśmy się, to straszyłaś nas wszystkich swoimi prawnikami.
- Tak, to sama prawda. Nawet wczoraj groziłam sierżant Jenny, ale tak prawdę mówiąc, to ja jakoś mówiłam to wbrew sobie samej.
- Poważnie? - zdziwiłam się.
- Tak, choć może ci się to wydawać zdumiewające i nieprawdziwe, ale to sama prawda - mówiła dalej Amelia niezwykle spokojnym, jakże do niej niepodobnym tonem - Wiecie, leżąc na pryczy w areszcie policyjnym, sama i pozostawiona tylko własnym myślom miałam możliwość przemyśleć sobie wszystko, co mnie spotkało.
- I do jakich wniosków doszłaś? - zapytał Ash.
- Przede wszystkim do takich, że byłam po prostu żałosna - rzekła ponuro Pokemonowa Artystka - Traktowałam innych jak śmieci i dopiero wtedy, kiedy sama zostałam podobnie potraktowana i pozostawiona samej sobie, to zrozumiałam, jakie to okropne uczucie. Nie rozumiałam wcześniej tego, jak mogą się czuć inni, kiedy ja ich obrażam z byle powodu i traktuję z góry. W areszcie policja traktowała mnie w podobny sposób, co ja innych.
- Czyli poczułaś, jak to jest, kiedy ktoś traktuje cię z góry, Amelio - powiedziałam nie bez satysfakcji - I jak? Przyjemne to uczucie?
- Wręcz przeciwnie, po prostu okropne - odparła ponuro artystka - Ale jak widać, bardzo była mi ta lekcja pokory potrzebna. Mogłam dzięki temu naprawdę wiele zrozumieć, a przede wszystkim to, jak niewiele znaczę dla innych ludzi. Gdy siedziałam w celu, nikt mnie nie odwiedził. Nikt, przez te całe trzy dni mnie nie odwiedził. Mamy tylu fanów i rzekomych przyjaciół, a jakoś nikt mnie tutaj, w tym areszcie nie odwiedził. Najpierw byłam wręcz wściekła, potem załamana, aż zaczęłam sama siebie pytać, dlaczego tak jest.Odpowiedź na to pytanie bynajmniej nie podniosła mnie na duchu, ale też pomogła mi wiele zrozumieć. Wiem już, że muszę w sobie sporo zmienić, jeśli nie chcę zostać sama na tym świecie. I zamierzam to zrobić.
- Cieszę się, że to słyszę - powiedziałam, lekko się uśmiechając.
Nie do końca byłam pewna, czy dziewczyna mówi prawdę, ale nie chciałam zaprzeczać jej słowom, więc tylko pokiwałam głową i rzekłam:
- Naprawdę strasznie się cieszę, że to mówisz, Amelio. Mam ogromną nadzieję, iż nie zmienisz zaraz zdania, gdy tylko zostaniesz sama i jednak nie podasz Jenny i nas do sądu.
- Spokojnie, jak już powiedziałam, nie zamierzam tego robić - rzekła smutno Amelia - I wiecie co? Choć może zabrzmi to dziwnie, ale też żałuję tego, co pisałam na swoim blogu o Palermo. Mówię poważnie, strasznie mi głupio z tego powodu. Muszę odwiedzić Palermo i ją za to przeprosić.
- Nie musisz jej szukać. Ona tu jest! - uśmiechnął się Ash, wskazując palcem przed siebie.
Rzeczywiście, w naszą stronę właśnie szły dwie osoby, z których jedną była Palermo, a drugą... Louis Stuart. Oboje powoli kroczyli przed siebie i rozmawiali ze sobą w taki sposób, jak tylko rozmawiać mogą bliskie sobie osoby. Najwidoczniej wszystkie lata, w których nie mieli ze sobą kontaktu poszły w niepamięć, a przynajmniej takie można było odnieść wrażenie.
- Witaj, Palermo! - zawołałam, podchodząc bliżej pary - Co też cię sprowadza w te strony?
- Witaj, Sereno - uśmiechnęła się do mnie kobieta - Bardzo się cieszę, że cię widzę. A co tu robimy? Jakoś tak sami z siebie tutaj, do tego miejsca trafiliśmy.
- Przypadkiem, tak? - spytał z uśmiechem Ash - Ale jak widzę, nie jest przypadkiem to, że spacerujesz z panem Stuartem.
- To prawda - uśmiechnęła się Palermo i spojrzała na ukochanego - Wczoraj oboje bardzo długo ze sobą rozmawialiśmy i wyjaśniliśmy sobie bardzo wiele.
- Tak, bardzo wiele - dołączył do jej wypowiedzi Louis - Oboje dzięki tej rozmowie mogliśmy naprawdę bardzo wiele zrozumieć.
- Czy zatem wszystkie niesnaski między wami zakończone? - spytałam radośnie, a Buneary zapiszczała słodko, wyraźnie mając taką samą nadzieję.
- No, czy wszystkie, to nie wiem, ale jestem całkowicie pewna tego, że zrozumiałam dzięki tej przygodzie, kto był wobec mnie tak naprawdę cały czas lojalny - odpowiedziała Palermo i nagle posmutniała - I przy okazji też strasznie mi głupio, że nie umiałam należycie ocenić Francisa oraz Louisa. Każdego z nich postrzegałam inaczej niż powinnam była to robić.
- Spokojnie, Palermo. Nie ty jedna tak postąpiłaś - stwierdziła Amelia, powoli podchodząc bliżej.
Palermo uśmiechnęła się do niej delikatnie.
- Amelia! Miło cię widzieć. A więc Jenny cię już wypuściła?
- Tak, wypuściła, ponieważ złapała prawdziwego szantażystę, a ja nim przecież nie byłam - odpowiedziała na to Amelia - Choć teraz rozumiem, że policja miała prawo myśleć inaczej. Ten mój głupi blog... Strasznie się teraz czuję, gdy sobie o nim pomyślę. To przez niego spędziłam trzy doby w celi. A właściwie nie! Nie przez niego, ale przez swoją własną głupotę i urażoną dumę, jak również przez zawziętość... Przez cechy, które mnie popchnęły do napisania tego bloga, czego teraz bardzo żałuję.
Palermo spojrzała ze smutkiem na Amelię i odparła:
- Proszę, nie rozmawiajmy już o tym. Przeszłość nas wszystkich tylko nas rani.
- Ależ nie! Ja chcę o tym rozmawiać - zaprzeczyła Amelia - Siedząc w celi miałam czas, aby sobie wszystko przemyśleć i wiem, jaki ten mój blog jest żałosny i dziecinny. Byle dzieciuch mógłby coś takiego napisać, więc się nie wysiliłam, a poza tym nie pomagałam sobie w ten sposób, a tylko pogarszałam swoje samopoczucie, czego jednak wtedy, kiedy to robiłam, jeszcze nie rozumiałam.
- Ale powiedz mi, co ja ci takiego zrobiłam, że pisałaś takiego bloga? - jęknęła załamanym głosem Palermo - Miałaś do mnie żal, iż nie wzięłam cię pod swoje skrzydła?
- Tak, to przede wszystkim - odpowiedziała smutno Amelia - Pamiętam doskonale ten Konkurs Piękności, który wygrała Serena, a nie ja. I to ją właśnie wzięłaś pod swoje skrzydła. Ją, a nie mnie. Uraziło mnie to bardzo, podobnie jak twoje słowa, iż jedyną osobą, która może udoskonalić moją osobę, jestem ja sama. Nie rozumiałam tych słów, chociaż być może nie chciałam ich rozumieć. Odbierałam to jako obrazę wobec mojej osoby i bardzo chciałam, abyś za to zapłaciła, podobnie jak też i za to, że potem, podczas jednego Pokazu nie oddałaś swojego głosu na mnie, tylko na moją rywalkę. To mnie również strasznie zabolało.
- Wierzę, Amelio... Wierzę ci - odpowiedziała przygnębionym tonem Palermo - Wierzę, że cię to bolało, ale być może jeszcze mamy czas na to, aby naprawić swoje relacje. Bardzo bym tego chciała.
- Ja również, Palermo. Ja również - rzekła Pokemonowa Artystka.
Spojrzałam czułym wzrokiem na Asha, mówiąc:
- Wygląda na to, kochanie, że wszystko w mieście Lumiose zmierza ku lepszemu.
- Tak, to prawda. Nie ma to tamto, naprawdę zmierza ku lepszemu - uśmiechnął się mój ukochany.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Na tym mogłabym zakończyć moją opowieść, gdyby nie jeszcze pewne dość ciekawe wydarzenie, o którym warto tutaj wspomnieć, z tego więc powodu napiszę o tym, chociaż muszę uprzedzić, że zrobię to w miarę możliwości jak najkrócej. Dotyczy to bowiem przede wszystkim spraw, o których nie lubię pisać, więc rozpisywanie się o nich raczej nie sprawia mi przyjemności. A więc zaczynamy...
Tego samego dnia, w którym to spotkaliśmy Palermo i Amelię, Aria poprosiła Asha i mnie, abyśmy zostali jeszcze trzy dni w Lumious, gdyż w najbliższy piątek odbywa się Finał Klasy Mistrzyń i będzie ona broniła tytułu Królowej Kalos. Dodała przy tym, że obecność przyjaciół jest dla niej bardzo ważna. Wspomniała również o tym, iż na Finale pojawi się także jej ukochany.
- A więc opowiedziałaś mu o wszystkim? - zapytałam z nadzieją w głosie.
- Tak, dokładnie tak - powiedziała z uśmiechem na twarzy Aria - I nie wiem, czy mi uwierzycie, ale okazało się, że wcale mu to nie przeszkadza. Ani trochę. Jedyne, co go nieco zdenerwowało, to fakt, iż go okłamywałam przez tyle czasu. To miał mi bardzo za złe i początkowo mnie za to nieźle skrytykował. Ale na szczęście nie zepsuło to niczego w naszych relacjach, ponieważ doskonale wiedziałam, że na to zasługuję. No, ale jak już to wam mówiłam, to jakoś się ostatecznie dogadaliśmy.
- I jakie masz plany na przyszłość? - zapytał Ash.
- Jeszcze nie mam wielkiej pewności, co do sprawy naszej przyszłości. Ale jednego wiemy na pewno: jeśli nie spróbujemy, to już zawsze będziemy tego żałować.
Nie zamierzam rozpisywać się tutaj nad tym, jak wyglądał Finał, na który wybraliśmy się, aby kibicować Arii. Mam z takimi uroczystościami tylko niemiłe wspomnienia, więc wolę o tym nie pisać. Poprzestanę zatem jedynie na stwierdzeniu, że to była naprawdę bardzo ciekawa uroczystość, uszykowana z ogromnym przepychem, jak przystało na takie zabawy.
Gdy nadchodził finał, to okazało się, że rywalką Arii jest Amelia. Wyszło bowiem na jaw, iż Palermo zgodziła się udzielić jej kilku ważnych rad oraz wskazać to, czego do tej pory jej brakowało i dzięki temu Amelia miała równe szanse, co Aria, która była bardzo mocno zdenerwowana, ale nie występem ani rywalką, lecz obecnością na widowni swego chłopaka.
- Nie umiem powiedzieć, jak się teraz czuję, Sereno, jednak mogę ci powiedzieć, że bardzo się denerwuję. Nie chcę wypaść źle, ale jak najlepiej. Chcę, aby on był ze mnie dumny.
- Moim zdaniem, jeśli on cię szczerze kocha tak mocno, jak ty jego - stwierdziłam poważnym tonem - Jeśli więc nawet przegrasz (czego ja ci, oczywiście, wcale nie życzę), to i tak będzie cię kochał.
Aria bardzo się ucieszyła tym, co ode mnie usłyszała i walczyła na scenie odważnie do samego końca. Była po prostu wspaniała, dlatego też patrzenie na jej popis było dla mnie prawdziwą przyjemnością. Niestety, choć Aria dała z siebie wszytko, to jednak i tak konkurs wygrała Amelia. Tak, nie inaczej. Właśnie Amelia. Ta sama Amelia, z którą nie tak dawno jeszcze była w konflikcie. To ona właśnie została Królową Kalos roku 2008, ale czy Aria się tym przejęła? Nie, wcale nie. Przeciwnie, była wręcz bardzo uradowana zaistniałą sytuacją i wpadła z miejsca w objęcia swego chłopaka, mówiąc mu, że z chęcią przyjmuje jego propozycję na temat normalnego życia.
- Czy to oznacza, że zamierzasz porzucić karierę? - spytałam.
- Owszem, właśnie tak - odparła wesoło Aria - Zamierzam iść w twoje ślady, Sereno. Pamiętam, jak kiedyś ty szłaś w moje i to ty brałaś ode mnie dobre rady w sprawie sławy. Ale teraz ja postanowiłam odwrócić role i posłuchać twojej rady, zanim będzie za późno i stracę na zawsze nadzieję na normalne, szczęśliwe życie.
- A czy jesteś pewna, że dobrze robisz? Jesteś pewna, że on jest wart tak wielkiej miłości?
- Oj, jest wart, uwierz mi.
Więcej pytań nie miałam, podobnie jak i Aria. Obie byłyśmy bardzo szczęśliwe, podobnie jak i Amelia, która cieszyła się uzyskanym tytułem i z tej okazji zaprosiła nas wszystkich do swego domu, gdzie urządziła wielką imprezę z tej okazji. Wszyscy tańczyliśmy razem na tej zabawie pod rytm wielu wesołych piosenek. Zabawa trwała do białego rana i była po prostu przecudowna. Ja tańczyłam na niej z Ashem, Lillie z Maxem, Palermo z Louisem, Aria z Claudem, a Amelia dawała czadu jako DJ, podśpiewując z nami najlepsze piosenki i zmieniając w wesoły sposób płyty z utworami, które nam puszczała. Zabawa więc była po prostu przednia, a gdy dobiegła końca, to Ash powiedział do mnie:
- Nie spodziewałem się takiego zakończenia tej sprawy.
- Ja także - uśmiechnęłam się do niego czule - Widzisz więc sam, jak wspaniale jest być detektywem.
- Tak, to sama prawda. Bycie detektywem daje nam naprawdę bardzo dobre przygody.
- To co? Porzucisz emeryturę?
Ash pomyślał przez chwilę i odpowiedział mi:
- Pomyślę nad tym, choć po tej przygodzie coraz bardziej ciągnie mnie do spełnienia twego życzenia. Wciąż jednak istnieją pewne, że tak powiem wątpliwości, czy to aby na pewno dobra decyzja. Wiesz na pewno, o jakich wątpliwościach mówię, prawda?
- Wiem, kochanie, ale tym razem nikt z naszych przyjaciół nie ucierpiał na tej przygodzie. Wręcz przeciwnie.
- To prawda, ale taka decyzja nie jest decyzją, którą można podjąć tak na łapu-capu. Pozwól, że jeszcze o tym pomyślę.
- Dobrze, ale pod jednym warunkiem.
Ash spojrzał na mnie zaintrygowany.
- Jakim? - zapytał.
- Że jeśli trafi nam się kolejne bardzo ciekawe śledztwo, to zawiesisz emeryturę na czas jego prowadzenia.
Mój luby uśmiechnął się do mnie czule, objął mnie, pocałował czule moje usta i powiedział:
- Zgoda, kochanie. Tak właśnie zrobię.
Na sam koniec tej sprawy wspomnę, że pozostaliśmy w Lumiose do czasu, aż Randall poczuł się na tyle lepiej, aby mógł dokończyć pojedynek z Ashem, o którym to pojedynku napiszę innym razem, gdyż nie jest to ani miejsce, ani czas ku temu. Na razie wspomnę, że po zakończeniu owego starcia spędziliśmy jeszcze kilka dni w mieście, ciesząc się z jego uroków, aż w końcu uznaliśmy, iż jesteśmy już gotowi do powrotu i do nowych przygód.
Na niedługo przed nami z Lumiose wyleciała w podróż wraz ze swoim ukochanym Claudem Aria. Chciała ona spędzić czas tak, jak dawno tego nie robiła, czyli tak, jak normalna dziewczyna, którą nie dręczą bynajmniej ciernie sławy i która może swobodnie spacerować z ukochanym ulicami miasta i nie być nękana przez paparazzi czy dziennikarzy.
- Wiadomo, że tylko zwycięscy interesują tych ludzi - powiedziała do mnie Aria z uśmiechem na twarzy - Dlatego ja, jako przegrana już ich nie interesuję. Za to teraz biedna Amelia będzie musiała się z nimi użerać. W sumie nawet mi jej żal.
- A mnie nie. Sama w końcu chciała być Królową Kalos - zaśmiałam się delikatnie - Niech więc ma ten tytuł ze wszystkimi jego aspektami.
Aria zachichotała i uściskała mnie czule.
- Dziękuję ci, Sereno. Dziękuję ci, że pomogłaś mi zrozumieć wiele spraw.
- Nie ma za co, Ario. Nie ma za co. W końcu jesteśmy przyjaciółkami, a przyjaciółki sobie pomagają.
- Masz rację, ale i tak ci dziękuję.
Rozmowę tę toczyliśmy na lotnisku, na którym Aria i Claude czekali na samolot, który miał ich zabrać na ich pierwszą, wspólną wycieczkę jako prawdziwą, normalną parę.
- No cóż... To, do zobaczenia, Ario - powiedziałam, kiedy już nasza zakochana para zbierała się do odejścia.
- Ariano, Sereno - poprawiła mnie moja przyjaciółka - Arii już nie ma. I całe szczęście.
Po tych słowach Pokemonowa Artystka i jej ukochany jeszcze raz się z nami pożegnali i ruszyli w kierunku swojego samolotu, a my pomachaliśmy im na pożegnanie i poszliśmy w stronę wyjścia z lotniska.
- Myślisz, że będą szczęśliwi? - zapytałam Asha.
- Mam nadzieję, że tak - odpowiedział mi mój ukochany - Życzę im tego z całego serca.
- Ja także - dodałam i przytuliłam się do niego czule.
- Och, coraz więcej tutaj zakochanych par, nie sądzisz? - zaśmiał się złośliwie Max, idąc za nami wraz z Lillie.
- O tak, nawet Pokemony okazują sobie miłość - zażartowała Lillie, patrząc na Buneary tulącą się czule do Pikachu, kiedy oboje szli tuż przy naszych nogach.
- Pełno tu zakochanych par, a my schodzimy na dalszy plan - zaśmiał się dowcipnie młody Hameron.
- Gadasz do rymu, przyjacielu złoty? Skąd u ciebie takie poetyczne poloty? - zachichotała Lillie, której udzielił się nastrój na żarty.
- Z natchnienia się wzięły, dziewczę moje złote. I zaśpiewać piosenkę mam teraz ochotę.
- Dołączyć do siebie pozwól mi, proszę. Taką oto prośbę do ciebie teraz wnoszę.
Ja i Ash chichotaliśmy wesoło, słysząc tę wymianę zdań, podobnie jak i piosenkę, którą po chwili oboje zaśpiewali:
Szła Serena do piekarni, a Ash za nią.
Pójdź, przygarnij, kochana.
Bo deszcz pada i wiatr wieje.
Gdzież ja biedny się podzieję
Do rana. Do rana.
A potem Maxa wzięło jeszcze mocniej na żarty, bo zaśpiewał jeszcze bardziej frywolną piosenkę.
Gdzieś był, Ashuniu? Gdzieś był, do rana?
U Sereny, u jedynej, bo była sama.
U Sereny, u jedynej, bo była sama.
Gdzieś był, Ashuniu? Gdzieś był?
We dworze!
U Sereny, u jedynej, nocką w komorze!
U Sereny, u jedynej, nocką w komorze!
Po zakończeniu tej pieśni Max i Lillie parsknęli śmiechem i głośno chichotali, bardzo z siebie zadowoleni.
- No proszę, jakie talenty artystyczne nam się tu trafiły - zażartował sobie Ash.
- To prawda. Nic tylko wystawiać je na scenie - dodałam dowcipnie.
- Co chcesz? To draństwo jest zaraźliwie - zaśmiał się Max.
- Jakie draństwo? - spytałam zdumiona.
- Talent, moja droga. Talent! - odparł wesoło młody Hameron - Inaczej mówiąc, przebywając w towarzystwie wielkich geniuszy sami zarażamy się geniuszem.
- Tak, nie sposób się nie zgodzić - zaśmiał się Ash.
- Że udziela się nam twój geniusz?
- Czy udziela, to ja nie jestem pewien, ale za to w innej sprawie wiem, że masz całkowitą rację.
- W jakiej?
- Że jestem wielkim geniuszem. Musisz częściej mi to powtarzać.
Max nawet tego nie skomentował.
KONIEC