Tajemnica starego obrazu cz. V
Opowiadanie Thomasa Ravenshopa c.d:
Ash obudził się w swoim łóżku i przerażony rozejrzał się dookoła. Na swoje szczęście nie zauważył jednak w pobliżu żadnej ze swoich kobiet, więc odetchnął z ulgą i powoli przetarł sobie dłonią twarz.
- O matko kochana... Ależ to był straszny sen - jęknął załamany, po czym sięgnął ręką po budzik - Ciekawe, która to już...
Ledwie jednak spojrzał na cyferblat budzika, a jęknął przerażony.
- O nie! Tylko nie to!
Zegarek wskazywał godzinę 9:30. Był już spóźniony. Przerażony Ash szybko zerwał się ze swojego miejsca, po czym skoczył na równe nogi, z prędkością błyskawicy przemył twarz zimną wodą, zdjął z siebie piżamę, założył firmowe ubranie, a następnie ruszył biegiem w kierunku samochodu. Nie dostrzegł nigdzie w domu Sereny, ale pomyślał sobie, że najwidoczniej musiała wyjść w ważnej sprawie, dlatego też nie przejął się za bardzo jej nieobecnością. Szybko wskoczył do samochodu i pojechał nim do pracy. Gdy znalazł się na miejscu, to niemal wbiegł do budynku, ale dla pewności sprawdził, czy w pobliżu nie ma Dawn, Alexy lub innej z jego kochanek. Ponieważ jednak żadnej z nich nie dostrzegł, to z ulgą wszedł na górę do swego biura, a tam zastał już Brocka, Clemonta i Cilana, którzy siedzieli na krzesłach z opatrunkami złożonymi z mokrych chusteczek. Iris z niemalże matczyną miną na twarzy podawała im wodę z rozpuszczonymi w niej środkami przeciwbólowymi.
- O! Cześć, Ash - uśmiechnęła się do niego Mulatka w słodki sposób - Już przyszedłeś?
- Weź nie trzaskaj tak drzwiami, proszę! - jęknął Cilan, łapiąc się ręką za głowę - Naprawdę musisz tak hałasować?
- Nie jęcz tak, to będzie ciszej - mruknął gniewnie Clemont - Jak się czujesz, Ash?
- Okropnie... Mówię wam, głowa mnie boli i czuję się tak, jakbym z tydzień nie spał - jęknął Ash, siadając przy swoim biurku.
- Ty nie masz prawa mieć kaca, Ash. My byliśmy jeszcze w „Victorii“ - mruknął Brock.
- Zrobić ci opatrunek, Ash? - spytała Iris miłym tonem.
- Opatrunek?
- No tak. Robiłam już Brockowi, Clemontowi i Cilanowi. Mogę zrobić też tobie. A może chcesz chociaż coś na ból głowy?
- A to ostatnie mi się przyda, więc poproszę - powiedział Ash, lekko się do niej uśmiechając - Ale miło mi, że pytasz. To pierwsza miła rzecz, jaka mnie dzisiaj spotyka.
- Coś taki przygnębiony?
- Sama byłabyś przygnębiona, gdybyś zobaczyła to, co ja widziałem we śnie. Mówię ci... Miałem okropny sen.
- Mnie się nic nie śniło - jęknął Brock - Co się może śnić, kiedy się człowiek nie kładzie spać?
Chwilę później zadzwonił telefon. Brock syknął z bólu, podobnie jak Clemont i Cilan, dlatego Ash, chcąc im ulżyć szybko podbiegł do telefonu wiszącego na ścianie i powoli go odebrał.
- Witaj, kochanie - odezwał się w słuchawce głos Sereny.
- Witaj, najdroższa - jęknął załamanym głosem Ash.
- Jak się czujesz?
- Okropnie nieszczególnie. Powiedz mi, czy wczoraj zachowywałem się strasznie?
- Nie, skarbie. Przeciwnie... Zachowałeś prawdziwą klasę. Co prawda potem odleciałeś, ale spokojnie. To zrozumiałe. Przecież nigdy nie piłeś tak wiele, więc taka ilość alkoholu ci zaszkodziła.
- Pani psycholog - uśmiechnął się Ash - Ale wiesz co? Ta przygoda mi coś uświadomiła. Nigdy więcej nie będę pić.
Serena parsknęła śmiechem.
- Dzwonię, żeby cię zapytać, skarbie, na co miałbyś ochotę na obiad? Na spaghetti czy ruskie pierogi?
- W sumie... Może być to pierwsze.
- Doskonale. A zatem biorę się do dzieła, kochanie. To ja ci już nie przeszkadzam. Miłej pracy, skarbie.
Ash powoli odłożył słuchawkę i usiadł przy biurku, ale niedługo potem rozległ się kolejny dźwięk telefonu.
- Łeb mi pęka! - jęknął Cilan.
- Właśnie! Mogłoby dać dzisiaj spokój, te twoje kobiety! - dodał Brock załamany tonem.
Ash bez słowa odebrał telefon.
- Witaj, kochanie - odezwał się w słuchawce głos Alexy - Dzwonię, aby cię zapytać, na jakie ciasto masz dzisiaj ochotę? Na drożdżowe czy keks?
- Raczej wszystko mi jedno. Nie mam apetytu.
- Dobrze, upiekę oba.
Ash uśmiechnął się lekko, odłożył słuchawkę i wrócił do biurka.
- Że też kobiety nie potrafią zrozumieć mężczyzn - powiedział.
- Szczególnie, kiedy mamy kaca - jęknął Brock.
***
Ash powoli zajął się swoją pracą i stopniowo ból głowy zaczął mu mijać. Jednocześnie jego trzej koledzy również zaczęli odzyskiwać zdrowie i stopniowo zyskiwali siły do pracy. Trochę to trwało, ale około południa wszyscy zdołali się jakoś pozbierać, a następnie zająć tym, co należało do ich obowiązków.
- Słuchaj, Ash - zapytał Brock, gdy nastąpiła przerwa - Powiedz mi, nie masz może kontaktu z Misty?
- Ostatnio nie, a co się stało? - zdziwił się Ash.
- Bo chciałem z nią porozmawiać i w ogóle... Wiesz, rozmawiałem z nią jakieś parę dni temu, a potem nagle przestała się odzywać, nie odbiera telefonu, a jak przyszedłem ją odwiedzić, to jej nie było albo celowo mi nie otworzyła. Nie wiesz, co u niej.
- Wiesz... Pewnie to dlatego, że nie zachowałem się wobec niej ostatnio fair i dlatego obraziła się na cały świat. Ale wiesz, to Misty... Obrazi się na kilka dni, a potem jej przejdzie.
- Aha... To o to jej chodziło, gdy ostatnio rozmawialiśmy.
- O czym ty mówisz? - Ash spojrzał na niego z uwagą.
- Bo wiesz... Kilka dni temu Misty sama mnie do siebie zaprosiła, a jak już przyszedłem, to zaczęła płakać, a potem pomstować na ciebie. Niewiele z tego zrozumiałem, bo gdy mówiła, to ciągle chlipała, ale coś tam gadała o jakieś wycieczce, o pociągu, o tym, że jesteś draniem i że ci tego nigdy nie daruje i że jeszcze ona cię urządzi... A potem to zaczęła mnie całować i...
- I co było dalej?
- Domyśl się - zaśmiał się wesoło Brock.
Ash spojrzał na niego radośnie.
- Mówisz poważnie? Ona i ty?
- No tak - odparł radośnie Brock, ale zaraz posmutniał - Tylko widzisz, Ash... Ona po wszystkim kazała mi się ubrać i spadać, a jak wychodziłem, to płakała. I od tego czasu nie tylko, że nie daje znaku życia, ale jeszcze nie reaguje na moje telefony. I chciałem wiedzieć, czy nie kontaktowała się ona może z tobą.
- Ostatnio nie... Słuchaj, a co ona mówiła o mnie?
- Mówiłem, ledwie słyszałem, bo ciągle płakała. Ale coś o tym, że musi ci dać nauczkę i takie tam... Serio, niewiele z tego zrozumiałem.
- Aha... No przykro mi, ale ja nie mam z nią obecnie kontaktu.
- Dobrze, ale dasz mi znać, jakby co?
- Możesz na mnie liczyć.
Brock poklepał go wesoło po ramieniu, po czym powrócił do swoich obowiązków, podobnie jak Ash.
Gdy skończyły się godziny pracy, zadowolony i już całkowicie wolny od bólu głowy wrócił do domu. Tam zaś powitała go Serena.
- Jesteś, kochanie! - zawołała radośnie, całując czule jego usta - Jak to dobrze. Wreszcie przyjechałeś punktualnie. Umyj ręce i siadaj do stołu.
- Dobrze, skarbie.
Ash spełnił jej życzenie, po czym wszedł do jadalni i wówczas... coś go zaszokowało. Tym czymś był widok kilku nakryć na stole. Przerażony tym jęknął i przez chwilę nie wiedział, co ma powiedzieć, aż w końcu zawołał:
- Sereno... Czy spodziewamy się dzisiaj jakiś gości?
- Nie, kochanie - odpowiedziała mu czule Serena, stając w drzwiach jadalni - Tylko sami domownicy.
- No, niestety keks mi się spalił, będzie tylko drożdżowy - odezwał się głos Alexy, a po chwili ona sama weszła do pokoju w fartuszku nałożonym na jej codzienny strój.
- Obiad już prawie gotowy. Mam nadzieję, że umyłeś ręce - dodała słodkim głosem Dawn, również wchodząc do pokoju.
Ona także miała na swoim ubraniu fartuszek, podobnie jak i Misty, która także po chwili zajrzała do pokoju.
- Jeżeli umyłeś ręce, to siadaj, Ash... Już pora na obiad - zaśmiała się rudowłosa.
Następnie wszystkie cztery panie poszły do kuchni, a załamany tym wszystkim Ash złapał się za głowę, po czym nieco niepewnie usiadł przy stole i poczekał na przybycie kobiet, które wkrótce się zjawiły, uśmiechając przy tym słodko w jego stronę. Ash patrzył na nie wszystkie z uwagą, przez chwilę nie mając pojęcia, co im powiedzieć. One tymczasem nałożyły jemu oraz sobie obiad i zaczęły go jeść. Zaszokowany tym Ash także zaczął jeść, choć robił to bardzo powoli, a kiedy już skończył, to otaczające go kobiety z miejsca chwyciły za naczynia zebrały je wszystkie i zaczęły zmywać. Potem wróciły do jadalni, w której siedział Ash.
- Kochanie, chciałybyśmy z tobą porozmawiać - powiedziała Serena.
- Ja też chciałbym z wami porozmawiać - rzekł po chwili Ash.
Kobiety ustawiły krzesła w taki sposób, żeby wszystkie mogły siedzieć naprzeciwko siebie, a kiedy już to zrobiły, to czekały uważnie na to, co im powie Ash. Mężczyzna zaś jęknął, a potem wykrztusił z siebie:
- Posłuchajcie... Ja... Tego no... Ja chciałem was bardzo serdecznie... Przeprosić. Tak, dokładnie tak, przeprosić was. Wiem, że postąpiłem podle... Nawet niewiarygodnie podle, ale cała ta sprawa nie jest taka prosta, jakby się mogła wydawać. Wiem... Ja wiem, popełniłem błąd, jednak wiem, że można to jeszcze naprawić. Nie mam co prawda pojęcia, w jaki sposób, ale spokojnie. Jeśli tylko dacie mi kilka minut, to na pewno coś wymyślę.
- Ale spokojnie, kochanie. Nie musisz nic wymyślać, bo my już coś wymyśliłyśmy za ciebie - zaśmiała się do niego ironicznie Serena.
- A konkretnie, to wymyśliła to Misty. Ona jest naszym pomysłodawcą - zaśmiała się dowcipnie Dawn.
- Ona wymyśliła, żebyśmy z tobą zamieszkały - dodała Alexa.
- Ponieważ nigdy nie mogłeś wybrać żadnej z nas, my ci to ułatwimy i nie każemy ci w ogóle wybierać - dodała wesoło Serena - Musisz przyznać, że nasza kochana Misty ma naprawdę głowę pełną dobrych pomysłów.
- Właśnie - uśmiechnęła się z dumą Misty - I dlatego też chcemy ci zaproponować kolejny dobry pomysł. Widzisz, chodzi o to, że każda z nas jest ci bliska, a ty jesteś bliski każdej z nas. Dlatego właśnie musimy ustalić grafik wieczorów tak, aby każda z naszej czwórki była szczęśliwa.
- Przepraszam... Grafik czego? - spytał Ash.
- Grafik wieczorów, a właściwie grafik nocy - odpowiedziała mu Misty wesołym tonem - Widzisz... Trzeba to ułożyć tak, żeby każdej nocy jedna z nas mogła nocować z tobą. I ja proponuję losowanie...
- Losowanie jest nie fair, bo może wypaść dwa razy pod rząd ta sama, a może nawet i więcej razy - zauważyła Dawn.
- Ale nie musi tak być - stwierdziła Alexa.
- Można więc zrobić tak, żeby dzisiaj losowały cztery z nas, a jutro tylko trzy bez tej, która wygrała dzisiaj. Potem zaś dwie, a potem zostanie jedna i dalej znowu czwórka itd. Myślę, że to uczciwe - zauważyła Serena.
Misty jej przyklasnęła.
- O! I to mi się podoba! Rozwiązałaś mój najpoważniejszy problem w sprawie losowania i dlatego też zrobimy tak, jak mówisz. Dobrze, a więc będziemy ciągnąć zapałki. Ta, która wyciągnie najkrótszą, ta spędza dzisiaj czas z Ashem.
- Ale chwileczkę... Może najpierw zapytacie mnie o zdanie! - zawołał oburzony tym Ash.
- A po co, kochanie? - uśmiechnęła się do niego Misty - Przecież ty nie mogłeś się przez cały ten czas zdecydować na którąkolwiek z nas. Więc co możesz powiedzieć teraz?
Chwilę później kobiety wcisnęły Ashowi do dłoni zapałki, wcześniej łamiąc jedną z nich. Odwróciły się, aby mężczyzna mógł wymieszać nieco owe zapałki i ułożyć w swej dłoni tak, żeby żadna z kobiet nie wiedziała, która jest tą najkrótszą. Następnie odbyło się losowanie i wygrała je Misty.
***
Od tego czasu wszystkie cztery kobiety Asha zamieszkały z nim i co noc każda z nich spędzała z nim upojne chwile. Prócz tego też gotowały, sprzątały, prały i zajmowały się najróżniejszymi innymi obowiązkami, a do tego atmosfera w domu naszego bohatera była nad wyraz miła i przyjemna. Wydawać się zatem mogło, że jest to idylla, ale wcale tak nie było. Asha ich zachowanie doprowadzało chwilami do szału, a już zwłaszcza to, że panie były aż przesadnie słodkie i przesadnie miłe. Wiedział doskonale, iż robią to specjalnie, aby go zagłaskać, jednakże nie mógł nic w tej sprawie zrobić. Wszelkie próby porozumienia się z nimi skończyły się fiaskiem, a próby podniesienia na nie głosu łzami, czego jak dobrze wiemy, Ash chronicznie nie znosił, dlatego też zawsze prędzej czy później bohater naszej opowieści im ustępował w ich zwariowanych pomysłach, powtarzając przy tym sobie, że przecież nie jest tak tragicznie.
W pracy nic o tym nie mówił, ponieważ wstyd było mu się do czegoś takiego przyznać. Prócz tego sądził, iż może to narazić go na złośliwe plotki ze strony kilku osób, a już zwłaszcza Iris, czego chciał za wszelką cenę uniknąć. Dlatego też, aby jakoś zachować twarz, cierpiał w milczeniu mając nadzieję, że w końcu kobietom się znudzi ta zwariowana sytuacja i dadzą mu spokój. Nic tego jednak nie zapowiadało, a wręcz przeciwnie, wszystkie były niezwykle zachwycone całą sytuacją i wyraźnie chciały kontynuować ja najdłużej, jak to tylko było możliwe.
Przyjaciele Asha nie wiedzieli o niczym, ale prawda wyszła na jaw, kiedy pewnego dnia Brock zadzwonił do naszego bohatera z niesamowicie interesującą wieścią.
- Wyobraź sobie, przyjacielu, że Cilan oświadczył się Iris, a ona się zgodziła.
- Serio?! - zawołał zdumiony Ash - Przecież oni się nie cierpią.
- Tylko na pozór. Nie wiesz, że kto się czubi, ten się lubi? I teraz też tak jest. Wczoraj Iris poszła z nami na zabawę. Podczas zabawy Cilan wypił kilka głębszych, zdobył się na odwagę i zaraz wyznał Iris miłość. A ta była tym tak zachwycona, że od razu przyjęła jego oświadczyny.
- Poważnie? Nieźle... Ale coś mi mówi, że na rano oboje tego żałowali.
- Ależ skąd! Wręcz przeciwnie! Jeszcze bardziej byli pewni swojej decyzji. I teraz Cilan urządza imprezę z tej okazji. Coś w rodzaju pierwszej wersji wieczoru kawalerskiego.
- E tam... Zwyczajna wymówka, żeby się napić z kolegami.
- Być może. Ale tak czy inaczej Cilan zgubił gdzieś twój numer, więc ja dzwonię do ciebie z zaproszeniem na tę zabawę.
- Super! Z wielką chęcią przyjdę. A jakie będzie towarzystwo?
- Sami mężczyźni, ale jeśli chcesz, możesz przyprowadzić...
- Nie, przyjdę sam i zrobię to z wielką przyjemnością.
- To czekamy na ciebie u mnie.
- U ciebie? To w końcu Cilan świętuje.
- Tak, wiem, ale u niego w bloku mieszka taka staruszka i... Wiesz, ona bardzo nie lubi hałasu. Także musimy urządzić zabawę u mnie.
- Rozumiem. To ja zaraz będę u was.
Ash odłożył powoli słuchawkę na aparat nie wiedząc jednak, że przez drugi telefon właśnie podsłuchiwały go Serena i Misty. Obie panie dźwięk dzwoniącego telefonu bardzo zainteresował, więc musiały się dowiedzieć, co ich luby planuje, kiedy zaś usłyszały, jak Ash umawia się na imprezę z przyjaciółmi, to obie spojrzały na siebie bardzo dowcipnym wzrokiem. Już wiedziały, co powinny zrobić.
Ash tymczasem powoli wyszedł z domu, po drodze mijając w kuchni Serenę, która właśnie myła naczynia.
- Wychodzisz, kochanie? Co się stało? - spytała.
- Tak, ważna sprawa. Wzywają mnie do biura. Wrócę późno.
Serena uśmiechnęła się do niego słodko, a Ash poszedł po samochód. Wychodząc minął grabiącą trawę w ogródku Misty.
- Ash? Idziesz gdzieś?
- A tak, ważna sprawa. Wzywają do biura. Wybacz, wyjątkowa sytuacja i muszę iść.
- Rozumiem. To baw się dobrze.
- Baw się? W pracy? Żartujesz chyba.
Ash zadowolony pomyślał sobie, że jego kłamstwo zostało kupione. Nie zdawał sobie przy tym sprawy, iż obie panie doskonale znają prawdę i ledwie tylko odjechał, a zaraz opowiedziały o tym swoim wspólniczkom. Potem cała czwórka z zachwytem przebrała się w swoje najlepsze kreacje, zamówiła taksówkę i pojechała nią do mieszkania Brocka. Misty wiedziała, gdzie on mieszka, dlatego bez żadnego trudu tam trafiła wraz ze swoimi przyjaciółkami. Nastąpiło to wtedy, kiedy Ash ze swoimi kolegami właśnie trącali się kieliszkami.
- To kiedy będzie ślub? - spytał Ash.
- Ślub? Jeszcze nie rozmawialiśmy na ten temat, ale spokojnie. Dopiero co się zaręczyliśmy - odpowiedział mu wesoło Cilan.
- Żeby tak mnie jakaś zechciała - jęknął Clemont - Na przykład taka Dawn. Jest całkiem urocza.
- A mnie Misty - dodała smutno Brock - Trochę szkoda, że nie wziąłeś żadnej panny ze sobą.
- Człowieku, jaka panna? - parsknął śmiechem Ash - Przecież mówiłeś wyraźnie, że to męska impreza, więc musi być męska.
- A nie brakuje ci kobiet?
- Skądże. Na żadnej imprezie nie bawiłem się tak dobrze.
Wtem rozległ się dzwonek do drzwi.
- Ciekawe, kto to może być? - spytał Brock - Poczekajcie, sprawdzę.
Otworzył drzwi, a wtedy, ku swojemu wielkiemu zdumieniu zobaczył, że przed nim stoją Serena, Misty, Dawn i Alexa.
- O! Panie pewnie do Asha? - zaśmiał się wesoło.
- Ale też do was - odpowiedziała wesoło Dawn, parskając śmiechem.
- Witaj, Brock - powiedziała Misty i pocałowała go w policzek.
Brock zarumienił się lekko i zawołał wesoło:
- Ash! Ktoś do ciebie!
Zainteresowany Ash powoli wyszedł z salonu i nagle zobaczył wręcz przerażający widok: wszystkie jego kobiety całe rozradowane, wesoło się śmiejąc podbiegły do niego i ucałowały go czule, a potem przywitały miło pozostałych członków zabawy. Ash był załamany i zły zarazem, zaś Brock wręcz wniebowzięty.
- A mówiłeś, że przyjdziesz sam - powiedział zachwycony.
Ash nawet tego nie skomentował.
Chwilę później rozpoczęła się prawdziwa zabawa. Wszyscy panowie tańczyli z paniami przy radosnej muzyce, a Brock i Clemont skorzystali z okazji, aby móc potańczyć z Misty i Dawn. Zabawa więc była przednia i w sumie tylko jedna osoba nie była z niej zadowolona... Ash. Brock szybko to dostrzegł i w przerwach między tańcami porwał przyjaciela na małą, męską rozmowę na balkonie.
- Słuchaj... Powiedz mi, o co tutaj chodzi?
Ash załamany popatrzył na niego i w skrócie powiedział mu, co się stało, jakiś czas temu wrócił do domu i zastał tam wszystkie swoje kobiety w salonie. Brock słuchał go z uwagą, jednocześnie chwilami dusząc się przy tym ze śmiechu, gdyż cała ta historia bardzo go ubawiła.
- Słuchaj, a która to wymyśliła? - zapytał, gdy już opowieść dobiegła końca.
- Jak kto, która? Misty.
- Wiedziałem! Ma charakterek!
- Oj ma... Żebyś wiedział, że ma.
- To co? Masz teraz raj?
- Jaki tam raj? Piekło.
- Dają ci popalić, prawda? Awantury? Wyrzuty?
- A skąd. Jest wspaniała, rodzinna atmosfera.
Brock parsknął śmiechem.
- A jak wyglądają... No wiesz... Te sprawy?
- Codziennie inna.
- Po kolei?
- Tak.
- O rany! Ale super! No, to powiedz mi, czemu jesteś taki zdołowany? Wszystkie ładne, niezazdrosne... Masz, co chciałeś.
- Tak, ja tego chciałem?! Ja? - spytał gniewnie Ash.
- No, przecież mówiłeś, że wszystkie kochasz.
- Tak, ale każdą z osobna, a nie wszystkie naraz!
Nagle, zupełnie niespodziewanie w wyjściu na balkon stanęły Serena, Misty, Dawn i Alexa, wszystkie już nieźle wstawione.
- Ash, co się tak naradzacie we dwóch? - spytała Serena.
- Ash, obiecałeś, że ze mną zatańczysz - dodała Alexa.
- Ash, powiedz swojemu koledze Clemontowi, żeby nie posuwał się za daleko - rzuciła z wyrzutem Dawn.
- Ash, nie pij za dużo, bo potem będziesz do niczego - zachichotała Misty.
Brock, widząc to popatrzył na Asha ze współczuciem i jęknął:
- Wiesz... Na karę za to, co im zrobiłeś zasłużyłeś, to fakt... Ale ta jest niehumanitarna. Misty, tym razem przegięłaś.
- A co? Nie wiedziałeś, że z rudymi się nie zaczyna? - odparła Misty złośliwym tonem.
Ash zaś załamany spojrzał na przyjaciela i powiedział:
- Wiesz co? Daj mi się napić jeszcze czegoś, bo ja na trzeźwo tego nie przełknę.
Chwilę później wypił również nieco, dzięki czemu humor mu się choć trochę poprawił. Ponieważ jednak wszyscy byli nieźle wstawieni, to powrót do domu został zaplanowany w dwóch fazach. W pierwszej panie wróciły taksówką, a w drugiej Brock (który wypił bardzo mało) odwiózł Asha jego autem do domu, życzył mu powodzenia i sam wrócił taryfą do domu.
- Pamiętaj, Ash, nie daj się! Jesteś mężczyzną! Dasz im radę! - zawołał na pożegnanie.
- Tak jest! Jestem mężczyzną! Jestem mężczyzną! - powtarzał sobie Ash, wchodząc do domu - Nie będą mnie baby wokół palców sobie owijać.
Wszedł do sypialni, przebrał się w piżamę i zadowolony wyłożył się na swoim łóżku, ale ledwie to zrobił, a usłyszał pukanie do drzwi.
- Która tam? - spytał - Dzisiaj przecież nie było losowania.
- Wiem... Dlatego przyszłyśmy wszystkie - odezwał się głos Sereny.
Chwilę później przez drzwi do sypialni wparowały wszystkie cztery panie, całe golutkie, jak je Bozia stworzyła i chichocząc przy tym jak małe dziewczynki zaczęły czule całować Asha, jednocześnie rozbierając go dziko z piżamy. Nasz bohater był tym przez chwilę przerażony, ale dość szybko wypity alkohol oraz namiętność uderzyły mu do głowy i poddał się temu, co było nieuniknione.
***
Następnego dnia, po tych zwariowanych ekscesach Ash nie miał siły jechać do pracy, dlatego też zadzwonił i przeprosił za swoją nieobecność, obiecując ją nadrobić. Na całe szczęście dyrektor Oak, który jak zawsze był bardzo zachwycony pracą Ash, jego projektami, jak również i ogromnym powodzeniem u kobiet, nie robił żadnych problemów w tej sprawie, dzięki czemu Ash miał możliwość odzyskać zmysły i siły po wszystkim, co miało wczoraj miejsce.
Po rozmowie telefonicznej bohater powoli pozbierał się z łóżka, ubrał się i zaczął szykować sobie śniadanie. Gdy to robił, to nagle zeszła do niego Dawn przebrana w swoją codzienną sukienkę i fartuszek.
- O! Widzę, że się już ubrałaś - powiedział Ash na jej widok.
Dziewczyna złapała się za głowę i syknęła z bólu.
- Tak, wstałam już, ale proszę cię, nie mów tak głośno, bo jeszcze mi mózgownica pęknie. Chciałam zrobić sobie coś na ból głowy. A przy okazji, tobie też zrobić?
- A tak, poproszę... Bo czuję się fatalnie.
- Ja również... Nie no, nigdy więcej picia takiej ilości alkoholu.
Dawn zaczęła powoli szykować coś na ból głowy, gdy nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Słysząc go dziewczyna jęknęła załamana i złapała się za czoło.
- Boże, ale mi to świdruje w głowie! Kogo tam niesie o tej porze?
- Sam chciałbym to wiedzieć - odparł Ash i poszedł otworzyć drzwi.
Ledwie to zrobił, a zobaczył przed sobą mężczyznę w średnim wieku, bardzo podobne do siebie, w niebieskiej koszuli i białych spodniach. Obok niego stała kobieta o niebieskich włosach i takich samych oczach, ubrana w elegancką, białą sukienkę.
- Niespodzianka! - zawołali oboje wesoło.
Ash z miejsca ich rozpoznał.
- Tata? Johanna? A co wy tu robicie?!
- Na wczasy jedziemy, mój słodki - odpowiedziała Johanna, delikatnie całując go w policzek.
- Na wczasy? Do mnie? - zdziwił się Ash.
- Nie, na Teneryfę - odpowiedział mu Josh, jego ojciec, ściskając go po przyjacielsku - Ale samolot mamy jutro z samego rana, dlatego też sobie pomyśleliśmy, że się prześpimy u ciebie i jutro pojedziemy na lotnisko.
- Wybacz nam, iż tak zwalamy ci się na głowę... W sumie myśleliśmy, że wrócisz dopiero wieczorem, ale jak widzę, nie poszedłeś dzisiaj do pracy.
- A tak się złożyło, że nie mogłem.
- A jest Serena?
- Jest, tylko wypoczywa... Miała taki mały babski wieczór ze swoimi koleżankami, zabalowały i teraz odsypiają.
Chwilę później do przedpokoju weszła Dawn.
- Ash, zrobiłam ci już ten sok...
- A kto to jest? - spytała Johanna.
- To... tego no... Nasza gosposia - powiedział Ash - Dawn, przywitaj się z państwem.
- Dzień dobry - rzekła grzecznie Dawn, lekko dygając.
- Witam panią. Josh Ketchum, ojciec Asha - powiedział przyjaznym tonem mężczyzna.
Johanna patrzyła podejrzliwie na dziewczynę.
- Nic nie mówiłeś, że zatrudniliście gosposię. A przy okazji, czemu ona ci mówi po imieniu?
- Daj spokój. A jak ma mówić? Jaśnie panie? - mruknął Josh.
- No właśnie - zgodził się Ash.
- Ash, kto przyjechał? - odezwał się głos Sereny, która już po chwili w różowej nocnej koszulce weszła do przedpokoju i zdębiała, widząc ojca i macochę Asha - O rany! Dzień dobry, państwu! Ja przepraszam bardzo, że tak nieubrana, ale... Tego no...
- No, już mówiłem tacie, że miałaś babski wieczór i odsypiasz go - wyjaśnił Ash - A twoje koleżanki jak się czują?
- Co? Moje koleżanki? - jęknęła Serena, ale szybko zrozumiała, o co Ashowi chodzi - Ach, one! A mają się dobrze, tylko każdą boli głowa.
- A dużo tych koleżanek przyjechało? - spytała Johanna.
- Nie, tylko dwie - odparł Ash.
- Tylko dwie?
- No, tylko.
- Jaka szkoda - westchnął Josh, ale jak żona spojrzała na niego groźnie, zaraz zamilkł w pół słowa.
Dawn na polecenie Asha urządziła w salonie mały posiłek dla gości. Oczywiście niezbyt jej się to spodobało, podobnie jak i usługiwanie innym, więc robiła złe miny do Asha i Sereny, którzy błagali ją wzrokiem, aby nie próbowała im robić jakiś głupich numerów. Rozmowa przy stole toczyła się bardzo przyjemnie, do czasu, aż Dawn zaczęła mieć serdecznie dość całej tej sytuacji.
- Dobra, usłużyłam wam, to teraz chcę jeść, bo jestem strasznie głodna.
I zanim Ash z Sereną zdążyli ją powstrzymać, to usiadła przy nich i zaczęła powoli jeść.
- Jakie to dobre - powiedziała z pełnymi ustami.
Johanna zdegustowana spojrzała na nią, a potem na Serenę, mówiąc:
- Widzę, że dajecie jej dużo swobody.
- A tak, dają i to więcej niż pani myśli - rzuciła złośliwie Dawn - W końcu gosposia też człowiek, prawda? Zwłaszcza, jeśli jeszcze podoba się gospodarzowi, prawda?
To mówiąc pogłaskała Asha po policzku, ku jego irytacji.
- Sereno, możesz mi powiedzieć, o co tu chodzi? - spytała Johanna.
Zapytana spojrzała na nią i uznała, że nie ma co okłamywać kobiety. Przybrała więc dumny ton i rzekła:
- A tak, mogę. To jest Dawn, a to są Misty i Alexa. I one nie są moimi koleżankami, a koleżankami Asha. I w sumie, to mieszkamy razem, bo się bardzo kochamy, a do tego Ash nie jest jakoś zdolny do monogamii, więc postawiliśmy na poligamię.
- Poza tym spójrzmy prawdzie w oczy. Monogamia to już przeżytek - wtrąciła Dawn.
- Właśnie, a tak, to jest fantastycznie - odezwała się Misty - Wszystkie obowiązki racjonalnie podzieliliśmy między siebie.
- Poza tym trzeba wreszcie zerwać z tą fałszywą moralnością, która hamuje naszą ekspresję emocjonalną - dodała Alexa - No, a tak w ogóle, to robienie tych rzeczy zawsze tylko we dwoje jest nudne. Czasami więc warto zaprosić do zabawy koleżankę lub dwie.
- Bardzo uroczy pomysł - powiedział Josh, uśmiechając się przy tym, za co dostał sójkę w bok od żony.
Johanna spojrzała groźnie na Asha i na Serenę, po czym poprosiła ich o chwilę rozmowy na osobności.
- Słuchaj, Ash... Ja wiem, że nie jestem twoją matką, tylko macochą, ale zawsze byłam wobec ciebie fair, dlatego proszę, ty też bądź teraz ze mną fair i powiedz mi, co tu jest grane.
- No, sama słyszałaś. Związek poligamiczny, że tak powiem. Ale to był jej pomysł! - Ash wskazał na Serenę.
- O nie! Jak już, to Misty, a poza tym ty to wszystko zacząłeś swoimi romansami - broniła się Serena z miną niewiniątka - No, a jeśli chodzi o ten pomysł, to bardzo ciekawy eksperyment.
- Eksperyment - mruknęła Johanna.
- No tak... - potwierdził Ash - Poza tym to nie jest pomysł naszych czasów. Już hippisi robili podobnie. Nigdy nie byłaś hippiską?
- No, jakoś nie byłam - burknęła jego macocha - No, a co z waszym ślubem?
- No, to jest bardzo dobre pytanie. Co z naszym ślubem? - mruknął Ash, patrząc przy tym pytająco na Serenę.
- Chyba raczej się nie odbędzie, bo o ile dobrze wiem, to bigamia nie jest w tym kraju legalna - rzuciła złośliwie Serena.
Johanna miała już dość tej rozmowy i poszła do salonu, gdzie jej mąż właśnie prowadził interesującą rozmowę.
- Wiecie, ja tam nie jestem przeciwny eksperymentom - mówił Josh do siedzących wokół niego kobiet - Jednak jako ojciec i jako lekarz muszę się zapytać, czy to nie jest zbyt obciążające dla Asha.
- Nie, skądże! W żadnym razie! - zawołały panie chórem.
- Nie mamy akurat jakiś wielkich potrzeb - powiedziała Alexa - Mnie wystarczy raz dziennie.
- Mnie też - dodała Misty.
- I mnie również - rzekła Dawn - Serena chyba także nie ma jakiś wygórowanych żądań w tej sprawie.
- A w jaki sposób to panie robią? - spytał zainteresowany mężczyzna - Co noc wszystkie cztery razem z Ashem?
- Ależ nie, skądże znowu! To by już było za duże obciążenie dla Asha - powiedziała wesoło Alexa.
- Co noc inna - wyjaśniła Misty - Choć przyznaję, wczoraj poszłyśmy na całość.
- Tak i od tego pójścia na całość wciąż mnie głowa boli - dodała Dawn, łapiąc się za skroń.
- Nie wiedziałam, że to się robi głową - zachichotała Alexa.
- To, czym to się robi też mnie trochę boli, ale spokojnie. To jest taki przyjemny ból.
- Domyślam się.
Johanna miała już tego dość i powiedziała:
- Josh, wychodzimy! Pożegnaj się z paniami!
- Ale dlaczego? Przecież tu jest tak przyjemnie - zdziwił się Josh.
- Jak dla kogo.
- Ale przecież samolot mamy dopiero jutro rano.
- To przenocujemy na lotnisku. Tam na pewno są jakieś hotele.
- No, skoro tak się upierasz - mruknął gniewnie Josh, wstając od stołu i spoglądając na Asha - A przy okazji, synu, muszę wypisać ci receptę.
- Na co? Przecież dobrze się czuję.
- Na wzmocnienie, synku. Na wzmocnienie. Teraz potrzebujesz dużo sił. Cynk, selen, witamy... I pamiętaj, jedz dużo białka. To bardzo pomaga.
Mimo ponaglań swojej żony Josh wypisał synowi receptę i podał mu ją, ściskając go przy tym radośnie.
- I pamiętaj, ja jestem z tobą. Zawsze i wszędzie. Męska solidarność i sztama.
- Dzięki, tato. Jesteś super.
Josh dość niechętnie pożegnał się z synem oraz jego paniami, po czym dołączył do czekając przed domem żony i razem z nią udał się na lotnisko.
- Ja cię! - jęknął zachwyconym głosem Clemont, patrząc na Asha, który opowiedział mu dokładnie, co się stało dwie noce temu.
Obaj przyjaciele siedzieli w barze przy jednym stoliku i rozmawiali o ostatnio zaistniałych sprawach. Jako, że Clemont był mu przyjacielem tak samo, jak Brock, Ash też i jemu opowiedział o tym, co się stało. Niestety, w przeciwieństwie do Brocka Clemont nie wykazał nawet jednej, małej oznaki współczucia, a wręcz prawdziwie zachwycił się sytuacją Asha.
- Normalnie odlot! - jęknął z zachwytem i zazdrością - Człowieku! I ty jeszcze na to narzekasz?! Przecież masz w domu prawdziwy harem! To jest wprost marzenie każdego faceta.
- Każdego faceta poza mną, jak się okazuje - mruknął gniewnie Ash - Tak mnie te jędze wymęczyły, że nie miałem siły wstać do pracy.
- Spokojnie, szef to zrozumie - powiedział Clemont - Ale słuchaj, ty z nimi wszystkimi? NA RAZ?
- No, nie do końca, ale każdą musiałem...
- Ja cię! Brock, czy ty to słyszałeś?! - zawołał Clemont do Brocka, który właśnie przyniósł im trzy kufle piwa.
- Co słyszałem? - zapytał Brock, siadając przy stoliku i rozdzielając kufle piwa.
- Wyobraź sobie, stary, że Ash przedwczoraj miał noc pełną wrażeń ze wszystkimi czterema naraz i jeszcze marudzi.
Brock spojrzał na Asha i zaśmiał się:
- Aha... To dlatego nie było cię wczoraj w pracy?
- Ciebie tak to bawi? - mruknął Ash - Miałem być facetem, miałem być twardy i stanowczy, a po prostu znowu im uległem.
- Wiesz, ja ci się nie dziwię... Cztery ładne niunie... Sam bym uległ - zaśmiał się Brock - Ale słuchaj, kobiety jedzą ci normalnie z ręki. Co teraz jest nie tak?
- Problem w tym, że nadal jedzą mi z ręki, jednak prócz tego jeszcze omotały mnie wiedząc, iż nie jestem w stanie doprowadzić ich do łez. Ja ci mówię, stary... Od małego chronicznie nienawidzę łez, zwłaszcza u kobiet. Dlatego nigdy żadnej nie odmawiam. Wam się wydaje, że kobiety mają do mnie słabość, ale problem polega na tym, że ja mam chyba równie wielką słabość do nich. Nie umiem wybrać pomiędzy nimi. Misty jest zdania, że jak będą wszystkie razem, to szybciej się zdecyduję.
- To się zdecyduj - rzekł Brock - Zrezygnuj chociaż z Misty.
- I z Dawn - dodał Clemont.
- Ano właśnie. I już będzie ci łatwiej.
- Łatwo powiedzieć - mruknął Ash - Ja już słyszę ten płacz i lament. Ja naprawdę fizjologicznie nie znoszę płaczu i dlatego z zasady nie odmawiam żadnej kobiecie.
- No, przecież jakieś wyjście musi być - rzekł Brock.
- Odstąp kolegom Misty i Dawn, a Alexę wykop do męża i po sprawie - rzucił Clemont.
- Ale przecież mówię ci, że nie zniósłbym łez przy rozstaniu.
- A za to teraz musisz znosić to, co się wyprawia u ciebie w domu.
- Wiesz, to ostatecznie ma swoje plusy - zauważył wesoło Brock - Bo zobacz tylko... Do wyboru, do koloru...
- Do wyboru, do koloru... Stary, to się tylko tak wydaje. A prawda jest taka, że ja mam wpływ co najwyżej na drobne szczegóły, jak to, co będzie na obiad, a poza tym jestem kompletnie ubezwłasnowolniony.
- To może by je tak podbuntować jedną na drugą?
- To nic nie da. Czasami się tam o coś posprzeczają, ale Misty trzyma je wszystkie w ryzach. Mówię ci, co to jest za baba, to ty nawet nie wiesz.
Brock uśmiechnął się lekko.
- No, to chyba pozostaje tylko jedna rada. Musisz się znowu zakochać.
- Też mi poradził, przyjaciel - mruknął dość gniewnie Ash, pociągając mocny łyk piwa, opróżniając naczynie do dna - Żadnych kobiet ani żadnej miłości więcej, nic!
Chwilę później podeszła do nich barmanka, żeby zabrać puste kufle. Była to młoda dziewczyna o brązowych włosach spiętych w dwie kitki po bokach, z delikatną grzywką opadającą jej na czoło i pięknymi, niebieskimi oczami.
- Podań panom coś jeszcze? - spytała uprzejmie.
- Tak, numerek pani telefonu bym poprosił - rzekł uprzejmym tonem Clemont, siląc się na coś w rodzaju uśmiechu.
May zachichotała lekko i powiedziała:
- Niestety... Nie mam pamięci do cyfr, ale za to mogę panom służyć dobrym koniakiem na koszt firmy. Jeśli tylko panowie poproszą.
Mówiąc o panach patrzyła oczywiście na Asha, który nie mógł oderwać od niej wzroku.
- Tak, poprosimy. I coś lekkiego na przegryzkę, jeśli można.
- Służę uprzejmie - odparła barmanka i odeszła.
- Ash! - zawołał gniewnie Clemont - Ty, stary... Weź zostaw coś dla innych, dobrze?!
- No co? Tylko poprosiłem o koniak i zagryzkę.
- Jasne... Tak się zawsze mówi. A potem ty zgarniasz wszystko, a my musimy żyć w celibacie.
- No, nie do końca wszyscy - zaśmiał się delikatnie Brock, który jak już wiemy, miał niedawno możliwość spędzić upojną noc z Misty.
Ash tymczasem wpatrywał się uważnie w postać barmanki, kiedy ta przyniosła im zamówienie.
- Czym mogę jeszcze panom służyć? - spytała.
- Imieniem, jeśli można - poprosił grzecznie Ash.
- May jestem. A ty, przystojniaku?
- Ash przystojniak... do twoich usług.
- No i się zaczyna - jęknął Clemont i pociągnął koniak z kieliszka - Ja chyba wypiję całą butelkę z rozpaczy.
- Przyjacielu... A mówiłeś, że żadnych kobiet i miłości - rzekł wesołym tonem Brock.
- Serio tak mówiłeś? - spytała May zalotnym tonem.
- To było dawno i nieprawda - uśmiechnął się do niej Ash.
- Widzisz, jaki fałszywy? - jęknął Clemont - Nie no, ja na trzeźwo tego nie przełknę.
To mówiąc nalał sobie kolejny kieliszek koniaku i wypił go duszkiem.
W ten oto sposób Ash rozpoczął swoją znajomość z May. Dziewczyna bardzo szybko wpuściła go nie tylko do swego łóżka, ale i do swojego serca, czując do niego ogromną słabość. Nasz bohater zaś był zadowolony z tego powodu i po pracy jechał do niej, Serenie oraz reszcie towarzystwa mówiąc przez telefon, że musi pozostać w pracy po godzinach. Oczywiście jego wymówki były niesamowicie podejrzane i szyte grubymi nićmi, ale mimo wszystko kobiety przyjmowały je, nie mając możliwości odkryć prawdy.
- Cała ta sprawa jest naprawdę bardzo podejrzana - powiedziała Misty któregoś dnia, urządzając naradę wojenną - Słuchajcie, mam pewne obawy względem Asha. Coś mi mówi, że nie jest z nami do końca szczery.
- A ja jestem tego całkowicie pewna - stwierdziła Alexa.
- No właśnie, a wiecie, czego to dowodzi? - spytała Misty - To dowód na to, że nasz drogi Ash zaczyna się coraz bardziej wymigać się od sytuacji, w jaką popadł.
- Szuka jakieś odskoczni? - zapytała Dawn.
- Dokładnie tak - pokiwała głową rudowłosa - To nam grozi tym, że w końcu stracimy na niego jakikolwiek wpływ. Musimy go stale kontrolować.
- To sama prawda - pokiwała głową Serena.
- Tylko co się stało, że on tak nagle wraca późno do domu? - spytała Alexa.
- To już chyba wy powinnyście coś o tym wiedzieć - zauważyła dość ironicznie Serena - Mnie zawsze mówił, że zostaje w pracy po godzinach.
- Serenko, ale ty chyba nie jesteś zazdrosna o przeszłości, prawda? - spytała przyjaźnie Dawn.
- Spokojnie. Oczywiście, że nie.
- Tak czy inaczej ta sprawa wygląda bardzo podejrzanie - przerwała tę dyskusję Misty - Musimy sprawdzić, co nasz kochany Ash knuje.
- Im szybciej, tym lepiej - powiedziała Serena.
A co knuł Ash? Cóż... Jego plany nabierały coraz większej śmiałości. Mianowicie nasz drogi bohater rozważał to, co mu się wydawało najbardziej przebiegłym planem działania. Mianowicie pomyślał o tym, aby wymknąć się w jakieś miejsce jak najdalej oddalone od swoich kobiet. Już nawet znał takie miejsce.
Aby móc zrealizować swój plan, poprosił o urlop u swojego szefa, a ten z radością dał mu aż całe dwa tygodnie urlopu, ponieważ jego ostatnie projekty były wręcz genialne i chciał, aby jego najlepszy pracownik czuł się najlepiej, aby mieć jeszcze więcej dobrych pomysłów. Ash z nieukrywaną radością przyjął tak długi urlop i zadowolony pojechał do May, z którą to następnie spędził bardzo upojne chwile. Gdy już oboje leżeli po wszystkim w łóżku mocno do siebie przytuleni, May powiedziała:
- To niemożliwe, żebyś mnie tak kochał.
- Jeśli chcesz, to mogę ci to udowodnić - zaśmiał się Ash i pocałował delikatnie jej usta.
May parsknęła śmiechem i powiedziała:
- Wierzę ci. Tobie nie można nie wierzyć. Ale powiedz mi, za co ty mnie tak kochasz?
- Nie wiem, czy mi uwierzysz, ale przy tobie wypoczywam...
- Serio?
- Tak... Psychicznie.
Ash ponownie czule pocałował jej usta i rzekł:
- I wiesz co? Dowiodę tego w pewien bardzo dobry sposób.
- Jaki?
- Widzisz... Dostałem dwa tygodnie urlopu. Może chciałabyś polecieć ze mną na Hawaje? Pomyśl... Tylko ty i ja... We dwoje, na jednej z dzikich plaż. Możemy razem pływać nago w morzu, pić drinki na plaży o zachodzie słońca...
May rozpływała się nad tym, co on mówi i uśmiechnęła się do niego słodko, po czym powiedziała:
- Och, Ash! Naprawdę jesteś słodki! Jak tobie można odmówić, mój ty słodki skarbie?
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Zwiedziliśmy dokładnie cały dom Raula i Christine, potem zaś razem powróciliśmy do hotelu, w którym wynajęliśmy sobie dwa pokoje: jeden dla mnie i Asha, a drugi dla Winstona i Lillie.
- I doszliśmy do bardzo ciekawych wniosków - powiedział Winston, kiedy siedzieliśmy w hotelowej restauracji i jedliśmy kolację - Dzięki tym swoim paranormalnym zdolnościom, że się tak wyrażę odkrywacie po kolei wszystkie szczegóły losów tego jakże ciekawego małżeństwa.
- O tak. Przykładowo wiemy już, że ten cały Raul nie był wcale taki święty - dodała Lillie - Jak widać, bez trudu zdradzał swoją ukochaną, kiedy ta pobierała nauki.
- W sumie racja, ale to tylko dowód na to, że teoria, którą rozważałam z Ashem jest niemożliwa - powiedziałam z pewnością w głosie - Przecież to niemożliwe, żeby Ash mógł zdradzić swoją ukochaną.
- Pamiętaj, że wtedy sytuacja mogła być trochę inna niż ta obecna - zauważył mój luby - Ale miło mi, iż tak mówisz, kochanie moje.
- Nie ma sprawy. Po prostu cię kocham i w ciebie wierzę - rzekłam z radością w głosie, kładąc dłoń na jego dłoni.
- Ja też kocham mojego kuzyna i wiem, że nie byłby do czegoś takiego zdolny - dodała radośnie Lillie.
Ash uśmiechnął się do niej czule.
- Dziękuję ci, kuzyneczko. I tobie też, kochanie. Dziękuję wam obojgu. Bardzo jestem jednak ciekaw, co się stało z Raulem i Christine. Wiemy, że się pobrali, ale co było dalej? Czy cała prawda o jego romansie z Athenais wyszła na jaw? A jeśli tak, to jak Christine na nią zareagowała?
- To bardzo dobre pytanie - powiedziałam - Ale wiecie, co? Coś mi mówi, że w nocy może nam się przyśnić odpowiedź na nie.
- Cóż... Dowiemy się tego, jak pójdziemy spać - stwierdził wesoło Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- No właśnie, ale póki jeszcze nie poszliście spać, to zjedzcie z nami kolację, póki nam nie wystygnie - zaśmiał się wesoło Winston Krupsh.
Chwilę później zaczęliśmy wcinać kolację i rozmawiać przy tym na inne tematy niż losy Raula i Christine. Uznaliśmy, że nie ma co wiecznie dyskutować o śledztwie, dlatego przyjęliśmy także inne tematy do rozmowy. Potem zaś życzyliśmy sobie nawzajem dobrej nocy i poszliśmy spać.
Zgodnie z naszymi przewidywaniami mieliśmy oboje z Ashem bardzo ciekawe sny, chociaż każde z nas miało inny. Najpierw opowiem o moim, a potem o śnie Asha, o którym dowiedziałam się od niego samego, kiedy się obudził.
Najpierw śniło mi się, że jestem Christine i zadowolona siedzę przed lustrem, czesząc sobie włosy, nucąc przy tym jakąś melodię rozmarzonym tonem. Wpatrywałam się uważnie w swoje odbicie i jednocześnie myślałam o Raulu. To znaczy Christine śpiewała i myślała, zaś ja czułam jej myśli i uczucia w taki sposób, jakby były one mymi własnymi myślami i uczuciami.
Nagle tę czynność przerwało mi pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziałam.
Do pokoju weszła służąca z listem w ręku. Stanowił on dość pokaźną kopertę wypełnioną kartkami, co rzucało się w oczy nawet z daleka.
- To do panienki. Przyniosła go tutaj służąca pani markizy Athenais de Monteson.
- Markiza de Monteson? - zdziwiłam się, odbierając list - Dziękuję ci. Możesz odejść
Służąca wyszła, dygając przede mną, natomiast ja otworzyłam kopertę i wydobyłam z niej plik kartek i zaczęłam je czytać. Ku mojemu wielkiemu zdumieniu odkryłam, że było to kilka listów, jednak nie do mnie, lecz do markizy i napisał je... Raul! Tak, właśnie on. Właśnie Raul. To było jego pismo, Christine doskonale je znała. Widać było aż nadto wyraźnie, że listy te nie były kierowane do mnie, lecz do markizy Athenais de Montenson. Bardzo zaszokowana tym wszystkim czytałam kartkę po kartce i powoli dochodziła do mojej świadomości straszna prawda. Te listy pisał Raul do Athenais i pisał w nich o swoich uczuciach do niej. Prócz tego jeszcze z listów wyraźnie wynikało, iż oboje... mieli romans! Tak, właśnie tak! Oboje mieli romans i to jeszcze wtedy, kiedy ja byłam w klasztorze. Załamana padłam głową na swój nocny stolik i zaczęłam płakać.
Mój płacz przerwało mi ponowne pukanie do drzwi.
- Kto tam? - spytałam, łykając swoje łzy.
- To ja, proszę panienki - powiedziała służąca, nie wchodząc jednak do środka (co było słuszne, gdyż nie udzieliłam jej pozwolenia, aby weszła) - Przyszedł pan wicehrabia de Brasquelonne.
- Niech idzie precz! Albo nie! Niech tutaj przyjdzie. Mam mu coś do powiedzenia.
Chwilę później do pokoju wszedł Raul z bukietem kwiatów w dłoni.
- Witaj, najdroższa. Zobacz, co ci przyniosłem...
Widząc moją zapłakaną twarz zrozumiał, że musiało mi się coś stać, dlatego też zapytał przerażony:
- Coś się stało?
- Tak, stało się - powiedziałam gniewnie i pokazałam mu stos kartek wysłanych mi przez markizę - Możesz mi to wyjaśnić?
Po tych słowach cisnęłam wściekle mu w twarz ten plik. Raul podniósł z podłogi kartki i zaczął je przeglądać. Ledwie jednak rzucił na nie okiem, a już wiedział, co to za listy.
- Ja... Christine, ja... Ja ci to mogę wyjaśnić...
- Nie musisz mi niczego wyjaśniać, bo wszystko jest aż nadto jasne! - zawołałam, zrywając się z miejsca - Zdradziłeś mnie, Raul! Złamałeś dane mi słowo! Obiecywałeś, że nie będziesz mieć innej zanim mnie poślubisz! Jeśli nie chciałeś dotrzymywać słowa, to mogłeś mi go nie dawać! Ale skoro mi je dałeś, to powinieneś go dotrzymać!
- Przepraszam cię, Christine... Ja... Ja nie powinienem...
- Nie powinieneś, a jednak mnie zdradziłeś. Jak mogłeś to zrobić?
- Nie mam pojęcia, ale wiem, że nic mnie nie usprawiedliwia.
- Właśnie. Nic cię nie usprawiedliwia. Złamałeś mi serce, Raul! Czy ty to rozumiesz?! Złamałeś mi serce! Sądziłam, że kto jak kto, ale ty nigdy tego nie zrobisz, ale ty jesteś taki sam, jak wszyscy!
- Ale Christine...
- Daj mi spokój! Nie chcę cię więcej widzieć!
- Christine...
- Zostaw mnie!
Po tych słowach wybiegłam z domu, nie zwracając uwagi na służącą, którą próbowała mnie zatrzymać, podobnie jak i Raula, który wciąż do mnie coś wolał. Wybiegłam z domu i pobiegłam nad jezioro, a tam usiadłam i załamana patrzyłam w wodę. Byłam zrozpaczona. Oddałam Raulowi to, co było dla mnie najcenniejsze, łącznie z sercem, a on co zrobił? To było po prostu perfidne! Tyle razy tutaj razem chodziliśmy i spędzaliśmy miło czas, a on co zrobił? Zdradził mnie, zdradził wszystko, co kiedykolwiek do siebie czuliśmy, zdradził nas oboje. I to jeszcze z kim? Z tą podłą, perfidną, rudą jędzą! To już był szczyt wszystkiego!
Siedziałam tam długo i nie wiedziałam, co mam z sobą zrobić. Nie zauważyłam nawet, kiedy zaczął padać deszcz i przemokłam do suchej nitki. Siedziałam nad jeziorem cały czas pogrążona we własnych myślach, nie zważając na nic wokół siebie. W końcu powróciłam do domu, jednak tylko dlatego, że poczułam, iż mi strasznie zimno i nie byłam w stanie dłużej tam siedzieć.
- Och, jaśnie panienko! - zawołała służąca, gdy tylko mnie zobaczyła - Co panienka wyprawia?! Jaśnie pan niedługo wróci i jak zobaczą panienkę w takim stanie, to będzie wściekły!
- Daj mi spokój, dobrze? - rzuciłam gniewnie w jej stronę - Jakoś nie mam nastroju do słuchania twoich reprymend.
- Ale jaśnie panienko! Panienka przemokła do suchej nitki!
- Wiem o tym... Sama zauważyłam to bez twoich uwag.
- Ale jaśnie panienko... Panienka mu się szybko przebrać, bo jeszcze...
Ja jednak nie słuchałam jej, tylko szłam przed siebie, czując się jednak bardzo słabo. Powoli dotarłam do swojego pokoju, a tam padłam na swoje łóżko i...
I obudziłam się. Znowu byłam w pokoju, który wynajęliśmy ja i Ash. Spojrzałam w bok i zauważyłam mego ukochanego, który patrzy na mnie z uwagą.
- Też miałeś sen? - bardziej stwierdziłam niż spytałam.
- Tak, ale nie wiem, czy ten sam, co ty - powiedział Ash.
- A co ci się śniło?
- Może najpierw ty mi opowiedz?
Nie miałam nic przeciwko temu, dlatego też spełniłam jego prośbę i opowiedziałam mu, o czym śniłam. Ash wysłuchał mnie uważnie, a potem sam mi przekazał, czego się dowiedział.
A o to, co mu się śniło:
Raul siedział przy łóżku Christine, która była nieprzytomna, kaszlała i majaczyła przez sen różne słowa bez ładu i składu. Wicehrabia doskonale wiedział, co jest tego przyczyną: biedna dziewczyna biegała po deszczu i zaziębiła się tak mocno, iż lekarz, który ją badał nie pozostawiał wielkich nadziei na jej wyzdrowienie.
- Sprawa nie wygląda najlepiej - powiedział - Zrobiłem już wszystko, co mogłem. Reszta jest w ręku Boga.
Załamany Raul padł więc po wyjściu lekarza na kolana i płacząc błagał Najwyższego o to, aby ulitował się nad jego ukochaną i nie pozwolił na to, aby tak po prostu skonała. Co jakiś czas podczas modlitwy zerkał wzrokiem na łóżko, na którym leżała jego ukochana i majaczyła.
- Raul... Markiza... Jak mogłeś? - mamrotała dziewczyna.
Wicehrabia powoli wstał z kolan i poczuł, że ogarnia go wściekłość i musiał dać jej wyraz. Wiedział też doskonale, komu się za to oberwie. Zły wybiegł z domu, wsiadł na konia i pognał na nim w kierunku miasta. Tam zaś natychmiast skierował swoje kroki do domu markizy, a gdy był już na miejscu, to wpadł do środka, ignorując przy tym całkowicie protesty służby. Wpadł do jednego z pokoi, w którym markiza siedziała w wannie, biorąc właśnie kąpiel. Widok wicehrabiego jakoś wcale jej nie zdziwił, a wręcz przeciwnie. Uśmiechnęła się do niego w taki sposób, jakby przewidywała, iż to nastąpi.
- Mogłeś przynajmniej zaczekać, aż pozwolę ci tu wejść - powiedziała ironicznym tonem, nie przerywając mycia swego ciała.
- Gdybyś była mężczyzną, skręciłbym ci kark! - krzyknął Raul.
- Poważnie? A to czemu? Co się takiego stało?
- Christine jest chora.
- To nie moja wina.
- Owszem, twoja. Po co wysłałaś jej listy, które kiedyś ci wysłałem? Przez nie wybiegła z domu na deszcz, zachorowała i teraz walczy o życie.
Markiza lekko się zdumiała. Widać było, iż wcale nie chciała tego, ale mimo wszystko egoizm szybko w niej wygrał, gdyż powiedziała:
- Bardzo mi przykro, ale co mi do tego?
- Co ci do tego?! - Raul podbiegł do niej i krzyknął: - Lepiej się módl, aby wyzdrowiała, bo jak nie, to możesz być pewna, że osobiście połamię cię na kole, choćbym miał za to dać głowę!
- Połamać na kole? Jak pospolitą przestępczynię? Och, Raul... Jesteś bardzo uroczy.
Raul popatrzył na nią wściekle, po czym wściekły złapał za wannę i przewrócił ją tak, iż markiza wraz z całą wodą i pianą wyleciała na podłogę. Spojrzała wściekle na wicehrabiego, który zaraz potem wybiegł z pokoju, a następnie z domu.
- A więc tak to wyglądało - powiedziałam, kiedy Ash skończył swoją opowieść - Niesamowite. Okropna sytuacja.
- Ale najwidoczniej Christine wyzdrowiała i mu przebaczyła, skoro oboje potem się pobrali.
- No właśnie - powiedziałam czule - Ale jestem ciekaw, jak dokładniej wyglądało zakończenie ich historii. I to bardzo mocno.
- Może nam się on przyśni?
- A wiesz, że to jest bardzo możliwe? Spróbujmy zasnąć, a może się dowiemy.
- Słuszna uwaga, Serenko.
Zachichotałam i pocałowałam czule Asha w usta, po czym położyliśmy się oboje, przytuliliśmy do siebie mocno, a następnie zasnęliśmy. Nie wiem, jak długo nam to zajęło, ale wiem, że (według tego, co mi powiedział potem Ash) przyśniło nam się obojgu to samo.
W tym śnie Christine powoli odzyskała przytomność i spojrzała w bok, gdzie przed świętym obrazkiem klęczał Raul pogrążony w modlitwie.
- Boże miłosierny... Nie odbieraj mi jej, proszę. Kocham ją nad życie i nie umiem bez niej żyć. Proszę cię, Boże... Błagam cię, nie odbieraj mi jej. Jeżeli przeżyje, nigdy jej nie zdradzę i nie zostawię. Jest moim aniołem.
Christine uśmiechnęła się delikatnie i powiedziała:
- Raul...
Wicehrabia usłyszał jej głos i odwrócił się za siebie, po czym jego twarz rozjaśnił wielki uśmiech.
- Christine? Och, Christine!
Uradowany podbiegł do niej, uklęknął przy jej łóżku i złapał ją mocno za rękę, patrząc na nią z miłością.
- Moja najdroższa... Moja jedyna... Czy czujesz się już lepiej?
- Trochę lepiej - odpowiedziała powoli Christine - Ale wciąż jeszcze jestem słaba.
- Tak się o ciebie bałem, najdroższa.
- Wiem, słyszałam twoją modlitwę. Aż tak się przejąłeś moją chorobą?
- Ty się jeszcze pytasz? Najdroższa moja, kocham cię nad życie! Czy mi kiedykolwiek wybaczysz to, co się stało?
- Już ci wybaczyłam, najdroższy... Już ci wybaczyłam.
Raul spojrzał na nią ze łzami radości w oczach.
- Mówisz to zupełnie poważnie?
- O tak... Za bardzo cię kocham, abym miała ci nie wybaczyć.
Wicehrabia uśmiechnął się i pocałował czule jej usta, a potem całował zachłannie jej dłonie jedną po drugiej, jak najcenniejszy w jego życiu skarb.
***
Opowiadanie Thomasa Ravenshopa c.d:
Ash w domu powiedział, że musi jechać na dwutygodniowy wyjazd służbowy, co wywołało ogromną rozpacz u jego pań. Bardzo chciały one wiedzieć, dokąd on jedzie i w jakim celu, jednak Ash nie puścił pary z ust. Powiedział tylko, iż muszą zapomnieć o tym, żeby polecieć z nim, ponieważ ten wyjazd to wyjazd służbowy i on nie może sobie pozwolić na zabieranie osób prywatnych, a już na pewno nie kilku naraz.
- Ale spokojnie, będzie dobrze - zakończył swoją przemowę - Wrócę szybciej niż możecie sobie wyobrazić.
Jego czarujący uśmiech oraz sposób, w jaki wypowiadał swoje słowa sprawiły, że cztery panie dały się przekonać i przestały nalegać. Natomiast Ash spakował wszystkie niezbędne dla siebie rzeczy i już następnego dnia pojechał na lotnisko, gdzie już czekała na niego May.
- Jesteś nareszcie - uśmiechnęła się do niego czule dziewczyna - Już się bałam, że w ogóle nie przyjedziesz.
- Miałbym nie przyjechać, kiedy ty na mnie czekasz, aniele? Jeszcze czego - powiedział radośnie Ash - To najbardziej wyczekiwana przeze mnie wycieczka. Nie mógłbym się na nią spóźnić.
- To dobrze, a więc chodźmy, bo jeszcze samolot odleci bez nas.
Oboje pobiegli do budynku lotniska, tam załatwili wszystkie niezbędne formalności i potem wsiedli do samolotu, w którym zajęli swoje miejsca.
- Cieszysz się, kochanie? - spytała May.
- Tak i to bardzo - odpowiedział jej Ash - Już się nie mogę doczekać, aż opuścimy to miejsce.
- A to dlaczego? Czyżbyś chciał przed kimś uciec? - usłyszał za sobą czyjś znajomy głos.
Obejrzał się za siebie i zauważył, że zza jego siedzenia wychyla się... twarz Sereny. Przerażony zeskoczył z fotela i wtedy zauważył, iż tuż za nim siedzą Serena i Misty, a z drugiej strony Dawn i Alexa. Do tego jeszcze May przybiła sobie piątkę z rudowłosą.
- Ale fajnie! Jednak lecimy wszyscy razem! - zawołała wesoło Dawn.
- May, jak mogłaś mi to zrobić?! - jęknął załamany Ash.
- Och, Ash... Weź nie gniewaj się na May - powiedziała czule Misty - Gdybyśmy cię nie śledziły, to nigdy byśmy nie odkryły twoich planów.
- I nie miałybyśmy tej przyjemności polecieć z tobą na Hawaje, a tak będziemy się pysznie bawić - dodała Alexa.
Ash przerażony jęknął i zaczął cofać się za siebie.
- Proszę usiąść, samolot zaraz wystartuje - powiedziała stewardessa, podchodząc do Asha.
- Nie! Nigdzie nie startuje! Ja stąd wysiadam!
- Ale nie może pan! Samolot zaraz będzie leciał!
- Mam to gdzieś! Spadam stąd i to już!
Stewardessa próbowała go uspokoić, ale nic to nie dało, ponieważ Ash odepchnął ją na bok i szybko ruszył biegiem w kierunku wyjścia. Na drodze stanęli mu dwaj stewardzi, jednak nasz bohater bez trudu ich znokautował kilkoma ciosami i ruszył ku wyjściu, wrzeszcząc:
- Nie! Samolot nie startuje! Uciekam stąd! Uciekam! Stać! Nie wolno lecieć! Ja chcę wyjść!
Właśnie miano zamykać drzwi od samolotu, gdy nagle Ash podbiegł do stewarda, który je zamykał, odepchnął go na bok i zawołał:
- Czekajcie, ja wysiadam!
- Ale nie może pan! Nie ma...
Ash wybiegł na zewnątrz i nagle z krzykiem poleciał w dół, prosto na chodnik.
- Schodów... - jęknął steward, widząc, co się stało.
Tak, właśnie to się stało. Nasz bohater w panice nie zauważył niestety, że odstawiono już schody dla pasażerów i zleciał prosto w dół, łamiąc sobie nogę i rękę.
- Ash! Och, Ash! Co ci się stało, biedaku?! - krzyczały jego kobiety, tłocząc się przy wyjściu, z którego właśnie wyleciał ich ukochany.
***
Ash po tym wypadku trafił do szpitala, gdzie trafił na niezwykle czułą pielęgniarkę o imieniu Joy. Kobieta ta była posiadaczką niezwykle uroczych różowych włosów oraz ujmującego uśmiechu. Z miejsca straciła ona głowę dla swojego pacjenta i robiła wszystko, aby umilić mu czas pobytu pod jej opieką. Ashowi, chociaż nie bardzo były w smak jej awanse, to musiał na nie przystać i spokojnie znosił je aż do pełnego wyzdrowienia, jednak po wyjściu ze szpitala czekały na biedaka kolejne problemy. Przede wszystkim proces sądowy za zakłócanie spokoju publicznego, wstrzymanie lotu, a do tego również pobicie kilku funkcjonariuszy obsługi lotu. Za wszystkie te przewinienia czekała go kara kilku lat pozbawienia wolności, jednakże los zdecydował inaczej, chociaż właściwie nie tyle los, co sędzina Felina Ivy, kobieta bardzo urodziwa, o fioletowych włosach i wzroku przypominającym albo bycie zaspaną, albo wielką namiętność, a może nawet jedno i drugie.
- Wie pan doskonale, że za to wszystko, co pan zrobił, mogłabym pana skazać na co najmniej pięć lat pozbawienia wolności? - spytała sędzina, nie odrywając wzroku od Asha.
- Wiem, Wysoki Sądzie.
- Uważam jednak, że człowieka z takim potencjałem szkoda by było karać w tak okrutny sposób. Myślę, iż o wiele lepiej będzie, jeśli zachowa pan wolność, a zamiast iść do więzienia odpracuje pan swoje przewiny za pomocą prac społecznych.
Sędzina Ivy bardzo uważnie przyglądała się Ashowi, delikatnie się przy tym uśmiechając, po czym zapytała:
- Czy myślał pan kiedyś o karierze nauczyciela?
- Jeszcze nie, proszę Wysokiego Sądu - odparł Ash.
- Wie pan... To jest poważna praca, bardzo wymagająca, ale też dająca wielkie możliwości, jeśli tylko człowiek postara się, aby dać z siebie wręcz wszystko, gdy będzie ją wykonywał. A zatem odpracuje pan trzy miesiące jako nauczyciel w szkole na prowincji. Dokładne miejsce już wybierze panu kurator. To wszystko, żegnam pana.
Kurator wybrał miejsce i Ash przeniósł się tam, gdzie nauczał języka angielskiego miejscowe dzieciaki. Jego wyrok powoli dobiegał końca i czuł, że już wkrótce powróci do swego dawnego życia. W głębi duszy postanowił sobie jednak, iż pewne sprawy całkowicie się zmienią. Nie będzie więcej taki uległy wobec kobiet. Będzie stanowczy i nie będzie zważał na ich łzy. Już nie pozwoli sobą manipulować. I oczywiście pogodzi się z Sereną. Był całkowicie przekonany, iż kocha tylko ją, bo ze wszystkich kobiet, które znał ona najwięcej na miłość zasługuje. Z innymi kobietami koniec.
Ostatniego dnia jego wyroku po Asha przyjechał Brock. Chciał go zabrać ze sobą do miasta, a przy okazji przekazać mu najnowsze nowiny.
- Mówię ci, co się działo przez te trzy miesiące, to nawet nie jesteś w stanie sobie wyobrazić - mówił, gdy już jechali obaj samochodem - Alexa rozeszła się ze swoim mężem i wyszła za naszego dyrektora. Będziesz miał u niej fory, jak wrócisz do pracy.
- A czy oni dalej mnie tam chcą? - spytał Ash - Po tym skandalu, który wywołałem?
- Oczywiście, że tak - uśmiechnął się Brock - Teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek.
- Nie rozumiem. Przecież wywołałem niezły skandal.
- A to ty nie wiesz, stary, że skandal to najlepsza reklama i wabik na klientów? Mówię ci, jak wieść o twojej historii się rozeszła, projekty naszej firmy zyskały olbrzymią popularność. Dyrektor Oak kazał ci przekazać, że masz u niego podwyżkę murowaną, jak wrócisz.
- Nieźle - parsknął śmiechem Ash - A co z resztą?
- Dawn związała się z Clemontem i oboje są bardzo szczęśliwi. Iris wyszła za Cilana i choć w pracy na porządku dziennym mamy ich sprzeczki, to i tak wiemy, że się kochają. May zaś obecnie kręci z naszym portierem Garym.
- A Misty i Serena?
- Misty została moją dziewczyną.
Ash uśmiechnął się radośnie i poklepał przyjaciela po ramieniu.
- Serio? Stary! Wiedziałam, że się doczekasz!
- Ja także to wiedziałem - odpowiedział mu wesoło Brock, ale potem spoważniał - A co do Sereny, to...
- Co z nią?
- Ona wciąż mieszka w waszym domu, ale nie sama.
- A z kim? Z rodzicami?
- Gorzej. Sprowadziła sobie jakiś trzech facetów i ci pomagają jej w gospodarstwie.
- Trzech facetów?
- Tak. Nie znam szczegółów, ale Misty uważa, że robi to tylko po to, aby się na tobie odkuć. Do tego mówi, iż ona wcale z nimi nie sypia.
- Nie sypia z nimi?
- Według Misty nie.
- Ale dlaczego...
Nagle do Asha dotarła cała prawda. Wszystko stało się dla niego jasne. Wiedział już, co musi zrobić i kiedy tylko Brock zawiózł go na miejsce, to wyskoczył radośnie z auta i pognał do domu.
- Do dzieła, tygrysie! - zawołał za nim wesoło Brock - Pokaż, że jesteś facetem! Nie daj się!
Ash właśnie to zamierzał zrobić. Wszedł do środka i z miejsca usłyszał głośną muzykę. Dobiegała ona z salonu. Zajrzał tam, a gdy już to zrobił, to zauważył Serenę tańczącą w towarzystwie trzech facetów. Najwyraźniej doskonale się bawili, skoro nawet nie zauważyli obecności gospodarza. Ash uśmiechnął się ironicznie, kiedy to zobaczył, po czym podszedł powoli do magnetofonu i wyłączył go. Ledwie to zrobił, a cała czwórka balowiczów przestała tańczyć i spojrzała na niego zaszokowana.
- Koniec imprezy - powiedział Ash.
- Hej, ale dlaczego?! Tak przyjemnie się bawiliśmy! A w ogóle, to kto ty jesteś?! - zaczęli narzekać faceci.
- Jestem właścicielem tego domu i nakazuję wam z niego spadać i to w trymiga, bo jak nie, to inaczej sobie porozmawiamy! - zawołał Ash.
Faceci pojęli, że rzeczywiście to już nie są przelewki, zwłaszcza, kiedy Serena potwierdziła, iż dom nie jest jej, więc w ciągu kilku minut ponurzy jak burza gradowa trzej nieproszeni goście opuścili lokum. Serena chciała iść z nimi, jednak Ash ją zatrzymał.
- Ty zostajesz. Musimy omówić pewne sprawy.
- Niczego nie musimy omawiać. Wszystko już zostało ustalone.
- Nie sądzę - powiedział Ash poważnym tonem - Chcę wiedzieć, co ty wyprawiasz pod moją nieobecność.
- Robię ci tylko to, co ty zrobiłeś mnie.
- I robisz to w moim domu?
- Przyznaję, że w tej sprawie posunęłam się za daleko, ale spokojnie. Natychmiast się stąd wynoszę. Będę odtąd balować na swoich śmieciach.
To mówiąc Serena poszła na górę, aby spakować swoje rzeczy, ale Ash pobiegł tam za nią.
- Co ty robisz? - spytał.
- Nie widzisz? Pakuję się - odparła kobieta, pakując powoli do wielkiej torby swoje ubrania.
- To niepotrzebne. Zostajesz tutaj.
- Nie, Ash. Nie zostaję.
- Zostajesz.
- Nie zostaję.
Ash wściekły złapał za torbę i rzucił ją dziko na podłogę, rozrzucając przy tym ubrania Sereny.
- Zostajesz tutaj! Kocham cię i mamy się pobrać!
- Pobrać?! - warknęła gniewnie Serena - Uważasz, że wyjdę za ciebie po tym, co mi zrobiłeś, Ash?! Po tym, jak wracałeś do mnie po zabawach z innymi kobietami?!
- A ty co zrobiłaś w odwecie?
- To, co powinnam była ci zrobić i cieszę się z tego. Masz wreszcie nauczkę, Ash.
- Tak, mam nauczkę! - zawołał Ash, łapiąc ją w objęcia - Mam nauczkę i zrozumiałem, że kocham tylko ciebie. Właściwie, to ja zawsze kochałem tylko ciebie. Wiem to doskonale i teraz chcę być z tobą już na zawsze. Chcę, żebyśmy zawsze byli sobie bliscy tak jak wtedy, kiedy byliśmy dziećmi i poznaliśmy się w piaskownicy. Pamiętasz jeszcze te czasy?
Serena spojrzała na niego wzruszona, ale nadal zła.
- To było dawno i nieprawda.
- Nadal tak może być.
- Myślisz, że ci zaufam po tym, co zrobiłeś?!
- Musisz, bo cię naprawdę kocham. I będę wiernym mężem.
- Wiernym? Ty nie wiesz, co to słowo znaczy.
- Ależ wiem i chętnie ci to udowodnię - to mówiąc Ash pocałował ją w usta.
Serena początkowo oddała mu pocałunek, ale szybko odsunęła go od siebie, wołając:
- Co ty sobie myślisz?!
- Że cię kocham! - zawołał Ash, ponownie obejmując Serenę i całując ją namiętnie w usta.
- Nie! Zostaw mnie! Nie chcę... - protestowała Serena, ale tylko przez chwilę, bo zaraz zarzuciła ukochanemu ręce na szyję i oddała mu pocałunek.
Chwilę później oboje zdarli z siebie ubrania i padając na łóżko okazali sobie miłość w najpiękniejszy ze wszystkich sposobów na całym świecie.
- Och, Ash! - westchnęła Serena, tuląc się do ukochanego, gdy już było po wszystkim - Tak bardzo cię kocham. Ale nie chcę więcej przez ciebie cierpieć.
- Nie będziesz, obiecuję ci to - rzekł Ash, obejmując ją czule.
- I już nie będziesz mnie zdradzać?
- Nigdy.
- Ale pamiętaj... Jeśli znowu mnie zdradzisz, z nami koniec.
- Nigdy więcej cię nie zdradzę. Wierzysz mi?
- Wierzę. Tobie nie można nie wierzyć. Och, Ash.
Ash uśmiechnął się i objął ukochaną do siebie.
Wkrótce potem miał miejsce ich ślub. I choć może trudno jest w to uwierzyć, to wszystkie dawne kochanki Asha zjawiły się na nim i dobrze się bawiły widząc szczęście jego i Sereny. Sam Ash zaś, choć miał dalej wielkie powodzenie u kobiet, nigdy z niego nie korzystał, pozostając wiernym swej ukochanej. Nauczka, którą odebrał przyniosła mu pożyteczne owoce i odtąd miał on już zawsze pozostać wierny tej jednej jedynej. Nigdy więcej też nie spojrzał zalotnie na inną kobietę, zaś ich zaloty traktował bardzo chłodnie i z dystansem, dzięki czemu miał od nich spokój, a zarazem również jeszcze większy szacunek otoczenia. No i oczywiście nigdy nie zostawał w pracy po godzinach.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Kiedy się już obudziliśmy z Ashem, to zaraz opowiedzieliśmy sobie wszystko, co ujrzeliśmy we śnie, przy okazji odkrywając, że oboje mieliśmy dokładnie taki sam sen.
- To już wiemy, jak ta opowieść się skończyła - powiedział Ash.
- Chyba tak - uśmiechnęłam się do niego czule - I chyba oboje też się już domyślamy, dlaczego mieliśmy takie sny.
- Tak... Chyba tak - powiedział mój luby - Tylko nie jestem pewien, kto nam zesłał takie sny i dlaczego?
Rozłożyłam ręce bezradnie.
- Nie mam pojęcia, najdroższy. Nie mam pojęcia.
Mieliśmy pewne podejrzenia w tej sprawie, ale woleliśmy chwilowo ich nie omawiać zwłaszcza, że nie posiadaliśmy żadnych dowodów w tej sprawie i ta teoria była tylko możliwa, nie zaś pewna, dlatego nie mieliśmy zamiaru gadać po próżnicy, zwłaszcza, iż w brzuchach zaczęło nam burczeć.
- Chyba powinniśmy się ubrać i zejść na dół, aby coś zjeść - powiedział Ash - Pewnie nasi towarzysze już jedzą śniadanie.
- Mam nadzieję, że nakarmili też Pikachu i Buneary - dodałam.
Oba stworki bowiem spały z Lillie i Winstonem, aby nie przeszkadzać mnie i Ashowi, jeżeli najdzie nas ochota na coś, co ze snem raczej nie ma wiele wspólnego.
- Spokojnie, dziadek na pewno o nich nie zapomniał, a Lillie to już tym bardziej - uspokoił mnie Ash.
Ubraliśmy się i wyszliśmy z pokoju, ale ledwie to zrobiliśmy, a zaraz zauważyliśmy, że coś jest nie tak. Mianowicie po wyjściu z pokoju zamiast charakterystycznego dla tego hotelu korytarza zauważyliśmy zupełnie inne pomieszczenie, które co prawda też dobrze znaliśmy, ale też widzieliśmy je ostatnio dość dawno i nie spodziewaliśmy się go ponownie zobaczyć. Tym pomieszczeniem był ogromny, przestronny salon pełen zegarów, z dwoma fotelami, kanapą, a także i stołem zastawionym samymi przysmakami, do tego jeszcze wręcz przez nas uwielbianymi.
- To ciekawe - powiedziałam do Asha, patrząc na niego uważnie.
- Oj tak - zgodził się ze mną mój luby - To trochę wygląda tak, jakby ktoś się nas tutaj spodziewał.
- Tak, tylko ciekawe, kto?
- Nie poznajesz tego salonu?
- Tak jakby poznaję, ale nie jestem pewna, czy dobrze myślę.
- A co myślisz?
- Myślę, że to salon w domu Chronosa.
- Wobec tego dobrze myślisz, bo to jest właśnie on - usłyszeliśmy za sobą kobiecy głos.
Zobaczyliśmy, że do salonu weszła Madame Sybilla, uśmiechając się do nas przy tym przyjaźnie.
- Sybilla?! - zawołaliśmy zdumieni.
- Tak, to ja - potwierdziła kobieta.
- Skoro ty tu jesteś, to czy mam rozumieć, że te wszystkie nasze wizje, to twoja sprawka? - spytałam.
- Nie, kochana - zaśmiała się wesoło kobieta - W żadnym razie. To nie jest moja sprawka, choć ja wyraziłam na te wizje zgodę.
- Nie rozumiem. Wyraziłaś na nie zgodę? - zdziwił się Ash.
- Istotnie, tak właśnie zrobiłam.
- Ale dlaczego? - zapytałam.
- Ponieważ jestem odpowiedzialna tylko za przyszłość, jednakże wiem bardzo dobrze, że bez przeszłości nie ma przyszłości. Wiem, że chcecie się za jakiś czas pobrać. Uznałam więc, iż powinniście wiedzieć o tym, jakie były wasze poprzednie wcielenia i zrozumieli pewne sprawy.
- Zaraz... A więc to jednak były nasze poprzednie wcielenia? - spytał zdumiony Ash.
- Tak, istotnie. To właśnie były wasze poprzednie wcielenia - odparła Sybilla - Zapewne już wcześniej się tego domyślaliście.
- Tak, tylko... Dlaczego dopiero teraz nam to pokazałaś?
- Mój drogi... Chyba już ci to kiedyś mówiłam... Przedwieczni zawsze sami decydują, kiedy coś zrobią i czy w ogóle to zrobią. Ja również wyznaję tę zasadę i nie zamierzam tego zmieniać. Nigdy też nie tłumaczę się z moich decyzji i nigdy nie wyjaśniam, dlaczego robię coś teraz, a nie wcześniej czy później. Ja dobrze wiem, kiedy przejść do działania. Uznałam, iż teraz jest najlepszy moment i niech to wam wystarczy.
- Ale czy powiesz nam, dlaczego się na takie coś zdecydowałaś?
- Ponieważ wiem o tym, że chcecie się pobrać, ale też droga Serena się przed tym wzbrania.
- Jeżeli tyle wiesz, to z pewnością wiesz też i to, dlaczego tak jest - zauważyłam ironicznie.
- Owszem, dobrze o tym wiem - powiedziała Sybilla - To również było moim powodem działania. Chcę, abyście oboje coś zrozumieli. Ale póki co siadajcie i zjedzcie coś, bo chyba jesteście głodni, prawda?
Ponieważ znowu zaburczało nam w brzuchach, to usiedliśmy przy stole i powoli zaczęliśmy się raczyć smakołykami. Zanim się spostrzegliśmy, a chyba cała ich połowa zniknęła w naszych brzuchach.
- Co dokładniej chciałaś nam uświadomić? - spytał po chwili mój luby.
- Jedną ważną sprawę - odparła Sybilla, wpatrując się w nas z wielką uwagą i jedząc powoli tosta z dżemem - To, jakie jest dokładniej historia waszej miłości i to, że jesteście sobie już od dawna pisani.
- Jesteśmy sobie pisani? - zdziwiłam się.
- Tak... Jesteście sobie pisani zgodnie ze swoją własną wolą.
- Nie rozumiem.
- Ale zaraz zrozumiecie - rzekła Sybilla, rozsiadając się wygodnie w fotelu naprzeciwko nas - Jak już wiecie, narodziliście się najpierw jako Raul i Christine w XVIII wieku, a potem przeżyliście perypetie, które to zostały wam teraz wysłane jako senne wizje. A po wydarzeniach wam ukazanych, oboje się pobraliście i mieliście dwójkę dzieci.
- O! To brzmi całkiem ciekawie - powiedziałam zachwycona.
- Nie wiem, czy powiesz to samo, gdy dowiesz się, co było dalej.
- A co było dalej?
- Dalej było to, że niestety, gdy urodziłaś drugie dziecko bardzo mocno osłabłaś, gdyż poród był nad wyraz ciężki. A potem umarłaś od tego, moja droga.
Rzeczywiście, to mi się wcale nie spodobało. Wręcz przeciwnie, byłam całkowicie zaszokowana tą historią.
- Mówisz poważnie?
- Najzupełniej - odpowiedziała Sybilla - Przed śmiercią wymusiłaś na ukochanym mężu przysięgę, że będzie żył dla waszych dzieci i będzie trwał dla nich. Niestety, ty nie dotrzymałeś tego słowa, przyjacielu...
To mówiąc zwróciła się do Asha, który zapytał:
- A co takiego zrobiłem?
- Kochałeś swoją ukochaną do tego stopnia, że powierzyłeś dzieci opiece swoich krewnych, a sam pojechałeś ze swoim ojcem do Ameryki, do francuskich kolonii. Toczyła się tam właśnie wojna pomiędzy Anglikami a Francuzami. Indianie z różnych szczepów i plemion wspierali obie strony konfliktu, z czego oczywiście wyciągali własne zyski. I właśnie oni stali się przyczyną twojej zguby.
- Jak to?
- Widzisz, twoja młodsza siostra Margot i jej mąż Gaston swego czasu zamieszkali właśnie w Ameryce. Ciągnęło ich do życia pełnego przygód, a kiedy wybuchła wojna, to Gaston wstąpił do wojska i bronił pewnego francuskiego fortu przed atakami Anglików. Margot siedziała w tym forcie wraz z tobą oraz waszym ojcem. Niestety, pewnej nocy Indianie z plemienia pomagającego Anglików wkradli się tam i porwali Margot i jeszcze kilka osób. Uwięzili je w obozie Anglików, którzy was oblegali i chcieli zmusić Francuzów do poddania się. Nie chcieliście jednak kapitulować, dlatego też wpadłeś na pewien pomysł. Wraz z Gastonem, swoim ojcem i małą grupką ludzi w nocy wykradłeś się z fortu do obozu wroga, a potem uwolniliście wszystkich zakładników. Niestety, Margot nie było pośród nich, ponieważ Chytry Lis, wódz plemienia Indian, które wspierało Anglików, uprowadził ją ze sobą zachwycony jej urodą. Odkryliście to dzięki dowódcy Anglików, którego podczas akcji pojmaliście i zmusiliście go do zwinięcia obozu i odstąpienia od oblężenia. On wam powiedział, co się stało z Margot, a wy postanowiliście ją odbić. Grupka ludzi dowodzona przez ciebie ruszyła w drogę.
- I co było dalej?
- Po co o tym opowiadać, skoro można to zobaczyć, prawda? - rozległ się nagle znajomy głos.
Spojrzeliśmy na drzwi i zauważyliśmy, że stoi w nich Chronos, tym razem pod postacią dwunastolatka. Uśmiechnął się do nas przyjaźnie, po czym podszedł do fotela, na którym siedziała Sybilla i rzekł żartobliwie:
- A tak przy okazji, to jest moje miejsce, więc won!
- Mógłbyś być ciut grzeczniejszy, wiesz? - mruknęła Sybilla, siadając w sąsiednim fotelu - Nie pamiętałam, że ten fotel jest twój.
- Nic nie szkodzi - powiedział Chronos i spojrzał na nas - Miło mi was znowu widzieć. Przepraszam bardzo, że kazałem wam czekać, ale musiałem o czymś porozmawiać z moim bratem Hypnosem.
- Hypnosem? - spytałam - Bogiem snu?
- Jakim znowu bogiem? - zaśmiał się Chronos - Nigdy nie był żadnym bogiem. To ludzie w nim widzieli boga, a on po prostu jest władcą snów i ojcem władcy dobrych snów i złych snów. Ludzie jednak jego moc odbierali jako dowód boskości lub czarów, więc widzieli go albo jako boga, albo jako maga. Nawiasem mówiąc to ironia losu, czyż nie? Jedna osoba widziana pod różnymi postaciami.
- Niech no zgadnę... Ciebie i Tanatosa także ludzie widzą pod różnymi postaciami, prawda? - spytał Ash.
- Dokładnie tak.
- A propos Hypnosa, to czy może jedną postaci, pod którą go widać, jest Piaskowy Dziadek? - spytałam nieśmiało.
- Skądże znowu - zachichotał wesoło Chronos - Piaskowym Dziadkiem nazywają Morfeusza, jego starszego syna, ponieważ często zsyła na ludzi dobre sny sypiąc im w oczy ciepłym piaskiem.
- A robi tak zawsze co noc każdemu człowiekowi?
- Nie. Często jego młodszy brat, czyli pan koszmarów sypie czarnym piaskiem po oczach ludzi. A często obaj zostawiają ojcu działanie, gdy ten zsyła na nich te sny, które nie są ani idyllą, ani koszmarem.
- A czy każdemu człowiekowi ta trójka zsyła sny?
- Owszem.
- A kiedy zsyłają dobre sny, a kiedy złe sny, a kiedy obojętne?
- To wszystko zależy od okoliczności.
- Jakich?
- Jakich, jakich! - rzuciła nieco gniewnie Sybilla - Sereno, moja droga. Przecież już dobrze wiesz, że Przedwiecznych nie pyta się o takie sprawy. Oni sami zawsze wiedzą, dlaczego coś robią i kiedy to robią i to wam tylko powinno wystarczyć.
- Przepraszam, nie chciałam cię urazić.
- Nie uraziłaś, tylko dziwi mnie to, że tyle razy to słyszałaś, a jeszcze tego nie zapamiętałaś.
- Wybacz... Po prostu chciałabym wiedzieć więcej.
- Wy, ludzie, jesteście niereformowalni. Ciągle pragniecie mieć więcej niż macie obecnie i domagacie się tego od losu, a innym ludziom rzadko dajecie tyle, ile im potrzeba. To chwilami jest dość zabawne.
- Niby co w tym zabawnego?
- To, że mijają tysiąclecia, a wy wciąż się nie zmieniacie. Pamiętam, jak król Tarkwiniusz Pyszny zezwolił mi na audiencję w swoim pałacu, a ja przedstawiłam mu bardzo ciekawą propozycję.
- Niech zgadnę... Przedstawiłaś mu może dziewięć ksiąg o przyszłości Rzymu, ale za bardzo wygórowaną cenę? - spytałam, uśmiechając się przy tym wesoło.
- Słyszałem tę historię! - zawołał wesoło Ash - To byłaś ty?
- Tak, ale z jednym się tutaj nie zgodzę. To nie była wcale wygórowana cena. To była cena jak najbardziej sprawiedliwa. On nie chciał jej zapłacić, więc na jego oczach rozpaliłam ognisko i spaliłam trzy ostatnie tomy tych ksiąg. Potem zażądałam za pozostałe sześć tomów takiej samej ceny jak na początku. Gdy król znowu odmówił, spaliłam kolejne trzy tomy od końca i za pozostałe trzy zażądałam tej samej ceny. Tym razem zapłacił bojąc się, że straci całkowicie możliwość poznania przyszłości Rzymu. Oczywiście jego wiedza w tej sprawie pozostała raczej szczątkowa, ponieważ nie posiadał on pozostałych tomów.
- I jaki z tego morał? - spytał Chronos - Chciwy dwa razy traci.
- Ale chyba nie ciekawy, prawda? - spytałam - Ciekawość chyba nie prowadzi do strat, co nie?
- Zależy, o jakiej ciekawości mówimy, bo i ona ma swoje granice - oznajmił nam Chronos - Pamiętaj, że Przedwieczni rzadko zdradzają swoje tajemnice śmiertelnikom. Rzadko też z nimi przebywają i im pomagają w ich sprawach, nawet jeśli są Pokemonami.
- Pokemonami? - zdziwiłam się.
- Zaraz! - zawołał Ash - Chcesz powiedzieć, że Pokemony też należą do rasy Przedwiecznych?
- Nie wszystkie - odpowiedział mu Chronos - Tylko te, które były na świecie jako pierwsze. Chyba wam o tym kiedyś mówiliśmy z Sybilla, ale jeśli nie, to nie szkodzi, powiemy wam to teraz. Przykładowo Mew, Lugia, Arceus to Pokemony należące do rasy Przedwiecznych, a ich potomkowie, czyli Pokemony stworzone przez nich, to już Pół-Przedwieczni, jak np. Giratina, dziecko Arceusa. Albo wasza przyjaciółka Latias.
- Latias?! - zdziwiłam się - Ona też jest Pół-Przedwieczną?
- Tak. Ona oraz jej brat bliźniak Latios to Pół-Przedwieczni, synowie Latiosa Przedwiecznego - odpowiedziała Sybilla - Od razu to wyczułam, gdy tylko pierwszy raz ją spotkałam w waszym towarzystwie. A myśleliście, że czemu ona ma takie niezwykłe moce? Myśleliście, że wszystkie Latiasy je mają? O nie, nic z tych rzeczy! Przemiana w człowieka, którego tylko zobaczy, to sztuczka typowa dla Latiosów i Latiasów, ale pozostałe moce waszej przyjaciółki to już efekt bycia Pół-Przedwieczną i córką kogoś z rasy Przedwiecznych.
- Ale skoro ojciec Latias był Przedwiecznym, to w jaki sposób mógł umrzeć? - spytałam.
- On nie umarł, tylko wskutek obrony Alto Mare przed wrogami zużył całą swoją moc, którą miał w swojej cielesnej powłoce. Gdy to zrobił, jego ciało przestało istnieć, a duch przeniósł się do zaświatów, pozostawiając cząstkę siebie w Kuli służącej do uruchamiania maszyny zwanej MOA lub jak kto woli Mechanizmem Obronnym Alto Mare.
- Chwileczkę... A więc to nie był tam duch Latiosa, tylko jego energia? - spytał zdumiony Ash - Przecież Lorenzo mówił nam...
- Lorenzo jest tylko człowiekiem i myli się tak, jak każdy człowiek - odparła na to Sybilla - Myślał, że tam był duch Latiosa, ale tak naprawdę była tam tylko jego energia, a po jej wyczerpaniu, gdy brat Latias zmarł, to jego energia zastąpiła energię jego ojca, a jego duch udał się do zaświatów.
- A więc tak to wyglądało - powiedział Ash zamyślonym tonem - No, a jak było z nami? Znaczy się ze mną? W jaki sposób zginąłem? Możesz nam to opowiedzieć?
- Po co opowiadać, skoro można to pokazać? - uśmiechnął się lekko Chronos, po czym dodał: - Zobaczycie to, co się wtedy stało, choć muszę was uprzedzić, że to wam się nie spodoba.
- Rozumiemy, ale jesteśmy gotowi.
- Doskonale - uśmiechnął się Chronos i nagle powoli jego postać się przemieniła w piętnastolatka.
Chwilę później przed nami zjawiła się jakaś tajemnicza postać. To był wysoki człowiek, czarnowłosy i z delikatną brodą, ubrany w brązową szatę z czasów starożytnych, z bukłakiem z wodą u boku.
- Czy to... Hypnos? - spytałam.
- Tak, to on - odpowiedział Chronos - Ale spokojnie. Nie myślcie teraz o niczym, tylko o tym, co macie zobaczyć.
Hypnos chwycił powoli za swój bukłak i przechylił go tak, aby wylać odrobinę jego zawartości na prawą dłoń. Gdy to zrobił, to ułożył bukłak tak, jak był poprzednio ustawiony, po czym sypnął wodą z dłoni prosto w nasze oczy. Zanim się obejrzeliśmy, to zobaczyliśmy indiański obóz rozłożony w lesie niedaleko gór, na co wskazywały bardzo liczne, typowe dla gór skały wyrastające tu i ówdzie. W wiosce znajdowało się wielu Indian, którzy to tańczyli radośnie wokół pala z przywiązaną do niej dziewczyną niezwykle podobną do Dawn - z tym, że miała ona blond włosy, a nie niebieskie. Jeden z Indian, ubrany w skórzane spodnie, z gołym torsem i z ogoloną prawie na łyso czaszką. Prawie, ponieważ miał na tylnej części czaszki grupkę włosów spiętych w kitkę. Wyglądał wręcz odrażająco, a jego twarz wyrażała wielką mściwość i zawiść.
- Jeszcze możesz zmienić zdanie - rzekł do niej łamaną francuszczyzną - Jeśli zostaniesz moją, będziesz żyć.
- Prędzej skonam! - wysyczała Margot.
- Dobrze więc.
Następnie cofnął się o kilka kroków, wziął do ręki tomahawk i rzucił go w kierunku dziewczyny. Ta pisnęła, a narzędzie wbiło się w pal tuż nad jej głową. Potem kolejny tomahawk poleciał w jej stronę i trafił w pal tuż przy jej prawym policzku. Indianin wziął do ręki kolejny tomahawk, ale wtem rozległy się strzały. Czerwonoskórzy przerażeni zaczęli uciekać we wszystkie strony, a Indian próbujący zabić Margot rozejrzał się dookoła i zniknął między drzewami.
Chwilę później do obozu wparowali Francuzi. Na ich czele biegli Raul i Gaston ze szpadami w dłoniach, zabijając każdego Indianina, który im się nawinął. Potem Gaston dopadł do pala, po czym schował szpadę, wyjął nóż i rozciął nim więzy ukochanej. Ta rzuciła mu się na szyję i mocno do się do niego przytuliła.
- Och, Gaston! Mój jedyny! Tak bardzo się cieszę, że jesteś! - zawołała radośnie Margot, tuląc się do niego zachłannie.
- Ja również się cieszę, jedyna moja - powiedział Gaston, patrząc na nią z miłością w oczach.
Oboje rozejrzeli się uważnie po całym obozie, który właśnie zajmowali Francuzi. Osaczyli oni kilkunastu Indian, wiążąc ich i biorąc do niewoli.
- Dobrze, że w porę przybyliście - powiedziała Margot.
- Tak. Jeszcze trochę i...
Wtem padł strzał, a Gaston przerwał w pół słowa, zaś z jego ust powoli wyleciała stróżka ciemnej krwi, zaś na piersi miał czerwoną plamę. Margot patrzyła to w szoku i z przerażeniem zarazem.
- Nie... Nie... - jęknęła przerażona, łapiąc mocno męża w objęcia - Nie! Błagam, nie!
Gaston powoli opadł w jej ramiona, uśmiechnął się i po krótkiej chwili skonał.
- Nie! NIE! - wrzeszczała z rozpaczy Margot, padając z ciałem męża na kolana i płacząc szalenie.
Raul spojrzał w górę i zauważył na wzniesieniu niedaleko tego samego Indianina, który chwilę wcześniej ciskał w jego siostrę tomahawkami. Stał w towarzystwie kilkunastu Czerwonoskórych i patrzył z mściwą satysfakcją na to, co się stało. W dłoniach trzymał muszkiet, z którego lufy wysuwała się niewielka stróżka dymu. Raul ledwie na niego spojrzał, a od razu tego łotra rozpoznał. To był Chytry Lis, wódz tego plemienia. I właśnie zabił mu przyjaciela. Musiał za to zapłacić.
Raul wściekły zacisnął dłoń na szpadzie i ruszył biegiem w jego stronę.
- Synu, wracaj! - krzyknął jego ojciec, a widząc, że ten zignorował jego słowa, pognał szybko za nim.
Indianie widząc atakujących ich białych, rzucili się do ucieczki. Kilku z nich zatrzymało się na chwilę i próbowało zabić atakujących, ale Raul bez trudu zastrzelił z pistoletu jednego z nich, potem z drugiego pistoletu zabił kolejnego, następnie uniknął wymierzonych w siebie strzałów i bez trudu zadawał swoją szpadą śmierć każdemu z przeciwników, który próbował go zatrzymać. Jego ojciec zaś gnał kilkanaście metrów za nim, też wprawiając w ruch swoje pistolety oraz szpadę.
Raul tymczasem pędził naprzód, w kierunku Chytrego Lisa, który to dopadł półki skalnej i zaczął się po niej wspinać. Łajdak był już bardzo blisko, wręcz na wyciągnięcie ręki. Wicehrabia poczuł, jak serce bije mu w piersi jak oszalałe, jakby miało mu zaraz z niej wyskoczyć, ale wiedział, że już się nie cofnie. Musiał dopaść tego bydlaka, choćby sam miał przy tym paść. Wściekły nabił w biegu pistolet i strzelił z niego tak, żeby trafił w kamień tuż nad ręką Chytrego Lisa. Indian spojrzał wówczas w jego stronę, a Raul zakrzyknął:
- Złaź stamtąd, tchórzu! Złaź i walcz!
Indian nie zamierzał darować mu tej zniewagi i zeskoczył zwinnie z półki skalnej prosto przed Raula, po czym zaatakował go tomahawkiem. Wicehrabia zręcznie uniknął ciosu i jeszcze kolejnych, a potem sam zaczął atakować swoją szpadą. Jednym z zadanych ciosów wytrącił przeciwnikowi tomahawk, a potem przyłożył mu ostrze swojej broni do piersi. Chytry Lis cofnął się przerażony, upadł na ziemię i zaczął przerażony czołgać się do tyłu. Raul był już pewien, że zaraz go zabije. Nie zauważył przez to, jak łajdak wyjmuje z buta nóż i sprawnym ruchem rzuca nim w niego. Cios był niestety celny, ponieważ broń trafiła go w pierś.
- RAUL! - wrzasnął przerażony jego ojciec, który właśnie bił się z pozostałymi przy życiu Indianami z otoczenia Chytrego Lisa.
Raul tymczasem upuścił szpadę, spojrzał na swoją ranę, a potem w kierunku swego przeciwnika, który podle się uśmiechnął. Widząc ten podły śmiech wicehrabia dostał furii. Wiedział, że nie może umrzeć, dopóki nie pomści przyjaciela. Musiał to zrobić. Musiał zetrzeć ten głupi uśmieszek z twarzy tego łajdaka. Choć było to trudne, wyrwał sobie z piersi nóż i rzucił go w Chytrego Lisa. Ten się uchylił, ale dostał w nogę, przez co nie zdołał uciec tak, jak to sobie zaplanował. Wściekły Raul zaś chwycił za szpadę i zaatakował nią Indianina. Ten zasłonił się lewą ręką, ale ostrze wbiło mu się wówczas w ramię. Chytry Lis wrzasnął z bólu, zaś wicehrabia zadał mu cios nogą w twarz, po czym zaatakował, raniąc łajdaka w brzuch, a następnie podniósł go za jego kitkę w górę, przyłożył mu szpadę do gardła i po chwili przeciął je. Chytry Lis jęknął, krew poleciała mu z rany oraz ust, po czym upadł na ziemię i skonał.
Raul zaś dysząc z gniewu popatrzył na niego z pogardą, uśmiechnął się lekko, a potem padł na kolana, patrząc uważnie na swą ranę.
- Raul! - zawołał jego ojciec, podbiegając do niego i łapiąc go mocno w objęcia - Spokojnie, synku. Będzie dobrze. Zabierzemy cię do fortu i tam opatrzymy cię. To nie jest śmiertelna rana. Zobaczysz, wyjdziesz z tego.
- Ojcze, już za późno - jęknął Raul, uśmiechając się do niego - Już po wszystkim. Ale nie przejmuj się. Niedługo zobaczę Christine. Tak bardzo za nią tęsknię.
- Nie, Raul... Nie możesz... Nie możesz umrzeć. Masz dzieci. Musisz dla nich żyć.
- Zaopiekuj się nimi, proszę... Zajmij się nimi... Będą cię teraz bardzo potrzebować.
- Synu... Nie... Proszę... Nie odchodź!
- Wybacz mi, ojcze... Kocham cię...
Po tych słowach Raul opadł głową na jego ramię i skonał.
Hrabia zaniósł się płaczem, przytulając do serca ciało swojego syna. Płakał długo i bardzo mocno, dotykając dłonią twarzy Raula, tak pięknej i tak bardzo uśmiechniętej, jak za życia. Gdy już się trochę uspokoił, wziął ciało syna na ręce i powrócił z nim do obozu Indian, gdzie jego ludzie czekali z bardzo przykrą nowiną. Okazało się, że kiedy on wraz z Raulem pognał za Chytrym Lisem, załamana Margot przebiła się nożem swego męża i chwilę później skonała u jego boku. Hrabia czuł, że jeszcze przed chwilą myślał, iż nie mógłby więcej cierpieć, a jednak mógł i właśnie to się stało. Załamany padł na kolana przed ciałem Margot i ściskając w objęciach ciało Raula zaczął mocniej płakać, po czym spojrzał ku niebu i wrzasnął:
- Dlaczego mi to robisz, Boże?! Dlaczego?! To ja powinienem zginąć! To ja! Nie oni! To ja powinienem skonać! Zabierz mnie, a ocal ich! Proszę, dlaczego mi ich zabierasz?!
Następnie spojrzał na ciała swoich dzieci i zaczął jeszcze głośniej płakać.
- Myślę, że już dość zobaczyliście - odezwał się głos Chronosa.
Na tym wizja się zakończyła, a my sami ponownie byliśmy w salonie u naszego gospodarza. Spojrzałam na Asha i zauważyłam, że ten roni łzy. Ja zaś miałam nieco zamazany obraz, co musiało oznaczać, iż ja też płakałam. Szybko otarłam jednak łzy i powiedziałam:
- A więc tak to było?
- Tak - pokiwał głową Chronos - Straszna historia. Ale w sumie dzięki niej jesteście tutaj.
- Nie rozumiem - powiedział Ash.
- Widzicie... Dałeś słowo swojej ukochanej Christine, że będziesz żył dla waszych dzieci. A jednak popłynąłeś do Ameryki, aby szukać śmierci. Tak, podświadomie szukałeś śmierci... I znalazłeś ją. To było złamanie danej obietnicy, prawdziwy egoizm. Zraniłeś tym Christine, która jednak dalej cię kochała pomimo tego, co zrobiłeś. Jednak za złamane słowo zawsze należy zapłacić. Musiałeś więc naprawić swój egoizm nowym życiem. Narodziłeś się zatem na nowo, podobnie jak twoja ukochana, twoja siostra i jej mąż.
- Zaraz! Moment! Moja siostra?! I jej mąż?! - spytał Ash coraz bardziej zdumiony słowami naszego gospodarza - Chcesz mi powiedzieć, że Dawn także... I może jeszcze Clemont również?
- A jak ci się wydaje? - uśmiechnął się Chronos - Nie wydawało ci się od początku, że Margot jest łudząco podobna do Dawn? A jej mąż Gaston niezwykle podobny do Clemonta?
- Więc oni także...
- Odrodzili się na nowo, aby móc ułożyć sobie życie w lepszy sposób. Jednakże nasza uwaga... Znaczy „nasza“ w sensie Przedwiecznych... Nasza uwaga została przykuta waszymi osobami. Tobą i Sereną. Wasza miłość nas bardzo wzruszyła, dlatego zadbaliśmy o to, abyście się spotkali jako dzieci w swoich nowych wcieleniach.
- Jak to? Zadbaliście o to? Znaczy jak? - spytałam zdziwiona.
- A jak ci się wydaje? - uśmiechnął się Chronos - Wydaje ci się może, że wasze spotkanie na Letnim Obozie Pokemonów było zupełnie czystym przypadkiem? To, że tam trafiliście razem owszem, było przypadkiem, ale reszta już nie.
Chwilę później przed naszymi oczami pojawił się Poliwag, który to zapiszczał delikatnie i popatrzył na nas uważnie, wydając z siebie kolejne piski.
- Czy to... Czy to może ten Poliwag, który...
- Tak, Sereno. To on. To ten Poliwag, a jednocześnie nasz stary, dobry znajomy i kolejny Przedwieczny.
- Jak to?
- Zobaczcie sami.
Zadowolony Chronos popatrzył na nas, a także na Poliwaga, który to nagle zaczął (ku naszemu wielkiemu zdumieniu) unosić się w powietrzu, po czym otoczyła go jasna poświata i przemienił się w... Mew.
- MEW?! - krzyknęliśmy zdumieni.
- A tak - uśmiechnął się Chronos, głaszcząc Pokemona po głowie, gdy ten zawisł w powietrzu niedaleko jego ręki - Właśnie tak. Mew, mój drogi przyjaciel, a zarazem też ten sam Mew, z którego ogona został sklonowany wasz przyjaciel Mewtwo. To on odegrał rolę Poliwaga, który zwabił Asha do miejsca, w którym była Serena i on przestraszył Serenę, sprawiając w ten sposób, iż nie mogła ona odejść i musiała spotkać swojego ukochanego z poprzedniego wcielenia. Zrobił to na moją prośbę, ale też z własnej woli, bo jego również wzruszyły wasze losy. Tak samo, jak i ja chciał, abyście mogli być razem i przeżyć życie tak, jak tego zawsze chcieliście. I udało się nam.
Cała ta opowieść, zaczęła nas coraz bardziej szokować. A więc tak to wyglądało. Przedwieczni sprawili, że wkrótce po odrodzeniu spotkaliśmy się ponownie i pokochaliśmy. To dzięki Chronosowi i Mew byliśmy teraz razem, choć oczywiście czynników twórczych było więcej, w tym również moja mama, Zespół R, Garchomp, ale chyba oni dwaj stanowili największy czynnik.
- A więc to dzięki wam jesteśmy razem? - spytałam.
- Przede wszystkim dzięki sobie - odparł Chronos - My tylko wam trochę pomogliśmy.
Radośnie uściskałam Chronosa, całując go czule w policzek, a potem złapałam w objęcia Mew, również dając mu buziaka. Pokemon zapiszczał czule, okazując mi swoją sympatię.
- To naprawdę niesamowite - powiedział Ash, uśmiechając się od ucha do ucha - A więc to wy nas połączyliście?
- Przede wszystkim połączyła was wasza miłość - powiedziała na to Sybilla - Wasza piękna, pozbawiona egoizmu miłość, choć muszę zauważyć, że w alternatywnych światach, które znajdują się w innych wymiarach także jesteście razem, bez względu na to, jakby się te światy różniły od waszego.
- Poważnie? - spytałam zaintrygowana - A pokażecie je nam?
- Nie widzę problemu - uśmiechnął się Chronos, wstając powoli ze swego fotela - Myślę nawet, że to może być wam kiedyś bardzo użyteczne, jeśli zobaczycie, jak wyglądają inne światy.
- Przydać się? W jaki sposób?
- W swoim czasie się dowiecie. A na razie chodźcie.
Chronos zaprowadził nas do innego pokoju, w którym stało wielkie zwierciadło. Dobrze je znaliśmy z poprzednich wizyt, a zwłaszcza Ash, więc jego widok wcale nas nie zdziwił.
- Stańcie przed nim i patrzcie uważnie - powiedział Chronos.
Ja i Ash stanęliśmy przed zwierciadłem i zaczęliśmy obserwować różne obrazy, które migały nam przed oczami. Ujrzeliśmy kolejno sześć różnych światów.
Pierwszy z nich to był Lustrzany Świat, który bardzo dobrze znaliśmy, bo sami go odwiedziliśmy. Widzieliśmy w nim to, co już było nam dobrze znane, czyli płaczliwego Asha oraz zadziorną i nieco wredną Serenę, którzy z czasem zbliżyli się do siebie, Ash zyskał odwagę i hart ducha, a Serena zyskała wiele łagodności w swoim charakterze, co pozwoliło im oboje być razem.
Drugi ze światów ukazywał nam wydarzenia, w których ja obieram karierę Artystki Pokemonowej, mam obcięte włosy i tę durną kamizelkę na sobie, ale lecąc do Hoenn na Pokazy wyznaję Ashowi miłość, całuję go w usta i mówię, że się jeszcze spotkamy. Potem Ash leci do Alola, zaczyna chodzić do specjalnej szkoły dla trenerów Pokemonów i tam też, oprócz Mallow, Lany i Lillie (które tutaj nie są jego kuzynkami) spotyka... mnie, nową uczennicę tej szkoły. Wraz ze mną, wyżej wzmiankowanymi trzema dziewczynami oraz Kiawe i Sophoclesem tworzymy paczkę, która przeżywa przygody i walczy z Zespołem R i jakimiś innymi draniami, a przy okazji ja i Ash zostajemy parą.
Trzeci świat pokazywał, jak ja i Ash zostajemy parą jeszcze w trakcie podróży po Kalos. Potem ja zostaję Królową Kalos, zaś Ash Mistrzem Ligi. Oboje stajemy się znanymi celebrytami i to obleganymi przez rzesze fanów i dziennikarzy. Początkowo wydaje nam się to fajne, ale wkrótce potem coraz bardziej nas to męczy. Potajemnie zatem, jedynie za wiedzą mojej mamy, Clemonta i Bonnie wyjeżdżamy do Alabastii. Tam natomiast pobieramy się i postanawiają przenieść się do Johto, gdzie Ash zakłada swoją Salę, zaś ja prowadzę sklep odzieżowy, w tym z kreacjami własnego pomysłu.
Czwarty świat pokazywał nam coś podobnego do trzeciego. Tam też całowałam Asha na lotnisku i poleciałam do Hoenn, z tym, że w tym świecie Ash powrócił do Alabastii, a w domu zastał już czekająca na niego moją skromną osobę, która zmieniła zdanie i poleciała do radośnie Kanto. Oboje wyznajemy sobie miłość i spędzamy wakacje w Alabastii, w trakcie których wracam do dawnego wyglądu, następnie mamy spotkanie z przyjaciółmi, zarówno tymi starymi (Misty, Tracey, Brock, May i Max) jak i nowymi (Clemont i Bonnie). Potem do ekipy dołącza Dawn, Ash zaś wyrusza w ostatnią podróż do Ligii Kanto. Widzieliśmy potem kilka różnych przygód, jakie nasz spotykają w tym świecie, a przede wszystkim spotkanie z Trzema Malamarami z kosmosu, a wreszcie Ligę Kanto i ślub mój i Asha.
Piąty świat to był świat bez Pokemonów. Ash chodził w nim do liceum w Lumious, gdzie wykładowcami byli dobrze nam znani profesorowie (Oak, Ivy, Rowan, Birch, Sycamore i inni), uczniami zaś byli przyjaciele i znajomi Asha. Widzieliśmy także różne scenki typowe dla takich szkół, czyli scenki zazdrości rywalizacji itd. Ostatecznie jednak, mimo licznych perypetii, tutaj ja i Ash też zostaliśmy parą. Po skończeniu liceum oboje idziemy na studia, potem zaś się pobieramy.
Szósty i ostatni z ukazanych nam światów ukazywał pogrążonego w śpiączce Asha, potem zobaczyliśmy, jak do tego doszło (słynny wypadek ze stadem Spearowów), następnie widzieliśmy scenkę, gdy odwiedzam Asha w szpitalu i nieoczekiwanie wybudzam go ze snu. Obserwowaliśmy stopniowy rozwój naszych relacji i coraz szybsze zbliżanie się do siebie, wyruszenie w wspólna podróż, wreszcie początek naszego związku. Pojawiło się też kilka przygód, a głównie walka z Zespołem R, starcie z tym draniem Calemem, następnie dość spory chaos w Lumious, urywki zwycięstw Asha w Ligach Pokemon, pewną przygodę na Wyspach Oranżowych i wreszcie spotkanie z Mew, które bardzo dobrze wpłynęło na rozwój kariery Asha.
Na tym wizje zostały zakończone, natomiast Chronos popatrzył na nas z uśmiechem na twarzy, mówiąc:
- Cieszę się, że mogłem wam to pokazać. Tak sobie myślę, iż ta wizja będzie dla was kiedyś użyteczna.
- Ja też mam taką nadzieję - rzekł Ash.
- To doskonale. Jeśli jednak macie jakieś pytanie, możecie mi je śmiało zadać - rzekł Chronos.
- Ja mam jedno - powiedziałam - Może to głupie, ale ciekawi mnie, w jaki sposób Przedwieczni płodzą swoje dzieci. Czy mają oni jakieś partnerki tudzież partnerów?
- Nie, w żadnym razie - uśmiechnął się Chronos, który nagle przybrał postać dorosłego mężczyzny mającego tak z trzydzieści lat - Przedwieczni tworzą swoje dzieci za pomocą własnych myśli i swojej energii. Tworzą je jako swoich pomocników, towarzyszy swojej samotności, choć oczywiście zawsze pozwalają im kroczyć własnymi drogami. Niejeden Przedwieczny i Pół-Przedwieczny żyje pomiędzy ludźmi w ludzkiej lub też pokemoniej postaci. Muszę jednak zauważyć, że przyjmowanie przez Przedwiecznych lub Pół-Przedwiecznych cielesnej postaci w pewnym sensie ogranicza ich możliwości. Kumuluje ich moce i pozwala łatwiej się nimi posługiwać w waszym świecie (bo bez tego bardzo łatwo by się one mogły wymknąć spod kontroli), ale też jednocześnie ogranicza pewne możliwości. Z tego właśnie powodu nie każdy się na to decyduje. Ja np. nigdy się na to nie zdobyłem.
- Przecież masz cielesną powłokę - zauważyłam.
- Nie. Tylko tak się wam wydaje - powiedział Chronos - Teraz jesteście w moim domu poza czasem, a widzicie mnie jako człowieka tylko dlatego, że sami jesteście ludźmi i chcecie mnie widzieć jako człowieka.
- Czy to znaczy, że starzejesz się z każdą porą dni i nocy i zawsze młodniejesz na rano, bo tak my chcemy?
- Nie, to już jest moją naturą. I to też dowód na brak posiadania przeze mnie cielesnej powłoki. Gdybym ją miał, to nie mógłbym się starzeć tak szybko, a może nawet i wcale. Sybilla ma ciało, a nigdy się nie starzeje, bo taka jest jej wola.
- A jeśli Przedwieczny straci swoje ciało, to czy może potem powrócić do naszego świata? - spytał Ash.
- Tak, ale nie od razu i nie zawsze się to udaje. Nawet Przedwieczni mają swoje ograniczenie i nie każdy ma dość mocy na to, aby stworzyć ciało i móc w nim skumulować swoją energię. Poza tym, jak mówiłem, nie każdy z nas się na to zdobywa.
- A więc Pół-Przedwieczni są dziećmi Przedwiecznych, istot żyjących na świecie zaraz po jego stworzeniu? - zapytał Ash.
- I Pół-Przedwieczni powstają dzięki energii Przedwiecznych, ich myśli oraz siły woli? - dodałam.
- Nie inaczej - pokiwał głową Chronos, po czym wyjął z kieszonki na piersi zegarek na łańcuszku - No, ale na was już pora. Musicie iść i wracać do siebie, kochani.
- Czekaj, mamy jeszcze wiele pytań! - zawołał Ash.
- Wszystko w swoim czasie, przyjacielu. Wszystko w swoim czasie - odparł z uśmiechem Chronos.
Chwilę potem pojawił się przed nami Hypnos i znowu oblał nam oczy wodą ze swego bukłaka. Gdy to zrobił, to ogarnęła nas senność i padliśmy na podłogę nieprzytomni.
Obudziliśmy się po chwili i zauważyliśmy, że leżymy w swoim łóżku w pokoju hotelowym, który dla siebie wynajęliśmy. Przez okno wpadały delikatne promienie słoneczne, będące dla nas wyraźnym dowodem właśnie rozpoczynającego się poranka.
- Ash... Zobacz... Świta - powiedziałam.
- No tak - uśmiechnął się lekko Ash - Nic dziwnego. Chronos zabrał nas w podróż, która jednak nie zajęła nam ani chwili z naszego życia. To bardzo do niego podobne.
- Tak, rzeczywiście - spojrzałam na niego czule - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że już wszystko się wyjaśniło.
- Ja również - powiedział Ash, po czym wstał z łóżka i powoli zaczął się ubierać.
Wpatrywałam się w niego uważnie, myśląc nad czymś, aż w końcu rzekłam:
- Ash... Powiedz mi jedno.
- Co takiego?
- Jak myślisz, czy to, co widzieliśmy... Wiesz, to wszystko... Wizyta u Chronosa i cała reszta... Czy to wszystko wydarzyło się naprawdę, czy tylko nam się przyśniło?
- Myślę... - Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie - Myślę sobie, że w tym konkretnym wypadku jedno wcale nie wyklucza drugiego.
KONIEC