piątek, 23 marca 2018

Przygoda 111 cz. IV

Przygoda CXI

Szmaragd rodu McDelingów cz. IV


Pamiętniki Sereny c.d:
Następnego dnia po rozmowie z Johnem Ketchumem ja, Ash i Dawn postanowiliśmy odwiedzić wraz z nim jego klientkę, czyli pannę Harriette, a potem gangstera Corlaone, żeby wynegocjować z nim odzyskanie Złotego Pidgeota. Co prawda pradziadek mojego ukochanego nie za bardzo palił się do tego, aby nas mieszać w tę sprawę, jednak bardzo miłe mu było nasze towarzystwo i dlatego też w końcu ustąpił w tej sprawie i zgodził się na to, żebyśmy mu asystowali. Musieliśmy tylko wyjaśnić Kronikarzowi to, że nie będziemy mu chwilowo pomagać w jego przygotowaniach do kolejnego występu, ponieważ musimy pomóc słynnemu detektywowi w jego zadaniu. Na całe szczęście równie słynny artysta należał do ludzi wyrozumiałych i bez trudu wszystko zrozumiał.
- Ale mam nadzieję, że wieczorem zjawicie się na występie - dodał pod koniec rozmowy na ten temat.
- No oczywiście, że się zjawimy. Nie wyobrażam sobie innej opcji - powiedziałam wesoło.
- Doskonale. I to mi się podoba - uśmiechnął się bardzo zadowolony Kronikarz - Zatem do zobaczenia, moi kochani. Pamiętajcie, stolik będzie na was czekał.
- Tylko nie dajcie się wciągnąć w jakąś podejrzaną aferę, proszę was - dodała Candela bardzo przejętym tonem - Nie chciałabym, żeby jakiś podły gangster sprawił wam cementowe buty, czy jak się na to mówi.
- Spokojnie, moja droga. Raczej do tego nie dojdzie - odpowiedział na to John Ketchum wesołym głosem.
- Raczej?
- No wiesz... Z całą pewnością tego stwierdzić nie mogę, ale spokojnie. Będę o nich dbał, masz na to moje słowo.
Candela nie wyglądała na zbytnio przekonaną jego słowami, a do tego bardzo się o nas niepokoiła (podobnie jak Kronikarz, chociaż starał się on mniej to okazywać), dlatego też John Ketchum nie był urażony jej słowami, bo wiedział, iż są one jedynie efektem troski o przyjaciół, co było uczuciem jak najbardziej godnym pochwały.
A zatem, po wyjaśnieniu Kronikarzowi oraz Candeli tych szczegółów, które to mogliśmy przed nimi zdradzić (a nie było ich zbyt wiele), udaliśmy się do hotelu, w którym zatrzymała się panna Harriette. To była dziewczyna młoda, jeszcze nie mająca trzydziestu lat, posiadaczka beżowych włosów i czarnych oczu, ubrana w dosyć elegancki, niebieski kobiecy strój typowy dla lat trzydziestych. Widać było, że to prawdziwa dama, choć z raczej dość złodziejskiej rodzinki. Nasza obecność niezbyt jej przypadła do gustu, gdyż wyraźnie było widać w jej zachowaniu, iż nam nie ufa, czego też wcale nie ukrywała.
- Uważam, panie Ketchum, że najprostszą metodą działania każdego detektywa jest wtajemniczanie jak najmniejszej liczby osób w swoje sprawy - powiedziała z lekką złośliwością.
- To być może, ale mogę panią zapewnić, że Ash, Serena i Dawn są jednymi z najbardziej godnych zaufania osób na całym świecie - odparł na to John Ketchum - Już raz mi pomogli w bardzo ważnej sprawie i teraz też na pewno to zrobią. Jeśli jednak pani uważa, że będą przeszkadzać, to cóż... Z wielką przykrością będę musiał zrezygnować z pomagania pani.
Panna Harriette spojrzała na niego zdumiona.
- Słucham?! Ale dlaczego?
- Bo jeżeli mi pani ufa, to musi pani także ufać moim pomocnikom. W innym przypadku moja praca nie będzie miała sensu.
Dziewczyna spojrzała na detektywa wyraźnie załamanym wzrokiem, po czym odparła smutnym tonem:
- No dobrze, panie Ketchum. Wiem, że nigdy pan jeszcze nie nawalił, dlatego też zgadzam się na to, aby wziął pan do swojej misji pomocników. Mam tylko nadzieję, że posiadają oni chociaż trochę doświadczenia w tego typu zadaniach.
Dawn parsknęła śmiechem, gdy to usłyszała. Prawdę mówiąc trudno mi było się jej dziwić, ponieważ sama miałam ochotę śmiać się z tego pytania. Oczywiście też zdawałam sobie sprawę z tego, iż panna Hariette nie miała pojęcia o tym, kim naprawdę jesteśmy (i w sumie John Ketchum także tego nie wiedział), więc miała prawo zadać takie pytanie, choć jednocześnie owo pytanie zabrzmiało dla nas naprawdę śmiesznie.
- Prawdę mówiąc jesteśmy może młodzi wiekiem, ale doświadczenie w branży detektywistycznej posiadamy - odpowiedział Ash, uśmiechając się delikatnie - A swego czasu pomogliśmy też panu Ketchumowi udowodnić niewinność jego chrześniaka, gdy oskarżono go niesłusznie o zabójstwo.
- Dokładnie. Nie inaczej - pokiwał głową John Ketchum - Nie znam więc bardziej nadających się na moich pomocników ludzi niż oni.
- Dobrze - panna Harriette wyglądała w końcu na przekonaną - Niech tak będzie. Bylebyśmy tylko odzyskali Złotego Pidgeota, bo od tego zależy życie mojego ojca. Wierzę, że pan Virgionne nie zabije go i wypuści, kiedy tylko dostanie to, czego chce, ale też nie chcę nadwyrężać jego cierpliwości. W końcu to jest gangster i to jeden z największych w regionach. Nie chcę sprawdzać, do czego on jest zdolny, kiedy straci cierpliwość.
- I na mojej zmianie się pani tego nie dowie - powiedział detektyw - Idziemy do Corlaone i spróbujemy z nim ponegocjować. On wynajął pani ojca do kradzieży tej statuetki, więc niech teraz nam pomoże.
- Może być trudno go przekonać - zauważyłam.
- Pika-pika! - pisnął smętnie Pikachu.
- Właśnie dlatego wynajęłam pana Ketchuma, ponieważ zawsze sobie radził z trudnymi sprawami - stwierdziła panna Harriette.

***


Kiedy wszystkie wątpliwości zostały rozwiane, to cała nasza kompania udała się do siedziby gangstera Corlaone. Znajdowała się ona na jednej z wysp regionu Alola, ale nie na Melemele, więc musieliśmy popłynąć na nią wynajętą łódką, a kiedy już byliśmy na miejscu, to przyszliśmy do domu gangstera. Jego ochrona nie specjalnie paliła się do tego, aby nas wpuścić, ale kiedy posłano jednego z nich do szefa z pytaniem, czy możemy wejść, to ten wyraził na to swoją zgodę. Zostaliśmy zatem wpuszczeni do środka i zaprowadzeni do gabinetu pana Luigiego Corlaone.
- Witam, panno Harriette - powiedział mężczyzna, kiedy stanęliśmy już przed jego obliczem.
Corlaone był wysokim oraz szczupłym mężczyzną, lekko opalonym, z delikatnym zarostem, o brązowych włosach i czerwonych oczach. Siedział przy biurku z cygarem w ustach, a jego twarz zdobił złośliwy uśmiech. Tuż za nim stało dwóch ochroniarzy, którzy wyraźnie wyglądali na osoby mało sympatyczne, a do tego jeszcze gotowe zrobić z nas miazgę na jeden rozkaz swojego szefa.
- Panno Harriette, domyślam się, co panią tutaj sprowadza, jednak mam niestety poważne obawy, że nie mogę pani pomóc - powiedział z udawanym smutkiem w głosie Corlaone - Pani ojciec doskonale wiedział, na co się pisze, kiedy dał mi się wynająć do kradzieży tej statuetki.
To mówiąc położył on dłoń na przedmiocie, który stał na jego biurku. Owym przedmiotem była figurka Pidgeota zrobiona ze szczerego złota i ustawiona na złotym cokole. Musiałam przyznać, że przedmiot ten wydał mi się bardzo piękny, a jeżeli rzeczywiście był on ze szczerego złota, to mógł rozbudzić w ludziach chciwość i chęć posiadania go.
- Złoty Pidgeot - powiedziałam.
Dawn pokazała palcem, abym była cicho i nie przerywała wypowiedź. Uśmiechnęłam się do niej przepraszająco, zaś Corlaone parsknął śmiechem i rzekł:
- No proszę... Widzę, że słyszała pani o tej figurce, panno...
- Serena... Jestem Serena.
- Panno Sereno. Tak, to właśnie Złoty Pidgeot. Piękny przedmiot. Vitto Virgionne go kupił, ale ja mu go ukradłem i teraz nie rozstaję się z nim. Nie chciałbym, aby jego ludzie z kolei ukradli go mnie.
- Ale przez tę kradzież mój ojciec został uwięziony przez ludzi Vitto - zauważyła gniewnie Harriette.
Gangster uśmiechnął z wyraźnie udawanym współczuciem do naszej klientki, po czym powiedział:
- Bardzo mi przykro z tego powodu, ale cóż ja mogę na to poradzić? Przecież nie mogę odpowiadać za to, co się stało. Pani ojciec od dawna dla mnie pracował i był jednym z najlepszych moich ludzi. Dzięki temu mogła panienka zawsze żyć w luksusach.
- Oddałbym je wszystkie w zamian za jego wolność.
- Może pani to zrobić i to w każdej chwili. Vitto Virgionne ma swoje zasady i umie być bardzo honorowy. Być może więc w zamian za całe pani bogactwo odda pani ojca.
- Już z nim rozmawiałam w tej sprawie i on chce Złotego Pidgeota. Tylko za niego odda mi ojca.
Corlaone parsknął śmiechem, słysząc te słowa.
- Droga pani... Pan Virgionne z pewnością musi zdawać sobie sprawę z tego, że pani tej figurki ode mnie nie odzyska. Posyła panią do mnie licząc, iż negocjacje zawiodą, a wtedy pani w desperacji zechce odzyskać figurkę w inny sposób... Kradnąc mi ją. Ale okradzenie mnie jest niemożliwe i on dobrze o tym wie. Wie także i o tym, że jeżeli moi ludzie panią przyłapią na kradzieży, to wtedy bez wahania panią zabiją. To będzie największa zemsta pana Virgionne na pani ojcu za to, że ośmielił się zabrać mu jego własność.
To mówiąc gangster strzepnął nieco popiołu z cygara i dodał:
- Oczywiście mogę się mylić, ale mam wrażenie, że nawet pani nie ma złudzeń co do tego, iż odzyska pani ode mnie Złotego Pidgeota. Dlatego też wynajęła pani pana Ketchuma, aby ze mną negocjował. W końcu obaj już dobrze się znamy, prawda, drogi przyjacielu?
- Prawda... Chociaż trudno mi powiedzieć, żeby łączyła nas przyjaźń - odpowiedział ponuro John Ketchum - W końcu ja nigdy nie bratałem się z przestępcami.
Corlaone zrobił pozornie zasmuconą minę.
- Och, panie Ketchum. Jakie mocne i smutne słowa. Przestępcami? Ja jestem tylko uczciwym biznesmenem, który być może kiedyś musiał nieco nagiąć prawo, aby przeżyć. Ale cóż, prawa nigdy nie złamałem.
- Nigdy? - prychnął z kpiną detektyw.
- No oczywiście, że nie - uśmiechnął się gangster - Różne kraje mają różne prawa, ale istnieje też prawo powszechnie stosowane wszędzie i to w każdym świecie. Prawo dżungli. Słabszy pada ofiarą silniejszego. Albo jest się drapieżnikiem, albo też ofiarą. Ja nie chciałem być ofiarą, więc zostałem drapieżnikiem. Jak zatem pan widzi, prawa nie złamałem, bo przecież nie złamałem prawa powszechnie obowiązującego na całym świecie.
Poczułam do tego człowieka obrzydzenie, zwłaszcza przez sposób, w jaki on wypowiedział te słowa. Ash i Dawn również podzielali moje zdanie w tej sprawie, na co wskazywały ich wściekłe miny, jak również zaciśnięta pięść mojego chłopaka. Pikachu z policzków poszły iskry, a John Ketchum wyglądał tak, jakby miał ochotę rzucić się tej gnidzie do gardła. Dobrze, że tego nie zrobił, bo inaczej mielibyśmy nie lada kłopoty, a tych nam przecież nie było potrzeba.


- To ciekawa interpretacja faktów - powiedział detektyw z ironicznym uśmiechem na twarzy - Ale wracając do tematu, to domyślałem się tego, że nie zechce pan nawet rozmawiać o oddaniu Złotego Pidgeota, dlatego też przygotowałem się doskonale na tę rozmowę.
- Doprawdy? - spytał złośliwie gangster - To się panu chwali. A więc zakładam, że ma pan mi do zaoferowania coś w zamian.
- Oczywiście, iż mam coś takiego - odpowiedział mu John Ketchum - Mogę bowiem panu ofiarować w zamian inny przedmiot.
- Jaki?
- To będzie coś, za co oddałby pan nie tylko Złotego Pidgeota, ale i pół swojego majątku. Coś, co znaczy dla pana o wiele więcej niż to cacko, które pan trzyma na biurku. Królewski Rubin zwany też Płonącym Sercem Włoch.
Usłyszawszy tę nazwę gangster od razu przestał się głupio śmiać i z wielką uwagą spojrzał w kierunku detektywa.
- CO? Płonące Serce Włoch?! Ma go pan?
- Jeszcze nie, ale jestem zdolny go odnaleźć, jeżeli tylko zechce pan nam udzielić kilku wskazówek.
- Wskazówek? Jakich wskazówek?
- Proszę nie udawać. Nie kazał pan ukraść Złotego Pidgeota tylko po to, aby zdobił pana biurko. Figurka może i ma dla pana jakąś wartość, ale o wiele bardziej zależy panu na kamieniu, zaś Złoty Pidgeot zawiera jakąś wskazówkę, która pomoże panu odnaleźć Królewski Rubin. Ostry niczym diament, czerwony jak krew, a piękny jak zachód słońca.
Gangster patrzył w szoku na detektywa, nie wiedząc przez chwilę, co powiedzieć, po czym odparł:
- Moi ludzie już szukają rubinu, ale jakoś wciąż nie umieją go znaleźć. Czemu pan miałby sobie lepiej poradzić?
- Ponieważ ja jestem John Ketchum - odparł na to dość dumnym tonem pradziadek mojego chłopaka - I mam teraz u swojego boku bardzo dobrych pomocników. Dlaczego nie miałbym sobie poradzić?
Corlaone patrzył na nas uważnie, jakby nam nie do końca wierząc, a wówczas pierwszy raz podczas tej rozmowy odezwał się Ash:
- Jaką wskazówkę zawierała figurka?
Gangster popatrzył na niego uważnie, po czym mocno oparł się dłonią o swoje biurko i powiedział:

Udaj się tam, gdzie narodziło się zło.
Tam, gdzie ono ludzką krwią ziemię skropiło.
Skarb skrywa coś nieco mniej niż on cennego,
Co łatwo możesz przeoczyć, szukając celu swego.
Lecz to, czego szukasz, mieć możesz w zasięgu ręki.
Gdy to odnajdziesz, nadejdzie koniec twej udręki.

Patrzyliśmy w szoku na naszego rozmówcę, rozważając przy tym w głowach jego słowa. Początkowo nie wiedzieliśmy, czy to jakiś żart, czy też mówi on na poważnie, ale w końcu Dawn spytała:
- Co to ma być?
- To zagadka, moja panno - odpowiedział gangster - Jest ona zapisana po łacinie na zewnętrznej części cokołu tej figurki. Możecie zresztą sami zobaczyć.
To mówiąc dał on znak jednemu ze swoich ludzi. Ten zaś podał nam figurkę i my przyjrzeliśmy się jej uważnie. Rzeczywiście, na spodniej części cokołu znajdował się jakiś napis.
- Dziwne - powiedziała Harriette, patrząc na napis - Litery i nie-litery zarazem.
- Wcale nie dziwne - odpowiedział jej Ash - Jak dla mnie to jest pisane odwrotnie... Wiecie... Takie litery, które można odczytać tylko i wyłącznie za pomocą lusterka.
- Nie inaczej - uśmiechnął się jego pradziadek - To pismo Leonarda da Vinci. Stara sztuczka, jednak jak widać, wciąż skuteczna. Jeśli umiesz pisać takim sposobem, możesz ukryć każdą wiadomość i tylko osoba znająca tę technikę zdoła ją odczytać.
Ochroniarz zabrał nam figurkę i odłożył na biurko, a ja spytałam:
- Czy wiadomo, o jakim miejscu mówi wskazówka?
- Wiadomo. Mówi o pałacu moich przodków na wyspie Saint Angelo w regionie Johto. Tam mój pradziad rządził, zanim nadeszła rewolucja, która go obaliła i zbroczyła ziemię krwią jego oraz jego bliskich. Wówczas to Królewski Rubin przepadł na zawsze. Mówią, że bratanek mego pradziadka uciekł z nim i ukrył go w bezpiecznym miejscu. Choć mógł go sprzedać i żyć po pańsku za pieniądze ze sprzedaży, to wolał go trzymać przy sobie, klepać biedę i napawać się jego widokiem, a kiedy umierał, to ukrył go z pomocą zaufanego człowieka, a także zostawił wskazówkę, jak go znaleźć, lecz nie zdążył przekazać synowi, gdzie ona jest i co ona oznacza. Wiecie, ile czasu mi zajęło odkrycie, że właśnie Złoty Pidgeot zawiera wskazówkę? Bardzo wiele. A teraz moi ludzie szukają na wyspie Saint Angelo rubinu. Wierzę, że mogą go tam znaleźć.
- Na pewno tam powinni go szukać? - spytał Ash.
- A niby gdzie? To tam zaczęło się zło i to tam jest ostatnie miejsce, w którym bym go szukał nie posiadając wskazówek. Pałac moich przodków to najlepsze na kryjówkę miejsce. Jeśli tam jest, to moi ludzie go znajdą.
- A jeśli go tam nie ma?
- Wtedy chętnie przyjmę pomoc od was, moi państwo.
Harriette wstała ze swego krzesła i powiedziała:
- A zatem, panie Corlaone... Jeżeli zdobędziemy Królewski Rubin, to odda nam pan Złotego Pidgeota?
- Oczywiście. Z wielką chęcią to zrobię. Jak słusznie było tutaj nieco wcześniej powiedziane, oddałbym za ten kamień nawet pół mojego majątku, a co dopiero tę złotą figurkę.
- Zatem postanowione. Rubin za figurkę. Umowa stoi?
- Stoi.
Mężczyzna podał dziewczynie dłoń, a ta mu ją uścisnęła. W ten sposób została zawarta pomiędzy nimi umowa.
- W razie czego dzwońcie państwo do mnie - dodał po chwili gangster - Gdyby była potrzebna moja pomoc, możecie z niej skorzystać. Ostatecznie przecież nigdy nic nie wiadomo i być może jeszcze będziecie potrzebować drobnej pomocy z mojej strony.
- Coś mi mówi, że możemy jej potrzebować - stwierdziła Dawn, kiedy już opuściliśmy gabinet Corlaone - A tak przy okazji, czy to nie ironia losu? Idziemy na współpracę z bandytą śmiejącym się w oczy prawu? Trochę to jest... Dziwne, nie uważacie?
- Owszem, tak właśnie uważamy, ale co mamy niby zrobić? Masz inną propozycję? - zapytał Ash, wyraźnie trochę poirytowany jej gadaniem.
- Pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
Słysząc jego smutny pisk Ash uspokoił się nieco i rzekł:
- Przepraszam... Nie powinienem mówić takim tonem. Ale po prostu zastanawia mnie, jak my niby mamy znaleźć ten cały rubin?
- Z pomocą rozumu, przyjacielu. Z pomocą rozumu - odpowiedział na to John Ketchum.
- I odrobiny szczęścia - dodałam wesoło.
- Cóż... Szczęście to nam się bardzo przyda i to w większej porcji niż tylko odrobina - stwierdziła ponuro Harriette.

***


Opowiadanie Kronikarza c.d:
Ponieważ mój ojciec chrzestny miał swe własne podejrzenia względem zabójstwa Chambarda, to postanowił je dokładnie sprawdzić. W tym celu więc obaj odwiedziliśmy panią Chambard, z którą to jej mąż (przed swoim tragicznym zgonem) prowadził oberżę. Kobieta była po prostu załamana, kiedy nas u siebie przyjmowała.
- To po prostu straszne, proszę pana - łkała z rozpaczy - Mój biedny mąż... Mój biedny, głupi mąż. Co go w ogóle podkusiło, żeby pchać się do tego domu, aby go okraść? Co mu strzeliło do głowy, aby coś takiego robić?
- Policja jest zdania, proszę pani, że pani mąż już od dawna prowadził dość nieuczciwe interesy - zauważyłem.
Kobieta spojrzała na mnie załamanym i bardzo zapłakanym wzrokiem, po czym krzyknęłam wściekle:
- To podłe kłamstwo! Mój mąż był najbardziej uczciwym człowiekiem na świecie!
- Naprawdę? Więc dlaczego dał się namówić na udział w kradzieży? - zapytałem nie bez ironi w głosie.
- Nie mam zielonego pojęcia - odpowiedziała mi kobieta już znacznie spokojniejszym tonem - Do mojego biednego męża dość często przychodzili różni ludzie z różnymi interesami, ale wiem, że wszystkie były uczciwe.
Po sposobie, w jakim wypowiedziała to zdanie ja oraz mój drogi ojciec chrzestnym bez trudu odgadliśmy, że ta kobieta bezczelnie kłamała w tej sprawie, jednak woleliśmy się nie zdradzać z odkryciem tego faktu. Bardziej pożyteczne dla nas było udawanie, iż wierzymy w te jej bajeczki, nawet jeśli cuchnęły one kłamstwem na kilometr.
- My oczywiście pani wierzymy - powiedział John Ketchum - W końcu nie jesteśmy z policji i nie musimy wcale podzielać zdania pani inspektor Jenny. Chcielibyśmy jednak dowiedzieć się czegoś o tym człowieku, który tu przyszedł i namówił pani męża do udziału w kradzieży.
Pani Chambard westchnęła głęboko i odpowiedziała:
- Niewiele mogę panom o nim opowiedzieć, bo niewiele wiem. Tego człowieka widziałam pierwszy raz w życiu. Miał rude włosy i bokobrody, no i mówił takim ochrypłym głosem. I miał Pokemona.
- Mankaya? - spytałem.
- O tak, proszę pana - potwierdziła kobieta - Tak, właśnie Mankaya. Zaproponował mojemu mężowi jakiś interes, a mąż odesłał mnie do innego pokoju, abym nie przeszkadzała w rozmowie.
- Ale słyszała pani co nieco?
- Tak, bo podsłuchiwałam. Wiem, że to zwykłe chamstwo, ale cóż... W tym świecie czasami trzeba podsłuchiwać, aby się czegoś dowiedzieć.
- Domyślam się - John Ketchum delikatnie rozjaśnił swoją poważną twarz ironicznym uśmiechem - A czy domyśliła się pani z tej rozmowy, że tajemniczy gość namawia pani męża do kradzieży?
- Prawdę mówiąc rozmawiali oni dosyć dwuznacznie, dlatego też nie do końca wszystko zrozumiałam, ale odniosłam wrażenia, że mogło chodzić o coś nielegalnego.
- I co? Nie próbowała pani wyperswadować tego mężowi? - spytałem zaintrygowany.
- Owszem, próbowałam, ale on nie chciał mnie słuchać. Zresztą on już taki był. Jak się na coś uparł, to po prostu musiał to zrobić.
- Rozumiem.
Kobieta jeszcze uraczyła nas narzekaniem na swój los i na to, że na swoją zgubę przeniosła się z mężem z Unovy do Kalos po tym, jak upadła ich gospoda, że miała od początku złe przeczucia, ale jej mąż w ogóle nie chciał jej słuchać itd. Mnie to biadolenie, tak szczerze mówiąc, dość szybko zaczęło doprowadzać do szału, ale za radą mojego ojca chrzestnego wraz z nim słuchałem tego bardzo cierpliwie i szybko przekonałem się, że dobrze zrobiłem, ponieważ kobieta w tym całym potoku rozpaczy powiedziała coś bardzo interesującego, co rzuciło pewne światło na temat relacji Loupiana i Chambarda.
- Ja tego gościa nigdy nie lubiłam! - zawołała załamanym głosem, gdy już wypowiedziała całą litanię oskarżeń przeciwko Loupianowi - Nigdy go nie darzyłam ani odrobiną sympatii! Tak coś czułam, że on sprowadzi na mojego męża nieszczęście. Już wtedy, kiedy mieliśmy gospodę w Unovie, a Loupian do nas przychodził, to już wtedy chciałam, aby mąż się z nim nie zadawał. Ale on mnie w ogóle nie słuchał. I co mu z tego przyszło, że obaj ze sobą trzymali? Same problemy! A jak tutaj przyjechaliśmy, to zaraz oboje przybyliśmy do Kalos, gdzie Loupian osiadł i wziął od niego pożyczkę na postawienie tej gospody. Wiedziałam, że nie powinniśmy tego robić, ale mój mąż oczywiście...
- Chwileczkę... Mówi pani, że Loupian pożyczył państwu pieniądze na zbudowanie gospody? - zapytałem, przerywając jej litanię pretensji.
- Nie... Nie na zbudowanie - odpowiedziała kobieta - Ta gospoda tu już stała. On nam dał pieniądze na to, abyśmy ją wykupili od jej poprzedniego właściciela, który musiał ją sprzedać. A potem to oboje wybiliśmy się, a do tego zaczęło nam przybywać klientów. Ale wiecie co?
Kobieta przybrała konspiracyjny ton.
- Moim skromnym zdaniem, to Loupian nam ich nagnał. Bo wcześniej jakoś tę budę wszyscy mieli w nosie i mało kto tutaj przychodził. A potem proszę, nagle zjawiały się całe masy klientów i to ledwie wtedy, gdy tylko ją kupiliśmy.
- Ciekawe - powiedziałem z zainteresowaniem - A oddaliście państwo dług panu Loupianowi?
- Tak, to znaczy ja niczego mu nie oddawałam. To mój mąż załatwiał interesy, mnie w nie nigdy nie wciągał. Uważał, że baby to są od kuchni, sprzątania i zabawiania klientów, a nie robienia interesów.
- Rozumiem - rzekł John Ketchum - W którym miejscu znajdowała się państwa poprzednia gospoda?
- W miasteczku Ledantes, w regionie Unova. To w dużej mierze strefa zamieszkiwana przez żabojadów.
- Żabojadów? - zdziwiłem się.
- No, wiecie panowie... Francuzów - wyjaśniła nam kobieta - Tych, co się ciągle wymądrzali, że pokonali Niemców w Wielkiej Wojnie. A płacić to mało komu było, głupie psie juchy. Wielcy mi poszukiwacze złota. Ciągle to się chwalili, że majątek tu zbiją, a wielu wyjechało z pustymi rękami.
Pani Chambard była z pochodzenia córką angielskich emigrantów, a więc jej pogarda dla Francuzów wcale mnie nie dziwiła. Raczej bardzo mnie dziwiło to, że wyszła potem za jednego z nich. Ale najpewniej miał on za sobą kilka mocnych argumentów w postaci chociażby pieniędzy, skoro dla niego tak łatwo zapomniała o swojej niechęci do tzw. żabojadów. Tak też w każdym razie ja sądziłem i kto wiem, jak blisko prawdy byłem?
- Kiedy to dokładniej było? - spytałem.
- Co takiego?
- No, ta cała gorączka złota i zjazd żabojadów do Unovy?
- W 1919 roku. To było niedługo po wojnie. Wielu ludzi na niej straciło majątki i potem zjeżdżali się wszyscy do miejsc, gdzie można zarobić. A że poszła plotka, że w Ledantes w górach znaleziono złoto, to zaraz zaczęli się zjeżdżać. Ale i tak najlepiej sobie poradził Vigoroux.


- Vigoroux? - zapytałem.
- No tak. Vigoroux, taki poszukiwacz złota, któremu się poszczęściło. Zaczynał jako kupiec i zarobił tyle, że stać go było na ufundowanie córci dobrego wykształcenia. Ale potem wybuchła wojna i wszystko szlag trafił, bo gość w nią zainwestował i poniósł bardzo duże straty, gdyż zainwestował w karabiny, które miały jakąś tam wadę konstrukcji. Łatwo się zacinały i były z nimi poważne problemy. Vigoroux tego nie sprawdził, tylko kupił w ciemno i proszę, co się stało. Sprzedał wojsku francuskiemu wadliwą broń. Stracił przez to wielu klientów i zaufanie, jego interesy szły coraz gorzej, aż w końcu pod koniec wojny przyjechał z córką do Ledantes i po dość długich poszukiwaniach w końcu znalazł złoto. Zarobił tyle, że wykupił większość terenów złotonośnych i wynajmował innych poszukiwaczy, aby pracowali dla niego. Loupian był jednym z nich.
- I potem poślubił jego córkę? - spytałem.
- A tak, właśnie tak. Jego obecna żona Marguerite, to córka tego całego Vigoroux. No i ona wyszła za Loupiana, chociaż tak naprawdę nigdy go nie kochała.
- Ciekawe - uśmiechnął się mój ojciec chrzestny - A kogo wobec tego kochała?
- No, jak to? Panowie tego nie wiecie? - pani Chambard, jako wielka znawczyni plotek wyraźnie była zdziwiona tym, iż ktoś może nie wiedzieć wszystkiego o sąsiadach i ich prywatnych sprawach - No przecież to chyba wszyscy wiedzą. Ona zawsze kochała się w tym... Jak on się nazywał? Ach, tak! Picaud! Francois Picaud!
- Francois Picaud? A to kto i zacz?
- No, on też pracował dla jej ojca i nawet dobrze mu szło, ale potem wszystko się zniszczyło, kiedy wyszło na jaw, że jest niemieckim szpiegiem.
- Niemieckim szpiegiem? - spytałem.
- Ano tak. Bo jak pewnie wiecie, w 1919 roku wciąż jeszcze szpiedzy krążyli wokół nas i niczego nie można było być pewnym. Niemcy przegrały wojnę, wspierające je regiony także, więc aby się mścić szykowali kolejne walki, ale tym razem szpiegowskie. No i znalazł się taki jeden w Ledantes. To był właśnie Picaud. Wykrył go miejscowy glina, niejaki Solari.
- Zaraz... - przerwałem jej - Solari? Ale chyba nie Jacques Solari, szef policji w Lumiose?
- No oczywiście, że on, a niby kto? - spytała mnie kobieta ironicznie - Przecież on zaczynał karierę jako zwykły prosty posterunkowy i to właśnie w Ledantes. Tam po raz pierwszy się wybił, gdy tylko złapał tego szpiega Picauda. Wówczas to jego kariera skoczyła w górę i to wysoko. Awansował, przeniesiono go do Lumiose, a tam zadbał o to, żeby zawsze wszystko szło po jego myśli. Zrobił wielką karierę.
- No proszę - uśmiechnął się lekko John Ketchum - A więc szef policji z Lumiose też był w Ledantes? A czy znał wtedy Loupiana?
- Z pewnością. Tam się praktycznie wszyscy ze sobą znali. To nie była jakaś wielka mieścina.
- Aha... I dopiero po uwięzieniu Picauda panna Vigoroux wyszła za Loupiana?
- Dokładnie tak.
- A co się stało z Picaudem?
- Podobno zmarł w więzieniu. Ale nie znam szczegółów. Lepiej byście panowie zapytali o to Solariego. On z pewnością będzie wiedział więcej w tej sprawie.
- Spytamy go z pewnością, może być pani pewna - odpowiedział jej John Ketchum - A w sprawie pani męża, to obiecujemy, iż nie zamierzamy poprzestać na ocenie policji i zbadamy ją osobiście.
- Och! Dziękuję panu, panie Ketchum - odparła pani Chambard bardzo wzruszonym głosem - To naprawdę wiele dla mnie znaczy. Będę panu za to niezmiernie wdzięczna.
Pożegnaliśmy kobietę i powoli wyszliśmy z gospody.
- Mówiłem ci, Hubercie, że warto uważnie słuchać swoich rozmówców - powiedział mój ojciec chrzestny zadowolonym tonem - Dzięki temu mamy teraz bardzo ważne dla nas informacje.
- Tak, rzeczywiście wiemy już, co łączy Loupiana z Chambardem. Przy okazji wiemy też już, że Loupian był niezłym cwaniakiem. Ciekawi mnie jednak, z jakiegoż to powodu ten bogaty drań wypożyczył takiej gnidzie jak Chambard pieniądze na zakup karczmy.
- Jak dla mnie, Chambard musiał coś na niego mieć, a że nie posiadał zbyt wielkich wymagań, to zadowolił się tym, co dostał i po sprawie. Ale być może nagle zachciało mu się więcej i Loupian go zabił.
- Uważasz, że to Loupian go zabił?
- Nie jestem pewien całkowicie, ale podejrzewam właśnie jego, a to, co mówiła nam żona Chambarda też mi daje do myślenia. Zwłaszcza ta sprawa Picauda.
- Coś z nią nie tak, twoim zdaniem?
- Myślę, że wiele nie tak. Bo popatrz... Loupian i Picaud zalecają się do jednej kobiety. Potem nagle jednego z nich aresztują za szpiegostwo i to na rzecz Niemców, a drugi z miejsca zdobywa upragnioną kobietę. Czy twoim zdaniem to przypadek?
- Może być przypadek, że Picauda aresztowano, a Loupian po prostu skorzystał z okazji.
- Może, ale coś mi mówi, że Loupian mógł się do tego w jakiś sposób przyczynić. Chambard o tym wiedział i szantażował go tym faktem. Dlatego dostał pieniądze na gospodę i dlatego teraz zginął. To jest oczywiście tylko teoria, ale... Ale przyznasz, że brzmi ciekawie, prawda?
- A i owszem, nawet bardzo ciekawie. I do tego bardzo wiele wyjaśnia. Prawdę mówiąc bardziej mi ona odpowiada niż ta historyjka o oszustwie ubezpieczeniowym ze strony Loupiana. Choć i ta teoria z pewnością nie jest pozbawiona sensu. Jenny jest może uparta jak osioł i często mylnie ocenia sytuację, ale mimo wszystko to jedna z najbystrzejszych osób pracujących w policji, jakie znamy.
- To prawda, ale Jenny niech sobie sprawdza teorię o oszustwie, a my sprawdźmy teorię o szantażu. Prócz tego jeszcze warto by było odwiedzić pana Solariego.
- W jakim celu?
- Chcę się dowiedzieć więcej o tym całym szpiegu.
- A co? Podejrzewasz go? Przecież zmarł w więzieniu.
- Ponoć, Hubercie! PONOĆ zmarł w więzieniu, a to nie samo, co zmarł na pewno. Należy dostrzec tę istotną różnicę i spróbować lepiej się z tym wszystkim zapoznać. Prócz tego należy nam rozważyć każdą możliwość.
- A potem?
- A potem, to już zajmiemy się oddzielaniem prawdy od fikcji. Faktów pewnych od domysłów. A gdy już wszystko oddzielimy, będzie nam łatwiej rozwiązać tę sprawę.
- A co z zabójcą?
- Tym gościem z bokobrodami? Możemy go sobie szukać do sądnego dnia. Jak ma rozum, to już dawno zgolił bokobrody i zmienił kolor włosów. A poza tym już policja go szuka. Jeśli mamy im pomóc, to nie wchodźmy im w paradę i róbmy to, czego oni nie robią.
- Czyli przede wszystkim używajmy rozumu?
Detektyw parsknął śmiechem.
- Tak, to przede wszystkim.

***


Ponieważ mój ojciec chrzestny miał duże znajomości, a do tego dość dobrze znał się z Jacquesem Solarim, więc załatwienie rozmowy z nim nie było wcale takie trudne. Mężczyzna przyjął nas u siebie i to bez wahania, a do tego wyraźnie okazywał nam swoją radość z tego powodu, iż chcieliśmy go odwiedzić.
- Naprawdę bardzo się cieszę, że tu przyszliście - powiedział, gdy już przyszliśmy - Zawsze chciałem cię poznać, Hubercie. Twój ojciec chrzestny wiele mi o tobie opowiadał. Mówił mi o tobie jak najlepsze rzeczy. O tak! Taillow pośród Fletchinderów, tak cię nazywał w rozmowie ze mną. Dziwi mnie, że jeszcze nie wstąpiłeś do policji.
Uśmiechnąłem się lekko naprawdę bardzo zachwycony tym, co właśnie usłyszałem i patrzyłem uważnie na tego wysokiego, szczupłego mężczyznę o wąskiej twarzy, ciemno-niebieskich oczach i włosach barwy hebanu, który właśnie przed nami stał. Musiałem przyznać, że sprawiał całkiem przyjemne wrażenie, chociaż nie mogłem tego stwierdzić z całą pewnością. Ostatecznie niejeden już raz się przekonałem, jak mylne były moje sądy na temat ludzi, zwłaszcza tych, których uważałem za dobrych.
- Prawdę mówiąc dobrze sobie radzę z rozwiązywaniem zagadek, ale tylko wtedy, kiedy robię to z moim ojcem chrzestnym - odparłem skromnym i zarazem szczerym tonem - Sam nie dałbym sobie rady jako śledczy.
- Więc dlaczego obaj nie wstąpicie do policji?
- Ponieważ John Ketchum, największy detektyw świata nie cierpi pracy państwowej i ceni sobie prywatność.
Mój ojciec chrzestny uśmiechnął się wesoło, kiwając lekko głową na znak potwierdzenia moich słów.
- Nie inaczej. To prawda. Takie mam podejście. Bez urazy.
- Spokojnie, mnie to wcale nie obraża - odpowiedział Solari z lekkim uśmiechem na twarzy - No dobrze, siadajcie, proszę. Siadajcie i powiedzcie, co was do mnie sprowadza?
Mężczyzna usiadł za biurkiem, a my naprzeciwko niego.
- Chcielibyśmy zapytać o pewną sprawę, która bardzo nas intryguje - odpowiedział John Ketchum.
- A co to za sprawa?
- Sprawa Francoisa Picauda.
Szef policji w Lumiose wyraźnie się zmieszał, kiedy to usłyszał. Przez chwilę zachowywał się tak, jakby nie wiedział, co ma nam powiedzieć, ale ostatecznie przełknął głośno ślinę i rzekł:
- Zaskoczyliście mnie tą prośbą i to bardzo. Ostatecznie to jest sprawa sprzed osiemnastu lat. Czemu tak nagle was interesuje?
- Ponieważ dowiedzieliśmy się, że może ona mieć bezpośredni związek z zabójstwem Chambarda.
Nasz rozmówca lekko splótł ze sobą palce obu swoich rąk i rzekł:
- To ciekawe. A jaki miałaby mieć związek?
- A taki, że to z jej powodu Chambard zginął.
- O! To interesujące. Ale jak to możliwe?
- Podejrzewam dwie możliwości, Jacques. Albo Chambard szantażował Loupiana czymś związanym z Picaudem i z tego powodu zginął, albo też Picaud żyje i teraz się mści na osobach, które go zniszczyły. Jeśli to drugie jest prawdą, to możesz być na liście jego ofiar, przyjacielu.
- Ja? Na liście jego ofiar? A to niby czemu?
- Przestań się przede mną zgrywać. Przecież dobrze wiemy, że to ty go aresztowałeś. I to ty doprowadziłeś do jego uwięzienia. Przez ciebie poszedł siedzieć. A więc dlaczego nie miałbyś teraz być na liście jego potencjalnych ofiar?
Solari popatrzył bardzo uważnie na mego ojca chrzestnego i próbował jeszcze jakoś bagatelizować całą sytuację.
- Wiesz, John... To jest tylko teoria. Przecież nie musi tak być. Równie dobrze możesz mieć rację wówczas, gdy uważasz, że Chambard zginął z rąk Loupiana, który pozbył się w ten sposób swojego szantażysty, a co za tym idzie Picaud nie ma tu nic wspólnego poza tym, że miał kiedyś jakiś wpływ na przyszłość obu tych ludzi.
- To możliwe, ale pamiętaj, iż trzeba rozważyć wszystkie za i przeciw. A więc cóż... Powiedz mi, co się dzieje z Francois Picaudem?
- On nie żyje.
- Jesteś tego pewien? Całkowicie pewien?
- Jestem.
- Niby skąd?
- Francois Picaud trafił do obozu pracy na jednej w wysp na Unovie. Spędził tam dziesięć lat, a następnie skorzystał z nadarzającej się dla niego okazji i próbował uciec, ale dostał kulkę i utonął.
- Znaleźli jego ciało?
- Nie, ale jaki to ma sens? On przecież nie miał prawa przeżyć kulki i utonięcia!
- A więc dla ciebie on jest martwy?
- Oczywiście! Picaud nie żyje, a więc nie może się teraz mścić!
- Ale ktoś inny może się mścić w jego imieniu.
- Być może.


- A powiedz mi, jak wpadłeś na trop Picauda?
- W sumie bez większego trudu. Ktoś napisał anonimowy donos w jego sprawie. Oczywiście sprawdziłem, czy to, co jest tam napisane, to prawda i przekonałem się, że tak i wtedy go aresztowałem.
- A miał proces?
- Oczywiście, że tak.
- Masz może akta z tego procesu?
- A niby z jakiej racji? Ja jestem policjantem, a nie prawnikiem. Niby czemu miałbym mieć takie papiery?
- A więc mówisz, że ich nie masz, bo nie jesteś prawnikiem? A może dlatego, iż wcale takiego procesu nie było, co? Może po prostu posłałeś go do obozu pracy bez wyroku sądowego?
Solari zerwał się z miejsca, oparł się dłońmi o biurko i warknął:
- Co ty mi tu sugerujesz, co?!
- Sugeruję ci to, że ta sprawa wydaje mi się bardzo podejrzana i chcę wiedzieć o niej wszystko - odpowiedział mu John, też wstając z miejsca, ale zachowując stoicki spokój - Więc nie udawał idioty. Ja bardzo dobrze wiem, że masz na sumieniu kilka grzeszków. Prócz tego wiem, że twój wuj, który był kiedyś sędzią w Ledantes został zabity jakoś tak dwa lata temu. Jego zabójcy nigdy nie znaleziono. W świetle tego, co dzisiaj usłyszałem, to oto zabójstwo nabiera zupełnie innego znaczenia. Być może też takich zabójstw było więcej i być może nastąpią kolejne. Cokolwiek więc narozrabiałeś w 1919 roku, lepiej się do tego od razu przyznaj i jeżeli nie chcesz podzielić losu Chambarda, powiedz mi całą prawdę. Czy Picaud miał proces?
- Oczywiście, że miał.
Mój ojciec chrzestny zaczął już tracić do niego cierpliwość.
- Jacques, dobrze ci radzę. Jeśli mam ci pomóc, lepiej powiedz prawdę. Picaud miał proces?
- John... To teraz nie ma znaczenia...
- Miał proces czy nie?!
Solari westchnął załamany i pokręcił przecząco głową.
- Nie, nie miał.
Mój ojciec chrzestny uśmiechnął się ironicznie.
- Ach, nie miał? No proszę, to ciekawe. A dlaczego nie miał procesu?
- Ponieważ dowody nie były jednoznaczne. Mógł się od tego wymigać. Skłamaliśmy więc prasie i opinii publicznej mówiąc, że drań próbował uciec i zranił ciężko jednego z moich ludzi, co jasno dowodzi jego winy, a więc musimy odesłać go do obozu pracy i to jak najszybciej. Opinia publiczna była wtedy bardzo mocno przejęta tym wszystkim, co się działo w naszym świecie. Kilka afer szpiegowskich w najróżniejszych miejscach... A policja była bezsilna. Musieliśmy więc pokazać, że jesteśmy skuteczni.
- I co? Nagięliście prawo dla własnych potrzeb?
- Nie... Nagięliśmy lekko prawo, aby sprawiedliwości stało się zadość i szpieg nie uniknął więzienia.
- Naprawdę?
Solari westchnął załamany i powiedział:
- Tak, naprawdę. Co ja jeszcze mogę wam o tej sprawie powiedzieć? Nawet jeśli przesadziłem, nic już tego nie zmieni. Co się stało, to się już nie odstanie.
- To samo powiedziała Lady Makbet do swojego męża, kiedy ten zabił króla Dunkana - rzuciłem ironicznie.
Solari spojrzał na mnie groźnym wzrokiem.
- Tylko bez takich sugestii, młody człowieku, dobrze?! Powiedziałem, ja tylko wykonałem swój obowiązek i nie zrobiłem nic, czego nie zrobiłby inny człowiek na moim miejscu.
- Powiedzmy - rzekł złośliwie mój ojciec chrzestny - Ale skoro już tyle wyjawiłeś, wyjaw coś jeszcze. Czy on naprawdę był szpiegiem?
- Oczywiście, że był. Co to za pytanie?
- Normalne. Czy Picaud naprawdę był szpiegiem?
- Tak, był szpiegiem. I uważam, że należy już kończyć tę rozmowę. Ja muszę zająć się swoimi sprawami.
- Proszę bardzo. Zajmij się więc nimi. Ale jeśli dostanie ci się za twoją nieszczerość, to nie miej do mnie pretensji, że cię nie ostrzegałem.
Po tych słowach John Ketchum wyszedł szybko z gabinetu Solariego, a ja razem z nim.
- Uważasz, że kłamie? - spytałem po chwili.
- Oczywiście, że kłamie, Hubercie. Przecież to widać gołym okiem - odpowiedział mi detektyw - Drań się boi o swoje życie, ale nie na tyle, aby być z nami szczerym. Musiał nieźle namataczyć w sprawie Picauda.
- A więc już wiemy, kto i po co zabił Chambarda.
- Niekoniecznie. Równie dobrze zabójstwo tego drania w żadnym razie się nie wiąże z Solarim i Loupianem. Poza tym wciąż nie widzę powodu, dla którego Picaud miałby zabić Chambarda. A póki się tego nie dowiemy, to nie będziemy mogli go powiązać z tą sprawą.
- A więc co teraz robimy?
- Idziemy zjeść kolację, chłopcze.
- A potem?
- Potem oba pójdziemy spać. Jutro zaś spodziewam się wiadomości od Solariego.
- Myślisz, że pójdzie po rozum do głowy?
- Wierzę w to. Dla własnego dobra lepiej, żeby tak zrobił.
Nie do końca przekonywała mnie propozycja mojego ojca chrzestnego, ale wiedziałem, że zawsze wychodziłem dobrze na słuchaniu jego rad, więc postanowiłem teraz również go posłuchać. Z tego też powodu wróciliśmy do domu i zjedliśmy kolację, rano zaś zadzwonił do nas pani Loupian. John odebrał telefon i gdy wysłuchał tego, co kobieta miała mu do powiedzenia, to obiecał, że zaraz przyjedziemy, po czym odłożył słuchawkę i rzekł:
- Hubercie... Musimy ruszać. Pani Loupian nas wzywa.
- Pani Loupian? Spodziewałem się wiadomości od Solariego.
- To dotyczy właśnie jego.
- A co się stało?
- Solari był u nich wczoraj. Zjadł z nimi kolację, a potem został u nich na noc. Rano zaś pokojówka znalazła go martwego w jego pokoju.
- Zamordowano go?
- Tak. Policja już tam jedzie, a więc i my powinniśmy ruszać. Chyba nie chcesz zostawić wszystkiego dla inspektor Jenny, prawda? A poza tym lepiej jej asystujmy w tej sprawie. Wiesz, jaka ona jest. Jak jej nie pilnować, to z nadgorliwości gotowa aresztować wszystkich mieszkańców domu.
Uśmiechnąłem się lekko na wspomnienie wydarzenia, do którego on nawiązywał, po czym odparłem:
- Zatem na co czekamy? Ruszajmy!

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Sprawa z rubinem bardzo nas męczyła, a do tego jeszcze ta zagadka, którą znaleźliśmy wyrytą na figurce Złotego Pidgeota. To wszystko było co najmniej denerwujące, dlatego chyba nikogo nie zdziwi fakt, że tym chętniej wszyscy skorzystaliśmy z zaproszenia naszego przyjaciela Kronikarza do obejrzenia jego kolejnych występów wieczorem w restauracji na Melemele. Bardzo chcieliśmy je obejrzeć i w ten sposób ukoić chociaż trochę nasze skołatane intensywnym myśleniem nerwy. John Ketchum również poszedł z nami i jedynie panna Harriette odmówiła przyjścia.
- Dopóki nie zobaczę mojego ojca całego i zdrowego i oczywiście też wolnego, nie będę się bawić - powiedziała.
Rozumieliśmy ją, więc nie naciskaliśmy i poszliśmy bez niej na występ Kronikarza, a ten był jak zwykle wręcz genialny. Jeden z nich szczególnie przypadł nam do gustu. Wyglądał on następująco:
Najpierw na scenę wskoczyły Pokemony z zespołu naszego artysty. Potem pojawił się na niej Kronikarz, a za nim Candela i Angelika, tańcząc przy tym wesoło. Hubert uśmiechnął się, gdy to zobaczył, a następnie zaczął śpiewać:

W pokoju panny Janki
Drżą szyby i firanki.
Jak w szale tam stale gramofon gra.
Albowiem panna Janka
Jest gramofonomanka.
Od ranka do ranka wciąż gra.
„Syreny“ płyty wciąż kupuje
Panna Janka.
Pieniądze wszystkie w to pakuje
I tak śpiewa wciąż...

A wtedy Angelika wesoło wyskoczyła przed brata i zaśpiewała swoim słodkim i jakże uroczym głosikiem:

A ja sobie gram na gramofonie.
Trali tralalla la, trali tralalla la!
Zimą w domu, latem na balkonie.
Trali tralalla la - gramofon gra!
I nic mnie nie przejmuje.
„Syreny“ płyty mam.
Gdy mnie coś denerwuje,
Na gramofonie gram.
Bo ja, kiedy gram na gramofonie,
To w gramofonie mam cały ten kram.

Kronikarz i Candela parsknęli śmiechem i następnie razem zaśpiewali:

Sąsiedzi panny Janki,
Ich żony i kochanki
Orzekli, nie mogąc po nocach spać:
„Dość mamy panny Janki,
Tej gramofonomanki.
Tu trzeba policji dać znać“.
Lecz kiedy władza przyszła,
Rzecze panna Janka:

Angelika popatrzyła na nich, przybrała minę niewiniątka i zaśpiewała:

Cóż robić, człecze, zrozum!
Ja się boję sama spać.

A jak sobie gram na gramofonie.
Trali tralalla la, trali tralalla la!
Zimą w domu, latem na balkonie.
Trali tralalla la - gramofon gra!
I nic mnie nie przejmuje,
„Syreny“ płyty mam.
Gdy mnie coś denerwuje na gramofonie gram.
Bo ja kiedy gram na gramofonie,
To w gramofonie mam cały ten kram.

Wówczas Candela parsknęła śmiechem zaśpiewała:

W mig słysząc to surowy,
Sam pan posterunkowy
I biednej dziewicy chcąc rady dać,
Tak mówi pannie Jance,
Tej gramofonomance:

Kronikarz parsknął śmiechem i zaśpiewał:

Ach, trudno! Ja będę tu spać!

Candela zaśmiała się, po czym zaśpiewała wesoło wraz z Angeliką:

I odtąd co noc brzmi z pokoju panny Janki,
Aż drżą firanki - pana posterunkowego bas!

A wtedy Kronikarz zaśpiewał gromkim basem:

A ja sobie gram na gramofonie.
Trali tralalla la, trali tralalla la!
Zimą w domu, latem na balkonie.
Trali tralalla la - gramofon gra!
I nic mnie nie przejmuje,
„Syreny“ płyty mam.
Gdy mnie coś denerwuje,
Na gramofonie gram.
Bo ja kiedy gram na gramofonie,
To w gramofonie mam cały ten kram.

Chyba zgodzicie się ze mną, że tak wspaniały występ zasłużył jedynie na gromkie brawa i nic dziwnego, iż takie właśnie od nas otrzymał. I nie tylko od nas, ale też od całej publiczności.


C.D.N.

niedziela, 18 marca 2018

Przygoda 111 cz. III

Przygoda CXI

Szmaragd rodu McDelingów cz. III


Pamiętniki Sereny c.d:
Radosne przyjęcie w restauracji trwało bardzo długo, aż w końcu żadne z nas nie miało sił na to, aby dłużej balować, dlatego też poszliśmy razem do hotelu, aby się zdrzemnąć oraz wypocząć. Co prawda ja, Ash i Dawn nie mieliśmy żadnych pieniędzy z epoki, aby wynająć sobie jakiś pokój, ale okazało się to być nieważną przeszkodą, ponieważ nasz drogi przyjaciel Kronikarz poprosił o pokój dla nas, dodając przy tym, iż chętnie za niego zapłaci, a więc nie mamy czym się przejmować. Czuliśmy się z tym nieco głupio, bo w końcu żadne z nas nie miało zamiaru naciągać tego biedaka na jakiekolwiek koszty, ale cóż... Kronikarz tak bardzo nas chciał ugościć, że nie potrafiliśmy mu odmówić. No, a poza tym praktyczniej było pozwolić Kronikarzowi na realizację jego pomysłu, bo przecież my nie mieliśmy przy sobie żadnej gotówki, a już na pewno nie z tych czasów, w których obecnie przebywaliśmy. Mogliśmy oczywiście wrócić do siebie, wypocząć w swoich czasach i przybyć ponownie do czerwca 1939 roku, ale baliśmy się, że przez takie ciągłe podróże w te i wewte możemy zwrócić na siebie niepotrzebną uwagę, czego nie chcieliśmy, więc przystaliśmy na propozycję Kronikarza i skorzystaliśmy z pokoju dla nas wynajętego.
Spędziliśmy bardzo przyjemną noc, a obudziliśmy się dość późnym porankiem, na co miał wpływ fakt, że balowaliśmy do późna w nocy. Mimo tego zdołaliśmy jakoś wyspać się i to naprawdę bardzo dobrze. Tak dobrze, że Dawn, gdy tylko powróciła z krainy snów, to wstała radośnie z łóżka, odsłoniła zasłony i spojrzała na widok przed sobą, który składał się z plaży i cudownego, bezkresnego morza na tle równie cudownego nieba.
- Ach, jakie to piękne miejsce! - zawołała wesoło Dawn, patrząc na to wszystko - To naprawdę jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie.
- O tak, masz rację - uśmiechnęłam się do niej, wstając ze swego łóżka - I te czasy też były piękne. Może nie idealne, bo wiele spraw nie było w nich takich, jakie być powinny, ale mimo wszystko naprawdę miały w sobie wiele piękna.
- O tak... I aż smutek ogarnia serce, kiedy sobie człowiek pomyśli, jak szybko te czasy straciły swoje piękno - powiedział na to Ash, siadając na łóżku - Obecnie mamy czerwiec 1939 roku, więc to piękno pozostanie nie zmącone jeszcze tylko trzy miesiące.
- Oj tak - rzekłam, kiwając smutno głową - Bo za trzy miesiące pewien świr z Berlina, który lepiej powinien pozostać przy malowaniu motylków ruszy na ojczyznę Kronikarza, a po niej zaś weźmie się za inne kraje, aby przejąć władzę nad światem.
- I prawie mu się to udało, bo przecież jego armia była potężna, a mając do pomocy jeszcze jednego świra, a konkretnie szalonego Wielkiego Brata ze Wschodu, to miał duże szanse, aby to osiągnąć - dodała ponuro Dawn - Jak to dobrze, że w końcu obaj sobie skoczyli do gardeł, inaczej kiepsko by ten świat wyglądał.
- Tak, ale niestety na sześć lat zapanuje na tym świecie taki chaos, że wolę go sobie w ogóle nie wyobrażać - stwierdziłam - A z tego, co czytałam o historii ojczyzny Kronikarza, to ta już nigdy nie była taka, jak przedtem. Ta wojna zmieniła ją na gorsze. Och, boję się myśleć, co zrobi nasz drogi przyjaciel, kiedy to odkryje... Znaczy odkryje to za parę lat, bo teraz jeszcze tego nie wie.
- I lepiej, żeby tego nie wiedział - powiedział Ash poważnym tonem - Dlatego też, moje kochane, najlepiej będzie, jeżeli nie będziemy prowadzić zbyt głośno takich rozmów.
- A co w nich niby złego, braciszku? - zapytała Dawn.
- Ty się jeszcze pytasz? - mruknął złośliwym tonem Ash - Pomyśl przez chwilę. Przecież rozmawiamy właśnie o tym, co się wydarzy w przyszłości, czyli o tym, czego teoretycznie nie mamy prawa wiedzieć. Jeżeli będziemy głośno mówić o takich tematach, to albo wezmą nas za jakiś wariatów, albo też za ludzi siejących przerażenie wśród cywili. Albo co gorsza ktoś uzna, że mamy dar jasnowidzenia i zechce to podle wykorzystać.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, popierając wypowiedź swojego trenera.
- No, z tym ostatnim trochę przesadziłeś - stwierdziła ironicznie Dawn, ale też szybko spoważniała - Chociaż twoje pozostałe argumenty brzmią jak najbardziej sensownie.
- Wiesz, jak na mój gust wszystkie jego argumenty brzmią sensownie - odpowiedziałam, siadając na łóżku i biorąc na kolana Buneary - Nawet ten z szaleńcem chcącym wykorzystać dar jasnowidzenia, który to według niego posiadamy. W końcu nieraz spotykaliśmy na swojej drodze najróżniejszych wariatów, a więc taki, którego Ash opisuje też może się nam trafić. Dlatego lepiej siedźmy cicho i nie prowadźmy tu rozmów, które mogą nam narobić kłopotów, kiedy ktoś je usłyszy i źle zrozumie.
- No i bardzo dobrze. O to właśnie chodzi. Nie gadać za dużo, a już na pewno nic głupiego - powiedział Ash, uśmiechając się - Od tej pory, moje panie, milczymy niczym niezapłacony telefon.
Pikachu zapiszczał potakująco i pokazał łapką zapinanie ust zamkiem błyskawicznym.
- Sam bym tego lepiej nie ujął - zaśmiał się Ash - Pamiętajcie więc, moje kochane! Bez zbędniego gadulstwa!
- Dobra, mądralo, ale przypominam ci, że ciebie to też dotyczy - rzuciła złośliwym tonem Dawn.
- Och, nie musisz mi tego przypominać, bo nie zamierzam tego wcale zapomnieć - zaśmiał się na to jej brat.
- No i doskonale. A więc już wszystko ustalone - uśmiechnęła się moja przyszła szwagierka - To co teraz robimy?
- Zjemy śniadanie, oczywiście - odparł na to Ash - Skoro Kronikarz jest tak bardzo hojny, aby nam fundować pobyt tutaj, to nie róbmy mu afrontu i przebywajmy w tym miejscu jak należy, również jedząc, a nie tylko śpiąc w naszych łóżkach.
Propozycja ta została poparta nie tylko przez Pikachu, ale jeszcze przez burczenie w brzuchu jego i jego trenera, które chwilę później udzieliło się też mnie i Dawn.
- Chyba mój brat ma rację - powiedziała panna Seroni - Pora się już ubrać i zamówić sobie jakiś posiłek.
- Tylko nie przesadźmy - dodałam - Bo nie ma co naciągać naszego przyjaciela na zbyt ogromne koszty. Ja wiem, że go na to stać, jednak mimo wszystko im mniej się na nas wykosztuje, tym lepiej.

***


Po zjedzeniu śniadania poszliśmy do pokoju, w którym to zamieszkał Kronikarz z ukochaną oraz siostrą. Cała trójka przyjęła nas bardzo radośnie, uśmiechając się na sam nasz widok.
- Doskonale, że jesteście! - zawołała Candela bardzo wesołym głosem - Trafiliście w samą porę. Właśnie ćwiczymy występ, jakim uraczymy gości restauracji dzisiaj wieczorem i bardzo nam się przyda niezależna ocena.
- Niezależna? Dobre sobie - zaśmiał się dowcipnie Kronikarz - Candelo kochana, przecież to są nasi przyjaciele i jako tacy są stronniczy. To znaczy trzymają moją stronę i kibicują mi. A więc niby jaką ocenę mają wystawić mojemu występowi, jak nie tylko samą pozytywną?
- Skoro tylko na pozytywną opinię zasługujesz, to niby jaką ocenę my ci mamy wystawić? - zapytał dowcipnie Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- No właśnie - poparłam mojego chłopaka - Przecież jesteś artystą i to z prawdziwego zdarzenia. Artystą o wielkim talencie, który doskonale wie, jak sprawić, aby publiczność szalała z zachwytu.
- A wśród tej publiczności oczywiście jesteśmy też my - zaśmiała się lekko Dawn - I w pełni podzielamy jej zachwyt twoimi występami. Są po prostu niesamowicie urocze, zabawne i pomysłowe. A do tego też grające na instrumentach muzycznych Pokemony. Jakoś nie sądzę, aby wielu artystów posiadało takie wsparcie muzyczne.
- No właśnie - pisnęła wesoło mała Angelika, głaszcząc swego Flabebe - Mój brat ma najlepszy zespół na świecie i jedyny w swoim rodzaju.
Hubert radośnie podszedł do dziewczynki, objął ją mocno do siebie i czule pocałował ją w czubek głowy.
- Widzicie? To moja najwierniejsza fanka...
- Ekhem... - chrząknęła Candela.
- Obok mojej żony, ma się rozumieć - zachichotał Kronikarz, z miejsca się poprawiając w swojej wypowiedzi.
- No właśnie - uśmiechnęła się Cyganka - Ale musicie wiedzieć, że gdy tylko rozeszła się wieść o tym, że wielki i sławny Kronikarz żeni się i to jeszcze ze mną, to po całym regionie Sinnoh rozszedł się wręcz ogromny jęk rozpaczy połączony z równie potężnym krzykiem oburzenia. I chyba nie ma w tym nic dziwnego. Wszak wszystkie jego wielbicielki z miejsca straciły możliwość związania się z nim.
- Domyślam się - parsknęłam śmiechem - Ale zakładam, że wcale się tym nie przejąłeś, Hubercie?
- Skądże znowu - odpowiedział wesoło Kronikarz - Przecież ja bardzo kocham Candelę, a ona kocha mnie. Jesteśmy pewni swojego uczucia, bo znamy się od bardzo dawna, od czasów dzieciństwa i zawsze byliśmy sobie bliscy. Dlatego tym bardziej byliśmy pewni tego uczucia, które nas ze sobą połączyło. Więc niby czym miałem się przejmować?
- A nie istniała obawa, że stracisz wiele wielbicielek swoim ślubem? - zapytała Dawn.
- Owszem, istniała, ale gdybym miał z powodu takiego drobiazgu nie poślubić kobiety mojego życia, to bym chyba był idiotą.
- Ja z kolei nie mogłabym poślubić idioty - dodała dowcipnie Candela - Więc cóż... Wszystko zmierza do tego, że byliśmy sobie pisani z Hubertem i nic tego zmienić nie mogło. Nawet brak wielu fanek.
- A więc mówisz, że znacie się od najmłodszych lat? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - dodał pytająco Pikachu.
- No tak. Ale chyba już wam o tym opowiadałem.
- Możliwe. Wybacz, mogłem zapomnieć. Ale wiesz, pytam o to przede wszystkim dlatego, że ja i Serena też się poznaliśmy jako dzieci.
- Naprawdę? No proszę - Kronikarz popatrzył na nas z uśmiechem - A więc na pewno doskonale rozumiecie uczucie, jakie połączyło mnie i moją lubą i to od pierwszej chwili, gdy się poznaliśmy.
- Oj tak, oboje doskonale je rozumiemy - odpowiedziałam, podchodząc do Asha i ściskając czule jego dłoń - Poznaliśmy się jako dzieci, od samego początku byliśmy sobie bliscy, a za jakiś czas się pobierzemy.
- Naprawdę? To doskonale - powiedział bardzo zachwycony Kronikarz - Przybywa nam miłości na tym świecie tak, jak być powinno.
- I bardzo dobrze - dodała Candela.
- Hurra! Niech żyje miłość! - zawołała radośnie Angelika, podskakując wesoło w górę wraz ze swym Flabebe.
Ash z wielkim uśmiechem na twarzy klasnął w dłonie, przerywając tę euforię.
- Cieszę się, że was to cieszy, ale chyba zapomnieliśmy o tym, że miała się tu odbyć próba do wieczornego występu.
Kronikarz parsknął śmiechem, słysząc te słowa.
- Tak, masz rację. Dobrze, że mi o tym przypomniałeś. Bywam czasem roztargniony, ale cóż... Od czego mam rozsądnych przyjaciół, którzy zawsze mi przypomną co i jak? Ale dość tego gadania! Pora już brać się do pracy. W końcu nie płacą nam za euforię i wesołe rozmowy.
To mówiąc zwrócił się do swoich czterech Pokemonów, stanowiących jego orkiestrę i zawołał:
- Kochani, bierzemy się do dzieła! Zagrajcie „Cztery nogi“!


Pokemony wydały z siebie wesołe dźwięki, a Hubert spojrzał na siostrę i żonę, mówiąc:
- A wy szykujcie się. Zaraz zaczynamy. Publiczność czeka. Nie każmy jej czekać zbyt długo.
Następnie trójka artystów ustawiła się przed nami, ich mała orkiestra zaczęła wesoło grać, zaś Kronikarz podrygując radośnie zaśpiewał:

Jakbym ja się śmiał...
Jakbym ja się strasznie śmiał.
Rzeczywiście - co bym ja wyczyniać mógł,
Gdybym, dajmy na to, miał...
Gdybym tak, przypuśćmy, miał...
Zamiast jednej pary drugą parę nóg!

Gdybym ja miał cztery nogi:
Dwie długie nogi, dwie krótkie nogi,
To bym ja mógł, Boże drogi,
Raz być wysoki, raz niski znów!
Ja mógłbym w cyrku występować,
Forsę w portfel chować.
Ach! Co za raj!
Ja mógłbym tańczyć do obłędu
Trzy miesiące z rzędu,
Bo wciąż bym tańczyć mógł
Na innej parze nóg!

Gdybym ja miał cztery nogi,
To mógłbym mężom przyprawiać rogi.
Mąż by mnie nie mógł złapać wcale,
Bo miałbym stale dwie pary nóg!

Gdy śpiewał ostatnią zwrotkę piosenki, to Angelika stanęła za nim w taki sposób, że było widać tylko jej nogi i przez chwilę wydawało się nam, że Hubert naprawdę posiada cztery nogi, co oczywiście było niesamowicie zabawne. Z kolei, jak śpiewał o przyprawianiu rogów, Candela przysunęła się lekko do niego, wyciągnęła prawą dłoń i wystawiła z niej dwa palce tuż za głową Huberta, co sprawiało wrażenie, jakby to on właśnie miał rogi, co jeszcze spotęgowało nasz śmiech. A gdy Kronikarz spojrzał na Cygankę, ta zrobiła minę niewiniątka i udawała, że nic złego nie robi. Hubert natomiast przybrał groźną minę (choć oczywiście ta groźba malująca mu się na twarzy była udawana), po czym zaczął znowu śpiewać:

Jakbym ja się śmiał...
Jakbym ja się strasznie śmiał,
Rzeczywiście - co bym ja wyczyniać mógł,
Gdybym, dajmy na to, miał...
Gdybym tak, powiedzmy, miał,
Oprócz jednej pary drugą parę nóg!

Wtedy to wyskoczyła przed niego Angelika, która była wesoła i wprost promieniała z tej wesołości. Dziewczynka miała na sobie różową sukienkę i słomkowy kapelusz, a w prawej dłoni trzymała laseczkę. Gdy tylko stanęła przed bratem, to zaraz zaczęła wesoło tańczyć wraz ze swym Flabebe (także w kapeluszu oraz z niewielką laseczką - dopasowanymi do jego rozmiarów), po czym radośnie zaśpiewała:

Gdybyś ty miał cztery nogi,
To miałbyś kłopot: co z nimi zrobić?
Bo każda miałaby wymogi,
A buty drogie, to straszna rzecz!
Co prawda, mógłby człek pohulać,
Bawić się, ululać,
Jak mur by stał!
Nikt by nie stawiał chwiejnych kroków,
Nie leżałby w rynsztoku,
Bo cztery nogi, nie?
To nie są to, co dwie!

Lecz faktycznie cztery nogi,
To byłby luksus cokolwiek drogi,
A zwłaszcza, gdy człek jest ubogi,
Muszą dwie nogi wystarczyć mu!

Dziewczynka i jej Pokemon tańczyli wesoło przed Kronikarzem, który patrzył na to z wyraźnym zachwytem. Widać było aż nadto dobrze, iż jest on dumny z postępów swej małej uczennicy.
Tymczasem Angie ustąpiła miejsca Candeli, która tańcząc dość zalotnie wokół swego męża zaśpiewała:

Gdyby pan miał cztery nogi,
To byłbyś mężem doprawdy drogim.
Twoją żoną bym została,
Ja bym kochała cię tak, że strach.

Bo dajmy na to jesteś w pracy.
Co ja na tym tracę? Dwie z twoich nóg.
Lecz za to drugie nogi obie
Zawsze mam przy sobie,
Więc cztery nogi mieć to pierwszorzędna rzecz.

Więc sprawże sobie, mój Walery
Jeszcze dwie nogi nowe, żebyś miał cztery.
Gdy to zrobisz mój kochany,
Wtedy zostanę żoneczką twą.

Chwilę później cała trójka ludzkich artystów w towarzystwie swojej wiernej pokemoniej orkiestry zaczęła wesoło skakać przed nami i robiła to tak długo, aż muzyka dobiegła końca. Wtedy to my podziękowaliśmy za ten jakże wspaniały występ naszym przyjaciołom jak najbardziej zasłużonymi brawami.
- To było po prostu wspaniałe! - zawołałam.
- Jeżeli tak wystąpicie przed publicznością, to porwiecie ich, możecie być tego pewni - powiedział Ash.
- Pika-pika! Bune-bune! - zapiszczeli Pikachu i Buneary.
- Sama bym tego lepiej nie ujęła - dodała Dawn - To było niesamowicie zabawne i urocze.
- Cieszę się, że tak mówisz - uśmiechnął się Hubert - Ale to nie koniec występów, jakie szykujemy dla naszej publiczności na dzisiaj. Pokażemy wam jeszcze kilka. W końcu musimy je przećwiczyć przed występem, a jak już ćwiczyć, to najlepiej w obecności przyjaciół.
- Święte słowa - zaśmiała się Candela.
- To do dzieła! - zawołała Angelika.

***


Wieczorem odbył się kolejny występ Kronikarza, na którym zaśpiewał on niejedną uroczą piosenkę, a prócz tego jeszcze wystawił kilka wesołych, krótkich spektakli satyrycznych, z których ludzie śmiali się wręcz do łez i nic dziwnego, bo były one naprawdę zabawne. My sami byliśmy nimi wręcz zachwyceni i z niekłamanym zachwytem podziwialiśmy je ze swego stolika, który zajmowaliśmy, ciesząc się nie tylko występem, ale też i możliwością zamówienia z karty dań wszystkiego, czego tylko zechcemy i to całkiem za darmo. Najwięcej z tej możliwości skorzystali Ash i Pikachu, którzy są wręcz nieopanowanymi żarłokami, ale z ich korzystną dla nich przemianą materii zawsze utrzymują szczupłą sylwetkę - choć może to nie tyle kwestia przemiany materii, co po prostu aktywnego trybu życia, jaki obaj wiodą, co przecież też jest możliwe.
Wracając jednak do głównego tematu, to muszę powiedzieć, że zabawa była naprawdę przednia i dobrze się bawiłam, podobnie, jak moi towarzysze podróży. Oglądając przedstawienie jednak nie miałam pojęcia o tym, iż już niedługo rozpocznie się kolejna niesamowita przygoda z naszym udziałem, po której jeszcze bardziej będę pragnąć powrotu Asha do branży detektywa.
Wszystko zaczęło się podczas kolejnego przedstawienia Kronikarza. Siedzieliśmy wtedy przy stoliku i podziwialiśmy to, co wyczynia na scenie nasz serdeczny przyjaciel, gdy nagle usłyszeliśmy czyiś męski głos, którzy powiedział:
- Wspaniały, prawda?
Obróciliśmy się za siebie i zauważyliśmy, że przed nami stoi jakiś wysoki mężczyzna, z wyglądu bardzo podobny zarówno do Asha, jak i do jego ojca. Uśmiechał się on do nas bardzo przyjaźnie, a my z miejsca go rozpoznaliśmy.
- Pan John Ketchum! - zawołałam radośnie.
- Tak, to właśnie ja, moja droga Sereno. Miło mi, że mnie pamiętasz - odpowiedział na to detektyw, całując mnie w dłoń na powitanie, kiedy już wstałam od stolika, aby go należycie powitać - Jakże się cieszę, że znowu mogę cię widzieć i twoich przyjaciół także. Witaj, Ash. Jak widzę, wciąż twój wierny Pikachu ci towarzyszy, co osobiście bardzo mnie cieszy. Dawn, moja droga! Jakże się miewasz? No proszę, także przyprowadziłaś ze sobą Pokemona i to nawet dwa. Piplupa i Buneary. Miło mi was powitać.
- Nas pana również - odpowiedziała mu Dawn z uśmiechem.
- Co pana tu sprowadza? Czy występy pana chrześniaka? - zapytał Ash, patrząc z uwagą na mężczyznę.
- Tak, choć prawdę mówiąc nie tylko to - odparł mężczyzna, siadając przy naszym stoliku - Mam również inne powody, dla których tu przybyłem.
- Poważnie? A jakie? - zapytałam.
- Chodzi o sprawę, że tak powiem... detektywistyczną.
- Poważnie?! - zawołałam zaintrygowana - Brzmi ciekawie.
- Nie zapominaj, Sereno, że my już nie bawimy się w rozwiązywanie zagadek - przypomniał mi Ash.
- Może i nie, skarbie, ale przecież posłuchać nie zaszkodzi, prawda? - odpowiedziałam mu pytaniem na pytanie.
Mojemu ukochanemu trudno było zaprzeczyć temu twierdzeniu, zaś ja sama celowo pominęłam milczeniem to, iż nie spodobało mi się, że Ash mówi za siebie i za mnie jednocześnie, bo przecież to, iż on nie rozwiązuje już zawodowo zagadek nie oznacza wcale, że ja również nie mam prawa tego robić. Niestety, w tej sprawie ex-detektyw trochę się zagalopował, ale tak prawdę mówiąc wtedy miałam znacznie ważniejsze sprawy na głowie, aby poruszać ten temat i po prostu pominęłam go milczeniem i spojrzałam na Johna Ketchuma, pytając:
- Mógłby nam pan opowiedzieć, co to za sprawa?
- Prawdę mówiąc w swoje sprawy wolę nie mieszać osób trzecich, ale też doskonale wiem, że jeżeli wam coś powiem, to zachowacie dyskrecję - odparł na to detektyw z uśmiechem na twarzy - A poza tym wam właśnie zawdzięczam fakt, iż mój kochany chrześniak wciąż żyje. Dlatego też jestem wam winien całkowitą szczerość oraz uczciwość w tej sprawie, jak również pełne zaufanie.
- Czyli powie nam pan? - zapytała Dawn.
- Oczywiście, że tak - odpowiedział wesołym tonem jej pradziadek - A więc już wam mówię. Chodzi o to, że przybyła do mnie pewna młoda dama.
- Ulala! A ładna chociaż? - zaśmiał się wesoło Ash.
Dawn spojrzała na niego groźnie, jednak jej brat w ogóle się tym nie przejął, tylko śmiał się dalej, zaś John Ketchum był najwidoczniej lekko zawstydzony tym pytaniem, gdyż odchrząknął i powiedział:
- Owszem, ładna, ale przypominam ci, mój chłopcze, że ja mam żonę i dzieci. A konkretnie dwóch synów, gdybyś pytał.
- Wiem o tym, mówił nam pan - odpowiedział mu Ash - Choć jeszcze nie mieliśmy okazję ich poznać.
- Spokojnie, jeszcze ich poznasz - pokiwał głową mężczyzna - Mają zamiar tu przybyć za kilka dni, ale wracając do tematu, to chodzi mi o to, że nie ma tutaj znaczenia, czy ta kobieta jest ładna, czy też nie. Ja mam swoją rodzinę i romansów bynajmniej nie zamierzam szukać.
- Ja wcale panu tego nie sugeruję - zaśmiał się Ash - Ale proszę już powiedzieć, czemu ta kobieta zwróciła się do pana i z jaką sprawą przyszła.
- Oczywiście, już to mówię - John Ketchum przysunął się bliżej do stolika, abyśmy go lepiej słyszeli i rzekł: - Sprawa wygląda następująco. Ta kobieta chce mnie prosić, abyśmy odzyskali pewien przedmiot, który swego czasu ukradł jej ojciec.
- Ukradł?! - zawołałam zdumiona.
- Ukradł?! - dodała równie zdziwiona Dawn.
- Pika?! Bune?! - zapiszczeli Pikachu i Buneary, podnosząc swoje pyszczki znad miseczki z przysmakami, które jedli.
Ash zaś nie patrzył zdziwiony na swojego pradziadka, a jedynie tylko uśmiechał się dowcipnie, na co miał wpływ wypity przez niego szampan, albo też to, że mój ukochany spodziewał się po swoim przodku tych samych rzeczy, co po sobie, czyli pomagania różnym osobom, nawet takim, które niekoniecznie zachowują się godnie.
- Tak, ja wiem, że to może waszej trójce wydawać się co najmniej dziwne, że pomagam złodziejowi i jego córce, ale sprawa jest nieco bardziej skomplikowana niż się wydaje. Słyszeliście o Vitto Virgionne?
- Vitto Virgionne? - spytałam zdumiona - To nazwisko coś mi mówi, ale nie mam zbytnio pewności, co konkretnie.
- Mnie się kojarzy z mafiosą - powiedziała Dawn.
- I dobrze ci się kojarzy, bo to mafioso - odpowiedział jej pradziadek - A konkretnie rzecz ujmując to największy mafioso w całym regionie Kanto.


Spojrzeliśmy z jeszcze większą uwagą na naszego rozmówcę.
- Czy to jego córka poprosiła pana o pomoc? - zapytał Ash.
- Nie, ale sprawa dotyczy bezpośrednio jego. Chodzi o to, że senior Virgionne wykupił na licytacji pewien bardzo cenny posążek.
- Jak cenny? - zapytał Ash.
- Bardzo cenny. To posążek Złotego Pidgeota zrobiony ze szczerego złota. Zapewniam waś, że ma swoją wartość.
- Skoro więc Vitto Virgionne go wykupił, to o co chodzi z tą kradzieżą? - zapytałam.
- Już mówię. Niedługo po kupnie wykradł mu go pewien złodziejaszek. Ten złodziejaszek został złapany przez ludzi Vitto i przyznał im się do tego, że przekazał łup swojemu zleceniodawcy.
- Czy mówił, kto jest tym zleceniodawcą? - spytałam.
- Tak. To inny mafioso, Luigi Corlaone. Vitto nie chce wojen gangów, które zdecydowanie nie przyniosłyby nikomu pożytku, dlatego postanowił jakoś inaczej odzyskać swoją własność. Córka tego złodziejaszka zgłosiła się do mafiosa prosząc o wypuszczenie ojca. Vitto wyraził zgodę, ale tylko pod warunkiem, że wcześniej odzyska swoją własność. Córka złodziejaszka, panna Harriette zaproponowała, że może odzyskać Złotego Pidgeota, jeśli w zamian za niego odzyska ojca i to w nienaruszonym stanie. Virgionne się zgodził, ale panna Harriette obawia się, że negocjacje z panem Corlaone mogą być dla niej za trudne. Dlatego też wynajęła mnie, abym pomógł jej wykonać tego zadanie.
- Aha... A więc tak to wygląda - rzekł Ash, powoli sącząc szampana z kieliszka - Bardzo interesujące. To ciekawa sprawa i raczej nie ma w niej żadnej zagadki.
- Może i nie ma, ale detektyw nie musi zajmować się tylko zagadkami - zaśmiał się John Ketchum - Dlatego właśnie przybyłem tutaj, gdzie swoją siedzibę ma senor Corlaone. Chcę z nim porozmawiać i przekonać go do oddania statuetki.
- I uważa pan, że go pan przekona? - spytałam.
- Wierzę w to. A moja klientka wierzy we mnie. Więc sprawa jest dla mnie jasna.
Ash znowu napił się szampana, spojrzał uważnie na swego pradziadka i zapytał:
- A czy moglibyśmy panu towarzyszyć w tych negocjacjach?
- Będzie mi bardzo miło, jeśli to zrobicie, moi drodzy - odpowiedział mu John Ketchum - Ostatnio, kiedy mi pomogliście, to ocaliliście mojego chrześniaka przed szubienicą, dlatego teraz nie ma takiej rzeczy, której bym wam odmówił, a już na pewno nie takiej.
- I bardzo się z tego cieszę - rzekł mój luby.
Spojrzałam na niego dość ironicznie.
- No proszę, kochanie - powiedziałam po chwili - A wydawało mi się, że już więcej nie bawimy się w detektywów. Tak chyba właśnie szła twoja wypowiedź, prawda?
Ash zaśmiał się delikatnie, ale nie dał się zbić z pantałyku, gdyż zaraz mi odpowiedział, równie złośliwym tonem:
- Kochanie, pozwolę sobie sprostować. Chodziło mi o rozwiązywanie zagadek, a ta sprawa zagadką nie jest. Tutaj sprawa jest o wiele prostsza. Chodzi tu o to, aby odzyskać pewien przedmiot od człowieka, który go ma. Nie ma w tej historii żadnej zagadki, więc możemy się nią swobodnie zająć.
Uśmiechnęłam się do niego bardzo ironicznie, ponieważ jego sposób myślenia był bardzo ciekawy. Widziałam aż nadto wyraźnie, że mojego ukochanego wyraźnie ciągnie do tego, aby znowu rozwiązywać zagadki, ale z powodu swojej dumy i w ogóle nie chce się do tego przyznać. W końcu dał słowo i musiał go dotrzymać, a w każdym razie tak właśnie czuł. Poza tym uważał, iż wypalił się jako detektyw i dla oszczędzenia sobie wstydu powinien lepiej dać spokój z rozwiązywaniem kolejnych spraw. Prócz tego wychodził z założenia - po tym nieszczęśliwym wypadku z Clemontem - że ściąga swoimi przygodami detektywistycznymi kłopoty na innych, a już zwłaszcza na przyjaciół, czego bardzo chciał uniknąć. A zatem sporo było tych motywów jego przejścia na emeryturę. Wiedziałam jednak doskonale, że aż go ciągnie do tego, aby wrócić do pracy, ale jego upór i determinacja w skrupulatnym wypełnianiu tego, co sobie postanowił były tutaj większe niż cokolwiek. Liczyłam wszakże na to, iż im więcej będzie tej tęsknoty za dawnymi czasami, tym chętniej w końcu rzuci w kąt tę przeklętą emeryturę i powróci do służby. Nie wiedziałam, jak długo przyjdzie mi czekać, jednak widząc jego chęć pomocy swojemu pradziadkowi domyślałam się, iż być może nastąpi to szybciej niż podejrzewam.
Tymczasem na scenie pojawił się konferansjer zapowiadając kolejny występ Kronikarza w piosence, będącej zupełną nowością, znaną jak dotąd tylko w jego ojczystej Polsce.
- A zatem powitajmy gromkimi brawami naszego artystę i oglądajmy  jego występ z podziwem, na który on całkowicie zasługuje! - zakończył konferansjer swoją przemową.
Publiczność zaczęła bić brawo, a mężczyzna zszedł ze sceny, zaś po chwili wkroczył na nią Kronikarz w stroju włóczęgi tak często odgrywanego przez Charliego Chaplina. Nad wargą miał domalowany charakterystyczny wąsik, na głowie melonik, zaś w dłoni laseczkę. Uśmiechnął się do swojej publiki, po czym zaczął śpiewać:

Łachmany, ale tyle gracji,
Melonik ten, laseczka ta.
Bez niepotrzebnej prezentacji.
Wiadomo zaraz: Tak, to ja.

Na twarzy uśmiech niby lampa,
Świecący poprzez świata mrok.
I buty, zdarte buty trampa
I taki niepokaźny krok.
I wąsik, luksus mój i szyk.
Podkręcam go, a wszyscy w ryk.

Ten wąsik! Ach, ten wąsik!
Ten wzrok, ten lok, ten pląsik.
I wdzięk, i lęk, i mina,
I śmiech - tak jest, to ja.
Ach, panie! Ach, panowie!
Tak trzeba, śmiech to zdrowie.
Titina! Ach, Titina! To jedyna piosnka ma.

Pamiętasz, była raz sobota,
Gdyś smutny, biedny, sam jak pies
Był w kinie na „Gorączce złota“,
A jednak śmiałeś się do łez.
A pani sobie przypomina,
Po swej żałobie pierwszy raz,
Gdyś przyszła na mój „Cyrk“ do kina -
Dostrzegłem w mroku twoją twarz,
Zrobiłem tylko tak, a ty
Zaczęłaś śmiać się już przez łzy.

Ten wąsik! Ach, ten wąsik!
Ten wzrok, ten lok, ten pląsik.
I wdzięk, i lęk, i mina,
Gdy mnie policja gna.
Ach, panie! Ach, panowie!
Ten śmiech, ten śmiech to zdrowie.
Titina! Ach, Titina! To cała piosnka ma.

Niestety, konkurencja czuwa.
Ostatnio na mój skromny tron
Zazdrosny rywal się wysuwa.
Kandydat nowy, groźny ON.
Milczenie me zastąpił wrzaskiem.
Mój śmiech przemienić pragnie w strach.
Melonik mój mianował kaskiem.
Policja także za nim, ach...
Mój wąs, rekwizyt mój, mój trik
Wziął, wypiął go, a wszyscy w ryk.

Ten wąsik! Ach, ten wąsik!
Ten wzrok, ten lok, ten dąsik.
I wdzięk, i lęk, i mina,
I śmiech - tak jest, to ja.
Ten krzyk nad ludu mrowie,
Że krew, że gniew to zdrowie.
Titina! Ach, Titina! To smutna piosnka ma.

Ten wąsik! Ach, ten wąsik!
Ten wzrok, ten lok, ten dąsik.
To jego czy Chaplina?
Kto więcej światu dał?
Świat z niego się, panowie,
Już śmieje, śmiech to zdrowie.
Titina! Ach, Titina! To cała piosnka ma.



Po zakończeniu piosenki wszyscy ludzie zaczęli wręcz dziko klaskać w dłonie, a do tego śmiać się bardzo głośno. My również klaskaliśmy, choć moje serce nawiedziła smutna myśl, którą musiałam komuś wyrazić. Z tego też powodu  pochyliłam się do Asha i szepnęłam mu na ucho:
- Biedni ludzie.
- Dlaczego biedni? - spytał zdumiony mój luby.
- Przyszło mi właśnie na myśl, że ci wszyscy ludzie teraz się śmieją z małego, szalonego kaprala, a za trzy miesiące już nie będzie im do śmiechu, gdy ten łajdak rozpocznie wojnę i utopi świat w morzu krwi.
Ash natychmiast posmutniał, gdy to powiedziałam. Popatrzył potem na mnie czule, mówiąc:
- Tak... To prawda. Biedni ludzie. Biedni, głupi ludzie. Teraz się śmieją i lekceważą Hitlera nie wiedząc, co on potrafi. Czy wobec tego my także powinniśmy się śmiać?
Nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć, kiedy nagle rozległy się dźwięki hymnu III Rzeszy, a następnie wkroczyła na scenę Angelika, ale jakaś taka inna, zupełnie inna niż dotychczas. Tym razem miała na sobie czarną spódniczkę, białe rajstopy, czarne butki, a także górę od munduru noszonego przez Hitlera. Miała jeszcze czarną, krótko obciętą perukę oraz doczepiony do niej wąsik. Wszyscy zaczęli ryczeć ze śmiechu na jej widok, a dziewczynka popatrzyła na widownię groźnym wzrokiem i krzyknęła:
- Cicho! Cicho! Rue! Wszyscy rue!
Następnie popatrzyła na Huberta bardzo groźnym wzrokiem, a jej brat wydawał się być tym wręcz przerażony.
- Cóż ja widzę? Szanowny Herr Kronikarz wyśpiewuje o meine osoba jakieś złośliwe piosenki?
- Ja? - spytał Kronikarz, skutecznie udając strach.
- Aha! A więc przyznajecie się do tej zbrodni?! - zawołała Angelika oskarżycielsko
- Słucham?! Ależ skąd!
- Przed chwilą odpowiedzieliście „tak“ na moje pytanie.
- Ja?!
- No, ja! Ja, ja! Właśnie ja!
- Proszę wybaczyć, ale nie rozumiem.
Angelika zmierzyła go wzrokiem i rzuciła złośliwie.
- Prawdę mówiąc, to wyglądasz pan na takie „nie rozumiem“. Mówisz pan „ja“, a za chwila „nein“ i nie wiadomo, jak to odbierać. Albo wiadomo. Pan sobie kpi z meine osoba.
- Ja?! To znaczy... W żadnym razie, mein fuhrer! W życiu bym się na to nie odważył!
- A te piosenki o jakimś wąsiku, to niby was?
- To piosenka o znakomitym aktorze Chaplinie.
- Doprawdy? Być może - Angelika założyła ręce na plecy i zaczęła chodzić po scenie - A meine osoba się wydaje, że Herr Kronikarz szydzi sobie z meine osoba. A szydzić sobie z meine osoba to najwyższa zbrodnia.
Kronikarz, który udawał przerażonego jej słowami, zawołał:
- Ależ mein fuhrer! Ja bym się w życiu na to nie zdobył! Poza tym to tylko piosenka!
- Piosenki są szkodliwe!
- Ale cóż to by była za władza, która by się bała piosenek? I to do tego jeszcze satyrycznych?
- Aha! Czyli przyznajecie, że to satyra z meine osoba?
- Ależ nie! No, może troszeczkę...
- A więc „ja“ czy „nein“?
- Chyba jednak „ja“.
- No proszę - Angelika przybrała groźną minę - Macie odwagę kpić z meine osoba? A wiecie, że za to jest obóz pracy?! Co najmniej?!
- Co najmniej? To aż się boję tego, jaka może być najgorsza kara.
- Nie chcecie tego wiedzieć, Herr Kronikarz.
- Skoro tak mein fuhrer mówi...
- Tak! Wasz mein fuhrer tak mówi i tak ma być! Od dzisiaj żadnych satyr z meine osoba, bo inaczej moja wrona z czapki mi odleci, a jak ona odleci, to ja dostać zawału, a jak ja dostać zawału, to tylko z panem, Herr Kronikarz!
Cała sala zaczęła ryczeć ze śmiechu, a Hubert wydawał się być bardzo przerażony tymi słowami.
- Ale za co, mein fuhrer?! Przecież to tylko satyra!
- Satyra jest niebezpieczna!
- Ale prawdziwa władza nigdy nie boi się satyry.
- Oczywiście, że nie. Bo jej zakazuje! Jak się coś zakazuje, to tego nie ma, a jak czegoś nie ma, to nie trzeba się tego bać.
Znowu wielka salwa śmiechu była odpowiedzią na te słowa, na co Angelika zareagowała złością, tupiąc gniewnie nóżką i krzycząc:
- Cicho! Cicho! Rue! Nie wolno się śmiać z meine osoba! Od tej pory to wszystko jest zakazane! Rue! Mówię dziś do was! Zabronię występów! Zabronię pisania! Zabronię śpiewania! Zabronię wierszy! Zabronię takich piosenek! Ostrzegam was, jeśli się nie zgodzicie, zabronię was wszystkich! I to od zaraz!
Ponieważ publiczność reagowała na te słowa tylko kolejnymi salwami śmiechu, to dziewuszka zawołała groźnie:
- Rue! To wy tak?! Gut! A więc od dzisiaj zabraniam was wszystkich! Wszyscy jesteście zakazani! Wszyscy macie zakaz na życie! Formalnie was już w ogóle nie ma!
Publiczność zareagowała na to jeszcze większym śmiechem, a mała Angelika spojrzała na brata, mówiąc doń:
- Tak się wprowadza porządek w kraju, Herr Kronikarz.
Po tych słowach zeszła ze scena, żegnana ogromną burzą oklasków, a jej brat ukłonił się publiczności i pobiegł szybko za nią. Teraz to nawet my się śmialiśmy z tego występu, bo też prawdę mówiąc trudno było przy tym zachować powagę, nawet wiedząc, co się stanie za kilka miesięcy.

***


Opowiadanie Kronikarza c.d:
Ponieważ, jak powiedział mój ojciec chrzestny, mieliśmy zostawić coś dla policji, to po przesłuchaniu służby wyszliśmy powoli z domu państwa Loupian, po drodze jeszcze przez chwilę rozmawiając z gospodynią, która bardzo chciała wiedzieć, co też obaj odkryliśmy. Powiedzieliśmy jej to, co jej mogliśmy przekazać, nie narażając przy tym dobra śledztwa. Oczywiście nie zawarliśmy w swoich wyjaśnieniach żadnych obaw, jakie posiadaliśmy z moim ojcem chrzestnym na temat całej tej sprawy, a mieliśmy je i to dużo, jednak póki co woleliśmy je zachować dla siebie i nie mówić ich nikomu, nawet tak uroczej kobiecie, jak pani Loupian.
- Oczywiście zajmiemy się całą tą sprawą, to pewne - powiedział John Ketchum do naszej miłej gospodyni - Inspektor Jenny jest bardzo dobrym śledczym, jednakże i my ze swojej strony również dołożymy tyle, ile tylko możemy, aby pomóc policji rozwikłać tę zagadkę.
- Jestem tego pewna - powiedziała pani Loupian - Słyszałam wiele o pańskiej reputacji, panie Ketchum i jest ona naprawdę bardzo pochlebna. Mówią o panu, iż jest pan geniuszem pośród tępaków i wierzę w te słowa. Dlatego właśnie tym bardziej liczę na panów.
Po tych słowach rozejrzała się dookoła i dodała przyciszonym tonem:
- Prawdę mówiąc liczę na panów pomoc tym bardziej dlatego, że mam pewne podejrzenia, co do tej sprawy.
- Jakie podejrzenia, proszę pani? - zapytałem.
- Nie umiem ich dokładniej sprecyzować, ale w tej sprawie jest coś nie tak. Wiem, że o zmarłych nie powinno się źle mówić, jednak uważam, iż w tej sprawie najważniejsza jest uczciwość, a nie dobre maniery.
- Słuszna postawa - zachichotał mój ojciec chrzestny - A więc jakie ma pani podejrzenia, droga pani?
- Widzicie panowie, Chambard zawsze wydawał mi się gnidą i osobą, która dla pieniędzy sprzedałaby nawet własną matkę, jednak mimo wszystko trudno mi  jest uwierzyć w to, że włamałaby się tutaj, aby ukraść szmaragd McDelingów.
- Zawsze pani trzymała ów klejnot w sejfie w gabinecie swojego męża? - zapytał John Ketchum.
- Tak. Tam był najbezpieczniejszy.
- Chyba tak niekoniecznie, skoro pan Chambard bez trudu go otworzył - wtrąciłem złośliwym tonem.
- Najwyraźniej, ale jak dotąd nigdy nie było z nim problemów - rzekła kobieta - Pewnie dlatego, że jeszcze wcześniej nie mieliśmy tutaj włamania, ale mimo wszystko wierzyłam, iż ta kasa jest miejscem bezpiecznym dla każdego przedmiotu w tym domu. Jak widać, myliłam się. A czy wiadomo już, kto był wspólnikiem Chambarda?
- Jeszcze nie, ale tak prawdę mówiąc, to niewiele osób pasuje do tego wizerunku. Drogą eliminacji wykluczymy wszystkich nieodpowiednich i złapiemy prawdziwego, a wtedy pani i jej mąż będziecie pierwszymi, którzy się o tym dowiedzą.
- Trzymam panów za słowo. Ale weźcie też panowie pod uwagę moje obawy, bardzo proszę was o to. Ta cała sprawa wygląda podejrzanie i nie chcę, abyście panowie pominęli cokolwiek.
- Proszę się nie obawiać, proszę pani. Sami mamy podejrzenia, co do tej sprawy i pani obawy tylko pogłębiają nasze. A więc z pewnością ich nie pominiemy, to więcej niż pewne.
Po tych słowach John Ketchum ponownie z szacunkiem ukłonił się kobiecie i wyszedł, a ja uczyniłem to samo.
- Ta sprawa brzmi naprawdę dziwnie, nie sądzisz? - spytałem.
- Aż za bardzo - odparł na to mój ojciec chrzestny - Ale wolę o tym nie rozmawiać tutaj. Mam jakieś dziwne przeczucia, że tutaj jest za dużo uszu do słuchania.

***


Wróciliśmy więc do mieszkania Johna Ketchuma, po czym usiedliśmy razem w gabinecie, rozpaliliśmy ogień w kominku i zaczęliśmy się naradzać na temat tej sprawy.
- Nabij sobie fajkę, jeśli chcesz - powiedział do mnie mój gospodarz, sam również nabijając sobie fajkę.
Chociaż rzadko paliłem, tym razem tak właśnie zrobiłem, także już po chwili pokój wypełniła przyjemna woń tytoniu.
- Co sądzisz o zabójstwie Chambarda? - zapytałem.
- Moim zdaniem sprawa jest co najmniej podejrzana - odpowiedział mi mój ojciec chrzestny - I to z kilku powodów. Po pierwsze znam osobiście wszystkich kasiarzy w tej okolicy i wiem jedno... Żaden z nich nigdy nie używał broni. Chyba tylko po to, aby postraszyć strażników banku, ale poza tym żaden z nich nigdy nie strzelał. To za duże ryzyko. W razie wpadki wyrok jest o wiele większy. Poza tym przecież kasiarze to artyści w swoim fachu. Nie zabijają podczas roboty, bo to by im zepsuło opinię. Ludzie ich lubią, dlatego też uśmiercenie kogokolwiek odebrałoby kasiarzom renomę bandytów w rękawiczkach. Jak więc już mówiłem, to za duże ryzyko. Po drugie widziałem wyraźnie tę kasę. To jest jeden z najlepszych na świecie sejfów. Znam tylko trzech kasiarzy, którzy by umieli takie coś otworzyć, a i tak dwóch z nich siedzi, a trzeci z kolei zwiał policji i wątpię, aby przybył tutaj dokonać skoku. To nie jest typ ryzykanta, który aż tak mocno ryzykuje.
- Interesujące stwierdzenie. No, a co z trupem? Czy to nie dziwne, że miał aż tak mocno zaciśniętą pięść?
- No właśnie, Hubercie! Właśnie! To jest bardzo podejrzane! Stężenie pośmiertne występuje nieraz szybciej niż myślimy, ale my widzieliśmy ciało Chambarda około pół godziny po jego śmierci. Nie powinien więc być już zimny i sztywny. To za wcześnie na takie coś.
- Rozumiem. Czyli co sugerujesz?
- Sugeruję, że Chambarda zabito wcześniej, a potem po dłuższym czasie strzelono w ścianę z pistoletu, aby obudzić ludzi w całym domu i dać im znać o tym, co się stało.
- Ale przecież to bez sensu! Po co zadawać sobie tyle trudu?
- Dobre pytanie. Podejrzewam, że ktoś w ten sposób zapewnia sobie alibi.
- Ale przecież po strzale bardzo szybko ludzie zbiegli się i wpadli do gabinetu, a tam przecież nikt nie widział zabójcy.
- Mógł zdążyć uciec i schować się w bezpiecznym miejscu.
- Bardzo być może. Ale kto to zrobił i dlaczego?
- Tego nie wiem. Wiem jednak, że nie wszystko jest takie, jakim się wydaje.
- No, a co do tych włosków, które znalazłeś na oknie?
- Nie wiem jeszcze, ale chcę je zbadać. Moim zdaniem one są kluczem do tej sprawy.
- Może to włosy zabójcy?
- Być może, chociaż wydają mi się one raczej fragmentem sierści niż włosami ludzkimi.
- Sierści?
- Tak. Potrafię odróżnić jedno od drugiego i to gołym okiem, ale rano przyjrzę się temu przez mikroskop. Sądzę, że w ten oto sposób odkryję coś bardzo ciekawego. A na razie popykajmy fajkę do końca, a potem chodźmy spać, bo inaczej jutro w ogóle nie wstaniemy z łóżek.
Posłuchałem jego rady i wypaliliśmy fajki, a gdy już skończyliśmy to robić, to udaliśmy się na spoczynek.
Mimo naszych starań nie zdołaliśmy wstać o samym poranku, gdyż za długo siedzieliśmy w nocy nad całą sprawą, abyśmy mogli położyć się spać o przyzwoitej porze i wstać wcześnie rano. Ale tak czy siak następnego dnia powoli wstałem, poszedłem do kuchni, zrobiłem sobie posiłek i zjadłem go w spokoju, a kiedy już to zrobiłem, to poszedłem do gabinetu mojego ojca chrzestnego, gdzie zastałem jego gospodarza siedzącego nad mikroskopem.
- Dzień dobry, drogi Hubercie - powiedział do mnie przyjaznym tonem, jednocześnie nie odrywając wzroku od swego urządzenia - Jadłeś już?
- Tak, a ty? - spytałem.
- Coś tam zjadłem. Tyle, ile trzeba, aby nie paść z głodu.
Uśmiechnąłem się delikatnie, słysząc te słowa. To cały on. Jak coś go wciągnie, to bardzo często nie zawraca sobie głowy niczym innym, nawet czymś tak prozaicznym jak jedzenie.
- I co? Odkryłeś coś? - zapytałem po chwili.
- A i owszem... Potwierdzenie moich podejrzeń - odpowiedział mi mój ojciec chrzestny, kiwając na mnie ręką - Wiedziałem, że to sierść Pokemona i teraz mam całkowitą pewność, iż się nie myliłem.
Podszedłem bliżej, a on ustąpił mi miejsca, abym mógł spojrzeć przez mikroskop. Zrobiłem to, ale musiałem rozłożyć po chwili bezradnie ręce i zgodnie z prawdą powiedzieć:
- Wybacz, ale ja tu nic nie widzę poza kilkoma włosami.
- Przeciwnie. Widzisz wszystko, ale nie wyciągasz z tego należytych wniosków - zaśmiał się wręcz rubasznie John Ketchum - To, co masz teraz możliwość widzieć, to jest sierść Mankaya.
- Mankaya?
- Dokładnie. To wyraźnie jego sierść, nie ma innej możliwości.
- Może państwo Loupian mają takiego Pokemona?
- Może... A może miał go zabójca?
- Zabójca?
- Tak. Zabójca zabił Chambarda, potem uciekł, a jego Mankay strzelił w ścianę, aby zaalarmować cały dom, następnie umknął przez okno, gubiąc przy tym trochę sierści.
Patrzyłem na mojego ojca chrzestnego zdumionym wzrokiem.
- Ale po co ktoś miałby to robić? Nie lepiej było w ogóle nie strzelać i uciec w ciszy?
- Lepiej, ale być może zabójca właśnie chciał narobić hałasu, jednakże dopiero wtedy, gdy będzie daleko od miejsca zbrodni.
- Ale... Po co w ogóle strzelać? Po co w ogóle alarmować ludzi i w ten sposób dawać sobie alibi?
- Nie wiem - John Ketchum oparł się lekko o biurko dłonią i pokręcił załamany głową - Cała ta sprawa budzi mój wielki niepokój. Ale nie bój się, Hubercie. Rozwiążemy tę zagadkę, tylko nieco później niż myślałem.

***


Mój ojciec chrzestny nigdy nie należał do tej rasy detektywów, która to lubią zgarniać dla siebie całą sławę, a policji zostawia tylko łatkę idiotów nie umiejących sobie poradzić nawet z najprostszą sprawą. Przeciwnie, żył on zawsze w zgodzie z inspektor Jenny z Twinleaf (choć muszę dodać, iż nigdy nie byli przyjaciółmi), dlatego też, kiedy tylko odkrył, że Mankay jest zamieszany w tę sprawę, od razu poszedł do niej, aby jej przekazać ten fakt. Kobieta wysłuchała uważnie jego odkryć, a potem powiedziała:
- No proszę... Bardzo ciekawa sprawa. Mnie też to za szybkie stężenie pośmiertne nieboszczyka wydało się podejrzane, ale teraz nareszcie wiem, co było w nim nie tak. To Mankay oddał strzał, aby dać alibi zabójcy, który w tym czasie był daleko od miejsca zbrodni. Teraz tylko pytanie, do kogo ten Mankay należy?
- Trzeba się lepiej przyjrzeć ofierze - powiedział na to John Ketchum - A przy okazji również i gospodarzowi. Mam dziwne wrażenie, że Loupian coś kręci i nie jest z nami do końca szczery.
- Tych dwóch łączy wspólna przeszłość - zauważyłem - Więc być może właśnie w ich przeszłości należy szukać odpowiedzi na nasze pytania?
- Wątpię - stwierdziła Jenny - Jak na mój gust, to ta cała sprawa ma o wiele bardziej prozaiczne wyjaśnienie.
- Doprawdy? - spytałem z kpiną - A wolno wiedzieć, jakie?
Jenny uśmiechnęła się lekko i przechadzając się po swoim gabinecie powiedziała:
- Widzicie, kiedy wy dwaj bawiliście się w analizę sierści tego jakże zabójczego Pokemona, ja odkryłam, że szmaragd rodu McDelingów został przez Loupiana ubezpieczony na bardzo wysoką sumę.
- Sugerujesz oszustwo ubezpieczeniowe?
- Dokładnie.
- A więc co twoim zdaniem się stało?
- Przecież to oczywiste, Hubercie. Gerard Loupian prawdopodobnie ma problemy finansowe i ubezpieczenie bardzo by mu teraz pomogło. Dlatego też Chambard miał za zadanie z jakimś swoim kompanem ukraść szmaragd, a potem Loupian wystąpiłby o odszkodowanie. Ale niestety, przy zabieraniu szmaragdu doszło do sprzeczki o podział łupów, a wspólnik Chambarda go zabił i uciekł, po czym jego Mankay wyrobił mu potem alibi oddając strzał.
- A więc uważasz, że to Loupian stał za tym wszystkim? - zapytał mój ojciec chrzestny.
- Naturalnie - pokiwała głową Jenny - Przecież to jest oczywiste. Ten cały Loupian to gnida, a gnidy działają w taki właśnie sposób.
- Skąd wiesz, że to gnida?
- Bo znam takich, jak on. Robią słodkie i przyjazne miny, a mają diabła za koszulą.
- To są tylko twoje przypuszczenia. Równie dobrze Loupian może nie mieć z tym nic wspólnego.
- Zobaczymy, John. Sprawdzę stan jego finansów. Jeśli ma problemy, to znaczy, że ma też i motyw. A wówczas będziemy mogli go postawić w stan oskarżenia.
- Tylko na podstawie jego problemów finansowych? Nie sądzisz, że to za mało jak na poważny dowód?
- Ciekawe, że ty mi to mówisz. Ty, który sam go podejrzewasz i to na podstawie jego przeszłości.
- Bo uważam, że przeszłość ma tutaj ogromne znaczenie.
- Może ma, a może nie. Jak dla mnie lepiej jest skupić się na tym, co się obecnie dzieje.
- Nie należy lekceważyć przeszłości, Jenny.
Policjantka spojrzała ironicznie na detektywa i powiedziała:
- A więc, jeśli tak bardzo tego chcesz, to pogrzeb sobie w niej wraz ze swoim asystentem, a ja się zajmę teraźniejszością i swoją teorią.
Mój ojciec chrzestny widział, że dalsza rozmowa nie ma sensu, dlatego postanowił zakończyć to spotkanie, co zrobił następującymi słowami:
- Skoro mi dajesz pozwolenie, Jenny, to zamierzam z tego pozwolenia skorzystać. Dziękuję ci za nie. Chodźmy, Hubercie. Pora na nas.
Wyszedłem za nim, rozważając to, co właśnie usłyszałem.
- Uważasz, że Jenny się myli? - zapytałem.
- Jestem tego pewien - stwierdził John Ketchum - Jak dla mnie teoria Jenny mogłaby nawet być prawdziwa, gdyby nie to, że zabójca Chambarda zostawił mu w dłoni szmaragd. Bo czy po to zabił złodzieja, aby zostawić w jego ręce ten kamień?
- Faktycznie, to mało sensowne. Ale z drugiej strony on spanikował, a raczej mógł spanikować i nie myśleć logicznie.
- Ale pomyślał dość sensownie, aby posłać swojego Pokemona, aby ten wyrobił mu alibi. A swoją drogą to bardzo dziwne, że Mankay nie zabrał Chambardowi tego kamienia.
- Może już wtedy pięść zabitego była tak mocno zaciśnięta, że mu się to nie udało?
- Śmiem wątpić. Mankay to silny Pokemon i rozwarcie takiej pięści to dla niego łatwizna.
- Więc czemu zostawił kamień?
- Właśnie! Jak dla mnie ten cały szmaragd jest tylko parawanem, za którym chowa się prawdziwy motyw zbrodni. Kamień pozostawiono po to, aby podkreślić fakt, iż Chambard po niego się włamał.
- Więc uważasz, że to nie przez ten kamień Chambard zginął?
- Oczywiście, że nie. Ktoś chce, żebyśmy tak myśleli.
- Cóż... W przypadku Jenny to mu się udało.
John Ketchum parsknął śmiechem.
- Inspektor Jenny jest bystra, ale ostatecznie to tylko policjantka. Nie ma sensu spodziewać się po policjantach bycia zawsze inteligentnymi. A po niektórych to już w ogóle nie można się spodziewać inteligencji. Jenny jest jedną z mądrzejszych osób pracujących w policji, ale też powiedzmy sobie szczerze... Geniuszem, to ona nie jest.
- A zatem uważasz, że rozwiązanie tej zagadki tkwi w przeszłości Loupiana i Chambarda?
- Dokładnie tak. To z jej powodu Chambard nie żyje i coś mi mówi, że być może nie jest on ostatnią ofiarą zabójcy.
Aż zatrzymałem się w szoku, kiedy tylko to usłyszałem. Spojrzałem w szoku na mojego ojca chrzestnego i spytałem:
- Uważasz, że będzie więcej ofiar?
- Tak właśnie czuję. Musimy się więc dowiedzieć czegoś o ofierze i o jego przyjacielu. Uważam, że to w ich przeszłości znajduje się tożsamość zabójcy. Tylko musimy ją odnaleźć.
- Jak to zrobimy?
- Przepytamy ludzi, którzy znali tych dwóch osobiście. Być może ktoś z nich coś wie.
- No, a co ze śmiercią Chambarda? Nie byłoby warto odwiedzić jego dom i popytać, kto go ostatnio odwiedzał?
- A niby po co? Jenny już to zrobi za nas w ramach swojego śledztwa i o ile ją znam, to zechce się z nami podzielić swoimi odkryciami, gdy już ich dokona. My więc nie wchodźmy jej w paradę i zajmijmy się naszą częścią śledztwa.
Po namyśle trudno mi było nie zgodzić się z tym, co on mówił.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...