poniedziałek, 10 marca 2025

Przygoda 129 cz. V

Przygoda CXXIX

Tytani, wio! cz. V


Wieść o walecznym czynie nowej drużyny bohaterów, nazywanych potocznie Młodymi Tytanami, bardzo szybko rozeszła się po całym mieście. Prasa opisywała ich bohaterstwo, w wiadomościach wychwalano ich pod niebiosa, a do tego także dodawano, że wszyscy przestępcy powinni drżeć ze strachu, ponieważ oto nastąpił kres ich niecnych występków, bo odtąd Jump City ma swoich obrońców.
- Nie wiemy, skąd się oni tutaj wzięli i dlaczego dopiero teraz się objawili, ale to nie ma najmniejszego znaczenia - mówiła podnieconym głosem dziennikarka w wiadomościach - Ważne jest dla nas jedynie to, że ta oto dzielna piątka stanowi poważne zagrożenie dla łotrów różnego rodzaju, a porządni obywatele Jump City będą mogli odtąd spać spokojnie i niczego się nie obawiać, ponieważ porządku tutaj, oprócz policji strzegą dzielni Młodzi Tytani.
Pan Steven Meyer wyłączył telewizor i spojrzał uważnie na osoby, o których była mowa w telewizji i powiedział nieco groźnym tonem:
- No, możecie mi wyjaśnić, o co tu chodzi?
Cała piątka nie bardzo wiedziała, co ma powiedzieć i jak wyjaśnić to, o czym właśnie usłyszał w telewizji.
- O ile mnie pamięć nie myli, mieliście iść tam tylko na dyskotekę i dobrze się tam bawić. I co?
- No, wie pan, nie możemy powiedzieć, żebyśmy się dobrze nie bawili - rzekł na to Max i wyszczerzył głupio zęby, próbując być zabawnym i jakoś rozładować napięcie.
Nie udało mu się to, bo pan Meyer spojrzał na nich groźnie, po czym zaczął chodzić po pokoju i mówić:
- Naprawdę nie wiem, co wam strzeliło do głowy. Ryzykujecie swoje życie, żeby poczuć podnietę? Przecież mogliście tam zginąć. I co to za gadanie o tym, że Robin jest pomocnikiem Batmana? Chcecie, aby ktoś wpadł na jego trop i odkrył, kim on naprawdę jest? Chcecie zdemaskować naszego dobroczyńcę?
- Spokojnie, nikt do niczego nie dojdzie - powiedział Ash - Nikt jak dotąd do tego nie doszedł i teraz też tego nie zrobią.
- Poza tym, co niby mieliśmy zrobić? - zapytał Clemont - Oni mieli broń i zaczęli wszystkim grozić. Mieliśmy stać z założonymi rękami i nic nie robić?
- Oni mają rację, kochanie - powiedziała pani Meyer do męża, podchodząc do niego i dotykając dłonią jego ramienia - Co twoim zdaniem mieli zrobić?
Mężczyzna westchnął głęboko i skinął głową na znak, że się z nią zgadza, a jego gniew powoli zaczął mijać. Mimo wszystko nadal był nieco zły.
- Tak czy inaczej, nie powinniście mówić, że Ash, to znaczy Robin to dawny pomocnik Batmana. To naprawdę może poważnie zaszkodzić sami wiecie komu.
- Ja bym nie patrzył na to w takich czarnych barwach - powiedział Ash - Jak już mówiłem, na trop Batmana nikt jak dotąd nie wpadł i nie wpadnie. A poza tym, ta dziennikarka mnie rozpoznała jako Robina z Gotham City. Nie mogłem więc jej zaprzeczyć, bo łatwo by wykryła, że kłamię. A gdyby wykryła, że kłamię, to by dopiero nabrała podejrzeń i zaczęła węszyć.
- Właśnie, dlatego moim zdaniem Ash naprawdę zrobił to, co musiał - rzekł na to Max - Nie miał innego wyjścia. Musiał jej powiedzieć, że jest Robinem. Ale kiedy działał, miał swój strój i maskę na twarzy. Nikt go nie powiąże z Ashem, to znaczy z jego prawdziwym ja.
- Nas to co innego, ale kto się tam nami będzie przejmował? - dodała Dawn.
- Ale co zamierzacie dalej zrobić? - zapytał na to pan Meyer - Przecież chyba nie chcecie być obrońcami miasta, jak to mówiła ta paniusia w wiadomościach?
- A dlaczego nie? To by było naprawdę ciekawe - powiedział wesoło Max.
Pan Meyer popatrzył na niego z politowaniem, co go lekko zmieszało, jednak nagle niespodziewanie poparła go Dawn.
- A ja jestem tego samego zdania.
Wszyscy spojrzeli zdumieni na Dawn. Po kim, jak po kim, ale po niej jakoś się nie spodziewali zamiłowania do przygód i niebezpieczeństw.
- Słuchajcie, to było naprawdę coś niesamowitego - mówiła dalej dziewczyna swoim spokojnym, ale lekko podnieconym tonem - Mogłam użyć swoich mocy, aby komuś pomóc. Wiecie na pewno dobrze, jak bałam się dotąd tego, co umiem i jak nie chciałam korzystać ze swoich umiejętności, żeby nikogo nie skrzywdzić.
- No i nie do końca ci się udało, bo tak się złożyło, że trochę uszkodziłaś tych gości - zażartował sobie Max.
Dawn nawet nie skomentowała jego wypowiedzi.
- I mogłam użyć swoich mocy w dobrym celu. Pomogłam niewinnym i przy okazji pokazałam tym łobuzom, na co mnie stać. I wiecie co? To było naprawdę, ale to naprawdę cudowne.
- No właśnie! - zawołała radośnie Serena - Ja też mogłam trochę powalczyć i chociaż nie jestem miłośniczką przemocy, to jak zobaczyłam tych drani, jak wzięli oni broń i zaczęli grozić innym, nie mogłam się powstrzymać.
- I co czułaś, kiedy spuszczałaś im manto? - zapytał wesoło Clemont.
- Ogromną satysfakcję - powiedziała Serena.
Dziewczyna mówiła prawdę, odczuwała olbrzymią satysfakcję w chwili, gdy ci bandyci od niej obrywali. W myślach wyobrażała sobie, że używa tych mocy na Paulu, choć wiedziała, że z nim tak łatwo by jej nie poszło, ponieważ posiadał on równie silne moce, co ona, jeżeli nie silniejsze. Z nim zatem walczyć nie byłoby jej za łatwo, jeśli w ogóle miałaby z nim jakiekolwiek szanse. Dlatego tym milej było dziewczynie spuścić manto tym łobuzom, aby mieć coś na kształt rekompensaty za to, iż z Paulem nie miała za bardzo szans.
- Ja też miałem olbrzymią satysfakcję - powiedział Clemont - Miałem ją, gdy sobie pomyślałem, że może i jestem kaleką, ale na tyle sprawnym, że jeszcze ode mnie niejeden drań oberwie.
- Ja też się cieszę, że mogłem spuścić manto tym draniom - dodał Ash - Od dawna już walczę u boku Batmana i czuję, że walka ze złem to moje życie. To sens mojego życia. Nie mogę stać bezczynnie, kiedy widzę, iż dzieje się coś złego obok mnie. Muszę walczyć, muszę pomagać. Weszło mi to w nawyk. Dlatego chciałbym znowu walczyć ze złem jako Robin. Tym razem w Jump City.
- A studia? - zapytał pan Meyer - Przecież przyjechałeś tutaj na studia, które już niedługo masz zacząć. Nie wydaje mi się, aby można było połączyć zarówno studia, jak i walkę ze złem.
Ash wiedział o tym i rozważał sobie ten temat od jakiegoś czasu w głowie. Nie był pewien, czy podjął właściwą decyzję w tym kierunku, ale rzekł:
- Wiem o tym wszystkim i dlatego uznałem, że nie pójdę na studia. Jeszcze nie teraz. Póki w mieście nie zapanuje całkowity spokój, ja nie będę mógł tracić czasu na to, aby siedzieć w ławce i wkuwać wiadomości z wykładów.
- Jak to? Chcesz zrezygnować ze studiów? - zdziwiła się pani Meyer.
- Ash, jesteś pewien, że to dobry pomysł? - zapytała Dawn - Przecież studia to było twoje marzenie.
- I jest nim nadal - odpowiedział Ash - Po prostu nie chcę iść na studia teraz. Czuję, że teraz moje miejsce jest nie w ławce studenckiej, a tutaj w stroju Robina. Miasto mnie potrzebuje. Poza tym, mam jakiś dziwne przeczucie, że czeka nas tu jeszcze niejedno niebezpieczeństwo. Jeżeli Paul zjawi się po Serenę, trzeba będzie się nim zająć. A nawet jeśli nie, to mam naprawdę jakieś przeczucie, że w mieście może być gorąco i potrzebni będą bohaterowie, którzy je ocalą.
- Czyli rozumiem, że nie zamierzasz walczyć sam? - zapytał wesoło Max.
- Owszem, nie zamierzam - odpowiedział Ash, patrząc na niego życzliwie - Tak dobrze nam poszło na tej dyskotece, że nie wyobrażam sobie, abym walczył sam. Poza tym, w Gotham City nigdy nie walczyłem sam i teraz też nie zamierzam tego robić. Jeżeli oczywiście zechcecie mi pomóc.
- Jeszcze się pytasz?! Oczywiście, że ci pomożemy! - zawołał radośnie Max, niemalże podskakując w górę.
- Jesteśmy jedną drużyną i będziemy walczyć razem! - powiedziała bojowo Serena.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! - dodał wesoło Clemont.
- Jesteście wariaci - powiedziała z politowaniem Dawn, po czym uśmiechnęła się lekko i dodała: - Ale jestem z wami zawsze i w każdej sytuacji.
Państwo Meyer popatrzyli nieco zaniepokojeni na Młodych Tytanów, nie do końca wiedząc, co powinni o tym myśleć i co powinni zrobić. W końcu jednak się porozumieli ze sobą wymownym wzrokiem i zrozumieli, że nie przekonają ich do zmiany zdania. Ponadto, widząc ogromną radość malującą się na twarzy swoich podopiecznych, zrozumieli, że bardzo ich zranią, jeżeli im tego odmówią lub też będą im robić jakiekolwiek trudności.
- Słuchajcie, wasze plany są naprawdę niespodziewane dla nas i bardzo nas one zaskoczyły - powiedział po chwili pan Meyer - Ale na swój sposób rozumiemy je i uznajemy, że brzmią bardzo ciekawie.
- Mimo wszystko, zanim podejmiecie jakiekolwiek decyzje, to powinniśmy o tych planach powiadomić Batmana - dodała pani Meyer - Uważam, że powinien on o tym wiedzieć. W końcu, Ash jest jego wychowankiem. Powinien wiedzieć o jego planach na życie.
- A poza tym, tak na dobrą sprawę, to jak wyobrażacie sobie waszą walkę ze złem, bez odpowiedniego sprzętu i bez wsparcia finansowego?
- I bez odpowiedniej kryjówki.
- No właśnie. Wy sami tego sobie nie załatwicie.
- A jeżeli Batman nie zgodzi się na nasz pomysł? - zapytał niespokojnie Ash.
Pan Meyer rozłożył ręce i powiedział:
- To już twoja sprawa, żeby go przekonać do zmiany zdania.

***


Rzeczywiście, tak jak się tego obawiał Ash, Batman nie był zbyt zadowolony z decyzji, jaką podjął jego wierny asystent i wychowanek. Kiedy tylko się o niej dowiedział, natychmiast skontaktował się z chłopakiem i jego przyjaciółmi, aby wyrazić swoją dezaprobatę wobec ich konceptu.
- Nie wiecie nawet, na co się porywacie - powiedział, gdy jego twarz ukazała się na wielkim ekranie, przez który mieli z nim rozmawiać Młodzi Tytani - Może wam się wydawać, że to dobra zabawa, ale uwierzcie mi, daleko walce ze złem do zabawy i to dobrej. Niejeden raz możecie trafić na groźnego przeciwnika, którego pokonanie nie będzie takie proste. Tym razem mieliście naprawdę dużo szczęścia, bo trafiliście na jakiś amatorów i pospolitych złodziejaszków, ale kiedyś może się wam trafić znacznie poważniejszy przeciwnik i co wtedy zrobicie?
- Jak to, co? Będziemy walczyć tak długo, aż go w końcu pokonamy - odparł na to Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, chcąc wykazać poparcie dla tych słów i dla swojego trenera.
Josh Wayne popatrzył uważnie na swojego podopiecznego i powiedział:
- Rozumiem cię, Ash, że po tych wszystkich przygodach, które przeżyliśmy, nie umiesz za bardzo zapanować nad żądzą walki ze złem i po tych brawurowych perypetiach nie umiesz już przejść tak od razu do spokojnego życia, ale zastanów się lepiej nad tym, co chcesz zrobić. Chcesz wieść takie życie jak ja? Wiecznego pogromcy bandytów? Wiecznego samotnego wojownika, który całe swoje istnienie łączy jedynie z obroną innych?
- Ale proszę pana, przecież on nie będzie sam - wtrąciła się Serena, zbliżając się do Asha i delikatnie kładąc mu dłoń na ramieniu.
Chłopak obdarzył ją promiennym uśmiechem na znak wdzięczności za to, co właśnie powiedziała. Ona zaś spłonęła delikatnym rumieńcem, bardzo szczęśliwa, że mogła sprawić mu przyjemność.
- To prawda, Ash nie będzie w tej walce sam! - zawołał Max, stając u boku pomocnika Batmana.
- Jesteśmy drużyną i będziemy się nawzajem w tej walce wspierać - dodała Dawn, także stając u boku Asha.
- I zapewniam pana, że żadne z nas nie traktuje tego wszystkiego jak zabawę - powiedział niezwykle poważnym tonem Clemont.
Chespin, Mudkip, Piplup i Fennekin zapiszczeli w swoim języku, chcąc dać do zrozumienia Joshowi Wayne’owi, że oni także podchodzą do tego wszystkiego, o czym tu mowa poważnie i można na nich liczyć.
Mężczyzna popatrzył na nich wszystkich i zastanowił się przez chwilę nad tym, co powinien zrobić i jak zareagować na to, co właśnie usłyszał.
- To wszystko bardzo pięknie brzmi i muszę was pochwalić za to, że jesteście wobec siebie nawzajem tacy lojalni. Ale powinniście wiedzieć, na co się piszecie. Walka z przestępczością nie jest wcale taka prosta. Ash na pewno coś o tym wie, skoro już ze mną pracował w tej branży.
- Tak, rzeczywiście. Ja coś o tym wiem - odpowiedział Ash - Ale mogę cię zapewnić, że podchodzę do tego na poważnie. To nie jest jakaś brawura czy głupia chęć ryzykowania życia dla zabawy. Ja naprawdę chcę walczyć o to, aby tego zła mniej było na świecie.
- I my też tego chcemy! - powiedział Max.
- Wszyscy tego chcemy - dodała Serena.
Clemont i Dawn skinęli głową, aby potwierdzić jej słowa. A Pokemony, wciąż wiernie stojące u ich boku, zapiszczały lekko, chcąc także okazać swoją aprobatę dla idei walki dobra ze złem.
Josh Wayne ponownie zastanowił się przez chwilę, nim przemówił:
- Nie mogę wam zabronić realizacji swoich planów, choć naprawdę wolałbym bardziej, abyście wszyscy zajęli się spokojnym życiem, w którym nie ma miejsca na niebezpieczeństwa. A zwłaszcza ty, Ash. Po tym wszystkim, co obaj razem już przeżyliśmy, miałem nadzieję, że nie pójdziesz w moje ślady i wybierzesz o wiele spokojniejsze życie. Ale najwidoczniej za dobrze cię wyszkoliłem, abym mógł na to liczyć, że nie staniesz się kimś podobnym do mnie. Najwyraźniej chcesz iść w moje ślady i na swój sposób mi to pochlebia, ale jako człowiek muszę powiedzieć, że nie cieszy mnie to tak, jak powinno. Tak, powinno mnie to cieszyć, ale wcale nie cieszy, gdyż za dobrze wiem, jakie wiążą się z taką misją, jaką chcesz wziąć na swoje barki, konsekwencje. Czasami nie ma możliwości, aby się wycofać z tego, czego się raz podjęło.
- Ja nie zamierzam się wycofywać - wtrącił Ash.
- Wiem o tym, ale pamiętaj o tym, że gdybyś jednak chciał się wycofać, to mi o tym powiedz. Nie wstydź się, powiedz i odejdź. Zacznij żyć na spokojnie, choć jak na pewno wiesz po moim przykładzie, kto raz podejmie się takiego zadania, jakiego podjąłem się ja i jakiego ty chcesz się podjąć, nie ma zawsze szansy na to, aby się z niego wycofać. A wiesz, dlaczego? Bo ono wciąga i to strasznie mocno. Bądź więc na to przygotowany. Bądź przygotowany na to, że gdy już raz wejdziesz na drogę bohatera, to nie opuścisz jej tak łatwo. I to nie dlatego, że ktoś będzie ci w tym przeszkadzał, a dlatego, że ty sam nie będziesz w stanie się do tego zmusić. Ta droga niebezpiecznie wciąga. Im więcej dokonasz na niej bohaterskich czynów, tym mniej będziesz chciał ją opuścić. Będziesz czuć radość i satysfakcję z dobrze wykonanego zadania, a jednocześnie poczucie, że wciąż za mało jeszcze zrobiłeś i zaangażujesz się w kolejne walki i jeszcze kolejne, a potem kolejne i kolejne, aż w końcu zorientujesz się w tym, że walka jest twoim życiem, a niebezpieczeństwo z nią związane twoim chlebem powszednim. I wciąż nie będziesz czuć możliwości przed sobą, aby opuścić tę drogę. Nie znajdziesz czasu na życie prywatne ani na to, aby wieść w miarę możliwości normalny żywot. Wszystko podporządkujesz walce o to, aby tego zła mniej było na świecie. Dosłownie wszystko i potem nie zdołasz się od tego wszystkiego uwolnić. Wciąż będziesz czuć, że jeszcze za mało robisz dla świata, że możesz jeszcze więcej i jeszcze więcej. Twój altruizm będzie wciąż cię popychał do kolejnych wyzwań, aż w końcu trafisz na przeciwnika lepszego od siebie, który cię zabije. Albo pokonasz wszystkich przeciwników i naprawdę już się do tego przyczynisz, że w okolicy, w której działasz, nie będzie już zła. Dlatego zrzucisz swój strój i rozpoczniesz prywatne życie, które odkładałeś tak długo na boczny tor, ale będziesz już może na to za stary, aby z kimkolwiek sobie ułożyć życie. Bo twoim życiem stała się walka i bez niej nie będziesz już umiał normalnie funkcjonować, przez co nie zdołasz sobie z nikim ułożyć życia, a jeżeli nawet, to twoja przeszłość będzie dawać ci się we znaki i będzie cię ciągnęło do dawnego trybu życia. Nie znajdziesz spokoju, nawet jeżeli zrozumiesz, jak bardzo jest ci on potrzebny. Zastanów się, czy naprawdę chcesz zaryzykować, że tak to się skończy? Zastanów się nad tym, mój chłopcze. Zastanów się.
Przyjaciele spojrzeli na Asha, nie wiedząc, co on teraz zrobi. Słowa Batmana zabrzmiały makabrycznie i mrocznie, a do tego tak sensownie, że nie byli w stanie się teraz tak śmiało zdecydować na to, aby podjąć się zadania, do którego to nieco wcześniej aż się palili. Czyżby to wszystko, co mówił Josh Wayne było prawdą? A co, jeżeli oni tak właśnie skończą? A co, jeżeli ich życie będzie wyglądać właśnie tak, jak on to opisuje? Czy na pewno taki los ich zadowoli? A co z Ashem? Czy on na pewno chce taki żywot wieść? Gdyby wiedzieli, że on będzie z nimi, to może by im było łatwiej. Zawsze pomoc kogoś, kto przecież już wcześniej walczył ze złem jako pomocnik superbohatera dodawała otuchy i sprawiała, iż czuło się jakąś większą pewność siebie w tym, co się robiło. Ale jeżeli on nie zechce walczyć po tym, co właśnie usłyszał, jakże oni mieliby to zrobić sami? Już w duchu każde z nich widziało Asha jako lidera ich drużyny. Lidera, który prowadzi ich do sukcesu i ku zwycięstwu nad wszelkim złem w mieście. A jeżeli on nie będzie w stanie się tego zadania podjąć, to jak oni sami mogą to zrobić? Poza tym, czy naprawdę jest to tak dobre zadanie i naprawdę powinni się go podejmować?
Wątpliwości chodziły im po głowie i czuli, że cała ta sprawa zaczyna ich już przerastać i to zanim podjęli się jakiekolwiek poważnej walki. Ich myśli były pełne sprzeczności i trudno było je ze sobą pogodzić, a ich obawy o to, co się może stać, jeżeli słowa Josha Wayne’a okażą się prawdziwe, z każdą chwilą zaczynały być coraz większe i większe. Nie wiedzieli, co powinni zrobić i jaką decyzję podjąć, dlatego z uwagą zaczęli przyglądać się Ashowi, licząc na to, że on pomoże im się zdecydować. On, jako najbardziej doświadczony w walce ze złem. On, który jako jedyny posiada jakiekolwiek pojęcia, co taka walka oznacza. On, który natchnął ich ostatnio do tego, aby podjęli walkę w dyskotece i poprowadził ich do tego tak spektakularnego sukcesu. Tak, tylko on był w stanie podjąć właściwą decyzję w tej kwestii. Dlatego czekali na to, co chłopak powie i jaka to będzie decyzja.
Ash tymczasem zastanowił się nad tym wszystkim, co usłyszał od swojego mentora, spojrzał uważnie na Pikachu, który zapiszczał lekko, jakby chcąc dodać mu otuchy, potem na resztę swojej paczki i widząc nadzieję w ich oczach, w końcu zrozumiał, co powinien zrobić. Spojrzał na ekran, na którym to wciąż widniała twarz jego opiekuna i powiedział:
- Wiem, że istnieje takie właśnie ryzyko, o jakim mówisz. I wiem dobrze, że nie będzie to łatwe zadanie. Ale wiem też, że jeżeli się go nie podejmę, będę tego żałował do końca życia. Moje życie już dawno zostało podporządkowane walce o to, aby tego zła mniej było na świecie. Nie zdołam się temu przeciwstawić. Tak już musi być. Ale zrobię wszystko, aby ta misja nie stała się moją obsesją. Obiecuję ci to z całego serca. Nie pozwolę sobie na to.
Drużyna radośnie się uśmiechnęła, słysząc decyzję Asha. Ten zaś spojrzał na nich wszystkich serdecznie i dodał:
- Wiem, że nie będzie łatwo. Ale czuję, że z wami u boku wszystko zawsze mi się uda.
Przyjaciele uściskali mocno Asha, a Josh Wayne pokręcił głową z delikatnym politowaniem i powiedział:
- No cóż... Skoro taka jest twoja decyzja, nie zostaje mi nic innego, jak tylko ją zaakceptować i życzyć wam wszystkim powodzenia. Mam nadzieję, że uda się wam osiągnąć planowane przez was cele. Pamiętajcie jednak, aby słowa Robina okazały się prawdą, że ta misja nie będzie obsesją ani dla niego, ani dla was. Tak bardzo was proszę o to, abyście tego dopilnowali.
Mówił to tonem poważnym, ale na jego twarzy zagościł delikatny uśmiech, jakby chciał powiedzieć w ten sposób, że naprawdę im kibicuje i wspiera ich, choć nie do końca uważa, aby pomysł z założeniem drużyny superbohaterów był aby na pewno trafiony. Ash jednak, który znał go bardzo dobrze, wiedział, że będzie mógł na niego liczyć, ponieważ jego mentor mimo surowego tonu jasno pokazywał, iż co jak co, ale pomocy on im nigdy nie poskąpi. Tak, tego był całkowicie pewien.

***


Ponieważ decyzja została podjęta, teraz należało przejść do jej realizacji. Tak więc, świeżo powstała drużyna Młodych Tytanów rozpoczęła od następnego dnia pilnowanie ulic Jump City, aby w razie czego wkroczyć do akcji. Okazało się to jednak zupełnie niepotrzebne, ponieważ tak naprawdę miasto było zwykle dosyć spokojne i przestępczość była tam stosunkowo niewielka. Szybko ich do tego takie oto metody pracy zmęczyły, ponieważ pilnowanie niemalże spokojnych ulic i to w miejscu, gdzie tak niewiele się zwykle działo, pozbawiało ich energii, a do tego w jej wyniku niekiedy nie przysypiali porządnie nocy. Ale i na to znalazło się bardzo dobre rozwiązanie. Pan Meyer zafundował im kilka swoich wynalazków, które to miały namierzać jakieś poważne zakłócanie spokoju w mieście i alarmować o tym całą drużynę, gdy tylko owo zagrożenie zostanie wykryte. Nie wiadomo było zbyt dokładnie, jak owe roboty działały i w jaki sposób wyczuwały owo zagrożenie, ale to nie miało większego znaczenia. Dość szybko pokazały one swoją skuteczność, kiedy w mieście pojawił się jakiś gang motocyklistów, którzy okradli jubilera. Gdy tylko zaczęli rozrabiać, czujniki zaczęły wydawać z siebie głośne dźwięki na znak, że potrzebna jest pomoc i Młodzi Tytani wiedzieli, że oto pora na nich. Wówczas to Robin, który już prawie nie rozstawał się ze swoim kostiumem i maską, zawołał do pozostałych przyjaciół:
- Tytani, wio!
A wtedy cała ekipa natychmiast rzuciła wszystko, co robiła i ruszyła zaraz do miasta, aby dowiedzieć się, co jest grane, a gdy to odkryła, to natychmiast wpadła pomiędzy bandytów, których bardzo szybko nauczyła rozumu i robiła to tak długo, aż znokautowała ich wszystkich i oddała w ręce policji.
Ta oto akcja utrwaliła w pamięci wszystkich mieszkańców to, jacy są Młodzi Tytani i że Jump City naprawdę może na nich zawsze polegać. A w pamięci tych, którzy zechcieli łamać prawo utrwalona została świadomość o tym, że z kim jak z kim, ale z tymi oto bohaterami lepiej nie zadzierać.
Ponieważ jednak każdy superbohater ma swoją bazę czy względnie kryjówkę, w której ma cały swój sprzęt i może swobodnie się czuć, Młodzi Tytani także takie miejsce posiadać powinni. W tej sprawie pomógł Batman, który to potajemnie im przygotował kwaterę główną w postaci wielkiej wieży w kształcie litery T. Stała ona poza miastem, ale na tyle blisko Jump City, by drużyna mogła w każdej chwili  przybyć na czas i uratować potrzebujących. Baza zawierała w sobie wszystko, co Młodzi Tytani potrzebowali. Każdy miał w niej swój osobny pokój z odpowiednim dlań wyposażeniem. Prócz tego znajdowała się tam porządna kuchnia, łazienka i salon z wielkim telewizorem, na którym mogli oglądać filmy DVD. Były tam też odpowiednie sprzęty do namierzania wrogów czy walki z nimi. Nie brakowało tu zatem niczego, co Młodym Tytanom było potrzebne do szczęścia.
Robin i jego kompania przeprowadzili się tam natychmiast, jak tylko wieść o bazie przekazanej im przez samego Batmana dotarła do ich uszu i gdy pan Meyer ich tam zaprowadził. Baza wzbudziła ich zachwyt i podziw. Wszystko, co się tam znajdowało, zachęcało do jak najdłuższego w niej pobytu.
- No, w takiej bazie, to my możemy bez trudu pokonać każdego drania i przy okazji dobrze się bawić! - zawołał wesoło Max, gdy tylko obejrzał już wszystkie zakamarki.
- Myślę, że dobrze nam się tu będzie żyć - powiedziała Dawn.
- Dobrze? Dziewczyno, nam tu będzie jak w raju, a nawet jeszcze lepiej! - wołał dalej podekscytowany Max.
- Tak, zapewne - powiedział na to Ash i uśmiechnął się lekko - Ale nieważne jest to, jakim sprzętem się otaczamy. Ważne, żebyśmy zawsze się wspierali i mogli na sobie polegać.
Pikachu zapiszczał radośnie, zgadzając się z nim i spojrzał na Fennekina, ten zaś odpowiedział mu równie wesoło, podzielając jego zdanie.
- Co powiecie na jakiś fajny seans filmowy? - zaproponował Clemont.
- Ja tam wolałbym już zmierzyć się z jakimś groźnym draniem i pokazać mu, gdzie Mudkipy zimują! - zawołał Max, wykonując bojowe ruchy pięściami.
Mudkip zapiszczał lekko, stając u jego boku i mówiąc w swoim języku, że też ma na to ochotę.
- Spokojnie, kochanie. Tylko spokojnie - zachichotał rozbawiony tym Ash - Co do tego, to jeszcze się doczekamy. Zobaczycie.
Nie wiedział, oczywiście, że nastąpi to szybciej niż mógłby przypuszczać. I że walka ta odmieni wszystko w ich życiu. Nie tylko ich losy, ale także losy całego miasta, ponieważ walka ta, która właśnie się szykowała, będzie początkiem czegoś naprawdę niezwykłego, z czym nawet w swoich najśmielszych snach żadne z nich nigdy się nie mierzyło.

***


W ciemnej piwnicy, za wielkimi szklanymi akwariami roiło się stado wielkich i czerwonych ślepi, wpatrujących się w swojego pana, którym był mężczyzna w stroju podobnym do stroju Butterfree i z maską na twarzy.
- Cierpliwości, moje słodkie - powiedział, uśmiechając się przy tym złośliwie - Już wkrótce będzie siać spustoszenie, a ja zdobędę władzę, która mi się należy. Wkrótce całe miasto ugnie się przed nowym panem. Panem Moli!
Jego wesoły śmiech, który wydał z siebie chwilę potem, przerwał nagle dziki dziewczęcy krzyk, dobiegający z pokoju na górze.
- Tato! TAAAATOOOO!
Pan Moli westchnął głęboko i zostawił swoich podopiecznych, po czym bez słowa poszedł na górę i wszedł do pokoju, z którego dobiegał krzyk. Pokój ten był pomalowany na różowo, a pod jedną z jego ścian znajdowało się wielkie łóżko, a na nim siedziała jakaś nastoletnia blondynka w różowej piżamce, ściskająca mocno jakiegoś pluszaka.
- Tatuś pracuje, Kiciu. Nie można z tym zaczekać? - zapytał Pan Moli.
- Nie! On zerwał ze mną! - zawołała Kicia, zrywając się z łóżka i zaczynając nerwowo chodzić po pokoju - Mój głupi były chłopak Fank zerwał ze mną i teraz nie mam z kim pójść na szkolny bal!
Po tych słowach, rzuciła się na łóżko i zaczęła głośno płakać. Pan Moli usiadł obok niej i delikatnie poklepał ją dłonią po plecach.
- No już dobrze, córeczko. Na pewno znajdziesz sobie innego chłopaka na ten bal.
Kicia spojrzała na niego groźnie i zawołała:
- Bal jest jutro, tato! Nie mam czasu szukać nowego chłopaka, dlatego ty mi go znajdziesz!
Pan Moli obruszył się. On, który ma tak ważną misję do wykonania, ma tracić czas na takie przyziemne sprawy? To śmieszne.
- Kiciu, bądź rozsądna! Chyba nie mówisz poważnie!
Jego jedynaczka jednak mówiła śmiertelnie poważnie. Zerwała się z łóżka i zawołała głośno:
- I nie chcę byle kogo! Ma być przystojny, lubiany i całkiem odlotowy! No i dla innych nieosiągalny. Żeby się Fank wściekł z zazdrości! Ma być...
Tutaj zastanowiła się nad tym, jaki to powinien być chłopak, kiedy nagle jej wzrok padł na pisemko, które niedawno czytała. Dostrzegła wówczas, że okładkę tej gazetki zdobi zdjęcie Młodych Tytanów. Już wiedziała, czego sobie życzyć od spełniającego wszystkie jej kaprysy tatusia. Zadowolona złapała za pisemko, po czym podsunęła je ojcu pod nos i zawołała:
- Ma być taki jak ten koleś! A najlepiej, żeby to był on sam!
- Ale który z nich, Kiciu? Tu jest aż trzech chłopaków.
Kicia wywróciła oczami ze złości.
- To przecież oczywiste, tato. To ten najprzystojniejszy!
I dla pewności, wskazała go palcem.

***


Robin wisiał do góry nogami, zaś Gwiazdka trzymała go za nogi i potrząsała nim delikatnie, acz na tyle mocno, jak było to konieczne. Chłopak jęknął załamany i przygnębiony, ale nie bólem, tylko swoją porażką. Ten dzień zdecydowanie nie należał do jego udanych. Nie dość, że na jubilera napadł jakiś dziwny gość, który ma Ariadosa zamiast głowy, to jeszcze pokonał ich bez większych trudności. To po prostu jedna wielka porażka. Bez trudu unieruchomił jednego po drugim Tytana wielką, kleistą pajęczyną, jaką z siebie wypuścił, a potem jak na ironię, jeszcze do tego sparaliżował Robina jakimś promieniem, który wypuścił z paszczy. Gwiazdka więc zabrała go do bazy, aby go doprowadzić do stanu używalności, a reszta się rzuciła w pościg za złodziejem, przy okazji podnosząc na duchu swojego lidera, który obwiniał się o to wszystko.
- Daj spokój, to nie twoja wina! Jak dotąd walczyliśmy z samymi płotkami, a teraz mamy do czynienia z grubą rybą - powiedział Cyborg.
- Ale powinienem być z wami - zauważył Robin.
- Na razie, powinieneś odzyskać siły - stwierdziła Raven.
- No właśnie, damy sobie radę, stary - dodał Bestia - Facet ma Ariadosa na miejscu głowy. Nietrudno będzie go namierzyć.
Robin nie miał wyboru i musiał ustąpić. Gwiazdka zatem zabrała go do bazy, gdzie poddała go odpowiedniemu leczeniu, które polegało na tym, że ujęła go za stopy, przytrzymała w ten sposób do góry nogami i potrząsała tak długo, aż nagle poczuł, iż jego kończyny ponownie są w stanie się poruszać.
- Lepiej? - zapytała Gwiazdka.
- O wiele - odpowiedział jej z ulgą Robin.
Pikachu, obserwujący z Fennekinem wzrokiem pełnym niepokoju cierpienie swojego trenera, teraz wyraźnie odetchnął z ulgą, kiedy zrozumiał, że paraliż minął i Robin wrócił do zdrowia. Z radości aż podskoczył kilka razy w górę.
- Dziękuję - powiedział Robin do Gwiazdki, gdy ta już go postawiła.
- Nie ma za co - odparła skromnie dziewczyna - Niewiele jest rzeczy, z którą nasze metody leczenia sobie nie radzą.
- To możemy się zabrać za to właśnie, na co potrzeba mniej subtelnych metod działania - rzekł na to Robin i wyjął szybko z kieszeni mały wideo-komunikator w kształcie podręcznego lusterka - Raven, jak tam? Namierzyliście naszego gościa?
Na ekraniku ukazała się twarz wywołanej dziewczyny. Wyrażała ona coś, co tak rzadko Robin miał okazję zobaczyć. Prawdziwy strach.
- Nie, ale namierzyliśmy coś znacznie gorszego.
To mówiąc, nakierowała wideo-komunikator na to, co ją zaniepokoiło. Choć ekran był mały, chłopak oraz jego przyjaciółka, a także ich dwa wierne Pokemony, które wskoczyły im na ramiona, zdołali zobaczyć dość, aby zrozumieć niepokój Raven. Ich oczom bowiem ukazał się przerażający widok. Wielkie stado Butterfree i Vivillonów, a także kilku innych Pokemonów ciem i motyli, unosiło się groźnie w powietrzu, wydając z siebie dźwięk daleki od sympatycznego.
- Na wielkiego Pikachu! Co to jest?! - zawołał zszokowany Robin.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Pokemony, tylko jakieś dziwne - odpowiedziała Raven - Kiedy przybyliście na miejsce, w którym jesteśmy, właśnie przegryzały kable elektryczne i zaczynały też zjadać kilka samochodów.
- Obawiam się, że sami nie damy sobie im rady - odezwał się głos Bestia.
- Jeżeli czujesz się już lepiej, to prosimy o wsparcie - dodał Cyborg - Zaraz się za nie weźmiemy, ale raczej za dużo ich na nas.
- Zaraz będziemy! - zawołał Robin i wyłączył komunikator - Gwiazdko, pora na nas! Pikachu, Fennekin,lecimy!
Już mieli pędzić, gdy nagle usłyszeli, że wielki ekran ich teleodbiornika, który służył im zarówno za telewizor, jak i za odbiornik ze światem zewnętrznym, jakoś dziwnie brzęczy. To był znak przychodzącej wideorozmowy. Robin zatrzymał się, nie wiedząc, kto do nich dzwoni i dlaczego. Może to był Batman z jakąś ważną sprawą? A może ktoś inny? Lepiej było odebrać. Chwycił więc za pilota i włączył nim ekran. Wówczas ujrzał postać jakiegoś mężczyzny w stroju Butterfree i masce na twarzy, który uśmiechnął się złowrogo i powiedział:
- Młodzi Tytani, prawda?
- Zależy, kto pyta - odparł Robin.
- Możecie mnie nazywać Panem Moli. Zapewne już wiecie o tym, że Jump City zaatakowali moi podopieczni.
- A więc ten atak, to twoja sprawka, tak?
- Owszem, bystrzaku. Pewnie chcesz pędzić na ratunek, co? Szkoda zachodu. Nic to nie da. Nawet jeśli pokonacie kilkoro z moich dzieci, to nie powstrzymacie mnie przed wypuszczeniem całego roju.
To mówiąc, wskazał na miejsce za sobą, które nagle się oświetliło i wówczas Robin i Gwiazdka oraz ich wierne Pokemony zauważyli, że za plecami Pana Moli  znajdują się wielkie akwaria z podobnymi stworami jak te, z którymi walczą teraz ich przyjaciele. Tyle tylko, że ich było znacznie więcej.
- Moje pieszczochy bardzo lubią stal i metal. Jedzą je tak, jak wy makaron. I wystarczy, że je wypuszczę, a całe miasto obrócone zostanie w ruinę i to szybciej, niż wy zdążycie choćby pisnąć.
Robin i Gwiazdka westchnęli przerażeni, a Pikachu i Fennekin zapiszczeli ze strachu. Wiedzieli, że Pan Moli nie żartuje i jest w stanie to zrobić.
- Jeżeli więc nie chcecie, aby tak się stało, zrobicie dokładnie to, co powiem - rzekł po chwili Pan Moli.


Robin wysyczał przez zęby jakieś przekleństwo, ale wiedział, że na chwilę obecną jest bezsilny. Musiał przystać na jego warunki, jakiekolwiek by nie były.
- Mów, o co chodzi - powiedział.
Pan Moli uśmiechnął się z satysfakcją.
- Mam proste żądania. Ja zostanę władcą miasta, Młodzi Tytani się poddadzą. A Robin...
Gwiazdka spojrzała z niepokojem na przyjaciela. Czego ten łajdak od niego chce i jakie ma warunki względem niego.
- Ty pójdziesz z tą uroczą panienką na bal.
Po tych słowach, Pan Moli wskazał ręką na osobę, która wysunęła się nagle zza ekranu. Była to wysoka blondynka w różowej bluzeczce i o bardzo dziecinnym makijażu. Przypominała ogólnie lalkę Barbie, ale w wersji mało sympatycznej.
- Cześć, Robinku! - zawołała wesoło dziewczyna.
Robina po prostu zamurowało. Czego jak czego, ale takiego warunku to się on nie spodziewał. Przez chwilę pomyślał, że się przesłyszał, dlatego rzekł:
- Mógłbyś powtórzyć ostatnie?
Gwiazdka, której nie tylko nie spodobał się warunek Pana Moli, ale również i sposób, w jaki ta blondi zwróciła się do jej przyjaciela, zapytała groźnie:
- Robin, co to za jedna? Dlaczego mówi do ciebie „Robinku”?
- Ona ma na imię Domino, ale wszyscy mówią do niej „Kicia” - wyjaśnił Pan Moli - I właśnie z nią pójdziesz na bal.
Gwiazdka wysunęła się do przodu i powiedziała groźnie:
- Ten bal, to chodzi o jakąś walkę, tak? To wobec tego Robin przyjmie wasze wyzwanie, a ja będę jego sekundantem.
Robin dotknął jej ramienia i sprostował:
- To nie pojedynek, tylko randka.
Gwiazdka doskonale wiedziała, co to słowo oznacza. Na jej planecie znaczyło ono dosłownie to samo, co na Ziemi. Kiedy więc usłyszała, o co chodzi, po prostu ją zamurowało. Krzyknęła przerażona, z trudem utrzymując się na nogach, a zaraz potem, jak zdołała zapanować nad swoimi dolnymi kończynami, krzyknęła głośno w kierunku Kici:
- On nie przyjdzie, słyszałaś?! Robin nie wpadnie na bal!
Chłopak złapał ją za rękę i powiedział:
- Musimy chwilę pogadać. Dajcie nam kilka minut, dobrze?
Pan Moli i Kicia nie mieli nic przeciwko temu, aby ich wrogowie naradzili się na osobności. I tak czas działał na ich korzyść, więc nie musieli się przejmować. Robin dobrze o tym wiedział, dlatego kiedy został sam na sam z Gwiazdką oraz ze swoimi Pokemonami, które wyszły za nimi, zaczął zastanawiać się, co ma zrobić.
Tymczasem Gwiazdka zaczęła chodzić po pokoju i mówić ze złością sama do siebie:
- To straszne! Skandal! Przegięcie! Nie wolno się zgodzić na takie żądania! Ten skrzywiony człowiek najwyraźniej nie wie, z kim ma do czynienia!
Robin popatrzył na nią zaniepokojony, po czym wyjął wideo-komunikator i zawołał:
- Cyborg! Jak tam wam idzie? Radzicie sobie?
Na ekranie ukazał się Cyborg, szarpiący się z jednym dzikim Pokemonem molem, który kątem oka spojrzał na Robina i powiedział:
- Nie, jest coraz gorzej. Długo ich nie powstrzymamy. Jeśli masz zamiar coś zrobić, to lepiej zrób to szybko!
Robin wyłączył komunikator i spojrzał na Gwiazdkę, która dalej chodziła po pokoju i pomstowała na Pana Moli tak głośno, jak tylko się dało. Wiedział, że na chwilę obecną nie ma lepszego pomysłu i powiedział:
- Muszę ustąpić, Gwiazdko. Muszę iść z nią na randkę.
- CO?! - zawołała zaszokowana Gwiazdka.
Robin popatrzył na nią przygnębionym wzrokiem i powiedział:
- Tylko w ten sposób powstrzymamy Pana Moli i ocalimy miasto.
- Ale... Ale... Ale...
- Muszę to zrobić, Gwiazdko. Chociaż nie mam ochoty. Zupełnie nie mam na to ochoty.
Po tych słowach, Robin wrócił do salonu, stanął przed ekranem, na którym to cały czas widnieli Pan Moli i Kicia.
- To jak będzie? - zapytał mężczyzna.
- Zabiorę ją na bal - odpowiedział chłopak.
- Nie mów tego do mnie, tylko do niej - odparł Pan Moli - Zaproś ją w sposób oficjalny.
- Ty chyba sobie kpisz! - zawołał Robin oburzony.
- JAZDA! - krzyknął Pan Moli.
Robin zrozumiał, że nie ma wyjścia. Spojrzał więc na Kicię i powiedział:
- Kicia, prawda?
- MIAU! - zawołała wesoło rozbawiona dziewczyna.
Robin miał ochotę ją udusić, ale wiedział, że musi być do niej miły. Dlatego też rzekł spokojnie:
- Kiciu, czy zechcesz pójść ze mną na bal?
Gwiazdka, która weszła za Robinem do salonu, po prostu kipiała ze złości. A Kicia wyglądała na niesamowicie zadowoloną:
- Och, Robinku! Co za niespodzianka! Oczywiście, że z tobą pójdę!

***


W tym samym czasie, kiedy w bazie Młodych Tytanów trwały negocjacje w sprawie wstrzymania napaści Pokemonów owadów na miasto, dzielni członkowie tej grupy, Cyborg, Raven i Bestia, wspierani przez swoich pokemonich druhów tak dzielnie, jak to tylko było możliwe, próbowali odeprzeć zmasowany atak stworów ze stajni Pana Moli. Walka była zaciekła, dzielne trzy Pokemony atakowały je raz po raz swoimi mocami, a ich trenerzy używali swoich umiejętności i zdolności bez chwili wytchnienia. Niestety, chociaż udało im się wielu przeciwników powalić na ziemię, to wrogich stworów jakby nie ubywało, ponieważ wciąż wszędzie ich było pełno. Ledwie jeden został pokonany, a na jego miejsce przybywały kolejne, a za nimi jeszcze kolejne. Bohaterowie zaczęli się obawiać, że to oznacza, iż przegrali, a miasto jest skazane na zagładę.
- Nie powstrzymamy ich! Jest ich za wiele! - jęknął Cyborg.
Bestia przybrawszy postać wielkiego zielonego Cabutopsa próbował raz po raz przecinać wielkimi szponami atakujące ich stwory na pół. Niestety, chociaż w tej postaci był niezwykle groźnym przeciwnikiem i całkiem nieźle sobie radził, to przeciwników było zbyt wielu i nawet on musiał ulec ich przewadze liczebnej. Do tego stopnia to zrobił, że z ataku musiał sam przejść do obrony. Tymczasem stwory atakowały go całą chmarą i zaczęły go spychać w kierunku rzeki. Raven dostrzegła to, ale nie mogła mu pomóc, ponieważ sama właśnie odpierała atak wielu stworów naraz. Bestia był zatem zdany na siebie. Załamany przybrał swoją postać i w ten oto sposób próbował walczyć, ale zrobił jeden nieostrożny krok za dużo i już by spadł do wody, gdyby nagle niespodziewanie ktoś mu nie przyszedł z pomocą.
Tym kimś okazała się być jakaś dziewczyna w jego wieku, ewentualnie nieco młodsza, blondynka o jasno-niebieskich oczach, ubrana w czarną bluzkę, czarną spódniczkę i czarne rajstopy, która miło się do niego uśmiechnęła. Dziewczyna ta zjawiła się nie wiadomo skąd i w ostatniej też chwili złapała Bestię za rękę, zanim ten zdążył spaść do rzeki.
- Chyba nie chcesz brać kąpiel o tej godzinie. Woda w rzece o tej porze jest raczej zimna - powiedziała życzliwie.
Bestia uśmiechnął się do niej, wdzięczny za ocalenie, po czym szybko stanął na równe nogi i przybrał bojową pozę, gotów do dalszej walki.
- Dziękuję. A tak przy okazji, to kim jesteś i skąd się tu wzięłaś?
- Chyba nie jest to najlepsza pora na wyjaśnienia - odpowiedziała mu nieco dowcipnym tonem dziewczyna, również przyjmując pozę gotowości do boju.
Oboje zaczęli odpierać ataki kolejnych przeciwników. Bestia bił i tłukł stwory jednego po drugim, a dziewczyna ciskała w nich kawałami ziemi oderwanymi od podłoża, na którym stali, do czego używała mocy telekinetycznych. Bestia musiał przyznać, że jest pod wrażeniem jej umiejętności. A wrażenie to wzrosło, kiedy to nagle u boku dziewczyny stanął Dedenne, który atakami piorunami zaczął raz po raz razić wszystkie paskudne stwory.
- Obawiam się, że to koniec! - zawołała nagle Raven - Tych skubańców jest za wiele!
Wtem stało się coś nieoczekiwanego. Stwory nagle przestały ich atakować, a zamiast tego zebrały się w jedno wielkie stado i odleciały w nieznanym kierunku, zostawiając miejsce, w którym przed chwilą żerowały w spokoju. Ten zupełnie dla nikogo niespodziewany odwrót, wpędził w niezłą konsternację członków drużyny.
- Co się stało? - zapytał Bestia - Dlaczego one się wycofały?
- Nie mam pojęcia - odpowiedział Cyborg - Może to zasługa Robina?
Raven wyjęła wideo-komunikator i natychmiast ukazała się na nim postać ich lidera, który zanim zdążyła go o cokolwiek zapytać, powiedział:
- Udało mi się zyskać trochę czasu. Za to szaleństwo odpowiada niejaki Pan Moli. To on kontroluje te paskudztwa.
Po tych słowach, wcisnął pewien przycisk na komunikatorze i przesłał przez niego drużynie zdjęcie wyżej wspomnianego złoczyńcy.
- Tak on wygląda. Trzeba go znaleźć i powstrzymać. Zacznijcie od niej.
To mówiąc, przysłał komunikatorem kolejne zdjęcie, tym razem jakieś blondi wyglądającej jak tania podróbka Barbie.
- A kto to jest? - zapytała Raven.
- To jakaś przebiegła intrygantka, niegodna uwagi Robina - odezwał się głos Gwiazdki, która wyraźnie była zdenerwowana.
Na ekranie ponownie ukazała się twarz Robina, wyraźnie zmieszanego tym, co przed chwilą powiedziała jego przyjaciółka.
- Czyli Kicia. Coś ją chyba łączy z Panem Moli. To powiązanie doprowadzi nas do niego. Znajdźcie ją. Gwiazdka pomoże wam w poszukiwaniach.
- PHI! - odezwał się ponownie głos wyżej wspomnianej osoby.
- A ty co planujesz? - spytał nieco ironicznie Bestia - Nie chcesz nam pomóc?
Robin zmieszał się lekko na to pytanie, opuścił głowę w dół i odparł:
- Nie mogę. Mam dziś randkę.


Ta odpowiedź zaszokowała niemało jego przyjaciół. Prędzej spodziewaliby się upadku meteorytu na Ziemię aniżeli takiej odpowiedzi. Ich przyjaciel oraz lider zarazem odmawia im pomóc, aby sobie poflirtować z jakąś panienką? Na szczęście Robin szybko wszystko im wyjaśnił i ta niezwykła sytuacja stała się dla nich jasna, choć w innych okolicznościach byliby nią niesamowicie ubawieni. W tym jednak wypadku jakoś nie bardzo chciało im się śmiać.
- Dobrze, możesz na nas liczyć - powiedział Cyborg - Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby namierzyć tę twoją panienkę.
- Ona nie jest jego, jasne?! - krzyknęła oburzona Gwiazdka, stając niemal za plecami Robina - Ona wymusiła na nim tę randkę i to wszystko! Robin nie zadaje się z takimi pustymi lalkami! Prawda, Pikachu?
Pokemon potwierdził jej słowa delikatnym piskiem. Sam zaś Robin lekko jej skinął głową na znak potwierdzenia i powiedział:
- Tak czy inaczej, pospieszcie się. Nie wiadomo, co tej dwójce jeszcze strzeli do ich pustych głów. Im szybciej ich powstrzymamy, tym lepiej.
To mówiąc, zakończył połączenie.
Przyjaciele spojrzeli na siebie wymownie, a potem skierowali swój wzrok na dziewczynę, która ocaliła Bestię i przyjrzeli się jej uważnie.
- Dziękujemy za ocalenie naszego przyjaciela, ale tak swoją drogą, to kim ty jesteś? - zapytał Cyborg.
- I dlaczego nam pomogłaś? - dodała nieco podejrzliwym tonem Raven.
Dziewczyna uśmiechnęła się do nich życzliwie, nie przejmując się wcale tym, jak mało przyjaźnie zabrzmiał głos Raven i odpowiedziała:
- Nazywam się Bonnie, ale możecie mi mówić Terra. Wszyscy mi tak mówią. Co ja tu robię? No cóż... Przybyłam do Jump City, aby dołączyć do drużyny tych, którzy bronią tego miasta przed zagrożeniami. Do Młodych Tytanów. O ile dobrze rozumiem, to jesteście wy, prawda? Wyglądacie zupełnie jak na zdjęciach, chociaż na żywo jesteście jeszcze sympatyczniejsi.
- A dlaczego to chcesz się do nas przyłączyć? - zapytała wciąż podejrzliwym tonem Raven.
- Ponieważ posiadam pewne moce, które, jakby to ująć... Nie wszyscy ludzie na tym świecie uważają za normalne - odpowiedziała Terra - A mogłabym je jakoś wykorzystać w dobrym celu. Bardzo tego chcę. Dlatego tu przybyłam. Szukałam was i gdy tylko zobaczyłam, że walczycie z tymi paskudztwami, to postanowiłam wam pomóc.
- I pomogłaś, naprawdę! Jesteśmy ci za to bardzo wdzięczni! - zawołał do niej wesoło Bestia - A wiecie co? Myślę, że za taki chwalebny czyn możemy ją przyjąć do naszej drużyny, co nie?
Raven popatrzyła na niego nieco groźnym wzrokiem i odparła:
- Nie ty o tym decydujesz, tylko Robin. On jest naszym liderem i to on tylko może zdecydować, czy ją przyjmiemy do drużyny, czy nie.
Bestia już chciał zaprotestować, ale nie zrobił tego zrozumiawszy, że Raven ma rację. Nie po to wybrali Robina swoim przywódcą, aby przyjmować w swoje szeregi zupełnie obce osoby i to kierując się wyłącznie własnym widzimisię. Jakby od niego to zależało, zaraz by przyjął Terrę do ich paczki, ale to prawda, że w tej kwestii ostatnie słowo miał Robin, nie on. Dlatego spojrzał na nową znajomą, przy okazji przybierając bardzo przepraszającą minę i powiedział:
- Wiesz, Terro... Z chęcią byśmy cię z miejsca przyjęli w nasze szeregi, ale jak sama słyszałaś, nie od nas samych to zależy. Mamy swojego wodza i musimy się go w tej sprawie słuchać.
Terra jednak nie wyglądała wcale na obrażoną tym, co jej powiedział. Nawet można było odnieść wrażenie, że ta odpowiedź jest taka, jakiej się spodziewała i jaką chciała usłyszeć.
- To oczywiste, że Robin wami dowodzi i tylko Robin może decydować w tej sprawie - powiedziała - Dlatego nie mam nic przeciwko temu, aby poczekać na to, co powie Robin w mojej sprawie. Ale chyba na razie, zanim to się stanie, czy mogę wam pomóc złapać tego całego Pana Moli?
- A co? Wiesz może, gdzie on ma kryjówkę? - zapytał Bestia.
- Nie, ale wiem, gdzie mieszka ta cała panna Kicia - odpowiedziała Terra.

***


Szkolny bal odbywał się na statku zacumowanym w porcie. Wszyscy, którzy uczestniczyli w tej zabawie, mieli się ubrać w swoje najlepsze kreacje i mogli też liczyć na to, że najlepiej ubrana para, która przy okazji najpiękniej zatańczy, może zostać wybrana królem i królową balu. Robin nie miał jakieś większej ochoty na to, aby otrzymać taki tytuł. W ogóle nie miał ochoty wcale iść na ten bal i to z taką wstrętną wiedźmą jak panna Kicia, ale cóż było robić? Bycie bohaterem wymaga niekiedy poważnych poświęceń.
Ubrany w elegancki garnitur i maskę na oczach, którą zachował jako sposób na utrzymanie swojej prawdziwej tożsamości w sekrecie, czekał na przybycie tej swojej wymuszonej partnerki. Rozglądał się dookoła i jeszcze jej nie było. Nagle ktoś dotknął palcem jego ramienia i delikatnie je postukał. Chłopak odwrócił się zły jak Beedrill, spodziewając się zobaczyć za sobą pannę Kicię, gdy nagle ujrzał kogoś zupełnie innego.
Była to Gwiazdka ubrana w piękną sukienkę wieczorową do ziemi. Miała też włosy rozpuszczone i teraz dopiero Robin mógł zobaczyć, że są one piękne i takie puszyste. Dodatkowo jej sukienka miała lekki dekolt i chłopak mógł dostrzec, jak bardzo kobieca jest jego przyjaciółka. Dodatkowo jej dłonie zdobiły piękne długie rękawiczki, które dodawały jej uroku. Robin był oszołomiony jej widokiem do tego stopnia, że przez chwilę nie umiał się odezwać. W końcu jednak rzekł:
- Gwiazdko. To ty?
- Tak, to ja - powiedziała serdecznie dziewczyna - Przybyłam ci z odsieczą.
- Myślisz, że będzie mi potrzebna? W sumie, chyba masz rację.
Gwiazdka zachichotała rozbawiona i podała mu biały kwiat, który ściskała w dłoniach, po czym powiedziała:
- Chyba zwyczaj ziemski nakazuje przystroić się martwym kwiatkiem.
To mówiąc, przypięła Robinowi kwiatek do jego smokingu.
- Dziękuję, ale chyba miałaś razem z innymi szukać Pana Moli.
- Tak, ale powiedziałeś nam też, żeby śledzić tę dziewczynę, to postaram się nie spuszczać jej z oka. Poza tym, zawsze lepiej mieć wsparcie.
- Tak, to wszystko prawda. Ale wiesz, zawsze jest ze mną Pikachu.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, stając u jego boku.
Gwiazdka zachichotała. Ten Pokemon zawsze ją rozczulał.
- To prawda, ale chyba lepsze jest dodatkowe wsparcie - powiedziała - Więc dlatego tu jestem. Ja i mój Fennekin nie zostawimy cię samego w potrzebie. A gdy znajdziesz się w niebezpieczeństwie, pomożemy ci.
- Sądzisz, że mogę się znaleźć w niebezpieczeństwie? - zapytał Robin.
- Naturalnie. Ta Kicia to na pewno jakiś potwór w przebraniu. Widziałeś, jak się ona zachowuje? Poza tym, jest potwornie brzydka, prawda?
- Owszem, a już zwłaszcza w porównaniu...
Robin nie dokończył, ponieważ chwilę później rozległ się głośny klakson, a na miejsce parkingowe wjechała różowa limuzyna, z której po chwili wysiadła ta, którą nasz bohater oczekiwał, a którą miał nadzieję już nigdy nie zobaczyć. Kicia. Miała na sobie różową sukienkę z dekoltem, w której prezentowałaby się nawet dobrze, gdyby nie to, że wredny charakter odbierał jej wszelki urok osobisty.
- UUU! Robinku! Przyjechała twoja Kicia! MIAU! - zawołała na jego widok.
Robin załamany spojrzał na nią i jęknął w kierunku Gwiazdki:
- Tak właściwie, to chyba jednak wsparcie bardzo mi się przyda.
Następnie podszedł do Kici i przywitał się z nią. Dziewczyna zaś zaczęła na jego widok dziko piszczeć i wołać głośno, jaki on jest przystojny i jakie szczęście się jej trafiło, że może z nim iść na bal.
- A teraz pochwal moją sukienkę! - syknęła do niego.
- Nie ma mowy - warknął Robin.
- Zrób to, bo jak nie... To wiesz, co się stanie.
Robin nie miał wyjścia.
- Ale ładna.
Co prawda, powiedział to tonem pełnym gniewu i tłumionej wściekłości, ale Kici widocznie w zupełności to wystarczyło, ponieważ zaczęła piszczeć z radości i wołać na całe gardło:
- Och, Robinku! Jakiż z ciebie dżentelmen! Nie to, co mój beznadziejny ex-chłopak Fank! A teraz weź mnie pod rękę i zabierz na statek. I uśmiechnij się! Bo uśmiech ci nie zaszkodzi!
- Kto wie - mruknął Robin, uśmiechając się na siłę.
Podał swoje ramię Kici i razem weszli na statek, na którym miała się za kilka minut rozpocząć zabawę. Całą sytuację obserwowała Gwiazdka wraz z Pikachu i Fennekinem. Nie była zadowolona z tego powodu. Wręcz przeciwnie, po prostu kipiała z wściekłości. Zgrzytała zębami i niemal zakrztusiła się śliną ze złości, aż w końcu nie wytrzymała i walnęła pięścią w przód samochodu Kici. Jeden silny i z samochodu różowej zarozumiałej pannicy pozostała tylko sterta złomu. Gwiazdka bowiem posiadała dar ogromnej siły fizycznej, która jednak uruchamiała się w niej jedynie wtedy, kiedy była niesamowicie wściekła. A chyba jeszcze nigdy nie była aż tak wściekła jak właśnie teraz.


Chwilę potem rozpoczęła się zabawa. Wszystkie pary zaczęły ze sobą tańczyć i parkiet był niemal całkowicie zajęty zakochanymi parami. Niemal, bo tylko te nieliczne osoby siedziały przy stole z posiłkami i wazie z ponczem. Przy stolikach zaś prawie nikt nie siedział. Prawie, ponieważ jedyne osoby, które to robiły, to były Robin i Kicia. Robin dlatego, że nie miał najmniejszej ochoty tańczyć z tą pannicą, a Kicia dlatego, że jej partner jeszcze nie poprosił jej do tańca. Jednak ta sytuacja szybko przestała się dziewczynie podobać, dlatego zażądała:
- Poproś mnie do tańca!
- Ja nie tańczę - odpowiedział jej Robin, nie zaszczycając jej nawet swoim spojrzeniem.
- Co się z tobą dzieje, Robinku? Czy nigdy wcześniej nie tańczyłeś?
To mówiąc, Kicia wstała z miejsca i złapała chłopaka za ręce, próbując siłą go ściągnąć z krzesła.
- Raz spróbowałem i nie podeszło mi - odpowiedział ponuro Robin.
- Świetnie - powiedziała Kicia i wyjęła telefon komórkowy - W takim razie, każę rozwalić całe miasto Panu Moli. Jak chcesz? Mam to zrobić? A może wolisz od razu się całować?
Robin zrozumiał, że znajduje się w sytuacji bez wyjścia. Westchnął głęboko i powiedział:
- Chcesz zatańczyć?
Panna Kicia zadowolona złapała go za ręce i pociągnęła go na parkiet, bardzo głośno przy tym wołając:
- Och, Robinku! No pewnie! Chętnie to zatańczę!
Następnie zaczęła go szarpać, żeby zmusić go do tańca. Chłopak mimowolnie zaczął z nią sunąć po parkiecie, kątem oka dostrzegając Gwiazdkę, która patrzy na to wszystko załamana i w niemałym szoku. Obok niej stali Pikachu i Fennekin. Jak widać, obaj byli gotowy do walki, gdyby dano im sygnał. Ale ten jeszcze nie mógł nastąpić, ponieważ nie było jeszcze na to czas.
- Och, Robinku! To będzie odtąd nasza piosenka!
To mówiąc, zaczęła się tulić do chłopaka. Ten załamany zaś jęknął i po cichu sięgnął po wideo-komunikatorze i szepnął przez niego:
- Proszę, powiedzcie mi, że już macie Pana Moli.
- Jeszcze nie, ale jesteśmy już na tropie - odpowiedział mu Cyborg, ukazując się na ekranie - Bo znamy już adres twojej dziewczyny.
- To nie jest moja...! - warknął w jego kierunku Robin.
Potem musiał schować komunikator i kontynuować taniec z obrzydliwą mu z każdą chwilą coraz bardziej panną Kicią.

***


Cyborg, Raven, Bestia i Terra w towarzystwie swoich Pokemonów dokładnie i szczegółowo przeszukiwali dom panny Kici. Przez długi czas nie mogli znaleźć w nim niczego, co by ich zdołało naprowadzić na trop Pana Moli. Powoli zaczęli już tracić nadzieję, że im się to uda.
- Niedobrze, naprawdę nie wiem, co może ją łączyć z tym świrusem - rzekł po chwili Bestia - Pomijając oczywiście to, że ona sama jest nieźle walnięta.
- To już jest spore połączenie - zauważyła Terra.
- Owszem, ale poza tym nie wiemy, co może ją łączyć z Panem Moli - rzekła po chwili Raven.
- Ani nie wiemy, gdzie znajduje się kryjówka tego świra - dodał Cyborg.
Bestia już miał coś powiedzieć, gdy nagle jego Mudkip zaczął wesoło biegać wokół pokoju wraz z Chespinem, a ten ostatni się potknął i wpadł na stojącą przy ścianie figurkę konia. Gdy to się stało, nagle kawałek ściany się odsunął i odsłonił schody prowadzące na dół do jakiegoś podziemnego pokoju.
- Hej, zobaczcie! - zawołał Bestia, który jako pierwszy dostrzegł ten widok.
- Czy to nie podejrzane? - zapytała Raven.
- Proponuję to sprawdzić - powiedziała Terra.
- Propozycja przyjęta - odpowiedział dowcipnie Cyborg.
Cała czwórka wraz ze swoimi wiernymi Pokemonami zeszła po schodach na sam dół, po czym zaczęła rozglądać się dookoła. Pomieszczenie było dosyć spore, ale też bardzo ciemne i ledwo było co w nim widać.
- Rany! Ciemno tu jest u Murzyna... w brzuchu - rzucił Bestia.
- Owszem, przydałoby się jakieś światło - dodała Terra.
Nagle Bestia potrącił coś głową. To był długi uchwyt od lampki wiszącej na ścianie. Zaintrygowany pociągnął za niego i włączył światło. Wówczas oczom ich ukazał się przerażający widok. Zobaczyli, że znajdują się w piwnicy wypełnionej niemalże całkowicie wielkimi akwariami, w których siedziały zmutowane stwory, takie same jak te, z którymi niedawno walczyli.
- Wiecie co? Nie chcę się wymądrzać ani zgadywać bez sensu, ale gdybyście mnie o to pytali, to moim zdaniem to jest kryjówka Pana Moli - rzekł Bestia.
Cyborg nie czekając, chwycił za komunikator i zawołał:
- Mamy go!
- Tak, znaleźliście mnie! - odezwał się nagle czyiś ponury głos - Ale wkrótce już będziecie tego bardzo żałować.
Przyjaciele rozejrzeli się dookoła, ale niczego nie dostrzegli. W żadnym kącie nie znajdował się ich nieprzyjaciel. Niespokojni, z braku innych opcji, spojrzeli w górę i zauważyli Pana Moli trzymającego się lampy i spoglądającego na nich z groźną miną. Nim się obejrzeli, skoczył na nich i rozpoczął z nimi walkę. Tytani podjęli wyzwanie, ale przeciwnik okazał się być niezwykle twardym orzechem do zgryzienia. Raz po raz atakowali go swoimi mocami, ale ten albo unikał ciosów, albo sam uderzał ich tak, że powalał ich na ziemię. Nie miał jednak do czynienia z ułomkami, dlatego pomimo dość silnych ciosów, jakie otrzymali od niego, Tytani się nie poddawali.
- Wiecie co? Jak na świra, który mieszka w piwnicy, ten klient jest naprawdę twardy - powiedział złośliwie Bestia.
Pan Moli tymczasem zaczął na nich szarżować, aby z impetem uderzyć swoją wielką i silną pięścią, wtem jednak do walki włączyli się Chespin, Mudkip, Piplup oraz Dedenne. Stworki, widząc szarpaninę swoich trenerów z przeciwnikiem, od razu chciały im pomóc, jednak nie zrobiły tego z obawy, że mogą niechcący zranić swoich przyjaciół. Ponieważ ci zostali jednak chwili odrzuceni na bok, okazja do ataku się trafiła. Mudkip i Piplup zaatakowali Pana Moli wielkimi strumieniami wody, odrzucając go na ścianę. Wówczas Dedenne poraził go prądem, a Chespin doprawił atakiem liści i owinął wokół niego pnącza.
- No, to chyba wychodzi na nasze - powiedział zadowolony tym widokiem Cyborg - Dobra robota, kochani. Na was zawsze można liczyć.
Pokemony zapiszczały delikatnie i uroczo w ich kierunku, a Raven podeszła do Pana Moli i powiedziała:
- A teraz nam wyjaśnisz, jak panujesz nad tym paskudztwem.

***


Taniec trwał dalej. Kicia tuliła się do Robina, nie puszczając go ani na chwilę, po czym powiedziała słodkim tonem:
- Pocałuj mnie, mój kochany!
Robin jednak delikatnie odsunął ją od siebie i powiedział:
- Przepraszam, ale aż tak cię nie lubię. Właściwie, to w ogóle cię nie lubię.
- Tak! - zawołała radośnie Gwiazdka, obserwując uważnie tę sytuację i nie kryjąc przy tym swojej satysfakcji.
- CO?! - wrzasnęła wściekła Kicia, słysząc odpowiedź Robina.
- Dobrze słyszałaś - odpowiedział złośliwie chłopak - Właśnie otrzymałem od moich przyjaciół informację, że Pan Moli został przez nich złapany. Będzie miał bardzo poważne kłopoty. Z nami koniec.
Chłopak odwrócił się i już miał odejść, kiedy nagle usłyszał za sobą krzyk Kici, która zawołała groźnie:
- I tu się mylisz! Bo dziś to nie tata dowodzi rojem, Robinku, tylko ja!
- TATA? - przeraził się Robin, odwracając się przodem do dziewczyny.
Zobaczył wówczas w jej dłoni biały kwiatek, który miała dotąd przyczepiony do swojej sukienki. Kilka jego płatków oparło, odsłaniając małe urządzenie, które było, jak się Robin tego domyślił, pilotem do otwarcia klatek ze stworami.
- Owszem, Pan Moli to mój tata! A dzisiaj mnie powierzył to ustrojstwo! Dziś to ja rządzę rojem! - zawołała triumfalnie Kicia - I jeżeli mam nie wypuszczać tych wszystkich robali na wieczorną przekąskę, lepiej mi nie odmawiaj!
Gwiazdka jęknęła przerażona, gdy to usłyszała. Sądziła, że mają już sytuację pod kontrolą, a tymczasem wcale tak nie było. Czy to oznaczało, iż Robin będzie się musiał pocałować z tą parszywą blondi? O nie!
Tymczasem Kicia przyciągnęła do siebie Robina i przysunęła swoje usta do jego ust. Już miała go pocałować, gdy nagle chłopak zasłonił jej wargi palcem, po czym rzekł:
- Za żadne skarby świata!
Następnie chwycił ją za rękę, w której trzymała pilota od klatek ze stworami i próbował go jej wyrwać. Nie było to jednak takie proste, Kicia pomimo swej dość chudej i niepozornej postaci była niezwykle silna, także wyrwanie jej czegoś z ręki  stanowiło nie lada wyzwanie dla Robina. Szarpał się z dziewczyną, próbował na wiele sposobów pozbawić ją pilota, kiedy nagle zobaczył, że ta przestaje walczyć i spogląda w bok, wołając:
- Och, Fank! To ty?!
Robin obejrzał się i poczuł, że przez ciało przechodzą mu ciarki.
- To twój chłopak? - jęknął.
Rozpoznał osobę, która właśnie wparowała na bal. Był to ten sam człowiek z Ariadosem zamiast głowy. Ten sam drań, który rano obrabował jubilera. I ten sam, który sparaliżował Robina.
- Łapy precz od mojej dziewczyny! - zawołał i zaatakował swoimi mackami bohatera.
Ten zaczął odpierać atak, gdy wtem niespodziewanie z pomocą przybyła mu Gwiazdka, która zaatakowała mutanta swoimi mocami wystrzelonymi z rąk i oczu.
- Szpony precz od mojego chłopca! - zawołała bojowo, a następnie spojrzała na Robina i zapytała czule: - Robin, nic ci nie jest?
- Nie, na szczęście nic - odpowiedział chłopak i uśmiechnął się do niej - Teraz czuję się po prostu świetnie.
Kicia tymczasem podbiegła do Fanka, który zbierał się z podłogi po ciosie, jaki otrzymał od Gwiazdki i zawołała radośnie:
- Och, Fengusiu! Tobie na mnie zależy!
- Tak, mała. Nie kłóćmy się już więcej - odpowiedział jej Fank, po czym czule ją obłapił pajęczymi odnóżami i przycisnął do siebie.
Już po chwili oboje się całowali, co wydawało się wszystkim obecnym na sali tak obrzydliwe, jak tylko to było możliwe.
- Wiecie co? Naprawdę paskudna z was para - rzucił złośliwie Robin.
Fank spojrzał na niego groźnie i odsunął od siebie swoją ukochaną, po czym rzucił się na Robina. Ten zaczął odpierać jego ataki, wykorzystując do tego sztuki walki, jakie opanował podczas szkolenia u Batmana i powiedział:
- Wiesz co? Jak na pajęczaka jesteś strasznie powolny! Oj, powieje grozą!
Fank wściekły zaatakował go mocniej i silniej, ale teraz nie znajdowali się na środku miasta, gdzie było mnóstwo budynków, po których złodziejaszek mógłby swobodnie uciec. Tym razem byli na statku, gdzie musiał mierzyć się z Robinem na parkiecie, płaskim i bez żadnych miejsc, po których mógłby swobodnie śmigać i unikać ciosów wroga. Robin prędko to zrozumiał i dlatego też atakował on Fanka sprawnie i szybko, zadając mu jeden cios po drugim. Łatwe to nie było, ponieważ przeciwnik był niezwykle silny, a do tego miał swoje osiem pajęczych odnóży, a te wyrastały mu z tego, co powinno być głową i sprawnie nimi operował. Dlatego też właśnie dostanie się do niego i zadanie mu ciosu nie było łatwe, ale Robin, którego atutem była zwinność i szybkość, zdołał mimo wszystko to zrobić.
Pikachu chciał pomóc swemu trenerowi i zaatakował Fanka błyskawicą, ale ten nawet nie drgnął, czując na sobie ten atak. Dodatkowo obrócił się w kierunku Pokemona i wystrzelił w niego strumień paraliżującej energii, ten sam, którym tak niedawno sparaliżował Robina. Pikachu jednak odepchnął na bok Fennekin, jakby wyczuwając, co się święci i promień uderzył jedynie w podłogę, robiąc w niej dość sporą dziurę.
Walka tymczasem trwała dalej. Robin i Fank nacierali na siebie nawzajem w sposób zaciekły i zapalczywy, jednak jak dotąd żaden nie odnosił sukcesu nad tym drugim. Kicia, która obserwowała to z bezpiecznej odległości, zachichotała bardzo widocznie takim widokiem ubawiona i powiedziała:
- Och, jakie to romantyczne! Oni tłuką się o mnie!
Dla Gwiazdki tego już było za wiele. Spojrzała wściekle na dziewczynę, po czym ryknęła na nią:
- Nikt się tu wcale o ciebie nie tłucze!
Następnie skoczyła na nią. Obie upadły na stół z przekąskami, przewracając go na podłogę. Dziewczyny zaczęły się szarpać, turlając jednocześnie po tym, co ze stołu zostało. Gwiazdka próbowała jednocześnie wyrwać Kici z rąk pilot, ale ta zbyt mocno go trzymała w dłoni. Kosmitka straciła więc do niej cierpliwość, o ile ją kiedykolwiek miała, zawarczała niczym dziki Pokemon kot i skoczyła do gardła swojej rywalce. Ta, choć przerażona jej widokiem, nie straciła animuszu i złapał mocno Gwiazdkę za głowę i wsadziła ją jej do wazy z ponczem. Gwiazdka jednak, mimo wieczorowej sukni, zdołała nogami sięgnąć do rywalki, ścisnąć ją mocno za kolana, po czym ściągnąć ją z siebie i rzucić na resztki wielkiego tortu. Gdy to się jej udało, natychmiast wyjęła głowę z wazy i chciała doskoczyć do Kici, ta jednak już stała na nogach, cała umazana ciastem i strasznie wściekła.
- Zabrudziłaś moją suknię! - wrzasnęła.
I nacisnęła guzik na pilocie.

***


- Dobra, koleś! Bo już zaczynasz mnie drażnić! - zawołał Cyborg, ściskając w swoim żelaznym uścisku Pana Moli - Zacznij wreszcie gadać. Jak panujesz nad...
Nie dokończył, ponieważ nagle po całej piwnicy rozległ się dźwięk alarmu, a po chwili wszystkie akwaria otworzyły się, uwalniając całą swoją zawartość pod postacią wielkich zmutowanych Pokemonów owadów.
- No nie! To już koniec! - zawołał Bestia - W nogi! Ratujmy się!
Chciał już uciekać, ale Raven zatrzymała go swoimi mocami, mówiąc:
- Nie ma mowy! Musimy je zatrzymać, zanim wylecą na miasto! Obstawić wszystkie wyjścia!
Bestia natychmiast się opanował i doskoczył pod postacią meduzy do jednej ze szpar, przez które owady próbowały wylecieć i zasłonił ją całym sobą. W nieco inny, ale w podobny sposób Terra zastawiła drogę ucieczki kolejnym stworom. Raven za pomocą swojej magii stworzyła barierę nie do przejścia dla owadów, a Cyborg szybko podbiegł do drzwi od piwnicy i zamknął je, nim którekolwiek z tych paskudztw zdołało wylecieć.
- Na razie mamy je przymknięte - powiedział zadowolony Cyborg.
- Tak, ale nie na długo - zauważyła Raven.
- Co możemy jeszcze zrobić? - zapytała Terra.
- Modlić się, żeby Robin szybko coś wymyślił, bo inaczej nie wiem, co się z nami stanie - zauważył już na całego spanikowany Bestia.

***


Na parkiecie walka toczyła się dalej. Mimo przewagi w postaci fizycznej siły Fank nie był w stanie dorównać zwinnemu i szybkiemu Robinowi, który raz po raz zadawał mu ciosy. Widząc, iż jego przeciwnik się męczy, był bezlitosny i okładał go coraz silniej. Do tego Pikachu dzielnie skoczył mu na pomoc i ponownie strzelił w kierunku Fanka piorunem, tym razem zadając mu fizyczny ból na tyle mocny, aby go osłabić i sprawić, że stał się bardziej podatnym na ataki. Jeszcze jeden cios z półobrotu i Fank leżał ogłuszony na parkiecie.
- Dzięki, Pikachu - powiedział Robin i zadowolony przybił piątkę ze swoim Pokemonem.
Tymczasem Gwiazdka dalej szarpała się z Kicią, która widząc porażkę swego ukochanego dostała istnej furii. Rzuciła się wściekle na kosmitkę i próbowała jej skoczyć do włosów. Ta jednak zrobiła sprawny unik, po czym użyła swoich mocy do wystrzelenia z dłoni przeciwniczki owego feralnego pilota, o który toczyła się ta walka. Ten poszybował w powietrze, ale Kicia próbowała do niego doskoczyć. Zanim jednak to zrobiła, Fennekin posłał atak żarem w tym kierunku i pilot przez to nagrzał się do czerwoności. Gdy Kicia go chwyciła, krzyknęła z bólu i od razu go upuściła. Prosto pod nogi Robina, który tylko na to czekał.
- Z nami to już skończone - powiedział i zmiażdżył pilota butem.
- Och, nie! - krzyknęła zrozpaczona panna Kicia, upadając na podłogę i dziko przy tym płacząc.
W tej samej chwili, w której Robin zniszczył pilota, wszystkie stwory przez niego sterowane zamieniły się w bezbronne i niegroźne larwy, które nie stanowiły już zagrożenia dla całego miasta. Walka ta została wygrana. Zostało już tylko to, co zawsze się robiło w takiej sytuacji, czyli wezwanie policji.
Funkcjonariusze przybyli bardzo szybko. Najpierw wpadli oni do domu Pana Moli i aresztowali go, a jego larwy zabrali na badania, aby sprawdzić, czym one są i w jaki sposób zostały stworzone i czy nie będą już stanowić zagrożenia dla Jump City. Spisali też dokładne zeznania Młodych Tytanów, którzy przybyli z nimi na statek, aby zabrać Fanka i Kicię. Oboje zostali skuci kajdankami i wsadzeni do tej samej karetki więziennej, w której siedział już Pan Moli. Jego widok, całkowicie pokonanego, dobił ich ostatecznie. Nie przeszkodziło to jednak Kici zawołać, nim została zapakowana do karetki więziennej:
- Nikt nie rzuca Kici! Ale to nikt! Zapłacisz mi za to, Robinku! Ja ci jeszcze pokażę!
Ale po chwili jej krzyki zostały zagłuszone przez mocne ściany wozu, a także dźwięki syreny policyjnej, gdy pojazdy odjechały ze swoimi więźniami.
- I co? Koniec już randek? - zapytał dowcipnie Cyborg Robina.
- No, jak na dzisiaj, to zdecydowanie tak - odparł na to równie wesoło lider drużyny Młodych Tytanów.
Wtem nagle dostrzegł pośród dobrze znanych mu twarzy czyjąś zupełnie, ale to zupełnie nieznaną. Zaintrygowany spojrzał na tajemniczą nieznajomą i zapytał:
- A to kto taki?
- Wybacz, nie przedstawiłam się - powiedziała życzliwie blondynka, po czym lekko się skłoniła przed Robinem i dodała: - Jestem Bonnie, ale możecie mówić mi Terra. A to mój wierny Dedenne.
To mówiąc, wskazała na swojego Pokemona, który zapiszczał przyjaźnie.
- Terra bardzo nam pomogła - wyjaśnił Bestia - Gdyby nie ona, nie wiem, czy byśmy sobie poradzili z tymi robalami.
- To prawda - potwierdził Cyborg - Pomogła nam namierzyć tę wariatkę, a do tego jeszcze w walce z jej tatusiem.
- Ona chce być przyjęta do naszej drużyny - dodała Raven - Uważamy jednak, że nie możemy sami wyrazić na to zgody. W końcu to ty jesteś naszym liderem i to ty powinieneś podjąć decyzję.
Mówiła to tonem spokojnym i opanowanym, ale nieco niepewnym. Wciąż nie była jakoś pewna, czy powinni tej dziewczynie zaufać. Ostatecznie była im obca i nic o niej nie wiedzieli. Czy to byłoby rozsądne, przyjmować ją w swoje szeregi, gdy się nie ma pewności, że to osoba godna zaufania? Choć z drugiej strony, to na serio im pomogła i trudno powiedzieć, czy bez niej by sobie poradzili. Dlatego też uznała, że lepiej będzie, jeśli to Robin podejmie tę decyzję.
Robin zaś przyjrzał się uważnie postaci Terry, po czym zaczął ją wypytywać o jej umiejętności i o to, jak dawno je ma i dlaczego chce do nich dołączyć. Kiedy już je otrzymał, zastanowił się przez chwilę i powiedział:
- Uważam, że Terra może nam niejeden raz jeszcze pomóc. A poza tym, jej moce są rzeczywiście skuteczne w walce ze złem.
Po tych słowach, spojrzał na blondynkę i rzekł:
- Dobrze, zostajesz przyjęta do naszej drużyny. Jak na razie, na próbę. A jeśli okaże się, że możemy zawsze na tobie polegać, zostaniesz na stałe. Co ty na to?
Terra od razu zgodziła się na takie warunki, a Bestia przywitał tę wiadomość wesołym okrzykiem.
- Chyba kompania nam się trochę powiększyła - zauważył wesoło Robin, gdy Gwiazdka do niego podeszła.


Wtem na nich oboje padło światło reflektorów, a głos prowadzącego zabawę szkolną (który teraz dopiero wyczołgał się ze swojej kryjówki, w której ukrył się na czas bijatyki) zapowiedział:
- Panie i panowie! A oto chwila, na którą wszyscy czekaliśmy! Pragnę z dumą ogłosić, że królem i królową balu zostają... Robin i Gwiazdka!
Oboje zainteresowani byli tym faktem bardzo zdumieni. Przecież nie tańczyli cały bal ze sobą, a właściwie, to go praktycznie zdemolowali na spółkę z Fankiem i Kicią. Dlaczego teraz mieli zostać wybrani królem i królową balu? Sprawa ta się stała jednak szybko jasna, kiedy zauważyli, że poza nimi nie ma sali już ani jednej pary. Wszystkie albo uciekły, albo pochowały się pod stołami i dopiero teraz sobie spokojnie zaczęły wychodzić z tych prowizorycznych kryjówek. Na parkiecie stali więc jedynie oni dwoje.
Gwiazdka pomyślała sobie, że to trochę dziwne, iż to oni zostali wybrani, ale nie na tyle, aby odmówić sobie tańca z serdecznym przyjacielem. O ile oczywiście on sam tego zechce. Na szczęście chciał, ponieważ ujął czule Gwiazdkę za rękę i powiedział do niej:
- Jeden taniec więcej mi nie zaszkodzi. Zwłaszcza, że tym razem zatańczę z kimś, kogo naprawdę lubię.
Chwilę później oboje zaczęli tańczyć na środku parkietu. Ku ich zdumieni, do ich tańca puszczono piosenkę „Gwiazdka”. Tę samą piosenkę, która niedawno była tak pięknie zaśpiewana przez Robina na dyskotece. Żadnemu z nich jednak to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie, było to dla nich powodem do radości.
- Ale ładna z nich para, nie sądzicie? - zapytała wzruszonym głosem Terra.
- To prawda - powiedział dowcipnie Cyborg - Ciekawi mnie tylko, kiedy oni sami to zrozumieją?
- Ja myślę, że już zrozumieli - odparła Raven, nie odrywając wzroku od pary tańczącej na środku parkietu, na którą wciąż świecił blask reflektorów.

***


Paul powoli zbliżał się do miasta. Był już niedaleko celu swojej wyprawy. Z pewnością już dawno by do niego dotarł, gdyby nie to, że kiedy miał już lądować, to nagle zaatakowały go jakieś wielkie zmutowane Pokemony owady. Bez żadnego powodu rzuciły się one na jego statek i zaczęły go jeść, kawałek po kawałku. Paul nie miał najmniejszej nawet szansy, aby je zrzucić ze swego pojazdu lub w jakiś inny sposób się ich pozbyć. Było ich kilkanaście i obsiadły go ze wszystkich stron, przez co musiał awaryjnie lądować. Jak na ironię, wylądował dość daleko od Jump City. A do tego jeszcze został ranny i musiał się wykurować, zanim ruszył dalej. Nie poszedł oczywiście do szpitala, nie ufał służbie medycznej innych planet niż jego własna. Miał poza tym swoje metody leczenia. Przesiedział więc kilka dni w swoim statku, a raczej w tym, co z niego zostało i korzystając z zapasów, jakie ze sobą zabrał oraz leków, jakie zawsze miał w zaopatrzeniu, wykurował się, a kiedy już to nastąpiło, powoli wstał i ruszył w kierunku miasta.
Nie wiedział oczywiście, co się przez ten czas działo. Nie miał pojęcia, że te wielkie robale, które zaatakowały jego statek, należały do Pana Moli i że tuż przed tym, jak je wypuścił, aby zaatakowały miasta, testował ich umiejętności na terenie odludnym, poza Jump City. Nie wiedział też o walce, jaką z tym wariatem musieli stoczyć członkowie drużyny Młodych Tytanów. Zresztą, nawet gdyby wiedział, to i tak te sprawy niewiele by go obeszły. Jego jedynym celem była Serena.
- Głupia smarkula sądzi, że mi ucieknie - mówił sam do siebie Paul, idąc w kierunku miasta - Ale się przeliczy. Mnie żadna dziewucha nie odtrąca bezkarnie. Ja jestem zwycięzcą, a zwycięzca zawsze wygrywa.
Tak, Paul zawsze był zwycięzcą, jak dotąd nigdy nie ponosił porażki w tym, co robił. Dlatego, kiedy Serena przed nim uciekła, był wściekły jak nigdy dotąd. I to nie z tego powodu, że kochał dziewczynę. Tak przyziemne uczucie było mu jak najbardziej obce. Tu chodziło o jego urażoną dumę. O jego godność osobistą. On się nie pozwoli bezkarnie obrażać. Musiał ją znaleźć i sprowadzić z powrotem, a potem nauczyć rozumu. Gdyby to od niego zależało, to cała jej planeta poniosłaby za to, co ona zrobiła, porządną karę. Jednak nie mógł tego zrobić, ponieważ ojciec mu tego zabronił. Nie życzył sobie tego, aby jego syn prowadził prywatną wojnę z inną planetą. No trudno, nie to nie. Ale Serena odpowie mu za wszystko, tego mu już ojciec zabronić nie może.
Paul miał wielkie szczęście, że dziewczyna nie była w stanie się powstrzymać przed tym i wysłała swojej mamie nagranie, w którym zapewniła ją, że jest cała i zdrowa w bezpiecznym miejscu. Nie zdradziła co prawda, gdzie jest to miejsce, ale spokojnie. Miette, starsza siostra Sereny, która nigdy jej nie lubiła, dowiedziała się o tym i wykradła to nagranie matce, po czym pokazała je Paulowi. Następnie jakoś udało się jej namierzyć, skąd to nagranie zostało wysłane. Książę nie wiedział, jak ona to zrobiła ani po co to w ogóle robi, ale tak na dobrą sprawę, niewiele go to obchodziło. Ważne było dla niego jedynie to, że udało mu się osiągnąć swój cel. Już wiedział, gdzie jest ta głupia kreatura i dopadnie ją, choćby nawet to miała być ostatnia rzecz, którą zrobi w życiu.
- Strzeż się, Sereno! Dłużej nie będziesz się przede mną ukrywać - powiedział w momencie, kiedy wchodził na teren miasta - Już wkrótce będziesz tylko moja!

***


Pan Moli siedział przygnębiony w celi, w której miał czekać na proces i na wyrok za to, co on, jego córeczka i jej głupkowaty chłopak zrobili. A przecież to był taki dobry plan. Taki dobry i skuteczny. Co mogło pójść nie tak? Oczywiście to, że za bardzo ulegał swej rozkapryszonej jedynaczce i realizował jej głupkowate pomysły. To wszystko jej wina! Gdyby on sam realizował swój plan i to tak, jak to sobie postanowił na początku, to by nic się nie stało. Zostałby władcą miasta, a całe Jump City tańczyłoby tak, jak on by mu zagrał. Ale oczywiście musiał słuchać swojej głupiutkiej córuni i proszę, jakie miał tego konsekwencje.
- Co za upokorzenie! Co za poniżenie! - powtarzał ze złością w głosie, gapiąc się przy tym ponuro w podłogę.
- Och, weź tak nie rozpaczaj. Aż tak źle to chyba nie jest - odezwał się nagle czyiś męski i mroczny głos.
Pan Moli spojrzał w kierunku, z którego on dobiegł i zobaczył nagle coś, co go bardzo zaskoczyło. W celi oprócz niego ktoś jeszcze był. To był jakiś bardzo wysoki mężczyzna, którego twarz okrywał cień. Ubrany był na ciemno, także dość łatwo wtopił się w otoczenie. Pomimo tego wszystkiego, Pan Moli bez trudu go rozpoznał, jednak ta świadomość jakoś wcale nie poprawiła mu humoru, a wręcz przeciwnie, tylko go pogorszyła.
- Mój panie! To ty? - zapytał.
- Tak, istotnie. To ja - odpowiedział mu tajemniczy nieznajomy.
- Wybacz mi, mój panie. Zawiodłem cię. Nie udało mi się zrealizować tego zadanie, które tak łaskawie mi powierzyłeś.
Nieznajomy zachichotał tylko delikatnie i odpowiedział:
- Ależ wręcz przeciwnie, mój przyjacielu. Wszystko poszło tak, jak tego się spodziewałem. Wiedziałem, że nie zdołasz podbić miasta.
- Naprawdę? - zdziwił się Pan Moli.
- Oczywiście. Na idiotach można polegać, jak na nikim innym. Zresztą nie to było moim celem, abyś podbił miasto. Moim celem było co innego. Gdyby ci się udało, byłoby dobrze i byśmy łatwiej zrealizowali dalsze moje plany. Ale nie udało ci się to. Trudno, nic takiego się nie stało. Może to nawet lepiej? Główne zadanie i tak zostało już wykonane.
- Jak to, mój panie? Jakie główne zadanie?
- Nie musisz za dużo wiedzieć. Dla ciebie nawet będzie lepiej, żebyś nic o tym nie wiedział. Nie wypaplasz tego policji ani sądom. Niech wystarczy ci to, że wszystko idzie zgodnie z moimi przewidywaniami.
- Ale przecież Młodzi Tytani nas pokonali.
- Tylko tak im się wydaje. Pozwólmy im na to małe zwycięstwo, przyjacielu. Losy tej całej małej grupki idą takim torem, który nam bardzo sprzyja.
Po tych słowach, nieznajomy podszedł do okna jego celi, spojrzał przez nie i mówił dalej:
- Nasi kochani mali bohaterowie nie zdają sobie nawet sprawy z tego, że ich zwycięstwo jest w rzeczywistości początkiem ich wielkiej porażki.
To mówiąc, zachichotał podle i już po chwili zniknął tak, jakby nigdy go tu nie było, pozostawiając Pana Moli jego własnym myślom.


KONIEC

sobota, 8 marca 2025

Przygoda 129 cz. IV

Przygoda CXXIX

Tytani, wio! cz. IV


Ponieważ prowadzenie rozmowy w miejscu, w którym panna Serena musiała awaryjnie lądować, nie miało większego sensu, dlatego trzeba było przenieść się gdzie indziej, aby kontynuować konwersację. Zostawienie jednak statku na terenie poza miastem, gdzie co prawda nikt nie mieszkał, ale gdzie każdy mógłby łatwo go znaleźć, nie wchodziło w grę. Serena musiała go ukryć, co okazało się o tyle proste dla niej, że miała do niego specjalnego pilota, który po wciśnięciu odpowiedniego guzika sprawiła, iż statek zmniejszył się do wielkości breloczka i można było go schować do kieszeni. Widząc szok na twarzach swoich nowych znajomych, lekko się zaśmiała i powiedziała:
- No co? Nie macie takiej technologii na swojej planecie?
Była zaskoczona, kiedy się dowiedziała, że nie. Ponieważ należała jednak do osób taktownych, nie skomentowała tego, tylko poprosiła ich, aby poprowadzili ją w miejsce, gdzie można swobodnie porozmawiać. Początkowo drużyna nie miała za bardzo pewności, jakie to mogłoby być miejsce, ale ostatecznie Clemont rzekł:
- Proponuję, żebyśmy poszli do mnie. Tam możemy całkowicie swobodnie ze sobą rozmawiać. Moi rodzice nie będą podsłuchiwać, poza tym są bardzo dyskretni i można im zaufać.
- To dobrze - odpowiedziała mu Serena, patrząc na niego i na resztę kompanii śmiertelnie poważnym wzrokiem - Bo naprawdę wolałabym, żeby moja obecność tutaj pozostała niezauważona.
- No, to raczej ci się nie uda - zachichotał Max - Chyba pół miasta widziało, jak tutaj lądowałaś.
- Poprawka. Widziało, jak lądował tu jakiś statek kosmiczny. A nie, kto w nim siedział - zauważył Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu, rozumiejąc bardzo dobrze, do czego jego trener zmierza.
- A jaka to niby różnica? - zapytał Max.
Ale Dawn zrozumiała doskonale, o co chodzi Ashowi. Uśmiechnęła się lekko   i powiedziała:
- Tak! To ma sens! Wszyscy widzieli lądowanie statku, ale nie widzieli, że ty byłaś w jego wnętrzu, Sereno. Możesz więc bez trudu udawać, że jesteś stąd. I nikt się nie zorientuje, jaka jest prawda.
- Pod warunkiem, że się nie wygadasz - dodał Clemont.
- Nie wydaje mi się, aby to jej groziło - odparła Dawn i spojrzała uważnie na Serenę, mówiąc: - Jeżeli nie będziesz mówić za dużo przy obcych, to niczego się nie musisz obawiać.
- Poza osobami, przed którymi uciekasz - stwierdził Max i zaczął się bardzo podejrzliwie przyglądać kosmitce - Bo zakładam, że przed kimś uciekasz.
- Niby skąd takie podejrzenie? - zapytał Ash.
- Przecież wystarczy na nią spojrzeć, aby wiedzieć, że mam rację - odparł na to zadowolonym tonem Max, wskazując dłonią na dziewczynę - Ona jest bardzo, ale to bardzo zaniepokojona. Poza tym, prosi o pomoc przypadkowe osoby i nie chce o tym rozmawiać w miejscu publicznym. Co to niby ma oznaczać, jeśli nie to, że ona woli zachować swoją obecność tutaj w tajemnicy? A czemu? Bo się przed kimś ukrywa.
- Mówisz, jak jakiś znawca - rzuciła złośliwie Dawn - Pewnie sam się nieraz przed kimś ukrywałeś.
- Może tak, może nie - odparł enigmatycznie Max - No, ale jeśli się mylę, to niech nasza znajoma zaprzeczy temu wszystkiemu.
Serena zmieszała się lekko, nie wiedząc, co ma na to odpowiedzieć. Chciała co prawda prosić o pomoc miejscowych, a ci stali się świadkami jej lądowania na Ziemi i dodatkowo jeszcze wydawali się być bardzo mili. Czuła, że powinna im o wszystkim powiedzieć, jednak czy na pewno to był dobry pomysł? W końcu, nie znała ich, widziała ich pierwszy raz na oczy, nie mówiąc już o tym, że tak na dobrą sprawę, to nic o nich nie wiedziała. Jednak, co miała niby zrobić? Przecież i tak potrzebowała pomocy, zaś proszenie o nią osób przypadkowo spotkanych na ulicy raczej nie było dobrym pomysłem. Poza tym, oni i już tak wiedzieli, że jest z innej planety i na swój sposób zostali wtajemniczeni, przynajmniej częściowo w jej losy i co? Miałaby szukać kolejnych osób, które mogłyby jej pomóc? To nie miałoby sensu. Ponadto i tak nie miała żadnego innego planu w głowie, kiedy tu lądowała. Chciała prosić o pomoc przypadkowo spotkane osoby, które wydadzą się jej na tyle sympatyczne, że mogą jej okazać wsparcie. Bo i niby co miała zrobić? Nawet nie znała, lądując tutaj ich języka, dopiero przed chwilą udało się go jej opanować, wykorzystując do tego swoje umiejętności. Co zatem miała robić?
Prawdę mówiąc, jej plany były w kwestii ucieczki na Ziemię raczej mgliste. Ani nie miała planu na temat tego, co powinna zrobić, ani nie miała pewności, że tutaj osoba, przed którą ucieka jej nie znajdzie. Nawet nie chciała być zauważona podczas lądowania, ale jak widać, tego uniknąć się nie dało. Ale może to nawet lepiej się stało? Przynajmniej ściągnęło to uwagę naprawdę sympatycznych ludzi, więc oszczędziło jej to rozglądania się po mieście i wybieranie na chybił trafił tych osób, których mogłaby poprosić o pomoc. Musiała im więc zaryzykować i zaufać im. W końcu, jeżeli tego nie zrobi, to jak może oczekiwać od nich pomocy? Tej się nie ofiarowuje komuś przypadkowemu, kto nam nie ufa.
- On ma rację, nie będę zaprzeczała - powiedziała po chwili milczenia Serena - Rzeczywiście, ukrywam się przed kimś. Uciekłam przed kimś z mojej rodzinnej planety. Ale daję wam słowo, nie jest to nic związanego z łamaniem prawa. Mnie nie goni policja, tylko ktoś inny. To pewien prywatny pościg.
- Prywatny? Nie rozumiem - powiedziała zdumiona Dawn.
- Możesz nam wszystko wyjaśnić? - zapytał Ash.
- No właśnie. Wszystko i to absolutnie wszystko - dodał Max.
- Wybacz, ale jeżeli mamy ci pomóc, powinniśmy wiedzieć, kto cię ściga i jaki ma w tym cel - zauważył Clemont.
Serena skinęła głową na znak, że się zgadza z tymi słowami i powiedziała:
- Tak, wiem o tym, że muszę być z wami szczera, jeżeli chcę, żebyście mi w czymkolwiek pomogli. Obiecuję, powiem wam wszystko. Tylko nie tutaj. Tu nie jest chyba zbyt dobrze rozmawiać.
Jej Fennekin zapiszczał potakująco i spojrzał zaniepokojony w kierunku Jump City. Przyjaciele obejrzeli się za siebie i zauważyli, że w ich stronę zmierza jakaś grupka ludzi, którzy podobnie jak oni także zainteresowali się tym, co wylądowało niedaleko miasta. Na szczęście, kiedy przybyli, nie było już statku Sereny, gdyż ta zmniejszyła go do wielkości breloczka i schowała sobie do kieszeni kilka minut wcześniej. Nie zdążyli go więc zauważyć i zdziwili się, że oprócz grupki młodych ludzi nie było w miejscu lądowania niczego. Może jedynie ziemia mocno zryta w wyniku ostrego upadku z nieba, ale nic poza tym.
- Masz rację, lepiej nie rozmawiać o poważnych sprawach tutaj - powiedział po chwili Ash - Chodźmy więc do ciebie, Clemont. Im mniej uszu i oczu będzie obecnych podczas naszej rozmowy, tym lepiej.
Pikachu zapiszczał wesoło na znak, że się z nim zgadza, po czym zadowolony podbiegł do Fennekina Sereny i powiedział w pokemonim języku, żeby poszli za nim i za jego trenerem. Chespin, Piplup i Mudkip uczynili to samo. Kosmiczny stworek przyjrzał im się uważnie, jakby chciał się upewnić, czy aby na pewno im można zaufać, a kiedy już się w tym upewnił, spojrzał na swoją trenerkę i pisnął do niej wesoło.
- Tak, Fennekin. Masz rację, możemy im zaufać - powiedziała Serena.
Dawn zauważyła jednak, jako bardzo dobra obserwatorka, że mówiąc słowo „im”, ich nowa znajoma nie patrzy na nich wszystkich, a jedynie na Asha. Lekko się uśmiechnęła, gdy to sobie uświadomiła. Czuła, że znajomość, jaka właśnie się w tym momencie rozpoczęła, może stać się podstawą do bardzo ciepłych uczuć, o ile oczywiście wszystko pójdzie we właściwym kierunku.

***


Przyjaciele zabrali Serenę do domu Clemonta, gdzie poczęstowali ją jakimś dobrym posiłkiem. Nie było akurat tam państwa Meyer, dlatego nic nie ograniczało naszych bohaterów i mogli oni całkowicie swobodnie ze sobą rozmawiać. Serena przyjęła tę wiadomość z prawdziwą ulgą, bo nie była do końca pewna, czy rodzice Clemonta byliby równie pozytywnie do niej nastawieni, co jej nowi znajomi. W tej sprawie wolała zachować ostrożność.
- Robotami nie musisz się przejmować, bo i tak nikomu nic nie powiedzą - rzekł do niej uspokajającym tonem - Tak są zaprogramowane. Przeze mnie.
- Na jego wynalazkach można polegać - powiedział wesoło Ash.
Serena uśmiechnęła się do niego delikatnie, po czym usiadła wygodnie na krześle, a na kolana wzięła swojego Fennekina, którego zaczęła delikatnie i czule głaskać po grzbiecie.
- To mów, proszę! Jesteśmy strasznie ciekawi! - zawołał Max.
Wszyscy usadowili się na krzesłach naprzeciwko kosmitki, po czym zaczęli ją uważnie słuchać, gdy ta rozpoczęła swoją opowieść.
- Moi kochani, pochodzę z planety Tammaran. To w innej galaktyce niż wasza i znajduje się ona daleko stąd. Nie wiem dokładnie, jak daleko, ale to nieważne. Ja i moja starsza siostra jesteśmy córkami króla i królowej, władców tej planety. Nie tak dawno osiągnęłam pełnoletność i moi rodzice postanowili mnie wydać za mąż. Znaleźli mi nawet męża. Został nim książę Paul, następca tronu jednej z sąsiednich planet.
- Czy kochałaś go? - zapytał Max.
- Nie, nie kochałam go i nie kocham - odpowiedziała Serena - On też jakoś nie umiał zdobyć mojego serca. Kiedy tylko pojawił się na mojej planecie, od razu wiedziałam, że to zarozumiały dupek. Otaczał się wielką świtą, która praktycznie we wszystkim mu usługiwała. Popisywał się swoją hojnością, rzucał pieniądze w tłum ludzi. To było żałosne. Chciał mnie zdobyć za pomocą pokazówek. A to był dopiero początek. Potem było jeszcze gorzej. Rodzice urządzili bale i zabawy na jego cześć. A ten zaczął się podczas nich popisywać jeszcze bardziej. Pokazywał podczas różnych zabaw i konkursów, jak świetnie włada szpadą, jak umie strzelać z broni palnej i takie tam inne. Do tego pokazywał innym, jak wspaniale tańczy, choć w tym wypadku naprawdę świetnie sobie radził. Ale co z tego, skoro czułam, że nie umiem go pokochać? Był zarozumiały i we wszystkim, co on robił, był po prostu fałszywy. Ale może, mimo tego byłabym w stanie go polubić, gdyby nie to, że zauważyłam, jak pewnego dnia, myśląc chyba, że nikogo nie ma w pobliżu, bez wahania pobił jednego ze swoich służących za to, iż ten mu w czymś podpadł. To mnie zmroziło. To było po prostu straszne.
Nikt nie zdziwił się tym, że tak właśnie zareagowała na tę sytuację. Oni sami, gdy tylko zaczęła im opowiadać, w jaki sposób zachował się Paul, wyglądali na przerażonych. Szczególnie Dawn, która była niezwykle wrażliwa, choć próbowała to niekiedy ukryć nawet przed przyjaciółmi, wyglądała na zszokowaną tym, co im właśnie opowiedziała Serena. Nigdy nie akceptowała tego, aby ktokolwiek bił lub w inny sposób poniewierał osoby podległe sobie i słabsze od siebie. Podobnie jak i Ash, który to nie ukrywał, że jest oburzony, co wyraził poprzez zaciśnięcie dłoni w pięść. Najchętniej by wpakował tę pięść w głupią gębę Paula, gdyby tylko miał go okazję spotkać. Serena, która dostrzegła ten gest, domyśliła się, co mu chodzi po głowie i uśmiechnęła się zadowolona, że chłopak w taki sposób reaguje na coś tak podłego, jak bicie bezbronnego i podległego sobie służącego. Pomyślała sobie, że reaguje on prawidłowo na niesprawiedliwość, nawet jeżeli tylko o nim słyszy.
- Oczywiście w takiej sytuacji chyba sami rozumiecie, że nie mogłam nawet myśleć o tym, aby go poślubić - kontynuowała po chwili księżniczka Tammaranu - Powiedziałam o wszystkim moim rodzicom i poprosiłam ich o to, aby zerwali te głupkowate zaręczyny. Ale chociaż mama przejęła się moim losem, ojciec nie był jakoś tym wszystkim specjalnie zaniepokojony. Przeciwnie, zachowywał się tak, jakby to, co opowiadałam nie było niczym niezwykłym. Ponadto jeszcze wyjaśnił mi, że nie mam co liczyć na zerwanie zaręczyn, ponieważ polityka to jest znacznie poważniejsza sprawa niż mi się wydaje. Powiedział jeszcze, że od dawna obiecał już ojcu Paula, że wyda jedną ze swoich córek za jego syna. Dodał także, iż jego słowo jest ważne i nie może go tak po prostu sobie cofnąć. Ponadto planeta Paula ma o wiele silniejszą flotę niż nasza i co prawda nie grozi nam wojną, ale to nie wiadomo, jak się dalej sprawy potoczą, kiedy ja odmówię mu swojej ręki. Mówił mi, że to polityka i ona wymaga poświęceń i takie tam inne bzdury. Nie chciałam tego słuchać, ale ostatecznie przekonał mnie, że muszę się poświęcić dla dobra mej ojczyzny. Co prawda, mam siostrę i równie dobrze ona mogłaby się poświęcić, ale cóż... Naprawdę nie rozumiem go. On wybrał mnie, zamiast niej. Uparł się na mnie i to mimo tego, że charakterem o wiele lepiej ona by do niego pasowała. Naprawdę to wszystko mnie dziwi. Czemu on wybrał mnie? Dlaczego uparł się na mnie?
- A ja chyba wiem, dlaczego - powiedział w myślach sam do siebie Ash, nie odrywając przy tym wzroku od Sereny.


Musiał powiedzieć, że ta dziewczyna niesamowicie mu się podobała. Była po prostu piękna. Co prawda, wciąż miała na sobie zbroję i niewiele było widać pod nią, a właściwie to prawie nic, ale wyobraźnia pracowała chłopakowi na pełnych obrotach i wydawało mu się, że to dziewczyna naprawdę piękna. Poza tym, jej buzia była przesłodka. Delikatna, gładka i słodka. I jeszcze te włosy. Te cudowne, długie włosy barwy dojrzałego miodu. Cudownie było na nie patrzeć. A zwłaszcza wtedy, kiedy one falowały podczas każdego ruchu głową dziewczyny. Ash poczuł, że serce mu mocniej bije, gdy to ma miejsce. Ponadto jeszcze ten głosik. Ten jej przesłodki głosik, który brzmiał niczym dźwięk dzwoneczków. I jeszcze ten boski pocałunek, jaki od niej otrzymał na powitanie. Był taki słodki i uroczy. Nie umiał o nim zapomnieć, nie umiał przestać o nim myśleć.
- No i co było dalej? - zapytał po chwili milczenia Clemont.
Serena westchnęła delikatnie, jakby zaczęła przechodzić do najmniej miłej części swojej opowieści i kontynuowała swoją historię:
- Ponieważ Paul nie zamierzał zrywać zaręczyn i dalej uważał się za mojego narzeczonego, postanowiłam z nim porozmawiać. Uznałam, że skoro muszę wyjść za mąż z powodów politycznych, to chociaż trochę sobie umilę życie. Dlatego też poszłam spotkać się z Paulem sam na sam i powiedziałam mu, co myślę o tym jego beznadziejnym zachowaniu. On początkowo udawał, że nie rozumie, o co mi w ogóle chodzi, a potem jeszcze zaczął się śmiać i powiedział mi, iż on zamierza tak traktować swoją służbę, jak uzna to za stosowne, a mnie nic do tego. Ponadto, to jest zachowanie godne króla i nie można cackać się z podwładnymi, ponieważ jak im się tylko pozwoli na za dużo, to zaraz wchodzą władcy na głowę. A potem już, zanim się obejrzymy, zrobią rewolucję. No cóż... Nie wiedziałam, jak mam z nim na ten temat rozmawiać, on nie przyjmował ode mnie żadnych argumentów, ale w końcu powiedziałam mu stanowczo, że jeżeli zamierza być takim draniem, to niech nie liczy na to, iż zostanę jego żoną. On wtedy się wściekł i złapał mnie mocno w ramiona, mówiąc, żebym nie pozwalała sobie na zbyt wiele z nim, ponieważ to go nie rusza i nie zamierza ulegać moim kaprysom. Ponadto, że kupił mnie sobie, bo mnie tata sprzedał za pokój i sojusz polityczny dla swojej planety, więc lepiej bym zrobiła, gdybym nie podskakiwała. No i jeszcze dodatkowo próbował mnie dziko całować wbrew mojej woli. Chciał jeszcze czegoś więcej, ale mu się wyrwałam i zrozumiałam, że nie mogę tutaj dłużej zostać. Na rodziców nie mogłam liczyć, w tej sytuacji byłam zdana jedynie na siebie. Skorzystałam więc z okazji, kiedy tylko zostałam sama i przygotowałam się do ucieczki. Spakowałam jedynie to, co było mi niezbędne, zabrałam swojego wiernego Fennekina i uciekliśmy razem statkiem kosmicznym. Moim własnym i prywatnym statkiem. Długo leciałam, aż trafiłam na Ziemię i wylądowałam w waszym mieście.
- No i spotkałaś nas - dokończył jej opowieść Ash.
- Dokładnie tak - potwierdziła Serena - I bardzo bym chciała was prosić o to, abyście mnie przechowali u siebie, przynajmniej na jakiś czas, póki nie wymyślę coś innego.
- A co z twoją planetą? - zapytała Dawn - Czy Paul nie wypowiedział jej teraz wojny z zemsty za twoją ucieczkę?
- Mam nadzieję, że nie - odpowiedziała ponuro Serena, opuszczając głowę w dół - Wiem, uciekłam i ryzykuję w ten sposób, że moja planeta zostanie przez to zaatakowana przez Paula i jego wojska. Ale co miałam zrobić? Czy naprawdę mam się poświęcać za moją planetę? Czy naprawdę muszę pozwalać na to, aby ten drań mnie tak traktował? Czy naprawdę nie ma innego wyjścia?
Po tych słowach, opuściła głowę, ukryła ją w dłoniach i zaczęła płakać. Ash ze smutkiem obserwował ją i nie wiedział, co ma powiedzieć i co zrobić, aby jakoś ją podnieść na duchu. Pozostałym członkom drużyny także zrobiło się przykro i z miejsca zaczęli myśleć nad tym, w jaki sposób poprawić dziewczynie humor, kiedy nagle Serena przestała płakać, podniosła głowę i spojrzała na swoich przyjaciół, po czym powiedziała:
- Ale dość! Nie mogę płakać nad sobą! Sytuacja nie jest za wesoła. Jestem i to całkowicie pewna, że Paul nie odpuści i będzie chciał mnie znaleźć. Czuję, że nie zajmuje go teraz planowanie wojny przeciwko mojej planecie, tylko poszukiwanie mnie. Jestem tego pewna. Poznałam go na tyle dobrze, aby wiedzieć, że to mściwa bestia. Mógł zaatakować moją planetę w odwecie za to, że uciekłam, nie mam w tej sprawie pewności, czy on tego nie zrobił. Ale... Ale coś mi mówi, że kierując się urażoną dumą, to najpierw poleci mnie szukać, a potem dopiero weźmie odwet na mojej planecie.
- Może się mylisz? Może odpuści sobie ciebie i twoją planetę? - zasugerował Max, choć tak naprawdę sam w to nie wierzył.
Serena pokręciła przecząco głową i odpowiedziała:
- Niestety. Byłabym szczęśliwa, gdyby tak było, ale znam go zbyt dobrze. On nie odpuści. Na pewno teraz mnie szuka i zastanawia się, gdzie ja mogłam uciec i gdzie ma mnie znaleźć. Dlatego właśnie tak się boję. Obawiam się, że on mnie tu znajdzie i zechce mnie zabrać z powrotem.
- Spokojnie, mała! Niech tylko spróbuje! - zawołał Max, przyjmując bojową pozę gotowego do walki wojownika.
- Otóż to! Nie pozwolimy mu cię porwać! - dodał równie bojowo Clemont, mocno ściskając przy tym dłoń w pięść i machając nią groźnie.
- Możesz na nas liczyć. Nie zostawimy cię samej w potrzebie - rzekła Dawn.
- Dokładnie! Kto prosi nas o pomoc, ten zawsze może na nią liczyć, a my mu jej nie odmówimy - powiedział Ash życzliwym tonem, kładąc dłoń na dłoniach Sereny.


Ta spojrzała na niego uważnie i widząc w jego oczach całkowitą szczerość i to, że naprawdę może na nim polegać, obdarzyła chłopaka pięknym i promiennym uśmiechem. Ten zaś odwzajemnił się jej tym samym, czując jednocześnie, że serce mu mocno bije w piersi. Nie rozumiał, dlaczego właśnie przy niej tak się stało, ale nie chciał tego teraz analizować. Nie miał na to czasu ani ochoty.
- Dziękuję wam - powiedziała po chwili Serena - Naprawdę, bardzo wam za to wszystko dziękuję. Ale nie wiem, czy nie popełniłam błędu.
- Jakie błędu? - zapytał Ash.
- Takiego, że proszę was o pomoc. Jeżeli Paul się dowie, że mi pomagacie, to nie daruje wam tego. Skrzywdzi was, a na to nie mogę pozwolić. Nie powinnam wam niczego mówić. Nie powinnam prosić was o pomoc.
- Dlaczego nie powinnaś prosić nas o pomoc? - zdziwiła się Dawn.
- Ponieważ, jeżeli on się dowie, że mi pomagacie, nie zawaha się skrzywdzić nie tylko mnie, ale i was - odpowiedziała na to Serena - Mniejsza tutaj o mnie, ale się boję o was. Nie chcę, żebyście cierpieli z mojego powodu.
- Chwila, moment! Co to za bajanie? - zapytał złośliwie Max - Dziewczyno, przecież my się tego Paula nie boimy i nie zamierzamy się bać! Może tam u was jest on jakąś wielką szyszką, ale nie tutaj. Tu na Ziemi są inne zasady. Tutaj trafi on na równych sobie i zobaczymy, czy będzie dalej taki mądry.
- No właśnie! Nie damy mu cię skrzywdzić, a sami też umiemy się obronić - powiedział Ash.
Pikachu, Chespin, Piplup i Mudkip zapiszczeli bojowo na znak, że się z nim zgadzają i nie pozwolą na to, aby taki bezczelny drań jak Paul miał im grozić. Ani im, ani ich przyjaciołom.
- Poza tym, pomyśl przez chwilę. On musiałby najpierw się dowiedzieć, gdzie jesteś, na jaką planetę uciekłaś, a to już nie będzie takie proste - rzekł po chwili Clemont - A jeśli nawet, to niby jak cię znajdzie na tak wielkiej planecie? Tutaj jest mnóstwo krajów, a każde z nich ma mnóstwo miast. Odnaleźć więc jedną osobę w szerokim świecie nie jest takie proste i zapewniam cię, że Paul będzie miał bardzo twardy orzech do zgryzienia, żeby cię znaleźć.
- A nawet jeżeli cię znajdzie, to i co z tego? - zapytał Ash - On jest jeden, a nas jest pięcioro. Niech spróbuje walczyć z nami wszystkimi. Zobaczymy, czy mu się to uda.
Serena uśmiechnęła się do chłopaka delikatnie, nie bardzo wiedząc, co może mu odpowiedzieć na tak piękne słowa. Z jednej strony była zachwycona, kiedy się dowiedziała, iż może polegać na tym uroczym młodzieńcu, który od początku jej przypadł do gustu, a także na jego przyjaciołach. Z drugiej niepokoiła się, czy aby na pewno sobie poradzą z Paulem. No, z nim to i może tak, ale nie z jego flotą. A jeżeli on zechce sprowadzić całą flotę wojenną na Ziemię, grożąc jej zniszczeniem, jeśli ona mu się nie podda? To było bardzo w jego stylu. Serena miała wielką, ale to wielką nadzieję, że obecnie nie grozi czymś podobnym jej rodzicom. Zaczęła powoli żałować swojej ucieczki pod wpływem impulsu. Ucieczka była z jej strony nieprzemyślana i może mieć poważne konsekwencje. Do tego proszenie o pomoc przypadkowych osób, które wydały się jej sympatyczne i życzliwe, nie było chyba nazbyt dobrym pomysłem. Teraz również i ich naraziła na niebezpieczeństwo. To było głupie. Niepotrzebnie pod wpływem desperacji zrobiła to wszystko. Ale cóż teraz ma robić? Jej nowi przyjaciele ofiarowują jej pomoc, a ona jej potrzebuje, bo sama na obcej planecie sobie nie poradzi. Potrzebuje środków do życia, musi mieć dom i swoje miejsce, w którym będzie przebywać. Musi więc przyjąć pomoc od Asha i reszty ekipy, czy tego chce, czy nie. Tym bardziej, że już ich wtajemniczyła w swoje sprawy. Nie ma więc wyboru. Dlatego wyraziła zgodę na to, aby zostać z nimi w Jump City, co jej nowi znajomi przywitali z prawdziwą radością.
- Doskonale! - zawołał wesoło Clemont, wstając z krzesła - Porozmawiam z moimi rodzicami. Na pewno będziesz mogła z nami zostać.
- I wszystko fajnie! - dodał radosnym tonem Max - A tak przy okazji, to mam jedno pytanko. Bo coś mi nie daje spokoju.
- A co takiego? - zapytała Serena.
- Bo widzisz, jak nas pierwszy raz dziś zobaczyłaś, to zaczęłaś do nas mówić w jakimś obcym języku. A potem niespodziewanie pocałowałaś Asha i zaczęłaś tak nagle mówić w naszym języku. No i chodzi mi o to, czy ty wygłupiałaś się wtedy, gdy cię pierwszy raz zagadaliśmy? Czy musiałaś poznać, w jakim języku mówimy, aby z nami móc rozmawiać?
Serena zaśmiała się delikatnie, rozbawiona tym zagadnieniem i odparła:
- Nie, to bardziej skomplikowane. Widzicie, ja nie umiałam mówić w waszym języku, ale po tym pocałunku nauczyłam się waszego języka.
- Jak to, po pocałunku? - zapytał Ash.
- Bo nasza rasa posiada taką moc, że jeżeli kogoś pocałują, to umieją mówić po chwili w jego języku - wyjaśniła Serena.
- To wy się całujecie, żeby poznać języki innych ludzi? - zapytał Max.
- Nie, na naszej planecie całujemy się normalnie, z miłości - odpowiedziała na to wesoło Serena - Ale czasami, na obcej planecie, kiedy nie umiemy mówić w innym języku, musimy właśnie tak zdobywać wiedzę w tej sprawie.
- Aha, rozumiem. To ciekawe - powiedział Max i spojrzał dowcipnie na Asha, który wyglądał na nieco smutnego.
Rzeczywiście, uczeń Batmana nie był wcale zadowolony z odpowiedzi, którą przed chwilą usłyszał. Myślał, że dziewczyna pocałowała go, bo jej się spodobał, a tymczasem powód jej pocałunku był zupełnie inny. Jaka szkoda.
Poprawiłby mu się na pewno humor, gdyby usłyszał, co było dalej, kiedy już wszyscy wyszli z pokoju, poza Sereną i Dawn, które zostały same w pokoju. W tej właśnie chwili Dawn spojrzała z uwagą na swoją nową przyjaciółkę i zapytała:
- Sereno, a tak przy okazji... To mówisz, że w wyniku pocałunku z Ashem, zaczęłaś dobrze mówić w naszym języku?
- Tak. Tak właśnie było - potwierdziła Serena.
- A możesz mi powiedzieć, dlaczego właśnie Asha pocałowałaś? Czemu na ten przykład, nie Clemonta ani Maxa?
Serena uśmiechnęła się delikatnie, spłonęła rumieńcem i powoli opuściła w dół głowę, mówiąc:
- Bo widzisz... On... On mi się wydawał najładniejszy z nich wszystkich.
Dawn parsknęła śmiechem, gdy to usłyszała.
- I tylko dlatego?
- A to nie jest dobry powód?
Dawn uśmiechnęła się do niej przyjaźnie i odpowiedziała tajemniczym nieco tonem:
- W sumie... To jest najlepszy z możliwych powodów, aby kogoś pocałować.

***


Państwo Meyer nie byli specjalnie zaskoczeni obecnością Sereny w swoim domu. Ponieważ przywykli już do dość niezwykłych wydarzeń w swoim życiu, to i spotkanie z kosmitką z innej planety nie było dla nich czymś, co by ich mogło w jakikolwiek sposób zaskoczyć. Kiedy dowiedzieli się, że nie ma ona miejsca, gdzie by mogła się zatrzymać, zgodzili się na to, aby zatrzymała się u nich. Nie mieli w końcu sumienia, aby ją wyrzucić, a poza tym przeczuwali, że dziewczyna jest jak najbardziej uczciwa i nie narobi im problemów. Ponadto Dawn zgodziła się, aby mogła mieszkać w jej pokoju, więc wszystko zostało ułożone pomyślnie.
Jedyne, co musiano zmienić, to wygląd Sereny, w którym za bardzo się ona rzucała w oczy. Zamiast więc zbroi, zaczęła ona nosić przygotowany dla niej przez panią Meyer i Dawn ładny strój w postaci krótkiej bluzeczki bez ramion, ślicznej spódniczki mini i zgranych kozaczków, wszystkie w kolorze ciemno-niebieskim, który był ulubionym kolorem Sereny. Dziewczyna z przyjemnością go założyła i długo przyglądała się w lustrze swojemu odbiciu, nie umiejąc ukryć zachwytu.
- Wyglądam wspaniale. Ten strój jest cudowny! Dziękuję wam! Naprawdę tak bardzo wam dziękuję!
Po tych słowach, rzuciła się mocno na szyję pani Meyer i Dawn, mocno je uściskała i wycałowała, a potem pobiegła do Asha, Clemonta i Maxa, aby pokazać im się w nowym stroju. Trzej chłopcy zgodnie stwierdzili, że wygląda w nim po prostu oszałamiająco i uroczo, a szczególnie uważał tak Ash, który nie umiał wręcz chwilami oderwać oczu od Sereny. Clemont i Max zdawali się to dostrzegać, gdyż spojrzeli na siebie wymownie i zachichotali rozbawieni.
- Co was tak bawi? - zapytał zdumiony Ash.
- A nic - powiedział z miną niewiniątka Max.
- Nic takiego - dodał w podobny sposób Clemont.
Serena nie wiedziała, co tak rozbawiło chłopców, ale nie zajmowała się tym za bardzo, ponieważ bardzo interesowało ją to, aby móc pójść na miasto w tym oto pięknym stroju i móc się nim w pełni nacieszyć. Propozycja przypadła wszystkim do gustu i dlatego nie dyskutując nad tym wszystkim zbytnio, cała piątka udała się do pobliskiej dyskoteki. Tam zamierzali się zabawić. Dla Sereny obecność takiego miejsca na Ziemi nie była specjalnie zaskakująca, gdyż na jej planecie posiadano podobne budynki, choć muzyka w nich była nieco inna. To stanowiło dla kosmitki zupełną nowość.
- U nas są trochę inne piosenki i nieco inna muzyka - powiedziała Serena do Asha, kiedy ten, widząc jej zdumienie, zapytał, o co chodzi.
Chłopak uśmiechnął się do niej przyjaźnie i odparł:
- Tutaj mamy bardzo wiele piosenek i wiele rodzajów muzyki. Ta, co ją teraz słuchamy, to się nazywa disco.
- To ciekawe - powiedziała Serena i zaczęła się wsłuchiwać w rytm melodii, która właśnie leciała.
Zauważyła, że jej Fennekin wesoło podryguje sobie pod rytm muzyki wraz z Pikachu, Chespinem, Piplupem i Mudkipem, więc uznała, że ona nie może być od niego gorsza i sama rozpoczęła taniec. Nie wiedziała co prawda, w jaki sposób na tej planecie młodzi tańczą, ale wystarczyło jej tylko poobserwować przez chwilę wiele dziewczyn bawiących się niedaleko niej, aby już wiedzieć, w jaki sposób ma to robić. Zadowolona naśladując ich ruchy, rozpoczęła wesoły taniec i odkryła, że bardzo jej się to podoba. Pomyślała sobie przy okazji, iż jeżeli kiedykolwiek wróci jeszcze na swoją planetę, to musi wprowadzić na niej takie właśnie utwory.
Na dyskotece wszyscy dobrze się bawili. Wszyscy tańczyli ze sobą lub tylko tak dowcipnie podrygiwali obok siebie, a niejeden z nich wykonywał czasami dość dziwne ruchy, które nazywał swoim własnym indywidualnym tanecznym krokiem, a który dziwił innych uczestników zabawy tylko przez pewien czas, a potem dosyć szybko był akceptowany i przyjmowany jako coś normalnego. Niektórzy nawet w taki sposób tworzyli nowe trendy taneczne, w czym szczególnie przodował Max. Jego wygibasy, zdaniem Dawn, nie miały zbyt wiele wspólnego z tańcem, ale on się tym nie przejmował, ponieważ doskonale się bawił, kiedy tak wyginał śmiało ciało, jak to nazywał. A że inni wokół niego nie tylko to akceptowali, a wręcz się potrafili tym nawet zachwycać, nic sobie nie robił z kilku słów krytyki, jakie pod jego adresem rzucała niebieskowłosa panna.
Jak wspominano, wszyscy doskonale się bawili. Nawet Clemont nie czuł się na dyskotece wyobcowany z powodu posiadania rąk i nóg w formie mechanicznej, gdyż jak się okazało, te wcale mu nie przeszkadzały dobrze się bawić. Podobnie przyjemnie było na dyskotece także i Dawn, choć dotąd unikała ona takich miejsc i wolała zawsze spokojnie się wyciszyć w swoim miejscu odosobnienia. Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu odkryła, że wyprawa na dyskotekę bynajmniej nie jest dla niej czymś uciążliwym, ale całkiem przyjemnym i warto się poddać atmosferze tej dobrej zabawy, jaka tu panowała. Oczywiście w głębi ducha postanowiła sobie, że nie będzie tutaj przychodzić zbyt często. Bo za dużo razy bywać w tym miejscu i słuchać tego głośnego bębnienia, to nie dla niej. Ale od czasu do czasu, oczywiście w towarzystwie swoich przyjaciół, to chętnie się wybierze.
Najlepiej się chyba jednak bawił Ash. Tańczył niedaleko Sereny i patrzył, jak ona słodko podryguje w swoim nowym stroju. Musiał przyznać przed samym sobą, że wygląda ona cudownie w tej bluzeczce odsłaniającej jej brzuch i bez ramion, a także spódniczce mini i tych zgrabnych kozaczkach. A do tego te jej piękne blond włosy, mające barwę dojrzałego miodu i powiewające swobodnie podczas każdego jej ruchu na parkiecie. To był niesamowicie ujmujący widok. Jego serce w każdym razie ujmował niesamowicie. Mógł na niego patrzeć i patrzeć.
Tymczasem na dyskotece rozpoczęła się nowa zabawa. Zaproponowano, aby rozpocząć konkurs karaoke. Kierowano wielkie światło reflektorów na kogoś z tak dobrze się bawiących nastolatków i wybierano ich, aby zaśpiewali jakąś piosenkę disco, jaką tylko sobie wybierze. Warunkiem było jedynie to, aby nikt nie śpiewał tego samego utworu, jaki wykonywał ktoś przed nim. Wszyscy ściśle trzymali się tej zasady i dzięki temu zabawa była naprawdę udana.
- A teraz na scenę poprosimy kolejnego uczestnika! - zawołał wesoło DJ, gdy następny występ dobiegł końca - A będzie nim...
Reflektor zaczął szukać kolejnego uczestnika karaoke i nagle zatrzymał się na Ashu, który rozmawiał właśnie z Sereną.
- Ten oto czarnowłosy chłopak! Zapraszamy na scenę! Zapraszamy!
Ash był zdumiony, kiedy został wybrany. Nie spodziewał się tego i chciał już się jakoś z tego wymigać, ale widząc, że jego przyjaciołom spodobał się pomysł, aby on śpiewał publicznie, a sama Serena niczym mała dziewczynka chichotała radośnie i wesoło klaskała w dłonie, ustąpił i wstąpił na scenę. DJ podał mu zaraz mikrofon i zapytał:
- Denerwujesz się, co?
- Owszem, to mój pierwszy raz - odpowiedział mu Ash.
- Nie martw się. Za pierwszym razem zwykle jest trudno. Ale nawet jeśli się wygłupisz, niczym się nie przejmuj. Towarzystwo i tak nie będzie o tym pamiętać.
Ash nie miał pewności, czy aby na pewno ktokolwiek z tu zebranych byłby w stanie zapomnieć o jego ewentualnej porażce, gdyby ją poniósł. Na jego szczęście jednak zjawił się obok niego wierny Pikachu, który zapiszczał wesoło i uśmiechnął się delikatnie na znak wsparcia dla swojego trenera.
- Myślisz, że dam sobie radę? - zapytał go Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
Ash popatrzył z uwagą na swoich przyjaciół, którzy czekali na jego występ i już się go nie mogli doczekać. Chłopak pomyślał sobie, że ich obecność dodaje mu otuchy i skoro wszyscy na niego liczą, to nie może ich zawieść. Nie, nie może, a już na pewno nie Sereny, która wpatruje się w niego z taką nadzieją w oczach, że gdyby tak teraz zszedł ze sceny i powiedział jej, iż nie wystąpi, chyba złamałby jej serce i doprowadził ją do łez, a czego jak czego, ale tego nie chciał. Dlatego też, pomimo pewnych wątpliwości, postanowił:
- A więc zaśpiewam. Panie DJ, poproszę „Gwiazdkę”!


DJ wiedział, o jaką piosenkę chodzi i nastawił właściwy utwór w formie bez słów, które miał wyśpiewać nasz bohater. A ten zadowolony czując już, że coraz bardziej go bierze, zaczął wesoło podrygiwać, trzymając w dłoni mikrofon, a gdy nastąpił czas na śpiew, rozpoczął występ od takich oto słów:

Nocą spadają gwiazdy, a dniem
Po horyzoncie noc spływa jak sen

Jedna gwiazdka na niebie
Świeci tylko dla ciebie.
To ja! To ja!

Jedna gwiazdka na niebie
Świeci tylko dla ciebie.
To ja! To ja!

Ash wziął pauzę przed kolejną zwrotką, jednocześnie patrząc czule na Serenę, która uśmiechała się do niego delikatnie. Chłopak poczuł się tak, jakby nagle cała sala zniknęła i zostali jedynie oni dwoje: ona słuchająca jego piosenki, a on czule ją dla niej śpiewający.
A po chwili nastąpiła druga zwrotka, która szła tak:

A kiedy przyjdzie rozstania już czas,
Gwiazdy pobledną i zacznie się wrzask.

Jedna gwiazdka na niebie
Świeci tylko dla ciebie.
To ja! To ja!

Jedna gwiazdka na niebie
Świeci tylko dla ciebie.
To ja! To ja!

Piosenka leciała dalej. Ash uśmiechnął się delikatnie do Sereny, która dobrze już wiedziała, że on śpiewa wyłącznie dla niej. Zarumieniła się lekko, a tymczasem Ash śpiewał dalej:

Może zobaczę... Zobaczę cię znów.
I przyjdzie pora powrócisz bez słów.

Jedna gwiazdka na niebie
Świeci tylko dla ciebie.
To ja! To ja!

Jedna gwiazdka na niebie
Świeci tylko dla ciebie.
To ja! To ja!

Kiedy Ash zakończył swój występ, wszyscy zaczęli głośno bić mu brawo, ale najgłośniej biła go Serena. Chłopak delikatnie skłonił się widowni i wesoło oddał mikrofon DJ-owi, a potem zszedł ze sceny i już miał podejść do przyjaciół, kiedy nagle stało się coś strasznego.


Do wnętrza dyskoteki nagle wpadło kilku ludzi. Wszyscy oni byli ubrani na czarno i mieli broń w rękach. Tuż przy nich kroczyło parę groźnie wyglądających Pokemonów. Cała ta grupka nie wyglądała na osoby, które przybyły się bawić. A to tym bardziej stało się jasne, kiedy to jedna z nich zaczęła strzelać w powietrze, co wywołało ogromny szok u wszystkich zebranych. Przyjaciele Asha obejrzeli się za siebie i zaczęli z niepokojem przyglądać się napastnikom. Ash zaś zaniepokojony spojrzał na Pikachu i dał mu jakiś znak ręką, a następnie sam zaczął się wycofywać w kierunku łazienki. Jego Pokemon zrozumiał, o co mu chodzi, ponieważ szybko doskoczył do Sereny, a z policzków poleciały mu iskry.
- Wybaczcie, że przeszkadzamy wam w zabawie - powiedziało jedno z nich, dziewczyna o ciemnoczerwonych włosach - Ale obawiam się, że musimy wam na chwilę przerwać.
- Mamy pewien interes, ale nie chcemy za długo wam czasu zajmować - rzekł na to drugi z napastników, młody mężczyzna o ciemnoniebieskich włosach - Tak więc, dajcie nam tylko swoją kasę, a my sobie za chwilę pójdziemy i więcej nas nie zobaczycie.
- Tak, ponieważ wyjedziemy z miasta, a to niestety kosztuje. Teraz wycieczki są takie drogie.
- No właśnie, dlatego nie przedłużajcie. Dawajcie kasę, bo inaczej będziemy musieli użyć swoich Pokemonów i naszych pukawek.
Ich stworki zaczęły groźnie warczeć na uczestników dyskoteki, a bandyci na dowód na to, że nie żartują, wymierzyli w kilku z nich pistolety. Jeden z nich zaś niemalże przyłożył broń do nosa Sereny, mówiąc:
- No co, ślicznotko? Powiesz tej bandzie, żeby łaskawie oddali nam wszystkie kosztowności, ponieważ trochę nam się spieszy?
Serena spojrzała na niego groźnie, a Pikachu i Fennekin stanęli obok niej, nie kryjąc swojej wściekłości. Byli gotowi zaatakować bandytów, ale widok ich broni sprawiał, że woleli niepotrzebnie nie ryzykować zarówno życia swojego, jak i też życia tej biednej dziewczyny.
- No, dalej! Dawajcie forsę, ale już! - dodała kobieta bandyta.
Wtem niespodziewanie w powietrzu coś świsnęło i uderzyło napastnika, który mierzył z broni w Serenę, w dłoń. Bandyta jęknął z bólu, upuścił pistolet i spojrzał ze wściekłością w kierunku, z którego wyleciał tajemniczy pocisk. Ten natomiast okazał się być dużym żółtym bumerangiem, wypuszczonym przez sprawną rękę w zielonej rękawiczce. Jej właściciel, młodzieniec ubrany w czarno-żółty strój, dość spore zielone rękawiczki i maskę na twarzy, stał właśnie z boku sali i złapał bez trudności w dłoń swoją własność, po czym powiedział:
- Tylko bez nerwów, proszę. Nie lubimy tutaj agresji. Tu ludzie przyszli się dobrze bawić, a wy im przeszkadzacie.
- Hej, to ty nam przeszkadzasz! - zawołała kobieta bandyta.
- Dość już tego dobrego! Koleś, wynocha! - dodał jej kompan i wymierzył w zamaskowanego napastnika.
Nie zdążył jednak do niego strzelić, ponieważ Serena złapała go szybko za ręce i zaczęła się z nim szarpać. Chwilę później skoczył na niego Pikachu, który jednym potężnym ciosem Stalowego Ogona powalił go na ziemię.
To dało znak Clemontowi, Dawn oraz Maxowi. Natychmiast rzucili się oni na bandytów, nie dając im czasu zorientować się, co się właściwie dzieje. Max jako pierwszy skoczył na jednego z napastników, który co prawda wymierzył w niego broń, ale zamurowało go, kiedy na jego oczach chłopak o zielonej skórze zamienił się w wielkiego Charizarda i zaryczał na niego groźnie. Bandyta upuścił pistolet i chciał uciec, lecz tymczasowy Pokemon powalił go na ziemię ogonem i przygniótł go łapą do ziemi, nie dając mu uciec.
Naprzeciwko drugiego stanęła Dawn. Ten popatrzył na nią groźnie i rzucił:
- Nie próbuj nawet ze mną walczyć, jeżeli cenisz sobie swoją śliczną buzię.
- Próbujesz mi grozić, co? - wysyczała do niego przez zęby ze złości Dawn - Taki jesteś odważny, bo masz broń i wydaje ci się, że masz przewagę? Popełniłeś wielki błąd sądząc, że masz przewagę. AZRA-MENTOR-ZINTOS!
Na dłoniach Dawn pojawiły się nagle wielkie, czarne kule, które wystrzeliły z siebie spore błyskawice. Te uderzyły w bandytę z ogromną siłą, po czym rzuciły go na ścianę i pozbawiły przytomności.
- Tak się kończy zadzieranie z niewłaściwymi dziewczynami - rzuciła Dawn.
Kątem oka dostrzegła, jak Clemont walczy z dwoma przeciwnikami naraz, tajemniczy obrońca w stroju superbohatera, w którym od razu rozpoznała Asha, raz za razem okłada pięściami głównego bandytę (tego samego, który mierzył bronią do Sereny), a Serena z kolei toczy walkę z jego wspólniczką. Zauważyła także, że ich dzielne Pokemony nie pozostają bierne i walczą zaciekle z Pokemonami ich przeciwników, odnosząc stopniowo nad nimi zwycięstwo, poprzez powalanie na ziemię jednego po drugim.
Walka trwała w najlepsze, bandyci nie dawali tak łatwo za wygraną, jednak w końcu musieli ulec przewadze Asha i jego kompanów, którzy powoli jednego po drugim na łopatki. Na przypieczętowanie tego wszystkiego, Clemont wycelował w nich jedną ze swoich metalowych rąk i wystrzelił z niej wielką sieć, która opadła na wszystkich bandytów i owinęła na tyle mocno, że nie byli w stanie się z niej wydostać. Serena i Dawn z kolei wykorzystały swoje moce, aby unieruchomić na dobre znokautowane Pokemony bandytów.
- No, to by było chyba na tyle - powiedział Ash, podchodząc do przyjaciół.
Ci uśmiechnęli się do niego wesoło, oczywiście bez trudu go rozpoznając w jego przebraniu. Jedynie Serena miała przez chwile pewne wątpliwości, z kim ma teraz do czynienia, ponieważ nie znała ona jeszcze sekretu Asha na temat tego, jak walczył on w Gotham City jako Robin u boku samego Batmana. Ale i ona dosyć szybko rozpoznała przebranego przyjaciela, kiedy tylko podszedł do niej i spytał:
- Nic ci nie zrobił, Sereno?
Tego głosu pełnego czułości i wielkiej troski kosmitka nigdy by nie pomyliła z żadnym innym głosem. Wiedziała już bez żadnych wątpliwości, z kim ma teraz do czynienia i powiedziała wesoło:
- Nie, na szczęście nie. Ale to dzięki tobie. Świetnie walczyłeś.
- Ty też bardzo dobrze sobie poradziłaś. Gdzie się tego nauczyłaś?
- Na naszej planecie uczymy się takich rzeczy. Musimy być przygotowani na każdą ewentualność. Kosmos nie jest niestety zbyt bezpieczny.
- Jak widzisz, ta planeta też nie. Ale mimo wszystko, mając takie moce, chyba łatwo ci będzie pokonać każdego bandytę.
- Tylko wtedy, gdy będę miała u boku takich przyjaciół jak wy.
To mówiąc, chwyciła ona dłonie Asha delikatnie i spojrzała na niego czule. Ten zaś chyba chciał coś powiedzieć, gdy nagle za oknem rozległy się głosy syren policyjnych. To dzielni stróże prawa raczyli wreszcie przybyć na miejsce.
- No tak, a oni jak zwykle na gotowe - rzucił złośliwie Max - My odwalamy za nich całą robotę, a tacy sobie przyjadą spić po wszystkim całą śmietankę.
- Co chcesz, stary? Taka już bywa praca bohatera - powiedział na to Clemont - Nie możesz liczyć na to, że okażą ci wdzięczność. Musisz po prostu robić swoje i za jedyną nagrodę mieć satysfakcję z dobrze wykonanego zadania.
- No tak, niestety - rzekł nieco rozczarowany Max, po czym wesoło dodał: - Ale chyba przyznacie, że fajna była zabawa.
- A to akurat prawda - zgodził się z nim Clemont - Czekam na kolejną.
Dawn pokręciła załamana głową, słysząc ich wypowiedź, a potem podeszła do Asha i Sereny, mówiąc:
- Nieźle walczyliście. Naprawdę fajnie było was oglądać w akcji.
- Nam ciebie także - powiedziała Serena.
Dawn skinęła jej głową na znak podziękowania, a potem spojrzała na Asha i zapytała go:
- A tak przy okazji, to jak ty tak szybko się przebrałeś, co?
Ash lekko podrapał się dłonią za karkiem, aby ukryć zmieszanie, przez chwilę nie wiedział, co powinien zrobić, aż w końcu powiedział:
- Tak prawdę mówiąc, to miałem ten kostium pod ubraniem. Zawsze go mam na sobie, odkąd miała miejsce ta awantura w supermarkecie. Wolę być gotowy na każdą ewentualność, a nie chcę walczyć w swoim normalnym stroju.
- Tożsamość Robina musi pozostać tajemnicą, prawda?
- Dokładnie tak.
- Robina? - zapytała zdumiona Serena.
- Później ci powiem - odpowiedział jej niemalże szeptem Ash.
Nie chciał, aby ktoś obcy to usłyszał, a zwłaszcza teraz, kiedy do dyskoteki weszło kilka kolejnych osób. Byli to policjanci, którzy przybyli zabrać bandytów do aresztu, a także dziennikarze, na czele których stała wysoka dziewczyna o dość ciemnych włosach i niebieskich oczach, z Helioptilem na ramieniu. W dłoni miała mikrofon, który zaraz podsunęła Ashowi, gdy tylko się do niego zbliżyła i rzekła:
- Czy to wy powstrzymaliście tych bandytów przez odebraniem ludziom ich pieniędzy?


Ash nieco zmieszany, bo mimo bycia od dawna już bohaterem, jeszcze nie był zbyt mocno przyzwyczajony do wywiadów z dziennikarzami, po czym odparł:
- Tak, to my. Cała nasza piątka.
To mówiąc, wskazał dłonią na Serenę, Dawn, Clemonta i Maxa, którzy zaraz podeszli do niego słysząc, że tu o nich mowa. Obok nich stanęły wierne Pokemony i zapiszczały wesoło na znak swojego zachwytu całą sytuacją.
- Ryzykowaliście swoje życie, aby ocalić wszystkich wokół - mówiła dalej dziennikarka, nie kryjąc swojego podniecenia.
- Tak, ale to przecież normalne dla bohaterów - powiedział dumnie Max.
- Każdy inny na naszym miejscu, zrobiłby to samo - dodał Clemont.
- A jednak nikt inny tego nie zrobił, tylko wy - rzekła dziennikarka, z uwagą patrząc na całą drużynę - Jesteście bardzo waleczni. Czy kiedyś już to robiliście?
- On tak i to dość często - powiedział Max, wskazując dłonią na Asha.
- Naprawdę? - zdziwiła się dziennikarka.
- No tak, przecież to jest Robin - mówił dalej zielonoskóry, aż dostał mocną sójkę w bok od Dawn.
Dziewczyna nie była pewna, czy ich przyjaciel chciał, aby wszyscy się o tym dowiedzieli, ale swoich słów już nie mógł cofnąć. Dziennikarka podłapała słowa chłopaka i spojrzała na Asha z wyraźnym zainteresowaniem.
- A więc ty jesteś Robin, pomocnik Batmana? - zapytała zaintrygowana.
Dawn spojrzała groźnym spojrzeniem na Maxa, który zachichotał wesoło, w ten sposób próbując czasami ukryć swoje zmieszanie. Ash jednak uznał, że nie ma sensu ukrywać tego, co wyszło na jaw i powiedział:
- Tak, to właśnie ja. Przyjechałem tutaj odpocząć nieco do walki ze złem, ale jak się okazuje, od tego się tak łatwo nie uwolnię. Najwyraźniej walka ta jest już chyba częścią mego życia.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, wskakując mu na ramię.
Dziennikarka uśmiechnęła się wesoło i powiedziała:
- A zatem mamy do czynienia z twoją własną dzielną drużyną bohaterów, mój drogi Robinie. Czy możemy liczyć na to, że ta drużyna jeszcze nieraz pomoże nam w potrzebie?
Ash popatrzył bardzo uważnie na swoich przyjaciół, a ponieważ nie widział w ich spojrzeniach dezaprobaty, odpowiedział:
- Jeżeli zajdzie taka potrzeba, to tak.
Dziennikarka ucieszyła się, bo na taką właśnie odpowiedź liczyła. Następnie z radością spojrzała na resztę ekipy i powiedziała:
- A zatem Robin, pomocnik Batmana będzie w imieniu jego i swoim własnym będzie nas bronił. A wraz z nim jego przyjaciele o imionach... No właśnie, a co z wami? Jak mamy was nazywać?
Przyjaciele Asha zmieszali się lekko na to pytanie, po czym Max wesoło jako pierwszy zawołał:
- Bestia!
Dawn spojrzała na niego zdumiona i spytała:
- A dlaczego Bestia?
- Bo jak jestem na parkiecie, wychodzi ze mnie zwierzę - zachichotał Max.
- Cyborg - przedstawił się Clemont.
Dawn pomyślała przez chwilę, a kiedy dziennikarka i jej podłożyła pod nos swój mikrofon, odpowiedziała:
- Raven.
Teraz przyszła pora na Serenę. Znalazła się ona wówczas w kropce. Nie była w stanie sama wymyślić żadnego konkretnego przydomku, jak jej przyjaciele, zaś swojego prawdziwego imienia nie zamierzała podawać. Zastanawiała się, które to może przedstawić, gdy nagle przypomniała sobie, jak jej słodki Ash śpiewał jej nie tak znowu dawno, bo zaledwie przed pół godziną, może trochę wcześniej bardzo piękną piosenkę. Tak, bo śpiewał ją przecież tylko dla niej. Nie dla innych, tylko dla niej. Co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Przypomniała sobie ten utwór i zadowolona, że już wie, co ma powiedzieć, odparła:
- Gwiazdka. Jestem Gwiazdka.
Dziennikarka wyglądała na bardzo zadowoloną tymi odpowiedziami. Zaraz też spojrzała na swojego pomocnika z kamerą w dłoni, upewniając się, że nagrał on to wszystko, po czym zadowolona powiedziała:
- Robin, Bestia, Cyborg, Raven i Gwiazdka. Dzielna drużyna, która nie boi się żadnego przestępcy i na którą nasze miasto będzie mogło zawsze liczyć. Dzielni i nieustraszeni niczym jacyś bogowie, waleczni jak bohaterowie sprzed lat i mocni jak tytani. Tak, to jest dobre! To jest super nazwa!
- Tytani? - zapytała zdumiona Dawn.
- Nie! Młodzi Tytani! - zawołał wesoło Max, podłapując tę nazwę, która od razu spodobała się dziennikarce.
- Tak! To jest idealna nazwa dla gazety i dla świata! Jesteście Młodzi Tytani!

***


W dalekim kosmosie, w zupełnie odległym miejscu niż Jump City, powoli sunął przez bezkresną dal statek kosmiczny. Na jego pokładzie siedział pewien dość wysoki, postawny młody mężczyzna o ciemnoniebieskich włosach i ponurej twarzy. Wprowadzał on do statku parametry, które zdołał niedawno ustalić, a które były niezbędne do namierzenia pewnej ważnej dla niego osoby.
- Komputer, sprawdź współrzędne, które ci wpisałem.
- Już wykonuję.
Komputer zaczął w swoim wnętrzu mielić i sprawdzać dane wpisane do niego i już po chwili powiedział:
- Współrzędne wskazują na planetę Ziemia w Układzie Słonecznym.
- Tak coś czułem - powiedział z mściwą satysfakcją w głosie młodzieniec - Ona zawsze interesowała się tą głupią planetą i jej tradycjami. Ale o ile wiem, to dosyć duża planeta, znajduje się tam wiele krajów i wiele narodów. Gdzie mam ją szukać? Komputer!
- Tak, panie?
- Ustal mi dokładne miejsce jej pobytu.
- Już sprawdzam.
Komputer zaczął badać dokładnie wpisane wcześniej w niego dane, po czym po jakieś minucie lub dwie, powiedział:
- Współrzędne sprawdzone. Planeta Ziemia, kraj Stany Zjednoczone, miasto Jump City.
Młodzieniec uśmiechnął się zadowolony, gdy to usłyszał.
- A więc to tam się ukryłaś, moja ptaszynko. Myślisz, że zdołasz mi uciec? Nic z tego! Będziesz jeszcze moja, czy ci się to podoba, czy nie. Ja nie pozwolę z siebie robić durnia i ośmieszać się przed całą galaktyką. Zapłacisz mi za zniewagę, jaką przez ciebie doznałem. Najpierw ty, a potem twoja planeta. Ale najpierw ty.
Następnie wcisnął kilka przycisków na panelu sterowania i powiedział:
- Komputer, przygotować się do skoku w nadświetlną.
- Wykonuję.
Już po chwili statek był gotów do lotu i gdy tylko sprawdzanie terenu zostało zakończone, a komputer nie wykrył na drodze statku żadnych czarnych dziur ani pola asteroid, pojazd ruszył w drogę, uruchamiając wcześniej prędkość światła. I nim minęła sekunda, zamiast statku i jego właściciela, w kosmosie pozostała tylko czerwona podwójna smuga zawieszona w miejscu, w którym przed chwilą jeszcze statek ten stał.


C.D.N.

Przygoda 130 cz. II

Przygoda CXXX Tytani, do akcji! cz. II Bestia przechadzał się po ulicach miasta w towarzystwie Terry. Oboje bardzo dobrze się bawili, najpie...