Przygoda CXXX
Tytani, do akcji! cz. II
Bestia przechadzał się po ulicach miasta w towarzystwie Terry. Oboje bardzo dobrze się bawili, najpierw odwiedzając miejscową dyskotekę, na której potańczyli sobie dziko przy wesołej muzyce (uwielbianej przez nich oboje), a następnie poszli na lody do miejscowej cukierni. Gdy tak teraz spacerowali po ulicy, liżąc swoje różki i rozkoszując się ich smakiem, towarzyszące im Pokemony, czyli Mudkip i Dedenne, biegały wesoło wokół nich i goniły się nawzajem, pisząc radośnie. One też dostały swoje łakocie, ale zjadły je na miejscu. Bestia jednak zauważył, że jego Pokemon patrzy nieco łakomym wzrokiem na trzymanego przez niego rożka i dość szybko uznał, że najlepiej chyba będzie prędko skonsumować ten przysmak, zanim jego kompan zechce się do niego dobrać.
- Ale zabawa, co nie? - zapytał wesoło Terrę.
- Oj tak! Dawno się tak dobrze nie bawiłam - odpowiedziała mu dziewczyna, kończąc lizać swojego loda i dojadając do końca wafelek od niego.
Bestia dojadał swój łakoć i zachichotał nagle rozbawiony.
- Co się stało? Co cię tak rozbawiło? - spytała Terra.
- Wybacz, ale wyglądasz tak zabawnie upaćkana lodami - zachichotał chłopak i pokazał palcem na jej twarz.
Terra zdumiona jego słowami, spojrzała na jedną wystawę sklepową i wtedy zobaczyła w niej swoje odbicie. Rzeczywiście, jej usta i część policzków, a także koniuszek nosa były upaćkane lodami. Zachichotała równie rozbawiona, co jej przyjaciel, a gdy ten podał jej chusteczkę, przyjęła ją i wytarła się nią dokładnie.
- Wiesz, maseczka z lodów podobno jest bardzo dobra na cerę - powiedział po chwili Bestia, kończąc powoli swojego rożka.
- Naprawdę? To może sprawdzimy to na tobie? - zapytała zadziornym tonem Terra.
I zanim chłopak zdążył ją powstrzymać, dziewczyna wzięła na palec nieco lodów z jego różka i potarła nim jego nos. Następnie zaczęła się wesoło śmiać i tak uroczo to zrobiła, że Bestia patrząc na nią, gdy to robiła, również zaczął chichotać. Następnie dojadł swojego rożka do końca i wytarł sobie nos, mówiąc:
- Jeżeli to wszystko prawda, to znaczy, że będę najprzystojniejszym chłopcem na świecie, pomimo mojej zielonej skóry.
- Wiesz, zieleń to piękny kolor. To kolor nadziei - powiedziała Terra.
- To dobrze, bo ja właśnie mam nadzieję na realizację pewnych moich planów i chciałbym, żeby te moje plany się spełniły.
- A wolno wiedzieć, jakie to są plany?
Bestia zachichotał i powiedział do niej wesoło:
- Wiesz, przede wszystkim chciałbym, aby taka jedna dziewczyna, która jest mi bardzo droga... No wiesz, żebym i ja był jej drogi.
Terra łatwo się domyśliła, że chodzi tu o nią, więc uśmiechnęła się delikatnie do Bestii i chwyciła go czule za rękę, mówiąc:
- Jeśli chodzi o nadzieję na to, o czym mówisz, to nie możesz tylko liczyć na to, że ci się uda. Musisz pokazać tej dziewczynie, że ci zależy.
- A w jaki sposób mam to jej pokazać? - zapytał Bestia, patrząc dziewczynie z czułością w oczy.
- Wiesz... Wystarczy, że ściśniesz ją za ręce i jej to powiesz.
- I to wystarczy?
- Spróbuj, a się dowiesz.
Bestia przełknął delikatnie ślinię, nie bardzo wiedząc, czy odważy się przekuć swoje pragnienia w czyn, jednak widząc, że Mudkip i Dedenne, stojące z boku, uważnie mu się przyglądają i zaciskają lekko łapki na znak, że trzymają za niego kciuki, wziął się w garść, popatrzył odważnie w oczy Terry i powiedział:
- Terro... Ja... Widzisz, ja... Już od dawna bardzo chciałem ci wyznać, że jesteś naprawdę super dziewczyną i bardzo mi się podobasz i do tego chciałem cię o coś zapytać. O to, czy chciałabyś... No wiesz... Ty i ja... Rozumiesz?
Nie był w stanie wydukać tego, co chciał powiedzieć, jednak Terra szybko zrozumiała, o czym on mówi, zachichotała lekko i odparła:
- Ależ tak. Bardzo chcę.
Bestia spojrzał na nią pozytywnie zaskoczony. Obawiał się odmowy i był tak na dobrą sprawę już przygotowany na nią, ale słysząc, że ona wyraża zgodę, lekko westchnął i spytał:
- Naprawdę chcesz?
- A ty chcesz?
- Ja? Strasznie tego chcę.
- Więc na co jeszcze czekasz? Pocałuj mnie.
Bestii nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Radośnie złapał mocno Terrę w ramiona i złożył na jej ustach słodki pocałunek. Dziewczyna radośnie zarzuciła mu ręce na szyję i oddała mu buziaka. Całowali się przez dłuższą chwilę, Mudkip i Dedenne natomiast, widząc tę scenę, początkowo przyglądali się jej z zachwytem, ale chyba szybko zrozumieli, że nie wypada im tego robić, odwrócili wzrok, aby zakochani nie poczuli się speszeni.
Gdy Bestia i Terra przestali się całować, oderwali się lekko od siebie i zaczęli głęboko oddychać. Patrzyli na siebie nawzajem z uśmiechem i oboje czuli, że serca im mocno biją w piersiach.
- Wiesz, wiele razy sobie to wyobrażałem - powiedział Bestia po chwili.
- I nie przyszło ci do głowy, aby te wyobrażenia przekuć w czyn? - spytała go dowcipnie Terra.
- Wiele razy, ale zabrakło mi odwagi.
- A teraz chyba już będziesz odważny.
- Oj! I to jeszcze jak!
Po tych słowach, chłopak objął ponownie dziewczynę i zaczął namiętnie ją całować. Terra oddawała mu pocałunki, a kiedy znowu przerwali, aby nabrać choć trochę powietrza w płuca, nagle na jej twarzy pojawiło się przerażenie. Bestia się zdziwił, gdy to zobaczył i zapytał:
- Co się stało, Terro?
Szybko odwrócił się za siebie, spodziewając się, że pewnie za nim stoi coś, co przeraziło dziewczynę. Jednak niczego tam nie zobaczył. Spojrzał ponownie na Terrę i zapytał ją:
- Coś się stało? Co tam zobaczyłaś?
- Nic takiego. Naprawdę - odpowiedziała Terra, lekko się przy tym jąkając - Coś mi się zdawało, ale spokojnie. Wszystko już dobrze.
Bestia przyjrzał się jej uważnie. Nie musiał być geniuszem z psychologii, aby wiedzieć, że dziewczyna kłamie. Coś przed nim ukrywa. Zabolało go to. Przecież przed chwilą wyznali sobie miłość. To równoznaczne z byciem parą. A w końcu para nie powinna się okłamywać. A ona wyraźnie kłamie. Nie ulegało wątpliwości, że tak było. Nie chciał jednak ranić ukochanej, więc powiedział łagodnie:
- Słuchaj, Raven. Na pewno wszystko dobrze? Może coś się stało? Wiesz, że mnie możesz wszystko powiedzieć. Mów zatem śmiało, jeżeli coś się dzieje.
Terra spojrzała na niego niepewnym wzrokiem, jakby nie wiedziała, co ma zrobić i jak zareagować na jego słowa. Przez chwilę sprawiała wrażenie, że chce mu wszystko wyjaśnić, ale zmieniła zdanie. Tylko pokręciła przecząco głową, po czym odpowiedziała:
- Naprawdę nic się nie dzieje, Bestio. Proszę, nie mówmy już o tym. Coś mi się zdawało i tyle. Nic wielkiego.
Nawet jeżeli wcześniej Bestia miał jakieś wątpliwości, co do czego, czy Terra mówi prawdę, czy też kłamie, teraz je całkowicie stracił. Wiedział doskonale, że kłamie. Podobnie jak wtedy, gdy Raven opowiadała swój sen, a na opis faceta w masce i w zbroi. Wtedy Terra upuściła kubek na podłogę w szoku. Przypadek? Tak, byłby nim, gdyby nie te wszystkie okoliczności połączone razem ze sobą. Bestia już nie miał najmniejszych wątpliwości, że jego sympatia coś ukrywa. Tak samo, jak Raven.
No właśnie, Raven! Najpierw ona coś ukrywa, a teraz i Terra. Naprawdę, o co w tym wszystkim chodziło? To już robiło się męczące. Musi porozmawiać o tym z Robinem. Może ich lider coś z tego wszystkiego zrozumie? Bo on jakoś nie był w stanie tego ogarnąć. Zachował jednak te myśli dla siebie i ruszył dalej z Terrą na spacer po mieście. Niestety, nie było im już tak wesoło jak przedtem.
***
Robin zastanawiał się nad tym wszystkim, co powiedziała mu Gwiazdka. Nie musiał się pytać, wiedział doskonale, że zranił dziewczynę i jej uczucia. Bardzo go to bolało. Nie chciał tego zrobić. Nigdy nie chciał jej zranić. Bardzo mu na niej zależało. Chciał, aby była szczęśliwa. I gdyby mógł tylko dać jej szczęście w taki sposób, na jaki ona liczyła, to bez wahania by to uczynił. Jednak prawda była taka, że to nie był czas na miłość i na romanse. Nie wtedy, kiedy coś złego wisiało teraz w powietrzu. Na tym musieli się teraz skupić, nie na osobistych sprawach. Tak w każdym razie uważał. Poza tym, czy naprawdę superbohaterowie mogą pozwolić sobie na jakiekolwiek uczucia? No, może takie podlotki jak Bestia i Terra. Oboje mieli się ku sobie od pierwszej ich wspólnej akcji i nie było to żadną zagadką do rozwiązania. Widzieli to wszyscy członkowie drużyny Młodych Tytanów. Zresztą oni się z tym nie kryli. Ale tacy jak oni mogli sobie pozwolić na miłostki. On nie mógł. Jeszcze nie teraz. O ile kiedykolwiek będzie mógł to zrobić. Jeśli nawet, to w tym czasie uczucia były czymś, co musiał trzymać na wodzy. Jako lider ich dość wesołej grupki, musiał myśleć o wszystkim, musiał być przygotowany na każdą akcję, jaka jeszcze ich mogła czekać. Nie mógł się rozpraszać niczym innym, a już na pewno nie uczuciem do Gwiazdki. Tak, uczuciem. Bo kochał ją. Pokochał ją od pierwszej chwili, gdy go pocałowała, gdy spotkali się pierwszy raz. Bo i jak mógł jej nie kochać? Była wrażliwa, dobra i kochana. Do tego waleczna, a zarazem też taka dziewczęca. Jak mógłby jej nie kochać? Z tego też powodu widok jej łez nie był mu miły. Nie chciał jej zranić. Ale co miał powiedzieć? Że pozwala sobie na miłość w takiej chwili, gdy musi skupić wszystkie swoje siły na zagrożeniu, które już nad nimi wisi, czego był całkowicie pewien?
No właśnie, zagrożenie. Nie wiedział, jakie to dokładniej zagrożenie wisi nad ich głowami. Ale był pewien, że ono istnieje. Sny Raven o tajemniczym człowieku w zbroi i masce, którego sama Raven rozpoznała na zdjęciu jako Slade’a, muszą mieć jakieś znaczenie. Robin nie wierzył w to, żeby miał to być jakiś przypadek. To musiało mieć pewien sens, którego on jeszcze nie rozumiał, a który musi się wyświetlić w najbliższym czasie. Te sny i ten tajemniczy sens go niepokoił. W tym wszystkim coś było. Zdaniem Robina, oznaczało to jakieś niebezpieczeństwo, o którym jeszcze nic nie wiedział, a na które powinien być przygotowany. Prócz tego też uważał, że Raven coś ukrywa. Musiała coś ukrywać, to było pewne. Jej dziwne zachowanie mówiło samo za siebie. Na pewno coś ukrywała i nie chciała im nic powiedzieć. Wielka szkoda, bo przecież mogliby jej pomóc. Gdyby tylko im na to pozwoliła. Gdyby tylko pozwoliła.
Z tymi myślami, powrócił do bazy i ruszył w kierunku swojego pokoju, gdzie zamierzał odpocząć i przemyśleć to wszystko. Gdy już miał to zrobić, nagle niemal wpadła na niego Raven, która również właśnie wróciła z zabawy na mieście. Robin zdziwił się na jej widok, ale też mimo wszystko ucieszył. Pomyślał, że oto nadarza mu się doskonała okazja do tego, aby ją przesłuchać i może dowiedzieć się czegoś więcej, dlatego powiedział:
- Cześć, Raven. Już wróciłaś?
- Tak, wróciłam - odpowiedziała dziewczyna - Jak widzę, ty też.
Jej Piplup zaćwierkał lekko i spojrzał w sposób wymowny na towarzyszącego chłopakowi Pikachu. Ten zrozumiał wszystko i zeskoczył z jego ramienia, aby dać swemu trenerowi nieco więcej prywatności. Piplup uczynił to samo i już po chwili Robin i Raven stali naprzeciwko siebie całkowicie sami.
- Dobrze, że się spotykamy, bo chciałbym z tobą porozmawiać.
- O! A to ciekawe. A o czym?
Robin popatrzył uważnie na Raven i postanowił grać w otwarte karty. Lekko westchnął i odpowiedział:
- Niepokoją mnie twoje sny.
Raven parsknęła śmiechem, po czym ruszyła w kierunku kuchni, mówiąc:
- Moje sny? Proszę cię! Przecież to tylko sny! Naprawdę tak się nimi chcesz przejmować?
- Nie ja zamierzam się nimi przejmować, tylko ty - odparł Robin śmiertelnie poważnie - Widzę, że się tym wszystkim przejmujesz.
- Trochę się tym przejmowałam rano, ale potem stwierdziłam, że przesadzam - stwierdziła Raven i zaczęła robić sobie kolację.
- Naprawdę sama tak stwierdziłaś?
- Owszem, a co?
- A może ktoś ci kazał to zrobić?
Raven odłożyła to, co miała właśnie w ręku i odwróciła się gniewnie przodem do Robina, patrząc na niego z lekką złością w oczach.
- O co ci chodzi, co?
- O to, że nie jesteś zbyt szczera. Widzę to wyraźnie po tobie i po tym, co ty robisz. Oszukujesz nas wszystkich. A nie powinnaś tego robić.
Raven popatrzyła na Robina, wyraźnie chcąc zaprotestować, jednak on nie dał jej ku temu możliwości, ponieważ powiedział:
- I tylko proszę, nie opowiadaj mi bajek. Bo chociaż lubię bajki, ale nie takie.
- A jakie lubisz? - spytała dowcipnie Raven.
Próbowała rozładować napięcie, jednak nic to jej nie dało. Robin patrzył dalej na nią groźnie i załamana dziewczyna opuściła głowę i powiedziała:
- Nie odpuszczasz, co?
- Nie. Podobnie jak ty, jestem uparty. Chcesz sprawdzić, kto jest bardziej?
Raven uśmiechnęła się delikatnie.
- Nie, bo wiem, że przegrałabym. Co chcesz wiedzieć?
- Co znaczą twoje sny. Bo czuję, że dobrze wiesz, co one oznaczają i tylko tak udajesz, że tego nie wiesz.
Dziewczyna zasmuciła opuściła ponownie głowę w dół i oparła się delikatnie o blat kuchenny, mówiąc:
- Niepotrzebnie wam powiedziałam rano o moich snach. Nie był to za mądry pomysł, jak widzę. Zacząłeś drążyć temat.
- A dziwi cię to? - zapytał Robin, podchodząc do niej - Posłuchaj, wiem aż za dobrze, jaki był Slade. Miałem okazję go poznać i z nim walczyć. I zapewniam cię, że nie była to nic przyjemnego. To był łajdak skończony. Zginął, tak w każdym razie ja i Batman dotąd uważaliśmy. Ale okazuje się, że chyba jednak się mylimy. Masz o nim sny i to jakieś ponure.
- I na tej podstawie wyciągasz wnioski, że Slade żyje i coś kombinuje?
- Ty to powiedziałaś, nie ja.
Raven zazgrzytała lekko zębami ze złości. Powiedziała za dużo. Ale przecież to był uczeń samego Batmana. Trudno było się spodziewać, że nie domyśli się on tego, co ona ukrywa. Był za bystry na to. Raven jednak nie mogła powiedzieć mu prawdy, w każdym razie, nie całej.
- Wiesz, naprawdę jesteś uparty.
- Muszę taki być, jeżeli chcę cokolwiek osiągnąć. No to jak będzie? Powiesz mi prawdę?
Raven westchnęła smutno i podeszła powoli do niego, mówiąc:
- Wiesz, ten sen z pewnością coś zapowiada. Coś bardzo złego. Nie jestem tak do końca pewna, co oznacza, ale mam pewne przeczucia.
- Jakie?
Dziewczyna westchnęła ponuro, po czym odparła:
- Naprawdę chcę, żebyś to potraktował jedynie jako moje przypuszczenia, bo ja nie wiem, czy mam rację. Pamiętaj, że przecież mogę się mylić.
- W porządku - odpowiedział jej Robin - Mów więc o tym, co uważasz.
- Widzisz, Robinie... Jak wiesz, wychowali mnie mnisi w jednym klasztorze i oni nauczyli mnie wielu rzeczy. W tym również czarów, które używam. To z nimi żyłam, zanim trafiłam pod opiekę rodziców Cyborga.
- Tak, wiem o tym. Cała nasza drużyna o tym wie.
- A zatem, w tym klasztorze krążyła taka legenda. Mówiła o tym, że kiedyś na tym świecie żył nikczemny demon o imieniu Trygon. Był okrutny i straszny. Jego moce niosły tylko chaos i zniszczenie. Mnisi z tego klasztoru odkryli jednak, w jaki sposób go pokonać. Dokonali odpowiedniego rytuału i z jego pomocą uwięzili go w zaświatach. Wydawało się, że już tego potwór nie będzie nigdy zagrażał ani im, ani nam, ani nikomu.
- A jednak zagraża?
- Nie jestem pewna, ale jest podejrzenie, że tak. Mnisi opowiadali mi, że już w chwili uwięzienia w zaświatach, Trygon zapowiedział im, że jeszcze tu wróci. Nie wiadomo jak i nie wiadomo kiedy, ale wróci. Jest taka legenda, który wydaje się właśnie spełniać.
- Jaka legenda?
- Legenda o tym, że Trygon znajdzie kogoś, kto otworzy specjalny portal do zaświatów i przez ten portal przejdzie Trygon, aby zapanować nad światem, a gdy już to zrobi, nic go nie powstrzyma. Świat zostanie zniszczony, zamieni się on w jedno wielkie królestwo chaosu, w którym będzie rządził niepodzielnie Trygon.
Robin lekko się wzdrygnął. Tego rodzaju wiadomości bynajmniej wcale mu nie poprawiały humoru. Dodatkowo wzbudzały w nim ogromny strach. Nie miał żadnego powodu do tego, aby nie wierzyć w prawdziwość tych legend. Jak dotąd, zetknął się z najróżniejszymi sprawami na świecie i to sprawami nieraz bardzo przerażającymi i takimi, o jakich jemu się nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie śniło. Mógł zatem łatwo uwierzyć w to, co mówiła Raven. I uwierzył. Legenda o Trygonie brzmiała makabrycznie, ale też niezwykle prawdziwie. Wierzył, że to możliwe, aby ten oto nikczemny demon z zaświatów podejmował próbę przejęcia władzy nad światem. Ale według legendy, potrzebował do tego pomocy człowieka. Kogoś, kto pomoże mu otworzyć portal do naszego świata. Kto jednak ma być tym człowiekiem?
- Wiem, że ta legenda brzmi niewiarygodnie, ale ja wierzę, że to prawda i że Trygon naprawdę się tu zjawi - rzekła po chwili Raven.
- Ja też w to wierzę - odpowiedział jej Robin - Nie mam powodu, żeby nie wierzyć w legendy. Widziałem już takie rzeczy na świecie, że taka legenda wydaje mi się bardzo wiarygodna. Ale czy ta legenda mówi, kim będzie ten człowiek?
Raven pokręciła przecząco głową.
- Nie. Nic na ten temat nie mówi. Wspomina jedynie o tym, że ktoś to zrobi i pomoże Trygonowi w otwarciu portalu.
Spojrzała niepewnie na Robina i zapytała:
- Sądzisz, że to może być Slade?
- Nie wiem - odpowiedział ponuro Robin - Osobiście widziałem, jak on zginął i jak dotąd byłem całkowicie pewien, że on nie miał szans przeżyć tego starcia ze mną i z Batmanem. Ale co, jeżeli się myliliśmy? A co, jeżeli on jednak przeżył? Bo jeżeli przeżył, to może w takim wypadku chcieć pomóc Trygonowi.
- Ale po co miałby to robić?
- Slade to był szaleniec. Bez wahania pomógłby komuś takiemu jak Trygon, jeżeli by miał z tego wyciągnąć jakieś własne korzyści. Nie miałby przy tym ani grama skrupułów.
Raven słuchała go uważnie i pokiwała ponuro głową.
- Szaleniec. Jeśli jest szaleńcem, to rzeczywiście nie miałby wątpliwości, aby dołączyć do Trygona. Może więc dlatego on mi się ciągle śni. Może to być właśnie zapowiedź tego, co się niedługo stanie.
- Dlatego jesteś taka zdenerwowana?
- Dokładnie tak. Takie sny nie śnią się komuś bez powodu. Mnisi zawsze mi mówili, że takie sny muszą mieć swoje przyczyny. Niejeden raz też mi powtarzali, że kiedy ktoś ma wiele mówiące sny, to muszą to być sny będące znakami, jakąś zapowiedzią przyszłości. Zapowiedzią, z której trzeba zawsze wyciągnąć właściwe wnioski.
- Ale jakie stąd wyciągnąć wnioski?
Raven rozłożyła bezradnie ręce.
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem. I dlatego się denerwuję. Och, Robinie! To jest po prostu straszne! Czuję, że się wkrótce coś wydarzy. Coś bardzo złego i co doprowadzi do przejęcia władzy nad światem przez Trygona. Nie wiem jednak, co dokładniej się stanie, kiedy się stanie i dlaczego ja mam te sny. Wiem tylko, że to się musi stać. A ja nie wiem, co mam zrobić. Czuję się bezsilna.
Nie powiedziała oczywiście Robinowi całej prawdy. Pominęła to, czego się domyślała i co niepokoi ją najbardziej. Tego, że doskonale wie, dlaczego te sny jej właśnie się śnią i co one oznaczają dla niej. Nie miała odwagi tego zrobić. Nie była w stanie powiedzieć mu tego, czego się domyślała i co wiedziała na pewno. Tego nie mogła zrobić. Nikt z jej przyjaciół nie może tego wiedzieć. Nie zrozumieją tego. Bo przecież tego nie można zrozumieć. To było straszne. I dlatego właśnie, że było straszne, to nikt z jej przyjaciół nie mógł się tego domyślić. Nikt z nich się tego nie może dowiedzieć. Znienawidziliby ją. A ona zrobi, co w jej mocy, aby to wszystko opóźnić w czasie, jak tylko długo się da. Tylko, jak niby? Tego nie była pewna.
- Naprawdę, czuję się bezsilna - powiedziała po chwili Raven.
- Rozumiem cię. To okropne uczucie i znam je aż za dobrze - odpowiedział jej Robin z pełną szczerością w głosie.
Raven popatrzyła na niego uważnie i rzekła:
- Jednak miałam rację. Jesteśmy oboje tacy sami. Jesteśmy inni. I dlatego też się dobrze rozumiemy.
Po tych słowach, przytuliła się lekko do Robina, mówiąc:
- Proszę, powiedz mi, co ja mam robić? Jak zapobiec temu, co się tu dzieje? I temu, co ma się wydarzyć?
Robin przycisnął ją do siebie niczym młodszą siostrę, której nigdy nie miał, a którą bardzo chciał mieć i gdyby nie śmierć rodziców, to mógłby mieć. Czuł przy tym w sercu ciepło i poczucie sensu istnienia, które zawsze człowiek czuje, kiedy tylko znajdzie w swoim życiu kogoś, dla kogo sama jego obecność jest czymś, co może dawać radość. Jednocześnie czuł w sercu ogromne poczucie bezsilności, bo nie wiedział, co ma powiedzieć i jak pocieszyć swoją wierną przyjaciółkę. Bardzo chciał jej pomóc, ale nie wiedział, w jaki sposób ma to zrobić.
- Nie wiem. Naprawdę, nie wiem - powiedział po chwili - To wszystko mnie dobija. Od pierwszej chwili, gdy nam wspomniałaś o swoich snach poczułem, że coś się szykuje. Coś niedobrego i coś bardzo przerażającego. Ale nie wiem, co mam robić. Poza tym, ja czuję, że nie mówisz mi wszystkiego.
Raven spojrzała na niego pytająco, a on dodał:
- Wiem to. Czuję to od dawna. Jesteś mi jak siostra, wiesz o tym.
- Wiem. A ty mi jak brat i dlatego mówię ci więcej niż innym. Ale nie możesz oczekiwać ode mnie, że wszystko ci powiem. Są w mojej duszy bardzo mroczne zakamarki i wolałabym nikogo z was po nich nie oprowadzać.
- A więc nie zaprzeczasz, że moje podejrzenia są słuszne? Że nie mówisz mi całej prawdy?
- Nie, nie zaprzeczam - powiedziała ponuro Raven, lekko się odsuwając - Ale jeżeli naprawdę traktujesz mnie jak siostrę, to proszę, nie pytaj mnie o to, o czym nie chcę nikomu mówić. I nie myśl, że to dotyczy tylko ciebie. Dotyczy to każdego z was. Nikt nie powinien wiedzieć o mnie wszystkiego. Lepiej dla was, żebyście nie wiedzieli o mnie pewnych rzeczy. Zrozum, moja przeszłości nie jest taka, abym się mogła nią chwalić. Nie jest kryształowa.
- A uważasz, że moja jest?
- Nie, niczyja nie jest. Ale proszę, przez wzgląd na naszą przyjaźń, nie pytaj mnie o to, co mnie rani.
Robin zrozumiał, że dalsze zadawanie pytań nie ma sensu, dlatego delikatnie skinął głową Raven i już miał odejść, kiedy to nagle ona go zatrzymała, dotykając lekko jego ramienia i mówiąc:
- Dziękuję ci, że jesteś moim kochanym przybranym bratem. Cokolwiek się stanie, pamiętaj o tym, że lepszego brata nie mogłabym sobie wymarzyć.
Robin spojrzał na nią i uśmiechnął się delikatnie.
- A ja nie mógłbym sobie wymarzyć lepszej siostry od ciebie - odpowiedział.
- Dziękuję. Ale pamiętaj, że jest jeszcze ktoś w tej drużynie, kto jest ci jeszcze bardziej bliski niż ja. Gwiazdka.
- Gwiazdka?
- Oczywiście. Przecież widzę, że oboje się kochacie. Nie ukrywaj tego przed nią. Nie rań jej, uciekając od miłości.
- Ja ją ranię?
- Tak. Widziałam dzisiaj, jak płakała po rozmowie z tobą. Nie wiem, o czym rozmawialiście i co was poróżniło, ale nie strać jej. Wiem, że ją kocham.
Robin chciał coś powiedzieć, ale Raven mu przerwała.
- Wiem, że ją kochasz. Widzę to codziennie, każdego dnia. Te urocze, słodkie spojrzenia, które sobie rzucacie. To, jak walczycie ramię w ramię. Wiem dobrze, że ty i ona kochacie się.
- Nie będę zaprzeczał. Kocham ją, ale nie jest to czas na miłość. Tutaj się coś złego dzieje, coś bardzo złego, a ja nie wiem, co mam robić. Nie mogę teraz ani na chwilę myśleć o miłości. Nie mam do tego prawa.
Po tych słowach, Robin wyszedł. Raven została sama, patrząc na niego ze smutkiem w oczach.
- Ty nie masz prawa? Biedaku. Nikt bardziej nie zasługuje na miłość niż ty.
Nagle usłyszała za sobą czyjeś kroki. Odwróciła się i zauważyła Cyborga. Na jego twarzy malował się niepokój połączony z pewnym zdumieniem. Raven dosyć szybko się domyśliła, że musiał on słyszeć jej rozmowę z Robinem, a przynajmniej jej część i wyraźnie nie wiedział, co powinien o niej myśleć.
- Wszystko dobrze, Raven? - zapytał.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego lekko i odpowiedziała:
- Tak, jak na razie tak.
- Jak na razie? To znaczy, że niedługo może nie być dobrze?
- Może. Ale to bez znaczenia.
Cyborg podszedł do niej bliżej i zapytał z troską w głosie:
- Co się stało? Raven, co się dzieje?
- Nie mogę ci powiedzieć.
- Ale Robinowi mogłaś?
Raven opuściła głowę w dół, a Cyborg czując, że się zagalopował, szybko się zmieszał i zaczął przepraszać.
- Nie, nie masz za co mnie przepraszać - powiedziała mu Raven - Po prostu są pewne sprawy, o których nie mogę nikomu powiedzieć. Ale spokojnie, kiedyś to zrobię. Jeszcze nie teraz, ale kiedyś.
Następnie uśmiechnęła się lekko i dodała:
- A przy okazji, o Robina nie musisz być zazdrosny. On kocha Gwiazdkę.
- Gwiazdkę? On?
Dziewczyna zaśmiała się rozbawiona.
- Nie mów, że sam tego nie zauważyłeś. Naprawdę, nic a nic nie zauważyłeś? Och, chłopaki są czasami tacy niedomyślni.
Zaraz potem, Raven delikatnie uścisnęła dłoń Cyborga i wyszła z pokoju, już mają o wiele lepszy humor niż poprzednio.
Cyborg tymczasem patrzył na nią zaintrygowany tym, co właśnie usłyszał, a gdy już zniknęła, to spojrzał na stojącego u jego boku Chespina i zapytał:
- Rozumiesz coś z tego wszystkiego, stary?
Chespin zapiszczał i pokręcił przecząco głową.
- Tak myślałem. Bo ja też nie.
***
Gwiazdka leżała na łóżku i rozmyślała. Jej Fennekin spał sobie spokojnie w kącie pokoju, najwyraźniej nie męcząc się żadnymi wątpliwościami ani nie był też dręczony żadnym problemem, który by mu przeszkadzał w popadnięciu w objęcia Morfeusza. Dziewczyna zazdrościła mu tego, bo ona sama daleka była od tego, aby zasnąć. Dręczyło ją bowiem wciąż to, co usłyszała od Robina.
- On uważa, że to nie jest czas na miłość - mówiła w duchu, patrząc ponuro w sufit - Uważa, że bohaterowie nie powinni mieć życia prywatnego. A ciągle tylko się interesuje problemem Raven z jej snami. Pewnie ją kocha i to wszystko, co mi mówi, to tylko pretekst do tego, aby mi dać kosza.
W tym momencie uroniła łzę, która powolnym ruchem spadła jej z policzka na poduszkę.
- To po prostu okropne. A przecież oboje się tak do siebie zbliżyliśmy. A już zwłaszcza po tym, jak mnie bronił przed Paulem.
Była to prawda, gdyż jakiś czas po akcji z Panem Moli, w mieście pojawił się nagle Paul, który dowiedział się od jej wrednej siostry, gdzie Gwiazdka przebywa i zażądał jej powrotu, grożąc przy tym, że w razie czego zmusi ją do tego, aby z nim odeszła. Robin jednak był wtedy z nią i nie zamierzał do tego dopuścić. Stanął z dumą i odwagą naprzeciwko Paula i powiedział groźnie:
- Nie waż się jej skrzywdzić! Ona nigdzie z tobą nie poleci!
Paul popatrzył na niego wówczas z pogardą i zapytał złośliwie:
- No proszę. Pan twardziel. Co, obrońcę sobie znalazłaś? Ciekawe.
Następnie przyjrzał się uważnie Robinowi i rzucił z pogardą:
- Ubierasz się jak pajac, chłopczyku, ale wydajesz mi się być odważny. A czy masz odwagę bronić swojej księżniczki, co?
- W każdej chwili jestem na to gotowy - odpowiedział mu z dumą w głosie Robin.
- To doskonale - uśmiechnął się złośliwie Paul - W takim razie walcz ze mną o tę lalunię! Wygrany zabiera ją dla siebie, co ty na to?
Robin spojrzał na niego z pogardą i odpowiedział:
- Nie, mam lepszą propozycję. Jeżeli wygram, zostawisz ją w spokoju. Ją i jej planetę. I dasz mi słowo, że nigdy więcej nie będziesz nękać ani jej, ani nikogo, kto jest jej bliski.
Paul roześmiał się podle i rzucił:
- A proszę bardzo! Skoro tak ci zależy, możemy tak zrobić.
Robin jednak nie do końca mu dowierzał.
- Czy dajesz słowo, że dotrzymasz warunków naszej umowy?
Paul wzruszył lekko ramionami i z pogardliwą pewnością siebie odparł:
- Tak, daję słowo. Daję słowo galaktycznego księcia, że tak właśnie będzie. Ale to i tak bez znaczenia, bo przecież i tak ja wygram tę walkę.
Robin patrzył groźnie na młodego, butnego mężczyznę z wielką ochotą na to, aby mu dać nauczkę. Dlatego też, gdy ten zaproponował mu pojedynek na szpady, w ramach rozstrzygnięcia ich sporu, bez wahania się na niego zgodził. Czuł, że Paul nie bez powodu wybrał właśnie ten, a nie inny rodzaj walki.
- Zapewne myśli sobie, drań jeden, że nie umiem władać szpadą i bez trudu mnie pokona - powiedział sam do siebie w myślach - Ale się przeliczy. Jeszcze ten nadęty bufon zobaczy, na co stać Ziemianina.
Umówili się obaj w ustronnym miejscu poza miastem. Gdy zaś byli obaj już gotowi, stanęli do pojedynku, który Gwiazdka obserwowała przerażona razem z Fennekinem i Pikachu, będąc gotową w każdej chwili przybyć na pomoc swemu przyjacielowi, gdyby zaszła taka potrzeba. Okazało się to jednak niepotrzebne, bo Robin odbył pod okiem Batmana naprawdę solidne szkolenie, czego efektem było posiadanie przez niego wiele umiejętności, w tym świetna znajomość szermierki. Paul bardzo prędko się o tym przekonał, kiedy odkrył, walcząc z Robinem, że ten nie tylko dobrze odpiera jego ataki, ale i sam potrafi zaatakować i to tak skutecznie jak żaden inny przeciwnik, z którym Paul dotychczas walczył. Młody książę zdał sobie wówczas sprawę, że wpadł we własne sidła, a zwieńczeniem tego stała się ta przerażająca dla niego chwila, kiedy Robin po ostrej wymianie ciosów wytrącił mu broń z ręki i przyłożył ostrze swojej do jego gardła. Wtedy dopiero Paul pojął, że przegrał i to całkowicie.
- Brawo, drogi kolego. Brawo - powiedział z niekłamanym podziwem - To była naprawdę piękna robota. Nie doceniłem cię. Mój błąd. Przegrałem. Co teraz ze mną zrobisz?
- Nic z tobą nie zrobię - odpowiedział Robin, opuszczając szpadę i patrząc na księcia z pogardą - Ale przypomnę ci, że obaj zawarliśmy układ. O ile więc dobrze sobie przypominam, dałeś mi na coś słowo.
- Wiem i dotrzymam go, choć nie sprawia mi to przyjemności - odpowiedział mu ponuro Paul - Ale jestem księciem i pochodzę z porządnego rodu. A w tym oto rodzie możemy mieć swoje większe lub mniejsze grzeszki, ale nigdy nikt o nas nie może powiedzieć, że nie dotrzymujemy danego słowa.
Następnie spojrzał na Gwiazdkę i powiedział ponuro:
- Sereno, słowo się rzekło. Jesteś wolna. Nic ci już z mojej strony nie będzie zagrażać. Ani teraz, ani nigdy więcej. O swoją planetę też nie musisz się martwić, bo nie zamierzam jej atakować za to, że mi uciekłaś. Wszystko już między nami skończone. Możesz sobie żyć, jak ci się podoba.
To mówiąc, młody książę Paul podniósł z ziemi swoją broń, schował ją zaraz do pochwy i patrząc na Robina, dodał:
- Naprawdę pięknie władasz bronią. Ale nie łudź się lepiej, że gdy następnym razem się spotkamy, to znowu mi dorównasz. Zadbam już o to, żeby być o wiele lepiej przygotowanym na nasze następne spotkanie, o ile jeszcze do niego dojdzie. A jeżeli dojdzie, liczę na to, że dasz mi satysfakcję.
- Na pewno - odpowiedział mu Robin.
Paul z dumą skłonił mu się lekko i odszedł przez siebie. Mimo, że przegrał, nie zamierzał się mścić lub wyciągać konsekwencji z tej sytuacji. Wiedział bardzo dobrze o tym, że w jego rodzinie zawsze dotrzymuje się danego słowa i to nawet wtedy, kiedy nie ma się na to ochoty. Bycie księciem jednak zobowiązuje. Ponadto, co również było ważne, Paul mimo wielkiej pogardy, jaką żywił do Ziemian, nie był też osobą, która nie umie docenić przeciwnika, a już zwłaszcza wtedy, kiedy ten nieco wcześniej go pokona. Wręcz przeciwnie, można śmiało powiedzieć, że Paul umiał szanować jedynie tych ludzi, którzy okazali się być od niego lepsi. A ponieważ takich osób nie spotkał zbyt wiele, to tym bardziej cenił teraz Robina i jego umiejętności szermiercze, obiecując sobie jednak w duchu, że jeśli los znowu skrzyżuje ich drogi, to tym razem książę będzie potrafił go pokonać.
Jednak jak dotąd, obaj przeciwnicy nie spotkali się ponownie, także Robin już miał nadzieję, że nigdy więcej nie zobaczy tego nadętego bufona. Gwiazdka także podzielała te nadzieje, myśląc jednocześnie o tym, jak bardzo Robin jest dzielny i odważny i jak bardzo staje się jej z każdym dniem coraz bliski.
Wracając teraz do teraźniejszości, uśmiechnęła się lekko do swoich myśli i jak niespodziewany zastrzyk energii, dosięgły ją pozytywne myśli. Przyszło jej do głowy, że Robin nie walczyłby o nią tak zażarcie z Paulem, ryzykując jednocześnie swoje życie, gdyby tylko ją lubił. Nie, to nie mogło być jedynie przyjaźnią. To coś o wiele więcej. Zresztą sam Robin wcale jakoś nie protestował dzisiaj, kiedy ona go chciała pocałować. Więcej nawet, sam próbował to zrobić i tylko przez te swoje poważne tematy, które znowu zajęły jego myśli, zrezygnował z tego. A co do tego, co on czuje do Raven, chyba między nimi panuje już od jakiegoś czasu relacja podobna do relacji brata i siostry. Tak, to musiało być to. Niemożliwe, aby mogła się w tej kwestii mylić. Robin ją kocha, tak jak ona jego. Dlaczego więc nie chce sobie pozwolić na miłość? Bo uważa, że nie czas na nią. Wiecznie czymś bardzo się przejmuje, zachowuje czujność nawet wtedy, kiedy nie trzeba się wcale niczym przejmować. Dlaczego? Bo taki już jest. Lata pobytu w Gotham City zrobiły swoje i nauczyły go takiego, a nie innego zachowania. To oczywiste. Co zatem ona może zrobić, aby przekonać ukochanego do ujawnienia swoich uczuć? Chyba musi po prostu dać mu czas.
Tak, to zdecydowanie był najlepszy z możliwych pomysłów. Dać Robinowi na wszystko czas. Niech spokojnie wszystko sobie przemyśli, bez nacisków z jej strony. Ostatecznie przecież miłość nie polega na tym, aby cokolwiek wymuszać na obiekcie swoich uczuć. To uczucie altruistyczne i zmuszające nas niekiedy do tego, abyśmy nawet poświęcali coś dla ważnego, aby sprawić radość bliskim. To też takie uczucie, które sprawia, że nie myślimy już tylko w kategorii „ja”, ale też i w kategorii „my”. Zmusza nas także do wyrozumiałości wobec problemów kogoś, kto jest nam bliski. Nawet jeśli drażni nas niekiedy to, co oni robią i co mówią. I w tym właśnie można dostrzec prawdziwe uczucie, gdy jest ono cierpliwie i bardzo wyrozumiałe, gdy nie wywiera nacisku i gdy zmusza nas do postawienia się nieraz w sytuacji tej osoby, którą kochamy. Zmusza nas do przyjmowania jej perspektywy i myślenia jej kategoriami, aby ją lepiej zrozumieć. Krótko mówiąc, Gwiazdka w tej sytuacji musi właśnie tak postąpić. Mieć dużo cierpliwości i wyrozumiałości dla Robina, spróbować zrozumieć jego punkt myślenia i wspierać go. To będzie najlepszym wyjściem z sytuacji. Wtedy na pewno on w końcu przyzna się, że też ją kocha i nie będzie już walczyć z tym uczuciem.
Zadowolona, że znalazła już rozwiązanie swojego problemu, Gwiazdka lekko się uśmiechnęła do własnych myśli, po czym położyła się na bok i zasnęła, czując w sercu, że następny dzień przyniesie jej sporo ciekawych zmian. Oczywiście, nie miała pojęcia o tym, iż zmiany owe rzeczywiście nastąpią, nie będą jednak takie, jakich oczekiwała, ani nie będą bynajmniej spokojne, jak na to liczyła, lecz dzikie i bardzo gwałtowne.
***
Kolejny dzień zaczął się dosyć niewinnie. Wszyscy wstali i zjedli razem w salonie śniadanie, rozmawiając na wesołe tematy. Nikt nie wspominał o tym, co mogłoby być ogniwem zapalnym kolejnych konfliktów albo powodem do smutku. Panowała zatem, ogólnie rzecz biorąc, swojska atmosfera.
Po śniadaniu, kiedy Bestia dowcipnie rzucił stwierdzenie, że trochę się nudzi i nie zaszkodziłoby, gdyby tak pojawił się teraz jakiś przeciwnik do pokonania, to nagle w bazie rozległo się głośne buczenie alarmu. Był to znak, że w Jump City nie dzieje się najlepiej i znowu jakiś złoczyńca rozrabia w tej okolicy.
- No i masz. Twoje życzenie się spełniło - rzuciła nieco złośliwie Raven do Bestii, który uświadomiwszy sobie właśnie to, o czym ona mówiła, stał teraz na środku salonu i chichotał nerwowo.
Nie było jednak czasu zastanawiać się nad tym wszystkim. Alarm wzywał już coraz głośniej Młodych Tytanów i ci nie mogli tego zlekceważyć. Szybko więc ruszyli na miasto i prędko odkryli, że to po prostu jakiś gang złodziejaszków wraz ze swoimi Pokemonami rozrabia na całego w sklepie jubilerskim. Walka z nimi nie była specjalnie skomplikowana, chociaż zajęła trochę czasu, ponieważ przeciwnicy nie zamierzali dać się złapać żywcem i trzeba było jednak trochę wysiłku włożyć w to, aby ich pochwycić. W końcu jednak udało się to naszym bohaterom, którzy zadowoleni z siebie wezwali policję i wydali jej związanych już bandytów. Policja, rzecz jasna, podziękowała im za udaną akcję i życzyła powodzenia przy kolejnych tego typu akcjach.
- No i super! Nie ma to jak mała bijatyka z bandytami na dzień dobry - rzekł zadowolony z całej tej przygody Bestia.
- Tak, wzmaga ona apetyt - dodała dowcipnie Terra.
- Dokładnie tak! - zgodził się z nią chłopak - Wiem, jedliśmy już śniadanie, ale chyba za tak udaną akcję należy nam się porządna wyżerka, co nie?
- Ja tam nie mam nic przeciwko, bylebyś tylko nie opowiadał przy niej tych swoich dowcipów - odparła na to złośliwie Raven.
Robin patrzył na to wszystko wyraźnie rozbawiony, następnie zaś spojrzał na Gwiazdkę czułym wzrokiem i czując, że musi to zrobić, powiedział:
- Wiesz, naprawdę wspaniale walczysz. To znaczy, zawsze, kiedy widziałem cię w akcji, to czułem, że jesteś naprawdę niesamowita, ale teraz to naprawdę już przeszłaś samą siebie.
- On ma rację. Gdyby nie ty, to nie dalibyśmy sobie rady z tymi draniami - rzekła Terra.
- Otóż to. Jak powaliłaś jednego z tych drani na pozostałych, to już pokonanie ich było tylko kwestią czasu - mówił dalej Robin.
Pikachu zapiszczał lekko i popchnął nieco swojego trenera w kierunku jego rozmówczyni, a ta została popchnięta w kierunku chłopaka przez Fennekina. Cała ta sytuacja stawała się dla nich obojga nieco niezręczna, zwłaszcza, że przyjaciele wciąż na nich patrzyli, trzeba było ją więc zakończyć. Najlepiej jakimś bardzo, ale to bardzo miłym podsumowaniem.
- Wiesz, ty też walczyłeś bardzo dzielnie - powiedziała Gwiazdka czując, jak się jej policzki czerwienieją - Byłeś taki zwinny i szybki. No i bardzo podziwiam siłę twoich kończyn.
- Dobra, dosyć już tego słodzenia. Wyżerka czeka! - zawołał Bestia, a wiernie stojący u jego boku Mudkip zapiszczał głośno na znak, że podziela to zdanie.
- Racja, spadajmy stąd - powiedział Cyborg i nagle, przypomniawszy sobie to, co mówiła mu wczoraj Raven, dodał nieco złośliwie: - Chyba, że chcesz jeszcze poflirtować ze swoją dziewczyną.
Gwiazdka zarumieniła się, uznając słowa przyjaciela za komplement. Robin jednak nie był nimi uszczęśliwiony. Złapał się za serce, czując, jak bardzo mocno mu ono bije w piersi. Patrząc na swoich przyjaciół, westchnął głęboko, po czym odczekał chwilę i powiedział:
- Dobra, wszystko fajnie, ale wyjaśnijmy sobie coś.
- Co takiego? - zapytał Cyborg.
- TO NIE JEST MOJA DZIEWCZYNA!
Jego krzyk protestu nikogo z obecnych nie przekonał. Zamiast tego, drużyna wciąż się uśmiechała w sposób bardzo wymowny, jakby na znak, że nie wierzy w taką deklarację. Gwiazdka jednak inaczej zareagowała na te słowa, bo spojrzała na ukochanego zasmucona i zapytała:
- Jak to? Nie jestem dziewczyną?
Robin spojrzał na nią zmieszany. Nie to przecież chciał powiedzieć. Dlaczego ona nie rozumie znaczenia jego słów i mylnie je interpretuje?
- Naprawdę nie jestem?
- Gwiazdko, nie to miałem na myśli. Słowo. To nie tak.
Dziewczyna wzięła się jednak rękami pod boki, spojrzała na niego groźnie, po czym zapytała ze złością:
- Jeśli nie jestem dziewczyną, to kim jestem?!
Robin znalazł się w jeszcze bardziej niezręcznej sytuacji niż przed chwilą. Już nie wiedział, co ma powiedzieć ani co zrobić, a do tego wszyscy obserwowali go i to z wyraźną niechęcią. Najwidoczniej nie spodobało im się to, że zaprzecza temu, co czuje do Gwiazdki i że na dobitkę niechcący ją obraził. Załamany jęknął i lekko pomachał rękami na znak protestu, mówiąc:
- Ależ kochana Gwiazdko, ja nie to miałem na myśli. Źle mnie zrozumiałaś.
- Doprawdy? To może mnie oświecisz, co miałeś na myśli, co? - spytała na to Gwiazdka, wciąż groźnie łypiąc na niego oczami.
Robin popatrzył na nią przerażony, nie wiedząc, w jaki sposób ma się przed nią wytłumaczyć. Poczuł, że ją uraził, a przecież tego nie chciał. Dodatkowo zrobił to jeszcze w taki sposób, iż rozdrażnił ją i to niesamowicie. Przyjaciele natomiast nie kwapili się do tego, aby mu pomóc. Ich nieco złośliwe miny mówiły mu coś w tym rodzaju: „Narozrabiałeś, to teraz sam się tłumacz”. Wiedział, że nikt za niego tego nie zrobi, a musi wyjaśnić tę sytuację, dlatego przełknął głośno ślinę i rzekł:
- Wiesz, Gwiazdko. Tu chodzi o to, że...
Już miał powiedzieć, o co mu chodzi, kiedy nagle zobaczył coś, co go bardzo zaniepokoiło. Dostrzegł stojącego na ulicy, niedaleko miejsca ich rozmowy, Paula. Stał on i ponuro wpatrywał się w niego, po czym uśmiechnął się złośliwe i nagle pobiegł gdzieś przed siebie. Robin zdumiony jęknął i zawołał:
- Paul! A co on tu robi?!
Następnie, nie zwracając uwagi na zdumione miny członków swojej drużyny, ruszył biegiem w kierunku, w którym Paul zniknął.
- Robin, dokąd biegniesz?! - zawołał zdumiony Cyborg.
- Tam jest Paul! - odpowiedział Robin, nie patrząc nawet na niego.
- Paul? - zdziwiła się Gwiazdka, zapominając automatycznie o problemie z tym, czy jest dziewczyną w jego oczach, czy też nie - On? A co on tu niby robi?
Robin jednak nie słuchał ani jej, ani nikogo z przyjaciół. Nie miał teraz na to czasu. Widok Paula zaniepokoił go. Przecież ten mściwy gnojek, który próbował zabrać Gwiazdkę z ich planety, zdecydowanie zapowiedział, że kiedyś jeszcze się spotkają, że on tu wróci i ponownie się ze sobą zmierzą. Najwidoczniej teraz chciał on spełnić swoje obietnice. Tylko, co on tu robi w tym mieście? I do czego dąży? To zaniepokoiło Robina, ponieważ wiedział on, choć może nie znał za dobrze tego zarozumiałego księcia, że jeżeli on coś sobie postanowił, to na pewno to zrobi i nie ważne, czy świat wokół się pali i wali, on musi zrealizować to, na co się zaweźmie. Gwiazdka dość mu o nim opowiedziała, aby chłopak mógł sobie wyobrazić go w akcji. I mógł sobie wyobrazić, jak taka akcja mogłaby wyglądać. Co prawda, dał im on słowo, że nie będzie próbował porwać ponownie Gwiazdkę i nie skrzywdzi nigdy ani jej, ani nikogo z jej bliskich. I że zostawi jej planetę w spokoju. I tego, że dotrzyma danego słowa było więcej niż pewne. Gwiazdka uważała, iż ma on swoje i to poważne wady, ale mimo wszystko jest honorowy i ceni sobie dane słowo, bo w końcu jest księciem i jako taki musi dotrzymywać danej obietnicy, nawet jeśli jest ona dana prywatnie. Na pewno więc nie zechce skrzywdzić Gwiazdkę. Ale nic przecież nie mówił o Ziemi i jej mieszkańcach. A jeżeli teraz powrócił, aby właśnie w taki sposób zemścić się na nich wszystkich, knując coś przeciwko całej planecie i nie wahając się nawet zrobić krzywdy niewinnym osobom, aby wyrównać z nimi rachunki? To niestety było bardzo możliwe. Bo przecież tego, że czegoś takiego nie zrobi, wcale im nie obiecywał. Mógłby to więc bez wahania uczynić.
Robin myślał o tym wszystkim, biegnąc w kierunku, w którym zniknął Paul. Kosmiczny książę zniknął mu z oczu, ale nie na długo, ponieważ niedługo potem zobaczył go w tłumie, jak ten patrzy na niego i uśmiecha się złowieszczo, po czym zadowolony znowu zaczął biec. Robin niewiele myśląc, pognał za nią, a wierny Pikachu biegł u jego boku, aby mu pomóc w razie czego, gdyby doszło do starcia, a że do niego dojdzie, tego był niemal pewien.
Pościg Robina trwał już jakiś czas. Paul uciekał przed nim, ale wyraźnie nie w taki sposób, aby mu uciec. Raczej w taki sposób, aby ten zauważył, gdzie też on biegnie i wciągnąć go w to miejsce. Zaintrygowany tym Tytan nie wiedział, jak ma to interpretować. Od razu przyszła mu do głowy myśl, że może to być pułapka, w którą jego przeciwnik chce go wciągnąć. Nie miał jednak czasu się nad tym jakoś dłużej zastanowić, ponieważ obawa przed tym, co Paul może zrobić ich planecie była tak wielka, że Robin gnał za nim, mijając kolejne uliczki i dysząc przy tym ze wściekłością i niechęcią. W końcu Paul dopadł jakiegoś budynku i zaczął wspinać się po drabince przeciwpożarowej na dach. Młody Tytan nie zamierzał czekać, aż ten zejdzie na dół, więc wspiął się szybko za nim, a wierny Pikachu wskoczył mu wówczas na ramię, aby nie zostawiać swojego trenera samego w tej sytuacji. Czuł, że gdyby doszło do walki, on może się przydać.
Wspięli się po chwili na dach i tam dostrzegli Paula. Nie uciekał on już przed nimi, tylko stał dumnie z rękami opartymi o boki i patrzył na nich z pogardą.
- No proszę. Nasz dzielny bohater i jego mały, słodki Pokemon - powiedział z kpiną w głosie - A już się bałem, że mnie nie dogonicie. Jak widzę, dbacie obaj o formę. To dobrze, bo dzięki temu zabawa będzie jeszcze lepsza.
- Jaka zabawa? Co ty kombinujesz, co? - zapytał ze złością Robin, a Pikachu zapiszczał groźnie i stanął w pozycji bojowej.
- Ty mnie pytasz, o jakiej zabawie ja mówię? - spytał z kpiną w głosie Paul, nie przestając patrzeć na nich kpiąco.
- Dałeś przecież słowo, że nie skrzywdzisz nigdy Gwiazdkę.
- Owszem, dałem jej na to słowo i go dotrzymam. Ale chyba nie spodziewałeś się, że tak po prostu daruję ci to, co mi zrobiłeś.
- A co ja ci takiego zrobiłem? - zapytał Robin, chociaż odpowiedzi na swoje pytanie doskonale się domyślał.
Niestety, jego obawy spełniły się i usłyszał to, co przewidywał.
- Jeszcze nie rozumiesz? Czy może udajesz, że nie rozumiesz? - spytał Paul, a z jego ust zniknął złośliwy uśmieszek, który został zastąpiony spojrzeniem bardzo mściwym i mrocznym zarazem - Wyjaśnię ci zatem, jeżeli naprawdę jesteś aż taki niedomyślny. Widzisz, upokorzyłeś mnie, nędzny Ziemianinie. Pokonałeś mnie w mojej ulubionej dziedzinie sztuki walki. Pokonałeś mnie w szermierce.
To mówiąc, Paul zaczął nerwowo chodzić po dachu w lewo, potem w prawo, a potem znowu w lewo i znowu w prawo. Zachowywał się jak drapieżnik, który chce skoczyć na swoją ofiarę. Pikachu tak w każdym razie to odebrał i ustawił się w pozycji bojowej, a z jego policzków poleciały iskry na znak, że jest gotowy do walki w każdej chwili. Ta jednak chwilowo nie następowała. Paul kroczył raz po raz w miejscu, nie odrywając przy tym wzroku ze swoich przeciwników.
- Pokonałeś mnie w dziedzinie, w której uważałem się jak dotąd za mistrza. Nie mogę ci tego tak po prostu darować. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę. Tak jak i z tego, że muszę wyrównać z tobą rachunki.
- Ale dałeś słowo, że nie skrzywdzisz Gwiazdki ani jej rodzinnej planety.
- Owszem i dotrzymałem danego słowa. Jako książę zawsze muszę dotrzymać danego słowa. Honor mi tego nakazuje. Dlatego oszczędzę ją i jej planetę. No, ale tobie, ty nędzny Ziemianinie, tego nie obiecywałem. Wręcz przeciwnie, dałem ci przecież słowo, że jeszcze się ze sobą zmierzymy. I teraz właśnie nadszedł czas na wyrównanie przez nas rachunków. Kiedy mnie tu nie było, uczyłem się szermierki u najlepszych mistrzów i szlifowałem swój talent. Teraz jestem pewien tego, że już nie zdołasz mnie pokonać.
To mówiąc, podszedł nagle do rogu dachu i odsunął leżącą na nim płachtę. Robin zobaczył wówczas pod nią dwie szpady. Zadowolony Paul uśmiechnął się do niego i rzucił mu jedną z nich. Robin złapał ją bez trudu.
- Liczę na to, że nie zapomniałeś swoich umiejętności przez ten czas, kiedy mnie tu nie było - powiedział Paul i ujął w dłoń drugą szpadę.
- Zapewniam cię, że nie - rzucił mu ze złością Robin.
- Tym lepiej. Bo nie sprawia mi przyjemności walka z kimś, kto w ogóle nie umie walczyć.
Robin i Paul stanęli na środku dachu z ustawionymi do walki szpadami. Już po chwili obaj rzucili się na siebie. Walka rozpoczęła się. Pikachu z uwagą patrzył na nią, gotowy przybyć w razie czego z pomocą swojemu przyjacielowi. Nie było to jednak potrzebne, Robin dzielnie odpierał ataki swojego przeciwnika, chociaż musiał po cichu sam przed sobą przyznać, że kosmiczny książę naprawdę odbył bardzo dobre szkolenie i nie marnował czasu wtedy, gdy go tu nie było. Walka z nim za pierwszym razem stanowiła pewną trudność dla Młodego Tytana, ale teraz była o wiele trudniejsza. Chłopak odpierał ataki i denerwował się czując, że jego przeciwnik naprawdę odrobił lekcje i nie były to tylko zwykłe przechwałki. Jakby tego wszystkiego było jeszcze mało, Paul wydawał się wcale nie męczyć. Walka była coraz bardziej zaciekła i coraz bardziej ostra. Kosmita atakował raz po raz, a Robin musiał przejść do defensywny, aby nie stracić sił. I tak już się męczył, kiedy musiał odpierać ataki tego furiata. Wiedział, że jak tak dalej pójdzie, to niedługo skończy marnie. Paul bowiem wyraźnie dążył do tego, aby go zabić. Robin musiał więc coś z tym zrobić. Dokonał więc zwinnego uniku i sam zaatakował. Paul bez większych trudności sparował atak, jednak kolejnego ciosu nie zdołał już odeprzeć i został ranny w ramię. Z jakiegoś jednak powodu, wcale nie osłabł, tylko wydał się zyskać jeszcze więcej siły. Zaatakował ponownie, Robin musiał się więc dalej bronić, ale w końcu udało mu się wykorzystać chwilę nieuwagi przeciwnika i nim się ten zdążył spostrzec, zadał ostateczny cios. Ostrze szpady wbiło się mocno w pierś Paula. Rana nie była śmiertelna, ale na tyle poważna, że musiał on wypuścić broń z ręki. Jęknął z bólu, cofnął się o kilka kroków do tyłu, złapał mocno ręką za pierś, a potem nagle zrobił coś bardzo dziwnego. Wykonując kolejne kroki do tyłu, uśmiechnął się podle do Robina i powiedział zupełnie innym głosem niż przedtem:
- Przegrałeś, Robinie! Nie powstrzymasz tego, co nieuniknione.
Następnie zrobił o jeden krok do tyłu za dużo i stracił równowagę. Robin z przerażeniem doskoczył do niego, aby go przytrzymać, ale było już za późno. Paul jęknął i runął cicho w dół. Młody Tytan podbiegł do krawędzi dachu, po czym z niepokojem wyjrzał przez nią. Zobaczył wówczas, że ciało Paula spada w dół na ulicę z wysokości kilkudziesięciu metrów, po czym upada na nie i nieruchomieje. To był koniec. Paul nie żył. Nie ulegało to wątpliwości. Nawet on by nie przeżył takiego upadku.
Ludzie zebrali się wokół ciała kosmity, po czym spojrzeli w górę i zobaczyli stojącego na dachu Robina. Nie widzieli go dokładnie, ale na tyle dobrze, aby nie mieć wątpliwości, że to on zabił Paula. Robin jęknął, czując doskonale, czym to się może skończyć. Próbował się wycofać, ale kiedy przerażony schodził z dachu po tej samej drabince, po której się tu wspiął, zobaczył, że pod budynkiem czeka już na niego miejscowy komendant policji. Stał ze skrzyżowanymi rękami na piersi i patrzył na niego ponurym wzrokiem, pełnym zawodu i przygnębienia.
- Robinie, coś ty zrobił? - zapytał zasmuconym głosem.
Tytan spojrzał na niego przerażony, doskonale wiedząc, do czego to zmierza i odpowiedział:
- Ale ja nic nie zrobiłem!
- Nic? To kto zrzucił tego gościa z dachu?
- Nikt. On sam z niego spadł.
- Sam? I sam zranił się czymś ostrym w pierś?
Robin załamany jęknął jak zraniony Pokemon.
- No dobrze, ja go zraniłem. Ale ja się tylko broniłem! On mnie zaatakował!
- A więc przyznajesz się, że go zabiłeś?
- Nie! To był wypadek! Naprawdę!
- Przykro mi, ale nie mnie będziesz się tłumaczyć, tylko sędziemu.
Chwilę później u boku komendanta pojawili się policjanci. Robin aż nazbyt dobrze wiedział, co to dla niego oznacza. Załamany podniósł ręce do góry, w ogóle nie protestując, kiedy zakładano mu kajdanki. Pozwolił się zabrać do radiowozu, lekko zamykając oczy oślepiony błyskiem fleszy fotoreporterów, którzy nagle się tam zjawili. Zapakowany do radiowozu dostrzegł jeszcze, że niedaleko na ulicy stoją członkowie jego drużyny, patrzący na to wszystko ze zdumieniem i szokiem. Chciał do nich zawołać, że jest niewinny, ale nie dane mu było to zrobić. Policyjny radiowóz z nim i policjantami odjechał na komisariat.
Nie wiedział, że wszystko to obserwuje za pomocą specjalnego drona ktoś, kto był w przeciwieństwie do innych, wyraźnie zadowolony z tego powodu.
- Doskonale - powiedział sam do siebie, wpatrując się w ekran komputera, który łapał obraz z drona - Po prostu idealnie. Pierwszy punkt naszego programu został zrealizowany. Pora na kolejne.
C.D.N.
Nowy rozdział i to jeszcze wyszedł w moje urodziny. Jak miło ^^
OdpowiedzUsuńMusze po nadrabiać zaległości, bo stanąłem bodajże na 126 rozdziale.