Tytani, wio! cz. V
Wieść o walecznym czynie nowej drużyny bohaterów, nazywanych potocznie Młodymi Tytanami, bardzo szybko rozeszła się po całym mieście. Prasa opisywała ich bohaterstwo, w wiadomościach wychwalano ich pod niebiosa, a do tego także dodawano, że wszyscy przestępcy powinni drżeć ze strachu, ponieważ oto nastąpił kres ich niecnych występków, bo odtąd Jump City ma swoich obrońców.
- Nie wiemy, skąd się oni tutaj wzięli i dlaczego dopiero teraz się objawili, ale to nie ma najmniejszego znaczenia - mówiła podnieconym głosem dziennikarka w wiadomościach - Ważne jest dla nas jedynie to, że ta oto dzielna piątka stanowi poważne zagrożenie dla łotrów różnego rodzaju, a porządni obywatele Jump City będą mogli odtąd spać spokojnie i niczego się nie obawiać, ponieważ porządku tutaj, oprócz policji strzegą dzielni Młodzi Tytani.
Pan Steven Meyer wyłączył telewizor i spojrzał uważnie na osoby, o których była mowa w telewizji i powiedział nieco groźnym tonem:
- No, możecie mi wyjaśnić, o co tu chodzi?
Cała piątka nie bardzo wiedziała, co ma powiedzieć i jak wyjaśnić to, o czym właśnie usłyszał w telewizji.
- O ile mnie pamięć nie myli, mieliście iść tam tylko na dyskotekę i dobrze się tam bawić. I co?
- No, wie pan, nie możemy powiedzieć, żebyśmy się dobrze nie bawili - rzekł na to Max i wyszczerzył głupio zęby, próbując być zabawnym i jakoś rozładować napięcie.
Nie udało mu się to, bo pan Meyer spojrzał na nich groźnie, po czym zaczął chodzić po pokoju i mówić:
- Naprawdę nie wiem, co wam strzeliło do głowy. Ryzykujecie swoje życie, żeby poczuć podnietę? Przecież mogliście tam zginąć. I co to za gadanie o tym, że Robin jest pomocnikiem Batmana? Chcecie, aby ktoś wpadł na jego trop i odkrył, kim on naprawdę jest? Chcecie zdemaskować naszego dobroczyńcę?
- Spokojnie, nikt do niczego nie dojdzie - powiedział Ash - Nikt jak dotąd do tego nie doszedł i teraz też tego nie zrobią.
- Poza tym, co niby mieliśmy zrobić? - zapytał Clemont - Oni mieli broń i zaczęli wszystkim grozić. Mieliśmy stać z założonymi rękami i nic nie robić?
- Oni mają rację, kochanie - powiedziała pani Meyer do męża, podchodząc do niego i dotykając dłonią jego ramienia - Co twoim zdaniem mieli zrobić?
Mężczyzna westchnął głęboko i skinął głową na znak, że się z nią zgadza, a jego gniew powoli zaczął mijać. Mimo wszystko nadal był nieco zły.
- Tak czy inaczej, nie powinniście mówić, że Ash, to znaczy Robin to dawny pomocnik Batmana. To naprawdę może poważnie zaszkodzić sami wiecie komu.
- Ja bym nie patrzył na to w takich czarnych barwach - powiedział Ash - Jak już mówiłem, na trop Batmana nikt jak dotąd nie wpadł i nie wpadnie. A poza tym, ta dziennikarka mnie rozpoznała jako Robina z Gotham City. Nie mogłem więc jej zaprzeczyć, bo łatwo by wykryła, że kłamię. A gdyby wykryła, że kłamię, to by dopiero nabrała podejrzeń i zaczęła węszyć.
- Właśnie, dlatego moim zdaniem Ash naprawdę zrobił to, co musiał - rzekł na to Max - Nie miał innego wyjścia. Musiał jej powiedzieć, że jest Robinem. Ale kiedy działał, miał swój strój i maskę na twarzy. Nikt go nie powiąże z Ashem, to znaczy z jego prawdziwym ja.
- Nas to co innego, ale kto się tam nami będzie przejmował? - dodała Dawn.
- Ale co zamierzacie dalej zrobić? - zapytał na to pan Meyer - Przecież chyba nie chcecie być obrońcami miasta, jak to mówiła ta paniusia w wiadomościach?
- A dlaczego nie? To by było naprawdę ciekawe - powiedział wesoło Max.
Pan Meyer popatrzył na niego z politowaniem, co go lekko zmieszało, jednak nagle niespodziewanie poparła go Dawn.
- A ja jestem tego samego zdania.
Wszyscy spojrzeli zdumieni na Dawn. Po kim, jak po kim, ale po niej jakoś się nie spodziewali zamiłowania do przygód i niebezpieczeństw.
- Słuchajcie, to było naprawdę coś niesamowitego - mówiła dalej dziewczyna swoim spokojnym, ale lekko podnieconym tonem - Mogłam użyć swoich mocy, aby komuś pomóc. Wiecie na pewno dobrze, jak bałam się dotąd tego, co umiem i jak nie chciałam korzystać ze swoich umiejętności, żeby nikogo nie skrzywdzić.
- No i nie do końca ci się udało, bo tak się złożyło, że trochę uszkodziłaś tych gości - zażartował sobie Max.
Dawn nawet nie skomentowała jego wypowiedzi.
- I mogłam użyć swoich mocy w dobrym celu. Pomogłam niewinnym i przy okazji pokazałam tym łobuzom, na co mnie stać. I wiecie co? To było naprawdę, ale to naprawdę cudowne.
- No właśnie! - zawołała radośnie Serena - Ja też mogłam trochę powalczyć i chociaż nie jestem miłośniczką przemocy, to jak zobaczyłam tych drani, jak wzięli oni broń i zaczęli grozić innym, nie mogłam się powstrzymać.
- I co czułaś, kiedy spuszczałaś im manto? - zapytał wesoło Clemont.
- Ogromną satysfakcję - powiedziała Serena.
Dziewczyna mówiła prawdę, odczuwała olbrzymią satysfakcję w chwili, gdy ci bandyci od niej obrywali. W myślach wyobrażała sobie, że używa tych mocy na Paulu, choć wiedziała, że z nim tak łatwo by jej nie poszło, ponieważ posiadał on równie silne moce, co ona, jeżeli nie silniejsze. Z nim zatem walczyć nie byłoby jej za łatwo, jeśli w ogóle miałaby z nim jakiekolwiek szanse. Dlatego tym milej było dziewczynie spuścić manto tym łobuzom, aby mieć coś na kształt rekompensaty za to, iż z Paulem nie miała za bardzo szans.
- Ja też miałem olbrzymią satysfakcję - powiedział Clemont - Miałem ją, gdy sobie pomyślałem, że może i jestem kaleką, ale na tyle sprawnym, że jeszcze ode mnie niejeden drań oberwie.
- Ja też się cieszę, że mogłem spuścić manto tym draniom - dodał Ash - Od dawna już walczę u boku Batmana i czuję, że walka ze złem to moje życie. To sens mojego życia. Nie mogę stać bezczynnie, kiedy widzę, iż dzieje się coś złego obok mnie. Muszę walczyć, muszę pomagać. Weszło mi to w nawyk. Dlatego chciałbym znowu walczyć ze złem jako Robin. Tym razem w Jump City.
- A studia? - zapytał pan Meyer - Przecież przyjechałeś tutaj na studia, które już niedługo masz zacząć. Nie wydaje mi się, aby można było połączyć zarówno studia, jak i walkę ze złem.
Ash wiedział o tym i rozważał sobie ten temat od jakiegoś czasu w głowie. Nie był pewien, czy podjął właściwą decyzję w tym kierunku, ale rzekł:
- Wiem o tym wszystkim i dlatego uznałem, że nie pójdę na studia. Jeszcze nie teraz. Póki w mieście nie zapanuje całkowity spokój, ja nie będę mógł tracić czasu na to, aby siedzieć w ławce i wkuwać wiadomości z wykładów.
- Jak to? Chcesz zrezygnować ze studiów? - zdziwiła się pani Meyer.
- Ash, jesteś pewien, że to dobry pomysł? - zapytała Dawn - Przecież studia to było twoje marzenie.
- I jest nim nadal - odpowiedział Ash - Po prostu nie chcę iść na studia teraz. Czuję, że teraz moje miejsce jest nie w ławce studenckiej, a tutaj w stroju Robina. Miasto mnie potrzebuje. Poza tym, mam jakiś dziwne przeczucie, że czeka nas tu jeszcze niejedno niebezpieczeństwo. Jeżeli Paul zjawi się po Serenę, trzeba będzie się nim zająć. A nawet jeśli nie, to mam naprawdę jakieś przeczucie, że w mieście może być gorąco i potrzebni będą bohaterowie, którzy je ocalą.
- Czyli rozumiem, że nie zamierzasz walczyć sam? - zapytał wesoło Max.
- Owszem, nie zamierzam - odpowiedział Ash, patrząc na niego życzliwie - Tak dobrze nam poszło na tej dyskotece, że nie wyobrażam sobie, abym walczył sam. Poza tym, w Gotham City nigdy nie walczyłem sam i teraz też nie zamierzam tego robić. Jeżeli oczywiście zechcecie mi pomóc.
- Jeszcze się pytasz?! Oczywiście, że ci pomożemy! - zawołał radośnie Max, niemalże podskakując w górę.
- Jesteśmy jedną drużyną i będziemy walczyć razem! - powiedziała bojowo Serena.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! - dodał wesoło Clemont.
- Jesteście wariaci - powiedziała z politowaniem Dawn, po czym uśmiechnęła się lekko i dodała: - Ale jestem z wami zawsze i w każdej sytuacji.
Państwo Meyer popatrzyli nieco zaniepokojeni na Młodych Tytanów, nie do końca wiedząc, co powinni o tym myśleć i co powinni zrobić. W końcu jednak się porozumieli ze sobą wymownym wzrokiem i zrozumieli, że nie przekonają ich do zmiany zdania. Ponadto, widząc ogromną radość malującą się na twarzy swoich podopiecznych, zrozumieli, że bardzo ich zranią, jeżeli im tego odmówią lub też będą im robić jakiekolwiek trudności.
- Słuchajcie, wasze plany są naprawdę niespodziewane dla nas i bardzo nas one zaskoczyły - powiedział po chwili pan Meyer - Ale na swój sposób rozumiemy je i uznajemy, że brzmią bardzo ciekawie.
- Mimo wszystko, zanim podejmiecie jakiekolwiek decyzje, to powinniśmy o tych planach powiadomić Batmana - dodała pani Meyer - Uważam, że powinien on o tym wiedzieć. W końcu, Ash jest jego wychowankiem. Powinien wiedzieć o jego planach na życie.
- A poza tym, tak na dobrą sprawę, to jak wyobrażacie sobie waszą walkę ze złem, bez odpowiedniego sprzętu i bez wsparcia finansowego?
- I bez odpowiedniej kryjówki.
- No właśnie. Wy sami tego sobie nie załatwicie.
- A jeżeli Batman nie zgodzi się na nasz pomysł? - zapytał niespokojnie Ash.
Pan Meyer rozłożył ręce i powiedział:
- To już twoja sprawa, żeby go przekonać do zmiany zdania.
***
Rzeczywiście, tak jak się tego obawiał Ash, Batman nie był zbyt zadowolony z decyzji, jaką podjął jego wierny asystent i wychowanek. Kiedy tylko się o niej dowiedział, natychmiast skontaktował się z chłopakiem i jego przyjaciółmi, aby wyrazić swoją dezaprobatę wobec ich konceptu.
- Nie wiecie nawet, na co się porywacie - powiedział, gdy jego twarz ukazała się na wielkim ekranie, przez który mieli z nim rozmawiać Młodzi Tytani - Może wam się wydawać, że to dobra zabawa, ale uwierzcie mi, daleko walce ze złem do zabawy i to dobrej. Niejeden raz możecie trafić na groźnego przeciwnika, którego pokonanie nie będzie takie proste. Tym razem mieliście naprawdę dużo szczęścia, bo trafiliście na jakiś amatorów i pospolitych złodziejaszków, ale kiedyś może się wam trafić znacznie poważniejszy przeciwnik i co wtedy zrobicie?
- Jak to, co? Będziemy walczyć tak długo, aż go w końcu pokonamy - odparł na to Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, chcąc wykazać poparcie dla tych słów i dla swojego trenera.
Josh Wayne popatrzył uważnie na swojego podopiecznego i powiedział:
- Rozumiem cię, Ash, że po tych wszystkich przygodach, które przeżyliśmy, nie umiesz za bardzo zapanować nad żądzą walki ze złem i po tych brawurowych perypetiach nie umiesz już przejść tak od razu do spokojnego życia, ale zastanów się lepiej nad tym, co chcesz zrobić. Chcesz wieść takie życie jak ja? Wiecznego pogromcy bandytów? Wiecznego samotnego wojownika, który całe swoje istnienie łączy jedynie z obroną innych?
- Ale proszę pana, przecież on nie będzie sam - wtrąciła się Serena, zbliżając się do Asha i delikatnie kładąc mu dłoń na ramieniu.
Chłopak obdarzył ją promiennym uśmiechem na znak wdzięczności za to, co właśnie powiedziała. Ona zaś spłonęła delikatnym rumieńcem, bardzo szczęśliwa, że mogła sprawić mu przyjemność.
- To prawda, Ash nie będzie w tej walce sam! - zawołał Max, stając u boku pomocnika Batmana.
- Jesteśmy drużyną i będziemy się nawzajem w tej walce wspierać - dodała Dawn, także stając u boku Asha.
- I zapewniam pana, że żadne z nas nie traktuje tego wszystkiego jak zabawę - powiedział niezwykle poważnym tonem Clemont.
Chespin, Mudkip, Piplup i Fennekin zapiszczeli w swoim języku, chcąc dać do zrozumienia Joshowi Wayne’owi, że oni także podchodzą do tego wszystkiego, o czym tu mowa poważnie i można na nich liczyć.
Mężczyzna popatrzył na nich wszystkich i zastanowił się przez chwilę nad tym, co powinien zrobić i jak zareagować na to, co właśnie usłyszał.
- To wszystko bardzo pięknie brzmi i muszę was pochwalić za to, że jesteście wobec siebie nawzajem tacy lojalni. Ale powinniście wiedzieć, na co się piszecie. Walka z przestępczością nie jest wcale taka prosta. Ash na pewno coś o tym wie, skoro już ze mną pracował w tej branży.
- Tak, rzeczywiście. Ja coś o tym wiem - odpowiedział Ash - Ale mogę cię zapewnić, że podchodzę do tego na poważnie. To nie jest jakaś brawura czy głupia chęć ryzykowania życia dla zabawy. Ja naprawdę chcę walczyć o to, aby tego zła mniej było na świecie.
- I my też tego chcemy! - powiedział Max.
- Wszyscy tego chcemy - dodała Serena.
Clemont i Dawn skinęli głową, aby potwierdzić jej słowa. A Pokemony, wciąż wiernie stojące u ich boku, zapiszczały lekko, chcąc także okazać swoją aprobatę dla idei walki dobra ze złem.
Josh Wayne ponownie zastanowił się przez chwilę, nim przemówił:
- Nie mogę wam zabronić realizacji swoich planów, choć naprawdę wolałbym bardziej, abyście wszyscy zajęli się spokojnym życiem, w którym nie ma miejsca na niebezpieczeństwa. A zwłaszcza ty, Ash. Po tym wszystkim, co obaj razem już przeżyliśmy, miałem nadzieję, że nie pójdziesz w moje ślady i wybierzesz o wiele spokojniejsze życie. Ale najwidoczniej za dobrze cię wyszkoliłem, abym mógł na to liczyć, że nie staniesz się kimś podobnym do mnie. Najwyraźniej chcesz iść w moje ślady i na swój sposób mi to pochlebia, ale jako człowiek muszę powiedzieć, że nie cieszy mnie to tak, jak powinno. Tak, powinno mnie to cieszyć, ale wcale nie cieszy, gdyż za dobrze wiem, jakie wiążą się z taką misją, jaką chcesz wziąć na swoje barki, konsekwencje. Czasami nie ma możliwości, aby się wycofać z tego, czego się raz podjęło.
- Ja nie zamierzam się wycofywać - wtrącił Ash.
- Wiem o tym, ale pamiętaj o tym, że gdybyś jednak chciał się wycofać, to mi o tym powiedz. Nie wstydź się, powiedz i odejdź. Zacznij żyć na spokojnie, choć jak na pewno wiesz po moim przykładzie, kto raz podejmie się takiego zadania, jakiego podjąłem się ja i jakiego ty chcesz się podjąć, nie ma zawsze szansy na to, aby się z niego wycofać. A wiesz, dlaczego? Bo ono wciąga i to strasznie mocno. Bądź więc na to przygotowany. Bądź przygotowany na to, że gdy już raz wejdziesz na drogę bohatera, to nie opuścisz jej tak łatwo. I to nie dlatego, że ktoś będzie ci w tym przeszkadzał, a dlatego, że ty sam nie będziesz w stanie się do tego zmusić. Ta droga niebezpiecznie wciąga. Im więcej dokonasz na niej bohaterskich czynów, tym mniej będziesz chciał ją opuścić. Będziesz czuć radość i satysfakcję z dobrze wykonanego zadania, a jednocześnie poczucie, że wciąż za mało jeszcze zrobiłeś i zaangażujesz się w kolejne walki i jeszcze kolejne, a potem kolejne i kolejne, aż w końcu zorientujesz się w tym, że walka jest twoim życiem, a niebezpieczeństwo z nią związane twoim chlebem powszednim. I wciąż nie będziesz czuć możliwości przed sobą, aby opuścić tę drogę. Nie znajdziesz czasu na życie prywatne ani na to, aby wieść w miarę możliwości normalny żywot. Wszystko podporządkujesz walce o to, aby tego zła mniej było na świecie. Dosłownie wszystko i potem nie zdołasz się od tego wszystkiego uwolnić. Wciąż będziesz czuć, że jeszcze za mało robisz dla świata, że możesz jeszcze więcej i jeszcze więcej. Twój altruizm będzie wciąż cię popychał do kolejnych wyzwań, aż w końcu trafisz na przeciwnika lepszego od siebie, który cię zabije. Albo pokonasz wszystkich przeciwników i naprawdę już się do tego przyczynisz, że w okolicy, w której działasz, nie będzie już zła. Dlatego zrzucisz swój strój i rozpoczniesz prywatne życie, które odkładałeś tak długo na boczny tor, ale będziesz już może na to za stary, aby z kimkolwiek sobie ułożyć życie. Bo twoim życiem stała się walka i bez niej nie będziesz już umiał normalnie funkcjonować, przez co nie zdołasz sobie z nikim ułożyć życia, a jeżeli nawet, to twoja przeszłość będzie dawać ci się we znaki i będzie cię ciągnęło do dawnego trybu życia. Nie znajdziesz spokoju, nawet jeżeli zrozumiesz, jak bardzo jest ci on potrzebny. Zastanów się, czy naprawdę chcesz zaryzykować, że tak to się skończy? Zastanów się nad tym, mój chłopcze. Zastanów się.
Przyjaciele spojrzeli na Asha, nie wiedząc, co on teraz zrobi. Słowa Batmana zabrzmiały makabrycznie i mrocznie, a do tego tak sensownie, że nie byli w stanie się teraz tak śmiało zdecydować na to, aby podjąć się zadania, do którego to nieco wcześniej aż się palili. Czyżby to wszystko, co mówił Josh Wayne było prawdą? A co, jeżeli oni tak właśnie skończą? A co, jeżeli ich życie będzie wyglądać właśnie tak, jak on to opisuje? Czy na pewno taki los ich zadowoli? A co z Ashem? Czy on na pewno chce taki żywot wieść? Gdyby wiedzieli, że on będzie z nimi, to może by im było łatwiej. Zawsze pomoc kogoś, kto przecież już wcześniej walczył ze złem jako pomocnik superbohatera dodawała otuchy i sprawiała, iż czuło się jakąś większą pewność siebie w tym, co się robiło. Ale jeżeli on nie zechce walczyć po tym, co właśnie usłyszał, jakże oni mieliby to zrobić sami? Już w duchu każde z nich widziało Asha jako lidera ich drużyny. Lidera, który prowadzi ich do sukcesu i ku zwycięstwu nad wszelkim złem w mieście. A jeżeli on nie będzie w stanie się tego zadania podjąć, to jak oni sami mogą to zrobić? Poza tym, czy naprawdę jest to tak dobre zadanie i naprawdę powinni się go podejmować?
Wątpliwości chodziły im po głowie i czuli, że cała ta sprawa zaczyna ich już przerastać i to zanim podjęli się jakiekolwiek poważnej walki. Ich myśli były pełne sprzeczności i trudno było je ze sobą pogodzić, a ich obawy o to, co się może stać, jeżeli słowa Josha Wayne’a okażą się prawdziwe, z każdą chwilą zaczynały być coraz większe i większe. Nie wiedzieli, co powinni zrobić i jaką decyzję podjąć, dlatego z uwagą zaczęli przyglądać się Ashowi, licząc na to, że on pomoże im się zdecydować. On, jako najbardziej doświadczony w walce ze złem. On, który jako jedyny posiada jakiekolwiek pojęcia, co taka walka oznacza. On, który natchnął ich ostatnio do tego, aby podjęli walkę w dyskotece i poprowadził ich do tego tak spektakularnego sukcesu. Tak, tylko on był w stanie podjąć właściwą decyzję w tej kwestii. Dlatego czekali na to, co chłopak powie i jaka to będzie decyzja.
Ash tymczasem zastanowił się nad tym wszystkim, co usłyszał od swojego mentora, spojrzał uważnie na Pikachu, który zapiszczał lekko, jakby chcąc dodać mu otuchy, potem na resztę swojej paczki i widząc nadzieję w ich oczach, w końcu zrozumiał, co powinien zrobić. Spojrzał na ekran, na którym to wciąż widniała twarz jego opiekuna i powiedział:
- Wiem, że istnieje takie właśnie ryzyko, o jakim mówisz. I wiem dobrze, że nie będzie to łatwe zadanie. Ale wiem też, że jeżeli się go nie podejmę, będę tego żałował do końca życia. Moje życie już dawno zostało podporządkowane walce o to, aby tego zła mniej było na świecie. Nie zdołam się temu przeciwstawić. Tak już musi być. Ale zrobię wszystko, aby ta misja nie stała się moją obsesją. Obiecuję ci to z całego serca. Nie pozwolę sobie na to.
Drużyna radośnie się uśmiechnęła, słysząc decyzję Asha. Ten zaś spojrzał na nich wszystkich serdecznie i dodał:
- Wiem, że nie będzie łatwo. Ale czuję, że z wami u boku wszystko zawsze mi się uda.
Przyjaciele uściskali mocno Asha, a Josh Wayne pokręcił głową z delikatnym politowaniem i powiedział:
- No cóż... Skoro taka jest twoja decyzja, nie zostaje mi nic innego, jak tylko ją zaakceptować i życzyć wam wszystkim powodzenia. Mam nadzieję, że uda się wam osiągnąć planowane przez was cele. Pamiętajcie jednak, aby słowa Robina okazały się prawdą, że ta misja nie będzie obsesją ani dla niego, ani dla was. Tak bardzo was proszę o to, abyście tego dopilnowali.
Mówił to tonem poważnym, ale na jego twarzy zagościł delikatny uśmiech, jakby chciał powiedzieć w ten sposób, że naprawdę im kibicuje i wspiera ich, choć nie do końca uważa, aby pomysł z założeniem drużyny superbohaterów był aby na pewno trafiony. Ash jednak, który znał go bardzo dobrze, wiedział, że będzie mógł na niego liczyć, ponieważ jego mentor mimo surowego tonu jasno pokazywał, iż co jak co, ale pomocy on im nigdy nie poskąpi. Tak, tego był całkowicie pewien.
***
Ponieważ decyzja została podjęta, teraz należało przejść do jej realizacji. Tak więc, świeżo powstała drużyna Młodych Tytanów rozpoczęła od następnego dnia pilnowanie ulic Jump City, aby w razie czego wkroczyć do akcji. Okazało się to jednak zupełnie niepotrzebne, ponieważ tak naprawdę miasto było zwykle dosyć spokojne i przestępczość była tam stosunkowo niewielka. Szybko ich do tego takie oto metody pracy zmęczyły, ponieważ pilnowanie niemalże spokojnych ulic i to w miejscu, gdzie tak niewiele się zwykle działo, pozbawiało ich energii, a do tego w jej wyniku niekiedy nie przysypiali porządnie nocy. Ale i na to znalazło się bardzo dobre rozwiązanie. Pan Meyer zafundował im kilka swoich wynalazków, które to miały namierzać jakieś poważne zakłócanie spokoju w mieście i alarmować o tym całą drużynę, gdy tylko owo zagrożenie zostanie wykryte. Nie wiadomo było zbyt dokładnie, jak owe roboty działały i w jaki sposób wyczuwały owo zagrożenie, ale to nie miało większego znaczenia. Dość szybko pokazały one swoją skuteczność, kiedy w mieście pojawił się jakiś gang motocyklistów, którzy okradli jubilera. Gdy tylko zaczęli rozrabiać, czujniki zaczęły wydawać z siebie głośne dźwięki na znak, że potrzebna jest pomoc i Młodzi Tytani wiedzieli, że oto pora na nich. Wówczas to Robin, który już prawie nie rozstawał się ze swoim kostiumem i maską, zawołał do pozostałych przyjaciół:
- Tytani, wio!
A wtedy cała ekipa natychmiast rzuciła wszystko, co robiła i ruszyła zaraz do miasta, aby dowiedzieć się, co jest grane, a gdy to odkryła, to natychmiast wpadła pomiędzy bandytów, których bardzo szybko nauczyła rozumu i robiła to tak długo, aż znokautowała ich wszystkich i oddała w ręce policji.
Ta oto akcja utrwaliła w pamięci wszystkich mieszkańców to, jacy są Młodzi Tytani i że Jump City naprawdę może na nich zawsze polegać. A w pamięci tych, którzy zechcieli łamać prawo utrwalona została świadomość o tym, że z kim jak z kim, ale z tymi oto bohaterami lepiej nie zadzierać.
Ponieważ jednak każdy superbohater ma swoją bazę czy względnie kryjówkę, w której ma cały swój sprzęt i może swobodnie się czuć, Młodzi Tytani także takie miejsce posiadać powinni. W tej sprawie pomógł Batman, który to potajemnie im przygotował kwaterę główną w postaci wielkiej wieży w kształcie litery T. Stała ona poza miastem, ale na tyle blisko Jump City, by drużyna mogła w każdej chwili przybyć na czas i uratować potrzebujących. Baza zawierała w sobie wszystko, co Młodzi Tytani potrzebowali. Każdy miał w niej swój osobny pokój z odpowiednim dlań wyposażeniem. Prócz tego znajdowała się tam porządna kuchnia, łazienka i salon z wielkim telewizorem, na którym mogli oglądać filmy DVD. Były tam też odpowiednie sprzęty do namierzania wrogów czy walki z nimi. Nie brakowało tu zatem niczego, co Młodym Tytanom było potrzebne do szczęścia.
Robin i jego kompania przeprowadzili się tam natychmiast, jak tylko wieść o bazie przekazanej im przez samego Batmana dotarła do ich uszu i gdy pan Meyer ich tam zaprowadził. Baza wzbudziła ich zachwyt i podziw. Wszystko, co się tam znajdowało, zachęcało do jak najdłuższego w niej pobytu.
- No, w takiej bazie, to my możemy bez trudu pokonać każdego drania i przy okazji dobrze się bawić! - zawołał wesoło Max, gdy tylko obejrzał już wszystkie zakamarki.
- Myślę, że dobrze nam się tu będzie żyć - powiedziała Dawn.
- Dobrze? Dziewczyno, nam tu będzie jak w raju, a nawet jeszcze lepiej! - wołał dalej podekscytowany Max.
- Tak, zapewne - powiedział na to Ash i uśmiechnął się lekko - Ale nieważne jest to, jakim sprzętem się otaczamy. Ważne, żebyśmy zawsze się wspierali i mogli na sobie polegać.
Pikachu zapiszczał radośnie, zgadzając się z nim i spojrzał na Fennekina, ten zaś odpowiedział mu równie wesoło, podzielając jego zdanie.
- Co powiecie na jakiś fajny seans filmowy? - zaproponował Clemont.
- Ja tam wolałbym już zmierzyć się z jakimś groźnym draniem i pokazać mu, gdzie Mudkipy zimują! - zawołał Max, wykonując bojowe ruchy pięściami.
Mudkip zapiszczał lekko, stając u jego boku i mówiąc w swoim języku, że też ma na to ochotę.
- Spokojnie, kochanie. Tylko spokojnie - zachichotał rozbawiony tym Ash - Co do tego, to jeszcze się doczekamy. Zobaczycie.
Nie wiedział, oczywiście, że nastąpi to szybciej niż mógłby przypuszczać. I że walka ta odmieni wszystko w ich życiu. Nie tylko ich losy, ale także losy całego miasta, ponieważ walka ta, która właśnie się szykowała, będzie początkiem czegoś naprawdę niezwykłego, z czym nawet w swoich najśmielszych snach żadne z nich nigdy się nie mierzyło.
***
W ciemnej piwnicy, za wielkimi szklanymi akwariami roiło się stado wielkich i czerwonych ślepi, wpatrujących się w swojego pana, którym był mężczyzna w stroju podobnym do stroju Butterfree i z maską na twarzy.
- Cierpliwości, moje słodkie - powiedział, uśmiechając się przy tym złośliwie - Już wkrótce będzie siać spustoszenie, a ja zdobędę władzę, która mi się należy. Wkrótce całe miasto ugnie się przed nowym panem. Panem Moli!
Jego wesoły śmiech, który wydał z siebie chwilę potem, przerwał nagle dziki dziewczęcy krzyk, dobiegający z pokoju na górze.
- Tato! TAAAATOOOO!
Pan Moli westchnął głęboko i zostawił swoich podopiecznych, po czym bez słowa poszedł na górę i wszedł do pokoju, z którego dobiegał krzyk. Pokój ten był pomalowany na różowo, a pod jedną z jego ścian znajdowało się wielkie łóżko, a na nim siedziała jakaś nastoletnia blondynka w różowej piżamce, ściskająca mocno jakiegoś pluszaka.
- Tatuś pracuje, Kiciu. Nie można z tym zaczekać? - zapytał Pan Moli.
- Nie! On zerwał ze mną! - zawołała Kicia, zrywając się z łóżka i zaczynając nerwowo chodzić po pokoju - Mój głupi były chłopak Fank zerwał ze mną i teraz nie mam z kim pójść na szkolny bal!
Po tych słowach, rzuciła się na łóżko i zaczęła głośno płakać. Pan Moli usiadł obok niej i delikatnie poklepał ją dłonią po plecach.
- No już dobrze, córeczko. Na pewno znajdziesz sobie innego chłopaka na ten bal.
Kicia spojrzała na niego groźnie i zawołała:
- Bal jest jutro, tato! Nie mam czasu szukać nowego chłopaka, dlatego ty mi go znajdziesz!
Pan Moli obruszył się. On, który ma tak ważną misję do wykonania, ma tracić czas na takie przyziemne sprawy? To śmieszne.
- Kiciu, bądź rozsądna! Chyba nie mówisz poważnie!
Jego jedynaczka jednak mówiła śmiertelnie poważnie. Zerwała się z łóżka i zawołała głośno:
- I nie chcę byle kogo! Ma być przystojny, lubiany i całkiem odlotowy! No i dla innych nieosiągalny. Żeby się Fank wściekł z zazdrości! Ma być...
Tutaj zastanowiła się nad tym, jaki to powinien być chłopak, kiedy nagle jej wzrok padł na pisemko, które niedawno czytała. Dostrzegła wówczas, że okładkę tej gazetki zdobi zdjęcie Młodych Tytanów. Już wiedziała, czego sobie życzyć od spełniającego wszystkie jej kaprysy tatusia. Zadowolona złapała za pisemko, po czym podsunęła je ojcu pod nos i zawołała:
- Ma być taki jak ten koleś! A najlepiej, żeby to był on sam!
- Ale który z nich, Kiciu? Tu jest aż trzech chłopaków.
Kicia wywróciła oczami ze złości.
- To przecież oczywiste, tato. To ten najprzystojniejszy!
I dla pewności, wskazała go palcem.
***
Robin wisiał do góry nogami, zaś Gwiazdka trzymała go za nogi i potrząsała nim delikatnie, acz na tyle mocno, jak było to konieczne. Chłopak jęknął załamany i przygnębiony, ale nie bólem, tylko swoją porażką. Ten dzień zdecydowanie nie należał do jego udanych. Nie dość, że na jubilera napadł jakiś dziwny gość, który ma Ariadosa zamiast głowy, to jeszcze pokonał ich bez większych trudności. To po prostu jedna wielka porażka. Bez trudu unieruchomił jednego po drugim Tytana wielką, kleistą pajęczyną, jaką z siebie wypuścił, a potem jak na ironię, jeszcze do tego sparaliżował Robina jakimś promieniem, który wypuścił z paszczy. Gwiazdka więc zabrała go do bazy, aby go doprowadzić do stanu używalności, a reszta się rzuciła w pościg za złodziejem, przy okazji podnosząc na duchu swojego lidera, który obwiniał się o to wszystko.
- Daj spokój, to nie twoja wina! Jak dotąd walczyliśmy z samymi płotkami, a teraz mamy do czynienia z grubą rybą - powiedział Cyborg.
- Ale powinienem być z wami - zauważył Robin.
- Na razie, powinieneś odzyskać siły - stwierdziła Raven.
- No właśnie, damy sobie radę, stary - dodał Bestia - Facet ma Ariadosa na miejscu głowy. Nietrudno będzie go namierzyć.
Robin nie miał wyboru i musiał ustąpić. Gwiazdka zatem zabrała go do bazy, gdzie poddała go odpowiedniemu leczeniu, które polegało na tym, że ujęła go za stopy, przytrzymała w ten sposób do góry nogami i potrząsała tak długo, aż nagle poczuł, iż jego kończyny ponownie są w stanie się poruszać.
- Lepiej? - zapytała Gwiazdka.
- O wiele - odpowiedział jej z ulgą Robin.
Pikachu, obserwujący z Fennekinem wzrokiem pełnym niepokoju cierpienie swojego trenera, teraz wyraźnie odetchnął z ulgą, kiedy zrozumiał, że paraliż minął i Robin wrócił do zdrowia. Z radości aż podskoczył kilka razy w górę.
- Dziękuję - powiedział Robin do Gwiazdki, gdy ta już go postawiła.
- Nie ma za co - odparła skromnie dziewczyna - Niewiele jest rzeczy, z którą nasze metody leczenia sobie nie radzą.
- To możemy się zabrać za to właśnie, na co potrzeba mniej subtelnych metod działania - rzekł na to Robin i wyjął szybko z kieszeni mały wideo-komunikator w kształcie podręcznego lusterka - Raven, jak tam? Namierzyliście naszego gościa?
Na ekraniku ukazała się twarz wywołanej dziewczyny. Wyrażała ona coś, co tak rzadko Robin miał okazję zobaczyć. Prawdziwy strach.
- Nie, ale namierzyliśmy coś znacznie gorszego.
To mówiąc, nakierowała wideo-komunikator na to, co ją zaniepokoiło. Choć ekran był mały, chłopak oraz jego przyjaciółka, a także ich dwa wierne Pokemony, które wskoczyły im na ramiona, zdołali zobaczyć dość, aby zrozumieć niepokój Raven. Ich oczom bowiem ukazał się przerażający widok. Wielkie stado Butterfree i Vivillonów, a także kilku innych Pokemonów ciem i motyli, unosiło się groźnie w powietrzu, wydając z siebie dźwięk daleki od sympatycznego.
- Na wielkiego Pikachu! Co to jest?! - zawołał zszokowany Robin.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Pokemony, tylko jakieś dziwne - odpowiedziała Raven - Kiedy przybyliście na miejsce, w którym jesteśmy, właśnie przegryzały kable elektryczne i zaczynały też zjadać kilka samochodów.
- Obawiam się, że sami nie damy sobie im rady - odezwał się głos Bestia.
- Jeżeli czujesz się już lepiej, to prosimy o wsparcie - dodał Cyborg - Zaraz się za nie weźmiemy, ale raczej za dużo ich na nas.
- Zaraz będziemy! - zawołał Robin i wyłączył komunikator - Gwiazdko, pora na nas! Pikachu, Fennekin,lecimy!
Już mieli pędzić, gdy nagle usłyszeli, że wielki ekran ich teleodbiornika, który służył im zarówno za telewizor, jak i za odbiornik ze światem zewnętrznym, jakoś dziwnie brzęczy. To był znak przychodzącej wideorozmowy. Robin zatrzymał się, nie wiedząc, kto do nich dzwoni i dlaczego. Może to był Batman z jakąś ważną sprawą? A może ktoś inny? Lepiej było odebrać. Chwycił więc za pilota i włączył nim ekran. Wówczas ujrzał postać jakiegoś mężczyzny w stroju Butterfree i masce na twarzy, który uśmiechnął się złowrogo i powiedział:
- Młodzi Tytani, prawda?
- Zależy, kto pyta - odparł Robin.
- Możecie mnie nazywać Panem Moli. Zapewne już wiecie o tym, że Jump City zaatakowali moi podopieczni.
- A więc ten atak, to twoja sprawka, tak?
- Owszem, bystrzaku. Pewnie chcesz pędzić na ratunek, co? Szkoda zachodu. Nic to nie da. Nawet jeśli pokonacie kilkoro z moich dzieci, to nie powstrzymacie mnie przed wypuszczeniem całego roju.
To mówiąc, wskazał na miejsce za sobą, które nagle się oświetliło i wówczas Robin i Gwiazdka oraz ich wierne Pokemony zauważyli, że za plecami Pana Moli znajdują się wielkie akwaria z podobnymi stworami jak te, z którymi walczą teraz ich przyjaciele. Tyle tylko, że ich było znacznie więcej.
- Moje pieszczochy bardzo lubią stal i metal. Jedzą je tak, jak wy makaron. I wystarczy, że je wypuszczę, a całe miasto obrócone zostanie w ruinę i to szybciej, niż wy zdążycie choćby pisnąć.
Robin i Gwiazdka westchnęli przerażeni, a Pikachu i Fennekin zapiszczeli ze strachu. Wiedzieli, że Pan Moli nie żartuje i jest w stanie to zrobić.
- Jeżeli więc nie chcecie, aby tak się stało, zrobicie dokładnie to, co powiem - rzekł po chwili Pan Moli.
Robin wysyczał przez zęby jakieś przekleństwo, ale wiedział, że na chwilę obecną jest bezsilny. Musiał przystać na jego warunki, jakiekolwiek by nie były.
- Mów, o co chodzi - powiedział.
Pan Moli uśmiechnął się z satysfakcją.
- Mam proste żądania. Ja zostanę władcą miasta, Młodzi Tytani się poddadzą. A Robin...
Gwiazdka spojrzała z niepokojem na przyjaciela. Czego ten łajdak od niego chce i jakie ma warunki względem niego.
- Ty pójdziesz z tą uroczą panienką na bal.
Po tych słowach, Pan Moli wskazał ręką na osobę, która wysunęła się nagle zza ekranu. Była to wysoka blondynka w różowej bluzeczce i o bardzo dziecinnym makijażu. Przypominała ogólnie lalkę Barbie, ale w wersji mało sympatycznej.
- Cześć, Robinku! - zawołała wesoło dziewczyna.
Robina po prostu zamurowało. Czego jak czego, ale takiego warunku to się on nie spodziewał. Przez chwilę pomyślał, że się przesłyszał, dlatego rzekł:
- Mógłbyś powtórzyć ostatnie?
Gwiazdka, której nie tylko nie spodobał się warunek Pana Moli, ale również i sposób, w jaki ta blondi zwróciła się do jej przyjaciela, zapytała groźnie:
- Robin, co to za jedna? Dlaczego mówi do ciebie „Robinku”?
- Ona ma na imię Domino, ale wszyscy mówią do niej „Kicia” - wyjaśnił Pan Moli - I właśnie z nią pójdziesz na bal.
Gwiazdka wysunęła się do przodu i powiedziała groźnie:
- Ten bal, to chodzi o jakąś walkę, tak? To wobec tego Robin przyjmie wasze wyzwanie, a ja będę jego sekundantem.
Robin dotknął jej ramienia i sprostował:
- To nie pojedynek, tylko randka.
Gwiazdka doskonale wiedziała, co to słowo oznacza. Na jej planecie znaczyło ono dosłownie to samo, co na Ziemi. Kiedy więc usłyszała, o co chodzi, po prostu ją zamurowało. Krzyknęła przerażona, z trudem utrzymując się na nogach, a zaraz potem, jak zdołała zapanować nad swoimi dolnymi kończynami, krzyknęła głośno w kierunku Kici:
- On nie przyjdzie, słyszałaś?! Robin nie wpadnie na bal!
Chłopak złapał ją za rękę i powiedział:
- Musimy chwilę pogadać. Dajcie nam kilka minut, dobrze?
Pan Moli i Kicia nie mieli nic przeciwko temu, aby ich wrogowie naradzili się na osobności. I tak czas działał na ich korzyść, więc nie musieli się przejmować. Robin dobrze o tym wiedział, dlatego kiedy został sam na sam z Gwiazdką oraz ze swoimi Pokemonami, które wyszły za nimi, zaczął zastanawiać się, co ma zrobić.
Tymczasem Gwiazdka zaczęła chodzić po pokoju i mówić ze złością sama do siebie:
- To straszne! Skandal! Przegięcie! Nie wolno się zgodzić na takie żądania! Ten skrzywiony człowiek najwyraźniej nie wie, z kim ma do czynienia!
Robin popatrzył na nią zaniepokojony, po czym wyjął wideo-komunikator i zawołał:
- Cyborg! Jak tam wam idzie? Radzicie sobie?
Na ekranie ukazał się Cyborg, szarpiący się z jednym dzikim Pokemonem molem, który kątem oka spojrzał na Robina i powiedział:
- Nie, jest coraz gorzej. Długo ich nie powstrzymamy. Jeśli masz zamiar coś zrobić, to lepiej zrób to szybko!
Robin wyłączył komunikator i spojrzał na Gwiazdkę, która dalej chodziła po pokoju i pomstowała na Pana Moli tak głośno, jak tylko się dało. Wiedział, że na chwilę obecną nie ma lepszego pomysłu i powiedział:
- Muszę ustąpić, Gwiazdko. Muszę iść z nią na randkę.
- CO?! - zawołała zaszokowana Gwiazdka.
Robin popatrzył na nią przygnębionym wzrokiem i powiedział:
- Tylko w ten sposób powstrzymamy Pana Moli i ocalimy miasto.
- Ale... Ale... Ale...
- Muszę to zrobić, Gwiazdko. Chociaż nie mam ochoty. Zupełnie nie mam na to ochoty.
Po tych słowach, Robin wrócił do salonu, stanął przed ekranem, na którym to cały czas widnieli Pan Moli i Kicia.
- To jak będzie? - zapytał mężczyzna.
- Zabiorę ją na bal - odpowiedział chłopak.
- Nie mów tego do mnie, tylko do niej - odparł Pan Moli - Zaproś ją w sposób oficjalny.
- Ty chyba sobie kpisz! - zawołał Robin oburzony.
- JAZDA! - krzyknął Pan Moli.
Robin zrozumiał, że nie ma wyjścia. Spojrzał więc na Kicię i powiedział:
- Kicia, prawda?
- MIAU! - zawołała wesoło rozbawiona dziewczyna.
Robin miał ochotę ją udusić, ale wiedział, że musi być do niej miły. Dlatego też rzekł spokojnie:
- Kiciu, czy zechcesz pójść ze mną na bal?
Gwiazdka, która weszła za Robinem do salonu, po prostu kipiała ze złości. A Kicia wyglądała na niesamowicie zadowoloną:
- Och, Robinku! Co za niespodzianka! Oczywiście, że z tobą pójdę!
***
W tym samym czasie, kiedy w bazie Młodych Tytanów trwały negocjacje w sprawie wstrzymania napaści Pokemonów owadów na miasto, dzielni członkowie tej grupy, Cyborg, Raven i Bestia, wspierani przez swoich pokemonich druhów tak dzielnie, jak to tylko było możliwe, próbowali odeprzeć zmasowany atak stworów ze stajni Pana Moli. Walka była zaciekła, dzielne trzy Pokemony atakowały je raz po raz swoimi mocami, a ich trenerzy używali swoich umiejętności i zdolności bez chwili wytchnienia. Niestety, chociaż udało im się wielu przeciwników powalić na ziemię, to wrogich stworów jakby nie ubywało, ponieważ wciąż wszędzie ich było pełno. Ledwie jeden został pokonany, a na jego miejsce przybywały kolejne, a za nimi jeszcze kolejne. Bohaterowie zaczęli się obawiać, że to oznacza, iż przegrali, a miasto jest skazane na zagładę.
- Nie powstrzymamy ich! Jest ich za wiele! - jęknął Cyborg.
Bestia przybrawszy postać wielkiego zielonego Cabutopsa próbował raz po raz przecinać wielkimi szponami atakujące ich stwory na pół. Niestety, chociaż w tej postaci był niezwykle groźnym przeciwnikiem i całkiem nieźle sobie radził, to przeciwników było zbyt wielu i nawet on musiał ulec ich przewadze liczebnej. Do tego stopnia to zrobił, że z ataku musiał sam przejść do obrony. Tymczasem stwory atakowały go całą chmarą i zaczęły go spychać w kierunku rzeki. Raven dostrzegła to, ale nie mogła mu pomóc, ponieważ sama właśnie odpierała atak wielu stworów naraz. Bestia był zatem zdany na siebie. Załamany przybrał swoją postać i w ten oto sposób próbował walczyć, ale zrobił jeden nieostrożny krok za dużo i już by spadł do wody, gdyby nagle niespodziewanie ktoś mu nie przyszedł z pomocą.
Tym kimś okazała się być jakaś dziewczyna w jego wieku, ewentualnie nieco młodsza, blondynka o jasno-niebieskich oczach, ubrana w czarną bluzkę, czarną spódniczkę i czarne rajstopy, która miło się do niego uśmiechnęła. Dziewczyna ta zjawiła się nie wiadomo skąd i w ostatniej też chwili złapała Bestię za rękę, zanim ten zdążył spaść do rzeki.
- Chyba nie chcesz brać kąpiel o tej godzinie. Woda w rzece o tej porze jest raczej zimna - powiedziała życzliwie.
Bestia uśmiechnął się do niej, wdzięczny za ocalenie, po czym szybko stanął na równe nogi i przybrał bojową pozę, gotów do dalszej walki.
- Dziękuję. A tak przy okazji, to kim jesteś i skąd się tu wzięłaś?
- Chyba nie jest to najlepsza pora na wyjaśnienia - odpowiedziała mu nieco dowcipnym tonem dziewczyna, również przyjmując pozę gotowości do boju.
Oboje zaczęli odpierać ataki kolejnych przeciwników. Bestia bił i tłukł stwory jednego po drugim, a dziewczyna ciskała w nich kawałami ziemi oderwanymi od podłoża, na którym stali, do czego używała mocy telekinetycznych. Bestia musiał przyznać, że jest pod wrażeniem jej umiejętności. A wrażenie to wzrosło, kiedy to nagle u boku dziewczyny stanął Dedenne, który atakami piorunami zaczął raz po raz razić wszystkie paskudne stwory.
- Obawiam się, że to koniec! - zawołała nagle Raven - Tych skubańców jest za wiele!
Wtem stało się coś nieoczekiwanego. Stwory nagle przestały ich atakować, a zamiast tego zebrały się w jedno wielkie stado i odleciały w nieznanym kierunku, zostawiając miejsce, w którym przed chwilą żerowały w spokoju. Ten zupełnie dla nikogo niespodziewany odwrót, wpędził w niezłą konsternację członków drużyny.
- Co się stało? - zapytał Bestia - Dlaczego one się wycofały?
- Nie mam pojęcia - odpowiedział Cyborg - Może to zasługa Robina?
Raven wyjęła wideo-komunikator i natychmiast ukazała się na nim postać ich lidera, który zanim zdążyła go o cokolwiek zapytać, powiedział:
- Udało mi się zyskać trochę czasu. Za to szaleństwo odpowiada niejaki Pan Moli. To on kontroluje te paskudztwa.
Po tych słowach, wcisnął pewien przycisk na komunikatorze i przesłał przez niego drużynie zdjęcie wyżej wspomnianego złoczyńcy.
- Tak on wygląda. Trzeba go znaleźć i powstrzymać. Zacznijcie od niej.
To mówiąc, przysłał komunikatorem kolejne zdjęcie, tym razem jakieś blondi wyglądającej jak tania podróbka Barbie.
- A kto to jest? - zapytała Raven.
- To jakaś przebiegła intrygantka, niegodna uwagi Robina - odezwał się głos Gwiazdki, która wyraźnie była zdenerwowana.
Na ekranie ponownie ukazała się twarz Robina, wyraźnie zmieszanego tym, co przed chwilą powiedziała jego przyjaciółka.
- Czyli Kicia. Coś ją chyba łączy z Panem Moli. To powiązanie doprowadzi nas do niego. Znajdźcie ją. Gwiazdka pomoże wam w poszukiwaniach.
- PHI! - odezwał się ponownie głos wyżej wspomnianej osoby.
- A ty co planujesz? - spytał nieco ironicznie Bestia - Nie chcesz nam pomóc?
Robin zmieszał się lekko na to pytanie, opuścił głowę w dół i odparł:
- Nie mogę. Mam dziś randkę.
Ta odpowiedź zaszokowała niemało jego przyjaciół. Prędzej spodziewaliby się upadku meteorytu na Ziemię aniżeli takiej odpowiedzi. Ich przyjaciel oraz lider zarazem odmawia im pomóc, aby sobie poflirtować z jakąś panienką? Na szczęście Robin szybko wszystko im wyjaśnił i ta niezwykła sytuacja stała się dla nich jasna, choć w innych okolicznościach byliby nią niesamowicie ubawieni. W tym jednak wypadku jakoś nie bardzo chciało im się śmiać.
- Dobrze, możesz na nas liczyć - powiedział Cyborg - Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby namierzyć tę twoją panienkę.
- Ona nie jest jego, jasne?! - krzyknęła oburzona Gwiazdka, stając niemal za plecami Robina - Ona wymusiła na nim tę randkę i to wszystko! Robin nie zadaje się z takimi pustymi lalkami! Prawda, Pikachu?
Pokemon potwierdził jej słowa delikatnym piskiem. Sam zaś Robin lekko jej skinął głową na znak potwierdzenia i powiedział:
- Tak czy inaczej, pospieszcie się. Nie wiadomo, co tej dwójce jeszcze strzeli do ich pustych głów. Im szybciej ich powstrzymamy, tym lepiej.
To mówiąc, zakończył połączenie.
Przyjaciele spojrzeli na siebie wymownie, a potem skierowali swój wzrok na dziewczynę, która ocaliła Bestię i przyjrzeli się jej uważnie.
- Dziękujemy za ocalenie naszego przyjaciela, ale tak swoją drogą, to kim ty jesteś? - zapytał Cyborg.
- I dlaczego nam pomogłaś? - dodała nieco podejrzliwym tonem Raven.
Dziewczyna uśmiechnęła się do nich życzliwie, nie przejmując się wcale tym, jak mało przyjaźnie zabrzmiał głos Raven i odpowiedziała:
- Nazywam się Bonnie, ale możecie mi mówić Terra. Wszyscy mi tak mówią. Co ja tu robię? No cóż... Przybyłam do Jump City, aby dołączyć do drużyny tych, którzy bronią tego miasta przed zagrożeniami. Do Młodych Tytanów. O ile dobrze rozumiem, to jesteście wy, prawda? Wyglądacie zupełnie jak na zdjęciach, chociaż na żywo jesteście jeszcze sympatyczniejsi.
- A dlaczego to chcesz się do nas przyłączyć? - zapytała wciąż podejrzliwym tonem Raven.
- Ponieważ posiadam pewne moce, które, jakby to ująć... Nie wszyscy ludzie na tym świecie uważają za normalne - odpowiedziała Terra - A mogłabym je jakoś wykorzystać w dobrym celu. Bardzo tego chcę. Dlatego tu przybyłam. Szukałam was i gdy tylko zobaczyłam, że walczycie z tymi paskudztwami, to postanowiłam wam pomóc.
- I pomogłaś, naprawdę! Jesteśmy ci za to bardzo wdzięczni! - zawołał do niej wesoło Bestia - A wiecie co? Myślę, że za taki chwalebny czyn możemy ją przyjąć do naszej drużyny, co nie?
Raven popatrzyła na niego nieco groźnym wzrokiem i odparła:
- Nie ty o tym decydujesz, tylko Robin. On jest naszym liderem i to on tylko może zdecydować, czy ją przyjmiemy do drużyny, czy nie.
Bestia już chciał zaprotestować, ale nie zrobił tego zrozumiawszy, że Raven ma rację. Nie po to wybrali Robina swoim przywódcą, aby przyjmować w swoje szeregi zupełnie obce osoby i to kierując się wyłącznie własnym widzimisię. Jakby od niego to zależało, zaraz by przyjął Terrę do ich paczki, ale to prawda, że w tej kwestii ostatnie słowo miał Robin, nie on. Dlatego spojrzał na nową znajomą, przy okazji przybierając bardzo przepraszającą minę i powiedział:
- Wiesz, Terro... Z chęcią byśmy cię z miejsca przyjęli w nasze szeregi, ale jak sama słyszałaś, nie od nas samych to zależy. Mamy swojego wodza i musimy się go w tej sprawie słuchać.
Terra jednak nie wyglądała wcale na obrażoną tym, co jej powiedział. Nawet można było odnieść wrażenie, że ta odpowiedź jest taka, jakiej się spodziewała i jaką chciała usłyszeć.
- To oczywiste, że Robin wami dowodzi i tylko Robin może decydować w tej sprawie - powiedziała - Dlatego nie mam nic przeciwko temu, aby poczekać na to, co powie Robin w mojej sprawie. Ale chyba na razie, zanim to się stanie, czy mogę wam pomóc złapać tego całego Pana Moli?
- A co? Wiesz może, gdzie on ma kryjówkę? - zapytał Bestia.
- Nie, ale wiem, gdzie mieszka ta cała panna Kicia - odpowiedziała Terra.
***
Szkolny bal odbywał się na statku zacumowanym w porcie. Wszyscy, którzy uczestniczyli w tej zabawie, mieli się ubrać w swoje najlepsze kreacje i mogli też liczyć na to, że najlepiej ubrana para, która przy okazji najpiękniej zatańczy, może zostać wybrana królem i królową balu. Robin nie miał jakieś większej ochoty na to, aby otrzymać taki tytuł. W ogóle nie miał ochoty wcale iść na ten bal i to z taką wstrętną wiedźmą jak panna Kicia, ale cóż było robić? Bycie bohaterem wymaga niekiedy poważnych poświęceń.
Ubrany w elegancki garnitur i maskę na oczach, którą zachował jako sposób na utrzymanie swojej prawdziwej tożsamości w sekrecie, czekał na przybycie tej swojej wymuszonej partnerki. Rozglądał się dookoła i jeszcze jej nie było. Nagle ktoś dotknął palcem jego ramienia i delikatnie je postukał. Chłopak odwrócił się zły jak Beedrill, spodziewając się zobaczyć za sobą pannę Kicię, gdy nagle ujrzał kogoś zupełnie innego.
Była to Gwiazdka ubrana w piękną sukienkę wieczorową do ziemi. Miała też włosy rozpuszczone i teraz dopiero Robin mógł zobaczyć, że są one piękne i takie puszyste. Dodatkowo jej sukienka miała lekki dekolt i chłopak mógł dostrzec, jak bardzo kobieca jest jego przyjaciółka. Dodatkowo jej dłonie zdobiły piękne długie rękawiczki, które dodawały jej uroku. Robin był oszołomiony jej widokiem do tego stopnia, że przez chwilę nie umiał się odezwać. W końcu jednak rzekł:
- Gwiazdko. To ty?
- Tak, to ja - powiedziała serdecznie dziewczyna - Przybyłam ci z odsieczą.
- Myślisz, że będzie mi potrzebna? W sumie, chyba masz rację.
Gwiazdka zachichotała rozbawiona i podała mu biały kwiat, który ściskała w dłoniach, po czym powiedziała:
- Chyba zwyczaj ziemski nakazuje przystroić się martwym kwiatkiem.
To mówiąc, przypięła Robinowi kwiatek do jego smokingu.
- Dziękuję, ale chyba miałaś razem z innymi szukać Pana Moli.
- Tak, ale powiedziałeś nam też, żeby śledzić tę dziewczynę, to postaram się nie spuszczać jej z oka. Poza tym, zawsze lepiej mieć wsparcie.
- Tak, to wszystko prawda. Ale wiesz, zawsze jest ze mną Pikachu.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, stając u jego boku.
Gwiazdka zachichotała. Ten Pokemon zawsze ją rozczulał.
- To prawda, ale chyba lepsze jest dodatkowe wsparcie - powiedziała - Więc dlatego tu jestem. Ja i mój Fennekin nie zostawimy cię samego w potrzebie. A gdy znajdziesz się w niebezpieczeństwie, pomożemy ci.
- Sądzisz, że mogę się znaleźć w niebezpieczeństwie? - zapytał Robin.
- Naturalnie. Ta Kicia to na pewno jakiś potwór w przebraniu. Widziałeś, jak się ona zachowuje? Poza tym, jest potwornie brzydka, prawda?
- Owszem, a już zwłaszcza w porównaniu...
Robin nie dokończył, ponieważ chwilę później rozległ się głośny klakson, a na miejsce parkingowe wjechała różowa limuzyna, z której po chwili wysiadła ta, którą nasz bohater oczekiwał, a którą miał nadzieję już nigdy nie zobaczyć. Kicia. Miała na sobie różową sukienkę z dekoltem, w której prezentowałaby się nawet dobrze, gdyby nie to, że wredny charakter odbierał jej wszelki urok osobisty.
- UUU! Robinku! Przyjechała twoja Kicia! MIAU! - zawołała na jego widok.
Robin załamany spojrzał na nią i jęknął w kierunku Gwiazdki:
- Tak właściwie, to chyba jednak wsparcie bardzo mi się przyda.
Następnie podszedł do Kici i przywitał się z nią. Dziewczyna zaś zaczęła na jego widok dziko piszczeć i wołać głośno, jaki on jest przystojny i jakie szczęście się jej trafiło, że może z nim iść na bal.
- A teraz pochwal moją sukienkę! - syknęła do niego.
- Nie ma mowy - warknął Robin.
- Zrób to, bo jak nie... To wiesz, co się stanie.
Robin nie miał wyjścia.
- Ale ładna.
Co prawda, powiedział to tonem pełnym gniewu i tłumionej wściekłości, ale Kici widocznie w zupełności to wystarczyło, ponieważ zaczęła piszczeć z radości i wołać na całe gardło:
- Och, Robinku! Jakiż z ciebie dżentelmen! Nie to, co mój beznadziejny ex-chłopak Fank! A teraz weź mnie pod rękę i zabierz na statek. I uśmiechnij się! Bo uśmiech ci nie zaszkodzi!
- Kto wie - mruknął Robin, uśmiechając się na siłę.
Podał swoje ramię Kici i razem weszli na statek, na którym miała się za kilka minut rozpocząć zabawę. Całą sytuację obserwowała Gwiazdka wraz z Pikachu i Fennekinem. Nie była zadowolona z tego powodu. Wręcz przeciwnie, po prostu kipiała z wściekłości. Zgrzytała zębami i niemal zakrztusiła się śliną ze złości, aż w końcu nie wytrzymała i walnęła pięścią w przód samochodu Kici. Jeden silny i z samochodu różowej zarozumiałej pannicy pozostała tylko sterta złomu. Gwiazdka bowiem posiadała dar ogromnej siły fizycznej, która jednak uruchamiała się w niej jedynie wtedy, kiedy była niesamowicie wściekła. A chyba jeszcze nigdy nie była aż tak wściekła jak właśnie teraz.
Chwilę potem rozpoczęła się zabawa. Wszystkie pary zaczęły ze sobą tańczyć i parkiet był niemal całkowicie zajęty zakochanymi parami. Niemal, bo tylko te nieliczne osoby siedziały przy stole z posiłkami i wazie z ponczem. Przy stolikach zaś prawie nikt nie siedział. Prawie, ponieważ jedyne osoby, które to robiły, to były Robin i Kicia. Robin dlatego, że nie miał najmniejszej ochoty tańczyć z tą pannicą, a Kicia dlatego, że jej partner jeszcze nie poprosił jej do tańca. Jednak ta sytuacja szybko przestała się dziewczynie podobać, dlatego zażądała:
- Poproś mnie do tańca!
- Ja nie tańczę - odpowiedział jej Robin, nie zaszczycając jej nawet swoim spojrzeniem.
- Co się z tobą dzieje, Robinku? Czy nigdy wcześniej nie tańczyłeś?
To mówiąc, Kicia wstała z miejsca i złapała chłopaka za ręce, próbując siłą go ściągnąć z krzesła.
- Raz spróbowałem i nie podeszło mi - odpowiedział ponuro Robin.
- Świetnie - powiedziała Kicia i wyjęła telefon komórkowy - W takim razie, każę rozwalić całe miasto Panu Moli. Jak chcesz? Mam to zrobić? A może wolisz od razu się całować?
Robin zrozumiał, że znajduje się w sytuacji bez wyjścia. Westchnął głęboko i powiedział:
- Chcesz zatańczyć?
Panna Kicia zadowolona złapała go za ręce i pociągnęła go na parkiet, bardzo głośno przy tym wołając:
- Och, Robinku! No pewnie! Chętnie to zatańczę!
Następnie zaczęła go szarpać, żeby zmusić go do tańca. Chłopak mimowolnie zaczął z nią sunąć po parkiecie, kątem oka dostrzegając Gwiazdkę, która patrzy na to wszystko załamana i w niemałym szoku. Obok niej stali Pikachu i Fennekin. Jak widać, obaj byli gotowy do walki, gdyby dano im sygnał. Ale ten jeszcze nie mógł nastąpić, ponieważ nie było jeszcze na to czas.
- Och, Robinku! To będzie odtąd nasza piosenka!
To mówiąc, zaczęła się tulić do chłopaka. Ten załamany zaś jęknął i po cichu sięgnął po wideo-komunikatorze i szepnął przez niego:
- Proszę, powiedzcie mi, że już macie Pana Moli.
- Jeszcze nie, ale jesteśmy już na tropie - odpowiedział mu Cyborg, ukazując się na ekranie - Bo znamy już adres twojej dziewczyny.
- To nie jest moja...! - warknął w jego kierunku Robin.
Potem musiał schować komunikator i kontynuować taniec z obrzydliwą mu z każdą chwilą coraz bardziej panną Kicią.
***
Cyborg, Raven, Bestia i Terra w towarzystwie swoich Pokemonów dokładnie i szczegółowo przeszukiwali dom panny Kici. Przez długi czas nie mogli znaleźć w nim niczego, co by ich zdołało naprowadzić na trop Pana Moli. Powoli zaczęli już tracić nadzieję, że im się to uda.
- Niedobrze, naprawdę nie wiem, co może ją łączyć z tym świrusem - rzekł po chwili Bestia - Pomijając oczywiście to, że ona sama jest nieźle walnięta.
- To już jest spore połączenie - zauważyła Terra.
- Owszem, ale poza tym nie wiemy, co może ją łączyć z Panem Moli - rzekła po chwili Raven.
- Ani nie wiemy, gdzie znajduje się kryjówka tego świra - dodał Cyborg.
Bestia już miał coś powiedzieć, gdy nagle jego Mudkip zaczął wesoło biegać wokół pokoju wraz z Chespinem, a ten ostatni się potknął i wpadł na stojącą przy ścianie figurkę konia. Gdy to się stało, nagle kawałek ściany się odsunął i odsłonił schody prowadzące na dół do jakiegoś podziemnego pokoju.
- Hej, zobaczcie! - zawołał Bestia, który jako pierwszy dostrzegł ten widok.
- Czy to nie podejrzane? - zapytała Raven.
- Proponuję to sprawdzić - powiedziała Terra.
- Propozycja przyjęta - odpowiedział dowcipnie Cyborg.
Cała czwórka wraz ze swoimi wiernymi Pokemonami zeszła po schodach na sam dół, po czym zaczęła rozglądać się dookoła. Pomieszczenie było dosyć spore, ale też bardzo ciemne i ledwo było co w nim widać.
- Rany! Ciemno tu jest u Murzyna... w brzuchu - rzucił Bestia.
- Owszem, przydałoby się jakieś światło - dodała Terra.
Nagle Bestia potrącił coś głową. To był długi uchwyt od lampki wiszącej na ścianie. Zaintrygowany pociągnął za niego i włączył światło. Wówczas oczom ich ukazał się przerażający widok. Zobaczyli, że znajdują się w piwnicy wypełnionej niemalże całkowicie wielkimi akwariami, w których siedziały zmutowane stwory, takie same jak te, z którymi niedawno walczyli.
- Wiecie co? Nie chcę się wymądrzać ani zgadywać bez sensu, ale gdybyście mnie o to pytali, to moim zdaniem to jest kryjówka Pana Moli - rzekł Bestia.
Cyborg nie czekając, chwycił za komunikator i zawołał:
- Mamy go!
- Tak, znaleźliście mnie! - odezwał się nagle czyiś ponury głos - Ale wkrótce już będziecie tego bardzo żałować.
Przyjaciele rozejrzeli się dookoła, ale niczego nie dostrzegli. W żadnym kącie nie znajdował się ich nieprzyjaciel. Niespokojni, z braku innych opcji, spojrzeli w górę i zauważyli Pana Moli trzymającego się lampy i spoglądającego na nich z groźną miną. Nim się obejrzeli, skoczył na nich i rozpoczął z nimi walkę. Tytani podjęli wyzwanie, ale przeciwnik okazał się być niezwykle twardym orzechem do zgryzienia. Raz po raz atakowali go swoimi mocami, ale ten albo unikał ciosów, albo sam uderzał ich tak, że powalał ich na ziemię. Nie miał jednak do czynienia z ułomkami, dlatego pomimo dość silnych ciosów, jakie otrzymali od niego, Tytani się nie poddawali.
- Wiecie co? Jak na świra, który mieszka w piwnicy, ten klient jest naprawdę twardy - powiedział złośliwie Bestia.
Pan Moli tymczasem zaczął na nich szarżować, aby z impetem uderzyć swoją wielką i silną pięścią, wtem jednak do walki włączyli się Chespin, Mudkip, Piplup oraz Dedenne. Stworki, widząc szarpaninę swoich trenerów z przeciwnikiem, od razu chciały im pomóc, jednak nie zrobiły tego z obawy, że mogą niechcący zranić swoich przyjaciół. Ponieważ ci zostali jednak chwili odrzuceni na bok, okazja do ataku się trafiła. Mudkip i Piplup zaatakowali Pana Moli wielkimi strumieniami wody, odrzucając go na ścianę. Wówczas Dedenne poraził go prądem, a Chespin doprawił atakiem liści i owinął wokół niego pnącza.
- No, to chyba wychodzi na nasze - powiedział zadowolony tym widokiem Cyborg - Dobra robota, kochani. Na was zawsze można liczyć.
Pokemony zapiszczały delikatnie i uroczo w ich kierunku, a Raven podeszła do Pana Moli i powiedziała:
- A teraz nam wyjaśnisz, jak panujesz nad tym paskudztwem.
***
Taniec trwał dalej. Kicia tuliła się do Robina, nie puszczając go ani na chwilę, po czym powiedziała słodkim tonem:
- Pocałuj mnie, mój kochany!
Robin jednak delikatnie odsunął ją od siebie i powiedział:
- Przepraszam, ale aż tak cię nie lubię. Właściwie, to w ogóle cię nie lubię.
- Tak! - zawołała radośnie Gwiazdka, obserwując uważnie tę sytuację i nie kryjąc przy tym swojej satysfakcji.
- CO?! - wrzasnęła wściekła Kicia, słysząc odpowiedź Robina.
- Dobrze słyszałaś - odpowiedział złośliwie chłopak - Właśnie otrzymałem od moich przyjaciół informację, że Pan Moli został przez nich złapany. Będzie miał bardzo poważne kłopoty. Z nami koniec.
Chłopak odwrócił się i już miał odejść, kiedy nagle usłyszał za sobą krzyk Kici, która zawołała groźnie:
- I tu się mylisz! Bo dziś to nie tata dowodzi rojem, Robinku, tylko ja!
- TATA? - przeraził się Robin, odwracając się przodem do dziewczyny.
Zobaczył wówczas w jej dłoni biały kwiatek, który miała dotąd przyczepiony do swojej sukienki. Kilka jego płatków oparło, odsłaniając małe urządzenie, które było, jak się Robin tego domyślił, pilotem do otwarcia klatek ze stworami.
- Owszem, Pan Moli to mój tata! A dzisiaj mnie powierzył to ustrojstwo! Dziś to ja rządzę rojem! - zawołała triumfalnie Kicia - I jeżeli mam nie wypuszczać tych wszystkich robali na wieczorną przekąskę, lepiej mi nie odmawiaj!
Gwiazdka jęknęła przerażona, gdy to usłyszała. Sądziła, że mają już sytuację pod kontrolą, a tymczasem wcale tak nie było. Czy to oznaczało, iż Robin będzie się musiał pocałować z tą parszywą blondi? O nie!
Tymczasem Kicia przyciągnęła do siebie Robina i przysunęła swoje usta do jego ust. Już miała go pocałować, gdy nagle chłopak zasłonił jej wargi palcem, po czym rzekł:
- Za żadne skarby świata!
Następnie chwycił ją za rękę, w której trzymała pilota od klatek ze stworami i próbował go jej wyrwać. Nie było to jednak takie proste, Kicia pomimo swej dość chudej i niepozornej postaci była niezwykle silna, także wyrwanie jej czegoś z ręki stanowiło nie lada wyzwanie dla Robina. Szarpał się z dziewczyną, próbował na wiele sposobów pozbawić ją pilota, kiedy nagle zobaczył, że ta przestaje walczyć i spogląda w bok, wołając:
- Och, Fank! To ty?!
Robin obejrzał się i poczuł, że przez ciało przechodzą mu ciarki.
- To twój chłopak? - jęknął.
Rozpoznał osobę, która właśnie wparowała na bal. Był to ten sam człowiek z Ariadosem zamiast głowy. Ten sam drań, który rano obrabował jubilera. I ten sam, który sparaliżował Robina.
- Łapy precz od mojej dziewczyny! - zawołał i zaatakował swoimi mackami bohatera.
Ten zaczął odpierać atak, gdy wtem niespodziewanie z pomocą przybyła mu Gwiazdka, która zaatakowała mutanta swoimi mocami wystrzelonymi z rąk i oczu.
- Szpony precz od mojego chłopca! - zawołała bojowo, a następnie spojrzała na Robina i zapytała czule: - Robin, nic ci nie jest?
- Nie, na szczęście nic - odpowiedział chłopak i uśmiechnął się do niej - Teraz czuję się po prostu świetnie.
Kicia tymczasem podbiegła do Fanka, który zbierał się z podłogi po ciosie, jaki otrzymał od Gwiazdki i zawołała radośnie:
- Och, Fengusiu! Tobie na mnie zależy!
- Tak, mała. Nie kłóćmy się już więcej - odpowiedział jej Fank, po czym czule ją obłapił pajęczymi odnóżami i przycisnął do siebie.
Już po chwili oboje się całowali, co wydawało się wszystkim obecnym na sali tak obrzydliwe, jak tylko to było możliwe.
- Wiecie co? Naprawdę paskudna z was para - rzucił złośliwie Robin.
Fank spojrzał na niego groźnie i odsunął od siebie swoją ukochaną, po czym rzucił się na Robina. Ten zaczął odpierać jego ataki, wykorzystując do tego sztuki walki, jakie opanował podczas szkolenia u Batmana i powiedział:
- Wiesz co? Jak na pajęczaka jesteś strasznie powolny! Oj, powieje grozą!
Fank wściekły zaatakował go mocniej i silniej, ale teraz nie znajdowali się na środku miasta, gdzie było mnóstwo budynków, po których złodziejaszek mógłby swobodnie uciec. Tym razem byli na statku, gdzie musiał mierzyć się z Robinem na parkiecie, płaskim i bez żadnych miejsc, po których mógłby swobodnie śmigać i unikać ciosów wroga. Robin prędko to zrozumiał i dlatego też atakował on Fanka sprawnie i szybko, zadając mu jeden cios po drugim. Łatwe to nie było, ponieważ przeciwnik był niezwykle silny, a do tego miał swoje osiem pajęczych odnóży, a te wyrastały mu z tego, co powinno być głową i sprawnie nimi operował. Dlatego też właśnie dostanie się do niego i zadanie mu ciosu nie było łatwe, ale Robin, którego atutem była zwinność i szybkość, zdołał mimo wszystko to zrobić.
Pikachu chciał pomóc swemu trenerowi i zaatakował Fanka błyskawicą, ale ten nawet nie drgnął, czując na sobie ten atak. Dodatkowo obrócił się w kierunku Pokemona i wystrzelił w niego strumień paraliżującej energii, ten sam, którym tak niedawno sparaliżował Robina. Pikachu jednak odepchnął na bok Fennekin, jakby wyczuwając, co się święci i promień uderzył jedynie w podłogę, robiąc w niej dość sporą dziurę.
Walka tymczasem trwała dalej. Robin i Fank nacierali na siebie nawzajem w sposób zaciekły i zapalczywy, jednak jak dotąd żaden nie odnosił sukcesu nad tym drugim. Kicia, która obserwowała to z bezpiecznej odległości, zachichotała bardzo widocznie takim widokiem ubawiona i powiedziała:
- Och, jakie to romantyczne! Oni tłuką się o mnie!
Dla Gwiazdki tego już było za wiele. Spojrzała wściekle na dziewczynę, po czym ryknęła na nią:
- Nikt się tu wcale o ciebie nie tłucze!
Następnie skoczyła na nią. Obie upadły na stół z przekąskami, przewracając go na podłogę. Dziewczyny zaczęły się szarpać, turlając jednocześnie po tym, co ze stołu zostało. Gwiazdka próbowała jednocześnie wyrwać Kici z rąk pilot, ale ta zbyt mocno go trzymała w dłoni. Kosmitka straciła więc do niej cierpliwość, o ile ją kiedykolwiek miała, zawarczała niczym dziki Pokemon kot i skoczyła do gardła swojej rywalce. Ta, choć przerażona jej widokiem, nie straciła animuszu i złapał mocno Gwiazdkę za głowę i wsadziła ją jej do wazy z ponczem. Gwiazdka jednak, mimo wieczorowej sukni, zdołała nogami sięgnąć do rywalki, ścisnąć ją mocno za kolana, po czym ściągnąć ją z siebie i rzucić na resztki wielkiego tortu. Gdy to się jej udało, natychmiast wyjęła głowę z wazy i chciała doskoczyć do Kici, ta jednak już stała na nogach, cała umazana ciastem i strasznie wściekła.
- Zabrudziłaś moją suknię! - wrzasnęła.
I nacisnęła guzik na pilocie.
***
- Dobra, koleś! Bo już zaczynasz mnie drażnić! - zawołał Cyborg, ściskając w swoim żelaznym uścisku Pana Moli - Zacznij wreszcie gadać. Jak panujesz nad...
Nie dokończył, ponieważ nagle po całej piwnicy rozległ się dźwięk alarmu, a po chwili wszystkie akwaria otworzyły się, uwalniając całą swoją zawartość pod postacią wielkich zmutowanych Pokemonów owadów.
- No nie! To już koniec! - zawołał Bestia - W nogi! Ratujmy się!
Chciał już uciekać, ale Raven zatrzymała go swoimi mocami, mówiąc:
- Nie ma mowy! Musimy je zatrzymać, zanim wylecą na miasto! Obstawić wszystkie wyjścia!
Bestia natychmiast się opanował i doskoczył pod postacią meduzy do jednej ze szpar, przez które owady próbowały wylecieć i zasłonił ją całym sobą. W nieco inny, ale w podobny sposób Terra zastawiła drogę ucieczki kolejnym stworom. Raven za pomocą swojej magii stworzyła barierę nie do przejścia dla owadów, a Cyborg szybko podbiegł do drzwi od piwnicy i zamknął je, nim którekolwiek z tych paskudztw zdołało wylecieć.
- Na razie mamy je przymknięte - powiedział zadowolony Cyborg.
- Tak, ale nie na długo - zauważyła Raven.
- Co możemy jeszcze zrobić? - zapytała Terra.
- Modlić się, żeby Robin szybko coś wymyślił, bo inaczej nie wiem, co się z nami stanie - zauważył już na całego spanikowany Bestia.
***
Na parkiecie walka toczyła się dalej. Mimo przewagi w postaci fizycznej siły Fank nie był w stanie dorównać zwinnemu i szybkiemu Robinowi, który raz po raz zadawał mu ciosy. Widząc, iż jego przeciwnik się męczy, był bezlitosny i okładał go coraz silniej. Do tego Pikachu dzielnie skoczył mu na pomoc i ponownie strzelił w kierunku Fanka piorunem, tym razem zadając mu fizyczny ból na tyle mocny, aby go osłabić i sprawić, że stał się bardziej podatnym na ataki. Jeszcze jeden cios z półobrotu i Fank leżał ogłuszony na parkiecie.
- Dzięki, Pikachu - powiedział Robin i zadowolony przybił piątkę ze swoim Pokemonem.
Tymczasem Gwiazdka dalej szarpała się z Kicią, która widząc porażkę swego ukochanego dostała istnej furii. Rzuciła się wściekle na kosmitkę i próbowała jej skoczyć do włosów. Ta jednak zrobiła sprawny unik, po czym użyła swoich mocy do wystrzelenia z dłoni przeciwniczki owego feralnego pilota, o który toczyła się ta walka. Ten poszybował w powietrze, ale Kicia próbowała do niego doskoczyć. Zanim jednak to zrobiła, Fennekin posłał atak żarem w tym kierunku i pilot przez to nagrzał się do czerwoności. Gdy Kicia go chwyciła, krzyknęła z bólu i od razu go upuściła. Prosto pod nogi Robina, który tylko na to czekał.
- Z nami to już skończone - powiedział i zmiażdżył pilota butem.
- Och, nie! - krzyknęła zrozpaczona panna Kicia, upadając na podłogę i dziko przy tym płacząc.
W tej samej chwili, w której Robin zniszczył pilota, wszystkie stwory przez niego sterowane zamieniły się w bezbronne i niegroźne larwy, które nie stanowiły już zagrożenia dla całego miasta. Walka ta została wygrana. Zostało już tylko to, co zawsze się robiło w takiej sytuacji, czyli wezwanie policji.
Funkcjonariusze przybyli bardzo szybko. Najpierw wpadli oni do domu Pana Moli i aresztowali go, a jego larwy zabrali na badania, aby sprawdzić, czym one są i w jaki sposób zostały stworzone i czy nie będą już stanowić zagrożenia dla Jump City. Spisali też dokładne zeznania Młodych Tytanów, którzy przybyli z nimi na statek, aby zabrać Fanka i Kicię. Oboje zostali skuci kajdankami i wsadzeni do tej samej karetki więziennej, w której siedział już Pan Moli. Jego widok, całkowicie pokonanego, dobił ich ostatecznie. Nie przeszkodziło to jednak Kici zawołać, nim została zapakowana do karetki więziennej:
- Nikt nie rzuca Kici! Ale to nikt! Zapłacisz mi za to, Robinku! Ja ci jeszcze pokażę!
Ale po chwili jej krzyki zostały zagłuszone przez mocne ściany wozu, a także dźwięki syreny policyjnej, gdy pojazdy odjechały ze swoimi więźniami.
- I co? Koniec już randek? - zapytał dowcipnie Cyborg Robina.
- No, jak na dzisiaj, to zdecydowanie tak - odparł na to równie wesoło lider drużyny Młodych Tytanów.
Wtem nagle dostrzegł pośród dobrze znanych mu twarzy czyjąś zupełnie, ale to zupełnie nieznaną. Zaintrygowany spojrzał na tajemniczą nieznajomą i zapytał:
- A to kto taki?
- Wybacz, nie przedstawiłam się - powiedziała życzliwie blondynka, po czym lekko się skłoniła przed Robinem i dodała: - Jestem Bonnie, ale możecie mówić mi Terra. A to mój wierny Dedenne.
To mówiąc, wskazała na swojego Pokemona, który zapiszczał przyjaźnie.
- Terra bardzo nam pomogła - wyjaśnił Bestia - Gdyby nie ona, nie wiem, czy byśmy sobie poradzili z tymi robalami.
- To prawda - potwierdził Cyborg - Pomogła nam namierzyć tę wariatkę, a do tego jeszcze w walce z jej tatusiem.
- Ona chce być przyjęta do naszej drużyny - dodała Raven - Uważamy jednak, że nie możemy sami wyrazić na to zgody. W końcu to ty jesteś naszym liderem i to ty powinieneś podjąć decyzję.
Mówiła to tonem spokojnym i opanowanym, ale nieco niepewnym. Wciąż nie była jakoś pewna, czy powinni tej dziewczynie zaufać. Ostatecznie była im obca i nic o niej nie wiedzieli. Czy to byłoby rozsądne, przyjmować ją w swoje szeregi, gdy się nie ma pewności, że to osoba godna zaufania? Choć z drugiej strony, to na serio im pomogła i trudno powiedzieć, czy bez niej by sobie poradzili. Dlatego też uznała, że lepiej będzie, jeśli to Robin podejmie tę decyzję.
Robin zaś przyjrzał się uważnie postaci Terry, po czym zaczął ją wypytywać o jej umiejętności i o to, jak dawno je ma i dlaczego chce do nich dołączyć. Kiedy już je otrzymał, zastanowił się przez chwilę i powiedział:
- Uważam, że Terra może nam niejeden raz jeszcze pomóc. A poza tym, jej moce są rzeczywiście skuteczne w walce ze złem.
Po tych słowach, spojrzał na blondynkę i rzekł:
- Dobrze, zostajesz przyjęta do naszej drużyny. Jak na razie, na próbę. A jeśli okaże się, że możemy zawsze na tobie polegać, zostaniesz na stałe. Co ty na to?
Terra od razu zgodziła się na takie warunki, a Bestia przywitał tę wiadomość wesołym okrzykiem.
- Chyba kompania nam się trochę powiększyła - zauważył wesoło Robin, gdy Gwiazdka do niego podeszła.
Wtem na nich oboje padło światło reflektorów, a głos prowadzącego zabawę szkolną (który teraz dopiero wyczołgał się ze swojej kryjówki, w której ukrył się na czas bijatyki) zapowiedział:
- Panie i panowie! A oto chwila, na którą wszyscy czekaliśmy! Pragnę z dumą ogłosić, że królem i królową balu zostają... Robin i Gwiazdka!
Oboje zainteresowani byli tym faktem bardzo zdumieni. Przecież nie tańczyli cały bal ze sobą, a właściwie, to go praktycznie zdemolowali na spółkę z Fankiem i Kicią. Dlaczego teraz mieli zostać wybrani królem i królową balu? Sprawa ta się stała jednak szybko jasna, kiedy zauważyli, że poza nimi nie ma sali już ani jednej pary. Wszystkie albo uciekły, albo pochowały się pod stołami i dopiero teraz sobie spokojnie zaczęły wychodzić z tych prowizorycznych kryjówek. Na parkiecie stali więc jedynie oni dwoje.
Gwiazdka pomyślała sobie, że to trochę dziwne, iż to oni zostali wybrani, ale nie na tyle, aby odmówić sobie tańca z serdecznym przyjacielem. O ile oczywiście on sam tego zechce. Na szczęście chciał, ponieważ ujął czule Gwiazdkę za rękę i powiedział do niej:
- Jeden taniec więcej mi nie zaszkodzi. Zwłaszcza, że tym razem zatańczę z kimś, kogo naprawdę lubię.
Chwilę później oboje zaczęli tańczyć na środku parkietu. Ku ich zdumieni, do ich tańca puszczono piosenkę „Gwiazdka”. Tę samą piosenkę, która niedawno była tak pięknie zaśpiewana przez Robina na dyskotece. Żadnemu z nich jednak to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie, było to dla nich powodem do radości.
- Ale ładna z nich para, nie sądzicie? - zapytała wzruszonym głosem Terra.
- To prawda - powiedział dowcipnie Cyborg - Ciekawi mnie tylko, kiedy oni sami to zrozumieją?
- Ja myślę, że już zrozumieli - odparła Raven, nie odrywając wzroku od pary tańczącej na środku parkietu, na którą wciąż świecił blask reflektorów.
***
Paul powoli zbliżał się do miasta. Był już niedaleko celu swojej wyprawy. Z pewnością już dawno by do niego dotarł, gdyby nie to, że kiedy miał już lądować, to nagle zaatakowały go jakieś wielkie zmutowane Pokemony owady. Bez żadnego powodu rzuciły się one na jego statek i zaczęły go jeść, kawałek po kawałku. Paul nie miał najmniejszej nawet szansy, aby je zrzucić ze swego pojazdu lub w jakiś inny sposób się ich pozbyć. Było ich kilkanaście i obsiadły go ze wszystkich stron, przez co musiał awaryjnie lądować. Jak na ironię, wylądował dość daleko od Jump City. A do tego jeszcze został ranny i musiał się wykurować, zanim ruszył dalej. Nie poszedł oczywiście do szpitala, nie ufał służbie medycznej innych planet niż jego własna. Miał poza tym swoje metody leczenia. Przesiedział więc kilka dni w swoim statku, a raczej w tym, co z niego zostało i korzystając z zapasów, jakie ze sobą zabrał oraz leków, jakie zawsze miał w zaopatrzeniu, wykurował się, a kiedy już to nastąpiło, powoli wstał i ruszył w kierunku miasta.
Nie wiedział oczywiście, co się przez ten czas działo. Nie miał pojęcia, że te wielkie robale, które zaatakowały jego statek, należały do Pana Moli i że tuż przed tym, jak je wypuścił, aby zaatakowały miasta, testował ich umiejętności na terenie odludnym, poza Jump City. Nie wiedział też o walce, jaką z tym wariatem musieli stoczyć członkowie drużyny Młodych Tytanów. Zresztą, nawet gdyby wiedział, to i tak te sprawy niewiele by go obeszły. Jego jedynym celem była Serena.
- Głupia smarkula sądzi, że mi ucieknie - mówił sam do siebie Paul, idąc w kierunku miasta - Ale się przeliczy. Mnie żadna dziewucha nie odtrąca bezkarnie. Ja jestem zwycięzcą, a zwycięzca zawsze wygrywa.
Tak, Paul zawsze był zwycięzcą, jak dotąd nigdy nie ponosił porażki w tym, co robił. Dlatego, kiedy Serena przed nim uciekła, był wściekły jak nigdy dotąd. I to nie z tego powodu, że kochał dziewczynę. Tak przyziemne uczucie było mu jak najbardziej obce. Tu chodziło o jego urażoną dumę. O jego godność osobistą. On się nie pozwoli bezkarnie obrażać. Musiał ją znaleźć i sprowadzić z powrotem, a potem nauczyć rozumu. Gdyby to od niego zależało, to cała jej planeta poniosłaby za to, co ona zrobiła, porządną karę. Jednak nie mógł tego zrobić, ponieważ ojciec mu tego zabronił. Nie życzył sobie tego, aby jego syn prowadził prywatną wojnę z inną planetą. No trudno, nie to nie. Ale Serena odpowie mu za wszystko, tego mu już ojciec zabronić nie może.
Paul miał wielkie szczęście, że dziewczyna nie była w stanie się powstrzymać przed tym i wysłała swojej mamie nagranie, w którym zapewniła ją, że jest cała i zdrowa w bezpiecznym miejscu. Nie zdradziła co prawda, gdzie jest to miejsce, ale spokojnie. Miette, starsza siostra Sereny, która nigdy jej nie lubiła, dowiedziała się o tym i wykradła to nagranie matce, po czym pokazała je Paulowi. Następnie jakoś udało się jej namierzyć, skąd to nagranie zostało wysłane. Książę nie wiedział, jak ona to zrobiła ani po co to w ogóle robi, ale tak na dobrą sprawę, niewiele go to obchodziło. Ważne było dla niego jedynie to, że udało mu się osiągnąć swój cel. Już wiedział, gdzie jest ta głupia kreatura i dopadnie ją, choćby nawet to miała być ostatnia rzecz, którą zrobi w życiu.
- Strzeż się, Sereno! Dłużej nie będziesz się przede mną ukrywać - powiedział w momencie, kiedy wchodził na teren miasta - Już wkrótce będziesz tylko moja!
***
Pan Moli siedział przygnębiony w celi, w której miał czekać na proces i na wyrok za to, co on, jego córeczka i jej głupkowaty chłopak zrobili. A przecież to był taki dobry plan. Taki dobry i skuteczny. Co mogło pójść nie tak? Oczywiście to, że za bardzo ulegał swej rozkapryszonej jedynaczce i realizował jej głupkowate pomysły. To wszystko jej wina! Gdyby on sam realizował swój plan i to tak, jak to sobie postanowił na początku, to by nic się nie stało. Zostałby władcą miasta, a całe Jump City tańczyłoby tak, jak on by mu zagrał. Ale oczywiście musiał słuchać swojej głupiutkiej córuni i proszę, jakie miał tego konsekwencje.
- Co za upokorzenie! Co za poniżenie! - powtarzał ze złością w głosie, gapiąc się przy tym ponuro w podłogę.
- Och, weź tak nie rozpaczaj. Aż tak źle to chyba nie jest - odezwał się nagle czyiś męski i mroczny głos.
Pan Moli spojrzał w kierunku, z którego on dobiegł i zobaczył nagle coś, co go bardzo zaskoczyło. W celi oprócz niego ktoś jeszcze był. To był jakiś bardzo wysoki mężczyzna, którego twarz okrywał cień. Ubrany był na ciemno, także dość łatwo wtopił się w otoczenie. Pomimo tego wszystkiego, Pan Moli bez trudu go rozpoznał, jednak ta świadomość jakoś wcale nie poprawiła mu humoru, a wręcz przeciwnie, tylko go pogorszyła.
- Mój panie! To ty? - zapytał.
- Tak, istotnie. To ja - odpowiedział mu tajemniczy nieznajomy.
- Wybacz mi, mój panie. Zawiodłem cię. Nie udało mi się zrealizować tego zadanie, które tak łaskawie mi powierzyłeś.
Nieznajomy zachichotał tylko delikatnie i odpowiedział:
- Ależ wręcz przeciwnie, mój przyjacielu. Wszystko poszło tak, jak tego się spodziewałem. Wiedziałem, że nie zdołasz podbić miasta.
- Naprawdę? - zdziwił się Pan Moli.
- Oczywiście. Na idiotach można polegać, jak na nikim innym. Zresztą nie to było moim celem, abyś podbił miasto. Moim celem było co innego. Gdyby ci się udało, byłoby dobrze i byśmy łatwiej zrealizowali dalsze moje plany. Ale nie udało ci się to. Trudno, nic takiego się nie stało. Może to nawet lepiej? Główne zadanie i tak zostało już wykonane.
- Jak to, mój panie? Jakie główne zadanie?
- Nie musisz za dużo wiedzieć. Dla ciebie nawet będzie lepiej, żebyś nic o tym nie wiedział. Nie wypaplasz tego policji ani sądom. Niech wystarczy ci to, że wszystko idzie zgodnie z moimi przewidywaniami.
- Ale przecież Młodzi Tytani nas pokonali.
- Tylko tak im się wydaje. Pozwólmy im na to małe zwycięstwo, przyjacielu. Losy tej całej małej grupki idą takim torem, który nam bardzo sprzyja.
Po tych słowach, nieznajomy podszedł do okna jego celi, spojrzał przez nie i mówił dalej:
- Nasi kochani mali bohaterowie nie zdają sobie nawet sprawy z tego, że ich zwycięstwo jest w rzeczywistości początkiem ich wielkiej porażki.
To mówiąc, zachichotał podle i już po chwili zniknął tak, jakby nigdy go tu nie było, pozostawiając Pana Moli jego własnym myślom.
KONIEC