Przygoda CXXX
Tytani, do akcji! cz. I
Tytani, do akcji! cz. I
Ash zamknął oczy i zmieszany lekko się wycofał, kiedy wchodząc do naszej łazienki (przebywając w jednym pokoju, mieliśmy wspólną) zauważył widok dość dla niego zaskakujący. Mianowicie zobaczył mnie nagą, stojącą pod prysznicem, całą mokrą i trzymającą w dłoni płyn do kąpieli. Nie zasłoniłam rolet, które były zawieszone wokół kabiny, co sprawiło, że byłam całkowicie odsłonięta, a więc mój słodki mąż miał mnie w całej okazałości jak na dłoni. Nie zrobiłam tego specjalnie, ale też wcale nie byłam urażona tym, że wszedł on do środka, a dopiero potem się zapytał o to, czy może to zrobić. Nie byłam też w ogóle speszona tym, że on mnie taką widział. Ostatecznie, czy to niby pierwszy raz?
- Ash, kochanie. Co się tak rumienisz? - zachichotałam rozbawiona tym, co zobaczyłam.
Reakcja mojego męża była, jak mniemam, prawidłowa, ale też zdecydowanie zabawna i nie umiałam powstrzymać się od śmiechu, tak mnie ona bawiła.
- No wiesz... Chyba ci przeszkadzam, a nie chciałem ci przeszkadzać - rzekł Ash, wyraźnie plącząc się w swojej wypowiedzi.
- Czy ja powiedziałam, że mi przeszkadzasz? - zapytałam rozbawiona.
- Nie, ale nie wiedziałem, ale przecież bierzesz kąpiel i...
- No to co? Kochanie, zachowujesz się tak, jakbyś nigdy nie widział swojej żony nagiej i mokrej.
- Widzieć, to widziałem i to wiele razy. Ale za każdym razem jestem równie zachwycony tym boskim widokiem.
Zarumieniłam się, zachwycona tym komplementem. Jego słowa były piękne i do tego w pełni szczere. Nie musiałam go pytać o to, czy tak jest. Wiedziałam to aż za dobrze. Od zawsze byliśmy sobie bliscy, a odkąd zostaliśmy parą, ta bliskość między nami wzrosła. Do tego wspólnie przeżyte przygody i wspólnie rozwiązane zagadki jeszcze bardziej zbliżyły nas do siebie. Nauczyły nas zaufania, silnego i tak potężnego, że kierując się nim, bylibyśmy w stanie przenosić nawet góry, rzecz jasna jedynie wtedy, kiedy mielibyśmy na to ochotę. Jak dotąd, żadnej jeszcze nie przenieśliśmy, ale po prostu jakoś brakowało nam chęci do tego, aby wprowadzać takie zmiany geograficzne. Choć nie powiem, mogło to być nawet ciekawe.
Tak czy inaczej, doskonale wiedziałam, że Ash mówi szczerze i naprawdę jest mną zachwycony. Podobnie jak ja nim. Chociaż nie szaleliśmy za sobą erotycznie tak mocno, jak na początku, kiedy to potrafiliśmy to robić dzień w dzień, jakoś nie traciliśmy na ten aspekt naszej miłości ochoty. Zresztą, moja mama wiele razy mi już powtarzała, że te sprawy to barometr związku i są one pięknym uzupełnieniem miłości duchowej. Przyznam, że to piękne określenie idealnie oddaje w pełni to, co łączy mnie i Asha w kwestiach związanych z naszą wspólną fizycznością. Bo tak to już wyglądało, że za każdym razem, kiedy to robiliśmy, odnajdywaliśmy piękną bliskość między nami. Piękną i wyjątkową, jakiej nie da się zaznać w inny sposób niż tylko w ten.
Kiedy widziałam oczy Asha, wyraźnie płonące z zachwytu na mój widok, od razu poczułam ogromną ochotę, aby znowu tego zaznać. Dlatego powiedziałam:
- Ash, mój miły... Nie zechcesz dotrzymać mi towarzystwa?
Mój mąż spojrzał na mnie lekko zaskoczony tym pytaniem, po czym spytał:
- Dotrzymać ci towarzystwa? A chciałabyś?
- Skoro pytam, to znaczy, że chcę.
Buneary, która siedziała wygodnie w umywalce i myła sobie pyszczek, kiedy tylko usłyszała moja słowa, zapiszczała wesoło i zrozumiała, do czego zmierzam. Złapała więc za róg ręcznika i wytarła nim buzię, po czym zeskoczyła zwinnie na podłogę i podbiegła do Pikachu. Chwyciła go za łapkę i zapiszczała coś do niego. On zrozumiał, o co jej chodzi i wyraźnie się uśmiechnął, po czym oboje wyszli z łazienki, popychając drzwi tak, aby się zamknęły za nimi. Zostaliśmy więc sami.
- Chyba nasze Pokemony właśnie zapewniły nam prywatność - powiedział Ash i spojrzał na mnie wzrokiem pełnym zachwytu i pożądania.
- Na to wychodzi - odpowiedziałam mu rozbawiona i rozpalona jednocześnie - To co? Dołączysz do mnie?
- A chcesz?
- A ty?
- Ja bardzo chcę, ale nie proponowałem ci tego sam, bo pomyślałem, że może potrzebujesz teraz całkowitej prywatności.
- Wiesz, Ash... Jedyne, czego teraz potrzebuję, to miłego wysokiego chłopaka o czarnych włosach i brązowych oczach. Chłopaka do mycia pleców. Znasz może kogoś takiego?
Te słowa były największą zachętą dla mojego ukochanego. Zanim zdążyłam się zorientować, on rozebrał się i dołączył do mnie pod prysznicem. Muszę tutaj przyznać, że Ash naprawdę poważnie podszedł do swoich obowiązków. Na tyle poważnie, iż moja kąpiel znacznie się przedłużyła, a potem ja i Ash musieliśmy się jeszcze raz porządnie umyć, bo zrobiliśmy się mokrzy nie tylko od wody. Tak, to było szalone, ale zarazem tak cudowne, jak tylko cudowna może być bliskość z kimś, kogo kochasz i kto kocha ciebie.
Kiedy już skończyliśmy się kąpać, to ubraliśmy się w szlafroki i poszliśmy do pokoju, aby sobie wypocząć. Mieliśmy ciekawe plany na ten wieczór, ponieważ chcieliśmy wspólnie przeczytać dalszy ciąg przygód Młodych Tytanów opisanych przez naszą serdeczną przyjaciółkę, Maggie Ravenshop. Poprzednie opowiadanie o losach tych bohaterów czytaliśmy ostatnio, ale jego akcja została urwana w bardzo ciekawym momencie. Byliśmy ciekawi, jak dalej potoczą się losy uroczej drużyny i kim jest ten podły wróg, który pod koniec historii zapowiada im wojnę. To nas bardzo intrygowało, podobnie jak i to, czy poradzimy sobie z egzaminy z naszych zajęć, który to egzamin zbliżał się już coraz większymi krokami. Co prawda, jego niezdanie na szczęście nie skończyłoby się dla nas utratą licencji detektywów, bo pomimo tego, czy sobie z nim poradzimy, czy też nie, śledczymi pozostaniemy i wolno nam będzie wykonywać nasz zawód. Ale mimo wszystko byliśmy chwilami lekko niespokojni, ponieważ jego niezdanie mogłoby oznaczać utratę naszego już dość dobrze wyrobionego prestiżu w świecie. Nie po to przecież wyrobiliśmy go sobie porządną reputację zawsze rozwiązujących zagadkę detektywów i bystrych, upartych w dążeniu do celu ludzi, którzy pokonają każdą przeszkodę i nigdy się nie poddają, aż nie wygrają i nie po to rozwiązaliśmy tyle zagadek, aby się teraz wyłożyć na czymś takim jak egzamin. Ostatecznie przecież sprawdziany naszych umiejętności nie mogą być trudniejsze niż chociażby sprawa Zodiaka, w której to sobie poradziliśmy z Ashem i to ośmielę się powiedzieć, całkiem dobrze. Egzamin choćby nie wiem, jak trudny nie może być trudniejszy od pokonania Giovanniego i rozbicia organizacji Rocket. A już na pewno nie dla nas. Dlatego byłam pewna, że sobie z nim poradzimy. Mimo to, ryzyko zawsze istniało i dlatego pewien niepokój mnie dręczył. Nie wiem, czy Asha także, ponieważ nie mówił nic na ten temat, ale znając go, zakładałam, że raczej tak.
Właśnie z tego powodu, potrzebowaliśmy czegoś na poprawę humoru i na to, aby zachować dobre samopoczucie. To ostatnie było nam szczególnie potrzebne, ponieważ przez tę głupią Caroline Myrtle dzisiaj je na pewien czas zatraciliśmy. A wszystko zaczęło się kilka godzin wcześniej. Spotkaliśmy tę głupią idiotkę, która chyba tylko szukała zaczepki lub miała gorszy dzień i potrzebowała się na kimś wyżyć, a my jej się nawinęliśmy i dlatego nam się oberwało.
- No proszę, nasi dzielni detektywi znowu pokazali swój talent do wiedzy.
W ustach kogoś innego zapewne to byłby komplement, ale niestety w jej to była jedynie kpina i szyderstwo. Było to aż nazbyt wyczuwalne, do tego strasznie mnie irytowało i gdyby nie to, że nie popieram takich metod, chyba bym jej zrobiła krzywdę. Poza tym, doskonale wiedziałam, iż ona tego chce. Ona pragnie, abym wyszła z bycia damą i zniżyła się do jej poziomu, a ja nie zamierzałam dawać tej głupiej małpie satysfakcji. Ash także tego nie chciał robić, dlatego zachował wręcz stoicki spokój i odpowiedział ironicznie:
- Cieszę się, że doceniasz nasze starania. Naprawdę miło to wiedzieć, że ktoś docenia to, co robimy.
Caroline Myrtle spojrzała na niego groźnie, wyraźnie niezadowolona z tego, że nas nie sprowokowała i powiedziała:
- Jak na detektywa, jesteś niezbyt bystry, skoro nie umiesz zauważyć, kiedy z ciebie ktoś sobie kpi.
Ash popatrzył na nią złośliwym wzrokiem i odpowiedział:
- A ty, jak na studentkę psychologii kryminalnej, jakoś nie widzisz tego, kiedy ktoś nie reaguje na twoje kpiny i szydzi sobie z ciebie.
Dziewczyna wzięła się pod bokami i przybrała groźną pozę.
- Posłuchaj, ty zakichany detektywie od siedmiu boleści. Może w tej twojej rodzinnie budzie jesteś uważany za bóstwo w ludzkiej postaci, ale tutaj sprawa już wygląda inaczej. Nie jesteś w Alabastii, tylko w Wertanii, stolicy Kanto. Tutaj jest co nieco więcej potrzebne niż odrobina szczęścia, aby cokolwiek osiągnąć.
- Wiesz, dziękuję ci za tę jakże mądrą uwagę, ale pragnę ci przypomnieć, że i ja Serena jesteśmy na specjalnym szkoleniu, które ma nam pomóc zdobyć wiedzę potrzebną w naszym fachu.
- Wiem o tym, panie uprzywilejowany. I co to ma do rzeczy?
- To, że nie zamierzam zaniedbywać powierzonych mi zadań. Generał policji spodziewa się po nas, że zdamy te egzaminy i zdobędziemy wiedzę, którą potem użyjemy do walki ze złem i niesprawiedliwością. I zamierzam to zrobić.
- No dobra. I co w związku z tym?
- W związku z tym, nie zamierzam liczyć jedynie na łut szczęścia, ale też na własną wiedzę, tę zdobytą i tę, którą jeszcze zdobędę.
- No właśnie - wtrąciłam uznając, że to już pora, aby coś powiedzieć - Ja tak samo. Oboje podchodzimy poważnie do tego, co robimy.
- Jak miło to słyszeć - odparła na to ironicznie Caroline, na której to nasze słowa nie wywarły widocznie żadnego wrażenia - Ale naprawdę nie rozumiem tej jednej ciekawej rzeczy. Dlaczego wy jesteście uprzywilejowani, co? Przychodzicie tu sobie, jakby nigdy nic i dostajecie wszystko, co chcecie podane na tacy, a czemu to? Bo macie tu swoich wpływowych znajomych. Pan generał was proteguje, pan komisarz Rocker nie przerywa pochwał na waszą cześć, a i profesorzy wyraźnie was faworyzują. Ponadto, wszystko zawsze wam wychodzi. Przez takich jak wy, inni uczniowie mają pod górkę. Podnosicie innym poziom. A potem profesorzy się nas czepiają. Was się stawia nam, prostym studentom za przykład i oczekuje się, że będziemy brać z was przykład. Uważacie, że to w porządku?
Chciałam jej już coś odpowiedzieć, gdy nagle dotarł do mnie sens tych słów. A co, jeżeli Caroline ma rację? A jeżeli rzeczywiście tak jest, że nasza obecność tylko szkodzi innym studentom? Może muszą się oni bardziej uczyć przez nas i mają pod górkę z naszego powodu? Jeżeli naprawdę jesteśmy uprzywilejowani i to przez nas innym nie zawsze idzie dobrze? To by była okropna świadomość.
Szybko jednak te refleksje mnie ominęły. Przypomniałam sobie, że te słowa nam mówiła najbardziej upierdliwa i nieprzyjemna studentka na roku, jeżeli nie na całej uczelni. Jej słów nie można było traktować nazbyt poważnie, a nawet mam wątpliwości, czy można najmniejszym nawet stopniu poważnie brać to, co ona tam wygaduje. Ponadto, jakoś nikt inny na uczelni nie wypowiadał się o nas źle, a jeśli już, to na pewno nie w taki sposób, w jaki robi to ona. Ta głupia kretynka była po prostu negatywnie nastawiona do całego świata. Po kiedy grzyba poszła na studia, skoro może i uczyła się dobrze, ale nie umiała przebywać między ludźmi, którzy tam są? Głupia jest i tyle.
Jeszcze dodatkowo, jak tylko skończyła sobie szydzić z nas, spytała:
- A co zakochana parka zamierza robić z tak mile rozpoczętym popołudniem? Czyżby jakieś słodkie sam na sam, co?
Ash przewrócił tylko oczami, wyraźnie poirytowany jej zachowaniem, ale nie na tyle, aby zaszczycić to głupie pytanie odpowiedzią. Ale ja nie wytrzymałam i musiałam jej wygarnąć.
- Słuchaj, to nie twoje sprawa. Gdybyśmy cię nawet lubili, a nie lubimy, ale nawet gdyby, to i tak nic byśmy ci nie powiedzieli.
- Daj spokój, Serenko. Nie zwracaj uwagi na jej głupie uwagi - powiedział mi Ash z ironią w głosie - Czy ty nie widzisz tego, że ona nam zazdrości?
- Zazdroszczę? - warknęła ze złością Caroline - A niby czego? Tych waszych igraszek we dwoje? Wielka mi rzecz. Przecież to bardziej przereklamowane niż te durne łakocie z lat 90. Już nikt tego nie wcina i nikogo to nie kręci. To również już nikogo nie kręci.
- Mów za siebie - powiedziałam złośliwie.
- Na waszym miejscu, to ja bym jednak wolała zaspokoić swoje zmysły jakąś dobrą lekturą - powiedziała Caroline.
- Nie bój się, tym również się zajmujemy - rzucił ironicznie Ash.
- Tak, widziałam was kiedyś z książką. Agatha Christie. Też mi autorka. Ona też już jest przereklamowana. Kto chce być na topie i iść do przodu, musi czytać tylko porządną nowoczesną literaturę. Miłośnicy starych książek nie zajdą raczej daleko do przodu. Oni tylko opóźniają rozwój tego świata. Naprawdę, mówię wam i powiem więcej. Gdyby to ode mnie zależało, to każdy dureń, który umie się tylko zajmować tym, co dawne, a to, co nowe jest mu obce, powinien zostać odstrzelony dla swojego własnego dobra i dla dobra tego świata. Tak, naprawdę tak właśnie bym zrobiła. Bo świat musi iść do przodu, a wszelcy miłośnicy staroci umieją się wyłącznie zagłębiać w to, co było i nie myślą o tym, co będzie. Zaczynają stać, a potem cofać się do tyłu, bo kto nie idzie do przodu, ten się cofa. Mówię wam, tak powinno być. Nie idziesz do przodu, zostajesz odstrzelony.
Rozmowa z nią nie miała sensu, zresztą i tak nie mieliśmy na nią ochoty, a więc pożegnaliśmy się i odeszliśmy w swoją stronę. Jednak wspomnienie tej tak niemiłej dla nas rozmowy wciąż nas dręczyło, nawet kiedy zabraliśmy się już za lekturę opowiadania Maggie Ravenshop. Jakoś na myśl o czytaniu nagle wróciła mi przed oczy ta cała scena i wszystkie negatywne emocje, jakie się z nią wiązały w moim umyśle.
- Co za głupia kreatura - powiedziałam do Asha.
- Kto taki? - zapytał mój mąż.
- No, ta Caroline Myrtle. Naprawdę, przez takie osoby jak ona człowiek czuje się przygnębiony i nie umie cieszyć się z tego, co ma.
- Owszem. Ta dziewucha jest dość irytująca.
- Dość irytująca? To mało powiedziane. Słyszałeś ją? Odstrzeliłaby każdego, kto kocha stare rzeczy i nie jest zachwycony tym, co nowe. Głupia dziewucha. To ją ktoś powinien odstrzelić.
Ash zachichotał rozbawiony moim słowami i powiedział:
- Spokojnie, Serenko. Nie ma co się tak denerwować. Może kiedyś miłośnicy starej dobrej literatury, obrażeni jeden raz za dużo, złożą się na płatnego zabójcę i wykończą tę głupią kreaturę.
Oboje zachichotaliśmy, rozbawieni tym żartem.
- Och, Ash! Pomarzyć dobra rzecz - powiedziałam po chwili - Ale nie ważne. Nie ma co o niej dyskutować. Przecież ta wariatka nie może nam zepsuć wieczoru.
- I tak właśnie mi mów - odpowiedział wesołym tonem mój mąż.
Pocałował mnie delikatnie w usta, po czym przytuliliśmy się do siebie i zaraz pogrążyliśmy się w lekturze.
***
Opowiadanie Maggie Ravenshop:
Cztery młode kobiety ubrane w szaty kapłanek ustawiły się w kręgu wokół ogniska, które przed chwilą same rozpaliły. Jedna z nich wyjęła z przyczepionego do swojego paska woreczka garstkę proszku, który następnie rzuciła w ogień. W tej samej chwili płomienie, dotąd pomarańczowe, nagle stały się zielone, co każda z kobiet odebrała za znak, który oczekiwały.
- Nadchodzi czas! - zawołała kapłanka, która rzuciła proszek w ogień - Pora zatem, siostry, abyśmy rozpoczęły rytuał.
- Wezwijmy naszego mistrza! Wezwijmy naszego pana i zbawcę! - zawołały chórem głośno wszystkie kapłanki.
Zaraz potem zaczęły tańczyć wokół ogniska, wokół zielonych płomieni, które zaczęły mienić się coraz jaśniejszym blaskiem. Kapłanki dostały czegoś na kształt amoku. Tańczyły coraz dziczej, a kilka Pokemonów siedzących niedaleko, biło w bębenki łapkami, wygrywając rytm ich tańca. Robiły to one coraz mocniej i coraz bardziej dziko, a im dziczej to robiły, tym dziczej kapłanki tańczyły, jednocześnie też śpiewając coraz głośniej i coraz bardziej zachwycone.
- Przybądź, nasz zbawco! Przybądź, wielki panie! Mistrzu nasz! Przybądź do nas czym prędzej! Ziemia cię potrzebuje! Przybądź do nas! Przybądź! Przybądź! Przybądź!
Ostatnie słowa kobiety wręcz wykrzyczały, kierując swoje ręce w stronę tych przerażających zielonych płomieni, które coraz mocniej mieniły się w ognisku. Ten widok był coraz bardziej niepokojący i gdyby kapłanki nie były w czymś na kształt tego niezwykłego transu, w jaki popadły, zapewne by to zauważyły. One jednak w tamtej chwili nie były sobą. Pogrążone w transie, tańczyły dalej i śpiewały z każdą chwilą coraz głośniej, aż o mało nie zdarły sobie przy tym gardła. I gdy ponownie zaśpiewały inkantację, nagle płomienie w ognisku stały się fioletowe, a po chwili wystrzelił z nich jakiś dziwny kształt. Wyglądał on jak dym, który początkowo się unosił w górę i w górę, aż osiągnął wysokość prawie dwóch metrów. Potem zaczął nabierać ludzkiej postury. Kapłanki na ten widok stanęły w miejscu i przyjrzały się uważnie temu zjawisku.
- Oto jest! Oto on przybył! - zawołały głośno.
Następnie zaczęły z wielką uwagą wpatrywać się w postać, która tworzyła się powoli z dymu. Z każdą sekundą zaczęła ona być coraz bardziej wyraźna, jak i też dokładna. Postać owa przyjęła formę wysokiego mężczyzny o czerwonej skórze i świecących oczach. Z jego głowy wysunęły się jakieś dwa ciemne kształty, które wyglądały jak rogi. Był on ubrany w czarne szaty, podobne do kapłańskich, ale też nieco innych od tych, jakie nosiły kobiety. Na jego widok Pokemony pisnęły ze strachu, zaś kapłanki upadły na kolana i zawołały głośno:
- Och, wielki panie! Wielki i możny panie! Oddajemy ci hołd! Wielbimy cię i prosimy o łaskę dla tego świata! Błagamy, ulituj się nad nami i pamiętaj, że masz tu swoich zwolenników!
- Któż mnie wzywa i po co? - spytał ponurym, mrocznym głosem mężczyzna, uważnie się wokół siebie rozglądając.
- My, wierne twoje sługi, wciąż wyznający kult twojej osoby - odezwała się jedna z kapłanek, ta sama, która wrzuciła piasek do ognia.
Mężczyzna popatrzył na nią uważnie i zapytał:
- Po cóż mnie wezwaliście?
- Potrzebujemy twojej opieki i pomocy - odpowiedziała kapłanka - Kult twój został zakazany, a władze wciąż prześladują tych, którzy w ciebie wierzą i tylko w tobie widzą swoje wybawienie. Ale my wciąż żyjemy na tym świecie! My wciąż w ciebie wierzymy.
Tajemniczy mężczyzna popatrzył na kobietę i zastanowił się nad tym, co ona do niego mówi.
- Skąd mam wiedzieć, że to nie podstęp? - zapytał ponurym tonem.
- A któż mógłby oszukać ciebie, wielkiego naszego władcę? - odpowiedziała mu pytaniem na pytanie jedna z kapłanek.
- Potrzebujemy cię, abyś przywrócił twój kult na świecie i porządek, jakiego ten świat tak bardzo potrzebuje - dodała druga kapłanka.
- Jakże mam to uczynić? - zapytał mężczyzna - Przecież dobrze wiecie, jeśli istotnie jesteście moimi wyznawczyniami, że kapłani i kapłankami z klasztoru na górze Azarath nie tylko doprowadzili do zakazania mojego kultu, ale uwięzili mnie w zaświatach. Mój pobyt na tym padole nie jest możliwy na długi okres. Nie mogę nic dla was zrobić.
- Ależ możesz, mój panie - powiedziała kapłanka, która pierwsza przemówiła do mężczyzny i rzuciła piasek w ogień - Musisz nam zdradzić sposób, w jaki to można przywołać cię na stałe do tego świata. Powiedz nam, jak to zrobić. Jeżeli w zaświatach przebywasz, to na pewno znasz sposoby nieznane nam, zwykłym i na tym padole żyjącym śmiertelnikom.
- Wskaż nam właściwą drogę, abyśmy mogli nią iść - dodała druga kapłanka.
Mężczyzna przyjrzał się im uważnie, jakby rozważał, czy wyczuwa w głosach ich szczerość, czy też podstęp. Ponieważ wyczuł jedynie to pierwsze, uśmiechnął się delikatnie i powiedział po chwili:
- Prawdę mówiąc, rzeczywiście jest sposób na to, abym powrócił do was i do tego świata.
- Wskaż go nam, panie, a zrobimy wszystko, aby go wykonać! - zawołała na to główna kapłanka.
Mężczyzna uśmiechnął się mrocznie i tajemniczo, po czym spojrzał uważnie na gorliwą swoją zwolenniczkę i odpowiedział jej:
- Jedyny sposób na to, abym mógł powrócić do was i do tego świata, to portal.
- Jaki portal, mój panie?
- Portal niezbędny do tego, abym mógł wyjść z zaświatów i przejść tutaj. Ten portal można jednak otworzyć tu, na ziemi i w tym świecie. Tylko w tym świecie.
- W jaki sposób można otworzyć ten portal? - zapytały kapłanki.
- Nie da się go otworzyć teraz ani tutaj, w tym właśnie czasie i miejscu. Do tego potrzeba właściwego czasu i właściwego miejsca. I żaden rytuał nie jest w stanie tego dokonać.
- Więc jak możemy go otworzyć?
- W bardzo prosty sposób. Jedna z was musi się dla mnie poświęcić. Jedna z was musi okazać mi swoje oddanie. Wtedy i tylko wtedy zdołam przenieść na was chociaż część mojej mocy, która w odpowiednim czasie otworzy portal.
Po tych słowach, mężczyzna spojrzał po kolei na każdą z kapłanek, aż nagle spojrzał na tę, która rzuciła w ogień piasek i która wyraźnie była przywódczynią ich wszystkich.
- Czy jesteś gotowa udowodnić wszystkim i sobie samej, jak mocno jesteś mi oddana, moja droga? Czy jesteś gotowa na to, aby pokazać światu drogę ku jednej jedynej słusznej wierze?
Kapłanka lekko się zawahała. Chociaż jak dotąd zawsze była pewna tego, co robi, kiedy nagle trzeba było przejść ze słów do poważnych czynów, poczuła się tak jakoś dziwnie. Zmieszała się, nie będąc pewną, jak ma interpretować te słowa i jakiego dowodu swojego oddania zażąda od niej jej pan. Spojrzała jednak na swoje koleżanki, które wyraźnie spojrzeniem zażądały od niej odpowiedzi, co dodało jej trochę otuchy i powiedziała:
- Oczywiście, że jestem.
Następnie spojrzała ponownie na mężczyznę i powiedziała:
- Jestem na to gotowa. Co mam uczynić, mój panie?
Tajemniczy osobnik popatrzył na nią wzrokiem pełnym grozy i mroku, a gdy usłyszał jej odpowiedź, zachwycony uśmiechnął się w taki sposób, że kapłankę po całym ciele przeszły dreszcze.
- Dowiedź swojej miłości do mnie! Pomóż mi stworzyć portal, a zapewniam cię, że tego nie będziesz żałować!
Następnie wyszedł z ogniska i podniósł delikatnie kapłankę w górę, patrząc jej uważnie w oczy i pytając:
- Czy naprawdę jesteś gotowa?
Kapłanka znowu się zawahała. Widząc jednak kątem oka uważne spojrzenie swoich koleżanek, skinęła głową i odparła:
- Jestem gotowa.
Mężczyzna zachichotał mrocznie i rzekł:
- Pamiętaj jednak, że to była twoja decyzja.
Chwilę później popchnął dziewczynę na ziemię, aż się przewróciła. Następnie dziko skoczył na nią i złapał ją za ręce. Kapłanka jęknęła, nie wiedząc, czego ma się spodziewać, choć zaczęła się tego domyślać. Przeraziła ją sama myśl o tym i w tej właśnie chwili odkryła, że nie jest jednak gotowa na tego rodzaju poświęcenie, jakiego od niej oczekiwano. Chciała zaprotestować, ale głos uwiązł jej w gardle.
- Pamiętaj, to była twoja decyzja - wysyczał jej na ucho mężczyzna.
I potem to się stało. Kapłanka przerażona poświęciła się, a jej koleżanki na to patrzyły w szoku i przerażeniu, choć jednocześnie i z pewnym zachwytem. Nikt z osób tam obecnych nie przeszkodził temu. Przeznaczenie się dokonało.
***
Raven obudziła się przerażona z głuchym krzykiem, który słyszany był tylko w jej pokoju. Na szczęście, miała go tylko dla siebie. Niedaleko niej spał jedynie jej wierny Piplup, który słysząc, co się stało, obudził się i zerwał na równe nogi, po czym zaniepokojony podbiegł do swojej trenerki.
- Spokojnie, przyjacielu. To nic takiego - powiedziała dziewczyna do siebie, lekko gładząc łepek Pokemona - To był tylko zły sen. Tylko sen.
Próbowała w ten niezbyt udolny sposób uspokoić nie tylko Piplupa, ale także i samą siebie. Czuła jednak, że to bezcelowe. Jej stworkowi można by było wiele zarzucić, ale nie naiwność. Zbyt dobrze ją znał, aby dać się nabrać na te słowa. Tak długo już razem współpracowali, że potrafił doskonale wyczuć, kiedy Dawn zwana teraz przez przyjaciół Raven, staje się niespokojna. Zbyt dobrze umiał rozpoznać jej emocje, aby umiała je przed nim ukryć. Dziewczyna zrozumiała to, dlatego też czule przytuliła do siebie Pokemona i powiedziała:
- Wiem, ciebie nigdy nie oszukam. Widzisz wyraźnie, że coś mnie trapi.
Piplup zaćwierkał delikatnie, jakby ją chciał zapytać, co takiego ją dręczy.
- Nie wiem, czy powinnam traktować na poważnie - powiedziała Raven jakby w lekkim amoku - Przecież to jest jedynie sen. Sny to tylko nasza wyobraźnia oraz podświadomość. Nic poza tym.
Po tych słowach, położyła znowu głowę na poduszce i dodała:
- Ale jeśli tak, to dlaczego tak się boję?
Pytanie było jednak bezsensowne. Dobrze wiedziała, czemu się boi. Przecież ten sen, który tak ją dzisiaj zaniepokoił, powtarzał się przez ostatnie pięć nocy. To było po prostu przerażające. Normalnie sny, choćby najbardziej przerażające oraz te najgłupsze z możliwych, nie powtarzały się. Śniły się jedynie raz i na tym był z nimi koniec. Ten jednak sen był inny. Nie dość, że od pięciu nocy dręczył on ją, ale dodatkowo wzbudzał w niej niepokój swoją realistycznością. Widziała w tym śnie jakieś dziwne rzeczy. Coś jakby puste, zniszczone miasto, przez które ona, całkiem sama i pozbawiona jakichkolwiek przyjaciół, próbuje uciec. Biegnie przed siebie, choć czuje, że to nic jej nie da. Biegnie i dyszy ze zmęczenia, mija zniszczone w mieście budynki i ulice, jedną po drugiej. Czuła, że to nic nie da i tak naprawdę nie ma się gdzie ukryć, a mimo to próbuje uciec. Próbuje się stąd wydostać, chociaż nie wie za bardzo, dokąd ma iść i w którym kierunku. Czuje też, że ktoś ją ściga. Ale kto, tego nie wie. Nie ma pojęcia. Nie widzi nikogo. Jedynie wyczuwa. Kto to jednak jest, nie umie sobie odpowiedzieć. Ten ktoś idzie do niej spokojnym oraz powolnym krokiem. Przerażona rozgląda się za nim, ale nie może go dostrzec.
- Pokaż się! Kim jesteś i czego chcesz?! Nie kryj się w cieniu! - woła Raven.
Nagle z cienie wynurza się tajemniczy mężczyzna. Ma na sobie coś jakby zbroję pomarańczowo-szarą i maskę o tych samych barwach na twarzy. Przez małe otwory widać w nich jego oczy, a głos wydobywający się spod tego nakrycia, który to głos jest lekko stłumiony przez metal, będący budulcem maski, przemawia do niej nagle i ponuro:
- Nadchodzi twój czas, Raven.
- Kim jesteś? Jaki mój czas?! - pyta zaniepokojona Raven.
- Dobrze wiesz, jaki czas - odpowiada jej mężczyzna - Przecież po to właśnie się narodziłaś. Po to, aby w tym właśnie czasie wypełnić swoje przeznaczenie. Czy myślałaś, że nigdy to nie nastąpi?
Raven patrzy przerażona na mężczyznę i nie wie, co powinna zrobić. Ten zaś podchodzi do niej i gdy stoi już kilka kroków przed nią, zatrzymuje się i mówi:
- Musisz wypełnić swoje przeznaczenie, Raven. Tylko po to się narodziłaś, aby on mógł przybyć. To jest jedyny cel twojego istnienia. Myślałaś, że skoro tak długo nie miałaś od niego znaków, to on o tobie zapomniał? Nie zapomniał. On nie zapomina nigdy. Wypełnij swoje przeznaczenie. Twój władca cię wzywa.
- O kim ty mówisz? Kim jesteś?
- Moje imię nic ci nie powie. Ale imię tego, kto przybywa, będzie sławne na cały świat. Tak jak i tych, którzy zachowają wobec niego lojalność. Czyż nie jesteś mu jej winna? Ty ze wszystkich istot na świecie najbardziej jesteś mu ją winna.
Raven dostrzega nagle tajemniczą postać, która ukazuje się za plecami człeka w zbroi. Wie dobrze, czyja to postać. Wszystko staje się dla niej jasne. Wszystko już jest dla niej zrozumiałe. Przerażona robi krok do tyłu i woła:
- Nie! Nigdy! Nie jestem mu nic winna! On nie jest moim władcą! Nie mam wobec niego żadnych obowiązków!
Tajemniczy mężczyzna w zbroi patrzy na nią uważnie i powoli usuwa się w cień, mówiąc:
- Możesz temu zaprzeczać, ale przed swoim przeznaczeniem nie uciekniesz. To, co się musi stać, stanie się, czy tego chcesz, czy nie.
Po tych słowach, człowiek w zbroi znika, a wokół Raven zaczynają latać dwa dziwne duchy, powtarzające kobiecymi głosami:
- Ten klejnot czyste zło zrodziło. On w portal się przemieni. Nadchodzi nasz władca. Nadchodzi teraz. To koniec dla tej ziemi. To koniec dla świata. Przeminą wszystkie religie i kulty ludzi. Zostanie tylko jeden kult. Kult władcy. To, co się stać musi, nastąpi wkrótce.
Raven przerażona pada na kolana i zatyka sobie uszy. Wtedy się budzi. I tak już od kilku dni. Ten sen nie daje jej spokoju. Męczy ją i przeraża. Gnębi i sprawia, że nie może normalnie funkcjonować. Czy to rzeczywiście tylko sen? Tego Młoda Tytanka, pomimo usilnych rozmyślań, nie umiała pojąć. Choć w głębi serca dobrze wiedziała, że odpowiedź na to pytanie jest przecząca. Ale choć serce jej to mówiło, reszta jej osoby przyjąć tego nie chciała do wiadomości, a rozum wyszukiwał tak wiele argumentów przeciw tej teorii, że sama Raven w końcu uspokojona, na tyle, na ile to było możliwe, kładła się na łóżku i ponownie zasypiała, tym razem już nie mając żadnych koszmarów.
***
Dziewczyna obudziła się z powodu swoich nieprzyjemnych snów później niż pozostali członkowie drużyny. Ci siedzieli już w salonie swojej bazy na kanapie i jedli zadowoleni śniadanie, przygotowane im przez Cyborga, który prócz wielkich umiejętności technicznych posiadał także talenta kulinarne i wykorzystywał je już nie pierwszy raz, aby nakarmić swoich przyjaciół. Ci zaś nie kryli swego zachwytu nad tym talentem.
- Wiesz, Cyborgu - powiedziała Gwiazdka zachwyconym głosem - Na mojej rodzinnej planecie jest wiele przysmaków, ale na pewno żaden z nich nie jest tak dobry jak twoje dania.
- Zgadzam się! Jesteś najlepszym kucharzem na Ziemi! - dodał wesoło Bestia.
- Mistrz nad mistrze! - dodała Terra.
- Nie umiem tego lepiej wyrazić - powiedział Robin.
Pokemony całej czwórki zapiszczały wesoło na znak, że zgadzają się one ze zdaniem swoich trenerów. Cyborg zaś uśmiechnął się dumnie, lekko wypiął pierś do przodu i rzekł wyraźnie z siebie zadowolony:
- Bardzo wam dziękuję za tak pochlebną ocenę, ale jestem pewien, że jeszcze niejeden raz was zaskoczę jako kucharz, robiąc jeszcze pyszniejsze potrawy. Bo ja cały czas rozwijam swoje talenty i jestem pewien, że mogę być jeszcze lepszy.
Wtem jego Chespin dostrzegł nagle Raven i zapiszczał przyjaźnie na widok jej i jej Piplupa.
- O! No proszę! Śpiąca królewna już wstała - powiedział wesoło Cyborg na widok dziewczyny.
- Zdążyłaś na czas. Jeszcze nie zdążyliśmy zjeść wszystkiego! - zawołał do Raven Bestia - Ale lepiej zacznij wcinać, bo inaczej za chwilę nic tu nie zostanie.
- Serio? Aż taki z ciebie żarłok? - spytała dowcipnie Raven, lekko szczerząc przy tym zęby.
Jej Piplup usadowił się na kanapie obok niej i zaczął wcinać przeznaczoną dla niego karmę. Raven zaś chwyciła za talerz i nałożyła sobie porcję potrawy, którą to tak delektowali się jej przyjaciele. Ledwie spróbowała, a od razu musiała przyznać, że zachwyty nad tym daniem były jak najbardziej uzasadnione. Więcej, to jest po prostu przepyszne i chociaż zwykle była oszczędna w komplementach, tym razem dołączyła do wychwalania kulinarnych talentów przyjaciela.
- Cieszę się, że ci smakuje - powiedział Cyborg, siadając obok niej.
Raven popatrzyła najpierw na niego, a potem ponownie na stół i od razu sobie nałożyła jeszcze jedną porcję. Jadła dalej, rozkoszując się smakiem.
- Wiesz, tak coś czułam, że będzie ci smakować, skoro i nam smakowało - powiedziała, widząc jej apetyt Gwiazdka.
- Ale baliśmy się już, że spóźnisz się i zjemy wszystko, bo tak nie wstawałaś - rzucił nieco bezmyślnie Bestia, ale Terra delikatnie trąciła go ramieniem w bok.
- Wybacz, nie chcemy być wścibscy, ale czy wszystko z tobą dobrze? - rzekła pytająco Terra.
- Tak, wszystko dobrze. A czemu pytasz? - zapytała Raven.
- Bo ostatnio coś dziwnie się zachowujesz - powiedział Bestia, który jak to on miał w zwyczaju, wolał wykładać kawę na ławę - Zwykle jako jedna z pierwszych wstałaś na śniadanie, teraz przychodzisz ostatnia. No i do tego jeszcze raz czy dwa krzyczałaś przez sen.
Bestia ugryzł się w język, ledwie to powiedział, ale było już za późno. Raven spojrzała na niego groźnie i zapytała:
- A skąd niby wiesz takie rzeczy, co?
Pytanie to zainteresowało wszystkich członków drużyny, którzy spojrzeli na niego zaintrygowani. On zaś, zmieszany podrapał się lekko po karku i odparł:
- Bo wiecie... Ja... Tego no... Czasami muszę wstać w nocy, żeby napić się wody i wiecie... Słyszę to i owo.
- A może podsłuchujesz bezczelnie pod moim pokojem, żeby wiedzieć, co się ze mną dzieje? - zapytała Raven.
Odsunęła talerz i przysunęła się do Bestii, mierząc go tak groźnym wzrokiem, że zielonoskóry chłopak aż się wzdrygnął.
- No co? Usłyszałem raz twój krzyk w nocy i jak pamiętasz, podbiegłem do twoich drzwi i zapytałem, czy wszystko dobrze.
- Pamiętam. Ale powiedziałam ci, że tak i to tylko zły sen.
- Tak, ale ten zły sen powtarza się przez ostatnie kilka dni.
- A skąd to niby wiesz? Szpiegowałeś kolejne noce pod moimi drzwiami?
Bestia poprawił sobie kołnierz od bluzy, który zaczął go dusić i rzucił:
- No co? Kiedy nie chcesz nam powiedzieć, co jest grane, to co mam zrobić? Martwimy się wszyscy o ciebie. To źle, że chcemy wiedzieć, o co chodzi?
- Raven, on ma rację - powiedział Robin - Może nie zachował się dobrze, ale miał dobre intencje.
- Dobrymi chęciami to wiesz, co jest wybrukowane - rzuciła złośliwie Raven - A mnie nic nie jest. A gdyby nawet było, to muszę sobie sama z tym poradzić.
- Przecież wcale nie musisz. Masz nas, swoich przyjaciół - rzekła Gwiazdka.
- To prawda. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi i nie zostawimy cię przecież, jakie by to nie były problemy - dodała Terra.
- Nam możesz wszystko powiedzieć - zauważył Cyborg.
- Proszę, zaufaj nam - powiedział Robin i delikatnie ścisnął ją za rękę.
Ruch ten nie umknął uwagi zarówno Gwiazdki, jak i Cyborga, którym się on nie spodobał, chociaż uwagę na ten temat zachowali oni dla siebie.
Raven tymczasem zastanowiła się nad tym, co powiedzieli jej przyjaciele. Nie była pewna, czy powinna im mówić cokolwiek, bo i tak nie wyobrażała sobie, aby mogli jej pomóc z jej problemem. Ostatecznie jednak skinęła głową na znak zgody i usiadła na kanapie, wzięła głęboki wdech i powiedziała:
- Od kilku dni mam jakiś dziwny sen. Nie wiem, co on oznacza i raczej nikt z was mi tego nie powie. Nie ma więc sensu, abym wam go streszczała.
- Może jednak jest sens? - spytał Robin, a jego Pikachu dodał to samo pytanie w swoim języku.
Raven pokręciła przecząco głową.
- Nie sądzę. Ale powiedzcie mi... Czy ktoś z was może zna człowieka, który nosi na sobie zbroję?
- Zbroję? - zdziwił się Robin.
- Tak, zbroję. I wielką brązową maskę, która odsłania mu jedynie oczy. A na miejscu ust ma coś jakby lekkie, niewielkie szparki.
Terra upuściła nagle kubek z herbatą na podłogę. Dedenne odskoczył od niej na kilka metrów i zapiszczał gniewnie.
- Co się stało, Terro? - zapytał zdziwiony Bestia.
- Nie, nic - powiedziała szybko dziewczyna - Przeraził mnie trochę ten opis i tyle. Bo przecież jest dosyć groźny.
- Owszem, groźny jest, ale nie wiem, co nam on może pomóc - rzekł Cyborg.
Robin jednak był innego zdania. Zaintrygowany wstał i powiedział, że zaraz wróci, po czym wszedł do swojego pokoju, poszperał coś w komputerze i kiedy już to znalazł, wydrukował to coś i przyniósł swoim przyjaciołom.
- Czy ten ktoś ukazał ci się we śnie? - zapytał Raven.
- Tak, ukazał mi się - odpowiedziała dziewczyna.
- A czy wyglądał tak?
To mówiąc, Robin pokazał jej wydrukowany obraz. Raven westchnęła bardzo głęboko, gdy tylko ujrzała ukazanego jej człowieka. Wszyscy pozostali członkowie drużyny szybko doskoczyli do nich, aby zobaczyć, kto jest człowiekiem ze snów ich przyjaciółki. Wszyscy zgodnie przyznali, że to nieprzyjemny i groźny osobnik. Terra była nim najmocniej przerażona. Ona i jej Dedenne zadrżeli wręcz, gdy tylko się przyjrzeli obrazowi, który przed chwilą Robin wydrukował.
- Tak, to był on. Ale skąd wiesz, że to on? - zdziwiła się Raven.
Piplup zaćwierkał pytająco, również bardzo zaintrygowany.
- Bo tak się składa, że znam tego człowieka - powiedział Robin - To Slade, a tak właściwie, to Slade Giovanni, dawny wspólnik Batmana, a potem jego wróg. Ja i mój mentor mieliśmy z nim kilka poważnych starć, drań był niezwykle groźny i pokonanie go stanowiło dla nas poważne wyzwanie. Ale w końcu nam się udało. Batman pokonał go, a Slade spadł w przepaść podczas walki na wieżowcu i zginął.
- Czyli, że on nie żyje? - zapytała Gwiazdka.
- Nie żyje, zgadza się - odpowiedział jej Robin - A w czasach, gdy jeszcze żył, był naprawdę niezłym draniem. Zawsze zazdrościł Batmanowi. Chciał być lepszy od niego. Kompleksy wpędziły go w bycie draniem i cóż... Mieliśmy tego efekty w Gotham City. Ale dziwi mnie, że on ci się śni. Przecież drań zginął zanim jeszcze my wszyscy się poznaliśmy.
- No właśnie. Dlaczego o nim śnisz? - spytała Gwiazdka.
- Nie wiem. Po prostu śnię sny z jego udziałem - wyjaśniła Raven.
- A co się tam dzieje w tym śnie? - zapytał Robin.
Dziewczyna spojrzała na niego niepewnie, a potem na innych przyjaciół i tak po lekkim wahaniu się, powiedziała:
- On mnie goni i chce mi zrobić krzywdę. I tyle.
- I tylko tyle?
- Tylko tyle, nic więcej.
Nikt nie uwierzył jej słowom. Wystarczył tylko jeden rzut oka na dziewczynę, aby odkryć, że mówi prawdy. Raven to wyczuła i nie chcąc się tłumaczyć nikomu z niczego, wstała z kanapy, mówiąc:
- Słuchajcie, to tylko dziwny sen i nic więcej. Nie ma co się nim przejmować.
- Ale dlaczego śni ci się Slade? - zapytał Robin - Jak w ogóle może śnić ci się ktoś, kogo nigdy nie widziałaś? Czyżbyś słyszała o nim już kiedyś? A może kiedyś go spotkałaś i teraz ci się to przypomina?
- Nie, raczej nie - odparła Raven - Ale to raczej nie ma znaczenia. To tylko sen. Nie ma się co nim przejmować.
To mówiąc, ruszyła w kierunku swojego pokoju.
- Skoro nie ma co się przejmować, czemu ty się przejmujesz? - spytał Bestia.
- Nie przejmuję się - warknęła już rozzłoszczona drążeniem tematu Raven.
- Przecież widzimy, że się przejmujesz. Dlaczego nas okłamujesz?
- Powiedziałam, że się nie przejmuję, to się nie przejmuję! - wrzasnęła na niego dziewczyna, odwracając się gwałtownie w jego kierunku.
Bestia przerażony aż podskoczył i zamienił się w zielonego Pichu, po czym szybko schował się za swoje krzesło. Wszyscy inni członkowie drużyny patrzyli na swoją przyjaciółkę zaniepokojeni. Ta zaś, widząc, że przesadziła, uspokoiła się i powiedziała przygnębionym głosem:
- Przepraszam was. Nie chciałam. Ale proszę, nie pytajcie mnie o nic. Bo ja nic nie wiem i nie chcę wiedzieć. Sny z czasem miną i będzie po sprawie. Po co drążyć ten temat?
Przyjaciele nic jej na to nie odpowiedzieli, więc Raven odwróciła się, aby w ten sposób ukryć przed nimi swoje łzy i wróciła do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi.
- No nieźle - powiedział Cyborg, kwitując całą tę sytuację.
- Owszem, nieźle - rzucił Bestia, odzyskując swoją postać - Jak na kogoś, kto się nie przejmuje, to ona się bardzo przejmuje.
- Tak, zdecydowanie przejmuje się tymi snami - powiedział Robin i poważnie się zastanowił - I nic dziwnego, sny ze Sladem na pewno nie mogą być wesołe. To nie był ktoś miły ani przyjaźnie nastawiony do mnie ani do Batmana.
- Ale przecież on nie żyje, prawda? - zapytała Terra - Sam powiedziałeś, że on zginął w walce z tobą i Batmanem.
- Tak, on zginął - potwierdził Robin - Ale Raven musiała mieć z nim w jakiś sposób styczność, inaczej nie mogłaby o nim śnić. Z mojego doświadczenia wiem, że śnimy raczej tylko o kimś, kogo znany lub przynajmniej o nim słyszeliśmy. A więc Raven nie mogłaby śnić o nim, gdyby usłyszała o nim dopiero pierwszy raz.
- Chyba, że to jakiś proroczy sen - powiedziała Gwiazdka.
Robin popatrzył na nią zaintrygowany.
- Proroczy?
- Tak. Na mojej planecie często miewamy prorocze sny. Tutaj chyba jest nieco inaczej, ale możliwe, że one też się trafiają.
- Prorocze sny? Ciekawe - powiedziała Terra.
Robin skinął delikatnie głową na znak, że się z nią zgadza i zaczął lekko sobie masować podbródek palcami.
- Tak, nie wykluczam możliwości proroczych snów. Tylko co one znaczą?
- Raczej się nie dowiemy, skoro Raven nic nie chce nam powiedzieć - rzucił nieco złośliwie Bestia.
Cyborg popatrzył na niego z wyrzutem w oczach, a on zrobił zdumioną minę.
- No co? Mówię, jak jest.
- On ma rację - powiedział Robin - Raven nie chce nam powiedzieć, o czym są dokładniej jej sny. Więc nawet gdybyśmy mieli zdolność tłumaczenia snów, to i tak byśmy jej nie pomogli, bo ona nie chce nam nic powiedzieć.
- To co zrobimy? - zapytała Gwiazdka.
- Nic - odparł ponuro Robin - Skoro ona nie chce nam nic powiedzieć, to i my nic nie możemy zrobić. Trudno, dajmy jej spokój. Może z czasem nam coś powie, jeśli tylko pozwolimy jej zachować tajemnicę, póki uważa to za konieczne.
Chwilę później, po całej bazie rozległ się nagle dźwięk alarmu. Drużyna aż za dobrze wiedziała, co to oznacza.
- Kolejna akcja! - zawołał Cyborg.
- Tytani, wio! - krzyknął Robin.
Nie minęło wiele czasu, kiedy cała drużyna, znana jako Młodzi Tytani, nie myśląc już o całej sprawie ze snami jednej z nich, ruszyła do akcji, aby ponownie pomóc Jump City w jego problemach.
***
Od tego czasu minęło kilka dni. W mieście zapanował chwilowy spokój, a do tego sny Raven się skończyło. Wyglądało więc na to, że wszystko jest w porządku i można będzie odpocząć. Robin jednak nie pozwalał sobie na to, aby stracić choć na chwilę czujność. Uważał, że sytuacja, jaka obecnie panuje w mieście oraz w ich drużynie jest jedynie ciszą przed burzą. Nie mógł zapomnieć o tym, co mówiła im Raven na temat swojego snu. Najbardziej niepokoiło go to, że dziewczyna uparcie nie chciała im powiedzieć, co dokładniej jej się śniło. Mówiła jedynie o człowieku, którego on rozpoznał jako Slade’a. Nie powiedziała mu jednak szczegółów o tym, co się działo w tym śnie. Uważał, że Raven nie mogła śnić o tym człowieku, który tak napsuł krwi jemu i Batmanowi tak sama z siebie. Musiał istnieć ku temu jakiś powód i to na pewno poważny. Jaki? Tego nie potrafił sobie wyjaśnić. A ponieważ Raven uparcie milczała i próby przekonania jej, aby powiedziała mu o tym śnie nic nie dały, stał w miejscu.
- Zrozum, Robin... On przestał mi się już śnić. Już nie mam tych snów. Po co mam o tym opowiadać? - pytała go Raven, gdy nagabywał ją w tym temacie - Po co niby mam do tego wracać? Już po sprawie. Nie ma sensu o tym rozmawiać. To naprawdę nie ma sensu.
Robin uważał inaczej, ale musiał rozłożyć bezradnie ręce i powiedzieć sobie, że nie ma innego wyjścia i musi zaakceptować tę decyzję przyjaciółki. Skoro ona nie chce rozmawiać o swoich problemach, to nie zmusi ją do tego. Musi przyjąć do wiadomości, że ona nie chce i nie będzie rozmawiać na ten temat. Ani z nim, ani z nikim innym. Ale chociaż zaakceptował decyzję Raven, nie przestawał myśleć o tej sprawie. Nawet wtedy, kiedy całą drużynę wybierali się na miasto, aby sobie odpocząć od akcji i miło spędzić czas, jego myśli ciągle krążyły wokół Raven oraz wokół Slade’a. Nie rozumiał, dlaczego nagle jedno z nich śni o drugim. Nie był w stanie pojąć, co się za tym kryje. Ale że coś się za tym kryje, tego był całkowicie pewien.
Z rozmyślań na ten temat wyrwał go nagle czyjś wesoły głos. To był głos jego słodkiej przyjaciółki, Gwiazdki. Uśmiechała się do niego, dotykając jego ramienia i po chwili zapytała:
- Czy wszystko dobrze, Robin?
Odwzajemnił jej uśmiech i odpowiedział życzliwie:
- Tak, wszystko dobrze. Zamyśliłem się tylko, nic więcej. Przepraszam.
- Nic się nie stało, a o czym myślisz? - spytała Gwiazdka zaintrygowana.
- O różnych sprawach. Nieważne. Chcesz potańczyć?
Gwiazdka bardzo tego chciała i już po chwili oboje dziko wywijali wesoło na parkiecie wraz z innymi przyjaciółmi. Obok nich tańczyli w zwariowany sposób Bestia i Terra, przy czym pierwsze z nich wygłupiało się jak tylko to było możliwe, a drugie śmiało się z tego rozpuku. Nieco z boku Cyborg tańczył z Raven, dobrze się oboje bawili, choć dużo spokojniej niż ich przyjaciele.
Zabawa trwała w najlepszy już jakiś czas, a część par już opuściła dyskotekę, aby spędzić czas tylko we dwoje. Gwiazdka namówiła na to samo Robina, aby się móc nacieszyć jego obecnością. Chłopak nie protestował, ponieważ wspaniale czuł się w towarzystwie tej uroczej dziewczyny. Jej obecność działała na niego kojąco i sprawiała, że chociaż na chwilę zapominał o wszystkich poważnych sprawach. Tak więc z radością poszedł z Gwiazdką na lody i na spacer, a kiedy zobaczyli jeden z najwyższych budynków w mieście, wpadli nagle na pomysł, aby posiedzieć sobie na jego dachu. Gwiazdka złapała więc Robina za rękę i uniosła się w powietrze i już po chwili znaleźli się na miejscu. Pikachu i Fennekin, wyczuwając, co się tutaj święci, oddali się nieco od nich, aby dać swoim trenerom swobodę. To ośmieliło w znacznym stopniu Robina i Gwiazdkę, którzy usiedli wygodnie na dachu i lekko machając nogami w powietrzu, zaczęli patrzeć na zachodzące powoli słońce, które było już całe czerwone, podobnie jak i horyzont.
- Piękny jest ten zachód słońca - powiedziała Gwiazdka.
- Tak, to jeden z najpiękniejszych widoków na świecie - odparł Robin.
Oboje popatrzyli na siebie i przez chwilę milczeli.
- Widziałaś może tę parę zakochanych, co wymknęła się chwilę przed nami z dyskoteki? - zapytał nagle Robin.
- Tak, widziałam. Oboje nie mogli się od siebie odkleić - powiedziała wesoło Gwiazdka.
- No właśnie. Cudownie jest się całować z kimś wyjątkowym. Pamiętam, jak ty mnie na początku naszej znajomości pocałowałaś. Ale potem się dowiedziałem, że zrobiłaś to dlatego, żeby umieć mówić w naszym języku. Czy na twojej planecie tylko do tego służy pocałunek?
- Wiesz... - Gwiazdka zmieszała się lekko i zaczęła czesać sobie włosy, aby uspokoić w ten swoje dłonie, które wyraźnie zdradzały dręczące ją nerwy - Tam, skąd pochodzę, różnie okazujemy uczucia, ale pocałunek służy przede wszystkim do przekazywania lub zdobywania wiedzy. Tu oznacza coś zupełnie innego. A tak przynajmniej słyszałam.
Robin uśmiechnął się do niej, poprawił sobie lekko dłonią włosy i rzekł:
- Tak. Też o tym słyszałem.
Oboje się zaśmiali rozbawieni tym żartem. Zaraz potem Gwiazdka lekko się do niego przysunęła, a on do niej. Teraz niemalże ocierali się o siebie. Byli blisko siebie. Tak blisko jak nigdy dotąd. Obojgu serca biły w piersiach bardzo mocno, a w żołądku czyli ogromny ucisk.
- Gwiazdko... - rzekł Robin.
- Tak? - zapytała Gwiazdka.
- Jesteś moim najlepszym przyjacielem.
- A ty moim.
Oboje przysunęli swoje dłonie do siebie. Dotknęli się palcami. Serca zaczęły im bić w piersiach jeszcze mocniej. A ciała drżały im jeszcze intensywniej.
- Nie chcę, żeby to się zepsuło - powiedział po chwili Robin.
- Nie zepsuje się - odpowiedziała Gwiazdka.
- Bo widzisz... Chciałbym ci powiedzieć, że wspaniale się przy tobie czuję i to od naszej pierwszej wspólnej przygody. Cudownie mi się z tobą pracuje.
- A mnie z tobą.
- To dobrze. Ale widzisz... Zaczynam niekiedy myśleć o tym, że moglibyśmy oboje być dla siebie kimś więcej niż tylko przyjaciółmi. Zastanawiałem się, czy to jest w ogóle możliwe.
- I do jakich wniosków doszedłeś?
- Że chciałbym wiedzieć, co ty o tym sądzisz.
Gwiazdka uśmiechnęła się do niego czule i powiedziała:
- Jeżeli chodzi o mnie, to ja uważam, że jak najbardziej to jest możliwe.
- Więc... Nie ma powodu do strachu, że coś się popsuje między nami, jeżeli nasza znajomość zamieni się w coś więcej?
- Na pewno. Nie ma powodu do strachu.
Przysunęła lekko twarz do jego twarzy, a on swoją do jej. Już tylko milimetry ich od siebie dzieliły, gdy nagle Robina coś tknęło:
- Strach... Ten strach jest nadal i dręczy nie tylko nas. Przede wszystkim on dręczy Raven.
Gwiazdka spojrzała na niego zdumiona. Początkowo nie wiedziała, co Robin chce jej powiedzieć, jednak po chwili zrozumiała.
- Mówisz o jej śnie? Przecież powiedziała, że one się skończyły.
- Wiem, jednak wciąż nie daje mi to spokoju. Widzisz... Slade był naprawdę niebezpiecznym człowiekiem. Nie wiesz nawet, do czego był on zdolny. Nie było cię na tej planecie, gdy ja i Batman musieliśmy się z nim zmierzyć. Był straszny i nigdy nie zapomnę walki z nim. Nie zapomnę strachu, jaki on w nas wywoływał. Jaki wywoływał we mnie. To było już jakiś czas temu, ale mimo to wciąż mam to przed oczami. Ta niebezpieczna akcja, Batman walczy ze Sladem, ten przez chwilę nam nim góruje i o mało nie zrzuca go z dachu. Patrzyłem na to, będąc jak nigdy dotąd przerażony i skrępowany stalową linką. W jednej chwili mogłem stracić na zawsze jedynego człowieka, który poza moimi rodzicami zapewnił mi szczęście, jakie daje posiadanie rodziny. W jednej chwili stanęła mi tuż przed oczami śmierć rodziców. Jakim cudem rozerwałem tę linkę i oswobodziłem się, nie mam nadal zielonego pojęcia. Ale uwolniłem się i ruszyłem na pomoc Batmanowi. Rzuciłem się na Slade’a i zrzuciłem go z dachu. On zginął, a Batman ocalił. Dzięki mnie, ale nigdy nie darowałem sobie, że przez moją nieostrożność zostałem skrępowany i że Batman musiał mnie ratować, przez co wpadł w tarapaty. Byłem lekkomyślny i to o mały włos nie kosztowało mnie utraty nowego rodzica.
- Ale naprawiłeś swój błąd. Jak rozumiem, wpadłeś w tarapaty, Batman cię chciał ratować i sam o mało nie zginął. A ty ocaliłeś mu życie.
- Tak, właśnie tak to wyglądało.
- Więc nie masz sobie nic do zarzucenia.
- Ale nawaliłem na początku, rozumiesz?! - zawołał Robin, zrywając się z miejsca i mając smutek w oczach - Nawaliłem, zawiodłem mojego przyjaciela. On o mały włos przeze mnie by zginął. Obiecałem sobie wtedy, że nigdy więcej już nikogo nie zawiodę. I dlatego nie mogę zawieść Raven. Ona ma problem, a ja chcę jej pomóc. Tylko ona mi na to nie pozwala. Odgrodziła się murem od wszystkich, znaczy się murem emocjonalnym. Ale mnie polubiła i powiedziała mi parę swoich tajemnic. Tej jednej jednak nie chce powiedzieć. Nie rozumiem, dlaczego.
Gwiazdka zmieszała się na wieść o Raven. Jej więź z Robinem chwilami dość mocno ją niepokoiła. Czy na pewno byli sobie tylko jak brat i siostra, jak kiedyś jej to wyznała w chwili szczerości Dawn? Dotąd miała różne obawy w tym kierunku, ale przecież przed chwilą o mało się nie pocałowali. I to nie bynajmniej po to, aby sobie przekazywać wiedzę. Może zatem...?
- Naprawdę przejmujesz się Raven, prawda? - spytała po chwili.
- Owszem. Dziwi cię to? To moja przyjaciółka.
- Czy tylko przyjaciółka?
- Oczywiście. Dlaczego pytasz?
- A tak jakoś.
Chwilę milczeli, a potem Gwiazdka powiedziała:
- Wiesz, mnie też niepokoi zachowanie Raven, ale przecież nie można pomóc nikomu na siłę.
- Wiem i to mnie denerwuje. Jeżeli nie możemy pomóc, to po co jesteśmy na tym świecie? Co my tu robimy?
- Spędzamy miło czas.
- Owszem, ale nie ma nic miłego w poczuciu, że jest się bezsilnym. W końcu jesteśmy bohaterami. A bohaterowie nie odpuszczają sobie. Nie popełniają błędów i nie tracą czasu na...
- Na co? - zapytała zasmucona Gwiazdka.
Robin nie odpowiedział czując, że za chwilę powie więcej niż powinien. Jego przyjaciółka podeszła do niego i delikatnie dotknęła jego policzka dłonią, mówiąc:
- Zawsze musimy być tylko bohaterami? Na nic innego nie stać? Czy chociaż przez chwilę nie możemy być kimś więcej?
Robin popatrzył na nią smutnym wzrokiem i odsunął jej dłoń, mówiąc:
- Nie ma niczego więcej. Jestem bohaterem, obrońcą Jump City. Batman miał rację. To dar i przekleństwo jednocześnie. Zobowiązałem się chronić to miasto i to właśnie zamierzam robić. Jeżeli ci się to nie podoba...
- Podoba mi się bardziej niż myślisz. Ale chyba nie ma w tym nic złego, że ja bym chciała czegoś więcej?
Robin złagodniał. Spojrzał ze smutkiem na Gwiazdkę i powiedział:
- Oczywiście, że nie. Po prostu... Ja naprawdę nie umiem nie myśleć o tym, co się tu dzieje.
- Przecież nic się nie dzieje.
- No właśnie. Działo się i nagle jest spokój. Jest cicho. Za cicho. Ta cisza tak mnie niepokoi, jak nigdy nie niepokoiła mnie żadna walka. Dla mnie ta cisza jest tylko ciszą przed burzą. Czuję, że coś się dzieje, coś bardzo złego, a ja nie mogę na to nic poradzić. No i Raven... Jej sny i jej niepokój. Ona próbuje udawać, że nic jej nie jest, ale to tylko gra, czuję to. Dręczy mnie to. Chciałbym pomóc, a nie mogę.
- Rozumiem cię. Też chciałabym jej pomóc, ale nie umiem. Ona nie pozwala sobie pomóc.
- A ja powinienem jakoś spróbować to zrobić. W końcu ona jest ważna dla nas wszystkich. A gdy ktoś jest dla nas ważny, powinniśmy mu pomagać.
- Dla nas wszystkich, czy tylko dla ciebie?
Robin spojrzał na Gwiazdkę ze zdumieniem i spytał:
- O co ci chodzi?
- O to, że ostatnio mówisz tylko o niej.
- Czy to źle, że się martwię? Sama powiedziałaś, że się martwisz.
- Tak, ale ja nie mówię o tym bez przerwy. I nie zamierzam mówić.
To mówiąc, Gwiazdka odleciała, zostawiając zdumionego Robina samego na dachu. Chłopak nie dostrzegł, że dziewczyna ociera sobie ręką łzy z oczu. Nie miał też pojęcia, że całą tą scenę obserwuje niewielki, kulisty przedmiot, jakby dron. Na samym środku owego przedmiotu znajdowało się czerwone szkiełko, będące mini-kamerą, nagrywającą to wszystko, co widzi oraz przesyłającą na ekran ogromnego komputera, znajdującego się w jednym z budynków poza miastem. Ekran ten z wielką uwagą obserwował tajemniczy mężczyzna w masce na twarzy.
- Oj, Robinku. Chyba nie umiesz postępować z kobietami - powiedział, nie odrywając przy tym wzroku z postaci chłopaka, który został teraz na dachu sam ze swoimi myślami - Ale w jednym masz rację. To cisza przed burzą. A burza, której tak się obawiasz, mój biedaku, wkrótce nastąpi.
Po tych słowach, nacisnął jakiś przycisk na komputerze i uruchomił system przekazywania sygnału ze swojej siedziby do kogoś na mieście. Odczekał kilka minut i już po chwili na ekranie ukazała mu się postać tajemniczej osoby, z którą chciał rozmawiać. Twarz miała niemal całkowicie zasłoniętą kapturem. Widział jedynie jej usta, które poruszały się w chwilach, gdy mówiła.
- Tu C3-00. Słucham, mistrzu.
- Jak idą postępy? - zapytał mężczyzna.
- Bardzo dobrze. Nikt mnie o nic nie podejrzewa.
- Doskonale. Pamiętaj, aby zrobić wszystko tak, jak to ustaliliśmy.
- Oczywiście, mistrzu. Ale czy to wszystko jest konieczne? Może dałoby się inaczej to przeprowadzić?
- Wiesz dobrze, że musimy to zrobić. Bez Robina drużyna się rozpadnie. To on ją trzyma w całości. Kiedy go zabraknie, nasza akcja się powiedzie. Jeżeli on z nimi będzie, pojawią się trudności, a ja ich sobie nie życzę.
- Rozumiem, ale może dałoby się go po prostu wywabić na czas akcji gdzieś poza miasto?
- Chyba zaczynasz mięknąć. To mi się nie podoba. Powiedziałem ci wyraźnie, że masz robić wszystko, co ci każę, jeżeli chcesz mojej pomocy. Już nie pamiętasz, co mi zawdzięczasz?
- Pamiętam, ale...
- Więc pamiętaj o warunkach, jakie ci wtedy postawiłem. Musisz je wypełnić do samego końca.
Mężczyzna mówił to wszystko twardym tonem, potem jednak ochłonął i dość szybko przeszedł na znacznie łagodniejszy.
- Spokojnie. Zapewniam cię, że nie będziesz tego żałować. Po wszystkim cię hojnie wynagrodzę. A teraz wracaj do pracy. I uważaj na siebie.
Postać na ekranie zniknęła, a mężczyzna zastanowił się.
- Zaczyna mięknąć - powiedział sam do siebie - Niedobrze. Jeszcze wszystko popsuje. Ale nie przeszkodzi mi to. Zrealizuję mój plan, a jeżeli mój agent całkiem już zmięknie i będzie się chciał wycofać, tym gorzej dla niego.
C.D.N.