środa, 10 stycznia 2018

Przygoda 086 cz. II

Przygoda LXXXVI

Mroczny Rycerz przybywa cz. II


Doktor Domino Quinzel była ładną, wysoką oraz szczupłą blondynką o fioletowych oczach. Wykształcona i obyta w świecie, marzyła o pracy, która pomoże jej poznać największych na świecie wariatów. To było dość dziwne marzenie, jednak jej ich przyczyną był fakt, że marzyła o tym, aby kiedyś móc takiego wariata przeciągnąć na słuszną stronę świadomości, co pewnie skutkowałoby tym, żeby przestał on być szaleńcem, a stał się praworządnym obywatelem, który już nic nigdy nikomu nie zrobi. Rzecz jasna Arkham wydawało się być ostatnim miejscem, w którym takie oto marzenie mogłoby zostać zrealizowane. O tym budynku mówiono, że za jego murami każdy może stać się wariatem i to nawet najbardziej normalny człowiek na tym świecie. Domino uważała inaczej. Dla niej takie miejsce to było wspaniałe wyzwanie, jakiego mogła się podjąć. Bardzo więc chciała spróbować kogoś z pacjentów tego miejsca przerobić na dobrego obywatela, nigdy już nie zagrażającego społeczeństwu. Pracowała ona w tym miejscu już od roku i wychodziła z założenia, że to jest możliwe, choć praktycznie nic na to nie wskazywało. Wręcz przeciwnie, wiele faktów jej mówiło, iż jest inaczej, ale ona się nie zamierzała poddać. W końcu tylko determinacja w dążeniu do celu była przyczyną, dla której to skończyła ona swoje studia. Gdyby się poddawała po licznych porażkach, to nigdy nie zostałaby psychologiem i nie podjęłaby się pracy w Azyl Arkham. Ponieważ jednak zdobyła zawód, a potem zaczęła tutaj pracować, to zobowiązywało ją to chyba do tego, aby dalej być pełną determinacji w dążeniu do swoich celów.
Największym zainteresowaniem panny Domino cieszył się pacjent o nazwisku Kevin Napier. Był on człowiekiem naprawdę niezwykłym pod każdym względem. Niegdyś przestępca i zastępca samego groźnego mafiosa Giovanniego, który wrobił go w swoje czyny, a prócz tego jeszcze próbował zabić. Wskutek tego wszystkiego Kevin wylądował w kadzi z chemikaliami, które to trwale i nieodwracalnie przefarbowały mu twarz na biało, usta na czerwono, zaś włosy na zielono. Prócz tego podczas walki z policjantami oberwał on rykoszetem własnego pocisku i dostał nim w twarz, przez co na niej widniały mu blizny imitujące wieczny śmiech.
- Biedny, okaleczony człowiek - powiedziała panna Domino niezwykle współczującym tonem, gdy tylko zobaczyła jego zdjęcia - Naprawdę bardzo mi go żal.
- Nie mówiłabyś tak, gdybyś go znała tak długo, jak ja - rzekł naczelnik szpitala Arkham - Znam go już od trzech lat i uwierz mi, denerwuje mnie on strasznie.
- A niby czym?
- Choćby tym, że ma on zmienne nastroje. Inni nasi pacjenci zwykle są albo rozgniewani, albo przygnębieni itd. Ten zaś ma tak zmienne nastroje, że praktycznie nigdy nie wiemy, jakim humorem nas przywita.
- Czyli, że z nim nie można być niczego pewnym?
- Dokładnie tak.
- A mogę z nim porozmawiać?
- Proszę bardzo, ale dla twojego własnego dobra odradzam ci to. Ten człowiek to świr i w dodatku niereformowalny. Chociaż prawdę mówiąc...
- Co takiego?
- Powiedzmy sobie wprost, Domino... Kto raz tutaj trafi, ten nigdy stąd nie wychodzi. Nie bez powodu mówią, że Azyl Arkham nie ma już żadnego „potem“ czy „później“. Tutaj nie ma przyszłości dla pacjentów. Oni tu mogą już czekać tylko na śmierć. To jest ich jedyna przyszłość.
- Więc nie spodziewasz się, że on wyzdrowieje?
- Moja kochana Domino... Gdyby ten świr miał chociaż cień szansy na wyzdrowienie i gdyby społeczeństwo tego chciało, to wówczas znalazłoby się dla niego mnóstwo miejsc o wiele lepszych niż paskudne Azyl Arkham. Wiele innych szpitali dla obłąkanych czy też więzień. Tutaj zaś zsyłają tych, których społeczeństwo się wstydzi lub ma ich serdecznie dość. Rozumiesz to wszystko? Ani politycy, ani też tym bardziej porządni obywatele nie chcą tych świrów mieć między sobą. Oni chcą się ich pozbyć na zawsze. Dlatego tu ich zsyłają.
Domino słuchała go uważnie i wyraźnie była porażona jego słowami. Naprawdę bardzo ją to przygnębiło. Dotychczas sądziła, że w tym miejscu chodzi o to, aby ludzi wykrzywionych psychicznie jakoś naprostować, a tymczasem zamiast tego dowiedziała się właśnie, że tu chodzi o to, aby ze świrów zrobić jeszcze większych świrów. Lekarze nawet nie podejmowali prób, żeby uleczyć wariatów. Po prostu wrzucali ich do cel wymoszczonych poduszkami, dawali im jedzenie przez klapę w drzwiach, podawali czasem leki uspokajające, a innym niekiedy aplikowali także różne okrutne metody leczenia jak gorący prysznic na przemian z zimnym. Nie robili jednak tego po to, aby leczyć, ale po to, aby personel miał możliwość poznęcać się nad tymi ludźmi uznanymi za wyrzutków społeczeństwa. Biada temu, kto tutaj trafił jako pacjent. Jak powiedział sam ordynator, w tym miejscu już nie ma przyszłości.
Panna Quinzel słyszała takie historie o tym miejscu, ale nie sądziła, że są one prawdziwe. Ledwie tu przybyła, a już to zrozumiała. Jednak do tego dnia łudziła się ona tym, iż być może sam ordynator nie pochwala takich metod działania, choć czuła, że jest inaczej. Dlatego też w miarę możliwości dyskretnie postanowiła go wypytać o to prowadząc przy tym rozmowę na temat pacjenta nazywającego siebie Jokerem. W rozmowie tej potwierdziły się niestety jej najgorsze obawy, że w takim miejscu nikt nie liczył się z pacjentami, personel zaś w większości stanowili jacyś sadyści. Rzecz jasna Domino była ostatnią osobą, która by współczuła łajdakom, którzy nie bez powodu tutaj trafili, ale czy takie właśnie metody były etyczne? Czy nie upodobniały one w jakiś sposób personelu do tych wszystkich łotrów, których muszą mieć oni pod opieką? A przecież powinni być lepsi od nich. Prócz tego istniało coś takiego jak przysięga Hipokratesa. Czy można było ją tak po prostu łamać? Czy nie bardziej humanitarnie byłoby po prostu im zaaplikować jakiś środek na wieczny sen?


Z takimi oto myślami młoda lekarka powoli poszła do celi, w której siedział Kevin Napier nazywany także Jokerem. Chciała go po raz pierwszy zobaczyć i ocenić. Dotąd jedynie słyszała o nim, a teraz miała możliwość zapoznać się z jego osobą naprawdę. Była bardzo ciekawa, jaki on jest i czy rzeczywiście jest to niebezpieczny człowiek.
Podeszła powoli do celi i otworzyła tzw. judasza, którym było małe okienko na górze pancernych drzwi.
- Panie Napier... Panie Napier, jest pan tam?
- Nie jestem Napier - padła odpowiedź - Ja nie jestem Kevin Napier. Ja jestem Joker...
- A więc panie Jokerze... Jest pan tam?
- Nie... Nie ma mnie... Uciekłem przez okno. Powinniście chyba zacząć mnie szukać... Hi hi hi!
Żart wcale nie ubawił kobietę, jednak udawała, że jest inaczej i lekko się zaśmiała.
- Panie Jokerze... Proszę mi powiedzieć, jak się pan tutaj czuje?
- Bardzo dobrze... Jak Magikarp wyrzucony na plażę podczas sztormu - odpowiedział jej Joker.
Mężczyzna wciąż siedział w kącie swej celi, a jego postać była zakryta cieniem, przez co lekarka nie widziała twarzy swojego rozmówcy, co też ją bardzo intrygowało.
- Proszę powiedzieć... Czy dobrze pana karmią tutaj?
- Tak sobie... A ciebie tu dobrze karmią, panienko?
- Nie narzekam... A ma pani jakieś swoje życzenia?
- Życzenia?
- No, tak. Czy może pan chce zjeść coś konkretnego? A może chce pan książki do czytania? Albo może wideo i jakieś filmy do obejrzenia?
- Nie... Chociaż w sumie... Możecie mi coś zamówić.
- Poważnie? A co takiego? Pizzę?
- Nie... Głowę Giovanniego! Średnio wysmażoną, z cebulką oraz jakąś dobrą musztardą. Najlepiej pikantną.
Po tych słowach Joker zaczął chichotać w histeryczny wręcz sposób, nie wychodząc jednak z cienia.
- Przykro mi, ale obawiam się, że w menu nie ma tego dania - zaśmiała się delikatnie Domino - A poza tym mam takie wrażenie, iż nie tylko pan ma takie życzenie. Niejedna osoba tutaj i w całym Gotham by tego chciała.
- Nie wątpię - zaśmiał się Joker - Jakoś wcale mnie to nie dziwi. Ale nikt go tak nienawidzi, jak ja.
- Dlaczego?
- Chcesz to wiedzieć, dziewczynko?
- Bardzo chcę.
Joker powoli wstał, ale zadbał o to, aby jego postać dalej pozostała w cieniu.
- Otóż ten człowiek... On był mi kiedyś przyjacielem... Wyciągnął mnie z nędzy i pomógł mi stać się kimś... Wyniósł mnie na same szczyty, uczynił swoim zastępcą i najbardziej zaufanym człowiekiem... I co potem? Po tym wszystkim posłał mnie on na śmierć! Chciał mnie wykończyć, aby nigdy jego osoba nie mogła mu zagrozić.
- A mogła zagrozić? - zapytała Domino.
- Być może... - odparł dość ironicznie Joker - Być może za jakiś czas zamierzałem wysłać go do krainy wiecznej szczęśliwości, ale przecież to nie jest powód, aby mnie wydawać glinom, prawda?
- No... W sumie to nie jest powód, aby sprzedawać człowieka, którego się traktuje jak przyjaciela.
- Właśnie... Jest on odpowiedzialny za moje uwięzienie i za wszystko inne.
- Za co inne?
Joker powoli wysunął się z cienia, po czym nagle upadł na podłogę i zaczął się czołgać po podłodze do drzwi tak, aby Domino nie widziała jego twarzy. Następnie wyskoczył niespodziewanie przed nią i ukazał w judaszu swoją białą twarz oszpeconą przez blizny imitujące wieczny uśmiech.
- TO INNE! - wrzasnął Joker, a Domino przerażona odskoczyła do tyłu - Ale powinienem być mu chyba za to wdzięczny, bo przecież dzięki temu wiecznie się teraz śmieję, prawda?
Następnie mężczyzna zaczął skakać po celi, histerycznie się przy tym śmiejąc. Lekarka zaś uznała, iż wystarczająco zobaczyła i zamknęła wizjer w drzwiach, po czym odeszła.
- Och, biedny człowiek! - powiedziała współczującym tonem - Biedny, skrzywdzony przez los człowiek.

***


- Hej, hrabino Dracula! Widziałaś ofiary nietoperza? - zaśmiał się jeden z dziennikarzy do Alexy, która właśnie weszła do gabinetu.
Kobieta popatrzyła na niego z ironią i mruknęła:
- Aleś ty dowcipny. Inaczej byś gadał, gdybyś sam zobaczył miejsce przestępstwa. Gość załatwił dwóch bandytów! Jednego zabił, zaś drugiego zastraszył tak, że po prostu mu odbiło. To nie jest wymysł czyjeś wyobraźni!
Helioptile siedzący jej na ramieniu zapiszczał dość gniewnie, jakby na potwierdzenie tych słów. Jego pisk wywołał jednak jeszcze większy śmiech w tej sprawie.
- Nie ma co gadać... Wy chyba nigdy mi nie będziecie wierzyć, ale ja swoje wiem! - mówiła dalej Alexa Nox - Jeszcze wam wszystkim te głupie uśmiechy z buziek znikną, kiedy już znajdę dowody na istnienie człowieka nietoperza.
- Człowiek nietoperz? - zapytał jeden z jej kolegów - To zobacz to! Narysowałem to specjalnie dla ciebie.
To mówiąc podał on dziewczynie niewielki rysunek, na którym widać było Zubata ubranego w garnitur, nad którym wisiał napis „Czy ktoś widział tego nietoperza?“.
- I co ty na to?
- Strasznie zabawne - mruknęła Knox, oddając mu rysunek - Dorysuj mu tylko jeszcze więcej posoki, aby był bardziej realistyczny.
Potem odeszła od biurka kolegi i mruknęła:
- Boże! To po prostu straszne! Dziennikarz bez pomocnika fotografa jest jak człowiek bez ręki! Że też moja kochana siostrzyczka Viola musiała sobie wyjechać na wakacje! A ja od dwóch tygodni jestem tutaj bez żadnego pomocnika, a nikt nie chce ze mną pracować! Po prostu masakra!
- Czy wiesz, że gadasz głośno sama do siebie? - zapytała ją jedna z jej koleżanek.
- Jakoś zdążyłam to zauważyć, wiesz? - mruknęła Alexa - Jak ja zaraz nie dostanę jakiegoś pomocnika, to chyba zwariuję.
- Pomocnik właśnie siedzi przy twoim biurku.
Knox popatrzyła uważnie w kierunku swojego biurka, przy którym to siedziała młoda dziewczyna o niebieskich oczach i długich włosach barwy dojrzałego miodu. Miała ona na sobie różową bluzkę, beżową spódniczkę i właśnie czytała gazetę „Gotham Express“. Alexa powoli do niej podeszła, mówiąc:
- Hej, mała! Co ty robisz? Nie wiesz, że to moje miejsce?
Nieznajoma uśmiechnęła się do niej bardzo wesoło, odłożyła gazetę i powiedziała:
- Wiem... Dlatego tu siedzę. Czekałam na ciebie. Przysłali mnie tutaj na staż. Mam pracować pod twoim okiem.
- Poważnie? A jak się nazywasz?
- Serena Vale... A ty jesteś Alexandra Knox, prawda?
- Owszem, skąd wiesz?
- Tabliczka z twoim nazwiskiem na biurku.
Knox zachichotała delikatnie.
- Spostrzegawcza jesteś i całkiem bystra. Miło mi cię poznać.


Obie panie uścisnęły sobie dłoń, zaś Serena pogłaskała Helioptile’a, który wskoczył wesoło na biurko.
- Czytałam właśnie twój artykuł na temat człowieka nietoperza. Brzmi naprawdę ciekawie.
Alexa patrzyła na nią bardzo uważnie, jakby szukała w jej głosie kpiny. Ponieważ jej nie wyczuła, powiedziała:
- Miło mi to słyszeć. Szkoda, że jesteś odosobniona w tej opinii.
- Być może, ale tak czy inaczej uważam, iż możemy razem osiągnąć sukces.
- W jaki sposób?
- Nie będę owijać w bawełnę. Ty świetnie piszesz, ja zaś robię bardzo dobre zdjęcia, zresztą twoja młodsza siostra mnie tego uczyła, a to przecież jest prawdziwa mistrzyni w tej dziedzinie.
- Przez grzeczność nie zaprzeczę. A więc co w związku z tym?
- Twoje artykuły, moje zdjęcia. Razem znajdziemy dowody na istnienie człowieka nietoperza. Każda z nas daje swój talent, a sukcesem dzielimy się po połowie. Może być?
- To uczciwy układ. Zgadzam się na niego.
- Doskonale. A więc bądź gotowa.
- Na co?
- Na spotkanie z najwyższymi szychami policyjnymi w całym mieście, które możesz wypytać na temat twoich podejrzeń.
- Czy chodzi ci o to, że prawdopodobnie policja ma teczkę człowieka nietoperza, tylko nie podaje jej do publicznej wiadomości?
- Właśnie. Będziesz miała okazję ich wszystkich o to wypytać.
- Niby w jaki sposób?
- A w taki, że wszyscy oni dzisiaj wieczorem zjawią się na przyjęciu u Asha Wayne’a.
- Tego bogacza? Ale żeby wejść na to przyjęcie, trzeba mieć specjalne zaproszenie, a mam obawy, iż mnie nie zaproszono.
Serena uśmiechnęła się wesoło i pokazała podłużną kopertę.
- Zaproszenie dla mnie i osoby towarzyszącej. Sama zobacz.
Alexa otworzyła kopertę, po czym uśmiechnęła się bardzo zadowolona, widząc jej zawartość.
- A niech mnie! Jesteś po prostu niesamowita! Skąd to masz?
- Mam swoje wtyki i to na najwyższych szczeblach drabiny społecznej - zażartowała Serena, parskając śmiechem - A tak na poważnie, to znam się bardzo dobrze z Ashem. Oboje razem się wychowaliśmy jako dzieci. Potem, niestety oboje wyjechaliśmy na studia i długo się nie widzieliśmy, dlatego dopiero teraz mam możliwość znowu go spotkać.
- Widziałaś się z nim po przybyciu do Gotham?
- Jeszcze nie, ale wysłał mi on do mojego mieszkania zaproszenie na przyjęcie i to z osobą towarzyszącą.
- Ciekawe, skąd wiedział, że przyjechałaś?
- Nie wiem, ale domyślam się, iż musi on mieć swoje wtyki nawet w naszej branży.
- Być może. No i co zamierzasz zrobić, Sereno?
- Zamierzam tam iść... A ty?
- Jeszcze się pytasz?! Oczywiście, że tak! Dziewczyno, ratujesz mi po prostu życie! Jak ja ci się odwdzięczę?
- Stwórz razem ze mną artykuł godny najwyższych nagród i podziel się ze mną nagrodą fifty-fifty.
- Masz to u mnie!
Helioptile zapiszczał wesoło, najwidoczniej ciesząc się równie mocno z tego wszystkiego, co jego trenerka i jej nowa przyjaciółka.

***


Przyjęcie w willi Asha Wayne’a okazało się być naprawdę ogromnym sukcesem. Goście byli od początku do końca zadowoleni, a o to głównie chodziło. Zgodnie z tym, co mówiła Serena naprawdę zjawiła się na nim cała śmietanka towarzyska miasta Gotham. Rzecz jasna nie mogło pośród nich zabraknąć prokuratora Gary’ego Denta, porucznika Clemonta Gordona i jego przełożonych. Alexa Knox, ubrana w niebieską i seksowną sukienkę nie omieszkała przyczepić się do nich, a także próbować wycisnąć z nich informacje na temat człowieka nietoperza.
- Panie prokuratorze... Czy to prawda, że ten człowiek nietoperz, który według niektórych źródeł nazywa siebie Batmanem i Mrocznym Rycerzem ma swoją teczkę?
- Panno Knox... Byłaby pani uprzejma nie zadawać mi takich pytań podczas przyjęcia, dobrze? - odpowiedział jej ironicznym głosem prokurator okręgowy, lekko się przy tym uśmiechając - Przyszedłem tutaj dobrze się bawić. Pani też radzę to zrobić.
W ten oto niezwykle uprzejmy sposób prokurator dał dziennikarce do zrozumienia, że nie zamierza odpowiadać na żadne z jej absurdalnych pytań. Dziewczyna jednak nie zamierzała odpuścić, ponieważ podeszła potem do porucznika Clemonta Gordona i zapytała:
- Panie poruczniku, czy to prawda, że Batman jest niebezpieczny tylko dla przestępców?
- Przyznaję, że jak dotąd faktycznie nie skrzywdził on nigdy żadnego porządnego obywatela, jednakże pragnę również wszystkim przypomnieć o tym, iż od wymierzania sprawiedliwości są policja i sądy.
- A co, jeśli one zawodzą?
- Wtedy należy zmienić tych urzędników, którzy zawodzą i powołać nowych, a nie brać sprawiedliwość w swoje ręce. Gdyby wszyscy tak robili, to by na świecie zapanowała anarchia.
- Mimo wszystko ten nietoperz odwala za was całą robotę.
- Takie bzdury opowiadają ludzie nienawidzący policji, którzy w ogóle nie wiedzą, jak ciężkie jest życie stróża prawa. Ludzie ci oczekują efektów nie rozumiejąc, że nie można ich mieć, jeśli nawet nie ma poszlak.
- Inaczej mówiąc ci ludzie nie mają wyrozumiałości wobec policji?
- Dokładnie tak. Nie rozumieją wielu podstawowych rzeczy i dlatego biorą prawo i sprawiedliwość w swoje ręce. Tak jak ten wasz samozwańczy Mroczny Rycerz.
- Może on ma dość tego, że przestępstwo wciąż się szerzy, zaś wielu zbrodniarzy chodzi po wolności, a policja nic im nie może zrobić.
- Nie możemy być wszędzie i mieć dowody na wszystkich łajdaków od razu.
- Doprawdy? Niech pan to powie tym rodzinom, które straciły bliskich zabitych przez tych, których wy nie umiecie złapać i wsadzić za kratki.
Clemont poczuł, że zaczyna żałować, iż wdał się w tą dyskusję, więc odszedł w jakieś inne miejsce, aby jak najszybciej stracić z oczu natrętną dziennikarkę, która tymczasem upatrzyła sobie na cel samego szefa policji w Gotham, aby wypytać go o rzekomą teczkę Batmana, jednak nic jej z tego nie przyszło - komisarz opowiadał jej same bzdury o tym, że ten Mroczny Rycerz to samozwańczy obrońca sprawiedliwości i wcale nie zasługuje on na to, aby tak go chwalić, ponieważ równie dobrze walka po stronie dobra może mu się znudzić i wtedy stanie się pomagierem takich podłych ludzi jak Giovanni.
Serena zaś nie zamierzała przeprowadzać wywiadów z nikim. Była ona bowiem zbyt przejęta możliwością spotkania po latach swego najlepszego przyjaciela z dzieciństwa, za którym zdążyła się już nieźle stęsknić. Bardzo mocno go jej brakowało i miała obawy, iż go nie pozna. Spojrzała na siebie i swój ubiór, który stanowiła różowa sukienka z dużym dekoltem i sporymi rękawami.
- Ciekawi mnie, jak on zareaguje na mój widok - mówiła sama do siebie dziewczyna podnieconym tonem - Nie mogę się już doczekać, gdy go zobaczę. Tak strasznie za nim tęskniłem. Tak bardzo tęskniłam.
Uśmiechnęła się radośnie na samo wspomnienie tego jakże uroczego chłopca, z którym kiedyś razem biegała po polach, pływała w rzece, łaziła po drzewach, robiła pikniki i bawiła się z nim w rodziców (jej lalki były ich dziećmi). Nigdy go nie zapomniała i wciąż miała ona w albumie zdjęcia z czasów, gdy się razem bawili. Bardzo też cierpiała, kiedy dowiedziała się o zabójstwie jego rodziców. Przeżyła to naprawdę mocno i była szczęśliwa, że jej rodzice zaprosili Asha do siebie na jakiś czas, aby mógł on jakoś po tym wszystkim ochłonąć. Chłopiec spędził z nimi dobre kilka lat, jednak nigdy nie chciał rozmawiać o tym, co się stało tego dnia, w którym to zabito jego rodziców. Nie mówił nawet, w jakim miejscu to się stało. Nic a nic. W tym temacie po prostu milczał. Serena wiedziała, że on coś przed nią ukrywa, ale nie miała pojęcie, co to takiego.
Gdy oboje skończyli po osiemnaście lat i zarazem skończyli szkoły, to ich drogi niestety się rozeszły. Serena poszła na dziennikarstwo, zaś Ash wybrał takie kierunki studiów, które to pozwoliłyby mu kierować imperium finansowym swojego ojca, którym jak dotąd zarządzali wspólnicy śp. pana Wayne’a, wciąż jednakże pilnowali przez niezastąpionego i to pod każdym względem pana Alfreda Oaka, kamerdynera państwa Wayne’ów i zarazem wiernego przyjaciela rodziny, człowieka tak im oddanego, że aż to dziwiło obcych ludzi. Pan Alfred Oak brał czynny udział nie tylko w pilnowaniu wspólników panicza Asha (jak go pieszczotliwie nazywał), ale prócz tego dbał też o jego wychowanie, kiedy ten został oddany pod opiekę państwa Vale. Serena uwielbiała go jak dobrego wujka, na którego ona i Ash zawsze mogą liczyć.


Nigdy nie zapomniała tych lat, które Ash spędził z nimi. Biedak stracił rodziców mając zaledwie jedenaście wiosen, potem zaś zamieszkał z jej rodziną. Serena pamiętała doskonale, jak załamana rzuciła się przyjacielowi na szyję i zaczęła płakać mówiąc, iż przykro jej z powodu jego rodziców i bardzo jej smutno, a prócz tego dodawała, jak bardzo się cieszy, że on żyje itd. Mały Ash nie mówił wtedy nic, tylko objął ją zachłannie do siebie i głaskał powoli jej włosy. Był twardy, przynajmniej przy innych, bo kiedy bywał sam, to płakał. Zwłaszcza robił to nocą, gdy myślał, że wszyscy śpią. Serena jednak wiele razy nie spała i widziała, jak bardzo on cierpi i jakie katusze przeżywa. Chciała mu pomóc, ale nie miała pojęcia, w jaki sposób może to zrobić. W końcu pewnej nocy przyszła do niego ubrana w różową piżamkę i zaczęła powoli głaskać go po głowie.
- Płacz, Ash... - powiedziała współczującym tonem - Płacz, nie wstydź się. To nieprawda, że chłopaki nie płaczą. Tata też strasznie płakał z mamą, gdy się o tym dowiedział. Twój tata był mu jak brat. To był jego przyjaciel. A moja mama kochała twoją mamę jak swoją własną siostrę. Płakała jeszcze mocniej. I ja płakałam. I Alfred płakał. Ty też płacz...
Ash popatrzył na Serenę i przytulił ją do siebie zachłannie, płacząc jej w ramię.
- Nie mogłem nic zrobić... Nic... Nie mogłem im pomóc! Dlaczego nie mogłem im pomóc?!
- Jesteśmy tylko dziećmi... Nie umiemy tego, co dorośli.
- Ale kiedyś będę umiał... Obiecuję ci, Serena... Obiecuję ci to... Nigdy więcej nikt nie zginie... Nikt mi bliski... Obiecuję...
Serena popatrzyła na przyjaciela i zapytała:
- Chcesz, żebym sobie poszła?
- Nie... Zostań... Zostań, bo zwariuję.
Dziewczynka pocałowała go delikatnie w policzek i w czoło, po czym położyła się z nim do łóżka i przykryła ich oboje kołdrą.
Od tego czasu często spali razem mocno do siebie przytuleni i to nawet wtedy, kiedy już zaczęli dojrzewać. Gdy zaś skończyli osiemnaście lat, to przeżyli razem swój pierwszy raz. Nawzajem ofiarowali sobie największy dar, jaki mogli sobie podarować, posiadając przy tym w sercu przekonanie, że być może nigdy więcej się nie zobaczą. Teraz jednak mieli się zobaczyć. Serena przeżywała to bardzo mocno, jej serce biło jak szalone, a ona sama miała dreszcze na całym ciele.
- Może drinka, proszę pani? - usłyszała nagle znajomy głos, który to przerwał jej rozmyślania.
Serena wyrwała się z krainy własnych myśli i spojrzała na osobę, która to mówiła. Był to wysoki mężczyzna mający około sześćdziesiąt lat, siwe włosy, ciemne i kilka zmarszczek na twarzy, mimo których wyglądał wciąż na silnego.
- Boże mój... - pisnęła z radości dziewczyna - Alfred! Alfred Oak! To niesamowite! Nic się nie zmieniłeś! Wciąż wyglądasz tak samo przyjemnie, jak zawsze! Poznajesz mnie?!
Alfred przyjrzał się uważnie fotoreporterce i wzruszony zawołał:
- O Boże... Panienka Vale! Niesamowite! Ależ panienka wyrosła! A to się panicz Ash ucieszy, gdy panienkę zobaczy!
- Wiem... Sam mnie tutaj zaprosił.
- Wiem... Sam wysyłałem zaproszenia.
Oboje uśmiechnęli się do siebie radośnie, po czym dziewczyna wzięła podany jej przez kamerdynera kieliszek z drinkiem i powoli wychyliła jego zawartość, uważnie rozglądając się dookoła, jakby szukając widoku swego przyjaciela. Była nieco przerażona, bo ostatecznie nie widzieli się dziewięć lat. Mógł on się zmienić przez ten czas i co wtedy? Jak go pozna?
- Nie wiesz może, gdzie jest Ash? - zapytała Alfreda.
- Panicz jest tutaj... A raczej był tutaj przez pewien czas, bo teraz chyba wyszedł... Może spróbuje go panienka poszukać?
- Chyba tak zrobię.
Następnie zadowolona wyszła z sali, aby następnie zaczął się uważnie rozglądać dookoła siebie. Nie miała pojęcia, gdzie może spotkać swojego przyjaciela z dawnych lat. Serce biło jej jak szalone, a przez całe jej ciało przechodziły dreszcze. Jaki jest teraz Ash? Czy jeszcze ją pamięta? Czy też może już o niej zapomniał? Nie! To przecież niemożliwe! On nie mógłby jej zapomnieć, prawda? Nie po tym, co razem przeżyli. A może dla niego to była tylko przygoda? Nie przeżyłaby, gdyby tak było.


Nagle zauważyła w wejściu do jednego pokoju człowieka, który stał bokiem i rozmawiał z kimś bardzo uważnie. Po głosie tej osoby można było wnioskować, że jest to Alexa. Serena przyjrzała się uważnie profilowi tej osoby.
- Tutaj jest! To Ash! - pisnęła z radości w duchu.
Następnie, nie panując nad własnymi emocjami podbiegła do Asha i delikatnie skoczyła na niego od tyłu, zasłaniając mu oczy dłońmi.
- Zgadnij, kto? - spytała wesoło.
Ash zaśmiał się radośnie i powiedział:
- Ty.
- Co za „ty“?
- Serena Vale.
- A skąd wiedziałeś?! - zaśmiała się radośnie Serena, puszczając go i patrząc z uwagą postać młodzieńca, którego tak dobrze kiedyś znała.
Wyglądał on dokładnie tak, jak powinien wyglądać mając dwudzieścia siedem lat. Czarne włosy, brązowe oczy, delikatne policzki i nos właściwej wielkości, a prócz tego urocza grzywka niesfornie opadająca mu na czoło.
- Niesamowite! To naprawdę ty, Ash?!
- Oczywiście, Sereno. To właśnie ja - uśmiechnął się do niej radośnie młodzieniec - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę.
- Ja również się cieszę - powiedziała wesoło dziewczyna i spojrzała na Alexę - Widzę, że zawarliście już znajomość.
- Owszem, pan Wayne opowiadał mi właśnie, co uważa o Batmanie - odparła wesoło Knox - Pan Ash Wayne uważa, że jest to niezwykle dobry człowiek i niesamowicie odważny.
- Tak, to sama prawda - uśmiechnął się Ash - I do tego niesamowicie wyszkolony. Te jego umiejętności... Zazdroszczę mu... Ja bym tak nie umiał walczyć. Opanować te wszystkie sztuki walki to niełatwa sztuka.
- Jemu się udaje - zaśmiała się Alexa - Ale nie chcę wpędzać pana w kompleksy. Na pewno pan posiada wiele umiejętności.
- Tak, a największą z nich jest bogate konto.
Dziennikarka parsknęła śmiechem, gdy to usłyszała.
- Samokrytycyzm... Godne pochwały. Ja też posiadam tę cechę, a prócz tego umiem być szczera aż do przesady.
- Wiem. Czytałem też pani artykuły i jestem nimi bardzo zachwycony - rzekł Ash.
- Poważnie? A dostanę od pana stypendium na dalsze kształcenie się?
- A nie przypadkiem na robienie hucznych imprez?
- Na to też...
- Myślę, że może pani liczyć na moje wsparcie...
Ash uśmiechnął się do Alexy, po czym popatrzył radośnie na swoją przyjaciółkę z dzieciństwa i rzekł:
- Czy obrazi się pani, jeśli panią zostawię, aby porozmawiać z panną Vale?
- Ależ nie... W żadnym razie...
Chwilę później przyszedł Alfred, aby zapytać o to, ile jeszcze butelek szampana ma wyciągnąć z piwnicy.
- Jak pani sądzi, panno Knox? - spytał wesołym głosem Wayne - Czy sześć skrzynek to odpowiednia liczba?
- Moim zdaniem tak, choć szatańska - odparła żartem dziennikarka - Ja wybrałabym siedem, gdyby to ode mnie zależało.
- A więc niech będzie siedem - zadecydował Ash - Alfredzie, niech przyniosą siedem skrzynek szampana i przyznaj stypendium pannie Knox.
- Dziękuję, panie Wayne - ukłoniła mu się dziennikarka.
Następnie popatrzyła z uśmiechem, jak gospodarz przyjęcia wychodzi razem z Sereną, aby powspominać dawne czasy.
- Założę się, że tej nocy panna Vale nie spędzi w domu - powiedziała dziewczyna sama do siebie - Albo ja nie znam się na ludziach.

***


Alexa Knox doskonale znała się na ludziach, ponieważ rzeczywiście tej nocy Serena nie spędziła w swoim domu. Ledwie bowiem goście się już całkowicie rozeszli, a okazał się, że tylko ona pozostała na miejscu i to na wyraźne życzenie gospodarza, aby porozmawiać z nim o dawnych czasach.
- Tak strasznie za tobą tęskniłam, Ash - powiedziała dziewczyna - Nie umiesz sobie nawet wyobrazić, jak bardzo.
- Ja również za tobą tęskniłem - rzekł Ash bardzo czułym głosem - To naprawdę niesamowite... Boże... Znów się czuję jak dzieciak, który rumienił się za każdym razem, gdy go pocałowałaś.
Serena zachichotała delikatnie.
- Tak, rumieniłeś się wtedy jak piwonia. Dzisiaj byś pewnie tego nie zrobił.
- Pewnie nie - odparł wesoło jej przyjaciel z dzieciństwa - Naprawdę to niesamowite. Bardzo się cieszę, że przyszłaś. Bałem się, że nie będziesz ani miała czasu, ani ochoty.
- No, coś ty?! Byłabym chyba ostatnią idiotką, gdybym ci odmówiła. Wiesz doskonale, że przecież łączy nas ogromna więź emocjonalna i to się nigdy nie zmieniło.
- Wiem, ale bałem się, że ona mogła minąć.
- Spokojnie... Nie minęła i nigdy nie minie...
Ash westchnął wzruszonym głosem, po czym spojrzał na dziewczynę i zapytał:
- Jak sobie radzisz, Sereno? Myślę, że bardzo dobrze, ale wolałbym się dowiedzieć czegoś więcej.
- Ależ bardzo proszę, możesz się tego dowiedzieć. Radzę sobie całkiem dobrze. Jak zapewne już wiesz, jestem fotoreporterką i to raczej dość znaną. Szkoliłam się pod okiem Violet Knox zwanej Violą.
- Viola Knox? Siostra Alexy Knox?
- Nie inaczej, właśnie jej. Potem wyjechałam pracować do gazety, która mnie przyjęła, ale potem gazeta splajtowała i cóż... Wysłali mnie na staż tutaj. Viola mi to załatwiła. A ty? Imperium finansowe Wayne’ów na pewno doskonale się rozwija, sadząc po stanie tego wszystkiego, co tutaj widzę.
- Owszem, rozwija się, chociaż żałuję, że pod moim okiem, a nie pod okiem moich rodziców.
Posmutniał, ledwie to powiedział, a Serena powoli podeszła do niego i powiedziała:
- Doskonale wiem, jak przeżywałeś ich śmierć i wiem, że na pewno dalej nie potrafisz się z tym pogodzić.
- Tak, to prawda... Zwłaszcza, że prawdziwy zabójca nigdy nie został schwytany.
- Nadal go nie złapali?
- Nie... Tego, który strzelał nie. Tylko tego, który mu pomagał, ale ten nie podał jego nazwiska. Bał się widocznie to zrobić. Zresztą później, kiedy już wyszedł, to niby przypadkiem zginął on w bójce ulicznej.
- Uważasz, że to nie był przypadek?
- Uważam, że ktoś go uciszył, aby nie powiedział zbyt wiele.
- Czy to możliwe, aby ktoś zlecił zabójstwo twoich rodziców?
- Nie wiem... Nie wydaje mi się... Ale ten ktoś, kto to zrobił, widocznie był groźnym draniem i nieźle się musiał dorobić, skoro stać go było na to, aby opłacić śmierć dawnego kumpla.
Po wypowiedzeniu tych słów Ash powoli podszedł do ściany i zaczął powoli masować sobie skronie palcami.
- Nieważne... Nie mówmy teraz o tym, proszę... To wszystko jest dla mnie zbyt bolesne.
- Nie dziwię ci się - powiedziała Serena, podchodząc do niego powoli i kładąc mu dłoń na ramieniu - Pomówmy więc o czymś innym.
- Chętnie... Ale o czym?
- W sumie... Chyba nie musimy rozmawiać... Jest wiele innych rzeczy, na których można spędzić tę noc.
Ash spojrzał na nią uważnie, a ta objęła go za szyję i spojrzała mu w oczy, mówiąc:
- Nigdy nie zapomniałam tego, co wtedy między nami zaszło.
- Ja również nigdy tego nie zapomniałem i gdyby nie to, że obiecałem rodzicom iść na te studia, to...
- Wiem... Dobrze zrobiłeś... Przynajmniej jesteś teraz kimś. Rodzice byliby z ciebie dumni, jestem tego pewna.
- Ale przez to się rozdzieliliśmy.
- I co z tego? Jeśli chodzi o mnie, to możemy rzucić te dziewięć lat w niepamięć. Tego nie było...
Pogłaskała czule jego policzek, a on dłonią pieścił jej włosy.
- Tego nie było... Masz rację... Tego nie było.
- A to, co było przedtem... Było jak najbardziej, prawda?
- Oczywiście...
- I to nie była tylko przygoda?
- Nigdy tego tak nie traktowałem.
- Ani ja.
Chwilę później ich usta zostały złączone w namiętnym pocałunku.

***


W nocy Ash obudził się zlany potem. Znowu miał okrutne koszmary, które nie przestawały go dręczyć od czasu, gdy zginęli jego rodzice. Nie miał ich co noc, jednak często nawiedzały jego umysł i sprawiały, iż cierpiał przez to prawdziwe katusze. Te sny były nieregularne, ponieważ nachodziły go one, po czym znikały na kilka miesięcy nawet, aby potem powrócić ze zdwojoną siłą. Nigdy nie mógł przewidzieć, kiedy znowu go nawiedzą. Tym razem to zrobiły, choć wcale się on tego nie spodziewał. Być może było to wywołane przez rozmowę, jaką odbył on z Sereną.
Właśnie, Serena! Czy ona jest tutaj naprawdę? Czy może też mu się tylko przyśniła? Spojrzał na miejscu na łóżku obok siebie. Na całe szczęście dziewczyna była tam jak najbardziej prawdziwa. Odetchnął z ulgą, widząc ją przy sobie nagą i uroczą, mocno w niego wtuloną, jakby szukającą jego pomocy. Boże drogi... Ona szukała opieki i wsparcia, a tak naprawdę to on tego potrzebował. Mimo wszystko, mając ją w swoich objęciach poczuł się zdecydowanie lepiej, jakby jego życie nabrało znacznie większego sensu, jakby znowu miał jaką wartość. Objął więc mocno Serenę i delikatnie bawił się jej włosami, pieszcząc je delikatnie.
- Moja maleńka... Moja słodka... Moja mała przyjaciółka... Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że tu jesteś.
Przytulił ją do siebie zachłannie i bawił się jej włosami, mrucząc przy tym zachwycony. Pocałował ją delikatnie w czoło, po czym położył się i zamknął powoli oczy. Miał wielką nadzieję, że obecność tej cudownej istoty pomoże mu uporać się z demonami przeszłości, choć miał obawy, iż nawet jeśli, to nie będzie to takie proste.
Powoli Ash Wayne rozpoczął próbę powrotu do świata snów. W końcu udało mu się do niego powrócić, jednak tym razem bezpiecznie i spokojnie, bez nawet najmniejszych koszmarów, które by go dręczyły. Najwidoczniej obecność tej wspaniałej dziewczyny naprawdę działała na niego kojąco. Potem na rano wstał, ubrał się i zaczął ćwiczyć. Takie ćwiczenia pomagały mu chociaż w minimalnym stopniu zapomnieć o tych wszystkich mękach, jakie przeżył poprzedniej nocy.


- Wysportowany jesteś - rozmyślania Asha przerwał nagle dobrze mu znany głos.
Odwrócił się za siebie, po czym powoli uśmiechnął się widząc Serenę siedzącą na łóżku i zakrywającą swoje wdzięki kołdrą naciągniętą aż po ramiona.
- Trenuję nieco, aby nie wyjść z formy - odpowiedział jej Ash Wayne z uśmiechem na twarzy - Ale to tak tylko między nami. Wolę, żeby nie każdy wiedział o tym szczególe.
- Dlaczego? - zdziwiła się dziewczyna.
- Widzisz... Wielu ludzi uważa, że jestem osobą raczej mało sprawną fizycznie. Że jestem tylko żałosnym bogaczem, który podrywa panienki na swój majątek i wielki dom. Zależy mi na tym, aby tak myśleli.
- Czemu?
- Dzięki temu ci, którzy mogliby mnie skrzywdzić, nie będą mogli w żaden sposób tego zrobić, bo ich zdaniem jestem żałosnym człowieczkiem, który dba tylko o swoje wygody. Nie stanowię dla nich zagrożenia, więc nie muszą się mnie pozbywać.
- Ciekawa filozofia.
- Owszem... Nawet bardzo ciekawa.
Po tych słowach powoli Ash podszedł do Sereny i pogłaskał powoli jej policzek palcem.
- Będzie mi bardzo miło, jeśli zachowasz te fakty dla siebie. Wolę, aby świat o nich nie wiedział.
- Masz moje słowo... Nie pisnę o tym nikomu ani słówka.
- Dziękuję, kochanie... Dziękuję.
Następnie pocałował ją delikatnie w usta, a ona puściła kołdrę, objęła go za szyję i przyciągnęła do siebie zachłannie.

***


Domino coraz częściej odwiedzała Jokera. Ów biedny pacjent, czy też raczej więzień Azyl Arkham budził w niej coraz większe współczucie. Co prawda nie pochwalała ona jego przestępczej działalności, jednak musiała też przyznać, iż ten człowiek budził w niej coraz większe zainteresowanie, jak również współczucie. Zwłaszcza, gdy opowiadał jej swoją historię.
- Wiesz, miałem kiedyś żonę... Była mi ona bardzo, ale to bardzo bliska - powiedział pewnego dnia do niej Joker - Kochałem ją nad życie. Pewnego dnia zaszła ona w ciążę. Potrzebowała jednak pomocy, ponieważ ciąża była zagrożona. Coraz bardziej zaczęła znikać w tamten świat... Gasła w moich oczach, a ja nie mogłem zrobić nic, aby jej pomóc, bo lekarze nie wzięliby jej do szpitala bez moich pieniędzy.
- Nie miała ubezpieczenia? - zapytała Domino.
- Jakoś tak się złożyło, że nie - odparł na to Joker, uśmiechając się doń ironicznie - Dlatego właśnie musiałem coś zrobić. Musiałem zebrać dość pieniędzy na to, aby móc zapewnić jej odpowiednią opiekę lekarską. Ale to było trudne zadanie. Musiałem pracować na dwie zmiany, a kiedy mimo tego nadal pieniędzy było mało, to zacząłem żebrać, potem kraść, a w końcu zabijać bez skrupułów.
Domino patrzyła uważnie na mężczyznę przez judasza, zaś ten lekko się do niej uśmiechnął.
- Czujesz do mnie obrzydzenie, prawda?
- Nie, skądże - odparła lekarka.
- Ależ tak, czujesz - uśmiechnął się do niej Joker - Jesteś uroczą, małą kłamczuchą. Mamusia cię nie uczyła, że nie wolno kłamać?
- A ciebie uczyła?
- Nie, ponieważ ja nie miałem mamusi... Widzisz, ja miałem strasznie smutne dzieciństwo... Mój ojciec był pijakiem i nieraz mnie bił, zaś moja matka nigdy mnie przed nim nie broniła. Dlatego też mówię ci, że jej nie miałem, ponieważ taka matka to żadna matka.
Domino wpatrywała się w niego uważnie nie wiedząc, co ma mu na to odpowiedzieć. Sama nie miała lekkiego życia, gdyż jej ojciec również był pijakiem, ale nigdy nie podniósł na nią ręki. Poprzestał na biciu matki, a ona musiała na to patrzeć. Miała sobie bardzo za złe swoją bierność. Gdyby tak postawiła mu się, gdyby tak spróbowała walczyć i bronić matki, to może cała sprawa wyglądałaby inaczej? A tak co? Jej dzieciństwo w większości było przerażającym koszmarem pełnym alkoholu i płaczu swej rodzicielki. Dlatego też poszła na studia psychologiczne. Nie tylko po to, aby się jakoś dowartościować, ale prócz tego po to, aby poznać odpowiedzi na dręczące ją pytania zaczynające się od słowa „Dlaczego?“.
Dlaczego jej ojciec taki właśnie był? Dlaczego matka na to pozwalała? Dlaczego ona sama nie zrobiła nic, żeby to wszystko przerwać? Jednakże im dłużej studiowała, tym bardziej przerażające były odpowiedzi na te pytania. Dlaczego ojciec bił matkę? Bo był sadystą, bo nie odebrał z domu żadnych wzorców poza tymi, które sam powielał. Bo podobało mu się znęcanie się, co miało być odkuciem się za to, iż sam doznał cierpienia. Nie kochał ani jej, ani matki... Poślubił matkę, ponieważ była wobec niego uległa, a jemu to całkowicie odpowiadało.
Dlaczego matka taka była? Bo nie nauczono ją walczyć o swoje. Matka jej mówiła, iż mąż to pan domu i wszystko, co powie jest święte, więc nie należy się temu przeciwstawiać. Czemu więc miałaby to robić, skoro on był drugi po Bogu? Dlaczego miała stawać mu na przekór? Co z tego, że kilka razy ją uderzył? Widocznie sobie zasłużyła na takie traktowanie i powinna z pokorą znosić to wszystko. Ważne, że nigdy nie uderzył ich córki. Reszta nie miała znaczenia.
Dlaczego w końcu Domino taka była? Dlaczego nigdy nie zadzwoniła na policję, aby powiedzieć, jaki jest ojciec? Czemu nie przeciwstawiła się tej patologii? Odpowiedź była prosta... Po prostu była zwykłym tchórzem. Nie umiała się przeciwstawić tyranii ojca, ponieważ jest cykorem. Umiała tylko stać i płakać z rozpaczy. To w niej pozostało, gdyż teraz też jedynie stała i patrzyła na to wszystko, co się dzieje w tym budynku. Personel znęcał się nad pacjentami i nie po to, aby w jakiś sposób dzięki temu ich uleczyć, ale jedynie dlatego, żeby się nad nimi poznęcać, bo sprawiało im to jakąś perwersyjną przyjemność. Nic więcej, tylko cierpienie zadawane dla samej przyjemności zadawania cierpienia. Domino wiedziała o tym, a mimo to nie zrobiła nic, aby im przeszkodzić. Chociaż czy naprawdę ktoś przejąłby się tym wszystkim? Przecież ludzie będącymi pacjentami Azyl Arkham byli już wyrzutkami społeczeństwa. Nikogo wszak nie obchodził ich los. Dla całego Gotham po prostu powinni zdechnąć jak najszybciej. OK, niech zdychają, proszę bardzo, ale czy nie lepiej byłoby im zafundować truciznę szybko działającą? Przecież w ten sposób sprawiedliwości stałoby się zadość, a oni sami już by nie tylko nikogo nie skrzywdzili, ale prócz tego więcej nie zaznaliby oni żadnego cierpienia. Kara za zbrodnie musi być, ale czy aż tak okrutna? Czy zadając w ten sposób karę skazańcowi, kat nie staje się takim samym zbrodniarzem jak ci, których musi ukarać?
Takie myśli krążyły po głowie Domino, kiedy to Joker opowiadał jej swoją historię. Mężczyzna wyraźnie wyczuł, że lekarka jest coraz bardziej zachwycona jego opowieścią, dlatego świadomie przerwał ją w bodajże najciekawszym miejscu, aby bardziej rozbudzić jej ciekawość.
- Mów dalej, proszę - rzekła w końcu Domino - Mów dalej, bo chcę znać prawdę. Co było dalej z twoją żoną?
- A nie ciekawi cię mój ojciec? - uśmiechnął się do niej Joker - Wiesz, on był także niesamowicie ciekawą osobą. Kiedyś wrócił pijany z jakieś balangi i zaatakował moją matkę. Próbowałem ją bronić, ale on bez trudu odepchnął mnie od siebie, rozbił butelkę i zrobił mi nią te blizny mówiąc, że najbardziej na świecie nienawidzi widoku ponurego człowieka. I od tego pory na mój widok zawsze się uśmiechał.
Domino pamiętała, że ostatnim razem, gdy wspomniał on jej o swoich bliznach, to obwiniał o nie kogoś innego, jednak wolała nie przerywać jego historii nie wiedząc, która wersja jest prawdziwa. Prócz tego, choć sama nie umiała sobie tego w żaden sposób wyjaśnić, to chciała się dowiedzieć, co spotkało jego żonę.
- To wszystko brzmi niezwykle ciekawie, ale powiedz mi, proszę... Co się stało z twoją żoną? - zapytała w końcu.
- Co się z nią stało? - uśmiechnął się Joker - A nie opowiadałem ci jeszcze tego?
- Nie, nie opowiadałeś.
- Ups... Wybacz mi, mój skarbie... Mam dziurawą pamięć - zachichotał szaleniec i mówił dalej: - Otóż moja kochana żoneczka dowiedziała się o tym, kim się stałem i skąd biorę pieniądze. Powiedziała, że to jest podłe i nie życzy sobie czegoś takiego. Głupia, żałosna kobieta... Nie rozumiała, iż ja to wszystko dla niej zrobiłem. Tak! Właśnie dla niej! To przecież ona miała mieć wszystko, co tylko może sobie życzyć. Ona i nasze dziecko. Ale ta głupia nędznica nie umiała tego docenić. Posprzeczaliśmy się, a już chwilę później przyjechała policja, która namierzyła mnie po ostatnim napadzie, który dokonałem. Biedna, zrozpaczona żoneczka doznała takiego szoku, gdy tylko się dowiedziała, za co mam iść siedzieć, także z miejsca poroniła. Biedactwo... A te podłe psy... Ta nędzna policja nawet się tym nie przejęła. Wsadzili mnie do więzienia na długie lata, a gdy wyszedłem, to już mojej żony nie było. Umarła z żalu po mnie i po swoim dziecku. A mnie wypatrzył Giovanni, któremu dotychczas wiernie służyłem, a którego głowę chciałbym teraz zmniejszyć i sprzedawać jakimś Indianom z Ameryki Południowej. Sądzisz, że dużo mi za nią zapłacą?
Następnie zaczął głośno chichotać, a potem ryknął śmiechem, skacząc po swojej celi i wrzeszcząc wesoło. Domino stwierdziła, że dłużej tego nie wytrzyma, dlatego zamknęła judasza i uciekła do swojego pokoju, próbując jakoś ukoić swoje skołatane nerwy.
- Biedny człowiek - mówiła sama do siebie - Biedny, skrzywdzony człowiek. Nic dziwnego, że mu odbiło. Po takich przeżyciach sama pewnie bym oszalała. Chociaż... Może ja już jestem szalona? Może tylko czekam na to, aż dołączę do pacjentów, których mam leczyć?
Jej rozmyślania przerwał Wigglytuff w stroju pielęgniarza. Wszedł on zapytać, czy wszystko w porządku i czy może pani doktor czegoś sobie od niego życzy. Odpowiedziała mu, że nie, że wszystko jest w porządku, więc Pokemon powoli odszedł. Jednak Domino doskonale wiedziała, iż nic nie jest w porządku i już nigdy nie będzie w porządku. Nie po tym, co dzisiaj usłyszała od Jokera.

***


Domino przez kilka dni nie odwiedzała Jokera bojąc się wpływu, jaki on na nią wywiera, ale ostatecznie ciekawość wzięła w niej górę i poszła sprawdzić, jak się on czuje. Jej zainteresowanie jego zdrowiem pobudziło przede wszystkim to, że pacjent odmówił jedzenia. Nie wiedziała, dlaczego tak się właśnie stało. Czy może był to jeden z efektów ich niedawno odbytej rozmowy? A może przyczyna leżała gdzie indziej? Musiała to sprawdzić zwłaszcza, że poza nią oraz pokemonim personelem praktycznie nikt nie był zainteresowany losem tego biedaka. Musiała się upewnić, że wszystko z nim w porządku, o ile oczywiście życie w tym miejscu można określić takim mianem.
Tym razem Domino odważyła się na coś, a co wcześniej nie zdołała się zdobyć. Mianowicie tym razem wzięła klucze do celi i otworzyła ją, po czym weszła swobodnie do środka.
- Jokerze... Czy wszystko z tobą dobrze? - zapytała zasmuconym tonem dziewczyna, rozglądając się dookoła.
Pokemon Chansey, stojący tuż za nią, szybko zamknął celę zgodnie z poleceniem lekarki.
- Otworzysz, gdy ci powiem - powiedziała Domino, po czym powoli zaczęła się rozglądać dookoła celi - Jokerze... Jesteś tutaj?
- Spokojnie... Jestem - usłyszała znajomy głos dobiegający z kąta.
Spojrzała tam i zauważyła, że jej pacjent siedzi w kącie, zasłaniając sobie głowę dłonią.
- Biedactwo moje... Dlaczego nic nie jesz? - spytała lekarka.
- A czemu mam jeść, skoro moja ulubiona pani doktor nie chce mnie odwiedzić? - odpowiedział pytaniem na pytanie Joker.
Domino patrzyła na niego wyraźnie zaintrygowana.
- Czy to dlatego właśnie nie jadłeś? - zapytała - Dlatego, że ja tutaj nie przychodziłam?
- Właśnie... Tęskniłem za tobą, kochanie - Joker powoli zdjął ręce ze swojej głowy i spojrzał na swoją rozmówczynię - To jest naprawdę bardzo przykra sytuacja, wiesz o tym?
- Wyobrażam sobie... Aż tak mnie polubiłeś, żeby się zagłodzić zamiast jeść normalnie jak zawsze?
- Dokładnie... Nie rozumiesz tego? Domino... Moja słodka Domino... Jesteś po prostu wyjątkowa i cudowna... Tylko ty w pełni mnie rozumiesz. Tylko ty naprawdę mi współczujesz. Wiesz o tym tak samo dobrze, jak ja. Prawda?
- Tak, to prawda - pokiwała smutno głową lekarka - Jesteśmy do siebie bardzo podobni.
- Jak najbardziej - uśmiechnął się Joker - Oboje przeżyliśmy ciężkie chwile, prawda?
- Skąd to wiesz? Nie mówiłam ci nic o sobie.
- Nie musiałaś, kochanie... Twoja buzia mówi mi wszystko. Jesteś dla mnie jak otwarta księga. Wiem wiele... Będę teraz mówić, a ty mi potakuj lub zaprzeczaj. Twój ojciec też był miernotą, prawda?
Domino skinęła głową.
- Tak myślałem. Pewnie również pił, prawda? Upijał się i bił twoją matkę. Mam rację?
Kolejne potwierdzenie.
- A ty stałaś i patrzyłaś na to biernie, czego nie możesz sobie do dzisiaj wybaczyć, prawda?
Lekarka znowu potwierdziła, jednocześnie będąc pod wrażeniem słów swego rozmówcy. To było po prostu niesamowite. On naprawdę odgadł jej najbardziej skrywane tajemnice, a prócz tego jeszcze rozumiał jej uczucia. On był jej bardziej bliski, niż chciała to przyznać.
- Tak też myślałem - uśmiechnął się Joker, powoli wstając z kąta, po czym zaczął chodzić wokół swej rozmówczyni - To było dla ciebie straszne, prawda? Patrzeć, jak ten łajdak znęca się nad twoją matką dzień po dniu i przez swoje tchórzostwo nie móc zrobić nic, aby go powstrzymać.
- Dzisiaj zabiłabym go gołymi rękami - wysyczała Domino, zaciskając swoje dłonie w pięści.
- Naprawdę? I trafiłabyś wtedy tutaj jako jedna z pacjentek i już nic nie byłoby w stanie cię ocalić - mówił dalej Joker - Bo prawo nie ma jest wcale sprawiedliwe. Prawo pozwala, aby tacy nędznicy jak twój ojciec czy mój albo też ta kreatura Giovanni chodzili sobie po tym świecie swobodnie i bez żadnej kary. Dlaczego tak się dzieje? Bo policja jest za słaba albo siedzi w kieszeni tych ludzi, dzięki czemu przymyka oczy na ich podłości.
- To nie jest sprawiedliwe - powiedziała lekarka.
- Oczywiście, że nie jest - zaśmiał się podle Joker - Ale kto powiedział, że życie jest sprawiedliwe? Nikt! A może na studiach wmawiali ci, że masz zostać panią doktor, aby pomagać innym? To kolejne kłamstwo. Ty masz po prostu znęcać się nad pacjentami i doprowadzać ich do jeszcze większego obłędu, w ten sposób wyżywając się za własne niepowodzenia.
- Nie chcę tego!
- A jednak to robisz... Pomagasz im torturować mnie.
- To nieprawda!
- Ależ prawda... Swoją biernością w dzieciństwie pozwalałaś na to, aby matka była bita przez ojca. Teraz swoją biernością pozwalasz na to, żebym ja, jedyny człowiek, który w pełni cię rozumie, cierpiał katusze za to tylko, iż nie chciał poddać się niesprawiedliwości tego świata. Nie chciałem być ofiarą, dlatego zostałem katem. W tym świecie tak to już jest... Albo się jest biedną owieczką, albo groźnym wilkiem. Ja nie chcę być owieczką. A ty?
- Ja także dłużej nie chcę nią być... - jęknęła Domino czując, że Joker trafił w jej czuły punkt - Ale co mogę zrobić? Nie mam żadnych dowodów na potwierdzenie mych słów. Nie zdołam niczego nagrać ani wynieść z tego budynku. Natychmiast mnie złapią i wsadzą do celi jako pacjentkę. A nawet jeśli zdołam uciec, to oni zapłacą komu trzeba, aby nigdy prawda nie wyszła na jaw, zaś moje nagranie uznają za fałszerstwo. Ja zaś tak czy owak trafię tutaj ponownie, ale tym razem jako pacjentka... Co tym osiągnę?
- Nie musi wcale tak być.
- Nie?
- Ano nie... Znam inny sposób na wymierzenie sprawiedliwości.
- Jaki?
- To prosta zasada... Uderz, zanim ktoś uderzy ciebie. Zabij, nim sama zostaniesz zabita. Nie podoba ci się postępowanie ordynatora tego szpitala? Więc go zabij i zaprowadź własne zasady.
- Przecież prędzej czy później ktoś się o tym dowie, a ja wyląduję za kratkami lub co gorsza jako pacjentka Azyl Arkham.
- Fakt, zupełnie o tym zapomniałem. Zostaniesz wtedy potraktowana jak zbrodniarka. Ale nie pomyślałaś, że większą zbrodnią jest pozwalać na to, co się tutaj dzieje?
- A więc co ja mam robić?! - wrzasnęła załamana Domino, patrząc na Jokera - Powiedz mi, co mam robić?!
- Uwolnij mnie... A wówczas oboje sprawimy, że cały ten plugawy i niesprawiedliwy świat zadrży od naszych ciosów, które mu zadamy.
- My?
- Ano tak... My... Bo ja przecież zabiorę cię ze sobą, skarbie... Razem pomścimy nasze wspólne krzywdy... Będziemy władcami tego świata i nikt nam nie podskoczy. My ustalimy własną sprawiedliwość. To miasto jeszcze będzie nam za to wdzięczne.
Domino patrzyła na Jokera z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony jego słowa budziły w niej zachwyt, z drugiej trwogę. Nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć, on zaś krążył wokół niej ponuro niczym groźny zwierz szykujący się do skoku.
- I co mi odpowiesz, panno Quinzel?
- Nie wiem... Daj mi czas do namysłu... To trudna decyzja...
- Oczywiście... Daję ci ten czas... Masz go mnóstwo... Podobnie jak ja.
Joker zaczął się chwilę później histerycznie śmiać.
- Oboje mamy mnóstwo czasu!
Lekarka załamana podbiegła szybko do drzwi i zastukała w nie kilka razy. Chwilę później Chansey jej otworzyła, zaś ona sama wybiegła z celi mając mieszane uczucia. Co miała zrobić? Jak postąpić? Czy powinna sama wymierzać sprawiedliwość razem z Jokerem? Czy może zostawić sprawę własnemu losowi? Nie miała pojęcia, co postanowić, ale wiedziała jedno... Cokolwiek postanowi, ktoś będzie cierpiał.


C.D.N.



4 komentarze:

  1. No proszę, kto by pomyślał, że Domino w tej historii okaże się dobrą i współczującą dziewczyną o wrażliwym sercu. To zupełnie do niej niepodobne. Podjęła się pracy w psychiatryku w nadziei, że zdoła dopomóc przebywającym w nim szaleńcom, a tymczasem okazuje się, że oni w ogóle nie są tam leczeni, tylko wegetują, a psychiczni pracownicy się nad nimi znęcają, czerpiąc chorą przyjemność z ich cierpień. Ona szczególnie zainteresowała się Jokerem i naprawdę szczerze mu współczuje tego, że został tak strasznie oszpecony. To ją przeraża i budzi w niej litość. Z pewnością będzie chciała mu jakoś pomóc, skoro jego osoba tak bardzo ją intryguje. A Batman działa w ukryciu, także tylko policja, Alexa i przestępcy wiedzą o jego istnieniu, choć Alexie z pewnością nie zamierzał ujawniać swego istnienia. W końcu zależy mu tylko na współpracy z policją, która nieraz pewnie naprowadziła go na ślad przestępców. A Alexa pewnie przez przypadek dowiedziała się o jego istnieniu. Jej współpracownicy natomiast sądzą, że wszystkie opowieści na jego temat są wyssane z palca, bo policja nie daje publicznie do wiadomości tego, że on im pomaga, skoro on woli żeby jak najmniej osób o nim wiedziało. I z pewnością nikt poza Pikachu nie wie, że Ash i Batman to jedna i ta sama osoba. A Alexa została miło zaskoczona pojawieniem się Sereny, która została jej stażystką. Obie od razu się polubiły, znajdując ze sobą wspólny język, a wszystko dlatego że Serena wierzy w opowieści o Batmanie i też chce dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Do tego jest dokładnie kimś, kogo Alexa potrzebuje do prowadzenia swojego śledztwa w sprawie Batmana, skoro potrafi robić świetne zdjęcia, także myślę, że naprawdę się ze sobą zaprzyjaźnią. A Ash i Serena są w tej historii starsi niż w rzeczywistości, skoro są po studiach. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No, no, ciekawy fragment teraz przeczytałem. Ash, tak samo jak w opowiadaniu o Zorro, jest bardzo bogatym człowiekiem, który udaje przed ludźmi kogoś, kim tak naprawdę nie jest, a w rzeczywistości, tak samo jak Zorro, walczy z niesprawiedliwością pod pseudonimem i nikt nie wie, że to właśnie on. Clemont i Gary jednak przyznali się przed Alexą do tego, iż wiedzą o istnieniu Batmana, ale nie chcą o nim rozmawiać, bo jego działalność ich irytuje, skoro on zajmuje się tym, czym oni powinni się zajmować. Problem w tym, że nie potrafią odnaleźć przestępców, z czym Batman znakomicie sobie radzi. Tyle, że jego działania są bezkompromisowe, bo on nie wsadza złoczyńców za kraty, tylko ich zabija. I nie dziwi mnie to, dlaczego nie potrafił darować tamtemu bandziorowi, kiedy postrzelił człowieka na oczach jego dziecka, bo przecież rodzice Asha zostali zamordowani na jego oczach, przez co przeżył ogromną traumę, z której wciąż nie może się otrząsnąć, skoro to wszystko powraca do niego w snach. I coś mi się zdaje, że to Kevin okaże się zabójcą jego rodziców i że działał on z polecenia Giovanniego. A Serena z pewnością była jedyną kobietą, którą Ash miał, tak samo jak on był jej jedynym mężczyzną, bo im nawet przez myśl nie przeszło to, że mogliby być jeszcze z kimś. Oni jak się spotkali po latach, to Serena była pewna, że on nikogo więcej nie miał, bo nawet go o to nie zapytała. On również jej nie zapytał o to, czy jest lub była z kimś, czyli dla nich oczywiste było to, że przez ten czas z nikim się nie związali, chociaż mieli pewne obawy, czy to, co się między nimi wydarzyło, wciąż będzie aktualne. A teraz znowu mogą być razem, skoro oboje powrócili do swego rodzinnego miasta.

    OdpowiedzUsuń
  3. No i widzę, że Joker powoli zaczyna owijać sobie Domino wokół palca. Wyraźnie chce ją zmanipulować, licząc na to że pomoże mu w ucieczce z psychiatryka. Do tego opowiada jej zmyślone historie, żeby mu jeszcze bardziej współczuła. Jest naprawdę cwany i coś mi się zdaje, że ona zdoła go jakoś wyrwać z tego okropnego miejsca. Tylko zastanawia mnie to, skąd on wiedział jak wyglądało jej dzieciństwo. Jak to odgadł?

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam historię Jokera i Harley. I to bynajmniej nie ze względu na ,,, historię miłosną"""", a przez wzgląd na zachowanie mężczyzny. Jak dobrze potrafił ją zamanipulować, sprawić by tak prawa osoba zwariowała, pomogła mu... To jest interesująca historia.
    A tutaj także została niesamowicie przedstawiona. Te początku, zwykłe rozmowy, nawiązywanie kontaktu, współczucia u kobiety, a w końcu moment na podjęcie właściwych środków.
    Bardzo dobrze opisane ♥

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 130 cz. I

Przygoda CXXX Tytani, do akcji! cz. I - Mogę umyć zęby? Ups, przepraszam! Ash zamknął oczy i zmieszany lekko się wycofał, kiedy wchodząc do ...