poniedziałek, 21 lipca 2025

Przygoda 130 cz. II

Przygoda CXXX

Tytani, do akcji! cz. II


Bestia przechadzał się po ulicach miasta w towarzystwie Terry. Oboje bardzo dobrze się bawili, najpierw odwiedzając miejscową dyskotekę, na której potańczyli sobie dziko przy wesołej muzyce (uwielbianej przez nich oboje), a następnie poszli na lody do miejscowej cukierni. Gdy tak teraz spacerowali po ulicy, liżąc swoje różki i rozkoszując się ich smakiem, towarzyszące im Pokemony, czyli Mudkip i Dedenne, biegały wesoło wokół nich i goniły się nawzajem, pisząc radośnie. One też dostały swoje łakocie, ale zjadły je na miejscu. Bestia jednak zauważył, że jego Pokemon patrzy nieco łakomym wzrokiem na trzymanego przez niego rożka i dość szybko uznał, że najlepiej chyba będzie prędko skonsumować ten przysmak, zanim jego kompan zechce się do niego dobrać.
- Ale zabawa, co nie? - zapytał wesoło Terrę.
- Oj tak! Dawno się tak dobrze nie bawiłam - odpowiedziała mu dziewczyna, kończąc lizać swojego loda i dojadając do końca wafelek od niego.
Bestia dojadał swój łakoć i zachichotał nagle rozbawiony.
- Co się stało? Co cię tak rozbawiło? - spytała Terra.
- Wybacz, ale wyglądasz tak zabawnie upaćkana lodami - zachichotał chłopak i pokazał palcem na jej twarz.
Terra zdumiona jego słowami, spojrzała na jedną wystawę sklepową i wtedy zobaczyła w niej swoje odbicie. Rzeczywiście, jej usta i część policzków, a także koniuszek nosa były upaćkane lodami. Zachichotała równie rozbawiona, co jej przyjaciel, a gdy ten podał jej chusteczkę, przyjęła ją i wytarła się nią dokładnie.
- Wiesz, maseczka z lodów podobno jest bardzo dobra na cerę - powiedział po chwili Bestia, kończąc powoli swojego rożka.
- Naprawdę? To może sprawdzimy to na tobie? - zapytała zadziornym tonem Terra.
I zanim chłopak zdążył ją powstrzymać, dziewczyna wzięła na palec nieco lodów z jego różka i potarła nim jego nos. Następnie zaczęła się wesoło śmiać i tak uroczo to zrobiła, że Bestia patrząc na nią, gdy to robiła, również zaczął chichotać. Następnie dojadł swojego rożka do końca i wytarł sobie nos, mówiąc:
- Jeżeli to wszystko prawda, to znaczy, że będę najprzystojniejszym chłopcem na świecie, pomimo mojej zielonej skóry.
- Wiesz, zieleń to piękny kolor. To kolor nadziei - powiedziała Terra.
- To dobrze, bo ja właśnie mam nadzieję na realizację pewnych moich planów i chciałbym, żeby te moje plany się spełniły.
- A wolno wiedzieć, jakie to są plany?
Bestia zachichotał i powiedział do niej wesoło:
- Wiesz, przede wszystkim chciałbym, aby taka jedna dziewczyna, która jest mi bardzo droga... No wiesz, żebym i ja był jej drogi.
Terra łatwo się domyśliła, że chodzi tu o nią, więc uśmiechnęła się delikatnie do Bestii i chwyciła go czule za rękę, mówiąc:
- Jeśli chodzi o nadzieję na to, o czym mówisz, to nie możesz tylko liczyć na to, że ci się uda. Musisz pokazać tej dziewczynie, że ci zależy.
- A w jaki sposób mam to jej pokazać? - zapytał Bestia, patrząc dziewczynie z czułością w oczy.
- Wiesz... Wystarczy, że ściśniesz ją za ręce i jej to powiesz.
- I to wystarczy?
- Spróbuj, a się dowiesz.
Bestia przełknął delikatnie ślinię, nie bardzo wiedząc, czy odważy się przekuć swoje pragnienia w czyn, jednak widząc, że Mudkip i Dedenne, stojące z boku, uważnie mu się przyglądają i zaciskają lekko łapki na znak, że trzymają za niego kciuki, wziął się w garść, popatrzył odważnie w oczy Terry i powiedział:
- Terro... Ja... Widzisz, ja... Już od dawna bardzo chciałem ci wyznać, że jesteś naprawdę super dziewczyną i bardzo mi się podobasz i do tego chciałem cię o coś zapytać. O to, czy chciałabyś... No wiesz... Ty i ja... Rozumiesz?
Nie był w stanie wydukać tego, co chciał powiedzieć, jednak Terra szybko zrozumiała, o czym on mówi, zachichotała lekko i odparła:
- Ależ tak. Bardzo chcę.
Bestia spojrzał na nią pozytywnie zaskoczony. Obawiał się odmowy i był tak na dobrą sprawę już przygotowany na nią, ale słysząc, że ona wyraża zgodę, lekko westchnął i spytał:
- Naprawdę chcesz?
- A ty chcesz?
- Ja? Strasznie tego chcę.
- Więc na co jeszcze czekasz? Pocałuj mnie.
Bestii nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Radośnie złapał mocno Terrę w ramiona i złożył na jej ustach słodki pocałunek. Dziewczyna radośnie zarzuciła mu ręce na szyję i oddała mu buziaka. Całowali się przez dłuższą chwilę, Mudkip i Dedenne natomiast, widząc tę scenę, początkowo przyglądali się jej z zachwytem, ale chyba szybko zrozumieli, że nie wypada im tego robić, odwrócili wzrok, aby zakochani nie poczuli się speszeni.
Gdy Bestia i Terra przestali się całować, oderwali się lekko od siebie i zaczęli głęboko oddychać. Patrzyli na siebie nawzajem z uśmiechem i oboje czuli, że serca im mocno biją w piersiach.
- Wiesz, wiele razy sobie to wyobrażałem - powiedział Bestia po chwili.
- I nie przyszło ci do głowy, aby te wyobrażenia przekuć w czyn? - spytała go dowcipnie Terra.
- Wiele razy, ale zabrakło mi odwagi.
- A teraz chyba już będziesz odważny.
- Oj! I to jeszcze jak!
Po tych słowach, chłopak objął ponownie dziewczynę i zaczął namiętnie ją całować. Terra oddawała mu pocałunki, a kiedy znowu przerwali, aby nabrać choć trochę powietrza w płuca, nagle na jej twarzy pojawiło się przerażenie. Bestia się zdziwił, gdy to zobaczył i zapytał:
- Co się stało, Terro?
Szybko odwrócił się za siebie, spodziewając się, że pewnie za nim stoi coś, co przeraziło dziewczynę. Jednak niczego tam nie zobaczył. Spojrzał ponownie na Terrę i zapytał ją:
- Coś się stało? Co tam zobaczyłaś?
- Nic takiego. Naprawdę - odpowiedziała Terra, lekko się przy tym jąkając - Coś mi się zdawało, ale spokojnie. Wszystko już dobrze.
Bestia przyjrzał się jej uważnie. Nie musiał być geniuszem z psychologii, aby wiedzieć, że dziewczyna kłamie. Coś przed nim ukrywa. Zabolało go to. Przecież przed chwilą wyznali sobie miłość. To równoznaczne z byciem parą. A w końcu para nie powinna się okłamywać. A ona wyraźnie kłamie. Nie ulegało wątpliwości, że tak było. Nie chciał jednak ranić ukochanej, więc powiedział łagodnie:
- Słuchaj, Raven. Na pewno wszystko dobrze? Może coś się stało? Wiesz, że mnie możesz wszystko powiedzieć. Mów zatem śmiało, jeżeli coś się dzieje.
Terra spojrzała na niego niepewnym wzrokiem, jakby nie wiedziała, co ma zrobić i jak zareagować na jego słowa. Przez chwilę sprawiała wrażenie, że chce mu wszystko wyjaśnić, ale zmieniła zdanie. Tylko pokręciła przecząco głową, po czym odpowiedziała:
- Naprawdę nic się nie dzieje, Bestio. Proszę, nie mówmy już o tym. Coś mi się zdawało i tyle. Nic wielkiego.
Nawet jeżeli wcześniej Bestia miał jakieś wątpliwości, co do czego, czy Terra mówi prawdę, czy też kłamie, teraz je całkowicie stracił. Wiedział doskonale, że kłamie. Podobnie jak wtedy, gdy Raven opowiadała swój sen, a na opis faceta w masce i w zbroi. Wtedy Terra upuściła kubek na podłogę w szoku. Przypadek? Tak, byłby nim, gdyby nie te wszystkie okoliczności połączone razem ze sobą. Bestia już nie miał najmniejszych wątpliwości, że jego sympatia coś ukrywa. Tak samo, jak Raven.
No właśnie, Raven! Najpierw ona coś ukrywa, a teraz i Terra. Naprawdę, o co w tym wszystkim chodziło? To już robiło się męczące. Musi porozmawiać o tym z Robinem. Może ich lider coś z tego wszystkiego zrozumie? Bo on jakoś nie był w stanie tego ogarnąć. Zachował jednak te myśli dla siebie i ruszył dalej z Terrą na spacer po mieście. Niestety, nie było im już tak wesoło jak przedtem.

***


Robin zastanawiał się nad tym wszystkim, co powiedziała mu Gwiazdka. Nie musiał się pytać, wiedział doskonale, że zranił dziewczynę i jej uczucia. Bardzo go to bolało. Nie chciał tego zrobić. Nigdy nie chciał jej zranić. Bardzo mu na niej zależało. Chciał, aby była szczęśliwa. I gdyby mógł tylko dać jej szczęście w taki sposób, na jaki ona liczyła, to bez wahania by to uczynił. Jednak prawda była taka, że to nie był czas na miłość i na romanse. Nie wtedy, kiedy coś złego wisiało teraz w powietrzu. Na tym musieli się teraz skupić, nie na osobistych sprawach. Tak w każdym razie uważał. Poza tym, czy naprawdę superbohaterowie mogą pozwolić sobie na jakiekolwiek uczucia? No, może takie podlotki jak Bestia i Terra. Oboje mieli się ku sobie od pierwszej ich wspólnej akcji i nie było to żadną zagadką do rozwiązania. Widzieli to wszyscy członkowie drużyny Młodych Tytanów. Zresztą oni się z tym nie kryli. Ale tacy jak oni mogli sobie pozwolić na miłostki. On nie mógł. Jeszcze nie teraz. O ile kiedykolwiek będzie mógł to zrobić. Jeśli nawet, to w tym czasie uczucia były czymś, co musiał trzymać na wodzy. Jako lider ich dość wesołej grupki, musiał myśleć o wszystkim, musiał być przygotowany na każdą akcję, jaka jeszcze ich mogła czekać. Nie mógł się rozpraszać niczym innym, a już na pewno nie uczuciem do Gwiazdki. Tak, uczuciem. Bo kochał ją. Pokochał ją od pierwszej chwili, gdy go pocałowała, gdy spotkali się pierwszy raz. Bo i jak mógł jej nie kochać? Była wrażliwa, dobra i kochana. Do tego waleczna, a zarazem też taka dziewczęca. Jak mógłby jej nie kochać? Z tego też powodu widok jej łez nie był mu miły. Nie chciał jej zranić. Ale co miał powiedzieć? Że pozwala sobie na miłość w takiej chwili, gdy musi skupić wszystkie swoje siły na zagrożeniu, które już nad nimi wisi, czego był całkowicie pewien?
No właśnie, zagrożenie. Nie wiedział, jakie to dokładniej zagrożenie wisi nad ich głowami. Ale był pewien, że ono istnieje. Sny Raven o tajemniczym człowieku w zbroi i masce, którego sama Raven rozpoznała na zdjęciu jako Slade’a, muszą mieć jakieś znaczenie. Robin nie wierzył w to, żeby miał to być jakiś przypadek. To musiało mieć pewien sens, którego on jeszcze nie rozumiał, a który musi się wyświetlić w najbliższym czasie. Te sny i ten tajemniczy sens go niepokoił. W tym wszystkim coś było. Zdaniem Robina, oznaczało to jakieś niebezpieczeństwo, o którym jeszcze nic nie wiedział, a na które powinien być przygotowany. Prócz tego też uważał, że Raven coś ukrywa. Musiała coś ukrywać, to było pewne. Jej dziwne zachowanie mówiło samo za siebie. Na pewno coś ukrywała i nie chciała im nic powiedzieć. Wielka szkoda, bo przecież mogliby jej pomóc. Gdyby tylko im na to pozwoliła. Gdyby tylko pozwoliła.
Z tymi myślami, powrócił do bazy i ruszył w kierunku swojego pokoju, gdzie zamierzał odpocząć i przemyśleć to wszystko. Gdy już miał to zrobić, nagle niemal wpadła na niego Raven, która również właśnie wróciła z zabawy na mieście. Robin zdziwił się na jej widok, ale też mimo wszystko ucieszył. Pomyślał, że oto nadarza mu się doskonała okazja do tego, aby ją przesłuchać i może dowiedzieć się czegoś więcej, dlatego powiedział:
- Cześć, Raven. Już wróciłaś?
- Tak, wróciłam - odpowiedziała dziewczyna - Jak widzę, ty też.
Jej Piplup zaćwierkał lekko i spojrzał w sposób wymowny na towarzyszącego chłopakowi Pikachu. Ten zrozumiał wszystko i zeskoczył z jego ramienia, aby dać swemu trenerowi nieco więcej prywatności. Piplup uczynił to samo i już po chwili Robin i Raven stali naprzeciwko siebie całkowicie sami.
- Dobrze, że się spotykamy, bo chciałbym z tobą porozmawiać.
- O! A to ciekawe. A o czym?
Robin popatrzył uważnie na Raven i postanowił grać w otwarte karty. Lekko westchnął i odpowiedział:
- Niepokoją mnie twoje sny.
Raven parsknęła śmiechem, po czym ruszyła w kierunku kuchni, mówiąc:
- Moje sny? Proszę cię! Przecież to tylko sny! Naprawdę tak się nimi chcesz przejmować?
- Nie ja zamierzam się nimi przejmować, tylko ty - odparł Robin śmiertelnie poważnie - Widzę, że się tym wszystkim przejmujesz.
- Trochę się tym przejmowałam rano, ale potem stwierdziłam, że przesadzam - stwierdziła Raven i zaczęła robić sobie kolację.
- Naprawdę sama tak stwierdziłaś?
- Owszem, a co?
- A może ktoś ci kazał to zrobić?
Raven odłożyła to, co miała właśnie w ręku i odwróciła się gniewnie przodem do Robina, patrząc na niego z lekką złością w oczach.
- O co ci chodzi, co?
- O to, że nie jesteś zbyt szczera. Widzę to wyraźnie po tobie i po tym, co ty robisz. Oszukujesz nas wszystkich. A nie powinnaś tego robić.
Raven popatrzyła na Robina, wyraźnie chcąc zaprotestować, jednak on nie dał jej ku temu możliwości, ponieważ powiedział:
- I tylko proszę, nie opowiadaj mi bajek. Bo chociaż lubię bajki, ale nie takie.
- A jakie lubisz? - spytała dowcipnie Raven.
Próbowała rozładować napięcie, jednak nic to jej nie dało. Robin patrzył dalej na nią groźnie i załamana dziewczyna opuściła głowę i powiedziała:
- Nie odpuszczasz, co?
- Nie. Podobnie jak ty, jestem uparty. Chcesz sprawdzić, kto jest bardziej?
Raven uśmiechnęła się delikatnie.
- Nie, bo wiem, że przegrałabym. Co chcesz wiedzieć?
- Co znaczą twoje sny. Bo czuję, że dobrze wiesz, co one oznaczają i tylko tak udajesz, że tego nie wiesz.
Dziewczyna zasmuciła opuściła ponownie głowę w dół i oparła się delikatnie o blat kuchenny, mówiąc:
- Niepotrzebnie wam powiedziałam rano o moich snach. Nie był to za mądry pomysł, jak widzę. Zacząłeś drążyć temat.
- A dziwi cię to? - zapytał Robin, podchodząc do niej - Posłuchaj, wiem aż za dobrze, jaki był Slade. Miałem okazję go poznać i z nim walczyć. I zapewniam cię, że nie była to nic przyjemnego. To był łajdak skończony. Zginął, tak w każdym razie ja i Batman dotąd uważaliśmy. Ale okazuje się, że chyba jednak się mylimy. Masz o nim sny i to jakieś ponure.
- I na tej podstawie wyciągasz wnioski, że Slade żyje i coś kombinuje?
- Ty to powiedziałaś, nie ja.
Raven zazgrzytała lekko zębami ze złości. Powiedziała za dużo. Ale przecież to był uczeń samego Batmana. Trudno było się spodziewać, że nie domyśli się on tego, co ona ukrywa. Był za bystry na to. Raven jednak nie mogła powiedzieć mu prawdy, w każdym razie, nie całej.
- Wiesz, naprawdę jesteś uparty.
- Muszę taki być, jeżeli chcę cokolwiek osiągnąć. No to jak będzie? Powiesz mi prawdę?
Raven westchnęła smutno i podeszła powoli do niego, mówiąc:
- Wiesz, ten sen z pewnością coś zapowiada. Coś bardzo złego. Nie jestem tak do końca pewna, co oznacza, ale mam pewne przeczucia.
- Jakie?
Dziewczyna westchnęła ponuro, po czym odparła:
- Naprawdę chcę, żebyś to potraktował jedynie jako moje przypuszczenia, bo ja nie wiem, czy mam rację. Pamiętaj, że przecież mogę się mylić.
- W porządku - odpowiedział jej Robin - Mów więc o tym, co uważasz.
- Widzisz, Robinie... Jak wiesz, wychowali mnie mnisi w jednym klasztorze i oni nauczyli mnie wielu rzeczy. W tym również czarów, które używam. To z nimi żyłam, zanim trafiłam pod opiekę rodziców Cyborga.
- Tak, wiem o tym. Cała nasza drużyna o tym wie.
- A zatem, w tym klasztorze krążyła taka legenda. Mówiła o tym, że kiedyś na tym świecie żył nikczemny demon o imieniu Trygon. Był okrutny i straszny. Jego moce niosły tylko chaos i zniszczenie. Mnisi z tego klasztoru odkryli jednak, w jaki sposób go pokonać. Dokonali odpowiedniego rytuału i z jego pomocą uwięzili go w zaświatach. Wydawało się, że już tego potwór nie będzie nigdy zagrażał ani im, ani nam, ani nikomu.
- A jednak zagraża?
- Nie jestem pewna, ale jest podejrzenie, że tak. Mnisi opowiadali mi, że już w chwili uwięzienia w zaświatach, Trygon zapowiedział im, że jeszcze tu wróci. Nie wiadomo jak i nie wiadomo kiedy, ale wróci. Jest taka legenda, który wydaje się właśnie spełniać.
- Jaka legenda?
- Legenda o tym, że Trygon znajdzie kogoś, kto otworzy specjalny portal do zaświatów i przez ten portal przejdzie Trygon, aby zapanować nad światem, a gdy już to zrobi, nic go nie powstrzyma. Świat zostanie zniszczony, zamieni się on w jedno wielkie królestwo chaosu, w którym będzie rządził niepodzielnie Trygon.


Robin lekko się wzdrygnął. Tego rodzaju wiadomości bynajmniej wcale mu nie poprawiały humoru. Dodatkowo wzbudzały w nim ogromny strach. Nie miał żadnego powodu do tego, aby nie wierzyć w prawdziwość tych legend. Jak dotąd, zetknął się z najróżniejszymi sprawami na świecie i to sprawami nieraz bardzo przerażającymi i takimi, o jakich jemu się nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie śniło. Mógł zatem łatwo uwierzyć w to, co mówiła Raven. I uwierzył. Legenda o Trygonie brzmiała makabrycznie, ale też niezwykle prawdziwie. Wierzył, że to możliwe, aby ten oto nikczemny demon z zaświatów podejmował próbę przejęcia władzy nad światem. Ale według legendy, potrzebował do tego pomocy człowieka. Kogoś, kto pomoże mu otworzyć portal do naszego świata. Kto jednak ma być tym człowiekiem?
- Wiem, że ta legenda brzmi niewiarygodnie, ale ja wierzę, że to prawda i że Trygon naprawdę się tu zjawi - rzekła po chwili Raven.
- Ja też w to wierzę - odpowiedział jej Robin - Nie mam powodu, żeby nie wierzyć w legendy. Widziałem już takie rzeczy na świecie, że taka legenda wydaje mi się bardzo wiarygodna. Ale czy ta legenda mówi, kim będzie ten człowiek?
Raven pokręciła przecząco głową.
- Nie. Nic na ten temat nie mówi. Wspomina jedynie o tym, że ktoś to zrobi i pomoże Trygonowi w otwarciu portalu.
Spojrzała niepewnie na Robina i zapytała:
- Sądzisz, że to może być Slade?
- Nie wiem - odpowiedział ponuro Robin - Osobiście widziałem, jak on zginął i jak dotąd byłem całkowicie pewien, że on nie miał szans przeżyć tego starcia ze mną i z Batmanem. Ale co, jeżeli się myliliśmy? A co, jeżeli on jednak przeżył? Bo jeżeli przeżył, to może w takim wypadku chcieć pomóc Trygonowi.
- Ale po co miałby to robić?
- Slade to był szaleniec. Bez wahania pomógłby komuś takiemu jak Trygon, jeżeli by miał z tego wyciągnąć jakieś własne korzyści. Nie miałby przy tym ani grama skrupułów.
Raven słuchała go uważnie i pokiwała ponuro głową.
- Szaleniec. Jeśli jest szaleńcem, to rzeczywiście nie miałby wątpliwości, aby dołączyć do Trygona. Może więc dlatego on mi się ciągle śni. Może to być właśnie zapowiedź tego, co się niedługo stanie.
- Dlatego jesteś taka zdenerwowana?
- Dokładnie tak. Takie sny nie śnią się komuś bez powodu. Mnisi zawsze mi mówili, że takie sny muszą mieć swoje przyczyny. Niejeden raz też mi powtarzali, że kiedy ktoś ma wiele mówiące sny, to muszą to być sny będące znakami, jakąś zapowiedzią przyszłości. Zapowiedzią, z której trzeba zawsze wyciągnąć właściwe wnioski.
- Ale jakie stąd wyciągnąć wnioski?
Raven rozłożyła bezradnie ręce.
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem. I dlatego się denerwuję. Och, Robinie! To jest po prostu straszne! Czuję, że się wkrótce coś wydarzy. Coś bardzo złego i co doprowadzi do przejęcia władzy nad światem przez Trygona. Nie wiem jednak, co dokładniej się stanie, kiedy się stanie i dlaczego ja mam te sny. Wiem tylko, że to się musi stać. A ja nie wiem, co mam zrobić. Czuję się bezsilna.
Nie powiedziała oczywiście Robinowi całej prawdy. Pominęła to, czego się domyślała i co niepokoi ją najbardziej. Tego, że doskonale wie, dlaczego te sny jej właśnie się śnią i co one oznaczają dla niej. Nie miała odwagi tego zrobić. Nie była w stanie powiedzieć mu tego, czego się domyślała i co wiedziała na pewno. Tego nie mogła zrobić. Nikt z jej przyjaciół nie może tego wiedzieć. Nie zrozumieją tego. Bo przecież tego nie można zrozumieć. To było straszne. I dlatego właśnie, że było straszne, to nikt z jej przyjaciół nie mógł się tego domyślić. Nikt z nich się tego nie może dowiedzieć. Znienawidziliby ją. A ona zrobi, co w jej mocy, aby to wszystko opóźnić w czasie, jak tylko długo się da. Tylko, jak niby? Tego nie była pewna.
- Naprawdę, czuję się bezsilna - powiedziała po chwili Raven.
- Rozumiem cię. To okropne uczucie i znam je aż za dobrze - odpowiedział jej Robin z pełną szczerością w głosie.
Raven popatrzyła na niego uważnie i rzekła:
- Jednak miałam rację. Jesteśmy oboje tacy sami. Jesteśmy inni. I dlatego też się dobrze rozumiemy.
Po tych słowach, przytuliła się lekko do Robina, mówiąc:
- Proszę, powiedz mi, co ja mam robić? Jak zapobiec temu, co się tu dzieje? I temu, co ma się wydarzyć?
Robin przycisnął ją do siebie niczym młodszą siostrę, której nigdy nie miał, a którą bardzo chciał mieć i gdyby nie śmierć rodziców, to mógłby mieć. Czuł przy tym w sercu ciepło i poczucie sensu istnienia, które zawsze człowiek czuje, kiedy tylko znajdzie w swoim życiu kogoś, dla kogo sama jego obecność jest czymś, co może dawać radość. Jednocześnie czuł w sercu ogromne poczucie bezsilności, bo nie wiedział, co ma powiedzieć i jak pocieszyć swoją wierną przyjaciółkę. Bardzo chciał jej pomóc, ale nie wiedział, w jaki sposób ma to zrobić.
- Nie wiem. Naprawdę, nie wiem - powiedział po chwili - To wszystko mnie dobija. Od pierwszej chwili, gdy nam wspomniałaś o swoich snach poczułem, że coś się szykuje. Coś niedobrego i coś bardzo przerażającego. Ale nie wiem, co mam robić. Poza tym, ja czuję, że nie mówisz mi wszystkiego.
Raven spojrzała na niego pytająco, a on dodał:
- Wiem to. Czuję to od dawna. Jesteś mi jak siostra, wiesz o tym.
- Wiem. A ty mi jak brat i dlatego mówię ci więcej niż innym. Ale nie możesz oczekiwać ode mnie, że wszystko ci powiem. Są w mojej duszy bardzo mroczne zakamarki i wolałabym nikogo z was po nich nie oprowadzać.
- A więc nie zaprzeczasz, że moje podejrzenia są słuszne? Że nie mówisz mi całej prawdy?
- Nie, nie zaprzeczam - powiedziała ponuro Raven, lekko się odsuwając - Ale jeżeli naprawdę traktujesz mnie jak siostrę, to proszę, nie pytaj mnie o to, o czym nie chcę nikomu mówić. I nie myśl, że to dotyczy tylko ciebie. Dotyczy to każdego z was. Nikt nie powinien wiedzieć o mnie wszystkiego. Lepiej dla was, żebyście nie wiedzieli o mnie pewnych rzeczy. Zrozum, moja przeszłości nie jest taka, abym się mogła nią chwalić. Nie jest kryształowa.
- A uważasz, że moja jest?
- Nie, niczyja nie jest. Ale proszę, przez wzgląd na naszą przyjaźń, nie pytaj mnie o to, co mnie rani.
Robin zrozumiał, że dalsze zadawanie pytań nie ma sensu, dlatego delikatnie skinął głową Raven i już miał odejść, kiedy to nagle ona go zatrzymała, dotykając lekko jego ramienia i mówiąc:
- Dziękuję ci, że jesteś moim kochanym przybranym bratem. Cokolwiek się stanie, pamiętaj o tym, że lepszego brata nie mogłabym sobie wymarzyć.
Robin spojrzał na nią i uśmiechnął się delikatnie.
- A ja nie mógłbym sobie wymarzyć lepszej siostry od ciebie - odpowiedział.
- Dziękuję. Ale pamiętaj, że jest jeszcze ktoś w tej drużynie, kto jest ci jeszcze bardziej bliski niż ja. Gwiazdka.
- Gwiazdka?
- Oczywiście. Przecież widzę, że oboje się kochacie. Nie ukrywaj tego przed nią. Nie rań jej, uciekając od miłości.
- Ja ją ranię?
- Tak. Widziałam dzisiaj, jak płakała po rozmowie z tobą. Nie wiem, o czym rozmawialiście i co was poróżniło, ale nie strać jej. Wiem, że ją kocham.
Robin chciał coś powiedzieć, ale Raven mu przerwała.
- Wiem, że ją kochasz. Widzę to codziennie, każdego dnia. Te urocze, słodkie spojrzenia, które sobie rzucacie. To, jak walczycie ramię w ramię. Wiem dobrze, że ty i ona kochacie się.
- Nie będę zaprzeczał. Kocham ją, ale nie jest to czas na miłość. Tutaj się coś złego dzieje, coś bardzo złego, a ja nie wiem, co mam robić. Nie mogę teraz ani na chwilę myśleć o miłości. Nie mam do tego prawa.
Po tych słowach, Robin wyszedł. Raven została sama, patrząc na niego ze smutkiem w oczach.
- Ty nie masz prawa? Biedaku. Nikt bardziej nie zasługuje na miłość niż ty.
Nagle usłyszała za sobą czyjeś kroki. Odwróciła się i zauważyła Cyborga. Na jego twarzy malował się niepokój połączony z pewnym zdumieniem. Raven dosyć szybko się domyśliła, że musiał on słyszeć jej rozmowę z Robinem, a przynajmniej jej część i wyraźnie nie wiedział, co powinien o niej myśleć.
- Wszystko dobrze, Raven? - zapytał.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego lekko i odpowiedziała:
- Tak, jak na razie tak.
- Jak na razie? To znaczy, że niedługo może nie być dobrze?
- Może. Ale to bez znaczenia.
Cyborg podszedł do niej bliżej i zapytał z troską w głosie:
- Co się stało? Raven, co się dzieje?
- Nie mogę ci powiedzieć.
- Ale Robinowi mogłaś?
Raven opuściła głowę w dół, a Cyborg czując, że się zagalopował, szybko się zmieszał i zaczął przepraszać.
- Nie, nie masz za co mnie przepraszać - powiedziała mu Raven - Po prostu są pewne sprawy, o których nie mogę nikomu powiedzieć. Ale spokojnie, kiedyś to zrobię. Jeszcze nie teraz, ale kiedyś.
Następnie uśmiechnęła się lekko i dodała:
- A przy okazji, o Robina nie musisz być zazdrosny. On kocha Gwiazdkę.
- Gwiazdkę? On?
Dziewczyna zaśmiała się rozbawiona.
- Nie mów, że sam tego nie zauważyłeś. Naprawdę, nic a nic nie zauważyłeś? Och, chłopaki są czasami tacy niedomyślni.
Zaraz potem, Raven delikatnie uścisnęła dłoń Cyborga i wyszła z pokoju, już mają o wiele lepszy humor niż poprzednio.
Cyborg tymczasem patrzył na nią zaintrygowany tym, co właśnie usłyszał, a gdy już zniknęła, to spojrzał na stojącego u jego boku Chespina i zapytał:
- Rozumiesz coś z tego wszystkiego, stary?
Chespin zapiszczał i pokręcił przecząco głową.
- Tak myślałem. Bo ja też nie.

***


Gwiazdka leżała na łóżku i rozmyślała. Jej Fennekin spał sobie spokojnie w kącie pokoju, najwyraźniej nie męcząc się żadnymi wątpliwościami ani nie był też dręczony żadnym problemem, który by mu przeszkadzał w popadnięciu w objęcia Morfeusza. Dziewczyna zazdrościła mu tego, bo ona sama daleka była od tego, aby zasnąć. Dręczyło ją bowiem wciąż to, co usłyszała od Robina.
- On uważa, że to nie jest czas na miłość - mówiła w duchu, patrząc ponuro w sufit - Uważa, że bohaterowie nie powinni mieć życia prywatnego. A ciągle tylko się interesuje problemem Raven z jej snami. Pewnie ją kocha i to wszystko, co mi mówi, to tylko pretekst do tego, aby mi dać kosza.
W tym momencie uroniła łzę, która powolnym ruchem spadła jej z policzka na poduszkę.
- To po prostu okropne. A przecież oboje się tak do siebie zbliżyliśmy. A już zwłaszcza po tym, jak mnie bronił przed Paulem.
Była to prawda, gdyż jakiś czas po akcji z Panem Moli, w mieście pojawił się nagle Paul, który dowiedział się od jej wrednej siostry, gdzie Gwiazdka przebywa i zażądał jej powrotu, grożąc przy tym, że w razie czego zmusi ją do tego, aby z nim odeszła. Robin jednak był wtedy z nią i nie zamierzał do tego dopuścić. Stanął z dumą i odwagą naprzeciwko Paula i powiedział groźnie:
- Nie waż się jej skrzywdzić! Ona nigdzie z tobą nie poleci!
Paul popatrzył na niego wówczas z pogardą i zapytał złośliwie:
- No proszę. Pan twardziel. Co, obrońcę sobie znalazłaś? Ciekawe.
Następnie przyjrzał się uważnie Robinowi i rzucił z pogardą:
- Ubierasz się jak pajac, chłopczyku, ale wydajesz mi się być odważny. A czy masz odwagę bronić swojej księżniczki, co?
- W każdej chwili jestem na to gotowy - odpowiedział mu z dumą w głosie Robin.
- To doskonale - uśmiechnął się złośliwie Paul - W takim razie walcz ze mną o tę lalunię! Wygrany zabiera ją dla siebie, co ty na to?
Robin spojrzał na niego z pogardą i odpowiedział:
- Nie, mam lepszą propozycję. Jeżeli wygram, zostawisz ją w spokoju. Ją i jej planetę. I dasz mi słowo, że nigdy więcej nie będziesz nękać ani jej, ani nikogo, kto jest jej bliski.
Paul roześmiał się podle i rzucił:
- A proszę bardzo! Skoro tak ci zależy, możemy tak zrobić.
Robin jednak nie do końca mu dowierzał.
- Czy dajesz słowo, że dotrzymasz warunków naszej umowy?
Paul wzruszył lekko ramionami i z pogardliwą pewnością siebie odparł:
- Tak, daję słowo. Daję słowo galaktycznego księcia, że tak właśnie będzie. Ale to i tak bez znaczenia, bo przecież i tak ja wygram tę walkę.
Robin patrzył groźnie na młodego, butnego mężczyznę z wielką ochotą na to, aby mu dać nauczkę. Dlatego też, gdy ten zaproponował mu pojedynek na szpady, w ramach rozstrzygnięcia ich sporu, bez wahania się na niego zgodził. Czuł, że Paul nie bez powodu wybrał właśnie ten, a nie inny rodzaj walki.
- Zapewne myśli sobie, drań jeden, że nie umiem władać szpadą i bez trudu mnie pokona - powiedział sam do siebie w myślach - Ale się przeliczy. Jeszcze ten nadęty bufon zobaczy, na co stać Ziemianina.
Umówili się obaj w ustronnym miejscu poza miastem. Gdy zaś byli obaj już gotowi, stanęli do pojedynku, który Gwiazdka obserwowała przerażona razem z Fennekinem i Pikachu, będąc gotową w każdej chwili przybyć na pomoc swemu przyjacielowi, gdyby zaszła taka potrzeba. Okazało się to jednak niepotrzebne, bo Robin odbył pod okiem Batmana naprawdę solidne szkolenie, czego efektem było posiadanie przez niego wiele umiejętności, w tym świetna znajomość szermierki. Paul bardzo prędko się o tym przekonał, kiedy odkrył, walcząc z Robinem, że ten nie tylko dobrze odpiera jego ataki, ale i sam potrafi zaatakować i to tak skutecznie jak żaden inny przeciwnik, z którym Paul dotychczas walczył. Młody książę zdał sobie wówczas sprawę, że wpadł we własne sidła, a zwieńczeniem tego stała się ta przerażająca dla niego chwila, kiedy Robin po ostrej wymianie ciosów wytrącił mu broń z ręki i przyłożył ostrze swojej do jego gardła. Wtedy dopiero Paul pojął, że przegrał i to całkowicie.
- Brawo, drogi kolego. Brawo - powiedział z niekłamanym podziwem - To była naprawdę piękna robota. Nie doceniłem cię. Mój błąd. Przegrałem. Co teraz ze mną zrobisz?
- Nic z tobą nie zrobię - odpowiedział Robin, opuszczając szpadę i patrząc na księcia z pogardą - Ale przypomnę ci, że obaj zawarliśmy układ. O ile więc dobrze sobie przypominam, dałeś mi na coś słowo.
- Wiem i dotrzymam go, choć nie sprawia mi to przyjemności - odpowiedział mu ponuro Paul - Ale jestem księciem i pochodzę z porządnego rodu. A w tym oto rodzie możemy mieć swoje większe lub mniejsze grzeszki, ale nigdy nikt o nas nie może powiedzieć, że nie dotrzymujemy danego słowa.
Następnie spojrzał na Gwiazdkę i powiedział ponuro:
- Sereno, słowo się rzekło. Jesteś wolna. Nic ci już z mojej strony nie będzie zagrażać. Ani teraz, ani nigdy więcej. O swoją planetę też nie musisz się martwić, bo nie zamierzam jej atakować za to, że mi uciekłaś. Wszystko już między nami skończone. Możesz sobie żyć, jak ci się podoba.
To mówiąc, młody książę Paul podniósł z ziemi swoją broń, schował ją zaraz do pochwy i patrząc na Robina, dodał:
- Naprawdę pięknie władasz bronią. Ale nie łudź się lepiej, że gdy następnym razem się spotkamy, to znowu mi dorównasz. Zadbam już o to, żeby być o wiele lepiej przygotowanym na nasze następne spotkanie, o ile jeszcze do niego dojdzie. A jeżeli dojdzie, liczę na to, że dasz mi satysfakcję.
- Na pewno - odpowiedział mu Robin.
Paul z dumą skłonił mu się lekko i odszedł przez siebie. Mimo, że przegrał, nie zamierzał się mścić lub wyciągać konsekwencji z tej sytuacji. Wiedział bardzo dobrze o tym, że w jego rodzinie zawsze dotrzymuje się danego słowa i to nawet wtedy, kiedy nie ma się na to ochoty. Bycie księciem jednak zobowiązuje. Ponadto, co również było ważne, Paul mimo wielkiej pogardy, jaką żywił do Ziemian, nie był też osobą, która nie umie docenić przeciwnika, a już zwłaszcza wtedy, kiedy ten nieco wcześniej go pokona. Wręcz przeciwnie, można śmiało powiedzieć, że Paul umiał szanować jedynie tych ludzi, którzy okazali się być od niego lepsi. A ponieważ takich osób nie spotkał zbyt wiele, to tym bardziej cenił teraz Robina i jego umiejętności szermiercze, obiecując sobie jednak w duchu, że jeśli los znowu skrzyżuje ich drogi, to tym razem książę będzie potrafił go pokonać.


Jednak jak dotąd, obaj przeciwnicy nie spotkali się ponownie, także Robin już miał nadzieję, że nigdy więcej nie zobaczy tego nadętego bufona. Gwiazdka także podzielała te nadzieje, myśląc jednocześnie o tym, jak bardzo Robin jest dzielny i odważny i jak bardzo staje się jej z każdym dniem coraz bliski.
Wracając teraz do teraźniejszości, uśmiechnęła się lekko do swoich myśli i jak niespodziewany zastrzyk energii, dosięgły ją pozytywne myśli. Przyszło jej do głowy, że Robin nie walczyłby o nią tak zażarcie z Paulem, ryzykując jednocześnie swoje życie, gdyby tylko ją lubił. Nie, to nie mogło być jedynie przyjaźnią. To coś o wiele więcej. Zresztą sam Robin wcale jakoś nie protestował dzisiaj, kiedy ona go chciała pocałować. Więcej nawet, sam próbował to zrobić i tylko przez te swoje poważne tematy, które znowu zajęły jego myśli, zrezygnował z tego. A co do tego, co on czuje do Raven, chyba między nimi panuje już od jakiegoś czasu relacja podobna do relacji brata i siostry. Tak, to musiało być to. Niemożliwe, aby mogła się w tej kwestii mylić. Robin ją kocha, tak jak ona jego. Dlaczego więc nie chce sobie pozwolić na miłość? Bo uważa, że nie czas na nią. Wiecznie czymś bardzo się przejmuje, zachowuje czujność nawet wtedy, kiedy nie trzeba się wcale niczym przejmować. Dlaczego? Bo taki już jest. Lata pobytu w Gotham City zrobiły swoje i nauczyły go takiego, a nie innego zachowania. To oczywiste. Co zatem ona może zrobić, aby przekonać ukochanego do ujawnienia swoich uczuć? Chyba musi po prostu dać mu czas.
Tak, to zdecydowanie był najlepszy z możliwych pomysłów. Dać Robinowi na wszystko czas. Niech spokojnie wszystko sobie przemyśli, bez nacisków z jej strony. Ostatecznie przecież miłość nie polega na tym, aby cokolwiek wymuszać na obiekcie swoich uczuć. To uczucie altruistyczne i zmuszające nas niekiedy do tego, abyśmy nawet poświęcali coś dla ważnego, aby sprawić radość bliskim. To też takie uczucie, które sprawia, że nie myślimy już tylko w kategorii „ja”, ale też i w kategorii „my”. Zmusza nas także do wyrozumiałości wobec problemów kogoś, kto jest nam bliski. Nawet jeśli drażni nas niekiedy to, co oni robią i co mówią. I w tym właśnie można dostrzec prawdziwe uczucie, gdy jest ono cierpliwie i bardzo wyrozumiałe, gdy nie wywiera nacisku i gdy zmusza nas do postawienia się nieraz w sytuacji tej osoby, którą kochamy. Zmusza nas do przyjmowania jej perspektywy i myślenia jej kategoriami, aby ją lepiej zrozumieć. Krótko mówiąc, Gwiazdka w tej sytuacji musi właśnie tak postąpić. Mieć dużo cierpliwości i wyrozumiałości dla Robina, spróbować zrozumieć jego punkt myślenia i wspierać go. To będzie najlepszym wyjściem z sytuacji. Wtedy na pewno on w końcu przyzna się, że też ją kocha i nie będzie już walczyć z tym uczuciem.
Zadowolona, że znalazła już rozwiązanie swojego problemu, Gwiazdka lekko się uśmiechnęła do własnych myśli, po czym położyła się na bok i zasnęła, czując w sercu, że następny dzień przyniesie jej sporo ciekawych zmian. Oczywiście, nie miała pojęcia o tym, iż zmiany owe rzeczywiście nastąpią, nie będą jednak takie, jakich oczekiwała, ani nie będą bynajmniej spokojne, jak na to liczyła, lecz dzikie i bardzo gwałtowne.

***


Kolejny dzień zaczął się dosyć niewinnie. Wszyscy wstali i zjedli razem w salonie śniadanie, rozmawiając na wesołe tematy. Nikt nie wspominał o tym, co mogłoby być ogniwem zapalnym kolejnych konfliktów albo powodem do smutku. Panowała zatem, ogólnie rzecz biorąc, swojska atmosfera.
Po śniadaniu, kiedy Bestia dowcipnie rzucił stwierdzenie, że trochę się nudzi i nie zaszkodziłoby, gdyby tak pojawił się teraz jakiś przeciwnik do pokonania, to nagle w bazie rozległo się głośne buczenie alarmu. Był to znak, że w Jump City nie dzieje się najlepiej i znowu jakiś złoczyńca rozrabia w tej okolicy.
- No i masz. Twoje życzenie się spełniło - rzuciła nieco złośliwie Raven do Bestii, który uświadomiwszy sobie właśnie to, o czym ona mówiła, stał teraz na środku salonu i chichotał nerwowo.
Nie było jednak czasu zastanawiać się nad tym wszystkim. Alarm wzywał już coraz głośniej Młodych Tytanów i ci nie mogli tego zlekceważyć. Szybko więc ruszyli na miasto i prędko odkryli, że to po prostu jakiś gang złodziejaszków wraz ze swoimi Pokemonami rozrabia na całego w sklepie jubilerskim. Walka z nimi nie była specjalnie skomplikowana, chociaż zajęła trochę czasu, ponieważ przeciwnicy nie zamierzali dać się złapać żywcem i trzeba było jednak trochę wysiłku włożyć w to, aby ich pochwycić. W końcu jednak udało się to naszym bohaterom, którzy zadowoleni z siebie wezwali policję i wydali jej związanych już bandytów. Policja, rzecz jasna, podziękowała im za udaną akcję i życzyła powodzenia przy kolejnych tego typu akcjach.
- No i super! Nie ma to jak mała bijatyka z bandytami na dzień dobry - rzekł zadowolony z całej tej przygody Bestia.
- Tak, wzmaga ona apetyt - dodała dowcipnie Terra.
- Dokładnie tak! - zgodził się z nią chłopak - Wiem, jedliśmy już śniadanie, ale chyba za tak udaną akcję należy nam się porządna wyżerka, co nie?
- Ja tam nie mam nic przeciwko, bylebyś tylko nie opowiadał przy niej tych swoich dowcipów - odparła na to złośliwie Raven.
Robin patrzył na to wszystko wyraźnie rozbawiony, następnie zaś spojrzał na Gwiazdkę czułym wzrokiem i czując, że musi to zrobić, powiedział:
- Wiesz, naprawdę wspaniale walczysz. To znaczy, zawsze, kiedy widziałem cię w akcji, to czułem, że jesteś naprawdę niesamowita, ale teraz to naprawdę już przeszłaś samą siebie.
- On ma rację. Gdyby nie ty, to nie dalibyśmy sobie rady z tymi draniami - rzekła Terra.
- Otóż to. Jak powaliłaś jednego z tych drani na pozostałych, to już pokonanie ich było tylko kwestią czasu - mówił dalej Robin.
Pikachu zapiszczał lekko i popchnął nieco swojego trenera w kierunku jego rozmówczyni, a ta została popchnięta w kierunku chłopaka przez Fennekina. Cała ta sytuacja stawała się dla nich obojga nieco niezręczna, zwłaszcza, że przyjaciele wciąż na nich patrzyli, trzeba było ją więc zakończyć. Najlepiej jakimś bardzo, ale to bardzo miłym podsumowaniem.
- Wiesz, ty też walczyłeś bardzo dzielnie - powiedziała Gwiazdka czując, jak się jej policzki czerwienieją - Byłeś taki zwinny i szybki. No i bardzo podziwiam siłę twoich kończyn.
- Dobra, dosyć już tego słodzenia. Wyżerka czeka! - zawołał Bestia, a wiernie stojący u jego boku Mudkip zapiszczał głośno na znak, że podziela to zdanie.
- Racja, spadajmy stąd - powiedział Cyborg i nagle, przypomniawszy sobie to, co mówiła mu wczoraj Raven, dodał nieco złośliwie: - Chyba, że chcesz jeszcze poflirtować ze swoją dziewczyną.
Gwiazdka zarumieniła się, uznając słowa przyjaciela za komplement. Robin jednak nie był nimi uszczęśliwiony. Złapał się za serce, czując, jak bardzo mocno mu ono bije w piersi. Patrząc na swoich przyjaciół, westchnął głęboko, po czym odczekał chwilę i powiedział:
- Dobra, wszystko fajnie, ale wyjaśnijmy sobie coś.
- Co takiego? - zapytał Cyborg.
- TO NIE JEST MOJA DZIEWCZYNA!
Jego krzyk protestu nikogo z obecnych nie przekonał. Zamiast tego, drużyna wciąż się uśmiechała w sposób bardzo wymowny, jakby na znak, że nie wierzy w taką deklarację. Gwiazdka jednak inaczej zareagowała na te słowa, bo spojrzała na ukochanego zasmucona i zapytała:
- Jak to? Nie jestem dziewczyną?
Robin spojrzał na nią zmieszany. Nie to przecież chciał powiedzieć. Dlaczego ona nie rozumie znaczenia jego słów i mylnie je interpretuje?
- Naprawdę nie jestem?
- Gwiazdko, nie to miałem na myśli. Słowo. To nie tak.
Dziewczyna wzięła się jednak rękami pod boki, spojrzała na niego groźnie, po czym zapytała ze złością:
- Jeśli nie jestem dziewczyną, to kim jestem?!
Robin znalazł się w jeszcze bardziej niezręcznej sytuacji niż przed chwilą. Już nie wiedział, co ma powiedzieć ani co zrobić, a do tego wszyscy obserwowali go i to z wyraźną niechęcią. Najwidoczniej nie spodobało im się to, że zaprzecza temu, co czuje do Gwiazdki i że na dobitkę niechcący ją obraził. Załamany jęknął i lekko pomachał rękami na znak protestu, mówiąc:
- Ależ kochana Gwiazdko, ja nie to miałem na myśli. Źle mnie zrozumiałaś.
- Doprawdy? To może mnie oświecisz, co miałeś na myśli, co? - spytała na to Gwiazdka, wciąż groźnie łypiąc na niego oczami.
Robin popatrzył na nią przerażony, nie wiedząc, w jaki sposób ma się przed nią wytłumaczyć. Poczuł, że ją uraził, a przecież tego nie chciał. Dodatkowo zrobił to jeszcze w taki sposób, iż rozdrażnił ją i to niesamowicie. Przyjaciele natomiast nie kwapili się do tego, aby mu pomóc. Ich nieco złośliwe miny mówiły mu coś w tym rodzaju: „Narozrabiałeś, to teraz sam się tłumacz”. Wiedział, że nikt za niego tego nie zrobi, a musi wyjaśnić tę sytuację, dlatego przełknął głośno ślinę i rzekł:
- Wiesz, Gwiazdko. Tu chodzi o to, że...
Już miał powiedzieć, o co mu chodzi, kiedy nagle zobaczył coś, co go bardzo zaniepokoiło. Dostrzegł stojącego na ulicy, niedaleko miejsca ich rozmowy, Paula. Stał on i ponuro wpatrywał się w niego, po czym uśmiechnął się złośliwe i nagle pobiegł gdzieś przed siebie. Robin zdumiony jęknął i zawołał:
- Paul! A co on tu robi?!
Następnie, nie zwracając uwagi na zdumione miny członków swojej drużyny, ruszył biegiem w kierunku, w którym Paul zniknął.
- Robin, dokąd biegniesz?! - zawołał zdumiony Cyborg.
- Tam jest Paul! - odpowiedział Robin, nie patrząc nawet na niego.
- Paul? - zdziwiła się Gwiazdka, zapominając automatycznie o problemie z tym, czy jest dziewczyną w jego oczach, czy też nie - On? A co on tu niby robi?
Robin jednak nie słuchał ani jej, ani nikogo z przyjaciół. Nie miał teraz na to czasu. Widok Paula zaniepokoił go. Przecież ten mściwy gnojek, który próbował zabrać Gwiazdkę z ich planety, zdecydowanie zapowiedział, że kiedyś jeszcze się spotkają, że on tu wróci i ponownie się ze sobą zmierzą. Najwidoczniej teraz chciał on spełnić swoje obietnice. Tylko, co on tu robi w tym mieście? I do czego dąży? To zaniepokoiło Robina, ponieważ wiedział on, choć może nie znał za dobrze tego zarozumiałego księcia, że jeżeli on coś sobie postanowił, to na pewno to zrobi i nie ważne, czy świat wokół się pali i wali, on musi zrealizować to, na co się zaweźmie. Gwiazdka dość mu o nim opowiedziała, aby chłopak mógł sobie wyobrazić go w akcji. I mógł sobie wyobrazić, jak taka akcja mogłaby wyglądać. Co prawda, dał im on słowo, że nie będzie próbował porwać ponownie Gwiazdkę i nie skrzywdzi nigdy ani jej, ani nikogo z jej bliskich. I że zostawi jej planetę w spokoju. I tego, że dotrzyma danego słowa było więcej niż pewne. Gwiazdka uważała, iż ma on swoje i to poważne wady, ale mimo wszystko jest honorowy i ceni sobie dane słowo, bo w końcu jest księciem i jako taki musi dotrzymywać danej obietnicy, nawet jeśli jest ona dana prywatnie. Na pewno więc nie zechce skrzywdzić Gwiazdkę. Ale nic przecież nie mówił o Ziemi i jej mieszkańcach. A jeżeli teraz powrócił, aby właśnie w taki sposób zemścić się na nich wszystkich, knując coś przeciwko całej planecie i nie wahając się nawet zrobić krzywdy niewinnym osobom, aby wyrównać z nimi rachunki? To niestety było bardzo możliwe. Bo przecież tego, że czegoś takiego nie zrobi, wcale im nie obiecywał. Mógłby to więc bez wahania uczynić.
Robin myślał o tym wszystkim, biegnąc w kierunku, w którym zniknął Paul. Kosmiczny książę zniknął mu z oczu, ale nie na długo, ponieważ niedługo potem zobaczył go w tłumie, jak ten patrzy na niego i uśmiecha się złowieszczo, po czym zadowolony znowu zaczął biec. Robin niewiele myśląc, pognał za nią, a wierny Pikachu biegł u jego boku, aby mu pomóc w razie czego, gdyby doszło do starcia, a że do niego dojdzie, tego był niemal pewien.
Pościg Robina trwał już jakiś czas. Paul uciekał przed nim, ale wyraźnie nie w taki sposób, aby mu uciec. Raczej w taki sposób, aby ten zauważył, gdzie też on biegnie i wciągnąć go w to miejsce. Zaintrygowany tym Tytan nie wiedział, jak ma to interpretować. Od razu przyszła mu do głowy myśl, że może to być pułapka, w którą jego przeciwnik chce go wciągnąć. Nie miał jednak czasu się nad tym jakoś dłużej zastanowić, ponieważ obawa przed tym, co Paul może zrobić ich planecie była tak wielka, że Robin gnał za nim, mijając kolejne uliczki i dysząc przy tym ze wściekłością i niechęcią. W końcu Paul dopadł jakiegoś budynku i zaczął wspinać się po drabince przeciwpożarowej na dach. Młody Tytan nie zamierzał czekać, aż ten zejdzie na dół, więc wspiął się szybko za nim, a wierny Pikachu wskoczył mu wówczas na ramię, aby nie zostawiać swojego trenera samego w tej sytuacji. Czuł, że gdyby doszło do walki, on może się przydać.
Wspięli się po chwili na dach i tam dostrzegli Paula. Nie uciekał on już przed nimi, tylko stał dumnie z rękami opartymi o boki i patrzył na nich z pogardą.


- No proszę. Nasz dzielny bohater i jego mały, słodki Pokemon - powiedział z kpiną w głosie - A już się bałem, że mnie nie dogonicie. Jak widzę, dbacie obaj o formę. To dobrze, bo dzięki temu zabawa będzie jeszcze lepsza.
- Jaka zabawa? Co ty kombinujesz, co? - zapytał ze złością Robin, a Pikachu zapiszczał groźnie i stanął w pozycji bojowej.
- Ty mnie pytasz, o jakiej zabawie ja mówię? - spytał z kpiną w głosie Paul, nie przestając patrzeć na nich kpiąco.
- Dałeś przecież słowo, że nie skrzywdzisz nigdy Gwiazdkę.
- Owszem, dałem jej na to słowo i go dotrzymam. Ale chyba nie spodziewałeś się, że tak po prostu daruję ci to, co mi zrobiłeś.
- A co ja ci takiego zrobiłem? - zapytał Robin, chociaż odpowiedzi na swoje pytanie doskonale się domyślał.
Niestety, jego obawy spełniły się i usłyszał to, co przewidywał.
- Jeszcze nie rozumiesz? Czy może udajesz, że nie rozumiesz? - spytał Paul, a z jego ust zniknął złośliwy uśmieszek, który został zastąpiony spojrzeniem bardzo mściwym i mrocznym zarazem - Wyjaśnię ci zatem, jeżeli naprawdę jesteś aż taki niedomyślny. Widzisz, upokorzyłeś mnie, nędzny Ziemianinie. Pokonałeś mnie w mojej ulubionej dziedzinie sztuki walki. Pokonałeś mnie w szermierce.
To mówiąc, Paul zaczął nerwowo chodzić po dachu w lewo, potem w prawo, a potem znowu w lewo i znowu w prawo. Zachowywał się jak drapieżnik, który chce skoczyć na swoją ofiarę. Pikachu tak w każdym razie to odebrał i ustawił się w pozycji bojowej, a z jego policzków poleciały iskry na znak, że jest gotowy do walki w każdej chwili. Ta jednak chwilowo nie następowała. Paul kroczył raz po raz w miejscu, nie odrywając przy tym wzroku ze swoich przeciwników.
- Pokonałeś mnie w dziedzinie, w której uważałem się jak dotąd za mistrza. Nie mogę ci tego tak po prostu darować. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę. Tak jak i z tego, że muszę wyrównać z tobą rachunki.
- Ale dałeś słowo, że nie skrzywdzisz Gwiazdki ani jej rodzinnej planety.
- Owszem i dotrzymałem danego słowa. Jako książę zawsze muszę dotrzymać danego słowa. Honor mi tego nakazuje. Dlatego oszczędzę ją i jej planetę. No, ale tobie, ty nędzny Ziemianinie, tego nie obiecywałem. Wręcz przeciwnie, dałem ci przecież słowo, że jeszcze się ze sobą zmierzymy. I teraz właśnie nadszedł czas na wyrównanie przez nas rachunków. Kiedy mnie tu nie było, uczyłem się szermierki u najlepszych mistrzów i szlifowałem swój talent. Teraz jestem pewien tego, że już nie zdołasz mnie pokonać.
To mówiąc, podszedł nagle do rogu dachu i odsunął leżącą na nim płachtę. Robin zobaczył wówczas pod nią dwie szpady. Zadowolony Paul uśmiechnął się do niego i rzucił mu jedną z nich. Robin złapał ją bez trudu.
- Liczę na to, że nie zapomniałeś swoich umiejętności przez ten czas, kiedy mnie tu nie było - powiedział Paul i ujął w dłoń drugą szpadę.
- Zapewniam cię, że nie - rzucił mu ze złością Robin.
- Tym lepiej. Bo nie sprawia mi przyjemności walka z kimś, kto w ogóle nie umie walczyć.
Robin i Paul stanęli na środku dachu z ustawionymi do walki szpadami. Już po chwili obaj rzucili się na siebie. Walka rozpoczęła się. Pikachu z uwagą patrzył na nią, gotowy przybyć w razie czego z pomocą swojemu przyjacielowi. Nie było to jednak potrzebne, Robin dzielnie odpierał ataki swojego przeciwnika, chociaż musiał po cichu sam przed sobą przyznać, że kosmiczny książę naprawdę odbył bardzo dobre szkolenie i nie marnował czasu wtedy, gdy go tu nie było. Walka z nim za pierwszym razem stanowiła pewną trudność dla Młodego Tytana, ale teraz była o wiele trudniejsza. Chłopak odpierał ataki i denerwował się czując, że jego przeciwnik naprawdę odrobił lekcje i nie były to tylko zwykłe przechwałki. Jakby tego wszystkiego było jeszcze mało, Paul wydawał się wcale nie męczyć. Walka była coraz bardziej zaciekła i coraz bardziej ostra. Kosmita atakował raz po raz, a Robin musiał przejść do defensywny, aby nie stracić sił. I tak już się męczył, kiedy musiał odpierać ataki tego furiata. Wiedział, że jak tak dalej pójdzie, to niedługo skończy marnie. Paul bowiem wyraźnie dążył do tego, aby go zabić. Robin musiał więc coś z tym zrobić. Dokonał więc zwinnego uniku i sam zaatakował. Paul bez większych trudności sparował atak, jednak kolejnego ciosu nie zdołał już odeprzeć i został ranny w ramię. Z jakiegoś jednak powodu, wcale nie osłabł, tylko wydał się zyskać jeszcze więcej siły. Zaatakował ponownie, Robin musiał się więc dalej bronić, ale w końcu udało mu się wykorzystać chwilę nieuwagi przeciwnika i nim się ten zdążył spostrzec, zadał ostateczny cios. Ostrze szpady wbiło się mocno w pierś Paula. Rana nie była śmiertelna, ale na tyle poważna, że musiał on wypuścić broń z ręki. Jęknął z bólu, cofnął się o kilka kroków do tyłu, złapał mocno ręką za pierś, a potem nagle zrobił coś bardzo dziwnego. Wykonując kolejne kroki do tyłu, uśmiechnął się podle do Robina i powiedział zupełnie innym głosem niż przedtem:
- Przegrałeś, Robinie! Nie powstrzymasz tego, co nieuniknione.
Następnie zrobił o jeden krok do tyłu za dużo i stracił równowagę. Robin z przerażeniem doskoczył do niego, aby go przytrzymać, ale było już za późno. Paul jęknął i runął cicho w dół. Młody Tytan podbiegł do krawędzi dachu, po czym z niepokojem wyjrzał przez nią. Zobaczył wówczas, że ciało Paula spada w dół na ulicę z wysokości kilkudziesięciu metrów, po czym upada na nie i nieruchomieje. To był koniec. Paul nie żył. Nie ulegało to wątpliwości. Nawet on by nie przeżył takiego upadku.
Ludzie zebrali się wokół ciała kosmity, po czym spojrzeli w górę i zobaczyli stojącego na dachu Robina. Nie widzieli go dokładnie, ale na tyle dobrze, aby nie mieć wątpliwości, że to on zabił Paula. Robin jęknął, czując doskonale, czym to się może skończyć. Próbował się wycofać, ale kiedy przerażony schodził z dachu po tej samej drabince, po której się tu wspiął, zobaczył, że pod budynkiem czeka już na niego miejscowy komendant policji. Stał ze skrzyżowanymi rękami na piersi i patrzył na niego ponurym wzrokiem, pełnym zawodu i przygnębienia.
- Robinie, coś ty zrobił? - zapytał zasmuconym głosem.
Tytan spojrzał na niego przerażony, doskonale wiedząc, do czego to zmierza i odpowiedział:
- Ale ja nic nie zrobiłem!
- Nic? To kto zrzucił tego gościa z dachu?
- Nikt. On sam z niego spadł.
- Sam? I sam zranił się czymś ostrym w pierś?
Robin załamany jęknął jak zraniony Pokemon.
- No dobrze, ja go zraniłem. Ale ja się tylko broniłem! On mnie zaatakował!
- A więc przyznajesz się, że go zabiłeś?
- Nie! To był wypadek! Naprawdę!
- Przykro mi, ale nie mnie będziesz się tłumaczyć, tylko sędziemu.
Chwilę później u boku komendanta pojawili się policjanci. Robin aż nazbyt dobrze wiedział, co to dla niego oznacza. Załamany podniósł ręce do góry, w ogóle nie protestując, kiedy zakładano mu kajdanki. Pozwolił się zabrać do radiowozu, lekko zamykając oczy oślepiony błyskiem fleszy fotoreporterów, którzy nagle się tam zjawili. Zapakowany do radiowozu dostrzegł jeszcze, że niedaleko na ulicy stoją członkowie jego drużyny, patrzący na to wszystko ze zdumieniem i szokiem. Chciał do nich zawołać, że jest niewinny, ale nie dane mu było to zrobić. Policyjny radiowóz z nim i policjantami odjechał na komisariat.
Nie wiedział, że wszystko to obserwuje za pomocą specjalnego drona ktoś, kto był w przeciwieństwie do innych, wyraźnie zadowolony z tego powodu.
- Doskonale - powiedział sam do siebie, wpatrując się w ekran komputera, który łapał obraz z drona - Po prostu idealnie. Pierwszy punkt naszego programu został  zrealizowany. Pora na kolejne.


C.D.N.

poniedziałek, 9 czerwca 2025

Przygoda 130 cz. I

Przygoda CXXX

Tytani, do akcji! cz. I


- Mogę umyć zęby? Ups, przepraszam!
Ash zamknął oczy i zmieszany lekko się wycofał, kiedy wchodząc do naszej łazienki (przebywając w jednym pokoju, mieliśmy wspólną) zauważył widok dość dla niego zaskakujący. Mianowicie zobaczył mnie nagą, stojącą pod prysznicem, całą mokrą i trzymającą w dłoni płyn do kąpieli. Nie zasłoniłam rolet, które były zawieszone wokół kabiny, co sprawiło, że byłam całkowicie odsłonięta, a więc mój słodki mąż miał mnie w całej okazałości jak na dłoni. Nie zrobiłam tego specjalnie, ale też wcale nie byłam urażona tym, że wszedł on do środka, a dopiero potem się zapytał o to, czy może to zrobić. Nie byłam też w ogóle speszona tym, że on mnie taką widział. Ostatecznie, czy to niby pierwszy raz?
- Ash, kochanie. Co się tak rumienisz? - zachichotałam rozbawiona tym, co zobaczyłam.
Reakcja mojego męża była, jak mniemam, prawidłowa, ale też zdecydowanie zabawna i nie umiałam powstrzymać się od śmiechu, tak mnie ona bawiła.
- No wiesz... Chyba ci przeszkadzam, a nie chciałem ci przeszkadzać - rzekł Ash, wyraźnie plącząc się w swojej wypowiedzi.
- Czy ja powiedziałam, że mi przeszkadzasz? - zapytałam rozbawiona.
- Nie, ale nie wiedziałem, ale przecież bierzesz kąpiel i...
- No to co? Kochanie, zachowujesz się tak, jakbyś nigdy nie widział swojej żony nagiej i mokrej.
- Widzieć, to widziałem i to wiele razy. Ale za każdym razem jestem równie zachwycony tym boskim widokiem.
Zarumieniłam się, zachwycona tym komplementem. Jego słowa były piękne i do tego w pełni szczere. Nie musiałam go pytać o to, czy tak jest. Wiedziałam to aż za dobrze. Od zawsze byliśmy sobie bliscy, a odkąd zostaliśmy parą, ta bliskość między nami wzrosła. Do tego wspólnie przeżyte przygody i wspólnie rozwiązane zagadki jeszcze bardziej zbliżyły nas do siebie. Nauczyły nas zaufania, silnego i tak potężnego, że kierując się nim, bylibyśmy w stanie przenosić nawet góry, rzecz jasna jedynie wtedy, kiedy mielibyśmy na to ochotę. Jak dotąd, żadnej jeszcze nie przenieśliśmy, ale po prostu jakoś brakowało nam chęci do tego, aby wprowadzać takie zmiany geograficzne. Choć nie powiem, mogło to być nawet ciekawe.
Tak czy inaczej, doskonale wiedziałam, że Ash mówi szczerze i naprawdę jest mną zachwycony. Podobnie jak ja nim. Chociaż nie szaleliśmy za sobą erotycznie tak mocno, jak na początku, kiedy to potrafiliśmy to robić dzień w dzień, jakoś nie traciliśmy na ten aspekt naszej miłości ochoty. Zresztą, moja mama wiele razy mi już powtarzała, że te sprawy to barometr związku i są one pięknym uzupełnieniem miłości duchowej. Przyznam, że to piękne określenie idealnie oddaje w pełni to, co łączy mnie i Asha w kwestiach związanych z naszą wspólną fizycznością. Bo tak to już wyglądało, że za każdym razem, kiedy to robiliśmy, odnajdywaliśmy piękną bliskość między nami. Piękną i wyjątkową, jakiej nie da się zaznać w inny sposób niż tylko w ten.
Kiedy widziałam oczy Asha, wyraźnie płonące z zachwytu na mój widok, od razu poczułam ogromną ochotę, aby znowu tego zaznać. Dlatego powiedziałam:
- Ash, mój miły... Nie zechcesz dotrzymać mi towarzystwa?
Mój mąż spojrzał na mnie lekko zaskoczony tym pytaniem, po czym spytał:
- Dotrzymać ci towarzystwa? A chciałabyś?
- Skoro pytam, to znaczy, że chcę.
Buneary, która siedziała wygodnie w umywalce i myła sobie pyszczek, kiedy tylko usłyszała moja słowa, zapiszczała wesoło i zrozumiała, do czego zmierzam. Złapała więc za róg ręcznika i wytarła nim buzię, po czym zeskoczyła zwinnie na podłogę i podbiegła do Pikachu. Chwyciła go za łapkę i zapiszczała coś do niego. On zrozumiał, o co jej chodzi i wyraźnie się uśmiechnął, po czym oboje wyszli z łazienki, popychając drzwi tak, aby się zamknęły za nimi. Zostaliśmy więc sami.
- Chyba nasze Pokemony właśnie zapewniły nam prywatność - powiedział Ash i spojrzał na mnie wzrokiem pełnym zachwytu i pożądania.
- Na to wychodzi - odpowiedziałam mu rozbawiona i rozpalona jednocześnie - To co? Dołączysz do mnie?
- A chcesz?
- A ty?
- Ja bardzo chcę, ale nie proponowałem ci tego sam, bo pomyślałem, że może potrzebujesz teraz całkowitej prywatności.
- Wiesz, Ash... Jedyne, czego teraz potrzebuję, to miłego wysokiego chłopaka o czarnych włosach i brązowych oczach. Chłopaka do mycia pleców. Znasz może kogoś takiego?
Te słowa były największą zachętą dla mojego ukochanego. Zanim zdążyłam się zorientować, on rozebrał się i dołączył do mnie pod prysznicem. Muszę tutaj przyznać, że Ash naprawdę poważnie podszedł do swoich obowiązków. Na tyle poważnie, iż moja kąpiel znacznie się przedłużyła, a potem ja i Ash musieliśmy się jeszcze raz porządnie umyć, bo zrobiliśmy się mokrzy nie tylko od wody. Tak, to było szalone, ale zarazem tak cudowne, jak tylko cudowna może być bliskość z kimś, kogo kochasz i kto kocha ciebie.
Kiedy już skończyliśmy się kąpać, to ubraliśmy się w szlafroki i poszliśmy do pokoju, aby sobie wypocząć. Mieliśmy ciekawe plany na ten wieczór, ponieważ chcieliśmy wspólnie przeczytać dalszy ciąg przygód Młodych Tytanów opisanych przez naszą serdeczną przyjaciółkę, Maggie Ravenshop. Poprzednie opowiadanie o losach tych bohaterów czytaliśmy ostatnio, ale jego akcja została urwana w bardzo ciekawym momencie. Byliśmy ciekawi, jak dalej potoczą się losy uroczej drużyny i kim jest ten podły wróg, który pod koniec historii zapowiada im wojnę. To nas bardzo intrygowało, podobnie jak i to, czy poradzimy sobie z egzaminy z naszych zajęć, który to egzamin zbliżał się już coraz większymi krokami. Co prawda, jego niezdanie na szczęście nie skończyłoby się dla nas utratą licencji detektywów, bo pomimo tego, czy sobie z nim poradzimy, czy też nie, śledczymi pozostaniemy i wolno nam będzie wykonywać nasz zawód. Ale mimo wszystko byliśmy chwilami lekko niespokojni, ponieważ jego niezdanie mogłoby oznaczać utratę naszego już dość dobrze wyrobionego prestiżu w świecie. Nie po to przecież wyrobiliśmy go sobie porządną reputację zawsze rozwiązujących zagadkę detektywów i bystrych, upartych w dążeniu do celu ludzi, którzy pokonają każdą przeszkodę i nigdy się nie poddają, aż nie wygrają i nie po to rozwiązaliśmy tyle zagadek, aby się teraz wyłożyć na czymś takim jak egzamin. Ostatecznie przecież sprawdziany naszych umiejętności nie mogą być trudniejsze niż chociażby sprawa Zodiaka, w której to sobie poradziliśmy z Ashem i to ośmielę się powiedzieć, całkiem dobrze. Egzamin choćby nie wiem, jak trudny nie może być trudniejszy od pokonania Giovanniego i rozbicia organizacji Rocket. A już na pewno nie dla nas. Dlatego byłam pewna, że sobie z nim poradzimy. Mimo to, ryzyko zawsze istniało i dlatego pewien niepokój mnie dręczył. Nie wiem, czy Asha także, ponieważ nie mówił nic na ten temat, ale znając go, zakładałam, że raczej tak.
Właśnie z tego powodu, potrzebowaliśmy czegoś na poprawę humoru i na to, aby zachować dobre samopoczucie. To ostatnie było nam szczególnie potrzebne, ponieważ przez tę głupią Caroline Myrtle dzisiaj je na pewien czas zatraciliśmy. A wszystko zaczęło się kilka godzin wcześniej. Spotkaliśmy tę głupią idiotkę, która chyba tylko szukała zaczepki lub miała gorszy dzień i potrzebowała się na kimś wyżyć, a my jej się nawinęliśmy i dlatego nam się oberwało.


- No proszę, nasi dzielni detektywi znowu pokazali swój talent do wiedzy.
W ustach kogoś innego zapewne to byłby komplement, ale niestety w jej to była jedynie kpina i szyderstwo. Było to aż nazbyt wyczuwalne, do tego strasznie mnie irytowało i gdyby nie to, że nie popieram takich metod, chyba bym jej zrobiła krzywdę. Poza tym, doskonale wiedziałam, iż ona tego chce. Ona pragnie, abym wyszła z bycia damą i zniżyła się do jej poziomu, a ja nie zamierzałam dawać tej głupiej małpie satysfakcji. Ash także tego nie chciał robić, dlatego zachował wręcz stoicki spokój i odpowiedział ironicznie:
- Cieszę się, że doceniasz nasze starania. Naprawdę miło to wiedzieć, że ktoś docenia to, co robimy.
Caroline Myrtle spojrzała na niego groźnie, wyraźnie niezadowolona z tego, że nas nie sprowokowała i powiedziała:
- Jak na detektywa, jesteś niezbyt bystry, skoro nie umiesz zauważyć, kiedy z ciebie ktoś sobie kpi.
Ash popatrzył na nią złośliwym wzrokiem i odpowiedział:
- A ty, jak na studentkę psychologii kryminalnej, jakoś nie widzisz tego, kiedy ktoś nie reaguje na twoje kpiny i szydzi sobie z ciebie.
Dziewczyna wzięła się pod bokami i przybrała groźną pozę.
- Posłuchaj, ty zakichany detektywie od siedmiu boleści. Może w tej twojej rodzinnie budzie jesteś uważany za bóstwo w ludzkiej postaci, ale tutaj sprawa już wygląda inaczej. Nie jesteś w Alabastii, tylko w Wertanii, stolicy Kanto. Tutaj jest co nieco więcej potrzebne niż odrobina szczęścia, aby cokolwiek osiągnąć.
- Wiesz, dziękuję ci za tę jakże mądrą uwagę, ale pragnę ci przypomnieć, że i ja Serena jesteśmy na specjalnym szkoleniu, które ma nam pomóc zdobyć wiedzę potrzebną w naszym fachu.
- Wiem o tym, panie uprzywilejowany. I co to ma do rzeczy?
- To, że nie zamierzam zaniedbywać powierzonych mi zadań. Generał policji spodziewa się po nas, że zdamy te egzaminy i zdobędziemy wiedzę, którą potem użyjemy do walki ze złem i niesprawiedliwością. I zamierzam to zrobić.
- No dobra. I co w związku z tym?
- W związku z tym, nie zamierzam liczyć jedynie na łut szczęścia, ale też na własną wiedzę, tę zdobytą i tę, którą jeszcze zdobędę.
- No właśnie - wtrąciłam uznając, że to już pora, aby coś powiedzieć - Ja tak samo. Oboje podchodzimy poważnie do tego, co robimy.
- Jak miło to słyszeć - odparła na to ironicznie Caroline, na której to nasze słowa nie wywarły widocznie żadnego wrażenia - Ale naprawdę nie rozumiem tej jednej ciekawej rzeczy. Dlaczego wy jesteście uprzywilejowani, co? Przychodzicie tu sobie, jakby nigdy nic i dostajecie wszystko, co chcecie podane na tacy, a czemu to? Bo macie tu swoich wpływowych znajomych. Pan generał was proteguje, pan komisarz Rocker nie przerywa pochwał na waszą cześć, a i profesorzy wyraźnie was faworyzują. Ponadto, wszystko zawsze wam wychodzi. Przez takich jak wy, inni uczniowie mają pod górkę. Podnosicie innym poziom. A potem profesorzy się nas czepiają. Was się stawia nam, prostym studentom za przykład i oczekuje się, że będziemy brać z was przykład. Uważacie, że to w porządku?
Chciałam jej już coś odpowiedzieć, gdy nagle dotarł do mnie sens tych słów. A co, jeżeli Caroline ma rację? A jeżeli rzeczywiście tak jest, że nasza obecność tylko szkodzi innym studentom? Może muszą się oni bardziej uczyć przez nas i mają pod górkę z naszego powodu? Jeżeli naprawdę jesteśmy uprzywilejowani i to przez nas innym nie zawsze idzie dobrze? To by była okropna świadomość.
Szybko jednak te refleksje mnie ominęły. Przypomniałam sobie, że te słowa nam mówiła najbardziej upierdliwa i nieprzyjemna studentka na roku, jeżeli nie na całej uczelni. Jej słów nie można było traktować nazbyt poważnie, a nawet mam wątpliwości, czy można najmniejszym nawet stopniu poważnie brać to, co ona tam wygaduje. Ponadto, jakoś nikt inny na uczelni nie wypowiadał się o nas źle, a jeśli już, to na pewno nie w taki sposób, w jaki robi to ona. Ta głupia kretynka była po prostu negatywnie nastawiona do całego świata. Po kiedy grzyba poszła na studia, skoro może i uczyła się dobrze, ale nie umiała przebywać między ludźmi, którzy tam są? Głupia jest i tyle.
Jeszcze dodatkowo, jak tylko skończyła sobie szydzić z nas, spytała:
- A co zakochana parka zamierza robić z tak mile rozpoczętym popołudniem? Czyżby jakieś słodkie sam na sam, co?
Ash przewrócił tylko oczami, wyraźnie poirytowany jej zachowaniem, ale nie na tyle, aby zaszczycić to głupie pytanie odpowiedzią. Ale ja nie wytrzymałam i musiałam jej wygarnąć.
- Słuchaj, to nie twoje sprawa. Gdybyśmy cię nawet lubili, a nie lubimy, ale nawet gdyby, to i tak nic byśmy ci nie powiedzieli.
- Daj spokój, Serenko. Nie zwracaj uwagi na jej głupie uwagi - powiedział mi Ash z ironią w głosie - Czy ty nie widzisz tego, że ona nam zazdrości?
- Zazdroszczę? - warknęła ze złością Caroline - A niby czego? Tych waszych igraszek we dwoje? Wielka mi rzecz. Przecież to bardziej przereklamowane niż te durne łakocie z lat 90. Już nikt tego nie wcina i nikogo to nie kręci. To również już nikogo nie kręci.
- Mów za siebie - powiedziałam złośliwie.
- Na waszym miejscu, to ja bym jednak wolała zaspokoić swoje zmysły jakąś dobrą lekturą - powiedziała Caroline.
- Nie bój się, tym również się zajmujemy - rzucił ironicznie Ash.
- Tak, widziałam was kiedyś z książką. Agatha Christie. Też mi autorka. Ona też już jest przereklamowana. Kto chce być na topie i iść do przodu, musi czytać tylko porządną nowoczesną literaturę. Miłośnicy starych książek nie zajdą raczej daleko do przodu. Oni tylko opóźniają rozwój tego świata. Naprawdę, mówię wam i powiem więcej. Gdyby to ode mnie zależało, to każdy dureń, który umie się tylko zajmować tym, co dawne, a to, co nowe jest mu obce, powinien zostać odstrzelony dla swojego własnego dobra i dla dobra tego świata. Tak, naprawdę tak właśnie bym zrobiła. Bo świat musi iść do przodu, a wszelcy miłośnicy staroci umieją się wyłącznie zagłębiać w to, co było i nie myślą o tym, co będzie. Zaczynają stać, a potem cofać się do tyłu, bo kto nie idzie do przodu, ten się cofa. Mówię wam, tak powinno być. Nie idziesz do przodu, zostajesz odstrzelony.
Rozmowa z nią nie miała sensu, zresztą i tak nie mieliśmy na nią ochoty, a więc pożegnaliśmy się i odeszliśmy w swoją stronę. Jednak wspomnienie tej tak niemiłej dla nas rozmowy wciąż nas dręczyło, nawet kiedy zabraliśmy się już za lekturę opowiadania Maggie Ravenshop. Jakoś na myśl o czytaniu nagle wróciła mi przed oczy ta cała scena i wszystkie negatywne emocje, jakie się z nią wiązały w moim umyśle.
- Co za głupia kreatura - powiedziałam do Asha.
- Kto taki? - zapytał mój mąż.
- No, ta Caroline Myrtle. Naprawdę, przez takie osoby jak ona człowiek czuje się przygnębiony i nie umie cieszyć się z tego, co ma.
- Owszem. Ta dziewucha jest dość irytująca.
- Dość irytująca? To mało powiedziane. Słyszałeś ją? Odstrzeliłaby każdego, kto kocha stare rzeczy i nie jest zachwycony tym, co nowe. Głupia dziewucha. To ją ktoś powinien odstrzelić.
Ash zachichotał rozbawiony moim słowami i powiedział:
- Spokojnie, Serenko. Nie ma co się tak denerwować. Może kiedyś miłośnicy starej dobrej literatury, obrażeni jeden raz za dużo, złożą się na płatnego zabójcę i wykończą tę głupią kreaturę.
Oboje zachichotaliśmy, rozbawieni tym żartem.
- Och, Ash! Pomarzyć dobra rzecz - powiedziałam po chwili - Ale nie ważne. Nie ma co o niej dyskutować. Przecież ta wariatka nie może nam zepsuć wieczoru.
- I tak właśnie mi mów - odpowiedział wesołym tonem mój mąż.
Pocałował mnie delikatnie w usta, po czym przytuliliśmy się do siebie i zaraz pogrążyliśmy się w lekturze.

***


Opowiadanie Maggie Ravenshop:
Cztery młode kobiety ubrane w szaty kapłanek ustawiły się w kręgu wokół ogniska, które przed chwilą same rozpaliły. Jedna z nich wyjęła z przyczepionego do swojego paska woreczka garstkę proszku, który następnie rzuciła w ogień. W tej samej chwili płomienie, dotąd pomarańczowe, nagle stały się zielone, co każda z kobiet odebrała za znak, który oczekiwały.
- Nadchodzi czas! - zawołała kapłanka, która rzuciła proszek w ogień - Pora zatem, siostry, abyśmy rozpoczęły rytuał.
- Wezwijmy naszego mistrza! Wezwijmy naszego pana i zbawcę! - zawołały chórem głośno wszystkie kapłanki.
Zaraz potem zaczęły tańczyć wokół ogniska, wokół zielonych płomieni, które zaczęły mienić się coraz jaśniejszym blaskiem. Kapłanki dostały czegoś na kształt amoku. Tańczyły coraz dziczej, a kilka Pokemonów siedzących niedaleko, biło w bębenki łapkami, wygrywając rytm ich tańca. Robiły to one coraz mocniej i coraz bardziej dziko, a im dziczej to robiły, tym dziczej kapłanki tańczyły, jednocześnie też śpiewając coraz głośniej i coraz bardziej zachwycone.
- Przybądź, nasz zbawco! Przybądź, wielki panie! Mistrzu nasz! Przybądź do nas czym prędzej! Ziemia cię potrzebuje! Przybądź do nas! Przybądź! Przybądź! Przybądź!
Ostatnie słowa kobiety wręcz wykrzyczały, kierując swoje ręce w stronę tych przerażających zielonych płomieni, które coraz mocniej mieniły się w ognisku. Ten widok był coraz bardziej niepokojący i gdyby kapłanki nie były w czymś na kształt tego niezwykłego transu, w jaki popadły, zapewne by to zauważyły. One jednak w tamtej chwili nie były sobą. Pogrążone w transie, tańczyły dalej i śpiewały z każdą chwilą coraz głośniej, aż o mało nie zdarły sobie przy tym gardła. I gdy ponownie zaśpiewały inkantację, nagle płomienie w ognisku stały się fioletowe, a po chwili wystrzelił z nich jakiś dziwny kształt. Wyglądał on jak dym, który początkowo się unosił w górę i w górę, aż osiągnął wysokość prawie dwóch metrów. Potem zaczął nabierać ludzkiej postury. Kapłanki na ten widok stanęły w miejscu i przyjrzały się uważnie temu zjawisku.
- Oto jest! Oto on przybył! - zawołały głośno.
Następnie zaczęły z wielką uwagą wpatrywać się w postać, która tworzyła się powoli z dymu. Z każdą sekundą zaczęła ona być coraz bardziej wyraźna, jak i też dokładna. Postać owa przyjęła formę wysokiego mężczyzny o czerwonej skórze i świecących oczach. Z jego głowy wysunęły się jakieś dwa ciemne kształty, które wyglądały jak rogi. Był on ubrany w czarne szaty, podobne do kapłańskich, ale też nieco innych od tych, jakie nosiły kobiety. Na jego widok Pokemony pisnęły ze strachu, zaś kapłanki upadły na kolana i zawołały głośno:
- Och, wielki panie! Wielki i możny panie! Oddajemy ci hołd! Wielbimy cię i prosimy o łaskę dla tego świata! Błagamy, ulituj się nad nami i pamiętaj, że masz tu swoich zwolenników!
- Któż mnie wzywa i po co? - spytał ponurym, mrocznym głosem mężczyzna, uważnie się wokół siebie rozglądając.
- My, wierne twoje sługi, wciąż wyznający kult twojej osoby - odezwała się jedna z kapłanek, ta sama, która wrzuciła piasek do ognia.
Mężczyzna popatrzył na nią uważnie i zapytał:
- Po cóż mnie wezwaliście?
- Potrzebujemy twojej opieki i pomocy - odpowiedziała kapłanka - Kult twój został zakazany, a władze wciąż prześladują tych, którzy w ciebie wierzą i tylko w tobie widzą swoje wybawienie. Ale my wciąż żyjemy na tym świecie! My wciąż w ciebie wierzymy.
Tajemniczy mężczyzna popatrzył na kobietę i zastanowił się nad tym, co ona do niego mówi.
- Skąd mam wiedzieć, że to nie podstęp? - zapytał ponurym tonem.
- A któż mógłby oszukać ciebie, wielkiego naszego władcę? - odpowiedziała mu pytaniem na pytanie jedna z kapłanek.
- Potrzebujemy cię, abyś przywrócił twój kult na świecie i porządek, jakiego ten świat tak bardzo potrzebuje - dodała druga kapłanka.
- Jakże mam to uczynić? - zapytał mężczyzna - Przecież dobrze wiecie, jeśli istotnie jesteście moimi wyznawczyniami, że kapłani i kapłankami z klasztoru na górze Azarath nie tylko doprowadzili do zakazania mojego kultu, ale uwięzili mnie w zaświatach. Mój pobyt na tym padole nie jest możliwy na długi okres. Nie mogę nic dla was zrobić.
- Ależ możesz, mój panie - powiedziała kapłanka, która pierwsza przemówiła do mężczyzny i rzuciła piasek w ogień - Musisz nam zdradzić sposób, w jaki to można przywołać cię na stałe do tego świata. Powiedz nam, jak to zrobić. Jeżeli w zaświatach przebywasz, to na pewno znasz sposoby nieznane nam, zwykłym i na tym padole żyjącym śmiertelnikom.
- Wskaż nam właściwą drogę, abyśmy mogli nią iść - dodała druga kapłanka.
Mężczyzna przyjrzał się im uważnie, jakby rozważał, czy wyczuwa w głosach ich szczerość, czy też podstęp. Ponieważ wyczuł jedynie to pierwsze, uśmiechnął się delikatnie i powiedział po chwili:
- Prawdę mówiąc, rzeczywiście jest sposób na to, abym powrócił do was i do tego świata.
- Wskaż go nam, panie, a zrobimy wszystko, aby go wykonać! - zawołała na to główna kapłanka.
Mężczyzna uśmiechnął się mrocznie i tajemniczo, po czym spojrzał uważnie na gorliwą swoją zwolenniczkę i odpowiedział jej:
- Jedyny sposób na to, abym mógł powrócić do was i do tego świata, to portal.
- Jaki portal, mój panie?
- Portal niezbędny do tego, abym mógł wyjść z zaświatów i przejść tutaj. Ten portal można jednak otworzyć tu, na ziemi i w tym świecie. Tylko w tym świecie.
- W jaki sposób można otworzyć ten portal? - zapytały kapłanki.
- Nie da się go otworzyć teraz ani tutaj, w tym właśnie czasie i miejscu. Do tego potrzeba właściwego czasu i właściwego miejsca. I żaden rytuał nie jest w stanie tego dokonać.
- Więc jak możemy go otworzyć?
- W bardzo prosty sposób. Jedna z was musi się dla mnie poświęcić. Jedna z was musi okazać mi swoje oddanie. Wtedy i tylko wtedy zdołam przenieść na was chociaż część mojej mocy, która w odpowiednim czasie otworzy portal.
Po tych słowach, mężczyzna spojrzał po kolei na każdą z kapłanek, aż nagle spojrzał na tę, która rzuciła w ogień piasek i która wyraźnie była przywódczynią ich wszystkich.
- Czy jesteś gotowa udowodnić wszystkim i sobie samej, jak mocno jesteś mi oddana, moja droga? Czy jesteś gotowa na to, aby pokazać światu drogę ku jednej jedynej słusznej wierze?
Kapłanka lekko się zawahała. Chociaż jak dotąd zawsze była pewna tego, co robi, kiedy nagle trzeba było przejść ze słów do poważnych czynów, poczuła się tak jakoś dziwnie. Zmieszała się, nie będąc pewną, jak ma interpretować te słowa i jakiego dowodu swojego oddania zażąda od niej jej pan. Spojrzała jednak na swoje koleżanki, które wyraźnie spojrzeniem zażądały od niej odpowiedzi, co dodało jej trochę otuchy i powiedziała:
- Oczywiście, że jestem.
Następnie spojrzała ponownie na mężczyznę i powiedziała:
- Jestem na to gotowa. Co mam uczynić, mój panie?
Tajemniczy osobnik popatrzył na nią wzrokiem pełnym grozy i mroku, a gdy usłyszał jej odpowiedź, zachwycony uśmiechnął się w taki sposób, że kapłankę po całym ciele przeszły dreszcze.
- Dowiedź swojej miłości do mnie! Pomóż mi stworzyć portal, a zapewniam cię, że tego nie będziesz żałować!
Następnie wyszedł z ogniska i podniósł delikatnie kapłankę w górę, patrząc jej uważnie w oczy i pytając:
- Czy naprawdę jesteś gotowa?
Kapłanka znowu się zawahała. Widząc jednak kątem oka uważne spojrzenie swoich koleżanek, skinęła głową i odparła:
- Jestem gotowa.
Mężczyzna zachichotał mrocznie i rzekł:
- Pamiętaj jednak, że to była twoja decyzja.
Chwilę później popchnął dziewczynę na ziemię, aż się przewróciła. Następnie dziko skoczył na nią i złapał ją za ręce. Kapłanka jęknęła, nie wiedząc, czego ma się spodziewać, choć zaczęła się tego domyślać. Przeraziła ją sama myśl o tym i w tej właśnie chwili odkryła, że nie jest jednak gotowa na tego rodzaju poświęcenie, jakiego od niej oczekiwano. Chciała zaprotestować, ale głos uwiązł jej w gardle.
- Pamiętaj, to była twoja decyzja - wysyczał jej na ucho mężczyzna.
I potem to się stało. Kapłanka przerażona poświęciła się, a jej koleżanki na to patrzyły w szoku i przerażeniu, choć jednocześnie i z pewnym zachwytem. Nikt z osób tam obecnych nie przeszkodził temu. Przeznaczenie się dokonało.

***


Raven obudziła się przerażona z głuchym krzykiem, który słyszany był tylko w jej pokoju. Na szczęście, miała go tylko dla siebie. Niedaleko niej spał jedynie jej wierny Piplup, który słysząc, co się stało, obudził się i zerwał na równe nogi, po czym zaniepokojony podbiegł do swojej trenerki.
- Spokojnie, przyjacielu. To nic takiego - powiedziała dziewczyna do siebie, lekko gładząc łepek Pokemona - To był tylko zły sen. Tylko sen.
Próbowała w ten niezbyt udolny sposób uspokoić nie tylko Piplupa, ale także i samą siebie. Czuła jednak, że to bezcelowe. Jej stworkowi można by było wiele zarzucić, ale nie naiwność. Zbyt dobrze ją znał, aby dać się nabrać na te słowa. Tak długo już razem współpracowali, że potrafił doskonale wyczuć, kiedy Dawn zwana teraz przez przyjaciół Raven, staje się niespokojna. Zbyt dobrze umiał rozpoznać jej emocje, aby umiała je przed nim ukryć. Dziewczyna zrozumiała to, dlatego też czule przytuliła do siebie Pokemona i powiedziała:
- Wiem, ciebie nigdy nie oszukam. Widzisz wyraźnie, że coś mnie trapi.
Piplup zaćwierkał delikatnie, jakby ją chciał zapytać, co takiego ją dręczy.
- Nie wiem, czy powinnam traktować na poważnie - powiedziała Raven jakby w lekkim amoku - Przecież to jest jedynie sen. Sny to tylko nasza wyobraźnia oraz podświadomość. Nic poza tym.
Po tych słowach, położyła znowu głowę na poduszce i dodała:
- Ale jeśli tak, to dlaczego tak się boję?
Pytanie było jednak bezsensowne. Dobrze wiedziała, czemu się boi. Przecież ten sen, który tak ją dzisiaj zaniepokoił, powtarzał się przez ostatnie pięć nocy. To było po prostu przerażające. Normalnie sny, choćby najbardziej przerażające oraz te najgłupsze z możliwych, nie powtarzały się. Śniły się jedynie raz i na tym był z nimi koniec. Ten jednak sen był inny. Nie dość, że od pięciu nocy dręczył on ją, ale dodatkowo wzbudzał w niej niepokój swoją realistycznością. Widziała w tym śnie jakieś dziwne rzeczy. Coś jakby puste, zniszczone miasto, przez które ona, całkiem sama i pozbawiona jakichkolwiek przyjaciół, próbuje uciec. Biegnie przed siebie, choć czuje, że to nic jej nie da. Biegnie i dyszy ze zmęczenia, mija zniszczone w mieście budynki i ulice, jedną po drugiej. Czuła, że to nic nie da i tak naprawdę nie ma się gdzie ukryć, a mimo to próbuje uciec. Próbuje się stąd wydostać, chociaż nie wie za bardzo, dokąd ma iść i w którym kierunku. Czuje też, że ktoś ją ściga. Ale kto, tego nie wie. Nie ma pojęcia. Nie widzi nikogo. Jedynie wyczuwa. Kto to jednak jest, nie umie sobie odpowiedzieć. Ten ktoś idzie do niej spokojnym oraz powolnym krokiem. Przerażona rozgląda się za nim, ale nie może go dostrzec.
- Pokaż się! Kim jesteś i czego chcesz?! Nie kryj się w cieniu! - woła Raven.
Nagle z cienie wynurza się tajemniczy mężczyzna. Ma na sobie coś jakby zbroję pomarańczowo-szarą i maskę o tych samych barwach na twarzy. Przez małe otwory widać w nich jego oczy, a głos wydobywający się spod tego nakrycia, który to głos jest lekko stłumiony przez metal, będący budulcem maski, przemawia do niej nagle i ponuro:
- Nadchodzi twój czas, Raven.
- Kim jesteś? Jaki mój czas?! - pyta zaniepokojona Raven.
- Dobrze wiesz, jaki czas - odpowiada jej mężczyzna - Przecież po to właśnie się narodziłaś. Po to, aby w tym właśnie czasie wypełnić swoje przeznaczenie. Czy myślałaś, że nigdy to nie nastąpi?
Raven patrzy przerażona na mężczyznę i nie wie, co powinna zrobić. Ten zaś podchodzi do niej i gdy stoi już kilka kroków przed nią, zatrzymuje się i mówi:
- Musisz wypełnić swoje przeznaczenie, Raven. Tylko po to się narodziłaś, aby on mógł przybyć. To jest jedyny cel twojego istnienia. Myślałaś, że skoro tak długo nie miałaś od niego znaków, to on o tobie zapomniał? Nie zapomniał. On nie zapomina nigdy. Wypełnij swoje przeznaczenie. Twój władca cię wzywa.
- O kim ty mówisz? Kim jesteś?
- Moje imię nic ci nie powie. Ale imię tego, kto przybywa, będzie sławne na cały świat. Tak jak i tych, którzy zachowają wobec niego lojalność. Czyż nie jesteś mu jej winna? Ty ze wszystkich istot na świecie najbardziej jesteś mu ją winna.
Raven dostrzega nagle tajemniczą postać, która ukazuje się za plecami człeka w zbroi. Wie dobrze, czyja to postać. Wszystko staje się dla niej jasne. Wszystko już jest dla niej zrozumiałe. Przerażona robi krok do tyłu i woła:
- Nie! Nigdy! Nie jestem mu nic winna! On nie jest moim władcą! Nie mam wobec niego żadnych obowiązków!
Tajemniczy mężczyzna w zbroi patrzy na nią uważnie i powoli usuwa się w cień, mówiąc:
- Możesz temu zaprzeczać, ale przed swoim przeznaczeniem nie uciekniesz. To, co się musi stać, stanie się, czy tego chcesz, czy nie.
Po tych słowach, człowiek w zbroi znika, a wokół Raven zaczynają latać dwa dziwne duchy, powtarzające kobiecymi głosami:
- Ten klejnot czyste zło zrodziło. On w portal się przemieni. Nadchodzi nasz władca. Nadchodzi teraz. To koniec dla tej ziemi. To koniec dla świata. Przeminą wszystkie religie i kulty ludzi. Zostanie tylko jeden kult. Kult władcy. To, co się stać musi, nastąpi wkrótce.
Raven przerażona pada na kolana i zatyka sobie uszy. Wtedy się budzi. I tak już od kilku dni. Ten sen nie daje jej spokoju. Męczy ją i przeraża. Gnębi i sprawia, że nie może normalnie funkcjonować. Czy to rzeczywiście tylko sen? Tego Młoda Tytanka, pomimo usilnych rozmyślań, nie umiała pojąć. Choć w głębi serca dobrze wiedziała, że odpowiedź na to pytanie jest przecząca. Ale choć serce jej to mówiło, reszta jej osoby przyjąć tego nie chciała do wiadomości, a rozum wyszukiwał tak wiele argumentów przeciw tej teorii, że sama Raven w końcu uspokojona, na tyle, na ile to było możliwe, kładła się na łóżku i ponownie zasypiała, tym razem już nie mając żadnych koszmarów.

***


Dziewczyna obudziła się z powodu swoich nieprzyjemnych snów później niż pozostali członkowie drużyny. Ci siedzieli już w salonie swojej bazy na kanapie i jedli zadowoleni śniadanie, przygotowane im przez Cyborga, który prócz wielkich umiejętności technicznych posiadał także talenta kulinarne i wykorzystywał je już nie pierwszy raz, aby nakarmić swoich przyjaciół. Ci zaś nie kryli swego zachwytu nad tym talentem.
- Wiesz, Cyborgu - powiedziała Gwiazdka zachwyconym głosem - Na mojej rodzinnej planecie jest wiele przysmaków, ale na pewno żaden z nich nie jest tak dobry jak twoje dania.
- Zgadzam się! Jesteś najlepszym kucharzem na Ziemi! - dodał wesoło Bestia.
- Mistrz nad mistrze! - dodała Terra.
- Nie umiem tego lepiej wyrazić - powiedział Robin.
Pokemony całej czwórki zapiszczały wesoło na znak, że zgadzają się one ze zdaniem swoich trenerów. Cyborg zaś uśmiechnął się dumnie, lekko wypiął pierś do przodu i rzekł wyraźnie z siebie zadowolony:
- Bardzo wam dziękuję za tak pochlebną ocenę, ale jestem pewien, że jeszcze niejeden raz was zaskoczę jako kucharz, robiąc jeszcze pyszniejsze potrawy. Bo ja cały czas rozwijam swoje talenty i jestem pewien, że mogę być jeszcze lepszy.
Wtem jego Chespin dostrzegł nagle Raven i zapiszczał przyjaźnie na widok jej i jej Piplupa.
- O! No proszę! Śpiąca królewna już wstała - powiedział wesoło Cyborg na widok dziewczyny.
- Zdążyłaś na czas. Jeszcze nie zdążyliśmy zjeść wszystkiego! - zawołał do Raven Bestia - Ale lepiej zacznij wcinać, bo inaczej za chwilę nic tu nie zostanie.
- Serio? Aż taki z ciebie żarłok? - spytała dowcipnie Raven, lekko szczerząc przy tym zęby.
Jej Piplup usadowił się na kanapie obok niej i zaczął wcinać przeznaczoną dla niego karmę. Raven zaś chwyciła za talerz i nałożyła sobie porcję potrawy, którą to tak delektowali się jej przyjaciele. Ledwie spróbowała, a od razu musiała przyznać, że zachwyty nad tym daniem były jak najbardziej uzasadnione. Więcej, to jest po prostu przepyszne i chociaż zwykle była oszczędna w komplementach, tym razem dołączyła do wychwalania kulinarnych talentów przyjaciela.
- Cieszę się, że ci smakuje - powiedział Cyborg, siadając obok niej.
Raven popatrzyła najpierw na niego, a potem ponownie na stół i od razu sobie nałożyła jeszcze jedną porcję. Jadła dalej, rozkoszując się smakiem.
- Wiesz, tak coś czułam, że będzie ci smakować, skoro i nam smakowało - powiedziała, widząc jej apetyt Gwiazdka.
- Ale baliśmy się już, że spóźnisz się i zjemy wszystko, bo tak nie wstawałaś - rzucił nieco bezmyślnie Bestia, ale Terra delikatnie trąciła go ramieniem w bok.
- Wybacz, nie chcemy być wścibscy, ale czy wszystko z tobą dobrze? - rzekła pytająco Terra.
- Tak, wszystko dobrze. A czemu pytasz? - zapytała Raven.
- Bo ostatnio coś dziwnie się zachowujesz - powiedział Bestia, który jak to on miał w zwyczaju, wolał wykładać kawę na ławę - Zwykle jako jedna z pierwszych wstałaś na śniadanie, teraz przychodzisz ostatnia. No i do tego jeszcze raz czy dwa krzyczałaś przez sen.
Bestia ugryzł się w język, ledwie to powiedział, ale było już za późno. Raven spojrzała na niego groźnie i zapytała:
- A skąd niby wiesz takie rzeczy, co?
Pytanie to zainteresowało wszystkich członków drużyny, którzy spojrzeli na niego zaintrygowani. On zaś, zmieszany podrapał się lekko po karku i odparł:
- Bo wiecie... Ja... Tego no... Czasami muszę wstać w nocy, żeby napić się wody i wiecie... Słyszę to i owo.
- A może podsłuchujesz bezczelnie pod moim pokojem, żeby wiedzieć, co się ze mną dzieje? - zapytała Raven.
Odsunęła talerz i przysunęła się do Bestii, mierząc go tak groźnym wzrokiem, że zielonoskóry chłopak aż się wzdrygnął.
- No co? Usłyszałem raz twój krzyk w nocy i jak pamiętasz, podbiegłem do twoich drzwi i zapytałem, czy wszystko dobrze.
- Pamiętam. Ale powiedziałam ci, że tak i to tylko zły sen.
- Tak, ale ten zły sen powtarza się przez ostatnie kilka dni.
- A skąd to niby wiesz? Szpiegowałeś kolejne noce pod moimi drzwiami?
Bestia poprawił sobie kołnierz od bluzy, który zaczął go dusić i rzucił:
- No co? Kiedy nie chcesz nam powiedzieć, co jest grane, to co mam zrobić? Martwimy się wszyscy o ciebie. To źle, że chcemy wiedzieć, o co chodzi?
- Raven, on ma rację - powiedział Robin - Może nie zachował się dobrze, ale miał dobre intencje.
- Dobrymi chęciami to wiesz, co jest wybrukowane - rzuciła złośliwie Raven - A mnie nic nie jest. A gdyby nawet było, to muszę sobie sama z tym poradzić.
- Przecież wcale nie musisz. Masz nas, swoich przyjaciół - rzekła Gwiazdka.
- To prawda. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi i nie zostawimy cię przecież, jakie by to nie były problemy - dodała Terra.
- Nam możesz wszystko powiedzieć - zauważył Cyborg.
- Proszę, zaufaj nam - powiedział Robin i delikatnie ścisnął ją za rękę.
Ruch ten nie umknął uwagi zarówno Gwiazdki, jak i Cyborga, którym się on nie spodobał, chociaż uwagę na ten temat zachowali oni dla siebie.
Raven tymczasem zastanowiła się nad tym, co powiedzieli jej przyjaciele. Nie była pewna, czy powinna im mówić cokolwiek, bo i tak nie wyobrażała sobie, aby mogli jej pomóc z jej problemem. Ostatecznie jednak skinęła głową na znak zgody i usiadła na kanapie, wzięła głęboki wdech i powiedziała:
- Od kilku dni mam jakiś dziwny sen. Nie wiem, co on oznacza i raczej nikt z was mi tego nie powie. Nie ma więc sensu, abym wam go streszczała.
- Może jednak jest sens? - spytał Robin, a jego Pikachu dodał to samo pytanie w swoim języku.
Raven pokręciła przecząco głową.
- Nie sądzę. Ale powiedzcie mi... Czy ktoś z was może zna człowieka, który nosi na sobie zbroję?
- Zbroję? - zdziwił się Robin.
- Tak, zbroję. I wielką brązową maskę, która odsłania mu jedynie oczy. A na miejscu ust ma coś jakby lekkie, niewielkie szparki.
Terra upuściła nagle kubek z herbatą na podłogę. Dedenne odskoczył od niej na kilka metrów i zapiszczał gniewnie.
- Co się stało, Terro? - zapytał zdziwiony Bestia.
- Nie, nic - powiedziała szybko dziewczyna - Przeraził mnie trochę ten opis i tyle. Bo przecież jest dosyć groźny.
- Owszem, groźny jest, ale nie wiem, co nam on może pomóc - rzekł Cyborg.
Robin jednak był innego zdania. Zaintrygowany wstał i powiedział, że zaraz wróci, po czym wszedł do swojego pokoju, poszperał coś w komputerze i kiedy już to znalazł, wydrukował to coś i przyniósł swoim przyjaciołom.
- Czy ten ktoś ukazał ci się we śnie? - zapytał Raven.
- Tak, ukazał mi się - odpowiedziała dziewczyna.
- A czy wyglądał tak?
To mówiąc, Robin pokazał jej wydrukowany obraz. Raven westchnęła bardzo głęboko, gdy tylko ujrzała ukazanego jej człowieka. Wszyscy pozostali członkowie drużyny szybko doskoczyli do nich, aby zobaczyć, kto jest człowiekiem ze snów ich przyjaciółki. Wszyscy zgodnie przyznali, że to nieprzyjemny i groźny osobnik. Terra była nim najmocniej przerażona. Ona i jej Dedenne zadrżeli wręcz, gdy tylko się przyjrzeli obrazowi, który przed chwilą Robin wydrukował.
- Tak, to był on. Ale skąd wiesz, że to on? - zdziwiła się Raven.
Piplup zaćwierkał pytająco, również bardzo zaintrygowany.


- Bo tak się składa, że znam tego człowieka - powiedział Robin - To Slade, a tak właściwie, to Slade Giovanni, dawny wspólnik Batmana, a potem jego wróg. Ja i mój mentor mieliśmy z nim kilka poważnych starć, drań był niezwykle groźny i pokonanie go stanowiło dla nas poważne wyzwanie. Ale w końcu nam się udało. Batman pokonał go, a Slade spadł w przepaść podczas walki na wieżowcu i zginął.
- Czyli, że on nie żyje? - zapytała Gwiazdka.
- Nie żyje, zgadza się - odpowiedział jej Robin - A w czasach, gdy jeszcze żył, był naprawdę niezłym draniem. Zawsze zazdrościł Batmanowi. Chciał być lepszy od niego. Kompleksy wpędziły go w bycie draniem i cóż... Mieliśmy tego efekty w Gotham City. Ale dziwi mnie, że on ci się śni. Przecież drań zginął zanim jeszcze my wszyscy się poznaliśmy.
- No właśnie. Dlaczego o nim śnisz? - spytała Gwiazdka.
- Nie wiem. Po prostu śnię sny z jego udziałem - wyjaśniła Raven.
- A co się tam dzieje w tym śnie? - zapytał Robin.
Dziewczyna spojrzała na niego niepewnie, a potem na innych przyjaciół i tak po lekkim wahaniu się, powiedziała:
- On mnie goni i chce mi zrobić krzywdę. I tyle.
- I tylko tyle?
- Tylko tyle, nic więcej.
Nikt nie uwierzył jej słowom. Wystarczył tylko jeden rzut oka na dziewczynę, aby odkryć, że mówi prawdy. Raven to wyczuła i nie chcąc się tłumaczyć nikomu z niczego, wstała z kanapy, mówiąc:
- Słuchajcie, to tylko dziwny sen i nic więcej. Nie ma co się nim przejmować.
- Ale dlaczego śni ci się Slade? - zapytał Robin - Jak w ogóle może śnić ci się ktoś, kogo nigdy nie widziałaś? Czyżbyś słyszała o nim już kiedyś? A może kiedyś go spotkałaś i teraz ci się to przypomina?
- Nie, raczej nie - odparła Raven - Ale to raczej nie ma znaczenia. To tylko sen. Nie ma się co nim przejmować.
To mówiąc, ruszyła w kierunku swojego pokoju.
- Skoro nie ma co się przejmować, czemu ty się przejmujesz? - spytał Bestia.
- Nie przejmuję się - warknęła już rozzłoszczona drążeniem tematu Raven.
- Przecież widzimy, że się przejmujesz. Dlaczego nas okłamujesz?
- Powiedziałam, że się nie przejmuję, to się nie przejmuję! - wrzasnęła na niego dziewczyna, odwracając się gwałtownie w jego kierunku.
Bestia przerażony aż podskoczył i zamienił się w zielonego Pichu, po czym szybko schował się za swoje krzesło. Wszyscy inni członkowie drużyny patrzyli na swoją przyjaciółkę zaniepokojeni. Ta zaś, widząc, że przesadziła, uspokoiła się i powiedziała przygnębionym głosem:
- Przepraszam was. Nie chciałam. Ale proszę, nie pytajcie mnie o nic. Bo ja nic nie wiem i nie chcę wiedzieć. Sny z czasem miną i będzie po sprawie. Po co drążyć ten temat?
Przyjaciele nic jej na to nie odpowiedzieli, więc Raven odwróciła się, aby w ten sposób ukryć przed nimi swoje łzy i wróciła do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi.
- No nieźle - powiedział Cyborg, kwitując całą tę sytuację.
- Owszem, nieźle - rzucił Bestia, odzyskując swoją postać - Jak na kogoś, kto się nie przejmuje, to ona się bardzo przejmuje.
- Tak, zdecydowanie przejmuje się tymi snami - powiedział Robin i poważnie się zastanowił - I nic dziwnego, sny ze Sladem na pewno nie mogą być wesołe. To nie był ktoś miły ani przyjaźnie nastawiony do mnie ani do Batmana.
- Ale przecież on nie żyje, prawda? - zapytała Terra - Sam powiedziałeś, że on zginął w walce z tobą i Batmanem.
- Tak, on zginął - potwierdził Robin - Ale Raven musiała mieć z nim w jakiś sposób styczność, inaczej nie mogłaby o nim śnić. Z mojego doświadczenia wiem, że śnimy raczej tylko o kimś, kogo znany lub przynajmniej o nim słyszeliśmy. A więc Raven nie mogłaby śnić o nim, gdyby usłyszała o nim dopiero pierwszy raz.
- Chyba, że to jakiś proroczy sen - powiedziała Gwiazdka.
Robin popatrzył na nią zaintrygowany.
- Proroczy?
- Tak. Na mojej planecie często miewamy prorocze sny. Tutaj chyba jest nieco inaczej, ale możliwe, że one też się trafiają.
- Prorocze sny? Ciekawe - powiedziała Terra.
Robin skinął delikatnie głową na znak, że się z nią zgadza i zaczął lekko sobie masować podbródek palcami.
- Tak, nie wykluczam możliwości proroczych snów. Tylko co one znaczą?
- Raczej się nie dowiemy, skoro Raven nic nie chce nam powiedzieć - rzucił nieco złośliwie Bestia.
Cyborg popatrzył na niego z wyrzutem w oczach, a on zrobił zdumioną minę.
- No co? Mówię, jak jest.
- On ma rację - powiedział Robin - Raven nie chce nam powiedzieć, o czym są dokładniej jej sny. Więc nawet gdybyśmy mieli zdolność tłumaczenia snów, to i tak byśmy jej nie pomogli, bo ona nie chce nam nic powiedzieć.
- To co zrobimy? - zapytała Gwiazdka.
- Nic - odparł ponuro Robin - Skoro ona nie chce nam nic powiedzieć, to i my nic nie możemy zrobić. Trudno, dajmy jej spokój. Może z czasem nam coś powie, jeśli tylko pozwolimy jej zachować tajemnicę, póki uważa to za konieczne.
Chwilę później, po całej bazie rozległ się nagle dźwięk alarmu. Drużyna aż za dobrze wiedziała, co to oznacza.
- Kolejna akcja! - zawołał Cyborg.
- Tytani, wio! - krzyknął Robin.
Nie minęło wiele czasu, kiedy cała drużyna, znana jako Młodzi Tytani, nie myśląc już o całej sprawie ze snami jednej z nich, ruszyła do akcji, aby ponownie pomóc Jump City w jego problemach.

***


Od tego czasu minęło kilka dni. W mieście zapanował chwilowy spokój, a do tego sny Raven się skończyło. Wyglądało więc na to, że wszystko jest w porządku i można będzie odpocząć. Robin jednak nie pozwalał sobie na to, aby stracić choć na chwilę czujność. Uważał, że sytuacja, jaka obecnie panuje w mieście oraz w ich drużynie jest jedynie ciszą przed burzą. Nie mógł zapomnieć o tym, co mówiła im Raven na temat swojego snu. Najbardziej niepokoiło go to, że dziewczyna uparcie nie chciała im powiedzieć, co dokładniej jej się śniło. Mówiła jedynie o człowieku, którego on rozpoznał jako Slade’a. Nie powiedziała mu jednak szczegółów o tym, co się działo w tym śnie. Uważał, że Raven nie mogła śnić o tym człowieku, który tak napsuł krwi jemu i Batmanowi tak sama z siebie. Musiał istnieć ku temu jakiś powód i to na pewno poważny. Jaki? Tego nie potrafił sobie wyjaśnić. A ponieważ Raven uparcie milczała i próby przekonania jej, aby powiedziała mu o tym śnie nic nie dały, stał w miejscu.
- Zrozum, Robin... On przestał mi się już śnić. Już nie mam tych snów. Po co mam o tym opowiadać? - pytała go Raven, gdy nagabywał ją w tym temacie - Po co niby mam do tego wracać? Już po sprawie. Nie ma sensu o tym rozmawiać. To naprawdę nie ma sensu.
Robin uważał inaczej, ale musiał rozłożyć bezradnie ręce i powiedzieć sobie, że nie ma innego wyjścia i musi zaakceptować tę decyzję przyjaciółki. Skoro ona nie chce rozmawiać o swoich problemach, to nie zmusi ją do tego. Musi przyjąć do wiadomości, że ona nie chce i nie będzie rozmawiać na ten temat. Ani z nim, ani z nikim innym. Ale chociaż zaakceptował decyzję Raven, nie przestawał myśleć o tej sprawie. Nawet wtedy, kiedy całą drużynę wybierali się na miasto, aby sobie odpocząć od akcji i miło spędzić czas, jego myśli ciągle krążyły wokół Raven oraz wokół Slade’a. Nie rozumiał, dlaczego nagle jedno z nich śni o drugim. Nie był w stanie pojąć, co się za tym kryje. Ale że coś się za tym kryje, tego był całkowicie pewien.
Z rozmyślań na ten temat wyrwał go nagle czyjś wesoły głos. To był głos jego słodkiej przyjaciółki, Gwiazdki. Uśmiechała się do niego, dotykając jego ramienia i po chwili zapytała:
- Czy wszystko dobrze, Robin?
Odwzajemnił jej uśmiech i odpowiedział życzliwie:
- Tak, wszystko dobrze. Zamyśliłem się tylko, nic więcej. Przepraszam.
- Nic się nie stało, a o czym myślisz? - spytała Gwiazdka zaintrygowana.
- O różnych sprawach. Nieważne. Chcesz potańczyć?
Gwiazdka bardzo tego chciała i już po chwili oboje dziko wywijali wesoło na parkiecie wraz z innymi przyjaciółmi. Obok nich tańczyli w zwariowany sposób Bestia i Terra, przy czym pierwsze z nich wygłupiało się jak tylko to było możliwe, a drugie śmiało się z tego rozpuku. Nieco z boku Cyborg tańczył z Raven, dobrze się oboje bawili, choć dużo spokojniej niż ich przyjaciele.
Zabawa trwała w najlepszy już jakiś czas, a część par już opuściła dyskotekę, aby spędzić czas tylko we dwoje. Gwiazdka namówiła na to samo Robina, aby się móc nacieszyć jego obecnością. Chłopak nie protestował, ponieważ wspaniale czuł się w towarzystwie tej uroczej dziewczyny. Jej obecność działała na niego kojąco i sprawiała, że chociaż na chwilę zapominał o wszystkich poważnych sprawach. Tak więc z radością poszedł z Gwiazdką na lody i na spacer, a kiedy zobaczyli jeden z najwyższych budynków w mieście, wpadli nagle na pomysł, aby posiedzieć sobie na jego dachu. Gwiazdka złapała więc Robina za rękę i uniosła się w powietrze i już po chwili znaleźli się na miejscu. Pikachu i Fennekin, wyczuwając, co się tutaj święci, oddali się nieco od nich, aby dać swoim trenerom swobodę. To ośmieliło w znacznym stopniu Robina i Gwiazdkę, którzy usiedli wygodnie na dachu i lekko machając nogami w powietrzu, zaczęli patrzeć na zachodzące powoli słońce, które było już całe czerwone, podobnie jak i horyzont.
- Piękny jest ten zachód słońca - powiedziała Gwiazdka.
- Tak, to jeden z najpiękniejszych widoków na świecie - odparł Robin.
Oboje popatrzyli na siebie i przez chwilę milczeli.
- Widziałaś może tę parę zakochanych, co wymknęła się chwilę przed nami z dyskoteki? - zapytał nagle Robin.
- Tak, widziałam. Oboje nie mogli się od siebie odkleić - powiedziała wesoło Gwiazdka.
- No właśnie. Cudownie jest się całować z kimś wyjątkowym. Pamiętam, jak ty mnie na początku naszej znajomości pocałowałaś. Ale potem się dowiedziałem, że zrobiłaś to dlatego, żeby umieć mówić w naszym języku. Czy na twojej planecie tylko do tego służy pocałunek?
- Wiesz... - Gwiazdka zmieszała się lekko i zaczęła czesać sobie włosy, aby uspokoić w ten swoje dłonie, które wyraźnie zdradzały dręczące ją nerwy - Tam, skąd pochodzę, różnie okazujemy uczucia, ale pocałunek służy przede wszystkim do przekazywania lub zdobywania wiedzy. Tu oznacza coś zupełnie innego. A tak przynajmniej słyszałam.
Robin uśmiechnął się do niej, poprawił sobie lekko dłonią włosy i rzekł:
- Tak. Też o tym słyszałem.
Oboje się zaśmiali rozbawieni tym żartem. Zaraz potem Gwiazdka lekko się do niego przysunęła, a on do niej. Teraz niemalże ocierali się o siebie. Byli blisko siebie. Tak blisko jak nigdy dotąd. Obojgu serca biły w piersiach bardzo mocno, a w żołądku czyli ogromny ucisk.
- Gwiazdko... - rzekł Robin.
- Tak? - zapytała Gwiazdka.
- Jesteś moim najlepszym przyjacielem.
- A ty moim.
Oboje przysunęli swoje dłonie do siebie. Dotknęli się palcami. Serca zaczęły im bić w piersiach jeszcze mocniej. A ciała drżały im jeszcze intensywniej.
- Nie chcę, żeby to się zepsuło - powiedział po chwili Robin.
- Nie zepsuje się - odpowiedziała Gwiazdka.
- Bo widzisz... Chciałbym ci powiedzieć, że wspaniale się przy tobie czuję i to od naszej pierwszej wspólnej przygody. Cudownie mi się z tobą pracuje.
- A mnie z tobą.
- To dobrze. Ale widzisz... Zaczynam niekiedy myśleć o tym, że moglibyśmy oboje być dla siebie kimś więcej niż tylko przyjaciółmi. Zastanawiałem się, czy to jest w ogóle możliwe.
- I do jakich wniosków doszedłeś?
- Że chciałbym wiedzieć, co ty o tym sądzisz.
Gwiazdka uśmiechnęła się do niego czule i powiedziała:
- Jeżeli chodzi o mnie, to ja uważam, że jak najbardziej to jest możliwe.
- Więc... Nie ma powodu do strachu, że coś się popsuje między nami, jeżeli nasza znajomość zamieni się w coś więcej?
- Na pewno. Nie ma powodu do strachu.
Przysunęła lekko twarz do jego twarzy, a on swoją do jej. Już tylko milimetry ich od siebie dzieliły, gdy nagle Robina coś tknęło:
- Strach... Ten strach jest nadal i dręczy nie tylko nas. Przede wszystkim on dręczy Raven.


Gwiazdka spojrzała na niego zdumiona. Początkowo nie wiedziała, co Robin chce jej powiedzieć, jednak po chwili zrozumiała.
- Mówisz o jej śnie? Przecież powiedziała, że one się skończyły.
- Wiem, jednak wciąż nie daje mi to spokoju. Widzisz... Slade był naprawdę niebezpiecznym człowiekiem. Nie wiesz nawet, do czego był on zdolny. Nie było cię na tej planecie, gdy ja i Batman musieliśmy się z nim zmierzyć. Był straszny i nigdy nie zapomnę walki z nim. Nie zapomnę strachu, jaki on w nas wywoływał. Jaki wywoływał we mnie. To było już jakiś czas temu, ale mimo to wciąż mam to przed oczami. Ta niebezpieczna akcja, Batman walczy ze Sladem, ten przez chwilę nam nim góruje i o mało nie zrzuca go z dachu. Patrzyłem na to, będąc jak nigdy dotąd przerażony i skrępowany stalową linką. W jednej chwili mogłem stracić na zawsze jedynego człowieka, który poza moimi rodzicami zapewnił mi szczęście, jakie daje posiadanie rodziny. W jednej chwili stanęła mi tuż przed oczami śmierć rodziców. Jakim cudem rozerwałem tę linkę i oswobodziłem się, nie mam nadal zielonego pojęcia. Ale uwolniłem się i ruszyłem na pomoc Batmanowi. Rzuciłem się na Slade’a i zrzuciłem go z dachu. On zginął, a Batman ocalił. Dzięki mnie, ale nigdy nie darowałem sobie, że przez moją nieostrożność zostałem skrępowany i że Batman musiał mnie ratować, przez co wpadł w tarapaty. Byłem lekkomyślny i to o mały włos nie kosztowało mnie utraty nowego rodzica.
- Ale naprawiłeś swój błąd. Jak rozumiem, wpadłeś w tarapaty, Batman cię chciał ratować i sam o mało nie zginął. A ty ocaliłeś mu życie.
- Tak, właśnie tak to wyglądało.
- Więc nie masz sobie nic do zarzucenia.
- Ale nawaliłem na początku, rozumiesz?! - zawołał Robin, zrywając się z miejsca i mając smutek w oczach - Nawaliłem, zawiodłem mojego przyjaciela. On o mały włos przeze mnie by zginął. Obiecałem sobie wtedy, że nigdy więcej już nikogo nie zawiodę. I dlatego nie mogę zawieść Raven. Ona ma problem, a ja chcę jej pomóc. Tylko ona mi na to nie pozwala. Odgrodziła się murem od wszystkich, znaczy się murem emocjonalnym. Ale mnie polubiła i powiedziała mi parę swoich tajemnic. Tej jednej jednak nie chce powiedzieć. Nie rozumiem, dlaczego.
Gwiazdka zmieszała się na wieść o Raven. Jej więź z Robinem chwilami dość mocno ją niepokoiła. Czy na pewno byli sobie tylko jak brat i siostra, jak kiedyś jej to wyznała w chwili szczerości Dawn? Dotąd miała różne obawy w tym kierunku, ale przecież przed chwilą o mało się nie pocałowali. I to nie bynajmniej po to, aby sobie przekazywać wiedzę. Może zatem...?
- Naprawdę przejmujesz się Raven, prawda? - spytała po chwili.
- Owszem. Dziwi cię to? To moja przyjaciółka.
- Czy tylko przyjaciółka?
- Oczywiście. Dlaczego pytasz?
- A tak jakoś.
Chwilę milczeli, a potem Gwiazdka powiedziała:
- Wiesz, mnie też niepokoi zachowanie Raven, ale przecież nie można pomóc nikomu na siłę.
- Wiem i to mnie denerwuje. Jeżeli nie możemy pomóc, to po co jesteśmy na tym świecie? Co my tu robimy?
- Spędzamy miło czas.
- Owszem, ale nie ma nic miłego w poczuciu, że jest się bezsilnym. W końcu jesteśmy bohaterami. A bohaterowie nie odpuszczają sobie. Nie popełniają błędów i nie tracą czasu na...
- Na co? - zapytała zasmucona Gwiazdka.
Robin nie odpowiedział czując, że za chwilę powie więcej niż powinien. Jego przyjaciółka podeszła do niego i delikatnie dotknęła jego policzka dłonią, mówiąc:
- Zawsze musimy być tylko bohaterami? Na nic innego nie stać? Czy chociaż przez chwilę nie możemy być kimś więcej?
Robin popatrzył na nią smutnym wzrokiem i odsunął jej dłoń, mówiąc:
- Nie ma niczego więcej. Jestem bohaterem, obrońcą Jump City. Batman miał rację. To dar i przekleństwo jednocześnie. Zobowiązałem się chronić to miasto i to właśnie zamierzam robić. Jeżeli ci się to nie podoba...
- Podoba mi się bardziej niż myślisz. Ale chyba nie ma w tym nic złego, że ja bym chciała czegoś więcej?
Robin złagodniał. Spojrzał ze smutkiem na Gwiazdkę i powiedział:
- Oczywiście, że nie. Po prostu... Ja naprawdę nie umiem nie myśleć o tym, co się tu dzieje.
- Przecież nic się nie dzieje.
- No właśnie. Działo się i nagle jest spokój. Jest cicho. Za cicho. Ta cisza tak mnie niepokoi, jak nigdy nie niepokoiła mnie żadna walka. Dla mnie ta cisza jest tylko ciszą przed burzą. Czuję, że coś się dzieje, coś bardzo złego, a ja nie mogę na to nic poradzić. No i Raven... Jej sny i jej niepokój. Ona próbuje udawać, że nic jej nie jest, ale to tylko gra, czuję to. Dręczy mnie to. Chciałbym pomóc, a nie mogę.
- Rozumiem cię. Też chciałabym jej pomóc, ale nie umiem. Ona nie pozwala sobie pomóc.
- A ja powinienem jakoś spróbować to zrobić. W końcu ona jest ważna dla nas wszystkich. A gdy ktoś jest dla nas ważny, powinniśmy mu pomagać.
- Dla nas wszystkich, czy tylko dla ciebie?
Robin spojrzał na Gwiazdkę ze zdumieniem i spytał:
- O co ci chodzi?
- O to, że ostatnio mówisz tylko o niej.
- Czy to źle, że się martwię? Sama powiedziałaś, że się martwisz.
- Tak, ale ja nie mówię o tym bez przerwy. I nie zamierzam mówić.
To mówiąc, Gwiazdka odleciała, zostawiając zdumionego Robina samego na dachu. Chłopak nie dostrzegł, że dziewczyna ociera sobie ręką łzy z oczu. Nie miał też pojęcia, że całą tą scenę obserwuje niewielki, kulisty przedmiot, jakby dron. Na samym środku owego przedmiotu znajdowało się czerwone szkiełko, będące mini-kamerą, nagrywającą to wszystko, co widzi oraz przesyłającą na ekran ogromnego komputera, znajdującego się w jednym z budynków poza miastem. Ekran ten z wielką uwagą obserwował tajemniczy mężczyzna w masce na twarzy.
- Oj, Robinku. Chyba nie umiesz postępować z kobietami - powiedział, nie odrywając przy tym wzroku z postaci chłopaka, który został teraz na dachu sam ze swoimi myślami - Ale w jednym masz rację. To cisza przed burzą. A burza, której tak się obawiasz, mój biedaku, wkrótce nastąpi.
Po tych słowach, nacisnął jakiś przycisk na komputerze i uruchomił system przekazywania sygnału ze swojej siedziby do kogoś na mieście. Odczekał kilka minut i już po chwili na ekranie ukazała mu się postać tajemniczej osoby, z którą chciał rozmawiać. Twarz miała niemal całkowicie zasłoniętą kapturem. Widział jedynie jej usta, które poruszały się w chwilach, gdy mówiła.
- Tu C3-00. Słucham, mistrzu.
- Jak idą postępy? - zapytał mężczyzna.
- Bardzo dobrze. Nikt mnie o nic nie podejrzewa.
- Doskonale. Pamiętaj, aby zrobić wszystko tak, jak to ustaliliśmy.
- Oczywiście, mistrzu. Ale czy to wszystko jest konieczne? Może dałoby się inaczej to przeprowadzić?
- Wiesz dobrze, że musimy to zrobić. Bez Robina drużyna się rozpadnie. To on ją trzyma w całości. Kiedy go zabraknie, nasza akcja się powiedzie. Jeżeli on z nimi będzie, pojawią się trudności, a ja ich sobie nie życzę.
- Rozumiem, ale może dałoby się go po prostu wywabić na czas akcji gdzieś poza miasto?
- Chyba zaczynasz mięknąć. To mi się nie podoba. Powiedziałem ci wyraźnie, że masz robić wszystko, co ci każę, jeżeli chcesz mojej pomocy. Już nie pamiętasz, co mi zawdzięczasz?
- Pamiętam, ale...
- Więc pamiętaj o warunkach, jakie ci wtedy postawiłem. Musisz je wypełnić do samego końca.
Mężczyzna mówił to wszystko twardym tonem, potem jednak ochłonął i dość szybko przeszedł na znacznie łagodniejszy.
- Spokojnie. Zapewniam cię, że nie będziesz tego żałować. Po wszystkim cię hojnie wynagrodzę. A teraz wracaj do pracy. I uważaj na siebie.
Postać na ekranie zniknęła, a mężczyzna zastanowił się.
- Zaczyna mięknąć - powiedział sam do siebie - Niedobrze. Jeszcze wszystko popsuje. Ale nie przeszkodzi mi to. Zrealizuję mój plan, a jeżeli mój agent całkiem już zmięknie i będzie się chciał wycofać, tym gorzej dla niego.


C.D.N.

Przygoda 130 cz. II

Przygoda CXXX Tytani, do akcji! cz. II Bestia przechadzał się po ulicach miasta w towarzystwie Terry. Oboje bardzo dobrze się bawili, najpie...